BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

31 marca 2023

Od Bylicy CD Cynamonki

*dawna jesień, pierwszy trening Cynamonki*

Delikatne promienie porannego słońca muskały jej futro, gdy stara kotka przechadzała się po spokojnych, tego dnia również opustoszałych uliczkach miasta. Miała za jakiś czas dojść do drewnianego gniazda dwunogów, by spotkać się ze swoją nową terminatorką. Musiała przyznać, ciekawiło ją to, jak młoda kotka sobie poradzi. Zadrgała wąsami, przypatrując się powietrznym akrobacjom ptaków. Miała jeszcze trochę czasu, lecz była coraz to bliżej miejsca spotkania, więc czemu nie zaczekać by tam na Cynamonkę?
Gdy tylko dotarła do płotu, wskoczyła na niego, a gdy tylko znalazła się na nim zeskakując na drugą stronę, dostrzegła obecność Cynamonki. Przyszła… całkiem punktualnie. Wręcz dość wcześnie… w końcu staruszce zdawało się, iż miała jeszcze trochę czasu, gdy tu szła, chyba, że jej pamięć już zawodziła.
- Witaj Cynamonko. Widzę, że nie mogłaś się doczekać lekcji - zauważyła uśmiechając się, na co Cynamonka nieco zawstydzona przytaknęła. - Wyspałaś się?
- Dzień dobry - przywitała się z entuzjazmem żółtooka - O dziwo, tak – to stwierdzenie tym bardziej upewniło samotniczkę w tym, jak bardzo kotkę rozpierała energia i chęć nauki. Ale zaczynała mieć podejrzenia, iż z pewnym aspektem sztuki łowiectwa będą mogły mieć problem - Jestem gotowa na trening! - oznajmiła cynamonowa przybierając pozycję do skradania się.
Bylica zamachnąwszy ogonem w prawą stronę poprosiła młodą kotkę, by ta udała się za nią. Młodsza ruszyła jej śladem. Miała zamiar zacząć od polowania na myszy, ale teraz z pewnymi podejrzeniami postanowiła coś sprawdzić.
Wyszły z terenu ogrodu tamtego drewnianego domu, po czym odeszły gdzieś dalej, gdzie było trochę nie ogrodzonej, nieco pożółkłej trawy.
- Nim przystąpimy do nauki, chciałabym zobaczyć to jak sobie radzisz na chwilę obecną - zaczęła - Policz do stu.
Kotka posłusznie zaczęła liczyć, a Bylica uważnie się jej przyglądała. Stara, doświadczona nauczycielka była w stanie poznać, jak uczennica niecierpliwi się i nie może skupić na liczeniu. Bylica zastanawiała się, czy dojdzie do siedemdziesięciu pięciu, czy nie. Młoda kotka zatrzymała się jednak przy wielokrotności dziesiątki i siódemki.
- Nie rozumiem po co to... - powiedziała zbita z tropu pieszczoszka.
- Policz do stu. Od początku - Bylica usiadła ponownie, wbijając spokojne spojrzenie w Cynamonkę.
- Od początku? - spytała, nie była zadowolona z tego powodu, jednak posłusznie od nowa zaczęła liczyć. I tym razem dokładnie doliczając do stu, z czego staruszka była zadowolona - Możesz mi powiedzieć po co to? Myślałam, że będziemy polować...
- Polowanie wymaga cierpliwości, dużej ilości cierpliwości. I najpierw nad tym popracujemy.
Czuła, że kotka była na tyle podekscytowana, by nie posiadać jej na tyle, aby za wcześnie nie wystartować w stronę zwierzyny i miała rację.
Od teraz postanowiła nieco zmienić plan na to, jak zacznie szkolenie Cynamonki. Uznała, iż najlepiej będzie zacząć nie od samego polowania, a od pomniejszych umiejętności, które odgrywały w nim mimo wszystko znaczącą rolę. Staruszka wstała, podchodząc bliżej.
Następnie wskazała kierunek, w który natychmiast skierowała swe kroki. Za nią podążyła jej uczennica.
- A więc teraz… będziemy szukać… kamieni. – powiedziała, jakby była to najnormalniejsza rzecz na świecie.
- Kamieni, tak? – powtórzyła Cynamonka, patrząc pod łapy i rozglądając się wokół starając się znaleźć kamień, który mógłby zadowolić nauczycielkę. Swój wzrok skupiła na zwykłym szarym kamyku wielkości jej łapy, do którego zbliżyła się i pyskiem wskazała na niego - O takich?
- Jak najbardziej - odparła, podchodząc bliżej, z uśmiechem na pysku. Kotka miała oko.
- Czy to też ma pomóc mi popracować nad cierpliwością czy jednak będzie miało to inne zastosowanie? - zagadnęła jej uczennica popychając kamyk łapą w stronę staruszki. Ta tak jak wcześniej cynamonka, poturlała kamyczek w stronę swej towarzyszki.
- Nie tylko. Także spostrzegawczość i umiejętność wyszukiwania w terenie tego, co będzie ci w danym momencie potrzebne.
Na pysku pieszczoszki zagościł uśmiech. Z dumą zacisnęła łapę na swojej zdobyczy, gdy ta znalazła się przy niej.
Przytaknęła i bez zbędnych pytań przystąpiła do działania. Co jakiś czas abisynka oddalała się, by już po chwili wrócić z kamykiem w pysku, którego układała obok już wcześniej przyniesionych skałek. Jedne był mniejsze, inne większe. Stosik z każdą chwilą się zwiększał i zwiększał, podczas gdy Bylica siedziała sobie, obserwując uczennicę z uśmiechem. Cynamonka zatrzymała się.
- Spójrz na ten kamień Bylico! - Podbiegła do kocicy zadowolona terminatorka - Różni się od pozostałych. - Podsunęła go tak, by i samotniczka mogła mu się przyjrzeć. Ta zniżyła swój łeb z lekkim uśmiechem, by spojrzeć na odłamek skalny. Rzeczywiście, był nietypowy.
- Zaiste, ten jest inny - wymruczała zaintrygowana, dalej się mu przyglądając. Kamień miał na sobie wzór przypominający muszelkę ślimaka. Coś takiego… ale heca… jeszcze czegoś takiego nie dane jej było zobaczyć.
- Pierwszy raz widzę coś takiego... - podjęła żółtooka zauważając, że nie tylko ją zaintrygowało znalezisko - Jak taka mała słaba istota dała radę odcisnąć swoją skorupę... I to na kamieniu... - miauknęła bardziej sama do siebie niż do błękitnej.
- Niespotykane... – wymruczała srebrna, trącając kamyczek łapą delikatnie i z uwagą.
Nie zwróciła nawet uwagi, gdy Cynamonka spojrzała na stos kamyków, a potem z powrotem na swe ostatnie znalezisko.
- Będę go mogła zabrać do domu po skończeniu lekcji? – padło pytanie z cynamonowego pyszczka.
- Jak najbardziej. Ja sama mam sporą kolekcję kamieni – odpowiedziała dziko pręgowana. Ucieszyła ją myśl, iż może i jej uczennica zacznie je zbierać, skoro i teraz chciała jeden zatrzymać.
- To stąd ten pomysł ze zbieraniem kamieni! - powiedziała pieszczoszka śmiejąc się na zasłyszaną informacje - Czy ta reszta będzie nadawać się do poszerzenia twojej kolekcji?
- Jak najbardziej, będę po nie przychodzić przy naszych treningach, bo na raz ich wszystkich nie dam rady przynieść. Przy okazji będziemy wiedzieć, ile już ich odbyłyśmy. - Uśmiechnęła się ponownie do żółtookiej.
- Oby jak najwięcej - mówiąc to abisynka wzięła w pysk kolejny kamyk, który tak jak wcześniejsze wylądował po chwili na stercie. Bylica skinęła na zgodę głową. Już planowała specjalny schowek na skały od cynamonowej…
Gdy tylko ta odłożyła ostatni odłamek skalny na stertę, Bylica przemówiła:
- Dobrze, nazbierałyśmy już sporo kamieni... W takim razie możemy przystąpić do innej, ważnej umiejętności – po wypowiedzeniu tych słów skierowała się w stronę najbliższego ogrodu, który wyglądał na w miarę duży, odpowiedni do tego, co zamierzała. Następnie podeszła do dziury w płocie, aby po kilku uderzeniach serca szybko się przez nią prześlizgnąć. Idąc za nią w ślady jej uczennica zrobiła to samo, przez co razem znalazły się na zielonym obszarze. Razem stanęły na niedawno skoszonej trawie, która lekko kuła staruszkę w poduszki. Czemu dwunogi to ścinały… Przecież byli wysocy, wszystko widzieli i tak z góry… No chyba, że chodziło im o kleszcze.
Po tych przemyśleniach dawna burzaczka zaczęła z głową nisko przy ziemi szukać czegoś, a gdy znalazła, przywołała Cynamonkę do siebie skinieniem głowy.
- Widzisz te małe ślady pazurków? - spytała, wskazując na wspomniane wgłębienia w glebie łapą - Była tu mysz.
Młodsza zbliżyła się do pozostawionego przez małego gryzonia tropu. Chwilę mu się przypatrywała chcąc sobie wyryć w głowie pokonaną przez mysz drogę, po czym spojrzała na Bylicę.
- Była... Ale zdążyła już gdzieś się skryć w pobliżu - stwierdziła wyczuwając zapach gryzonia na ziemi, wciąż był jeszcze silny, trop był świeży - Wyczułaś ją już zza płotu? - spytała z podziwem.
- Akurat tym razem nie, ale wiedziałam, że w tak dużym ogrodzie powinno się coś znaleźć. Jest tu też dużo krzewów, idealna kryjówka dla takiego małego stworzenia.
Była ciekawa, czy młodsza sama postanowi podążyć za myszą.
<Cynamonko, uczennico moja ty kochana? :D>

[przyznano 5%]

Od Świstak do Lisiego Ognika

Kotka odkąd pamiętała, widziała otaczający ją świat jednym oczkiem. Drugie było jakby zakryte czarną nicością. Przeszkadzało to Świstak oceniać odległości. Jak była jeszcze malutka i zaczynała chodzić, zawsze na coś lub kogoś wpadała. Była wtedy zażenowana. Dlaczego inne koty tak nie wpadają jak ona? Uznała, że to kwestia wprawy, dlatego często trenowała chodzenie i uważanie na innych, z różnym skutkiem. Tak samo ze słuchem. Odkąd była mała słyszała tylko na jedno uszko. Musiała wtedy przesuwać główkę w stronę źródła dźwięku, co jej często przeszkadzało.
 Kotka postanowiła wyjść ze żłobka. Na zewnątrz czekał na nią cały ciekawy świat! Miała księżyc, więc była już duża. Wyszła unosząc wysoko swój jeszcze krótki i sztywny ogonek. Od razu jej działające uszko pochwyciło wiele ciekawych i nowych dźwięków. Zadowolona szła przez malutką jeszcze zieloną trawkę, która wyglądała bardzo ciekawie. Chciała nawet złapać jedno ze ździebełek, jednak jej łapka trafiła w próżnię. Prychnęła ze złości. Czemu trawa nie umie stać w miejscu? Nagle zauważyła jednego z dużych kotów. Postanowiła do niego podejść. Nigdy go nie widziała.
- Hej! – zawołała radośnie. – Kim jesteś? – stanęła i przekręciła lekko główkę. Może ona jej powie, jak widzieć lepiej z jednym oczkiem? Albo opowie inne ciekawe historyjki o świecie poza obozem? Słyszała, że jest wielki. I są inne klany. Ciekawe czy koty tam wyglądają inaczej niż tu.
- Opowiesz mi coś? – spytała siadając obok kotki. – O świecie poza obozem? – machnęła z entuzjazmem swoim krótkim jeszcze ogonkiem 

<Lisi Ogniku?>

Od Oliwkowego Szkwału CD Niedźwiedziej Siły

 Skinął głową, czując przez to coraz mocniejsze wibracje w głowie. Ból nie opuszczał go od dawna i z każdym dniem tylko się nasilał.
- Nie sądzę, twoja pomoc jest raczej niezbędna. Oderwał by mi drugą łapę - stwierdził - Szczególnie, że chyba umieram, okropnie boli mnie łeb.
Niedźwiedź spojrzał się na niego z trudną do odczytania miną. Oliwka przymknął oczy, próbując chociaż odrobinę ulżyć swojemu bólowi. Nie był pewien czy wojownik coś jeszcze powiedział, ponieważ wszystko szybko zaczęło rozmazywać się mu przed oczami. Próbował utrzymać świadomość, ale szybko poddał się, czując jak jego ciało się wiotczeje. Nie próbował długo walczyć, w końcu mógł mieć chwilę przerwy od tego okropnego bólu, który nie chciał go opuścić.

Otworzył oczy w innym miejscu niż je zamknął. Leżał w wilgotnym mchu, na kamiennej podłodze. Kompletnie zdezorientowany rozglądał się wokół siebie, ledwo rozpoznając legowisko medyka. W głowie ciągle mu się kręciło. Nie zobaczył nikogo w pobliżu, więc zaczął wylizywać swoje łapy dla uspokojenia.
- W końcu się obudziłeś - odezwał się jakiś przesadnie radosny głos za nim.
Oliwka niemal podskoczył, przestraszony nagłym dźwiękiem. Odwrócił się, co nie pomogło wcale jego obolałej głowie. Spojrzał w oczy własnej siostry, Morskie Oko, najwyraźniej czymś rozbawionej.
- Długo tutaj leżę? - spytał. Jego futro wciąż było delikatnie najeżone.
- To już drugi tydzień - powiedziała kotka ze śmiertelnie poważną miną.
Wojownik zjeżył sierść jeszcze bardziej, na tę wiadomość. 
- Żartuję! - miauknęła, na widok jego przerażonej miny - Nie więcej jak dziesięć minut! Ale się dałeś nabrać głuptasie.
Nie odpowiedział, nieco urażony komentarzem. Morze uśmiechnęła się promiennie do brata, gdy ten próbował doprowadzić swoje futro do ładu. Medyczka podsunęła mu jakieś zioła, które niechętnie zlizał, a ona sama zaczęła krzątać się w legowisku. Oliwkowy spróbował przypomnieć sobie co robił przed wizytą tutaj.
= Widziałaś gdzieś Niedźwiedzią Siłę? Chyba nie skończyłem z nim rozmawiać, to, że zemdlałem mu przed oczami było raczej niekulturalne. 
- On cię tu przywlókł, poleciłam mu, żeby pozwolił ci odpocząć, więc gdzieś sobie poszedł.
- Teraz to na pewno nie będzie mnie miał za prawdziwego wojownika - zmartwił się Oliwkowy Szkwał.

<Niedźwiedzia Siło?>
Wyleczony: Oliwkowy Szkwał

Od Cedrowej Łapy CD Jabłoniowej Łapy

 - Gdyby nie mieli ku temu powodu, nie przyjmowaliby nas tutaj. Może chcą zrobić z nas przynęty w jakiejś wojnie, kto wie…
Niebieska pokręciła głową, kończąc lizać futro rodzeństwa. 
- A może po prostu konkurują z innymi klanami o wielkość? Wiesz, pięć dodatkowych wytrenowanych kotów to lepsze niż nic - miauknęła - I nie zamartwiaj mi się tu żadną wojną. Jak w końcu nas tu przygarnęli, to obronią nas przecież! Poza tym, cały czas czuwa nad nami święty las, jestem tego pewna.

 ***

 Cedrowa Łapa szybkim krokiem wsunęła się do legowiska uczniów, szturchając delikatnie Jabłoniową Łapę w bark. Ogon bicolora natychmiast poruszył się, a kot drgnął i odsunął się dalej od niej. 
- Dalej, rusz się! - mruknęła cicho - Mam coś dla ciebie. 
Jabłoń wstało szybko, z wyraźnym dyskomfortem opuszczając krzew. Ogólnie, niebieska zauważyła, że łaciate chyba nie za dobrze odnajduje się w klanie. Zdecydowanie ją to martwiło, gdyż sama nie miała żadnego problemu w nowym domu. 
Rodzeństwo szybko wymknęło się z obozu, niezauważone przez nikogo, chyba, że liczyć jednego czy dwa ptaki na wieczornym niebie. Uczennica poprowadziła ich na niedaleką, malutką polankę, gdzie usiadła i poważnie popatrzyła się na bicolora. 
- Usiądź sobie, to nie zajmie długo - miauknęła - Ogólnie to... Jak byłam z Frezjowym Płatkiem, to znalazłam parę drobiazgów... I myślałam, że mogą ci się spodobać. 
Sięgnęła swoją błękitną łapą pod pobliski krzak i wyciągnęła spod niego swoje zdobycze. Były to dwa piórka, jedno czarne - prawdopodobnie wronie - a drugie brązowo-szare, trochę bardziej puchate. Dodatkowo leżała tak pojedyncza, lekko zasuszona paproć. 
- Myślałam, że mogą ci się przydać w tym twoim... Kamuflażu? - mruknęła, machając ogonem - Nadal nie wiem, po co ci to, ale ja takich rzeczy nie zbieram, więc... Może ty je jakoś wykorzystasz. A ja się na coś przydam. 

<Jabłoń?>

[przyznano 5%]

Od Łuski CD. Gęgawy

Łuska, wyczuwszy w tonie Gęgawy ową pogardę, drgnęła nerwowo końcówką ogona. Co prawda wiedziała, że kocur nie zrobi nic mentorowi, jednak nadal nieco przejmowała się, czy nie wywiąże się między nimi kłótnia. Chociaż... nie, nie musiała się wcale martwić o tę sprawę. To nie było w stylu Gęgawy, tak nagle uciec się do przemocy. Wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się krzywo.
 - Chodźmy. Lepiej nie zabierać tej kuny, prawda? Może być chora na jakieś paskudztwo – mruknęła, wzdrygając się kiedy zauważyła, że zwierzę nadal wije się w konwulsjach. Podeszła do ofiary.
 - Biedactwo – miauknęła, przybliżając pyszczek do jej karku i niepewnie zaciskając zęby na szyi stworzenia, chcąc zakończyć jego cierpienie. Kuna drgnęła ostatni raz i zamarła w bezruchu. Po kilku uderzeniach serca jej kończyny opadły bezwładnie na ziemię.

***

- Na pewno wszystko dobrze? – Upewniła się po raz setny, przestępując niespokojnie z nogi na nogę.
 - Na pewno. Nie zamartwiaj się.
Kiwnęła głową na zgodę i usiadła nieco uspokojona na posłaniu obok kupek ziół, wydzielających nieprzyjemny swąd. Spokój jej skończył się wraz z przybyciem pewnej liliowej pointki.
 - A więc byliście obok Upadłej Gwiazdy, taaak? – Uśmiechnęła się rozbawiona, przeciągając samogłoski przy ostatnim słowie.
 - Tak, coś się stało? – spytała Łuska zdziwiona faktem, iż Gwiazdnica zwróciła na to uwagę.
 - Przecież każdy wie, że to miejsce na randki!
 - Byliśmy tam na polowaniu. – Gęgawa zmierzył ją stanowczym spojrzeniem brązowych ślepi. To chyba jednak przyniosło odwrotny skutek niż ten, który czarny kocur chciał osiągnąć, gdyż liliowa nakręciła się jeszcze bardziej niż wcześniej i zaczęła aż skakać z podekscytowania.
 - O co ci chodzi, Gwiazdnico? – mruknęła zmieszana Łuska, drgając nerwowo ogonem.
 - No wiesz co? Jeszcze to ukrywacie? – zaśmiała się – Każdy wie, że jesteście razem! Nie musicie udawać!
Plusk, nakładająca opatrunki na ranki Gęgawy strzepnęła uchem, jednak nie odezwała się.
 - Nie jesteśmy. Przyjaźnimy się – odparła Łuska zdezorientowanym głosem. Jednak w jej głowie zaczął rodzić się mały plan. Co gdyby przekonać Gęgawę do bycia w związku? W końcu normą w klanie było posiadanie partnera, ona również musiała go mieć. Ale może nie teraz, w końcu tak wczesne zawarcie partnerstwa byłoby źle przyjęte... Dlaczego ona w ogóle zastanawiała się nad czymś takim? Potrząsnęła łebkiem, chcąc odpędzić takie myśli. To był przyjaciel i tyle, nie mogła się nim wysługiwać. Zdobędzie partnera inaczej (ta jasne).

<Gęgawo? Zaczyna się >:)>

[przyznano 5%]

Od Szakalego Szału

*Początek pory zielonych liści*

— Niech wszyscy, którzy zdolni są polować, zbiorą się pod pniem ściętego drzewa!
Głęboki głos lidera Klanu Wilka rozległ się echem, budząc zaciekawione pyski wojowników. Poddani dumnego przywódcy wracali do życia, podchodząc i tworząc wokół miejsca zgromadzenia okrąg kocich ogonów, nastawionych uszu i szeroko otwartych oczu. Nikt nie wiedział, co chce ogłosić Mroczna Gwiazda albo… prawie nikt. Zaledwie garstka wtajemniczonych miała świadomość zmian, jakie wkrótce nastąpią.
Szakali Szał z wyjątkowo dobrze ulizaną fryzurą wystąpiła naprzód, przeciskając się pomiędzy tłumnym ludem. Potężną łapą przesunęła od siebie Wroni Trans i Wścibski Nochal, którzy odpowiedzieli jej przestraszonym wzrokiem, wyrażającym również niezadowolenie z powodu naruszenia ich przestrzeni osobistej. Złotawa zawarczała, gdy zauważyła negatywne emocje wypisane na pyskach. Wolnym krokiem doszła do Chłodnego Omena, pierwszego mistrza, i przywitała się z nim skinieniem głowy, na co on odwzajemnił gest uśmiechem typowym tylko dla siebie.
— Klanie Wilka! — wywarczał Mroczna Gwiazda — Zapewne każdy z was już wie, z jaką niesprawiedliwością spotkał się nasz klan na ostatnim zgromadzeniu. Wypowiedziano nam wojnę opartą na bezpodstawnych podejrzeniach, padających z ust kotów nie będących u pełni władzy. Zrobili to członkowie Klanu Burzy i Nocy, łącząc siły przeciwko Wilczakom jak paskudne robaki, które nie potrafią rozprawić się z wrogiem samodzielnie.
Płomienna wypowiedź vana podziałała na wezwanych jak płachta na byka. Odważniejsi wojownicy rozpoczęli ryk nienawiści, inni bili ogonem po ziemi.
— Śmierć zasranym rybo- i królikojadom! — odezwała się Sosnowa Igła.
— Śmierć! — zawtórowała Wieczorna Łapa.
Z początku ledwo słyszalne słowa osób, których najczęściej nikt nie traktował poważnie, rozległy się w jeden gromadny wrzask. Podzieleni między sobą Wilczacy nagle stali się wspólnotą tej samej myśli. Przed wzrokiem Szakala rozgrywało się niespotykane zdarzenie; wszyscy połączyli siły, by skandować nowe motto.
— Śmierć rybojadom! Śmierć królikojadom!
Nikt nie przerywał napływającej fali zawiści. Złota wraz z rudym vanem wsłuchiwali się w wojenną pieśni, która pobudzała każdy mięsień i włosek na skórze. Melodia wojowników i uczniów Klanu Wilka była jak miód na uszy; dodawała pewności siebie oraz szerokiego uśmiechu na twarzy - szczególnie liderowi.
— Nie będziemy płaszczyć się przed słabeuszami! — kontynuował Mroczna Gwiazda — W najbliższym czasie pokażemy im, z kim mają do czynienia. Nie po to ćwiczyliśmy tyle księżyców, aby przegrać i odsłonić swoje wady. Dzięki ciężkim treningom organizowanym pod łapą Chłodnego Omena urośliśmy w siłę, której nie może dorównać żaden spasiony klan! — Mroźne oczy zamknęły się pod wpływem wiatru. — Jednakże nie wolno nam ignorować nawet najmniejszych przeszkód. Z tego powodu wprowadzam w szeregi nowego mistrza. Od dzisiaj część wojowników będzie trenowana przez Szakali Szał.
Społeczność nie zareagowała tak negatywnie jak to przewidziała wnuczka Irgowego Nektaru. Na pyskach bardziej malowało się zaskoczenie wynikające z nagłych transformacji w kociej hierarchii niż złość. Spodziewano się egzekucji, mianowania ucznia, walk na środku polany, lecz nie kolejnego mistrza, który będzie męczył skatowane dusze po samych rankach. Złoto-czarna uśmiechnęła się - została najwyraźniej zaakceptowana bez większych sprzeczek. 
Wreszcie, po długiej chwili, zielone oczy skierowały się w stronę ukochanej matki. Zauważyła w wielkiej gromadzie charakterystyczne złote futro pokryte brązowawymi odcieniami. Ile by oddała za to, by móc teraz wtulić własną głowę w puch rodzicielki! Musiała jednak się powstrzymać, przynajmniej na razie. Zapewne kultystka nigdy się nie spodziewała, że jej własna córka zajdzie tak daleko. 
Szakal westchnęła głęboko - ona z resztą również. 

***

Noce mijały. Gęste chmury nabierały co dzień coraz ciemniejszego zabarwienia, zapowiadając ciszę przed sztormem. Szakal ukrywała to w sercu, lecz bała się chwili, gdy zaatakują obce klany z żądzą krwi i śmierci. Nawet jeśli osobiście kochała przejeżdżać pazurami po gładkiej skórze, wolała własną rodzinę w całości, niezabitą przez istoty pełne niepotrzebnej furii. Już od dawna przygotowywała się do utraty, do chowania swoich bliskich, lecz… akceptacja była trudna. Tak, z takim czymś nigdy nie dało się do końca pogodzić.
Szła na czele własnych wojowników jak królowa, mijając piękną ścieżkę, która nie została jeszcze zasnuta wyrwanym futrem i flakami. Prowadziła grupę, aby przeszkolić nową technikę obejmującą korzystanie z drzew. Musieli czerpać z tego, co dała im matka natura; gęsty las był terenem idealnym. Nikt nie umiał odnaleźć się w buszu lepiej niż Klan Wilka.
— Wybacz, że zapytam. — Z boku wyłonił się Upadły Kruk. — Ale… co będziemy dzisiaj robić?
Mistrzyni uśmiechnęła się do czekoladowego, odsłaniając tym samym kącik ust. Syn Ości od czasu odseparowania od Sosnowej Igły stał się spokojniejszy i bardziej wyluzowany. Izolację kultystki i domniemanego zdrajcy Szakal ustaliła wspólnie z Chłodnym Omenem. Jednogłośnie stwierdzili, że trzymanie ich razem to najgorszy pomysł.
— Zobaczysz. — wymruczała, stawiając następne kroki.
Gdy przemierzali kolejne skrawki zieleni, wiatr nieznośnie wiał prosto w pyski, przeszkadzając tym samym w oddychaniu. Pogoda naprawdę ledwo nadawała się na ćwiczenia, jednak nie pozostawało nic innego, niż przeć do przodu - wojna ignorowała warunki klimatu. Obejmując stanowisko mistrza obiecała Mrocznej Gwieździe, że wyszkoli podopiecznych najlepiej jak się da; musieli być gotowi na wszystko. Byli wojownikami, nieustraszonymi zdobywcami wszelkich szczytów i żadna inna kupa osobników nie sięgała im do pięt. Oni jedyni trzymali się tradycji, byli warci nadanemu tytułowi. Dumni ze swych osiągnięć nie cofali się przed niczym. Mało kto znał słowo "kapitulacja".
Po dłuższym uporze Wilczaków zjawiła się polana - miejsce ćwiczeń. Przed oczami wyrosły wysokie, grube drzewa idealne do treningów i płynące, wąskie nurty rzek nadające przyjemniejszej atmosfery. Nieskazitelna aura powitała nadchodzące kocie łapy. Szakali Szał z zachwytu wzięła głęboki oddech.
— Jesteśmy. — Ogłosiła i odwróciła się do znajomych twarzy. — Dziś nauczę was, jak odpowiednio atakować przeciwnika z góry, korzystając z atrybutów przyrody. Błękitny Ogień, wejdź na czwartą najniższą gałąź.
Młody wojownik żwawo wbił pazury w korę. Nie minęło kilka uderzeń serca, a znalazł się tam, gdzie go o to prosiła. Nie bez powodu wybrała na to zadanie akurat świeżego kultystę - przywódca widział w nim potencjał, gdy zdał w bardzo młodym wieku test dorosłości. Był on materiałem ku temu idealnym; wiedziała, że wykona następne polecenie bez skaz. 
Złotawa ruszyła powoli ku drzewu. W pewnej chwili znalazła się niemal pod synem Krzaczastego Szczytu. 
— Skocz na mnie. — rozkazała z całą pewnością. 
Niebieskawy zawahał się. 
— Skocz. — zachęciła — Gdy z takiej wysokości zauważycie wroga, możecie na niego zlecieć, oszczędzając sobie bólu, a sprawiając go innym. Celujcie szczególnie w kark. 
Błękitny Ogień zmrużył oczy. Odbił się od gałęzi i ustawił łapy z pazurami gotowymi do ataku. Niczym śmiercionośna strzała wylądował na Szakalim Szale, pozbawiając jej równowagi. Pod ciężarem kocura złota przewaliła się, ryjąc pyskiem w piach.
— Tfu! — Wypluła z siebie gryzący i szorstki materiał. — Dobra robota. Właśnie tak zdobywacie przewagę nad przeciwnikiem. Idealnie użyta taktyka potrafi nawet połamać kości. Teraz wszyscy przećwiczą to w parach na zmianę. Rzeczny Wir, Oszronione Słońce - wy pierwsi. Na początku nie ruszajcie się, potem wprowadzę odpowiednie zmiany, które pozwolą stworzyć symulację prawdziwej walki.
Dwójka kocurów pokiwała głową i zabrała się za pracę. Ich poczynania Szakal postanowiła obserwować z dala, dając ewentualnie rady, jeżeli coś źle wykonają.
Analizowała w głębokim skupieniu. Większości osób skakanie szło w stopniu bardzo dobrym. Lądowali tam, gdzie trzeba; musiała przyznać, że Chłodny Omen skrupulatnie ich wyszkolił. Z pewnością nie upierniczał się przy słabszych jednostkach.
— Witaj. 
Szakali Szał z zaskoczeniem oderwała oczy od swoich podopiecznych. Znała ten łagodny, a zarazem szorstki głos, wypływający ze starego gardła. Uśmiechnęła się szeroko; babcia jak zwykle dbała o formę i wykonywała codzienne spacery. 
— Witaj, Irgowy Nektarze. — odmruczała z szacunkiem — Co cię tu sprowadza?
Zastępczyni Klanu Wilka pomimo mijających księżyców nie zmieniała się. Charakter pozostawał identyczny - pełen śmiałości i tajemnic. Rywale kłaniali się przed nią, wyrażali przerażenie w szerokich źrenicach; i nie było to określenie przenośne. Widziała nieraz, jak dosłownie Upadły Kruk pada pod jej łapami. Imię wojownika brzmiało wtedy aż nazbyt adekwatnie.
— Jak to co? — Zrobiła niewinną minę. — Oceniam twoje lekcje. To obowiązek zastępcy, by wiedzieć, co się dzieje w klanie. 
Szakal skinęła głową. 
— W takim razie... myślisz, że dobrze mi idzie? 
— Tak. — odpowiedziała bez zawahań — Choć do perfekcji czegoś ci brakuje; czegoś, co nazywamy brakiem współczucia. Uczysz, żeby skrzywdzić, ale nie zabić. 
Złota zamyśliła się. Rzeczywiście próbowała uniknąć brutalności, jeżeli była ku temu sposobność. Nigdy nie kierowała się chorą satysfakcją wynikającą z czyjegoś cierpienia. Nie została wychowana na psychopatę. 
— Rozumiem, aczkolwiek nie zgadzam się z tobą. — Podniosła podbródek. — Uważam, że na chwilę obecną nie trzeba nam agresji. Mój sposób nauki nadal przygotowuje wojowników do idealnej współpracy. Wygramy, choćby nie wiem co - Klan Wilka pozostaje najważniejszy. 
Irgowy Nektar spojrzała w dal. 
— Nie kwestionuję lojalności. Może źle to ujęłam, ale twoim głównym problemem jest naiwność. Wojna znaczy wojna, Burzacy i Nocniacy nie spojrzą na "sprawiedliwą" walkę. Nawet oni przebiegną po trupach do celu. — westchnęła — Myślisz, że tylko my odrzuciliśmy wiarę w Gwiezdnych? Błąd. Już każdy klan prowadzi się własnymi założeniami. Duchy spod migającego nieba nie dają znaku od setek księżyców, przez co niemal wszyscy utracili poczucie wiszącego nad nimi sądu ostatecznego. A wtedy, gdy nie ma kogoś wyższego... odrzuca się moralne zasady, bo przecież nikt nie ukarze po śmierci. 
Szakal zaśmiała się. Babcia próbowała ją do czegoś namówić, czuła to. Długimi dialogami zawsze zyskiwała przewagę; jej siła nie leżała w mięśniach, a właśnie w mowie. 
— Dobrze, dobrze, wygrałaś. — Puknęła starszą w łapę. — Czego chcesz? 
— Prawdziwych treningów. Kłów i pazurów. Taktyki, która wybije najmłodszych. 
— ... Najmłodszych? Co masz na myśli?
Zastępczyni ruszyła uchem, dając znak, by poszli gdzieś na ubocze. 
— Ćwiczcie dalej! — wykrzyczała do swoich — Zaraz wrócę. Nie ważcie się nawet lenić. — Rzuciła im srogie spojrzenie. 
Podążyła za liniejącym, acz wciąż grubym ogonem. Co chciała przekazać krewna? Szli w ciszy, nie odzywając się do siebie. 
Gdy spacerowali, słońce wciąż migało zza szarych chmur. Ciemne smugi pędziły na niebie, tworząc wszelakie złowrogie znaki. Omen ukrywał się w każdym czubku, rogu i zakamarku wszechświata. Od szalejącego wichru łamały się gałęzie, upadając z łoskotem na brudną ziemię. Zwierzęta chowały licznie głowy w zakamarkach; każdy, choć nieświadomie, odczuwał potrzebę uratowania się przed czymś. Ale czym? Nawet leśni bogowie tego nie wiedzieli. 
Zielone, intensywne oczy wbiły się w czekoladowo-złote futro, które wciąż podążało gdzieś w nieznane. Kotki minęły razem wyschnięte koryta i iglaste krzewy, skacząc nad tym, co było powszechnie uznawane za niebezpieczne. Po czasie Szakali Szał zgubiła orientację w terenie - Irga chodziła w zbyt pokrętny sposób. Najprawdopodobniej robiła to specjalnie, ażeby zgubić nieproszonych gapiów.
— Zacznę od pytania. — zamruczała matka kultu — Czy zaobserwowałaś coś niecodziennego w Klanie Burzy? Ich słaby punkt? 
Przymknęła oczy, gdy zarejestrowała łagodną mowę. Nie, nic szczególnego nie zdążyła ujrzeć. Zaprzeczyła ruchem głowy. 
— Szkoda. Powinnaś być czujniejsza. Tak czy siak powiem ci w czym rzecz. Mianowicie - chodzi o demografię. 
Szakal podniosła brew. Spodziewała się usłyszeć co innego.
— Demografię? 
— Tak. Czy podczas zgromadzeń widujesz u nich nowe pyski? Kolory futra? Czy raczej... Spotykasz się z tym samym? 
Zatrzymała się. Mówiła od rzeczy. Rzadko kiedy skupiała wzrok na pierdołach, lecz mogła potwierdzić słowa starszej. Wykręcone uszy mistrzyni wyłapywały na zgromadzeniach co chwilę niezmienne głosy, szepty, śmiechy. Nowe życie rzadko dochodziło w postaci dziecięcego pisku i tej niewinnej radości w mruczeniu. Świadomość aktywowała się - szczeniaki królikojadów niemal nie istniały. 
— Widzę, że rozumiesz. — nie przerywała wywodu — Klan Burzy ma znacznie więcej starszych osobników niż młodszych. Na tym polega właśnie wada. Nie mogą pochwalić się zbyt dużym gronem młodzieży, której przekażą pałeczkę. Zapominają, iż przyszłe pokolenie to siła, podstawa do funkcjonowania społeczeństwa. Teraz pomyśl - co się wydarzy, gdy zabraknie kotów mających siłę do rozrodu i prowadzenia klanu?
— Zapanuje bezład, a klan zostanie najprawdopodobniej rozszarpany przez innych liderów. 
— Dokładnie, w tym przez nas. Będzie to idealna okazja, by szerzyć ideę kultu. Kawałek po kawałeczku, aż Mroczna Puszcza zapanuje w sercach wszystkich żyjących istot. — Na pysku zastępczyni wykwitł paskudny uśmiech. — Właśnie tutaj musi wejść taktyka wybicia najmłodszych. W wojnie należy zacząć od łamania karku uczniom i wojownikom-amatorom. To doprowadzi do ich nieuniknionej klęski.
Szakal rozumiała tok myślenia Irgowego Nektaru; logikę, za którą podążała, a jednak... czuła niepokój. Mieli zabijać dzieci? Oni nie byli winni temu, co teraz się działo. Wojna winna tyczyć wyłącznie dorosłych - parszywych, starych dup. Na ostatnie zdania zacisnęła zęby - czy nie dostrzegała absurdu własnych słów?
— Uczniowie to tylko maluchy, którym jeszcze pszczoły latają w głowie. — odpowiedziała — Pomagają na polu bitwy, lecz nie stanowią bezpośredniego zagrożenia. Nie widzę sensu, żeby odbierać im życie w tak młodym wieku. 
Oczekiwała na reakcję, a była ona szybka. Zastępczyni zakołysała ogonem i skierowała pochmurny wzrok wprost w zielone oczy wnuczki. Palił on aż do samego dna, zaciskając gardło złotawo-czarnej kocicy. 
— Nie. Nie rozumiesz mnie. Patrzysz na wszystko zbyt powierzchownie. To cię kiedyś zgubi, Szakal. — ostrzegła — Pamiętaj - analizując problem, bierz pod uwagę przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. To moja tak zwana zasada trzech czasów, niedoceniony system geniuszu. — Irga machnęła łapą. Chwyciła delikatnie za pomocą pazurów brodę wojowniczki i zbliżyła ją do siebie. — Owszem, na razie są dość nieszkodliwi, aczkolwiek wszystko mija. W naszych życiach odbywa się nieskończony cykl składający się na: urodziny, dorastanie, dorosłość, starzenie i śmierć. Teraz uczniowie trzymają się etapu "dorastanie", lecz co potem? Właśnie, dorosłość. — wymruczała — A jeden taki dorosły potrafi przewrócić świat do góry nogami. Rozważ chociażby przypadek Mrocznej Gwiazdy, a moja teza stanie się jasna. 
Złotawa córka Stokrotkowej Polany nastroszyła sierść. Nienawidziła, gdy ktoś brał ją za twarz jak przywłaszczony przedmiot. Zasyczała i odepchnęła się od zastępczyni, oddychając głęboko ze stresu. Ona... potrafiła być straszna, gdy napotkała osobę z kontrastowymi poglądami. Zachowywała się wówczas niczym żmija. 
Mimo ogarniającego napięcia zielonooka skupiła się na drobnostkach wypowiedzianych przez Irgę. Znowu... znowu miała rację. To są dzieci, lecz tylko dziś. Jutro już nimi nie będą; staną się prędko zagrożeniem dla jej klanu. Szakal sprawdziła lekko łapą własny podbródek - na szczęście nie znalazła krwi spowodowanej wbitymi pazurami. 
— Nie... musisz tak trzymać, by do mnie dotarło, babciu. — wyjąknęła z nieukrywanym żalem — Głupota to nie moje drugie imię, jestem otwarta na nowe poglądy. — westchnęła, odwracając wzrok — Zgadzam się z tym, co powiedziałaś. Przemyślałam sobie, pójdę za twoją radą. 
Wbiła pazury w wyrastającą trawę. Czy robiła dobrze? Czy tak powinno się w ogóle przekonywać innych? Nie myślała długo. Poczuła na boku futro kochanej babci i głębokie mruczenie. 
— Wybacz za moje zachowanie. — wymiałczała — Starość nie radość, odbiera mi nieco cierpliwości. — Liznęła przyjaźnie za uchem. — Nie możesz tak się przejmować. Czy będę zbulwersowana, czy nie, nadal cię kocham. Nie mogłabym wyobrazić sobie lepszej wnuczki, nawet jeśli popełnia błędy. Wielbisz kult, rozumiesz naszego lidera, oddajesz cześć Mrocznej Puszczy. W swojej nieidealności pozostajesz dla mnie idealna. 
Z pyska młodszej spłynęły łzy. Jedna po drugiej odbijały się od pobliskiego wyrastającego krzewu z owocami czerwonymi jak krew. Mistrzyni rozkleiła się. Szybko objęła łapami chude ciało kultystki, nie mając zamiaru jej puścić. 
— Dziękuję. Irgowy Nektarze. — Wtuliła się w miękkie futro. — Czasami... jestem głupia.
Matka kultu uśmiechnęła się. 
— Weź mnie tak nie duś, bo wyślesz moją duszę do Mrocznej Puszczy przedterminowo. — Odwzajemniła gest. — Powiem szczerze, że dawno się do nikogo nie przytulałam...

***

Szła przez cienie. Tajemna rozmowa zajęła co najmniej więcej czasu, niż podpowiedziała jej intuicja. Jednakże czy mogła być o to zła? Niezbyt. Ten jeden dzień nauczył ją więcej niż całe miesiące. 
Po cichu wkroczyła tam, gdzie znajdowali się wojownicy. Nie robili już swoich ćwiczeń - większość grzała się na kamieniu bądź rozmawiała w małych grupkach. Szakal wykrzywiła pysk. A mogła się tego spodziewać! 
— No, no. — wymruczała — Widzę, że gimnastykę przeszliście śpiewająco, normalnie leci z was pot od jakże pielęgnowanego lenistwa. 
Różnorakie oczy zwróciły się ku mistrzyni. Na polu wybuchł chaos. Zanim szeregi zaistniały, większość kotów zdążyła się zderzyć lub przewalić we własnym pośpiechu. Niby dorośli, a zachowanie mieli porównywalne do przestraszonych dzieci przyłapanych na kradzieży. 
— Nie ukrywam, powinnam wam za karę rozkazać biegać w kółko, najlepiej dziesięć razy po setki lisich ogonów. — Strzepnęła kitą. — Jednakże świadomie opuściłam trening, zaniedbując obowiązek. 
Szakali Szał uśmiechnęła się pod nosem. Czas odrzucenia naiwności nadszedł. 
— Błyskawicznie nadrobimy straty. — obiecała — Teraz patrzcie uważnie. Nauczę was, jak zgnieść zgniłe klany w proch. 

Od Chryzantemowej Krwi Do Jabłoniowej Łapy

Jedną z ostatnich rzeczy których się spodziewała było zostanie mentorką. Odkąd tylko usłyszała słowa Mrocznej Gwiazdy, że od tego pamiętnego dnia będzie trenować na wojownika przybłędę Jabłoniową Łapę myślała, że całkiem postrada zmysły. Całkiem spanikowała – o szkoleniu uczniów nie wiedziała zupełnie nic! Nie chciała, by tak jak ona jej uczeń został z litości przetrzymany w Klanie przez wolny i mozolny trening. Chryzantemowa Krew czuła, że zyskała w oczach ojca minimalne poparcie. Nie mogła tego zepsuć, skoro dał jej tak ważne zadanie.
Im więcej zerkała na czarnego tym bardziej kuliła pod siebie ogon. Jabłoń nie wyglądał na prostego ucznia. Wręcz przeciwnie, w wielu przypadkach się całkiem od innych izolował, bał, a Chryzantemowa Krew nie wiedziała zupełnie w czym leży problem. Pomimo tego czasami w Jabłoniowej Łapie wojowniczka potrafiła zobaczyć siebie, a łezka zakręcić się w oku z powodu niezbyt przyjemnych wspomnień. Ale nigdy tego nie przytoczyła.
— Jabłoniowa Łapo? — wydukała, wchodząc do legowiska uczniów. Ostre gałązki zaczepiły się o jej sierść i kotka syknęła, zrzucając je. Czarny, łaciaty uczeń praktycznie zerwał się z miejsca jak oparzony. Dopiero gdy zauważył, że to tylko jego mentorka wstał i przetarł zaspane oczy.
— Dzień dobry — wymamrotał niemal niedosłyszalnie. Chryzantema rozejrzała się po obozie, wyprowadzając go z łoża. Dzień wstawał, oszczędziła mu dziś wstawanie zaraz o świcie. Sama poszła, by zapolować. Nic nie znalazła, lecz spacer dobrze jej zrobił. 
— Nie musisz tak oficjalnie do mnie mówić — miauknęła cicho do ucznia, mimo że na niego nie patrzyła. — Możemy przejść na "ty".
Jabłoń nie zareagował na jej słowa. Cętkowana ugryzła się w wargę i wyszła z obozu, dając znaki Jabłoniowej Łapie, by szedł za nią.
Spokojnie, spokojnie — myślała. Musisz tylko poczekać, aż się na ciebie otworzy. To nie może być takie trudne...
— Przygotuj się na ćwicz...enie polowania — urwała, mijając nieprzyjemny zapach zgnilizny. W zaroślach skryte było zleżałe, mokre i brudne od błota i deszczu ptasie truchło. Chryzantema była pewna, że ten szpak był już od dawna żywicielem larw. Wzdrygnęła się, zamierzając ominąć zepsute mięso. Szybko w jej głowie zrodził się jednak pomysł. — Czy coś czujesz, Jabłoniowa Łapo? 
Uczeń milczał, jednak lustro jego nosa się niepozornie poruszało. 
— Karma dla wron — odparł po kilku chwilach. 
— C-czy możemy to przynieść do obozu i zjeść? — spytała szara, a Jabłoń jedynie pokręcił przecząco głową. — Tak, to niebezpieczne — mruknęła i ruszyli dalej. Znajdowali się niedaleko od Czarnych Gniazd. Słońce świeciło intensywnie w górze, a Chryzantemowa Krew przysiadła między dwoma potężnymi świerkami. Nie była pewna czego ma teraz go nauczyć. Nie myślała o tym! Czy Jabłoniowa Łapa był już gotowy na samodzielne polowania?
— Oh-h, mam dla ciebie teraz zadanie. — Starała się brzmieć pewnie, ale drżący głos zdradzał jej zakłopotanie. Dodatkowo grymas na pysku Jabłoniowej Łapy nie dodawał wojowniczce wcale otuchy. — Myślę, że nauczyłaś się już wystarczająco, by spróbować coś upolować. Będę tu na ciebie czekać, jeżeli nic nie znajdziesz, wróć. Mam jednak nadzieję, że coś znajdziesz — dodała nieco chłodno. Podobnie motywował ją Mroczna Gwiazda. Nie mogła być w stosunku do Jabłoni łagodna, do rany przyłóż, by nie straciła ambicji. A to jedna z ostatnich rzeczy, które Chryzantema chciała, by się stały.

<Jabłoniowa Łapo?>

30 marca 2023

Od Hiacyntowej Łapy

 Ostatnio wszystko zaczęło lecieć w gorszą stronę. Wszystko zaczęło się od śmierci pewnego rudzielca i udowodnienia przez Różaną Przełęcz, że był on zdrajcą i mordercą, a dalej to się jakoś samo się potoczyło. Zaczynając od kłótni z jego ciotką oraz nową blizną kocura, przez plotki o nim, które chodziły po obozie, aż po kłótnie z jego bratem. Mimo iż wydawało się to niemożliwe, to jakimś cudem udało mu się pokłócić z bratem. Ten nie chciał przyjąć żadnego z faktu oraz nie chciał uciec wraz z nim z tego okropnego klanu. Niby Hiacynt mógł sam uciec, jednak nie chciał zostawiać Malwową Łapę samego. Był to przecież jedyny kot w klanie, który jeszcze nie przypisał mu łatki zdrajcy.
 Właśnie uczony leżał w legowisku medyka, w którym spędził kilka ostatnich dni, przez jego nową ranę. Te dni spędził samotnie, oczywiście nie licząc dwóch medyczek, które większość dnia spędzały w tym miejscu. Nawet Owcza Pierś nie odwiedził go, a tak dobrze wcześniej się dogadywali. Westchnął on cicho. Jeśli tak miało wyglądać jego dalsze życie, to musiał szybko wymyślić dobry plan, aby to zmienić, bo życie w klanie, w którym jesteś uważany za zdrajcę, chociaż nim nie jesteś, to była tortura.
 Nagle w zasięgu jego wzroku pojawiła się dwójka znanych mu kotów. Malwowa Łapa i Owcza Pierś prawdopodobnie zmierzający na trening. Jego brat, oczywiście, zadowolony z tego, co go otacza. Umiał wyciągnąć zawsze coś dobrego, niezależnie od sytuacji w jakiej się znajdował, czego niestety Hiacynt nie umiał zrobić. Jak on to robił? To było pytanie, które pojawiło się w jego głowie już kilka razy i na które nie znał jeszcze odpowiedzi.
 Teraz zmierzali w stronę wyjścia z obozu. Malwowa Łapa biegł przed siebie, nawet nie patrząc, na to co go otacza, za to jego mentor szedł za nim. Biały wojownik wbił we Hiacyntową Łapę swój wzrok, aby po chwili odwrócić go i pójść dalej za młodym kotem. Kiedyś był przekonany, że jego brat dostał tego gorszego mentora, a on tego lepszego, ale to było tylko złudzenie. To kremowy kocur został uczniem tego lepszego wojownika, o czym mógł przekonać się z czasem rudy kocur. Położył głowę na swych łapach i zamknął oczy. Może brat odwiedzi go po swoim treningu, a może nie. Zobaczy on później.

[przyznano 5%]

Od Pajączka Do Psiej Pokory

 Od kiedy mały kociak otworzył oczy, to pojawiła się w nim chęć zwiedzenia obozu wraz ze swoją mamą. Przecież, nie mógł od niej odstąpić na krok. Niby była jeszcze jego siostra, ale ona wydawała się tylko małą kulką futra, która nic nie robiła, oprócz zabierania uwagi mamy. Gdyby jeszcze coś robiła, to może Pajączek by spróbował z nią iść zwiedzać, ale nie. Była jakaś dziwna i nie podobało mu się to.
 Leżał przy mamie i z nudów przejeżdżał łapą po ziemi, próbując stworzyć jakieś wzorki na niej. Jednak niezbyt mu się to udawało, z czego nie był zadowolony. Jego wzrok pokierował na Moczarkę, która spała jakby nic się nie działo, aby później przenieść go na mamę, która wpatrywała się w ścianę legowiska. Wstał i próbując utrzymać równowagę, powoli zaczął iść w stronę liliowej kocicy. Oczywiście, nie udawało mu się to zbytnio, bo co krok lądował na ziemi, jednak nie przejmował się tym.
 - Mamo! Mamo! - Powiedział, a raczej krzyknął, gdy pojawił się pomiędzy przednimi łapami kotki. Jakby zbudzona z transu słowami czekoladowego kocurka, kocica lekko potrząsnęła głową i wbiła swój wzrok w Pajączka. - Pobaw się ze mną! Ze mną! - Wydukał mały kot. Dalej nie potrafił dobrze powiedzieć żadnego słowa, oprócz „mama”, które używał często.
 - Pobaw się ze swoją siostrą Pajączku. - Odpowiedziała Psia Pokora, która najwyraźniej próbowała go zbyć. Nie był zadowolony z odpowiedzi mamy. Miała się z nim pobawić, a nie go zbywać.
 - Nie, nie, nie! Mama ze mną! - Powiedział głośno kociak, po czym rozglądnął się wokoło, szukając czegoś z czego, mógł zrobić zabawkę do zabawy z mamą. Okazało się, że w legowisku starszyzny nie było zbyt dużej liczby rzeczy do zabawy. Nagle dostrzegł on legowisko kogoś ze starszyzny zrobione z mchu. Chyba nikt nie będzie zły, jak zabierze trochę zielonej rośliny z niego, prawda?
 Powoli podszedł, a raczej poprzewracał się w kierunku, legowiska, które wybrał do wykonania z niego zabawki. Gdy znalazł się przy nim, chwycił swoimi małymi kiełkami mech i przytrzymując go przednimi łapami, rozpoczął próbę wyrwania kawałka mchu. Niestety, jego próba została przerwana przez kocicę, która chwyciła go i odciągnęła od legowiska. Kociak pisnął, a gdy został postawiony na ziemi, to wbił w nią swój wzrok.
 - Zabawka! - Pisnął niezadowolony kocur. I jak on miał się z mamą bawić bez zabawki?

< Mamo? >

Od Hiacyntowej Łapy CD. Różanej Przełęczy

 W pewnym momencie rozmowy z tą kotką żałował, że ją zaczął. Jednak to uczucie odeszło tak szybko, jak przyszło, a zastąpiła je ciekawość. Może i ciekawość, która mogła przynieść mu wiele bólu, ale jednocześnie doprowadzić go do źródła nienawiści skierowanej w jego stronę. Niby znał już kilka czynników, jednak poznanie prawdy od kocicy, która prawdopodobnie nienawidziła go z całego swego serca, nie może się skończyć źle, prawda? Przynajmniej tak myślał.
 Wsłuchiwał się dokładnie w słowa kotki i próbował się wybronić, ale skutkowało to tylko czymś odwrotnym. Jakby ta przekręcała jego słowa, aby pasowało jej to pod wymyśloną przez nią tezę, co było głupim zachowaniem. Prychnął cicho, słysząc ostatnie słowa, a bardziej pytanie, kocicy. Było to tylko odwzorowaniem głupoty kocicy.
 - Nie. - Odpowiedział prawie od razu Hiacynt. - Tylko ty nie słuchasz i przekręcasz moje słowa, jak tylko sobie zażyczysz. Idąc tym dalej, oboje nie dojdziemy do niczego, co można było nazwać dobrym, a bardziej do wyzywania siebie nawzajem od zdrajców, rasistów i mysich móżdżków. - Tu przerwał na chwilę. Nazwała go wcześniej zdrajcą i rasistą, chociaż nie powiedziała tego wprost. Wszystko, co zrobił jego mentor, zostało zepchnięte, po jego śmierci, na jego ucznia. Czy to miało sens? W oczach Hiacynta, nie, jednak inni sądzili inaczej.
 - Widzę również, że kochasz rzucać słowa, których sama nie rozumiesz. - Stwierdził rudy kocur. - Nazywasz mnie rasistą, a to słowo opisuje również Ciebie. Rzucasz się na mnie przez kolor futra. Jesteś świadoma, że działa to w dwie strony?
 Słowa może były zbyt ostre, jednak ona sama rozpoczęła. Uczeń tylko kontynuował jej rozmowę, próbując się wybronić. Jeśli ta by go nie nazwała kilkoma niemiłymi słowami, to nigdy by się to tak nie skończyło.
 - Nie zdajesz sobie nawet sprawy jak bardzo. - Rzekła kotka, wpierw odwołując się do ostatniego pytania. - I wkładasz w mój pysk nie moje słowa oraz zdaje się, że masz tendencję do dramatyzowania. - Odparła spokojnie, lecz z chłodem. - Jedynie wskazałam na to, jakim typem był twój mentor.
 - Po czym zwalasz jego czyny i zachowanie na mnie. - Dopełnił jej słowa uczeń. - Jakbym był Czarnowronim Lotem lub jego kopią, a tak nie jest. Czy naprawdę musisz mnie oceniać przez mojego byłego mentora? Bo powoli staje się to nieznośne.

< Różyczko? >

[przyznano 5%]

29 marca 2023

Od Hiacyntowej Łapy

 Myślałoby się, że po śmierci Czarnowroniego Lotu zakończą się okropne treningi Hiacynta, które robił mu jego mentor. Przecież jego nowa mentorka nie stosowała takiego sposobu nauczania, co jego poprzedni mentor. Jednak tak się nie stało przez istnienie jednej kocicy, która kontynuowała treningi po śmierci rudzielca. A była to Zakrzywiona Ość - liliowa kotka, która kiedyś nosiła miano jego cioci. Teraz pełniła funkcję, jaką wcześniej zajmował rudzielec, który go szkolił. Zabierała go poza obóz, aby poćwiczyć z nim walkę, co chwilę podkreślając, że to jest dla jego dobra. To ona, podobno, się poświęcała, aby Hiacynt mógł jakoś przetrwać. Gdyby to chociaż stało obok prawdy, to nie byłoby problemu, a to nawet z prawdą nie miało nic wspólnego! Wszystko, co mówiła kocica to były zwykłe kłamstwa, które można było nazwać półprawdami. Mimo iż, brzmi to ładniej, to niczym się nie różni od kłamstwa.
 Tego dnia kocica przerwała mu rozmowę z Owczą Piersią, który był mentorem jego brata, aby zabrać go na ten właśnie trening pod przykrywką polowania. Biały kocur, mimo iż zdziwiony, zostawił dwójkę i odszedł w swoją stronę. Oczywiście, Hiacynt nie był zadowolony z tej sytuacji, ale nie protestował, by nie wywołać na środku obozu następnej kłótni. Ostatnio kłócił się z liliową kocicą za dużo. Co chwilę wybuchała kłótnia, którą nie mógł szybko wyciszyć, co skutkowało wzrokiem innych kotów na nim i szeptami. I tego się obawiał bardzo uczeń. Było tego za dużo, co już powoli wpływało na niego coraz bardziej.
 Doszli wreszcie na miejsce, w którym miał się odbyć trening. Był to teren pokryty zielenią, który znajdował się prawie przy granicy z Klanem Klifu oraz Klanem Wilka. Czemu właśnie tam? Według słów Zakrzywionej Ości musieli odejść od obozu, jak najdalej się dało, więc dlatego wybrała to miejsce. Wreszcie kotka stanęła i odwróciła się do niego, co było gestem, który zawsze wykonywała przy rozpoczęciu ich walki.
 - Zobaczymy oboje, co wyniosłeś z naszej ostatniej lekcji. - Rzuciła chłodno kocica, skanując rudego kocura wzrokiem. Bez żadnego ostrzeżenia, kocica rzuciła się na ucznia z pazurami, na co ten nie był oczywiście przygotowany.

*********

 Wszystko zakończyło się jakoś za szybko i w niezbyt miły sposób. Rana, którą zadała mu podczas walki jego ciotka, nie znajdowała się w najlepszym miejscu, bo była ona na prawym barku kocura. Przez nią właśnie przerwali walkę.
 - Każdy dobry wojownik musi mieć blizny. Wtedy wiadomo, że angażował się we własny trening, a nie siedział, nic nie robiąc. - Powiedziała liliowa wojowniczka i podeszła bliżej ucznia. Przyglądnęła się ranie, którą sama zadała. - Zagoi się szybko. Tylko pójdź do medyczki i powiedz, że zdobyłeś ją w walce z samotnikiem przy granicy tak jak poprzednią. I pamiętaj, to wszystko dla-... - Nie dane jej było dokończyć przez wtrącenie się kocura.
 - To wszystko dla mojego własnego dobra. - Dokończył formułkę starszej od siebie kocicy. - Pamiętam. Jednak nie czuje, by przynosiło to mi cokolwiek dobrego, a wręcz coś odwrotnego. Kontynuujesz tylko, co robił ten rudas, co nie przynosi żadnych dobrych efektów.
 - Cierpliwości Hiacyntowa Łapo. I zwracaj się do zmarłego z szacunkiem, na który zasłużył. Tyle Cię nauczył, a ty tak się do niego zwracasz.
 - Nauczył?! Niczego mnie nie nauczył, oprócz nienawiści do niego samego! Nie zasługiwał i zasługuje na żaden szacunek. Nie słyszałaś, co zrobił przed swą śmiercią? Zabił kota i została mu przypisana łatka zdrajcy i mordercy! Już tyle masz księżyców, że nie usłyszałaś tej-...
 - Hiacyntowa Łapo! - Powiedziała Zakrzywiona Ość, przerywając Hiacyntowi wypowiedź i kończąc myśl o jego mentorze. Rzuciła się na niego i przygwoździła go do ziemi. - Jesteś dziś nieznośny. Wiesz dobrze, że nie znoszę, jak taki jesteś, więc przestań, bo może się to tylko gorzej skończyć. - Tu na chwilę przerwała, jakby szukała idealnych słów. - Klan również i tobie przyczepił łatkę zdrajcy i mordercy i nigdy tego nie zmienisz, mimo iż starałbyś się przez sto księżyców. A komentujesz kogoś, kto ma te same łatki przypięte. Zastanów się jeszcze nad swoją postawą. A teraz wracamy.
 Po tych słowach kocica zeszła z młodszego od siebie kocura i pomogła mu wstać. Gdy szli w stronę obozu, to w głowie ucznia krążyły tylko słowa jego cioci. Czy naprawdę nie jego czyn miał skutkować tym, że do końca życia był już pogrążony?

[przyznano 5%]

Od Koniczynowej Łapy(Koniczynowej Łąki)

Ruda już od samego rana nie mogła usiedzieć w jednym miejscu. Dzisiaj był jej wielki dzień – miała wreszcie zostać prawdziwym wojownikiem! Radość przepływała przez jej całe ciało i nawet nie starała się jej ukryć przed innymi. Odczuwała również lekki stres, ale skutecznie go ukrywała. Teraz jedynie pozostało jej czekać, aż rozpocznie się mianowanie, a ona sama  nareszcie zostanie wojownikiem. Dostała wreszcie szansę i musiała się dobrze zaprezentować przed innymi.        
                                    
***

Koty zebrały się na środku obozowiska, aby przyjrzeć się mianowaniu uczennicy. Koniczynowa Łapa stresowała się, widząc taki tłum, ale jednocześnie byłą bardzo podekscytowana nadchodzącą uroczystością. Zobaczyła swoją dawną mentorkę i cicho przełknęła ślinę. Nie mogła pokazać się ze złej strony i nie zrobić niczego głupiego.
Z myśli wyrwał ją głos liderki. Samo bycie blisko niej, napawało ją dumą i niesamowitym szczęściem.
- Ja, Kamienna Gwiazda, przywódca Klanu Burzy, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tego ucznia. Trenował pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu. Polecam go wam jako kolejnego wojownika.Koniczynowa Łapo, czy przysięgasz przestrzegać kodeksu wojownika i chronić swój klan nawet za cenę życia?
- Przysięgam – odparła, uśmiechając się lekko. Czuła, jak jej serce bije coraz szybciej z każdą mijającą sekundą. Jej marzenie stawało
- A zatem mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię wojownika. Koniczynowa Łapo, od dziś będziesz znana jako Koniczynowa Łąka. Klan Gwiazdy docenia twoją lojalność, a także wytrwałość i szczerość.
Ruda podziękowała liderce skinięciem głowy,  a następnie spojrzała z iskierkami radości na gratulujących jej pozostałych wojowników.
Wiedziała, że musi od dzisiaj pracować jeszcze ciężej, aby jej rola wojowniczki była dobrze spełniona i by nie sprawić zawodu w oczach bliskich, jak i całego klanu. Nie było pewna, co tak naprawdę przyniesie jutro, więc pozostało jej być gotową na wszystko.

[przyznano 5%]

Od Różanej Przełęczy C.D Hiacyntowej Łapy

 Z początku nie było źle. Szczeniak po prostu złapał królika, co było dobrym znakiem patrząc na suszę obejmującą klany. Zwierzyna się chowała, podobnie jak koty przed palącym słońcem, jakby to chciało im wszystkim wypalić skóry. Wtedy naprawdę żałowała przeprowadzki, gdzie znów skończyli na najbardziej otwartym terenie. Niby czuła się na nim najbardziej komfortowo, jednak miała w umyśle ofiary które w gruncie rzeczy jednak poległy przez nią, kiedy podczas głodu wraz z wilczakami zajęli ten kawałek klanu nocy, a wraz z nim ten pas zieleni który skutecznie ochraniał przed UV sprzedającym ci liścia na twarz. Ale nie, Hiacyntowa Łapa nie potrafił trzymać języka za zębami, jakby było to dla niego sztuką tajemną, i kiedy po prostu miała się odwrócić i iść w dalszą część terenu, by więcej się na grupkę rudzielców nie natknąć, głos ucznia zaszeleścił jej nieprzyjemnie w uszach. Już drgnięcie ogona powinno być wystarczającą przestrogą dla młodziaka, oraz chłodne spojrzenie ozdobione zwężonymi źrenicami, które posłała mu z góry. Ten jednak brnął dalej, będąc w oczach kotki albo tak bezczelnym albo głupim, że sygnałów nie dostrzegał. Zastanowiła się, czy naprawdę chciał znać odpowiedź na pierwsze pytanie? Poza tym oh! Jakie wyniosłe słowa, aż chciało się spytać, czy nauczył go tego Czarnowron mówiąc, że nada mu to powagi. Fala jadu przelała się przez ciało Różanej, która jednak zatrzymała wszystko gdzieś w okolicy żołądka, przypominając sobie jeszcze resztki zdrowego rozsądku oraz spokoju. Na kolejne słowa z pyska kotki uszło ciche, sarkastyczne prychnięcie, niemal rozbawione. 
- Kot który jest wręcz idealnym przedstawicielem niezwykłego tupetu - Zaczęła, wciąż z tą dziwną, sztuczną nutką rozbawienia. - Chociaż czego ja się mogłam spodziewać po kimś, kogo szkolił rudy przybłęda i morderca - ,,Oraz mentor pomiotu zdrajców” zabrzmiało niczym echo w  jej w głowie, jednak nie miała zamiaru wypowiadać w stronę Hiacyntu reszty swoich uprzedzeń. Wszystko w Klanie Burzy było tak perfidnie połączone i to niestety prowadziło jedynie na końcu do wielkiego znaku z napisem ,,RUDY”. Róża nabierała coraz więcej uprzedzeń, co w pewien sposób odpychało ją od samej siebie. Ale! Nie zapominajmy jeszcze o jednym fakcie, gdyż lekko odbiegliśmy od tematu, mianowicie: Hiacynt również nie był stąd. Przynajmniej nie w oczach calico. 
- Powiedz mi - Kontynuowała już w spokojnej tonacji - Jakie wartości mogłeś przejąć od kogoś takiego? - Wzrok miała chłodny, a pytanie zabrzmiało raczej jak czysta retoryka. Co prawda powinna po prostu zakończyć tą parodię dyskusji z kocurkiem i odejść, jednak słowa same przechodziły jej przez pysk, jakby trzymane zbyt długi czas w środku. 
- Dla twojej wiadomości, nie ja przydzieliłem sobie mentora, a wspaniała liderka klanu - Odbił piłeczkę w jej stronę, na co kącik pyska kotki drgnął, gdy usłyszała jakąś ironię w wypowiadanych przez niego słowach. Rzeczywiście, jakże mogłaby zapomnieć? Oczywiście, że Kamień jest współwinna. Zamiast mieszać koty pod względem koloru futra to ta, jak gdyby nie pamiętała do czego może prowadzić takie dzielenie uznała, że rudych ze sobą połączy. Czy naprawdę była już aż tak stara i ślepa? Chociaż, czy powinna być zaskoczona tym faktem? Przecież ten słaby kot na stanowisku lidera widział coś w kimś takim, jak Wilcza Zamieć. Kamień może kiedyś w oczach Róży była odpowiednim kandydatem, który rzeczywiście mógł zaprowadzić porządek w klanie, ale to wydawało się być już bardzo odległe. Gdzie była ta silna czarna kotka, na którą Róża liczyła? - Poza tym, nie przyswoiłem nic, co nie byłoby potrzebne tylko i wyłącznie do przetrwania, a Czarnowroni Lot nie był mysim móżdżkiem, szkolącym dopiero swojego pierwszego ucznia - A, tak właśnie. O tym wątku myślała wcześniej. 
- O tak, ta informacja rzeczywiście stawia cię w lepszym świetle. Mentor syna zdrajcy i rasisty. Czy właśnie taki był przekaz w twoich słowach? - A jednak poruszyła ten wątek. O ironio, czy właśnie miała zamiar wygarnąć wszystkie nieszczęścia na tym jednym rudym kłębku futra? Czy nie było to zbyt tandetne jak na nią? 

<Hiacynt?>

Od Hiacyntowej Łapy CD. Różanej Przełęczy

 Nie cieszył się ze zmiany mentora, chociaż powinien. Czemu? Powodów było wiele, jednak jednym, i chyba najważniejszym z nich, było to, że nie dogadywał się z jego nową mentorką. Kocica nie umiała bądź nie chciała, złapać z nim żadnego kontaktu, mimo iż jej futro pokrywała ruda barwa. Nie rozumiała go i tego, co potrzebował, i właśnie dlatego nie widywali często. Nawet można powiedzieć, że kocur unikał kocicy jak ognia, a jeśli był zmuszony do spędzenia czasu z nią, to nie odzywał się zbyt często. Widać było, że Lisi Ogon nie była z tego zadowolona, jednak nie mogła nic zrobić, by to zmienić.
 Tym razem udał się wraz ze swoją mentorką na coś, co ona nazwała, porannym treningiem. Nie był zadowolony z tego, jednak nie mógł odmówić. Wstał on wraz ze wschodem słońca i, po chwili, podczas której ogarnął swe futro, wyszedł z legowiska uczniów, by spotkać tam stojącą rudą kocicę. Skinął jej tylko głową na powitanie i dwójka udała się w stronę wyjścia z obozu.
 Nim jeszcze wyszli, to Hiacynt dostrzegł pewną kocicę, która przyglądała się im. Nie byłoby to nic nadzwyczajnego, bo wzrok różnych kotów prawie zawsze lądował na jego rudym futrze, gdyby nie to, kim była ta kocica. To ona zabiła Czarnowrona. To ona to wszystko później ogłosiła. To ona sprawiła, że teraz koty patrzyły na niego jak na nieznajomego. Wszystko to było jej sprawką!
 Prychnął cicho, gdy przechodzili obok niej i wyszedł z obozu mając nadzieje, że ta nie postanowi za nimi iść. Oczywiście, jak na złość, szylkretowa kocica podążyła za nimi, jednak po chwili ich opuściła, ruszając w innym kierunku. Uczeń za to ruszył wraz ze swoją mentorką w tereny, aby później rozdzielić się, by zapolować. Pokaże swojej mentorce, że zasługuje na mianowanie, zamiast powtórki treningu.
 Udało mu się złapać trop królika. Złapanie tej zwierzyny było idealnym sposobem na udowodnienie istnienia postępu w jego treningu. Zakradł się do swej ofiary i gdy znalazł się blisko niej, skoczył na nią. Niestety, królik zdążył zauważyć rudego ucznia i próbował mu uciec, jednak ten nie zamierzał odpuszczać. Może i przepędził przypadkowo ptaka, na którego polowała szylkretowa kocica, podczas pogoni za zwierzyną, oraz spowodował, że kocica zasyczała na niego, ale złapał go. Szybkim ruchem zakończył żywot zwierzęcia i wzrokiem powędrował na Różaną Przełęcz, która nie była zadowolona z jego przybycia.
 - Jeśli masz do mnie jakiś problem to powiedz go wprost. - Rzucił nagle kocur, nie mogąc już znieść zachowania kotki. Zachowywała się jakby ten zabił jej brata zamiast Czarnowrona, co wydawało się po prostu głupie. - Nie mam zamiaru dalej udawać, że nie widzę tego co czynisz. Chyba nie uważasz mnie za głupca?
 Na te słowa tylko szylkretowa kotka strzepnęła ogonem, co nie było dla Hiacynta satysfakcjonującą odpowiedzią.
 - Sądziłem, że starsi wojownicy Klanu Burzy zachowują się lepiej niż kocięta, ale ty jesteś idealnym przykładem, że tak nie jest.

< Różyczko? >

[przyznano 5%]

Od Motylego Trzepotu CD. Asterka(Astrowego Migotu)

Jej głównym zajęciem od kilku ostatnich dni było ganianie wzrokiem za trójką rozbieganych kociąt. Z pewnym utęsknieniem obserwowała oznaki młodości, którą coraz to bardziej traciła, z każdym mijającym dniem. Przynajmniej dwójka z przybranych potomków była całkiem żwawa, bo ten jeden, biały kocurek, odciął się od rodzeństwa i przez większość czasu kulił się w kącie żłóbka, fukając na każdego, kto tylko śmiał się do niego zbliżyć. Cudem było przyprowadzenie go tutaj, bo odkąd znalazła je, bezbronne i porzucone na pastwę losu, ten jeden zdawał się być wiecznie obrażony na świat.
Z tego też powodu wybór imienia dla niego nie był trudny. Upartość, jaką przejawiał, przywodziła jej na myśl tylko jednego kota, więc w ten oto sposób Jastrząb stał się Jastrzębiem.
Frezja i Aster wspólnie stanowili przeciwieństwo brata. Pod każdym względem sprawiali wrażenie grzecznych i przeuroczych. W koteczce Motyl odnalazła swoją małą kopię, a samiec był przemiłą i ciekawską istotą. Poniekąd się różnili, ale odkąd tylko uznała, że są jej, oddała im całe swe serce.
Nie dowierzała z początku, iż ktoś bez wahania nadał im imiona pokroju Bąk czy też Chwast.
Między innymi na tej podstawie założyła, że ich poprzednie życie musiało być okrutne, więc przygarnięcie ich było jedyną rozsądną rzeczą, jaką mogłam uczynić. W końcu to sam Klan Gwiazd musiał ingerować w to wszystko, zsyłając trójkę skrzywdzonych przez los istotek na jej drogę.
Odebrała to za swego rodzaju powierzone zadanie. Wychować te malce na wspaniałe koty, pełne miłości i wiary do przodków, a przy tym dobre i uczynne. Czuła, że bez problemu podoła tej misji.
— Wypada. Jak najbardziej — odparła łagodnie, z tą matczyną czułością, którą nieraz otrzymywała od Rozkwit. — I nie "Pani Mama", słonko, tylko samo "Mamo". Biorę za ciebie w pełni odpowiedzialność i będzie mi milej, jak będziesz właśnie tak mówił — dodała.
Czarno-biały powoli przekrzywił głowę i z lekką dezorientacją wpatrywał się w nią, jakby czekał, jak powie coś jeszcze. Dopiero po dłuższej chwili ciszy, jego szok przeobraził się w lekki, aczkolwiek szczery uśmiech.
— Dobrze! — pisnął, wahając się. — To pobawisz się ze mną, mamo? — spytał pewniej, choć jego ton głosu wciąż brzmiał oficjalnie. Nad tym jednak popracują kiedy indziej.
Nie chciała, by inni w klanie zaczęli zwracać uwagę na takie nietypowe zachowanie u kociaka. Wychowane w miłości kocię nie powinno używać przesyconych formalnością zwrotów, bo według szylkretki brzmiało to na skutki rygorystycznego wychowania. Frezja jak na razie wydawała się najbardziej przekonana do niej, co udowodniła, mówiąc do niej z rana "Mamusiu". Serce Motyl od tamtego momentu przepełnione było ciepłem i wciąż nie ostygło.
— Nie ma ku temu przeciwwskazań — odparła. — Masz jakieś swoje ulubione zabawy? — zapytała, licząc, że to najbardziej wzmocni ich relacje. — Może berek? Chowany? — Poszła w standard, który sama kojarzyła z dzieciństwa. — Albo poudawajmy klany. Możemy być dwoma rywalizującymi ze sobą liderami, bądź należeć do jednego i zrobić sobie mały patrol po obozie — rzuciła, puszczając oczko. Wiedziała, że młody nie odpuści sobie wyjścia stąd.
I tak jak spekulowała, w jego ślepiach zaiskrzyło. Pokiwał energicznie głową.
— Tak! Podoba mi się ta opcja — wymamrotał podekscytowana, choć widziała, że starał się hamować swoje emocje. Jakby sam nie był do końca pewny, na co może sobie przy niej pozwolić. Patrząc na ich drobne rany na ciele, ci "pierwsi rodzice" musieli stosować wobec nich kary cielesne.
Sierść jeżyła jej się na samą myśl. Biedne, niczemu winne kruszynki, urodzone w złym miejscu
— W takim razie Asterkowa Gwiazdo, muszę cię poinformować o wrogach na naszym terenie. Okropne węże, jest ich tak wiele! — wyrzuciła z przejęciem, wychodząc ze żłóbka i zwracając pysk w kierunku syna. Kiwnęła głową, przywołując go do siebie, a gdy ten znalazł się u jej boku, wskazała łapą kilka gałęzi. — O tam! Cała masa, wypadałoby ich się pozbyć, prawda liderze? — zamruczała, starając się nie myśleć o tym, że będzie musiała wygrzebywać potem te wszystkie listki i patyki z sierści.

<Aster?>

Od Koniczynowej Łapy

Na ostatnim zgromadzeniu
    Koniczynowa Łapa siedziała na polanie, obserwując z zainteresowaniem, jak inne koty z klanów przychodziły licznymi grupami na miejsce. Mimo że była już tutaj któryś raz z rzędu, wciąż czuła ekscytacje, widząc ich tylu naraz. Niby różnili się pod wieloma względami, a jednak łączyła ich ta sama wiara i ta sama chęć przetrwania w lesie.
    Nie próbowała nawet do nikogo zagadać. Instynkt jej mówił, że interakcje z pozostałymi wojownikami mogą przynieść więcej szkód niż korzyści.
    Pozostało jej dlatego siedzieć z boku i analizować sytuacje. Westchnęła cicho, słysząc oskarżenia rzucane przez Tygrysią Smugę w stronę Mrocznej Gwiazdy, a także wstawki ze strony kotki z Klanu Nocy. Nie bardzo orientowała się w ich władzy, a nawet nie dała radę wyłapać jej imienia, ale z pewnością zwróciła uwagę wielu, wywołując taki szum. Zresztą ta cała kłótnia przebiegała bardzo szybko i ruda nie nadążała za ich wypowiedziami.
    Za to wyłapała słowo "wojna". I to jej się bardzo nie podobało, bo sama wizja rozlewu krwi i tak okropnej przemocy, z którą nigdy nie miała do czynienia, wywoływała u niej ból brzucha.
    To było trochę żenująca, że dalej była uczniem. Wiedziała gdzie wina – w niej samej. To ona najwyraźniej nie robiła postępów, skoro jeszcze nie wywołano ją do ceremonii. Jej brata ten zaszczyt spotkał już całkiem dawno temu i Koniczyna była ogromnie wdzięczna losu za to, że Oset nie wywyższał się nigdy przez to.
    Strzepnęła uchem, słysząc, że wracają do obozu. Na tyle oddała się myślom, że nawet nie zwróciła uwagi na upływający coraz to szybciej czas. Nawet nie wiedziała, na czym w końcu stoją w sprawie wojny. Powinna się czegoś obawiać? Na pewno w klanie usłyszy więcej, ale im dłużej gdybała, tym bardziej nie chciała wiedzieć, do czego doszło.
    Wczepiła się w tłum i po raz ostatni spojrzała przelotem na polanę. Miała nadzieję, że następnym razem, jeśli będzie mogła tu przyjść, to zrobi to już jako wojownik.

[przyznano 20%]

28 marca 2023

Od Jafara CD. Bastet

 Zaśmiał się gardłowo, kręcąc łbem.
— Moje łapy służą do czego innego, Bastet. Starucha zajmuje się porządkami. Wręcz codziennie tu sprząta z mojego rozkazu — powiedział, prowadząc kocicę przez korytarz, w którym marmurowa podłoga wręcz lśniła tak, że można było się w niej przejrzeć. Minął jakiś antyczny wazon i popiersie dwunożnego, wkraczając do miejsca, gdzie jadał posiłki. Starał się być blisko samotniczki, ponieważ zdawał sobie sprawę z tego, że mogła nieswojo czuć się przepełniona ogromem tego miejsca. 
— Nie bój się. Nic ci tu nie grozi — zapewnił ją, czekając aż się zbliży.
— Zdążyłam już zobaczyć straszniejsze rzeczy, więc nie sądzę, abym się czegoś przestraszyła, ale muszę przyznać, że wielkość tego miejsca jest przytłaczająca. Nigdy nie byłam w środku legowiska Dwunożnych. Sądziłam, że urodzona w rzeczywistości Betonowego Świata widziałam wszystko, co stworzone przez dwunogich, ale jednak się myliłam. Niesamowite, a zarazem obce. Uważałam Dwunożnych za krwionośne istoty, ale widać... Da się ich sobie podporządkować. A przynajmniej tobie się to udało.
— Oczywiście. Jeszcze wiele cię tu zaskoczy, zobaczysz. — Posłał jej cwaniacki uśmieszek, po czym wskoczył na krzesło, a następnie na stół. Starsza Dwunożna właśnie krzątała się przy półce, która dawała ogień, nucąc pod nosem jakąś melodie. 
— Starucho gdzie ta pieczeń? Wyszedłem już kilka uderzeń serca temu, a dalej nie ma! — skarcił ją, owijając ogon wokół swoich łap. 
Bezwłosa odwróciła się słysząc jego miauki, po czym powiedziała coś co niezbyt zrozumiał. Po jej pysku jednak widział, że pewnie to miało oznaczać, że zaraz będzie wszystko gotowe. No. Tylko była jeszcze inna sprawa. 
— Bastet, chodź tu do mnie. Nie jadam na ziemi jak pospólstwo i ty również nie będziesz. 
— To zaszczyt — rzuciła tylko, nim sama zajęła miejsce na dziwnym ustrojstwie sporządzonym przez Dwunożnych. 
Obserwował jak starucha wyciągnęła z szafki złotą miskę, wykładając z gara zaraz potem pieczeń. Pokroiła ją na małe kawałki, które następnie wrzuciła do uszykowanego naczynia, na co aż mu ślinka naleciała do pyska. 
Siedział dumnie oczekując, aż niewolnica da mu jedzenie. Brzuch powoli upominał się o pokarm, a smakowity zapach w tym mu nie pomagał. Zaczął machając zniecierpliwiony ogonem, starając się znieść tą niedogodność ze spokojem.
Gdy Dwunożna miała już mu podawać posiłek, zauważyła Bastet. Na jej pysku pojawił się radosny uśmiech, a z jej gardła wydobył się śmiech, po czym szybko i jak na nią sprawnie, wyciągnęła kolejną z misek, dokrajając pożywienie jego gościowi. Kobieta dalej uradowana z nowego nabytku w tym pomieszczeniu, położyła im danie przed nos, jeszcze machając zaczepnie swoim pazurem w jego stronę. Nie odważyła się jednak pogłaskać Bastet, ponieważ zdawała sobie sprawę z tego, że kocica była jego gościem. W końcu nie raz przyprowadzał kogoś do środka. 
Kobieta coś tam do nich jeszcze powiedziała swoim dziwnym głosem, a następnie wróciła do gotowania. Sam w tym czasie nachylił się nad pożywieniem, zaciągając się aromatycznym zapachem. 
— Spróbuj. Łapy lizać — miauknął, po czym z gracją zaczął jeść.
Bastet z zachowaniem pełnej ostrożności, sięgnęła po pieczeń - aromatycznie pachnącą, ciepłą, inną niż to, co zwykła jeść. Ugryzła najpierw jeden mały kawałek  - a potem, rozkoszując się smakiem rozpływającym się jej w ustach, zaczęła jeść kolejne kęsy z typową dla siebie gracją. 
— Dwunodzy jednak są do czegoś przydatni... Masz szczęście, że u takiej mieszkasz — zamruczała.
Obserwował jak jadła, delikatnie i z uczuciem konsumując swój posiłek. O tak. Musiał przyznać jej rację. Dla takich dań mógł dawać się wciskać w sweterki i inne bibeloty, byle jadać niczym pan. Wątpił, aby sam władca miasta, mógł pochwalić się taką ucztą.
Gdy skończył swoją porcję, oblizał się, ocierając z gracją pysk łapą. 
— Owszem. Miałem szczęście, że trafiłem na taką uległą sługę. — Jego wibrysy zadrgały z rozbawienia. — Nie śpiesz się. Zjedz... Potem z chęcią pokaże ci całość mojego pałacu, moja droga Bastet.
Kocica dokończyła swój posiłek, oblizując pysk. Zamruczała i podniosła na niego wzrok.
— Mogłabym powiedzieć, że podziwiam to, jak żyjesz, ale w rzeczywistości to za mało powiedziane.
Uśmiechnął się pod nosem słysząc te słowa. Owszem. Było co podziwiać. Znalazł niezwykłą Dwunożną, która spełniała się idealnie w swojej roli służącej. Mało który łysolec był taki jak ona, a znał się na tym, bowiem infiltrował teren dość długo nim zdecydował się mieszkać wraz z tym stworzeniem. Inni byli dzicy, zamykali koty w środku, nie pozwalając nawet wyjść do ogrodu, karmiąc jakąś zatęchłą rybą. Nigdy nie dałby się tak poniżyć. To on tu rządził. Starucha to wiedziała i co najważniejsze, zaakceptowała jego wyższość nad swoją osobą. Dlatego też żadne gniazdo nie równało się temu. Żadne nie było otoczone przepychem, a jednocześnie taką czystością. Żadne nie miało w sobie tej iskry wolności, którą tu miał. 
Gdy Bastet skończyła się zajadać, służąca odebrała ich miski, a on zaskoczył na ziemię. 
— Chodź... Pokaże ci prawdziwy luksus, któremu pozazdrości nawet i niejeden pieszczoch — mruknął zadowolony, prowadząc spokojnym krokiem kocicę, po krętych schodach na piętro.

<Bastet?>

Od Hiacyntowej Łapy CD. Koszmarnej Łapy

Zgromadzenie

 Mówiąc prosto, spotkanie z uczniem nie było tym, czego spodziewał się Hiacynt. Ciemny uczeń, który należał do Klanu Wilka, z samego początku wyglądał na nastawionego nieprzyjaźnie do innych kota. Na początku padły od dwójki kotów niezbyt miłe słowa, jednak sytuacja później się uspokoiła. Nawet Wilczak odpowiedział na jego pytanie, na co lekko się zdziwił. Wydawało mu się, że koty pochodzące z Klanu Wilka, oczywiście z wyjątkami, były tymi tajemniczymi kotami, co nie odpowiadały na żadne pytania, a tu okazało się, że nie. Oczywiście, odpowiedź czarnego kota go nie satysfakcjonowała, ale było to chociaż coś, więc nie miał co narzekać.
 - Teoretycznie mówiąc, każdy kot powie tak o swoim klanie, nie sądzisz? - Zapytał Hiacynt. - Każdy uważa swój klan za najlepszy, chociaż z pewnością, w każdym z nich można zauważyć wady. Zawsze są, nawet jeśli wszyscy twoi bliscy próbują Ci wmówić, że tak nie jest. Dla przykładu. Ja bym powiedział, że mój klan jest najlepszy, a inni uczniowie powiedzieliby, że ich klany byłyby najlepsze. Czy ten wyścig szczurów ma jakiś sens?
 Czy nie rozpędził się za bardzo? Było to możliwe. Wzrokiem kocur przeskanował całe miejsce zgromadzeń, szukając Malwowej Łapy i Czarnowroniego Lotu. Na całe szczęście, znalazł ich i to jeszcze osobno oraz daleko od siebie.
 - Może i masz rację. Mnie jednak jest tu wygodnie, czuję się bezpiecznie, więc nie mam potrzeby nagadywania głupot, jaki to mój klan jest okropny. - Przyznał Koszmar i wtedy doszło do rudzielca to, że musi on zmienić temat, bo ten powoli umiera, a tak ładnej sytuacji nie ma on okazji zmarnować. Jednak nadarzyła się idealna sytuacja do tego.
 - Ja nie zmuszam Cię do niczego, a tym bardziej do gadania głupot. - Przyznał rudy kot. - Sam bym ich nie gadał. To czasem jest gorsze od prawdy.
 Jego wzrok powędrował na skałę, na której stali przywódcy klanów. Czuł, że zaraz coś się będzie na niej działo. Zaczął ją obserwować i miał rację. Zaczęło się coś dziać. Zaczynając od nowej zastępczyni klanu klifu, idąc przez nowego przywódcę tego samego klanu, a kończąc na Tygrysiej Smudze, która znalazła się blisko Mrocznej Gwiazdy i rozpoczęła z nim rozmowę.
 - Czy ty widzisz, to co ja widzę, czy to są zwidy? - Zapytał uczeń, nie będąc do końca przekonany czy to wszystko to są jakieś zwidy, czy nie. - Coś zaraz będzie się działo i nie sądzę, by to było przyjemne dla obu stron.
 - Na to wygląda. - Przyznał czarny, po czym usiadł obok obcego uczniaka, bacznie obserwując z nim skałę.
 I wtedy się zaczęło. Padły oskarżenia od zastępczyni jego klanu w stronę Klanu Wilka i jego przywódcy. No i na co to im było? Tylko rozpoczęli coś, czego każdy normalny kot nie chciał. Do tego wtrąciła się również Daliowy Pąk i to niepotrzebnie. Wszystko zdawało się iść za szybko, aż ten nie mógł być ze wszystkim na bieżąco. Wyszło tyle faktów, a chyba najważniejszym z nich było zaginięcie Jeleniego Puchu. Spojrzał na swojego towarzysza, jakby ten miał znać odpowiedzi na jego wszystkie pytania i wyjaśnić całą sytuację, chociaż w podświadomości wiedział, że tak nie jest.

< Koszmarze? >

[przyznano 20%]

Od Upadłego Kruka CD. Wieczornej Łapy

Dlaczego to go spotkało?! Dlaczego te dwie wciąż mu siedziały nad głową, miaucząc te bzdury?! Chciał, aby go zostawiły w spokoju. Nie chciał słuchać tych drwin, ani widzieć ich zadowolonych uśmieszków. Były sadystkami. Cholernymi sadystkami! Jak on ich nienawidził! Życzył im bolesnej śmierci, najlepiej w męczarniach. 
— Wole kogoś w swoim wieku — burknął pod nosem, czując jak ten temat zaczynał go męczyć. Nawet już zignorował fakt, że uczennica znów go klepała po łbie jak jakiegoś psa. A zresztą... Nie powinna się interesować jego sprawami miłosnymi! A tym bardziej swatać go na siłę z liderem socjopatą! Słysząc frazę odnośnie "odwdzięczenia się", miał ochotę tam wybuchnąć śmiechem — Czym niby? — prychnął. — Mam wam znaleźć facetów? Naprawdę? — To brzmiało tak irracjonalnie. Czy one były normalne? Najwidoczniej nie. 
Wieczorna Łapa zaśmiała się cicho, co sprawiło, że zgrzytnął ze złości zębami. 
— W sumie... Jeżeli ci się tak nudzi w życiu...
— Nie. Mam lepsze rzeczy do roboty — burknął, zwijając się w kulkę. Gdy ciemność go zalała, mógł przynajmniej poudawać, że te dwie zniknęły. 
— Powinieneś nam dziękować. Przynajmniej nie cuchniesz trupem. Ledwo dało się w nocy spać! Tak się zaniedbać... No po prostu wstyd — mówiła swoje Sosna, przypominając mu o kąpieli, którą chciał wyrzucić z pamięci. Ale w zasadzie... Dobrze, że mu o tym mówiła. Przez tą całą ich głupią akcję, wyleciało mu z głowy to, że powinien się w czymś niedługo wytarzać, nim ktokolwiek zapyta go co się z nim działo. 
— No, gdybyś wcześniej się ogarnął to może miałbyś większe szanse... Posłuchaj, jeżeli chcesz skraść jego serce, to musisz mu pokazywać jak go pragniesz... Nie zapominaj — doradziła czarna, wracając do tematu, który powinien jak najszybciej dobiec końca. 
Skrzywił się, czując jak otchłań wciąga go dość skutecznie w swoje ramiona, a fala wstydu znów przebiega przez jego ciało.
— Zajmij się swoim życiem — prychnął pod nosem, chowając pysk w łapach. 
Trwał tak w ciszy dosłownie dwa uderzenia serca, gdy nagle poczuł jak coś się przytula do jego boku. A raczej... nie coś, a ktoś. 
— No już... Cii... On ciebie na pewno kocha... — usłyszał przy uchu głos córki Frezjowego Płatku, czując jak rośnie w nim gniew. Nie! Niech się odwali! Nie będzie ten bachor truł mu życia jakimiś bajeczkami o zakochanym w nim liderze! Znał prawdę, nie był przecież głupi! To te dwie były jakieś nienormalne! 
— Nie zależy mi! — warknął. — Złaź ze mnie. Idź do matki czy coś. — Odsunął się od niej fochnięty, przez co dojrzał, jak Sosna położyła się z jego drugiej strony, przez co został ściśnięty przez cielska tych dwóch. 
— Nie martw się. Jesteśmy tu, aby cię wesprzeć w tej dla ciebie trudnej chwili. Może i dał ci kosza, ale wspomniał, że masz szansę — zaszczebiotała bura. 
Co? Nic takiego nie mówił! Co ona wymyślała?! Zawarczał chcąc ją ugryźć, ale kocica położyła łapy na jego głowie, przez co jedyne co gryzł to mech.
Wieczorna Łapa korzystając z tego przycisnęła się do niego jeszcze bardziej. 
— Zawsze masz nas! Poza tym, moim zdaniem na pewno jeżeli się postarasz jeszcze bardziej, to na następny dzień będziecie razem! — zapewniła młodsza.
Ugh! Gniotły go jak jakieś posłanie, co sprawiało mu dość widoczny dyskomfort, który wypłynął na jego pysk. Najgorsze było to, że nie miał jak nawiać. Ledwo czuł swoją łapę. 
— Nie chcę się starać, a tym bardziej znów próbować! Odwalcie się ode mnie. Nie musicie mnie pocieszać, bo to nie ma sensu! Nie zależy mi na tym! — zawarczał pod nosem.
— Zależy, zależy... Ale na pewno nie masz czasu znaleźć mi chłopaka? Proszę... — Wieczorna Łapa zrobiła słodkie oczy. — No proszę... Skoro tobie się nie udało, to może mi się uda! I może cioci kogoś znajdziemy?
Co?! Głowa go od tego wszystkiego bolała. Naprawdę miał zajmować się taką głupotą? Wojowniczkę też zatkało, ale kto ją tam wie. Może jej ten pomysł się podobał? A zresztą... Kto by ją chciał... 
— Pomyśle — burknął, zgadzając się po części na to, bo wizja zobaczenia jak to Sosna zostaje poniżona była kusząca. — Ale nie zmuszajcie mnie do niczego!
Poczuł jak czarna znów gładzi go po głowie. Co ona miała jakiś fetysz dotykania mu łba czy co?! 
— Do niczego nie zmuszamy! — Uśmiechnęła się do niego. — Przyjaciele się do niczego nie zmuszają...
Zakaszlał słysząc to słowo. Jacy przyjaciele?! Od kiedy niby się przyjaźnili?! Wieczorna Łapa upokorzyła go wielokrotnie! Nie byli żadnymi psiapsi! 
— Ah tak? Czyli mam rozumieć, że koniec z psem i wyzywaniem mnie, skoro jesteśmy... przyjaciółmi? — zapytał zgryźliwie. 
Sosna wyglądała tak jakby chciała się popukać po głowie na myśl o przyjaźni z nim, ale być może uznała to za jakiś przekaz podprogowy, bo wyszczerzyła się paskudnie. 
— Właśnie. Przyjaciele pomagają, a nie zmuszają. To różnica.
— A my jesteśmy bardzo pomocne... Więc jesteśmy jak twoje przyjaciółki, na które możesz zawsze liczyć. Ale nie, jesteś pieskiem i koniec. Hah — zachichotała cicho wnuczka Mrocznej Gwiazdy. — Wiecie, ja już może sobie pójdę... — Skierowała się do legowiska uczniów. — I nie zapomnij o prośbie!
Wspaniale... Czyli jego piekło jeszcze się nie skończyło. Gdy Wieczór sobie poszła, Sosna od razu go od siebie odepchnęła, wstając i zostawiając go samego. Skrzywił się, bo to nie było wcale przyjacielskie uderzenie. Jednak dziękował za ten spokój. Nareszcie mógł odpocząć. 

***

Ugh... Nie wierzył, że to robił. Zwłaszcza dla tych dwóch. Nie był żadną swatką... Ale... Udało mu się wybadać grunt, by mógł uwolnić się od tych dwóch raz na zawsze. Gdy znajdą sobie jakichś partnerów, to pewnie będą z nimi spędzać czas, a nie z nim, więc uznał to za dość korzystne rozwiązanie.
Teraz jednak siedział z ponurą miną, obserwując jak Wieczór do niego podchodzi. Kocica budziła w nim jak zwykle, niezbyt przyjemne odczucia. 
— Mam... kandydatów dla ciebie... — przekazał jej, widząc jak ta prawie krztusi się powietrzem, patrząc na niego z niedowierzaniem. Aż tak nie wierzyła, że to zrobi? No to się panna idealna zdziwiła. Chciała to miała. Wtedy przynajmniej zapomni o nim. 
— Co... — tylko tyle opuściło jej pysk.
— Możesz wybrać sobie pomiędzy Lwią Grzywą, Błękitnym Ogniem, Wiązową Łapą oraz Drżącą Łapą. Wszyscy są wolni.

<Wieczór?>

Od Puszka CD. Szakalego Szału

 *Porą Zielonych Liści*

Spijał drogocenny płyn z wdzięcznością. Nie cierpiał Pory Zielonych Liści, odbierała mu zawsze dostęp do wody. Tak jak Porą Nagich Drzew czy Porą Opadających Liści, a nawet Nowych Liści, mógł się nią cieszyć, tak panujący leśny skwar, wysuszył jego źródło na wiór. Czasami przez to kopał i kopał w dole, mając nadzieję dorwać chociaż odrobinkę płynnej cieczy, która zwilży mu gardło. Nic jednak nie znajdował, a wrzaski rozpaczy nie pomagały mu okiełznać pragnienia. Teraz jednak... Ta ulga... To wspaniałe uczucie go zewsząd otoczyło. Zakaszlał, oblizując pysk, wpatrując się z wdzięcznością w swoją wybawczynie. Tupnął kilkakrotnie łapą słysząc, że mógł za to dostać nieco więcej wody i wbił wzrok w złotą boginię. 
Kocica widząc to zniknęła mu z oka, po czym rzuciła kolejny mech. Złapał go sprawnie w pysk i wycisnął z niego co się dało, biorąc oddech pełen ulgi. Chcąc okazać swoją wdzięczność, otarł się o ścianę dołu z zadowolonym mruczeniem. Zaraz jednak usiadł, drapiąc się już któryś raz za uchem. Przywykł do tego, że ciało go swędziało z każdą chwilą coraz bardziej, a nieprzyjemne uczucie palące mu skórę rosło. To było coś najzwyklejszego na świecie. Widząc, że wojowniczka mu się przygląda, zwrócił na nią oko, zaprzestając tej czynności. Czy coś jeszcze od niego chciała? Może przyszła tu na polecenie pana? Rozejrzał się niepewnie na boki, by sprawdzić, czy ktoś jej towarzyszył, ale jego słuch ani węch nie zakomunikował mu o innych gościach. 
— Sama? — zwrócił się do niej, przekręcając łeb. 
— Tak. 
Trochę te słowa go zawiodły. Tak strasznie się nudził... Kic-Kic nawet nie potrafił zapewnić mu odpowiedniej rozrywki. Praktycznie robił już wszystko. Chodził, skakał, stawiał kreski w ścianie dołu. No i oczywiście umierał z pragnienia, ale to zostało jak na razie zniwelowane. 
— Dać — powiedział do kocicy, która zmarszczyła czoło, próbując zrozumieć co miał przez to na myśli. — Tyk. Tyk, tyk. 
— Tyk? — zapytała, a on pokiwał od razu głową. — A co to takiego? 
Spojrzał na nią zaskoczony, jak gdyby urwała się z nie wiadomo jakiego świata. Nie wiedziała co to patyk? Zaczął się kręcić w kółko, próbując jakoś jej wyjaśnić co to było. Zatrzymał się przy niej, wskazując na drzewo, którego korony liści wisiały nad nimi. 
— Tyk... Pa... tyk... — Machnął łapą w górę. 

<Szakal?>

Od Hiacyntowej Łapy Do Malwowej Łapy


Czarnowroni Lot umarł. To w niego uderzyło tak nagle. Życie jego mentora zostało zakończone tak niespodziewanie. I najgorsze z tego było to, że było ono zakończone przez nieznaną mu kotkę, którą znał tylko z widzenia. Tylko, czemu? Niby zabił on podobno innego kota, jednak czemu właśnie ta kocica musiała zakończyć jego żywot? Teraz utknął z nową mentorką, z którą nie chciał mieć nic wspólnego. Nie dogadał się z nią, mimo jej wszelkich starań. Nie rozumiała go oraz nie chciała zrozumieć i tu pojawiał się problem. Duży problem. Umiał on dużo, więc uważał, że Kamienna Gwiazda mogła już go mianować, zamiast wybierać dla niego nowego mentora.
 Wraz ze śmiercią rudzielca przyszło jeszcze coś. Coś, co wcześniej próbował ignorować uczeń. Krzywe spojrzenia innych kotów i szepty. Było ich więcej i, mimo jego długich analiz, nie mógł znaleźć ich przyczyny. A drażniło go to coraz bardziej. Nie czuł się tu chciany, jakby nigdy nie należał do Klanu Burzy, mimo iż urodził się tu i wychował.
 Udało mu się złapać jego brata, gdy przebywał on jeszcze w legowisku uczniów i przekonać go pójścia na ubocze, pod pretekstem ważnej rozmowy. Oczywiście, nie zdradził mu tematu tej rozmowy, bo pewnie przepędziłoby go to, a tego przecież nie chciał. Odeszli trochę od obozu, by żaden z kotów nie mógł ich podsłuchać, ale nie tak daleko by dalej go widzieć.
 - O czym chciałeś porozmawiać? - Padło nagle pytanie od jego brata. Bardzo ważne pytanie, które miało wpływ na dalszy przebieg ich rozmowy.
 - Posłuchaj mnie uważnie Malwowa Łapo, bo to jest ważne. - Rozpoczął rudy uczeń, ignorując pytanie kocura. Sam zaraz się dowie, o czym chcę Hiacynt pomówić z nim. - Wiesz bardzo, jak bliski jesteś mej osobie i chcę dla Ciebie jak najlepiej. - Przerwał tu na chwilę, zastanawiając się jak ładnie ubrać w słowa, to co ma powiedzieć. - Nie możemy tu zostać. Klan Burzy to nie jest bezpieczne dla Ciebie. Dla nas.
 - Co? - Chwilę zajęło kremowemu kocurowi, by przetworzyć te słowa w głowie. - Ale Klan Burzy to nasz dom! Nie możemy go tak zostawić.
 - To nie jest nasz dom. - Szybko odpowiedział rudy kocur. - Nie widziałeś ich wzroku?! Nie słyszałeś ich szeptów?! Jesteśmy traktowani jak nieznajomi!
 - Nie zmienia to tego, że tam wychowała nas mama i ciocia, więc musi być to nasz dom.
 - Nawet nie wspominaj mi o tych dwóch kocicach. Żadna z nich nas nie wychowała. Łasiczy Skowyt uciekła, gdy tylko nadarzyła się okazja. A Zakrzywiona Ość jest przy nas, aby tylko nas wykorzystać do swych planów, których oboje nie znamy. - Tu na chwilę przerwał Hiacynt, by wziąć oddech. Czy jego brat nie dostrzegał tego, co on widział?! Nie! Było to niemożliwe! Musiał to wszystko widzieć. - To nie jest miejsce dla nas i dobrze o tym wiesz.
 - Nie, nie, nie. Kłamiesz. - Próbował obronić swoje zdanie, jednak Hiacynt dalej drążył. Musiał go przekonać do ucieczki, bo inaczej mogłoby się to dla tej dwójki źle skończyć.
 - Nie możesz w nieskończoność wypierać faktów Malwowa Łapo. - Powiedział rudy kocur i już chciał do niego podejść bliżej, jednak ten zrobił krok w tył. - Zastanów się nad tym jeszcze raz. Nie chcę Cię stracić, a zbliżająca wojna, daje tylko na to dużą szansę.

< Bracie? >

[przyznano 5%]

Od Koszmarnej Łapy Do Hiacyntowej Łapy

Zgromadzenie

Zaczęło się, dziadek Mroczna Gwiazda wybrał koty idące na zgromadzenie, a on był wśród nich. Już sam nie mógł się doczekać, był niemal pewien, że inne klany padają przy potędze Klanu Wilka. Dumnie wypiął pierś i zebrał się do wymarszu. Gdy już dotarli na miejsce przechadzał się wśród tłumu do momentu kiedy zapach innego klanu nie przybrał na sile. Zupełnie przez przypadek wpadł na jakiegoś uczniaka, mniej więcej w jego wieku. Upadając na ziemie przeklął pod nosem, wstał i się otrzepał.
— Uważaj jak leziesz mysi bobku! — syknął w stronę rudego przedstawiciela Klanu Burzy.
— Gdzie ja łażę?! To ty wpadłeś na mnie, a teraz oskarżasz mnie o to czego nie zrobiłem. — wysyczał zdenerwowany kot, a swój wzrok wbił w ciemnego kocura. — Pomyśl zanim powiesz coś dwa razy, tym bardziej na zgromadzeniu, bo może się to dla Ciebie nie najlepiej Wilczaku. 
Po swych słowach, uczeń strzepnął brud z swego futra.
Koszmar zaś oniemiał. Nie sądził, że ktoś poza jego siostrą jest w stanie mu aż tak nagadać! A mimo to, postawa kocura mu imponowała, przypominała mu bardziej wilczaka niżeli jakiegoś marnego burzaka.
— Kim ty niby myślisz, że jestem?! — wysyczał w odpowiedzi — Jestem synem Chłodnego Omenu, wnukiem Mrocznej Gwiazdy! Uważaj na to co mówisz, bo ktoś ci tutaj utnie język. Kim ty niby do diaska jesteś co? — zastraszył rówieśnika, ten jednak wydawał się bardzo opanowany.
— I co to zmienia? To kto należy niczego nie zmienia w moim odnoszeniu się do Ciebie. — powiedział rudy kocur. — Kim jestem? Zdecydowanie kimś wychowanym lepiej od Ciebie, kto ma poukładane podstawy w głowie. Wiedziałem, że wilczaki mają niski poziom, ale nie myślałem, że tak niski. Wracając do pytania. Jestem Hiacyntowa Łapa, uczeń. Tu na chwilę przerwał, aby złapać oddech. — Zdążyłeś mi wyrecytować twą całą rodzinę, zagrozić mi, jednak dalej nie wyjawiłeś mi swego imienia. W takim razie, jak się zwiesz? — Skarcił go poirytowanym wzrokiem.
— Jestem Koszmarna Łapa i koszmarnie miło mi cię nie poznać. — próbował się zaśmiać. Miał nadzieję, że poprzez ten krzywy śmiech kocur chodź trochę się rozluźnił, byli w podobnym wieku, a poza tym czuł od niego dziwnie znajomą energię.
Rudy cicho zaśmiał się na żart czarnego.
— Mi również miło Cię poznać Koszmarna Łapo. — wymruczał burzak, zmieniając swój ton na bardziej łagodny. — Więc, zdążyłem wysłuchać wiele o Klanie Wilka, dużo złych i... chyba samych złych rzeczy, ale ciekawi mnie. Jak tam się u was naprawdę żyje? Bo przez to, że widać iż nasze klany nie są dobrze nastawione do siebie, to pewnie nigdy się tego nie dowiem. Jest dobrze tam czy tak jak mówią różne plotki?
— Inne klany mówią tak o nas bo są zazdrosne. Mamy się wyjątkowo dobrze, powiedziałbym nawet że najlepiej ze wszystkich klanów! Zwierzyny jest pod dostatkiem, nikt śmiertelnie nie choruje. Ja i inni uczniowie też sobie radzimy. Mroczna Gwiazda trzyma klan w całości i nie zapowiada się na zmiany. — odparł pełen dumy wypinając pierś. Trzymał język za zębami by nie mówić zbyt wiele, informacje jakie sprzedał Hiacyntowej Łapie i tak nie były jakieś wyjątkowe, raczej bardzo oczywiste.

<Hiacyntowa Łapo?>

[przyznano 20%]

Od Koszmarnej Łapy

Jak każdego poranka, razem z Błękitnym Ogniem, Koszmarna Łapa udał się na trening. Następnym z wyzwań było sparowanie ataków mentora. Młody kocur musiał już w końcu potrafić tak proste rzeczy.
— Gotowy? — zapytał kocur unosząc brew. Czarno-biały kiwnął łbem na znak gotowości. Niebieska kula sierści zaszarżowało w jego stronę odbijając go do ziemi.
— Co tak słabo? Wkładasz w to za mało serca — prychnął.
Nastroszył sierść, starał się z całych sił i nie zamierzał zawieść mentora.
— Teraz lepiej mi pójdzie.
Niebieski zmrużył ślepia bacznie obserwując postawę swojego ucznia. Wojownik przybrał ponownie pozycję gotową do ataku, chwila nie minęła nawet a ten odbił się od trawy. Koszmarna Łapa szybko uniknął ataku, był o włos od powalenia na glebę. Postanowił wykorzystać zdezorientowanie Błękitnego Ognia i skoczył na niego przyszpilając do ziemi.
— Ładnie, nawet bardzo ładnie — przyznał kocur z zaciętym uśmieszkiem na pysku. Terminator mimowolnie uśmiechnął się pod nosem, usiadł obok. — Pamiętaj Koszmarna Łapo, najlepszą obroną zawsze będzie atak. Nie wystawiaj się niepotrzebnie na ciosy innych, wykorzystuj okazję by zaatakować tak jak zrobiłeś to teraz.
— Zapamiętam, Błękitny Ogniu — mruknął czarny.
— Szybko się uczysz, a to najważniejsze. Jeszcze trochę i zostaniesz mianowany na wojownika.
— Pokażę Wieczornej Łapie kto tu rządzi. — Splunął na ziemie.
— W swoim czasie na pewno. Póki co kontynuujmy trening — wymiauczał niebieski wojownik.

[przyznano 5%]

Nowy członek Klanu Gwiazd!

 

Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna odejścia: Zamordowana przez Gawroni Obłęd

Odeszła do Klanu Gwiazdy!

Od Gawroniego Obłędu

Nowy ład. Zapach śmierci wciąż błąkał się po zakamarkach obozowiska. Trawa nieco zieleńsza w jednym miejscu przypominała o wydarzeniach sprzed paru wschodów słońca. Wiatr szumiał pośród trzcin. Koty wędrowały pomiędzy nimi. Astrowy Poranek dumnie pusząc się, wyznaczała poranny patrol. 
— Gawroni Obłędzie mówię do ciebie! — syknęła na kocura, który podążał w stronę sumaka. 
Daliowa Gwiazda rozmawiała z Pchlim Nosem. Biały wojownik otarł się czule o matkę, której wzrok błądził gdzieś po niebie. Była inna niż wcześniej. Nie podobało mu się to. Zdobyła jego poparcie jedynie przez wypowiedzianą wojnę Klanowi Wilka. Wojnę, na którą wciąż nie wyruszyli. Dzwonek, którą wciąż nie odbili. 
— Gawroni Obłędzie, co cię do mnie sprowadza? — miauknęła, zauważywszy wojownika.
Zmarszczył brwi. Kpiła z niego?
— Wojna. — syknął na liderkę, jeżąc się. 
Pchli Nos odsunął się od matki, wycofując się z lekka. Szylkretka wyprostowała się, posyłając mu chłodne spojrzenie. 
— Nie musisz mi przypominać. Czynie przygotowania. 
Była taka sama jak on. Zwlekała. Zwlekała, by zapomnieć o tym. Nie zależało jej wcale na tym. Kłamała. Kłamała jak oni wszyscy. Oszukała go. Tupnął gniewnie łapą. 
— Kłamca. — zarzucił jej. 
Ślepia kotki zwężyły się.
— Nie waż się. — prychnęła na niego. — Nie zamierzam pozwolić skończyć innym jak ty. Takie rzeczy się planuje i przygotowuje, a nie idzie na koci łeb.
Kurka nie wiedział, czy mógł jej ufać. Czy kolejne błahe kłamstwa zostawały mu podsuwane pod nos. Nie doceniał jej. Pewnie jak reszta. Kolejny potwór dorwał ich klan w swe szpony. 
— Nie ufasz mi. Oczywiście. To przykre. Bo ja ci ufam, Gawroni Obłędzie. Poruszyłam cały klan i przygotowuje ich na wojnę, bo wierzę w to co mówiłeś. Więc zastanów się o co mnie oskarżasz. — wytknęła mu, podchodząc bliżej do kocura. 
Jej pomarańczowe ślepia oschle spojrzały na niego. Odwrócił wzrok. 
— Patrz na mnie, jak do ciebie mówię. — kazała mu. — Dałam ci tak wiele. Zemstę, którą pragnąłeś. Nie bądź niewdzięczny. Jutrzejszego wieczoru ty wraz z Astrowym Porankiem, Wzburzonym Potokiem i Szyszkowym Zagajnikiem wybierzecie się w okolice terenów Klanu Wilka na zwiady. Zadowolony?
Kiwnął łbem. Wstał by odejść, lecz łapa liderki powstrzymała go. Przysunęła się bliżej niego. Dziwna  bliskość sprawiała, że czuł się jedynie nieswojo. Chciał się odsunąć, lecz pysk kotki zbliżył się do jego ucha. 
— Aster ma nie wrócić, jasne? Nie wszyscy tutaj są gotowi poświęcić życie dla twojej Dzwonek. Potrzebują dodatkowej motywacji. Dasz im ją albo możesz pożegnać się ze swoją Dzwonek. 

* * * 

Czuł na sobie czujny wzrok kotki. Zmrok otaczał tereny. Nieliczne gwiazdy przedzierały się przez chmurne niebo. Tylko ich czwórka i niekończąca się Droga Grzmotu. 
— Jesteś pewna, że to bezpieczna ścieżka? Wygląda strasznie. I ten zapach... — miauknął Szyszkowy Zagajnik, rozglądając się wokół.
Wzburzony Potok prychnęła. 
— Tak. A jak myślisz, którędy uciekłam. Nie jestem głupia. Tylko stara samotniczka się tutaj kręci. Ale to raczej chodzący trup. — syknęła, wywracając oczami. 
Bury wojownik zamilkł. Kurka przyspieszył lekko, próbując zbliżyć się do rozmawiających wojowników. Astrowy Poranek przyglądała się mu uważnie. Nie mogła słyszeć jego rozmowy z Daliową Gwiazdą. Stała za daleko. Lecz jej zachowanie sugerowało co innego. 
— Widziałam was. — miauknęła w końcu. 
Kurka zjeżył się mimowolnie. 
— Tego się nie spodziewałam. Zawód to więcej niż odczuwam. Odrazę. Taki pomiot jak ty nie powinien żyć wśród nas. — syknęła, rzucając mu ostre spojrzenie. 
Prychnął na kotkę. Jedynie zachęcała go do działania. 
— Dalia zawsze miała zły gust do kocurów. Ale ty. To przesada. Jesteś odrażający. Dalia ci nie ulegnie. Jeden zły ruch, a cię wykończę. Rozumiesz? — syknęła Aster, strosząc się.
Kiwnął łbem. Niewielki uśmiech zakradł się na jego pysk. 

* * * 

— Jesteś pewna, że możemy wejść na teren Klanu Burzy? — nieśmiało zapytał Szyszek, spoglądając na kresy polany.
Potok prychnęła. 
— Po pierwsze Burzaki śpią. Po drugie tylko przechodzimy. Po trzecie mamy z nimi sojusz. Na wojnę do Klanu Wilka dookoła chodzić nie będziemy. — odpowiedziała mu. 
Aster wystąpiła na przód.
— Chodźcie. Szybko to zrobimy. Zapach zdąży zwietrzeć do rana. — postanowiła. 
Czwórka kotów wkroczyła na tajemnicze fioletowe pole. Kwiecie obrastało każdy skrawek polany. Otoczeni w jego mocnej woni parli przed siebie. 
— Nawet nas nie wyczują. — uśmiechnęła się Potok. — Zaczekajcie. 
Liliowy łeb wyjrzał z pola. Milczała. Dopiero po paru uderzeniach serca cofnęła się. Jej ogon krążył niespokojnie. Zaczęła wracać do Ścieżki Grzmotu. 
— Idziemy na około. — poinformowała grupę. — Las jest zbyt spokojny. Ktoś tam jest. Lub był niedawno.
Aster zatrzymała się. 
— Pamiętaj kto tu wydaje rozkazy. — pouczyła wojowniczkę. — Skąd to stwierdzenie? Las za spokojny też mi coś. Może po prostu chcesz nas wprowadzić w zasadzkę. — syknęła.
Potok spojrzała oburzona na zastępczynię. Już wysunęła pazury, lecz Szyszkowy Zagajnik stanął jej na drodze.
— Astrowy Poranku nie możesz tak mówić. Wzburzony Potok jest jedną z nas. Nie zdradziłaby nas. I wciąż jesteśmy tu. — wskazał łapą na fioletowe kwiecie. — Wyjdźmy pierw, dobrze? Nie czuję się tu dobrze. 
Kotki nic nie powiedziały już. Ruszyli w stronę asfaltu. Osączeni zapachem kwiatów ruszyli ku lasowi. 
— A ten? Ten też nie jest za spokojny? — rzuciła zaczepnie szylkretka. 
Liliowa zmarszczyła brwi.
— Słyszysz śpiew ptaków? Jeszcze nie wiedzą, że tu jesteśmy. Tamte ktoś zdążył spłoszyć, kupo futra. Rusz łbem czasem, a nie się upokarzasz.
Aster wbiła pazury w ziemię. 
— Pożałujesz. Jak wrócimy porozmawiam z Daliową Gwiazdą. Wzburzony Potoku i Szyszkowy Zagajniku, przeszukajcie ten las. Wypatrujcie wrogów po drugiej stronie. Postarajcie się policzyć częstotliwość i ilość kotów. Ja z Gawronim Obłędem podpłyniemy tam. — wskazała na wyspę po środku jeziora.

* * *

Mrok lasu przypominał mu o tamtym dniu. Jego porażce. Czuł na sobie ciepły oddech Aster. Nie spuszczała z niego wzroku. Gotowała rozszarpać za najmniejszą pomyłkę. Ironiczne było to, że ta, o której bezpieczeństwo tak walczyła, zleciła mu jej morderstwo. Dwójka wojowników zdawała się być daleko. Skryci wśród drzew i krzewów wypatrywali Wilczaków. Zmęczenie brało każdego z nich. Pokonali długą drogę, a musieli wrócić nim słońce zacznie schodzić. Sen nie wchodził w grę. 
Musiał się spieszyć. 
Zapach kwiatów oraz wydrzego łajna unosił się w powietrzu. Rzeka szumiała cicho. Księżyc szykował się do zakończenia swej wędrówki. Teraz lub nigdy. Tylną łapą kopnął niewielką szyszkę, która wpadła w krzaki. Szelest sprawił, że Aster zjeżyła się. Odwróciła się w stronę hałasu. Wypatrywała przeciwnika, który czaił się w mroku. Lecz nie przed nią.
Rzucił się na kotkę.
— Co? Gawroni Obłędzie! Ty kawałku... — urwała, próbując go zrzucić.
Nie trzymał się mocno. Musiał także dać się poturbować. 
— Straciłeś rozum? Zabije cię... — zagroziła mu, biorąc zamach. 
Ugryzł ją w łapę nim uderzyła. Próbowała go odepchnąć. Ryła pazurami w gęstym futrze. Puścił. Zdążył ujrzeć dumę w jej ślepiach nim dostał piachem po pysku. Odepchnęła go, lecz nie zdawała się uciekać. Była inna. Nie bała się go. Stała gotowa by zakończyć jego życie. Zaszarżował. Rzucił się na nią. Próbował powalić na ziemię, utrzymując się na szarpiącej się kotce. Jęk zaskoczenia dotarł do jego uszu, gdy jego pazury wbiły się w gardło Aster. 
Padła. O wiele szybciej niż Rudzik. Krew także intensywniej wypływała z zastępczyni. Złapał za ogon kotki. Musiał pozbyć się zwłok. Pozbyć się dowodów. Tak jak zrobili to z Rudzkiem. Oddać rzece. 

* * * 

Łapy ciężko uderzały o wodę. Złapanie oddechu stanowiło coraz większe wyzwanie. Rany piekły za każdym razem. Z każdym oddechem. Niemiłosiernie się ciągnący ból nie chciał przestać. Przesadził. Nie może następnym razem dać się tak okaleczyć. 
— Gawroni Obłędzie! Co się stało? — Szyszkowy Zagajnik stał na brzegu. 
Gdzieś w oddali kręciła się Wzburzony Potok. Skręcił w ich stronę. Miał dość na dziś. Wyczłapał się ledwo na brzeg. Chłodna woda rzeki spływała z niego zabawiając się na czerwień.
— Gdzie Astrowy Poranek? Co się ci stało? Musimy cię zabrać do medyka. — zaczął gorączkować się bury wojownik.
Liliowa podeszła do kocurów zainteresowana. 
— Niech zgadnę - Wilczaki? Byliście za blisko. Ale sama kazała mi się nie odzywać. Ma za swoje. — prychnęła wojowniczka, trzepiąc ogonem. 
— Ona nie żyje. — mruknął czarny. 
Szyszkowy Zagajnik spanikowany spoglądał na Kurkę. Wzburzony Potok wzięła głębszy wdech. 
— Co my powiemy Daliowej Gwieździe? Straciliśmy zastępczynię. To była jej przyjaciółka. Rozszarpie nas. — pisnął przerażony tą wizją. 
Liliowa krążyła niespokojnie. 
— Nie waż się powiedzieć nic co nam zaszkodzi. — syknęła do Kurki wojowniczka. — Wilczaki was zaatakowały, gdy rozdzieliśmy się w lesie. Jasne? Spróbuj pisnąć coś inaczej, a już po tobie. 
Czarny kiwnął łbem, podnosząc się. Chciał już tylko się położyć.