BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Sprawa znikających kotów w klanie nadal oficjalnie nie została wyjaśniona. Zaginął jeden ze starszych, Tropiący Szlak, natomiast Piaszczysta Zamieć prawdopodobnie został napadnięty przez samotników. Chodzą plotki, że mogą być oni połączeni z niedawno wygnanym Czarną Łapą. Również główny medyk, przez niewyjaśnioną sprawę został oddalony od swoich obowiązków, większość spraw powierzając w łapy swojej uczennicy. Gdyby tego było mało, w tych napiętych czasach do obozu została przyprowadzona zdezorientowana i dość pokiereszowana pieszczoszka, a przynajmniej tak została przedstawiona klanowi. Czy jej pojawienie się w klanie, nie wzmocni już i tak od dawna panującego w nim napięcia?

W Klanie Klifu

Niedźwiedzia Siła i Aksamitna Chmurka przepadli jak kamień w wodę! Ostatnio widziano ich wychodzących z obozu w towarzystwie Srokoszowej Gwiazdy, kierujących się w nieznaną stronę. Lider powrócił jednak bez ich dwójki, ogłaszając wszystkim, że okazali się zdrajcami i zbiegli. Nie są już mile widziani na terenach Klanu Klifu. Srokosz nie wytłumaczył co dokładnie się tam stało i nie zamierza tego robić. Wkrótce po tym wydarzeniu, podczas zgromadzenia, z klanu ucieka Księżycowy Blask - jedna z córek zbiegłej dwójki.

W Klanie Nocy

Srocza Gwiazda wprowadza władzę dziedziczną, a także "rodzinę królewską". Po ciężkim porodzie córki i śmierci jednej z nowonarodzonych wnuczek, Srocza Gwiazda znika na całą noc, wracając dopiero następnego poranka, wraz z kontrowersyjnymi wieściami. Aby zabezpieczyć przyszłe kocięta przed podzieleniem losu Łabędź, ogłasza rolę Piastunki, a zaszczytu otrzymania tego miana dostępuje Kotewkowa Łapa, obecnie zwana Kotewkowym Powiewem. Podczas tego samego zebrania ogłasza także, że każdy kolejny lider Klanu Nocy będzie musiał pochodzić z jej rodu, przeprowadza ceremonię, podczas której ona i jej rodzina otrzymują krwisty symbol kwitnącej lilii wodnej na czole - znak władzy i odrodzenia.
Nie wszystkim jednak ta decyzja się spodobała, a to, jakie efekty to przyniesie, Klan Nocy może się dowiedzieć szybciej niż ktokolwiek by tego chciał.
Zaginęły dwie kotki - Cedrowa Rozwaga, a jakiś czas później Kaczy Krok. Patrole nadal często odwiedzają okolice, gdzie ostatnio były widziane, jednak bezskutecznie

W Klanie Wilka

klan znalazł się w wyjątkowo ciężkiej sytuacji niespodziewanie tracąc liderkę, Szakalą Gwiazdę. Jej śmierć pociągnęła za sobą również losy Gęsiego Wrzasku jak i kilku innych wojowników i uczniów Klanu Wilka, a jej zastępca, Błękitna Gwiazda, intensywnie stara się obmyślić nowa strategię działania i sposobu na odbudowanie świetności klanu. Niestety, nie wszyscy są zadowoleni z wyboru nowego zastępcy, którym została Wieczorna Mara.
Oskarżona o niedopełnienie swoich obowiązków i przyczynienie się do śmierci kociąt samego lidera, Wilczej Łapy i Cisowej Łapy, Kunia Norka stała się więzieniem własnego klanu.

W Owocowym Lesie

Zapanował chaos. Rozpoczął się wraz ze zniknęciem jednej z córek lidera, co poskutkowało jego nerwową reakcją i wyżywaniem się na swoich podwładnych. Sprawy jednak wymknęły się spod całkowitej kontroli dopiero w momencie, w którym… zniknął sam przywódca! Nikt nie wie co się stało ani gdzie aktualnie przebywa. Nie znaleziono żadnego tropu.
Sytuację pogarsza fakt, że obaj zastępcy zupełnie nie mogą się dogadać w kwestii tego, kto powinien teraz rządzić, spierając się ze sobą w niemal każdym aspekcie. Część Owocniaków twierdzi, że nowy lider powinien zostać wybrany poprzez głosowanie, inni stanowczo potępiają takie pomysły, zwracając uwagę na to, że taka procedura może dopiero nastąpić po bezdyskusyjnej rezygnacji poprzedniego lidera lub jego śmierci. Plotki na temat możliwej przyczyny jego zniknięcia z każdym dniem tylko przybierają na sile. Napiętą atmosferę można wręcz wyczuć w powietrzu.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Nowa zakładka „maści - pomoc” właśnie zawitała na blogu! | Zmiana pory roku już 28 kwietnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

31 grudnia 2018

Od Burzowego Serca C.D Gołębiej Łapy

Burzowe Serce rozglądał się za różnorodnymi ziołami, aż usłyszał jak ktoś wymawia jego imię. Zdezorientowany medyk przez chwilę szukał wzrokiem kota, ale po chwili go ujrzał. Podszedł bliżej niego i skinął głową na powitanie.
- Tak, to ja.. A ty.. - Powiedział obracając łebek i zastanawiając się nad nazwą kocura. Młodszy kot odłożył patyki na ziemie i westchnął.
- Gołębia Łapa. - Dokończył mówić za burego kocura z Klanu Burzy.
- Właśnie chciałem to powiedzieć. - Uśmiechnął się do swojego rozmówcy Burza, Gołąb lekko zachichotał po czym usiadł - to samo zrobił Burzowe Serce. - Co robisz z tymi badylami? - Zapytał się. Uczeń spojrzał na ziemie, na, której znajdywały się patyki.
- Dryfujący Obłok mnie poprosił abym.. um..- Nie dokończył mówić, czyżby z tego małego zamieszania zapomniał co ma zebrać? - poszukał pajęczyny. - mruknął terminator.
- Rozumiem.. Jesteś jego uczniem, szkolisz się na medyka? - Zapytał się zaskoczony, masywny kocurek. Terminator zaśmiał się oraz pokręcił głową.
- Nieeeeee, po prostu mu pomagam. To ty jesteś tym medykiem, który tak zawzięcie opowiadał na zgromadzeniach o porodach? - Spytał się Gołąb. Dumny, że ktoś go rozpoznaję Burza wypiął pierś i kiwnął głową.
- Tak, co sądzisz o moich historiach? - Mruknął z takim dziwnym uśmiechem na pysku, trochę jakby zaraz miał coś zrobić bardzo złego kocurkowi.. Znaczy może dla innych nie tak złego, ale no.
- Eeee... Bardzo ciekawie opowiadasz, widziałem jak wiele kotów słucha cię z ciekawością. - Powiedział niepewnie, a Burza tylko bardziej zadowolony z takiego komplementu, uśmiechnął się szerzej.
- Dziękuje. - Zamruczał wstając.


< Gołębia Łapo? >

Od Maślaka

Słodka, mała Maślak chodziła sobie po obozie wypatrując kogoś do rozmowy, ale nikogo takiego ciekawego nie znalazła więc potajemnie wyszła z obozu. Szła w stronę zapachu cudownych, kolorowych kwiatów. Gdy już do nich doszła, usiadła obok nich i zaczęła je wąchać po czym odganiać robale.
- Nareszcie uciekły. - Westchnęła młoda kocica. - Ostatnio jest u mnie tak nudno moje drogie kwiatki, lecz nie dawno spotkałam takiego pięknego kocura, chyba mnie nie lubi, a ja go lubię. Co mam zrobić? - Zapytała się ich, przez chwilę nastąpiła cisza aż kotka zachichotała. - Jest na mnie za stary! Znaczy.. wydaje się być miły, ale on jest nie ten teges. Przecież wiecie, że boję się wszystkich kocurów oprócz taty i brata, no, a reszty w klanie to tak trochę się boje, lecz inne kocury... TAK SIĘ ICH BOJĘ. - Westchnęła. - Ten kocur, co jest taki ładny.. Jego się w sumie nie boję. Może na prawdę jest dobrą partią na partnera i kocięta? - Znowu zapytała się roślinek. - O czym ja myślę! Sama jestem jeszcze kociakiem, kto by mnie chciał. - Burknęła do siebie. - Życie jest nie fair co nie? - Oznajmiła wstając po czym zaczęła skakać obok kwiatków. - Tylko wy mnie tak bardzo rozumiecie. - mruknęła szczęśliwa Maślak. Po paru minutach skakania, mała koteczka położyła się obok swoich przyjaciół i zaczęła marzyć o pięknym życiu z kocurem, kotką lub nawet kwiatami.

Od Burzowego Serca C.D Czaplego Potoku

Bury kocur otworzył oczy, przez chwilę nie wiedział co się dzieje, ale jakoś udało mu się przypomnieć co się wcześniej stało. Pierwszą postacią jaką zauważył był Czapli Potok, później Błękitna Cętka oraz liderka.
- Wstał. - Oznajmił lekko zaskoczony wojownik, Ciernista Gwiazda podeszła bliżej swojego przyjaciela i wsadziła mu pyszczek w łapki. Parę minut trzymała tam tak pyszczek aż go wyciągnęła.
- Burzowe Serce, jak się miewasz? - Zapytała się jego dawna miłość. Masywny medyk tylko westchnął po czym próbował wstać, lecz na nic. - Leż, jesteś osłabiony. - dodała po chwili kocica.
- Jest nawet okej... - Odpowiedział patrząc na swoje futerko. Błękitna Cętka usiadła obok niego i polizała go w ucho.
- Straciłeś kawałek ucha, co cię zaatakowało. Czy to był dwunożny, borsuk, wielki kot, a może CAŁY KLAN? - Cały czas mówiła zmartwiona wojowniczka.
- Nie, nie.. To był pies. Musimy na nie uważać bo kręcą się z dwunożnymi blisko naszego terytorium. - Oznajmił ostro, prawie nawet to wysyczał. Czapli Potok wpatrywał się w swojego przyjaciela z niedowierzaniem.
- P-Pies, jak to możliwe... Nienawidzę tych przebiegłych zwierząt. - Powiedział wojownik, liderka go uspokoiła po czym spojrzała się na Burzowe Serce.
- Odpoczywaj, za parę dni powinno być lepiej, ale twojego kawałka ucha nigdy niestety nie dostaniesz, tak samo jak nie stracisz nigdy ślad zadrapań i kłów. - Mruknęła poważnym tonem Ciernista. Burza kiwnął na znak zgody po czym położył swoją główkę na łapki.


**** Po zgromadzeniu ****


Masywny, bury medyk przechadzał się po obozie aż wpadł na Czapli Potok, ten tylko się uśmiechnął po czym skinął głową na przywitanie.
- Szczerze to myślałem, że nigdy do nas nie wrócisz.. Gdy cię ratowałem to byłeś cały we krwi. - Powiedział siadając i tym samym zachęcając Burzę do rozmowy, buras przyjął propozycje i zrobił to samo co jego rozmówca.
- Ja też tak myślałem Czapli Potoku, strasznie się bałem.. - Westchnął kot. Czapla kiwnął na znak zgody.
- Co to miało być na zgromadzeniu? - Zapytał się go zmieniając temat na lekko przyjemniejszy.
- Ale co... Opowiadałem tylko o porodach, jak kocięta robią SIUP i jak ja daje im matką fajnie ziółka gdy krzyczą. - Mruknął obracają swój łebek medyk.
- Nie o to chodzi, to było akurat fajne.. Chodzi o to jak się kłóciłeś z tym kotem o Klan Gwiazd, myślałem, że chcesz go zabić. - Zaśmiał się wojownik.
- Jestem bardzo zjednany z naszymi przodkami dlatego nienawidzę jak ktoś sądzi, że oni nie istnieją bo przecież nawet nie próbowali się o nich niczego dowiedzieć a już tak gadają, potem inne koty to słyszą i zaczynają nie wierzyć.. Z początku chciałem go zaatakować, ale jednak Klan Gwiazd dodał mi spokoju i go przeprosiłem, tylko nie pamiętam czy on mnie też.. - Prychnął obojętnie. - Już go nie lubię. - Dodał po chwili, drugi kocur lekko zachichotał.
- Rozumiem cię Burzowe Serce, twoja więź z nimi musi być wielka. Zapewne gdyby ktoś obrażał twoją rodzinę to też byś się zdenerwował? - Zapytał się go uśmiechnięty.
- Tak, moja rodzina to cały ten klan Czapli Potoku, wiele kotów przychodziło na świat w mojej obecności a inne dawały mi porady i czułem się przy nich jak u rodziców. To cudowne chwilę, których się nie zapomina. Nowe kocięta dadzą nam nowych, wybitnych wojowników, którzy kiedyś będą walczyli o nasz klan. - Oznajmił dumnie wypinając pierś, masywny medyk miał rację. Każdy nowy kot jest cząstką rodziny jaką tworzymy w naszym klanie.


< Czapli Potoku? >

Od Falka CD Igły

  Falek wciąż był zbyt zszokowany tym co się stało, by dotarły do niego słowa Igły. Śmierć była dla kocięcia czymś niewyobrażalnym, w końcu nigdy jeszcze się z nią nie zetknął, a już z pewnością nie w takim bliskim i bezpośrednim stopniu. Był też zbyt młody, by kiedykolwiek myśleć nad tym, że życie kiedyś się kończy... Aż do teraz, gdy zdał sobie sprawę, że Czeremcha już nigdy nie wstanie.
  Nagle poczuł czyjeś zęby na karku i coś uniosło go do góry. To Szepczący Wiatr podniosła go i pogoniła resztę kociąt do żłobka, najwyraźniej nie chcąc, by dzieci dłużej oglądały martwe ciało koleżanki. Gdy dotarli co legowiska matka położyła go na ziemi z dala od reszty kociąt, usiadła i pochyliła się nad nim, patrząc na niego z góry.
  - Falek - powiedziała, a kocurek podniósł do góry łepek, by spojrzeć na nią lekko zaszklonymi oczami. Choć głos kocicy był pełen troski, jej spojrzenie było surowe i zimne niczym lód.  - Mysi móżdżku! - syknęła nagle, a kociak aż drgnął na tą nagłą zmianę tonu. - Wchodzenie na czubek drzewa, gdy w pobliżu nie ma dorosłych to najgłupsza rzecz jaką mogłeś zrobić! Czeremcha... - ucięła na chwilę. - ...To... to mogłeś być ty, rozumiesz?! Mogłeś tam spaść i... i skończyć jak ona.
Falek skulił się lekko wbijając wzrok w swoje łapy. Czuł się teraz jeszcze gorzej, przytłoczony tym wszystkim.
  - Gdyby coś ci się stało... - ciągnęła Szepczący Wiatr. - ...gdyby komukolwiek z was coś się stało... Ja... - urwała nagle i skrzywiła się z wyraźnym bólem na pysku. Kocurek patrzył z mieszaniną przerażenia i zdumienia na matkę. Nigdy jeszcze jej takiej nie widział.
Nagle czule polizała go w łepek i podniosła się. Spojrzała na siedzące w przeciwległym kącie kocięta i skierowała się do wyjścia.
  - Czekajcie tutaj, zaraz ktoś tu do was przyjdzie - rzuciła do nich i wyszła do obozu.
  Falek siedział chwilę bez ruchu, wciąż przeżywając w sobie całe to zdarzenie i słowa matki. W końcu jednak spojrzał na żywo rozmawiające o tym co się stało kocięta. Trochę dalej od niech siedział Igła, wpatrzony w ziemię przed sobą, którą jakby od niechcenia przesuwał łapą. Jednak nagle wstał i powoli podszedł do wyjścia ze żłobka, gdzie przystanął, wpatrzony w coś przed sobą.
  Nagle Falek znów usłyszał w głowie słowa liliowego kocurka. Zaraz, czy on go... przeprosił? Igła? Jego? Choć na pierwszy rzut oka nie wyglądał na aż tak przejętego śmiercią jego siostry jak Falek, to te kompletnie niepodobne do niego słowa na pewno o czymś świadczyły. Mimo to czekoladowy kocurek nie do końca wiedział dlaczego Igła powiedział to właśnie teraz.
  Falek niepewnym krokiem podszedł do niego i niezbyt wiedząc czemu usiadł obok. Nagle do jego uszu dobiegł lament Leśnego Strumienia i jej syki w stronę innych klanowiczów. Lekko się skulił i położył uszy po sobie.
  - Co teraz będzie...? - zapytał niepewnie Igłę.


<Igła/Leśny Strumień?>

Od Nocnej Burzy C.D Igły

Niepewnie włożyłam głowę do żłobka. Nigdy nie czułam się zbyt dobrze wśród tych delikatnych kulek, a słodki zapach ciepłego mleka przyprawiał mnie o mdłości. Sama nie wiedziałam jakim cudem dałam się namówić siostrze na tę wyprawę. Przynajmniej było tutaj ciepło, no... i podczas drogi tutaj dostałam cały obraz psycho-zachowawczy (jak zwał tak zwał) każdego kocięcia z osobna. Połowę pewnie już zapomniałam, ale co tam.
Z zaciętą miną, jakbym prowadziła cały klan do bitwy, weszłam cała do żłobka. Przy okazji odkryłam jeden z niewielu plusów tego miejsca. Ciepło. Jednak niedane było mi się nim rozkoszować zbyt długo. Ledwo zrobiłam kilka kroków do przodu, a naskoczyła na mnie jakaś kulka nieszczęścia.
— P-plose pani... Ona jest dla-dla mnie niemiła... — zasepleniła, wskazując moją siostrę, po czym prawie z płaczem wtulił się w moje przednie łapy.
Zdziwiona spojrzałam na małego kocurka. Miał jedno z piękniejszych i ciekawszych umaszczeń, do tego jeszcze niebieskie oczy, które chyba odziedziczył od swojej babki oraz szorstkie futerko. Przechyliłam główkę na bok i przyjrzałam mu się dokładniej, próbując przypomnieć sobie monolog Popiołku. To był chyba... Kolec? Coś ostrego i małego. Róża? Nie...
Moje przemyślenia przerwało dziwne mokre uczucie. Szybko wróciłam na ziemię i spojrzałam na przestraszoną kulkę, która właśnie płakała.
- O-ona jest źłaaaa... - zapiszczał przeciągle i oparł się o moje tylne łapy. Nieporadnie spróbowałam sięgnąć go językiem, co wymagało nie lada gimnastyki. W końcu udało mi się go jakoś dosięgnąć (o mało nie fikając przy tym koziołka). Spojrzałam kątem oka na siostrę. Na jej pyszczku malowało się zaskoczenie i niedowierzanie, a równocześnie oburzenie, choć na widok mojej miny szybko zmieniło się w rozbawienie. Zmarszczyłam brwi, po czym jeszcze raz liznęłam pocieszająco kociaka. Nie mogłam powstrzymać wrażenia, że zapomniałam o jakiejś ważnej informacji. Spojrzałam nieufnie na siostrę i na malucha. W końcu, po chwili główkowania, doznałam olśnienia.
- Ciii... spokojnie malutki. Powiedz, jak się nazywasz? - szepnęłam do niego równocześnie, liżąc go po główce. Liliowy wzdrygnął się pod dotykiem mojego języka, a przez pyszczek przeszedł mu wyraz obrzydzenia. Jednak szybko to zamaskował.
- I-igla - wyszeptał cichutko, kątem oka patrząc na moją siostrę, która nie mogła ukryć małego uśmiechu. Wymieniłyśmy się spojrzeniami, a mnie naszło już drugie tego dnia olśnienie. Skryłam podstępny uśmieszek i delikatnie chwyciłam brzdąca za luźną skórę na karku. Zdecydowanym ruchem położyłam go przed moją siostrą.
- Słucham wyjaśnień! Co zrobiłaś takiego niemiłego, że ta słodka puchata kulka o imieniu Igła jest taka przerażona. Co? - rzuciłam oskarżającym tonem, a moja rozmówczynie szybko podchwyciła pomysł.
- Odmówiłam wylizywania go. Jego futerko jest gorsze, niż krzak cierni — niebieska odpowiedziała przepraszającym tonem.
- To teraz masz go lizać! - odparłam (bardzo) dramatycznie niczym lider skazujący kogoś na wygnanie. Tak to było dobre porównanie.
Point zdezorientowany rozejrzał się, ale było za późno. Spopielona Paproć zdecydowanym ruchem sięgnęła po niego i zaczęła baaardzo starannie go wylizywać. Na co kociak zareagował źle skrywanym grymasem. Do naszej mini gromadki podeszły inne zaciekawione kociaki. Uśmiechnęłam się.
- Dość — powiedziałam stanowczym tonem — teraz już musisz ruszać na patrol — dodałam i równie dramatycznym ruchem wskazałam wyjście żłobka.
- Tak jest — odpowiedziała, wypinając się jak struna i z wielkim uśmiechem ruszyła.
Gdy już ciemna końcówka ogona zniknęła w wyjściu, pozwoliłam sobie na duży uśmiech. To pilnowanie kociąt może być ciekawsze, niż myślałam.

<Igła? (Mam nadzieję, że dobrze go opisałam)>

Od Spopielonej Paproci

W końcu Złocista Rzeka znalazła się w legowisku medyka. Wróblowy Śpiew od razu przybiegła, widząc ciało swojej córki.
- Co się jej stało? Wyjdzie z tego? - zaczęła pytać, a w jej oczach zaczęły pojawiać się łzy.
- Spokojnie, jakiś ptak ją zaatakował, ale teraz czuj się lepiej i na pewno z tego wyjdzie - uspakajałam Wróbelka. Po pewnym czasie cały klan dowiedział się o ataku na Złocistą Rzekę. W końcu legowisko medyka opustoszało, a na środku leżała kremowa kotka. Świerkowa Kora przyniósł jej coś do jedzenia i teraz wyrywała mięsiste kawałki drozda.
- Kiedy wróci do legowiska wojowników? - spytała Miodowy Nos.
- Gdy rana się wyleczy, a Złota powróci do sił. Przez ten czas może pomagać na tu, w legowisku medyka. Przy okazji czegoś się nauczy - powiedziała, uśmiechnięta medyczka. Najwyraźniej bardzo spodobał jej się charakter rannej.

*pół księżyca później*

Wczoraj Złocista Rzeka wróciła do legowiska wojowników. Jej rana była już całkowicie wyleczona, pozostała po niej jednak blizna, co jednak nikomu nie przeszkadzało. 
- Spopielona Paprocio! - długowłosa podbiegła do mnie - obiecałaś mi, że pójdziemy na polowanie!
- No to ruszajmy - odpowiedziałam szybko i pobiegłyśmy w stronę Białych Pni. Zaczaiłam się na młodego zająca. Wyskoczyłam w jego kierunku i szybko zabiłam. Podziwiałam siłę Złocistej Rzeki. Jedno machnięcie łapą i zwierzyna leżała. Jednak szybko ją prześcigałam. W końcu wróciliśmy do obozu i położyliśmy nasze zdobycze na stosiku. Następnie poszliśmy do żłobka. Kociaki uczepiały się długiego i złotego futra Złocistej Rzeki, co jej nie zachwycało, jednak nie strącała ich z siebie. Gdy tylko poczułam zmęczenie, wróciłam do legowiska i ułożyłam się obok Nocnej Burzy.

Od Spopielonej Paproci

- Biegnij po medyczkę, ja poszukam w pobliżu pajęczyny, Turkawia Łapa mnie czegoś uczyła - powiedziałam - I przy okazji będę pilnować Złotej przed powrotem jakiegoś drapieżnika.
Świerkowa Kora znikł za drzewami. Szybko znalazłam pajęczynę i zaczęłam nieumiejętnie przystawiać ją do rany, nie było to mistrzostwo świata, lecz rana przestała krwawić. Jak Burzowe Serce przyjdzie to, to naprawi. Oddech rannej delikatnie się uspokoił, lecz nadal był przyśpieszony.
- Spopielona Paprocio, czy ja umrę? - spytała przerażona Złocista Rzeka - Ja nie chcę, jestem za młoda..
- Masz pszczoły w mózgu?! Oczywiście, że będziesz żyła - powiedziałam zdenerwowana - Jak możesz o tym myśleć.
- Masz rację... Ale gdzie jest Świerk?.. Może ten ptak go zaatakował?.. I Burzowe Futro nie przyjdzie?.. - strzelała pytaniami jak z karabinu.
- Ciii - uciszyła ją spokojnie niebieska i spojrzała z troską - Obiecuje ci, że wyjdziesz z tego, a jak już będziesz zdrowa, to pójdziesz ze mną na polowanie, dobrze? - kremowa się uciszyła i pokiwała głową. Wreszcie zza drzew wyszła medyczka wraz z Turkawią Łapą.
- Widzę, że Turkawka cię trochę pouczyła - powiedziała zaskoczoną, patrząc na pajęczynę - Jednak musimy założyć nowy opatrunek, bo ten przesiąka już krwią.
- Turkawko - powiedziała - znajdziesz mi trochę pajęczyny.
- Oczywiście już biegnę - pointka znikła za drzewami i chwilę później trzymała w pysku pokaźną stertę pajęczyn.
- Znajdź jeszcze trybulę, na wszelki wypadek, żeby nie wystąpiła infekcja.
- Infekcja! - krzyknęła przerażona Złocista Rzeka.
- Nie dramatyzuj, nie wiadomo czy masz infekcję, ale ostrożności nigdy nie za wiele - uspokoiła ją Burzowe Futro - zjedz to teraz, podała jej słodko pachnącą roślinę o paprociowych liściach. W końcu rana została zatamowana pajęczynami.
- Teraz tylko jak ją przenieść, żeby rana się nie otworzyła - zamyśliła się. Chwilę później cztery koty przenosiły, a czasami ciągnęły ją, kiedy ściółka była prosta. Kremowa nie wyglądała na zadowoloną i co chwilę piszczała i syczała z bólu. Nam też nie było łatwo, bo Złocista ze swoją wielką sierścią do najlżejszych nie należała, w końcu dotarliśmy do obozu.

C.D.N

Od Spopielonej Paproci

Z serii mój przyjaciel Świerk

Wstałam rano, w legowisku leżeli jeszcze prawie wszyscy wojownicy. Wyszłam na środek obozu. Świerkowa Kora wychodziła z obozu wraz ze swoją przybraną siostrą - Złocistą Rzeką. Podbiegłam do nich.
- Gdzie idziecie? - spytałam wesoło, uśmiechając się do nich.
- Idziemy na spacer - odpowiedział spokojnie Świerk - Chcesz pójść z nami?
- Hmm.. W sumie co mi szkodzi - odpowiedziałam. Szybko wyszliśmy z obozu, idąc w kierunku złotych traw. Złocista Rzeka nagle zatrzymała się, nasłuchując i pobiegła w las.
- Widziałaś już kociaki w żłobku? - zagadnął.
- Tak, przychodzę tam w sumie co drugi dzień, ciekawe czy któreś z nich zostanie moim uczniem - zamyśliłam się.
- Też chciałbym dostać ucznia - powiedział zdecydowanie, co było u niego rzadkością - Już pd dawna jestem wojownikiem, pewnie dostałbym już jakiegoś ucznia, gdyby nie to, że w ostatnim czasie nie było, żadnych kociaków - spojrzałam współczująco na kocura.
- Niedługo pewnie dostaniesz - powiedziałam i polizałam się po barku - Gdzie ta Złocista Rzeka się podziała - powiedziałam nerwowo.
- Chodźmy lepiej jej poszukać - powiedział Świerkowa Kora i poszedł w stronę, gdzie ostatnio widzieliśmy Złotą. Przedzieraliśmy się przez las, w pewnym momencie zapach się rozdzielał. Nie do końca wiedzieliśmy jak to możliwe, pewnie krążyła.
- Ja pójdę w prawo, a ty w lewo, dobrze? - powiedział, a ja kiwnęłam głową. Szłam w ciszy, w końcu poczułam zapach zagubionej. Pomiędzy krzakami zobaczyłam unoszące się kremowe futro.
- Złocista Rzeko...? - spytałam, wychylając się zza krzaków. Kotka leżała. Miała ranę w okolicy barków. Dość mocno krwawiła.
- Co się stało? - spytałam przerażona.
- To był jakiś ptak, polowałam na mysz i mnie zaatakował, wyrwałam się mu - powiedziała, głęboko dysząc.
- Zza krzaków wyszedł Świerk.
- Złocista Rzeko! - krzyknął - co się..
- Biegnij po medyczkę, ja poszukam w pobliżu pajęczyny, Turkawia Łapa mnie czegoś uczyła.

C.D.N

Od Spopielonej Paproci C.D Igły

- Dobry... - bąkną Igła, który przed chwilą walnął w moje łapki. Rozglądnęłam się za siebie, za moimi łapkami leżała mała kupka mchu, na którą Igła najprawdopodobniej polował.
- Oh.. Przepraszam - powiedziała i złapała delikatnie Igłę za kark, podstawiając go na równe nogi i usunęła się z pola treningów Igły - co robisz? - spytałam zaciekawiona.
- Poluje - powiedział w maksymalnym skupieniu. Przyjął pozycje prawie idealną do polowania i energicznie machał ogonkiem. Potem jego krótkie łapki oderwały się od ziemi i popędziły w stronę mchu, na który skoczył.
- Pff - mały kocurek odwrócił się w moją stronę i zmarszczył nosek.
- O co ci znowu chodzi? - spytał ze złością.
- Myślisz, że zwierzyna, będzie na ciebie czekała, aż ją złapiesz?
- A co użyjesz jakichś mocy, żeby mech się poruszał? - powiedział lekceważąco Igła i wrócił do polowania.
- Ja mogę być zwierzyną, a raczej mój ogon - zaproponowałam. Kocurek spojrzał się na mnie z dużymi oczami i przystąpił do polowania na mój ogon. Na początku nie ruszałam nim, a gdy był już blisko, machnęłam nim trochę na bok, przez co nie zdążył wyhamować, lecz szybko się obrócił i zaatakował go malutkimi ząbkami, gdy malutki ząbki wgryzły się w mój delikatnie szamoczący się ogonek, przymknęłam oczy.
- Dobra złapałeś, ale musisz chodzić w taki sposób, by nie robić za dużo hałasu, zobacz - zaczęłam pokazywać małemu kocurkowi. Szłam powoli i stawiałam łapy dokładnie, by nie wydać żadnego dźwięku - Twoja kolej.

<Igła? Przrepraszam, że takie krótkie, ale muszę napisać jeszcze 4 opka :c>

Od Spopielonej Paproci C.D Turkawiej Łapy

- Cześć Turkawko! – krzyknęłam na powitanie młodej uczennicy medyczki, a ta uśmiechnęła się.
- Idę do lasu po zioła, o które prosiła mnie Burzowe Futro, chcesz mi pomóc? - spytała szybko.
- W sumie nie mam nic do robienia, więc czemu nie - odpowiedziałam wesoło. Szybko wyruszyliśmy do lasu.
- Co musisz zebrać? - spytałam. Chciałam przy okazji poduczyć się podstawowych ziół i wiedzieć, kiedy się je stosuje.
- Hmm.. To były chyba nasiona maku, pajęczyna, liście maliny i chyba glistnik jaskółcze ziele - zaczęła wymieniać w skupieniu.
- Dobrze, to na początek nasiona maku, gdzie można je znaleźć i co robią? - pytałam jej jak swojej mentorki.
- Mak? W całym lesie - zaśmiała się - Pomagają w zaśnięciu, pozbywają się szoku i smutku, łagodzą ból. Ale lepiej ich nie dawać karmiącej królowej. Chodźmy może do ognistych traw, tam jest polana i łatwiej będzie znaleźć mak.
- Czy to to? - spytałam się i pacnęłam łapą w kwiat maku, z którego zaczęły opadać płatki, nie byłam pewna czy nie ma czegoś innego, co się tak nazywa, znałam tylko go jako czerwony kwiatek, który często rośnie na polanach. Turkawia Łapa podeszła, trzymając coś w pysku - Co to jest? - spytałam, wskazując na uczennice.
- To jest pietruszka, służy do przenoszenia wszelkich ziół - zaczęłyśmy zbierać nasiona maku, szybko się wysypywały, więc nie musiałyśmy, na tym ślęczeć nie wiadomo ile czasu.
- Teraz Pajęczyna, służy do zatrzymywania krwawienia, rośnie też prawie wszędzie - mówiła dalej.

<Turkawia Łapo?>

Od Migoczącego Nieba CD Leśnej Łapy (Leśnego Cienia)

Nie znała go ani trochę, więc ostrożnie dobierała słowa.
- Witaj, Deszczowy Poranku. Słuchaj... idę poprosić przywódcę o mianowanie Leśnej Łapy. Konwaliowej Łapie również się to przyda. Pójdziesz ze mną? - spytała, nerwowo miotając ogonem.
- W porządku... - odparł po dłuższej chwili milczenia błękitny i wstał, podążając za wojowniczką.
Tym razem musiała być dla niego jak najmilsza. Potrzebowała szybkiego załatwienia sprawy i nie chciała wypaść źle przy jego synu.
- Dzień dobry, Nocna Gwiazdo... - zaczęła spokojnie. - Przychodzę, gdyż uważam, że przyszedł czas na mianowanie mojego ucznia. Nosi swoją rangę bardzo długo, zasłużył sobie.
- Konwaliowa Łapa też - dodał szybko drugi.
Zielone oczy zaczęły ich świdrować, cętkowany mruknął coś pod nosem i odwrócił łeb, by oznajmić:
- No dobrze. Mianuję ich dzisiaj, niech wam będzie.
Kiwnęła z szacunkiem głową, chociaż obydwoje wiedzieli, że prędzej skoczyłaby mu do gardła, niż hojnie podziękowała. Mając już to za sobą, natychmiast opuściła lokum przesycone smrodem niedbającego o siebie kota. Poszukała kocurka i opowiedziała mu, że załatwiła mu mianowanie jeszcze tego samego dnia. Widziała jego podniecenie i radość, jednak z pewnością nie podzielała entuzjazmu. Po prostu będzie miała już od niego spokój. Chyba...
Gdy zaczynało się ściemniać, a ona akurat dzieliła języki z Fiołkową Łapą, dojrzała zgarbioną sylwetkę powoli wdrapującą się na podwyższenie terenu. Nie czekając nawet na zwołanie wojowników, podbiegła tam i zajęła miejsce jak najdalej tego brzydala. Gdy wszystkie wezwane koty się zeszły, ten rozpoczął ceremonię.
- Konwaliowa Łapo i Leśna Łapo, wystąpcie. Ja, Nocna Gwiazda, przywódca Klanu Burzy, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tych oto uczniów. Trenowali pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu. Polecam ich wam jako kolejnych wojowników. Konwaliowa Łapo, Leśna Łapo,  czy przysięgacie przestrzegać kodeksu wojownika i chronić swój klan nawet za cenę życia? - wyrecytował znudzenie formułkę.
- Przysięgam! - krzyknęła radośnie, a w jej oczach rozbłysł żywy ogień wskazujący ekscytację.
- Przysięgam! - zawołał również drugi, lecz w jego głosie było więcej stresu, jednakże podniecenie również.
- Mocą Klanu Gwiazdy nadaję wam imiona wojowników. Konwaliowa Łapo, od tej pory będziesz znana jako Konwaliowa Rzeka. Klan Gwiazdy ceni twoją mądrość i zwinność, oraz wita cię jako nowego wojownika Klanu Burzy. Leśna Łapo, od tej pory będziesz znany jako Leśny Cień. Klan Gwiazdy ceni twój spryt i odwagę, oraz wita cię jako nowego wojownika Klanu Burzy. - Po zakończeniu od razu wtopił się w tłum.
- Konwaliowa Rzeka! Leśny Cień! Konwaliowa Rzeka! Leśny Cień! - Tłum wykrzykiwał ich nowe imiona.
Pobratymcy zaczęli ustawiać się, by móc pogratulować nowo mianowanym. Jako pierwsza podeszła do tego wyższego.
- Gratuluję, Leśny Cieniu - miauknęła spokojnie. - Szczęśliwej ścieżki wojownika. I nie zapomnij o nocnym czuwania!  -  napomknęła, czohrając go po głowie i przechodząc do kotki.

***

Minęło trochę czasu i jej nastawienie do bywego ucznia zmieniło się strasznie. Owszem, wcześniej nie przepadała za nim, lecz po ostatnim upokorzeniu szerzyła do jego istoty czystą nienawiść. Starała się unikać jakiegokolwiek kontaktu z nim, omijała, nie wybierała na patrole, w których sama uczestniczyła, ale pewnego dnia musiało to się stać. Nie wiedziała, jak się zgodziła, lecz z czasem przyniosło to fatalne skutki.
- M-Migoczące N-Niebo... - wyjąkał, magicznie pojawiając się koło wygrzewającej się zastępczyni. - Czy może miałabyś ochotę na polowanie? Tak bardzo proooooszę... - szepnął, a gdyby koty mogłyby się rumienić, z pewnością dawno byłby już cały czerwony niczym burak.
Spojrzała na niego z góry, mrużąc gniewnie swe chłodne, błękitne ślepia. Po co zawracał jej głowę? Co chciał osiągnąć, mimo to, coś dziwnie podpowiadało jej, że musi odpuścić, w końcu po co żyć w nienawiści?
- Niech ci będzie - westchnęła. - Chodźmy, zanim zmienię zdanie. - Wyszła z obozu, czując oddech liliowego tuż za sobą.
Szli wolnym krokiem w stronę Czterech Sióstr. Nie odzywała się do niego ani słowem, nie miała takich zamiarów. Samo jego towarzystwo było męczące, co dopiero, gdyby mieliby pogadać. Widziała jego nerwowe spojrzenie, czuła zapach strachu. Zmrużyła oczy. Co ten idiota znowu planował?... chyba jednak nie powinno jej tu być. Podniosła w pysk upolowaną mysz, szykując się do powrotu. Nie miała zamiaru przebywać z nim ani chwili dłużej.
- Okej, to wracaj... - Nie zdążyła dokończyć, gdy znikąd do nozdrza trawie odurzający zapach kocimiętki.
Koteczka automatycznie straciła zdrowe zmysły, więc zamruczała wesoło. Następnie otarła się o cętkowanego, machając mu ogonkiem przed mordką. Cóż, sama się o to prosiła. Wydarzenia, które za chwilę miały miejsce, na zawsze zmieniły życie szylkretki...

***

Kiedy zioło zaczynało przestawać działać, zbudziła się leżąc wygodnie na trawie kilka lisich ogonów od młodszego syna Białej Sadzawki. Natychmiastowo podniosła się z krzykiem.
- Co tu się... uch, nieważne. No dalej, Leśny Cieniu, musimy wrócić do obozu - mruknęła chłodnym tonem.
On powoli wstał, patrząc na nią z osłupieniem. Sam też musiał być na tyle zadurzony, że niczego nie pamiętał. Spojrzał na nią z dziwnym strachem. Zignorowała to i ruszyła szybko do obozu.

Leśny? ( ͡° ͜ʖ ͡°) (Dawać mnie zakładkę z miotem)

Od Spopielonej Paproci C.D Falka

- A ten tutaj to Falek - dokończyła młoda szylkretka. Czekoladowy kocurek najwyraźniej nie był zadowolony z jej przyjścia, siedział obok mamy z naburmuszoną minką.
- Spopielona Paprocio, poszłabyś z nimi i pokazała im obóz, chciałabym trochę odpocząć - spytała zmęczona Szepczący Wiatr.
- Oczywiście, chcielibyście pójść - spytałam kociaki. Płomień i Gąska byli bardzo zadowoleni z tej decyzji, przeciwnie Falek, pokiwał główką na znak sprzeciwu, lecz gdy wyszłam wraz z jego rodzeństwem, ten szybko popędził za nimi. Na początku poszliśmy do legowiska uczniów.
- Tu mieszkają uczniowie - kociaki weszły, rozglądając się. Na razie tu nikogo nie ma, ponieważ nie mamy żadnych uczniów, oprócz Turkawiej Łapy, która jest uczennicą medyka. Wy potem zajmiecie to miejsce.
- A kiedy zostaniemy uczniem - spytała zaciekawiona Gąska. Już niedługo, za jakieś trzy księżyce.
- Trzy księżyce to przecież wieczność - dodał Płomień. Dla kociaków, które żyją tylko tyle pewnie tak. Dla dorosłego wojownika dość krótko.
- Teraz pójdziemy do mojego legowiska, czyli legowiska wojowników - mówiłam i dokładnie tłumaczyłam każde zagadnienie - tam idą uczniowie, którzy skończyli szkolenie. Gąska i Płomień wbiegli do legowiska, a Falek prędko podreptał za nimi. Dostali się do białych puchatych loczków, które, kiedyś Nocna Burza, wzięła od owiec i wyłożyła tym nam legowisko.
- Co to jest? - spytał dotąd nieozywający się Falek.
- To sierść owiec, zobaczycie je pewnie, kiedy zostaniecie uczniami.
- A czemu jest taka kręcona - spytała szybko Gąska. Pokręciłam głową w znaku niewiedzy.
- Chodźcie, teraz idziemy do legowiska medyka - powiedziałam wesoła, lecz te nie podzielały mojego optymizmu i nadal bawiły się. Westchnęłam głęboko i machnęłam energicznie ogonem.
- Idziemy - powiedziałam trochę twardziej. Zaczęłam iść w stronę rodzeństwa i podniosłam Gąskę, wyjmując ją z białych kołtunów, widząc to, Płomień sam wylazł, nie chcąc podzielić losu wiszącej siostry. Postawiłam ją przy wyjściu i poszliśmy dalej. Stanąwszy przy zagłębieniu Burzowego Serca, obejrzałam się za siebie. Kociaków nie było...
- GĄSKA, PŁOMIEŃ, FALEK - zaczęłam krzyczeć, lecz na tyle cicho, żeby Szepczący Wiatr, śpiący po drugiej stronie obozu tego nie usłyszała.

<Falek?>

Od Spopielonej Paproci C.D Leśnego Strumienia

- O czym chciałaś porozmawiać? - spytałam od razu Leśny Strumień
- Nie jestem już z Chryzantemą - zaczęła spokojnie, wpatrując się w jeden punkt przed sobą - A te blizny, o które wcześniej pytałaś... Ona mi to zrobiła - dodała na koniec, że stoickim spokojem. Wbiłam pazury w ziemię. Najpierw ta pieszczoszka tuli się do niej, a potem wyrzuca jak jakąś karmę dla wron. Wiedziałam, że temu pieszczochowi nie trzeba było ufać. Stwierdziłam, że nie będę jeszcze bardziej dobijać siostrzenicy. Nie dość, że ma dzieci z Ostrokrzewiem, które najmilsze to nie są, to jeszcze jej partnerka ją rzuca. Podeszłam do niej i wtuliłam się w jej futerko. Oczy jej jednak nadal były puste.
- Jest jeszcze jednak rzecz, którą chciałam ci powiedzieć - tym razem lekko zadrżała - Jestem z wojowniczką z Klan Klifu z Pszczółką.
Już miałam wyrażać swoje niezadowolenie i spojrzałam na nią niepewnie. A co jeśli ona zrobi coś Leśnej jak Chryzantem albo, co gorsza, przyłapie ją sam lider. A może wreszcie znalazła swoją prawdziwą miłość i wreszcie będzie szczęśliwa. Głęboko westchnęłam.
- To twoje życie, ty powinnaś wiedzieć co dla ciebie najlepsze. Nie jestem pewna twojej decyzji. Ale zawsze pamiętaj, że może do mnie przyjść - powiedziałam spokojnie i niepewnie się uśmiechnęłam - chodźmy, wracajmy do obozu. Bo Igła zaraz doprowadzi królowe do tego, że rzucą się na niego z pazurami. Nawet cicha i miła Gardenia przy nim wymięka i wybucha złością - Las zachowywała ciszę i szła spokojnie. Wreszcie dotarliśmy do obozu. Szybko popędziliśmy do żłobka, skąd dobiegały krzyki Gardenii i Ryczącej Burzy.

<Leśny Strumieniu>


Od Igły

W jednym, jedynym aspekcie słuchał rad matki. Co więc było tak niesłychanie ważne i poważne, że mały i jakże wredny wypierdek zwany Igłą, słuchał się własnej rodzicielki, którą najzwyczajniej w świecie olewał i miał gdzieś? Oh, odpowiedź jest nadzwyczaj prosta - polowanie. Co z tego, że póki był małym smrodem, czy jak kto woli - kociakiem, nie mógł wyjść dalej niż poza kociarnię, a jako ofiary służyły mu kępki mchu, kamyki, a w ostateczności ogon dymnej królowej. Go to nie obchodziło, liczyło się tylko to, czy dopadnie swą "ofiarę", czy też nie.
Tak więc aktualnie przyjmował jakże pokraczną postawę łowiecką, jaką można było sobie tylko wyobrazić, wysunął język z pyszczka, po czym oblizał się nieznacznie.
— Igła, dajże niżej ten tyłek — Leśny Strumień zaśmiała się perliście, poprawiając swojego syna. Młodziak wypełnił polecenie matki, o dziwo, bez żadnego szemrania, jednak to nie wystarczyło. Dymna królowa zacmokała niepocieszona, kręcąc przecząco głową — Robisz to źle. Czekaj, pokażę ci, jak jest poprawnie — miauknęła ciepło, wstając i przybierając pozę łowiecką. Młokos zamrugał oczami, dokładnie obserwując poczynania wnuczki Burzowego Kwiatu.
— O tak? — spytał, naśladując pozę matki, najbardziej jak tylko potrafiąc. Ta zachchotała, zakrywając pyszczek łapą, po czym skinęła głową, potwierdzając, że to, co robi Igła, jest poprawne. Point nie czekając więc długo, skoczył na mech, który miał robić za jego ofiarę, jednakże w ostatniej chwili coś, a raczej ktoś pojawiło się przed jego niedoszyłym celem.
Jako że kocię nie miało jak zmienić kierunku, ostatecznie wyrżnęło w łapy przybysza. Syn Ostrokrzewiowego Liścia popatrzył w górę niepocieszony, mając nad sobą zdziwiony pysk Spopielonej Paproci.
— Dobry... — bąkną mało wyraźnie przez to, że w głowie aż mu piszczało.

< Spopielona Paproć? >

Od Igły CD Falka

Po męczącej i wkurzającej zabawie w berka i ubrudzeniu po wsze czasy, Igła siedział grzecznie między łapami Leśnego Strumienia, która zawzięcie starała się wyczyścić jego futerko z błota, w które niedawno młodziak wlazł, podczas gonitwy za Pokrzywą. Przy okazji rozmawiała spokojnie z Szepczącym Wiatrem oraz Gardeniowym Pyłkiem, śmiejąc się przy tym raz po raz. Młokos nie rozumiał, o czym one tak zawzięcie gawędzą, jednak jeśli miał być szczery - miał to głęboko pod ogonem. Próbował tylko wytrzymać, aż jego matka łaskawie skończy kąpiel i puści go wolno, by mógł wrócić do robienia czegoś ciekawszego, chociażby do zabawy szyszką, którą niegdyś bawiła się jego rodzicielka. Westchnął cierpiętniczo, nadal znosząc dzielnie te jakże brutalne tortury. Wolał dzisiaj nie popadać matce, szczególnie że ta zdawała się nie mieć humoru już od samego rana. Tak więc nic mu się nie stanie, jak raz będzie grzecznym dzieckiem.
— MAMO! MAMO! MAMO! — do kociarni wpadł Płomień z przerażeniem na pyszczku, od razu podbiegł do swojej rodzicielki i zaczął ciągnąć ją za ogon, ponaglając kocicę. W jednej chwili do uszu wszystkich klanowiczów dotarł wrzask któregoś z kociąt, a następnie głuchy trzask. Igła mógł tylko patrzeć, jak Leśny Strumień wybiega jak poparzona z wnętrza jamy, a za nią zrywają się na równe łapy inne królowe.
— Co się stało? — spytał lekko przejęty, mimo iż starał się to jak najbardziej ukryć, jednak na marne. Płomień dysząc lekko, popatrzył nań przestraszonymi oczami, po czym tylko pokiwał głową na boki, najwyraźniej będąc zbytnio przejętym tym, co się właśnie stało. Liliowy lynx point wyminął więc rudego pręgowanego kocurka, puszczając się pędem za matką i resztą kotek, które zebrały się wokół drzewa i szeptały coś między sobą. Ich ciche rozmowy skutecznie zagłuszał lament jego dymnej matki. Młodziak ledwo bo ledwo, przecisnął się między łapami kotek, a gdy popatrzył przed siebie, zrozumiał, co takiego właśnie miało miejsce.
Czeremcha, jego siostra, leżała nieruchoma, a z jej nosa leciała krew. Klatka piersiowa czekoladowej nie unosiła się, najgorsze jednak były te puste, przerażone oczy. Igła popatrzył na drzewo, które rosło tuż za ciałem jego siostry. Z jego czubka schodziła właśnie Nocna Burza wraz z Falkiem w pysku.
— Czeremcha... Skarbie... Córeczko... Obudź się... Błagam... — Szeptała wnuczka Borsuczej Gwiazdy, raz po raz trącając ciało swojej córki nosem. Z oczu leciało jej morze łez, a ona raz po raz sama pociągała nosem, tuląc do siebie czekoladowego kociaka — Córeczko... — załkała, cała drżąc. Jak raz Igle zrobiło się szkoda matki, jednak nie zrobił nic w tym kierunku, by jakkolwiek ją pocieszyć. Dobrze wiedział, że reszta matek zrobi to za niego, a nawet lepiej. Westchnął tylko cicho, obserwując, jak Szepczący Wiatr podchodzi do jego matki, po czym kładzie się obok niej i przytula kocicę.
— No już... Lasku... — szepnęła, chcąc jakoś pocieszyć zrozpaczoną, mimo iż dobrze wiedziała, że to nic nie da. Do pocieszania zrozpaczonej niebieskiej przyłączyła się równie, że Gardenia, która ułożyła się przy jej drugim boku.
— Przykro mi... — Igła drgnął, gdy usłyszał przy uchu lekko przestraszony głos Falka. Obrócił główkę, po czym popatrzył na czekoladowego kocurka, po czym pokręcił jedynie główką.
— To nic. Nie ma o czym mówić. Po prostu stąd chodźmy — rzucił obojętnie, chociaż w środku skręcało go z rozpaczy. Tyle razy mówił siostrze, że może sobie spokojnie zdechnąć, jednakże miało to charakter przenośny, aniżeli dosłowny. Bo jak to, jego siostry ma teraz tak po prostu nie być? — I... Oh... Falku... Przepraszam za bycie wrednym... — rzucił, ściszając głos do szeptu, byle nikt inny czasem go nie słyszał. Nikt nie mógł wiedzieć, że nagle zmiękł.

< Falek? >

Od Igły

Wiał ciepły wiatr, mimo iż Pora Opadających Liści zaczęła się na dobre, Igła spokojnie leżał w kącie kociarni, nie wadząc nikomu. Oczywiście, do czasu. Szyszka, a raczej to, co z niej zostało, którą młody kocurek się bawił, najwidoczniej strasznie irytowała Goździka, bo gdy tylko point odetchnął ją łapką za daleko, ta szybko złapała zabawkę młodzika w ząbki, po czym ze złośliwym uśmiechem na pyszczku odbiegła parę zajęczych skoków, prosto do swojej siostry - Pokrzywy. Syn Leśnego Strumienia posłał swojej rówieśniczce mordercze spojrzenie, sycząc wściekle i uderzając ogonkiem o podłoże.
Tak, zdecydowanie to jej nienawidził najbardziej. O tyle, o ile z dziećmi Szepczącego Wiatru szło jeszcze jakoś porozmawiać, czy się pobawić, tak z tymi durniami Gardeniowego Pyłku nie szło zamienić ani słowa.
Idioci.
Kocurek nie rozumiał jak to możliwe, że dzieciaki królowej są tak durne, bowiem ani ich matka, ani ojciec - Wąsaty Pysk, na głupich nie wyglądali. Ba! Nawet się tak nie zachowywali.
— Lisie łajna — splunął młodziak, nadal obserwując te dwie szylkretowe wariatki. Dopiero kulka zrobiona, trawy, która uderzyła lekko w jego bok, odwróciła uwagę młokosa. Liliowy uważnie obwąchał to dziwne coś, przechylając lekko główkę.
— Hej, Igła, bawisz się z nami? — zagaiła Gąska, która najwidoczniej przyszła po swoją własność. Kocurek niewiele myśląc, przystał na jej pomysł, po czym wstał i ruszył za calico, ostatni raz posyłając tamtym dwóm mordercze spojrzenie.

Nowy członek Klanu Gwiazdy


CZEREMCHA
Powód: Decyzja sejmu
Przyczyna śmierci: Upadek z wysokości; skręcenie karku
Odeszła do Klanu Gwiazdy

Od Falka CD Igły

  Falek i Płomień uciekali przed Goździkiem ile tylko sił mieli w łapach, jednak koteczka okazała się być niezwykle szybka i powoli ich doganiała. Dlatego też, gdy przebiegali właśnie obok drzewa, Falek bez chwili namysłu skoczył na nie i zaczął wdrapywać się po pniu.
  - Płomień, tutaj! - krzyknął do brata, a ten szybko skoczył obok niego.
  Z początku przez niewielkie pazurki mieli problem z łapaniem oparcia, ale w końcu im obu udało się wspiąć na najniższą gałąź. Usiedli na niej i niepewnie spojrzeli w dół, gdzie Goździk ostrożnie zaczynała wchodzić do góry. Widząc to Falek nie musiał długo się zastanawiać - zaczął wspinać się wyżej. Ale Płomień, ku zdziwieniu jego brata, po pierwszym kroku zatrzymał się i zrezygnował.
  - Co jest? - zapytał kpiąco czekoladowy kocurek. - Chcesz dać się złapać?
  - Nie wiem czy to dobry pomysł... Te wyższe gałęzie są trochę wąskie...
  Falek głośno śmiejąc się z brata, wdrapał się na będącą kilka głów wyżej gałąź.
  - Jak się boisz to zostań na dole! - krzyknął do niego.
  Goździk już wchodziła na gałąź na której siedział Płomień. Rudy kocurek próbował odsunąć się od niej najbardziej jak się dało, nie był jednak w stanie jej uniknąć. Koteczka uderzyła go łapą i zwinnie odskoczyła po czym szybko zaczęła schodzić. Płomień wyglądał na zawiedzionego, że nie udało mu się od razu jej oddać, więc westchnął głośno i popędził za nią. Gdy zniknęli Falkowi z pola widzenia mały kocurek rozglądnął się. Z tej wysokości mógł zobaczyć cały obóz. No, a raczej mógłby, gdyby nie żółte i pomarańczowe liście, które wciąż nie wszystkie opadły. Jedynymi kotami jakie stąd widział było kilka goniących się przed żłobkiem małych sylwetek.
  Powoli i ostrożnie przymierzał się do zejścia na dół. Gdy tylko patrzył centralnie pod siebie serce zaczynało mu szybciej bić, a futro na karku samo się jeżyło. Dobrze jednak wiedział, że nie może tu zostać, oraz wolałby, żeby jego mama nie dowiedziała się, że tu wszedł, gdyż z pewnością nie byłaby z tego zadowolona. Z drugiej zaś strony po prostu chciał wyglądać na odważnego i poradnego kocura, a przecież żaden dumny wojownik, za którego młody kociak chciał uchodzić, nie miałby problemów z czymś tak błahym jak zejście z drzewa. Zacisnął więc zęby, wziął głęboki oddech i powoli zaczął opuszczać tylne łapy.
  - Hahaha, mysie serce, ukrywasz się zamiast uciekać!
  Falek aż drgnął na dźwięk tego nagłego śmiechu Czeremchy dobiegającego spod drzewa.
  - Wcale się nie ukrywam! - odkrzyknął i z powrotem wgramolił się na gałąź.
  Czeremcha prychnęła i zaczęła wspinać się na drzewo. Falek zrozumiał, że kotka jest berkiem i właśnie uznała go za łatwy cel. Gdy nie przerywała swojej wspinaczki i zaczęła niebezpiecznie bardzo się do niego zbliżać, kocurek zaczął wchodzić coraz wyżej.
  Drzewo nie było zbyt wysokie, więc w końcu dotarł do miejsca skąd już ciężko było przedzierać się wyżej przez gałęzie i kępki liści. Zatrzymał się tam i mocno trzymając pazurami kory, spojrzał w dół. Spodziewał się, że Czeremcha już się podda i zacznie schodzić, ale ona wciąż niestrudzenie brnęła w górę. Falek poczuł jak opuszcza go pewność siebie. Czy ona nigdy nie zrezygnuje? A nawet jak już go dopadnie to co wtedy zrobią?
  Cały zadrżał ze strachu, gdy nagły podmuch wiatru lekko poruszył gałęzią na której siedział. Jeszcze bardziej przywarł do drzewa, wbijając w nie swoje pazurki najmocniej jak mógł. W jednej chwili cała chęć do zabawy i determinacja wygranej go opuściły. Jedyne czego teraz pragnął to jak najszybciej znów znaleźć się na ziemi.
  Jeszcze raz spojrzał w dół na Czeremchę.
  - D-dobra, nie wchodź już wyżej! - krzyknął do niej. - Zejdę do ciebie.
  Koteczka wyszczerzyła do niego ząbki w pełnym samozadowolenia uśmiechu. Falek wysunął drżącą łapę, przymierzając się do zejścia, jednocześnie w myślach samemu zaprzeczając swoim słowom. Nie zejdzie... Nie ma szans, nie da rady...
  Czeremcha prychnęła.
  - No co jest?! - fuknęła. - Złazisz wreszcie czy je...
  Nagle jedna z jej łap osunęła się z kory i nim znów zdążyła się nią złapać, straciła równowagę. Udało jej się jedynie lekko podrapać pień i krzyknąć z przerażenia, po czym runęła w dół.



<Igła? Albo inny kociak?>

No to teraz Falek już definitywnie sam nie zejdzie...

Od Igły

Młodziak szedł spokojnie za "grupą wycieczkową" składającej się z niego samego, Czeremchy, Falka, Gąski oraz reszty dzieciarni klanu, a także z trzech królowych - Gardeniowego Pyłku, Leśnego Strumienia oraz Szepczącego Wiatru. Liliowy lynx point szedł na szarym końcu... No prawie, bowiem za nim samym spokojnym krokiem szedł jeszcze Wąsaty Pysk, który miał za zadanie bronienie dziatwy i mamusiek w razie jakiegoś nieszczęśliwego wypadku. Kocurek popatrzył na rudego pręgowanego wojownika, po czym uśmiechnął się krzywo, przyspieszają kroku i nasłuchując tego, co mówią królowe. Stwierdził, że lepiej skupić się na tym, niż patrzeć się pod łapy i czasem wyrżnąć w jakieś drzewo, czy inne cholerstwo.
— Mamo, co to jest Klan Gwiazdy? — Zapytała podniecona Czeremcha, popiskując wesoło. Ta... Od kiedy ta czekoladowa kupa futra zaczęła zadawać się z dzieciakami Szepczącego Wiatru jakoś dziwnie... Znormalniała? Tak... To chyba dobre słowo. Stała się jakoś tak podejrzanie grzeczna, używała słów takich jak "proszę" czy też "dziękuję". Ba! Bawiła się nawet grzecznie z innymi kociakami, nawet nie oszukując! Dla Igły było to nie do pomyślenia. Bo przecież jak to, bawić się i nie oszukiwać?! To przecież niedorzeczne! Cóż, dla prawnuka Borsuczej Gwiazdy może i było to nienormalne i cholernie dziwne, bo on przecież tylko z jednym kociakiem bawił się fair. I tym kociakiem była pewna czekoladowa szylkretka calico, która wzbudzała w nim mieszane uczucia. Z jednej strony strasznie ją lubił, nie była głupia jak reszta, można powiedzieć, że traktował ją jak równą sobie, jednakże z drugiej... Czasem potrafiła być irytująca, a sam Igła raz po raz ledwie co się powstrzymywał, by nie wsadzić jej swego ogona do pyszczka i nie ucieszyć jej. Resztę spaceru skupił się na swoich przemyśleniach, a nie na tym, co mówi jego matka, czy reszta królowych. Cóż. Bywa.

30 grudnia 2018

Od Ciernistej Gwiazdy C.D Migoczącego Nieba

Oschła i zimna? Ciernista Gwiazda spojrzała na Migoczące Niebo, iście analitycznie, jakby miała zaraz wygłosić jakąś tezę. Właściwie, niewiele się to mijało z prawdą, bowiem liderka naprawdę zamierzała wydać swego rodzaju "wyrok", podsumowujący w jej opinii wczorajsze wydarzenia i zachowanie Burzowiczów. No bo hej, co jak co, ale było o czym mówić, mimo iż burej marzyło się, że jej pierwsze zgromadzenie jako liderka odbędzie się raczej spokojnie, bez zbędnych zawieruch. Kolejny powód, aby nie wierzyć w marzenia.
— Nie aż tak, jak cię odbierają, Migoczące Niebo — zaczęła Cierń, patrząc na przyjaciółkę — bywasz czasami chłodna, ale to nie twoja wina. Dużo przeszłaś i pewnych rzeczy zwyczajnie nie możesz przeskoczyć. Ale nie jesteś bezduszna. Jesteś wspaniałą kompanką i przyjaciółką i myślę, że każdy, kto zna cię lepiej, wie coś na ten temat — powiedziała, po czym westchnęła. — A co do Leśnego Cienia... To, co zrobił, było bardzo nieodpowiedzialne. Postawił cię w niezręcznej sytuacji na oczach wszystkich. Rozumiem, że mógł chcieć podzielić się z tobą swoim uczuciem, ale mógł to zrobić w inny sposób. 
Prawdę powiedziawszy, Cierń bardzo chciałaby zrozumieć swojego najmłodszego brata. Chciałaby pogadać z nim, a może nawet coś doradzić, w kierunku Migotki, oraz upomnieć go, aby nie był nachalny? Problem w tym, że rzadko kiedy rozmawiali i nie czuła się wystarczająco "blisko" z kocurem, aby dawać mu rady.
—  Koty gadają i to jest nie fair, Migoczące Niebo, ale przejdzie im. Możliwe, że kiedyś będzie im głupio przez to, jak cię ocenili. To, co się wydarzyło ciężko uznać, za twoją winę, wiesz? Moim zdaniem po prostu rób swoje i nie przejmuj się tymi, którzy nie byli w twojej skórze —  zakończyła. Nie wiedziała, co innego mogłaby jej powiedzieć. To było po prostu jej zdanie i jako jej przyjaciółka czuła obowiązek w kwestii wyrażenia go. Kochała Migotkę, jak siostrę (którą ta zresztą mogła prawdopodobnie być) i nie chciała, aby ta czuła się niekomfortowo.

<Migu? Wybacz, że tak krótko uwu>

Od Igły

Igła niechętnie otworzył oczy, czując, jak coś go szturcha w bok. Chciał po prostu spać! Po wczorajszej gonitwie za Czeremchą, która to bezczelnie podkradła mu mysz, gdy ten odwrócił się na moment, strasznie go zmęczyła. Perfidna pokraka, co nie potrafiła zadbać o samą siebie. Niech ją gęś kopnie albo lis zeżre.
— Co robisz, wariatko? — wysyczał, gdy tylko przed swoją mordką zobaczył podobiznę Spopielonej Paproci, lepiej znanej jako strażniczki moralności, która wisiała nad kociętami stamtąd niczym bóg nad wierzącymi. Ta... To cudowne określenie. Cętkowana kotka zamrugała zdziwiona oczami, nie wierząc w słowa syna swojej siostrzenicy. Zapewne zwyzywała go już kilka razy od małych pokrak, bąkojadów czy też innych cośków, zapewne spluwając na jego osobę. Cóż, nie dało się ukryć, iż Igła znalazł za skórę nie jednemu kotu w Klanie Wilka. Był niczym wrzód na dupie, który tylko rósł i rósł, przeszkadzając i zawadzając. Żeby było śmieszniej - liliowy lynx point doskonale o tym wiedział i nie przeszkadzało mu to ani trochę. Ba! Wręcz mu to schlebiało!
Ale cóż... Kociak rozejrzał się, nie widząc nigdzie żadnej królowej, kociaków czy też własnej siostry i matki, a także tego pożal się boże frajera - Ostrokrzewiowego Liścia.
— Wyrażaj się, młody — syknęła Popiół, wyraźnie niezadowolona, że najpewniej to jej przypadł jakże "cudowny zaszczyt" nad tą małą purchawką. Igiełka położył po sobie uszy, uśmiechając się nikle, gdy tylko dostrzegł Nocną Burzę, która wchodziła do kociarni. Przybrał więc minkę zbitej, niewinnej kulki, po czym ze smutną mordką pokuśtykał do szylkretowej kotki, piszcząc cichutko.
— P-plose pani... Ona jest dla-dla mnie niemiła... — wychlipał łamiącym się głosem. Popatrzył na wojowniczkę, a zarazem córkę jego dziadka, Borsuczej Gwiazdy, po czym schował się między jej łapami, udając drżenie.

< Nocna Burzo? >

Od Czaplego Potoku

Czapli Potok zauważył, że wspólne polowania z Konwaliową Rzeką stały się dla niego normą. Nie robił tego jednak tylko i wyłącznie dla wyżywienia klanu, ale przede wszystkim dla samej Konwalii. Śmiało mógł rzec, że w jej towarzystwie jego serce biło szybciej, a policzki piekły go delikatnie. To było dziwne... Co prawda, doświadczał tego uczucia już od jakiegoś czasu, lecz przedtem chyba nigdy wcześniej tego nie doznał. Jakby tego mało, również Konwalia zaczęła podejrzanie zachowywać się przy Czaplim Potoku... Przebierała łapami, unikała jego wzorku, uśmiechała się słodko, a jej policzki zdobiły delikatne rumieńce.  Oczywiście, reagowała tak tylko w towarzystwie innych kotów. Kiedy była wraz z czekoladowym kocurem na polowaniu, zachowywała się o wiele swobodniej. Nawet ocierała się o niego nieśmiało i robiła szalone, opętane pozy.
Czapla już na początku się domyślił, że Konwaliowa Rzeka zwyczajnie jest w nim zakochana po uszy i chętnie chciałby przyznać, że on również żywi do niej takie uczucia, jednak... Nie był stuprocentowo pewny, czy to na pewno to coś. Nie widział żadnych przeszkód w kochaniu Konwalii, jednak coś podświadomie mówiło mu, że to niekoniecznie właściwa osoba.
Z jego punktu widzenia, córka Nocnej Gwiazdy mogłaby być idealną partnerką! Podobała mu się jej pewność siebie, zdecydowanie, a także energiczność i odwaga. Miała idealne zadatki na dobrą liderkę i może, gdyby była trochę starsza, to teraz ona piastowałaby stanowisko zastępczyni, zamiast tej zimnej, czepliwej Migoczące Niebo. Również wygląd Konwaliowej Rzeki wpasowywał się w jego gusta. Mimo swej drobnej postury i przykrótkich nóg, sprawiała wrażenie silnej i niezależnej kobiety, którą w rzeczywistości była.
— Znowu się zamyśliłeś, co,  kupo futra? — zaśmiała się Konwalia, trącając go łapą. Czapla aż podskoczył wystraszony, bądź bo bądź nie spodziewał się kuksańca. Rzucił kotce lekko zirytowane spojrzenie, a ona zamruczała rozbawiona.
— Chyba nic już dzisiaj nie złapiemy, powinniśmy wrócić zanim słońce jest jeszcze na niebie — zaproponował, wskazując uchem promienną tarczę, która powoli chowała się za horyzontem. Złociste promienie oświetlały futra obu kotów, nadając im bursztynową, jasną barwę.
— Chodźmy jeszcze na Północne Zbocze, może uda nam się upolować królika — zaproponowała wojowniczka, po czym nie czekając na odpowiedź ruszyła w stronę wspomnianego wcześniej miejsca. Kocur jedynie mrugnął parę razy, po czym zaczął iść za kotką.
* * *
Niektóre koty nie zdążyły się jeszcze przyzwyczaić do coraz krótszych, jesiennych dni, a także szybszych zachodów słońca. Takimi kotami była między innymi Konwaliowa Rzeka i Czapli Potok. Kiedy dotarli na szczyt zbocza, było już ciemno, a z każdą chwilą mrok był coraz większy.
— Nie zdążyliśmy. Powinniśmy byli wrócić już wcześniej, a tak zwyczajnie straciliśmy czas. Wyobraź sobie, ile teraz będziemy chodzić wte i wewte szukając zakopanej zwierzyny — westchnął Czapla.
Konwalia nie odpowiedziała. Zamiast tego okrążyła kocura i otarła się o niego namiętnie, a z jej gardła wydobył się głęboki pomruk. Czekoladowy wojownik już chciał jej się spytać, co ona do diaska wyprawia, gdy nagle kotka naparła na niego, przez co oboje sturlali się ze zbocza.
— Jesteś dzisiaj jakiś marudny, Czaplo — miauknęła, gdy już wylądowali na dole. Jakoś tak wyszło, że Konwalia znajdowała się pod nim, a jej nęcące spojrzenie przyprawiało go o dreszcze. — A ja chyba wiem, jak poprawić ci humor — mówiąc to odwróciła się na brzuch i uniosła nieco, tak, że jej kark był teraz dokładnie przy pysku kocura.
No cóż, skoro Konwalia tego chce, to do dostanie.
ogólnie to kocie ruchanie, dodajcie im stronkę o miocie yolo

Od Migoczącego Nieba C.D Czaplego Potoku

Zmrużyła oczy, a wzrok powiódł za Czaplim Potokiem i Konwaliową Rzeką. Niech robiąc, co chcą, jakoś niespecjalnie obchodziły ją poczynania młodszego wojownika, pod warunkiem, że nie robi nic głupiego i niezgodnego z Kodeksem Wojownika. Westchnęła, odwracając się w stronę, z której szła właśnie Brzoskwiniowa Gałązka.
- Witaj, Migoczące Niebo - miauknęła. - Pójdziesz może ze mną i Ciernistą Gwiazdą na polowanie?
- O, tak, chętnie- odparła z zapałem, podnosząc się z pozycji siadu. - Już idę.
Podążyła za nią do wyjścia z obozu, przy którym stała już przywódczyni. Przywitały się serdecznym mruczeniem i cała trójka kotów ruszyła w stronę Północnego Zbocza. Było tam naprawdę wiele zajęczych nor, co czyniło to miejsce chyba najbardziej wydajnym miejscem do polowania na całych terenach Klanu Burzy. Po drodze kocica nagle przystanęła. Bażant. Duży, apetyczny ptak, który jest w stanie nasycić kilku wygłodniałych, dorosłych wojowników. Dawno nie widziała go na stosie, nie mówiąc o samodzielnym złapaniu. Ten dziad już kilka razy jej uciekł, lecz tym razem nie zamierzała mu popuścić. Zaczęła się skradać w jego stronę. Był tam. Łaził w wysokiej trawie, najwyraźniej szukając czegoś, a tym czymś zapewne było jedzenie. Nie zauważył jednak przyczajonej długołapej, przez co sam mógł zaraz stać się ofiarą. Przeczekała jeszcze odpowiednią chwilę, a następnie rzuciła się na ptaka z odsłoniętymi zębami, natychmiastowo wgryzając się w kark. Zwierzę nawet nie zdążyło wrzasnąć, a już leżało martwe z sączącą się z szyi czerwoną mazią. Wzięła go w pysk, by z wysoko uniesionym ogonem móc wrócić do swych towarzyszek.
- Nieźle, porządnie nas wykarmi - stwierdziła z uśmiechem buraska, przyglądając się zdobyczy.
Szylkretka zamruczała, a następnie zakopała ją, by padlinożercy nie wykradli kotom tak cennego łupu. Po czasie doszli do celu. Zewsząd otoczyła ją tak silna woń zwierzyny, że ślina sama potoczyła się po brodzie. Otrząsnęła się szybko, idąc śladem jednego z zająców.
Złapali ich naprawdę sporo. Dziś wieczorem żaden z klanowiczów nie położy się do snu z pustym brzuchem, powinno starczyć dla wszystkich. Wracali zmęczeni i obładowani zającami. Gdy Migoczące Niebo jednak odniosła, wróciła się jeszcze po swoją wcześniejszą zdobycz - miała na nią ogromną chrapkę, podzieli się z Ziółkiem i rodziną Ciernika. Wkroczyła do obozu, sadowiąc się z boku. Dni były coraz krótsze, więc już teraz zrobiło się ciemno i chłodno. Zawołała braciszka, liderkę, Brzoskwiniową Gałązkę i Fiołkową Bryzę. Najmłodsza oblizała się z ekscytacją na widok bażanta.
- Mogę zawołać Księżycową Łapę? - pisnęła.
- Dobrze, starczy dla wszystkich - odparła powoli zielonooka, wymieniając ze swoją następczynią zaniepokojone spojrzenia.
Cała gromada zabrała się do skosztowania zdobyczy. Tortie, rozkoszując się swoją porcją, kątem oka dojrzała gapiącego się z apetytem czekoladowego, młodego wojownika.

<Czapka? Nie umiem pisać ;w;>

Od Tuni C.D. Falka

Kotka uśmiechnęła się do wojowniczki, a zarazem poczuła ukłucie w sercu, spowodowane tęsknotą za swoimi pociechami. Szepczący Wiatr na chwilę ją przeprosiła i poszła coś zjeść.
- Skąd Pani zna naszą mamę? - zapytała kociczka o krótkim ogonku, z boku siedział młodzik, który wcześniej wylądował pod jej łapami. Obok niego stał jego rudy braciszek, o ładnych, złotych oczach.
- I kim Pani jest? - miauknęła ponownie, zanim łaciata zdążyła odpowiedzieć.
- Jestem Tunia, pieszczoszka, nie jestem pewna, czy wiecie, co to dokładnie znaczy. Właściwe, to jak wy macie na imię, bo jesteście już baaardzo duzi, może nawet jesteście... uczniami? - odpowiedziała młodej, przypominając sobie wiedzę zdobytą od ich matki. Znała się na kociakach, więc wiedziała, jak z nimi rozmawiać.
- Ja jestem Gąska, a to to moi bracia, Płomień i Falek. Mama mówi, że już zaraz nimi będziemy! - odrzekła dumnie wypinając pierś, jednak przy okazji przechyliła się trochę do przodu, mało co się wywracając, gdyby nie łapa domownicy, która ją uchroniła przed zaryciem mordką w ziemię. Wyglądało na to, że jej rodzeństwo należało do mniej gadatliwych kociaków.
- Macie bardzo ładne imiona, a wasza mamusia ma z pewnością racje.
- A opowie nam Pani o tym, jak Mama Panią poznała? - odezwał się pomarańczowy kocurek.
- No cóż... myślę, że mogę wam trochę opowiedzieć, tylko sobie przypomnę, bo nie chcę się pomylić... - zamyśliła się, a po chwili dodała: - i nie musicie mówić do mnie "Pani" to trochę zbyt oficjalnie, może być samo Tunia, albo Pani Tunia, jeśli będzie wam wygodniej.
Kocica ułożyła się wygodnie, przy okazji trochę ubolewając, przez rany zadane przez ciernie i pazury wojowniczki. Przypomniała sobie te wspaniałe chwile, spędzone z kotką, aż miło jej się zrobiło na sercu, a na mordce zawitał szerszy uśmiech.
- Wasza dzielna mama, odkryła psa, na terenie waszego klanu i pełna determinacji i odwagi, odciągnęła go jak najbardziej od obozu, jednak biegła bardzo długo i daleko dotarła. Tam, znaleźli ją moi dwunodzy i może wy tego tak nie interpretujcie, ale według mnie to ją uratowali. Nie chodzi mi o to, że była słaba i że nie dałaby sobie rady, tylko, że mogłaby zostać ciężko ranna, a wtedy trudno byłoby wrócić jej do domu. Kiedy trafiła do mnie, z początku było trudno. Moi opiekunowie, wy, możecie rozumieć to jako liderów. Przynoszą jedzonko, pocieszają i przede wszystkim kochają. Potrafią też leczyć! Przykładowo wasza mama została przez nich umyta, dostała parę witaminek, czyli trochę takich... jadalnych kamyczków na wzmocnienie? - Tunia starała się mówić jak najbardziej zrozumiale dla maluchów, więc porównała niektóre rzeczy, aby łatwiej było im sobie to wyobrazić. - były komplikacje, to prawda, ale jakoś poszło. Codziennie o tych samych porach dostawałyśmy to rybkę, to kurczaka, czyli takiego baaaaaardzo dużego wróbla, futro waszej mamy, która tam przybrała imię Arsi, zaczęło lśnić, ząbki stały się bialutkie, a co jakiś czas jeździła do uczonego uzdrowiciela, tak zwanego weterynarza, przez co była zdrowa i nawet kiedy byłyby obok niej chore koty, to ona by się niezaraziła bo byłaby odporna! Z każdym wschodem słońca życia w luksusie, coraz bardziej tęskniła za klanem i po prostu... pomogłam jej uciec. Dalsze losy ona sama pewnie kiedyś wam opowie, bo potem ani ja, ani ona się nie widziałyśmy, więc po prostu nie wiem. - dokończyła i się przyciągnęła. To opowiadnie trochę ją zmęczyło, a zarazem sprawiło przyjemność. 

<Falek qup?>

Od Falka CD Tuni

  Falek zmarszczył nosek, gdy doleciał do niego silny i zupełnie obcy mu zapach. Spojrzał do góry na nieznajomą kocicę. Z pewnością pachniała dziwacznie, kompletnie inaczej niż wszystkie znane mu koty. Nawet wygląd miała cudaczny.
  - Szept - odezwała się nagle, a gdy Falek podążył jej wzrokiem i odwrócił się, zobaczył zbliżającą się matkę. Szybko podbiegł do niej, a Płomień i Gąska stanęli obok, zaciekawieni sytuacją i dziwnym przybyszem.
  - Tunia... - miauknęła Szepczący Wiatr, a jej głos był dziwnie szorstki i chłodny. - Co ty tu robisz?
  Krótkołapa kotka wydawała się być zdziwiona jej reakcją, a po chwili lekko spochmurniała.
  - Przyjechałam właśnie do domku na skraju lasu. Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie wejść na chwilę między drzewa i jakoś trafiłam tutaj... Ach, cieszę się, że cię widzę.
  Bura szylkretka zmrużyła błękitne oczy i uderzyła lekko ogonem o ziemię.
  - A te rany?...  - syknęła. - Nie, nie musisz mówić. Ryk opowiedział mi co się stało. Co prawda nie pochwalam tego, że Leśny Strumień od tak próbowała cię zabić, ale to chyba ci pokazało, że nie powinno cię tu być. Las to nie miejsce dla takich jak ty. Nie powinnaś się tu zapuszczać.
  Tunia wbiła wzrok w ziemię.
  - Dobrze wiem. Niedługo będę wracać... jeśli mi pozwolicie. Gdy mój pan i pańcia zauważą, że mnie nie ma, pewnie zaczną się o mnie martwić.
  Nagle usłyszał za sobą odgłos kroków.
  - Znasz tę pieszczoszkę, Szepczący Wietrze?
  Zarówno obie kocice jak i trójka już zaczepiających się nawzajem kociąt, odwróciła pyski w stronę podchodzącej Borsuczej Gwiazdy i Ryczącej Burzy.
  - Mhm... Borsucza Gwiazdo, pamiętasz, gdy wiele księżyców temu zniknęłam z klanu? Dwunożni porwali mnie i wzięli do swojego legowiska, gdzie mieszkała również właśnie ona. - Wskazała ogonem na Tunię. - Dlatego też wiem, że nie trzeba jej się obawiać. Nawet gdyby chciała nie byłaby w stanie ukraść ani jednej myszy z naszego terytorium. I raczej wystarczy powiedzieć jej raz, by już tu nie wracała, a posłucha.
  - W takim razie jutro albo pojutrze patrol odprowadzi ją na granicę - miauknął lider, przyglądnął się uważnie niskiej kotce od łap po po uszy, po czym odwrócił się i odszedł. Rycząca Burza za to mrucząc głośno otarł się o partnerkę i polizał ją w policzek, a potem szepnął jej coś na ucho (choć szeptem trudno to było nazwać) i również oddalił się.
  - To... wasze kocięta, prawda? - zapytała pieszczoszka patrząc na bawiącą się obok trójkę. - Są śliczne... I podobne do ciebie.
  Pysk Szepczącego Wiatru wyraźnie złagodniał, gdy patrzyła na swoje dzieci.
  - Wiem.

<Tunia?>

Od Tuni C.D. Leśnego Strumienia

Szła obok obcych jej kotów z szokiem malującym się na jej mordce. Przed chwilą mogła zostać zamordowana, przez wściekłą wojowniczkę, gdyby nie jej pobratyńcy!
- Dziękuję... - szepnęła do złocistej kotki, która w odpowiedzi posłała jej słaby uśmiech.
Przez dalszą drogę, wszyscy byli nienaturalnie cicho. Las stał się bardziej obcy, a zarazem ciekawszy. Tunię przerażało spojrzenie dymnej kotki, która mało co nie pozbawiła jej życia. Pozostałe koty wydawały się takie miłe i przyjazne. Znacznie bardziej przypadły kotce do gustu, jednak uznała, że chyba każdy by tak zareagował na zupełnie obcą osobę, więc nie ma po co się gniewać na młodą kotkę.

***

Kiedy weszli do obozu, od razu cały klan zaczął rzucać podejrzliwe spojrzenia w stronę pieszczoszki. Ale nie była to jedyna niespodzianka, bowiem już po chwili z tłumu wybiegła pachnąca ziołami kocica. Jedyne co zrobiła, to posłała patrolowi pytające spojrzenie i poprosiła, by krótkołapa poszła za nią. U medyczki czekały ją trochę bolesne doznania, które godnie przemilczała, podczas gdy druga kotka nakładała na jej rany jakieś papki.
- Może trochę popiec, ale przejdzie, nie przejmuj się...? - zrobiła przerwę, by dowiedzieć się, jak ma na imię jej pacjentka.
- Tuniu... jestem Tunia. - miauknęła. - Dziękuję, że mi pomogłaś.
- Nie masz za co, to moje zadanie! - uśmiechnęła się do pieszczoszki. - jeśli czujesz się zmęczona, możesz się położyć. - wskazała na posłanie.
- A-a co ze mną będzie...? - zapytała łaciata.
- Ze względu na twoje rany, pobędziesz tu ze cztery wschody słońca, może mniej, zależy, jak będą goiły się twoje rany. - odpowiedziała klanowiczka. - reszta zależy już od Borsuczej Gwiazdy.
Po tym obie milczały, Tunia parę razy starała się być pożyteczna, tu podała jakieś zioło, tam coś poprawiła. Temu wszystkiemu towarzyszyła Turkwiowa Łapa, uczennica. Tunia, za pozwoleniem Burzowego Futra, wyszła przed legowisko medyka, chcąc to wszystko przemyśleć. Siedziała, wpatrzona w swoje łapy, rozmyślając o swojej rodzinie. Powinna jak najszybciej wrócić, jeszcze wyjadą bez niej, myśląc, że nie żyje i już nigdy nie ujrzy ich buzi! Nie zwracała uwagi na gapiów, aż do momentu, kiedy trójka kociąt, podczas zabawy, nie popchnęła jednego z nich wprost pod łapy brązowookiej.
- Hej... - mruknęła niepewnie, a zarazem delikatnie i życzliwie. - twoja mama nie będzie zadowolona, jeśli zobaczy, że leżysz komuś pod łapami, zmykaj do rodzeństwa. - dokończyła ciepło i matczynie, jak miała w zwyczaju zwracać się do kociąt. I w tym właśnie momencie podniosła wzrok na kotkę, która zaczęła się zbliżać do nich i...
- Szept... - miauknęła przyciszonym głosem, wpatrując się w swoją starą przyjaciółkę z szokiem. Ona była tu i wyglądało na to, że to są jej maluchy! Kocurek, który wpadł jej pod łapy nawet ją przypominał.
<Falek uWu?>

Od Głuszczki CD Liliowej Łapy

Maleństwo poruszyło się nieznacznie otwierając zaspane oczka. Trąciła nosem mamę i podniosła główkę a para sterczących uszu od razu wychwyciła szmer piasku. Głuszka przekręciła się i spojrzała na przejście. Przy pysku matki siedziała nieznana jej kotka. Była bialutka w łatki i miała miłe, zielone oczka, tak jak Żądlący Język. Głusia wygramoliła się ze środka odsuwając się od sióstr i zeszła niżej przyglądając się kotce z ciekawością. Była śliczna, zdaniem kotki.
- Hej mała- przywitała się rzucając uroczy uśmiech w jej stronę- jestem Liliowa Łapa, a ty?
- Głuszka- odpowiedziała jej cichutko podchodząc bliżej- śliczne futerko.
Lilia uniosła brwi i zamruczała radośnie. Zaskoczyło ją to jak kotka ładnie się wypowiada, sądziła, że usłyszy urocze kocięce miauczenie, tymczasem Głuszka starała się ładnie akcentować każde słowo. Uczennica spojrzała na swój bark i wyjęła z niego białe piórko. Skrzywiła się lekko jakby przypomniała sobie o czymś bardzo nieprzyjemnym. Mała kotka wyciągnęła długą szyjkę chcąc bliżej przyjrzeć się tej ślicznej rzeczy. Jej kuzynka zauważyła ten ciekawy wzrok i z uśmiechem zrzuciła z góry piórko które opadło na dół robiąc w powietrzu przedziwne akrobacje. Głuszka złapała je w pyszczek i zadowolona z siebie rzuciła radosne spojrzenie matce. Żądlący Język uśmiechnęła się jedynie i wróciła do wylizywania swojej łapki. Kocię podało starszej koleżance piórko i usiadło obok czekając aż Lilia znowu je zrzuci. Uczennica widząc jaką to zabawę znalazł sobie ten łapy robaczek zaśmiała się i położyła pióro na łapie. Lekko dmuchnęła i wprawiła je w ruch. Poszybowało ono do przodu po czym zaczęło ponownie opadać. Głuszka opadła do ziemi i kiedy przedmiot znalazł się w zasięgu jej skoku ruszyła na niego i złapała w locie. Przeturlała się po ziemi kopiąc tylnymi nóżkami piórko. W końcu zaprzestała zabawy w morderczą wojowniczkę i spojrzała na kuzynkę która z uśmiechem przyglądała się malutkiej.
- Będzie z niej niezła wojowniczka- mruknęła do Żądlącego Języka. Dumna karmicielka zachichotała wysuwając pazury.
- Refleks ma po mamie, nie ma co. Ale ląduje już jak ojciec, ciężko i głośno- zażartowała a śmiech obu kotek zbudził pozostałe rodzeństwo. Tego Głuszka nie chciała najbardziej. Jaszczurka ziewnęła potężnie i wlepiła swe zielone ślepia od razu w mniejszą siostrzyczkę. Ruszyła na nią błyskawicznie i przycisnęła ciałko szylkretki do ziemi.
- Co tam masz Głusia?- zapytała wyrywając jej piórko z łapek- mamo, mamo, co to?
- To jest piórko kochanie, twoja siostra właśnie się nim bawiła- odpowiedziała jej spokojnie i wzdychając spojrzała na Lilię- młode są nieznośne względem Głuszki. Kochają ją i traktują dobrze, ale często zapominają, że ona też jest kotem i nie zawsze chce im oddać wszystko co posiada.
Liliowa Łapa posmutniała trochę znowu spoglądając na najmniejszą z sióstr która oddaliła się do posłania mamy dając Lawendzie i Jaszczurce czas na zabawę. Uczennica uśmiechnęła się do małej i szturchnęła ją łapką.
- Hej, chcesz wyjść na dwór i zobaczyć jak jest ładnie?- zapytała. Oczy Głuszki otworzyły się szerzej. Kotka rzuciła błagalne spojrzenie mamie a kiedy ta się zgodziła już po chwili gnała przy swojej nowej koleżance. Blask słońca na chwilkę oślepił malutką ale białe plamy szybko zaczęły nabierać kolorów i Głuszka ujrzała cały obóz. Był piękny. Po piasku miło się chodziło, mimo iż kotka miała z tym małe trudności. Ogromne koty przecinały jej ścieżki idąc każdy w swoją stronę. Miały ją czarne, pręgowane, łaciate a nawet rude zlepiając się nie raz w jedną masę. Głuszcze od nadmiaru głosów i zapachów aż zakręciło się w głowie. Przywarła do łapy starszej koleżanki i postanowiła skupić oczka na jednym punkcie. Dostrzegła bardzo wysokiego kocura o dość surowym wyrazie mordki który siedział w towarzystwie pointa ze śmiesznymi oczami.
- Kto to?- zapytała malutka wskazując na nich łapą.
- O tamci? To lider klanu, mój tata, Potokowa Gwiazda i jego były mentor, Słoneczny Blask. Dziwne, że ich nie znasz, tata na pewno was odwiedzał z mamą, a wujek Słonko zawsze przychodzi zobaczyć młode- odparła Lilia ruszając uszami- cóż, może akurat spałaś wtedy. W każdym razie...widzisz tego puszystego rudasa? To mój brat, Makowa Łapa. A tamta ze zgorzkniałą miną to moja siostra, niedawno mianowana Pszczele Żądło.
- Pszczele Żądło...- powtórzyła Głusia i przełknęła ślinę. To imię nie było zbyt przyjemne, ale na pewno pasowało do niej. Kotka widziała wzrok siostry jej koleżanki i nie chciałaby nigdy wejść w jej drogę. Próbując zapomnieć o niebezpiecznie wyglądającej kuzynce Głuszka pacnęła łapą nogę uczennicy i zapytała:
- A reszta? Opowiesz mi coś o klanie?

<<Liliowa Łapo?>>

Od Igły CD Ostrokrzewiowego Liścia

Dlaczego nic nie mogło być idealnie? Ktoś mu odpowie? Igła sobie tylko smacznie spał, aż tu nagle nad jego łbem zawisł śmierdzący pysk Ostrokrzewiowego Liścia, który jakże wkurzającym tonem oznajmił, że ich matka znowu poszła się szlajać... No właśnie, gdzie Leśny Strumień ciągle łaziła? Potrafiła wybyć nawet trzy razy w tygodniu i o dziwo, inni nie mieli ku temu nic przeciwko.
Idiotyzm.
Igła podniósł niechętnie główkę ze swoich łapek, po czym mrugając oczkami, popatrzył na ten szpetną mordę, samemu marszcząc gniewnie nosek.
— Czego chcesz śmierdzielu? — syknął kociak, niechętnie wstając na cztery równe łapki. Ostrokrzew tylko mruknął coś mało wyraźnie, okrążając młodzika, po czym położył się obok niego w miejscu, w którym zawsze leżała Leśny Strumień. Przyciągnął do siebie liliowego pointa, zaczynając liżąc jego futro — Ej! Sio! Zabieraj ten śmierdzący jęzor! — zbuntował się młodziak, wyskakując z objęć kocura o klapniętych uszach, po czym uderzył ogonem o ziemię, fucząc przy tym niezadowolony. Wysunął z mordki język w geście zgorszenia, przesuwając po nim łapką.
— Ja w twoim wieku młodzieńcze... — zaczął starszy kocur, lecz nie dane mu było dokończyć. Igła roześmiał się sarkastycznie, nieomal padając na ziemię i dysząc się.
— Ty w moim wieku byłeś starym grzybem, grzybie — burknął, ma co zdumiony Ostrokrzewiowy Liść zamrugał dwa razy swoimi pomarańczowymi ślepiami.
— Jak ty się wogóle odzywasz do starszych? Błagam, Gwiezdni, niech Lasek nauczy cie trochę pokory, bo z takim rozsydrzonym dzieciakiem żyć się nie da! — wykrzyknął ojciec Igły, tupiąc przy tym łapą.

< Ojciec? >

Od Głuszki CD Lśniącego Słońca

Malutka kotka była przerażona. Musiała zostać w obcym miejscu na całą noc. Dlaczego jej matka oddała ją temu obcemu kocurowi bez oporu? O czym oni mówią i czym chcą ją nafaszerować? Tego Głuszka nie wiedziała. Zauważając wzrok medyka wbity w górną część skały zrozumiała, że miał jej on po prostu dość. Zamknęła więc swój pyszczek i skuliła się przy posłaniu trzęsąc się mocniej ze strachu. Lśniące Słońce poruszył uchem i zdziwił się wielce iż maleństwo przestało krzyczeć. Jedynie mruczała coś cichutko pod nosem machając drobnym ogonkiem. Różany Kwiat przyszła na pomoc podając drobnemu kociakowi malutki stosik lekarstw. Podsunęła je pod sam nos i zachęciła młodą aby spróbowała ich. Głuszka niepewnie liznęła to co znajdowało się na listku a gorzki smak wykręcił jej pyszczek. Cofnęła się lekko uderzając zadem o posłanie z mchu na co zareagowała cichym piśnięciem. Wlepiła swe ogromne ślepia w medyczkę błagając o pomoc albo wyjaśnienia. Różany Kwiat westchnęła cicho i podeszła do niej obejmując ją łapką.
- Kochanie...-zaczęła spokojnie i z uczuciem- musisz to zjeść. Pomoże to ci się uspokoić, nie będziesz się już tak bała. Zrobisz to dla mnie?
Głuszka widziała w zielonych oczkach kotki, że nie kłamię i naprawdę chce dla niej jak najlepiej. Szylkretka wstała i chwiejnym krokiem podeszła do listka i posłusznie zjadła podane jej lekarstwa, mimo iż pyszczek wykrzywiał jej okrutny smak. Mleko matki nigdy nie było gorzkie i trawiaste. Zatęskniła za ciepłym posiłkiem i rodziną. Przypomniawszy sobie o nich postawiła uszy i odwróciła się do starszej medyczki po czym cichutko pisnęła:
- Mama! Mama, nie będzie...zła?
- Że tu jesteś? Oh nie, kochanie, wszystko w porządku. Dziękuję, że zjadłaś te lekarstwa, byłaś bardzo dzielna- skomplementowała ją szylkretka po czym złapała za kark i delikatnie położyła na wielkim, jak dla maluszka, posłaniu z mchu. Już chciała coś powiedzieć kiedy do legowiska wbiegł wysoki, czarny kocur. Jego brązowe ślepia lśniły odbijając przerażenie. Odwrócił on głowę i spojrzał na medyczkę błagalnie.
- Różany Kwiecie...Fenkułowe Serce...coś z nią nie tak- miauknął a jego poważny i przyjemny dla ucha ton rozniósł się echem po szczelinie. Szylkretowa kotka spoważniała i kiwnęła głową ruszając za kocurem. Odwróciła się tylko w przejściu aby zabrać jakieś zioła i rzucić porozumiewawcze spojrzenie na Głuszkę i Lśniące Słońce. Liliowy westchnął ciężko ale zgodził się przypilnować malutkiej. Córka Żądlącego Języka odprowadziła sennym wzrokiem parę która zniknęła za zaroślami. Przeniosła błękitne oczka na medyka i ziewnęła leciutko.
- Co się dzieję?
Lśniące Słońce pokręcił łebkiem i prychnął coś sam do siebie jakby ignorując małą towarzyszkę. Odwrócił się do stosu liści i pozbierał te które upadły podczas szybkiej akcji Różanego Kwiatu. Kiedy już wszystko było na swoim miejscu odwrócił się do kociaka i odpowiedział:
- Prawdopodobnie Fenkułowe Serce umiera.
Głuszkę przeszedł dreszcz. Nie słyszała nigdy jeszcze tego słowa, ale sam jego dźwięk i pośpiech w jakim medyczka opuściła norę wraz z kotem zwiastowały, że nie było to niczym najlepszym. Kotka spojrzała na mech i poczuła jak jej główka opada sama z siebie. Ułożyła się wygodnie wyobrażając sobie, że dalej jest przy mamie i rodzeństwie po czym ziewnęła. Postanowiła, że zapyta kocura czym jest to ,,umieranie" kiedy się obudzi.

<<Lśniące Słońce?>>

29 grudnia 2018

Od Czaplego Potoku C.D. Spopielonej Paproci

Czapli Potok był przekonany, że da radę w kilku susach pokonać strumień, a następnie wyskoczyć zającowi prosto przed nos. Dopiero kiedy był już w powietrzu, z pazurami wyciągniętymi i mięśniami napiętymi, zauważył kotkę na drugim brzegu, która obrała sobie za cel tego samego zwierzaka. Nieco spanikował i stracił koncentrację, przez co wylądował nie przed, nawet nie na, ale za pędzącym zającem, niemalże wpadając na kotkę niczym kula armatnia. Łapy mu się poplątały, a on sam przewrócił się i przeturlał ponad długość lisa. Zabolało, jednak nie było teraz czasu na leżenie i użalanie się nad sobą. Kocur szybko podniósł się na nogi, a w jego głowie dźwięczała tylko jedna wiadomość, o treści "Jesteś na terenach Klanu Wilka, nikogo tu nie znasz, nigdy tutaj nie byłeś, EWAKUACJA, WRACAJ DO SIEBIE". Odwrócił się w stronę strumienia, który chciał przeskoczyć tak jak wcześniej, lecz wtedy zobaczył, że kotka, która jeszcze przed chwilą wesoło goniła zajączka, miota się jak opętana w wodzie, w której znalazła się przez Czapli Potok. Kocur przez kilka uderzeń serca patrzył na to przestraszony, po czym jednym susem doskoczył do wojowniczki i złapawszy ją za skórę na karku, wyciągnął ze strumienia szybkim ruchem. Była raczej lżejsza i mniejsza od niego, toteż nie sprawiło mu to wielkiego trudu. Położył kotkę na ziemi, a ona kaszlnęła parę razy.
— Nic ci nie jest?! Przepraszam, nie chciałem wyskoczyć dokładnie przed ciebie, to był... — Czapli Potok stanął nad kotką stroskany, jednak ona podniosła się gwałtownie i zamachnęła na niego pazurami. Kocur odsunął się, ale pewnie gdyby nie woda, która obciążała futro wojowniczki, dostałby pazurami po nosie. Ostatecznie skończyło się jedynie na uciętym wąsie.
— H-hej, co ty robisz na naszych terenach, ty opętany patafianie! — wrzasnęła na niego kotka, a Czapli Potok skulił się. Czyli tak okazują wdzięczność członkowie Klanu Wilka, tak? Kocur już chciał wycofać się, ale wtedy nieznajoma znowu się odezwała. — Przepraszam, nie chciałam tak na ciebie nakrzyczeć... Dziękuję, że wyciągnąłeś mnie z tego głupiego strumienia — miauknęła o wiele łagodniej niż poprzednio, odwracając wzrok.
— Nie ma za...
— Co nie zmienia faktu, że jesteś na naszych terenach! Może gdybyś jeszcze złapał tego zająca, ale nie, mały frajer uciekł w las! — przerwała mu kotka fukając na niego.
Czapli Potok przekrzywił ucho, a na jego pyszczek wpełzł niepewny uśmiech.
— Mogę go jeszcze złapać, koty z Klanu Burzy są strasznie szybkie, wiesz? — rzucił żartobliwie i zauważył, jak kąciki ust nieznajomej unoszą się nieznacznie.
— O nie, nie będziesz polować na naszych terenach! Teraz to już mój problem! — oznajmiła dostojnie, jednak na samym końcu rzuciła kocurowi wesołe spojrzenie. — Jestem Spopielona Paproć.
— Czapli Potok — odpowiedział wojownik, uśmiechając się najbardziej olśniewająco jak tylko mógł.
<Spopielku? :3>

Od Leśnego Strumienia CD Tuni

Dobre pół godziny kłótni, darcia pyska i bycia upartym nie poszły na marne. Zgodzili się. Borsuczy Kieł, który prowadził patrol, w końcu odpuścił i pozwolił swojej młodszej siostrze dołączyć do grupy składającej się z Miodowego Nosa, Złocistej Rzeki, Srebrnego Deszczu i jego samego. Nic nadzwyczajnego, zwyczajny skład porannego patrolu. Ruszyli więc przed siebie spokojnym, miarowym krokiem, by sprawdzić teren Klanu Wilka. Leśna odetchnęła z radością, mogąc, chociaż na chwilę wyrwać się z kociarni i mieć spokój od tych małych pokrak, które tylko doprowadzały ją do szewskiej pasji.
— Robi się coraz zimniej. Nie lepiej powiedzieć o tym Borsuczej Gwieździe? Pora Nagich Drzew już zapasem... — zaczęła Miodowy Nos, wzdychając przy tym cicho. Widać było, że chciała już coś dodać, jednakże jej wypowiedź przerwał głuchy dźwięk uderzenia w drzewo. Dymna kotka zasłoniła pysk, znosząc się śmiechem. Nic na to nie poradziła, że Rycząca Burza wyglądał przekomicznie, leżąc na ziemi, po zderzeniu z pieńkiem.
— Ktoś tu chyba się zamyślił o swojej lubej, czyż nie, Ryczku? — zachichotała cicho, ledwie powstrzymując większą salwę śmiechu. Wtem wiatr zawitał, a do jej nosa dotarł potworny smród.
Pieszczoch.
Co taka wywłoka robiła na ICH TERENIE?!
Niewiele myśląc, kotka rzuciła się przed siebie w kierunku, z którego dochodził ten obrzydliwy zapach. Wypadła przez krzaki, wprost na przerażoną pieszczoszkę, w jednej chwili rzucając się na nią i dotkliwie drapiąc pazurami pi ciele. Szamoczące się kocice przeturlały się kilka metrów, w głąb kłującego i drapiącego ich ciała krzewu. Leśny Strumień bezmyślnie uderzała łapami w - teoretycznie - bezbronnego intruza, który jedyne co potrafił zrobić, to starać się uciec i zawodzić, jakby co najmniej ją ze skóry obdzierali.
NO DALEJ, ZABIJ! — w jej głowie zawitał głos Czystej Gwiazdy, która od dłuższego czasu nie kwapiła się do tego, by zaciągnąć wnuczkę Borsuczej Gwiazdy na trening.
Szczerze powiedziawszy, gdyby Złocista Rzeka wraz z Borsuczym Kłem nie odciągnęli jej, zabiłaby to coś bez chwili wahania. Z zimną krwią w dodatku.
Kocica otrzepała się, wstając na cztery równe łapy, mięśnie miała napięte, w każdej chwili była w stanie ponownie zaatakować.
— No wyłaź kupo lisiego łajna! — wysyczała głosem przepełnionym nienawiścią — Co, myślałaś, że wleziesz na NASZ teren i jak gdyby nigdy nic będziesz sobie hasać po łączkach i wąchać kwiatki?! Oh trzymaj mnie, bo rzygnę — splunęła, gdy tylko szylkretowa, niska kotka, wylazła z krzaków.
— Leśny Strumieniu, uspokój się! Ona jest ranna, trzeba ją zabrać do obozu. Burzowe Futro musi ją zobaczyć — zaczęła Miodowy Nos, zyskując poparcie reszty grupy patrolującej. Warknęła gniewnie.
— Chcesz zabrać ze sobą tę kupę nic nie wartego futra, prosto do serca naszego terytorium?! Czy wy żeście już do reszty zdurniali? — krzyknęła, kiedy jednak zauważyła, że jest w mniejszości, dodała szybko — Świetnie, ale pamiętaj wypłoszu. Podejdź tylko do kociarni, zrób jeden jakikolwiek fałszywy ruch, a z dziką rozkoszą przegryzę ci gardło, a następnie popatrzę, jak umierasz — syknęła, prosto w pysk krótkołapej, wystraszonej kotki — A wy, róbcie, co chcecie, mięczaki. Żebyście tylko tego nie żałowali — rzuciła, kierując się w stronę obozu, na czele patrolu, co jakiś czas łypiąc złowrogo na pieszczoszkę.
Spokojnie, kochanie, jeszcze ją dorwiesz~ — w jej głowie zadźwięczał przesłodzony głos mentorki dymnej w ciemnym lesie - Śnieżnego Serca. Uśmiechnęła się tylko do siebie na te słowa.

< Tunia? >

Od Brzozowej Łapy CD. Błękitnej Cętki

- Chodźmy, króliki same się nie nałapią! - krzyknęła entuzjastycznie Błękitna Cętka i ruszyła w stronę trawiastego zbocza. Uśmiechnęłam się sama do siebie, po czym prędko dogoniłam mentorkę. Jej dobry humor był tak zaraźliwy, że w tej chwili nawet cały klan Migoczących Nieb lub najgorętszy dzień na świecie nie mógł mi go teraz zepsuć.
Do czasu.
„Powiedz co czujesz” zwykłe polecenie, które nieoczekiwanie stało się katorgą. Czułam się jak królik zapędzony w ślepą norę, który rozpaczliwie próbuje przeskoczyć drapieżcę zasłaniający jedyną drogę ucieczki. Jakimś cudem w końcu mu się udawało, ale nie mijała nawet chwila, a scenariusz się powtarzał. Tak było z polowaniami. Choć nie. Samo polowanie szło mi znakomicie, potrafiłam bez problemu opisać szczegółowo myśliwskie pozy obudzona w szczytowanie księżyca (na serio Błękitna Cętka nawet to kilka razy sprawdzała). Jednak o wywęszeniu nie było mowy. W końcu zaczęłam wymykać się przed treningami i określać ich pozycję na krótko przed polowaniem, choć ta technika też nie była nieomylna. Poza treningami ćwiczyłam też inne przydatne do polowania zmysły. Miałam nadzieję, że zastąpią mi kiedyś węch.

*po kilku księżycach*

Zmęczona po treningu poczłapałam do miejsca za zwierzyną. Chwyciłam jakiegoś małego zajączka, wymieniłam się uprzejmościami z siostrą i schowałam się w cieniu wielkiego krzaka, gdzie zaczęłam pałaszować piszczkę. Taki przynajmniej miałam zamiar. Zmarszczyłam brwi widząc zastępczynię niechętnie idącą w moją stronę. Wymieniłyśmy się chłodnymi spojrzeniami, obydwie szacując umiejętności walki tej naprzeciwko. Powstrzymałam się przed pokazaniem kłów. Miałam serdecznie dość tej baby. Zwłaszcza teraz kiedy Migotka zaczęła mieć hopla na temat lojalności. Cicho prychnęłam. Jakim prawem może się mnie czepiać skoro sama jest kocięciem półkrwi? Po zdecydowanie za długiej przerwie w końcu się odezwała.
- Będziesz trenować razem z moją uczennicą. Za kilka bić serca idziemy — powiedziała cicho, ale wyraźnie, odwróciła się i poszła.
Odprowadzałam ją jeszcze przez chwilę wzrokiem zanim ruszyłam się z miejsca. Idąc na miejsce treningu próbowałam nie zwracać uwagi na zastępczynie. Zamiast tego nawiązałam luźną rozmowę z własną mentorką równocześnie uważnie obserwując Drżącą Łapę.

<Błękitna Cętka? Migoczące Niebo? Drżąca Łapo?>

Od Śniegusa CD. Czaplego Potoku

Niepewnie dobyłem w pysk rzuconego w moją stronę nornika, jakby bojąc się, że jeszcze może mi go zabrać. Tytuł wojownika brzmiał naprawdę groźnie, a sama przynależność do owego... klanu Burzy? - zacnie, jakby stał przede mną dostojnik zdolny udzielić mi łaski albo w jednej sekundzie chwycić za gardło i poprowadzić ku śmierci. A może tylko przesadzałem, bo nigdy nie spotkałem się z istnieniem grupy innej niż moja własna rodzina, a o słyszeniu majestatycznych nazw mogłem zapomnieć? W propozycji Orlej Rzeki dostrzegłem płomyk nadziei na hipotetyczne przeżycie kolejnego dnia, więc tylko udawałem zamyślenie, aby nie wyjść na lekkomyślnego.
- Chętnie pójdę - wypowiedziałem się, prostując nieco obolałe po niezbyt zgrabnym lądowaniu członki. - Dziękuję bardzo, Pliszkowy Wodotrysku.
Ptak? Woda? Jeden grzyb. Nastrój zmieniłem szybko jak zwykle. Kiedy tylko potrząsnąłem cielskiem, poczułem się, jakbym zrzucił z siebie troski dotyczące ewentualnych złych zamiarów czekoladowego kota. Zameldowałem gotowość do drogi, na co kocur zareagował uśmiechem. Nie kalkulowałem już więcej. Grunt, że nie chciał mnie zjeść. Skinieniem głowy zachęcił mnie do podążania za sobą. Wkrótce wkroczyliśmy w zarośla, przez które przedzieraliśmy się przez dłuższy czas, co nakłoniło mnie do rozważań, a to rzadko mi się zdarza.
- Yy... Co to są te klany? - nawiązałem do fragmentu przedstawiania kota, który akurat wbił mi się w pamięć.
Przed nami przebiegł mały ptaszek. Cofnąłem się kilka kroków, ale widząc niewzruszoną reakcję klanowego kocura, wróciłem do poprzedniej odległości między nami. Towarzysz wędrówki obrócił się w moją stronę, prawdopodobnie słysząc gwałtowny szelest liści, który wywołał ruch moich łap przy nagłym zalęknieniu. Posłałem mu zakłopotany uśmiech.

Czapli Potoku?

Od Tuni

Ranek, jak ranek. Nic nie zapowiadało jakichś szczególnych atrakcji. Jedzonko, smutanie, patrzenie na niebo. Coś ruszyło się dopiero w południe, kiedy dwunożni zaczęli pakować do dużych toreb rzeczy swoje i swoich podopiecznych. Parę zabawek, legowiska, miski, karmę, rzeczy do pielęgnacji. Kotka zauważyła również, że Pani pakuje jakieś tabletki, najprawdopodobniej na chorobę lokomocyjną, które dała Maleństwu przed pojechaniem do weterynarza, który mu nie zdołał pomóc... po jakichś dwóch godzinach zbierania niezbędnych rzeczy, "spakowali" do transporterków swoich małych przyjaciół i ruszyli. Tunia już się domyślała, iż będzie to jakiś dłuższy wyjazd, więc spokojnie zasłynęła na kocu.
Polanka, kwiaty, motyle, ona i jej bliscy. Wszystko było śliczne. Woń, roztaczana przez barwne rośliny, tęczowe owady, za którymi ganiała z rodziną. Trel ptaków, bzyczenie pszczół... sen był zupełnym przeciwieństwem jej okropnych koszmarów, które ostatnio stały się jej nieodłącznymi przyjaciółmi. Chciała, by kiedyś właśnie tak spędzali czas wolny, tam, gdzie wszyscy są zawsze zadowoleni i niczego im nie brakuje.
Po obudzeniu się, jej właściciele kończyli wyjmować ich rzeczy, a Pani otworzyła drzwiczki transporterów, aby koty mogły na spokojnie wyjść. Starsza kotka od razu wyczuła zapach lasu, chociaż teraz był prawdziwy, nie jak odświeżacz powietrza. Ostrożnie wysunęła łepek z "klatki" i rozejrzała się. Jej bliscy już podziwiali uroki małego podwórka, wcale nie tak strasznie zaniedbanego, jak można by się spodziewać, po takiej chatce, mogłabym nieelegancko rzec, że na zadupiu. Tunia powoli poszła w ich ślady. Wychodząc z auta, trafiła na miękka, soczystą trawę. Wszystko tu było takie świeże, aż chciałoby się tu zamieszkać na zawsze. Śpiew ptaków, wiele różnych zapachów, wiatr... wszystko było interesujące, piękne.

***

Następnego dnia, kotka, jeszcze zanim ktokolwiek zdążył się obudzić, wyszła na dwór przez uchylone okno. Chciała odetchnąć, a oddychanie tutejszym powietrzem sprawiało jej rozkosz i zapomniała o problemach. Rozejrzała się po ogródku. Czas pozwiedzać! Swoją wycieczkę zaczęła od obejścia całego domu. Dopiero pod koniec, w płocie ujrzała usterkę, w postaci dwóch, rozchylonych na bok desek. Najprawdopodobniej była to sprawka jakiegoś wcześniejszego, psiego lokatora, któremu musiało się mocno nudzić. Pieszczoszka rozejrzała się na boki, czy aby nikt jej nie obserwuje i... wyszła przez dziurę. Od razu poczuła wilgoć i chłodny wiatr, pochodzący z lasu.
- Raz się żyje... - mruknęła i ruszyła przed siebie z niepewnością w oczach. Po pięciu minutach spaceru usłyszała cichy szelest, gdzieś z boku. Przycupnęła w krzewach, starając się zachować spokój. W jej umyśle już pisały się najgorsze scenariusze o jej tragicznej śmierci, spowodowanej jakimś wielkim lisem lub borsukiem, a to wszystko, przez jej samolubność. Jednakże... do
nozdrzy Tuni dobiegł koci zapach. Zaczęły do niej docierać również wesołe głosy, śmiech. "Może to koty takie jak Arsi, które nie mają ochoty zabić takiego pieszczocha, jak ja...?" pomyślała, chociaż bardziej to było takie wewnętrzne zapytanie, przypominając sobie o starej przyjaciółce - Szepczącym Wietrze.

<KW, macie gościa o^o>