Ostra Kostrzewa szła na przodzie, cały czas obracając głowę w różne strony i węsząc w powietrzu, szukając woni, które mogłyby doprowadzić ich do zwierzyny. Lód szła z tyłu, jak zwykle miała w zwyczaju, zachowując komfortowy dla siebie dystans. Dziś nie mogła trenować z matką, która czuła się zbyt słabo, żeby wyjść z legowiska. Uczennicy wcale to nie dziwiło. Róża zawsze była słaba, potrzebowała opieki i odpoczynku. Nie chciała męczyć matki jeszcze bardziej, więc nie protestowała, gdy babcia wzięła sprawę w swoje łapy.
— Ha, tutaj się skrywasz — miauknęła tym swoim głosem, przez który przedostawała się lekka chrypa. Włożyła łapę do norki i zaraz wyciągnęła ją, trzymając w pazurach mysz, którą natychmiast zabiła. — Tak to się robi. Zwierzyna będzie chować się w swoich schronieniach, póki jest tak zimno.
Lodowa Łapa przyjrzała się martwemu stworzonku. Liche to było i wykarmiłoby co najwyżej jednego kota, ale zawsze coś.
— Tak jest w życiu. Jedni umierają, żeby drudzy mogli żyć — zamruczała babcia i ruszyła do przodu, trącając głową jakąś gałązkę, z której spadły sople. — Rozdzielimy się i poszukamy zwierzyny. A ty, moja droga — wycelowała w nią pazurem. — Pamiętaj, co ci powiedziałam. Do roboty. Spotkamy się przy Wierzbowej Zatoczce, gdy słońce będzie zachodzić.
Uczennica nie czekała na dalsze polecenia, ale od razu zwróciła się w przeciwną stronę od babci, zadowolona, że ufała jej na tyle, by puścić ją samą w las. Ruszyła na południe, idąc skrajem lasu, gdy rozpoznała polanę Potwornej Przełęczy. Cały czas tropiła, wyszukując w śniegu śladów, skrawków futra na gałęziach, porzuconych żółci czy złamanych gałązek.
Nagle dostrzegła szarawe futerko wystające zza pnia drzewa. Od razu ruszyła za nim i skradając się, podniosła jedną łapę, żeby w odpowiednim momencie wystrzelić do przodu i jednym ugryzieniem zabić żyjątko. Wtem drgnęła z zaskoczenia i otworzyła szerzej oczy, gdy usłyszała dźwięk trzaskanej gałązki. Cofnęła się delikatnie do tyłu i wyostrzyła wzrok, z zaciekawieniem odkrywając, że przy granicy z Klanem Burzy kręciła się jakaś sylwetka. Powoli podniosła łapę i skrzywiła się, gdy wydała dźwięk, stąpając po ośnieżonym podłożu. Tym razem już ciszej, zaczęła powoli sunąć między drzewami, kryjąc się w ich cieniu. Widziała, że Burzak obracał się we wszystkie strony, jakby starając się wybadać, skąd dochodziły dźwięki. Ona tymczasem dalej parła do przodu i robiła to tak bezszelestnie, jak tylko mogła, aż zbliżyła się na tyle, by widzieć go dokładnie. To był jakiś rudzielec, na oko uczeń, i to bardzo młody. Musiał zostać mianowany niedawno. Co robił sam przy granicy?
Zakopała w śniegu swoją drobną zwierzynę i podeszła jeszcze parę kroków bliżej.
— Gdzie się podziali twoi rodzice, kociaku? — powiedziała głośno, choć nie wysunęła się z zarośli, pozwalając, by kocur sam wysilił się choć trochę i namierzył ją wzrokiem.
Jakby pod wpływem obelgi, kocur od razu zwrócił łeb jej stronę i zadarł podbródek z dumą, pusząc się jak paw. Odpowiedział jej z pogardą wybrzmiewającą w dziecięcym głosiku, co było dla niej zabawnym połączeniem:
— Jak śmiesz się tak do mnie zwracać? Kimże jesteś, by w ogóle się na to ośmielić?! Nie jestem żadnym kociakiem, stoi przed tobą przyszły lider Klanu Burzy - Płomienna Gwiazda. Miej choć trochę szacunku nierudy plebsie i wykaż się pokorą, jeśli nie chcesz mieć z mym klanem zwady.
Wysunęła się z zarośli, chyląc łeb przed gałęziami i krzewami, z których osuwały się warstwy śniegu, szronu i sopli lodu. Wyszła na otwartą przestrzeń powolnym i swobodnym krokiem, cały czas mierząc kocura spojrzeniem, aby chwilę później stanąć naprzeciw niego w bezpiecznej odległości. Oho, to będzie ciekawe... Nie minęła chwila, a zdążył zdradzić już jej swoje imię i poglądy. Zakładała, że nazywał się Płomienna Łapa, skoro był uczniem podającym się za lidera. No i miał te swoje... Uprzedzenie wobec nierudych kotów. Domena Burzaków - zdążyła nasłuchać się o tym od starszych.
— Hm, ta rozmowa bardzo szybko eskalowała — stwierdziła pod nosem, choć na tyle głośno, by było to słyszalne przez rudego uczniaka. — Jeśli każdy Burzak ma tak wielkie ego i tak słabe zdolności do oceny siły przeciwnika, jak ty, to nie martwiłabym się o swoje bezpieczeństwo — powiedziała spokojnie, mierząc go badawczym spojrzeniem. — Przywódca musiałby postradać rozum, żeby wybrać na zastępcę kogoś tak niezrównoważonego. Chociaż wasz klan chyba z takich przywódców właśnie słynie — cały czas mówiła z opanowaniem i tak modulowała głos, jakby była to zwykła przyjacielska rozmowa. Oczywiście, nie wszystko, co mówiła, było odzwierciedleniem jej faktycznych przekonań. Chciała po prostu powoli przesuwać granicę, prowokując kocura do dalszego gadania. Nie uważała Burzaków za słabych ani ich liderów za głupich, ale chciała, aby rudy uczeń odpalił się na te słowa i powiedział coś więcej.
W istocie, tak, jak się spodziewała, młodzik nastroszył się.
— Że co takiego?! Gdybyś była moim poddanym, już byś leżała pod mymi łapami i błagała o wybaczenie. Zresztą... Czego oczekuje po jakimś wilczackim plebsie? Phi! — fuknął, przybierając postawę pełną wyższości. — Ja. — Tu wskazał z gracją na siebie. — Będę zdecydowanie lepszym liderem. Zostałem wybrany przez Klan Gwiazdy, aby przerosnąć moją prapraprababcię, Piaskową Gwiazdę. Więc trochę szacunku! A zresztą... czemu ośmieliłaś się zwrócić moją uwagę? Nie przepadam za rozmowami z... takimi jak ty. — Wykrzywił się. — Nie znacie etykiety, a nauka was jest tak toporna, że zastanawiam się, czy jest w was jakaś inteligencja, czyście jedynie bezmózgie zwierzęta.
No proszę, rozmawiali zaledwie od kilku minut, a ona zdołała dowiedzieć się już o kocurze tyle rzeczy. Był praprawnukiem Piaskowej Gwiazdy? Imię kotki było jej dobrze znane, choć nie miała zielonego pojęcia, jaka była i jak wpłynęła na życie Burzaków. W Klanie Wilka nie było kotów na tyle starych, by mogły pamiętać tamte czasy. Jak się okazuje, mieli ze sobą trochę wspólnego. Ona również od zawsze chciała wyjść z cienia swojego pradziadka, choć z pewnością... W inny sposób.
— A więc może mnie oświecisz, mój drogi królu? — zagaiła melodyjnym głosem, krzyżując łapy. Być może dowie się od niego czegoś, co mogłoby być interesujące. Zdawało się, że miał długi język. Mógłby się łatwo wygadać. — I opowiesz przy okazji, jakie to masz na koncie osiągnięcia, że zasłużyłeś sobie na to miano?
Rudzielec zmrużył oczy, a ona uśmiechnęła się niewinnie, jakby przejrzała, że chciał upewnić się, czy przypadkiem z niego nie drwi. Tak, w pewnym sensie drwiła, ale zdawał się uznać inaczej, bo kontynuował swoją pokręconą mowę z zadziornym uśmieszkiem na pysku:
— Tacy jak ty... czyli inaczej mówiąc, nierudy plebs, nie mogą patrzeć na moją boskość. Możecie jedynie za moją zgodą. To samo tyczy się rozmów. Jestem w końcu ponad was z racji swego urodzenia i ognistej krwi. Kolejną kwestią jest posłuszeństwo mym słowom i wychwalanie mego majestatu. Powinnaś być więc zaszczycona i wdzięczna losowi, że zwróciłaś moją uwagę. To rzadko się zdarza, by ktoś miał odwagę tak jawnie ze mnie zakpić, ale nie mogłaś wiedzieć, że przed tobą stoi boska istota — wymruczał zadowolony. — Osiągnięcia? Ha! Tylko plebs potrzebuje osiągnięć, aby móc prawić takie herezje. Nikt nie może równać się mej wspaniałości! Samo to, że jestem wybrańcem tłumaczy wszystko.
Hm, zdecydowanie miała tu przed sobą przypadek wybujałego ego. Czemu więc by się z nim nie pobawić? Wątpiła, aby jakiekolwiek rady rzeczywiście dodały mu oleju w głowie. Był zbyt zapatrzony w siebie i nie ma mowy, aby kiedykolwiek osiągnął władzę, więc miała wolną przestrzeń, by porozmawiać z nim na temat... Rządzenia. Niech myśli , że ma jakieś szanse.
Zaśmiała się cicho i zaczęła krążyć w śniegu, cały czas lustrując kocura spojrzeniem.
— Lud nie pójdzie ślepo za królem, który nie udowodnił jeszcze swojej wartości, ani za takim, z którego nie ma pożytku — mówiła wolno i przeciągle, krążąc raz to w prawo, raz w lewo. Zaraz zatrzymała się i wbiła w niego wzrok. — Chyba, że pragniesz być królem głupców.
Spostrzegła, że burzacki uczeń cały czas przyglądał się jej i wodził za nią wzrokiem, nie tracąc uwagi. Nie cofnął się, nawet nie zamrugał. Stał niewzruszony, patrząc na nią właśnie jak na zagubionego sługę. Na kotce nie zrobiło to jednak wrażenia. Stała twardo przy swoim.
— Och lud pójdzie, pójdzie... I to jeszcze jak. Wystarczy odpowiednia zachęta. A zresztą, wolę mieć pod łapami głupców posłusznych mej woli, niż mądrych, próbujących mnie obalić. Tak skończyła moja prapraprababcia, a ja... jak już wspomniałem, zamierzam ją przerosnąć. Co oznacza, że będę rządził tak, że każdy kto podniesie na mnie choćby łapę zdechnie w męczarniach. Wtedy inni zobaczą, że nie należy się buntować.
I to był błąd, jedna z wielu luk w jego myśleniu. Ktoś, kto idzie na łatwiznę, sprzymierzając sobie koty naiwne i słabe, nie może nazywać się przywódcą. Przez pewien czas rozważała, by pozwolić mu tak myśleć i nie wyprowadzić go z błędu, ale zaraz uznała, że mogłaby zdobyć jego zaufanie, a może uznałby jej rady za przydatne i dowiedziałaby się o nim czegoś więcej. O nim i o Klanie Burzy.
Był zdecydowanie okrutny. Okrucieństwo mu nie przeszkadzało, a może był po prostu mocny w słowach i w rzeczywistości nie potrafiłby nikogo skrzywdzić. Wszystkie opcje były możliwe. Choć jeśli dziecko ma tak mordercze zapędy...
Parsknęła cicho i zaczęła czyścić swoje łapy, lekko zaróżowione od pozostałości krwi z myszy, którą niedawno upolowała.
— Nie sztuka rządzić głupcami, którzy żadnego twojego rozkazu nie wykonają poprawnie — powiedziała tym samym stonowanym, pozbawionym emocji głosem. — Głupców i strachliwych każdy może sobie zjednać, ale wówczas twoi poddani nie będą budzili strachu, a politowanie. Sztuka podporządkować sobie mądrych i silnych. Jeśli nie jesteś w stanie sprzymierzyć sobie kotów o rozsądnym sercu, to słaby z ciebie będzie król, rudy pyszczku. Nie podbijesz świata armią idiotów — jej uszy uniosły się na słowa o stosowaniu przemocy wobec własnych kotów. Popatrzyła na niego z ukosa, uśmiechając się lekko, jakby jego słowa ją rozbawiły. — Kto rządzi strachem, zyskuje posłuszeństwo, ale nie lojalność. Wystarczy, że wielkiemu królowi podwinie się noga, a jego poddani nie przyjdą mu na pomoc. Bo wtedy nie jesteś już dla nich groźny. Chcesz rządzić strachem? Rządź, ale jeśli choć raz popełnisz błąd, będą pierwszymi, którzy cię zdradzą i rozszarpią.
Odwróciła się do niego plecami, puszczając mu oczko, żeby jeszcze bardziej go rozdrażnić.
<Płomyczek?>
[1612 słów]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz