BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

doszło do ataku na książęta, podczas którego Sterletowa Łapa utracił jedną z kończyn. Od tamtej pory między samotnikami a Klanem Nocy, trwa zawzięta walka. Zgodnie z zeznaniami przesłuchiwanych kotów, atakujący ich klan samotnicy nie są zwykłymi włóczęgami, a zorganizowaną grupą, która za cel obrała sobie sam ród władców. Wojownicy dzień w dzień wyruszają na nieznane tereny, przeszukując je z nadzieją znalezienia wskazówek, które doprowadzą ich do swych przeciwników. Spieniona Gwiazda, która władzę objęła po swej niedawno zmarłej matce, pracuje ciężko każdego wschodu słońca, wraz z zastępczyniami analizując dostarczane im wieści z granicy.
Niestety, w ostatnich spotkaniach uczestniczyć mogła jedynie jedna z jej zastępczyń - Mandarynkowe Pióro, która tymczasowo przejęła obowiązki po swej siostrze, aktualnie zajmującej się odchowaniem kociąt zrodzonych z sojuszu Klanu Nocy oraz Klanu Wilka.

W Klanie Wilka

Kult Mrocznej Puszczy w końcu się odzywa. Po księżycach spędzonych w milczeniu i poczuciu porzucenia przez własną przywódczynię, decydują się wziąć sprawy we własne łapy. Ciężko jest zatrzymać zbieraną przez taki czas gorycz i stłumienie, przepełnione niezadowoleniem z decyzji władzy. Ich modły do przodków nie idą na marne, gdyż przemawia do nich sama dusza potępiona, kryjąca się w ciele zastępczyni, Wilczej Tajgi. Sosnowa Igła szybko zdradza swą tożsamość i przyrównuje swych wyznawców do stóp. Dochodzi do udanego zamachu na Wieczorną Gwiazdę. Winą obarczeni zostają żądni zemsty samotnicy, których grupki już od dawna były mordowane przez kultystów. Nowa liderka przyjmuje imię Sosnowa Gwiazda, a wraz z nią, w Klanie Wilka następują brutalne zmiany, o czym już wkrótce członkowie mogli przekonać się na własne oczy. Podczas zgromadzenia, wbrew rozkazowi liderki, Skarabeuszowa Łapa, uczennica medyczki, wyjawia sekret dotyczący śmierci Wieczornej Gwiazdy. W obozie spotyka ją kara, dużo gorsza niż ktokolwiek mógłby sądzić. Zostaje odebrana jej pozycja, możliwość wychodzenia z obozu, zostaje wykluczona z życia klanowego, a nawet traci swe imię, stając się Głupią Łapą, wychowanką Olszowej Kory. Warto także wspomnieć, że w szale gniewu przywódczyni bezpowrotnie okalecza ciało młodej kotki, odrywając jej ogon oraz pokrywając jej grzbiet głębokimi szramami.

W Owocowym Lesie

Społecznością wstrząsnęła nagła i drastyczna śmierć Morelki. Jak donosi Figa – świadek wypadku, świeżo mianowanemu zwiadowcy odebrały życie ogromne, metalowe szczęki. W związku z tragedią Sówka zaleciła szczególną ostrożność na terenie całego klanu i zgłaszanie każdej ze śmiercionośnych szczęki do niej.
Niedługo później patrol składający się z Rokitnika, Skałki, Figi, Miodka oraz Wiciokrzewa natknął się na mrożący krew w żyłach widok. Ciało Kamyczka leżało tuż przy Drodze Grzmotu, jednak to głównie jego stan zwracał na siebie największą uwagę. Zmarły został pozbawiony oczu i przyozdobiony kwiatami – niczym dzieło najbardziej psychopatycznego mordercy. Na miejscu nie znaleziono śladów szarpaniny, dostrzeżono natomiast strużkę wymiocin spływającą po pysku kocura. Co jednak najbardziej przerażające – sprawca zdarzenia w drastyczny sposób upodobnił wygląd truchła do mrówki. Szok i niedowierzanie jedynie pogłębił fakt, że nieboszczyk pachniał… niedawno zmarłą Traszką. Sówka nakazała dokładne przeszukanie miejsca pochówku starszej, aby zbadać sprawę. Wprowadziła także nowe procedury bezpieczeństwa: od teraz wychodzenie poza obóz dozwolone jest tylko we dwoje, a w przypadku uczniów i ról niewalczących – we troje. Zalecana jest również wzmożona ostrożność przy terenach samotniczych. Zachowanie przywódczyni na pierwszy rzut oka nie uległo zmianie, jednak spostrzegawczy mogą zauważyć, że jej znany uśmiech zaczął ostatnio wyglądać bardzo niewyraźnie.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Owocowym Lesie!
(brak wolnych miejsc!)

Miot Samotników!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Klifu!
(trzy wolne miejsca!)

Na blogu zawitał nowy event walentynkowy! || Zmiana pory roku już 20 kwietnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

11 kwietnia 2025

Od Wiecznego Zaćmienia

Medyczka Klanu Klifu, ten dzień spędzała na granicy z Klanem Burzy. Był to spokojny wieczór. Ptaki cicho śpiewały, a słońce z każdą chwilą zachodziło coraz niżej. Wieczne Zaćmienie przebierała w krzaku, na którym rosły jagody jałowca, wybierając te najładniejsze gałązki. Czynność tą przerwał jej szelest, dobiegający z drugiej strony granicy. Gdy podniosła wzrok, dojrzała tam kocura, którego futro było niebieskie z dodatkiem bieli, która zdobiła pół jego ciała.
— Och, cześć… — odezwała się Zaćmienie, zerkając na kocura, który głowę trzymał w krzakach. Wyrwany z własnych myśli, ten poderwał się z miejsca.
— Hm? Ach, tak! Witaj, cześć, czy coś… — odpowiedział odrobinę spłoszony.
— Co tam robisz? Słońce zaraz zajdzie, a wyglądasz dość młodo… Jesteś uczniem? — zapytała, na co dymny pokręcił przecząco głową.
— Nie, nie jestem uczniem! Jestem wojownikiem z Klanu Burzy, zwą mnie Świerszczowy Skok — odpowiedział, kolejny raz zaglądając do zarośli.
— W takim razie wybacz za pomyłkę! Jeśli mogę zapytać, to czego szukasz na granicy? — rzuciła kolejnym pytaniem.
— Nic wielkiego… Tylko jaj szukam — odpowiedział, po chwili dodając. — Nie musisz przepraszać za pomyłkę… Wiele kotów myśli, że jestem jeszcze uczniem. Byłem całkiem szybko mianowany, dobrze mi poszedł mój trening — odparł.
— Ach! To gratulacje szybkiego ukończeniu treningu, oraz gdzie są moje maniery… Zwą mnie Wieczne Zaćmienie, jestem medyczką z Klanu Klifu — przedstawiła się.
— Medyczka? To co robisz na granicy? Teraz moja kolej zadać pytanie — miauknął.
— Zbierałam trochę jagód jałowca, ich nigdy nie jest za wiele — powiedziała żółtooka.
Wojownik się na chwilę zatrzymał, jakby myślał nad zadaniem jakiegoś pytania. Dopiero gdy upłynęło parę sekund, ten się odezwał.
— Głupie pytanie, ale widziałaś może jakieś ptasie gniazda w okolicy? — zapytał, nerwowo kołysząc ogonem na boki.
— Gniazda? Ach, myślę, że coś mamy — odpowiedziała.
— A może byłabyś w stanie znaleźć mi jakieś jajo..? Obojętnie jakie! Obiecałem tylko komuś, że przyniosę mu jedno… — mruknął.
— Haha… Jasne, jasne. Znajdę coś, poczekaj tylko chwilę — odpowiedziała, śmiejąc się cicho, a następnie zaglądając do jednego z większych krzaków. Chwilę poszukiwania kotki zajęły, jednak skończyły się one niepowodzeniem. Odwróciła ona wzrok w stronę wojownika, smutno kręcąc głową. — Pustka, wybacz. U nas też szaleją na punkcie ptasich jaj.. — mruknęła.
— Ach, nie przepraszaj. Cóż, dziękuję, że spróbowałaś. Ja już będę uciekać! Trzymaj się, Wieczne Zaćmienie — odpowiedział, uśmiechając się.
— Do kiedyś tam! — miauknęła, a następnie zniknęła w zaroślach.

10 kwietnia 2025

Od Motylkowej Łapy CD. Postrzępionej Łapy

Srebrzysta kotka przyglądała się uczennicy z wyraźnym zainteresowaniem. Jej nozdrza raz po raz rozszerzały się, gdy wciągała powietrze — jakby chciała zapamiętać zapach Postrzępionej Łapy na długo. Gdy jednak uczennica zadała pytanie, speszyła się. Opuściła wzrok i spojrzała na swoje łapy.
— Tak… kiedyś trenowałam na wojowniczkę — powiedziała cicho. — Przez jakiś czas miałam mentora z tej ścieżki.
Postrzępiona Łapa zmarszczyła brwi z zaciekawieniem.
— Da się zmienić rolę? Dlaczego postanowiłaś to zrobić? — zapytała i zrobiła krok naprzód, zachęcając do spaceru.
Motylkowa Łapa podskoczyła lekko i ruszyła przed siebie, pełna energii, choć coś w jej ruchach zdradzało napięcie.
— Na początku naprawdę chciałam być wojowniczką, ale… szybko się męczyłam. Moje łapy odmawiały posłuszeństwa, serce waliło za mocno. — Zwolniła, spuszczając głowę. — Zdecydowałam się zostać uczennicą medyka.
Postrzępiona Łapa skinęła lekko głową, ale w jej oczach błysnęło coś, co mogło być współczuciem.
— Może byłby na to sposób, żebyś została wojowniczką, jeśli naprawdę tego chcesz. Nie musisz być medykiem na siłę…
Motylkowa Łapa przystanęła i spojrzała jej w oczy. Jej pysk był pełen sprzecznych emocji.
— Właśnie w tym problem. Ja chcę być medyczką. Kocham zioła. Kocham pomagać. Ale… w legowisku czuję się jak intruz. — Westchnęła. — Odkąd Zawilcowa Łapa stracił wzrok i dołączył do medyków, wszystko się zmieniło. Jest nas za dużo. Czuję, że jeśli zostanę, ktoś inny będzie musiał odejść. Nie chcę tego. Zapadła cisza, a Motylkowa Łapa utkwiła wzrok w ziemi. Jej ogon drgnął lekko, a potem znieruchomiał.
— Więc wrócę na ścieżkę wojowniczki, choć nie tego pragnie moje serce — dodała szeptem.
Wtem jej uszy poruszyły się, wyłapując delikatny szelest. Dźwięk piór musnął powietrze.
— Słyszałaś to? — zapytała, unosząc łeb. Jej oczy błysnęły ciekawością. — Coś się rusza w trawie. Zerkniesz ze mną?
Zamachała ogonem, wskazując kierunek. Jej ton stał się lżejszy — chciała zmienić temat. Postrzępiona Łapa wahała się.
— Nie powinnam… — mruknęła cicho, zerkając w stronę granicy klanów.
Ale Motylkowa Łapa już zanurzyła pysk w wysokich źdźbłach. Jej ogon falował z ekscytacją, jakby wszystkie smutki nagle uleciały, choć tylko na chwilę.
— O patrz! Mówiłam, że będą jajka! — zamruczała z triumfem Motylkowa Łapa, a w jej oczach zaiskrzyło dziecięce szczęście. Ostrożnie, z największą delikatnością, podniosła jedno z drobnych, blado kremowych jajek sierpówki.
Z największą troską położyła jajko po stronie Klanu Klifu, jakby chciała oddać mu cześć.
— Śliczne, prawda? — zapytała cicho, unosząc spojrzenie na Postrzępioną Łapę. Jej głos był pełen zachwytu, a zarazem delikatny — jakby bała się, że głośniejsze słowo mogłoby stłuc ten mały cud natury. 

<Co sądzisz, Postrzępiona Łapo?>
[394 słów]

Od Mandarynkowego Pióra CD. Murenowej Łapy (Czyhającej Mureny)

dawno, dawno temu, jak Murena jeszcze uczniowała
— Cześć Murenko — odpowiedziała ewidentnie sztucznym, przesłodzonym głosem — Nie przeszkadzam?
Młodsza uniosła łeb znad łap, lustrując wojowniczkę wzrokiem.
— Oczywiście, że nie — odparła pogodnie. — Coś się stało?
— Oh nie, po prostu Algowa Struga na ciebie patrzy. Może weszłam w złym momencie — powstrzymała się od wycedzenia tych słów przez zęby po prostu to mówiąc.
— Hm, rzeczywiście; miałyśmy iść na trening — Czarno-biała posłała rodzicielce delikatny uśmiech.
— Baw się dobrze — rzuciła z uśmiechem przed odejściem.
***
Jakimś cudem trafiła na patrol ze swoją córką i siostrą. Ona, Czyhająca Murena i Algowa Struga szły właśnie przez tereny Klanu Nocy. Nawet nie wiedziała jak to się wydarzyło. W normalnych okolicznościach uznałaby, że zastępca tak im kazał, ale aktualnie to ona wraz z siostrą (a raczej tym irytującym rzepem na futrze) były zastępczyniami. Uznała więc, że lepiej się nad tym za bardzo nie zastanawiać i po prostu skupić się na zadaniu, żeby potem bardzo szybko wrócić do obozu. 
Córka Syriusza powoli kroczyła u boku matki oraz dawnej mentorki, uważnie lustrując wzrokiem otoczenie. Alga za to wydawała się okropnie skupiona, aż niepokojąco. Lawirowanie między drzewami tutaj niepokoiło ją. Tyle rzeczy się tutaj wydarzyło. Koty zostały pokaleczona przez tych samotników. Czereśniowy Pocałunek pożegnała się z uchem, jej własne dziecko straciło nogę, jej ojciec już stąd nie wrócił… Ich łapy rytmicznie stukały o ziemię.
— Chyba nic tu już nie znaj… — zaczęła powiadamiać członkinie patrolu o powrocie, ale ucięła. 
Obok niej dreptała tylko jej siostra. Ani śladu Mureny. Stanęła gwałtownie. Algowa Struga najwyraźniej zrozumiała, że coś się stało i też przystanęła, wyrywając się jakby z transu. Powietrze przedarł krzyk dochodzący z odległości kilku długości lisa. Zanim Mandarynka zdążyła warczeć na siostrę, że nie dopilnowała jej córki, ta ruszyła. Również zaczęła biec. Adrenalina szumiała jej w uszach. Nie. Nie może stracić tu zdrowia lub życia kolejnego członka rodziny. Ciotka, ojciec, dziecko… Dobiegły do widoku splątanej kuli czarno-białego i rudego futra. Mandarynka syknęła i dwie zastępczynie Klanu Nocy ruszyły na napastnika. Rudy samotnik przeraził się tak niewyrównanej walki i odskoczył od najmłodszej z kotek w zamiarze ucieczki. Wtedy dwie wściekłe kocice przypuściły atak. Cios w nos, w bok, unik, kolejny cios. W końcu spanikowany kocur szybko przepchnął się obok przeciwniczek i znikł w gąszczu. Schowała pazury i podeszła do córki.
— Wszystko dobrze?
Ta tylko pokiwała głową sprawiając, że kilka kropelek krwi spadło na ziemię. Nie wyglądała na śmiertelnie ranną. Jedna głębsza rana na boku i kilka mniejszych w innych miejscach. Co prawda u zastępczyń też nie obyło się bez zadrapań. Algowa Struga utykała na jedną łapę, a Mandarynka została pozbawiona kilku kępek futra, jak i również zdobyła ślad pazurów na barku. Gdyby nie przybiegła tu wcześniej byłoby nieciekawie. A raczej gdyby nie przybiegły.
— Wracajmy do obozu. Zimorodkowe Życzenie musi opatrzyć nasze rany.
Przytaknęła siostrze i trzy kotki ruszyły w drogę powrotną. Gdyby Algi tu nie było, mogłoby zrobić się nieciekawie. Jednak nawet takie irytujące kupy futra do czegoś się przydają.
<Murena?>

Od Motylkowej Łapy CD. Barszczowej Łodygi

[Jakiś czas przed narodzinami kociąt Klanu Burzy i Klanu Klifu]

Motylkowa Łapa siedziała w cieniu rozłożystego krzewu na skraju obozu Klanu Burzy. Starannie czyściła swoje futerko, wyciągając z niego ostatnie drobinki mchu, które przyczepiły się podczas porannego układania ziół. Spojrzała w niebo — niebo było bezchmurne, a słońce leniwie wspinało się nad korony drzew. Uczennica westchnęła cicho, zerkając z nudą na pustą polanę. Chwilę później jej uwagę przyciągnął znajomy kot. Barszczowa Łodyga, starszy wojownik o ciemnym futrze i wesołych oczach, dreptał w jej stronę z zadowolonym wyrazem pyska. Motylkowa Łapa lubiła starsze koty, ich opowieści i mądrości — ale Barszczowa Łodyga był… inny. Choć starszy, czasem zachowywał się jak rozbawiony uczeń. Szczególnie kiedy zaczynał wypytywać ją o kocięta i rodzinę. Mimo to uśmiechnęła się uprzejmie, z szacunkiem.
— Motylkowa Łapo! — zawołał z szerokim uśmiechem. — Zostanę ojcem, wiesz? A wiesz, co to oznacza? Że zostaniesz… ciocią!
Uszy uczennicy poruszyły się z zainteresowaniem. Zerwała się na łapy z nagłym błyskiem w oczach.
— Naprawdę? Coś o tym słyszałam, ale miałam tyle pracy! Kto jest matką? Jak wygląda taki… miot sojuszniczy? — zapytała podekscytowana, niemal podskakując.
Po chwili jednak znów usiadła, wyraźnie zdenerwowana, jakby nie była pewna, czy powinna się tak cieszyć. Barszczowa Łodyga usiadł obok niej, jego pysk na moment posmutniał.
— Jastrzębi Zew, wojowniczka z Klanu Klifu — mruknął cicho. — Szylkretowa, z wywiniętymi uszami. Spędziliśmy razem trochę czasu… ale to wszystko. Nie łączy nas nic więcej.
Motylkowa Łapa przechyliła głowę, zamyślona.
— Chyba nigdy jej nie widziałam… A co z kociakami? Przecież nie mogą żyć w dwóch klanach jednocześnie.
— Masz rację. — Barszczowa Łodyga westchnął ciężko. — Część zostanie w Klanie Klifu, a reszta trafi do nas, do Klanu Burzy.
— Ach… — wymruczała tylko, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Nie była dobra w pocieszaniu. Czuła jedynie dziwny ciężar w sercu, jakby coś w tej sytuacji było niesprawiedliwe. Barszczowa Łodyga uniósł jednak brodę z nową siłą.
— Postaram się utrzymywać z nimi kontakt. A te, które będą tu, wychowam najlepiej jak potrafię!
Motylkowa Łapa uśmiechnęła się szerzej i kiwnęła głową.
— Będziesz doskonałym ojcem, jestem tego pewna.
Z zamyślenia wyrwał ją ciepły, znajomy głos.
— Motylkowa Łapo! — zawołała Wdzięczna Firletka, wychylając się z wejścia do legowiska medyków.
— Chyba musisz już iść.
— Tak, masz rację! — zamruczała Motylkowa Łapa, z wdzięcznością w głosie. — Do zobaczenia, Barszczowa Łodygo! Miłego dnia!
I z gracją wyskoczyła spod krzewu, biegnąc w stronę starszej medyczki, a ciepły promień słońca zatańczył na jej łopatkach.

<Barszczowa Łodygo do zobaczenia!>
[380 słów]

Od Postrzępionej Łapy

Trening z szukania jajek szedł im zaskakująco dobrze. Po znalezieniu kilku odnieśli pierwsze jajko do obozu i wybrali się w stronę Pogorzeliska. Razem z mentorem kontynuowali podchody. Jak stwierdził, takie urozmaicenie mogło jej pomóc, skoro tuż-tuż miało się odbyć jej mianowanie na wojowniczkę! Mogła podszkolić swoje tropicielskie umiejętności. Zresztą czujność, jaka jest używana przy tym treningu do usłyszenia ptaków również jest ważna. W końcu przydałoby się słyszeć swoich przeciwników! Kotka przyjrzała się lokacji, do której przyszli.
— Cóż, to trochę dziwne miejsce do szukania... — stwierdziła uczennica. Jej mentor za to wybrał je specjalnie, ponieważ mogła tam poćwiczyć opanowanie emocji. Może i czuła tam niepokój, ale musiała sobie z nim poradzić. Tak więc gdy Stokrotkowa Pieśń skinął głową w jej stronę, zaczęła szukanie. Skradała się między kupkami ziemi, pod którymi zapewne znajdowały się ciała jej pobratymców. Ciarki przechodziły grzbiet kotki, a futro stawało dęba. Po jakimś czasie ujrzała wronę przelatującą nad drzewem. Widziała, jak zatrzymuje się przy drzewie i dziobie w trawie. Gdy podeszła zauważyła jajko, które wypadło z gniazda. Przegoniła ptaka i podniosła je, z triumfem zanosząc przedmiot do mentora, który z dumą popatrzył na zdobycz swej uczennicy.
— Brawo! Kolejne znalezione, świetnie ci idzie. Wrócimy tu później, więc zostaw je. Chodźmy dalej. — stwierdził i machnął ogonem w stronę kolejnego miejsca poszukiwań.

[207 słów]

Od Postrzępionej Łapy do Pchełki

Polowanie tego dnia wyszło kotce bardzo dobrze; była zadowolona ze swoich łupów. Razem z mentorem odłożyła zdobycze na stertę. Przez chwilę się zamyśliła.
— Słyszałam, że w żłobku za niedługo będą kocięta. To prawda? — spytała kocura.
— Cóż, z tego co wiem, to już się urodziły. — Stokrotkowa Pieśń zaśmiał się. Postrzępiona Łapa aż podskoczyła z ekscytacji. Jakby na zawołanie usłyszała kwilenie ze żłobka.
— Faktycznie, nie słyszałam ich z rana! Musiały jeszcze spać... Mogę przynieść im kulkę mchu? Prooszę? — Uczennica patrzyła błagalnym wzrokiem na mentora. Ten westchnął.
— Oddal się od żłobka, a odgryzę ci uszy! Wtedy to ich już w ogóle nie usłyszysz! — pogroził jej wojownik, jednak skinął głową w stronę wyjścia z obozu, na co ta od razu rzuciła się w jego stronę.
— Dobrze, wrócę dosłownie za chwilkę! — odpowiedziała jeszcze i zniknęła z obozu. Podeszła do pierwszego kamienia, jakiego znalazła i zdrapała z niego mech. Uformowała go w kulkę i wzięła w zęby, zanosząc do żłobka. Weszła powoli i spojrzała na karmicielkę.
— Można w odwiedziny? — spytała trochę zawstydzona, ale kotka leżąca tam potaknęła.
— Nie krępuj się. Chodź. — Jastrzębi Zew zaprosiła ją do środka. Postrzępiona Łapa przykucnęła przy kociakach i odłożyła kulkę mchu.
— Jakie urocze maluchy! — zaśmiała się. Były przekochane! Szylkretka patrzyła jak jedno z kociaków się przeciąga, natomiast drugie patrzyło na Postrzępioną Łapę wystraszonymi ślepiami. Uczennica uśmiechnęła się do niej.
— Hej, nie masz się czego bać! Mam na imię Postrzępiona Łapa, a ty, maluszku?

[231 słów]

<Pchełko?>

Od Pierwomrówczej Gracji

Spoglądała na klucz ptactwa wędrujący po przestworzach. Nieprzejęte ziemskimi sprawami naśmiewały się rozgoryczonej w swym żalu Pierwomrówce. Mimo gorliwych modlitw do Przodków ci zdawali się być błasi na wiszące nad nimi widmo zagłady. Królicza Gwiazda wszystko robił nie tak. Chodził nie tak. oddychał nie tak jak trzeba. Wszystkie klanowe i międzyklanowe spory rozwiązywał ze spokojem, bredząc coś o kwiatkach. Pouczał i umoralniał. Robił z nich żałosne mysie bobki. Pszczoły zasnuły mu łeb od co. Nie mogła tego dłużej znieść. Budził w niej dziką frustrację! Jeszcze miał czelność pouczyć ją, gdy kopała dziurę na tą starą prukwę zwaną też Czuwającą Salamandrą. Dostała długi, nudny i nudny wykład, a potem... już całkowicie przesadził! Upokorzył ją. Ośmieszył w oczach jej poddanych. Zmusił ją...
— Wężowa wylinka... — sapnęła do siebie, próbując rozładować buzujące w jej drobnym ciele emocje.
Nie mogła tego zostawić. Nie potrafiła znieść tego oszczerstwa. Hańby, którą została okryta. Zaschnięte łzy na polikach wciąż nosiły świadectwo tego co się wydarzyło.
— Hej! — usłyszała kocie głosy.
Przywarła do podłoża, nie chcąc by ktoś przyłapał ją w tak paskudnym stanie. Wybiegła z obozowiska w pośpiechu. Kosmyki trawy i uporczywy rzep przywarły do jej futra, a sucha ziemia okryła jej włosie peleryną z kurzu. Wyglądała jak prostactwo. Szara masa, którą zawsze się brzydziła.
— Słyszałeś co się wydarzyło?
Nasłuchiwała, zaciskając zęby.
— A weź, Pierwomrówcza Gracja awanturuje się tak od małego. O byle co. Spróbuj na nią krzywo spojrzeć. — odparł drugi głos.
Czuła, jak się w niej gotowało. Nagle wokół zrobiło się tak okropnie gorąco. Skwar ziemi niemal parzył.
— A teraz wybiegła z płaczem, bo Królicza Gwiazda kazał jej przeprosić Czuwającą Salamandrę...
Nie do kończył, bo z zarośli wyskoczyła wściekła czekoladowa. Wszystko się sypało. Została ośmieszona w oczach prostactwa! Teraz nawet najgorsze zapchlone zadki z niej kpiły. Jej pozycja. Jej gracja. Wszystko stracone. Przez jedno popołudnie!
— A niech was piorun trzaśnie! — przeknęła tą tępotę.
Nie zdążając na ich okrzyki, pognała dalej. Musiała się uspokoić. Umyć. Zanim ponownie pojawi się w obozowisku.

Od Szczypiorkowej Łapy

Życie kocurka było dosyć zaskakujące. Sam Szczypiorek nawet dobrze się w tym wszystkim odnajdywał. Dopiero co był w stodole z rodzicami, a jakiś czas temu trafił do Klanu Wilka! Teraz leżał zwinięty w kłębuszek wyglądając zza krzaczka. Księżycowe światło padało na polankę na której się znajdywał. Musiał przesiedzieć całą tą noc w lesie, by go mianowali. Dlatego rozważał całe swoje życie, by umilić sobie czas. Nie raz miewał takie rozmyślania. Przed oczami kocura migały obrazy dnia, gdy znalazł się w swoim obecnym domu. Wyszedł na spacer z tatą, bo mama wcześniej się z nim pokłóciła i kazała wyjść z nimi i spędzić razem czas. Rodzice w ogóle dużo i często się kłócili. Szczypiorek się tych kłótni trochę bał, ale nie pokazywał tego. Był wtedy mały! Ale silny dla Szczawika. Młodszy brat tak w sumie był dla niego bardzo ważny, tak jak siostra, Dynia, ale jednak z Szczawikiem łączyło go więcej. Byli sobie bliżsi. Na tym spacerze czas mijał im całkiem dobrze, aż do chwili, gdy zobaczyły ich jakieś obce koty. Wtedy tata kopnął go w ich stronę i uciekł. A on? Bał się i leżał trochę poobijany z nastroszonym futerkiem. Niech tylko ci obcy tkną jego siostrę lub brata, a pożałują! Jednak nie potrzebnie się wszystkiego obawiał. Miła kotka, czyli Jarzębinowa Łapa zabrała ich do klanu i zaopiekowała się nimi wraz z Olszową Korą. 
Szarak polubił je obie. Mama Olcha opiekowała się nimi troskliwie. Ale w kocurku widziała szczególny potencjał. Był w końcu odważniejszy od brata i silniejszy od siostry, a na dodatek podatny na jej manipulacje. I bardzo w nią zapatrzony. Idealny materiał na przyszłego kultystę, czyż nie? Szylkretka wpajała mu nauki o Mrocznej Puszczy, wychwalając przy tym ją pod nieba, a o Klanie Gwiazdy wypowiadała się dość niepochlebnie. Mimo wszystko zielonooki to właśnie w Klanie Gwiazdy widział autorytet. Zabijanie?! To mu się zdecydowanie nie podobało. Ale by nie zrobić przykrości opiekunce i ze strachu przed konsekwencjami, udawał, że wierzy w Mroczną Puszczę i bardzo go to wszystko interesuje. Nie interesowało. I wszystko wydawało się być dobrze do teraz, gdyż on wraz z Dynią i Szczawikiem został wyprowadzony do lasu. W sumie to nie bał się o siebie tylko o brata. Na razie nie zmrużył oka, a wpatrywał się w księżyc. Rozmyślał, gadał sam do siebie, krytykował Ogrodniczka i Grządkę. I wydawało się, że tak mu ta noc minie, a następnego dnia zostanie mianowany. Nazwą go Szczypiorkową Łapą, dostanie mentora. Ale było inaczej. Bo po dłuższym czasie w krzakach usłyszał szelest. Biedny Szczypiorek trochę wystraszony zastanawiał się co począć. Co jeśli to jakiś drapieżnik? A może to tylko kot z klanu, który go obserwował? Postanowił wdrapać się na drzewo i zobaczyć tego kto się tu znajdował. Po wielu nieudanych próbach wdrapał się na znajdującą się nisko gałąź. Zaczął się rozglądać, by zlokalizować miejsce, w którym słyszał szelest.
— Bu!
Krzyknął ktoś za nim. Kocur pisnął z strachu i prawie spadł z gałęzi! Odwrócił się by zobaczyć kto postanowił go nastraszyć i dostrzegł wpatrzone w niego błękitne niczym niebo oczy.
— Hej? Nie chciałam cię przestraszyć!
Miauknęły ,,oczy". Maluch jednak skulony dalej patrzył na obcego.
— Pieguska jestem. Szukam mojej siostry. Myślałam że możesz mi pomóc! Co tu robisz sam mały? Gdzie twoja mama?
Czyli obcy nazywał się Pieguska i był kotką. Dobrze wiedzieć. Ale nie wydawała się chceć go skrzywdzić.
— Nie jestem mały! Jestem Szczypiorek i jutro zostanę uczniem!
Mruknął wyniośle siadając i poprawiając się. Przybyszka wydawała się być zdziwiona jego zachowaniem, ale tylko się uśmiechnęła.
— Jak chcesz Szczypiorku. Należysz do tych słynnych klanów? Mama mi o nich nie raz opowiadała. Kazała się trzymać od nich z daleka, ale chyba nie są takie złe, prawda?
— Klany są fajne. Ja jestem z Klanu Wilka. A ty jak sądzę jesteś samotniczką?
— Tak. Ale klany wydają się ciekawym miejscem do mieszkania.
— Bo są.
— Niezbyt rozmowny jesteś. Ale wracając, wiesz co to za miejsce? Chcę wrócić do domu i znaleźć siostrę.
— Eee nie. Ale wiem, że jak pójdziesz prosto i skręcisz parę razy to trafisz do obozu Klanu Wilka. Ale nie wiem gdzie skręcić. Ale tam lepiej nie idź, bo oni nie lubią obcych. Czyli jeśli pójdziesz w przeciwną stronę to trafisz na granicę.
— Pomóc ci znaleźć ten obóz? Chyba się zgubiłeś
— Nie. Muszę tu zostać do rana, żeby być mianowany.
Kotka chwilę dumała, a Szczypiorek miał czas, żeby jej się przyjrzeć. Była całkiem ładna. Wysoka, chuda, o długich łapach i krótkim przylegającym futerku w brązowej barwie. Większość jej ciała zdobiły rude, pręgowane łatki. Na jej nosie zaś znajdowała się biała plamka. Końcówkę ogona i łapy też miała białe. Całkiem śliczna. Ciekawe czy jej siostra też taka była.
— Jak chcesz. A nie widziałeś może żadnej kotki podobnej do mnie, tylko z większą ilością białych łat? Nazywa się Jeleń.
— Nie, nie było tu żadnego kota
— W takim razie dziękuję za pomoc, Szczypiorku. Dobrej nocy i abyś dotrwał do rana. Do zobaczenia!
— Dziękuję. Choć wątpię, że się jeszcze zobaczymy, ale i tak do zobaczenia!
I kotka odeszła w stronę granic. Szczypiorek leżał jeszcze jakiś czas wyczekując poranku, aż wreszcie zjawił się ktoś po niego i wrócił do domu. Zaraz pobiegł się przywitać ze Szczawikiem i Dynią oraz popytać jak im noc minęła. Mama Olcha była z niego zadowolona. Potem w końcu nadeszła pora jego mianowania. Został Szczypiorkową Łapą, a jego mentorem została Lamentująca Toń. Kocurek mimo wszystko nie mógł przestać myśleć o Piegusce. Naprawdę żałował, że ją tak potraktował, ale była intruzem, dlatego musiał być niezbyt miły! Dobrze ją potraktował, należało jej się. W sumie, w klanie było więcej ładnych kotek, które chętnie coś dla niego zrobią lub się z nim pobawią, więc po co przejmował się jakąś samotniczką?
[925 słów]

09 kwietnia 2025

Od Jaśminowca do Sajgona

Gdy Dereńka znowu suszyła jej głowę o jakieś nudne obozowe sprawy, Jaśminowiec kątem oka dostrzegła cztery sylwetki przemykające między krzewami otaczającymi osiedle Owocniaków. Wśród nich rozpoznała dwójkę stosunkowo nowych uczniów - Sajgon i Muchę. Musieli wrócić z wycieczki w terenie - ich futra pachniały mokradłami, a ich mentorzy w pyskach trzymali po myszy. Koteczka zmarszczyła brwi - może i byli starsi o księżyc, ale przecież to ona spędziła więcej czasu w Owocowym Lesie! To oni powinni się uczyć teorii czy czegokolwiek co teraz gadała Dereńka, a nie wychodzić na zwiedzanie terenów i polowania. Była już uczniem od dwóch księżyców, a widziała tereny poza obozem tyle razy co mysz napłakała.
– To niesprawiedliwe… – mruknęła do siebie pod nosem, na co mentorka tylko szerzej otworzyła oczy, przerywając swój monolog.
– Tak? Niesprawiedliwym jest, że nie można zostawić kocięcia w potrzebie? – pytanie Dereńki zbiło ją z tropu.
– O czym ty… nie! Oczywiście, że nie! – poprawiła się zaraz Jaśminowiec, czując, jak jej uszy się czerwienią. Zatem o tym gadała szylkreta nad jej głową.
– Jaśminowcu, na naszych treningach chociaż udawaj, że mnie czasami słuchasz.. wiesz, że nie zostaniesz wojowniczką, jeśli mi nie udowodnisz, że się nadajesz, a to obejmuje również znanie kodeksu – pouczyła ją niebieskooka.
– Hej, ale ja znam kodeks! – obruszyła się Jaśminowiec. Nie była przecież tępa. Na pierwszych zajęciach słuchała w miarę uważnie, aż Dereńka nie zaczęła się w kółko powtarzać.
– No dobrze, skoro tak uważasz, to proszę, opowiedz mi ładnie jakie są w nim zasady – Starsza pośpieszyła ją gestem łapy z tym swoim nieznośnym, wszechwiedzącym uśmieszkiem.
– Coś tam, że wszystkich trzeba szanować, bronić swojego ugrupowania, być lojalnym, stawiać potrzebujących nad siebie, uczeń musi przejść ceremonię zanim zostanie stróżem, wojownikiem albo zwiadowcą, że trzeba się trzymać i pilnować własnych terenów, a przybłędy przepędzać. Chyba, że są kociakami. Wtedy się zaopiekować – wytłumaczyła Jaśminowiec nonszalancko, na co Dereńka pokręciła przecząco głową. Jaśminowiec odpowiedziała jej zmarszczeniem brwi.
– A porządniej?
– Po co porządniej? Przecież to wystarczy. To czy powiem to ładniej, czy streszczę nie ma znaczenia. – Wzdrygnęła ramionami.
– Nie. Jaśminowcu, masz umieć tak, jak cię uczę. Poprawnie i z należytym zasadom szacunkiem. – Jej opadnięte uszka delikatnie drgnęły. Uczennica nie lubiła tego gestu mentorki. W zasadzie nie lubiła jej całej mordki, gdy gadała takie głupoty. Żałosne.
– Dobra… – bąkneła pod nosem, opuszczając ślamazarnie łeb.
– Oh, a żeby zachęcić cię do nauki, to nie wyjdziemy z tego obozu, zanim nie będziesz mi pięknie recytować tych zasad z pamięci. – Dereńka uśmiechnęła się jak gdyby właśnie nie robiła za kata i ruchem ogona oznajmiła koniec treningu, pozostawiając Jaśminowiec z opadniętą szczęką. W koteczce aż coś się zagotowało, gdy mentorka w końcu opuściła jej pole widzenia. Przecież to niedorzeczne! Nie będzie wkuwać jakiś głupich zasad! Cień na pewno nie musiał! Dlaczego ona musiała trafić na taką przemądrzałą kujonkę!
Z wściekłością aż bijącą od jej ciężkich kroków, Jaśminka zrobiła parę kółek, próbując spuścić trochę pary. Niestety, nie ważne jak wyraźny ślad w ziemi zostawiła, nic nie pomagało. Musiała z kimś pogadać. Coś porobić! To zawsze poprawiało jej humor… Obóz w południe jednak nie miał w sobie zbyt wielu uczniów w jej wieku. Wszyscy byli albo na treningach, albo zajmowali się swoimi obowiązkami, oprócz… oprócz dwójki, która niedawno wróciła, przynosząc na futrze zapach terenów Owocowego Lasu… No świetnie. Jaśminowiec wywróciła oczami, wzięła głęboki wdech po czym poprawiła czekoladowe futerko. Cóż, musieli się nadać, z braku lepszych opcji. Nawet jeśli byli pierwszą iskierką do pożaru, który zniszczył jej dzień.
– Cześć! – rzuciła w ich kierunku. Jej powitanie zdawało się odbić od dwójki kocurów jak kamień od skały. Byli zajęci sobą, ale no proszę, przecież nie piskała jak ryjówka, żeby jej nie usłyszeć. Jej ogon automatycznie walnął raz o ziemię.
– Hej? Tu Jaśminowiec, mówi się… – miauknęła jeszcze raz, znów spotykając się z brakiem odpowiedzi. Widząc, jak kocury były pochłonięte rozmową między sobą, ignorując ją, na jej pyszczek wbiegł nerwowy uśmieszek. Po użeraniu się z Dereńką nawet przez myśl jej nie przeszło, że czarny i bury mogli po prostu być zbyt zaangażowani we własną rozmowę i nie zarejestrowali jej obecności - dla niej, po drugiej szansie jaką im dała, musieli robić to specjalnie. Dobrze. Jeśli chcieli pod górkę, będą mieli pod górkę.
– Hej Sajgon, Mucha! Wasz stary jest stary i toczy się jak bóbr! – zakrzyknęła, podchodząc pewna siebie bliżej, bojowo stając naprzeciwko dwójki uczniów. Tym razem zdecydowanie udało jej się pochwycić ich uwagę, na co kotka uśmiechnęła się zadowolona.

<Sajgon? Nie musisz odpisywać jak nie chcesz, ale co powiesz na sesyjkę? xD>
[713 słów]

Od Jaśminowca do Cienia

Sady i pola złotem z nieba oblane
Wołały uczniów na treningi i zabawę
Zamiast jednak nabierać w boju zaprawę
Dwa Owocniaki wiły w gałęziach trawę…

Jaśminowiec westchnęła ostentacyjnie, gdy kolejnym podniesieniem mordki przeciągnęła źdźbło trawy przez parę patyków, umacniając konstrukcję. Pracowali od Szczytowania Słońca, a efekty były nadal marne. Dobrze wiedziała, że jak Dereńka tu przyjdzie i usadowi się zadkiem na przygotowanym posłaniu, to znowu wszystko zleci na dół, tak samo, jak poprzednie. Chociaż tyle, że mentorka była zajęta rozmową z Topolą, to przynajmniej nie krzyczała, że niby się obija…
Cień jak zwykle skulony, przycupnął na gałęzi obok i zdawał się być całkowicie pochłonięty przydzielonym zadaniem. Widziała, jak jego oczy cały czas bacznie przeskakują z jednej części na drugą, gdy poprawiał to kolejny patyczek, to odpadający mech.
– Nie rozumiem, dlaczego każą nam się tego uczyć… – burknęła do brata, udając, że coś poprawia przy legowisku. – Jest taka ładna pogoda, powinni nas zabrać w teren! Pokazać jak się poluje na szpaki albo inne wróble – mruczała pod nosem, niezadowolona. Pręgowany ogon już latał jej na prawo i lewo, a wzrok uciekał do czegokolwiek ciekawszego niż materiał do robienia legowisk. W całym swoim psioczeniu na dane zadanie, nawet nie zauważyła, jak rozmowy Dereńki i Topoli ucichły. – Robienie legowisk powinno być dla stróży, a nie wojowników, takich jak my-ał! – Delikatne uderzenie po łebku sprawiło, że niemalże ugryzła się w język. Naburmuszona odwróciła głowę, by skonfrontować się z wymownym wzrokiem wojowniczki.
– Jaśminowcu, już wczoraj ci mówiłam, że wojownikiem nie może zostać kot, który nie opanował tak podstawowej dla nas umiejętności jak robienie legowiska na drzewach. A Ty… ach! Znowu się nie postrarałaś! Przecież to nawet ucznia nie utrzyma. A ty te wystające badyle to co? Mówiłam ci, że pleciemy od środka na zewnątrz, a ty…
Jaśminowiec tylko nastroszyła się i obserwując ruch ust mentorki, jednym uchem pozwalała dźwiękom wlecieć, a drugim wylecieć. Kiedy tak wywód Dereńki zaczął przypominać szum z losowymi słowami wciśniętymi między melodię, czekoladowa uczennica nachyliła się do brata i złośliwie się uśmiechnęła.
– Nie wiedziałam, że żeby zostać wojownikiem trzeba zjeść wszystkie rozumy świata – zaszczebiotała uszczypliwie, na co mogłaby przysiąc, że Dereńka zrobiła się czerwona pod futrem. Cień tylko położył po sobie uszy. Cud, że nie zwiędły od smętów szylkrety, bo biedak chyba się wciągnął. Jak już mentorka Jaśminowca miała wylać z siebie kolejną falę oburzenia, czekoladowa szybko uderzyła łapką w niedokończone leże, by zacząć przedstawienie.
– Ajaj, moja łapa! Na badylu musiał być cierń! Kłuje strasznie! Oj! To straszny ból, chyba umrę jak zaraz nie pójdę do medyka! – załkała, trzymając łapkę tak, by wojownicy nie zobaczyli, że wcale nic jej się nie wbiło. – Bracie, musisz mnie zabrać do medyka, bo konam!
– Ale Jaśminko, ty przecież… – Cień coś zaczął, a siostra od razu prawie wepchnęła mu zdrową łapkę do paszczy.
– Tak boli… to my pójdziemy i widzimy się później na treningach, jak już mi się poprawi… och, tak mi źle… – miauczała przeraźliwie, popychając łysolka by łaskawie się ruszył i mogli opuścić miejsce męczarni. Dereńka już miała za nimi iść, gdy Topola zastąpił jej drogę i ze zrezygnowaniem pokręcił głową. Jaśminowiec nie słyszała, co tam dalej gadają - najważniejsze przecież, że byli wolni! Po zejściu ze drzewa, Jaśminowiec szybko oblizała sztucznie poszkodowaną łapkę, po czym uśmiechnęła się łobuzersko do niebieskiego kocurka.
– Nie musisz mi dziękować. – Zadowolona z siebie poprawiła futerko na piersi. – To co chcemy robić?
Cień spojrzał na nią zdezorientowany. Ach, w tej małej łysej główce nie mogło się dziać za wiele.
– No… iść do Świergot? – wydukał w końcu, opuszczając smętnie łeb.
– Magicznie już mi lepiej! – zapewniła koteczka. Bystrym wzrokiem szybko ogarnęła cały obóz, po czym z zamyśleniem podrapała się za uchem. Jej mentorka za bardzo się wymądrza na tych treningach. Musiała się jej jakoś odpłacić!
– Mam! Chodź, podrzucimy trochę piachu do legowiska Dereńki. To ją nauczy, że czasem lepiej trzymać jęzor za zębami, bo potem się niewygodnie śpi!

<Cień? Chętny na sesyjkę z siostrą?>
[633 słowa]

Jaśminowiec została adoptowana!

Od Baśniowej Stokrotki

Baśniowa Stokrotka skierowała się do legowiska przywódczyni. Bała się jej wzroku, zielonych szparek świdrujących w jej kierunku. Jednak musiała spróbować, czegoś czego nie robiła od dawien dawna. Zrobiła krok do przodu, ale się zawahała.
— Wejdź — Usłyszała. Kotka przełknęła ślinę i weszła do środka dziupli. Rozejrzała się, a obok zobaczyła liliową kotkę. Spieniona gwiazda zmrużyła oczy i pokręciła głową w jej kierunku.
— Chciałam zapytać… Czy mogę poprowadzić patrol, do nieznanych granic — wymruczała. Westchnęła i czekała na odpowiedź liderki.
— Dobrze. Jednak musisz być ostrożna, nie chcę słyszeć o kolejnym martwym kocie — skrzywiła się. Kremowa pokiwała głową i prędko wybiegła z legowiska. Szybko przeleciała koty wzrokiem, szukając kogoś kto się nadaje. Zmrużyła oczy i zmierzwiła futro, po chwili dostrzegając Nartnikowy Czułek. Czekoladowy trzepnął ogonem o ziemię, a zaraz po tym zaczął się czyścić. Dawno nie widziała wojownika na patrolu, więc dobrze mu to zrobi. Stokrotka podbiegła do kocura obwąchując go.
— Musisz iść na patrol, poczekaj przed wyjściem, dobrze? — mruknęła. Srebrny pokiwał głową, wstał i odszedł. “Świetnie! Jeden już jest. Muszę znaleźć kogoś jeszcze” — pomyślała. Ponownie rozejrzała się po obozie, machając zabawnie ogonem. Wtedy dostrzegła Krabowe Paluszki. Szylkretowa spojrzała się na nią w tym samym momencie, kiedy jej oczy na nią natrafiły.
— Cześć! Jesteś wybrana do patrolu, poczekaj z Narnikowym Czułkiem koło wejścia do obozu — powiedziała. Kotka pokiwała głową i zniknęła za krzewami. Niestety Stokrotce nie udało się już znaleźć nikogo, kto był by jeszcze w stanie pójść.

***

I tak patrol dotarł do nieznanych granic. Baśniowa Stokrotka stała na czele, przyglądając się krzewom i drzewom. Czy aby na pewno chciała tam iść? Teraz już nie miała wyboru, więc skierowała się z kotami do lasu. Stokrotka obwąchała krzewy i starannie dotknęła gruntu, bo bała się kolejnej pułapki. Pomachała ogonem, by zasygnalizować swoim pobratymcom, że droga jest czysta. Krabowe Paluszki przyłączyła się do wąchania terenu, a Narnikowy Czułek sprawdzał krzewy wokół drzew. Gdy nic nie zwęszyli, udali się w głąb lasu.
— A co jeżeli spotkamy jakieś koty? — powiedziała Krabik. Szylkretka nieco schowała się za kremową, ale ta odparła:
— Wtedy postaramy się wrócić cało do obozu
Po jakimś czasie wędrówki, tym razem odbywającej się wśród koron drzew, do uszu Baśniowej Stokrotki dotarły podejrzane szmery. Wraz z resztą patrolu zatrzymała się, skrywając się pośród gąszczu gałęzi, by z góry móc obserwować co się dzieje. Gdzieś przed nimi, w oddali, jej bystre oczy wyłapały ruch - jakiś ciemny, nakrapiany ogon zniknął w mrokach nory, nim Klan Nocy zdążył ujrzeć całą jej sylwetkę. Po lesie rozeszło się skrzeczenie sójki.
Nie mogli udać się za samotnikiem. We wspomnieniach Stokrotki wciąż rozgrywała się akcja potyczki w tunelu z obcym kocurem, stąd też nastąpiła decyzja o powrocie do obozu.

Od Purchawki CD. Miodka

Trochę zmartwiła się słowami niemiłego chorego pana. Wolałaby nie mieć robaków w tyłku. Nie brzmiało to jak nic przyjemnego. 
— A wiesz, że małe kotki też wykluwają się z takich jajeczek?
Mózg Purchawki zrobił "BUM". Pyszczek otworzył się nie potrafiąc wydobyć żadnych dźwięków. Czyli ona też się wykłuła się z jajka?! Mama nigdy o tym nie wspominała. Powąchała ostrożnie jajka. Nie pachniały żadnym kotem, które je wysiadywał. Bardziej ptakiem. Może to było ich obiadem? 
— W takim razie nie dotykajmy ich! — zarządziła. — Żeby pani mama się nie martwiła. — dodała po chwili, zawstydzona swoim władczym tonem. 
Czekoladowy pan jednak uśmiechnął się ciepło. 
— Jasne. Cudowna myśl. Jesteś bardzo dobrym kotkiem, Purchaweczko. — pochwalił ją, sprawiając, że szeroki uśmiech wkradł się na czarny pysio. 
— I grzecznym! — dodała, łaknąc więcej komplementów. — Nie jak niemiły pan co mu robaki zjadły mózg... 
Miodek zaśmiał się, a ogon złego pana zaczął machać energicznie do niej. Przypominał jej skrzydła ptaków. Może też szykował się do lotu. 
— Nie mamy całego dnia na podziwiania każdego skrawka naszych terenów. — upomniał ich ten drugi kocur. — Już się nie zatrzymujmy. 
Pysio zbledł Purchawce. Przecież tak super się bawiła z panem Miodkiem tutaj. Chciała pozwiedzać jeszcze resztę zakamarków. Czekoladowy posmyrał ją ogonem po grzbiecie. 
— Nie bój żaby, wrócimy tutaj potem bez tych marud. — obiecał z ciepłym uśmiechem. 
Purchawka podskoczyła radośnie. Już nie mogła doczekać się wspólnego spacerku!

* * *

Wszystko potoczyło się szybko i dziwnie. Pani o śmiesznym białym ogonku zadała jej dużo pytań, ale mały łebek Purchawki szybko się przegrzał i jedynie wydukała, że mama ją pogoniła i tutaj trafiła. Potem jeszcze inna pani ją wzięła i obejrzała dokładnie. Miała w futrze dużo kwiatków i innych śmiesznych rzeczy. Purchawka też tak chciała. Gdy już była "wolna" zaczęła wtykać znalezione na ziemi kijki w futro. Już miała wizję jak cudownie i czadowo będzie wyglądać. 
— Purchaweczko, a co ty tutaj tworzysz? — usłyszała znajomy głos. 
Pan Miodek wrócił! Zerwała się na łapki, chcąc do niego podbiec, ale skończyło się to zaryciem mordką w glebie. Ta niestety nie przyjęła jej z otwartymi ramionami. Otrzepała się zaskoczona tym chłodnym powitaniem. 
— Wszystko w porządku? 
Pokiwała łebkiem energicznie.  
— Tak tak! — odparła pospiesznie, podchodząc do kocura. — A bo pani tam, o tam. — wskazała na legowisko medyków. — Miała takie super super kwiatki w futerku i... i ja też chciałam. I! Nie zostawiaj mnie, tu dużo obcych...

<tatko?>

Od Baśniowej Stokrotki

Baśniowa Stokrotka guzdrała się z ziołami w pyszczku. Pomagała Zimorodkowemu Życzeniu pozbierać trochę ziół do składziku. Liliowa schyliła się i wyrwała kolejne zioło z korzeniami. Wojowniczka odłożyła zioła na trawę i musnęła ją ogonem.
— Tyle na pewno wystarczy — wymruczała. Pręgowana westchnęła i pokiwała głową. Najwyraźniej chciała zebrać więcej, ale ani jeden listek nie dałby rady wejść do jej pyszczka.
Kiedy kotki wróciły do obozu, pomaszerowały do legowiska medyka. Stokrotka położyła zioła na ziemi i poczekała na swoją przyjaciółkę.
— Dużo zebrałyśmy! — powiedziała kremowa. Zimorodek jedynie przytaknęła i położyła się na swoim legowisku.
— Możesz już iść, zioła przeniosę później… — wymamrotała. Jednak Stokrotkę intrygował składzik. Chciała chociaż iść zobaczyć, jak teraz wygląda. Bo dawno w nim nie była, a teraz miała okazję! A w nim taki smród, jak odór skunksa! Nie dało się tam wytrzymać, jakby dwunożny dał wszystkie śmieci w jedno miejsce. Kotka zasłoniła nos i szybko wybiegła z legowiska medyka. “Może rzeczywiście był tam skunks?... Już raz takiego widziałam! I smrodu nie mogłam się pozbyć przez księżyc” — pomyślała. Nagle podbiegł do niej Lśniąca Ikra, w kilku susach wylądował na ziemi i westchnął.
— Spieniona Gwiazda czeka na ciebie — powiedział. Ta kiwnęła głową, chociaż się trochę zawiodła. Bo akurat zachodziło słońce i robił się wieczór. Baśniowa Stokrotka miała nadzieję odpocząć, ale nic z tego. Szybko udała się do przywódczyni, która wraz z Rysim Borem i Biedronkowym Polem czekali na wojowniczkę. Ta przyspieszyła i szybko dotarła do patrolu. Wtedy Spieniona Gwiazda zasygnalizowała ogonem wyjście z obozu.

***

Patrol szybko dotarł do tej już znanej dla Baśniowej Stokrotki granicy. Kremowa obwąchała ją i wzdrygnęła się. Zmierzwiła futro i wycofała się w tył. Starsza, szylkretowa wojowniczka spojrzała na nią ukradkiem. Jakby miała zamiar zrobić to samo, ale powstrzymała się.
— Zgłaszajcie mi wszystko — mruknęła przywódczyni. 
Po jej słowach liliowy ogon kotki zniknął za krzakami. Stokrotka zawahała się, ale później prędko ruszyła za nią. Oczom wojowniczki po chwili poszukiwań ukazały się ślady szram w korze drzewa, sądząc po wypływającej z nich żywicy — były dość świeże.
— Dobra robota, Baśniowa Stokrotko — miauknęła przywódczyni po usłyszeniu wieści od kremowej — Widać, że chcą nam się pokazać. 
Stokrotka już miała zrobić krok do przodu, ale liliowa ją powstrzymała. Najwidoczniej nie chciała iść za śladami, ale mieć świadomość, że nadal gdzieś tam są. I się czają, by wrócić i namieszać. Kiedy patrol wychodził z lasu, Baśniowa Stokrotka raz jeszcze się odwróciła. A co, jeżeli oni tam są? Mogą ich obserwować, ale kotka zawsze będzie czujna.

Od Pchełki CD. Źródlanej Łapy

Do żłobka przyszła obca postać. Przyniosła ich mamie posiłek. Pchełka starała się schować w gęstym futrze Jastrząb. Pociągnęła nosem, wciagajac zapach przybyszki. Mmm, ładnie pachniała. Kociak wstał i podszedł cichutko do rozmawiającej z jej mamą kotki. Powąchał jeszcze raz futro uczennicy i otarł się delikatnie o jej tylną łapę. Też by chciał tak pachnieć…
Niebieska się do niej odezwała. O nie! Pchełka gwałtownie się odsunęła, patrząc wielkimi oczami na dymną. Nie chciała jej w żaden sposób obrazić tym dotykiem…ah, co ona sobie głupia myślała? Że mogła tak bezczelnie zaczepić obcego kota?
Zerknęła na Jastrząb. Czy zamierzała dać jej reprymendę? Szylkretka zajęta była posiłkiem, olewając aktualnie swoje dzieci. Pchełka westchnęła. Chyba jej się upiecze.
Zwróciła ponownie oczęta na starszą. Wielkie złote ślepia wywiercały w niej dziurę sprawiając, że zabrakło Pchełce odwagi, by przeprosić. Jej buzia drgała, gdy próbowała wydusić z siebie jakiekolwiek słowo. Zamarła wręcz, gdy kotka odezwała się ponownie.
— W każdym razie, ja jestem Źródlana Łapa. Kiedyś Eris. — Przylizała kosmyki sierści na piersi, czekając na odpowiedź kociaka.
Szylkretka położyła po sobie wywinięte uszy. Czy przybyszka nie zamierzała wytykać jej jej odmiennego wyglądu? Bo poza uszkami, w ogóle nie przypominała swojej mamusi… ten krótki ogonek, którym nieśmiało pomachała.
— Emm… — szepnęła cicho. — Eliś?
— Oho, więc umiesz mówić! — Uczennica od razu się ożywiła. — Źle to wymawiasz!
Pchełka skuliła się pod ciężarem swojego błędu.
— To jest Eris — poprawiła ją. — Ale mów mi Źródlana Łapa.
— Eeee o-okej — pisnęła cicho, odwracając głowę.
I znów nastała cisza. Pchełka nie umiała zacząć rozmowy, zresztą, o czym by miała? Nie znała tej kotki, ani świata poza żłobkiem. Szakłak jej opowiadała, że podobno tam jest dużo legowisk i różnych kryjówek, zapachów i mnóstwo innych kotów. Jastrząb również opowiadała dzieciom o swojej wojowniczej profesji, sprawiając, że maluchy były głodne treningów. Szylkretka nawet czasami pokazywała im różne ruchy, jednak kluskowate łapki Pchełki bardzo utrudniały jej nadążanie i poprawne wykonanie czynności. Była ganiona i poprawiana, czego nie lubiła. Uważała, że się do niczego nie nadaje. A była dopiero dzieckiem!
— Ale masz ten ogonek! — zaczęła nagle kotka. — Jak u zająca! Zajączku - zaśmiała się z własnego żartu.
Pchełka odwróciła głowę patrząc na odstającą kitkę. Czy to źle, że on tak wyglądał? Był inny od ogonka Źródlanej Łapy, Szakłak czy nawet maminego. Eh…więc Pchełka była odmieńcem?
— A cio tio ziajonć? — Zapytała, odważając się, by sprawdzić, czy jej ogonek to powód do wstydu.

<Źródlana Łapo? Podziel się swą mądrością, mistrzu>

Od Kruka

Przeciągnął się zaspany, zarzucając gęste, zasłaniające mu oczy futro do tyłu. Usiadł obok brzucha matki. Spała, zasłużyła na odpoczynek. Jego rodzeństwo natomiast szarpało się nawzajem po drugiej stronie żłobka, co obserwowała Olszowa Kora. Kocur chwilę zawiesił na niej wzrok, zastanawiając się nadal czemu tak obserwuje Kruka i jego rodzeństwo. Rozmyślanie nad takimi rzeczami, które były jak zagadka to była jego ulubiona zabawa. Lubił myśleć nad kolejnym krokiem przeciwnika. Z zamyślenia wyrwała go jego matka, która liznęła go w policzek. Spojrzał w stronę kocicy, widząc jej delikatnie obojętną minę. Kocur jednak wiedział, że kocha jego i jego rodzeństwo. Inne koty zapewne by tego nie zauważyły, ale on widział tą iskierkę w oku jaką miała jego rodzicielka za każdym razem, gdy widziała swoje potomstwo.
— Obudziłem cię? — zapytał swojej matki. Nie miał tego na celu, miał nadzieję, że wypocznie zanim Makowy Nów wróci z polowania. Ta jednak potrząsnęła głową.
— Spokojnie, wyspałam się — odpowiedziała, przez co młodszy czuł się tak, jakby czytała mu w myślach, choć nawet by go to nie zdziwiło.
— Skoro tak twierdzisz... — Kocurek ziewnął. Sam mógł trochę dłużej spać, ale nie przeszkadzało mu to. Potrafił skutecznie zignorować zmęczenie. W tym momencie do legowiska weszła Makowy Nów, mrucząc na widok swojej partnerki. Otarła policzek o bok wybranki. Ta oznaka czułości jakoś ocieplała serce Kruka. Może i nie potrafił ich okazywać sam z siebie, ale miał nadzieję, że z odpowiednią kotką w przyszłości się mu to uda.
— Jak tam kocięta? Wszystko z nimi dobrze? — spytała Makowy Nów.
— Silne i energiczne jak nigdy. Dzień za dniem brykają mi coraz bardziej — stwierdziła czarna. Kruk zaśmiał się pod nosem na komentarz. Cóż, chyba nie był ich kociakiem! On spędzał popołudnie wygrzewając się w słońcu, do momentu gdy było mu zbyt ciepło. Kremowa kotka zostawiła drozda przed partnerką i położyła się obok, opowiadając o polowaniu i plotkując o ostatnich zdarzeniach z klanu. Młodszy postanowił więc ułożyć się wygodnie przy brzuchu Makowego Nowiu, przysłuchując się i przyglądając swojemu walczącemu rodzeństwu.

Od Pierwomrówczej Łapy (Pierwomrówczej Gracji) CD. Szepczącej Pustki

Pokiwała energicznie łebkiem zadowolona z tej propozycji. Musiała teraz prezentować się matce z jak najlepszej strony. Jako wspaniała przyszła uczennica, dar od samego Klanu Gwiazd. tak, to teraz była jej główna misja. 
Wyruszyli więc ku otwartym polanom. Trawiaste gęstwiny działały na ich korzyść, ukrywając kocie sylwetki w swej zieleni. Cel ich podróży spokojnie się pasł nie zdając sobie sprawy ze śmiertelnego zagrożenia, które się na niego czaiło. Pierwomrówka zamierzała zaprezentować ojcu swój niezwykły talent i pasję jaką w sobie posiadała. Wtedy zrozumie dlaczego to ona musi przejąć stołek zastępcy swojej mamy. Już sama wizja ich dowodzącymi Klanem Burzy powinna mu wystarczać, lecz staruszek najwidoczniej musiał się przekonać jaki potencjał drzemie w jej małym ciałku. 
Przybrała pozycję i skoczyła, zamierzając to załatwić jednym sprawnym ruchem. Jak prawdziwy zawodowiec. Los podstępny pokrzyżował jej plany. Wiatr zawiał nie w tą stronę co trzeba, ziemia była jakaś lewa, a słońce złośliwie raziło ją po ślepiach. Jej wspaniały ruch zakończył się klapą - zając zwiał, a Pierwomrówka grzmotnęła o ziemię. 
Usłyszała chichot ojca. Wstała i otrzepała się prędko. 
— Nie śmiej się. — miauknęła zdenerwowała. — To było celowe. — odparła dumnie. 
Ojciec uniósł brew zaciekawiony. 
— Chciałaś rozbawić zająca? — zapytał, przekomarzając się z nią. 
Dymna poprawiła futerko na piersi. 
— A żebyś wiedział. Pomyślałeś kiedyś, jak ciężki mają żywot ciągle ginąc z naszych łap. Ze stresu pewnie gorzej wiją młode. A teraz dzięki mnie ten królik może doczeka się potomstwa. To się nazywa inwestycja w przyszłość. — odparła pewnie. 
— Jakaś ty łaskawa. — stwierdził z kąśliwym uśmiechem staruszek. — Ile królików jeszcze zamierzasz oszczędzić? 
Pierwomrówka zamyśliła się. Jeśli tylko temu daruje życie będzie wyglądało to jedynie na usprawiedliwienie. Pytanie tylko przy którym powinna zakończyć to przedstawienie. 
— Ile będzie trzeba, drogi ojcze.  miauknęła. — Ruszajmy dalej. Przy Upadłym Potworze są takie, które już w tym roku odchowały swe młode. 

* * *

Z dumą i gracją  godną prawdziwego władcy tych terenów spacerowała po obozowisku szukając kolejnych wierzycieli (frajerów), którzy poprą jej kandydaturę. Musiała mieć przychylność tłumu. Królicza Gwiazda zdecydowanie za długo żył już na tym świecie. Tyle niebezpieczeństw czyhało wśród polnych kniei, a czarny jak na złość ani myślał, by zejść już z tego świata. Musiała mu w tym pomóc. Kto inny jak nie ona. Klan Gwiazd zaiście rozpaczał nad ich losem, widząc jak naród wybrany jest bezradny niczym świeżo narodzone kocię. 
— Ojcze! — wydała z siebie okrzyk, widząc znajome futro. 
Kocur gwałtownie odwrócił się w jej stronę. 
— Coś się dzieje? — zapytał nieco zdezorientowany. 
Pierwomrówcza Gracja westchnęła ciężko załamana. 
— Chciałam się ciebie poradzić. — zaczęła tajemniczo, rozglądając się na boki. — Jak zdobyć względy kocura?

<tatko?>

Od Czyhającej Mureny

Wyminęła wyższy pień drzewa, zgrabnie skręcając i zrównując krok z Bursztynowym Brzaskiem. Zaraz przed nimi szedł Błękitna Laguna, Mewi Puch oraz Szałwiowa Łapa, rozmawiając o czymś przyciszonymi głosami.
— Jak się trzymasz, Mureno? — Do uszu kocicy dobiegł niepewny głos ojca; wojownik odwrócił się ku niej, uważnie lustrując kocicę wzrokiem, na co ta ściągnęła brwi.
— Mogło być lepiej — westchnęła, spojrzeniem wędrując gdzieś po gałęziach drzew. — Wciąż martwię się o Łuskę… I Szałwika… I Czereśnię.
Kremowy pokiwał powoli głową, najwidoczniej nie wiedząc co odpowiedzieć.
— Będzie dobrze — szepnął po dłuższej chwili milczenia i delikatnie trącił córę łapą.
Dopiero wtedy do Mureny coś dotarło. Już kiedyś słyszała te słowa… I należały one do niej samej.
— Spójrz. — Bursztyn wskazał jakieś miejsce przed sobą. — Widzisz tę pszczołę?
Pomarańczowooka zamrugała kilka razy, wypatrując wymienionego przez kocura owada. Parę uderzeń serca później dostrzegła maleńkie skrzydła, a chwilę później również drobny, pasiasty tułów.
— Tak? — Ze zdziwieniem spojrzała na wojownika, czekając, aż coś powie. To jednak nie nastąpiło. — Co w związku z tym?
Cisza.
— No… Nic, chciałem ci ją tylko pokazać — odparł jej ojciec, uderzając ogonem o tylne łapy. — Śliczna, czyż nie?
— Mhm… — Murena pokręciła łbem, a następnie przeniosła swój wzrok na koty z przodu; czy Szałwik żywił do niej jakąś urazę? Może był zły, że wciąż utrzymywała dobre kontakty z Czereśnią? A może jej osądy były błędne i w rzeczywistości nic mu nie jest? Niepewność, którą w sobie trzymała zdawała się ją trawić. Nie mogła dłużej tak tego zostawić… Musiała wreszcie z nim porozmawiać. Pytanie kiedy.

Od Czyhającej Mureny

Szła u boku Mżącego Przelotu, co jakiś czas posyłajac nerwowe spojrzenie Szałwikowi, kroczącemu tuż przy Kolcolistnym Kwieciu. Odkąd dowiedziała się o odrzuconych oświadczynach brata nie potrafiła patrzeć na niego tak jak dawniej… Jeszcze z nim o tym nie rozmawiała, ale widać było, że kocurek znacznie się zmienił; zdecydowanie przygasł, zupełni niczym gwiazda.
Wiatr mierzwił zakurzoną od ziemi sierść księżniczki, a gorące promienie słońca z mocą padały na karki kotów. W pewnej chwili do nozdrzy wojowniczki dotarła ostra, wyraźna woń obcych. Niemal automatycznie przylgnęła do ziemi, po czym wraz z resztą patrolu zaczęła skradać się ku źródłu smrodu. Wiatr wiał na ich korzyść, więc w razie potyczki mieli znaczącą przewagę. Atak z zaskoczenia być może nie należał do najszlachetniejszych, jednak nie dało mu się odebrać skuteczności.
Na szczęście, Czyhająca Murena odkryła, że smród był jedynie pozostałością po niedawnych znaczeniach samotników. Na korze drzewa dało się dostrzec nawet kępkę rudej sierści z czyjegoś podgardla, którym musiał ocierać się o pień.
Wojownicy jeszcze chwilę pokręcili się w nadziei na odnalezienie samotników, jednak już nic więcej nie udało im się znaleźć.
— Parszywe stworzenia — westchnęła Murena, odwracając łeb w kierunku Szałwika; ten jednak szybko odwrócił wzrok.
— Oh, tak bardzo mam ich dość… — mruknęła Mżawka, poruszając uszami.
— Nic tu po nas, lepiej wracajmy — stwierdził Kolcolistne Kwiecie, stawiając kilka kroków do przodu.
Wszyscy zgodnie przytaknęli starszemu.

08 kwietnia 2025

Od Mysiej Łapy CD. Chomiczej Łapy

 Jej pysk przyozdobił uśmiech, gdy usłyszała słowa siostry. Zgodziła się i nawet nie zwróciła uwagi na jej niedokładne słowa. Tylko teraz było znaleźć Świerszczowy Skok, co będzie prostym zadaniem, jeśli nie opuścił on obozu. Raczej, gdyby to zrobił, to powiedziałby to Mysiej Łapie, przecież mówili sobie o wszystkim. Kocur rozumiał wszystko i często dzielił się z nią dobrymi radami, co bardzo doceniała. Największym plusem ich relacji było to, że wojownik bez większych ograniczeń mógł zabierać ją poza obóz, co ją cieszyło. Gdy dzień był piękny, a Kwiecista Knieja postanowiła ją nie zabrać na trening, to kotka mogła się cieszyć spacerem lub polowaniem z niebieskim kotem. Wzrokiem przeskanowała obóz, a nie widząc brata, padł on na legowisko wojownikiem, na które po chwili wskazała ogonem.
 - Wystarczy nam tylko Świerszczyk. - Odpowiedziała na pytanie siostry szybko. - A on ukrywa pewnie tam, jak zwykle mnie unika. - Zażartowała, po czym zmierzyła we wcześniej wskazanym kierunku, lekko uderzając Chomiczą Łapę w bok ogonem. - Im szybciej go znajdziemy, tym więcej dnia będziemy mieli na spacer przy granicy.

*****

 Łapy Mysiej Łapy powędrowały ku niebu, gdy leżał on na ziemi i przyglądał się nocnemu niebu. Zdobiły go gwiazdy, które świeciły mocno dając kotom znać o swej obecności. Tej nocy udało jej się namówić Świerszczyka i Chomiczą Łapę na spacer, który zakończył się dłuższym postojem na kwiecistej łące. Szylkretowa kocica leżała obok niej, wpatrując się w ciemną przestrzeń nad nimi, gdy ich brat poprawiał futro niedaleko nich.
 - A co jeśli one zaczną spadać? Co, jeśli mnie uderzą? - Zapytała uczennica, łapą wskazując na świecące punkty. - Kwiecista Knieja wspominała mi o Klanie Gwiazdy, ale nie rozumiem tego do końca. Nasi przodkowie obserwują nas z tych punktów? Ale czemu? Czy nie mają nic ciekawszego do roboty? Gdybym był na ich miejscu, to przekonywałaby Mysi Postrach, że jesteśmy sobie pisani, bądź rozmawiałbym z każdym napotkanym kotem.
 - Z pewnością nie zagościsz tam szybko jak nikt z nas. Nikomu tam się nie śpieszy. - Opowiedział wojownik. - I czemu miałyby odpaść od nieba? Od dawna się tam trzymały, więc czemu miałoby się to zmienić? Klan Gwiazdy, mimo iż dziwny dla mej osoby, to z pewnością nie dopuści do takiego wydarzenia, a nawet jeśli, to jest tylko jeden z wielu przypadku.
 - A pan mądrala skąd ma taką pewność? - Jej wzrok powędrował na kocura. - Wraz z mianowaniem na wojownika magicznie zyskałeś wiedzę na temat wiary Klanu Burzy? - Widząc, że na jego pysku zagościł grymas niezadowolenia, ta zaśmiała się cicho. - Żartuje tylko! Nie masz co się denerwować! - Swój wzrok tym razem padł na Chomiczą Łapę, którą lekko trąciła łapą. - JEŚLI umrę i pojawię się w gwiezdnym klanie, to będę tam. - Łapą wskazała na jedno z ciemniejszych skrawków nocnego nieba. - Będę czekać na was i świecić najjaśniej jak tylko potrafię. Tam mnie znajdziecie.
 Czy wierzyła w swoje słowa? Nie do końca. Może wybór miejsca był odpowiedni, jednak nie była przekonana, że dostanie się do Klanu Gwiazdy. Co musiała zrobić, aby się do niego dostać? Przecież było tyle innych wiar, więc skąd wiedziała, że to jest akurat prawda? Przekona się pewnie o tym po śmierci, więc teraz mogła tylko rozmyślać o wszystkich dostępnych możliwościach.
 - Obiecajcie mi, że pojawicie się blisko mnie! Nie chcę świecić sama, a tym bardziej bez was przy boku. Nic bez was nie będzie takie dobre, nawet jeśli będę patrzeć na wszystko z góry. Chomicza Łapo? 

[545 słów]
<Chomicza Łapo?>

Od Wiecznego Zaćmienia

— Gdzie są te jaja… — zaczął narzekać Mysi Postrach, ciągnąc łapy swoje po ziemi, wykrzywiając pysk w grymas. Wieczne Zaćmienie słyszała to samo od kilku dobrych minut, nic tylko to zrzędzenie! Każda wyprawa z kocurem, sprawia, że poziom inteligencji Wiecznego Zaćmienia spada o 5 procent! Za kilka księżyców, skończy ona jak czarny wojownik, który wył niczym kociak…
— Na Klan Gwiazdy… Ile będziesz jeszcze narzekać? Przecież nie wyczaruje ci jaja! — powiedziała medyczka, pacając młodszego w głowę ogonem. — Co mam niby zrobić? Och, Klanie Gwiazdy! Proszę, obdaruj nas ptasimi jajami! — powiedziała sarkastycznie, przewracając oczami, tylko aby w następnej chwili wiatr mocniej zawiał, a z pobliskiego drzewa spadło ptasie gniazdo.
— A widzisz, jednak medycy się do czegoś przydają! — miauknął Mysi Postrach, a następnie podbiegł do gniazda, podczas gdy Wieczne Zaćmienie stała jak zamurowana.
Młodszy podekscytowany odwrócił gniazdo, tylko aby poczuć rozczarowanie, gdy jedyną zawartością gniazda były ich odchody, mech i śmieci od dwunożnych. — Kłamałem, jednak nie — prychnął. — A już myślałem, że jesteś jakaś magiczna czy coś… A może Ćmi Księżyc poproszę o pomoc? Ona ma te jakieś moce, tak? Przecież przodkowie zabrali jej wzrok, to może mi powie, gdzie są ptasie jaja… Myślisz, że będzie chciała to zrobić? — zaczął mówić, zasypując medyczkę słowami.
— Mysi Postrachu, to tak nie działa… — zaśmiała się.
— Jak to nie? To po co jej wzrok zabrali, aby mocy nie dostała? Beznadzieja… — mruknął, cicho wzdychając. — Jak dobrze, że nie jestem medykiem! — oznajmił, tylko aby po krótkiej chwili spotkać się z ogonem szylkretki, który boleśnie uderzył go w pysk. — Auć! A to za co? — prychnął.
— Za pyskowanie, a teraz wracamy, smarku… — zażartowała, ruszając z miejsca. Momentami zdawało jej się, że miała ona lepszą relację z Mysim Postrachem niż z Promienistym Słońcem oraz Rozświetloną Skórą… Było to dziwne, jednak nie mogła narzekać. Kochała Mysz jak własnego brata.

Od Wiecznego Zaćmienia

Wieczne Zaćmienie była w stanie dostrzec, jak myśli formują się w środku głowy kocura, gdy ten stał przy strumyku. Mysi Postrach obiecał, że nauczy ją łowić ryby, a kocur co teraz robił? Pluskał się w strumyku jak jakiś kociak!
— Czyli nici z naszej wspólnej nauki? — zaśmiała się, spoglądając na przemoczonego ucznia.
— Haha, raczej nici… Chociaż czy możesz mnie winić? Mało kto by odpuścił zabawę w taką pogodę… — odpowiedział, wskakując na pobliskie głazy, jednak powinien się tego spodziewać, że łączenie mokrych łap i kamieni nigdy nie będzie dobrym połączeniem… Jak w jednej chwili kocur stał na głazach, to w drugiej leżał między kamieniami, łapami do góry — Mój zad… — prychnął, zerkając w bok, jednak gdy dostrzegł zawiniątko z gałązek, oczy mu się zaświeciły. — Zaćmienie, zobacz to! Gniazdo! — miauknął.
— Gniazdo? Gdzie? — zapytała, podchodząc bliżej. Gdy ujrzała niebieskie jajko z ciemnymi plamkami, oczy jej się rozszerzyły. — To od drozda! — powiedziała, podnosząc Mysi Postrach z ziemi. — Idziemy, ptaki tu mają gniazda, nie powinniśmy im przeszkadzać… — dodała, odciągając mysz od ptasiego gniazda.
— Drozd? Skąd to wiesz? — zapytał, zatrzymując się.
— Kiedyś Pietruszkowa Błyskawica mi pokazywała… Ona bardzo lubi ptaki. Lubi o nich rozmawiać, lubi o nich słuchać… Bardzo lubi też ptasie pióra, a po tylu księżycach przyjaźni z nią, to kot sam się dowiaduje nowych rzeczy — wytłumaczyła, robiąc krótką przerwę w wypowiedzi — dlatego tyle wiem. Drozdy też mają charakterystyczne jajka, takie niebieskie w czarne kropeczki… Łatwo jest je rozpoznać — mruknęła, a Mysi Postrach skinął głową. — A teraz idziemy, nie chcę się męczyć z drozdami, gdy się tu zlecą, a zobaczą, że jesteśmy obok gniazda… — dodała, ruszając z miejsca, Mysz stawiając kroki tuż za nią.

Od Motylkowej Łapy DO Postrzępionej Łapy

Na granatowym niebie migotały drobne gwiazdki, a wśród drzew śpiew cykad mieszał się z ostatnimi wieczornymi trelami ptaków. Wieczorny patrol właśnie wracał do obozu, dumnie niosąc zdobycz w pyskach, podczas gdy przy wyjściu czekał już nocny patrol, gotów przeczesać granice pod osłoną mroku. Większość uczniów już dawno spała, zbierając siły na jutrzejsze szkolenia. Ale nie Motylkowa Łapa. W legowisku medyka zapanował lekki niepokój — niedawno dołączył do nich nowy uczeń, Zawilcowa Łapa, który stracił wzrok. Szylkretowa kotka chciała się z nim zaprzyjaźnić, dać mu wsparcie… a przy tym — po raz ostatni — oddać się temu, co kochała najbardziej: leczeniu i pomocy. Czuła, że to było jej przeznaczenie. A jednak... szmer szeptów, spojrzenia rzucane w stronę Skowroniego Odłamka, którego sytuacja skomplikowała się przez jej obecność, coraz mocniej ciążyły na jej barkach. Nie chciała, by ktoś musiał rezygnować z roli przez jej obecność w legowisku. A teraz… było tu zbyt ciasno. Podjęła decyzję: po najbliższym spotkaniu medyków wróci do szkolenia na wojowniczkę. Choć serce bolało ją na samą myśl, postanowiła wykorzystać ten czas najlepiej jak potrafi — pokazać, ile jest warta. Układała zioła w cichym skupieniu, gdy do legowiska wsunął się rudawy starszy kot o wywiniętych uszach. Ostrożnie przysiadł na piaszczystym podłożu, poruszając się z wyraźnym trudem. Motylkowa Łapa podskoczyła do niego natychmiast.
— Nagietkowy Wschodzie, co cię tu sprowadza o takiej porze? — zapytała z troską w głosie, nachylając się do niego. Starszy kot chrząknął, marszcząc pysk.
— Brzuch mnie boli. Wymiotowałem w drodze tutaj. — warknął niechętnie, jakby sam fakt, że musi szukać pomocy u młodszej kotki, uwierał go bardziej niż dolegliwość. Bez słowa Motylkowa Łapa podeszła do ziołowego magazynu. Szybko odnalazła gałązkę z trzema jagodami, które delikatnie powiewały na wietrze. Wręczyła je kocurowi z delikatnym uśmiechem.
— Zjedz i poproś któregoś z wojowników, żeby przyniósł ci trochę wody — powiedziała miękko, podając mu również kulkę mchu.
Nagietkowy Wschód skinął głową, zjadł jagody i bez słowa zabrał mech. Wciąż utykając, ruszył z powrotem do swojego posłania — zignorował jednak polecenie kotki i nie poprosił nikogo o pomoc. Chciał tylko jak najszybciej położyć się i mieć ten wieczór za sobą. Motylkowa Łapa nie zauważyła, że odszedł bez wody. Cała jej uwaga skupiona była znów na ziołach — chciała być potrzebna, choćby jeszcze tylko przez chwilę…
Oº°‘¨¨‘°ºO
Promienie słońca delikatnie przecisnęły się przez wejście do legowiska medyka, ale Motylkowa Łapa była szybsza od świtu. Już od momentu, gdy pierwsze ptaki zaczęły nieśmiało śpiewać, krzątała się wśród ziół, układając je z precyzją i skupieniem. W ciszy dołączyła do niej Pajęcza Lilia — razem, bez słów, zjadły skromne śniadanie, a potem wyruszyły na zbieranie świeżych roślin. Nie potrzebowały rozmów. Chłód na ich pyskach był codziennością. Przy granicy z Klanem Klifu ich ścieżki się rozdzieliły. Motylkowa Łapa ruszyła na własną łapę, z nosem blisko ziemi, węsząc znajomy zapach. Trybula. Udało jej się złapać jej trop i z determinacją ruszyła w kierunku, z którego dobiegał aromat. W swojej zawziętości nie zauważyła, że przekroczyła granicę klanów. Choć zaledwie o łapę, krok może dwa — z łatwością mogłaby cofnąć się z powrotem na swoje terytorium. Zatrzymała się nagle. Wysoka trawa szumiała cicho, a ona sama… właśnie teraz stała pupą po stronie Klanu Klifu, a pyszczkiem po stronie Klanu Burzy. I wtedy dostrzegła to — małe gniazdo, utkane z trawy, piórek i drobnych gałązek, sprytnie ukryte w gąszczu. W jego wnętrzu spoczywały maleńkie, nakrapiane jajka. Kotka poruszyła wąsami z zachwytem i pochyliła się, by delikatnie musnąć łapą jedno z nich. Były kruche, niemal przezroczyste — aż trudno było uwierzyć, że w ich wnętrzu tli się życie. W tej spokojnej chwili nagle poczuła obecność. Ktoś za nią stał. Chwilę później usłyszała ciche chrząknięcie. Motylkowa Łapa podskoczyła przestraszona, odwracając się błyskawicznie, choć ostrożnie — by nie uszkodzić jajek. Stanęła oko w oko z niską szylkretową uczennicą, której zapach wskazywał wyraźnie: Klan Klifu.
— Co ty robisz? — zapytała nieznajoma, przekręcając głowę z ciekawością, lecz bez wrogości.
— Ja? Oglądam jajka! Popatrz! — zamruczała Motylkowa Łapa i odsunęła się nieco, odsłaniając drobne gniazdo wśród traw.
Szylkretowa zrobiła ostrożny krok do przodu, z zainteresowaniem zerkając na maleńkie jajka, ale niemal natychmiast cofnęła się o łapę.
— Ładne… ale byłaś w połowie na moim terenie. — mruknęła, nieco zbyt swobodnie jak na potencjalne spotkanie wrogich uczniów.
Motylkowa Łapa zmarszczyła nos, lekko zakłopotana.
— Naprawdę? Nie zauważyłam. — odparła szczerze. — Cóż… jestem uczennicą medyka, więc i tak nie poluję. — dodała zaraz, z nutą usprawiedliwienia. Wiedziała, że uzdrowiciele byli pod ochroną — nawet jeśli przekroczą granicę, nie powinno się ich atakować. W powietrzu zawisło napięcie — nie wrogie, ale pełne ostrożnej ciekawości.

Wyleczeni: Nagietkowy Wschód
<Nieznajomo?>
[729 słów]

Od Wiecznego Zaćmienia

Wieczne Zaćmienie niepewnie zmrużyła oczy, wbijając swoje żółte ślepia w ptaka, który zachowywał się… Cóż, dziwnie. Cały czas skakał, kręcił się i trzepotał skrzydłami, zachowując się jak ranne zwierzę. Słyszała o tym kilka razy, jak zwierzęta starają się odciągnąć drapieżniki od ich domów - w tym przypadku mogło to być gniazdo. Medyczka odwróciła się, podnosząc wzrok odrobinę i tak jak się spodziewała, na drzewie znajdowało się gniazdo. Medyczka zrobiła kilka kroków w stronę drzewa, chwilę później się na nie wspinając oraz zerkając do gniazda, z cichą nadzieją, że znajdzie tam ptasie jaja.
Wieczne Zaćmienie delikatnie zajrzała do wiązanki z patyków i… innych rzeczy, których lepiej nie wymieniać i tak jak przypuszczała, w gnieździe znajdowały się ptasie jajka! Były one drobne, o jaskrawym niebieskim odcieniu. Koteczka chciała je dotknąć, chociażby szturchnąć, jednak wiedziała, że są one tak delikatne, tak kruche, że przypadkowe użycie większej ilości siły niż konieczne, mogłoby je rozbić.
— Już, okej, rozumiem! — miauknęła w stronę ptaka, który dalej trzepotał skrzydłami i robił jej cały “pokaz” starając ją się odciągnąć od gniazda. Szylkretka powoli ześlizgnęła się z drzewa, robiąc kilka kroków od drzewa w stronę ptasiej matki, aby pokazać jej, że pokaz zwierzęcia “zadziałał”. Z każdym kolejnym krokiem kotki, ptaszek z pomarańczowym brzuszkiem odskakiwał coraz dalej, a gdy odciągnął kotkę na tyle daleko, aby odległość między nią a gniazdem była bezpieczna, jakby nigdy nic się nie stało, rozprostowała skrzydła i poleciała prosto do gniazda. Zaćmienie postanowiła jej dać spokój. Wiedziała, jak matki mają ciężko w tym świecie.

Od Złotej Łapy CD. Pomocnego Wróbelka

 Komentarz na temat stanu sierści pieszczoszków połechtał nieco jego ego. Była to prawda. Musiał przyznać; jego futerko zawsze wyglądało bardzo zjawiskowo, zwłaszcza gdy mieszkała jeszcze z nimi Peonia. Chociaż przy pięknej, idealnie ułożonej szacie Wisterii, jego przypominała bardziej tą, która okrywa Wróbelka. Uśmiechnął się do protektora. Nie był przygotowany, szczerz powiedziawszy, że koty z klanu będą tak zainteresowane sposobem, w jaki żył wcześniej. Było to naprawdę niespodziewane. Coś mu szeptało, kiedy jeszcze dreptał za Stokrotkową Pieśnią i Postrzępioną Łapą, że będzie odtrącony, że będą na niego krzywo patrzeć, ale wcale tak nie było. Co prawda czuł coś w powietrzu, coś, co zagęszczało atmosferę. Wiele kotów była spięta, niektórzy mogliby być dla niego milsi, ale nie miał nawet pewności czy ich zachowanie jest spowodowane jego obcym pochodzeniem, czy ich złym samopoczuciem, czy czymś kompletnie innym. Czymś, o czym zwyczajnie nikt mu nie powiedział. No... Ale gdyby miał o czymś wiedzieć, to by się dowiedział. W innym wypadku to nie jego sprawa. Ciekawość zabiła już wiele kotów. A on miał winy do odkupienia. 
— Muszę się zgodzić z twoimi domysłami — powiedział, podnosząc łapkę pod brodę. Musiał się skupić. Miał wrażenie, że od kiedy opuścił dom, minęło tyle czasu... Powoli zapominał, jak smakuje tuńczyk ze srebrzystej skrzyneczki... Nigdy by nie pomyślał, że takie myśli przejdą mu przez myśl... — Może rozwinę po kolei twoje domniemania. Czy śpieszy ci się? Nie masz innych obowiązków? Nie chciałbym ci też odbierać cennego czasu. — Widział, że większość kotów była w trakcie wykonywania jakichś zadań. Krzątali się i krzątali, a pracy nigdy nie brakowało. 
— Moim obowiązkiem jest teraz sprawić, abyś poczuł się dobrze u nas w Klanie Klifu! — miauknął raźnie burasek. Złota Łapa skinął łepetyną. 
— Znakomicie! A więc... Jeśli chodzi o jedzenie, to oczywiście całkowita prawda. Jadałem przeróżne, przepyszne smakołyki. Nie będę też ukrywać, że brakuje mi ich aromatu w pyszczku... Mm... — Rozmarzył się. Ślinka napłynęła mu do pyska. — Ah... Rybki ukryte w srebrnym kuferku, mięciutkie mięsko w sosiku, które aż samo się żuję, które rozpływa się w pysku... A najlepiej, jak udało się coś złapać spod stołu, gdy dwunożni jadali swój posiłek. Oni to umieli docenić to, co dobrze... Szkoda tylko, że tak rzadko się dzielili. Trzeba było walczyć! To prawie jak polowanie! — zawołał, a protektor się zaśmiał. Wyglądał na faktycznie zainteresowanego, a w dodatku nie miał w oczach tej iskierki, którą czasami widział w brązowych ślepiach Rozświetlonej Skóry. Iskierki, która mrugała za każdym razem, gdy oceniała jego piecuchowe pochodzenie, jego wygodne dzieciństwo i bezstresowe, bezpieczne dorastanie. 
— A to ciekawe! Faktycznie brzmi... Ekscentrycznie. Jak coś, czego nie znajdziesz u nas; ani w lesie, ani przy plaży. — Zamyślił się. Szukał w swojej pamięci czegoś, co pasowałoby do tych określeń, które podał uczeń. — Nie, nie... Jestem pewien, że nie próbowałem żadnej z tych rzeczy... 
— Nie zadziwia mnie to! Ani razu nie udało mi się upolować czegoś, co wyglądało, pachniało... A tym bardziej smakowało, jak to, z czym się wychowałem... — Zaśmiał się, ale w jego chichocie było można dosłyszeć tęsknotę. 
— Tak ci tego brakuje? Nie smakuję ci świeże mięso? — zdziwił się Pomocny Wróbelek. 
— Jest... Czymś całkowicie innym, niż to, do czego jestem przyzwyczajony. — Próbował ubrać to ładnie w słowa, aby nie urazić gustu jego nowych towarzyszy. 
— Rozumiem, to może być ciężkie, zwłaszcza że jesteś tutaj jeszcze dosyć krótko. Na pewno się przyzwyczaisz — zapewnił. Oczy nagle mu zajaśniały. — No a właśnie ryby i kraby? Mówisz, że niezwykle ci smakowały. Albo ptasie jaja! Podobno nawet te mewie są dość smaczne. 
— Być może... Nie próbowałem krabów, a o ryby dość ciężko... Nie widziałem, aby wiele kotów wchodziło między spiętrzone fale. 
— Oh nie, nie. To niebezpieczne! — zawołał, aż futro mu stanęło za uszami. 
— No właśnie... Chyba będę zmuszony zwyczajnie przywyknąć, dopasować swoje gusta... Ale muszę się z tym liczyć. 
— To dobrze, że jesteś taki otwarty, Złota Łapo — pochwalił go kocur. 
— Dziękuje, miły panie! — Uśmiechnął się, a bury znów lekko się zmieszał. — Wiecie... Przechodząc do tej drugiej sprawy... Mój ojciec mówił, że mamy takie ładne, zdrowe futra, gdyż jemy dużo ryb... Szkoda więc, że tak rzadko na nie polujemy... Zwłaszcza że mamy tutaj przecież dostęp do rzeki! Marnuję się cały jej potencjał! A może, ja sam powinien rozbudzić w was chęć do polowań na wodne potworzyska! Hej przygodo! — Skoczył na równe łapy, a serce mu się rozradowało. Spoglądał na kocura, tak, jakby potrzebował jego pozwolenia, jego aprobaty, aby móc dalej działać. Ba! Najlepiej, jakby od razu odwzajemnił jego entuzjazm i ruszył z nim tworzyć na kartach kociej historii morskie opowieści. Czuł się jak kociak, jakby znów po raz pierwszy rodzice wzięli go do ogrodu.

<Wróbelku?>
[747 słów]


Od Wiecznego Zaćmienia

Wieczne Zaćmienie powoli wędrowała przez obóz Klanu Klifu. Zimne powietrze w obozie sprawiało, że dreszcze co jakiś czas przebiegała jej po grzbiecie. Nawet nie myślała nad tym, gdzie planuje iść. Zwyczajnie pozwoliła, aby łapy ją pchały do przodu.
Myśli w głowie kotki były wyjątkowo… Ciche. Poranek jej również był spokojny, w przeciwieństwie do jej przeciętnej rutyny pełnej chaosu i zamieszania. Z myślą tą, poczuła ulgę. Na duchu też było jej o wiele lżej. Emocje przez większość czasu były dla medyczki zagadką, jednak dzisiaj, czuła się taka… Wolna. Pogoda również dopisywała, może powinna się gdzieś przejść? Po krótkich zastanowieniach Wieczne Zaćmienie zadecydowała udać się w okolice Studni.

Gdy medyczka tam dotarła, kotka przysiadła w pobliżu jednego z licznych drzew, zamykając oczy na krótką chwilę… Takie życie było wygodne, gdy stres jej nie zjadał żywcem. Wieczne Zaćmienie pozwoliła sobie położyć się na trawie, wyciągając łapy do przodu oraz wciskając pysk w trawę. Słyszała ona różne dźwięki. Śpiew ptaków, szum liści, a nawet dźwięk czegoś, co uderzyło o ziemię. Medyczka podskoczyła, gdy obcy jej obiekt wylądował tuż obok niej, jednak po paru uderzeniach sercach szylkretka się uspokoiła. Było to zwykłe gniazdo… Kotka szturchnęła je łapą, aby sprawdzić, czy znajdują się w nim jaja. Medyczka delikatnie je przewróciła, a oczom jej ukazało się jedno niebieskie jajko w plamki. Wyglądało na jajo drozda… Kotka delikatnie je wturlała do gniazda, a następnie chwyciła gniazdo w pysk, aby zawiesić je ponownie na drzewie. Było z tym trochę szarpaniny, ale mimo wszystko się to udało! To najważniejsze… Medyczka odetchnęła z ulgą, gdy gniazdo zostało bezpiecznie zawieszone. Wieczne Zaćmienie z dumą spojrzała na wiązankę z patyków, a następnie wróciła do swojego upragnionego odpoczynku, wygodnie układając się na trawie.

Od Pietruszkowej Błyskawicy CD. Pchełki

Czekoladowa kotka wyskoczyła ze żłobka, a jej wzrok na moment powędrował za siebie, w stronę matki Pchełki. Wciąż czuła się nieco zmieszana jej sposobem wychowywania kociaka. Nie podobało jej się to — w głębi duszy aż się gotowała — ale przecież to nie jej dziecko, więc milczała. Ona sama nigdy nie miała kociąt. Ta myśl osiadła jej ciężarem na sercu. Poczuła nagle dziwne ukłucie… pustkę. Jakby brak, który wcześniej potrafiła ignorować. Przez krótką chwilę zatęskniła za czymś, czego nigdy nie miała — własną rodziną. Pragnieniem, które pojawiło się razem z uczuciem do tej jedynej, ukochanej kotki. Westchnęła cicho, wiedząc, że to marzenie prawdopodobnie nigdy się nie spełni. Otrząsnęła się jednak szybko z melancholii i wskoczyła do legowiska wojowników. Przemknęła przez jaskinię wprost do swojego posłania, gdzie zaczęła przeglądać swoją małą kolekcję: piórka, fragmenty owadzich skrzydełek, kawałki korzeni i liści o ciekawych kształtach. Niestety, nic nowego, nic co przykułoby jej uwagę. Bez tracenia czasu wybiegła z legowiska i popędziła w kierunku Pogorzeliska. Ostatnio widziała tam kilka wyjątkowo barwnych ptaków i miała nadzieję znaleźć po nich jakieś ślady. Gdy dotarła na zniszczoną, spaloną ziemię, zatrzymała się i spuściła głowę w geście szacunku. Przemierzała cmentarz cicho, niemal bezszelestnie. W ciszy tego miejsca jej myśli znów zaczęły dryfować, lecz zaraz je uciszyła — dziś była tu w konkretnym celu. Zatrzymała się przy kępie trawy, która wbrew wszystkiemu wyrastała z wypalonej ziemi. Nachyliła się ostrożnie, zaglądając do środka. Powietrze przesycone było lekkim, znajomym zapachem — ptaki. Gdzieś tu musiały być. A może i jakieś pióra się znajdą? W trawie, w małym gnieździe, dojrzała je — drobne jajka, spokojnie spoczywające wśród źdźbeł. Na pysku kotki pojawił się delikatny uśmiech. Podniosła głowę, nasłuchując, wypatrując gdzieś w koronach drzew ptasich rodziców. Ale dookoła panowała cisza — żadnego śpiewu, żadnego trzepotu skrzydeł. I wtedy — klekotanie. Kotka zamarła, a jej uszy poruszyły się czujnie. Spojrzała w górę w samą porę, by dostrzec, jak z nieba opada pióro — długie, białe, z czarną końcówką. Bocianie. Złapała je delikatnie w pyszczek, a serce zatrzepotało jej w piersi szybciej niż zwykle. Kiedyś słyszała, jak starsze kotki szeptały, że bociany zwiastują nowe życie. Kocięta. Wzrok wojowniczki podążył za lecącym kluczem ptaków. Czy to... znak od samego Klanu Gwiazd? Bez chwili wahania zawróciła do obozu. Zsunęła się ze zbocza, przeskoczyła przez kłodę i popędziła do żłobka. Wślizgnęła się do środka i cicho przysiadła przed małą Pchełką, składając pióro tuż obok niej.
— Przepraszam, że to tyle trwało — zamruczała cicho. — Ale znalazłam coś wyjątkowego. Pióro bociana. Dla ciebie.
Położyła się, podwijając łapy pod siebie, by nie onieśmielać kociaka. Zawsze starała się rozmawiać z maluchami z ich poziomu. Pchełka wyciągnęła łapki, ostrożnie dotykając prezentu.
— Ladne! Dlenkuje, Petluszko! — zapiszczała z radością, przyciskając pióro do futerka.
Pietruszkowa Błyskawica zerknęła na Jastrząba, matkę kociaka, ale nim tamta zdążyła cokolwiek powiedzieć, odezwała się z ciepłym tonem:
— Coraz lepiej ci idzie mówienie! — zamruczała. — Jestem pewna, że już niedługo będziesz mówić jak każdy z nas. A nawet jeśli nie — to nic! Jesteś wyjątkowa tak czy inaczej.
Rzuciła wymowne spojrzenie matce, jakby chciała powiedzieć: Zobacz. Tak się z nią rozmawia. Ale Jastrząb patrzyła gdzieś w bok, udając, że nie widzi.
— Tlak myslis? — zapytała nieśmiało Pchełka, a w jej oczach pojawiła się iskierka nadziei.
— Oczywiście, że tak! — przytaknęła kotka miękko. — A kiedy dorośniesz… kim chciałabyś zostać?
Pietruszka opuściła głowę na łapy, gotowa wysłuchać marzeń małej, bo przecież to w takich momentach rodzą się przyszłe wojowniczki… i uzdrowicielki.

<Pchełko?>

Od Szczawiowej Łapy

Od rana kocurek był zafascynowany pomysłem, który podsunęła mu mentorka na dzisiejszy trening. Zbieranie jajek; to dopiero zabawa! Skakał wokół swojej mentorki i co chwilę pytał, czy też się cieszy. Ta zaś tylko przewracała oczami z rozbawieniem. Może i na co dzień był strachliwy, ale łatwo przykuć jego uwagę!
— Naprawdę spodobał ci się pomysł, co? Jeszcze nie widziałam cię tak szczęśliwego! — stwierdziła Iskrząca Nadzieja.
— Oczywiście, że tak! Już nie mogę się doczekać! — Kocurek podążył za wojowniczką, wychodzą z obozu. Skierowali się na skraj terytorium, tak, aby uniknąć tłumów. Jego małe łapki dreptały przez las, rozglądając się po drzewach. Słyszał w oddali ptaki. Skoro są ptaki, to muszą być i jajka, prawda? Kocurek przyśpieszył kroku, nie spuszczając szybującego ze wzroku. Starał się być tak cicho, jak tylko mógł. Już wyobrażał sobie, jak piękne jajko znajdzie. No cóż, kto marzyć zabroni! Jako młody uczeń nie miał ułatwionego zadania. Podążanie za ptakiem jednak okazało się być strzałem w dziesiątkę. W końcu zaprowadził go prosto do swojego gniazda. Kocurek wyskoczył do góry, chwytając się gałęzi. Udało mu się bezpiecznie ściągnąć jajko na ziemię. Iskrząca Nadzieja właśnie dotarła na miejsce i uśmiechnęła się do ucznia.
— Brawo! Twoje pierwsze jajko! Nieźle ci poszło! — stwierdziła. Kocurek za to dumnie poniósł swoje jajko do obozu, chwaląc się po drodze wychodzącej na trening Dyniowej Łapie.

[216 słów]

Od Postrzępionej Łapy

Kotka już zaraz miała być wojowniczką, a czuła się jak kocie! Szukanie jajek to było ostatnie, czego się spodziewała, że usłyszy od mentora. Stwierdził, że taka zmiana raz na jakiś czas w szkoleniu może być ciekawa. Wyruszyli z obozu dość wcześnie, widziała jak Pietruszkowa Błyskawica i Gąsienicowa Łapa rozmawiają, idąc w stronę wodospadu, toteż zaciągnęła mentora w stronę Złotych Kłosów. Widziała, jak inne koty wskakują w złociste rośliny, polując na myszy, które się tam chowały. Ich ogony wystawały co jakiś czas do góry, tylko w ten sposób dało się domyślić, że się tam znajdują! W końcu szturchnęła mentora i pobiegła za resztą. Kotka skakała przez dojrzałe kłosy, szukając jakiegokolwiek jajka. Przecież gdzieś tu musi być! Była niska, więc nie było widać, gdzie buszuje w roślinach. W końcu zatrzymała się, patrząc pod łapy, zdając sobie sprawę, że przecież zaraz jakieś zgniecie, jak będzie tak pędziła! Chwilę później pomiędzy złocistymi pędami zauważyła odznaczający się przedmiot. Bingo, jajko znalezione! Dumnie odwróciła się w stronę wyjścia z istnego labiryntu chaszczy. Jej mentor węszył przy jednym z krzaków, a gdy zobaczył ją z jajkiem w zębach, zaśmiał się. Widać było, że delikatność kotki nie znała granic!
— Brawo! Jajko pleszki, no no, niezłe znalezisko. Zanieśmy je do obozu. Poszukamy dalej później.

[205 słów]

Od Jarzębinowej Łapy CD. Zabłąkanej Łapy

Jarzębinowa Łapa machnęła ogonem w powietrzu, rozbawiona nietęgą miną ślepego kocura. Uśmiech szybko zgasł jednak na jej pyszczku, gdy zauważyła, że Zabłąkana Łapa wcale nie podziela jej nastroju. Zmarszczyła lekko nos, zastanawiając się przez ułamek sekundy, co mu chodzi po głowie.
— W sumie nic od ciebie nie chciałam… — zaczęła, zbliżając się do niego. — Ale skoro się obijasz, to rusz się ze mną do lasu po zioła! — miauknęła z figlarnym błyskiem w oku, popychając łapą jego pierś. — Może przy okazji znajdziemy jajka. Cały Klan teraz szaleje na ich punkcie… — dodała ciszej, z lekkim rozbawieniem, po czym ruszyła w stronę wyjścia z obozu.
Za jej ogonem rozległo się przeciągłe westchnienie, ale Zabłąkana Łapa nie protestował — podreptał za nią posłusznie. Przedzierali się wspólnie przez las, unosząc pyszczki ku górze w poszukiwaniu znajomych zapachów. Jarzębinowa Łapa co jakiś czas zerkała za siebie, dotykając jego nosa końcówką ogona, by wskazać mu kierunek. Kilkukrotnie wywołało to u niego kichnięcie, ale mimo to szedł bez słowa. Po pewnym czasie znaleźli to, czego szukali: rumianek, mniszek lekarski i dorodne krzaki jeżyn. Starannie przyczepili zioła do futer, by łatwiej było je nieść z powrotem do obozu. Wtem Zabłąkana Łapa zatrzymał się, poruszył lekko uchem.
— Ptak — wymruczał cicho, kładąc się nisko przy ziemi.
Jarzębinowa Łapa zaraz potem złapała zapach — jej źrenice zwęziły się w ekscytacji i natychmiast pognała naprzód, zostawiając kocura za sobą. On jednak nie zwlekał i ruszył jej tropem, odbijając się miękko od ściółki. Zatrzymali się w wysokiej trawie. Uczennica medyka wskazała delikatnie przed siebie.
— Patrz! — wyszeptała, po czym szybko dodała z zakłopotaniem — Znaczy… przed nami jest ptak, siedzi na gnieździe. Zapomniałam… — mruknęła, nieco zakłopotana faktem, że jej towarzysz nic nie widzi.
— Przepędzę go — oznajmiła pewnym głosem, po czym wyskoczyła z zarośli. Ptak zerwał się z gniazda z gwałtownym trzepotem skrzydeł, odlatując w popłochu. Jarzębinowa Łapa podeszła do gniazda z iskrą nadziei w oczach, ostrożnie zaglądając do środka… I rzeczywiście w gnieździe, znajdowało się kilka maleńkich, błękitnych jajek drozda. Kotka wstrzymała oddech z zachwytu, po czym uśmiechnęła się szeroko, dumna z własnego odkrycia. Ostrożnie sięgnęła łapą i delikatnie poturlała jedno z jajeczek w stronę Zabłąkanej Łapy.
— Dotknij... ale bardzo delikatnie! — szepnęła z podekscytowaniem, przysiadając nisko przy ziemi, jakby nie chciała spłoszyć ciszy, która unosiła się wokół nich. — To jajko... a z niego wyklują się maleńkie ptaszki! — dodała z iskrą w głosie, niemal rozpromieniona.

<Zabłąkana Łapo?>
[385 słów]

Od Pierwomrówczej Łapy (Pierwomrówczej Gracji) CD. Firletkowej Łapy (Wdzięczna Firletka)

— Medycy zastanawiają się, czy to nie choroba wrodzona. Coś dziedzicznego, albo co mogło nie pojawić się u żadnego z jej rodziców. To już naprawdę poważne, oni tam załamują łapy, a ja muszę siedzieć cicho! Wiem, co zrobić, aby poczuła się lepiej, ale dla ciebie nie pisnęłam im ani słowa. Więc tak, powiem Ci, że przesadzasz!
Widok spanikowanej liliowej mordki i tych zrozpaczonych zielonych ślepek jakoś działał na nią dziwnie. Poczuła mrowienie w brzuchu i parsknęła śmiechem. Siostra nie zdawała się być zadowolona z jej reakcji. Zmrużyła ślepia pozostając w jakiejś dziwnej minie. 
— Nie krzyw się tak, bo ci zostanie. 
— Pierwomrówko! Mówię poważnie. — próbowała przywołać ją do porządku. 
Czekoladowa pokazała jej język. 
— Jęczysz jak sędziwa kocica. Gdzie w tobie radość do psot i życia? 
Uczennica medyka westchnęła ciężko. Jeszcze chwila i pękną jej kiszki z tych nerwów. 
— Znika, gdy Czuwająca Salamandra znów jest w legowisku medyka. 
Pierwomrówka przewróciła ślepiami. Przestąpiła z łapy na łapę. Liliowa znowu truła jej tyłek. Ostatnio też coś o tym jęczała. Jej jęki źle wpływały na aurę Pierwomrówki. Jej futerko traciło na blasku, choć przez treningi z Salamandrą jeszcze bardziej mizerniało. Eh. 
— Może się zastanowię, jeśli zrobisz coś w zamian dla mnie. — miauknęła tajemniczo czekoladowa.
Firletka była zaskoczona. Chyba nie tego się spodziewała. 
— Mam coś jeszcze dla ciebie robić, żebyś przestała? — jej głos nie brzmiał na zachwycony tą propozycją. 
Pierwomrówka pokiwała łebkiem. Przecież to nie ona będzie miała tutaj przekichane za udostępnianie tajnej medycznej wiedzy szarym członkom społeczności. 
— Eh. Co ja z tobą mam? Może chciałam w zamian, żebyś pospędzała ze mną trochę czasu, co? Ty od razu zakładasz najgorsze. — jęknęła dymna, zerkając ukradkiem na nieprzekonaną minę siostry. — No już tak na mnie nie patrz, bo jeszcze zatwardzenia dostaniesz. Chce żebyś pouczyła mnie trochę o ziołach. Takich robiących niefajne rzeczy innym kotkom... Ale Czuwającą Salamandrę zostawię wtedy w spokoju. Obiecuję. — miauknęła z nieszczerym uśmiechem. 

<siora?>

Od Wiecznego Zaćmienia

— Cześć! Co tam szukasz? — mruknął Eter, podchodząc do Wiecznego Zaćmienia, która właśnie grzebała w wysokiej trawie w okolicach Pogorzeliska. Szukała ona jakiś przydatnych ziół, które by mogły się jakoś przydać. Tych leczniczych, jak i tych trujących.
— Nic wielkiego, jakieś tam zioła szukam. To, co wpadnie w łapy, zawsze się przyda, nie będę narzekać — wytłumaczyła, podczas gdy Eter przeciągał się, opierając swoje łapy o wierzbę. — A ty? Coś ciebie tu sprowadza? — zapytała, podnosząc wzrok na kocura, który powoli wspinał się na wierzbę.
— Również nic wielkiego, tylko Mysi Postrach, który poprosił mnie o ptasie jaja… Na co mu one? — prychnął.
— Lepiej czasami nie wiedzieć… — odparła medyczka, kręcąc głową.
Czarny kocur wspiął się na jedną z gałęzi, przypadkowo strącając ptasie gniazdo. Nim zdążył zareagować, gniazdo spadło na trawę, a medyczka mogła jedynie liczyć, że jajko było całe i nie zostało uszkodzone… Kotka powoli zbliżyła się do gniazda, aby sprawdzić jego zawartość. Jak się okazało, było ono puste. Szylkretka odetchnęła z ulgą, zerkając na wojownika.
— Masz szczęście, że jest ono puste! Gdyby jakieś jajo się zbiło, to bym cie rozszarpać musiała.. — mruknęła.
Eter w odpowiedzi na jej komentarz zeskoczył z drzewa, niebezpiecznie się do niej zbliżając, prędko zamykając dystans między nimi.
— Rozszarpać? Pfft! Już to widzę… Medyka, to nawet kociak pokona — mruknął, szturchając szylkretkę.
— Mhm, już to widzę! Umiem odrobinę się szarpać z kotami, nie jestem bezbronna… Nawet podstawy polowania znam! — wymruczała, dumnie wypinając pierś do przodu.
— Dobrze, już dobrze! Nie ma co się złościć — zaśmiał się w odpowiedzi. — Myślę, że Mysi Postrach mi odpuści, gdy dowie się, że prawie zginąłem z twoich łap… Trzymaj się, Zaćmienie! — powiedział, a następnie skierował się do obozu Klanu Klifu.

Od Jarzębinowej Łapy CD. Szczawika

Kotka zerknęła na kociaka z ukosa, po czym owinęła go ogonem i czułym gestem polizała po głowie. Malec lekko się wzdrygnął, ale zaraz spojrzał na uczennicę medyka z uwagą.
— Nie martw się! Na pewno ci się uda. Skoro nawet mojemu głupkowatemu bratu się udało, to taki mądry kociak jak ty poradzi sobie wzorowo! — wymruczała, ocierając policzek o jego puchaty pyszczek.
— Może masz rację... ale i tak się niepokoję — mruknął cicho, ocierając łapkę o łapkę. Owinął ogon dookoła łap i spuścił wzrok.
— To zupełnie normalne. Ja też się bałam przed testem. Ale kiedy tylko weszłam do legowiska Sosnowej Gwiazdy i spojrzałam jej prosto w oczy, od razu poczułam odwagę. Gdy będziesz sam w lesie, pomyśl o mnie i bądź tak samo dzielny, jak ja wtedy — miauknęła pokrzepiająco. Jej słowa rozjaśniły pyszczek Szczawika.
— Tak… masz rację. Ale teraz czas się położyć — zamruczał, ziewając przeciągle. Skulił się na miękkim mchu i przymknął oczy.
— Dobranoc, Szczawiku — szepnęła i jeszcze raz polizała go po karku. Z czułym machnięciem ogona opuściła żłobek.
Zatrzymała się tuż przed wyjściem z obozu i uniosła wzrok ku niebu. Słońce wspinało się wysoko, zalewając polanę ciepłym światłem. Większość kociąt i wojowników już pogrążyła się w popołudniowej drzemce, cicho mrucząc przez sen. Szylkretowa medyczka westchnęła cicho — miała nadzieję ruszyć w poszukiwaniu ziół i wesprzeć Cisowe Tchnienie. Lecz wtedy przypomniała sobie o zakazie. Uczennice medyka nie mogły opuszczać obozu samodzielnie. W jednej chwili cała energia z niej uleciała. Machnęła z frustracją ogonem i zawróciła, odczuwając niechęć do bezczynności. Skierowała się w stronę legowisk starszyzny. Nie przepadała za towarzystwem starych, leniwych kotów, jednak obowiązek był silniejszy. Musiała sprawdzić, czy żaden z nich nie zbliża się do kresu swoich dni — lepiej być przygotowaną na wszystko, nawet jeśli wiązało się to z narzekaniem i zgrzytaniem starych zębów.

[291 słów]

Od Pietruszkowej Błyskawicy CD. Źródlanej Łapy

Kotka wpatrywała się uważnie w jajko, które przed chwilą przyniosła jej Źródlana Łapa. Z zamyślenia wyrwał ją entuzjastyczny okrzyk. Z uśmiechem na pyszczku podbiegła pod drzewo, zerkając ku siedzącemu na gałęzi Gąsienicowej Łapie.— Widzisz, Pietruszkowa Błyskawico? Dobrze mi poszło, prawda? — zamruczał z dumą młody kocurek, a jego oczy lśniły radością.
— Jasne, że tak! Chodź do nas, zobaczysz jajko ptaka — miauknęła z ciepłym błyskiem w spojrzeniu i wróciła do młodszej kotki, która czekała cierpliwie przy znalezisku. Po chwili dołączył do nich Gąsieniczek, strosząc z podekscytowania wąsy.
— Odpowiadając na twoje pytanie, Źródlana Łapo — pewnie gdzieś w pobliżu są pleszki. A co do polowania... oczywiście, że złapiemy coś dla Klanu. I dla Pani Świstak też! — zamruczała z humorem Pietruszka, po czym ostrożnie chwyciła jajko i delikatnie poniosła je z powrotem do gniazda. Zwinna jak zawsze, szybko wróciła do swoich uczniów. Oboje patrzyli na nią z zachwytem.
— Woah! Ale szybko to zrobiłaś! Też tak chcę! — podskoczył z ekscytacją Gąsieniczek.
— Na pewno oboje będziecie kiedyś tak samo dobrzy, a może nawet lepsi ode mnie — uśmiechnęła się, ocierając ciepło policzkiem o pyszczek kocurka.
— Ale... dlaczego odniosła Pani jajko do gniazda? Przecież mogliśmy je zjeść — zapytała spokojnie Źródlana Łapa, mrużąc oczy z ciekawości.
— Nigdy nie jadłam jajek. I nie widziałam też, by ktoś w Klanie to robił. A z tych jajek wyklują się młode. Gdy dorosną, będą mogły się rozmnażać, a my będziemy mieć jeszcze więcej ptaków do polowania — wyjaśniła cierpliwie kotka, po czym machnęła ogonem i ruszyła przed siebie.
— Zapolujmy teraz, ale pamiętajcie — nie wspinajcie się na drzewa beze mnie. Będę was obserwować — zaznaczyła z powagą, po czym bez wysiłku wspięła się na pień drzewa. W mgnieniu oka zniknęła wśród gałęzi, poruszając się z gracją wśród koron. Biegnąc po cienkich gałęziach, nagle dostrzegła kolejne gniazdo. Uśmiechnęła się pod nosem. Wyglądało na to, że znów będzie miała okazję podejrzeć maleńkie skarby ukryte wśród liści. W gnieździe, pośród delikatnych gałązek, spoczywała para małych, niebieskich jajek. Kotka zbliżyła się ostrożnie, lecz jej obecność nie umknęła czujnemu oku ich matki. Z pobliskiej gałęzi zerwała się pleszka, a jej drobne skrzydła zaszumiały w powietrzu, gdy ptaszyna rzuciła się na wojowniczkę z zawziętością matczynego instynktu. Pietruszkowa Błyskawica zamrugała zaskoczona, po czym rozbawiona machnęła ogonem i zwinnie zeskoczyła z drzewa, unikając dalszych ataków.
— Dzielna z ciebie mama — zamruczała z uśmiechem, spoglądając przez ramię na poruszoną ptaszynę. Zaśmiała się cicho do siebie i, pełna nowej energii, ruszyła w las, by odszukać swoich uczniów.


<Źródlana Łapo? Gąsienicowa Łapo?>