BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

po wygranej bitwie z wrogą grupą włóczęgów, wszyscy wojownicy świętują. Klan Nocy zyskał nowy, atrakcyjny kawałek terenu, a także wziął na jeńców dwie kotki - Wężynę, która niedługo później urodziła piątkę kociąt, Zorzę, a także Świteziankową Łapę - domniemaną ofiarę samotników.
W czasie, gdy Wężyna i jej piątka szkrabów pustoszy żłobek, a Zorza czeka na swój wyrok uwięziona na jednej z małych wysepek, Spieniona Gwiazda zarządza rozpoczęcie eksplorowania nowo podbitych terenów, z zamiarem odkrycia ich wszystkich, nawet tych najgroźniejszych, tajemnic.

W Klanie Wilka

Klan Wilka przechodzi przez burzliwy okres. Po niespodziewanej śmierci Sosnowej Gwiazdy i Jadowitej Żmii, na przywódcę wybrany został Nikły Brzask, wyznaczony łapą samych przodków. Wprowadził zasadę na mocy której mistrzowie otrzymali zdanie w podejmowaniu ważnych klanowych decyzji, a także ukarał dwie kotki za przyniesienie wstydu na zgromadzeniu. Prędko okazało się, że wilczaki napotkał jeszcze jeden problem – w legowisku starszych wybuchła epidemia łzawego kaszlu, pociągająca do grobu wszystkich jego lokatorów oraz Zabielone Spojrzenie, wojowniczkę, która w ramach kary się nimi zajmowała. Nową kapłanką w kulcie po awansie Makowego Nowiu została Zalotna Krasopani, lecz to nie koniec zmian. Jeden z patrolów odnalazł zaginioną Głupią Łapę, niedoszłą ofiarę zmarłej liderki i Żmii, co jednak dla większości klanu pozostaje tajemnicą. Do czasu podjęcia ostatecznej decyzji uczennica przebywa w kolczastym krzewie, pilnowana przez ciernie i Sowi Zmierzch.

W Owocowym Lesie

Społecznością wstrząsnęła nagła i drastyczna śmierć Morelki. Jak donosi Figa – świadek wypadku, świeżo mianowanemu zwiadowcy odebrały życie ogromne, metalowe szczęki. W związku z tragedią Sówka zaleciła szczególną ostrożność na terenie całego klanu i zgłaszanie każdej ze śmiercionośnych szczęki do niej.
Niedługo później patrol składający się z Rokitnika, Skałki, Figi, Miodka oraz Wiciokrzewa natknął się na mrożący krew w żyłach widok. Ciało Kamyczka leżało tuż przy Drodze Grzmotu, jednak to głównie jego stan zwracał na siebie największą uwagę. Zmarły został pozbawiony oczu i przyozdobiony kwiatami – niczym dzieło najbardziej psychopatycznego mordercy. Na miejscu nie znaleziono śladów szarpaniny, dostrzeżono natomiast strużkę wymiocin spływającą po pysku kocura. Co jednak najbardziej przerażające – sprawca zdarzenia w drastyczny sposób upodobnił wygląd truchła do mrówki. Szok i niedowierzanie jedynie pogłębił fakt, że nieboszczyk pachniał… niedawno zmarłą Traszką. Sówka nakazała dokładne przeszukanie miejsca pochówku starszej, aby zbadać sprawę. Wprowadziła także nowe procedury bezpieczeństwa: od teraz wychodzenie poza obóz dozwolone jest tylko we dwoje, a w przypadku uczniów i ról niewalczących – we troje. Zalecana jest również wzmożona ostrożność przy terenach samotniczych. Zachowanie przywódczyni na pierwszy rzut oka nie uległo zmianie, jednak spostrzegawczy mogą zauważyć, że jej znany uśmiech zaczął ostatnio wyglądać bardzo niewyraźnie.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 23 czerwca, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

19 czerwca 2025

Od Gąbczastej Łapy

Zgromadzenie

Z chwilą, w której łapy Gąbczastej Łapy zderzyły się ze śliską powierzchnią, rozłączyła się od swojej mentorki, trzymając łeb uniesiony. W tłumie szukała kotów, które przykułyby jej uwagę. Długo czekać nie musiała – ponieważ prędko na wyspie zjawiła się przedstawicielka Owocowego Lasu, a za nią inne koty. Gąbka postawiła uszy do góry i zwinnie przebiła się przez obce jej koty, aby finalnie przedostać się do jednego owocniaka.
— Hej! Jak masz na imię? — spytała od razu, nawet się nie zastanawiając. — Jesteś z Owocowego Lasu, prawda? Na krety, to taka ciekawa przynależność! — dodała jeszcze, a jej wąsy poruszyły się z ekscytacji. — Może opowiesz mi trochę o waszych zwyczajach? Macie jednoczłonowe imiona, prawda? I podobno macie jakieś inne rangi niż my... To znaczy, Klan Nocy też jest pod tym względem bardzo unikatowy! Mamy na przykład ogrodników, których nie ma w innych klanach! — kontynuowała. Jej rozmówczyni wydawała się młoda, może załapią wspólny język, czy coś w tym stylu! Oby tylko dymna nie spłoszyła ją swoim zachowaniem. Owocniaczka zaś była tak zatopiona w swoich nikczemnych, wulgarnych myślach, że nie zauważyła, jak ciemna kotka zmierza w jej stronę. Dopiero kiedy została zalaną burzą słów i pytań, wróciła świadomością na wyspę.
— A-a... — słowa ugrzęzły jej pod językiem. Uczennica była w podobnym wieku co ona, najpewniej trochę młodsza. Na pewno była uczennicą, wielkością przypominała Jaśminowiec. Miała ładne futerko, lekko pokręcone, trochę jak tatko... Szybko się jednak pozbierała i przybrała nonszalancką, lekko wyniosłą maskę – była starsza, fajniejsza. Owocniaczka uśmiechnęła się lekko.
— Jestem z Owocowego Lasu, to prawda. Masz niezłe oko i niezły nos, chociaż... Ty pachniesz jak wodorosty i ryby, więc to też nie takie trudne odgadnąć, nawet jakbyś nie powiedziała, gdzie należysz... Ja pachnę ładnie, nie tak, jak przykładowo moja młodsza siostra – ona cuchnie zgniłymi jabłkami... Niestety tak to już u nas jest... Ty też mogłabyś śmierdzieć bardziej, ale... Ej! Pachniesz ziołami! Jesteś uczennicą medyka? Czy tym ogrodnikiem, co mówisz, że go macie…
Gąbczasta Łapa zachichotała na słowa kotki.
— Masz rację! Jestem uczennicą medyka — mruknęła radośnie, a potem wypięła dumnie pierś. — Bardzo lubię tę rangę! No i uwielbiam zapach ziół... a co do twojego zapachu, to chyba też nie jest zły. Nie wiem. A jak pachną zgniłe jabłka? Może twoja siostra gdzieś tu jest! Mogłabym się wtedy dowiedzieć — uśmiechnęła się do owocniaczki i zaczęła rozglądać dookoła. Wszystkie wonie różnych przynależności mieszały się tu ze sobą, przez co ciężko było wyczuć coś konkretnego. — Tak w ogóle to nazywam się Gąbczasta Łapa — przedstawiła się, po czym spytała:
— A ty? Nie przedstawiłaś się jeszcze.
— Miłostka się nazywam. Podobno po babci, ale nie znam jej. A co do siostry to nie ma jej tu. Została w obozie, bo pewnie by wpadła do jakiejś dziury i ktoś musiałby ją wyciągać – straszna z niej łamaga. Ach! — na samą myśl o obozie, Miłostka znów poczuła, jak się irytuje — Wszystkie fajne koty zostały w obozie, wiesz! To takie denerwujące! Tylko mój głupi brat tutaj jest ze mną, ale on jest głupszy niż ryba na drzewie! Mam wrażenie, jakby wszystko, co dzieje się w legowisku, było najważniejsze na świecie, że wszystko mnie omija, a nagle wszyscy zaprzyjaźnią się z moim najlepszym przyjacielem, którego tu nie ma! Wiesz, o czym mówię, Gąbczasta Łapo?
— Miłostka? — powtórzyła. — A co to tak właściwie znaczy? Poza tym bardzo ładnie brzmi! Podoba mi się... miłostka, miłostka... — Gąbka zaczęła powtarzać pod nosem, ale po chwili się opanowała i przestała, podnosząc głowę, aby spojrzeć na owocniaczkę.
Zdziwiła się na jej słowa.
— Jasne! — odparła prędko. — To musi być bardzo męczące! Ale z drugiej strony, jeśli ty jesteś na zgromadzeniu, to także możesz poznać jakieś nowe koty! Tyle ich tu jest... i zawsze się coś dzieje! Niech twoi znajomi żałują, że nie zostali wybrani! — podjęła próbę pocieszenia Miłostki, a potem krzywo się uśmiechnęła.
— Ale ja nie chcę żadnych nowych kotów – mój Len jest najfajniejszy — fuknęła, ale uznała, że jednak musi być trochę milsza, trochę bardziej... fajna — No ale prawda, mam nadzieję, że coś się stanie ciekawego. Bo wiesz... Skoro już tak tyle przeszłam i się fatygowałam, no to niech to będzie tego warte — uśmiechnęła się złośliwie, jakby już miała coś konkretnego na myśli.
— Ej, a czy bycie medykiem nie jest najnudniejszą rzeczą na świecie? Brzmi strasznie monotonnie, no i niektóre zioła tak śmierdzą! Mnie aż w nosie kręci. Raz prawie dostałam karę, bo się kręciłam po legowisku naszej szamanki i medyczki Pani Świergot. Nie wiem, nie mogłabym być takim kimś. Ja jestem zwiadowcą! Najfajniejszym kotem w całym Owocowym Lesie! — położyła łapę na swojej piersi, wypinając ją — Jakby były tutaj jakieś drzewa, to bym ci pokazała, bo nikt tak nie biega po drzewach, jak ja! Nawet wiewiórki. Ej, a wy w Klanie Nocy macie w ogóle drzewa? Czy mieszkacie pod skałami w rzece jak jakieś ślimaki?
Uczennica nieco zdziwiła się na słowa Miłostki. Czemu nie chciałaby mieć większej ilości znajomych? Dziwne.
— Nie wiem, kim jest ten Len, że jest dla ciebie taki ważny... ja to bym chciała mieć wielu znajomych! — przyznała, a potem wsłuchała się w słowa owocniaczki, która opowiadała o swojej randze. — Ej! Bycie medykiem jest świetne! Mogę leczyć koty, pomagać mojej mentorce, a przede wszystkim... mam niesamowitą więź z Klanem Gwiazdy! — mruknęła, choć tak naprawdę jeszcze nigdy nie miała okazji być na jednym ze spotkań medyków, gdzie wreszcie mogłaby spotkać się ze swoimi gwiezdnymi przodkami. — Ojej, zwiadowcą! A co, oprócz biegania po drzewach, robi się jako zwiadowca? — spytała. — I tak, mamy w Klanie Nocy Drzewa! Nawet całkiem dużo. Czemu mielibyśmy ich nie mieć? — przekręciła głowę.
— No bo... — zastanowiła się chwilę – w sumie jej wyobrażenie o Klanie Nocy było zbudowane z patyków i śliny – nie wiedziała o nim zupełnie nic... No prócz tego, że jedzą ryby, więc mają dużo wody — Dobra... Nie ważne... No jako zwiadowczyni robię same świetne rzeczy! No i niebezpieczne też! — usiadła wyniośle, owijając ogon wokół łap.
— Umiemy tak świetnie biegać po drzewach, aby móc z góry pilnować naszych terenów – jesteśmy jak zjawy w koronach! Nikt nas nie słyszy, nikt nie widzi i nie czuję, bo zapach żywicy maskuję naszą woń; to bardzo mądre rozwiązanie! Zwłaszcza że na naszych terenach aż roi się od lisów i borsuków! No a one nie umieją się wspinać; jesteśmy bezpieczni. O! No i umiem rozpoznawać gatunki, wiem, na jakie mam nie wchodzić, bo złamią się lub wygną pod moim ciężarem — nie wiedziała, czy zrobi to wrażenie na kotce, ale sama uważała, że jej droga szkolenia jest najfajniejsza na świecie. — Czy medycy znają się na drzewach? Znaczy się, no wiesz... Na wszystkich, nawet na tych, które nie mają żadnych... Dziwnych zastosowań. Jak nie, to ja mogę ci pokazać, no ale... Tu nie ma drzew... Ogólnie, strasznie tu brzydko.
— To chyba fajnie, nie wiem... — odparła na opowieści o randze zwiadowcy. — Na pewno ciekawsze to niż bycie zwykłym wojownikiem! U was też są wojownicy? Może macie jeszcze jakieś rangi? — zaczęła dopytywać, ale na kolejne słowa Miłostki, przymknęła pyszczek. — N-nie! — zawahała się, gdy to wypowiedziała. W jej oczach błysnęła iskra ekscytacji. — Różana Woń nigdy mnie nie uczyła o drzewach! Byłabym taka szczęśliwa, jeśli opowiedziałabyś mi o nich nieco więcej! — Gąbka miała wrażenie, że z radości zaraz zacznie się trząść. Rany, to zgromadzenie było takie fajne! Wreszcie mogła porozmawiać z kimś w podobnym wieku! — Ale... masz rację. Tu nic nie ma. To zwykły kamień! — spostrzegła, rozglądając się dookoła. Miłostka chciała kontynuować, chciała powiedzieć o tym, że mają oczywiście jeszcze wojowników, że mają tych idiotycznych, leniwych stróżów, no i że mają szamana, ale... Ale właśnie usłyszała, że coś się dzieje. Odwróciła głowę i...
— Na Wszechmatkę... Jaki wstyd — jęknęła, a zaciekawione spojrzenie Gąbki tylko wzmocniło to uczucie. — Widzisz te dwa koty, które się na siebie rzuciły? Widzisz tego starego kretyna? To mój ojciec... — powiedziała z krzywym uśmiechem; ale heca, ciekawe gdzie był Sekrecik.
— Chcesz może... Się przejść gdzieś, nie zostawać tutaj?
Uwagę Gąbki także przykuły dwa walczące ze sobą koty. Jeden z nich zdecydowanie był owocniakiem, Gąbka widziała, jak razem z grupą wchodził na wyspę! Swoje zaciekawienie spojrzenie przeniosła na Miłostkę, która na pewno musiała znać tego kocura. Na pysku towarzyszki wymalowane było zażenowanie.
— Znasz g- — chciała zapytać, lecz nie dokończyła, bo Miłostka jej przerwała. — Na Klan Gwiazdy! — wyrwało się z jej pyszczka. Dobrze, że jej rodzina nie odwalała takich rzeczy na zgromadzeniach! — No nie wiem. Chyba wolałabym poobserwować dalszy rozwój sytuacji!
— No dobra... — zgodziła się, obracając głowę w stronę akcji. Miała nadzieje, że nie zdradzi jej szczupła sylwetka ani lekko podkręcone futerko – może nikt się nie zczai, że to jej staruszek. — Ciekawe, o co poszło... Bo wiesz, mój tato jest zwykle jak gołąb – pocieszny i przymilny, a za matkę to by się dał pokroić. Niezła sprawa... Ciekawe co z tego wyjdzie... Na Wszechmatkę, ale mu staruszka da lanie, jak wrócimy — zaśmiała się dźwięcznie i szczerze. — Chcesz podejść bliżej? Może dowiemy się, o co chodzi, mi to nie robi różnicy.
Wtem uczennica zauważyła, jak dwójka kotów zostaje rozdzielona przez innych.
— No jasne, chodź! Tylko szybko, bo nam się jeszcze rozejdą! — mruknęła szybko i niezrozumiale, po czym zaczęła się przeciskać w stronę miejsca akcji.
— Chodź! Chodź! Ach! Ale akcja! — rzuciła Miłostka, gdy razem przebijały się z Nocniaczką między innymi kotami. Raz nawet, kiedy spotkała się z jakimś bucem, co zastawił jej specjalnie drogę, szepnęła, niemal z dumą, że ten czekoladowy to jej tato, a kiedy kot stał zdziwiony, przepchnęła i go. — Patrz! Leży! Leży jak kocie! Nie mogę, Gąbka, patrz! Ale żenujące! Jak myślisz, walnie piorun? — zapytała cała rozpromieniona i podekscytowana. Choć sytuacja wydawała się z pozoru nieprzyjemna, to młoda uczennica, uśmiechając się w najlepsze, za pomocą susów przemierzała wyspę. Podążała tuż za Miłostką, przytakując na każde jej słowo.
— Ale akcja! Ale by było, jakby przodkowie ich ukarali...! Mogłabym się każdemu chwalić, że widziałam ich gniew na własne oczy! — mruknęła. — Tylko już się chyba uspokaja... myślisz, że można coś jeszcze z tym zrobić?
Gąbka miała rację. Kocury już się nie biły, a kłótnia zdawała się przenieść między jej ojcem a jakimś innym kotem, który teraz trzymał go przy ziemi.
— Hm... ACH! Słyszysz, o czym gada staruszek? Poszło o mnie! Haha! Ja też jestem w to jakoś wmieszana! Myślisz, że powinnam zrobić jakąś scenkę?
Ciemnofutra nawet się nie zastanawiała. Słowa same wyrwały się z jej pyszczka:
— Tak! Tak!
Miłostka potrząsnęła głową, aby nadać swojemu futerku roztrzepany wygląd, nałożyła maskę strachu i przejęcia. Wzięła kilka głębokich oddechów i nagle wybiegła z grupy kotów, wrzeszcząc i nawołując.
— Ach! Ach! Tatusiu! Co oni ci robią?! — przednimi łapami naparła na Kijankowe Moczary, który dalej trzymał go na ziemi. Słyszała w tle głos jakiejś liderki, ale nie przeszkadzała sobie. Jej ruchy były gwałtowne i chaotyczne – to był jej wielki międzyklanowy występ.
— Proszę puścić mojego tatę! Proszę Panie Szanowny wojowniku! Nie rób mu już krzywdy, proszę — płakała i jęczała. Kijankowe Moczary spojrzał na rudą.
— Nie martw się, młoda. Twojemu ojcu z mojej łapy włos z głowy nie spadnie, jednak na razie musi ochłonąć. Wasza liderka... Sowia Gwi- Znaczy, Sowa, powinna zaraz tu kogoś przysłać. Oni zajmą się wymierzeniem mu kary.
Gąbczasta Łapa pobiegła tuż za Miłostką, a po jej skończonym występie, spojrzała się na swojego pobratymca. Przez chwilę stała w bezruchu, a potem wciąż nie spuszczając z niego wzroku, pochyliła się nad uchem owocniaczki i szepnęła:
— Czy twój ojciec zostanie osądzony? — spytała. — Jeśli osąd odbędzie się w obozie, na następnym zgromadzeniu chcę poznać jego wszystkie szczegóły! — zażądała żartobliwie, ale owocniaczka już patrzyła wilgotnymi oczami na nocniaka; gdzieś z tyłu słyszała śmiech Gąbki, co tylko dodawało jej animuszu do dalszej gry. Wtedy też poczuła jej bliższą obecność i usłyszała jej słowa. Przyłożyła jej ogon do pyska, jakby uciszając, a następnie poklepała nim po pysku. Nie może zniszczyć jej występu! Nie teraz!
— Szanowny Panie... Panie Wojowniku, ja... — zabrakło jej słów pysku. Czarny kocur był... nawet całkiem... nie! Brakuje mu tego jasnego futra i tych oczy niczym wonne siano... to nie Len! Ale... siano, zanim jest suche, jest przecież zieloną trawą... zieloną jak oczy wojownika... — Ah... Przepraszam, nie wiem co powiedzieć... Pan rozumie, tyle emocji, a też... Stoi pan na moim tacie, ja nie wiem, co się dzieje... Czy mógłby Pan... Wstać z niego... Jest już stary, jeszcze się połamie... Mama będzie zła, jak ojciec się połamie, rozumie Pan... — miała suszę w pysku, a oczy wędrowały to w dół, to znów na ostro zarysowany pysk wojownika. Kijankowe Moczary wysłuchał młodszej, po czym przerzucił spojrzenie zielonych oczu na kocura. Faktycznie, przestał się tak szamotać i pojękiwać, co wcześniej wprawiało łaciatego w lekki dyskomfort. I choć z czekoladowymi nigdy nic nie wiadomo, tak widząc zmartwienie w zaszklonych oczach córki napastnika, odsunął się, dając owocniakowi przestrzeń.
— Widzisz, płotko, jest zdrów jak (o)koń. Trochę się zakurzył, ale to może nawet i lepiej... Ekhem! — uciął, przypominając sobie, że nie jest w Klanie Nocy. — Myślę, że będzie miał szczęście, jeśli twoja mama go nie połamie, ale jak uważasz. Nie powinienem odbierać jej tej "przyjemności". Zmykać już, raz-dwa, nie ma tu na co patrzeć! — zaczął rozganiać gapiów. Miłostka odprowadziła wysokiego, smukłego, gibkiego, eleganckiego... Odprowadziła KOCURA wzrokiem. Spojrzała na ojca, który teraz powoli wstawał z ziemi. Był brudny, poobijany, ale cały i nawet całkiem... zadowolony? Posłał córce uśmiech, ale ta tylko podniosła brew i parsknęła, odchodząc. Odnalazła Gąbkę, którą uciszyła chwilę temu.
— Przepraszam za ten ogon w nosie, ale nie mogłabym pozwolić, żebyś zniszczyła mi przedstawienie! — uśmiechnęła się. — Niezłe to było co? Haha! Masz może jednak rację, że lepiej jest być tutaj, a nie w obozie! — była rozbudzona, a oczy iskrzyły jej się niczym poranna trawa. — Ej... a co to za kot... ten, co trzymał mi staruszka?
— Tak, tak! To było świetne! Nigdy tak dobrze się nie bawiłam! — Gąbka odparła, a potem wyprostowała się i spojrzała na Miłostkę. — Mówiłam! Na zgromadzeniach zawsze jest ciekawie!
Jej wzrok powędrował w stronę łaciatego kocura.
— On? Nazywa się Kijankowe Moczary — mruknęła. — Widziałaś, jak romansował dziś z tą kotką z Klanu Wilka na zgromadzeniu?
— Z Klanu Wilka? A co oni niby tam takiego mają? Pewnie śmierdzi u nich wilczymi bobkami — zażartowała, ale w sercu nie było jej tak do śmiechu. Chociaż... nie! Ona nie może teraz zdradzić Lna; on jest jej... no może nie partnerem, ale... może... kiedyś? — Nie mogę się doczekać, aż będę to mogła wszystkim opowiedzieć, nieźle się porobiło! Ale, wracając do tego, co mi szeptałaś na ucho – jasne, że ci wszystko opowiem! To będzie takie śmieszne! Bhaha! Nie wiem, co bym zrobiła na jego miejscu, jakby mi dali jakąś głupią karę, chyba bym się zapadła pod ziemię, chyba bym wolała odejść z owocowego lasu! Co byłoby najgorsze? Jak myślisz? Co brzmi na najgorszą karę, jaką mogłabyś za coś dostać?
Uczennica wzruszyła ramionami.
— Nie wiem, ale mamy z nimi sojusz — nie wiedziała nawet, od kiedy i po co był ten sojusz, ale chwila, ona była jego owocem... — O! Wiesz, że moja mama jest z Klanu Nocy, a tata z Klanu Wilka? To przez ten sojusz! Jestem jego symbolem! Brzmi fajnie, prawda?
Gąbka umilkła na moment, mrużąc oczy.
— Bardzo bym nie chciała, aby mi nadali jakieś głupie imię! U nas już jeden taki element jest, nazywa się Samowolna Łapa! — mruknęła. — Ale to nie koniec! W ogóle to go zdegradowali, wcześniej był wojownikiem!
— Who! Ale masakra! Chyba bym sobie oczy wyrwała, żeby tylko nie widzieć, jak na mnie patrzą! Ale wstyd! Ale imię chyba jeszcze gorsze! Mojego brata mogliby ukarać za bycie idiotą, mu się przyda głupie imię! — zaśmiała się. — Ej, a w sumie... Co to jest gąbka? To coś z wody? Jakaś ryba? — pytała, ale nagle zobaczyła innego kota, który idzie w ich stronę – był wkurzony?
— Wybaczcie, że przeszkadzam — nieznajomy zaczął niewinnie, choć w jego oczach i mówie ciała było widać istne wkurzenie. — Ale co macie do Klanu Wilka, a dokładniej TY co do nas masz?! — spytał zjeżony, stając niemal przed Miłostką.
— Co? Nie wiem, o czym mówisz, kolego — kotka powiedziała potulnie, wpatrując się w widocznie młodszego kocura. Mówiła cicho, wesoło, tak, aby nie można było wziąć ją za wrogą. — Nic do was nie mam, przecież to oczywiste, że trzeba być dla siebie miłym, no, chyba że ktoś śmierdzi jak wilczy zadek, ale nie mówię, że ty śmierdzisz. Gąbka nie śmierdzi jak pół wilczego zadka! — zaśmiała się.
— Myślisz, że to jest zabawne? Widać, że kogoś tu nie kochają i szuka publiki — syknął, chcąc przemówić jej do rozsądku słowami, a nie pazurami. Futro Gąbki się zjeżyło.
— Ej, koleżko, wyluzuj nieco! — wtrąciła się w ich rozmowę. — Myślisz, że nam się chce marnować ślinę na koty takie, jak wy? — dodała, nie czując, że robi coś potencjalnie złego. — Od razu uważasz, że wszystko jest o Klanie Wilka! My sobie tylko... spokojnie gawędzimy, nie masz żadnych powodów do tak nagłego atakowania nas! Patrz na siebie, co? — mruknęła oburzona. — Czasami może stwierdzimy jakieś fakty, ale czy to coś złego? — być może w zwyczajnych warunkach nie powiedziałaby czegoś takiego, ale pod wpływem obecności Miłostki, robiła cokolwiek, aby wyglądać na bardziej fajną.
— Jak widać, chce, skoro twoja koleżanka nas publicznie obraża. Poza tym to jest jedynie wasza opinia, a nie stwierdzanie faktów, rozróżniajcie jedno od drugiego może. I patrzę na siebie i jedynie bronię dobrego imienia własnego klanu, skoro wy nie umiecie o innych mówić z szacunkiem — prychnął, mając ochotę ich dwójkę porządnie zdzielić w te puste łby. Miłostka przewróciła oczami.
— Jeju... Może i mój żart był trochę niesmaczny, ale był śmieszny! Prawda, Gąbko? Zaśmiałaś się? — nie czekała na odpowiedź koleżanki. — Ale teraz już powiem coś, co jest faktycznie prawdą i wyniosłam to z obserwacji — uśmiechnęła się złośliwie do nocniaczki i puściła jej oczko. — Koty z Klanu Wilka to strasznie nudne buce. Macie patyk w zadku i nie umiecie się nawet zaśmiać, bo was małe gałązki wiercą w pupie – umiecie tylko stać wyprostowani, a pyski krzywicie jak przy zatwardzeniu – co jest zrozumiałe, bo tyłek zatyka wam kawałek drzewa.
— A może po prostu mamy swoją godność i nie zniżamy się do poziomu kogoś takiego jak ty — stwierdził, odnosząc wrażenie, że kotka jest jedynie mocna w gadce, ale gdyby doszło co do czego, to nie byłoby jej tak do śmiechu. — Poza tym lepiej patyk w zadku niż mieć za dużo luzu i potem problemy — mruknął, wygładzając sierść wzdłuż kręgosłupa. Adrenalina trochę opadła i racjonalne myślenie zaczęło brać górę, co nie umknęło uwadze Gąbczastej Łapy.
— Aj, idź już sobie, bo strasznie przynudzasz! Nie potrzebujemy rozmów z takim marudą i niszczycielem dobrej zabawy! — jęknęła. — Chyba że wolisz przekonać się o tym, że twoje pazury są równie tępe, co twoje myślenie — przewróciła oczami, a potem pomachała łapą, jakby próbowała odgonić od siebie wkurzającego robaka. Co ten wilczak jeszcze tu robił? Nie wolał się zająć swoimi sprawami, tylko musiał im głowę zawracać?
— No! Chcesz zobaczyć, co umiemy! Myślisz sobie, że co? Że jak jesteś kocurem, a my dwie kotki to możesz nami pomiatać, ty wilczy zadku? — Miłostka zaśmiała się. — Widzisz? Jak jesteś taki smętny, to nie masz obstawy, a jak jesteś taki zabawny i fajny, jak ja, to masz taką super przyjaciółkę jak Gąbką! — wyszczerzyła się do niego, pokazując zęby.
— To jest strasznie żenujące, wiesz? Jesteś żenujący! Żywica ci chyba weszła nosem i zakleiła mózg, bo nawet żadna myśl nie płynie.
— Już wam nie jest do śmiechu? Och, jak mi przykro. A o moje pazury się nie martw — odparł, zastanawiając się powoli czy chce mu się marnować czas na te mysie móżdżki.
— Jeszcze traficie na kogoś, kto będzie miał gdzieś kodeks czy przodków lub późniejsze konsekwencje. Poza tym, po co zaczynasz temat tego, że wy kotki, ja kocur? Co to ma do tego? Już nie masz argumentów i próbujesz się ratować czymkolwiek?
— Ale mi jest bardzo do śmiechu! Bo jak widzę takiego groźnego młodzika, który wyżej sra, niż dupę ma, to jedyne, co jestem w stanie zrobić, to z radością obserwować, jak zgrywa mędrca! — Gąbka warknęła, zadzierając brodę do góry. — Ciebie to i nawet samo Miejsce, Gdzie Brak Gwiazd by się wstydziło, nie wspominając już o Klanie Gwiazdy! — dodała, a potem mruknęła:
— Nagle taki przejęty jesteś naszym zdrowiem, co?
— Uuu, zawiało grozą. I lepiej zgrywać mędrca niż być idiotą, który myśli, że nim nie jest. Może się przejąłem, ponieważ jeśli coś wam się stanie przed następnym zgromadzeniem, to z kim będę prowadzić tak ciekawe dywagacje? — odparł, unikając tematu Klanu Gwiazd i Mrocznej Puszczy.
— Wiesz... — Miłostka zmrużyła ślepia i uśmiechnęła się z litością — Myślę, że bycie idiotą nam nie grozi... Zjadłeś cały idiotyzm tego świata i myślisz, że to, co wpakowałeś sobie do pyska, to rozum. Masz tuupet, nie powiem... — spojrzała na Gąbkę — Niezły ten nasz nowy koleżka, co? Już nie mogę się doczekać, co ciekawego powie następnym razem. Może opowie nam, jak się je szyszki??
— A jakie ma wybujałe ego! Szyszki szyszkami – ciekawe, kiedy zacznie jeść kamienie! — dopowiedziała uczennica.
— Dla was specjalnie znajdę coś lepszego niż szyszki, w końcu to takie oklepane. Cóż... To, co niby wpakowałem sobie do pyska, jest na pewno bliższe rozumu, niż tego, co wy tam macie — powiedział, zastanawiając się, czemu zaczyna się dobrze bawić, prowadząc tę dyskusję. — Kamienie? Mówisz z własnego doświadczenia może?
— Wiesz co... My w Owocowym Lesie mamy naprawdę dobre warunki; nie musimy żuć kamieni. Wiesz co, strasznie jesteś nudny, naprawdę, jak lubię się kłócić i dyskutować z kretynami, a mam duże doświadczenie w tym, to ty jesteś aż nad wyraz głupi, no i bucowaty. — szylkretka odwróciła się na tylnych łapach i zerknęła na Gąbkę. — Powiedz temu nudziarzowi, że nie będę już strzępić na niego języka.
Gąbka natychmiast zwróciła się do wilczaka.
— Słyszałeś! Idź sobie od nas, brudasie — burknęła.
— Owocowy Las? I wszystko jasne w takim razie. Widać, że z was mysie móżdżki, że koty z innych klanów muszą was wyręczać i wspierać w rozmowie. Brudasem to co najwyżej jesteś ty, nocniaku – skwitował. — Ale cóż, było miło. Jakbyście kiedyś jeszcze chciały pogadać, to pytajcie o Pustułkową Łapę — zakończył miłym akcentem, by odejść od dwójki kotek.

[3560 słów]

18 czerwca 2025

Od Cisowego Tchnienia CD. Miodowej Kory

Uśmiechnęła się pod nosem, nadal patrząc na syna. Tym razem wyglądało to jednak bardziej na spojrzenie, które daje się kociakowi, kiedy wymyśli kolejny z tych swoich mądrych planów. Przez jej głowę przelatywały wspomnienia ze swoich czasów uczniowskich. Spacery, zgromadzenia. Wszystkie te razy kiedy musiała ratować Topielcowy Lament z tarapatów. Wiedziała, że może i było to dawno, ale i tak zawsze będzie miała tylko obraz zabawnego, roztargnionego Topielca sprzed księżyców. Chciałaby znowu tak chodzić przez las, żartować. Nie byli już dziećmi. To już się skończyło.
— Twój ojciec ma wystarczająco dużo obowiązków na głowie. Ty też masz swoje. No, idź. Zanim okaże się, że spóźnisz się na patrol.

***

Była chora. Pierwszy raz od dawna czuła się tak okropnie. Epidemia, która rozwinęła się w klanie natrafiła również na nią, co z resztą nie było wcale zadziwiające. W końcu ciągle spała w jednym legowisku z chorymi, no i nie wysypiała się najlepiej ze względu na czuwanie przy pacjentach. Jej organizm osłabił się i wreszcie coś takiego musiało się stać. Niby miała swoich pomocników, ale ani trochę im nie ufała. Po tym, jak parszywie kłamali w jej sprawie na temat śmierci Sosnowej Gwiazdy, czuła, że chcą jej śmierci. Nie dawała im zajmować się nią. Wszystko co jej przynosili mogło być zatrute. Najłatwiejszą opcją było więc przynoszenie sobie samej ziół. Była przez to okropnie wyczerpana, ale zawsze lepsze to niż nic. 
“Mroczna Puszczo, pozwól mi wyzdrowieć i pozbyć się ich.” modliła się tylko. Chyba nikt jej nie słuchał. A nawet jeśli to nie odpowiedział. Miała nadzieję, że chociaż matka na nią patrzy, że opiekuje się nią. Może z pomocą Bieliczego Pióra? Jak na razie mogła tylko patrzeć jak jej dawni uczniowie podają zioła innym chorym, w tym przypadku Piołunowemu Dymowi. Chciało jej się wymiotować od patrzenia na nich. Jak takie brudne szczury mogły chodzić po jej legowisku? Gdyby tylko była zdrowa, mogłaby chociaż odwiedzić partnera… Tutaj nikt jej nie odwiedzał. Bo nikt nie mógł. Przez otwór będący wejściem do legowiska medyka widziała jak jej jedyny syn siedzi z Iskrzącą Nadzieją. Rozmawiali, śmiali się. Zupełnie tak jak ona niegdyś z Topielcowym Lamentem. Uśmiechnęła się lekko.


<Miodek? Co to za flirty?>

Wyleczeni: Piołunowy Dym
Cisowe Tchnienie wyleczona w ramach epidemii w KW

Od Jarzębinowego Żaru

[Przed drugą falą łzowego kaszlu]

Jarzębinowy Żar krzątała się przed norą medyków, energicznie machając ogonem na wszystkie strony. Kamyczki i patyki sypały się spod jej łap, strącane ze ścieżki w zapałach porządkowych. W obozie panował zaskakujący spokój – żadnych kociąt biegających dookoła, żadnych nagłych wezwań. Medyczka właśnie skończyła obchód żłobka i starszyzny. Teraz miała wolną chwilę... i okropnie się nudziła. Z braku innych zajęć postanowiła więc posprzątać obóz. Odkąd po karze za lekkomyślność zaczęła zajmować się porządkiem, zapałała do tego nietypową sympatią. Sprzątanie dawało jej poczucie kontroli. A i reszcie klanu wychodziło to na dobre – nikt już przypadkiem nie wbijał sobie kamienia w poduszkę łapy! Promienie słońca przedzierały się przez gęste korony drzew iglastych, tworząc jasne, ciepłe plamy światła na jej szylkretowym futrze. Jarzębina przysiadła na chwilę, by po prostu cieszyć się tą spokojną chwilą – ale oczywiście nie trwało to długo. Z pobliskiej ścieżki podeszła jasna kotka, unosząc przednią łapę do góry. Wokół niej unosił się słodkawy zapach mleka – jasny znak, że należy do karmicielek. Jarzębina podniosła się na łapy i spojrzała na nią z zaciekawieniem.
— Srebrzysta Łuno… — miauknęła, unosząc brew. Nie była pewna, co mogło się stać z łapą karmicielki. Machnęła długim ogonem, zapraszając ją do środka.
Kotka opierając się delikatnie o jej bok, weszła do nory i usiadła ostrożnie na posłaniu z mchu. Medyczka rzuciła okiem na jej łapę – i aż zmarszczyła nos ze zdziwienia.
— Błyszczący kamień? — mruknęła pod nosem.
— Tak... Wyszłam na krótki spacer — przyznała Srebrzysta Łuna z ciężkim westchnieniem
— Opieka nad młodymi to niełatwa sprawa. Ale mimo wszystko powinnaś bardziej uważać na siebie — wymruczała Jarzębina, po czym odwróciła się i podeszła do magazynku z ziołami.
— A jak tam u kociaków? — zapytała, nieco niewyraźnie, z pyskiem pełnym liści. Położyła rośliny na ziemi i zaczęła dokładnie oglądać poranioną łapę kotki.
— Rosną bardzo szybko! Jak grzyby po deszczu — zaśmiała się karmicielka, spoglądając na swoją łapę.
Już miała dodać coś więcej, gdy Jarzębina niespodziewanie wyciągnęła z rany drobne szkiełko. Srebrzysta Łuna syknęła z bólu, cofając się lekko.
— Tak to już jest. Będą z nich dobrzy wojownicy — odparła medyczka, nie przejmując się zbytnio bólem, jaki musiała sprawić. Czasem po prostu nie było innego sposobu. Z wprawą oczyściła ranę przy pomocy miękkiego mchu, który wchłonął krew. Następnie rozgryzła liście trybuli i nałożyła papkę na zranione miejsce. Wszystko dokładnie owinęła pajęczyną, by zabezpieczyć łapę.
— Na pewno… Mam tylko nadzieję, że podczas nocy nic im się nie stanie — miauknęła cicho kotka, z niepewnością w głosie.
— Będzie dobrze. Na pewno wrócą — mruknęła Jarzębina z przekonaniem. — A co do rany – jeśli zacznie puchnąć albo zrobi się gorąca, wróć do mnie. I uważaj, żeby maluchy nie zsunęły ci opatrunku!
Medyczka odsunęła się i zrobiła miejsce, by kotka mogła wyjść. Jednak Srebrzysta Łuna tylko przełknęła ślinę, westchnęła ciężko i zwinęła się w kłębek na posłaniu. Zmęczenie malowało się na jej pysku aż nadto wyraźnie. Jarzębina patrzyła na nią z troską. Szybko jednak odwróciła wzrok. Wiedziała, że opieka nad kociętami to coś, co potrafi wyczerpać nawet najdzielniejszą kotkę. Dlatego nie powiedziała nic więcej i pozwoliła Srebrzystej Łunie zostać w legowisku – by mogła chociaż przez chwilę naprawdę odpocząć.


Wyleczeni: Srebrzysta Łuna

Od Jarzębinowego Żaru CD. Koperkowej Łapy (Roztargnionego Koperka)

Kotka zamyśliła się na chwilę. Jej ogon drgnął lekko kilka razy, jakby ciało samo przypomniało sobie o tamtej przepowiedni. Zmrużyła oczy, po czym powoli podniosła się na łapy.
— Lepiej wyjdźmy z obozu — szepnęła cicho, rozglądając się dyskretnie za Cisowym Tchnieniem.
Zacisnęła zęby, dostrzegając, że mentorki nigdzie nie ma. Przeklnęła pod nosem – zabranie jej byłoby znacznie łatwiejsze niż użeranie się z przypadkowym wojownikiem.
Wypełzła ostrożnie z nory medyków, rozejrzała się po polanie i niemal natychmiast podeszła do swojego ojca. Przedstawiła mu krótko propozycję wspólnego wyjścia po zioła. Prążkowana Kita, choć zaskoczony, zgodził się bez wahania. Koperkowa Łapa dołączył do nich chwilę później. Cała trójka nie zwlekając, opuściła obóz. Gdy tylko znaleźli się w lesie, medycy oddalili się nieco od wojownika, poruszając się cicho wśród zarośli i szeptem kontynuując przerwaną rozmowę.
— W obozie ktoś mógłby nas podsłuchać — mruknęła ostrożnie, rozglądając się wokół.
— Masz rację — przyznał cicho Koperkowa Łapa, siadając przy niskim krzaku.
— Co do tej przepowiedni… — zaczęła, również przysiadając obok. — Myślę, że Klan Gwiazd chciał nam coś przekazać — dodała z powagą w głosie.
Spojrzała przez ramię, upewniając się, że Prążkowana Kita jest zajęty – węszył właśnie gdzieś dalej, szukając śladu ofiary. Dopiero wtedy wróciła wzrokiem do uczniaka.
— Tak, tylko... co? Byliśmy w jakiejś... skorupie czy czymś takim... a potem te pazury na łapie... — wyszeptał, przygnębiony i zmieszany, jakby próbował poskładać wspomnienia w całość.
— Nadal czuję te pazury na sobie — mruknęła kotka, a w jej głosie brzmiał cień lęku.
Zapadła cisza. Tylko liście szeptały coś w koronach drzew, a krzewy wokół poruszały się łagodnie na wietrze. Gdzieś w oddali przemknęła wiewiórka – i niemal natychmiast Prążek ruszył za nią w pościg.

<Koperkowa Łapo?>

Od Pietruszkowej Błyskawicy

Kotka szła przez las, wesoło machając ogonem na boki. Jej łapy miękko stąpały po wilgotnym, pachnącym mchami podłożu. Wróciła właśnie z patrolu – krótko odpoczęła i teraz, pełna energii, ruszyła w stronę samotniczek. Miała dziś zamiar wdrożyć swój plan! Chciała zabrać Jagienkę na spacer i pokazać jej kilka miejsc, gdzie rosną rzadkie zioła. Nie zamierzała jeszcze zadawać pytań ani poruszać trudnych tematów. Wiedziała, że zanim cokolwiek zbuduje, musi zdobyć zaufanie i nawiązać więź. To był pierwszy krok. Przedzierała się przez gęstwinę, przeskakując nad powalonymi pniami i korzeniami wystającymi z ziemi. Powietrze było wilgotne i niosło ze sobą mieszaninę zapachów: zbutwiałych liści, kory... i czegoś jeszcze. Czegoś obcego. Zmarszczyła lekko nos. Smród samotniczek coraz wyraźniej mieszał się z wonią Klanu Klifu i słomy. Mimo to każdy wojownik klanu bez problemu rozpoznałby, gdzie kończy się ich teren, a zaczyna coś obcego. Pietruszka przeciśnięła się przez kolczaste krzewy i na moment zatrzymała się w bezruchu, wpatrując się w drewnianą szopę majaczącą na horyzoncie. Wypuściła z pyska powietrze, jakby chciała wyrzucić z siebie napięcie, i ruszyła dalej. Jej ogon sunął nisko przy ziemi, a futro na karku było lekko nastroszone. Stanęła przed szopą. Wtedy z wnętrza wyszła Żelazna Zośka. Jej masywna sylwetka sprawiła, że ziemia zdawała się lekko zadrżeć pod ciężarem jej łap. Uniosła brew i rozejrzała się leniwie dookoła.
— Co tu robisz? Sama przyszłaś? — zapytała ociężale, siadając ciężko na ziemi. Drobnym kamyczkom wystarczyło to, by podskoczyły lekko do góry.
— Och, tak! Przyszłam do Jagienki — przyznała radośnie Pietruszka, również siadając na miękkiej trawie. Normalnie spojrzałaby ponad Zośkę, ale ta była tak szeroka i wysoka, że przesłaniała całe tło.
— Mhm — mruknęła kocica.
Zaraz za nią wyłoniła się czarno-biała koteczka z bliznami na ciele. Minęła Zośkę bez słowa i usiadła kawałek dalej, wystawiając grzbiet do słońca, jakby łaknęła jego ciepła. Chwilę później wyskoczyła Sola, która od razu porwała Zośkę na bok, śmiejąc się z czegoś, czego Pietruszka nie mogła dosłyszeć. Czekoladowa kotka została sama, lekko zmieszana. Nie wiedziała, czy wejść do środka, czy może poczekać na rudą Jagienkę. Czuła jej zapach – był blisko. Oczekując, rzuciła spojrzenie na Skorek – samotniczkę, która także ją obserwowała. Ich spojrzenia się spotkały, jednak Skorek natychmiast odwróciła wzrok, jakby przyłapana na czymś niewłaściwym. Pietruszka podniosła się i przysiadła bliżej niej, nie chcąc jej spłoszyć.
— Witaj, jestem Pietruszka. A ty? — zapytała przyjaźnie, co jakiś czas nastawiając uszy w stronę szopy, wypatrując, czy przypadkiem Jagienka nie wychodzi.
— Mmm... jestem Skorek — mruknęła szybko, nie patrząc na rozmówczynię, lecz przed siebie.
— Mam pytanie... Czy może przez ten czas, gdy się tu ukrywałyście, widziałyście kogoś podejrzanego? — zapytała cicho Pietruszka, ostrożnie dobierając słowa. — Ktoś może szwendał się przy rzece? Z pewną szylkretową kotką o kręconym futerku?
Zamilkła, przełykając ślinę. W jej głosie słychać było nadzieję, ale też ukrytą niepewność. Gdzieś w środku czuła, że ta rozmowa może ją przybliżyć do odpowiedzi – albo jeszcze bardziej oddalić.
— Podejrzaność jest względnie względna. Czy ty jesteś podejrzana? Gdyby ktoś mnie zapytał, myślisz, że opowiedziałabym o tobie? Jakbyś się określiła? Stwarzasz pozory podejrzaności, czy raczej może nie? — Uśmiechnęła się szeroko, kompletnie ignorując powagę słów Pietruszki. — Chociaż wiesz co... Chodź tu bliżej, szepne ci coś — Nie czekając na pozwolenie, siłą przysunęła do siebie kotkę. — Jak mam być z tobą szczera, a przecież jesteś moją kumpelką, uważaj na tych tam, coś mi się wydaję, że mogą coś knuuuć~ — Jej wzrok powędrował na dwa bażanty, leżące przed sporą kupką wonnego siana, które udało się im upolować o poranku
Wojowniczka spojrzała na nią jak na stertę wroniego żarcia. Obrzydzenie wyraźnie wymalowało się na jej pysku. Skorek uniosła brew, unosząc głowę z lekkim zniecierpliwieniem. Przez chwilę atmosfera stała się tak gęsta, że można by ją było ciąć pazurami. Pietruszka zaśmiała się krótko, jakby ktoś rzucił wyjątkowo żałosny żart. Potem odwróciła głowę, jakby nagle coś ją zainteresowało. Jednym uchem drgnęła w stronę szopy, z której dobiegł nagły dźwięk. W końcu! – pomyślała z bijącym sercem.
Z cienia szopy ostrożnie wyszła Jagienka. Jej spojrzenie było zaskoczone, trochę niepewne, jakby nie do końca rozumiała, co się dzieje. Czekoladowa kotka pożegnała się z Skorek cichym skinięciem łba, po czym lekkim podskokiem zbliżyła się do rudej kotki. Jagienka drgnęła – ledwie zauważalnie, lecz wystarczyło, by reszta samotniczek gwałtownie odwróciła głowy. Nawet Sola się podniosła, mierząc je podejrzliwym wzrokiem. Pietruszka zamrugała z zakłopotaniem i zrobiła krok do tyłu, jakby spodziewała się nagłego ataku. Jagienka uśmiechnęła się słabo – z wdzięcznością, ale i ostrożnością.
— Witaj, Jagienko. Przyszłam zapytać, czy masz ochotę na spacer? — wymruczała Pietruszka z ekscytacją, otrzepując się energicznie. — Tak jak ci obiecałam, pokażę ci miejsca, gdzie rosną zioła.
Chciała zrzucić z siebie napięcie, które poczuła po reakcji innych kotek. Prawda była taka, że nie była pewna, czy zdołałaby im uciec, gdyby postanowiły ją zaatakować. Była szybka i zwinna, ale ich było więcej. Nie chciała tego sprawdzać.
— Jasne… Idziemy same? — zapytała cicho Jagienka, zerkając niepewnie przez ramię na swoje towarzyszki.
— Mhm, tak będzie najlepiej. Ale jeśli chcesz, możemy kogoś zabrać — odpowiedziała Pietruszka, lecz jej spojrzenie zdradzało, że wolałaby, by poszły tylko we dwie.
— Dobrze, to chodźmy — mruknęła Jagienka i zrobiła krok naprzód.
Pietruszka wyprzedziła ją i machnęła ogonem, dając znak, by podążyła za nią. Ruszyły przez rozległe pole, na którym świeża, zielona trawa powoli wyłaniała się spod ziemi po zimowym uśpieniu. W oddali rozciągały się kępy wysokiej trawy, delikatnie kołysane wiatrem. Pietruszka nastawiła uszy i zbliżyła się bokiem do Jagienki. Co chwilę zadzierała głowę ku niebu, sprawdzając, czy nic tam nie krąży. Słońce powoli wychylało się spomiędzy chmur, rzucając łagodne światło na ich futra. Ruda samotniczka była wyraźnie niespokojna, ale nie przerywała marszu. W końcu skręciły w stronę gęstych krzewów. Chwilę później warkot przejeżdżającego samochodu przeciął ciszę niczym pazury przez miękką ziemię.
— Co tu robimy? — zapytała Jagienka z niepokojem w głosie.
Kotka spojrzała na nią spokojnie i odsłoniła łapą krzak. Rosło tam kilka roślin o wysokich, smukłych łodygach, liściach w kształcie migdałów i drobnych, białych kwiatach.
— Gwiazdnica — powiedziała, siadając powoli. — Przydaje się przy leczeniu białego i zielonego kaszlu. A te są bardzo częste w Porze Nagich Drzew.
Kolejny samochód przejechał z rykiem, ale Pietruszka nawet nie drgnęła.
— I trzymaj się krzewów. Nie podchodź do drogi — ostrzegła, zerkając kątem oka na młodszą kotkę.
Jagienka, idąc niemal przy ziemi, wsunęła się pod rośliny i usiadła obok niej. Przez chwilę w ciszy wpatrywała się w kwiaty, jakby chciała zapamiętać każdy szczegół – zapach, kształt, kolor.
— Ja na kaszel używam kocimiętki. Rośnie w ogrodach Dwunożnych — odezwała się cicho, wciąż nie odrywając wzroku od rośliny.
— My mamy jej tu bardzo mało. Rzadko rośnie dziko — mruknęła Pietruszka z westchnieniem. Wiedziała, że to zioło byłoby idealne prawie na wszystko. Niestety, dzika ziemia rzadko je oferowała.
— Chodź, pokażę ci jeszcze jedno miejsce, tutaj, przy drodze — powiedziała, podnosząc się. Otrzepała się z liści i ruszyła wzdłuż Drogi Grzmotów. Szły w ciszy – blisko siebie, ale jednocześnie trzymając się z dala od pobocza. W końcu Pietruszka zatrzymała się i wskazała nosem kępę o intensywnym, pikantnym zapachu i pierzastych liściach.
— Krwawnik. Przydaje się do wyciągania trucizny z ran i powoduje wymioty. Musicie dbać o swoją szopę, bo inaczej zalęgną się wam tam szczury, a te są jak pchły – trudno się ich potem pozbyć — zamruczała czekoladowa kotka.
— Jasne, zapamiętam — miauknęła krótko Jagienka, rozglądając się niepewnie dookoła.
Stały tak, niemal na otwartym terenie – tylko gęste krzewy zapewniały im odrobinę osłony. Każdy mógłby je tu dostrzec. Dla Jagienki, przyzwyczajonej do ukrywania się i ostrożności, było to bardzo niepokojące miejsce.
— Pójdziemy teraz do lasu? — zapytała wojowniczka cicho, jakby obawiała się poruszyć bez zgody towarzyszki.
Jagienka szybko kiwnęła głową i bez słowa przylgnęła do jej boku. Wiedziała, że bliskość Pietruszki da jej więcej bezpieczeństwa, zwłaszcza na otwartej przestrzeni.
Droga do lasu zajęła im trochę czasu. Pietruszka prowadziła ostrożnie, celowo obchodząc szopę szerokim łukiem. Nie chciała, by inne samotniczki do nich dołączyły. Czuła wobec nich niechęć – wiedziała, że coś przed nią ukrywają, że ich odpowiedzi pełne są niedopowiedzeń i kłamstw. Ich chłodna arogancja działała jej na nerwy. Marzyła, by zniknęły na dobre... z wyjątkiem Jagienki. Rudą kotkę darzyła wyjątkową sympatią – była delikatna, łagodna, jak mały kwiatek, który wyrósł między cierniami i zmuszony był przybrać ich kolce. Ale przecież stokrotka nigdy nie stanie się chwastem.
— A u Dwunożnych mieliście jeszcze jakieś ciekawe zioła? — zapytała, przerywając ciszę i spowalniając krok. Las otulał je spokojem – drzewa i krzewy dawały poczucie bezpieczeństwa.
— Aksamitkę. Używałam jej na krwawienie. Często rosła w gniazdach Dwunożnych — wyjaśniła radośnie Jagienka, odklejając się lekko od boku kotki. Najwyraźniej i ona czuła się lepiej pod osłoną lasu.
— O! Warto też wiedzieć, gdzie szukać pajęczyn. Tamują krwawienie — mruknęła Pietruszka spokojnie. — Ja najczęściej znajduję je w środku spróchniałych pni, pod krzakami albo między kamieniami. Często też są rozciągnięte między gałązkami drzew.
Nagle zatrzymała się gwałtownie. Jagienka, zaskoczona, aż się skuliła przy ziemi. Pietruszka nastawiła uszy, a jednym z nich poruszyła nerwowo – zapomniała, że jej towarzyszka nie zna sygnałów łowieckich klanu. Bez słowa wskoczyła w gęste krzaki. Jagienka rzuciła się za nią, uderzając lekko w jej zad. Chwilę później Pietruszka wyłoniła się z zarośli z rudą wiewiórką w pysku.
— Spokojnie — wymruczała łagodnie, rzucając zdobycz na ziemię.
— Nie mam pazurów... Gdyby coś mnie zaatakowało... — wydukała Jagienka, siadając na miękkiej ściółce.
— Och... Nie miałam o tym pojęcia! — zamiauczała Pietruszka przepraszająco, popychając w jej stronę wiewiórkę i kładąc się na boku.
— Nie mogłaś wiedzieć... Och, dziękuję — zamruczała kotka, schylając się do gryzonia. Choć starała się zachować spokój, uszy miała postawione, a oczy śledziły każdy ruch wśród liści. Wciąż była napięta i czujna. Zupełnie inaczej niż Pietruszka, która przeciągała się teraz na plecach, obserwując leniwie korony drzew i niebo prześwitujące między liśćmi.
— Zrelaksuj się. Tu nic ci nie grozi. Ostrzegę cię, jeśli coś się zbliży — wymruczała spokojnie wojowniczka, poruszając uszami na delikatny szelest wśród drzew. Podniosła głowę, lecz nie dostrzegła nic niepokojącego.
— Usiądę pod krzakiem — odparła Jagienka, układając się w pozycję chlebka i spokojnie kontynuując posiłek. Po chwili podsunęła wiewiórkę Pietruszce. Ta wzięła gryza z wdzięcznością. Zapolowała dziś wcześniej dla klanu, ale sama jeszcze nic nie jadła – należał jej się ten posiłek.
Leżały tak razem, chrupiąc wiewiórkę i od czasu do czasu wymieniając się historiami lub ulubionymi rzeczami. Głównie mówiła Pietruszka, a Jagienka odpowiadała pojedynczymi słowami lub krótkimi zdaniami. Gdy słońce zaczęło się chylić ku zachodowi, wojowniczka odprowadziła rudą kotkę z powrotem do szopy, a sama wróciła do obozu.

Od Czyhającej Mureny

Chwilę po narodzinach Ważki

Piskliwy, urywany płacz przerwał ciszę, wciskając się do uszu księżniczki i powodując rosnący dyskomfort. Chwila przerwy, moment na oddech i… po raz kolejny przeszywający skowyt przedarł się przez milczenie, rozdzierając bębenki Czyhającej Mureny.
Wojowniczka przymknęła ślepia, biorąc głęboki wdech. Następnie spojrzała pod swoje łapy, wpatrując się w małą, pomarszczoną istotkę, mającą imitować kota. Jej pysk mimowolnie wykrzywił się lekko, a ogon drgnął nerwowo. Poczuła na sobie pytające spojrzenie Stelertowej Łuski. No tak, musiała okazać zainteresowanie jego… potomkiem. A jednak nie chciała. Z trudem powstrzymywała rosnące w niej poczucie zdrady. Czuła się, jakby czyjeś pazury zaciskały się na jej sercu za każdym razem, gdy spoglądała na… to coś. Dlaczego Łuska nic jej nie powiedział? Przecież byli nierozłączni, czyż nie? Dlaczego to Piórko po prostu pewnego dnia przyszła do niej i ogłosiła, że ich brat został rodzicem? Te wszystkie zdarzenia zdążyły zasiać w jej duszy ziarna niepewności; ziarna, które odpowiednio pielęgnowane szybko mogły przerodzić się w coś gorszego. Czuła, że błądziła po omacku; że z jej łap wytrącony został grunt, pozostawiając ją gdzieś… no właśnie. Gdzieś. A jednak nie potrafiła nie kochać Łuski. Nie potrafiła przestać się o niego troszczyć i nie była w stanie przejść obojętnie obok żłobka, bez chociażby wściubienia tam pyska, aby zobaczyć, czy Łuska nie potrzebuje z czymś pomocy. Nie obchodził ją jego kociak; chodziło tylko o niego.
— Mureno… wszystko w porządku? — Znała ten głos bardzo dobrze. Powoli odwróciła łeb w kierunku źródła dźwięku, aby jej oczom ukazał się zmęczony pysk Łuski. Pomarańczowe ślepia dymnego błysnęły tajemniczo, gdy tak wpatrywała się w nie przez chwilę. Zbyła pytanie brata krótkim machnięciem ogona.
— Głupie pytania zadajesz; to nie ja właśnie zostałam rodzicem — odparła, starając się nadać swojemu głosowi pogodny ton brzmienia. — Jak się czujesz? Kociak musi być… co najmniej męczący.
Dymny wzruszył ramionami, zbywając siostrę.
— Byłem na to gotów. — Z jego pyska wydobyło się tylko proste zdanie, gdy usiłował odpowiedzieć. — Tak miało być, tak jest. Może i jest to coś nowego, ale z czasem da się do tego przyzwyczaić. Szczęśliwym trafem nie mam wielkiej dzieciarni... Mogę skupić się bardziej na sobie. Co nie zmienia faktu, że gdy tylko zacznie pożywiać się zwierzyną, powrócę do obowiązków - nie mogę lenić się cały dzień.
— Jak uważasz — odparła, odwracając wzrok.

Od Wilczej Łapy CD. Brukselkowej Zadry

Wcześniej

Wilcza Łapa wraz ze swoją mentorką wędrował wzdłuż granicy z Klanem Burzy. Kocurek cały czas rozglądał się po lesie. Pierwszy raz był aż tak blisko terenów obcych klanów i swojego rodzinnego klanu. Widząc granicę Klanu Klifu zrobił się nerwowy. Co, jeśli ktoś z rodzinnego klanu go zobaczy? Co, jeśli spotkał Aster?! Co by jej powiedział... Jakby się jej wytłumaczył? Czuł mrowienie pod łapami z nerwów na widok granicy ze swoim klanem; właściwie już nie swoim, bo teraz należał do Klanu Wilka.
— W sumie... fajnie tu... — mruknął cicho do swojej mentorki, po czym zatrzymał się, słysząc szum liści oraz ciepły powiew wiatru. Otworzył pysk, aby lepiej poczuć zapach niesiony przez powiewy wiatru. — Czuje! Czuję patrol Klanu Wilka! — rozejrzał się po okolicy. Zapach może i był już zmieszany z zapachami lasu. Brukselkowa Zadra zaśmiała się, a razem z nią jej czekoladowy uczeń. Kroczyli dalej przez las spoglądając na terytoria i zaznaczając granice swoim zapachem. Młody kocur czuł burczenie w brzuchu. Od razu zaczął myśleć o jedzeniu i o tym, co zje, gdy już wrócą do obozowiska.

✦ .  ⁺   . ✦ .  ⁺   . ✦ .  ⁺   . ✦ .  ⁺   . ✦ .

Jasne promienie księżyca oświetlały las. Liderzy zabierali swoje klany na pokojowe zgromadzenie wszystkich klanów. Wilcza Łapa był szczęśliwy i miał ochotę skakać z radości na myśl o tym, że idzie na zgromadzenie i może zobaczyć Aster oraz tatę. Gdy wilczaki wraz z Nikłą Gwiazdą dotarły na skałę na której odbywały sie zgromadzenia, Wilcza Łapa przywitał się ze swoją mentorką. Rozglądał się za rodziną z Klanu Klifu, lecz nikogo nie znalazł. Może Klan Klifu jeszcze nie dotarł? W jego głowie pojawiały różne myśli. Spod szumu rozmów innych kotów wydobył się znajomy mu głos
— Szukasz kogoś? — spytała Brukselkowa Zadra.
Spojrzał lekko roztargniony na Brukselkową Zadrę
— Ach... nie, nikogo nie szukam. — odpowiedział swojej mentorce i spuścił wzrok na swoje łapy, okrywając je ogonem. Miał nadzieję, że zobaczy swoją siostrę i będzie miał okazję z nią porozmawiać. Westchnął zniechęcony do dalszego szukania; nie było już po co. Nie pojawili się. Zrezygnował z rozglądania się za siostrą i skupił się na samym zgromadzeniu. Jeszcze chwilę gadał z Brukselkową Zadrą o tym kogo poznał ostatnio, z kim gadał i rzeczy podobne do tego.

✦ .  ⁺   . ✦ .  ⁺   . ✦ .  ⁺   . ✦ .  ⁺   . ✦ .

Zgromadzenie się zakończyło. Wilczaki wróciły już do obozu. Wilcza Łapa szukał wzrokiem swojej mentorki. Nadal myślał o uczniach gawędzących ze sobą na zgromadzeniu. Wokół nich widział jednego z uczniów Klanu Wilka, reszty nie był w stanie rozpoznać. Jego pierwsze zgromadzenie odbyło się spokojnie, mimo bójki dwóch kotów. Czekoladowy zauważył nagle puchatą, liliową kotkę. Wiedział, że to Brukselkowa Zadra - od razu ją rozpoznał!
— Oh... um, Brukselkowa Zadro? Chciałem z tobą porozmawiać po zgromadzeniu, ale może lepiej zrobić to rano? — spojrzał na nią, a przez jego struny głosowe przechodził strach związany z nadchodzącą rozmową. Nie potrafił dłużej dusić w sobie jego sekretu oraz tęsknoty, więc w końcu musiał komuś to powiedzieć. Komuś, komu ufa.
Liliowa kotka spojrzała na swojego ucznia tak, jakby zapomniała o tym, że chciał z nią pogadać.
— Ah, jasne. Możemy przełożyć to na jutro, jestem wykończona... — ziewnęła i skinęła głową do swojego ucznia. Młody czekoladowy odpowiedział jej tym samym gestem, po czym skierował się do legowiska uczniów. Starał zachowywać się jak najbardziej cicho, aby nie obudzić żadnego już śpiącego ucznia; byłoby mu głupio. Położył się na posłaniu z mchu. Może i był zmęczony, ale zanim zasnął, minęło kilka minut. Rozmyślał o tym, czy na pewno chce powiedzieć Brukselkowej Zadrze o swojej przeszłości. Nie umiał się zdecydować, czy był gotów, czy też nie. Było to dla niego strasznie ciężkie. Młody rzucał przekleństwami w głowie, nadal czując lekki strach przed rozmową, ale wiedział, że już nie było odwrotu. Poinformował Brukselkę, że będzie chciał z nią rozmawiać, więc musiał tego dokonać. Inaczej męczyłaby go męczyć pytaniami...
Rozmyślał i rozmyślał. Jak on miał jej o tym powiedzieć? Prosto z mostu? Czy może dawać jakieś zagadnienia, aby sama sie domyśliła? Opcji było wiele..
Może po prostu powiem jej prosto z mostu? — W głowie zaczęła mu się burza myśli; wszystkiena siebie nachodziły. Już nie wiedział, co miał myśleć o tej całej sytuacji. Przecież Brukselkowa Zadra na pewno się domyślala, że coś było nie tak i szukałem kogoś na dzisiejszym zgromadzeniu... — pomyślał i rozejrzał się po legowisku. Ugniotł sobie mech pod łapami, po czym ułożył się w wygodniejszej pozycji. Nie minęło kilka minut, a młody wilczak zasnął.

✦ .  ⁺   . ✦ .  ⁺   . ✦ .  ⁺   . ✦ .  ⁺   . ✦ .

Rankiem, gdy pierwszy śpiew ptaków oraz ciepłe powiewy wiatru dotarły aż do legowiska uczniów, Wilczek przebudził się. Patrole właśnie wyruszyły, a czekoladowy kocur powolnym oraz ciężkim krokiem wyszedł z legowiska. Podszedł do stosu zwierzyny i wyciągnął z niego niewielką zdobycz, po czym powoli ją skonsumował. Po skończonym posiłku oblizał pysk i rozpoczął poranną pielęgnację, poszukując Brukselkowej Zadry. Wylizał ostrożnie swoje cętkowane futro. Nagle zauważył wychodzącą liliową kotkę z zapełnionego cieniem legowiska wojowników. Przywitał się z nią skinięciem głową, a jego sierść zjeżyła się ze stresu na plecach.
— Cześć, o czym chciałeś porozmawiać? — Usiadła obok swojego ucznia i rozpoczęła poranną pielęgnację. Młody zawachał się, zanim wypowiedział pierwsze słowo.
— Może... odejdziemy trochę... nie chcę, aby wszyscy to słyszeli... — Powoli podniósł się i zaczął myśleć, gdzie mogli porozmawiać. Tak, aby nikt ich nie słyszał.
Nagle Brukselkowa Zadra odpowiedziała mu, wiedząc, gdzie mogą iść porozmawiać.
— W naszym obozie mamy kilka miejsc; są najbardziej zacienione i nikt tam nie przychodzi - oprócz ciebie, bo wiem, że lubisz tam siedzieć, jak się nudzisz. — Uśmiechnęła się do Wilczej Łapy, a ten skinął głową i skierował się w zacienione miejsce.
Szli szybkim tempem, po nawet nie minucie dotarli na miejsce. Czekoladowy usiadł. Jego sierść zaczęła opadać. W tej chwili żył nadzieją, że Brukselkowa Zadra nie odepchnie go od siebie lub nie wyśmieje. Bardzo bał się odrzucenia - chociażby od swojej mentorki. Stres zżerał go od środka, od łap po same uszy.
— No bo ja cię okłamałem! Przepraszam Brukselkowa Zadro, nie potrafię już dłużej tego w sobie dusić... na zgromadzeniu szukałem siostry i mojej rodziny... Oni są z Klanu Klifu i ja... no... Gdy mnie znalazłaś wtedy, to... ja się zgubiłem, bo pokłóciłem się z tatą... — Nie chciał już dalej kończyć, po prostu ucichł. Z nerwów zaczął drapać ziemię pazurami. Czuł, że nie powinien był mówić o tym komukolwiek, źle się czuł. Miał nadzieję, że reszta dnia przejdzie mu już spokojnie. Czekał na razie na reakcję Brukselkowej Zadry. Nie chciał wiedzieć, co stałoby się, gdyby komuś to powiedziała. Wcale nie był przybłędą czy samotnikiem. Był kociakiem, wtedy znanym jako Jeżynek urodzonym w Klanie Klifu, żył razem ze swoją siostrą w cieple swojej matki.
Wilcza Łapa skulił uszy i okrył swoje niespokojne łapy ogonem. Brukselkowa Zadra stała jak wryta, przez chwilę w kompletnym szoku przyglądając się swojemu uczniowi.
— Och… — zaczęła, a pyszczek czekoladowego wykrzywił się w nerwowym grymasie. — A-ale to… chcesz wrócić do swojej rodziny? — zapytała, jej głos zadrżał. — Jeśli tak… to będę musiała cię puścić. Jeśli byś tylko zechciał, mogę odprowadzić cię pod granicę, ale… — przerwała, aby przełknąć ślinę. — Nie wiem, czy Nikła Gwiazda tak łatwo odda cię w łapy klifiaków.
Czekoladowy kocur zdziwiony reakcja swojej mentorki odpowiedział jej cicho
— No... wiesz, podoba mi się tutaj więc... Chcę zostać tutaj z wami! Podoba mi się z wami, lubię was bardzo... po prostu tęsknię za moją siostrą. Myślałem, że ja będę mieć okazję na zgromadzeniu z nią pogadać... Aster była dla mnie najbliższa osobą! — Nie miał już ochoty na kontynuację rozmowy z mentorką. Wstał z zacienionego miejsca i powoli odszedł od niej w stronę stosu ze zwierzyną.

[1237 słów]

<Brukselkowa Zadro?>

Od Margaretkowego Zmierzchu

 niedługo po dołączeniu Sójki, przed próbą trucia

Chyba po raz pierwszy między Margaretkowym Zmierzchem, a Króliczą Gwiazdą doszło do kłótni. Powód, różnica w poglądach odnośnie przyjęcia do klanu ciężarnej samotniczki. Według szylkretki, czarny popełniał błędy swoich poprzedników, nawet jeśli postępował zgodnie z Kodeksem Wojowników. Zarówno Obserwującej Gwiazdy oraz Różanej Przełęczy, które zamiast ukrócić namnażanie się ognistofutrych potomków tyranki i przerwania rozłamu w klanie, przyczyniły się do tego co spotkało za młodu Margartekę oraz Pożarową Łapę na księżyce przed jej zaginięciem. W głębi duszy szylkretka miała nadzieję, że bratanicy nic poważnego się nie stało i po prostu odeszła dobrowolnie z klanu, chcąc zacząć życie na własnych zasadach, z dala od bliskich, na których nie mogła liczyć. Jednak myśl, że mogła zostać ofiarą samotników sprawiała, że trudno było jej zasnąć. Miała nadzieję, że nad rudą kocicą ktoś czuwa. Nawet ktoś, w czyich oczach Margarteka była pomyłką. Czy to jej zmarła matka, a babka Pożar, której nie dane było jej poznać, bądź inny rudy przodek. Nie ważne czy ten przebywający w Mrocznej Puszczy czy na Srebrzystej Skórze. Po prostu ktoś, kto mógł się nią zaopiekować i wskazać drogę ku szczęściu rudej kotki.
Mimo, że kocur starał się załagodzić rozmowę, wytknięcie przez partnerkę błędu w podejmowaniu ważnych decyzji nieco zaostrzyło wymianę między nimi zdań. Co prawda nie dosłownie, lecz kocur zasugerował, że kotka popada w swego rodzaju paranoje odnośnie kotów, które zdobi rudy odcień futra. Zabolało ją ta uwaga. W końcu nie była to prawda, a już na pewno nie w pełni. Tak jak kochała swoje przyrodnie siostry, Pajęczą Lilię i Bajkową Stokrotkę, tak nie kochała chyba nikogo innego. Nie licząc Królika i swoich kociąt. Nawet jeśli Pajęczą i Bajkę zdobiła ruda barwa, nie czuła się w ich towarzystwie zagrożona. Nie mogła tego jednak powiedzieć o swoich braciach. Nawet jeśli Nagietkowy Wschód odszedł, rany psychiczne, które zadał jej wraz z ich matką nie zniknęły. Co najwyżej wyciszyły się. A między Płomykiem, a nią wyrosła jeszcze większa przepaść niż była.
– Jeśli naprawdę zależy ci na dobru klanu i dobru tych kociąt, które rozwijają się pod sercem Sójki powinieneś ją odesłać do Klanu Klifu, bądź Owocowego Lasu... Tak, aby wychowywały się z dala od Płomiennego Ryku, który nie będzie ich kochał tylko będzie stawiał wobec nich oczekiwania. Pożarowa Łapa była tego żywym przykładem. Wiesz to ty, ja... wszyscy to wiedzą, lecz każdy odwraca głowę, bo tak jest i było wygodniej... Nie chcę już dłużej odwracać oczu... Króliku, proszę... – Wątpiła, że jej błagalny ton wpłynie na podjętą decyzję lidera. Nawet relacja jaka ich łączyła nie mogła na to wpłynąć. Nie była nikim ważnym w hierarchi. Była starszą, którą lider mógł wysłuchać i skonsultować później uwagi z Przepiórką czy może nawet z Salamandrą, której rola, aby dziedzictwo przodków nie poszła w niepamięć była równie ważna jak pełnione przez niego i szylkretke funkcje. 
Kocur jej nie rozumiał. Zazdrościła mu tego, że urodził się w normalnej rodzinie. No może nie w normalnej, bo jego matka oddała go do klanu i tyle ją widziano, ale był otoczony przez koty, nawet jeśli obce, które go kochały i dbały o niego od pierwszych księżyców jego życia. Nawet jako jej partner nie miał w pełni tej świadomości jak wygląda przyjście na świat w rodzinie pokroju rodu Piaskowej Gwiazdy. Gdzie narzucenie własnych krzywdzących przekonań potomstwu było ważniejsze od zbudowania z nimi zdrowej relacji. A odmienne zdanie było potępiane i jednoznaczne sprawiało, że bliscy się od ciebie odwracali. Krew, która płynęła w żyłach Margaretki i jej rodzeństwa była niczym jak wyrok nad ich losem. Piętno. A Margarteka pozwoliła, aby jej kocięta również stały się jej nosicielami.
– Obyś nie żałował swej decyzji... – miauknęła cicho. Bez pożegnania zeszła po schodach na parter, mijając się na półpiętrze z Rozkwitającą Szantą. Po wyjściu z Skruszonej Wieży rzuciła przelotne spojrzenie w kierunku kociarni, po czym zniknęła w legowisku starszych.

Od Rozkwitającej Szanty

 Rozkwitająca Szanta przeliczyła się. I to jak! Miała mieć zapewnioną ciszę i spokój, aby móc skupiać się na własnych analizach, a została zmuszona do analizowania i wytypowania potencjalnych kotów, którym śmierć Sójki byłaby na rękę, to znaczy łapę. Podczas, gdy ciężarna kotka nieświadoma zamachu na swoje własne i jej nienarodzonych kociąt życia smacznie spała skulona w głębi żłobka, Szanta ryła pazurem w ziemi, mrucząc pod nosem. A może tak naprawdę nikt nie czyhał na życie brzemiennej członkini klanu? Nie. Trujące zioła przyniesione przez Słoneczną Łapę nie mogły być przypadkiem. Co innego, jeden lub dwa trujące gatunki roślin, ale cały pęczek? Istniał mały procent szansy, aby uczeń sam z siebie zebrał same trujące zioła. Poza tym, kocur szkolił się na przewodnika, a nie na kronikarza czy chociażby medyka, więc ktoś musiał mu podsunąć pomysł, aby zamiast zwierzyny czy mchu przyniósł medykamenty. Ktoś, kto prawdopodobnie posiadał wiedzę medyczną, znał szkodliwe dla karmicielek oraz ich młodych rośliny i była mu w niesmak obecność rudej kocicy w Klanie Burzy. I ktoś, komu naiwny młody uczeń by zaufał.
– Myśl Szanto... Myśl... – szylkretka starała sobie przypomnieć dzień pojawienia się kocicy w obozie. Po niektórych kotach wieść o nowej członkini i powiększeniu się rodu tyranki spłynęła jak po kaczce, lecz znalazło się kilka kotów, które w jawny sposób wyraziły swoje niezadowolenie. I to nie jeden raz. Ognista Piękność... Miała powód. Nieskończoność powodów, aby pozbyć się Sójki, ale czy potrafiła rozróżniać trujące zioła? Na pewno znała zioła dzięki którym sierść była lśniąca. Szanta przez cały czas stosowała się do porad pielęgnacyjnych starszej kocicy. Kolejna Margaretkowy Zmierzch... Czy Szanta tego chciała czy nie, słyszała część kłótnie starszej z liderem. Tyle, że to nie była kłótnia partnerska, a rozchodziło się o coś więcej, a raczej o kogoś – Sójkę. "...popełniasz błędy swoich poprzedników...". Poza tym starsza posiadała wiedzę medyczną i po jej zachowaniu widać było, że nie cieszy się na wieści o powiększenie się konkretnie tej części jej rodziny. Leczy ostatnio rzadko opuszczała obóź. Następna była Pajęcza Lilia? Chociaż tym spojrzeniem medyczka obdarowywała każdego samotnika, być może tym razem kryło się za nim coś więcej. Ciężko było ocenić o czym kocica tak naprawdę myślała. Jedno mówiła, a drugie robiła. Ta sprzeczność w niej powodowała ból głowy szylkretce. No i na koniec... Babcia. Cynamonowa również nie wyglądała na zadowoloną z tych wieści, lecz Szanta dałaby uciąć swoją kitę, aby ręczyć za Brzęczkę. Kotka nigdy przenigdy nie posunęłaby się do trucia. I nie ważne czy chodziło o królową, kocię czy najzwyklejszego wojownika. – Cztery... Nie, trzy kocice, które z łatwością potrafiłyby wpłynąć na Słoneczną Łapę... Trzy kocice, które Słoneczna Łapa darzył zaufaniem... Trzy kocice, których kocur by nie wydał.

~~~

Podzieliła się swoimi spostrzeżeniami z Króliczą Gwiazdą oraz z Przepiórczym Puchem. W trakcie przemowy niepewnie zerkała w stronę mentorki, zastanawiając się czy być może kotka jest rozczarowana jej zmianą roli. A może wręcz przeciwnie? Może była dumna z niej, że zdecydowała się stać na straży królowych i ich kociąt? Nawet jeśli był to czysty przypadek, na który z braku innych zajęć Szanta przystała. W każdym razie na pewno musiała czuć swego rodzaju dumę, że Szanta mówiła, stojąc tuż przed nią i liderem, dzieląc się propozycjami rozwiązań na temat bezpieczeństwa w kociarni. Jednym z nich było testowanie przyniesionego pokarmu przed podaniem go królowej. Bo kto wie, wczoraj zioła, a jutro zatruta piszczka, w taki sposób, że na pierwszy rzut oka nic nie wskazuje odchyleń od normy? Że też zmuszeni byli do podjęcia tak drastycznych środków. Nieufność względem współklanowiczów być może wzrośnie, lecz lepiej było zapobiegać niż szykować kolejny grób. 
I w taki sposób, po długiej rozmowie, mieli jednego podejrzanego, lecz nic nie zostało jeszcze przesądzone. Nawet jeśli kocica z samego rana po raz dziesiąty w ciągu paru dni odwiedziła lidera w Skruszonej Wieży, sugerując mu pozbycie się królowej, która na pewno kłamie i wcale nie spodziewa się kociąt Płomiennego Ryku. Na razie mieli mieć na nią oko, Szanta i jeszcze kilku wojowników, których imion kocur nie chciał zdradzić wiecznej królowej. Bo może tak naprawdę był ktoś jeszcze, ktoś kto wykorzystywał tę jawną niechęć Ognistej do Sójki, robiąc z niej i z kocura najzwyklejszego pionka w swej grze? Tyle pytań, tyle niewiadomych. 
– [...] Ognista Piękność sama straciła kocięta. Nie cały księżyc temu zaginęła Pożarowa Łapa... Naprawdę sądzisz, że byłaby gotowa posunąć się do otrucia Sójki sama będąc matką? – spytał pod koniec Królicza Gwiazda, gdy Szanta była gotowa powrócić do kociarni, aby odciążyć Brzęczkowy Trel od obowiązku pilnowania cętkowanej
– Myślę, że bardziej niż śmiercią swych kociąt i zaginięciem córki przejęła się tym, że została zastąpiona przez młodszą i ładniejszą kocicę. Chyba wszyscy wiemy, że poza Płomiennym Rykiem świata nie widzi... – Przytaknęli jej.  –  Póki żył Nagietkowy Wschód i dawał jej uwagę, miała chwilowe zastępstwo za swojego nieobecnego partnera. Być może opieka nad Słońcem przez podobieństwo do swej zmarłej córki również trzymała ją w ryzach, lecz wieść o nowych kociętach Płomiennego Ryki na pewno jest jej w niesmak. Poza tym, niektórzy mówią, że miłość to choroba. – podjęła Szanta, będąc niemalże pewna, że sama na nią cierpi. Ale nie w takim stopniu jak cętkowana. – A w połączeniu z zazdrością może doprowadzić do opłakanych w skutkach konsekwencji. 

~~~

Nie sądziła, że słowa wypowiedziane w Skruszonej Wieży wypowie w złą godzinę. Po ziołach, które były trujące, a nawet śmiertelne dla ciężarnych nic nie powinno być, prawda? Prawda?! W końcu nie była przy nadziei. Więc dlaczego na wszystkie bóstwa nie czuła łap, a z pyska ciekła jej stróżka krwi i bolał ją brzuch? 
– Nic mi nie jest, zaraz mi przejdzie. Nie powinnaś się stresować. Zaszkodzisz kociętom. – wycedziła, starając się zdobyć na uśmiech, aby móc nim obdarować Sójkę. Nie wyszło. Gdyby mogła, wypuściłaby powoli powietrze. Zamiast tego z pyska królowej wydobył się charkot. Splunęła krwią.
– Łatwo ci mówić... – Chciała się zbliżyć do szylkretki, lecz ta kategorycznie jej zabroniła. – No w końcu! Szybko, zróbcie coś! – Pisnęła w stronę Opadającego Rumianka i Zawodzącego Echo, którzy jako pierwsi postanowili dowiedzieć się co jest powodem chałasów dochodzących z kociarni. – [...] spróbowała piszczki z tego stosu... – Wskazała łapą na stosik ze zwierzyną, którą testowała Szanta. – Kto? Nie wiem. Uczniowie? To w ich obowiązku leży karmienie starszych i królowych, tak? Nie. Nie, zdążyłam spróbować... 
– Hej, Rumian... – wyszeptała do szylkreta, który jeszcze nigdy nie wyglądał na tak przejętego, a w szczególności spanikowanego. – Zabierz kocięta do Brzęczkowego Trelu. Masz z nimi zostać i opowiedzieć im jakąś bajkę, rozumiesz? Jeśli tego nie zrobisz, będę cię nawiedzać do końca twoich dni... – I w tym momencie straciła przytomność. 

Kruszynka została adoptowana!

17 czerwca 2025

Od Bajkowej Stokrotki

*Przed pojawieniem się Sójki w Klanie Burzy*

Czuło jak rozsadzają go emocje. Różne, których nawet nie było w stanie określić, a których z dnia na dzień przybywało. Nie wiedziało, jak reagować, jak się bronić przed tyloma bodźcami i to jeszcze nie tylko z samego otoczenia, ale też z jego własnej głowy, ciała, ducha. No bo jak mogło walczyć z samym sobą? Ta walka prowadziłaby do obłędu. Dlatego Stokrotka nie wiedziało, co robić. Czuło się tak samotnie w całej tej sytuacji. Jakby nie mogło z nikim o tym porozmawiać, bo nikt by go nie zrozumiał, nieważne jakby próbowało i tak nikt by mu nie pomógł, prawda? Samo już nie wiedziało. To wszystko było za bardzo skomplikowane. A oliwy do ognia dodał fakt, że starszy brat Bajki, Nagietkowy Wschód, umarł. To właśnie po tym wydarzeniu cała ta powolna zmiana stała się bardzo drastyczna i niespodziewana. To po tym wszystko się pogorszyło.
Siedziało w obozie, starając się nie zwracać na siebie większej uwagi współklanowiczów. Chciało teraz posiedzieć samo, poobserwować innych, bez swojej własnej ingerencji w ten świat. Normalnie jak nie ono. Niestety dłuższa chwila spokoju nie była mu dana, albowiem gdy tylko para pewnych żółtych oczu wyłapała Bajkę z tłumu, ich właścicielka z zadowoleniem ruszyła w stronę rudego. Na początku Stokrotka już chciało się wycofać, nie mając dziś ochoty na rozmowy, jednak nie chciało przypadkiem urazić swoim zachowaniem przyjaciółki, dlatego zostało na miejscu, cierpliwie czekając, aż Ognista Piękność przedostanie się do niego.
– Cześć Stokrotko! – już z daleka krzyknęła Ogień. Stokrotka skinięciem głowy przywitało się z nią, a po chwili nieco się odsunęło, by zrobić wojowniczce miejsce.
– Dziś już byłam na dwóch patrolach i jestem tak zmęczona! – zaczęła Ogień swój typowy monolog damy. – Nie wiem, jak oni mogą tak wymęczać damę! Ale ty coś o tym musisz wiedzieć Stokrotko, w końcu ty też jesteś damą – powiedziała wojowniczka z uśmiechem. Na jej słowa Bajka lekko się spięło. Przecież nie było damą. Nie chciało nią być. Nigdy.
– Wiesz, każdy ma obowiązki, to nic dziwnego – zaczęło, chcąc sprowadzić wojowniczkę na ziemię. – Jednak ja nie wiem, jak to jest, nie jestem damą.
– Stokrotko nie wygaduj bzdur! Jesteś damą, sama doskonale o tym wiesz – mówiła dalej Ogień.
– Nie jestem i proszę nie nazywaj mnie tak – mruknęło Bajkowa Stokrotka, wzrokiem uciekając gdzieś w bok.
– Ależ bez nerwów Stokroteczko! Ostatnio masz jakiś gorszy humor, co?
– Może masz trochę racji, ale damą dalej nie jestem. Mój humor nie ma nic do tego – zaznaczyło, wiedząc, że jeśli tego nie powie, Ognista Piękność nie podda się ze swoimi pomysłami. Na szczęście tym razem kotka tylko kiwnęła głową, nie odzywając się, mimo to Bajka było wręcz pewne, że następnym razem ta rozmowa się powtórzy, jakby nigdy wcześniej nie miała miejsca.
 
***
 
Czy lubiła rozmawiać z Ognistą Pięknością? Tak. Jednak czy było to czasem męczące? Jeszcze jak. I tym razem właśnie takie było. Dlatego przy najbliższej okazji Bajka zakończyła tę rozmowę i wyszła z obozu, by chociaż przez chwilę myślami odpłynąć gdzieś daleko, poza tereny Klanu Burzy. Ostatnio coraz częściej o tym myślała, o tym co jest tam daleko. Dalej jednak nie była pewna, czy gdyby okazja się nadarzyła, uciekłaby z Klanu Burzy by spełnić swoje marzenia. W końcu to w tym klanie był jej dom, rodzina, przyjaciele, całe życie. Westchnęła cicho. Jednak to też w tym klanie czuła jakby jakaś część niej nie mogła być w pełni wolna. Niczym ptak w klatce. Jej wzrok powędrował w stronę nieba, gdzie właśnie pojawiło się kilka tych skrzydlatych stworzeń. One były w pełni wolne. Uśmiech sam wkradł się na pysk rudej, a po chwili Bajka już pędziła za lecącymi ptakami, wyobrażając sobie, co by było gdyby to właśnie ona była jednym z nich. Czuła przyjemny powiew wiatru na swoim ciele podczas biegu. Jej łapy delikatnie dotykały podłoża, niosąc ją tylko coraz dalej za lecącymi ptakami. Zamknęła na chwilę oczy, rozkoszując się tą chwilą. Gdy jednak znów je otworzyła, jej oczom ukazała się czyjaś sylwetka, stojąca nieco dalej, po drugiej stronie granicy. Bajka z małym poślizgiem zatrzymała się, wzrok wlepiając w nieznanego jej kota. Kot jednak tak niespodziewanie jak się pojawił, tak samo niespodziewanie zniknął, nie pozwalając Bajce na żaden ruch.
 
***
*Teraźniejszość*
 
Płomienny Ryk przyprowadził do Klanu Burzy jakąś nieznaną nikomu kotkę, mówiąc, że spodziewa się ona kociąt. I to z nim. Bajkowa Stokrotka nie wiedziało już, co o tym myśleć. Jego brat właśnie w taki sposób zostawił własną żonę! Rude wiedziało, że Płomienny Ryk nie przepadał za Ognistą Pięknością, jednak to, w jaki sposób potraktował kotkę naprawdę było okropne. Nie porozmawiał z nią w ogóle, po prostu przyprowadził kogoś innego. Kogoś na jej miejsce. Odkąd nieznajoma pojawiła się w Klanie Burzy, Bajka nie odezwało się do brata ani słowem. Tak, chciało by był szczęśliwy, tego pragnęło od tak dawna, lecz nie potrafiło tak po prostu puścić w niepamięć tego, jak czuła się teraz jego przyjaciółka. Obydwoje byli dla niego ważni. Dlatego nie wiedziało już, jak postąpić dalej. A na to było tylko jedno lekarstwo - spacer. Tak więc Bajka zrobiło, już chwilę po zakończeniu patrolu wychodząc z obozu poraz kolejny, tym razem jednak by pomyśleć, bez obowiązków. Chodziło bez celu po terenach Klanu Burzy, co jakiś czas mijając patrole, czy mentorów z uczniami. Co jakiś czas zatrzymywało się, by zebrać ładne kwiatki, przez co pysk już miało cały w nich zapełniony. A w głowie już dwa pomysły, co mogłoby z nimi zrobić: albo pójść na cmentarz i odłożyć na grobach bliskich, albo pocieszyć swoją przyjaciółkę właśnie takimi zebranymi kwiatami. Rude wiedziało, że Ognista Piękność lubiła kwiaty, dlatego taki upominek na poprawę nastroju mógłby się nadawać. Po dłuższej chwili namysłu Bajkowa Stokrotka uznało jednak, że zbierze tyle roślin, że będzie starczyć na obydwa pomysły. Tak więc zaczęła się jego misja na ten spacer. A pora na to była idealna, w końcu zaczęła się pora Nowych Liści, przez co wszystko dookoła kwitło. Po jakimś czasie w pysku Stokrotki można było zobaczyć różnorodne rośliny o płatkach praktycznie w kolorach całej tęczy. Było ich tyle, że w końcu przestały mieścić się do jego pyska. To był znak, że pora wracać do obozu. I już miało to zrobić, jednak chęć pospacerowania jeszcze wzdłuż granic była zbyt silna, by można było się jej oprzeć. Dlatego rude skierowało się w stronę jednej z nich, starając się nie wypuścić trzymanych roślin. Dookoła było spokojnie, może nawet za spokojnie? W każdym razie Stokrotka się tym nie przejmowało. Wszystko przecież wyglądało normalnie, przynajmniej do czasu. To właśnie wtedy w oczy kota rzuciła się ta sama sylwetka. Ta, którą widziało tu tak niedawno. Bez chwili zastanowienia Stokrotka wypuściło wszystkie kwiaty z pyska i ruszyło w stronę nieznajomego. Na początku powoli, by się nieco zakraść, jednak gdy było już wystarczająco blisko, skoczyło na swojego przeciwnika, przygniatając go do ziemi.
– Co tu robisz? – zapytało, dokładnie przyglądając się nieznajomemu. Był to średniej wielkości kocur. Miał on bure futro i białe plamki na pysku - jedną większą obok oka, drugą dużo mniejszą przy nosie i trzecią nad drugim okiem, wchodzącą już nieco na ucho. Na nosie miał również małą, ale dobrze widoczną, bliznę. Oczy miał zaciśnięte, trochę jakby się bał, jednak Bajka nie umiało tego stwierdzić.
– Tylko przechodzę! Proszę, puść mnie wolno – powiedział bury szybko, dopiero wtedy otwierając swoje brązowe oczy.
– Widzę cię tu już drugi raz i znowu przy tej samej granicy! Coś musi być na rzeczy.
– To nie tak! Naprawdę tylko przechodzę, tylko musiałem zrobić sobie postój na kilka dni! – tłumaczył się samotnik. Rude słuchało z małym zaciekawieniem. Musiało przyznać, że cała sytuacja bardzo go interesowała, zwłaszcza już po słowach kocura o chwilowym postoju.
– Co masz na myśli, mówiąc "postój na kilka dni"?
– Podróżuje – wyjaśnił krótko nieznajomy.
– Podróżujesz? W sensie tak po całym świecie? – zapytało Bajka, otwierając już nieco szerzej oczy z zachwytu. Kocur niepewnie kiwnął głową, na co Bajka wzięło głębszy oddech. – To niesamowite! Naprawdę. Powiesz mi, jak to jest tak podróżować? Masz może jakąś rodzinę? Przywiązałeś się kiedyś do jakiegoś miejsca? – zaczęło zadawać pytania, jednak wtedy szybko potrząsnęło głową. Przecież nie mogło tak po prostu zacząć wypytywać samotnika o życie. W ogóle nie powinno z nim rozmawiać. – Zapomnij, nie wolno mi tak po prostu gadać z samotnikami. Znikaj stąd, zanim przyjdzie ktoś inny – mruknęło, puszczając burego. Ten spojrzał na niego, lekko zdziwiony.
– Przecież widać, że cię to interesuje – zauważył.
– Może odrobinę – przyznało. – Jednak nie po to tu jestem. Wracaj do siebie – pogoniło samotnika, który tylko lekko skłonił głowę, na znak wdzięczności i po chwili ruszył w stronę krzaków. Stokrotka odprowadziło go wzrokiem, samemu zostając jeszcze przy granicy. Wzrok dalej miało utkwiony w miejscu, gdzie przed chwilą zniknął nieznajomy, a w głowie dalej brzmiały mu słowa burego. Podróżował. Robił coś, co było jego marzeniem od tak dawna, od samego początku. Cokolwiek pojawiło się wtedy w głowie Bajki, jedno było pewne - jeszcze przyjdzie w to miejsce, licząc na ponowne, jednak mało prawdopodobne, spotkanie z tym interesującym kocurem.

Baśniowa Stokrotka urodziła!

 W swym drugim miocie Baśniowa Stokrotka ponownie doczekała się dwóch rozbrykanych córek!

Różyczka

Trzcinka

Nowy członek Klanu Gwiazdy!

SZCZYPIORKOWA ŁAPA 

Powód odejścia: Decyzja właściciela
Przyczyna śmierci: Zmiażdżenie przez racice sarny

Odszedł do Klanu Gwiazdy!

Od Ballady (Wieleniej Łapy)

Jej łapy zapadały się w miękkiej, wilgotnej trawie. Stawiała ostrożne kroki; całe otoczenie było obce. Niepoprawne. Podłoże nie powinno być tak miękkie, nie powinna widzieć ciemniejącego nieba nad sobą. Gdy została sama, jej uwaga przeniosła się na to, co dookoła. Za dużo bodźców, za dużo nieznanego. Nie myślała, że będzie jej to aż tak przeszkadzać.
Zapachy, które pchały się do jej nosa zmieniły się ponownie; mieszając z wonią… Czegoś innego. Pachniało podobnie; jak kolejne że zwierząt, które Marionetka przynosiła im do piwnicy, jako posiłek. Podskoczyła, gdy z trawy obok wyskoczyło… Coś. Szeroko otwartymi oczyma obserwowała, jak futrzasty kształt biegnie prędko, długimi susami. Przekręciła głowę. Kolejna nowość.
Pałętała się po terenach, które miały należeć do Klanu Burzy. Nie wiedziała, na czym do końca te klany mają polegać, ale… Poradzi sobie i bez tego. Miała do nich dołączyć. Nauczyć się życia w takim miejscu, słuchać, obserwować, dopóki ma czas. Dopóki ostatnia siostra nie da im znaku, że podróż dobiegła końca.
Rozejrzała się po ciemniejącej okolicy, ślipia szeroko otwarte. Dużo tu było do obserwowania. Trąciła łapą kępę jakiegoś kwiecia, skupiając się na wylatujących z niej owadach. Dziwne, kolorowe skrzydła wzbiły się w powietrze, trzepocząc przed jej pyszczkiem, jakby chciały pokazać swoje oburzenie. Brązowe, czerwone i żółte. Zastanowiła się nawet na moment, czy stworzenia wyhaftowane na jej chuście także się tu pojawią; granat ich wyblakłych piór był kolejną barwą, którą okrywała się kwiecista łąka.
Dziwne uczucie wypełniło jej pierś, gdy usłyszała za sobą odgłos, którego nie wydała ona. Odwróciła się gwałtownie, mimowolnie jeżąc sierść. Zdradliwa trawa; na znajomym betonie odgłos łap usłyszałaby z daleka.
Napotkanie Ballady było dla przybyłych równie zaskakujące, jak ich dla niej. Nie tak planowała swoje wejście. Cofnęła się o krok, na pewno będąc niezłym widokiem dla reszty. Uszy postawione na sztorc, ogon napuszony, a oczy otwarte tak szeroko, że bardziej się nie dało. Wyglądała zapewne jak usposobienie strachu, jednak nie do końca znała to uczucie, reagując instynktownie. Czego była pewna, to tego, że nie była na to przygotowana.
Czwórka kotów była pierwszymi, które widziała, nie będąc zamknięta za drzwiami zatęchłych piwnicy. Wyglądali… Bardzo odmiennie. Od siebie, oczywiście. Jeden wysoki, o burym, pasiastym futrze. Dwójka czarnych kocurów, jeden z jaśniejszym podbrzuszem, jakby wytarzał się w kurzu; był także większy, podczas gdy ten pierwszy wyglądał na kogoś w jej wieku. Chodź nie była pewna. Czym odznaczał się wiek, jakie znaczenie miały mijające księżyce?
Ostatnia sylwetka była smukła, o niezwykle długiej okrywie, kolorem przypominającą tą Pal. Tylko zadbaną. Myślami powędrowała do starej kocicy; nie pożegnała się z nią. Czy było to konieczne? Jednak odgoniła tą myśl od siebie prędko, czując natrętne spojrzenia kotów. I tak nie zapowiadało się na to, że wróciłaby, aby się przekonać, co stara sobie o tym myślała.
— Kim jesteś? — Zapytał w końcu jeden z kotów; spojrzała w jego pomarańczowe oczy, odwzajemniając natrętność, z którą się w nią wpatrywali. Czuła się, jakby zaglądali w zakamarki jej duszy, próbowali dojrzeć to, co było tylko dla niej. Przełknęła ślinę, próbując znaleźć jakieś słowa, jednak nawet jej własne imię nie chciało przejść jej przez gardło.
Końcowo pokręciła jedynie głową, sama nie do końca pewna, co to miało oznaczać.
Miny burzakow wiele jej nie podpowiedziały; zaczęli szeptac między sobą, na co Ballada przekręciła główkę w bok.
— Zgubiłaś się? — Padło kolejne pytanie, tym razem od kocura z wzorem kurzu na czarnej sierści. Początkowo chciała zaprzeczyć, będąc lekko urażona faktem, że miałaby się gdziekolwiek gubić; jej orientacja w terenie wcale nie była najgorsza. Jednak zawahała się, nie wiedząc, co innego miałaby powiedzieć. Nie została dla niej przygotowana lista rzeczy, które mogłyby jej zagwarantować miejsce wśród tej osobliwej grupy; skinęła więc tylko głową. Zebrani spojrzeli po sobie, i obserwowała, jak po chwili dochodzą oni do wspólnej decyzji.
— Biedulka… — zwróciła się do niej szara kocica, komentując i pochylając się lekko. Ballada może nie była niska, ale w tamtym momencie nadal miała dziwne proporcje, nadal lekko kocięce - jakby część jej ciała wydoroślała, a reszta jeszcze nie. — Nie martw się, zabierzemy cię ze sobą — zaświergotała. — Czy… Jest tu ktoś jeszcze? Może twoje rodzeństwo?
Tym razem pokręciła głową. Jej spojrzenie odbiegło gdzieś daleko, na horyzont, gdzie na wysokim klifie, obok strumienia wody, pozostawiła Kukiełkę. Obca kocica najwyraźniej wyczytała z jej pyszczka coś, co uznała za tęsknotę, ponieważ przysunęła się bliżej i położyła swój własny ogon na grzbiecie młodszej. Ballada spięła się na nieznajomy dotyk; obcy ciężar na jej kręgosłupie i kosmyki długiej sierści łaskoczące jej boki. Przełknęła ślinę. Gest kocicy wcale nie przyniósł pocieszenia, które, jak zgadywała, miał nieść, ale nie cofnęła się.
— W takim razie, chodźmy — westchnął bury kocur, spoglądając na nie z góry. — Ściemnia się, jeszcze trochę i nie będziemy widzieć nawet własnych wąsów. Kto z was pójdzie powiadomić Króliczą Gwiazdę?

***

Niebieska kocica, teraz znana jej pod imieniem Dryfujący Fluoryt, nie zamykała pyszczka przez całą drogę do miejsca, które zwali swoim obozem. Reszta grupy była bardziej zdystansowana, wymieniając jedynie parę uwag między sobą, które nie do końca wiele dla niej znaczyły. Ogon starszej pozostał na jej grzbiecie, nadzwyczaj ciężki, niczym przypomnienie, że teraz należy do nich, jak nowe mienie, własność. Nie była to jednak obca myśl; więziona na polanach, czy w piwnicy - koniec końców, mała różnica.
Pojawienie się jej w obozie było na pewno czymś niespodziewanym. Za kręgiem z krzewów, w resztkach słonecznego światła, mogła dojrzeć wiele par oczu. Wiele ogonów, jeszcze więcej łap, ciekawskie spojrzenia. Nad zgromadzonymi górowała wielka, szara wieża; z okna w jej wyższej części wyjrzała kolejna spopielona mordka. Widok osobliwej konstrukcji, zapewne stworzonej ludzkimi rękoma, nieco ją… Uspokoił.
Uczucie to jednak nie zostało na długo; Fluoryt zaczęła prowadzić ją w stronę wieży, w której wnętrzu zauważyła więcej innych kotów. Czuła na sobie ich spojrzenia, nie mogąc jednak rozpoznać żadnych emocji. Futro na jej karku nastroszyło się ponownie, gdy została przeprowadzona przez próg i usadzona gdzieś z boku. Jej uwagę przykuły szybkie ruchy jednego z lokatorów; usłyszała tylko szybkie przeprosiny, skierowane w stronę reszty, zanim liliowa sylwetka wysunęła się na zewnątrz w pośpiechu. Nie przywiązała jednak do tego żadnej większej wagi, rozproszona przez przytłaczające pytania i dotyk zgromadzonych.
— Coś cię boli? — Zapytał jeden z głosów, należący do białogłowego kocura. Obok niego pochyliła się ruda kotka, a z drugiej strony młodszy kocur, z zielenią okrywając połowę mordki.
Pokręciła prędko głową.
— Wygląda na zdrową — skomentowała kocica.
Z trudem usiedziała w miejscu, gdy tak zwani “medycy” (jak dowiedziała się później od Fluorytu) zaglądali jej do uszu, pyszczka, oglądali łapki i tym podobne. Gdy skończyli, powstrzymała się od wyczyszczenia całego futra, gdzie nieznajome łapy natrętnie ją dotykały.
Usłyszała miękki odgłos łapek na skalnej podłodze; zbliżał się do niej. Jej wzrok napotkał ten sam czarny, obsypany popiołem pysk, który wyglądał z górnego piętra jakiś czas temu. Zieleń oczu kocura wydawała się niezwykle jasna na tle mroku.
— Witaj — odezwał się pierwszy, siadając tuż przed nią. Podniosła spojrzenie i zamrugała. — Jestem Królicza Gwiazda, lider klanu, w którego obozie teraz jesteś. Klanu Burzy.
Tak więc trafiła dobrze. Gdzieś głęboko poczuła iskierkę dumy, ale nie dała po sobie tego poznać. Jej źrenice pozostały wbite w kocura.
— Jak się nazywasz?
Pokręciła głową, tak samo jak za pierwszym razem. Gula w gardle powstrzymywała ją przed powiedzeniem choćby jednego słówka; nie sprzeda nieznajomym swojego imienia. Nie do końca wiedziała, czemu, ale… Coś chciala pozostawić dla siebie, tylko dla siebie.
Brwi kocura zmarszczyły się.
— Nie wiesz? Nie… Nie pamiętasz? — kontynuował z pytaniami, a ona tylko wzruszyła ramionami. Kocur uśmiechnął się w jej stronę smutno. — Nie możemy na to pozwolić. Coś tobie wymyślimy, dobrze?
Przytaknęła, mrugając parę razy. Jej powieki stawały się ciężkie; mimo woli czuła, jak ogarnia ją zmęczenie.
— Świetnie. W takim razie, ostatnie pytanie, bo widzę, jak ci się oczy kleją. Czy wiesz, jak się u nas znalazłaś? Albo skąd… Przyszłaś?
Zastanowiła się na moment. Szkoda, że nikt nie zapewnił jej instrukcji, jak ma odpowiadać na wodospad pytań, który ją zalewał. Wraz z nurtem wodospadu przypłynęła do niej myśl o Kukiełce, która prawdopodobnie odbywała podobną rozmowę za jego pieniącym się strumieniem.
— Z miasta — odpowiedziała głosem chrapliwym, lecz zdecydowanym.

***

W świetle dziennym widok takiej ilości innych kotów był jeszcze bardziej przytłaczający. Słońce grzało, wysoko, wysoko na niebie. Nie mogła się przyzwyczaić do tak bezpeśredniegi widoku na nie, ani do powiewu świeżego powietrza.
— Zebraliśmy się tu dzisiaj, aby powitać nową członkinię naszego klanu, która rozpocznie swoje szkolenie — głos Króliczej Gwiazdy przebijał się nad szepty burzaków, którzy otaczali ją z każdej strony. Jego zielone oczy znalazły ją w tłumie. — Wystąp, proszę.
Posłusznie podniosła się z ziemi i podeszła bliżej lidera. Czuła spojrzenia na swoim grzbiecie, na swojej mordce. Strzepnęła ogonem.
— Od tego dnia, aż do dnia otrzymania imienia wojownika, będziesz zwana Wielenią Łapą — słuchała jego słów uważnie. Wielenia Łapa. Wielena… Bezgłośnie przetestowała słowo na języku. Brzmiało obco; mogłaby uznać, że czuje jego nieprzyjemny smak. — Twoim mentorem zostanie Dryfujący Fluoryt. Mam nadzieję, że przekaże ci ona całą swoją wiedzę.
Poczuła zapach kwiatów na futrze kocicy prędzej, niż ją zobaczyła. Nie rozumiała trochę, dlaczego miałaby być to okazja, aby się wystroić - nie pojmowała za bardzo znaczenia piękna - ale odruchowo poprawiła swoją chustę na szyi, gdy w przypływie niepewności spojrzała na starannie dobrane dodatki szarej kotki. Sama nie dała sobie swojej “dekoracji” odebrać; na szczęście ani Królicza Gwiazda, ani jedna z karmicielek, pod której opieką spędziła noc (strasznie nieprzyjemną noc) nie byli w tym temacie zbyt natrętni.
— Dryfujący Fluorycie, jesteś gotowa na szkolenie własnego ucznia — kontynuował lider. — Dostałaś od swojego mentora, Koziego Przesmyku, doskonałe wyszkolenie. Zostaniesz mentorką Wieleniej Łapy; mam nadzieję, że przekażesz jej całą swoją wiedzę.
Wzdrygnęła się, gdy kocica doskoczyła do niej z uśmiechem na pysku. Mrużąc oczy, dotknęła nosem tego Fluorytu, odsuwając się prędko. Nie podobało się jej to.
— Będziemy się świetnie bawić — zaświergotała radośnie niebieska.
Pozostało jej jedynie przytaknąć, zanim usłyszała jej imię, powtarzane w kółko i w kółko. Najpierw niepewnie, później już głośniej. Przełknęła ślinę, odwracając się w ich kierunku. Brzmiało… Obco. Jakby… Nie zawracali się do niej. Tylko do kogoś innego. Nie należało do niej.


[1629 słów]

Znajdki w Klanie Klifu!

 






16 czerwca 2025

Od Makowego Nowiu

Dni przebiegały dość spokojnie. Epidemia łzawego kaszlu powoli zaczęła wygaszać, co cieszyło cały Klan Wilka. Przynajmniej do czasu. Niedługo po zgromadzeniu każdy kot w klanie mógł usłyszeć kolejną informację na temat choroby — wróciła. I to jakby ze zdwojoną siłą. Koty powoli chorowały, medycy mieli łapy pełne roboty, a w tym wszystkim zachorowała również Mroczna Wizja. Mak obudziła się raz w nocy, słysząc kaszel kocicy. Zignorowała zdrowy rozsądek i odkąd tylko dowiedziała się, że jej partnerka jest chora, mimo własnych obaw i niebezpieczeństwa, siedziała przy niej. Zachowała przy tym jakąś odległość od kotki, ale jednak. Nie mogła tak po prostu zostawić Mrok. Nie po tym ile kotów już pożegnało się z życiem i nie ze świadomością, że również życie Mrok jest zagrożone. Liliowa wiedziała, że gdyby cokolwiek stało się jej partnerce, nie wybaczyłaby sobie. Nie mogła jej stracić, dlatego poczuła wielką ulgę gdy mistrzyni dostała odpowiednie zioła i otrzymała profesjonalną pomoc od medyków. Powoli wracała do zdrowia. Jednak sama Makowy Nów nie mogła powiedzieć tego o sobie. Minęło kilka wschodów słońca, odkąd Mroczna Wizja otrzymała zioła, a liliowa sama zaczęła czuć się niezbyt dobrze. Z początku zajmowała się jeszcze swoimi obowiązkami, nie rozpoznając początku rozwoju choroby, jednak gdy mocny kaszel pojawił się również u niej, wiedziała, że sama też musi złożyć wizytę w legowisku medyków. Dlatego próbując powstrzymać duszący kaszel, ruszyła w tamtą stronę. Powoli weszła do środka, skinięciem głowy witając się z przebywającymi tam kotami. Gdy już podchodziła do niej Cisowe Tchnienie, Mak wybuchła kaszlem, unikając tym samym pytania o dolegliwości, których najpewniej i tak młodsza kotka się spodziewała. Po chwili Cis wróciła z odpowiednim ziołem i podała go zastępczyni.

Wyleczeni: Makowy Nów 

Od Szałwiowej Łapy (Szałwiowego Serca) CD. Źródlanej Łapy (Źródlanej Łuny)

— Liściasta Gwiazda więcej nie histeryzowała, ale jedna z naszych karmicielek została zabita na spacerze z siostrą. Oskarżono o to samotnika, ale nikt nie jest do końca pewien, co myśleć... Ale nadal liczę, że wszystko się uspokoi. W końcu mój ojciec się tym zajmuje.
...to nie była odpowiedź której się spodziewał po pytaniu "jak się macie?". Zaskoczyło go, z jakim spokojem mówiła o tej sprawie. Wszystkie klifiaki takie były, czy tylko ona?
— Na Klan Gwiazdy! I oni ci pozwalają chodzić samopas? — zapytał, nie ukrywając wymalowanego na pyszczku szoku. On po tych wszystkich atakach na rodzinę królewską nawet sobie tego nie wyobrażał! 
— Byłam zmuszona wybłagać Bożodrzewny Kaprys, ale w jakiś sposób mi się udało — miauknęła z uśmiechem. 
— Nie boisz się?
— Po śmierci Siewczego Letargu wszystko ucichło. Zresztą, ktokolwiek to był, wątpię, by ostrzył sobie zęby akurat na mnie. — Wzruszyła ramionami. — Prawdopodobnie był to nieszczęśliwy wypadek. Ot, włóczęga. W końcu wielu krąży po okolicy, a do tragedii wystarczy tylko jeden — dodała nieco bardziej smętnie.
Szałwiowa Łapa przestępował z łapy na łapę.
— Nadal brzmi niebezpiecznie!
— Cóż, z jakiegoś powodu cię mam, nieprawdaż? — Pacnęła go w ramię, rozbawiona. — W dwójkę byśmy dali sobie radę z jednym takim mysim móżdżkiem.
Wpierw zaśmiał się, lecz te słowa wywołały jakieś dziwne łaskotanie w tyle jego umysłu. Hm... Mysim móżdżkiem... Ach, no tak, na kłujące osty! Myszy! Nie rozdzielił się z Rysim Borem po to, by wesoło szczebiotać z koleżanką. No i nie chciał widzieć wyrazu pyska wojownika, gdyby ten zobaczył, jak się brata z obcoklanowcem...
— Kurza twarz! Zapomniałem, że przyszedłem tu polować. Mój mentor mnie zabije, jak czegoś nie złapię! — przeklął, machając ogonem. Źródlana Łapa wygięła pysk.
— Och... Czy z twoim jest naprawdę tak źle?
— Nie no, nie tak dosłownie — poprawił się i westchnął głośno. — Ale wiesz, znowu będzie gadał, że nic tylko się obijam i zacznie mi prawić jakieś morały. O, i na pewno zacznie mi opowiadać o tym, jak się tropi myszy, jakbym miał sześć księżyców. On taki jest — burknął na koniec jak obrażony kociak. 
Łuna, zamiast go pocieszyć, jedynie uśmiechnęła się delikatnie, przekrzywiając nieco łeb.
— W dwójkę na pewno byłoby nam łatwiej coś wytropić. Nadeszła już pora nowych liści, szybko coś dla ciebie znajdziemy.
Zamrugał, słysząc jej niecodzienną propozycję. Czy to było... w porządku? Nigdy w życiu nie słyszał o tym, by koty z różnych klanów polowały wspólnie. Większość nie lubiła dzielić między siebie zwierzyny, zbyt dumna, by pozwolić komuś innemu jeść zdobycze z ich terytorium. Nie było to żadne zaskoczenie – w końcu każdy klan pracował na siebie... Naprawdę chciał się zgodzić. Był pewien, że w ten sposób szybko znalazłby coś, co zadowoliłoby Rysi Bór, a jeśli nie to wydłużyłby chociaż spotkanie ze Źródlaną Łapą, ale... No, na pewno jego mentor nie byłby zadowolony. Słyszał już w uszach jego przemowę na temat bycia fair, podążania za kodeksem i zasadami klanu czy innymi takimi... Ale nie mógł jej odmówić, no! 
— Pewnie — odparł po chwili namysłu. — Ale to musiałabyś przejść na tereny nocniaków. Byłoby mi bardzo głupio kraść od was zwierzynę. Wyglądałoby to tak, jakbyśmy głodowali — zaśmiał się.
— Myślę, że to nie będzie konieczne — wymruczała, szybkim ruchem głowy wskazując w bok.
Na piasku trudno było o myszkę – ale z pewnością łatwiej o mewę czy, jak w tym przypadku, rybitwę... Całe stado tych ptaków przemierzało plażę, przechodząc z terenów jednego klanu na drugi. Przyleciały tu niedawno – co rok wyprowadzały lęgi, więc ich obecność nie była większym zaskoczeniem. Wprawdzie Rysi Bór gadał coś o gryzoniach, ale... No na Gwiezdnych, przecież ta kupa futra się na niego nie obrazi, jak przyniesie ptaka, nie? Mieli za zadanie nakarmić klan, a nie spełnić zachcianki jedzeniowe jego członków!
— O! Spostrzegawcza jesteś — powiedział po kilku chwilach ciszy. Jakim cudem nie zwrócił na nie wcześniej uwagi?
— Bardziej to ty ślepy — odparła, figlarnie uderzając kocura końcówką ogona w nos. Szałwiowa Łapa zamrugał, patrząc na idącą Źródlaną Łapę w kierunku krzykliwej zgrai. Czym prędzej podążył za nią.
— Hej! Gdzie idziesz? — zawołał za kotką.
— Ćśśś! — Natychmiast go zganiła, sprawiając, że ten zamknął pyszczek. — Chyba nie chcesz ich spłoszyć, prawda? Podejdę je od jednej strony, by poleciały do ciebie. Wtedy będzie ci łatwiej jedną złapać, niż jakbyś szarżował w ich stronę. Na piasku trudno się skradać — wyjaśniła swój plan, który mu nawet nie przyszedł na myśl. Myślał, że razem znajdą coś do upolowania i ona go zostawi, ale na pomoc nie zamierzał wcale narzekać! 
Nie chcąc irytować Źródlanej Łapy i psuć ich układu, jedynie skinął głową i poszedł jej śladami, zwracając uwagę na każdy najlżejszy ruch. 
— Pójdź w prawo i czekaj — szepnęła prawie bezgłośnie swój rozkaz, który ten też szybko wykonał, idąc po piasku tak cicho, jak tylko był w stanie. Drobinki nieprzyjemnie wchodziły mu w futro, ale to ignorował. Podszedł blisko – na tyle, by nie zdenerwować rybitw, ale i móc do nich szybko podbiec, gdy będzie na to pora. Za stadem, między piórami, widział lśniące oczy swojej towarzyszki.
Cisza.
Ptaki gwałtownie poderwały się do lotu, gdy tylko łowczyni wyskoczyła na nie z tyłu. Szałwiowa Łapa wiedział, że to był odpowiedni moment, kiedy stworzenia zaczęły chaotycznie lecieć ku niemu, krzywo szybując nad jego głową. Zniżył ciało, pomachał zadem i wyskoczył, łapiąc w zęby młodego osobnika, który jeszcze w powietrzu zaczął skrzeczeć. Kiedy tylko opadł z nim na ziemię, czym prędzej przybił go łapami do podłoża (wiedząc, że nie miał mocnego chwytu w szczękach). Wgryzł się w jego kark, ostatecznie ukrócając jego wrzaski.
Z uśmiechem i rybitwą zwisającą z pyska podszedł do Źródlanej Łapy.
— Dzięki wielkie! To było niezłe! — miauknął, trzymając w zębach swoją, a może raczej ich wspólną, zdobycz. Łuna wzruszyła ramionami, ale nie mogła ukryć pojawiającego się na jej pysku delikatnego uśmiechu.
— To nic. Mam nadzieję, że ci to wystarczy.
— I to jak! Oj, Rysi Bór będzie zadowolony... Chyba. Z nim to nigdy nie wia...
Urwał, gdy zauważył, jak oczy jego koleżanki otwierają się szerzej, spoglądając na coś w oddali, za nim. 
— Co..?
Gdy sam odwrócił głowę, natychmiast zobaczył idącego w jego kierunku mentora. Biała sierść wojownika odcinała się na tle ciemniejącego od zachodzącego słońca piasku. Och. Och...
— Czy to nie twój mentor? — zapytała po chwili. Nie odrywała od niego wzroku.
— Tak... No, to teraz będę musiał się wytłumaczyć- ale do zobaczenia! Może przy następnym spotkaniu już nie będziemy Łapami! — miauknął głośno, chwytając mocniej swoją zdobycz i z gulą w gardle idąc w stronę Rysia. Nie wyglądał na zadowolonego. Wiedział, że lepiej, by tego nie zobaczył. Ech, był taki mysiomózgi!
Wyprostował się i uniósł szyję z dumą. Okej. Przecież nie zrobił nic złego! Ona nawet nie przekroczyła granicy i tylko delikatnie pomogła mu z łowieniem. Nic wielkiego przecież! Posiadanie przyjaciół poza klanem nie było zakazane, prawda? Nie mógł się na niego wkurzyć. A jeśli już miał to zrobić, to nie pozwoli mu się przekrzyczeć.
— Więc... Chcesz może powiedzieć mi, z kim cię właśnie widziałem? — zapytał natychmiast, bez żadnego "hej" czy "cześć".
— Z moją znajomą? — odpowiedział, unosząc jedną brew. Starał się brzmieć tak, jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie.
— Miałeś polować, a nie urządzać sobie pogaduszki.
— Ale polowałem — trącił łapą swoją zdobycz. — Jak już skończyłem, to zauważyłem, jak spaceruje sama. Była po drugiej stronie granicy, więc się z nią przywitałem. Tego chyba mi nie zabronisz? 
Kłamstwo nieco piekło go w język, ale trzymał fason.
— Wolałbym jednak, byś nie rozpraszał się zbytnio podczas swoich treningów, Szałwiowa Łapo. — Rysi Bór wyglądał, jakby chciał powiedzieć coś więcej, ale po kilku uderzeniach serca ciszy wypuścił powietrze nosem. — Wracajmy do obozu — dodał. Jego uczeń, gdy tylko ten się odwrócił, uniósł wesoło do góry ogon. Zaczął za nim iść, zanim nie zdał sobie sprawy z tego, że zostawił swoją zdobycz na piachu. Powrócił po nią i skierował się w stronę obozowiska, myśląc sobie, jak wspaniale wykiwał swojego mentora.

***

Odkąd dostał Borówkową Łapę, nie miał za dużo czasu na siebie. To była jedna z najbardziej uciążliwych części bycia mentorem. Ciągle, praktycznie dzień w dzień, musiał wychodzić z nią na szkolenia. Prawda, zdarzało się czasem, że wyręczały go patrole albo wspólne treningi z innymi mentorami, też nie musiał trenować jej codziennie, lecz nie chciał być uznanym za leniwą popielicę. Od pewnego czasu udawało mu się zachować dobrą reputację (no, może pomijając zadkowy incydent...) i nie chciał tego zepsuć. Chcąc czy nie, uczenie Borówki stało się jego główną aktywnością, po której nie miał często siły na więcej. Zresztą, nawet gdyby chciał spędzać z kimś czas, jego pula zdecydowanie się uszczupliła, szczególnie jeśli chodziło o jego rodzeństwo – Murena nie wchodziła w grę, Łuska był zajęty wychowywaniem swojej latorośli, a Laguna szkoleniem własnej uczennicy. Ech... Miał nadzieję, że Borówka już niedługo zdobędzie potrzebne umiejętności i prędko się mianuje. Była już w odpowiednim wieku, a do tej pory jej postęp był całkiem prędki, więc może...
Potrząsnął głową. Pff! Miał chwilę wolnego, a i tak myślał o swoich obowiązkach. Teraz Borówkowa Łapa była daleko na łowieckim patrolu, nie powinna należeć do jego zmartwień. Z racji na niefortunną porę dnia, ranek, gdy każdy oddawał się swoim zadaniom (albo jeszcze smacznie spał), nie mógł znaleźć kolegi do rozmowy. No cóż. Samotny spacer musiał mu wystarczyć. 
Szałwiowe Serce skierował się w stronę Kolorowej Łąki. Nie miał na siebie planu. Chciał się poszwendać, zobaczyć, gdzie wyląduje, co gdzieś znajdzie. Najbardziej cieszył go po prostu ten spokój, że nikt mu nie trajkotał nad uchem, albo nie musiał gadać o nudnych rzeczach jak rodzajach ryb. Oj, ryb miał zdecydowanie dość. Dobrze, że Borówka była dobrym myśliwym...
Delikatny wietrzyk i jego niesforne łapy w końcu sprawiły, że zboczył z kursu – nawet się nie obejrzał, a trawiasta ziemia pod nim zamieniła się w sypki, wygrzany przez słońce piach. Na horyzoncie pojawiły się duże, szare głazy, a bezpieczny zapach Nocy zaczął stopniowo się rozmywać, zastąpiony przez woń klifiaków.
Zatrzymał się tuż przy granicy. Po co tu przyszedł? On sam nie znał odpowiedzi na to pytanie. Stał tak i patrzył przed siebie, milcząc, jedynie wdychając i wydychając powietrze.
Pamiętał, jak na jednym z patroli Kolcolistne Kwiecie powiedział mu, że ogląda się za nim jakaś klifiaczka. "Ptaszki mu wyćwierkały"... Oczywiście, że chodziło mu wtedy o Źródlaną Łapę. Nadal się zastanawiał, kto mógł mu to powiedzieć. Rysi Bór? Nie, przecież oni ze sobą nie rozmawiali. Poza nim chyba... Nikt nie wiedział? Znaczy, rozmawiał z nią na zgromadzeniach, więc na pewno ktoś ich tam zobaczył... Ale chwila, powinien zacząć od najważniejszej kwestii: skąd się wzięła wzmianka o oglądaniu się za nim?! To go ciekawiło najbardziej. Znaczy, w takim sensie, kto mógł to wymyślić. Czy miał wśród swoich wroga, który rozpuszczał na jego temat takie głupie plotki? Chciał go w ten sposób oczernić? Po co? I czy naprawdę wszyscy myśleli, że jeśli rozmawiał z jakąś osobniczką płci przeciwnej, to to od razu oznaczało romans? Czy kotki nie mogły się przyjaźnić z kocurami? Znaczy, ostatnim razem faktycznie mu nie wyszło, ale... Nie. Dość. Miał się tu relaksować! Przecież nie przyszedł tu dla Łuny! A może... Nie, nie, nie! Głupi Szałwik, GŁUPI!!!
Ten spacer nie robił mu na dobre. Może to właśnie tego powinien unikać – wypadów w pojedynkę, gdy zostawał sam na sam ze swoimi myślami, które płatały mu takie figle. Westchnął głośno, machając z frustracji ogonem. Powinien był zostać w obozie. Jego gwar przynajmniej sprawiał, że coś mu zagłuszało ten cienki głosik w głowie podpowiadający mu same najgorsze rzeczy. Kiedy jednak się odwrócił, robiąc już pierwszy krok posyłający go w drogę powrotną, usłyszał kobiecy głos... Tak, właśnie ten głos.
— Witaj, Szałwiowe Serce.
Kocur ponownie odwrócił się pospiesznie i obejrzał parę razy w bok. Szukał przyjaciółki, lecz nie mógł jej nigdzie dostrzec...
— Tutaj, w górze.
Zobaczył ją, gdy uniósł podbródek. Kotka leżała na boku, opierając się na przednich łapach i łapiąc ciepłe promienie słońca. Spoglądała na niego spod przymrużonych powiek – promienie słońca trafiały wprost w jej oczy, zamieniając ich pospolicie żółty kolor w coś przypominające płynne złoto. Patrzył tak na nią przez parę zdecydowanie za długich uderzeń serca, nie mogąc zebrać żadnych sensownych myśli. W końcu jednak zdał sobie sprawę, że powinien przestać milczeć...
— Hej! Źródlana Łapo, nie spodziewałem się ciebie tu zobaczyć! — krzyknął, choć była na tyle blisko, że nie było to konieczne. — Em... Od jak dawna tutaj siedzisz? 
Zadrgała z rozbawienia wąsami.
— Wystarczająco długo, by zaobserwować, jak kręcisz się bez celu — zaśmiała się, po czym poklepała miejsce obok siebie końcówką ogona. — Możesz się dołączyć, jeśli chcesz — dodała, wywołując tym samym na jego pysku szeroki uśmiech.
Nie musiała się powtarzać. Nieco speszony Szałwiowe Serce czym prędzej wskoczył na rozgrzaną skałę i położył się obok swojej towarzyszki.
— Dobre miejsce do wylegiwania się — wystękał, gdy wdrapał się na górę. 
— Prawda. Porą zielonych liści jednak aż za dobre, więc korzystam, póki nie parzy mi futra — miauknęła, przechylając głowę. — A ciebie, Szałwiowe Serce, czemu nie było na ostatnim zgromadzeniu?
— Złapałam jakiś głupi katar i Spieniona Gwiazda chyba uznała, że lepiej, bym został w obozie. — Przewrócił oczami. — Też nie byłem z tego powodu zadowolony.
— Może gdybyś przyszedł, to dowiedziałbyś się, że już nie nazywają mnie Źródlaną Łapą...
Gwałtownie się wyprostował.
— Na Gwiezdnych, naprawdę? Gratulacje — miauknął radośnie. — To tym bardziej przepraszam, że akurat się nie zjawiłem... A zechcesz wyjawić mi swoje nowe imię?
— Źródlana Łuna. Spodziewałam się – drugi człon nosiłam wcześniej jako kocię. Tak nazwał mnie mój ojciec. — Swój wzrok przeniosła na pazury, a po chwili polizała się po łapie. Gdy skończyła, ponownie spojrzała w stronę kolegi.
— Ładne... Pasuje do ciebie — wymruczał  głosem, który złamał mu się w połowie, gdy spotkał się z nią spojrzeniami. Nie rozumiał dlaczego... Albo bardziej nie chciał zrozumieć. Kurczę. Miała naprawdę ładne oczy. Zanim zdążył zwyzywać siebie samego za tę myśl, jak najszybciej postanowił zmienić na coś temat, by tylko o tym zapomnieć. — A jak... Eee... Jak w Klanie Klifu? — Można było wyczuć, że mówi pospiesznie i bez większego namysłu. — Rozwiązały się te wasze problemy z tamtą... Śmiercią?

<Łuno? >