BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

30 listopada 2023

Od Miodunki CD Daglezjowej Igły

*akcja dzieje się niedługo po powrocie Daglezji z KK, pora nowych liści, zrobiłam skip bo po tak długim czasie nie jestem w stanie nic sensownego wymyślić XD*

Ziewnęła szeroko, następnie kilka razy otwierając i zamykając oczy, by wybudzić się ze snu. Rozejrzała się wokoło. Większość legowisk była już pusta. Cóż… najwyraźniej spała trochę dłużej niż zazwyczaj się powinno. No cóż, i tak niewiele miała do roboty. Żadnego patrolu, żadnego ucznia do wytrenowania, Śliwka pewnie chodziła gdzieś po terenach albo polowała. Co miała więc robić Miodunka?
Cóż, pozostała jej chyba tylko jedna opcja, która przynosiła jej jakąkolwiek większą dozę radości.
Siedzenie z Daglezją i ploteczki w ich małym kółeczku.
Tak więc Po ostrożnym, aby nie spaść z gałęzi, przeciągnięciu się, ruszyła w stronę pnia. Już po chwili znalazła się tuż obok niego, ale postanowiła jeszcze rzucić okiem na obóz z góry. Dzięki temu szybciej zorientuje się, gdzie może być Daglezja i reszta, jeśli były obecnie w obozie, a stawiała na to, że były.
Noi trafiła w dziesiątkę, bo Daglezja wraz z Sadzawką właśnie szły w stronę stosu zwierzyny, który teraz nie był już marnymi resztkami, a prawdziwym, porządnym stosem ciał piszczek. Nic dziwnego, skoro po nadejściu Pony Nowych Liści wszystko zaczęło odżywać.
Miodunka zeszła z klonu, na którym znajdowały się legowiska, a gdy tylko znalazła się na stabilnym gruncie ruszyła w stronę Daglezji.
— Có, trzeba przyznać, zaspało mi się. Coś ciekawego się wydarzyło nim w końcu zwlekłam się z legowiska? — spytała, patrząc na Daglezję ciut sennym wzrokiem — naprawdę, nie wiem dlaczego nie mogę się dobudzić do końca… może porządna porcja plotek mi pomoże — mówiąc to zaczęła przecierać jedno ze swych ciemnozielonych ślipi łapą.

<Królowo?>

Od Szepczącej Pustki do Szałwii

 Przerwał swoje narzekanie Rumiankowi w momencie, w którym do legowiska medyka wślizgnął się długi, znajomy cień liderki, która z utykającą łapą podeszła do szylkreta, patrząc na swoje kocięta pytająco. Szept już w sumie skończył. Jedyne po co przyszedł to po ostatnią porcję maści na zdarte od kopania opuszki. Tak więc, wzruszył jedynie barkami i wyszedł luźnym krokiem na zewnątrz z uniesionym ogonem. Dobrze było znów posiadać pełny człon i brak obowiązku codziennego kopania dołów. O ile Srebrny był spoko towarzyszem, tak przebywanie z nim 24/7 prowadziło do większych sporów i przeszkadzaniu w pracy. Poza tym, do klanu dołączyły nie dość, że dzieci Owcy i Kury, to jeszcze znajdki! Miał tylko nadzieję, że te drugie nie będą go gryźć w ogon ani nic… albo najwyżej same się wyniosą. No i te pierwsze już widział, a co do znajdek nie miał okazji się zapoznać. A to w końcu część klanu z którym wypadałoby się znać. Nie miał wymówki pokroju ,,siema, przyszedłem tu tylko wymienić mech”, gdyż nawet jeśli kocięta go nie znały, to nikt o zdrowych zmysłach, przynajmniej kojarzący postać lilowego, wiedział, że Szept nie rwał się do jakiejkolwiek pracy. Tym bardziej po nadgodzinach i ryciu w ziemi. Ale z drugiej strony, po co miał szukać wymówki? Był zwyczajnie ciekawy! Nikt mu chyba nie zabroni wchodzić do żłobka, nie jest przecież jakimś wrogo nastawionym wilczakiem ani nic. Chociaż zdawało się, że jedno dziecko już zdążył straumatyzować. Tak czy inaczej! Cętkowany, pozytywnie nastawiony wziął w pysk kilka charakterystycznych traw z puchatymi końcówkami z dodatkiem jakiegoś śmiesznego patyczka (gdyż akurat piórek nie było a nie chciało mu się szukać po okolicy, poza tym, w żłobku na pewno jakieś były) ruszył w kierunku swojego celu. Zaraz jego lilowy ogon znikł pod pniem drzewa, a jego oczy zalał półmrok do którego musiał się przyzwyczaić. Gdzieś pomiędzy łapami przemknął mu niezgrabnie Kózek, widocznie zainteresowany gonitwą za kulką mchu. Nie miał zamiaru jednak się przy nim na dłużej zatrzymać, w końcu to nie on był teraz główną atrakcją. Zamiast tego, jego ślepia wypatrzyły (czy też może wpierw wyczuły), kolejne mini postacie skryte w cieniu. Aha! Tu was mam. Kocur podreptał do owego bawiącego się kąta, kładąc na ziemi wszystkie przyniesione ,,dary”. 
- Energia nie szwankuje, co? - pyta, unikając zderzenia z jakimś dymnym kotkiem poprzez uniesienie przedniej łapy. Oh matko, cóż za chaos. 

<Szałwia?>

Wyleczeni: Różana Przełęcz

Od Naparstnicowej Łapy CD. Makowej Łapy

 Dzięki naukom Mętnego Zawilca szylkretka z każdą kolejną kwadrą z coraz to większą łatwością wdrapywała się na drzewa. Jeszcze do końca nie udało jej się zrozumieć tego jak poprawnie powinna schodzić, ale z wspinaczką nie miała już problemu. Tak też kiedy mentorzy, jej i jej siostry, nakazali im wspinać się na drzewo, Naparstnicowa Łapa niemal natychmiast przystąpiła do działania. Dotarła na gałąź, na której na dłużej przycupnęła i zaczęła się z zachwytem rozglądać po terenach.
Minęło kilka uderzeń serca, aż w końcu i liliowa wdrapała się na gałąź. Mimo, że Naparstnica obdarowała ciepłym uśmiechem siostrę, ta nie podzielała jej entuzjazmu. Gdyby Naparstnica była mądrzejsza, zrozumiałaby, że Makowa Łapa jej unika od dłuższego czasu. Jednak według kotki nie widywały się zbyt często, ponieważ siostra wzięła sobie rady wszystkich kotów i zaczęła trenować na poważnie. Była z niej taka dumna, że to jej ukochane strachajło bardzo się starało, aby przestać się bać.
— J-ja idę dalej...
— Dalej? O tam, na samą górę? — zadarła łebek ku górze. Podniosła się z siadu i zbliżyła się powoli do swojej siostry, która starała się przemieścić jeszcze wyżej. Mak nie odpowiedziała, skupiła się na tym, by nie spaść.
Pod ciężarem dwóch kotek gałąź zaczęła się lekko gibać, na całe szczęście nie było mowy, aby pękła. Makowa Łapa odepchnęła się łapami od gałęzi i zaczęła wdrapywać się jeszcze wyżej. Pięła się coraz wyżej, a Naparstnica nie chcąc pozostać w tyle, sama również uczepiła się łapami kory.
— Jestem z ciebie taka dumna Raczku! — odezwała się z dołu, stawiając łapę za łapą, co jakiś czas zatrzymując się, aby nie znajdować się zbyt blisko znajdującej się przed nią kotki — Będziesz wspaniałym dzikusem, to znaczy Wilczakiem! Ej, zwolnij! — krzyknęła, dostrzegając jak kocica z pnia przeskakuje na jedną z odnóg i kieruję się na kraniec gałęzi 
Nie rozumiała gdzie jej siostrze się spieszyło, aż tak bardzo chciała wspiąć się na sam czubek drzewa? Naparstnica sama by również się z chęcią wspięła, ale pozostawał jeden problem. Jak one by wtedy zeszły? Były młode, niedoświadczone, a upadek z takiej wysokości skończyłby się dla nich tragicznie. Poranny Zew raczej by nie zostawił swojej uczennicy na drzewie, ale Mętny Zawilec? Kto wie. W końcu już raz jej groził, a groźba w końcu mogła się spełnić.
— Raczku myślę, że nie powinnyśmy się tak wysoko wdrapywać... — miauknęła przyglądając się jak jej siostra przeskakuje z jednej gałęzi na drugą. Wstrzymała na moment oddech, w obawie, że liliowa mogłaby się puścić jej, ale nic takiego się na szczęście nie stało.
— N-nie musisz przecież za mną iść — odezwała się żółtooka spoglądając na szylkretkę jakoś tak dziwnie zdaniem kotki o morskich oczach
Kotka nie umiała odgadnąć tego o czym myślała jej siostra. 
— A to dlaczego? Mamy przecież wspólny trening, więc to chyba normalne, że idę za tobą... Och! Spójrz jaka Zewik jest malutka! Wygląda jak kociak. A jest przecież wojownikiem i córką wspaniałej Szałkal! Zazdroszczę ci mentorki. Też bym chciała, aby córka liderki mnie uczyła. Albo jakiś mistrz, tylko byleby nie partner naszego taty. Wilcza by się nadała... A nie Zawilc, mphm! On tylko mi grozi, że mnie na drzewie zostawi. A niech tylko spróbuje, to go przodkowie pokarają za to! — Zmarszczyła mordkę spoglądając spod przymrużonych powiek na Mętnego Zawilca, znajdującego się u podnóża drzewa


<Mak?>
[533 słów]
[Przyznano 11%]

29 listopada 2023

Od Naparstnicowej Łapy CD. Mrok

 Bardzo lubiła zaglądać do żłobka i przynosić potrzebne rzeczy Jadowitj Żmii oraz jej pociechom. Kocica, jak i jej partner mieli naderwane ucho, więc Naparstnicowa Łapa mogła im ufać w stu procentach. A skoro im mogła ufać, to tym bardziej tym małym kociakom. Gdy je pierwszy raz zobaczyła, była pewna, że u boku karmicielki leżą jakieś piszczki, a nie jej dzieci — były takie małe i nie przypominały ani trochę kota. Jednak siedząca teraz przed nią Mrok z każdą kwadra zmieniała się i coraz bardziej przypominała prawdziwego wojownika. Tylko tyle, że wciąż była mała.
— Ojeju — wyrwało jej się z rozdziawionego pyszczka, nie spodziewała się, że Mroczny Gwiazda, kocur o którym tyle słyszała od mamki mógł się odrodzić w takiej małej kruszynce — Ojejku. — powtórzyła przebierając łapkami w miejscu — Myślę, że to jest bardzo możliwe! Jesteś czarna, masz na imię Mruk...
— Mrok!
— Teraz to się trochę denerwuję, gdy wiem, że jesteś tym kocurem, który rządził Klanem Wilka przed moimi narodzinami... 
Kocię dostrzegając, że Naparstnica nie wyśmiała go, ani nie kwestionowała informacji, którą się podzieliło z nią, wypięło dumnie pierś w przód. Szylkretka natomiast nachyliła się do koteczki, szturchając ją pyskiem w polik, chcąc zapędzić ją z powrotem do żłobka. Bo skoro była reinkarnacją Mrocznej Gwiazdy, to trzeba było na nią chuchać i dmuchać, by nic złego jej się nie stało! Z pyska czarnej kotki wydobyło się niezadowolone mruknięcie na poczynania starszej.
— C-co ty robisz?! 
— Spokojnie Mruk. Jesteś jeszcze mała, malutka i nie mogę pozwolić by ktoś cię skrzywdził przed tym jak zostaniesz liderem. Pewnie to już wiesz, ale tylko kotom z naderwanym uchem możesz ufać. A w klanie mamy również takie koty, które nie dostąpiły tego zaszczytu... Mogą tak naprawdę być źli i coś ci zrobić. A ja nie mogę na to pozwolić! — Rozglądała się na boki, obawiając się, że któryś z Wilczaków mógłby być tak naprawdę owcą w wilczej skórze, która chciałaby zguby kociąt. Albo mogli być wyznawcami Gwiezdnych! Wtedy życie kociąt Jadowitej Żmii byłoby zagrożone i ktoś musiałby ich pilnować cały czas, gdy matka nie miała na nich oka. A tym kimś mogła być właśnie córka Gęsiego Wrzasku. — No już, wracaj do żłobka. Tak jest bezpiecznie, nikt cię nie skrzywdzi... — Kocię zaparło się na tych swych małych łapkach i nie chciało się ruszyć ani o chociażby jeden kocięcy krok. — Wybaczcie mi o wielcy przodkowie... — miauknęła cicho, po czym złapała kociaka za kark. Koteczka stawiała opór, ale musiała zrozumieć, że powinna bardziej uważać na siebie. Była w końcu wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju. Była Mroczną Gwiazdą.

<Mrok?>
[415 słów]
[Przyznano 8%]

Nowi samotnicy!

Wydma



Od Bursztynowej Łapy CD. Makowej Łapy

 Właśnie jadła wiewiórkę kiedy podeszła do niej znajoma twarz. Makowa Łapa. 
- Cześć Bursztynowa Łapo. Wiesz mój mak od mamy umarł. Czy chciałabyś pójść że mną i poszukać nowego?- usłyszała pomijając zająknięcia. Irytowało ją to w córce Alby. Strasznie trudno było z nią rozmawiać ale przynajmniej nie była na tyle odważna by zacząć ją obrażać jak Lawendowa Łapa co wychodziło na plus. Może kiedyś jej się uda pomóc kotce mówić normalnie? W końcu z Migotką się udało. Zauważając że już zjadła a nadal nic nie powiedziała a siostra Naparstnicowej Łapy nadal czeka na odpowiedź powiedziała szybko
-Tak! Jasne!- i ruszyła za kotką. Pomyślała że to zabawne że uczennica nosi za uchem kwiat od którego została nazwana. Nim się obejrzała już były niedaleko Wierzbowej Zatoczki. Podobało jej się to miejsce. Szmer wody, szum liści i kaczki na wodzie. Lecz nie teraz czas na relaks. Musiały znaleźć Maka dla Makowej Łapy! Wtem znalazła miejsce gdzie rosło całkiem dużo maków. Zerwała je i ruszyła do koleżanki. 
-Makowa Łapo! Znalazłam maki!- młodsza się ucieszyła. Delikatnie włożyła kotce za ucho czerwony kwiat. 
-Ładnie wyglądasz- skomplementowała ją niebieska.
-Dz..dzięki..- wymamrotała Makowa Łapa po czym zerwała rosnącego obok chabra i szybkim ruchem wplotła go niezbyt dokładnie w futro pręgowanej tygrysio. Żółtooka poprawiła kwiat po czym zapytała
-To skoro zostało tyle maków może zaniesiemy je twojemu tacie?- chciała mieć raczej dobre stosunki z medykiem szczególnie że nie wydawał się być do niej przyjaźnie nastawiony.

[236 słów]

<Makowa Łapo?>
[Przyznano 5%]

Od Bursztynowej Łapy CD. Zarannej Zjawy

 Wyszła z obozu za mentorką. Szły przez las aż nie doszły do starego poskręcanego drzewa otoczonego cierniami. Wyglądało jakby od dawna było martwe.
-To Cierniste Drzewo. Tu klan wilka chowa swoich przodków. Według legend wcale nie jest martwe a żywi się krwią kotów które zranią się cierniami- opowiadała mentorka niczym najbardziej wykwalifikowany przewodnik w muzeum. Wzdrygnęła się. To drzewo same w sobie nie wyglądało dla niej jakoś bardzo strasznie. Może w nocy wyglądało przerażająco ale jak na razie mogła je porównać do uschniętego krzaka. Co innego te ciernie. Wraz z legendą stanowiły jedyny powód dla kotki by trzymać się na jakąś odległość. Poszły dalej. Tym razem znalazły się przy dziwną kładką zawieszoną pomiędzy dwoma głazami. Kładka nie była jednak z drewna a czegoś błyszczącego w słońcu co wyglądało na raczej twarde.
-To jest Potworna Przełęcz. To coś pomiędzy skałami to skrzydło sztucznego ptaka dwunożnych. Ptak ten podobno ugasił tu pożar a potem gdzieś spadł.- mówiła bura. Bursztynowa Łapa nie słuchała. Zamyśliła się. Z transu obudziła ją jednak mentorka rzucając się na nią i przygniatając do ziemi. Osłupiała po czym spróbowała zepchnąć z siebie pręgowaną dziko jednak bez skutku. W końcu kotka z niej zeszła.
-Musisz być bardziej uważna- oznajmiła.
-W Klanie Burzy nie uczyli mnie walki- rzuciła na swoje usprawiedliwienie. Zielonooka wydawała się zdziwiona.
-Tu w Klanie Wilka stawiamy szczególny nacisk na walkę. Nawet jako wojownicy chodzimy regularnie na treningi żeby nie wyjść z formy- powiedziała mentorka. Zdziwiło ją to. To musiało być dziwne. Być wojownikiem ale nadal chodzić na treningi jak uczeń. Może dlatego lider miał nad nimi tak dużą władzę? Czuli się mniej wartościowi i łatwiej było nimi sterować?
- To co teraz?- zapytała nie pewna co powinna powiedzieć.
- Spróbujmy szybko popracować nad walką. Wyobraź sobie że to drzewo to kot lub koty których najbardziej nienawidzisz.- powiedziała wskazując na dąb. W jej wyobraźni od razu drzewo stało się dużą grupą kotów. Zajęcożercy to ci którzy skrzywdzili ja najbardziej. Lecz wśród nich są wybitne przypadki a były nimi dwie kotki które stały na przedzie. Szylkretowe futro obok rudego. To były Cicha Łapa i Lwia Paszcza. Instynktownie wysunęła pazury. Zaczęła machać łapami na oślep. Drapała wszystko raz po raz orąc pyski wrogów. Wtedy przypomniało jej się że to nie były prawdziwe koty. Znowu widziała drzewo. Przestała. Uspokoiła oddech. Rytm serca też jej zwalniał. Wtem poczuła palący ból w przednich kończynach. Zdziwiona popatrzyła na swoje łapy. Tępo obserwowała jak z jej łap leci krew. Spojrzała pytająco na mentorkę.
-C... Co się właśnie wydarzyło?- zapytała.

[313 słów]

<Mentorko? Chyba mnie poniosło.....>
[Przyznano 6%]

Od Bursztynowej Łapy CD. Lawendowej Łapy

 Wróciła właśnie z polowania. Bardzo jej się podobało życie na zalesionym terenie. Przez to że bała się otwartych przestrzeni w Klanie burzy nie wytrzymałaby dłużej niż księżyc. Podeszła do stosu zwierzyny i odłożyła nornicę. Podeszła do niej Lawendowa Łapa. Niebieska była nią szczerze zmęczona więc udawała że jej nie widzi. Wybrała sobie kosa i już miała po niego sięgnąć gdy został jej zwinięty sprzed nosa. 
-To znowu ona z tym jej głupkowatym uśmieszkiem- pomyślała. Aż się dziwiła że Szakala Gwiazda chciała szkolić ta egoistyczną dziunię.
-To było moje!- warknęła z większą dozą emocji niż planowała.
-Naprawdę? Myślałam że Twój żołądek może strawić tylko króliki- naprawdę nie chciało jej się grać w te gierki.
-Sama ci zaraz wepchnę królika bo najwyraźniej mysz jest za mała żeby zatkać ci jadaczkę- chciała powiedzieć lecz milczała.
- Dobre Wychowanie? Też mi coś! Kradniesz mi jedzenie sprzed nosa. Twoi rodzice chyba się jednak na tym nie znają- zasyczała. Wtedy Lawendowa Łapa zaczęła robić się agresywna. Pręgowaną tygrysio więc przeczekała to co uczennica na do powiedzenia. Chciała przeorać pazurami tą śliczną buźkę. Chciało jej się też płakać. Lecz wiedziała co to wszystko miało na celu. Sprowokować ja do bójki a od tamtego momentu droga była już prosta do wygnania. Przeszyła więc uczennicę wzrokiem pełnym politowania. W jednej chwili wyłączyła wszelkie emocje. Witam od niej tylko chłód. Czuła się jakby nie żyła ale przecież nadal tu była. Nie pojawiła się gdzieś na niebie ani nie zniknęła. Ta chwila zdawała się trwać wieki lecz było to zaledwie uderzenie serca zanim Bursztynowa Łapa nie zaczęła chłodno bombardować siostry Gryczanej Łapy odpowiedziami.
-Powiedziałam że ktokolwiek cię wychowywał najwyraźniej nie wiedział co to znaczy dobre wychowanie- powiedziała. Chyba pierwszy raz od kiedy dołączyła do klanu wilka powiedziała coś normalnie bez syknięcia ani warknięcia do kogokolwiek innego niż jej mentorka.
-Moi rodzice nie są z klanu burzy, są martwi a klan Burzy opuściłam za to że są mordercami... To oni ich zabili. Zabili mi jedyną rodzinę- rzuciła oczywiście nie wspominając o jakimkolwiek jej pokrewieństwie z ścierwem. Wzięła rudzika i poszła do legowiska uczniów. Tam znowu można było zobaczyć jej emocje. Jednak nie płakała. Ze smutnym spokojem jadła zwierzynę zupełnie nie przejmując się już tą lalunią.

<Lawendowa Łapo? Aż taka głupia to nie jestem>

[363 słów]
[Przyznano 7%]

Od Bursztynu (Bursztynowej Łapy)

 *Poranek po ucieczce z KB*

Ocknęła się. Przez całą noc nie spała tylko leżała na deszczu. Chciała już coś zjeść ale przecież nie będzie polować na terenie klanu do którego miała zamiar dołączyć! W końcu po jakimś czasie znalazł ją patrol.
- Chcę porozmawiać z waszą przywódczynią. Chcę do was dołączyć.- powiedziała. Członkowie patrolu lekko jakby rozbawieni w końcu skinęli jej głową żeby poszła za nimi. Po jakimś czasie dotarli do obozu. Patrol zdał raport komuś kto chyba był zastępcą. Kocur pokazał jej że ma iść za nim. Doszli do legowiska przywódcy. Została przed nim kiedy niebieski wszedł do środka. Usłyszała jakieś szmery po czym kocur wyszedł i zaprosił ją do środka. Było jej bardzo zimno i niewygodnie. Jej futro było mokre od deszczu przez co wyglądała trochę jak mop. Widząc złotą liderkę wyprostowała się i usiadła starając się wyglądać na pewną siebie. Nadal trochę trzęsła się z zimna się no cóż. Trudno się mówi. Starsza kotka zmrużyła oczy. Bursztyn poczuła na sobie zimny wzrok zastępcy.
- ten oto tutaj... Zajęcożerca- wzdrygnęła się. Nigdy nie pochodziła z klanu burzy! Zupełnie nie usłyszała dalszej części wypowiedzi zastępcy ale chyba nie spodobała się ona liderce gdyż zaraz usłyszała jej warkot.
-Poczekaj chwilę, mój drogi- zamruczała tym razem przyjaźnie złota -Może niech nasza zguba wyjaśni czemu jest ślepa i głucha. Lepiej miej dobrą wymówkę młody zasrańcu- warknęła już niezbyt przyjemnie starsza kocica. Była przerażona. Czemu musiała być tak głupią by po prostu chodzić po terenach klanu wilka? Nie wiedziała ale musiała teraz wybrnąć z tej sytuacji.
-Nie jestem burzaczką- zaczęła najchłodniej jak tylko umiała- Jestem samotniczką która przebywała w Klanie burzy z powodu zabicia przez nich moich rodziców. Przez wiele księżyców wierzyłam że tam należę jednak nie dawno dowiedziałam się prawdy i znienawidziłam tych... Brak mi słów żeby to określić. Uznałam więc że chcę dołączyć do klanu wilka i oto tu jestem- wyjaśniła czekając na dalszy rozwój wydarzeń. Zapadła grobowa cisza. Niepokoiło ją to. Potem liderka zaczęła się śmiać. Kiedy skończyła powiedziała
-Urodziłaś się burzakiem czy nie gówno mnie to obchodzi. Wychowywałaś się tam spędziłaś na tyle dużo czasu by nimi prześmierdnąć i nasiąknąć głupotą jaką sobą teraz prezentujesz. Chcesz do nas? Powiedz mi dlaczego miałabym cię przyjąć? Ostatnim razem burzak twojego pokroju spalił mi las. Wyrzucenie ciebie to najbardziej opłacalna rzecz jaką mogę teraz wykonać- powiedziała złotawa. Zastanawiała się czy nie powinna już zacząć krzyczeć żeby do mózgu złotej cokolwiek dotarło lecz uznała że jeszcze będzie siedzieć cicho.
-Spędziłam tam prawie siedem księżyców to fakt lecz nienawidzę ich i gdybym tylko miała możliwość to im bym spaliła las.. Gdyby jakikolwiek mieli. Będę Dobrze pracować i obiecuje że nie narobię szkód. Poza tym Spędziłam w Klanie burzy wystarczająco dużo czasu żeby się o nim trochę nauczyć i mogę wyjawić trochę informacji- powiedziała tym razem już całkowicie pewna siebie. Liderka zdawała się zainteresowana informacjami.
-Mogę powiedzieć coś o najnowszej technice walki którą próbuje posługiwać się klan Burzy. Mają tunele. Chcą w nich walczyć. A więc żeby tego uniknąć trzeba najzwyczajniej patrzeć gdzie są dziury i nie wpaść pod ziemię- powiedziała myśląc o innych rzeczach o których wiedziała. Po jakimś czasie przypomniała sobie
-A i jeszcze... Różana Przełęcz zrobiła sojusz z owocowym lasem i Klanem klifu... Jeszcze jakieś pułapki na granicy zastawili ale dokładniej to nie wiem jak one działają- powiedziała. Na pysku wilczaczki pojawił się uśmiech. Poszeptała przez chwilę z zastępca po czym skinęła głową.
- Dobrze możesz zostać- rzuciła - wojownicy oprowadzą cię po obozie a potem przydzielę ci mentora lecz najpierw... Jak masz na imię?- zapytała patrząc się na nią przenikliwym wzrokiem.
-Bursztyn- rzuciła krótko.
-Dobrze od teraz będziesz znana jako Bursztynowa Łapa ale nie myśl sobie że to że cię przyjęłam znaczy że możesz sobie robić co chcesz. Jeden wybryk a gwarantuję ci że twoja dusza ujrzy gwiazdki rozumiesz?- zapytała. Kotka kiwnęła głową. Wreszcie uciekła Klanu morderców. Wreszcie była wolna.

[636 słów]
[Przyznano 13%]

Od Bławatka CD. Mrówki

 Rozpromienił się 
 — Naprawdę?
 — Naprawdę. — Potwierdziła Mrówka, z uśmiechem przyglądając się swojemu kociakowi. Razem z mentorem Bławatka i czarnym wyruszyli na pierwszą lekcje polowania. 
***
Bławatek przełknął gęstą ślinę zbierającą się w jego pysku. Bał się pójść do Mrówki. Nie żeby miał z nią złe relacje - wręcz przeciwnie, uważał ją za wspaniałą matkę. Ale za to on był beznadziejnym synem i nie dawał jej żadnego powodu do dumy. Zaniedbał rodzinę, trening i relacje, a stróżem został w wieku 30 księżyców - dla porównania niektórzy w wieku 12 księżyców już są wojownikami. Westchnął cicho i powolnym krokiem wszedł do legowiska starszyzny.
 — Mamo? — Miauknął słabo. Po pysku Bławatka przemknął cień niepokoju, kiedy zauważył jak bardzo wyniszczona starością jest Mrówka. Jej złociste futro było zmatowiałe i wyblakłe. Mimo tego starsza, zauważywszy swojego syna podniosła się z ziemi z radosnymi ognikami w ślepiach.
 — Cześć! Dawno się nie widzieliśmy! — Uśmiechnęła się, mrużąc oczy z rozczuleniem.
 Kocur odkaszlnął niezręcznie. — Tak. Przepraszam. 
Mina cynamonowej zmartwiała na chwilę. Zmarszczyła brwi. 
 — Dlaczego?
 — Nie ważne. — Burknął.
Mrówka postanowiła nie ciągnąć tematu.
 — Jak u ciebie, skarbie?
 — Dobrze. U ciebie? — Miauknął niechętnie.
 — Oh, również dobrze.
Nastąpiła niezręczna cisza.

<Mrówko? Wybacz, że odpis jest tak krótki i tak długo na niego czekałaś>

28 listopada 2023

Nowa samotniczka!

 


Od Tuptającej Gęsi CD. Topikowej Głębiny

  To, co działo się w Klanie Nocy, to był jakiś żart. Ten czekoladowy szkodnik zwany Topikiem, został mianowany na medyka i został asystentem Strzyżykowego Promyka. Gąska dalej nie wiedziała, jak ktoś taki mógł zostać uczniem medyka w pierwszej kolejności. Jeśli ruda kocica odejdzie z tej ziemi, to to coś będzie musiało sprawować władzę jako medyk. Sama myśl ją obrzydzała. Miała nadzieję, że asystent medyka umrze szybciej, niż zrobi to medyczka. Wtedy w Klanie Nocy zapanuje spokój.
 Drugim wydarzeniem było szaleństwo cioci Mgły. Coś jej w głowie się poprzewracało, a skutkiem była śmierć trzech kotów oraz spadnięcie jej ze stołka. Teraz jej kochana mama nosiła imię Sroczej Gwiazdy i sprawowała władzę nad klanem. Za to Mglista Zatoka zajęła miejsce w legowisku starszyzny, towarzysząc Trzcinowej Sadzawce. Mimo iż Gąska uznawała kocicę za swą ciotkę, to nie uważała, iż miejsce w starszyźnie to idealne miejsce dla niej. Niby straciła wzrok, jednak czy rzucenie jej do starszyzny wraz z tymi jej życiami to był dobry pomysł? Nie do końca, jednak czarna kocica nie miała zamiaru wyrażać swego zdania o tym publicznie. Tylko pozbawiłaby się pozycji, która na nią czekała, przez swoje głupie słowa. Otóż dalej Srocza Gwiazda nie wybrała zastępczyni z jakiegoś powodu. Wojowniczka uważała, że ona jest idealna na tę rolę, bo kogo innego miałaby wybrać? Tuptająca Gęś była idealna, bo była kociakiem samej przywódczyni i wychodziła swoimi umiejętnościami ponad swe siostry. Nikogo tak dobrego Sroka nie mogła znaleźć wśród kotów z Klanu Nocy.
 Czarna kocica właśnie zmierzała w stronę legowiska medyka. Czemu? Bo tam znajdował Kolcolistne Kwiecie, który był jej przyjacielem. Niestety ostatnio wylądował u medyka, wraz z tym czekoladowym podmiotem, a jako iż Gąska była dobrą przyjaciółką, to postanowiła go odwiedzić. Wchodząc do środka, spostrzegła Topikową Głębinę, który podawał jakieś zioła niebieskiemu wojownikowi. Rozejrzała się wokoło, jednak nigdzie nie dostrzegła rudego futra medyczki. Czyżby udała się gdzieś poza obóz? Wzrok czekoladowego kocura wylądował na niej, a ta podeszła do niego.
 - Z trzech medyków w tym klanie, to właśnie ty musisz zajmować się Kolcolistnym Kwieciem. - Powiedziała kocica. - Gdzie jest Strzyżykowy Promyk? To ona powinna się nim zająć, a nie ty. Jeszcze otrujesz go tymi swoimi ziołami.
 - Nikogo nie otruję Tuptająca Gęsi. Jestem medykiem, a nie potworem... - Miauknął, starając się nie brać do serca słów wrednej kotki, która już od czasów żłobkowych mu dogryzała. Było mu ciężko, a jej obecność mu wcale nie pomagała w pracy i w przeżywaniu żałoby. - Musisz teraz dużo pić. - Polecił pacjentowi, po tym, jak podał mu zioła przeciw biegunce.
 - Każdy tak mówi, a później, do czego dochodzi? Do śmierci niewinnych kotów, a przykładem idealnym jej Mglista Zatoka. Ona też nie była potworem, a do czego końcowo doszło, to nie warto mówić. - Mruknęła kotka, kątem oka zauważając kremowe futro Porannego Ferwora. Warto było wiedzieć, że Kolcolistek nie był tu sam z tym czymś, gdy ta nie była obecna. - Przyznaj się, planujesz “pomylić zioła” i zakończyć komuś życie pod nieobecność prawdziwego medyka.
 - Jak... jak możesz tak mówić... - Odezwał się cicho kocur, mając płacz na końcu nosa, głównie przez fakt, że kotka wspomniała o jego bliskich, jak i również przez kwestionowanie jego umiejętności. - Należymy przecież do jednego klanu... jak możesz uważać, że chciałbym zaszkodzić współklanowiczom…
 - Po was, czekoladowych szkodnikach, można spodziewać się wszystkiego. Jestem pewna, że gdyby nie wasze zachowania, to pewnie nigdy nie dalibyście doprowadzić się do pozycji, w jakiej teraz właśnie się znajdujecie. Jednak jest inaczej Topiku. - Powiedziała, po czym zrobiła krok w stronę Topika. - Jeśli byłbyś bez winy, to czemu tak się zachowujesz? Koty bez niczego na sumieniu nie próbowałby wzbudzić mej litości płaczem, więc pytam jeszcze raz. Co złego planujesz?
 - N-nic! - Wysilił się, by krzyknąć jej to prosto w pysk, a z jego oczu zaczęły płynąć łzy. - Płaczę, bo kwestionujesz moje umiejętności... Płaczę, bo uważasz, że mógłbym was skrzywdzić, a to nie jest prawda... Płaczę, bo tęsknię za rodziną, którą odebrała mi Mglista Zatoka. Poza Kaczą Łapą nie mam już nikogo, a ty... masz bliskich, na których możesz liczyć. Masz rodzinę, przyjaciół... A mimo to... jesteś okropną kotką, która lubuje się w dokuczaniu kotom takim jak ja! - Mimo że przebywał w legowisku medyka, w swoim azylu, to czuł się jak w pułapce. - Nie wiem jak Kolcolistek, mógł cię polubić, widząc, co robisz innym kocurom... - Wymamrotał cicho, cichuteńko, naprawdę nie mógł tego pojąć, co ten kocur widział w tej demonicy, powinien się zakolegować ze Spienionym Nurtem, a już na pewno nie z Tuptająca Gęsią. Kocica spojrzała na wojownika, który nie wtrącał się w ich kłótnie, jednak jej wzrok szybko powrócił na medyka.
 - Po pierwsze, mylisz się. Oj, mylisz się bardzo. To nie do kocurów mam problem Topiku, tylko do Ciebie. Do dokładnie Ciebie. Jesteś ostatnim kotem w tym klanie, któremu można zaufać, a dalej zajmujesz tak ważną pozycję. Nie rozumiem jak Strzyżykowy Promyk, mogła Cię  wybrać i jeszcze mianować, ble. - Przerwała na chwilę i zbliżyła się do kocura, tak aby jego pysk znajdował się naprzeciwko jej pyska. - Po drugie, wszystko, co dzieje się w twym życiu, to twoja wina. Grasz ofiarę, to nią będziesz. Polecisz w dół i sam się na to skazujesz. Spójrz na mnie, mam wszystko, bo chcę. Stoję prosto i wiem, czego chcę. A ty? Ty jesteś przykładem, dlaczego czekoladowe koty są uznawane za słabe.
 - O-ostatnim? Czyli wolałabyś, żeby zajął się tobą Rozbita Łapa niż ja? - Zdziwił się, bo może i wspomniany kocur dopasowywał się z wyglądu idealnie w wizję członka Klanu Nocy, to jego zachowanie niemożliwe do przewidzenia pozostawiało wiele do życzenia. - Masz wszystko, bo jesteś córką Sroczej Gwiazdy i dlatego, że jesteś czarna... Miałaś łatwiejszy start w klanie niż ja. I to tylko dlatego, że do ciebie nikt nie był uprzedzony ze względu na kolor sierść... Nic nie zrobiłem złego, a traktujesz mnie tak okropnie. I to nie tylko ty. - Skulił się. - Proszę cię Tuptająca Gęsio, opuść legowisko medyków. Przeszkadzasz mi w pracy, a muszę się zająć jeszcze innymi kotami... Nie mam czasu na rozmowy z tobą... - Miauknął, mając nadzieję, że kotka odpuści i sobie pójdzie daleko od niego, a on będzie mógł pomóc innym chorym kotom.
 - Ja miałam łatwo? Nie rozśmieszaj mnie! Jeśli tak sądzisz, to czy nie urodziliśmy w innych klanach? W sposób, który ty próbujesz opisać mi me życie, jest zły. To jest Klan Nocy, tu nie ma łatwego życia. Nawet sam Rozbitek jest idealnym przykładem tego. Przecież jest on synem cioci Zając i jest czarny. - Powiedziała kocica, po czym prychnęła. - Nie wyjdę, póki prawdziwy medyk nie zajmie się Kolcolistnym Kwieciem!
 - Ale ja jestem prawdziwym medykiem…
 - Nie jesteś! A teraz sprowadź mi Strzyżykowy Promyk, aby zajęła się chorymi!

Wyleczeni: Kolcolistne Kwiecie, Poranny Ferwor

<Topik?>

Od Mglistej Zatoki (Mglistego Spojrzenia)

Dla niej największą karą nie była utrata władzy, a niemożność oglądania nocnego nieba, które od kocięcia koiło jej duszę. Utrata wzroku była karą za popełnione wówczas czyny.
Opuściła legowisko starszyzny by usiąść w obecności pnia, na którym składowano zwierzyną. Mimowolnie skierowała łeb ku górze, próbując przypatrzeć się wieczornemu niebu. Niestety jedyne co widziała przed sobą, to plamę ciemniejącą z każdym biciem serca. Ostatnie patrole niedługo miały pojawić się w obozie, zaś uczniowie już dawno zakończyli dzisiejszy trening. Kocica nasłuchiwała szumu liści i trzciny, lecz nie tylko to obijało jej się o uszy. Plotki o szaleństwie Mglistej Gwiazdy, a teraz już Mglistej Zatoki powoli przestawały być plotkami, a realnymi problemami kocicy. Już nie raz, nie dwa słyszała jak jakiś klanowicz przekręcał jej imię na Mgliste Spojrzenie, by podkreślić jej upadek. Przyzwyczaiła się do takiego obrotu wydarzeń, w prawdzie to była jej kara. Czy była ona jednak zesłana przez Gwiezdnych? Nikt tego nie wiedział, właściwie to mnóstwo Nocniaków wycofało się z wplatania Klanu Gwiazdy w sprawy dnia codziennego.
— Mgliste Spojrzenie! Zmykaj do legowiska, gwiazdek i tak nie zobaczysz — zawołał jakiś głos, szybko przegoniony przez inny.
— Daj jej spokój — prychnęła pewna kocica. Mgiełka nie wiedziała kto to mówił, skinęła po prostu łbem w stronę dźwięku i udała się na spoczynek.

***

Następnego dnia wstała wczesnym rankiem, ta noc była dla niej ciężka, choć odkąd pamięta miała problemy ze snem. Niedaleko niej leżał Trzcinowa Sadzawka, który urzędował w tym miejscu już księżyce na długo przed nią, można powiedzieć, że kocica skończyła podobnie co ten kocur. Mimo wszystko nadal dzieliło ich wiele różnic, Mglista Zatoka nigdy nie przepadała za Trzciną, był za bardzo pokorny i nie potrafił walczyć o swoje idee. Nawet teraz gdy była oślepiona i niezdolna do życia jak kiedyś, czuła na sobie jego przerażony wzrok od momentu, w którym się obudziła.
— D-dzień dobry Mglista Zatoko — wymiauczał niezgrabnie.
— Czy dobry, to się jeszcze okażę, Trzcinowa Sadzawko — prychnęła oziębłym głosem, na co kocurowi sierść na karku stanęła dęba. Wiedziała, że ten nie odezwie się już do niej do końca dnia.
Resztę czasu spędzili razem w głuchej ciszy, do momentu kiedy w oddali nie przerwała im Srocza Gwiazda, zwołując klan na zebranie. Niebieska z ciekawością wyściubiła nos z krzaków nasłuchując niegdyś przyjaciółki. Ciekawe co ta sobie o niej teraz myślała. Pewnie była zawiedziona jak każdy.
Srocza Gwiazda ogłosiła parę spraw organizacyjnych, nie było w tym nic dziwnego lub nowego, następnie wyznaczyła patrole. Słowa Sroki uderzały w serce niebieskiej niczym piorun ciskający o ziemię. Złapał ją nagły atak nostalgii, powodujący wspomnienia z przewodzenia klanem. Jeszcze do niedawna, wszystkie te funkcje spoczywały na jej barkach, choć to czy naprawdę tak było, było względne. Od niezliczonych księżyców to właśnie już wtedy Sroczy Lot, wykonywała większość obowiązków liderki, gdyż Mgła była za bardzo pochłonięta rozmyślaniem nad następnymi ruchami ów Klanu Gwiazdy.
Gdy tylko zebranie się zakończyło kocica znów ukryła się za kotarą z liści. Do niedawna wydawało jej się, że jej głowę zaprzątało zbyt wiele myśli, ale dopiero teraz zdała sobie sprawę, że to był dopiero początek jej wewnętrznego sporu o to, kto tak naprawdę miał rację. Wszak teraz przecież, miała wiele czasu na refleksję tego kim tak naprawdę jest. Czy pozostała w niej choć cząsteczka Mglistej Zatoki, czy bez zarzutu można było stwierdzić, że stała się już tylko Mglistym Spojrzeniem.

27 listopada 2023

Od Naiwnej Łapy do Naparstnicowej Łapy

 Dawno nie miał treningów. Koszmarny Omen dopiero teraz postanowił go wziąć na jakikolwiek trening. Było to trochę przygnębiające, że nawet mentor był zdenerwowany za akcję ze Szczypiorkiem, ale czego mógł się spodziewać?
- Ruszaj się Naiwna Łapo! – syknął Koszmarny Omen. Uczeń od razu przyspieszył, tym razem się nie sprzeciwiając. Trudno było mu to przyznać, ale odkąd dostał karne imię, znacznie się zmienił. Zawsze gdy to zauważał, mówił sobie, że to nieprawda, bo w końcu cały czas jest tym samym Śnieżkiem. Miał tylko inne imię. Jednak gdzieś głęboko, że bardzo się zmienił i inni to zauważyli. 
- Naiwna Łapo – powiedział wojownik, zatrzymując się gwałtownie. Uczeń spojrzał na swojego mentora.
- Słuchasz mnie? – zapytał Koszmarny Omen. Van pokiwał głową – Więc o czym mówiłem? 
- Będę mieć z kimś trening – odarł cicho Naiwna Łapa. Zdziwienie wymalowało się na pysku milczącego wojownika. Van tego się nie spodziewał. Tak, jasne, kiedyś by nie słuchał, czy nawet się kłócił, ale to chyba dobrze, że tym razem tak nie jest? Skupił się na treningu. Koszmarny Omen pokiwał głową, cały czas się nie odzywając i ruszył dalej. "Aż tak się zmieniłem?" – pytanie pojawiło się w głowie ucznia. W końcu dotarli na miejsce. Naiwna Łapa wbił przerażone spojrzenie w wielkie drzewo. Przełknął głośniej ślinę. 
- Dziś poćwiczysz wspinaczkę, a że masz trening z młodszą uczennicą, do pracujesz swoje techniki i pokażesz wszystkim, jak to się powinno robić – wyjaśnił wojownik – Z tego co słyszałem, miała już jakiś trening, więc będziecie się wspinać razem. Przyda wam się to, bo przecież lepiej jest poćwiczyć więcej, niż mniej. O, już idą. 
Biały spojrzał a stronę wskazaną przez mentora i zauważył czekoladowego kocura, oraz czekoladową kotkę. Jej morskie oczy rozglądały się bacznie dookoła, wyłapując każdy ruch. Szybko ją rozpoznał. Była to córka Gęsiego Wrzasku, Naparstnicowa Łapa. 
- Dobrze – powiedział drugi wojownik, gdy dotarł z Naparstnicą na miejsce – Zaczynajcie. 
Naiwna Łapa cały się spiął. Musiał się na to wspinać? Czuł, jak obezwładnia go strach. Tak bardzo bał się wspinaczki, wysokości. Jego pierwszy trening od dawna i już musiał mierzyć się z jego największym koszmarem. Spojrzał na kotkę obok, szukając w niej jakiegoś wsparcia, lecz ta już szykowała się do skoku. Westchnął cicho. W końcu skoczył na drzewo, łapiąc się pazurami kory. Powoli przemieszczał się do góry, starając się nie patrzeć w dół. Strach cały czas mu towarzyszył, więc Śnieżek musiał się zmusić do stawiania kolejnych kroków. Próbował nie myśleć o tym, że wspina się na jedno z większych drzew w lesie. W końcu udało mu się dostać na jakąś gałąź. Rozejrzał się, szukając uczennicy. Mieli przecież wspinać się razem. Nie mógł jej nigdzie znaleźć. Może była na dole? Naiwna Łapa spojrzał w dół, ale szybko tego pożałował. Przysunął się bliżej pnia. Czuł ogarniającą go panikę. Nie wiedział, co zrobić. Nie mógł już się ruszyć, obezwładnił go starych. Dlaczego wysokość aż tak na niego działa?

<Koleżanko od wspinaczki?>
[463 słowa + wspinaczka na drzewa]
[Przyznano 14%]

Od Makowej Łapy CD. Bursztynowej Łapy

 Piękny motyl przeleciał jej przed pyskiem, od razu zwracając na siebie uwagę kotki. Makowa Łapa podążyła wzrokiem za stworzeniem i po chwili już chodziła po całym obozie, próbując dogonić motyla. Owad doleciał do żłobka i wtedy wybiegły z niego kociaki, płosząc zwierzątko. Motyl wbił się w powietrze i szybko wyleciał z obozu, próbując uniknąć rozdeptania przez ciekawe świata maluchy. Liliowa odprowadziła go wzrokiem. Przez chwilę zrobiło jej się trochę żal, w końcu taki fajny motylek przyszedł polatać, lecz to uczucie prędko ustąpiło miejsca strachu, gdy usłyszała czyiś głos. 
- Cześć, jestem Bursztynowa Łapa – usłyszała i odwróciła się za siebie. Przed nią stała niebieska kotka, której wcześniej nie widziała w Klanie Wilka. Jej żółte oczy wpatrywały się w liliową. Mak niepewna co zrobić cofnęła się nieco. Wtedy przypomniało jej się, że od niedawna do ich klanu przybył nowy kot. To ewidentnie musiała być ona. Bursztynowa Łapa, nowa uczennica w Klanie Wilka. Makowa Łapa przez kilka minut przyglądała się jej uważnie. Wyglądała na niewiele starszą od niej, może miała tyle księżyców co dzieci Ważkowego Skrzydła? W końcu zrozumiała, że to nie wygląda dobrze, jak cały czas obserwuje, zamiast się odezwać. Wciągnęła powietrze, bojąc się zrobić cokolwiek innego.
- C-cześć – zaczęła cicho – Jestem Makowa Ł-Łapa – przedstawiła się w końcu – Miło mi c-cię poznać. 
- Mógłbyś opowiedzieć mi coś na temat Klanu Wilka? – zapytała niebieska, na co liliowa pokiwała głową. Bardzo lubiła pomagać, a przecież tej kotce przyda się trochę wiedzy na temat ich klanu.
- D-dobrze – powiedziała już nieco pewniej – W Klanie Wilka m-mamy rangi t-takie jak w normalnych klanach... – zaczęła tłumaczyć.
***
Od zgromadzenia Mak starała się być bardziej odważna. Choć nie rozumiała jeszcze wszystkiego z tą Mroczną Puszczą, zrozumiała, że musi się nie bać. Odkąd Poranny Zew wyjaśniła jej, że ci przodkowie nie są aż tacy źli, liliowa patrzyła na to wszystko z innej strony. Dzięki temu było jej nieco łatwiej, ale cały czas jej to nie do końca wychodziło. Niezmiennie bała się swojego ojca, lub niektórych innych kotów z klanu. Nie umiała przestać, a widziała, że musi. Dla swoich przodków i dla mamy, która dzięki temu wróci. To dodawało jej więcej siły i chęci. Przecież jej mama odeszła przez ten strach, tak powiedziała w tunelach, więc jak przestanie, to do nich wróci. Marzyła o tym tak bardzo, by mamusia wróciła. 
- O nie mój mak od mamy! – powiedziała i spojrzała na zwiędłego kwiatka, którego trzymała w łapach. To była jedyna rzecz, jaką Alba jej dała. Nie mogła jej przecież stracić! 
- Taka rola kwiatów – powiedziała Hortensja. Mak jednak nie chciała, by tak było. Przecież ta roślina nie mogła umrzeć, to był prezent, a prezenty nie umierają. Jednak takie były fakty, a liliowa nic z tym nie mogła zrobić. Jedyne co jej pozostało to znalezienie nowego maku. Na szczęście była Pora Zielonych Liści, więc kwiatków było pod dostatkiem. Tylko nie mogła iść sama. Może bardziej nie chciała. Cały czas obawiała się lasu. Ta noc w lesie nie dawała jej spokoju. Fruwaki, czy inne takie, mogły cały czas na nią polować. Spojrzała na swoją siostrę, lecz tej już nie było. Pewnie nie chciała z nią iść i szybko gdzieś poszła, by ta jej nie prosiła. Makowa Łapa rozejrzała się po obozie. Nigdzie nie widziała żadnego ze znajomych kotów. Ani śladu jej mentorki, rodzeństwa czy nawet ojca! Westchnęła cicho i wtedy zauważyła Bursztynową Łapę. Kiedyś opowiadała jej o zwyczajach w Klanie Wilka, może kotka zgodzi się pójść razem z nią? Wstała i poszła w stronę niebieskiej. Ta robiła coś właśnie przy stosie zwierzyny. Podeszła więc do niej i usiadła obok.
- C-cześć Bursztynowa Łapo – przywitała się, na co Bursztyn odpowiedziała skinieniem głowy, ponieważ jadła wiewiórkę – Wiesz, mój m-mak od mamy u-umarł. Czy chciałabyś p-pójść ze mną i poszukać n-nowego? 

<Bursztyn?>
[619 słów]
[Przyznano 12%]

Od Sówki CD. Migotki

 Spojrzała zamglonym wzrokiem na swoją uczennicę. Przecież nic jej nie było, a z drzewa może spaść każdy. Zwłaszcza ona, ponieważ miała zeza. Nie potrzebowała pomocy, sama mogła sobie poradzić, dokładnie tak, jak tata. Jednak było jej żal i nie chciała, by Migotka przez nią się martwiła. Po zgromadzeniu było jej strasznie głupio, nie chciała tego wszystkiego mówić Migotce. W końcu to jej problemy, małe i bezsensowne. 
- Migotko, nie martw się mną ja... – zaczęła, ale młodsza znowu jej przerwała. 
- Musisz iść do Witki – krzyknęła niebieska i zeszła z drzewa. Czekoladowa zrobiła to samo, lecz nie wylądowała tak dobrze jak uczennica. Zamiast tego wylądowała na pysku. Po chwili leżenia wstała i zobaczyła zapłakaną Migotkę.
- Nie, Migotko, nie płacz... – powiedziała, chwiejnie do niej podchodząc – Ja sobie poradzę. Zobaczysz. 
- Proszę... Ona ci pomoże – przekonywała niebieska w przerwach od płaczu. Sówka nie wiedziała, co zrobić. Nie mogła przecież iść do medyka, nie tego ją uczyli. Miała być samodzielna. 
- Nie mogę – szepnęła.
- Ale dlaczego?! – syknęła Migotka, odsuwając się od swojej mentorki – To nie ma sensu! 
- Ma sens...
- Dlaczego?!
- Bo tak mnie uczyli, dobrze?! – krzyknęła w końcu – Ty masz swojego tatę i go słuchasz, ja też miałam. Obiecałam mu, że nie wiem, będę samodzielna? Nie mogę iść do Witki z takim głupim problemem jak zwykła gorączka! Nie mogę zrobić tego tacie, zwłaszcza teraz, gdy go już nie ma! On mnie tego nauczył, a teraz, jak nie żyje, to i tak się nie zmienia... Nie mogę go... – urwała, zdając sobie sprawę, z tego co właśnie powiedziała. Zjeżyła sierść i odsunęła się jeszcze bardziej od uczennicy. Spuściła wzrok. Nie wiedziała co teraz. Bała się dalszej rozmowy. Po co to powiedziała? To przecież było takie głupie! Zaczęła obwiniać siebie w myślach, lecz przerwała jej to Migotka. 
- Sówko... – zaczęła, ale czekoladowa nie dała jej skończyć.
- Wracaj do obozu...
- Ale...
- Wracaj! – syknęła, czując, że traci kontrolę nad emocjami. Odprowadziła uczennicę wzrokiem. Na szczęście obóz był blisko. Sówka została sama. Czuła się jeszcze gorzej, lecz nie zwracała na tą uwagi. Musiała oderwać myśli od tej sytuacji, musiała coś ze sobą zrobić. Ruszyła więc przed siebie, nie oglądając się. Po jakimś czasie w jej głowie zapaliła się lampka. Może pójście porozmawiać z Tajemniczą Łapą? Ruda kotka zawsze była chętna do rozmów, a Sówce właśnie taki ktoś był potrzebny. Rozmowa o niczym z przyjaciółką zawsze pomaga. Skręciła więc i udała się w stronę Drogi Grzmotu. Odór potworów, gryzący w oczy, oznaczał, że Sówka jest blisko. W końcu dotarła i wskoczyła na metalowy płot, prawie z niego spadając. Jednak nagle się zatrzymała. Poczuła jakiś znajomy zapach. Otworzyła pysk, by lepiej wiedzieć, o kogo chodzi. Tajemnica. Czekoladowa już była pewna, tego, co się stało. Nie raz ruda wspomniała jej o zaginionej siostrze. Najwidoczniej ruszyła na poszukiwania. Zapach nie był świeży, co znaczyło, że już dawno ruszyła. Sówka poczuła, jak do jej oczu napłynęły łzy. Już nigdy nie zobaczy Tajemnicy, dokładnie tak samo jak Mniszka, czy Żbika. Skuliła się, jak mały kociak i schowała głowę pomiędzy łapy.
- Wracajmy... – usłyszała za sobą cichy głos. Lekko podniosła głowę, by zobaczyć, kto mówi. Niebieska uczennica nie dawała za wygraną.
- Hmm... – odparła starsza kotka, jakby znowu była nieprzytomna. Wstała i ruszyła w stronę obozu, nie odzywając się i nie patrząc na swoją uczennicę. 
***
- Zjedz to zioło – powiedziała Świergot, która była na zastępstwo za Witkę. Czekoladowa pokiwała głową i posłusznie zjadła zioło. Migotce udało się w końcu zaciągnąć Sówkę do medyka. Czekoladowa nie była z tego powodu zadowolona. Czuła się strasznie, nie tylko przez chorobę. Nie nadawała się na mentorkę, nie powinna tego wszystkiego mówić Migotce. Było jej strasznie głupio i była pewna, że po tych wydarzeniach młodsza pójdzie poprosić o zmianę mentora. A to wszystko przez jej głupie zachowanie. Dlaczego tak było? Od choroby Jarząb wszystko było dziwne. Sówka częściej była smutna, a potem ona sama zachorowała i zdawało jej się, że wszystkie problemy walą jej się na głowę. Może powinna sobie zrobić kilka dni wolnego, by odpocząć od tego wszystkiego? 
- Przepraszam... – powiedziała, nie wiedząc, do końca do kogo to mówi. Może do Świergot, za zawracanie głowy, może do Migotki, która właśnie weszła do legowiska, a może do martwego ojca.

Wyleczeni: Sówka

<Migotko? No, Sówce ostatnio gorzej>
[678 słów]
[Przyznano 7%]

Od Ostowego Pędu do Różanej Przełęczy

 Od zgromadzenia minęło trochę czasu i od tamtej pory Ostowy Pęd pytał różne koty w klanie, jak im ono minęło. Niestety mało kto chciał z nim rozmawiać. Czyżby widzieli, jak płakał? Nie, na pewno nie. W takim razie chodziło o coś innego. Tylko o co? To pytanie jednak szybko zniknęło z jego głowy, gdy usłyszał o nowych kociakach. Kolejnych. Ostatnio do obozu ktoś przyprowadził trzy słodkie kulki. Z wielu rozmów Ostowy Pęd dowiedział się, że nazywają się Barszcz, Szałwia i Królik. Był ciekawy, co one tu robią. Oczywiście był z tego zadowolony, lecz sytuacja ta wyglądała ciekawie. Postanowił więc pójść i dowiedzieć się od samej Różanej Przełęczy. Wyszedł z legowiska i rozpoczął poszukiwania liderki. Znalezienie jej nie było takie trudne. Już po chwili zobaczył kotkę, siedzącą przy legowisku medyka. Podszedł do niej i usiadła obok.
- Witaj Różana Przełęczy! – przywitał się i od razu zaczął, nie czekając na odpowiedź kotki – Widziałaś te nowe kociaki? Pewnie tak, w końcu ty tu rządzisz. Jestem strasznie ciekaw, skąd się tu wzięły. A tak w ogóle jak minęło ci zgromadzenie? – zapytał – Mi bardzo dobrze. Rozmawiałem z dwoma uczennicami z Klanu Nocy. Wiesz, że tam u nich funkcjonują w ciągu nocy, a nie dnia? I już jako kociaki zaczynają pływać aż po szyję! To naprawdę niesamowite! Rozmawiałem też z asystentem medyka z ich klanu. Taki biedny! Przed chwilą był uczniem i już stracił rodziców!

<Róża? Jak tam u ciebie?>

Od Mrok do Łabędziej Łapy

 Kiedy zaczęły się treningi w celu przygotowania ich do bycia uczniami, Mrok radziła sobie najlepiej z rodzeństwa. Nauczyła się podstaw walki, czyli jak zadawać ciosy i prostych uników, ale wiedziała, że nie umie nawet jednej dziesiątej tego, czego będzie musiała się nauczyć. A musi nauczyć się walczyć dobrze, żeby godnie zabijać samotników. Zostanie mistrzynią, tak jak Szakala Gwiazda nią była. Jak mogła nauczyć się lepiej walczyć? Był jeden sposób. Musiała poprosić o pomoc ucznia. Zobaczyła jakiegoś ucznia, chyba Łabędzią Łapę więc potruchtała do niego majestatycznie jak na kocię.
- Łabędzia Łapa, zgadza się? - zapytała.
- T-tak. - uczeń zmierzył ją podejrzliwym spojrzeniem. Jąkał się? Serio? Współpraca będzie trudniejsza niż myślała. W dodatku to był Łabędzia Łapa, Słyszała, że ciągle płacze. Postanowiła jednak dać mu szansę.
- Czy chciałbyś mi pomóc w nauczeniu się walki? - zapytała spokojnie.
- J-ja? - pisnął.
- Tak, ty. Mówię do ciebie w tej chwili. - uśmiechnęła się, ale w jej spojrzeniu nie było ciepła.
- Ja tam nie potrafię… lepiej pójdź do którejś z moich sióstr. - miauknął. Mrok jednak nie chciała tak tego zostawić.
- No coś chyba musisz potrafić? - zapytała. - Pamiętaj, nasi przodkowie na nas patrzą. Nie zostawili nas, tak jak to zrobił Klan Gwiazdy. - kusiło ją dodać: Tak jak to zrobiła twoja matka, ale jeszcze nie chciała całkowicie psuć ich relacji. Może nie jest słabeuszem. - Nie zawiedź ich teraz. Pokaż mi, co potrafisz. - syknęła. Zwykle samo wspomnienie o Mrocznej Puszczy sprawiało, że koty robiły, to co chciała. Zwłaszcza, że tym kimś był uczeń. Oczywiście, że zadziałało. Kocur się przeraził. Mrok parsknęła z irytacją. No cóż, może teraz przynajmniej jej coś pokaże.

<Łabędzia Łapo?>

Od Diamenta

 Biegł przed siebie. Najszybciej, jak potrafił. Łapy wirowały mu tak szybko, że nawet nie myślał, co by się stało, gdyby na jego drodze pojawił się wystający kamień. Na pewno nie zdążyłby się zatrzymać. Wiatr przyciskał mu wąsy płasko do pyska i przeszkadzał w biegu. Normalnie zatrzymałby się i poprawił je, ale nawet czyszczenie siebie nie było ważniejsze od pogoni za tą wiewiórką, do której za głośno się podkradł. Przebiegł przez drogę grzmotu, nawet się nie rozglądając. Wbiegł za zwierzyną na niewysokie drzewo, chociaż nie umiał jeszcze za dobrze się wspinać, znał tylko podstawy. Wykonując desperacki sus, zrzucił rude zwierzę z gałęzi, jednak sam przy tym spadł. Na dole czekała Jeżyk ze złapaną zdobyczą przy łapach.
- Dobrze. - miauknęła mentorka. - Ale musimy poćwiczyć ciche i cierpliwe skradanie się do ofiary. - oznajmiła, na co Diament spojrzał na nią ze zdziwieniem. Tym razem naprawdę starał się być cichutko i pozostać niezauważonym. Nie potrafił lepiej tego robić!
- Przecież ją złapałem. - uświadomił szylkretce, która zamiast go podziwiać, wytykała mu błędy. Możliwe, że próbowała go tym sposobem czegoś nauczyć i że tak naprawdę to ona złapała zdobycz, dlatego nie gniewał się na nią.
- Ale to nie zawsze się udaje. - mruknęła na to w odpowiedzi. Puściła jego ulubioną zabawkę, którą trzymała w pysku i szturchnęła ją łapą w jego kierunku. - Masz. - poprosił a raczej kazał jej popilnować piłeczki podczas jego polowania i był zadowolony, że to zrobiła i nie zostawiła zabawki samej w niebezpiecznym miejscu, gdzie jakiś niegrzeczny kot mógł ją zabrać. - Wracamy. - oznajmiła Jeżyk i ruchem ogona poleciła mu wziąć wiewiórkę. Zrobił to od razu i ruszył za mentorką, która chyba chciała iść w ciszy, ale on tego nie zauważał i co chwila coś mówił, chociaż pewnie kotka słabo go rozumiała, bo trzymał w pysku zdobycz i piłeczkę.
- A pouczymy się wchodzenia na drzewa? Ja chcę skakać po gałęziach jak ta wiewiórka, którą złapaliśmy! - marudził. Bardzo chciał się uczyć wspinaczki. Już wyobrażał sobie siebie zgrabnie wchodzącego po pniu, biegnącego po konarze i wykonującego wielki sus na następne drzewo.
- Tak, jak przyjdzie na to pora. - odparła mentorka. Nie był za bardzo usatysfakcjonowany tą odpowiedzią, więc prychnął cicho z irytacją. On chciał już teraz! Zanim zdążył dłużej pomarudzić szylkretce, ona wskoczyła już na płot odradzający ogród, zeskoczyła z niego i skierowała się w kierunku Pliszki, jednej z jej kociąt. Diament natomiast usiadł przy szopie i zajął się czyszczeniem futra, wcześniej przynosząc mamusi wiewiórkę, żeby zjadła na śniadanko. Musiał umyć swoje łapy łącznie ze poduszeczkami i pazurami, wygładzić futro i ustawić wąsy pod odpowiednim kątem. Dłuższą chwilę się czyścił, w końcu, gdy uznał, że wygląda idealnie, poszedł pobawić się z piłeczką.
***
Leżał na gałęzi rozłożystego drzewa z brzuchem przyciśniętym do gładkiej kory i starał się oddychać jak najciszej. Schował się przed Jeżyk na konarze, na którym skutecznie osłaniały go liście. Szylkretowa kotka podeszła do jego kryjówki i spojrzała w górę. Diament myślał przez chwilę, że już został odkryty, ale ona przesuwała wzrokiem po gałęziach, jakby go nie zauważyła. Kocur wstrzymał oddech, kiedy przez chwilę przypatrywała się jego konarowi, na szczęście nie został znaleziony. W końcu uczeń nie wytrzymał i parsknął śmiechem, aż kilka liści spadło z drzewa. Zeskoczył ze swojej kryjówki i podszedł do mentorki z szerokim uśmiechem na pysku.
- Dobrze się chowałem? - spytał, trochę zły na siebie, że zaczął się śmiać. Mógłby przecież dłużej pozostać w ukryciu, a Jeżyk by go pewnie nie zauważyła od razu i byłaby lepsza zabawa.
- Tak, nieźle ci poszło. - odparła Jeżyk i spojrzała na piłeczkę, którą cały czas trzymał w pysku. – Tylko twoja zabawka cię zdradzała. Słyszałam, jak brzęczy, więc wiedziałam, że jesteś po lewej stronie drzewa.
- Starałem się nią nie ruszać. - westchnął zasmucony, że jednak nie poszło mu tak dobrze, jak sobie wyobrażał. Popatrzył pouczająco na piłeczkę i pokręcił zdecydowanie głową. - Nie. Nie można brzęczeć, jak się przed kimś chowamy. Nie wolno. – piłeczka zdawała się zrozumieć swój błąd i jeśli dobrze się domyślił, to obiecała, że więcej już tak nie będzie robić. – To czego się uczymy? – odwrócił się w kierunku Jeżyk, gotowy na trening.
- Walki. Spójrz. – poleciła mentorka i wyskoczyła wysoko w górę, obróciła się w powietrzu, wyciągnęła łapy przed siebie, zadrapała niewidzialnego wroga i wylądowała równo na wszystkich czterech łapach. Ruch wyglądał naprawdę groźnie i Diament chciał się go jak najszybciej nauczyć, choć podejrzewał, że to mógł być trudny manewr.
- Okej. – kocur wyskoczył w górę, obrócił się i już chciał drapnąć dwoma łapami powietrze, ale nie zdążył, zaczął spadać nie przygotowany na spotkanie z ziemią, więc wylądował na pysku. Na szczęście nic mu się nie stało, szybko się podniósł i otrzepał, sprawdził, czy jego zabawce nic się nie stało i powtórzył ruch.
- Musisz wyżej wyskoczyć. – miauknęła mentorka, właśnie wtedy, kiedy zaliczył kolejną wywrotkę.
***
Po dokładnie dziewiętnastu próbach udało mu się wykonać manewr, na tyle dobrze, że Jeżyk z aprobatą kiwnęła głową i nie miała już w czym mu podpowiedzieć. Wrócili do ogrodu, na szczęście Diamentowi udało się wybłagać, żeby następny trening był o wspinaczce na drzewa, z czego był bardzo zadowolony. Wyczyścił się dokładnie, bo czuł się strasznie brudny po treningu, co zajęło mu dłuższą chwilę. Potem pobawił się jeszcze ze swoją piłeczką, bo bardzo tego chciała. Wolała się bawić niż trenować, on w sumie tak samo. Wiedział, że z każdym dniem robi się coraz starszy i że tylko kociaki się bawią. Nigdy nie widział na przykład Skowronek ganiającą za zabawką. Ale on nie zostawi swojej piłeczki. Zawsze będzie ją lubił i zawsze się z nią będzie bawił, nawet jak już będzie dorosły. Dłuższą chwilę się bawili, zanim Pliszka tego nie przerwała.
- Hej, Diament. – powiedziała uśmiechnięta. – Co robisz? Bawisz się? – spytała zdziwiona, spoglądając na piłeczkę, którą szybko zatrzymał łapą, żeby nie uciekła, ponieważ właśnie turlała się w kierunku małej dziury w płocie. Pewnie chciała pozwiedzać teren. On też chciał się przejść. Często chcieli tego samego. Pewnie dlatego, iż byli mocno do siebie przywiązani.
- Tak. Właściwie zabawa to też jest trochę trening szybkiego biegania i polowania. – od razu zaczął wychwalać zalety tej wspaniałej czynności, żeby Pliszka też się zachwyciła tym, jak zabawa może być świetna.
- Dobra. Muszę już iść. Pa – powiedziała i odeszła. Diament pożegnał się, jeszcze trochę się pobawił i poszedł spać. Musiał być wypoczęty na następny trening, który miał dotyczyć wspinaczki na drzewa.

[1022 słów]
[Przyznano 20%]

Od Zwiędłego Hiacynta

 Pora nowych liści przyniosła im urodzaje, co było dobrym znakiem po srogiej porze nagich drzew. Biały puch znikł z ziemi, a wszystko zdawało wracać do życia. No może z wyjątkiem członków Klanu Burzy, jednak nie było to dla niego zaskoczeniem. Aktualnych wojowników było mało, a kociąt nie przybywało aż tak dużo. Dopiero gdy klan usłyszał o ciąży Kurzej Pogoni z Owczą Piersią, pojawiła się nadzieja. Jednak Hiacynt wątpił, by Klan Burzy wrócił do swych księżyców jasności. To, co tworzyła Różana Przełęcz, to był jakiś żart. Nie broniła ich przed niczym, tylko więziła we własnym obozie, a rudy wojownik nie mógł nic zrobić. Zrywanie tego, co stworzył, było złym pomysłem. Ryzykować wszystko, aby nic nie zyskać? Przecież przywódczyni nie wzięłaby jego słów na poważnie, bo była za bardzo w swej wizji obrony klanu. Widać było, że dużej ilości kotów nie podobał się ten pomysł, nawet sama ucieczka Północy mówiła sama za siebie, chociaż tą mógł uznać za dobrą rzecz, a nie za coś złego.
 Ruszył ku wyjściu z obozu samotnie. Nie potrzebował drugiego głosu nad swym uchem, aby ten mówił mu coś innego. Potrzebował chwilowej samotności, aby przemyśleć swe następne kroki. Co ma zrobić, aby wyjść na tym najlepiej? Nie mógł milczeć w nieskończoność. Drugim jego pomysłem było zaczepienie pewnego kocura z Klanu Wilka, jednak znalezienie go na granicy wiązało się prawie z cudem. Jakoby kot, który w prawdopodobnym przypadku zdarzeń był jego wujkiem, unikał go lub był strasznie zajęty. A mógłby rozwiać mu tyle wątpliwości odnośnie jego rodziny, a nawet otworzyć kilka innych dróg. Niestety świat chciał inaczej i nie połączył ich dwóch dróg, na chwilę obecną. Hiacynt włoży wszystkie swe siły, aby tak się stało. 
 Właśnie szedł w stronę Przybrzeżnego Oka, gdzie mógłby na odpocząć od wszystkiego i wszystkich, gdy w polu jego widzenia pojawił się ktoś mu nieznajomy. Szylkretowa kocica przystrojona bielą, którą  wojownik pierwszy raz w życiu widział. Nie wyglądała ona na młodą, więc opcja bycia uczniem któregoś z graniczących klanów odpadała. Poszedł w jej stronę szybkim krokiem, odrzucając ułożone w głowie plany odnośnie spędzenia spokojnie czasu samotnie. Jeszcze tylko brakowało samotników, którzy kradliby zwierzynę z terenów Klanu Burzy. Już pora spadających liści pokazała im, do czego są oni zdolni, więc nie miał zamiaru puszczać to płazem. Wzrok samotniczki padł na niego, chociaż nie wyglądała ona na wystraszoną, a nawet na jej pysku zagościł uśmiech, co nie podobało się rudemu wojownikowi.
 - Witaj przystojniaku. Co tu robi-...? - Nim kocica zdążyła dokończyć pytanie, to rudy wojownik rzucił się na nią z pazurami i przygwoździł do ziemi.
 - To ja powinienem zadać Ci to pytanie. Co robisz na terenach Klanu Burzy? - Zapytał zły Hiacynt. Nie miał zamiaru bawić się w to wszystko, co zaczęła kocica. Nie miał na to cierpliwości. - Nie cenisz swego życia, że chcesz je zakończyć?
 - O matko. Wiedziałam, że jestem taka ładna, ale nie sądziłam, że kocury od razu będą się na mnie rzucać. - Powiedziała kocica. - Nie musisz być taki agresywny. Zacznijmy od początku kochany. - Kocica położyła łapę na poliku kocura, jakoby nie zdawała sobie sprawy, w jakiej sytuacji się znajduje, co zdziwiło kocura. - Jestem Piwonia, a ty przystojniaku, nigdzie się nie wybierasz.

26 listopada 2023

Diamentowy Wąs (Opal) urodziła!

Diamentowy Wąs, zwana aktualnie Opal, urodziła trójkę słodkich urwisów!


Od Agresta cd. Mirabelki

Urodziły się. Ku jego uldze urodziła się czwórka żywych i zdrowych kociąt. A przynajmniej tak mówiła Witka, bo sam jeszcze nie miał okazji ich zobaczyć. Krucha potrzebowała odpoczynku po porodzie, co uszanował i poprosił medyczkę, aby powiadomiła go o najbliższej możliwości odwiedzin. Po kilku godzinach, podczas których za nic nie potrafił się skupić, otrzymał od kotki zielone światło. Łapy już go świerzbiły, żeby od razu wejść do legowiska, jednak najpierw chciał znaleźć Kuklika. Gdy już byli razem, Agrest niepewnie stanął przed żłobkiem, przełykając ślinę. Ruchy wykonywane przez końcówkę jego ogona wyraźnie zdradzały nerwowość, ale i ekscytację.
Nie mogąc już dłużej znieść wpatrywania się w krzew kaliny, wparował do środka, może odrobinę zbyt żywiołowo. Zaalarmowana Krucha szybko podniosła głowę, jednak zaraz uśmiechnęła się promiennie, rozpoznając znajome twarze.
— Dzień dobry! — przywitała się serdecznie.
— Hej, hej, wszystko z tobą… w porządku? — zapytał, nie za bardzo wiedząc, jak taki kot po porodzie może się czuć. Lepiej czy gorzej niż podczas funkcjonowania w zaawansowanej ciąży? 
— Och, jak najbardziej, czuję się dobrze — wymruczała. — To też duża zasługa Witki, jej zioła na wzmocnienie naprawdę mi pomogły. Była bardzo hojna. 
— T-to dobrze słyszeć. — Kuklik przystąpił z łapy na łapę, po czym nieśmiało spojrzał kotce w oczy. — Moglibyśmy je z-zobaczyć? 
— Oczywiście! — Kremowa odsłoniła małe ciałka, które wcześniej ogrzewała ogonem, podczas gdy kocury zbliżyły się ostrożnie. 
I faktycznie. 
Zielonym oczom ukazały się cztery malutkie kulki, wtulone w bok mamy. Kruche, tycie, ślepie i głuche, ale jakże ujmujące. Wszystkie miały szylkretowe futerko, ale każde z nich zdobił inny kolor dopełniający rudy czy kremowy. Był bury, niebieski, czekoladowy i… Agrest zawiesił wzrok na jednym kocięciu. Liliowo-biały. Zupełnie jak… Nie. To nie musiało mieć z tym żadnego związku, prawda? To był jedynie przypadek. To nie miało z tym nic wspólnego. To nie mogło mieć z tym nic wspólnego. 
Otrząsnął się. To przecież tylko dzieci. Maluszki, które dzięki różnorodności barw razem wyglądały niczym śpiące stworki pory spadających liści. Były śliczne. 
Wtulił się w sierść partnera, czując, jak ten także się na nim opiera. Nie mógł uwierzyć, że wszystko poszło dobrze i teraz ma przed sobą własne potomstwo. Element rodziny, o którym marzył przez tyle niezliczonych księżyców. 
Z lekkim rozbawieniem zarejestrował, że po raz kolejny zaczynają go piec oczy i zamrugał szybko. Obserwując, jak ich ciałka unoszą się w spokojnym oddechu, uśmiechnął się łagodnie.
Nie mógł się doczekać, aż je pozna! 

***

Odwiedzał żłobek kilka razy dziennie, obserwując, jak jego pociechy dorastają i się kształtują. 
Z Gracji wyszła bardzo ułożona oraz zaskakująco spokojna koteczka, z czego już był nader dumny – to dawało jej spore nadzieje na jej przyszłość. Bicolora jedynie bolało to, że córka zdawała się traktować go zupełnie inaczej od reszty, ze względu na rangę lidera. Rangę, o którą się nie prosił, a tym bardziej nie uważał jej za jakąś część swojej osobowości. 
Migotka mocno go niepokoiła, zresztą tak samo jak Kruchą i Kuklika. Jaskółka wraz z Krecik także nie miały pojęcia, skąd w małej znalazł się taki lęk, co tym bardziej go martwiło. Będą musieli razem pomyśleć nad tym, jak odpowiednio o nią zadbać, by uczniowskie życie nie sprawiało jej trudności. 
Mirabelka z kolei chyba najbardziej przypominała mu młodszą wersję siebie samego. Energiczna i emocjonalna, choć na szczęście mniej buntownicza i pakująca się w kłopoty niż on. Z tego względu czasem ciężko było mu nie patrzeć na nią z nostalgią, ale także dodatkową czułością. 
Z Malinki natomiast wyrosło niezłe ziółko. Mało kiedy czekoladowy potrafił za nimi nadążyć i szylkret naprawdę potrafił dać mu w kość, cały czas domagając się coraz to bardziej wymagających fizycznie zabaw. Szczerze mówiąc, nierzadko sprawiał, że Agrest czuł się po prostu niezwykle stary… Aczkolwiek calico był przy tym wszystkim jednocześnie tak bardzo pocieszny, że nigdy nie mógłby mieć im tego za złe. Dodatkowo tak jak Mirabelka, traktowali każdego rodzica jednakowo, co bardzo go cieszyło. 
Ogólnie rzecz biorąc, nie mogło mu bardziej ulżyć, iż żadne z jego dzieci nie zdawało się wdać w dziadka, czy babcię. Zaczynał powoli myśleć, że Jaskółka miała rację. Może rzeczywiście nie powinien się obawiać jakichś klątw rodu czyhających nad nim. Wszechmatka naprawdę mu wybaczyła i wreszcie wydawała się troszczyć także o niego.

***

Snuł się po wieczornym obozowisku, obserwując czy każdy członek Owocowego Lasu dopełnił swoje obowiązki i położył się spać. W końcu niebezpiecznie byłoby szwendać się po lesie podczas takiej pogody. Niebo co chwila przecinały błyskawice, na krótko je rozświetlając, a potem zupełnie zanikając, by zrobić miejsce dla następnych. 
Jedno ucho Agresta natychmiast zwróciło się w tył, gdy doszły go dźwięki z okolic legowiska królowych. Kto tam tak głośno rozmawiał o tej porze? Obrócił się i skierował swe kroki w stronę hałasu. Na samą myśl, iż coś mogło tam się stać, wzdłuż kręgosłupa przeszły go ciarki. Jego dopiero co poznającym świat kociętom, już mogło coś zagrażać! 
Naprawdę miał nadzieję, że się myli. Specjalnie przecież wprowadził dodatkowe procedury bezpieczeństwa, aby zapobiec jakiejkolwiek krzywdzie, jaka mogłaby spotkać maluchy. To musiało być skuteczne… to tak po prostu nie mogło nie działać. 
Niemniej im bardziej zbliżał się do miejsca docelowego, tym bardziej jego wcześniejszy lęk, zaczynał być zastępowany rosnącym gniewem. Jedno z jego dzieci wyszło poza żłobek, przed którym dziwnym trafem nie było ani śladu strażnika. Już nie mógł się doczekać, aż usłyszy, co takiego porabiał w międzyczasie wojownik, mający jedno, proste zadanie. 
Zbliżył się do córki, machając napiętą końcówką ogona. Szylkretka aż podskoczyła, kiedy wyczuła jego obecność. Och kurcze. Nie powinien jej tak zachodzić od tyłu, szczególnie nie w takich ciemnościach. 
Rozluźnił swoje zmarszczone brwi i przemówił głosem nieco wyższym niż zazwyczaj:
— Mirabelko? 
Najeżone futro kotki zaczęło powoli opadać, kiedy zorientowała się, kto taki ją zaskoczył. Zielone oczy jednak nadal pozostawały wielkie. 
— Tato? 
W tym momencie bicolor dostrzegł Bryzę zbliżającego się do nich, którego wyraz twarzy z każdym kolejnym krokiem stawał się coraz bardziej zmieszany, w reakcji na wymowną minę Agresta. Nietrudno było zgadnąć, kto taki został dzisiaj wyznaczony do pilnowania kociarni. 
Agrest położył po sobie uszy. 
— Poczekaj tutaj chwilkę, zaraz do ciebie wrócę — poprosił córkę, ruszając w kierunku tego idioty. 
Czuł, jak krew buzowała mu w żyłach, patrząc na ten jego niepewny uśmiech i ani grama skruchy czy zastanowienia w pomarańczowych ślepiach. 
— Miałeś jedno, proste, zadanie. Wyłącznie jedno — syknął cicho, zamiast ryknąć, tylko i wyłącznie dlatego, że szanował śpiące nieopodal koty. — Co ty sobie myślisz?! Jaką ty w ogóle uważasz, że rolę sprawujesz? Strażnika żłobka czy deptacza każdego skrawka trawy wszędzie, tylko nie tam, gdzie jest kociarnia? — prychnął pogardliwie. 
— Ale to nie tak, jak ci się wydaje! Ja tylko na chwilę poszedłem się załatwić! — zarzekł szybko czarny. — Już jestem, nic się nie stało przecież. 
… Nic się nie stało?!
Powieka lidera zadrgała.
— Rzeczywiście to wręcz cudownie, że nikt nie zginął! — Uśmiechnął się szaleńczo, patrząc na niego wilkiem. — Ale beztrosko zostawiłeś najmłodszych członków tego klanu bez żadnego nadzoru. Kto byłby odpowiedzialny jeśli któremukolwiek z nich stałaby się krzywda przez to, że znaleźli się poza legowiskiem, hm? Mirabelka już wydostała się na zewnątrz podczas twojej eskapady i gdyby tylko była mniej rozsądnym dzieckiem, już udałaby się w tym czasie na wycieczkę i strach pomyśleć, czy po tym dałoby się ją w ogóle znaleźć. — Głos zaczął mu się trząść. — A ty… ty nawet byś tego nie zauważył! Zupełnie nie miałbyś o tym pojęcia, bo byłeś w tym czasie gdzie indziej. 
Wojownik skrzywił się na te słowa, na chwilę odwracając wzrok. Mimo to nadal nie do końca potrafił odpuścić. 
— Nie były bez opieki, była jeszcze Krucha — wymamrotał. 
Lider z całej siły uderzył ogonem o ziemię. Że on miał jeszcze czelność takie rzeczy sugerować! Powinien się za siebie wstydzić. Zachowywał się bardziej dziecinnie niż kocięta, które miał ochraniać!
— Krucha ma w nocy spać, a nie pilnować czy strażnik żłobka przypadkiem nagle nie wyfrunął sobie w powietrze, zamiast wykonywać swoją pracę. 
— To co, to ja już nie mam nawet prawa pójść w krzaki, kiedy tego potrzebuję? — oburzył się Bryza. 
— Trzeba było wtedy zawołać kogoś na zastępstwo! 
— Kiedy ja–
Czekoladowy przerwał młodszemu wypowiedź, wydając z siebie dźwięk głębokiej irytacji. 
— Pogadamy sobie jeszcze jutro — fuknął. — A teraz idź i powiedz Lśniącej Tęczy, że ma cię zastąpić. Ty na dzisiaj już na nic się tu nie przydasz. 
Odwrócił się, nie chcąc, by czarny dalej wzbraniał się w coraz to głupszy sposób przed przyznaniem mu racji. Następnym razem musi osobiście wybierać strażników żłobka w celu uniknięcia takich przypadków jak ten. Czasem wciąż zapominał, iż Ważka nierzadko miała tendencję do… wydawania mniej przemyślanych decyzji. 
Susami skierował się w stronę Mirabelki, która wróciła do obserwacji nocnego nieba. Na ten widok Agrest odetchnął z ulgą. Obawiał się trochę, że szylkretka mimo sporej odległości mogła usłyszeć fragment ich wymiany zdań i się tym przejąć lub wystraszyć. 
Podchodząc coraz bliżej, w pewnym momencie udało mu się złapać jej wzrok, wyraźnie wyrażający zmieszanie. Tata uśmiechnął się do córki lekko speszony. Nie zareagował przecież przesadnie, prawda? On tylko… chciał zapewnić każdemu tutaj bezpieczeństwo. 
— Podoba ci się burza, co? — zapytał szylkretkę łagodnym głosem. 
Początkowo zamierzał dowiedzieć się, dlaczego opuściła kociarnię o tak późnej porze i upomnieć ją, aby więcej nie robiła tego sama. Uznał jednak, że zajmie się tym dopiero następnego wschodu słońca. Obecnie Mirabelka zapewne już i tak była zmęczona, niepokojenie jej tuż przed snem nie miało sensu. 
— O, a więc to też ma swoją nazwę! Jest prześliczna! — Zielone oczy zabłysły. — Często widujesz ją na niebie? Jak ona w ogóle powstaje, ma coś wspólnego z chowaniem się słońca? 
— Och, ja niestety nie wiem za dużo w temacie zjawisk pogodowych. Zawsze uważałem, że to, co leży w łapach Wszechmatki, to jej działka i tyle. Raczej nie zdarzało mi się nad tym rozmyślać — przyznał lekko onieśmielony. — Burze najczęściej władają niebem w Porze Zielonych Liści, ale poza tym przeważnie zachowują się bardzo sporadyczne. Mimo ich ładnego wyglądu cieszę się jednak, że nie występują codziennie, bo potrafią być realnie niebezpieczne. 
— Opowiedz mi o tym! Opowiedz! — Jego córeczka podekscytowana zatupotała łapkami w miejscu. 
Bicolor oprócz wielkiego entuzjazmu dostrzegł natomiast, iż jej ciałko przy tym zaczyna lekko drżeć. Musiało być to spowodowane wciąż padającym deszczem oraz przybierającym na sile chłodem – że też wcześniej nie zwrócił na to uwagi. 
— Spokojnie, już zaraz wszystko ci opiszę — zamruczał krótko, po czym zmarszczył brwi. — Ale przypadkiem nie jest ci zimno? Trzęsiesz się. 
Mirabelka zerknęła na ziemię. 
— Troszkę jest… ale proszę zostańmy tutaj jeszcze przez chwilkę, chcę jeszcze pooglądać tę burzę!
— No dobrze — zaśmiał się cicho — możemy zostać na zewnątrz jeszcze przez moment. Nie pozwolę jednak ci się przeziębić, chodź tutaj. 
Szylkretka posłusznie zbliżyła się do niego, a on poinstruował ją, aby usiadła pomiędzy jego łapami. W ten sposób nie spadały na nią dłużej krople deszczu i mogła się oprzeć o jego bardziej rozgrzane części ciała. 
— A więc — zaczął przyciszonym tonem, również spoglądając w niebo — pioruny, czyli te świetliste odnóża burz, nierzadko trafiają w nasze drzewa, łamiąc i dewastując je, a w niektórych przypadkach potrafią nawet i podpalić! Sytuację dodatkowo pogarsza intensywny wiatr, jaki uwielbia towarzyszyć burzom. Zrzuca gałęzie, niszczy rośliny oraz ogólnie wprawia wszystko w chaos. — Ogonem przytulił małą do siebie. — Naprawdę trzeba uważać, żeby wówczas nic na ciebie nie spadło. Nawet taka mniejsza gałąź, spadająca z wysoka, może zagrozić życiu czy sprawności doświadczonego wojownika. 
Nim bura zdążyła odpowiedzieć, za nimi rozległ się trzask. Lider natychmiast się napiął i odwrócił głowę w stronę dźwięku. Jego źródłem okazał się być na szczęście nie kto inny, a Lśniąca Tęcza, który przyszedł zająć swoje miejsce jako strażnik żłobka. 
Czekoladowy głośno wypuścił wstrzymywane powietrze. 
— Naprawdę myślisz, że Komarnica po nas przyjdzie? 
To zdecydowanie nie było pytanie, jakiego się spodziewał. No niech to. Najwidoczniej jego stan emocjonalny jak zwykle musiał wylewać się na zewnątrz bez jakiejkolwiek kontroli. 
— To nie Komarnicy się obawiam — westchnął. — Już dawno go nie wyczuto na naszym terenie, w pojedynkę zresztą niewiele może zdziałać. Po głowie chodzą mi natomiast koty, które wygnałem z Owocowego Lasu, tuż przed waszym przyjściem na świat. Byleby tylko nie zachciało im się mścić…
Skrzywił się mocno, kilka uderzeń serca po zdradzeniu tego. Czemu on opowiadał takie rzeczy przy dziecku i to jeszcze o tak późnej porze? Powinien być bardziej zręczny w tych kwestiach, a nie tak bez wyczucia walić wszystko prosto z mostu… 

<Mirabelko?>

Od Upadłego Kruka

Czas jakby przestał dla niego istnieć. Obudzenie się ze snu sprawiało mu coraz większe problemy, tak samo jak wstanie i udanie się na polowanie. Zaczął unikać wspólnych treningów pod okiem mistrza. To nie było podyktowane lenistwem, o nie. Był dumny ze swych stalowych mięśni, które teraz wydawały mu się tylko złudzeniem. Schudł i to bardzo. Ledwo był w stanie przełknąć cokolwiek, bowiem przełyk ściskał mu się boleśnie. Stres w jakim żył, pasożyt w jego głowie, to nie pomagało mu dojść do siebie. Na dodatek nieprzespane noce dawały o sobie znać. 
Czuł się... wycieńczony. Każdy oddech sprawiał mu ból. Tak jakby śmierć powoli już stała na progu, wyciągając w jego stronę swoje łapy. Dlatego też, gdy Szakala Gwiazda zwołała klan, nie spodziewał się usłyszeć swojego imienia w liście osób wybranych na zgromadzenie. To było... nierealne. Czyżby się przesłyszał? Nie... To chyba nie była prawda. Nigdy na nim nie był, nie było powodu, aby go zabierać. Co się zmieniło? Czyżby Szakala Gwiazda postanowiła go utopić w odmętach morza? 
Ciężkim wzrokiem powiódł po zebranych kotach. Nie miał ochoty nigdzie iść. Padał na pysk, a jeszcze jakieś bezcelowe spotkania z innymi klanami? Nie... To nie dla niego...
— No, przyznam, że swoją decyzją Szakal zaskoczyła nawet mnie — śmiech rozległ się w jego uszach napawając czystym przerażeniem. Jego ciało już tak reagowało na słowa niechcianego gościa, który nie zamierzał go zostawić w spokoju. Nigdy nie chciał się zamknąć. Nigdy... — Na jej miejscu nie pozwoliłbym szaleńcowi tułać się wśród takich tłumów. To proszenie się o problemy... Ale, cóż, tak się składa, że mnie to więcej nie dotyczy. A ty, Kruku? Nie czujesz się nieco przytłoczony faktem, że idziesz na zgromadzenie po raz pierwszy w życiu jako tak wiekowy wojownik?
Jak gdyby to była jego wina, że nie był wybierany. Zdawał sobie sprawę, że to było ukartowane. Mroczna Gwiazda nigdy nie chciał go dopuścić do innych kotów. Izolował go, co było bardzo mądrym posunięciem. Gdyby miał szansę na zdobycie popleczników to właśnie tam. Wtedy być może to wszystko skończyłoby się inaczej... 
— Ciszej — zwrócił się do osobnika, który najwidoczniej się rozgadał. To stanowiło problem, dla niego. — Usłyszą cię — chociaż mówił to do ducha, tak też jego słowa wypowiadane były na głos. Już dostrzegał ukradkowe spojrzenia, które kierowano w jego stronę. Świr, nienormalny, oszalał... Te i inne określenia zalały mu umysł. Cofnął się, przytłoczony całą tą sytuacją, wpadając tym sposobem na jakąś kocicę. 
— Uważaj, jak chodzisz — zwróciła mu chłodno uwagę, ledwo utrzymując równowagę. — W tym momencie to ty powinieneś być cicho, a nie ten cały "on". 
Miała rację... Za bardzo się rozgadał. Zbyt dużo powiedział. Nikt nie mógł się dowiedzieć, że on tu był. Od razu zaczęłyby się problemy. Nie mógł do tego dopuścić... 
Skinął jej spięty głową, po czym słysząc, że oto wyruszali, skierował się za liderką w stronę miejsca zgromadzeń. Widać było, że każdy krok sprawiał mu ból. Zmęczenie po raz kolejny dało o sobie znać. Musiał przystawać co po chwilę, próbując złapać oddech. Nie wiedział czemu szedł, czemu parł naprzód. Może to on przejął już nad nim kontrole? Może jego krok był tym jego? Nie wiedział, nie wiedział i coraz bardziej gubił się w swych myślach. 
— Kim jesteś? — nagle zwrócił się ponownie do wojowniczki, gdy ta znalazła się z powrotem tuż obok niego. — Znamy się?
Parsknęła. Aż tak to pytanie było dziwne? 
— Wilcza Tajga — przedstawiła się zwięźle i zimno, nie zaszczycając kocura nawet spojrzeniem. — Cóż, ja ciebie znam, ale ty jesteś chyba bardzo odcięty od rzeczywistości, jeśli mnie nie kojarzysz. Żyjemy w jednym klanie od wielu księżyców.
— Widzisz, ma rację — powiedział wreszcie zmarły przywódca po długim milczeniu. Chociaż nie mógł go zobaczyć, mógł sobie tylko wyobrażać, jak dokładnie Mroczna Gwiazda lustruje wzrokiem jego wszystkie działania, wszystkie słowa, które wypowiadał. — Chyba bardzo dobrze cię wymęczyłem, skoro masz problem z zapamiętaniem imienia kogoś, kto żyje z tobą w jednym klanie. Nie myślisz o niczym więcej, tylko o mnie... Bo nie daję tobie o sobie zapomnieć nawet na moment.
Tak to prawda... Nic już się nie liczyło tylko ten głos. Ten zimny, pozbawiony litości, a jednocześnie melodyjny i kuszący głos. Jak miał nawiązywać nowe znajomości, gdy jego świat kręcił się w miejscu? Nie rozpoznawał kogo przyjmowano do klanu, kto z niego odchodził. Żył w bólu, skupiając się na niechcianej osobowości w swojej głowie. Szukał wyjścia lub kryjówki, która uchroni go przed jego wzrokiem. Ale to nigdy nie wychodziło. Zawsze go znajdował i wyciskał z niego ostatnie tchnienie.
— Naprawdę? — zdumiał się, chociaż to wyglądało bardziej jak stwierdzenie niż pytanie. Nie wiedział do kogo kierował te słowa. Do Wilczej Tajgi czy swego prześladowcy. Zaraz jednak skupił swe spojrzenie na kotce, aby dopowiedzieć. — Rzeczywistość... Tak... Nie wiem co jest już prawdą... Ile to już minęło czasu... Tak to wszystko boli... Nie chcę dać mi odetchnąć... — wyrzucił z siebie zbolałym głosem. 
— Tak, to prawda, przyjacielu. Nie dam ci odetchnąć ani teraz, ani jutrzejszego dnia, ani za księżyc, ani za sezon, ani za wszystkie wieki, nawet po śmierci będziesz musiał mierzyć się z konsekwencjami swoich decyzji. Mówiłem ci to wiele razy, ale nie mógłbym przepuścić okazji, by ci o tym przypomnieć. Czas zlewa ci się już teraz, na ziemi... Księżyce mijają jak uderzenia serca. Więc co będzie po śmierci, w Mrocznej Puszczy? Wyobrażasz to sobie? — jego głos był przerażająco czysty i spokojny i chociaż zdawał się mówić cicho, w głowie Kruka brzmiał głośniej niż nigdy wcześniej. I to spowodowało, że przyśpieszył. Byle go zgubić... 
Nie miał pojęcia jak doszło do tego, że wyczuł zapach morza, a chwilę potem dojrzał wyspę. Na moment jakby rozum do niego powrócił, ale to była chwila. Zaraz znów oczy zaszły mu mgłą cierpienia, które nie zamierzało odejść. Z ciężkim westchnieniem wdrapał się na skałę, na której zbierało się towarzystwo i przysiadł, łapiąc oddech.
— Przed kim usiłujesz uciec, Kruku? — głos zaśmiał się w jego głowie. — Przecież dobrze wiesz, że ode mnie nie ma ucieczki. Nieważne, jak daleko pobiegniesz, jak szybko będziesz się przemieszczać. Nawet gdybyś utopił swoją słabą główkę w toni morza, nie uciekłbyś przed moim głosem. Nie udawaj głupiego...
Mroczna Gwiazda zdawał się być wręcz rozbawiony staraniami kocura, jakby patrzył na niego z politowaniem. Nie cierpiał tego uczucia bezsilności. Duch miał rację. To była bezsensowna ucieczka. Jedynie stracił szybciej siły, które powinien zachować na powrót. 
Zacisnął mocno zęby, biorąc głęboki oddech.
— Stój — upomniała go lekko zirytowana towarzyszka, która wciąż za nim podążała. — Przyrzekam, że jeśli się zgubisz, nie skończy się to dla ciebie dobrze. 
— Milcz! — wydusił z siebie akurat w momencie, gdy Wilcza Tajga ponownie się obok niego zjawiła. Co ona... śledziła go? Była na jego usługach? Spojrzał na nią tępym wzrokiem, próbując zrozumieć czego od niego chciała. Słysząc jednak coś o zgubieniu się i nie skończeniu dobrze, wydał z siebie szaleńczy, wręcz można powiedzieć histeryczny śmiech. 
— Oj kochana... — Uśmiechnął się szelmowsko, zaraz się krzywiąc. — Śmierć to wybawienie, a jednocześnie wstęp do piekła. Szakala Gwiazda kazała ci za mną łazić? — zmarszczył nos, wiodąc wzrokiem po kotach, natrafiając na skałę liderów. To miało być szybkie rozeznanie, gdzie siedziała złota, która nakazała go pilnować, a zamiast tego w jego oczy rzucił się kto inny. Kania. Jego brat... U boku lidera. Co... Co tu się zadziało? Czyżby znów śnił? Rzeczywiście to nie mogła być prawda, bowiem jak? 
— To jakaś kolejna twoja sztuczka? — zwrócił się do ducha, kręcąc głową. — Co on tam robi? Zdradził nas...? Ale... Nie... On by nie dołączył do matki, do klanu burzy, ona nie chciała!
— Żaden obłąkany szaleniec nie będzie mnie pouczać — mruknęła niezadowolona kocica, która była teraz przez niego całkowicie ignorowana. — Nie sądzę również, by wiedza, czy otrzymałam jakikolwiek rozkaz, była ci do czegokolwiek potrzebna. I naprawdę myślisz, że ktokolwiek o zdrowych zmysłach puściłby cię na zgromadzenie bez opieki? I co? Liczyłby na to, że nie zrobisz niczego głupiego? Daj spokój, nie jesteś... — Po czym zauważyła, jak diametralnie zmienił się wyraz jego pyska. Podążyła za jego wzrokiem na skałę liderów, ale nie zobaczyła tam nic ciekawego. — O co chodzi?
— To nie żadna sztuczka,  mój drogi Upadły Kruku. Jak miałbym wpłynąć na wolę żywych? Twój brat sam się na to zdecydował. Sam dokonał wyboru. Widzisz... On coś osiągnął. Teraz patrzy na ciebie z góry, ze skały liderów. A ty? Jesteś związany nieodwracalnie przykrą obietnicą cierpienia i za życia, i po śmierci. Brzmi jak materiał na ciekawą historyjkę dla przestraszenia niegrzecznych kociąt, prawda? — zamruczał głos. — Widzisz, Kania przeżył i pewnie wciąż podąża za swoją niemądrą matką. Tym go właśnie przewyższasz. Nie chciałbyś się odpłacić bratu za to, jak cię zdradził? Jak spisał twój plan na straty?
Tak... Miał rację. Te słowa wyzwoliły w nim wściekłość. W końcu Kania niegdyś chciał go zabić. Wtedy na wojnie udawał, że mu się udało, a teraz... Teraz osiągnął szczyt, gdy on gryzł piach. Słowa Wilczej Tajgi docierały do niego jakby z oddali. Swój wzrok wbijał w czekoladowego, który jeszcze go nie spostrzegł. I wtedy... narodziła się w jego głowie pewna myśl. 
— Zabiję go... — mruknął na znak zgody. — Tym razem się uda. Tym razem wygram. Pomożesz mi. Razem pozbędziemy się woli mej matki. Zgnije pod naszymi łapami, tak... — zaśmiał się niczym szaleniec, robiąc krok naprzód i kolejny, aby tylko móc przepchać się przez tłum i dopaść swego brata. Brata, który teraz w jego oczach był najgorszym złem, które chodziło po ziemi. To była jego szansa... Nie... Wróć... Ich szansa. Znów zakosztują świeżej krwi. Ah, ależ to będzie cudowne uczucie...
Jego słowa od razu wywołały w Wilczej Tajdze niemałe zmieszanie. 
— Do końca ci rozum odjęło? — syknęła cicho. Ustała mu na ogon, żeby ten nie mógł dostać się do skały liderów, by odwalić prawdziwy Armagedon na zgromadzeniu. — Naprawdę nie chcę się denerwować i mogę z łapą na sercu przyrzec, że jestem niezwykle spokojną osobą, ale jakimś cudem ty masz talent do wyprowadzania mnie z równowagi... Chyba zarażasz innych swoją psychozą  — burknęła z nutą sarkazmu. — Nie będziesz dziś nikogo zabijał. Chodź, wracamy, gdzie żeśmy byli, bo widzę, że tłok niezbyt ci sprzyja.
Ale kocur nie był zbyt chętny do posłuchania jej, więc finalnie z braku laku uderzyła go lekko w tył głowy, a gdy na moment zamroczyła mu się wizja, złapała go za kark i odciągnęła nieco do tyłu. To spowodowało, że w jego umyśle pojawiło się zwątpienie. Czyżby źle zrobił? Nie oto chodziło panu? Czyżby to była kolejna scena jego cierpienia, gdy robił mu nadzieje, a potem odbierał wszystko, obserwując jego ból? Najwyraźniej tak. 
— Dlaczego mi nie pozwalasz... Dlaczego mówisz takie słowa, a potem odbierasz mi szansę — miauczał biadoląc i kocicy i duchowi, który najpewniej wyśmienicie się bawił. — Ty! — wyszczerzył kły na Wilczą Tajgę, która odciągnęła go od celu. Czemu tak się na niego uparła? Przecież nawet się nie znali! Czyżby Szakal ją wysłała do pilnowania jego osoby? Ale dlaczego? Po co go tu zabrała? Niczego nie rozumiał... — Masz jakiś problem? — zwrócił się teraz do wojowniczki pełni świadomie, mrużąc wrogo oczy. — Trzeba zabić zdrajcę nim zniszczy lidera! Trzeba to zrobić! Teraz!
— Przymknij się, na niebiosa! — syknęła do niego półszeptem. — Tak, mam problem. Jak chcesz zabijać koty, to rób to gdzieś indziej niż na publicznym zgromadzeniu. Jeśli poleje się krew z łap Klanu Wilka, będziemy mieli ogromny problem. Wszyscy. Przez ciebie. Więc, na litość wszystkich przodków, zachowuj się, bo zwracasz na siebie uwagę. Zabijaj sobie kogo tam chcesz, ale nie pod domeną Klanu Wilka. Bo za twoje nierozsądne działania zapłacimy my wszyscy — dodała spokojniej, ale ton jej głosu był chłodny, jakby dawała kocurowi znać, że nie zamierzała pozwolić mu na to, co chciał zrobić i bynajmniej nie żartowała. — I schowaj te zęby. Zacznij zachowywać się adekwatnie do swojego wieku. Oszalałeś.
O dziwo to do niego dotarło, co go samego zaskoczyło. Rozluźnił napięte mięśnie i wbił spojrzenie w kocicę, jak gdyby przywróciła mu na powrót rozum. 
— Masz rację... Masz rację... Co ja robię? — Przetarł łapą swój pysk, biorąc głęboki oddech. — To on... On znów mąci mi w głowie. Nie chce przestać. Czuje go... Nie chcę odejść. Niszczy mój umysł. — Oparł swój pysk o ramię wojowniczki, jak gdyby nagle cała jego siła wyparowała i tylko to sprawiało, że jeszcze nie upadł. — Każ mu przestać mącić. To jego wina. On chcę krwi. On chcę pogrążyć Klan Wilka w wojnie. On. Ten co dał wam wielkość...
— Och, Kruku, psujesz całą zabawę... Naprawdę nie chcesz rzucić się z pazurami na swojego brata? — jego głos wciąż był spokojny. Kocur nie zdawał się nawet zaskoczony, jakby przewidywał to, że Wilczaczka powstrzyma Upadłego Kruka od morderstwa. W końcu jednak jego głos stał się mniej teatralny, a bardziej naturalny, jakby skończył na moment bawić się w swoje gierki. — Muszę przyznać, jestem pod wrażeniem. Zrobiłeś się bardzo posłuszny w ostatnim czasie — zacmokał. — Nie martw się, mój drogi, czas zemsty nadejdzie, ale teraz jedynie cię testowałem. Dobra jest z ciebie maszyna do zabijania. Niemal jak ten rudzielec z Klanu Burzy, jak on miał... Puszek? Tak... Jesteś równie dobry, choć w przeciwieństwie do niego nie brak ci intelektu.
Puszek? Nie znał typa, nie wiedział o czym mówił, ale sam fakt, że upiór zdawał się zadowolony jego postępowaniem, zrodziło w jego wnętrzu radość. Tak jakby oczekiwał tych pochwał z jego niematerialnego pyska. Co się z nim działo?! Oszalał, oszalał... 
Jego towarzyszka zmarszczyła brwi. 
— Jaki on? — spytała, ukrywając zaciekawienie pod warstwą chłodnego tonu głosu. — Jeśli coś tak uporczywie utrudnia ci życie, wątpię, żebym ja mogła coś z tym zrobić. Być może pomogłaby ci pomoc medyka... lub porządnego psychologa. Kim jest ten, który dał Klanowi Wilka wielkość? — powtórzyła pytanie. — I dlaczego spośród wszystkich kotów miałby dręczyć akurat ciebie?
Łapy mu zadygotały, kiedy kotka zaczęła wypytywać. Za dużo, za dużo. Nie wiedział komu odpowiedzieć. W jego głowie panował chaos. Jak miał prowadzić dwie rozmowy jednocześnie? Nie dało się, nie wiedział co zrobić. Musiał wybrać.
Oblizał pysk, wzdychając ciężko. 
— M-m... — próbował z siebie wydusić, ale nie był w stanie. Imię kocura było niczym piętno, które nie dawało o sobie zapomnieć. Nie chciał wypowiadać go na głos. — Lider... Przed Szakal. Byłem zły... Graliśmy w grę... Byłem głupi. Sądziłem, że uda mi się go przechytrzyć. Myliłem się. On... on wygrał. I teraz tu jest. Z nami. Nie słyszysz? Mówi i mnie zadręcza każdego dnia, w każdej chwili mego życia. Przyjdzie po mnie... Gdy umrę. Rozszarpie mą dusze... Musze być posłuszny, by się zlitował. Musze — miauczał niczym w transie, chociaż wielokrotnie się przekonał o tym, że ten trud był bezsensowny. On nie da mu odetchnąć, nie da litości. Będzie cierpiał po wieki... A mimo to próbował wciąż i wciąż, niczym głupiec licząc na cud.
— Głupcze... Ona nie słyszy. Nikt nie słyszy. Nikt, oprócz ciebie. Jesteśmy tylko my; tylko my, bym mógł wsłuchiwać się w twoje cierpienie, tylko my, byś wiedział, że jesteś samotny, że nikt nie może ci pomóc, że nikt ci nie uwierzy, że tylko ja jestem twoją ostoją i tylko ja mam prawo decydować o twoim losie.
To brzmiało tak strasznie i prawdziwie. 
Wilcza Tajga popatrzyła na niego jak na szaleńca i długo milczała, jego zdaniem za długo. Zepsuł ją? A może znów czas stanął? Czy to był sen? Zaraz się z niego zbudzi?
— Och, Mroczna Gwiazda? Przecież już od dawna go z nami nie ma. Dlaczego miałby marnować swój czas na przeklętych żywych, którzy nie powinni go teraz obchodzić? Czy duchy nie mają lepszych zajęć? — jej głos był zrównoważony i spokojny, ale doskonale widać było, że to tylko pozory, które kotka utrzymywała, by nie ukazywać zbyt dużo emocji. — A przede wszystkim, dlaczego Mroczna Gwiazda, który, jak opowiadała mi moja mentorka, zbudował obecny Klan Wilka w dużym stopniu, miałby kazać ci zabić kogoś na oczach tylu kotów? Nie słyszę i nikt tutaj nie słyszy. A co sobie myślałeś? Gdybyśmy słyszeli to, co ty, nikt nie rzucałby w twoim kierunku krzywych spojrzeń. 
Prychnął krótkim śmiechem, bowiem miała rację. Czy naprawdę duch nie miał lepszych zajęć? 
— Dobre pytanie. Zapytaj go — zachęcił ją do tego, bowiem i go to ciekawiło. — Bo Kania to mój brat. On kieruje się wolną naszej matki. Tej, która chciała jego zguby, co knuła za jego plecami. Jest zagrożeniem dla Klanu Wilka. Trzeba się go pozbyć. Nie widzisz tego? Nie rozumiesz? — najwidoczniej nie... Nie była wtedy w klanie. Nie widziała co się działo. Może wtedy by zrozumiała, że to właściwa droga. — Też to powiedział... — westchnął ciężko. — Szkoda, bo chętnie bym odpoczął od jego głosu. Zagnieździł się niczym pasożyt i wysysa ze mnie siły. Spójrz na mnie... Kiedyś byłem silny, teraz ledwo stoję na łapach. A to wszystko przez to, że byłem głupi i zagrałem z nim w grę. Nie graj z nikim w to. To cię zniszczy — przestrzegł ją przed losem, który mógł spotkać każdego nieuważnego osobnika, który cechował się zbytnią pewnością siebie.
— Jak mam rozumieć cokolwiek, gdy nie dajesz mi konkretów? Imion, sytuacji, czegokolwiek... Wypowiadasz się, jakby każdy wiedział, co ci po głowie chodzi.  — miauknęła zgodnie z własną opinią. — Zgromadzenie z pewnością nie jest właściwym miejscem do pozbywania się kotów. Zrobiłbyś to i co potem? Byłbyś na oczach wszystkich. Jeśli nie ten cały Kania, to jakiś inny lider wykorzystałby sytuację na naszą niekorzyść — na jego przestrogę wywróciła oczami. — Poważnie? Nie wiem, co ja bym bez ciebie zrobiła... — mruknęła z ironią. — Wychowałam się na brudnej, niebezpiecznej ulicy, Upadły Kruku. Naprawdę myślisz, że nie potrafię mierzyć siły na zamiary? Nie plączę się w konflikty, których nie jestem w stanie wygrać. Już dość się przekonałam na błędach swoich rodziców, czym grozi nadmierne przecenianie własnych możliwości. Nie potrzebuję doświadczać tego na własnej skórze.
— Słusznie przestrzegasz innych przed swoim marnym losem, drogi Kruku. Jesteś idealnym przykładem, jak kończy się zadzieranie z niewłaściwymi osobami. Czyż niewystarczająco ci to uświadomiłem? Takie z ciebie żywe trofeum, dowód na to, że nawet najmądrzejszych i najsilniejszych wrogów jestem w stanie pokonać, zmusić ich do posłuszeństwa. Wilcza Tajga i wszyscy inni młodzi Wilczacy powinni uczyć się na twoim przykładzie, czym kończy się nielojalność, odrzucenie zasad Klanu Wilka, odrzucenie mojej łaski. Czym kończy się sprzeciw.
Pokręcił łbem, aby pozbyć się tych słów z głowy. Niechciane łzy zebrały się w jego oczach, a zęby mocno otarły się o siebie w poczuciu bezsilności. Nie chciał być jego trofeum... Nie chciał... Pragnął się go pozbyć. Im dłużej z nim był, tym coraz bardziej czuł, że nie był już sobą. Tracił swoją osobowość, to co czyniło go istotą myślącą. Częściej w jego głowie brzmiały słowa ducha, które uważał za swe własne myśli. A najgorsze było w tym wszystkim to, że nie był w stanie nic z tym zrobić. 
— Mój brat. Ten czekoladowy w cętki. Nie wiem jakie nosi tam imię. Ja go znałem jako Kanią Łapę — wydusił z siebie. — Nie wiem czy jest liderem, mało co wiem, to moje pierwsze zgromadzenie. Wiem tylko, że na wojnie walczył przeciwko nam i chciał mnie zabić. Myśli, że nie żyje... Może knuć coś złego skoro dostał się do władzy — powtarzał swoje uparcie. — To dobrze, że wiesz... To rozumiesz, że trzeba coś zrobić. Ostrzec Szakalą Gwiazdę. Gdybym wcześniej tu był... ujrzał gdzie on stoi... dawno bym to zrobił. Chodźmy do niej. Będę się hamował. Obiecuję.
Gdy zaczął opisywać Kanię, dymna automatycznie spojrzała na skałę liderów. Widziała go; stał obok Srokoszowej Gwiazdy. 
— Dobrze. Pozwolę ci. Ale nie ręczę za siebie, jeśli będziesz coś próbował — ostrzegła go, spoglądając na niego nieufnie. — To do Szakalej Gwiazdy należy decyzja, co zrobić z obecnością Kani. Nie do ciebie. Nie bądź zbyt pewny swoich możliwości. 
Skinął łbem, po czym skierował swe kroki ku skale liderów. Gdy szedł, nie spuszczał wzroku z jednego punktu... Z kocura, który był mu niegdyś bratem. Dużo kosztowało go sił, by nie skoczyć mu do gardła. Głód krwi znów się pojawił. Chciał poczuć na języku ten słodki, metaliczny smak. Ujrzeć go pokonanego. Pozbyć się zagrożenia, które mogło przysporzyć im niepotrzebnych zmartwień. 
Jego ofiara chyba coś wyczuła, bo ich wzrok się spotkał. Ujrzał jak zaskoczenie na pysku brata zmienia się w szok i niedowierzanie. Posłał mu przerażający uśmiech. O tak... Niech wie, że z nim nie skończył. Niech się boi... Teraz... Byli tak blisko... Wystarczyło go złapać i pociągnąć, zwłaszcza że głupiec postąpił krok bliżej, by się upewnić co do tego, że wzrok nie płata mu figli.
I już powoli... jego pysk otwierał się. I już powoli... czuł jak serce mu przyśpiesza, a chęć zaatakowania kocura rośnie. 
— Nie rób...  —  syknęła towarzyszka, usiłując go powstrzymać, chwytając go ponownie za ogon. —  Szakala Gwiazda cię zabije, zabije cię i trafisz do tego swojego Mrocznej Gwiazdy czy kogokolwiek tam sobie uroiłeś — rzuciła szeptem, czując, jak włoski na karku jej się jeżą. 
— A więc naprawdę zamierzasz go zaatakować? Moje słowa chyba trafiły w sam środek twojego serca... Mam rację? — odezwał się z teatralnym współczuciem głos zmarłego lidera. — Pozwolę ci. Dam ci wybór, byś zdawał sobie sprawę, że ja wiem najlepiej. Jednak pamiętaj, że w chwili, gdy zaciśniesz szczęki na gardle swego ukochanego brata, rozpęta się chaos. Kto wie, czy tylko jedno życie zostanie stracone? Jednak Kania na to zasłużył, oj, zasłużył. I powinien to wiedzieć. Kto zadziera ze mną, zadziera z całym Klanem Wilka, ze wszystkimi moimi sprzymierzeńcami, ze wszystkimi tymi, którzy się mi poddali z własnej woli czy nie.
Słysząc te ostrzeżenie, odwrócił łeb. Chaos... Nie... Nie mógł tego zrobić. Miał wybór, ale wiedział doskonale, że tak naprawdę go nie posiadał. Na dodatek Wilcza Tajga była temu przeciwna. Ciągnęła go za ogon, a on cofnął się do Kani, który mordował go wzrokiem podobnym do tego jakim i on go obdarzał... Och, na pewno chciał też się na niego rzucić. 
— Nic nie robię... Obiecałem — mruknął do niej niewinnie, kierując swe kroki ku liderce. Tym razem omijając brata szerokim łukiem.
Otaksowała go dokładnie nieufnym, chłodnym spojrzeniem. 
— Mam taką szczerą nadzieję. A teraz idziemy do Szakalej Gwiazdy i powiesz jej ze szczegółami, dlaczego powinna mieć na uwadze Kanię — rzuciła ostrożnie, podkreślając "ze szczegółami", aby nie zaczął mamrotać przed złotą niezrozumiałe inkantacje.
— Tak, tak... — mruknął pod nosem, po czym podszedł do liderki, nie wchodząc jednak na skałę, a stając tuż u jej podnóża. — Szakala Gwiazdo... Można na słowo? — i gdy ta podeszła opowiedział jej o wszystkim, a następnie wrócił do Wilczej, zadowolony z tego, że postąpił słusznie, tak jak na wilczaka przystało.
Jego pierwsze w życiu zgromadzenie obyło się bez szumu... Jednakże to co zapoczątkował... Tego nie wie nikt.