Płomyczek, Stokrotka i Lilia. Takie były ich imiona. Większości informacji o nich dowiadywała się od Ziębiego Trelu i reszty rudej rodziny, jako iż Lew zdawała się nie być zbyt skora do wpuszczania kotów do żłobka. Żmija nie narzucała się młodszej, choć zachowanie karmicielki było co najmniej dziwne.
Bo przecież do poprzednich dzieci Żmija była przez młodszą dopuszczona, a teraz zdawało się, iż nie jest w żłobku mile widziana, ku jej własnemu i Zięby zaskoczeniu.
Jakiś czas wcześniej, może księżyc, może dwa a może więcej słyszała krzyk jednego z owych kociąt w obozie. Udało jej się je nawet zobaczyć. Był to Płomyczek, dość szybko to wydedukowała po płci i braku na sierści jakiejkolwiek bieli. Widziała go wcześniej tylko raz, gdy próbowała wraz z Ostem odwiedzić Lew. A dlaczego to krzyczał, zapytacie? Pewności mieć nie mogła, ale widziała, że patrzył z przestrachem na Smarka, przez co miała… pewne podejrzenia. Malec został jednak szybko zabrany przez kota, który go z chronionego jak skarbiec żłobka go wyniósł – mianowicie Nagietkową Łapę.
Tak też już teraz widać było różnicę między tym, jak karmicielka traktowała i wychowywała pierwszy i drugi miot. Wiele jednak na ten temat tego, co się działo w żłobku koty nie wiedziały. Tak samo przyczyna dziwnego zdarzenia pewną nie była.
Pytania jednak pozostawały w kociej głowie.
Jak duże różnice można by było dostrzec, będąc tam w kociarni? I jak bardzo wpłynęły one na zachowanie i charakter kociąt?
Z tych właśnie powodów, oraz przez swą wrodzoną ciekawość i chęć posiadania jak najobszerniejszej wiedzy, w tym o kotach i ich relacjach, czekała z zaciekawieniem na moment, w którym młode Lew wyjdą ze żłobka i pokarzą się światu na dłużej, niż jedną ulotną chwilę.
A gdy czas nadszedł i mogła zaobserwować ułożone sylwetki kociąt, a także tą bardzo dumną należącą do jedynego kocurka z miotu, nagle została wywołana.
Oset ją zabije.
Miłością i troską oczywiście, ale jednak zabije.
***
*tutaj gdzie ostatnio skończyłam z Płomyczkiem*
Żałowała, że Szałwiowa Łapa umarła. Naprawdę przykładała się do jej treningu. W końcu to była jej pierwsza uczennica. Ten szedł jednak powoli, a Żmija zaczęła starać się zaradzić coś na problemy swojej uczennicy – mianowicie z nieśmiałością i samooceną. Teraz dostała jednak osobę o charakterze po drugiej stronie skali. Aroganckiego, rudego szczyla, który myślał, że jest panem Klanu Burzy. Widać było, jak mocno Lwia Paszcza izolowała go od świata. Już czuła w kościach, że młodzik przysporzy jej jeszcze wiele nerwów w tym krótkim czasie, w którym będzie się nim zajmować, nim ogłosi swój stan błogosławiony i odejdzie do kociarni.
— Opowiedz o miejscu, które mijamy — odezwał się terminator — Najlepiej krótko i zwięźle, abym się nie zanudził.
Skrzywiła pysk, słysząc jego słowa. Pozwoliła sobie na to, bo gdy szła przed nim nie widział jego wyrazu. Naprawdę, trafił jej się megaloman. — Jeszcze żadnego konkretnego nie mijamy, Płomienna Łapo — miauknęła, zachowując należyty spokój. Postanowiła mu nie zwracać za bardzo uwagi i nie dolewać oliwy do ognia. Zminimalizuje w ten sposób straty w nerwach i cierpliwości na ważniejsze kwestie w ich treningu, bo spodziewała się, iż nie będzie zbyt skory do współpracy w pewnych obszarach — musimy pójść dalej, by dotrzeć do lokacji o jakimkolwiek większym znaczeniu niż losowy skrawek terenów — cierpliwie wyjaśniła mu jak się sprawy miały, nie patrząc na młodzika.
— Dalej? Dalej? — parsknął niedowierzająco. — Ty myślisz, że będę cały dzień chodził, bo to miejsce jest niczym? — spytał — Zacznij lepiej już trening, póki moja cierpliwość się nie skończyła. Chce mieć z głowy tą głupotę.
Żmija zignorowała jego słowa, nie odpowiadając. Musieli odbębnić trening, jak bardzo którekolwiek z nich tego by nie chciało, a to na niej spoczywała odpowiedzialność, by zrobić to dobrze. Nie mogła poddać się zachciankom Płomiennej Łapy, tylko po to, by mieć spokój. Nie była jego służącą. Musiała wykonać prawdziwe zadanie powierzone jej przez liderkę - mentorowanie.
— Czy mnie słyszałaś? — rzekł bardziej rozkazującym tonem. — Już dość mi dotyku ziemi pod łapami, zatrzymaj się i wykładaj teorie czy co tam sobie zaplanowałaś na ten dzień.
— Na ten dzień zaplanowałam zwiedzanie terenu, jak każdy mentor. Trening zaczyna się właśnie od tego, by uczeń poznał ziemie swego klanu i wiedział, gdzie co jest. By się tu nie zgubił i by mógł czerpać korzyści z wiedzy, jaką jest znanie rozkładu terenów — miauknęła, obracając się przez ramię, by spojrzeć skośnym, żółtym ślipiem na Płomyczka.
— Obrzydlistwo! — pisnął z odrazy na jej słowa. — Czyli będziemy chodzić. Ha! Haha! — parsknął wręcz niedowierzającym śmiechem. — Niczym pospólstwo. — Skrzywił nos. — Ta ziemia będzie mi wdzięczna, że po niej stąpam. Chociaż mogłaś o tym poinformować wcześniej. Wziąłbym sobie kota, który by mnie niósł na grzbiecie, a tak... Czy ty wiesz jak moje łapy na tym ucierpią? Myślisz ty chociaż? Wiesz w ogóle kim ja jestem?! Na Klan Gwiazdy za co…
— Spodziewałam się, że będziesz wiedział. Większość zaczynających uczniów wie. — Odparła spokojnie, starając się nie zahaczać o bardziej kontrowersyjne części jego wypowiedzi, z których by się mogła kłótnia wywiązać.
— Nie słuchałem jak wyglądają treningi, bo myślałem, że to nie będzie mnie dotyczyło. Uznałem, że mój brat, który się szkoli w tym fachu wystarczy mi za ochroniarza, a teraz wychodzi na to, że i ja mam być jakimś wojownikiem — prychnął. — Umniejszacie mi zrównując mnie z innymi. Ja chcę być kimś więcej, a nie bić się na wojnach i polować na brudne stworzenia w ulewie i błocie. To rola sług.
— Niestety, W Klanie Burzy, jak i innych klanach przyjęło się robić inaczej. Nic z tym się nie da zrobić — ujęła to najlepiej jak mogła, nie karcąc go i nie wchodząc na tereny jego przekonania o wyjątkowości.
— Och da, da. Gdy dorosnę przekonasz się o tym. — Uśmiechnął się złowieszczo, a jego oczka aż zabłysły. — Szkoda tylko, że to dzieci muszą naprawiać błędy dorosłych. To... żałosne. Liczę jednak na to, że ty okażesz się mądrzejsza. Szkolisz mnie, a to powinien być dla ciebie ogromny zaszczyt. Choć na razie zachowujesz się tak, jakbyś tego nie rozumiała...
Na szczęście znaleźli się już przy pierwszej lokacji, więc miała dobrą wymówkę, dlaczego zmienia temat i może uda jej się nie odpowiedzieć na jego zaczepki.
— To Kamienni Strażnicy. Taka ciekawa formacja skalna. Całkiem charakterystyczna, bo głazy układają się w krąg — opisała to, co znajdowało się przed nimi, tak jak wcześniej sobie jaśnie pan zażyczył „prosto i zwięźle”. Pomarańczowooki na chwile zawiesił na Kamiennych Strażnikach swój królewski wzrok, ale na tym się skończyło. Łatwo było dostrzec, że nie obchodziło go to, co do niego mówiła. Może chociaż mimowolnie zapamięta…
Młody skupił niezadowolone spojrzenie na swej mentorce. No, żadnych pytań, czyli mogli iść dalej. Taką strategię zamierzała obrać – brak zbędnych słów, by się nie przyczepił bardziej. Tortie obróciła się, kierując w prawą stronę.
— Następna lokacja jest całkiem blisko — postanowiła, iż powie mu to, by może był bardziej skory do współpracy. Niestety, jego odpowiedź nie była satysfakcjonująca.
— Moje łapy twierdzą co innego — uczeń zadarł swój nos, dumnie krocząc za kocicą.
Cóż… zapowiadało się na długi i wyczerpujący dzień.
***
*następnego dnia*
<Płomyczku?>
[1257 słów]
13%
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz