Z trudem pokonywała kolejne zaspy. Używała własnych łap jak rakiet, stawiając kolejne kroki delikatnie i z ostrożnością, jednocześnie zgrabnie pokonując kolejne odległości, choć mimowolnie czuła, jak zapada się pod siebie, co utrudniało podróż. Teraz właściwie nie szła nawet po powierzchni śniegu, a torowała drogę przez głęboką jego warstwę, zostawiając za sobą płytki tunel. Jej matka szła z tyłu, usiłując nadążyć za młodą kotką. Lód co jakiś czas zatrzymywała się, oglądając się przez ramię, jakby chcąc upewnić się, że Róża nie zginęła pod warstwą puchu.
W tych warunkach wytropienie czegokolwiek graniczyło z cudem. Lodowa Łapa była wielce zdeterminowana, żeby nie wrócić do obozu z pustym pyskiem, a ona nie poddawała się łatwo i gdy postawiła sobie cel, wykonywała go za wszelką cenę. Tak też i tym razem uporczywie wchłaniała leśne zapachy mimo mrozu, wilgoci ścierającej zapachy oraz prószącego w oczy śniegu.
Po wielu próbach udało jej się natrafić na świeże ślady myszy oraz pozostawione na krzewach skrawki popielatego futra. Ruszyła za nimi, a trop doprowadził ją do mysiej norki. Sprawnie zabiła zwierzynę, choć, co prawda, lichą, ale nie wybrzydzała.
Zakryła śniegiem plamki krwi, które zbrukały ziemię po tym, jak przegryzła stworzonku tchawicę, aby nie wabić zgłodniałych drapieżników.
Nagle usłyszała trzask gałązki. Dźwięk deptanego przez matkę śniegu ucichł - ustała, podobnie jak Lód, która znieruchomiała, przysłuchując się odgłosom otoczenia.
Uniosła wysoko głowę, kładąc łapę na myszy. Nozdrza ją zwodziły, wiatr i wilgoć skutecznie utrudniały tropienie. Coś się tu zbliżało.
Wtem zza jeżynowych krzewów wyskoczyła jakaś ciemna masa. Lodowa Łapa od razu nastroszyła futro, gotowa stanąć do walki. Obróciła się przez ramię w stronę matki - Różany Step była zmęczona. Och, na Bezgwiezdną Ziemię, Lód poczuła ukłucie wyrzutów sumienia, że nie pomyślała o słabowitej matce, dla której wędrówka po śnieżnych zaspach była dwukrotnie bardziej wyczerpująca.
Nie chciała zmuszać Różanego Stepu do walki. Matka nie zniosłaby tego ciężaru. Już teraz była wyraźnie wycieńczona.
Samotnik powoli zbliżał się w jej stronę. Był sam. Wyczułaby, gdyby przybył tu z większą ilością kotów. Z tej odległości woń była łatwiejsza do rozpoznania. Na ciele włóczęgi rysowały się kości. Czarny kocur musiał być wyraźnie wygłodzony.
Lodowa Łapa w innych okolicznościach poszłaby na kompromis i oddała mu mysz, ale nie robiła tego z jednego względu - to byłoby tchórzostwo. Klan potrzebował tego jedzenia, a ona zamierzała o nie walczyć - walczyć o każdy kęs myszy dla kociąt, karmicielek i wojowników. Zniżyła głowę na równi z poziomem barków i przez dłuższy czas oba koty krążyły w półokręgu, patrząc sobie w oczy. To samotnik zaatakował pierwszy i przepchnął ją niemal na drugi kraniec polanki. Siłowała się z nim przez dłuższy czas, aż odepchnął ją, a ona wpadła prosto na jedno z drzew. Dostrzegła, że kocur zbliżył się do leżącej w śniegu myszy, ale ku jej zaskoczeniu minął ją. Jak to? Nie chodziło mu o jedzenie?
Ale gdy zaczął krążyć wokół osłabionej matki jak kruk nad padliną, dotarła do niej świadomość, że w istocie chciał pokarmu. Tylko nie takiego w formie małej myszki, która nie starczyłaby na długo i nie dałaby organizmowi wystarczająco energii na przetrwanie kolejnych nocy. Był zdesperowany i głodny. Chciał kota.
Rzuciła się do przodu z taką siłą, że sama siebie zaskoczyła. Rzuciła się na niego od tyłu i wgryzła w grzbiet, zahaczając kłami o włókna skóry i ciągnąc mocno, aż nie oderwała jej kawałka. Samotnik ryknął i zwrócił się w jej stronę błyskawicznie, a duża łapa uderzyła ją w twarz. Upadła i była gotowa na kolejny bolesny cios, jako że odkryła swój słaby punkt, ale samotnik obrócił się, kierując się w stronę matki. Nie chciał z nią walczyć, desperacko potrzebował jedzenia. A matka... Cóż, matkę łatwo było zabić.
Nie pozwoliła mu na to. Podniosła się i wystrzeliła w górę, łapiąc kocura za kark. Siła odrzutu sprawiła, że potoczyli się i rąbnęli o drzewo. Uczennica złapała włóczęgę za głowę i uderzyła nią kilka razy o drzewo. Poczuła, jak obce zębiska chwytają ją za kark. Samotnik rzucił nią jak jakąś kulką z mchu, choć udało jej się przeturlać i odzyskać równowagę.
Krążyła wokół matki, chcąc zapewnić jej bezpieczeństwo z każdej możliwej strony. Wreszcie, gdy wypatrzyła dogodny moment, gdy samotnik się zbliżył, próbując kolejny raz zaatakować mentorkę, uczennica rzuciła się do przodu i wbiła mu pazur w oko, czego następstwem był głośny ryk przepełniony bólem i frustracją.
— Nie chcę cię skrzywdzić — powiedziała. — Odejdź i wszyscy możemy zapomnieć o tej sytuacji.
Nie wiedziała, jakiej innej reakcji mogła się spodziewać, niż tylko odwrotnej - w żyłach samotnika zawrzała furia, gdy zaatakował ją po raz kolejny w amoku desperacji. Podciął jej nogi i przybił do ziemi, a następnie uderzył łapą w pierś, sprawiając, że zabrakło jej tchu. Mroczki na moment pojawiły jej się przed oczami. Kocur już miał chwycić za jej gardło, gdy uczennica wyrwała gwałtownie głowę do przodu i zacisnęła szczęki na szyi napastnika. Poczuła, jak metaliczny posmak gęstej, szkarłatnej krwi rozpływa się po jej języku. Ciało samotnika leżało jak sparaliżowane, a ciepło dotąd z niego bijące ustało. Dysząc, odsunęła się od ciała i spojrzała niepewnie na własne odbicie w zamrożonej kałuży. Cały jej pysk zbrukany był w krwi.
Przymknęła oczy, czując, jak serce bije jej szybko i nierównomiernie. Nawet nie zauważyła, gdy podeszła do niej matka.
— Zabiłam go — głos jej się załamał, ale najgorsze było to, że nie martwiła się dlatego, że go zabiła, a dlatego, że nie czuła w związku z tym żadnych większych emocji. Nie czuła, że tego żałowała. Z przerażeniem odkryła, że mogłaby zrobić to i drugi raz.
— To było konieczne — Róża usiłowała ją pocieszyć, ale nie wiedziała, że w rzeczywistości reakcja Lód była spowodowana czymś zupełnie innym.
— Dlaczego nie zrezygnował? — wyszeptała już dużo spokojniej.
— Był głodny — i dopiero w tym momencie czarno-biała uczennica zwróciła uwagę na oczy samotnika - jedno z nich przebite i zakrwawione, drugie zaś wilgotne od łez. — Ta pora nie sprzyja nikomu.
— Chciał cię zjeść — wysunęła pazury. — Nie pozwoliłabym na to. Dałam mu szansę, żeby się odwrócić i zaprzestać, ale atakował dalej. Ktoś, kto odrzuca coś takiego... Sam wybiera śmierć — mówiła jak w transie, bardziej po to, by uciszyć podświadomość usprawiedliwianiem takiego okropnego czynu. Zrobiła to w samoobronie, owszem, ale nie czuła niczego względem martwego samotnika. Ani współczucia, ani nawet ciężkiego brzemienia noszenia na łapach czyjejś krwi. Nic. Była wobec tego absolutnie obojętna i to ją przeraziło, dlatego w myślach robiła wszystko, żeby tylko to sobie wytłumaczyć: "przecież to nie twoja wina, przecież sam napatoczył ci się pod łapy, przecież nikt by mu nie współczuł". Ale czy w większości kotów taki widok nie powinien wywołać chociażby odrazy? Dyskomfortu?
— Dziękuję, że mnie ochroniłaś — jej rozmyślania przerwała matka. — Gdybym była tu sama... Nie miałabym dość sił, żeby walczyć lub uciekać. Jesteś gotowa, żeby zostać wojowniczką.
Uczennica rozszerzyła oczy, spoglądając na matkę z niedowierzaniem.
— Naprawdę?
— Przekażę Błękitnej Gwieździe, że spisujesz się dobrze — Różany Step odwróciła się powoli i zaczęła sunąć przez zaspy z powrotem w kierunku obozu. Vanka szybko zrównała swój krok z szylkretową wojowniczką, opierając o nią swój bok, by pomóc jej w dalszej wędrówce.
Lodowa Łapa nawet nie spojrzała się za siebie, na trupa, którego za sobą pozostawiła. Pewne sytuacje wymagają poświęceń i ofiar. Musiała to zaakceptować. I była na to gotowa.
— Widok śmierci... Nie przeraził cię? — spytała niepewnie Lodowa Łapa, gdy daleko przed horyzontem wyłonił się obóz. To pytanie ugrzęzło jej w gardle i choć niezmiernie chciała je zadać, za każdym razem sprawiało jej to trud. Zastanawiała się, dlaczego reakcja matki była tak... Spokojna, jak na zobaczenie kogoś w takim stanie. Różany Step westchnęła głęboko.
— Widziałam śmierć wielokrotnie więcej niż połowa członków tego klanu razem wzięta — rzekła, gdy powoli przemierzały kolejne ośnieżone skrawki boru. — To, co zobaczyłam dzisiaj nie było nawet w połowie tak przerażające, jak to, co widziałam w Betonowym Świecie.
Lodowa Łapa spuściła wzrok, obserwując własne łapy kroczące z gracją po zlodowaciałym śniegu. Krew się zmyła, puch stopniał na łapach i zakrył jej zapach, ale ona wciąż czuła się, jakby ociekała świeżą posoką.
— Rozumiem — odpowiedziała. Tylko tyle - nie potrzebowała żadnego więcej słowa. Do obozu przyszły już w całkowitej ciszy, jakby to, co się tego dnia wydarzyło, było tylko rozmywającą się senną wizją stopniowo zastępowaną przez jawę. Lód chciałaby, aby tak było.
Łapy drżały jej z zimna i z wysiłku, a każdemu oddechowi towarzyszyła wypływająca z ust para. Osunęła się na ziemię przy jakimś drzewie i przymknęła powieki. Z jakiegoś powodu jej serce wypełniła ulga.
"Z każdą kolejną śmiercią będzie coraz łatwiej."
Głos przedarł się przez myśli i spowodował, że oparła ciężko podbródek na łapach. Czy rzeczywiście tak było? Czy balast, który nosiła dotąd na swoich barkach po pierwszym w życiu morderstwie był tylko początkiem stale zacierającej się granicy? Gdy stała nad martwym ciałem, spostrzegła, że nie czuła względem zabitego żadnych uczuć, a zabicie nie wywołało w niej ani odrazy względem własnego czynu, ani empatii w stosunku do cierpienia swojej ofiary. Nic. W jej sercu nie było absolutnie nic, gdy go zabijała.
Czy tak miało wyglądać życie w kulcie? Absolutna obojętność wobec cierpienia?
Wiedziała, że wiele kotów zabijało dla przyjemności lub czerpało tę przyjemność z widoku zabitego wroga. Nie ona. Nie czuła żadnej dumy, żadnego szczęścia, nie czuła też smutku. W jej umyśle nie zmieniło się nic, gdy pozbawiała tego kota życia. Nie była na niego zła, nie była też wobec niego empatyczna. Czuła jedynie rozsadzającą ją od wewnątrz pustkę, jakby wciąż ciężko było jej przyjąć do świadomości, co się wydarzyło.
Nie zauważyła, gdy dosiadł się do niej Blada Łapa. Zrobił to tak cicho, że równie dobrze mogłaby stwierdzić, że to skrzypienie śniegu było sprawką wiatru. Podrzucił jej pod nos jakąś drobną mysz, a sam położył się obok.
— Twoja matka chwaliła się twoim dzisiejszym osiągnięciem. Gratulacje, czy coś — burknął, a Lód milczała przez dłuższą chwilę, jakby każdą możliwą odpowiedź uznała za zbędną.
Dopiero po chwili zwróciła się w stronę młodszego uczniaka.
— Koty od głodu wariują. Nie chciałam tamtego zabijać, ale gdybym tego nie zrobiła, to on zabiłby któreś z nas pierwszy — powiedziała cicho. — Nie winię go. Nie był zły, tylko zdesperowany. Chciał przeżyć... Cóż...
Blada Łapa milczał przez chwilę, szurając pazurem po śniegu.
— Klan głoduje.
— Nie na długo. Prędzej czy później musi nadejść odwilż — zaoponowała, chociaż sama nie była pewna, ile jeszcze byli w stanie wytrzymać. — Wtedy uzupełnimy zapasy.
Taką miała nadzieję. Ten sezon dla nikogo nie przyniósł nic dobrego. Choć zimno zazwyczaj jej nie przeszkadzało, teraz marzyła o ponownym nadejściu pory nowych liści. Nie chciała, żeby klan już dość osłabiony podupadł jeszcze bardziej.
Zbliżał się wieczór i rozmowę przerwały im donośne słowa Błękitnej Gwiazdy.
— Niech wszystkie koty zdolne do polowania zbiorą się na spotkanie klanu.
Blada Łapa wstał ciężko, kładąc po sobie uszy.
— Będziesz mianowana.
— Najprawdopodobniej — mruknęła w odpowiedzi, skupiając całą swą uwagę na pień, na którym siedział lider. Wraz z całą resztą przebywających w obozie kotów podeszła do miejsca przemówień i usiadła, cierpliwie czekając na kolejne słowa przywódcy.
— Tego wieczoru stanie przed wami dwójka świetnie wyszkolonych uczniów, którzy będą rywalizować ze sobą o posadę wojownika. Lodowa Łapo, Oszroniona Łapo?
Koty zebrane dotąd wokół pnia rozeszły się wzdłuż obozu, aby dać im więcej miejsca na walkę. Lód spojrzała się za ramię - Szron stał już po drugiej stronie areny. Więc miała walczyć z własnym bratem? Kiedyś poczułaby ukłucie bólu, że będzie zmuszona go skrzywdzić, jednak tego dnia była szczęśliwa, że zdoła pokazać światu, jak duża siła drzemie w łapach kotki. Stojąc tak i mając za plecami pień przywódcy, obejrzała się po tłumie, wyszukując wzrokiem bliskich. Zobaczywszy ojca, pazury jakby same wysunęły jej się spod powłok futra. Nie zauważał jej wcześniej? Więc zauważy ją teraz.
Pod osłoną nocy dwójka uczniów rozpoczęła między sobą walkę, która miała zaważyć na ich przyszłości w klanie. Lodowa Łapa walczyła tak, jak nauczył ją pradziadek, ale wykorzystywała przy tym własne techniki zakorzenione głęboko w jej umyśle. Szła powoli, skupiając wzrok na Oszronionej Łapie, z pyskiem przy ziemi. A potem szybki trzask i brat wystrzelił w jej stronę, rozpoczynając szarżę. Lód uskoczyła w bok w ostatnim momencie.
Zmęczyć i powalić. Jak sowa, która pikowała w dół co parę uderzeń serca, podgryzając i poddziobując przyszłą ofiarę.
Gdy brat po raz kolejny ruszył w jej stronę i rzucił się na nią z pazurami, przetoczyła się pod jego brzuchem i udało jej się przeorać po nim pazurami. Szron wydał z siebie głuchy ryk i obrócił się całym ciałem.
— Pokonanie kotki? To będzie łatwe. Usuń mi się z drogi, bo nie chcę cię skrzywdzić — powiedział do niej cicho, gdy zbliżyli się do siebie, krążąc wokół i czekając na dogodny moment, by zaatakować. Lód parsknęła cierpko.
— Skąd myśl, że dałbyś radę mnie skrzywdzić? — rzuciła mu się do gardła. Przetoczyli się przez wyznaczoną do walk część obozu, brodząc w gęstym śniegu. Kocur przycisnął ją do ziemi i zaczął poruszać, naciskając łapami na klatkę piersiową. Kątem oka zobaczyła, jak zainteresowanie tłumu wzrasta.
Zaczęło brakować jej oddechu. Musiała myśleć szybko - i w tym momencie wzięła w zęby leżącą blisko ostrą gałązkę i wbiła ją w miejsce, gdzie uprzednio zrobiła ranę. Wrzask był tak przeraźliwy, że kruki masowo odleciały z drzew.
Wykorzystała ten moment, by wydostać się z uścisku brata. Szkarłatna krew plamiła śnieg, tworząc krwawe ślady, których zapach intensywnie objął polanę za każdym razem, gdy Szron stawiał kroki.
Przez następne chwile uciekała, nie pozwalając bratu się dotknąć - wykonywała uniki, skoki, starała się nie dostać od niego w łeb, a gdy uznała, że był dostatecznie zmęczony próbami ataku, zaczęła kolejną część swojego planu. Rzuciła się w jego stronę i ku jej zaskoczeniu, została odparta z dużą siłą. Złapał ją za kark i rzucił nią przez dobry kawał lisich odległości, a gdy upadła na ziemię, wydała z siebie głuche stęknięcie. Poraniony brat zbliżał się do niej, a jej przed oczami rozmazał się obraz. Poczuła, jak brat dociska swoją łapę do jej głowy tak mocno, że wrzasnęła, czując, jak krew zaczyna spływać jej po policzku. Łzy zakręciły jej się w oczach z bólu, ale nie pozwoliła im się ulotnić.
— Jesteś słaba. Potrzebujesz tej ochrony.
I w tym momencie wykorzystała swoją ostateczną kartę. Zacisnęła mocno zęby i kopnęła tylnymi łapami w jego łapy. Gdy się przewrócił, podniosła się i skoczyła na niego, dociskając do ziemi i wsłuchując się w jego przedłużone cierpiętnicze jęknięcie. Wysunęła pazury i przejechała nimi po jego klatce piersiowej. Gdy zaczął się niebezpiecznie wić, wierzgać łapami, usiłując ją z siebie zedrzeć, złapała jego tylną łapę i...
Trzask.
Cały klan mógł zobaczyć, jak uczennica wykręca własnemu bratu kończynę, tworząc z niej nienaturalny flak. Kocur wrzasnął z bólu, a Lód uderzyła go po raz kolejny i kolejny, aby mieć pewność, że się nie podniesie. Stanęła nad nim, obie przednie łapy umieszczając na jego głowie i uderzyła jego łbem o ziemię raz, a potem drugi.
Nagle, jakby dopiero doszło do jej świadomości, co właśnie zrobiła, odsunęła się od uczniaka i splunęła krwią prosto w śnieg, czekając na wyrok lidera. Błękitna Gwiazda stał na pniu w całkowitej ciszy przez dłuższą chwilę pełną rozdzierającego ją od wewnątrz napięcia, a potem przemówił.
— Lodowa Łapa wygrała walkę — oświadczył. — Podejdź no tu.
Wyminęła z jakąkolwiek resztką gracji i dumy, jaka jej pozostała, brata i ruszyła wprost do pnia. Kątem oka zauważyła, jak Zaranna Zjawa zgarnia jej brata. Kakofonia wrzasków, która dochodziła z legowiska medyka sprawiała, że przechodziły ją ciarki. Czuła, że wzrok ojca podąża za Oszronioną Łapą, który dzisiejszej nocy okrył się wstydem i hańbą.
— To była interesująca walka — powiedział w końcu przywódca. — Poświęćmy tę chwilę na włączenie stojącej tu uczennicy w szeregi naszych wojowników.
Tłum obejrzał się po sobie. Wiedziała, że spodziewali się innego wyniku. Spodziewali się, że Szron z nią wygra - w końcu jakie szanse miała wysoka, choć chuda i drobna kotka w walce z umięśnionym kocurem? Najwidoczniej większe, niż myśleli.
— Ja, Błękitna Gwiazda, przywódca Klanu Wilka, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tę młodą uczennicę. Trenowała pilnie, by zdobyć doświadczenie niezbędne do ochrony klanu i jego członków. Polecam ją wam jako kolejną wojowniczkę. Lodowa Łapo, czy przysięgasz przestrzegać praw nadanych przez twojego przywódcę i chronić swój klan nawet za cenę życia?
Uczennica zamrugała dwukrotnie.
— Przysięgam — odpowiedziała cicho i spokojnie, dbając o to, by dobrze się prezentować przy klanie.
— Zatem mocą naszych potężnych przodków nadaję ci imię wojownika. Lodowa Łapo, od tej pory będziesz znana jako Lodowy Omen. Klan ceni twoją mądrość i lojalność oraz wita cię jako nową wojowniczkę Klanu Wilka.
Czuła się niesamowicie, gdy klan zaczął skandować głośno jej imię.
— Lodowy Omen! Lodowy Omen!
Czy jej nowe imię jej się podobało? Było piękne, brzmiało godnie, ale smutna świadomość tego, że było to dziedzictwo zapoczątkowane przez jej pradziadka, które ją przyćmiewało, była obecna z tyłu jej głowy. To imię będzie dla niej znakiem, że musi się starać, aby wyjść z cienia przodków i zacząć być doceniana za własne zasługi, nie za to, z czyjej krwi się zrodziła. Chciała zasłużyć na szacunek i zaufanie własnymi łapami, własną pracą i wysiłkiem. Zamierzała pokazać ojcu i rodzinie, że nie potrzebowała dobrego urodzenia, żeby być dobrą wojowniczką. Zatem imię było jednocześnie prześladującym ją duchem i wiernym kompanem wędrówki.
Pożegnała się z Różanym Stepem, mrucząc i ocierając się o klatkę piersiową matki. Gdy podszedł do nich ojciec, odsunęła się i wyprostowała, mierząc go chłodnym spojrzeniem.
— To była dobra walka. Być może kiedyś zasłużysz się w klanie.
— Dziękuję za pochlebne słowa, Koszmarny Omenie — mimo pozornie pozytywnego wydźwięku, jej głos był cierpki i pozbawiony emocji. Odwróciła się na pięcie i skierowała w stronę wyjścia z obozu, gdzie miała odbyć czuwanie. W ciszy leżała przed wejściem, skupiając wzrok na gwiezdnych konstelacjach i wsłuchując się w miarowe pohukiwanie sowy.
Teraz nie było już odwrotu. Musiała udowodnić swoją wartość i zrobi to za wszelką cenę.
"Będzie z ciebie dobra kultystka", głos nieprzyjemnie zabębnił w jej uszach.
Pozwoliła sobie na przymknięcie oczu i złożenie niemej modlitwy do przodków w Mrocznej Puszczy. Dali jej życie, które przyniosło za sobą możliwość rozwoju. Jeśli coś naprawdę było w jej życiu najważniejsze, to właśnie oni.
* * *
Siedziała przy świerkowym drzewie, turlając łapą po śniegu szyszkę, by zająć czymkolwiek swoje kończyny. Spod przymrużonych powiek widziała, jak Chłodny Omen krząta się po obozie z garstką członków kultu. Podniosła uszy zainteresowana, choć nie poruszyła się, a tym bardziej nie wstała z miejsca. Rozmawiali ze sobą, a ich pyski przybrały całkiem poważne miny. Z tej odległości nie była w stanie wychwycić żadnych słów, więc pozostało jej tylko przysłuchiwanie się niezrozumiałemu bełkotowi. Zmrużyła podejrzliwie oczy, ale nie miała czasu się nad tym zastanawiać - usłyszała kroki. Otworzyła szerzej oczy, gdy spostrzegła czyjeś biało-rude łapy. Spojrzała w górę i westchnęła głęboko, widząc brata. Na jego pysku widniała wyraźna szrama, którą sama mu zrobiła. Był wściekły.
— Widzisz, co zrobiłaś? — wycedził. — Dawałem ci fory, a ty to wykorzystałaś!
Podłożyła mu ogon pod łapy i obserwując, jak potyka się o niego, padając na ziemię, przekrzywiła głowę, świdrując go spojrzeniem.
— To też były fory?
— Nie mam ochoty na twoje żarty — syknął, wyraźnie zażenowany. Nie odpowiedziała nic, chociaż w tamtym momencie wcale nie żartowała. — Ciesz się, że dałem ci wygrać, bo inaczej skończyłabyś jak Szadź.
Przekręciła głowę jeszcze bardziej, jakby chciała powiedzieć "Ach, tak?", ale postanowiła milczeć. Oczywiście, że brat był zbyt dumny, by przyjąć klęskę na klatę. Musiał tu przyjść i upewnić się, że wie, że dał jej wygrać. Nie wyprowadzała go z błędu. Nie zamierzała marnować sił na tłumaczenie mu, że wygrała, bo była od niego lepiej wyszkolona i silniejsza. Kocur odwrócił się i pokuśtykał z powrotem do legowiska medyka. Kotka była ciekawa, ile zajęło Zarannej Zjawie wyciągnięcie z niego tego badyla, którego wbiła mu w świeżo zrobioną ranę. Musiało boleć. Z jakiegoś powodu nie było jej żal brata. Ale także nie cieszyła się z jego porażki. Było jej całkowicie obojętne, jak to zniósł. Liczyła tylko, że zamiast brnąć w kłamstwa pogodzi się z przegraną i wyciągnie z niej wnioski. Nie chciała w końcu źle dla członków rodziny.
Księżyc wzeszedł, powoli rozświetlając niebo, a świeża wojowniczka szykowała się do spędzenia pierwszej nocy we własnym legowisku. Obóz już całkowicie ucichł, a poza nią i kotem stojącym na warcie nie było nikogo na zewnątrz. Schyliła głowę i miała już udać się do ciepłego legowiska, gdy zobaczyła jakiś przebiegający cień kątem oka. Dopiero po chwili rozpoznała Jad. Zaskoczyła się wcale niemało, unosząc brwi i miała już spytać się, co tu robi, gdy czarna wojowniczka położyła jej łapę na pysku.
— Chodź — rzuciła krótko i od razu ruszyła w kierunku tunelu budującego wyjście z obozu, nie odwracając się nawet do świeżo mianowanej wojowniczki. — I siedź cicho.
Nie protestowała, ostrożnie podążając za kotką. Minęli Kukułcze Gniazdo, która stała na straży. Nic nie powiedziała, a skinęła tylko krótko głową, przepuszczając je.
— Co my właściwie robimy? — spytała Lód z lekkim roztargnieniem.
— Idziemy na spotkanie kultu, mysi móżdżku — ucięła Jadowita Żmija, ale kąciki jej ust rozwarły się w prawie niezauważalnym uśmiechu. — Twój dziadziuś ocenił, że się nadajesz.
— Och. — Tak, to były jej jedyne słowa odpowiedzi. Jakoś nie potrafiła znaleźć czegokolwiek innego, co byłoby warte wypuszczenia na wiatr.
Jad pokręciła głową, jakby poważnie zmęczyła się tą rozmową, i poprowadziła Lodowy Omen wzdłuż lasu. Wkrótce vanka najpierw wyczuła, a potem zobaczyła całą gromadę Wilczaków. Błękitna Gwiazda stał na ich czele, a w pomroku nocy jego oczy świeciły się, odbijając światło nieba. Rozejrzała się po otoczeniu i zniżyła głowę, jak miała w zwyczaju, lustrując wszystko badawczym, nieco podejrzliwym spojrzeniem.
— Witaj w naszym skromnym gronie, Lodowy Omen — nocną ciszę przerwał głęboki głos niebieskiego. Wszyscy spojrzeli się po sobie, a Lód poczuła się zirytowana faktem, że nie była w to wszystko wtajemniczona. Przynajmniej do tej pory. Nie wiedziała zbyt dużo o kulcie od wewnątrz, a jej wiedza ograniczała się do tego, co mówiła im Bielicze Pióro czy inni kultyści. Nie było tego zbyt wiele.
Wyprostowała się.
— Będziesz musiała samodzielnie przyprowadzić tu jednego samotnika — Jad sprzedała jej przyjacielskiego kuksańca, choć Lód wciąż stała jak wryta. Wreszcie otrząsnęła się i wysunęła wyżej głowę. Tymczasem Błękitna Gwiazda zmarszczył brwi i westchnął głęboko.
— Jadowita Żmija miała na myśli, że zanim staniesz się pełnoprawną członkinią naszej grupy, twoim zadaniem będzie przyprowadzenie tu samotnika, którego krew pozwoli ci zasiąść z nami w szeregach kultu. To, w jaki sposób to zrobisz, pozostaje tylko i wyłącznie twoją wolą. Możesz użyć siły lub spróbować przyprowadzić tu jakiegoś pasywnie. Nie ma to znaczenia - ważne jest tylko to, abyś go przyniosła. Gotowa?
Spojrzała na dziadka, który przyglądał się jej, odkąd tylko tu przylazła. I odparła:
— Jestem gotowa.
— Nie zabij się, jak będziesz się szlajać po lesie! — krzyknęła za nią Jadowita Żmija, gdy wojowniczka oddalała się od grupy kotów. Lód zdążyła tylko przewrócić oczami.
To nie mogło być takie trudne, prawda? Tutaj ciągle pętali się jacyś samotnicy. Pociągając stale nozdrzami, chodziła po ciemnym, chłodnym lesie dość długo, nim natrafiła na trop samotnika. Dobrze widoczne odciski kocich łap w śniegu. Dokładnie zbadała je wzrokiem, dochodząc do wniosku, że musiały należeć do dorosłego kota. Nie potrafiła jednak określić, czy była to kotka, czy kocur.
Ruszyła tropem, który doprowadził ją do drzewa, w którym wyżłobiona była mała norka. Kiedyś musiała należeć do lisa, ale teraz dobiegała z niego zwietrzała woń kota.
Wtem coś się na nią rzuciło. Przeturlała się z obcą masą po śniegu, aż nie odzyskała równowagi i odskoczyła, sycząc instynktownie. Zaraz jednak wygładziła swoje futro, uspokajając się.
— Hej, nie tak prędko. Nie jestem wrogiem — miauknęła tym swoim charakterystycznym dla siebie spokojnym, beznamiętnym głosem.
Musiało zadziałać, bo samotnik - na oko dorosły, młody kocur - znieruchomiał i przyjrzał jej się podejrzliwie. Był chudy prawie jak nitka flaków, kości żebra malowały się na jego sylwetce, stanowiąc piętno srogiej zimy.
— Czemu miałbym ci ufać?
— Bo nie masz wyboru — odparła z przekorą, która sprawiła, że kocur parsknął. — Możesz się tu dalej zamrażać, albo pójść ze mną do bezpiecznego schronienia.
— Nie.
Wzruszyła barkami i odwróciła się, gotowa odmaszerować wolnym krokiem, choć kąciki jej ust rozwarły się w uśmiechu. Tak, jak się spodziewała, po dłuższej chwili namysłu, kocur podbiegł do niej.
— Właściwie... Zaczekaj.
— Hm? — obróciła się w jego stronę i wysunęła podbródek, patrzywszy mu prosto w oczy.
— Mówisz, że masz schronienie?
— I jedzenie — przytaknęła. — Słyszałeś na pewno o żyjących tu klanach. Potrzebujemy wojowników. Dałbyś nam swoje umiejętności, a my tobie zwierzynę i bezpieczny obóz.
Przyglądał jej się nieufnie, a Lód, która wyjątkowo nie radziła sobie z ukazywaniem emocji, wysiliła się na ciepły, zachęcający uśmiech. Nie stanowiło to dla niej jakiegoś dużego trudu, to była w końcu gra aktorska. Kocur wreszcie pokiwał głową i ruszył za nią. Prowadziła go przez las, tam, gdzie czekało na nich zbiorowisko kultystów. Zdusiła w sobie poczucie winy. Przecież nie robiła nic złego. Nie zabijała dla rozrywki, dla przyjemności, nie robiła tego po to, by cieszyć się z widoku czyjegoś nieszczęścia, co było wynaturzeniem, którym gardziła. Robiła to z konieczności. Kiedy śmierć nie idzie na marne, nie jest zła, prawda?
Tak to sobie próbowała tłumaczyć, aż doszli do grupy kotów. Na pysku włóczęgi zajaśniał słaby uśmiech - rozluźnił mięśnie, widocznie szczęśliwy, że znajdzie tu obiecane lepsze życie. Jednak Lód spostrzegła, że jego mięśnie się napinają, a ciało sztywnieje, gdy zauważył, że kultyści ustawili się w okręgu, otaczając ich i odcinając jakąkolwiek drogę ucieczki. Spojrzał na nią z widocznym rozczarowaniem. Kotka starała się wytrzymać jego spojrzenie beznamiętnie, nie ukazując żadnej emocji, ale gdy tylko odwrócił się w stronę zebranych, zacisnęła z bólem oczy. Zazgrzytała zębami i wysunęła pazury. Nie była słaba. To nie był czas na troski.
Skoczyła na samotnika i zacisnęła zęby na jego gardle, a gdy cierpka posoka rozbryzgła się na jej pysku, odsunęła się, pozwalając, by martwe ciało upadło z gruchotem na śnieg.
Zamknęła oczy i potrzebowała dłuższej chwili, by pogodzić się z tym, co zrobiła. Zebranym kotom nie pokazała jednak żadnej, nawet najmniejszej, iskierki jakichkolwiek uczuć, emocji.
Jad poklepała ją po grzbiecie z tym swoim zawadiackim uśmiechem na pysku.
— Dobra robota.
Jednak gdy Chłodny Omen zbliżył się do niej, wszyscy odsunęli się i ucichli. Starając się zignorować wszystkie myśli krążące wokół truchła samotnika, podeszła do dziadka na krok i godnie podniosła głowę.
— Klan Wilka potrzebuje młodego ogniwa w kulcie szczególnie w tym ciężkim okresie. Myślę, że ja i wszyscy tutaj zgromadzeni, nie mamy wątpliwości, że Lodowy Omen podoła swojemu zadaniu. Godnie przystąpiła do zabójstwa samotnika i zrobiła to bez najmniejszego wahania. Doceńmy ją jako przyszłą kultystkę i pokładajmy całą nadzieję w duchach Mrocznej Puszczy, że nas nie zawiedzie. Stoi przed nami z obliczem, które tak dobrze znane jest wszystkim Wilczakom. Jest odbiciem naszego zmarłego lidera, które, miejmy nadzieję, przyniesie nam tylko chwałę i nie okryje się hańbą. Wierzymy, że przyjmiesz rolę do odegrania w życiu naszej grupy i wkrótce pokażesz nam, że włączenie cię w nasze szeregi było dobrym wyborem.
Była całkowicie nieruchoma, choć wychwyciła cień uśmiechu na pysku dziadka. Czy była zadowolona z jego słów? Nie do końca. Nie chciała być odbiciem Mrocznej Gwiazdy i nie chciała, by tak ją postrzegano - ale samo wyzwanie wyrwania się z jego cienia rodziło w niej ekscytację i siłę do praktyki i rozwoju.
— Ja, Chłodny Omen, Wielki Kapłan kultu Mrocznej Puszczy, naznaczam cię w imię naszych przodków. Czy jesteś gotowa przyjąć na siebie nasze znamię jako dowód inicjacji?
— Tak — odpowiedziała głębokim, spokojnym głosem, i przymknęła oczy.
— Zatem otrzymasz ode mnie znak, który pozostanie z tobą aż do śmierci i zawsze będzie przypominał ci o przynależności do kultu.
Złapał ją za ucho i oderwał jego końcówkę, a ona pozwoliła, by strumyk ciepłej posoki spłynął jej po policzku, karmiąc swoim metalicznym zapachem. Otworzyła oczy, gdy usłyszała kolejne słowa.
— Tej nocy, zgodnie z wolą Mrocznej Puszczy, przyjmujemy cię oficjalnie jako pełnoprawną członkinię naszej grupy. Wierzymy, że będziesz wiernie służyć naszym przodkom i działać na rzecz kultu, abyśmy nigdy nie upadli.
Chłodny Omen dotknął łapą miejsca, w którym przecięła samotnikowi tchawicę i naciskając na rozerwane, zakrwawione gardło, zwrócił się w jej stronę i położył łapę na jej czole.
— Lodowy Omen! Lodowy Omen!
Nie czuła żadnego szczęścia, a całe pokłady determinacji, by osiągnąć postawione przed sobą cele.
[4545 słów]