*Początek pory zielonych liści*
— Niech wszyscy, którzy zdolni są polować, zbiorą się pod pniem ściętego drzewa!
Głęboki głos lidera Klanu Wilka rozległ się echem, budząc zaciekawione pyski wojowników. Poddani dumnego przywódcy wracali do życia, podchodząc i tworząc wokół miejsca zgromadzenia okrąg kocich ogonów, nastawionych uszu i szeroko otwartych oczu. Nikt nie wiedział, co chce ogłosić Mroczna Gwiazda albo… prawie nikt. Zaledwie garstka wtajemniczonych miała świadomość zmian, jakie wkrótce nastąpią.
Szakali Szał z wyjątkowo dobrze ulizaną fryzurą wystąpiła naprzód, przeciskając się pomiędzy tłumnym ludem. Potężną łapą przesunęła od siebie Wroni Trans i Wścibski Nochal, którzy odpowiedzieli jej przestraszonym wzrokiem, wyrażającym również niezadowolenie z powodu naruszenia ich przestrzeni osobistej. Złotawa zawarczała, gdy zauważyła negatywne emocje wypisane na pyskach. Wolnym krokiem doszła do Chłodnego Omena, pierwszego mistrza, i przywitała się z nim skinieniem głowy, na co on odwzajemnił gest uśmiechem typowym tylko dla siebie.
— Klanie Wilka! — wywarczał Mroczna Gwiazda — Zapewne każdy z was już wie, z jaką niesprawiedliwością spotkał się nasz klan na ostatnim zgromadzeniu. Wypowiedziano nam wojnę opartą na bezpodstawnych podejrzeniach, padających z ust kotów nie będących u pełni władzy. Zrobili to członkowie Klanu Burzy i Nocy, łącząc siły przeciwko Wilczakom jak paskudne robaki, które nie potrafią rozprawić się z wrogiem samodzielnie.
Płomienna wypowiedź vana podziałała na wezwanych jak płachta na byka. Odważniejsi wojownicy rozpoczęli ryk nienawiści, inni bili ogonem po ziemi.
— Śmierć zasranym rybo- i królikojadom! — odezwała się Sosnowa Igła.
— Śmierć! — zawtórowała Wieczorna Łapa.
Z początku ledwo słyszalne słowa osób, których najczęściej nikt nie traktował poważnie, rozległy się w jeden gromadny wrzask. Podzieleni między sobą Wilczacy nagle stali się wspólnotą tej samej myśli. Przed wzrokiem Szakala rozgrywało się niespotykane zdarzenie; wszyscy połączyli siły, by skandować nowe motto.
— Śmierć rybojadom! Śmierć królikojadom!
Nikt nie przerywał napływającej fali zawiści. Złota wraz z rudym vanem wsłuchiwali się w wojenną pieśni, która pobudzała każdy mięsień i włosek na skórze. Melodia wojowników i uczniów Klanu Wilka była jak miód na uszy; dodawała pewności siebie oraz szerokiego uśmiechu na twarzy - szczególnie liderowi.
— Nie będziemy płaszczyć się przed słabeuszami! — kontynuował Mroczna Gwiazda — W najbliższym czasie pokażemy im, z kim mają do czynienia. Nie po to ćwiczyliśmy tyle księżyców, aby przegrać i odsłonić swoje wady. Dzięki ciężkim treningom organizowanym pod łapą Chłodnego Omena urośliśmy w siłę, której nie może dorównać żaden spasiony klan! — Mroźne oczy zamknęły się pod wpływem wiatru. — Jednakże nie wolno nam ignorować nawet najmniejszych przeszkód. Z tego powodu wprowadzam w szeregi nowego mistrza. Od dzisiaj część wojowników będzie trenowana przez Szakali Szał.
Społeczność nie zareagowała tak negatywnie jak to przewidziała wnuczka Irgowego Nektaru. Na pyskach bardziej malowało się zaskoczenie wynikające z nagłych transformacji w kociej hierarchii niż złość. Spodziewano się egzekucji, mianowania ucznia, walk na środku polany, lecz nie kolejnego mistrza, który będzie męczył skatowane dusze po samych rankach. Złoto-czarna uśmiechnęła się - została najwyraźniej zaakceptowana bez większych sprzeczek.
Wreszcie, po długiej chwili, zielone oczy skierowały się w stronę ukochanej matki. Zauważyła w wielkiej gromadzie charakterystyczne złote futro pokryte brązowawymi odcieniami. Ile by oddała za to, by móc teraz wtulić własną głowę w puch rodzicielki! Musiała jednak się powstrzymać, przynajmniej na razie. Zapewne kultystka nigdy się nie spodziewała, że jej własna córka zajdzie tak daleko.
Szakal westchnęła głęboko - ona z resztą również.
***
Noce mijały. Gęste chmury nabierały co dzień coraz ciemniejszego zabarwienia, zapowiadając ciszę przed sztormem. Szakal ukrywała to w sercu, lecz bała się chwili, gdy zaatakują obce klany z żądzą krwi i śmierci. Nawet jeśli osobiście kochała przejeżdżać pazurami po gładkiej skórze, wolała własną rodzinę w całości, niezabitą przez istoty pełne niepotrzebnej furii. Już od dawna przygotowywała się do utraty, do chowania swoich bliskich, lecz… akceptacja była trudna. Tak, z takim czymś nigdy nie dało się do końca pogodzić.
Szła na czele własnych wojowników jak królowa, mijając piękną ścieżkę, która nie została jeszcze zasnuta wyrwanym futrem i flakami. Prowadziła grupę, aby przeszkolić nową technikę obejmującą korzystanie z drzew. Musieli czerpać z tego, co dała im matka natura; gęsty las był terenem idealnym. Nikt nie umiał odnaleźć się w buszu lepiej niż Klan Wilka.
— Wybacz, że zapytam. — Z boku wyłonił się Upadły Kruk. — Ale… co będziemy dzisiaj robić?
Mistrzyni uśmiechnęła się do czekoladowego, odsłaniając tym samym kącik ust. Syn Ości od czasu odseparowania od Sosnowej Igły stał się spokojniejszy i bardziej wyluzowany. Izolację kultystki i domniemanego zdrajcy Szakal ustaliła wspólnie z Chłodnym Omenem. Jednogłośnie stwierdzili, że trzymanie ich razem to najgorszy pomysł.
— Zobaczysz. — wymruczała, stawiając następne kroki.
Gdy przemierzali kolejne skrawki zieleni, wiatr nieznośnie wiał prosto w pyski, przeszkadzając tym samym w oddychaniu. Pogoda naprawdę ledwo nadawała się na ćwiczenia, jednak nie pozostawało nic innego, niż przeć do przodu - wojna ignorowała warunki klimatu. Obejmując stanowisko mistrza obiecała Mrocznej Gwieździe, że wyszkoli podopiecznych najlepiej jak się da; musieli być gotowi na wszystko. Byli wojownikami, nieustraszonymi zdobywcami wszelkich szczytów i żadna inna kupa osobników nie sięgała im do pięt. Oni jedyni trzymali się tradycji, byli warci nadanemu tytułowi. Dumni ze swych osiągnięć nie cofali się przed niczym. Mało kto znał słowo "kapitulacja".
Po dłuższym uporze Wilczaków zjawiła się polana - miejsce ćwiczeń. Przed oczami wyrosły wysokie, grube drzewa idealne do treningów i płynące, wąskie nurty rzek nadające przyjemniejszej atmosfery. Nieskazitelna aura powitała nadchodzące kocie łapy. Szakali Szał z zachwytu wzięła głęboki oddech.
— Jesteśmy. — Ogłosiła i odwróciła się do znajomych twarzy. — Dziś nauczę was, jak odpowiednio atakować przeciwnika z góry, korzystając z atrybutów przyrody. Błękitny Ogień, wejdź na czwartą najniższą gałąź.
Młody wojownik żwawo wbił pazury w korę. Nie minęło kilka uderzeń serca, a znalazł się tam, gdzie go o to prosiła. Nie bez powodu wybrała na to zadanie akurat świeżego kultystę - przywódca widział w nim potencjał, gdy zdał w bardzo młodym wieku test dorosłości. Był on materiałem ku temu idealnym; wiedziała, że wykona następne polecenie bez skaz.
Złotawa ruszyła powoli ku drzewu. W pewnej chwili znalazła się niemal pod synem Krzaczastego Szczytu.
— Skocz na mnie. — rozkazała z całą pewnością.
Niebieskawy zawahał się.
— Skocz. — zachęciła — Gdy z takiej wysokości zauważycie wroga, możecie na niego zlecieć, oszczędzając sobie bólu, a sprawiając go innym. Celujcie szczególnie w kark.
Błękitny Ogień zmrużył oczy. Odbił się od gałęzi i ustawił łapy z pazurami gotowymi do ataku. Niczym śmiercionośna strzała wylądował na Szakalim Szale, pozbawiając jej równowagi. Pod ciężarem kocura złota przewaliła się, ryjąc pyskiem w piach.
— Tfu! — Wypluła z siebie gryzący i szorstki materiał. — Dobra robota. Właśnie tak zdobywacie przewagę nad przeciwnikiem. Idealnie użyta taktyka potrafi nawet połamać kości. Teraz wszyscy przećwiczą to w parach na zmianę. Rzeczny Wir, Oszronione Słońce - wy pierwsi. Na początku nie ruszajcie się, potem wprowadzę odpowiednie zmiany, które pozwolą stworzyć symulację prawdziwej walki.
Dwójka kocurów pokiwała głową i zabrała się za pracę. Ich poczynania Szakal postanowiła obserwować z dala, dając ewentualnie rady, jeżeli coś źle wykonają.
Analizowała w głębokim skupieniu. Większości osób skakanie szło w stopniu bardzo dobrym. Lądowali tam, gdzie trzeba; musiała przyznać, że Chłodny Omen skrupulatnie ich wyszkolił. Z pewnością nie upierniczał się przy słabszych jednostkach.
— Witaj.
Szakali Szał z zaskoczeniem oderwała oczy od swoich podopiecznych. Znała ten łagodny, a zarazem szorstki głos, wypływający ze starego gardła. Uśmiechnęła się szeroko; babcia jak zwykle dbała o formę i wykonywała codzienne spacery.
— Witaj, Irgowy Nektarze. — odmruczała z szacunkiem — Co cię tu sprowadza?
Zastępczyni Klanu Wilka pomimo mijających księżyców nie zmieniała się. Charakter pozostawał identyczny - pełen śmiałości i tajemnic. Rywale kłaniali się przed nią, wyrażali przerażenie w szerokich źrenicach; i nie było to określenie przenośne. Widziała nieraz, jak dosłownie Upadły Kruk pada pod jej łapami. Imię wojownika brzmiało wtedy aż nazbyt adekwatnie.
— Jak to co? — Zrobiła niewinną minę. — Oceniam twoje lekcje. To obowiązek zastępcy, by wiedzieć, co się dzieje w klanie.
Szakal skinęła głową.
— W takim razie... myślisz, że dobrze mi idzie?
— Tak. — odpowiedziała bez zawahań — Choć do perfekcji czegoś ci brakuje; czegoś, co nazywamy brakiem współczucia. Uczysz, żeby skrzywdzić, ale nie zabić.
Złota zamyśliła się. Rzeczywiście próbowała uniknąć brutalności, jeżeli była ku temu sposobność. Nigdy nie kierowała się chorą satysfakcją wynikającą z czyjegoś cierpienia. Nie została wychowana na psychopatę.
— Rozumiem, aczkolwiek nie zgadzam się z tobą. — Podniosła podbródek. — Uważam, że na chwilę obecną nie trzeba nam agresji. Mój sposób nauki nadal przygotowuje wojowników do idealnej współpracy. Wygramy, choćby nie wiem co - Klan Wilka pozostaje najważniejszy.
Irgowy Nektar spojrzała w dal.
— Nie kwestionuję lojalności. Może źle to ujęłam, ale twoim głównym problemem jest naiwność. Wojna znaczy wojna, Burzacy i Nocniacy nie spojrzą na "sprawiedliwą" walkę. Nawet oni przebiegną po trupach do celu. — westchnęła — Myślisz, że tylko my odrzuciliśmy wiarę w Gwiezdnych? Błąd. Już każdy klan prowadzi się własnymi założeniami. Duchy spod migającego nieba nie dają znaku od setek księżyców, przez co niemal wszyscy utracili poczucie wiszącego nad nimi sądu ostatecznego. A wtedy, gdy nie ma kogoś wyższego... odrzuca się moralne zasady, bo przecież nikt nie ukarze po śmierci.
Szakal zaśmiała się. Babcia próbowała ją do czegoś namówić, czuła to. Długimi dialogami zawsze zyskiwała przewagę; jej siła nie leżała w mięśniach, a właśnie w mowie.
— Dobrze, dobrze, wygrałaś. — Puknęła starszą w łapę. — Czego chcesz?
— Prawdziwych treningów. Kłów i pazurów. Taktyki, która wybije najmłodszych.
— ... Najmłodszych? Co masz na myśli?
Zastępczyni ruszyła uchem, dając znak, by poszli gdzieś na ubocze.
— Ćwiczcie dalej! — wykrzyczała do swoich — Zaraz wrócę. Nie ważcie się nawet lenić. — Rzuciła im srogie spojrzenie.
Podążyła za liniejącym, acz wciąż grubym ogonem. Co chciała przekazać krewna? Szli w ciszy, nie odzywając się do siebie.
Gdy spacerowali, słońce wciąż migało zza szarych chmur. Ciemne smugi pędziły na niebie, tworząc wszelakie złowrogie znaki. Omen ukrywał się w każdym czubku, rogu i zakamarku wszechświata. Od szalejącego wichru łamały się gałęzie, upadając z łoskotem na brudną ziemię. Zwierzęta chowały licznie głowy w zakamarkach; każdy, choć nieświadomie, odczuwał potrzebę uratowania się przed czymś. Ale czym? Nawet leśni bogowie tego nie wiedzieli.
Zielone, intensywne oczy wbiły się w czekoladowo-złote futro, które wciąż podążało gdzieś w nieznane. Kotki minęły razem wyschnięte koryta i iglaste krzewy, skacząc nad tym, co było powszechnie uznawane za niebezpieczne. Po czasie Szakali Szał zgubiła orientację w terenie - Irga chodziła w zbyt pokrętny sposób. Najprawdopodobniej robiła to specjalnie, ażeby zgubić nieproszonych gapiów.
— Zacznę od pytania. — zamruczała matka kultu — Czy zaobserwowałaś coś niecodziennego w Klanie Burzy? Ich słaby punkt?
Przymknęła oczy, gdy zarejestrowała łagodną mowę. Nie, nic szczególnego nie zdążyła ujrzeć. Zaprzeczyła ruchem głowy.
— Szkoda. Powinnaś być czujniejsza. Tak czy siak powiem ci w czym rzecz. Mianowicie - chodzi o demografię.
Szakal podniosła brew. Spodziewała się usłyszeć co innego.
— Demografię?
— Tak. Czy podczas zgromadzeń widujesz u nich nowe pyski? Kolory futra? Czy raczej... Spotykasz się z tym samym?
Zatrzymała się. Mówiła od rzeczy. Rzadko kiedy skupiała wzrok na pierdołach, lecz mogła potwierdzić słowa starszej. Wykręcone uszy mistrzyni wyłapywały na zgromadzeniach co chwilę niezmienne głosy, szepty, śmiechy. Nowe życie rzadko dochodziło w postaci dziecięcego pisku i tej niewinnej radości w mruczeniu. Świadomość aktywowała się - szczeniaki królikojadów niemal nie istniały.
— Widzę, że rozumiesz. — nie przerywała wywodu — Klan Burzy ma znacznie więcej starszych osobników niż młodszych. Na tym polega właśnie wada. Nie mogą pochwalić się zbyt dużym gronem młodzieży, której przekażą pałeczkę. Zapominają, iż przyszłe pokolenie to siła, podstawa do funkcjonowania społeczeństwa. Teraz pomyśl - co się wydarzy, gdy zabraknie kotów mających siłę do rozrodu i prowadzenia klanu?
— Zapanuje bezład, a klan zostanie najprawdopodobniej rozszarpany przez innych liderów.
— Dokładnie, w tym przez nas. Będzie to idealna okazja, by szerzyć ideę kultu. Kawałek po kawałeczku, aż Mroczna Puszcza zapanuje w sercach wszystkich żyjących istot. — Na pysku zastępczyni wykwitł paskudny uśmiech. — Właśnie tutaj musi wejść taktyka wybicia najmłodszych. W wojnie należy zacząć od łamania karku uczniom i wojownikom-amatorom. To doprowadzi do ich nieuniknionej klęski.
Szakal rozumiała tok myślenia Irgowego Nektaru; logikę, za którą podążała, a jednak... czuła niepokój. Mieli zabijać dzieci? Oni nie byli winni temu, co teraz się działo. Wojna winna tyczyć wyłącznie dorosłych - parszywych, starych dup. Na ostatnie zdania zacisnęła zęby - czy nie dostrzegała absurdu własnych słów?
— Uczniowie to tylko maluchy, którym jeszcze pszczoły latają w głowie. — odpowiedziała — Pomagają na polu bitwy, lecz nie stanowią bezpośredniego zagrożenia. Nie widzę sensu, żeby odbierać im życie w tak młodym wieku.
Oczekiwała na reakcję, a była ona szybka. Zastępczyni zakołysała ogonem i skierowała pochmurny wzrok wprost w zielone oczy wnuczki. Palił on aż do samego dna, zaciskając gardło złotawo-czarnej kocicy.
— Nie. Nie rozumiesz mnie. Patrzysz na wszystko zbyt powierzchownie. To cię kiedyś zgubi, Szakal. — ostrzegła — Pamiętaj - analizując problem, bierz pod uwagę przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. To moja tak zwana zasada trzech czasów, niedoceniony system geniuszu. — Irga machnęła łapą. Chwyciła delikatnie za pomocą pazurów brodę wojowniczki i zbliżyła ją do siebie. — Owszem, na razie są dość nieszkodliwi, aczkolwiek wszystko mija. W naszych życiach odbywa się nieskończony cykl składający się na: urodziny, dorastanie, dorosłość, starzenie i śmierć. Teraz uczniowie trzymają się etapu "dorastanie", lecz co potem? Właśnie, dorosłość. — wymruczała — A jeden taki dorosły potrafi przewrócić świat do góry nogami. Rozważ chociażby przypadek Mrocznej Gwiazdy, a moja teza stanie się jasna.
Złotawa córka Stokrotkowej Polany nastroszyła sierść. Nienawidziła, gdy ktoś brał ją za twarz jak przywłaszczony przedmiot. Zasyczała i odepchnęła się od zastępczyni, oddychając głęboko ze stresu. Ona... potrafiła być straszna, gdy napotkała osobę z kontrastowymi poglądami. Zachowywała się wówczas niczym żmija.
Mimo ogarniającego napięcia zielonooka skupiła się na drobnostkach wypowiedzianych przez Irgę. Znowu... znowu miała rację. To są dzieci, lecz tylko dziś. Jutro już nimi nie będą; staną się prędko zagrożeniem dla jej klanu. Szakal sprawdziła lekko łapą własny podbródek - na szczęście nie znalazła krwi spowodowanej wbitymi pazurami.
— Nie... musisz tak trzymać, by do mnie dotarło, babciu. — wyjąknęła z nieukrywanym żalem — Głupota to nie moje drugie imię, jestem otwarta na nowe poglądy. — westchnęła, odwracając wzrok — Zgadzam się z tym, co powiedziałaś. Przemyślałam sobie, pójdę za twoją radą.
Wbiła pazury w wyrastającą trawę. Czy robiła dobrze? Czy tak powinno się w ogóle przekonywać innych? Nie myślała długo. Poczuła na boku futro kochanej babci i głębokie mruczenie.
— Wybacz za moje zachowanie. — wymiałczała — Starość nie radość, odbiera mi nieco cierpliwości. — Liznęła przyjaźnie za uchem. — Nie możesz tak się przejmować. Czy będę zbulwersowana, czy nie, nadal cię kocham. Nie mogłabym wyobrazić sobie lepszej wnuczki, nawet jeśli popełnia błędy. Wielbisz kult, rozumiesz naszego lidera, oddajesz cześć Mrocznej Puszczy. W swojej nieidealności pozostajesz dla mnie idealna.
Z pyska młodszej spłynęły łzy. Jedna po drugiej odbijały się od pobliskiego wyrastającego krzewu z owocami czerwonymi jak krew. Mistrzyni rozkleiła się. Szybko objęła łapami chude ciało kultystki, nie mając zamiaru jej puścić.
— Dziękuję. Irgowy Nektarze. — Wtuliła się w miękkie futro. — Czasami... jestem głupia.
Matka kultu uśmiechnęła się.
— Weź mnie tak nie duś, bo wyślesz moją duszę do Mrocznej Puszczy przedterminowo. — Odwzajemniła gest. — Powiem szczerze, że dawno się do nikogo nie przytulałam...
***
Szła przez cienie. Tajemna rozmowa zajęła co najmniej więcej czasu, niż podpowiedziała jej intuicja. Jednakże czy mogła być o to zła? Niezbyt. Ten jeden dzień nauczył ją więcej niż całe miesiące.
Po cichu wkroczyła tam, gdzie znajdowali się wojownicy. Nie robili już swoich ćwiczeń - większość grzała się na kamieniu bądź rozmawiała w małych grupkach. Szakal wykrzywiła pysk. A mogła się tego spodziewać!
— No, no. — wymruczała — Widzę, że gimnastykę przeszliście śpiewająco, normalnie leci z was pot od jakże pielęgnowanego lenistwa.
Różnorakie oczy zwróciły się ku mistrzyni. Na polu wybuchł chaos. Zanim szeregi zaistniały, większość kotów zdążyła się zderzyć lub przewalić we własnym pośpiechu. Niby dorośli, a zachowanie mieli porównywalne do przestraszonych dzieci przyłapanych na kradzieży.
— Nie ukrywam, powinnam wam za karę rozkazać biegać w kółko, najlepiej dziesięć razy po setki lisich ogonów. — Strzepnęła kitą. — Jednakże świadomie opuściłam trening, zaniedbując obowiązek.
Szakali Szał uśmiechnęła się pod nosem. Czas odrzucenia naiwności nadszedł.
— Błyskawicznie nadrobimy straty. — obiecała — Teraz patrzcie uważnie. Nauczę was, jak zgnieść zgniłe klany w proch.