BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

31 marca 2022

Od Tańczącej Pieśni CD Jaśminowego Snu (Gwiazdy)

 *Tak samo dawno jak w poprzednim odpisie*

Kiedy już przywykła do stanu, w którym gniła w starszyźnie, pogodziła się także z tym, że przez większość czasu była samotna. A właściwie, wcale jej to nie przeszkadzało, nawet całkiem odpowiadało. Praktycznie nikt jej nie odsiedział, poza tymi, którzy zwyczajnie mieli taki obowiązek. Natrętni uczniowie, czasem ci naiwni, którzy myśleli, że da się z nią pogadać. Owszem, dało, ale tylko kiedy miała akurat taki humor. A to się ostatnio zdarzało coraz rzadziej! Zrzędliwa kocica się z niej zrobiła.
Może i z jedną rzeczą rzeczywiście się pogodziła, ale za to z inną już chyba nigdy żyć w spokoju nie będzie w stanie. Dalej była zła z samej rangi "starszej". Czasem, gdy akurat złapała ją za serce jakaś nutka szaleństwa, stawiała się wszelkim zasadom i po prostu wychodziła z obozu, kiedy chciała. Bez żadnego nadzoru, za to z coraz częściej bolącymi stawami, pogarszającym się słuchem i tym, co nie opuszczało jej na krok – ślepotą. Kiepskie połączenie, które jednak dotychczas wcale nie kończyło się tragicznie i w całości trafiała z powrotem do legowiska, jak gdyby nigdy nic. Za każdym razem wychodziła bez szwanku, jakby szydziła sobie z tych, co wmawiają jej ostrożność. Ona nie będzie się nikogo słuchać!
Wracając jednak do przebywania samotnie – tego dnia miało być inaczej. Ktoś postanowił zakłócić jej spokój, mącąc powietrze, zaraz kiedy tylko przekroczył próg legowiska starszych. Tańcząca zmarszczyła niby to groźnie brwi, zniżając odrobinę głowę.
– A kto przyszedł? – rzuciła, zanim usłyszała słowa przybysza.
Nigdy nie musiała o to pytać. Co się działo? Zapomniała, jak rozpoznawać członków własnego klanu? Zmysły jej szwankowały? Aż tak źle z nią było?
Ah, na szczęście ten się zaraz przedstawił. A może ta? To? Nie ogarniała. Skupiła się na jakże absurdalnym pytaniu.
– Oczywiście, że świetnie. Czemu niby miałoby być inaczej? – zbyła pytanie krótkim fuknięciem.
Machnęła swoim długim ogonem, marszcząc na moment nos.
– No, i czego tam jeszcze chcesz? Chyba nie przychodzi się tu po prostu na ploteczki.
Zmrużyła powoli blade oczy. W pewnym sensie traktowała to legowisko jak swoje, w końcu nikt inny poza nią tutaj nie spał.

<Jaśmin?>

30 marca 2022

Senny Pysk urodziła!

 Senny Pysk urodziła dwójkę szkrabów!





29 marca 2022

Od Rysiej Łapy (Rysiego Puchu) CD Mrocznego Omenu

zima
Gdyby Rysia Łapa mogła wytłumaczyć, dlaczego tak często wracała na granicę z Klanem Wilka, zrobiłaby to z chęcią. Ale nie mogła. Za każdym razem po prostu wracała w to miejsce i gapiła się w strumień albo w iglaki, jak gdyby z nich coś miało zaraz wyjść.
Tak było i tym razem, bo kremowa siedziała u boku strumienia skutego lodem. Kolejny samotny spacer kończący się tak samo. Wyczekując na nieznane.
Usłyszała szelest.
Odwróciła prędko głowę w stronę granicy, ale nikogo tam nie było. Strzepnęła uchem. Mogłaby przysiąc..
Zza pnia jednego z drzew wyłonił się właściciel tego szemranego uśmieszku, jakiego dobrze znała. Nieskazitelnie biała sierść, czarne plamy na pysku i ogonie, a na mordce para błękitnych, wlepionych w nią oczu. 
- Witaj, Mroczny. - miauknęła na powitanie i rozejrzała się, czy w okolicy nie ma innych kotów. Uspokoiła się. Patrol rankiem był na tej granicy. Nikt nie mógł im przeszkodzić w spotkaniu.
- Witaj, witaj. - powiedział, mierząc uczennicę od góry do dołu. - Rysia Łapo.. a może już nie?
Wzruszyła ramionami.
- Niestety wciąż Łapa. Ale jak tylko mnie w końcu mianują dam ci znać. 
- Myślałaś kiedyś o tym, jak będziesz miała na imię? - Mroczny Omen przeszedł przez zamarzniętą wodę, by usiąść obok kotki. - Pasuje do ciebie coś silnego.
Uśmiechnęła się.
- Mój.. - urwała na moment, szukając odpowiedniego słowa. Co by sobie pomyślał Omen, jakby mu powiedziała, że przyjaźni się z jakimś bucem? - znajomy wciąż mi powtarza, że powinnam być jakimś Sercem czy Cętką.
- To masz nudnego znajomego. Ja.. może Rysi Kieł? Rysi Bieg? Rysi Księżyc? Pasują do ciebie. 
- A twoje imię? Co sobie myślałeś jak byłeś Mroczkiem? Że będziesz Mrocznym..?
- Omenem. Nigdy nie byłem Mroczkiem. Dopiero jak zostałem uczniem zostałem Mroczną Łapą. 
Spojrzała na niego ukradkiem. 
- To trochę dziwne. 
- Przynajmniej teraz mogę nosić moje imię.
- Jest.. piękne. - wydusiła z siebie komplement, co z jej pyska było co najmniej nietypowe. 
- Twoje imię też mi się podoba. - zamruczał czarny tak, że Rysia Łapa poczuła, że zaraz zwali ją z kolan. O. Na. Klan. Gwiazdy. On mruczy! Do niej!
Rysia Łapo, ogarnij się. - warknął jej własny głos w głowie, dając jej do myślenia. 
- Heh, dzięki. - powiedziała nerwowo. Zaszumiało coś w paprociach. Odwróciła wzrok. Mroczny Omen też. Od razu zniżył swój ton głosu.
- To może być patrol Klanu Wilka. Idź stąd. Spotkamy się.. później. 
Pokiwała głową. Wzięła łapy za pas. W uszach aż jej szumiało od myśli i uczuć, których nazwać nie mogła. Były nowe, nieznane. Według niej istniały 4 emocje - smutek, strach, szczęście i złość. Reszta była podpisywana pod te cztery kategorie. A to, co jak cierniste pnącze ściskało jej narządy było piątą szufladą. Nic nie rozumiała. Nic, a nic. Tylko niedosyt był... smutny?

***

Z Mrocznym Omenem spotkania wchodziły już w rutynę. Czasem rzadziej, czasem częściej, czasem przez przypadek, czasem planowane od początku. Zawsze jednak przynosiły uśmiech na jej ponurą mordkę. Czarno-biały kocur robił jej dzień za każdym razem. Zadawał tyle inteligentnych pytań i żartów, z których tylko razem mogli się śmiać, bo nikt inny tego nie rozumiał. Często był jedynym kotem, który ją rozumiał. Mroczny Omen nigdy jej nie oceniał bezpodstawnie. Dawał tylko mądre rady. Był jak inteligentny mentor, widzący błąd i wytykający go, by móc się na nim uczyć. Pomagał jej.
Być może było to sporo uogólnienie, ale u jego boku czuła się bezpieczniej, niż gdziekolwiek indziej.
Był ciepły, ale zarazem inteligentny i dojrzały.
Był kimś o kim myślała codziennie, przy każdej anegdotce. Jak słyszała plotkujący Klan myślała tylko co by o tym powiedział Omen. Gdy widziała decyzje klanowej Trójki myślała, co o nich by pomyślał Omen. Co by on zrobił na jej miejscu? Jak by się zachował?
Wyszła znowu z obozu, by się spotkać z nim. Miała zły dzień. Poranek zaczęła od patrzenia na plugawy romans jej matki z Wrzosową Pogonią. Na patrol poszła z Łabędzią Pieśnią, która narzekała na wszystko na co się dało. Rysi Puch miała swój próg cierpliwości, ale gdy biała zaczęła biadolić, jak to trawa na granicy z Klanem Nocy krzywo rośnie, to myślała, że szarpnie za jej puchaty jak burzowa chmurka ogon i go wyrwie. Była tam też oczywiście Fioletowa Łapa, która natomiast ględziła i szamotała językiem przy mentorze, jaka to ona eh oh nie jest, ile zwierzyny złapała, kiedy trening, kiedy to, kiedy sro. Tak właściwie obecność Lamparciego Ryku jako jedyna sprawiła, że wszyscy wrócili do obozu bez ran ciężkich. Na domiar wszystkiego znowu lało. I lało. I tak bez końca, robiąc z lasu jedno wielkie błoto. Przekroczyła próg obozu. Nikt nie zauważy jej nieobecności. Kto mógłby? Lampart jako jedyny. A on nie pokusiłby się, aby ją śledzić. 
Deszcz zmywał wszystkie jej ślady... Idealnie. Kto zobaczy ich w takiej ulewie razem? Nikt. Ta myśl napawała ją rzadko spotykanym optymizmem, tak, że zapomniała o tym jak okropnie krople bębniły o jej sierść czy o bagnistej ziemi, w której można było się utopić. Czy to miało znaczenie?
On i tak by jej powiedział, że jest piękna.
Stał tam. Po drugiej stronie granicy. Czekał tam na nią. Chciała gwałtownie podbiec, ale się powstrzymała. Z gracją podeszła do strumienia, marząc o niebieskich migdałach i dopiero wtedy zauważyła problem. Jej łapa zatopiła się w wylewającym się, rwącym strumyku, a głazów, po których można by było przejść na drugą stronę nie było nawet widać przez spienioną taflę wody. Zaryzykowała. Skoczyła na drugą stronę. Mimo swoich obaw, udało jej się. Cóż, z małą pomocą Mrocznego Omenu, który podciągnął arlekinkę za kark i pomógł przejść na drugi brzeg. Powrotem się nie martwiła. Coś się wymyśli.
- Nie przemaczajmy się jeszcze bardziej, bo nic z nas nie zostanie. - miauknął Omen, poprawiając niesforny kosmyk na szyi Ryś i ruszając w stronę pobliskiego drzewa. Wojowniczka podążyła za nim. Razem usiedli w cieniu drzewa. Kremowa zamierzała wylizać się z całego brudu i chłodnej wody, która wzbudzała dreszcze z zimna na całym jej ciele. Slyszała ciche podśmiechiwanie vana.
- Ciekawe jak ty byś się czuł, jakbyś wpadł do potoku w trakcie ulewy! - warknęła żartobliwie i po stwierdzeniu, że jest już względnie czysta znowu się odezwała. - Nie boisz się, że przejdzie tu patrol, skoro jestem na waszym terenie?
- Nawet jeśli, nie zauważą nas. Niektóre wilczaki mają chyba orzeszek zamiast mózgu w głowie.
- To samo mogłabym stwierdzić o wielu klifiakach. - westchnęła. - Ale nie niektórzy, tylko zdecydowana większość.
- Nie masz tam łatwo, co? Bycie geniuszem wśród półgłówków jest trudne.
- Niemożliwe, nie trudne. Czasem żałuję, że nie urodziłam się w innych czasach. Albo z tobą u klifiaków.
- A w jakich byś chciała żyć? - spytał zainteresowany Mroczny Omen. Wahała się. To była jej dość prywatna sprawa, jej poglądów. Zdawała sobie sprawę, że gdyby Klan Klifu się o tym dowiedział..
Nie.
Parsknęła śmiechem.
Przecież się nie dowie.
Omenowi można zaufać.
- W czasach Lisiej Gwiazdy. Klan Klifu był potęgą. Myślę, że dogadałabym się z tamtejszymi wojownikami. 
- Zbyt dużo kotów nie mówi o nim zbyt przychylnie. Zwłaszcza u mnie.
- Nikt go nie rozumiał. Wtedy chociaż wszyscy byli inteligentni na tyle, by siać postrach. A teraz? Jak widzę takiego Jelenią Cętkę, co trzęsie kuprem na myśl o Klanie Nocy to mnie bierze na wymioty. Albo taki Grzybowa Ścieżka. Chyba Zgrzybiała Ścieżka, bo patrząc na stan jego legowiska i gardła, którego chyba od księżyca nie użył by coś powiedzieć, nie wiem czy tam mu coś nie wyrosło.
Czarny nie chciał przerywać jej monologu, więc tylko siedział cicho, patrząc na klifiaczkę. Jego niebieskie oczy, maska na pysku, smukłe i silne ciało.. aż się chciało bez końca gadać i gadać, by tylko mieć wymówkę by się na to patrzeć.
- Starsi członkowie Klanu już w ogóle, przesrane do końca, bo tylko chodzą za mną i Lamparcim Rykiem i powtarzają, że mamy się ku sobie. Lampart to ten znajomy. Wiesz który. Czarny, niebieskie oczy. 
- Współczuję parowania z takim czubkiem. - miauknął Omen. - Chyba jak na razie nikt mnie nie męczy z takimi propozycjami.
- A masz kogoś na oku, że cię nie męczą? - nie zdążyła się ugryźć w język. Na Klan Gwiazd! Ale.. w sumie... Coś czuła, że tego nie pożałuje. A rozniesie w pył taką amantkę, jeśli istnieje. Czemu? Emm... Obawiała się, że i na to pytanie odpowiedź pozostawała zagadką. 

<Mroczny Omenie?>

Od Leśnego Futra

Kotka spokojnie leżała na ziemi w jaskini, nie spała już. Wstała dopiero wtedy, gdy poczuła ból na
swoim ogonie.
- Hej! - krzyknęła tortie odwracając głowę w stronę swego ogona. Zobaczyła kremowe łapy na swoim
puszystym ogonie, spojrzała na pysk kota, który patrzył na swoje łapy.
- O... to ty Wróblowe Skrzydło...- Powiedziała zawstydzona kotka.
- P-przepraszam... n-nie chciałem... - powiedział zmieszany powoli robiąc krok w tył.
- Nic się nie stało - miauknęła kotka, po czym odwróciła głowę, patrząc na przywódcę który
delikatnym ruchem ogona przywołał ją do siebie. Leśne Futro od razu podbiegła do lidera.
- Leśne Futro, dobrze że cię widzę. Nasi medycy skarżą się na kurczące się zapasy ziół. Śnieg nadal
pokrywa ziemie, ale zauważyłem że zaczyna się topić. Weź ze sobą Deszczową Chmurę i pomóż mu
zebrać odpowiednie rośliny - powiedział przywódca. Kotka skinęła głową i pobiegła do medyków, a
dokładnie do Deszczowej Chmury. Kiedy już przekazała to co powiedział Jastrzębia Gwiazda wyruszyli z obozu. Razem z kocurem spacerowali w poszukiwaniu roślin, kiedy nagle kotka usłyszała
charakterystyczne chrumkanie.
- Słyszysz to? To na pewno dzik, lepiej będzie, jak go ominiemy - wyszeptała kotka do asystenta
medyka, a kocur tylko skinął głową.
Bez problemu ominęli dzikie zwierzę i poszli dalej, po jakimś czasie znaleźli się u podstawy gór.
- Dobrze, że udało nam się wyminąć tego dzika - powiedział rudy pręgowany.
- Tak, inaczej mogło by być kiepsko - powiedziała przyjaźnie kotka.
Nagle coś uderzyło w jej łapę, był to mały kamyczek, który najwyraźniej spadł z góry, kotka
uświadomiła sobie, że to może być lawina.
- Uciekaj! - krzyknęła kotka do medyka, sama biegnąc do lasu, po chwili obok swojego boku
poczuła futro oraz oddech kocura. Kiedy byli już na bezpiecznej odległości, zatrzymali się.
- Mało brakowało… - wydyszał Deszczowa Chmura.
- Tak - przytaknęła kotka dysząc – ale teraz skupmy się na zadaniu.
- Dobrze – miauknął kocur.
- Czy tutaj mogą rosnąć jakieś zioła?
- Raczej tak, przynajmniej te które potrzebujemy.
Koty przeszukiwały cały teren ale nie znalazły nawet jednej rośliny.
- No cóż… może jeszcze za wcześnie… wracajmy do obozu – powiedział trochę zasmucony kocur.
- Dobrze – przytaknęła kotka, nie znała się na roślinach, nienawidziła ich.
Po powrocie do obozu kotka podeszła do przywódcy zdać mu raport.
- No nic, poczekamy jakiś czas, to może urosną. Do tego czasu rozglądają się uważnie i melduj.

Kamienna Agonia urodziła!

Kamienna Agonia urodziła czwórkę niechcianych szkrabów! 




Sowa




Od Blasku CD. Wiewiórczej Łapy

 Spojrzał raz to na rudego, raz na czarno-białą starszą, z dokładnością starając się ukryć zwątpienie i niepewność w swoich oczach. Nie mógł pokazać po sobie żadnej słabości. Bo co sobie pomyśli Wiewiórek? Nie chciał, by go znielubił. Blask nigdy wcześniej nie rozmawiał ze starszymi i nie wiedział, jak będą go traktować. Słyszał, że bywają oschli. 
— Pokazuję Blasku obóz - zamruczał — Pomyśleliśmy, że możemy również przynieść ci coś na ząb, Tańcząca Pieśnio.
— W końcu się młodzi pofatygowali, by przynieść coś dla starszyzny — mruknęła kotka.
Jej oczy nie powędrowały nawet w ich stronę. Trochę czasu zajęło mu zorientowanie się, że Tańcząca Pieśń jest ślepa. Jak w taki sposób żyła? To pytanie podsuwało mu się pod nos, jednak nie chciał być niegrzeczny. 
— I to nie byle "coś" — miauknął wesoło Wiewiórcza Łapa. — Całego wróbla. Pewnie będzie dobry. Chcesz go podać, Blask?
Albinos niemal zdążył kiwnąć głową i odebrać zwierzynę z pyska rudego, ale starsza go wyprzedziła. Podniosła się ociężale z mchowego legowiska.
— Może jestem ślepa i stara, ale chodzić jeszcze potrafię — rzuciła oschle i wzięła od białego wróbla. Odwróciła się bezceremonialnie, nie wykazując większego zainteresowania dalszą rozmową.
Blask wykonał jakiś odpowiednik wzruszenia ramionami, rzucając Wiewiórkowi długie spojrzenie. Starsi chyba nie byli aż tak straszni.
— A co teraz mi pokażesz? — spytał.
— Tam jest legowisko medyków — mruknął, kiwając głową w kierunku miejsca, w którym zwykli egzystować uzdrowiciele. — Tam leczą koty, zajmują się ich ranami i dolegliwościami i ee, w zasadzie nie wiem, co jeszcze tam robią. Ale jeśli jesteś chory, legowisko medyków to pierwsze miejsce, do którego powinieneś się wybrać.
Blask pokiwał głową. To ciekawe. Wątpił w to, czy chciał być medykiem, ale każda wiedza z pewnością mu się przyda. Uśmiechnął się lekko.
— A tam? — wskazał koniuszkiem ogona na kolejne legowisko położone w obozie.
— Legowisko wojowników. My, uczniowie, rzadko tam wchodzimy, ale będziemy tam spać po swoim mianowaniu na wojowników. — wyjaśnił i zaśmiał się cicho. — Radzę się blisko nie pałętać, niektórzy wojownicy bardzo nie lubią, gdy jakieś kocięta czy uczniowie plączą się pod ich łapami.
Blask zamrugał dwukrotnie. Oj. Nie chciał zdenerwować żadnego wojownika bez konkretnego powodu. Ale podejrzewał, że tak silni członkowie klanu mogli mieć zbyt dużo spraw na głowie, by się przejmować młodszymi kotami.
— O, dziękuję. Dobrze wiedzieć — stwierdził. — To... hm, to może legowisko uczniów? 
— Jest tutaj — miauknął Wiewiórcza Łapa. — Jeśli chcesz, możemy porozmawiać z paroma uczniami. Są bardzo mili! 
— Może kiedyś — odpadł Blask w odpowiedzi. Tak bardzo chciał już być uczniem. Chciał, by Rdzawa i Jaśminek byli dumni. Żeby się cieszyli, gdy będzie wracał ze świeżymi wiewiórkami w pysku! Tak. Nie mógł się doczekać, aż zacznie być pożytkiem dla klanu i będzie mógł przynosić rodzicom szczęście czymś więcej, niż zwykłymi słowami.
— Nie sądziłem, że nasz obóz jest tak różnorodny — Blask zaśmiał się spokojnie, i skierował wzrok na znany mu żłobek. — Jak u was, uczniów? Ciężko wam jest polować? Czy treningi są wymagające? Chciałbym już być jednym z was. Chciałbym się na coś przydać. Rodzice byliby szczęśliwi. 

<Wiewiórcza Łapo?>

28 marca 2022

Nowy Członek Pustki!

Powód odejścia: decyzja administracji
Przyczyna odejścia: morderstwo

Odszedł do Pustki!

Od Krwawnika

Po raz kolejny wgryzł się we własną łapę i gwałtownie wyrwał kępkę sierści. W miejscu należącym dotychczas do czarnego futra widoczna stała się skóra. Lekki podmuch wiatru musnął łyse miejsce, a chłód przeniknął do jego organizmu.
    Przypatrywał się temu zjawisku dosyć długo. W skupieniu obserwował drżenie własnego ciała i wpływ przeróżnych bodźców na poszczególne reakcje. Nieopodal, idealnie na styku kończyny z brzuchem, widniały trzy długie linie. Świeża rana po zadrapaniu się wciąż go piekła, ale zaciskał stale zęby, byleby nie pogodzić się z odczuwanym bólem.
    Chciał wyeliminować wszelkie słabości ze swojego życia. Począł ten proces od przetestowania krzepy, jaką dzierżyło jego młodzieńcze ciało. Krzywdził się na różne sposoby tylko po to, by odkryć swoje kiepskie strony, przez które powtarzał sobie uciążliwie, że jest zwykłym, cherlawym miernotą.
    Przy swoim dodatkowym treningu starał się nie nadwyrężać najdelikatniejszych punktów. Nie chciał zginąć w tak lekkomyślny sposób. Poznał granicę swej wytrzymałości, więc pilnował się, jednocześnie starając się zwiększyć jej obszar. Miał zadatki na to, aby stać się jak najsilniejszym.
    Jego starszawy mentor znacznie go ograniczał, ale zdążył się z tym pogodzić. Zaczął o siebie dbać według własnych postanowień. Przez tę parę księżyców egzystencji zdążył pojąć, iż na nikim nie może polegać, a dopóki jego ciało jest tak słabe, to i sobie nie może ufać. 
    Nikt się nim nie przejmował. Regularnie wracał z posklejaną od krwi sierścią, a wojownicy ledwo co zwracali na niego uwagę. Zatrzymywali na nim wzrok zaledwie na sekundę, po czym otrząsali się z transu i szli dalej, byleby trzymać się bezsensownego schematu życia. Skoro tylko słońce podnosiło się ponad korony drzew, wstawali i ruszali na patrol. Samodzielne myślenie było dla nich problemem, skoro jedyne co robili, to podążali za poleceniami liderki. Niestety też w jakiś sposób uległ panującym w klanie zasadą. Systematycznie chodził na treningi z Janowcem, a kiedy tylko z nich wracali, uciekał na swoje własne ćwiczenia.
    Nie odchodził zazwyczaj daleko od obozu. Musiał być w stałym kontakcie z rzeczywistością, więc wybrał takie miejsce, by w razie co usłyszeć wołanie liderki, często wygłaszającej monotonne przemówienia, mające na celu podnieść ich morale.
    Krótko mówiąc mieli spiąć dupy. Tylko było to przekazane w mniej wulgarny sposób.
    Zamyślony, wziął krótki rozpęd i wskoczył na drzewo, wczepiając się pazurami w jego korę. Starał się jak najdłużej trzymać w jednym miejscu, ale dzisiaj łapy dość szybko odmówiły mu posłuszeństwa. Ratował się poprzez przekierowanie siły w tylne kończyny, ale i te zaczęły się osuwać w dół.
    Nie poddawał się, dopóki pierwsze krople deszczu nie opadły na jego futro, przedostając się spomiędzy paru gałęzi, pokrytych nikłą ilością liści. Nie przepadał za byciem mokrym, toteż z niechęcią postanowił wrócić do centrum Owocowego Lasu.
    Sama nazwa ich społeczeństwa brzmiała żałośnie. Jakby byli ostoją dla zagubionych i bezmyślnych kociąt, co w sumie nie było aż tak dalekie od prawdy. Wszyscy sprawiali wrażenie na tyle pokręconych, że sami nie wiedzieli, co ze sobą zrobić.
    Uniósł głowę, gdy do jego nozdrzy doszedł przyjemny zapach. Był słodki i kuszący, a jednocześnie tak tajemniczy, że chęć poznania źródła wspomnianej woni zmotywowała go do szybszego truchtu. Zignorował mijane od początku wejścia do obozu koty. Szedł na oślep, polegając jedynie na zmyśle węchu. Oblizał się, widząc tłum wojowników zbitych w jednym miejscu, niczym stado owiec gotowych na pożarcie przez wilka.
    Prześlizgnął się pomiędzy łapami wyższych i zastygł w bezruchu, dostrzegając coś tak niebywale wspaniałego. Wibrysy zadrżały mu z ekscytacji, a ogon lekko oplótł jego tylne łapy, jakby miało go to zatrzymać.
    Pośrodku tego chaosu czas zdawał się zwalniać. Przynajmniej dla niego, gdy dostrzegł głowę jednej ze znanych mu karmicielek, leżącą na ziemi. Z jej końca wciąż skapywała krew. Z miejsca, w którym stał, doskonale było widać wszelkie wnętrzności. Miał ogromną ochotę podejść tam i wsunąć do środka łapę, aby czerwona ciecz dostatecznie pokryła jego sierść.
    Błysk krzyczała. Niektóre kocięta kuliły się i płakały. On też powinien jakoś zareagować. Nie może zgrywać tak niewzruszonego, bo zaburzy to jego wygląd niewinnego młodzieńca.
    Pociągnął nosem tuż obok czekoladowego kocura, ryczącego za swą matką. Gronostaj podniósł na niego spojrzenie, a strach, który krył się w niebieskich ślepiach sprawiał, że Krwawnik żałował, iż to nie on jest powodem tych emocji.
    — K-kto mógł to zrobić? — wykrztusił uczeń.
    Czarny miał ochotę przywalić mu w pysk za samo pytanie. Skąd miał wiedzieć? Nie spodziewałby się kogokolwiek z klanu, bo mają tu samych idiotów o pustych łbach. A ktoś, kto potrafi zabić w takim stylu, z pewnością nie należał do obrazu Owocowego Lasu.
    Albo po prostu dobrze udawał głupiego. W tym momencie wspomniany morderca mógł stać gdzieś z boku i patrzeć na to zamieszanie. Z pewnością serce takiego kota napawać mogła tylko duma. 
    — Ktoś okrutny — odparł z oburzeniem, choć te słowa w jego pysku brzmiały jak najgorsze kłamstwo. Według niego morderca był naprawdę godzien podziwu.
    Za to Gronostaj go irytował. Kruchy i słaby, łatwy do złamania. Sam jego widok wywoływał w nim obrzydzenie. Zdeptałby go jak mrówkę, a następnie dobił do ziemi tak mocno, by już nigdy nie miał sił wstać.
    Niestety nie mógł. On sam był wciąż słaby i pod wieloma względami bezmyślny. Gdyby oddał się swoimi instynktom, już dawno wyleciałby z klanu. Musiał zachowywać pozory miłego. Im dłużej był grzeczny, tym lepsze zdanie inni o nim wyrabiali.
    Podniósł po raz kolejny wzrok na czekoladowego.
    Właśnie tacy jak on mają najmniejszą szansę na przeżycie.

***

    — Krwawniku.
    Srogi głos liderki rozbrzmiał tuż nad jego uchem. Zjeżyła mu się sierść na karku, od jej władczego tonu. Nie lubił, gdy ktoś próbował nim rządzić. A klan miał swoją denną hierarchię. Nie miałby nic przeciwko, gdyby u władzy rzeczywiście znajdował się ktoś odpowiedni.
    Podniósł wzrok znad resztek piszczki, którą dopiero co skonsumował. Wydawała mu się mdła w smaku. Uwielbiał, gdy ofiara była jeszcze ciepła, a z jej ciała spływała świeża krew. Gdy trafiał mu się taki rarytas, zawsze w pierwszej kolejności wylizywał szkarłatną ciecz. Znacznie lepiej przełykało mu się wtedy mięso, niezależnie od tego, jak niedobre było.
    — Słucham? — odezwał się, spoglądając w prosto w jej żółte ślepia. Bura była niska, więc prędzej czy później, może mieć szansę ją przerosnąć. 
    Chciał pokazać, że wciąż się boi, po tym jakże „drastycznym” widoku, który zafundowały mu zwłoki Drewna. Każdy chodził teraz spięty i spanikowany, a więc i on wczuł się w rolę pokrzywdzonego.
    — Chciałabym z tobą porozmawiać. Pozwolisz, że pójdziemy w bardziej ustronne miejsce? — zaoferowała, aczkolwiek z jej tonem głosu brzmiało to bardziej jak rozkaz, a nie propozycja.
    Skinął głową i ruszył za nią, patrząc, jak jej łapy ślizgają się po zabłoconej drodze. Gdyby byli nad jakąś większą przepaścią, mogłaby wywrócić się i polecieć w głęboki dół.
    Zatrzymałby się wtedy nad krawędzią i wpatrywał w nią tak długo, aż by nie skonała.
    —- Co się z tobą dzieje? — zapytała niespodziewanie, zatrzymując się tuż przed jego pyskiem.
    Był z lekka zaskoczony tym pytaniem, bo nie wiedział, do czego zmierza. Nie robił nic podejrzanego, a już sprawiał wrażenie winnego? Niedorzeczność.
    — Nic. Teraz jest… Jest dziwnie. Było tu tak względnie spokojnie, a tu nagle Drewno — urwał, biorąc głęboki oddech, by pokazać swoje przerażenie. — To było straszne — skwitował, zaczynając się trząść.
    — Nie o to mi chodzi. Jesteś cały podrapany i poobijany — zauważyła, patrząc na dzisiejsze rany, będące wynikiem jego treningów. — Kto ci to zrobił? Twój mentor?
    Zastygł w bezruchu.
    Tego się nie spodziewał. I był najwyraźniej głupi, bo już dawno mógł zwalić na niego winę. Co prawda staruch go czegoś uczył, więc póki co niech sobie dalej zanieczyszcza świat, ale w przyszłości? Jeśli zacznie mu wadzić, to pozbędzie się go znacznie szybciej i prościej. 
    — Moje treningi bywają czasem zbyt intensywne. Bywam trochę niezdarny i często wpadam na drzewa — westchnął, chyląc głowę z zażenowania. Był zły, że dla swojego dobra, musiał się tak płaszczyć przed liderką i przedstawiać swoją osobę w gorszym świetle. — Ale robię postępy, nie jestem zbędnym balastem dla klanu — dodał poważniej.
    — W to nie wątpię — mruknęła, spoglądając na jego rany. — Po prostu dobrze, żebyś na siebie uważał. I nie dał się tej złej atmosferze, to minie – dodała pokrzepiająco, aczkolwiek nie brzmiała przekonująco.
    Krwawnika zastanawiało, co ją tak nagle wzięło na pogaduszki. Sam fakt, że chciała z nim rozmawiać był dla niego nielogiczny. Nie trzeba mu zmartwionej na pokaz liderki nad głową. Miał lepsze rzeczy do roboty, niż ryczenie za cynamonową kotką, mało co robiącą dla klanu. Powinni się cieszyć, że zmarła. Klan pozbył się kolejnego pyska do wykarmienia. Na ich miejscu odszukałby mordercę i mu podziękował.
    — Uważaj na to, z kim się zadajesz — odezwała się nagle, jakby przyszła jej do głowy jakaś genialna myśl i koniecznie musiała ją przekazać czarnemu. — Różne potwory wyrastają z kotów, a jeśli przez treningi połamiesz sobie zaraz kości, to tym bardziej powinieneś się pilnować — oświadczyła.
    — Masz na myśli jakiś konkretny przykład? — zagadnął, gryząc się zaledwie po sekundzie w język. Nie powinien być taki ciekawski. Źle się to może dla niego skończyć. Jednak słowa kotki brzmiały podejrzanie.
    — Był taki jeden, co nieźle oszalał — burknęła. — Nie wiem, czy powinnam ci mówić o jego czynach, bo jesteś już wystarczająco roztrzęsiony, tym, co widziałeś — zauważyła. — A były to naprawdę straszne rzeczy. Wydajesz się zbyt wrażliwy, żeby o tym słuchać. 
    Pociągnął dla potwierdzenia jej słów nosem. W środku gotował się ze złości, że ma go za tak słabego.
    — Jeśli mi powiesz, będę chociaż zwracał większą uwagę na moje towarzystwo i unikał tych, którzy mogą mi zaszkodzić. Nie wiedziałem, że koty mogą być aż tak okrutnymi stworzeniami, żeby mordować swoich pobratymców — zauważył i kaszlnął, a żeby dodać dramaturgii.
    Zawahała się.
    — Potraktuj to jako ostrzeżenie, dobrze? — westchnęła. — Bywają tacy, co łatwo wariują i w szale robią różne… — zawiesiła się na moment — niezbyt rozsądne rzeczy.
    — Na przykład mordują? — spytał i choć go to ciekawiło, przełknął głośno ślinę i skulił się, wciąż dając liderce znak, że widok zabitej Drewno mocno odbił się na jego psychice.
    — To w ostateczności. Mieliśmy tu przypadek takiego, który odgryzł łapę innemu kotu — wyrzuciła ze skrzywioną miną. — Ci, którzy mają niepoukładane we łbie, często maskują się najlepiej w tłumie. Wychodzi na to, że mało komu możesz ufać — mruknęła.
    Serce Krwawnika zabiło szybciej. Na to nie wpadł, a to przecież genialny sposób na skrzywdzenie kogoś. Żałował, że Błysk nie mówiła więcej. Chciał poznać imię tego wspaniałego osobnika, obdarzonego ponadprzeciętną inteligencją.
    — Oh – wyjąkał. — To straszne! — pisnął.
    Błysk skinęła głową.
    — Dlatego uważaj na siebie i swoich znajomych. Jesteś młody i masz całe życie przed sobą, wykorzystaj je jak najlepiej — poleciła. 
    Gdy pozwoliła mu odejść, odetchnął z ulgą. Jeszcze chwila, a zwariowałby z nadmiaru troski. Jego spojrzenie automatycznie skierowało się na pobliską kałużę. Pochylił się nad nią i omal nie wybuchnął salwą śmiechu, widząc swoje odbicie.
    Świetnie wpasował się w obraz klanu. Skrucha na pysku i iskierki strachu, tańczące w błękitnych ślepiach. Klatka piersiowa drżała mu przy każdym oddechu, jakby rzeczywiście przeraziły go słowa liderki. Był zafascynowany swoim opanowaniem i umiejętnościami oszukiwania innych.
    Musiał jak najdłużej pozostać niewinnym, by nikt nie raczył go kiedykolwiek posądzić o czyny, których zamierzał dokonać w przyszłości. Miał już wypatrzoną ofiarę. Idealną, bo kocurek zaledwie starszy o księżyc nie miał przewagi i doświadczenia w walce. A z obserwacji Krwawnika, treningi nie szły czekoladowemu najlepiej. W porównaniu z nim miał spore braki.
    Słowa Błysk zainspirowały go do działania. To była jego szansa. Koniuszkiem ogona musnął szramę na nodze. Jeśli dalej będzie się okaleczał, ktoś rzeczywiście uzna, że to Janowiec się nad nim znęca. Krwawnik zostanie żywym obrazem cierpienia i wszyscy będą się nad nim rozczulać, więc nikomu nawet nie przejdzie przez myśl, co może dziać się w jego głowie.
    Musiał zorientować się, jak postrzegany przez klan jest liliowy. Jeśli opinia jest negatywna, to ją pogłębi. W przeciwnym razie wolał nie ryzykować. Nie zdoła zmanipulować tak dużej gromady kotów.
Z tą myślą chciał zawrócić do obozu, ale poruszenie w krzakach przykuło jego uwagę. Wśród zieleni liści odznaczała się widoczna, czekoladowo-biała sylwetka.
    Czarny osłupiał.
    Niemożliwe, żeby los tak z niego kpił. A może to jego szansa?
    — Krwawniku — miauknął, wychodząc pewnym siebie krokiem spomiędzy rośliny.
    Zdawał się zachowywać tak, jakby nic go nie obchodziło. A jednak drżenie łap wskazywało na roztrzęsienie, które osiadło się w nim po zobaczeniu martwej matki.
    Zazdrościł mu tej straty. Poziomka trzymała się zdecydowanie za dobrze, a przecież mogłaby już zająć się gryzieniem piachu. Przynajmniej trafiłaby na swoje miejsce. Nie chciała dzieci, ale je zrobiła. Tak samo on jej nie chciał, więc najchętniej sprawiłby, aby zniknęła.
    — Co się stało? — spytał ze sztuczną troską i już po pierwszym słowie widział, że przesadził. — Przejmujesz się śmiercią swojej matki? Bardzo mi przykro — rzekł ze stoickim spokojem.
    Gronostaj skinął głową, na znak wdzięczności za jego wsparcie.
    — Co Błysk od ciebie chciała? — zagadnął. Zapewne próbował odciągnąć swe myśli od tragedii, jaka go spotkała. Nie wiedział jednak, jak źle wybrał sobie rozmówcę. Sam fakt, że w ogóle próbował ich podsłuchiwać, pogłębiał przeświadczenie o jego idiotyzmie.
    Już od momentu rozmowy z liderką Krwawnik wiedział, co chce zrobić. A jeśli koźlę samo przychodzi pod paszczę wilka, to drapieżnik działa instynktownie i pożera darmowy posiłek. 
    Byli świeżo po morderstwie. On dopiero co rozmawiał z Błysk, a bura widziała, jak roztrzęsiony był po tym, co usłyszał. Wychodził na niewiniątko, no bo jak uczeń mógłby zaatakować innego, zaledwie o księżyc starszego od siebie kota?
    Nic w tym nie miałoby sensu. Zresztą, w tym całym klanie nic nie ma sensu.
    — Porozmawiać — odparł krótko. — Widziała, że bardzo się tym wszystkim przejmuję, ale według mnie powinna porozmawiać z tobą. Drewno to w końcu twoja mama, prawda? — zauważył. — To znaczy, to była twoja mama. Kiedy żyła — podkreślił, patrząc ze wzrastającą z każdą chwilą satysfakcją na malujące się na pysku kocura zmieszanie. Smutek skraplał się w postaci łez, połyskujących w kącikach jego ślepi.
    — Myślisz, że śmierć ją bolała? — zapytała, wciąż oszołomiony. Drętwo wpatrywał się we własne łapy. — Czy śmierć zawsze jest bolesna?
    — Pewnie nie. Da się umrzeć łagodniej, ale jaka wtedy z tego przyjemność? — zagadnął.
    Czekoladowy przez chwilę się nie ruszał i dopiero kiedy zrozumiał jego słowa, drgnął i spłoszony podskoczył w miejscu. Spojrzał na niego z niezrozumieniem.
    — No chyba lepiej umrzeć szybko i bezboleśnie — powtórzył, patrząc ze skrzywieniem na czarnego.
    — To zależy. Jeśli umierasz, to zapewne tak. Jeśli zabijasz, to mało z tego zabawy — westchnął. — A w życiu przecież należy zapewnić sobie jak największą dawkę rozrywki, nie sądzisz? — Uśmiechnął się.
    — Gadasz jak nawiedziony — prychnął.
    Krwawnikowi podobało się, jak ze spłoszonej kupy futra próbował zgrywać pewnego siebie, nieskażonego słabością, jaką jest lęk. To było zarazem urocze i śmieszne.
    — Co sądzisz o Janowcu? To w końcu twój ojciec cię kocha? — zmienił nagle temat.
    Gronostaj skrzywił się i zrobił krok w tył. Czarny niemalże wrósł w ziemie, starając się z ekscytacji nie rzucić do jego gardła. Głupiec, zamiast iść w stronę obozu, kierował się w przeciwnym kierunku. Z dala od miejsca, w którym Krwawnik rozmawiał z Błysk. Byli sami, bez jakichkolwiek świadków. Idealnie, ażeby go zabić.
    Nie. Nie powinien. Nie teraz. Nie był gotowy.
    Jak się nie uda, to ten mysi móżdżek naskarży i będzie miał przechlapane, bo, nawet jeśli nie uwierzą, to zaczną go obserwować. A to nie było mu potrzebne.
    — Jest wspaniały. Godny podziwu — odparł. — Chciałbym być taki jak o…
    — A jak będzie martwy, to też będziesz chciał być jak on? — zainteresował się.
    Czekoladowy zamilkł i znowu się cofnął.
    „Brawo głupcze, uciekaj tam, gdzie nikt ci nie pomoże”
    — Wiesz co Krwawnik? — zaczął. — Myślałem, że jesteś spoko. Najwyraźniej się myliłem — burknął, ale im więcej mówił, tym większa woń strachu rozprzestrzeniała się do jego otoczenia.
    Syn Poziomki zaśmiał się i zrobił ku niemu krok, a gdy ten naskoczył na niego, przeżył lekki szok. W ostatniej chwili odsunął się, pozwalając napastnikowi uderzyć głową w kamień. Przyjemny zapach krwi połaskotał jego nozdrze, kusząc go do ataku. Nie spodziewał się, że ten będzie chciał walczyć.
    Przeklął siebie. Bardzo chciał zabić, ale musiał skontrolować to zbiegowisko dzikich myśli.
    — Nie obchodzi mnie zdanie takiego nieudacznika jak ty — stwierdził. — Wiesz, ile jesteś wart?
    — Z pewnością znacznie więcej od ciebie! — odgryzł się.
    Krwawnik znowu zaśmiał się, zafascynowany cieknącą z jego czoła strużką czerwonej cieszy. Skapywała wprost u jego łap, za każdym razem wydając dźwięk plusku, kiedy krople odbijały się od tafli błotnistej kałuży. Czerwień zmieszana z brązem była idealnym odzwierciedleniem obecnego stanu Gronostaja.
    — Skoro tak uważasz, to naciesz się tą myślą, póki jeszcze masz taką zdolność — odparł spokojnie.
    I wtedy czekoladowy spisał się na straty.
    Zaczął uciekać. Ale tak jak spodziewał się Krwawnik, w przeciwną od obozu stronę.
    I w tym momencie czarny stracił kontrolę. Nie myślał już. Nie starał się nawet kontrolować. Skoczył do przodu, biegnąc za synem Janowca. Oby jego mentor przejął się tą stratą. Cała ta zabawa okaże się wtedy jeszcze przyjemniejsza. 
    Pędząc za nim, dla rozrywki zaczął liczyć każdy krok. Czekoladowy tracił siły. Widział to po drżeniu jego łap i koślawym chodzie. Nagle potknął się o kamień i padł na ziemię. Drugi raz jakiś rodzaj skały doprowadził go do zguby.
    — Daj mi spokój! — jęknął, starając się podnieść.
    Krwawnik nie słuchał. Nawet nie myślał.
    Na początku wgryzł się w jego kark. Posmak piachu zmieszanego z błotem nie był tym, czego oczekiwał, ale za to krzyki przepełnione agonią okazały się słodyczą dla jego uszu. Zafascynowany, wbił kły głębiej. Dopiero gdy spomiędzy splątanego futra zaczęła sączyć się krew, odpuścił na moment.
    Odsunął się, przypatrując się swojemu dzieło w skupieniu.
    — T-t-ty… – Gronostaj zakrztusił się własną śliną.
    — Nie umieraj. Musisz popatrzeć, jakie piękno skrywa twoja zewnętrzna brzydota — oświadczył, popychając go i przewracając na plecy. — Wiesz, jak łatwo zabić poprzez atak w okolice brzucha? Testowałem słabość skóry w tym miejscu. Ale nie mogłam u siebie zobaczyć tego, co jest w środku, więc mam nadzieję, że nie obrazisz się, jeśli spojrzę na to u ciebie? — spytał delikatnym i rozbawionym głosem.
    Spojrzenie niebieskich ślepi spoczęło wprost na nim. Krwawnik spodziewał się oburzenia, ale zamiast tego zastał smutek. Pozbawione pozytywnych emocji oczy okazały się nudne. Dlaczego nie mógł umierać z uśmiechem na pysku? Taki obraz byłby przyjemny jak na pierwsze zabójstwo.
    — Nie smuć się, pomagam ci spotkać się z matką — powiedział, pochylając się ku niemu.
    — Ja nie… J-ja n-nie chcę — wymamrotał, a jego klatka piersiowa zaczęła unosić się i opadać w zadziwiający szybkim tempie. — J-jestem t-taki m-młody…
    — Nie każdy umiera ze starości. Musimy zachować jakiś porządek, czasem ktoś młodszy też musi umrzeć — westchnął. —  Sam rozumiesz, wprowadzam równowagę.
    Gronostaj charknął. Zamachał ledwo co łapami, próbując na oślep trafić w przeciwnika.
    Czarny miał ochotę sprawdzić, jakby to było odgryźć mu tę łapę. Ale nie miał takiej siły w szczęce. Jego plany spełnią się kiedy indziej, jak będzie starszy i nabierze wprawy. Wciąż nie dowierzał, że właśnie dzisiaj nadarzyła mu się taka wspaniała okazja do zabawy w morderce.
    —- Miłego zdychania — miauknął czule, uśmiechając się.
    To ta chwila. Nie spodziewał się, że nastąpi tak szybko. Świat okazywał się sprawiedliwy.
    —- O-obyś b-był n-następny… — wykrztusił, uchylając pysk do kolejnej wypowiedzi, ale Krwawnik mu przerwał. Wiedział, co chce powiedzieć. Był taki nudny i przewidywalny. 
    "Obyś był następnym, który umrze"
    Przerył pazurami jego brzuch. Powtarzał tę czynność tak długo, aż wnętrzności kocurka nie wydostały się spoza organizmu.
    Czarnego na moment zemdliło. Wyglądało to ohydniej, niż się spodziewał.
    — W środku też nie byłeś piękny — stwierdził, podnosząc się i patrząc, jak życie ulatnia się z czekoladowego. Najpierw przestał oddychać. Jego ciało pozostało bezwładne, a spojrzenie, utkwione w Krwawniku, stało się puste.
    Siedział jeszcze przez chwilę nad zwłokami. Musiał się upewnić, czy już na pewno nie wstanie.
    Nie dochodziło do niego jeszcze to, co zrobił. Po pewnym czasie po prostu wstał i skierował swe korki do najbliższego zbiornika wody, aby oczyścić się z krwi. Jeśli ktoś zapyta go, dlaczego jest cały mokry, to powie, że trochę upaprał się w błocie i chciał się wymyć.
    Przeturlał się w głębokiej kałuży, zamykając oczy. W ciemnościach wyłaniała mu się sylwetka Gronostaja. Przestraszonego i złego zarazem. Pędził ku niemu i zaledwie kilka kroków od niego oddała skok. Ciało czekoladowego nie zdążyło do niego dolecieć, bo cała wizja zniknęła.
    Uchylił powieki. Podniósł się z ziemi i odchrząknął.
    Dopiero teraz zrozumiał.
    Miał zaledwie 8 księżyców, a już zdążył spełnić swoje największe pragnienie. Zasmakował krwi.
I nie zamierzał poprzestawać na tym pierwszym razie. Jego życie dopiero się zaczyna.

Brokułowa Łodyga urodziła!

 Brokułowa Łodyga urodziła trzy smrody!




Od Wiewiórczej Łapy cd Blasku

Wiewiórcza Łapa wyprowadził niedużych rozmiarów, białego kociaka ze żłobka, w którym spędził już wystarczająco czasu. Strasznie ekscytował faktem, że to mu, a nie jakiemuś innemu kotu, trafiła się możliwość oprowadzenia Blasku po obozie i pokazaniu miejsc, których kociak nie zna.
Rudy rozejrzał się po obozie, uważnie patrząc na legowiska, zastanawiał się, gdzie mogą pierwsze pójść. Zatrzymał wzrok na legowisku starszyzny.
- Może zaniesiemy Tańczącej Pieśni zwierzynę? - zaproponował patrząc w stronę kociaka - Naszej starszej - dodał szybko, jakby kocurek nie wiedział jeszcze, kto to właściwie jest ta Tańcząca Pieśń.
- Okey - zgodził się albinos.
Rudy podszedł do stosu zwierzyny, z miłym uczuciem na sercu zauważając, że na stosie pojawia się coraz więcej zwierzyny od ostatnich czasów. Podniósł pysznie wyglądającego wróbla i wrócił się do Blasku, który na niego czekał. Kocię o czerwonych oczach chwilowo popatrzyło na ptaka, jakby samo chciało je zjeść. 
Uczeń machnął ogonem do białego kociaka, aby przekazać mu tym, żeby szedł za nim. Obydwoje poszli do legowiska starszyzny, gdzie leżała starsza, biało czarna kotka.
- Dzień dobry! - powiedział przez zaciśnięte na zwierzynie zęby Wiewiórcza Łapa, po czym położył wróbla przed Tańczącą Pieśnią.
Blask również przywitał się z kotką, wlepiając wzrok w jej ślepe oczy, zaciekawiony.
- Pokazuję Blasku obóz - zamruczał - Pomyśleliśmy, że możemy również przynieść ci coś na ząb, Tańcząca Pieśnio.

<Blasku?>

Od Pędzącego Wiatru cd Rudzikowego Śpiewu

 — Ja… - zaczął, chcąc przedstawić się w lepszym świetle. — J-ja naprawdę n-nie mam nic d-do ukrycia. Po prostu lubię cz-czasem p-przejść s-się n-na polowanie w s-samotności — oznajmił, a potem przyszła mu do głowy niegłupia myśl. — J-jeśli chcesz, t-to możesz w s-sumie pójść z-ze mną. Zobaczysz, że nie mam z-złych intencji, a przy okazji złapiemy coś dla klanu — zaproponował.
Hm... Na to mógł przystać. Dzięki temu sprawdzi czy kocur przypadkiem nie kłamie. Było to w końcu zbyt podejrzane, że lubi polować sam. Komu normalnemu to sprawia przyjemność? Wiedział, że wojownik był dziwny, ale że aż tak? On zawsze lubił do kogoś się odezwać, nieco porywalizować, to sprawiało, że dzień był znacznie lepszy. 
- No dobra. To chodźmy - miauknął, kierując kroki za rudym. 
Musiał przyznać, że polowanie z nim okazało się bardzo owocne i wrócili do obozu z kilkoma piszczkami. Nie dostrzegł też nic podejrzanego. Żadnych zerknięć w podejrzanym kierunku, nic. Chyba rzeczywiście mówił prawdę... Ale postanowił jeszcze go poobserwować, tak dla upewnienia się. 

***

*przed śmiercią Zbożowej Gwiazdy*

Nie mógł w to uwierzyć! Miał takie szczęście! Dowiedział się ciekawych faktów o Klanie Wilka, które od razu zgłosił Niezapominajkowemu Snu. Mógł to przekazać Zbożowej Gwieździe, ale liderka ostatnio mało co wychodziła ze swojej dziupli. Wiedział, że była stara, ale że aż tak, by przesypiać każdy dzień? Raz nawet martwił się, czy przypadkiem tam nie umarła, ale kiedy do niej zajrzał, ta trzymała się dobrze. Mimo to nie dałaby rady coś więcej mu powiedzieć, dlatego też zastępca okazał się lepszym kandydatem do zwierzeń. Miał nadzieję, że wykorzystają tą sytuację i nieco ugrają. Przecież to była okazja! 
Dobry humor nie opuszczał go przez wiele dni. No... do czasu, aż nie przypomniał sobie, że jego siostra jest w ciąży. Jak do tego doszło?! Kotka jednak nie chciała mu nic mówić, a z chęcią zlałby tego drania, który jej to zrobił!. 
- Hej! - Kwitnąca Stokrotka znalazła się tuż obok niego, co go zaskoczyło. Ale chyba powinien się do tego przyzwyczaić. Za kociaka była naprawdę szybka. 
- Co tam? - zapytał, widząc jak jej pysk otwiera się do rozmowy. 
No i nie mylił się. Przyjaciółka opowiedziała mu ostatnio co się wydarzyło, wiedział, że Popielaty Świt doczekała się potomstwa, co nadal trudno mu było przyjąć do wiadomości. Ale jej narzekanie na Ptasi Jazgot? Tego się nie spodziewał. Oczywiście kotki zawsze ze sobą rywalizowały, ale jakoś się tolerowały. 
- ... No i znika. Mam dość. Nasza paczka się sypie. - Tupnęła na potwierdzenie swoich słów łapą.
Tak. Też to zauważył. Każdy już kogoś prawie miał. Czas spędzali znacznie mniej niż za ucznia. 
- Mam pomysł - miauknął po czym podzielił się z nią tym, czego dowiedział się na zgromadzeniu. 
- Naprawdę? O rany! Ale mysi móżdżek! - zachichotała. 
- Prawda? Ciekawe czy Klan Nocy coś z tym zrobi. Fajnie byłoby być leśną potęgą - miauknął. 
Nagle w oczy rzucił mu się Rudzikowy Śpiew. Właśnie! Za bardzo nie zwracał na zgromadzeniu na niego uwagę, ale był jakiś radośniejszy? Postanowił, że podjedzie z kotką do niego i wypyta o to jak spędził tam czas. Może też zdobył jakieś ciekawe wieści, ale z innych klanów? 
- Hej, Rudzikowy Śpiewie! Jak tam zgromadzenie? Dowiedziałeś się czegoś ciekawego? - zapytał podchodząc do tchórzliwego kocura.

<Rudzik?>

Od Potrójnego Kroku

 Był już stary, osiwiał; jak nic Klan Gwiazdy pukał do jego duszy. Ostatnio nie był w stanie dojść na zgromadzenie, złapał go ból stawów, więc został w jaskini ze swoim martwym pająkiem, którego znalazł gdzieś w kącie. Rozmawiał z nim chwilę; Tkacz nie obraziłby się za to. Nadal nie mógł znieść tego, że opuścili dawny dom. Tam się wychował, a tu? Czuł się jak wygnaniec! Nie przeszkadzał mu jednak mrok, bo przywykł do niego w jaskini medyków. 
Ratowanie potrzebujących kotów, też sprawiało mu trudności. Trzeba było w końcu wstać, wziąć zioła, obejrzeć sierść lub zakleić pajęczyną ranę. Za dużo energii było marnowane, a on męczył się szybciej i czuł tylko gorzej. Nie dziwił się, że staruchy zazwyczaj zrzekali się bycia wojownikiem i przechodzili do starszych. On w sumie też powinien to zrobić, widząc jak Deszczowa Chmura zajmuje się wszystkim. Aż trudno mu było uwierzyć w to, że ten dzieciak był już dorosły i spełniał się w swojej roli medyka. Kiedyś zaśmiałby się na te słowa, widząc jaki z niego mysi móżdżek. Chociaż uczennice to miał dość tępą, bo nadal myliły jej się zioła. Nie wróżył Klanowi Wilka zbyt dobrych medyków. On był wyjątkowy. Przyszedł na świat, by leczyć i uczyć te młode koty myślenia. Jego misja spełniła się po części. Udało mu się nieco naprostować stan z wiarą w przodków i się z tego bardzo cieszył. Miał nadzieję, że medycy z innych klanów przekażą dalej tą gorliwość swoim podopiecznym. 
Kiedyś bał się śmierci, teraz czekał, by go już stąd zabrano. Głód dawał mu się we znaki, tak jak wielu innym. Chciał spotkać matkę, porzucać piorunami i czuć się niezwyciężony. Zasługiwał na to, po tym jak ofiarował swoje całe życie Klanowi Gwiazdy. Dziadek na pewno go obserwował i był dumny. Ten to przeżył naprawdę szmat czasu! Najwidoczniej i mu było to pisane. 
Przekręcił się na drugi bok. Powinien iść na spacer, pooddychać świeżym powietrzem. Słyszał jednak, że nadal było niebezpiecznie. Jeszcze w klanie był mały zdrajca! Jak o tym usłyszał, to wręcz ponarzekał Deszczowej Chmurze na tą dzisiejszą młodzież! Widać było, że czasy się zmieniają, a koty nie potrafią wychować swoich młodych! 
- Potrójny Kroku przyniosłem ci zioła na te stawy - głos asystenta rozległ się tuż obok. 
Wziął od niego zioła, zjadając je ze smakiem. Zapełnią mu przynajmniej żołądek na większą ilość czasu. Kocur usiadł przy nim, a widząc jego zmartwiony wzrok, nie pozostało mu nic innego jak dokończyć swój monolog na temat szkolenia Ośnieżonej Łapy. 

Od Jastrzębiej Gwiazdy cd Motylego Trzepotu

 Naprawdę nie miał czasu, ani ochoty rozmawiać z Motylim Trzepotem. Problemy waliły się mu na głowę, niczym kamienie spadające z gór. Przez trudną sytuację na ich terenach, Klan Wilka zaczął głodować. Coraz mniej zwierzyny udawało im się przynieść do obozu. A dopiero co zaczynała się Pora Nowych Liści! Może pokarm potrzebował znacznie więcej czasu na wyjście z nor? Jeżeli to będzie się utrzymywać, będą musieli znaleźć inne źródło pokarmu. 
— Bo warto też zadbać o bezpieczeństwo... swojej duszy. Wiesz, brak stresu i w ogóle, życie towarzyskie... — podsunęła. — Nie zauważyłam, żeby... Kręciło się wokół ciebie wielu potencjalnych partnerów. Dziwne, że taki silny i dorosły kocur jest wciąż samotny — rzekła — Więc Jastrzębia Gwiazdo, nie myślałeś o tym, by sobie kogoś znaleźć? — podsunęła. — Jesteś w końcu taki rozsądny, z pewnością nadałbyś się kiedyś do roli ojca — kontynuowała pochlebstwa.
Spojrzał na nią zimnym wzrokiem. Naprawdę nie rozumiał, dlaczego tyle osób walczyło o jego względy, czy też pytało go o jego życie uczuciowe. Najpierw Wierzbowa Kora, następnie Cisowa Kołysanka, później jej brat, a teraz Motyli Trzepot. Czy naprawdę w Klanie Wilka było tyle desperatów, czy też on o czymś nie wiedział? Nie podobało mu się to jednak. Zwłaszcza słowa kotki o ojcostwie. Już dawno przyrzekł sobie, że nie spłodzi żadnego potomka. Nie czuł takiej potrzeby. Na dodatek widział po swojej matce, jak to powołanie ich na świat się dla niej skończyło. Nie wątpił w to, że jego potomstwo mogło urodzić się również tak ambitne jak on. Jednakże nie miał zamiaru dzielić się władzą z nikim, ani żałować tego czynu w dalekiej przyszłości. 
- Nie. Nie potrzebuje żadnego partnera na pocieszenie, jeżeli o to pytasz. To zbędny balast. Jako lider poświęciłem się klanowi i nie będę tego zmieniał. A dzieci nie planuje, więc jeśli to wszystko, to wybacz, ale obowiązki wzywają - to powiedziawszy ominął ją i wyszedł z jaskini na zewnątrz. Na szczęście kotka nie poszła za nim, więc odetchnął z ulgą. 

***

Musieli znaleźć nowe miejsce do zamieszkania... A to wszystko wina tego mysiego móżdżka Papli! Powinien bardziej interesować się uczniami. Wierzył jednak, że mentorzy doskonale dzielą się wiedzą ze swoimi wychowankami odnośnie zachowania na zgromadzeniu. Cóż... Mylił się. Następnym razem postara się podejść do każdego młodego adepta i jasno i klarownie wyjaśnić im, że nie toleruje paplania na prawo i lewo o dzikach. 
Kolejny patrol przyszedł, zdając mu raport, że niestety nie znaleźli żadnego innego miejsca na przenosiny. Na dodatek Wydrzy Las oberwał od Dwunożnego, przez co skończył w legowisku medyka. Jednak pojawił się kolejny problem. Błoto. Irgowy Nektar skręciła przez rozmokłą ziemię łapę. Dotarły do niego wieści również o katarze głównego, sędziwego medyka oraz Modliszkowej Łapy. Na szczęście mieli ich tam aż trójkę, więc wierzył, że sobie poradzą z tymi problemami. Gorzej się sprawa miała z Sosnową Igłą, która z rana go obudziła mówiąc, że widzi jakieś znaki od Miejsca, Gdzie Brak Gwiazdy i że powinni zabić Skalny Szczyt, która w jej mniemaniu wyglądała jej na kota z Klanu Gwiazdy. Zalecił jej udanie się do medyka, co poskutkowało tym, że nie pamiętała, co przed nim odwaliła. Pokręcił głową. 
Do jaskini weszła Motyli Trzepot wraz ze swoimi braćmi. Rzucili jedną piszczke na marny stos, po czym rozeszli się w swoje strony. No może nie wszyscy... Widząc jak ta do niego zmierza, od razu udał się do swojego legowiska z nadzieją, że daruje sobie te miauczenie mu nad uchem o uczuciach.

<Motyl?>

Wyleczeni: Irgowy Nektar, Modliszkowa Łapa, Sosnowa Igła

Od Rozżarzonego Płomienia cd Czajkowej Łapy

 No naprawdę tak trudno było to załapać? Poprawił ją po raz kolejny, czekając na jakiś efekt. Pogoda nie rozpieszczała, ale walka z wrogiem nie odbędzie się zawsze na pięknym, słonecznym oraz równym terenie. Dlatego też to błoto było wręcz idealne do tego typu ćwiczeń. Utrudniało złapanie równowagi, ale kto mówił, że szkolenie na wojownika będzie proste? 
Kotka ponownie zaczęła prezentacje, jednakże coś poszło nie tak, bo wywróciła się, wpadając wprost na niego. Ciemne błoto zatopiło się w jego rudawej sierści, lokując się również na jego pysku, co spowodowało, że go szlak trafił. Wyglądał teraz jak jakiś brudny szylkret! Napuszył się ze złości, wbijając mordercze spojrzenie w Czajkową Łape, na której dojrzał rozbawiony uśmiech. Ten szybko jednak zniknął, kiedy tylko zorientowała się, że to wcale nie jest zabawne.
- Nie chciałam! - zawołała kuląc się, zarejestrowawszy jego złowieszcze spojrzenie.
- Nie chciałaś, ale ci się podobało! Doskonale widziałem twój wyraz pyska! A może ja zaraz niechcący przedłuże twoje szkolenie, bo nie nadajesz się na wojownika? Co to miało być?! Wleciałaś mi wprost pod łapy! Gdyby to był wróg, od razu zacisnąłby swoje zęby na twoim gardle i byłoby po tobie - warknął, ścierając z pyska błoto, co spowodowało, że tylko rozmazało się na jego sierści bardziej. Jego łapy w końcu też były w tej breji. - Idziemy - rozkazał i skierował kroki w stronę rzeki. 
Uczennica podążyła za nim, nadal ślizgając się po rozmiękłej ziemi. Nie obchodziło go jednak to, jak się jest niskim wypierdkiem, to życie jest trudniejsze. Dotarwszy na brzeg, zatopił łapy w lodowatej wodzie. Nie było to przyjemne, więc zaklął pod nosem na głupotę Czajkowej Łapy, która doprowadziła go do takiego stanu, by musiał cierpieć w zamian za usunięcie brudu. Mógł się wylizać, to nie stanowiło problemu, jednakże szkoda mu było czasu na pozbycie się posmaku ziemi z pyska. Kiedy brud z łapy odpadł, zaczął nią oczyszczać swój pysk. Trudno było jednak dosięgnąć boku, więc zawołał córkę Wilczej Zamieci do pomocy. 
- Wycieraj ten syf ze mnie, już! Moje futro ma wrócić do poprzedniego stanu, zrozumiano? Tylko nie lej dużo wody, nie chcę zmoknąć. Najlepiej liż - to powiedziawszy zaszczycił dzieciaka oczekującym spojrzeniem.

<Czajkowa Łapo?>

Obłoczna Myśl urodziła!

 Po pewnych komplikacjach Obłoczna Myśl urodziła trójkę zdrowych kociąt!

 

Narcyz

Sarna

Jałowiec



Od Niezapominajkowego Snu (Niezapominajkowej Gwiazdy)

*przed śmiercią zboża*

Nurt rwał się niespokojnie, porywając ze sobą drobne gałęzie i liście drzew. Brutalnie podtapiał je, by po uderzeniu serca znów wynurzyły się na powierzchnie. Nieprzerwany cykl.
Deszcz uderzał o taflę wzburzonej wody. Agresywnie ostrzeliwał gładź niespokojnej wody. Uderzał rytmicznie o grzbiet zgarbionego kocura.
Para żółtych ślepi odbijała się w powierzchni jeziora. Ilekroć zamknął oczy. Ilekroć niechętnie spoglądał. Widział je. Jarzyły się. Niczym uwięzione w morskiej toni bursztyny.
— Niezapominajku...? — spokojny głos za jego grzbietem.
Aż zbyt nierealny. W tych czasach... w tych czasach nie dało się być spokojnym.
Niekończący się głód. Klanowe dramaty. Wrogowie rosnący w siłę. Mało kociąt. I Zbożowa Gwiazda, słabnąca każdego dnia.
Problemy nie zdawały się kończyć.
— Niezapominajku, proszę spójrz na mnie.
Niechętnie odwrócił łeb, by spojrzeć w żółte ślipia.
Podobne do tych, które prześladowały go za dnia.
— Spójrz na siebie. — głos nabrał na silę. — Wyglądasz jak wieszak na myszy, a nie zastępca Klanu Nocy. Kocham cię, ale nie mogę patrzeć na to. Musisz wziąć się w garść. Albo chociaż udawać. Inaczej zorientują się. Skończysz jak Jesionowa Gwiazda. Wygnany z własnego klanu.

* * *

Otworzył szeroko zielone ślipia. Rozejrzał się zdezorientowany. Przemoczone futro ciążyło. Ciągnęło do błotnistej ziemi. Nieznany skrawek ziemi nie przypominał mu niczego. Niepewnie wstał, próbując znaleźć znajomy punkt. Łapy skierowały go pod niską brzozę. Łyse gałęzie przepuszczały nabierający na sile deszcz. Woda ciekła z niego. Niczym po kąpieli w jeziorze. Otrzepał się, ponuro zwieszając łeb. 
— Niezapominajkowy Śnie? — kolejny głos. 
Kroki rozległy się w oddali.
Kolejny sen czy rzeczywistość? 
Nieprzyjemny dreszcz przechodzący przez przemoknięte ciało zdawał się taki prawdziwy. Niebieskie punkty zabłysły w oddali. Ciało pokryte złotem i kremem. Znał ją. Lecz jej imię zdawało się tak głęboko zakopane w pamięci. Coś złego się z nią wydarzyło. Ale nie pamiętał co. 
— Zastępco? — miauknęła ponownie, przyglądając się niepewnie kocurowi. 
Uniósł łeb.
— Tak? 
Jej wzrok lustrował go uważnie. Była zdezorientowana. Nie wiedziała co powiedzieć. Czuł to. Czuł, że wyczuwa jego słabość. 
Musisz wziąć się w garść. - słowa ze snu uderzyły go, stawiając na łapy.
— Coś się stało? Dlaczego pan tu tak moknie? — delikatnie dobrała słowa, podchodząc trochę bliżej. 
Wyprostował się lekko. Na tyle ile przemoknięte i zmęczone ciało pozwoliło. Powieki kleiły się do snu. Miał ochotę zignorować kotkę. Zignorować wszystko. Zasnąć i zniknąć się na długi czas. 
— Polowałem. — wysapał głosem tak zmęczonym, że kotka nie odważyła się zadać kolejnego pytania. — Chciałem upolować coś... dorodnego. Dla Brokułowej Łodygi. — dodał. 
Kotka zmarszczyła brwi. 
— Nie może się pan tak przemęczać. — miauknęła cicho. — Proszę wracać, ja zapoluję. 
Niezapominajkowy Sen położył uszy, słysząc rozkaz od młodszej kotki. Lecz miała rację. I tak nic by nie wskórał. Nawet gdyby chciał. 
Niepewnie wstał, nadal nie wiedząc gdzie jest. Łapy obrały jeden z kierunków. Leśne krzewy, które mijał zdawały się takie same. Mniejsze, większe. Lecz każdy obcy. Niewielkie listki zaczynały pokrywać ich gałęzie, zwiastując porę nowych liści. Jedynie one miały nadzieję, że ona faktycznie nadejdzie. 
Znajomy szum wpadł do ucha kocura. 
Jezioro. 

* * *

— Nie możesz się tak przemęczać. — słodki głos otulał go do snu.
Zmęczone zielone ślipia potulnie zamykały się. Czuł się tak lekko. Tak bezpiecznie. Ciepły brzuch kotki działał tak kojąco. Jej ogon powoli wędrował po grzbiecie kocura. 
Niczym za kocięcych czasów. 
Niczym Wrzosowa Polana...
— Opowiedz mi coś proszę... mamo... — senne słowa wypadły z pyska vana. 
Cichy śmiech. Coś ciepłego przejechało po jego czole. Nie miał siły otworzyć ślip. Nie chciał psuć tego. 
— Dawno, dawno temu... Gdy na świecie było zaledwie parę kotów dwójka braci pokłóciła się. Obydwoje chcieli przewodzić ich rodzinnemu klanu. Obydwoje chcieli dobrze, lecz ich czynny stawały się coraz agresywniejsze. Nie zdawali sobie sprawy, że ich zachowanie odbija się na ich społeczności. Że każdego dnia niegdyś bracia i siostry zaczęli skakać sobie do gardeł. Tacy sami, a tacy poróżnieni. Matka dwójki braci nie mogła na to patrzeć. Nie potrafiła spoglądać jak jej własne dzieci się mordują i nic z tym nie począć. Więc otruła synów. 
— Co...? — nieprzytomny głos wyrwał się z jego pyska. 
Zwinął się w kłębek, otulając szczelnie ogonem.
— Co to za bajka? 
Kotka mruknęła coś pod nosem, uderzając ogonem o podłoże. Kurz wzbił się w powietrze, wędrując po dawnym więzieniu Lisiaków. 
— Prawdziwa. Wiesz jaki jest z tego morał? Nigdy nie wiesz kto cię wykiwa. 

* * *

Zachmurzone niebo powitało go. Chłodny poranek. Niechętnie zwlekł się z legowiska, prostując łapy. Niektóre koty zebrały się już wokół wierzby. Zbożowa Gwiazda odpoczywała zmęczona. Jedyne ciche parsknięcia utrzymywały ich w przekonaniu, że nadal żyje. Spojrzał na pyski kotów wyczekujących jego rozkazów. Zlewały się w jedność. Nieznaną jedność.
Niepewnym krokiem wskoczył na korzeń.
— Malinowy Pląs i Kasztanowy Dół poprowadzą poranny patrol. Dołączą do nich... — jego spojrzenie padło na młodych wojowników.
Nieznanych mu kotów. Część ich była niegdyś kociętami Puszystego Futra. Lecz jak one się zwały.
— Kalinowe Serce i Bezchmurne Niebo. — dokończył szybko. — Późniejszy patrol odbędzie się pod okiem Zbożowego Pola, Kurkowej Pieśni i Deszczowemu Tańcu.
Koty rozeszły się. Młodzi wesołym krokiem powędrowali do innych. Zbioru kotów, których imienia nie potrafił sobie przypomnieć. Przystanął niedaleko, przysłuchując się ich rozmowie.
— Znów mi się pofarciło. — odparła wesoło czarna kotka.
— Chciałabym chociaż raz zostać wybrana na poranny patrol. No masakra. Niezapominajkowy Sen zdaje się, że nigdy mnie nie przydzieli. Ani razu się nie zdarzyło, żebym na nim była od mianowania. Ani razu! No nie po to wstaję o tej godzinie. Ugh, mam dość tych ciągłych polowań i polowań. Tak ma być aż do śmierci?! Chciałabym chociaż raz obić porządnie jakąś klifiacką mordę. — zaczęła jazgotać inna.
Tuż za nią podążała bura skulona kotka.
— Nic dziwnego, Ptasi Jazgocie, że cię nie wybiera. — miauknął złośliwie bury kocur. — Chyba wszyscy dostaliby tam pierdolca z tobą.
— Potem by mu stękali cały dzień czym mu tak podpadli. — dodała czarna kotka, szturchając złotą.
— Haha, ale jesteście śmieszni. Wcale tak dużo nie gadam. Na pewno nie więcej od Astrowego Poranka. Ona tylko jęczy o tym jaka jest piękna i cudowna i ah i oh i ughh, jak ja jej nienawidzę. — jęknęła wojowniczka.
— Jak się spojrzy to Bażancie Futro wcale nie jest od niej lepszy. — stwierdziła prześmiewczo jednooka kotka.
Bury zjeżył się.
— To, że twoja babcia jest liderką nie powstrzyma mnie przed pozbawieniem cię drugiego oka. — syknął kocur.
Biało-niebieska kotka pokazała mu język, idąc na przód grupy.
— Jak twoje bachory, Popielaty Świcie? — mruknęła czarna kotka. — Czy może Klan Gwiazd zesłał ci już kolejne?
Jednooka się zatrzymała i uniosła dumnie łeb. Ogon także podniósł się znacząco do góry.
— Zazdrościsz mi, Kwitnąca Stokrotko? Masz już tyle księżyców na karku, a nawet kocura nie umiesz znaleźć. Masakra. — stwierdziła kpiąco.
Ptasi Jazgot, Bażancie Futro, Astrowy Poranek, Popielaty Świt, Kwitnąca Stokrotka. Ptasi Jazgot, Bażancie Futro, Astrowy Poranek, Popielaty Świt, Kwitnąca Stokrotka.
Powtarzał niczym zaklęcie imiona kotów. Musiał zapamiętać.
By jego problem nie wyszedł na światło dzienne.

* * *

Deszcz znów szalał zamieniając ziemię w jezioro błota. Niezapominajkowy Sen szedł przed siebie. Ściana deszczu utrudniała widzenie. Lecz tkwiąca się w nim nadzieja, że może na coś trafi, chociaż zagłodzoną mysz, kazała mu iść na przód. Mocny wiatr zawiał. Trawa uległa mu, pokładając się na ziemi. Niezapominajek prawie też. Skulił się na ziemi.
Nie miał siły. Nie miał siły walczyć z żywiołem. Deszcz uderzał boleśnie w ciało kocura. Bezradny jęk opuścił jego gardło. Kolejny podmuch wiatru. Nieco lżejszy. Wraz z nim deszcz zdawał się stracić na sile. Zbłąkane krople uderzały o jego grzbiet. Aż lekka mżawka zapanowała na polu. Kocur uniósł się niepewnie.
Niewielkie promienie słońca zdawały się spadać na polana. Niewyraźne plamy światła wędrowały po łące. Słońce walczyło z morzem chmur. Niezapominajek rozejrzał się. Malutka iskra rozpaliła się w jego sercu. Zapomniał o pięknie przyrody, która go otaczała. Jeszcze trochę... i wyrosną kwiaty. Rzeka kolorowych płatków zaleje szarobure krajobrazy. Niewielki uśmiech wkradł się na zmęczony pysk. Pewniejszy krok przed siebie. Lekko uniesiony ogon. Po raz pierwszy od dawna czuł się tak... lepiej.
Doszedł do kłody dzielącej tereny Klanu Nocy i Klanu Burzy. Lecz zamiast skrytych w niej mieszkańców polany dojrzał dwie pary ślipi.
Jedną znaną mu żółtą, a drugą intensywnie zieloną.
— Ups... — gadatliwie zazwyczaj kotka była wyjątkowo cicha.
Jej towarzysz niespokojnie się poruszył. Zapach królików uderzył do nozdrzy Niezapominajka. Zmarszczył brwi. Nie wierzył w co widzi. Otworzył pysk, lecz po uderzeniu serca zamknął nawet nie wiedząc co chce powiedzieć kotce.
— To nie tak jak myślisz...? — miauknęła złota niepewnie.
Cofnął się o krok, próbując złapać powietrza.
Co tutaj mogło być nie tak jak myślał?
— Na Klan Gwiazd, czy to twój ojciec? — zapytał jej towarzysz, lecz nim odpowiedziała wyskoczył z kłody. — Najmocniej przepraszam, że nie zapytałem pana o zdanie, ale no... nie miałem jak. Ale naprawdę kocham pana córkę i mam nadzieję, że się dogadamy. Nigdy bym jej nie skrzywdził. Naprawdę...
— To nie mój ojciec. — syknęła złota, wychodząc za nim z kłody. — Tylko zastępca mojego klanu. — miauknęła ciszej.
— Oh... — wydał jedynie z siebie niebieski wojownik.
Para złotych ślipi wbiła w niego błagalne spojrzenie. Nie przypominała siebie na co dzień. Nie przypominała mu w ogóle kotki, której znał. Nie spodziewał się. Nawet nie podejrzewał...
Miał zdrajcę w klanie...?
Szybko wyrzucił tą myśl, kręcąc łbem. Nie mógł tak myśleć. Miłość nie wybierała. Ptasi Jazgot na pewno celowo do tego nie dopuściła.
— Niezapominajkowy Śnie, proszę nie mów nikomu. — miauknęła kotka. — Ja... ja nic mu nie mówię o naszym klanie! Przyrzekam. Przyrzekam na moją siostrę, matkę, ojca i przyjaciół. Tylko proszę nie mów Zbożowej Gwieździe. Nie chce skończyć jak Wronia Strawa... — jęknęła.
Niebieski kocur także do niego podszedł, wbijając spojrzenie zielonych ślip w niego.
— Tak, tak, prosimy. — miauknął smutno. — Nic, a nic nie wiem o Klanie Nocy. Naprawdę. Sam nawet nie wiem gdzie to jest... — urwał, dostając szturchnięcie od złotej.
Uśmiechnął się głupio do wywracając oczami wojowniczki.
— Ptasi Jazgocie, idziesz ze mną. — mruknął, odwracając się od Burzaka.
Kotka ze spuszczonym łbem potuptała za nim. W ciszy przeszli długość drzewa aż zatrzymał się.
— I co? Wydasz mnie jej? Miej litości! — syknęła, jeżąc.
Zmarszczył brwi.
— Nie. — miauknął cicho, widząc ulgę na jej pysku, dodał. — Ale chce wiedzieć wszystko co ci powiedział.
Ptasi Jazgot spojrzała na niego zdziwiona.
— Co?! — wyrwało się z jej pyska. — Nie możesz wymagać ode mnie, że mu nic nie powiem, a jednocześnie będę na niego nadawać.
Niezapominajek machnął ogonem zirytowany. Może jednak powinien powiedzieć liderce o tym co widział. Teraz żadnemu z klanów nie można było ufać. A złotej zachciało się romansów. Największej papli Klanu Nocy, czego nie dało się nie zauważyć po paru wschodach słońca obserwacji kotki.
— Czyli wolisz, żeby Zbożowa Gwiazda się dowiedziała o wszystkim? — mruknął cicho, rozglądając się.
Trawy tańczyły poderwane przez wiatr. Pogoda zdawała się coraz przyjemniejsza. Gdzieś w oddali rozległ się świergot ptaków. Odczucie odrealnienia rosło w kocurze.
Może to wszystko było jedynie kolejnym snem?
— Nie... — bąknęła cicho wojowniczka. — Wracajmy już...
Niezapominajek spojrzał na kotkę. Nie przypominała matki. Nie przypominała ani trochę cichej i chłodnej wojowniczki, z którą niegdyś pragnął się zaprzyjaźnić. Więc czemu nie umiał spojrzeć na jej córkę inaczej niż przez pryzmat dawnej relacji z Złotym Wilkiem. 
— Musisz być bardziej uważna. — dodał. — Nie pozwól drugi raz by ktoś was przyłapał. 

* * *

Martwe ciało leżało na granicy. Podszedł niepewnie. Czuł łzy gromadzące się w ślipiach. Gałązka sosny wbita w szylkretowe futro przesiąknięte krwią. Martwe zielone ślipia wędrujące po zachmurzonym niebie. Bordowe plamy na białym futrze. Zesztywniałe długie łapy. 
Gniew urósł w kocurze. Furia zapłonęła w kończynach zastępcy. Miał ochotę rzucić to wszystko i pognać na tereny Klanu Klifu. Sam wymierzyć sprawiedliwość. Sprawiedliwość, która ciągnęła się od śmierci Pszczelej Pręgi. Niewinnej cichej partnerki Chorego Ucha zabitej bezlitośnie. 
— Niezapominajkowy Śnie, nie. — odparł mu stanowczy głos, widząc rosnący w nim gniew. 
Pokręcił łbem, jeżąc sierść. Za późno na zastanawianie się. Za późno na plany. Teraz już to się nie liczyło. 
Tylko zemsta. 

* * *

Zbudził go głośny krzyk.
Oznaczał tylko jedno.
Czyjąś śmierć.
Nie wierzył w to. Sen stał się prawdą? Czy może to była rzeczywistość.
Chaos wypełnił obozowisko. A na samym środku jego...
Nie. To nie mogło się dziać. Nie tak szybko. Nie teraz. Nie gdy był taki zagubiony. Koty krążyły spanikowane. Szeptały. Krzyczały. Cała gama emocji szalała pod starą wierzbą, a w jego centrum.
Bengalka.
Poczuł, jak traci panowanie nad łapami. To nie mogło się dziać. Spoglądał na nieruchome ciało przywódczyni i nie wierzył. Zamykał oczy. Przecierał ślipia. Lecz koszmar jego ostatnich księżyców nie znikał.
— Kto to zrobił? — żałosny jęk wydobył się z jego gardła.
Morze ślip spojrzało na niego.
— Klifiaki! — krzyknął ktoś bez zastanowienia.
— Niemożliwe. Nie zakradliby się aż tak daleko na nasze tereny!
— A może? Kto inny by mógł? — zaczęła majaczyć niebieska kotka.
— Nie, to na pewno Klifiaki!
— Zbożowa Gwiazda była stara, pewnie zdechła. — wyszeptał Bezchmurne Niebo, wpatrując się prosto w jego ślipia.
— Deszcz zmył zapach. Nie dowiemy się. — syknął Jagodowy Krok, tupiąc łapą.
Niektóre koty przeniosły wzrok na niego.
— Wokół niej znalazłem jagody śmierci. Myślicie tępaki, że Klan Klifu zakradłby się przez nasze tereny tylko po to, żeby wepchnąć je w pysk Zbożowej Gwiazdy?!
Fala szeptów znów przeszła przez obozowisko.
— Więc mówisz, że to ktoś z nas? — krzyknęła donośnie Kwitnąca Stokrotka. — Chyba nie muszę mówić w czyich żyłach płynie krew mordercy!
Niektóre spojrzenia przeniosły się na jego siostrzeńców, inne na kocięta Puszystego Futra.
Napięcie rosło z każdym uderzeniem.
Czuł, że musi coś zrobić. Lecz czuł się tak bezradny. Głos utknął mu w gardle. Serce biło jak szalone. Mógł jedynie patrzeć. Patrzeć, jak zaraz wszyscy skoczą sobie do gardeł.
— Powiedziała poczwara stworzona przez trójkę popleczników Lisiego Łajna. — zarzuciła Astrowy Poranek, unosząc dumnie łeb. — Nie zapominajmy, że to oni nie raz próbowali zabić Zbożową Gwiazdę. Kto wie? Może ich dzieciom się udało...?
— CISZA! — rozległ się ryk.
Zdziwiony dotknął własnego pyska. Lecz nie on był twórcą wrzasku. Czarna sylwetka zeskoczyła z konaru wierzby i znalazła się tuż koło jego boku.
— Nie jesteście ciekaw co ma do powiedzenia nasz nowy lider? — miauknęła, unosząc do góry brew. — Niezapominajkowa Gwiazdo?
Przełknął gulę rosnącą z każdym uderzeniem serca w jego gardle. Cały klan na niego spoglądał.
— Samosądy do niczego nas nie doprowadzą. — odrzekł, zmuszając się do normalnego głosu. — Zbożowa Gwiazda musi zostać pożegnana. Po tym jak Kacze Pióro ją zbada, zostanie pochowana. Po tym zostanie wznowione poszukiwanie mordercy. Mordercy, który zdecydowanie nie mógł być kimś obcym dla Zbożowej Gwiazdy, skoro na jej ciele nie ma oznak walki. — urwał przenosząc spojrzenie na Borówkowy Liść.
Kotkę, która nigdy nie kryła się z pogardą do matki. Która sama ją zdradziła.
Niezapominajek czuł, że to ona. Że to ona była temu wszystkiemu winna. To ona zawaliła cały jego świat. Zrzuciła cały ciężar, który nosiła na sobie liderka. Skazała go na mękę poszukiwania mordercy. Zabawiła się z nim. Pewnie znów chciała przejąć władzę. Znów chciała zabawiać się nimi. Lecz nie zamierzał jej pozwolić. Nie da się oszukać. Nie był tym samym naiwnym kotem.
Spojrzał niepewnie na pyski kotów. Kotów tak jednocześnie obcych i bliskich mu zarazem. Wśród nich miał wyłonić zastępcę. Jego prawą łapę. Kota, który mógł wbić mu pazury w grzbiet w każdym uderzeniu serca. Kota, któremu musiał ufać.
Poczuł, jak Krucze Futro otula go mocniej ogonem. Jak jej przytłaczający ziołowy zapach wpada do jego nozdrzy. Ciepło futro przylega do boku.
— Moim zastępcą zostanie... — zaczął, wpatrując się w Klan Nocy. — Zostanie... Kasztanowy Dół.

CN