Zaczął ją uważnie obserwować. Przez kilka dni nie spuszczał jej z oczu. Widział, jak wędrowała po obozie, jak z trudem odwiedzała legowisko starszych, aby spytać się, czy wszystko z nimi w porządku. Jej kroki z każdym dniem stawały się sztywniejsze, krótsze, niemal takie, jak u młodego kociaka, który dopiero uczy się chodzić. Jej ruchy traciły lekkość, którą kiedyś tak w niej podziwiał. W końcu nie mógł już dłużej ukrywać swoich obaw. Wszedł cicho do legowiska medyka. Pachniało tak samo, jak zwykle. Zioła, kurz i… ten zapach starości, choroby, który przyprawiał go o dreszcze. W rogu, na posłaniu z mchu i liści, siedziała Świergot. Jej grzbiet był zgarbiony, futro zmierzwione, a oczy… nieobecne, bez tego dawnego blasku.
— Świe-Świergot… nie prze-przeszkadzam? — wyszeptał, ledwie przekraczając próg. Miał sucho w gardle, a serce waliło mu w piersi. Szamanka uniosła głowę powoli, jakby sam ten ruch kosztował ją wiele wysiłku. Uśmiechnęła się lekko, ale było widać, że ten uśmiech był taki słaby i blady. Nie tak zapamiętał kotkę Wiciokrzew.
— Wiciokrzewie… — zaczęła ochrypłym głosem, po czym zaczęła kasłać. — Nie… nie przeszkadzasz — dokończyła, gdy kaszel minął. Jej głos zaczynał przypominać dźwięk kruszonych, ususzonych ziół, co bardzo niepokoiło liliowego ucznia. Podszedł nieco bliżej, stąpając ostrożnie, jakby każdy krok mógłby wyrządzić jej krzywdę.
— Za-zauważyłem… że o-ostatnio bolą cię sta-stawy… chy-chyba — powiedział, wpatrując się w jej łapy. Trzęsły się lekko, niemal niewidocznie, ale on to widział. Wszystko widział. Każde drżenie, każdy skrzywiony grymas z bólu. Szamanka spuściła wzrok. Przez chwilę milczała, jakby nie chciała odpowiadać. W końcu jednak westchnęła głęboko, a jej gardło wręcz zabulgotało, zanim kotka ponownie zaczęła kaszleć. Wiciokrzew zamarł, myśląc, że to już jej koniec. Świergot jednak nie upadła, nie poddała się… jeszcze.
— Tak, Wiciokrzewie. To prawda — odparła, gdy jej stan nieco się uspokoił. — Nie chciałam jednak, aby ktokolwiek się tym przejmował. Mam już swoje lata, nie wiem, czy marnowanie na mnie ziół w ogóle ma sens…
Jej słowa brzmiały spokojnie, ale pod nimi kryło się zmęczenie. Oddech miała nierówny i świszczący, sprawiający wrażenie, że powietrze z trudem przechodzi jej przez nos. Brzmiała bardzo staro, aż za staro. Kocur czuł, że Wszechmatka już czyha na nią z wysuniętymi szponami. Stał w miejscu sparaliżowany. Chciał coś powiedzieć, zrobić cokolwiek, ale słowa ugrzęzły mu w gardle. Jak miał walczyć o Świergot, skoro ona sama już się poddała?
— Nawet t-tak nie m-mów! — wydusił w końcu, czując, jak ogon drży mu nerwowo. — Za-zaraz ci coś przy-przyniosę!
Potem odwrócił się gwałtownie i niemal się potykając, wpadł do składzika z ziołami i zaczął gorączkowo przeszukiwać zapasy. Rozrzucał zioła, ignorując syf, jaki robił w tym momencie w legowisku. Trudno. To kiedyś posprząta, a o Świergot musi zadbać teraz. W końcu udało mu się znaleźć to, czego szukał. Liście malin. Wiedział, że mogą pomóc. Może nie na długo, może nie na wszystko, ale… może chociaż trochę. Wiciokrzew wrócił pędem do szamanki. Niedbale rzucił ziołami przed jej pysk, a potem zaczął szukać jej spojrzenia, aby upewnić się, że wciąż jest żywa.
— Zje-zjedz… — szepnął, popychając jeden z liści w jej stronę. — Proszę…
Świergot zawahała się, patrząc na niego przez dłuższą chwilę. W jej oczach widniało zaskoczenie, wzruszenie i… ból. Nie tylko fizyczny, ale w końcu kotka się pochyliła i zaczęła przeżuwać liść powoli. Robiła to bardziej dla niego niż dla siebie.
— Dziękuję, Wiciokrzewie — powiedziała cicho, gdy przełknęła papkę. — Ale to nie było konieczne. Powinieneś zostawić te liście dla kogoś w potrzebie.
Kocur odwrócił wzrok. Nie wiedział, co powiedzieć. Czuł się taki bezradny, bezsilny. Czuł, jak buzują w nim emocje. Czuł złość, smutek, obawę. Tak bardzo się o nią martwił, była dla niego jak matka… nie chciał jeszcze jej tracić. Nie teraz. Usiadł obok niej, nie mówiąc nic. Ich futra musnęły się delikatnie, a potem przypomniał sobie, że tego dnia ma do wykonania jeszcze uczniowskie obowiązki.
***
Wiciokrzew siedział akurat przy stosie ze zwierzyną, gdy nagle dostrzegł Dereńkę, pośpieszają Maślak w stronę legowiska medyka. Liliowy uśmiechnął się delikatnie pod nosem, wpatrując się w ten widok, jak w najpiękniejszą błyskotkę. “Tak właśnie myślałem. Maślak ostatnio kulała na łapę, wiedziałem, że coś jest nie tak. Dobrze, że w końcu Dereńka przekonała ją, aby poszła do medyka” westchnął, a potem spuścił głowę, zawieszając wzrok na swoich łapach. Szkoda, że to jemu nie udało się pomóc Maślak – ale cóż, przecież nie był z nią nawet blisko. Może tylko mu się wydawało, że się przyjaźnią? Szylkretka na pewno rozmawiała z nim tylko z litości, aniżeli z faktycznej chęci posiadania z nim jakiejś pozytywnej relacji. Pręgowany podniósł się z miejsca, powoli człapiąc do lecznicy. Stwierdził, że na pewno Świergot przyda się mała pomoc przy tej dwójce. Może przy okazji będzie mógł zagadać do burej szylkretki? Byłoby naprawdę miło.
Wkroczył do legowiska, a wtedy, jak na sygnał, Dereńka i Maślak odwróciły głowę w jego stronę. Pochylił głowę w geście powitania.
— Cze-cześć — mruknął, a potem wyminął dwie kotki i podszedł do starszej medyczki, która siedziała przygarbiona naprzeciwko szylkretek. — Ja się ni-nimi za-zajmę — zaproponował, a potem dotknął policzka kotki nosem. Szamanka uśmiechnęła się słabo i sztywnym krokiem wróciła do swojego posłania. Wiciokrzew westchnął pod nosem, kładąc po sobie uszy. Od kilku dni czuł niepokój. Martwił się o to, że ze względu na swój podeszły wiek, medyczka za niedługo go opuści. Wtedy Owocowy Las zostanie pozbawiony pełnoprawnego szamana, medyka. Kocur nie będzie już mógł kryć swojego zamiłowania do ziół, w końcu będzie musiał przyznać Sówce, że chciałby zmienić ścieżkę swojego szkolenia. Nie wiedział, jak uda mu się znieść zawiedziony wzrok Cierń, a także złość Rokitnika. Och, tak bardzo się bał…
— Wszystko dobrze? — rozbrzmiało nagle w legowisku medyka. Kocur omal nie podskoczył pod sam sufit lecznicy. Futro na jego ciele prędko się najeżyło, ale równie szybko doprowadził je do porządku. — Maślak nie potrafi stawać na jedną łapę, bardzo ją boli. Powiedziała mi, że to wszystko zaczęło się od ciernia wbitego w poduszkę — wyjaśniła. Wiciokrzew milczał, powoli kiwając głową na każde słowo szylkretki. — A ja? Też nie przychodzę tu bez przyczyny. Odkąd zobaczyłam, jak rozwinęła się infekcja u Maślak, nie potrafię zasnąć! — zażartowała, opierając się łagodnie o burą szylkretkę.
— Do-dobrze… zaraz przyniosę wam jakieś zioła.
— Ale to jeszcze nie koniec! — Dereńka podniosła głowę. — Przez niedobór snu chyba doczekałam się jakichś halucynacji! A bynajmniej (tak, wiem, że to nie to samo, co przynajmniej, ale Dereńka chyba nie) tak mi się wydaje, chociaż sama nie jestem już pewna — dodała. Uczeń strzepnął uchem, a potem udał się do składziku. Na wspomniane przez szylkretkę halucynacje, dobrze sprawdziłby się mak zaś na niemożność stawania na łapę – trybula. Wyciągnął oba te zioła z wnęki w korze, a potem wrócił z nimi do kotek. Nasiona podał Dereńce pod pysk, nic nie mówiąc. Wciąż trzymając trybulę w pysku, podszedł do Maślak. O ile wzięcie maku nie było takie skomplikowane, tak nad zranioną łapą będzie musiał spędzić trochę czasu.
— Wy-wyprostujesz łapę? Usiądź wy-wygodnie, tak abym wi-widział ranę — polecił kotce, która prędko wykonała polecenie ucznia. Wiciokrzew zaczął przeżuwać liście, otrzymując tym samym sok. Wyczyścił łapą brud, jaki osiadał na poduszce wojowniczki, a wtedy jego oczom ukazała się niewielka rana, z której sączyła się ropa zmieszana z krwią. Nieznacznie skrzywił się na ten widok, lecz w głowie powtarzając sobie, że jakby chciał zostać medykiem, to musi być wytrzymały, wycisnął sok na szramę. — De-Dereńko… przyniesiesz mi pa-pajęczynę? — zapytał. Czekoladowa skinęła głową, a potem się odwróciła. Wiciokrzew odetchnął z ulgą.
— Jak u Świergot? Wszystko dobrze? — zapytała Maślak. Po grzbiecie pręgowanego przeszedł dreszcz. — Martwisz się o nią, prawda?
— T-tak… oczywiście, że się ma-martwię — wydukał, kładąc po sobie uszy. — Jest… trochę sła-słabsza niż zwy-zwykle… — kontynuował, choć każde wypowiedziane słowo wybrzmiewało coraz ciszej. Kocur czuł narastająca w gardlę gulę. Przełknął ślinę, lecz te dziwnie uczucie nie odeszło. — Nie wiem ile je-jeszcze mam cza-czasu… chcę zo-zostać medykiem, ale tak stra-strasznie się b-boję… — stwierdził. Bura rozdziawiła pyszczek, ale zanim jakikolwiek dźwięk się z niego wydostał, Dereńka wróciła z pajęczyną. Uczeń uśmiechnął się, zabierając mlecznobiałe nici od wojowniczki. Sprawnie owinął nimi ranę Maślak i mruknął:
— Go-gotowe. Jeśli po-pojawiłby się jakies ko-komplikacje… to le-lecznica stoi o-otworem.
Kotki podziękowały mu za udzieloną pomoc, a potem jednym tempem ruszyły do wyjścia. Zanim jednak kompletnie zniknęły z legowiska, Maślak odwróciła głowę.
— Dobrze sobie radzisz. Powodzenia.
[1416 słów do treningu medyka]
Wyleczeni: Świergot, Dereńka, Maślak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz