Szybko, szybko. Nikt nie poganiał, to coś samo pędziło. Gdy słyszała słowo “prędkość” wyobrażała sobie królika. Widziała je, jednak jeszcze nie potrafiła ich złapać. Były wcieleniem wszystkiego co szybko znika. A co pędziło?
Czas.
Leciał coraz dalej.
Aż w końcu się kiedyś wykolei. Wywali.
Treningi może i były nudne, nie chciało jej się wcześnie wstawać, ale lubiła się przechwalać rodzeństwu na temat nabytych umiejętności. W końcu, potrafiła coraz więcej. Wystarczyło na nią spojrzeć. Stała się inna. A jej mentorka próbowała wciskać w nią te przekonania. Rudzi nie byli lepsi. Byli czegoś częścią, tak jak wszystko. Zwykłymi pionkami. Mogłaby niby uwierzyć w ich teorie, ale oni chcieli dręczyć niewinnych. Rudzi byli głupkami. Większość zachowała się naprawdę niefajnie. To było bardzo słabe. Chcieli swój brak jakichkolwiek fajnych cech, nadrabiać takim czymś.
Z drogi usuwała się matce. Była jej znienawidzonym dzieckiem. Czuła się, jakby wraz z momentem wyjścia z łona, przerwało się zrozumienie, jakakolwiek chęć więzi. To wszystko się zatraciło w krzykach. Lubiła Splątane Futro w pewnych kwestiach, a tamta niczego nie tolerowała w Zachód. Zdarzyło jej się po kłótni płakać. Wtedy pomagał tata. On nie był aniołem, raczej naiwnym dzieckiem ale… Dało się rozmawiać. Spoko, może to ona czasem zawalała. Ale oni byli tacy głupi.
Oni wszyscy.
Westchnęła cicho, siedząc przed wejściem do legowiska medyków. Powinna wchodzić? Szczerze, nie miała powodu. W końcu, co mogła robić tam? Wdychać.
Tak, wdychać ten smród ziół. Tych śmierdzących ziół. Może znalazłaby coś ciekawego?
Weszła, tłumiąc jakikolwiek rozsądek. Nikogo nie było, więc zaczęła obchód. Wąchała przeróżne ziółka. Nie znała ich nazw. Nie znała właściwość. Po co je znać? Czy to miało jakiś sens oprócz leczenia nieostrożnych kotów? Można było wywołać różne reakcje.
O tak.
Mogła coś zrobić matce. Albo bratu. Wsadzić do jedzenia jakiegoś zielska, by obudzili się ze sraczką albo zwymiotowali cokolwiek. Byle poczuli zawstydzenie. Byli tacy głupi… Nie mogli tak mówić o nierudych! A ona szczerze, nie mogła im robić krzywdy.
Z frustracją rozsypała jakąś kupkę ziółek. Zaczęła syczeć. Dlaczego? Dlaczego miała wyrzuty sumienia? To byłby fajny żart.
Aż za dobry.
Czas.
Leciał coraz dalej.
Aż w końcu się kiedyś wykolei. Wywali.
Treningi może i były nudne, nie chciało jej się wcześnie wstawać, ale lubiła się przechwalać rodzeństwu na temat nabytych umiejętności. W końcu, potrafiła coraz więcej. Wystarczyło na nią spojrzeć. Stała się inna. A jej mentorka próbowała wciskać w nią te przekonania. Rudzi nie byli lepsi. Byli czegoś częścią, tak jak wszystko. Zwykłymi pionkami. Mogłaby niby uwierzyć w ich teorie, ale oni chcieli dręczyć niewinnych. Rudzi byli głupkami. Większość zachowała się naprawdę niefajnie. To było bardzo słabe. Chcieli swój brak jakichkolwiek fajnych cech, nadrabiać takim czymś.
Z drogi usuwała się matce. Była jej znienawidzonym dzieckiem. Czuła się, jakby wraz z momentem wyjścia z łona, przerwało się zrozumienie, jakakolwiek chęć więzi. To wszystko się zatraciło w krzykach. Lubiła Splątane Futro w pewnych kwestiach, a tamta niczego nie tolerowała w Zachód. Zdarzyło jej się po kłótni płakać. Wtedy pomagał tata. On nie był aniołem, raczej naiwnym dzieckiem ale… Dało się rozmawiać. Spoko, może to ona czasem zawalała. Ale oni byli tacy głupi.
Oni wszyscy.
Westchnęła cicho, siedząc przed wejściem do legowiska medyków. Powinna wchodzić? Szczerze, nie miała powodu. W końcu, co mogła robić tam? Wdychać.
Tak, wdychać ten smród ziół. Tych śmierdzących ziół. Może znalazłaby coś ciekawego?
Weszła, tłumiąc jakikolwiek rozsądek. Nikogo nie było, więc zaczęła obchód. Wąchała przeróżne ziółka. Nie znała ich nazw. Nie znała właściwość. Po co je znać? Czy to miało jakiś sens oprócz leczenia nieostrożnych kotów? Można było wywołać różne reakcje.
O tak.
Mogła coś zrobić matce. Albo bratu. Wsadzić do jedzenia jakiegoś zielska, by obudzili się ze sraczką albo zwymiotowali cokolwiek. Byle poczuli zawstydzenie. Byli tacy głupi… Nie mogli tak mówić o nierudych! A ona szczerze, nie mogła im robić krzywdy.
Z frustracją rozsypała jakąś kupkę ziółek. Zaczęła syczeć. Dlaczego? Dlaczego miała wyrzuty sumienia? To byłby fajny żart.
Aż za dobry.
<Wiśnio? Możesz ją nakryć czy coś xD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz