Mijające dni były dla niego bardzo wyniszczające. Białozór spełnił swą obietnice i rozgłosił wieści, że był w niewoli. Liczył, że skoro zrobił taką głupotę to szybko zostanie uwolniony przez swe sługi, lecz ci... odwrócili się od niego. Znaczy... Mógł się tego spodziewać, ale ujrzeć na własne oczy, gdy postanawiają przyłączyć się do wroga, było naprawdę dobijające.
Widział jak samotnicy, którzy odwiedzali posiadłość niebieskiego vana, rzucali w jego stronę zaciekawione spojrzenia. Większość była pełna zdumienia, że to co słyszeli okazało się prawdą, inni podśmiechiwali się z jego niedoli. Już nie musieli obawiać się nazywania go Księżniczką, bo nie był nawet w stanie urwać im łbów. Nie wyrwie też i języków. Byli poza jego łapami. Od świata oddzielał go blask metalowych krat. Teraz to naprawdę przypominał bezsilnego pieszczocha i dobrze o tym wiedział.
Zjawiali się też i tacy, którzy nasłuchali się o nim historii, których w Betonowym Świecie było od groma i musieli go zobaczyć dla zwykłej, kociej ciekawości.
Starał się nie wpadać w panikę, chociaż było to trudne. Na szczęście pierwsze emocje już dawno go opuściły. Nie odpowiadał na zaczepki, w zasadzie to starał się ignorować pojawiające się towarzystwo.
Czuł się jednak z każdym dniem coraz żałośniej. Coraz bardziej, gdy liczni wrogowie, przychodzili w "odwiedziny", rzucając swoje cyniczne komentarze. Coraz bardziej, gdy widział znajome pyski na usługach Białozora.
— Zdrajcy — szeptał tylko pod nosem, gdy jego dawni kamraci znajdowali się w zasięgu jego słuchu.
Nigdy mu nie odpowiedzieli.
Na dodatek warunki w jakich przyszło mu żyć pozostawiały wiele do życzenia. Spał na gołej ziemi, pierwszy raz w życiu ciesząc się ze swetra, który stanowił pewną izolację przed zimnem. Pragnął jedwabnych poduch, atłasowych kocy, a nie miał nic. Z załatwianiem swoich potrzeb też był problem, co wprawiało go w zdegustowanie. A jedzenie? Myszy, ptactwo - z tych drugich chętnie zbierał piórka, by stworzyć jakieś prowizoryczne posłanie. To nie była jagnięcina z kawiorem przyprawiona ziołami. To nie było zbyt smaczne na jego wygustowane podniebienie. Ale i tak... to było dużo jak na Betonowy Świat, bowiem zdawał sobie sprawę z tego jak trudno coś tu złapać. Dlatego pomimo gardzenia, zjadał kąski, gdy głód był na tyle silny, by tak się upokorzył. Ale sama świadomość tego gdzie to biegało, dość długo uniemożliwiała mu przełknięcie choćby kęsa. Czemu nie mogli tego żarcia umyć? Przecież to było takie niehigieniczne!
Jednakże najbardziej czego wyczekiwał to momentu podawania pokarmu. Wtedy też Białozór ze swoimi przydupasami otwierał jego cele. Kraty były zbyt wąskie by przecisnąć pokarm, więc to była jego jedyna szansa na ucieczkę. Wojował z nimi w pierwszych dniach długo. Za każdym razem, gdy otwierali drzwiczki, rzucał się przed siebie by się przez nich przedrzeć. Ci jednak wpychali go z powrotem, wraz z jedzeniem, zamykając mu wyjście tuż przed nosem. Ale ostatnio się wycwanili. Ledwie łapę wystawił, a ci zamknęli klatkę. Ah, co to był za ból! Wrzasnął tak potwornie, że aż wszyscy obecni w salonie spojrzeli w jego kierunku. Oczywiście pozwolili mu cofnąć kończynę, gdy po raz drugi uchylili wyjście, ale od tamtej pory przeminęła mu chęć na pchanie łapsk ku wolności.
Łapa bolała go długo, była ewidentnie zmiażdżona. Nigdy jeszcze nikt go tak nie potraktował. Obraził się. Gdy Białozór się zbliżał, nie odpowiadał. Leżał zwrócony tyłem do całego tego cyrku, cierpiąc fizycznie jak i psychicznie z powodu traconej z dnia na dzień godności. Dodatkowo powoli łapał go dół oraz nuda. Jedyne co mógł robić to słuchać tego co działo się dookoła. A co się działo? Wolał o tym zapomnieć. Azorek świetnie wykorzystywał jego kontakty do powielenia swoich wpływów. A gdy padała nazwa Kasztelanu, to czuł, że zaraz tam wykituje. Jego dorobek... Wszystko stracone.
Jednak pewnego dnia, gdy już zbliżała się kolejna, koszmarna noc w tym miejscu. Gdy większość gangu ułożyła się do snu, a go czekała kolejna noc pełna bólu, bowiem łapa wtedy rwała go zdecydowanie mocniej, zwrócił się do vana, gdy ten przechodził obok.
— Białozorze... Już dość zrobiłeś. Osiągnąłeś swój cel. Pozwól mi odejść... — Co za płonna nadzieja. Wiedział co odpowie, a i tak próbował. — Albo... Jeśli nadal nie odpłaciłem swych grzechów... — Skrzywił się. — To przynajmniej poczuj się i napraw moją łapę. Nie jestem może uzdrowicielem, ale widzę, że mi zgnije i odpadnie jak nic nie zrobisz!
— No proszę, czyżby stary, dobry Księżniczka, jeden z najmożniejszych miejskich panów, któremu żołądek podchodził do gardła na myśl o przespaniu się gdzieś indziej niż na wielkich, jedwabnych posłaniach, teraz błaga mnie o pomoc? — Białozór przypatrywał się temu żałosnemu widowisku z uśmiechem, choć w jego żyłach płynęła złość, dużo bardziej personalna, a w jego głosie dało się wyczuć urazę. Wcale nie zapomniał grzeszków starego przyjaciela. — Czemu miałbym cię wypuszczać? Byś uciekł z podkulonym ogonem do swojej marnej kochanki i tej starej Wyprostowanej? Byś jadł z najlepszych źródeł i i tak narzekał, że jedzenie nie jest odpowiednio przyprawione? Nie. Może gnicie w tej klatce nauczy cię trochę pokory. To lekcja, którą już dawno temu powinieneś dostać.
Odwrócił łeb niczym obrażona diva, gdy wspomniał o utraconych wygodach, za którymi tęsknił. Coraz bardziej chęć na rozmowy mu mijała. Jednak nie podobało mu się to, że ten nawet jeśli wziął go na jeńca, to nie spełniał zasad dobrego wychowania i nie załatwił mu podstawowej opieki uzdrowicielskiej.
— Nie błagam cię. Tak jeszcze nisko nie upadłem. Po prostu proszę — odparł, machając niezadowolony ogonem. — Proszę by tylko ktoś wykwalifikowany zerknął na moją łapę.
— To, że nie użyłeś słowa "błagam" nie znaczy jeszcze, że to nie błaganie — odparł samotnik. — Łapę zraniłeś sobie tylko dlatego, że pchałeś się do ucieczki. Trzeba było myśleć. I jak miałoby mi się to opłacać?
Co on mu tu wmawiał? Że niby błagał, choć zdecydowanie tego nie robił? Ha! Ale miał o sobie mniemanie! Nie było szans! Zdecydowanie rozpoznawał, kiedy zaczynało się błaganie. Wtedy kot pozbywał się resztek swojej godności i był w stanie zrobić absolutnie wszystko, aby dostać to czego pragnie. A on? On nie był takim desperatem! Chociaż życie z bólem było naprawdę bardzo niewygodne. Zbyt to na niego wpływało i powodowało, że przestawał myśleć, bo skupiał się jedynie na tym rwącym uczuciu.
Dalej utrzymując swoją postawę obrażonego arystokraty odpowiedział.
— Boli mnie. A raczej chcesz świętego spokoju, prawda? Może zacznę zawodzić skoro i tak nic mi już nie pozostało... Wszystkim wam odpadną uszy od nieprzespanej nocy. Na pewno twoje "koty" będą wtedy wydajne — zadrwił, bo owszem, chętnie by zobaczył jak cały plan Białozora się sypie za jego sprawą. To wyglądałoby zdecydowanie komicznie. On tu zamknięty w klatce, a narobił takich szkód jakich mało.
— Jeśli będziesz krzyczeć, Księżniczko, to zadamy ci tyle bólu, że krzyku odechce ci się na całe lata. Lepiej nie próbuj się buntować, a zwłaszcza nie w tak... Infantylny sposób. Choć nie wiem, czy kiedykolwiek mogłem się po tobie spodziewać jakiejkolwiek dojrzałości.
— Aha?! — sapnął niedowierzająco. Co on sobie myślał?! Że go porwie, zastraszy i będzie siedzieć grzecznie niczym trusia?! Miał wymagania! Powinien je spełnić jeżeli tak miało wyglądać to życie. Nie był w końcu żadną rzeczą! Kocur może i był na wygranej pozycji, ale to szybko mogło się zmienić. Wierzył w końcu w to, że zostanie uratowany, a gdy to nadejdzie to zapamięta sobie to, jak ten go potraktował. — Wiesz ty co! Powinieneś się cieszyć, że nie zacząłem narzekać, a mam na co. Może zacznę. Otóż zimno tu, mógłbyś sprowadzić jakieś koce, najlepiej jedwabie, chociaż lniane mogą też być. Żarcie to jakaś komedia, zero w tym przypraw ani dobrego wyczucia smaku. Nie wiadomo gdzie to się w końcu pałętało tymi swoimi brudnymi łapkami. Nie ma łaźni, pachnideł, normalnie biedota i ty zwiesz się szefem gangu? Więc widzisz... moje wymagania są większe, a proszę cię tylko o uzdrowiciela, który da mi coś na tą łapę, aby przestała mnie boleć. To nie kosztuje wiele! Wiem, bo przecież byłem w tym biznesie. Zarzucisz im mysz i się zgodzą...
— Ty kretynie — warknął Białozór. Po raz pierwszy tego dnia widać było, że stracił swoją powłokę cierpliwości. — Naprawdę jesteś tak głupi, że nie rozumiesz, że to koniec luksusów? Koniec jedwabnych koców i kwiecistych perfumów? Będziesz siedzieć tu w takich warunkach, że będziesz błagać mnie o to, żebym wypuścił cię z tej przeklętej klatki. Wcześniej planowałem posłać po ciebie uzdrowiciela, ale teraz... Za takie roszczeniowe gadanie... Gnij. Jeśli łapa ci odpadnie, to i lepiej. Powinieneś być wdzięczny, że jeszcze nie zadałem ci tortur.
Jafar zacisnął pysk, że aż mu zgrzytnęły zęby. Można było zaobserwować, że coś się zmieniło w jego spojrzeniu. Było zdecydowanie mroczniejsze i poważniejsze. Zwykle pojawiało się, gdy przestawał żartować, a zaczynał rozdzierać koty na kawałki. Bo tak. Teraz wręcz miał ochotę zrobić to z Białozorem. Napięcie wzrosło, ale pomimo swego coraz bardziej morderczego stanu, pręty powstrzymywały go od wszystkiego co właśnie przeleciało mu przez myśli.
— Wrrrrah! — warknął jedynie gardłowo, płonąc ze wściekłości. To otoczenie go tłamsiło. Nie pozwalało na nic! Zmieniało w zwierzę, które gotowe było porozrywać pręty kosztem uzębienia! Na szczęście jego racjonalna strona to powstrzymywała. Nie przeżyłby bycia szczerbatym tak bardzo, jak samego okaleczenia.
— Torturujesz mnie przez cały czas! Ale jeśli choćby przyjdzie ci przez myśl skrzywdzić mnie fizycznie, na pewno zyskasz braki w sługusach, którzy tylko do mnie podejdą — przestrzegł go przed zbliżaniem się do niego w tym celu.
Może jeśli van zacznie ignorować jego istnienie, to czekanie na pomoc będzie znośniejsze? Chociaż był wściekły nie tyle na kocura, jak na Jago i Bastet, które się ociągały! Już powinny wiedzieć gdzie był. Czy naprawdę było tak trudno się tu dostać, sklepać jego strażników i uciec? Cóż... w jego myślach rzeczywiście wyglądało to prosto.
— Nie dostaniesz jutro śniadania — uciął Białozór, prawie wcielając się w rolę rodzica, który niesamowicie długą kłótnię z dziećmi kończy jednym zdaniem, a każdy sprzeciw miałby skutkować jeszcze większą karą.
Zdumiała go ta reakcja. Odmawiał mu pokarmu?! Zatkało go, a to co ciążyło mu na sercu zostało przytłumione przez konsternacje. Gapił się na niego tak, jakby sprawdzał czy żartuje. Nie żartował... To było... nie do pomyślenia! Nie sądził, że ponownie przyjdzie mu żyć niczym biedak, o burczącym brzuchu. Te czasy miał dawno już za sobą. Odwykł od brudnego życia. Właśnie dlatego je porzucił, by móc pławić się w luksusach.
Syknął jedynie pod nosem, ponieważ nie było sensu się z nim wykłócać skoro wszystko co mówił odbijało się od niego niczym od muru. Odwrócił się, wracając w swój kąt, który służył mu za legowisko, bowiem to było jedyne względnie czyste miejsce, w którym nie musiał aż tak wstrzymywać oddechu, a następnie ułożył się na tyle wygodnie jak potrafił, rzucając tylko Białozorowi zbójeckie spojrzenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz