BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

31 grudnia 2015

Od Onyxhunter'a

Wędrowałem już sam, w pewnym momencie natknąłem się na kotkę, to była przywódczyni klanu klifu - Unexpectedstar. Zastanawiałem się jedynie jak trafiłem na teren klanu klifu.
- Chciałbyś dołączyć do klanu klifu? - zapytała czarna kotka.
- Chętnie, nie zamierzam być dłużej samotnikiem - odpowiedziałem.
Kotka nie odpowiadała, dziwiło mnie to, że tak po prostu zapytała o dołączenie, pewnie dlatego, że prawie w ogóle nie było tam kotów.
- Będziesz naszym wojownikiem - postanowiła przywódczyni z brakiem humoru na pyszczku.
- Wydawało mi się że wiedziałaś iż chcę się dołączyć - mruknąłem po cichu.
- Cóż, widzę że się przydasz - odpowiedziała obracając łeb w moim kierunku.
- Dziękuję, to zaszczyt. Mogę powiedzieć że należałem kiedyś.. - Unex przerwała i dokończyła za mnie.
- Należałeś kiedyś do klanu wschodu. Tak, wiem.
- Skąd to wiesz? - oczekiwałem na odpowiedź ale nic nie usłyszałem na ten temat.
- Nie ważne z jakiego klanu jesteś lub byłeś, klan klifu jest mały dlatego przyda się parę łap do pomocy - odpowiedziała przywódczyni klanu klifu z łagodnym uśmiechem. - Ale najpierw chciałabym cię sprawdzić
- Słucham? - Czekałem aż przywódczyni zacznie mówić dalej.
- Upoluj mi mysz - rozkazała.
- Dobrze, gdzieś tu jedną słyszałem. - Zabrałem się do polowania.
Wciągnąłem powietrze, otworzyłem pyszczek i wywęszyłem mysz, ustawiałem się do skoku. Mysz zareagowała dopiero gdy ją złapałem, szybko zabiłem i rzuciłem obok Unexpectedstar.
- Hmmm... zobaczmy, jest dobra. - odpowiedziała kotka z chwilowym błyskiem w oczach.
- Mówiłem że znam się. - Pochwaliłem się i usiadłem dumnie.
- Serio? Nie mówiłeś nic takiego !- Zaśmiała się kotka.
Poszedłem z nią do obozu klanu klifu a ona mi wszystko wyjaśniła.

<Unexpectedstar?>

Od Silverstar C.D. Blackstar'a


Pogoda była na moim terenie wspaniała. Słońce świeciło, a daleko na niebie goniły się chmury. Wybrałam ten dzień na patrol. Szlam wzdłuż linii terenu, aż wyczułam obcy zapach. Schowałam się w krzakach i obserwowałam masywnego, czarnego kocura.
- Ktoś tu jest? - spytał, po czym postawił łapę na moim terenie. Wyszłam z krzaków. Cofnął się za granicę.
- Ktoś ty? - spytałam lekko zła. Odczytywałem każde jego słowo, zanim je wypowiedział. Był zbyt niepewny. Wiedziałam, że przyszedł tu w konkretnym celu, ale pytanie o sojusz lekko mnie zdziwiło.
- Hmm... Pomyślmy... Dopiero założyłam klan, muszę mieć więcej kotów, bo na razie jestem tu tylko ja. Póki co wolę być neutralna, ale jak tylko dołączy do mnie więcej kotów... Przemyślę to. Jednak wiem, że tamte dwa klany mają sojusz. W razie problemów pomogę, ale jeszcze tego sojuszem nie nazwę. - przemyślałam sprawę i postawiłam odpowiedź. Widać było, że nie do końca go satysfakcjonuje, ale przytaknął. - Więc jak zostaniecie zaatakowani, to wyślijcie jakiegoś kota, żeby mnie powiadomił, a pomogę. Zawsze możesz tu przyjść porozmawiać. - podsumowałam po chwili i kiwnęłam czubkiem ogona na znak, że skończyłam. Usiadłam i patrzyłam, co zrobi kot. Kiwnął głową, podziękował i zawrócił. Popatrzyłam jeszcze jak znika w krzakach i zawróciłam na dalszy patrol.

<Blackstar? Uwierz, gdyby było więcej kotów, to otrzymałby zdecydowane TAK X'D>

Od Silvestar

Przechodziłam granicami klanu. Pff... Klanu... Na razie, to jest to mój własny teren, bo nikogo nie mam... Ale ktoś się znajdzie... Musi.
Nagle na granicy zauważyłam jakiś ruch. Wyczułam kota. Co więcej - gdy przechodził, między liśćmi zauważyłam gwiazdę. Czyli lider. Nastroszyłam sierść i obserwowałam kota. Postawił łapę na moim terenie.
- Łapy u siebie. - syknęłam i zagrodziłam mu drogę.
- Nie wydaje mi się, żeby był tu jakiś klan. - mruknął w odpowiedzi kot.
- No cóż, od dzisiaj jest. Więc cofnij się, bo nie mam zamiaru robić sobie wrogów. - warknęłam, stając w miarę normalnie, jednak nadal gotowa do ataku, lub uniku.

<Jakiś lider? xd>

Od Blackstar'a CD Morningdew

Szybko wybiegłem za nią z nory i zacząłem gonić. Wiedziałem, że ją uraziłem. Mógłbym ją tak gonić, aż do śmierci. Nie zwracałem teraz uwagi na co kolwiek tyko na tym, żeby ją dogonić, a co potem? Nie wiem. "Dlaczego tak powiedziałeś?!" - ochrzaniałem siebie w myślach. Potem zacząłem się obrażać, od głupków po przekleństwa. Wszystko na raz. Chciało mi się płakać. Spojrzałem za siebie, potem pod siebie i na swoje łapy. Kiedy znów spojrzałem w przód już jej nie było.
- Morningdew! - zacząłem wydzierać się w niebo głosy. - Przepraszam! - wciąż krzyczałem. Rozejrzałem się. Spojrzałem w ziemię zawiedziony. - Przepraszam... - powiedziałem do siebie cicho.
Wróciłem do nory. Tam gadałem do siebie sam nie wiem o czym. Wiem tylko, że prawie płakałem.
- Nie płacz! Musisz być silny! Bo pomyślą, że mają mięczaka za przywódcę! - powiedziałem do siebie cicho.

*Następnego ranka*

Od rana wypatrywałem Morning, jednak nadal jej nie zauważałem. Postanowiłem pójść do jej legowiska. Nie było jej. Postanowiłem poczekać. Po kilkunastu minutach zobaczyłem ją. Była odwrócona do mnie tyłem. Więc szybko do niej pobiegłem. Kiedy byłem przed nią powiedziałem:
- Morningdew... przepraszam Cię za wczoraj... - posmutniałem.

<Morningdew?>

Od Blackstar'a

Słyszałem, że nie dawno powstał nowy klan - Klan Burzy. Skoro Klan Wilka i Klan Klifu są w sojuszu, to kiedyś będę musiał się wybrać do lidera Klanu Burzy i zaproponować mu sojusz.
Postanowiłem wyruszyć tam rano, sam. Lecz najpierw pójdę na polowanie. Było mokro. Widocznie w nocy padał deszcz. Trudno było co kolwiek zwęszyć. Woda spadając z nieba zmysł zapachy zwierząt. Postanowiłem złapać coś posługując się wzrokiem i słuchem. Udało się. Zobaczyłem wiewiórkę w dziupli. Szybko i ostrożnie żeby jej nie przestraszyć zacząłem się wspinać. Kiedy się odwróciła zobaczyła moje kły i już było po niej. Zjadłem ją na drzewie i ruszyłem w kierunku, gdzie miał być owy Klan Burzy.
Doszedłem na miejsce. Nie pachniało tam żadnym ze znanych mi do te pory klanów, więc musiał to być zapach Klanu Burzy. Ruszyłem do przodu ostrożnie.
- Ktoś tu jest? - zawołałem zaraz za granicą Klanu Nocy. Szybko coś się poruszyło w zaroślach, a moim oczom ukazał się szary kot, a jego sierść w świetle wyglądała na srebrną. Wycofałem się na terytorium mojego klanu.
- Ktoś ty? - zapytał lekko rozzłoszczony, bo przeszedłem przez granicę.
- Jestem Blackstar, lider Klanu Nocy, a ty?
- Silverstar, lider Klanu Burzy, czego chcesz? - syknął.
- Jestem w sprawach pokojowych. Chciałbym poznać nowy klan. - odparłem.
- To proszę, właśnie poznałeś. - oznajmił. Przyjrzał mi się lepiej. - Myślę, że nie tylko po to tu przyszedłeś. - powiedział trochę łagodniej.
- Masz rację, chciałbym, żeby nasze klany były w zgodzie. - odpowiedziałem. - Co ty na to?

<Silverstar?>

Od Deerpaw CD Darkheart

  Spojrzałam na kocura, który jeszcze wczoraj został mym nauczycielem. Jeżeli będzie mnie dobrze uczył, to zapewne zostanę jedną z nie gorszych wojowników. Darkheart wyglądał na dobrego mentora, więc mam nadzieję, że mnie on nie zawiedzie. Przykleiłam sobie uśmiech na mordce i machnęłam ogonem.
  – No cóż... Najpierw ci pokażę tereny.– zaczął ten.
  Jeżeli w ogóle je znasz, szybka myśl przeleciała mi przez głowę.
  – Dobrze, mistrzu.
  Wojownik wstał i popatrzył na moje małe ciało. Wiem, piękna jestem.
  – Może czegoś zjesz?– zapytał nagle. Och, czyżby on o mnie pomyślał?
  Podeszłam do nory, w której leżały dwie myszki i jeden ptak. Machnęłam ogonkiem i wzięłam jednego śmiertelnika. Była nim szare zwierzątko z okrągłymi uszami. Świetnie, teraz trzeba ją tylko zjeść.
  – Pomóc ci?– Darkheart podszedł i oderwał myszce główkę, a potem ciało na pół. Tak powstały trzy części, które planowałam zjeść. Kocur usiadł i patrzył, jak ja delektowałam się smakiem świeżej dziczyzny "prosto z lasu". 
  Kiedy jedzenie powędrowało prosto do mojego żołądka, wylizałam się szybko. Ojej, tak długo jadłam tę mysz? 
  – Idziemy?– zapytałam wstając. Nauczyciel kiwnął i poszliśmy do lasu, aby ten mi zaprezentował tereny. Byłam dopiero pierwszy raz wśród tej gęstwiny, więc nie uciekałam od Darkheart'a a uważnie słuchałam. 
  – Dalej będzie sosnowy bór, czyli miejsce, gdzie często można znaleźć jakiegoś drozda.– wyjaśnił ten, przedstawiając mi jedno z kilku terenów, które zamieszkujemy.– Kiedy je ominiemy, przejdziemy wzdłóż granicy z Klanem Klifu i Klanem Nocy...
  – Powiesz mi, o co chodzi z tymi klanami?– zapytałam. Zatrzymaliśmy się. 
  – Oczywiście...– odpowiedział.– Może gdzieś usiądziemy? 
  Wydałam ciche "Mhm" i zaczęliśmy szukać jakiegoś miejsca. Poczułam świeży zapach i od razu pobiegłam tam. Znalazłam się na małej polance.
  – Darkheaaart! Znalazłam fajne miejsce!– wykrzyknęłam, powracając i ciągając mistrza za sobą. Darkheart uśmiechnął się i usiedliśmy na środku polany.– A więc?
  – ...

<Darkheart? Mnie też dotknęła ta choroba, ten Brakus Wenus Pospolitus>

30 grudnia 2015

Od Morningdew C.D. Blackstar'a

Chwyciłam kwiatek w zęby i zaczęłam obgryzać płatki. Uśmiech zszedł liderowi z pyszczka i patrzał teraz na mnie z niedowierzaniem.
- Jest słodki! - zaśmiałam się. Kocur przez chwilę, jakby zakrztusił się powietrzem, a później wybuchnął śmiechem.
- Morningdew! To miał być prezent! - śmiał się. Wprowadził mnie tym w lekkie zakłopotanie.
- Myślisz, że łatwo jest nosić mysz, kiedy tak ładnie pachnie! Muszę się jakoś uspokoić! - usprawiedliwiałam się.
- No już, już... - Blackstar mówił do mnie takim tonem, jakby uspokajał płaczącego kociaka. Skoczyłam mu na plecy i przydusiłam do ziemi. Było to nieco problematyczne ze względu na ciasnotę norki.
- Nie mów tak do mnie - powiedziałam poważnym tonem. - Czuję się obrażana...
- Źle to robisz, powinno być na odwrót - powiedział Blackstar zrzucając mnie z grzbietu. Przez chwilę nie rozumiałam jego słów, jednak moment później zrozumiałam.
- Chyba masz pszczoły w mózgu! - oburzyłam się i wyszłam z jaskini.
- No Morningdew! Tylko żartowałem! - usłyszałam za sobą głos Blackstar'a. Mimo tego się nie zatrzymałam. Wręcz przeciwnie! Zaczęłam uciekać przed liderem. Nie zastanawiałam sie nawet, czy mnie goni. Po prostu chciałam być jak najdalej od niego...

Widzisz?! Znów o tym myślisz. Mówiłem ci, a raczej ty mi mówiłaś. Twoje powiedzenie samo cię zniszczy - głos powrócił. Nie było go już długo... Ale miał rację.
Zatrzymałam się. Zbliżał się wieczór. Niespokojnie spojrzałam na niebo. Niestety - zachmurzone. Dziś moja siostra mi nie pomoże.
- Masz racje głosie - szepnęłam. - Musimy go zniechęcić, przegnać od naszych myśli. Nie mogę kochać.

<Blackstar?>

Silverstar! (Klan Burzy)

Silverstar|lider|Klan Burzy


Od Wolfstar'a CD Unexpectedstar

Spojrzałem zmieszany na kotkę i położyłem uszy. To dziw, że jeszcze żyję. Kaszlnąłem i wyprostowałem się.
- Tak... kojarzysz tego kociaka? Immortalkit - zacząłem niepewnie.
- Och... Tak, kojarzę. Uroczy kurdupel.
Prychnąłem z rozbawienia. Unex mnie nieco bawiła. Wypiąłem klatkę piersiową, strzygnąłem uszami i rzekłem:
- Będziesz mogła mi pomóc w jednej rzeczy?
Unexpectedstar popatrzyła na mnie z zażenowaniem.
- Jeśli pomocą nazywasz grupkę 3 kotów...
- Nie! Nie mam nic do wielkości twojego klanu! - dodałem szybko.
Unexpectedstar zamrugała parę razy. Potem zamknęła swoje jedno oko i zwróciła pysk w stronę słońca.
- Zależy od trudności zadania - mruknęła.
Już chciałem zacząć mówić, kiedy coś przyciągnęło moją uwagę. Zakłopotany spojrzałem w bok, a dokładniej w wysoką trawę. Co chwila było widać w niej jakiś ruch.
<Unexpectedstar? TO się dzieje, kiedy każesz Wolf'owi odpisywać podczas braku weny .-.>

Od Blackstar'a CD Morningdew

Spojrzałem na nią.
- No dobra... - powiedziałem. - Może pójdziesz ze mną na obchód terytorium klanu?
- Dobra. - odpowiedziała.
Zaczęliśmy iść. Dzisiaj w lesie było wyjątkowo cicho. Jedyne co było słychać od czasu do czasu to śpiew ptaków i ciche burczenie mojego brzucha.
- Jadłeś coś? - zapytała Morningdew.
- Nie, ale dam radę. - odparłem. Tak naprawdę w życiu jeszcze nigdy nie byłem taki głodny. Powoli głud narastał, a burczenie stawało się głośniejsze.
- Wracaj do nory. - powiedziała. - Coś Ci przyniosę. - dodała. Zrobiłem tak jak powiedziała. Tam słychać było jeszcze bardziej, że jestem głodny. Po około dwódziestu minutach przyszła z dorodnym ptakiem. Zdziwiłem się delikatnie.
- Proszę. - powiedziała.
- Dzięki.
Zacząłem jeść. Morning patrzyła jak jem. Po chwili skończyłem i oblizałem się.
- Ja też coś dla Ciebie mam. - oznajmiłem i się odwróciłem. Złapałem kwiatka róży, oczywiście takiej bez kolców i podałem go kotce.
- Dzięki. - powiedziała z malutkim uśmiechem. Uśmiechnąłem się do niej.

<Morningdew?> brak weny :<

29 grudnia 2015

Od Wolfstar'a

Ciepłe słońce grzało moje futro. Powoli chłeptałem wodę ze strumyka, przymykając oczy. Niedługo Pora Nowych Liści się zakończy. Nade mną fruwały różnorakie ptaki, brzęczały owady, a dookoła kłębiły się małe ssaki. Wilki są teraz zajęte swoimi młodymi, psy siedzą w domach, a Dwunożni? No tak, im nie przeszkadza pora. Zawsze będą zaśmiecać las swoimi śladami. Kazałem Mistypaw'owi iść wraz z patrolem. Podniosłem łeb. Ta cała słodycz zaczynała mnie obrzydzać. Rozejrzałem się rozeźlony. Spojrzałem czujnie na mój cel. Tłusta mysz podeszła zdecydowanie za blisko. Wystarczył jeden szeroki krok, brutalne podrzucenie do góry i już miałem swoją zdobycz w pysku. Ruszyłem do obozu klanu.
***
Oblizałem pysk z krwi i podbiegłem do legowiska wojowników. Mintleaf znowu tam przebywała. Siedziała w kącie i rozmawiała z Leafstripe. Cętkowana wojowniczka niepokoiła mnie. Dziwnie się zachowywała... Na mój widok nastroszyła sierść i szybko wyszła z a'la jaskini. Popatrzyłem za nią, ale po chwili mój wzrok powędrował na Mintleaf. Uśmiechnęła się do mnie, a ja położyłem się obok niej.
- Dawno nie rozmawialiśmy... - szepnąłem jej do ucha.
<Mintleaf? Brakowenus c:>

Wyniki konkursu!

Miało być wczoraj, ale się nie chciało.
No więc... Nie jestem zadowolona. Jak chcecie częstsze eventy, skoro nie bierzecie udziału w obecnych? Brak mi słów...
Konkurs na Najdłuższe Opowiadanie
1. Mintleaf
2. ...
3. ...
Konkurs na Ulepienie Bałwana
1. Morningdew
2. Mintleaf
3. ...
Mint dostanie nagrodę pocieszenia w formie kolorowego imienia c:
***
No ten... w Sylwestra planuję dwudniowy konkurs graficzny. Należy zrobić jak najwięcej ładnych(!) grafik promujących bloga c:

Vindictiveeye! (Klan Klifu)

 
Vindictiveeye|wojownik|Klan Klifu

Od Morningdew C.D. Blackstar

Wiedziałam, że wilczyca nie odpuści. Musiałam szybko coś wymyślić.
- Rozdzielmy się! - To zabrzmiało jak rozkaz. Raczej nie wypada wydawać poleceń liderowi, jednak ta sytuacja tego wymagała. Momentalnie ja odskoczyłam na prawo, a Blackstar na lewo. Po prawie dwudziestu uderzeniach serca zorientowałam się, że wilczyc wybrała mnie do dalszego pościgu. 
I dobrze. Jedna część mnie cieszy się jak kociak wiedząc, że Blackstar jest bezpieczny, natomiast druga była wściekła. 
- Morningdew! Na drzewo! - usłyszałam nagle czyiś głos. Mimowolnie go posłuchałam i rzuciłam się w kierunku najbliższej sosny. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z pewnego faktu.
- Nie potrafię! - jęknęłam spadając na ziemię. Wilk zdołał mnie dogonić. Musiałam przygotować się na najgorsze.
I wtedy Blackstar wyskoczył nagle z zarośli. Zaatakował wilka z góry. Potwór był wściekły. Miotał się na wszystkie strony próbując zrzucić kocura. 
- Wiej! - krzyknął kocur. Chciałam rzucić się do ucieczki, jednak... Szybko rzuciłam się na pomoc kocurowi. Wilczyca w pewnym momencie chyba zrozumiała, że jest zagrożona. Wyrwała się nam i i uciekła. Spojrzałam na lidera.
- Co jest? - Zdziwiłam się nieco. Blackstar patrzał na mnie obrażony.
- Lekceważysz rozkazy! Czemu?
- Nie chciałam, żeby ci się coś stało... Blaskstar... 

<Blackstar?>

Od Darkheart'a CD Wolfstar'a

Byłem zaskoczony. Wolfstar mianował mnie mentorem swojej córki czyli jednak mimo wszystko ufał mi i wybaczył nieusprawiedliwione odejście. To dobrze. Lider zeskoczył z głazu, tym samym kończąc zebranie kotów. Nowi mentorzy podchodzili do swoich terminatorów i witali się z nimi. Ja również podszedłem do małej Deerpaw o jasno zielonych oczach, wręcz seledynowych. Mała koteczka drżała z przejęcia, a jej oczy były okrągłe jak dwa księżyce w pełni. Nic dziwnego, był to najważniejszy dzień w jej życiu, który zapamięta na długo, jeśli nie na zawsze.
- Witaj mistrzu Darkhearcie. - przywitała mnie. Odpowiedziałem jej skinieniem głowy. Nie miałem pojęcia jak to jest mieć terminatora, ale nie narzekałem. Deerpaw zapowiada się na świetną uczennicę, a ja zamierzałem dać z siebie wszystko by mała kiedyś stała się prawdziwą wojowniczką. Nie zawiodę Wolfstara ani tej małej. Będę najlepszym mentorem, jakim tylko mogę być. Uśmiechnąłem się do terminatorki.
- Juto zaczynamy nasz pierwszy trening. - powiedziałem do niej. - Bądź gotowa tuż po wschodzie słońca. - dodałem, czując jak duma rozpiera mnie od środka. Jestem mentorem!
- Tak mistrzu. - powiedziała koteczka. Skinąłem jej głową na pożegnanie i odszedłem.

~Jutro~

Wstałem jeszcze przed wschodem słońca. Mroźne powietrze od razu przegnało resztki snu. Przeciągnąłem się i wyszedłem z legowiska wojowników. Mroźny śnieg, skrzył się w bladych promieniach słońca. Podszedłem do niewielkiej sterty zdobyczy i wziąłem sobie dużą mysz o szarym futerku, po czym zjadłem ją szybko. Lepiej żebym się najadł nim pójdę z Deerpaw na trening. Gryzoń znikł w po paru kłapnięciach mojego pyska. W samą porę. Zobaczyłem brązowo - biały kształt, który zbliżał się w moją stronę. Deerpaw! Wyszedłem małej koteczce naprzeciw.

<Deerpaw? Brak weny, ale nie ma co czekać na "oświecenie", bo można by było czekać wiecznie, a tak to samo przyjdzie :')>

Od Darkheart'a C.D. Immortalpaw

Muszę przyznać, że to małe białe kociątko było całkiem zabawne. Szczególnie to jak próbowało udawać poważnego i groźnego wojownika, choć jest tylko terminatorem i to bardzo młodym. Posłałem kocurkowi pobłażliwy uśmiech.
- Jak chcesz podejść innego kota, to musisz prze de wszystkim patrzeć pod łapy. Nie stawiaj łap pewnie, jeśli nie możesz patrzeć gdzie idziesz, lecz lekko badaj teren, nie naciskając całym ciężarem łapy. - pouczyłem kociaka. Terminator chyba nie spodziewał się, że zamiast go wyśmiać albo zbyć kilkoma słowami, zacznę go pouczać, ale z wdzięcznością skinął głową. Uśmiechnąłem się lekko.
- Jestem Darkheart ... z Klanu Wilka, możesz mi powiedzieć czy Wolfstar jest w obozie? - zapytałem. Teraz nie było już odwrotu, musiałem iść do lidera i go przeprosić. Moja duma z pewnością na tym ucierpi, ale to chyba niska cena za możliwość dołączenia do klanu jeszcze raz, prawda? Biały kociak zastanowił się chwilę.
- Tak jest w obozie. - powiedział. - Jestem Immortalpaw. - dodał.
- Dziękuję. A teraz idź poćwiczyć skradanie się. Może ci to się w przyszłości przydać, nie każdy kot którego spotkasz będzie przyjaźnie nastawiony. - powiedziałem i odszedłem w stronę obozu. Nie minęła chwila, gdy za mną znów pojawił się biały kłębek futra o niebieskich oczach. Muszę przyznać, że choć jego sierść przez większość czasu będzie utrudniać mu maskowanie się, to w porze Nagich Drzew, będzie prawdziwym mistrzem kamuflażu. Oczywiście nie uraczyłem go tego typu komentarzem. Jeszcze tego brakuje by ten dumny kociak, wpadł w samo uwielbienie. Nie. Nie chciałem maczać w tym łap.
- Tak? - rzuciłem w jego stronę, nawet nie odwracając się do niego. Zamiast spodziewanej odpowiedzi, usłyszałem jęknięcie, jakie tyko potrafi wydać kociak, któremu coś się nie udało.
- Co się stało? - miauknąłem, bez zbędnego entuzjazmu. Kociak przydreptał do mojego boku.
- Chciałem cię zaskoczyć, skradając się tak jak mówiłeś. - powiedział. Na te słowa prychnąłem.
- Ciche kroki to nie wszystko, musisz nauczyć się jeszcze wtapiać w tło. - powiedziałem, ukradkiem zerkając na niego z ciekawością.

<Immortalpaw? Ten znany i kochany brak weny.>

Od Blackstar'a CD Morningdew

Robiło się już ciemno. Doprowadziła Mornigdew i sam poszedłem spać.
Obudziłem się nad ranem i ruszyłem na polowanie. Mysz... i druga mysz.. i więcej niczego nie ma w tym lesie! Wziąłem myszy do pyska i ruszyłem w kierunku Morning. Jeszcze spała, ale po chwili się obudziła.
- Hej, co tu robisz? - zapytała. Odłożyłam myszy.
- To dla Ciebie. - powiedziałem popychając je w jej kierunku.
- Z jakiej okazji? - dopytywała się.
- Bo jesteś u nas nowa, a my tak zawsze robimy. - oznajmiłem z delikatnym uśmiechem.
- Serio? - zapytała nie wierząc.
- Nie. - spuściłem łeb.
Kiedy zjadła zaprosiłem ją na spacer. Rozmawialiśmy jakby nigdy nic. O sprawach klanu i o stanach między klanowych. Wtedy wyskoczył na nas mały szczeniak. Przebiegł przez nas, a następnie wskoczył do mojej nory. Pobiegłem tam, a za mną Morningdew. Wtedy usłyszałem bieg ogromnego zwierzaka. Odwróciłem się i zacząłem biec. Kotki nie było. Uciekała pierwsza, a ja za nią. Wilk nie zorientował się, że ominął swoje szczenię tylko gonił nas.

<Morningdew?> brak weny

Od Immortalpaw C.D Darkheart

Zobaczyłem w oddali jakiś czarny kształt, który niemalże bezszelestnie poruszał się po terenach Klanu Wilka. Wyostrzyłem wszystkie zmysły i ostrożnie przyczaiłem się pod krzak.Bezpieczeństwa nigdy nie za wiele. W końcu nie mogłem być pewny że jest to członek tych terenów. Jednak po chwili zapach jaki za sobą nosił utrwalił mnie w dość niepewnym przekonaniu że nie jest on wrogo nastawiony, chociaż nie pachniał tak mocno jak powinien Klanem Wilka. Odważyłem się podejść bliżej i niespodziewanie nadepnąłem na suchą gałązkę która w mgnieniu oka zdradziła moją obecność. Syknąłem pod nosem, starając się nie wykonywać gwałtownych ruchów. Jednakże kocur - bo na takiego wyglądał ów czarny kształt - był dobrym wojownikiem więc usłyszał mnie. Odwrócił się patrząc prosto w oczy, przestraszonego ucznia jakim byłem ja. Widząc jednak że jestem tylko początkującym uczniem, uśmiechnął się bez wyrazu.
- Co tu robisz mały? - spytał podchodząc bliżej, jednak nie spuszczając ze mnie z lekka rozbawionego spojrzenia.
- Nie mów do mnie mały! - pisnąłem starając się równie dobrze jak on, zmiażdżyć go wzrokiem, lecz wywołało to jedynie salwę śmiechu z jego strony.
<Darkheart? Wię słabo :c>

Od Nightshadow

Dzień zaczął się pięknie - spadł śnieg! Śnieg niewątpliwie oznacza zimę - zima oznacza święta. Święta to piękny czas. Dwunożni stroją drzewka , kupują różne przedmioty i je sobie dają , a na stole nie brak karpia! Mmm...Zjadłabym takiego karpia! Ale z rozmyślań wyrwał mnie płatek śniegu ,który spadł mi na nos...Brrr....Leniwie rzuciłam się w zaspę zimnego śniegu
- Coś się stało? - zapytał nieznany głos.
Otrząsnęłam się ze śniegu i odpowiedziałam , że nie.
- W takim razie jestem Mobrain , chcesz się ze mną przejść do wodopoju?
- NightShadow lub po prostu Shadow. Z chęcią.
Udaliśmy się spacerkiem a przy okazji rozmawałyśmy.
- Coś o sobie opowiesz? - zapytałam
< Mobrain?>

Finał Afery Nieobecnościowej~

Po pierwsze żadnego komentarz dot. tej afery już nie wstawimy.
Po drugie na specjalną prośbę poprzedniego właściciela Thunderkit dołącza do Klanu Gwiazd.

Imię: Thunderkit
Klan: ---
Powód odejścia: Finał Afery Nieobecnościowej
Przydzielona śmierć: Zamarznięcie podczas przymrozku.

Od Onyxhuntera C.D.

Pewnie Onyx uznał, że przez 4 godziny ktoś powinien odpisać~


Byłem ciekaw czemuż w głosie Morningdew było łatwo wyczuć strach ale i również złość. Thunderkit zaczął się wiercić i machać łapami.
- Co się stało? Chcesz pić? - Zapytałem nadal myśląc o krótkiej rozmowie z kotką.
- Nie, chciałbym powspominać stare tereny klanu wschodu - odpowiedział kociak.
- Może uda mi się wywąchać drogę ponieważ nie za bardzo wiem gdzie to już było - ruszyłem w drogę.

Wciągając powietrze do nosa wywęszyłem dawne zapachy klanu wschodu, niestety nie było to przyjemne spoglądać na dawny dom mimo że byłem tu tak krótko.
W obozie klanu wschodu było cicho, lecz nadal unosiły się zapachy kotów. Wydawało się że rozmawiają tu koty z klanu Gwiazd. Thunderkit zaczął miauczeć ze smutku.
-Może lepiej chodźmy?-Zapytałem z łzami w oczach.
-Nie! Chcę tu przez chwilę pobyć.-Parsknął kociak ze smutkiem w oczach.
-Niech ci będzie ale ja na to nie chcę patrzeć..-Mruknąłem pod nosem i się odwróciłem.
Stałem nieruchomo, a jednak obserwowałem co robi kociak.
Wtedy znów wydawało się jakby słychać koty które umarły, przestraszyłem się i wziąłem kociaka w pysk.
-Co robisz?-zapytał zdenerwowany kociak.
-Zabieram nas stąd-Odpowiedziałem wściekłemu maluchowi.
-Ale ja nie chcę!- krzyknął Thunderkit
-Gdyby nie ja już byś nie żył- Odpowiedziałem po cichu.
Kotek już się nie odzywał lecz wpatrywał się w oddalający się od niego obóz klanu jego ojca.
Nie wiedziałem zupełnie gdzie chodzimy, ale uważałem by nie trafić na obóz klanu wilka ponieważ słyszałem o potędze tych kotów.

<Thunderkit?>

Od Wolfstar'a

W końcu coś napisałam, małe gównioki! ;^;
Wiatr przelatywał między moim futrem, a ono falowało niczym ogień. Rozejrzałem się. To chyba najwyższy czas... Przeciągnąłem się. Darkheart wrócił, fajnie. Nasz klan za kolejne 6 księżycy powiększy się o pięciu wojowników. Zamrugałem parę razy. Tak, to najlepsza pora. Wskoczyłem na Wysoki Głaz i wrzasnąłem:
- Wszystkie koty, dość duże by samodzielnie polować mają stawić się pod Wysokim Głazem!
Nie minęło nawet 10 sekund, a Warstripe, jako zastępca, wylądowała przy mnie. Reszta kotów również się zjawiła. W tym Mintleaf i jej (moje też!) kocięta. Kontynuowałem przemowę.
- Zwołałem spotkanie z prostego powodu. Nasz klan dopiero zaczął się rozwijać, a już dołączyła do niego piątka uczniów. Mianując te kocięta na terminatorów, pokażemy, że nie jesteśmy słabi, i nie damy się sprzątnąć z powierzchni ziemi jak Klan Wschodu.
Spojrzałem w dół na moje dzieci. Owlkit drżała z podniecenia, Badgerkit rozglądał się dookoła, a pozostała trójka miała oczy wielkości kamieni.
- Od tego momentu - rzekłem - aż do chwili, gdy otrzymają miano wojowników, ta piątka będzie znana jako Badgerpaw, Deerpaw, Immortalpaw, Mistypaw i Owlpaw. Warstripe, zgodzisz się być mentorką Badgerpaw'a? - zwróciłem się do zastępczyni, a ona w odpowiedzi kiwnęła głową. - Deerpaw, twoim mentorem zostanie Darkheart, myślę, że będzie dobrym nauczycielem. Immortalpaw'ie, ty będziesz nabywał umiejętności od Mintleaf. Z biegiem czasu nieco zgasi twój niespokojny charakter. Owlkit, myślę, że Mysteriousshadow będzie odpowiednim mentorem. Mistykit będzie uczył się umiejętności ode mnie - zakończyłem swoją przemowę.
Spojrzałem w dół i poruszyłem końcówką ogona na znak, że mogą się rozejść. Nowi uczniowie kręcili się tam i z powrotem podekscytowani. Zeskoczyłem z Wysokiego Głazu i zwróciłem się w stronę wojowników, czekających na patrol.
<Ktoś? Wielkie dzięki, zużyłam na to opowiadanie resztki powoli odradzającej się weny ;^;>

Od Morningdew CD Blackstar

W końcu zaprzestaliśmy biegu. Spojrzałam na Blackstar'a.
- Wiesz kim były te koty? - spytałam. 
- Ten duży kocur, z którym walczyłem to Wolfstar, przywódca Klanu Wilka - wyjaśnił mi towarzysz.
- Taki wypłosz jest przywódcą? Komedia!
Te słowa wyraźnie ucieszyły Blackstar'a. Kocur uśmiechnął się i podszedł do mnie bliżej. Nie byłam pewna, co chce zrobić, aż jego łapa nie uderzyła mnie od boku i nie zachwiała mojej równowagi.
- Ej! Co to miało być? - zdziwiłam się.
- Kara za obrażanie lidera - zaśmiała się Blackstar i zaczął uciekać. - Gonisz!
Dopiero po dłuższej chwili zrozumiałam, o co chodzi. To zabawa! Nie sądziłam, że Blackstar chciałby się bawić jak kociak. Czy wojownikom w ogóle wypada? Czy tak czy siak bardzo chętnie się z nim pobawię. Czasami trzeba uciec od brutalnego, dorosłego życia i stać się choć na chwilę kociakiem.
Rzuciłam się w pogoń za kocurem, kiedy go w końcu złapałam nasze role się odwróciły. Teraz to ja uciekałam, a on mnie gonił.
Bawiliśmy się w najlepsze, jednak szary świat kładł się na nas ciężarem. Nagle poczułam znajomy zapach. Ostatni raz czułam go kilka dni temu... 
- Zaczekasz chwilkę? Muszę coś sprawdzić - powiedziałam zatrzymując się.
- Um, dobrze... - powiedział nieco zakłopotany. 
Odeszłam od niego kawałek wiedziona tropem. Nos trzymałam blisko ziemi...
- Morning? Czy to naprawdę ty? - usłyszałam głos kocura. Tak, to on. Podniosłam głowę i spojrzałam w kierunku z którego dochodził głos.
- Co ty tu robisz?! Idź sobie, nie jesteś tu mile widziany! - zasyczałam strosząc ostrzegawczo sierść. Wskoczyłam za najbliższy krzew.
- Dokąd idziesz Morningdew? - Padło pytanie. Nie byłam do końca pewna co powiedzieć. Nie miałam ochoty z nim walczyć, to duży i silny kocur. 
- Tam gdzie ty byś się nie odważył... - chciałam go zniechęcić i wróciłam do Blackstar'a. Spotkanie z Onyxhunterem nie mogło wyjść na jaw. Nie chcę, by coś mu się stało...
- Co tam jest? - spytał mnie lider.
- Nic ciekawego. Myślałam, że kogoś zwęszyłam, ale nic nie znalazłam.

<Blackstar?>

Od Onyxhunter'a

Dzień był pogodny, a niebo skrzyło się błękitem. Ja jak zwykle podróżowałem po lesie bez celu od kiedy klan Wschodu przestał istnieć. Kociak którym się opiekowałem zaczął głośno pomiaukiwać, więc zapytałem.
- Jesteś głodny? - zapytałem.
Thunderkit miauknął na tak.
- Musiałbym ci coś upolować, sam jestem już głodny! - pomyślałem sobie.
Nagle za drzewami przebiegł jakiś kot, nie wiedziałem co robić. Kiedy nic nie było słychać skupiłem się na polowaniu i dzięki temu złapałem trzy myszki. dałem kociakowi jedną bo uznałem że jest dość mały a ja zjadłem resztę, przecież nie mam pojęcia o wychowywaniu kocięcia.

Nagle znów zauważyłem sylwetkę kota, wciągnąłem powietrze do nosa i wyczułem znajomy zapach mimo że nigdy nie rozmawialiśmy. To była Morningdew! Byłem zdziwiony tym co ona tu robi, czy znalazła sobie nowy klan? A może nadal jest samotnikiem? W końcu odważyłem się coś powiedzieć.
- Morning? Czy to naprawdę ty? - zawahałem się zapytać i czekałem na odpowiedź, niestety nie tego się spodziewałem...
- Co ty tu robisz?! Idź sobie, nie jesteś tu mile widziany! - parsknęła po czym zniknęła w zaroślach.
Zastanawiałem się tylko co to miało być, myślałem że pamięta dawnego znajomego z klanu.
Ośmieliłem się krzyknąć...
- Dokąd idziesz Morningdew? - Czekałem na odpowiedź i w końcu niezrozumiałe miauknięcie dotarło do mnie.
- Tam gdzie ty byś się nie odważył... - Uciekła tym razem znikając z mojego pola widzenia.
Wydawało się jakby miała mnie już zabić tak brzmiał jej ton. Tylko teraz do którego klanu dołączę? Ponoć w klanie klifu jest mało kotów...

<Ktoś dokończy?>

Onyx - bardzo ładny debiut! Chyba mnie okłamałaś, co do swojej nieświadomości o blogach ;)

28 grudnia 2015

Od Blackstar'a CD Morningdew

Spojrzałem na nią. Nie wiedziałem co powiedzieć, ani zrobić. Dziwnie się czułem w jej towarzystwie od początku. Nie potrafiłbym jej niczego zrobić.
- Może Cię oprowadzić po naszym terytorium? - zapytałem.
- Dobra. - odparła.
Zaczęliśmy iść. Najpierw biegam doprowadziłem ją do naszego obozowiska. Pokazałem miejsce gdzie mieszka Mobrain czyli nasz medyk, a raczej medyczna. Następnie wszedłem na miejsce skąd zawsze mówiłem do reszty klanu.
- Przyjdźcie tu wszyscy. - zawołałem tak, aby każdy członek mnie usłyszał. Kiedy wszyscy się zebrali zacząłem. - Nastały ciężkie czasy, klany wokół nas się rozpadają. Lecz przetrwają tylko najsilniejsi. Tego dowiodła Morningdew, która od dziś będzie z nami walczyła i pomagała przetrwać. - oznajmiłem.

***

Po wszystkim poszedłem na granicę z Klanem Wilka, a wcześniej z Klanem Klifu. Powiedzmy delikatnie wszedłem na terytorium przeciwnego klanu, ale tak delikatnie, bo tylko na pół długości ogona. A tu znikąd pojawił się patrol rzucający się na nas. Tuż za nimi czuł się Wolfstar. Ugh... jak ja go nienawidzę! Sprawnie wyminąłem dwójkę tłustych domowych kociaków i ruszyłem na Wolfstar'a. Ten zrobił unik i odepchnął mnie w bok. Po kilku minutach walki z nim i z resztą miałem dość, tak jak i Morningdew. Ostatni raz zadrapałem kociaka z patrolu w pysk i uciekłem. Koty robiły nas, ale nie długo. Po chwili nie było po nich śladu.

<Morningdew?>

Od Darkheart'a

 Chodziłem po terenach Klanu Wilka. Postanowiłem tu wrócić, sam nie wiem czemu. Czyżbym zatęsknił za dawnym kocim życiem? Była Pora Nowych Liści czyli nie było mnie tu ... całą Porę Nagich Drzew i część Pory Opadających Liści. Potrząsnąłem głową. To tak jakbym odszedł z klanu, Wolfstar z pewnością uznał mnie za zdrajcę, albo kota który umarł. Czy mogłem mieć do niego pretensje? Czyż nie byłem zdrajcą? Po co w ogóle ruszałem się z bezpiecznych terenów? Dlaczego to życie odrzuciłem równie łatwo jak przyjąłem? Dlaczego?! Końcówka czarnego jak popiół ogona, lekko drgnęła, wyraźnie odcinając się od otaczającej mnie zieleni. Znajomy zapach, sprawiał, że coś we mnie chciało tu zostać, pójść do Wolfstara i błagać o przebaczenie. Jednak pozostałem obojętny na to uczucie. Nie miałem czego szukać u burego lidera, przecież zniknąłem jak cień, zostawiając wszystkich bez słowa. Nie miałem na to żadnego wytłumaczenia. Wolfstar jak tylko mnie zobaczy z pewnością mnie zabije, albo powie bym nigdy więcej nie pokazywał mu się na oczy. Klan Wilka nie był dla mnie jeszcze jak rodzina, ale przez pewien czas mogłem nazwać go domem. A teraz to wszytko zniszczyłem, spaliłem ten most, nie oglądając się za siebie. Co ja tu robię? Po co tu przyszedłem? Czyż nie odszedłem? Zrobiłem to i powinienem trwać w tym niemym postanowieniu. Bolało. Bardzo bolało. Teraz zrozumiałem swój błąd, ale to nic nie zmieni. Nie naprawię go, choćbym pragnął tego z całego serca. Ja to wiem, wiem, że nie ma już dla mnie przyszłości ani miejsca w tym klanie. Czuję to całym sobą. Więc dlaczego wciąż idę? Podświadomość kazała mi skierować swe kroki w kierunku obozu. Niegdyś skryty w cieniu z błąkającym się ironicznym uśmieszkiem na pysku, teraz na otwartej przestrzeni, bez wyrazu, chyba, że z ledwo dostrzegalnym smutkiem, przemierzałem ten sam teren. Czy ktokolwiek mnie pamięta? Pewnie nie ... jasne, że nie. Kto poświęcił by cenne miejsce w swoim umyśle na ledwo zauważalną czarną postać o dwukolorowych oczach? Nikt. Zatrzymałem się gwałtownie, wbijając ostre i zadbane pazury w ciemną glebę. Nie miałem czego tu szukać, to nie był już mój teren. Zamknąłem oczy z westchnieniem. Darkheart weź się w garść, nie możesz zmarnować swojego życia, przechodziłeś przez gorsze rzeczy, nie pierwszy raz straciłeś coś na czym ci zależało. Potrząsnąłem głową. Gdzie trafię po śmierci? Z pewnością nie będzie to Gwiezdny Klan, nie, on już na zawsze pozostanie dla mnie zamknięty, ale może zdołam choć przez chwilę być szczęśliwy tutaj na ziemi? Czyż moje życie to nie wieczna śmierć, nie tylko innych kotów, ale też pewnych dróg na które już nigdy nie dane mi będzie wejść? Własnie tak. Tym jest moje życie i ja. A więc powinienem zacząć czerpać z tego radość, albo chociaż milczącą satysfakcję. Żałuję, ze nie potrafię tego zrobić. Schyliłem się i polizałem się po białej łapie, choć w środku huczało we mnie od myśli i emocji, z wierzchu wciąż byłem tym samym czarnym kocurem o nieruchomym pysku, bez żadnego wyrazu. Nikt nie widziałby co dzieje się we mnie w tej chwili. Ta myśl napełniła mnie smutkiem. Wyglądam jakbym miał wszystko i wszystkich gdzieś, a wcale tak nie jest. Chcę wrócić, lecz czy ktokolwiek chce mojego powrotu? Odpowiedź brzmiała nie. Oblizałem się po nosie, a moje wąsy drgnęły, gdy podjąłem decyzję. Tak, to będzie najlepsze wyjście. Nie mam n i c do stracenia. Bo co warte jest życie, skoro tak naprawdę nie czujesz się jak osoba żywa? Skończyłem jako trup za życia, czy istnieje coś gorszego? Nie istnieje. A teraz los się do mnie krzywo uśmiechnął i znów tu jestem. Na terenie Klanu Wilka, który wciąż pachnie tymi samymi kotami, gdzieś tu może jeszcze są resztki mojego zapachu, choć ja już nie pachnę klanem. Podszedłem do najbliższego krzaka, po czym je oznaczyłem. Darkheart powrócił! I zamierza zostać ... po czym ruszyłem na poszukiwania lidera, czyli innymi słowy, skierowałem się do obozu. Pod moimi łapami zieleniła się młoda trawa, a liście na drzewach dopiero rosły. Pora Nowych Liści czy istnieje lepszy czas by zacząć coś nowego, jeszcze raz? Jestem jak te liście, odszedłem jesienią i powracam wiosną. Czy Wolfstar mnie zaakceptuje? Wątpliwe, ale może los zmieni ten ironiczny grymas na uśmiech, który skieruje w moją stronę. Kto wie ...

< Ktoś z klanu wilka?>

Od Morningdew C.D. Blackstar'a

- Morningdew, coś ci nie wyszło. - Kocur uśmiechnął się do mnie przyjaźnie. 
- Nie wiedziałam, że jesteś "gwiazdą"... - szepnęłam cicho. - Przepraszam.
- Przed chwilą mnie zabiłaś, a teraz przepraszasz? Jesteś zabawna!
Choć miało to być obelgą napełniło mnie pewną radością. Nikt tak do mnie nie mówił od wielu księżyców! Ostatnim razem Luke... Jak mogłam komuś takiemu zaufać? Och! Ja go zabiłam! Ale on był zły... Czemu to takie trudne?
- Którym klanem rządzisz? Podejrzewam, że Klanem Nocy. Pachniesz tamtymi terenami.
- Raczej to one pachną mną. A teraz i to terytorium będzie tak pachniało. Klan Nocy rośnie i potrzebne nam większe łowiska. - Mówiąc to kocur podszedł do pobliskiego drzewa i je oznaczył.
- Macie kocięta? - spytałam niepewnie.
- Mamy dwie kotki, ale jakoś się nie palą do tego, by zostać królowymi. Może ty byś nią została?
- Bardzo chętnie! Ale nie mogę... Ani nie należę do twojego klanu, ani nie mogę mieć kociąt.
- Na pierwsze da się zaradzić, ale tego drugiego nie rozumiem - powiedział kocur podchodząc do mnie i siadając. - Byłaś u Obcinacza? W sensie: tego, który robi to kotkom? Nie wyglądasz mi na pieszczoszka dwunogów.
- Bo nim nie jestem! - warknęłam groźnie. - To bardzo skomplikowane.
- Ale dołączysz do klanu? Przyda nam się dobry wojownik!
- Przed chwilą cię zabiłam!
- Łe.. Głupie gadanie! - kocur machnął na mnie łapą. - To tylko jedno głupie życie, a ty dowiodłaś, że jesteś warta Klanu Nocy.
- W takim razie zgoda - powiedziałam kiwając głową.

<Blackstar?>

Od Badgerkit'a C.D. Deerkit

Nie bez powodu pierwsza część mojego imienia brzmi "Badger". Powszechnie wiadomo, że borsuki są groźne. A ja szczerze mówiąc chcę być groźny tylko dla innych klanów. Nie chcę rozsiewać wokół siebie aury grozy, chciałbym mieć szacunek innych.
Jestem najszybszy z rodzeństwa. Możliwe, że będę silniejszy. Kotki zwykle są nieco słabsze od kotów. Tylko, że są, hm... Jak to było? Ach tak, "inteligentniejsze podczas walki".
Skoczyłem na Deerkit i pacnąłem ją mocno w głowę. Ta zachwiała się lekko i syknęła.
- Badgerkit, mysi móżdżku, czy ty z każdą chwilą tyjesz?!
"Może i tak!"
W tym momencie do norki wszedł tata.
- Kto chce posłuchać opowieści o tym, jak lis odgryzł mi ogon?! - zawołał wesoło.
- Wolf, to dopiero kociaki! - krzyknęła mama.
- Ale zaraz będą terminatorami!
"Hue, zaraz?" pomyślałem. Czyli pewnie wieczorem. Jak na kocura dobrze myślę. Opowieści okolicznej starszyzny (głównie tych ocalałych z "Apokalipsy czterech klanów") przydały się! I tak to jest, jak się słucha starszych, Deer, w przeciwieństwie do ciebie! Szach-mat.

<Deer?>

Od Blackstar'a CD Morningdew

Kotka rzuciła się na mnie. W ostatniej chwili udało  mi się zrobić unik. Nie starałem się za bardzo. Samica była zwinna i szybka. Wskoczyłem na drzewo, a samica za mną. Szybko przeskoczyłem na drugie. Kotka rzuciła się na mnie i mogła mnie zabić.
- Chcesz tego? Zabić następnego lidera i doprowadzić do rozpadu następnego klanu? - zapytałem pewien siebie. Jednak ki mojemu zdziwieniu zrobiła to. Znalazłem się i bram Gwiezdnego Klanu. Tam zobaczyłem kota. Płynęły od niego jaskrawe pobłyski, a sam był lekko przezroczysty. Zrobił gest sygnalizujący, żebym odszedł. Nagle coś zaczęło mnie jakby ciągnąć i znów o dzyskałem oddech. Miałem ranę na szyi, ale była jakby prawie zagojona. Oddychałem siężko.
- Jeszcze osiem żyć! - powiedziałem do kotki, która powoli odchodziła. Odwróciła się lekko zdziwiona. Podeszła bliżej. Zszedłem z drzewa i wróciłem na polanę. Kotka tam stała.
- Wiesz... Źle zaczęliśmy. Jestem Blackstar, a ty? - zapytałem.
- Po co Ci moje imię?
- Skoro ja się przedstawiłem, to wypadałoby, żebyś ty też.
- Morningdew. - oznajmiła cicho.

<Morningdew?>

Od Morningdew C.D. Blackstar'a

Usłyszałam odgłosy walki gdzieś niedaleko. Pewnie patrole się spotkały, czy coś... Po tym, co zrobiłam sytuacja w lesie stała się o wiele bardziej napięta. Wojownicy nie umieją się dzielić, dzielenie się jest zdradą. Zdradą też jest zabijanie członków swojego klanu, zdradą jest połączenie się z innym klanem, zdradą jest zamieszkanie z Dwunożnymi! Kiedy umrę Desertstar zabierze mnie ze sobą. Zamieszkamy razem w Miejscu, Gdzie Brak Gwiazd. 
Ostrożnie wstałam z ziemi i ruszyłam w kierunku hałasu. Gdy byłam bliżej wyczułam zapachy każdego z klanów. 
Mają chrapkę na nasze terytorium - powiedział głos w mojej głowie. - Oddasz im je?
Nigdy. To moje terytorium!
Wyskoczyłam zza krzewu i wylądowałam na czarnym wojowniku pachnącym Klanem Wilka. Kocur odepchnął mnie, a ja przybrałam bojową pozę. Nastroszyłam sierść, aby wyglądać na większą i groźniejszą, jednak każdy kot zna takie sztuczki. Zaczęliśmy walkę, bardzo zaciekłą walkę. W pewnym momencie wpadliśmy w drugą walczącą parę. Zrobiło się z nas kłębowisko walczących kotów. W pewnym momencie wszyscy, jakbyśmy to uzgodnili oderwaliśmy się od siebie i zaczęliśmy uciekać. To był już koniec bitwy. 
Zatrzymałam się kawałek od miejsca walki. Słyszałam jeszcze, jak jeden z kotów przebiega blisko mnie. Może spróbuję go dogonić? Kot biegł w kierunku centrum mojego byłego klanu. Może to uznać za oddanie mu terytorium.
Ruszyłam biegiem za wojownikiem, przez dłuższy czas niczego nieświadomym. Kot biegł prosto do obozu Klanu Wschodu. To dobre miejsce, by się z nim rozprawić. Wbiegłam na polankę zaraz po nim. Spodziewał się mnie, gdyż stał już gotowy do walki.
- Kim jesteś? - zasyczał groźnie. Odeszłam dwa kroki w tył.
- Mordercą... - westchnęłam cicho. Nie umiałam znaleźć prostszej odpowiedzi. Te słowa nie wywarły na kocurze wrażenia. Nawet nie oczekiwałam tego.
- Mordercą, hę? - zadrwił kocur. - Kogo zabiłaś?
- Thunderstar'a - odparłam spokojnie. - I Hawkfrosta.
- A wiec to się stało z Klanem Wschodu... Gdzie reszta klanu?
- Nie żyją.
- Ich też zabiłaś?
- Nie.
- Więc co się stało? - Kocur podszedł bliżej.
- Śledziłam ich. Wędrowali parami. Nasze kotki zachorowały na zielony kaszel, możliwie już są martwe. Kocury utonęły w Błękitnej rzece, a kocięta znalazłam martwe w lesie, możliwie zmarły z głodu.
- I tylko ty, z tak wielkiego klanu przeżyłaś... Uważaj bo uwierzę!
Drwi z nas? - głos w mojej głowie ponownie przemówił. Ma rację. Nie puszczę mu tego płazem!
Rzuciłam się na kocura i zaczęliśmy walkę.

<Blackstar?>
Uważaj, bo Morning jest w formie C:<

Ekhem...

Ze względu na to, że Klan Nocy i Klan Klifu cierpią na brak kotów, podjęłam decyzję, że dołączanie do Klanu Wilka będzie wstrzymane, aż oba klany dotrą do ilości 8 kotów.
~Dobroduszny Wolfstar :3

27 grudnia 2015

Od Blackstar'a

Ostatnio mało się działo tu i tam... Nie słychać było ani czuć przeciwnych klanów. Zostały tylko trzy - Klan Nocy, Wilka i Klan Klifu. Tak jak to wcześniej miałem zamiar będę ich powoli wyniszczał. Powoli będą zdychali... Będę to kontynuował choćbym sam miał zostać lub nawet zginąć! Planuję coś... i choć czuję, że sam to zrobię i inni będą mnie nazywali psychopatą to ja i tak... nie przerwę tego. Sprawcę, że Klan Nocy będzie najlepszym klanie w dziejach tego lasu i wszyscy zapomną już o Fireheart'Cię, tylko będą wspominać mnie!
Zanim się obejrzałem byłem już na terytorium jednego z klanów, które przestały istnieć. Szybko zaznaczyłem nowe granice i już jesteśmy więksi... No może nie więksi, ale większe tereny łowieckie to więcej jedzenia nie? A więcej jedzenia to lepsze wyżywienie.
Chodziłem sobie i zamierzałem moje nowe tereny. Wtedy poczułem smród Klanu Wilka z jednej i Klanu Klifu z drugiej. Po chwili ukazały mi się dwa koty z przeciwnych klanów.
- Wynoście się stąd! - syknąłem gotowy do ataku.
- Niby czemu? - zapytał kociak z Klanu Wilka.
- Bo to moje tereny. Powąchaj. - wysyczałem gniewnie. Koty patrzyły na mnie z wyższością. - Domowe kociaki ogłuchły?! Wypad! - werzasnąłem na cały las. Koty nie miały zamaru się ruszyć. Rzuciłem się na tego z Klanu Klifu, a ten z Klanu Wilka rzucił się na nas obojga i zaczęliśmy wszyscy walczyć między sobą. Miałem ranę na czole, ale wciąż walczyłem zazarcie o terytorium.

<Ktoś z jakiego kolwiek klanu???>

Pewna informacja

Tak, Thunderstar miał jeszcze szansę, ale ze względu na "pewne sprawy"... No cóż, po małej kłótni uznał, że on, i cała jego rodzina odchodzą z klanu. Z powodu tego, iż w tym klanie tylko jeden kot, to znika on z powierzchni. Zostały tylko 3 klany. Który opanuje las? A kij tam wie.

~ Wolfstar


P.S. Każdy kot z klanu, który miał nieobecność ginie. Po pierwsze: większość klanu nieobecna? To chyba jakiś żart! A po drugie: Thunderstar podczas wyżej wspomnianej kłótni poprosił o usunięcie tych kotów. Jak ktoś ma wonty, to do niego. 

~ Morningdew
P.P.S. Kradnę sobie jednego kociaka :3

Witamy ich w Klanie Gwiazd


Powód: Zabity przez Morningdew
Powód: Zabity przez Moringdew
***
Oprócz nich do Klanu Gwiazd trafia też reszta klanu, poza trzema kotami, które zostają samotnikami.
Dwie kotki trafiają też w Miejsce, Gdzie Brak Gwiazd.

Będziemy tęsknić!
Wcale nie -.- 
...
(no może troszkę, za Thunderem)

Od Mistykit C.D Owlkit

Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Kocięta w żłobku zaczęły poszukiwać swoich legowisk. Deerkit siłowała się przez chwilę z Badgerkitem, a Owlkit wymknęła się ze żłobka. Widząc to oblizałem wąsy i ruszyłem za nią. Nie mogłem pozwolić by robiła coś czego ja nie ja mogę. Wyturlałem się przez wejście z paproci, wciąż śledząc kicię.
Udawałem, że śledzę borsuka (tak, wiem, że są niebezpieczne xd). Przyczaiłem się nisko w trawie, tak aby mój pręgowany grzbiet nie wystawał poza czubki zdzibeł. Starałem się przenosić ciężar ciała raz na tylnie łapy raz na przednie, balansując, aby nie wydać żadnego dźwięku. Owlkit właśnie wracała z jaskini lidera.
Zaczaiłem się w paprociach, po czym gdy była wystarczająco blisko, wyskoczyłem w powietrze odpychając się tylnimi łapkami. Kicia nie zdążyła zrobić uniku. Poturlaliśmy się razem w dół zbocza, aż Owlkit nie odskoczyła.
- Przestań ciągle atakować! - burknęła. - Masz kompleksy, bo jestem silniejsza od ciebie?
"Tak."
- Nie - prychnąłem. Jednak prawdą było to, że jako jedyna z kociąt Owlkit, dorównywała mi siłą. Nie mogłem tego tak zostawić. Kicia usiadła i zaczęła lizać łapę. Ja otoczyłem się ogonem.
- Za parę dni staniemy się uczniami na wojowników - westchnęła poważniej. - Nie mogę się doczekać kiedy wreszcie wyjdziemy w teren i będę mogła ci osobiście skopać dupsko.
- Uwierz mi, ja poza obozem jestem jak dziki wąż - pokazałem kły. - Przed niczym się nie zlęknę i kąsne każdego! Nawet borsuka!
- Oj zamknij się - Owlkit pacnęła mnie łapą. - Jesteś śmieszny.

<Owl? Brak weny soł macz>

Od Morningdew

– [...] Dobrze wiesz, że nigdy nie urodzisz kociąt Morningdew. Musiałem to zrobić dla dobra klanu. – Ton głosu Desertstara był poważny i zdecydowany.
– Ale jak mogłeś?! Ja myślałam... że mnie kochasz... Dlaczego mnie okłamywałeś? – jęknęła szara kotka.
– Morningdew, nie pleć głupstw! Oczywiście, że cię kocham! Jednak sama mówiłaś, że "dobro klanu ponad wszystko". Chciałem dla Klanu Traw jak najlepiej, chciałem żeby się powiększał. Skoro ty nie urodzisz moich kociąt to zrobi to Woodpelt. Nie bądź śmieszna! Pomyśl o klanie!
– Nie chodzi tu o to, że mnie odrzuciłeś. Chodzi mi o to, że przyszło ci to tak łatwo. Kiedy ja płakałam ty bawiłeś się z nią w najlepsze! To było jak zdrada! Jak łamanie Kodeksu Wojownika!
– Więc po śmierci trafię w Miejsce, Gdzie Brak Gwiazd.
Morningdew ponownie obudziła się ciężko dysząc. Sny o Desertstarze śniły się jej coraz częściej. Spotykała go w ciemnościach, widziała we wspomnieniach... Każdy sen mówił jej, że trafi w przeklęte miejsce, w Miejsce, Gdzie Brak Gwiazd. Obrazy z koszmarów przypominały jej, że wśród członków Klanu Gwiazd nie będzie dla niej miejsca. Przecież to ona zabijała kocięta, to ona walczyła ze swoimi przyjaciółmi, to ona pozbawiła życia swojego ukochanego, przywódcę i przyjaciela. Była zła, a każdy sen tylko jej o tym przypominał. 
Kotka podniosła się z ziemi i wyszła z jaskini. Gdy tylko spojrzała w górę zobaczyła Srebrną Skórę i wszystkich członków Klanu Gwiazd. Skierowała swój wzrok w kierunku małej, delikatnie różowej gwiazdki.
– Longfur, moja siostro – westchnęła. – Czy przeze mnie wszyscy muszą cierpieć? Kiedy patrzysz na mnie musisz być smutna. Łamałam zasady, którymi żyłam, pozwoliłam by zaślepiła mnie miłość i byłam obojętna kiedy cię zabijano. Kiedy umarłaś... Sama miałam ochotę się zabić. Ale pomściłam cię. Jednak zło ze mną pozostanie. Nigdy się już nie spotkamy. 
Morningdew opuściła głowę i odwróciła się w kierunku jaskini lidera. Thunderstar, pomyślała kotka i ruszyła powolnym krokiem w kierunku wejścia. Przysiadła na chwilę przed jaskinią. 
Zrób to! – odezwał się jakiś głos w jej głowie. Kotka weszła do środka, gdzie spał spokojnie przywódca. Uniosła łapę w górę wystawiając swoje długie, srebrzyste pazury i... rozdarła brzuch kocura. Wnętrzności wylały się obok niego na ziemię przykrywając ją krwią i wodą. Thunderstar wydał z siebie przeraźliwy jęk, jednak bardzo cichy. Otworzył oczy i spojrzał na kotkę.
– Czemu? – spytał, po czym przestał poruszać klatką piersiową. Morningdew wylizała swoją łapę z krwi i odwróciła się do wyjścia. Niestety nie udało jej się opuścić jaskini bez świadków. Na zewnątrz spotkała Hawkfrosta.
– Morningdew? Co ty tu robisz? – spytał nieco zaskoczony kocur.
On wie! – głos w głowie kotki ponownie się odezwał. Morningdew musiała działać szybko. Rzuciła się na kocura i zaczęła z nim walkę. Hawkfrost szybko zrozumiał, że to nie są głupie żarty. Ogarnięta furią szara pokazała swoją siłę. Kilka szybkich ruchów i miała szyję kocura w paszczy. Mogła go zwyczajnie udusić, jednak zrobiła coś o wiele bardziej brutalnego. Zaczęła rozszarpywać gardło kocura machając jego ciałem na różne strony. W pewnym momencie ciało Hawkfrosta wypadło jej z zębów, a krew z jego szyi zachlapała okolice wejścia do jaskini lidera i sierść Morningdew.
Kotka podniosła głowę i spojrzała przed siebie. Zobaczyła członków klanu, przerażonych. Wśród nich była też Winterheart, która rzuciła się w kierunku wejścia do jaskini lidera spychając Morningdew z drogi. 
– Nie! – krzyk kotki otrzeźwił cały klan. Już wiedzieli, mieli pewność, ze Thunderstar nie żyje. Tymczasem Morningdew zniknęła w wyjściu z obozu.

Od Morningdew



{pierwszy raz zrobię to w pierwszej osobie…}

Witamy w Klanie Wschodu, gdzie wszystko idzie zawsze po… po niczyjej myśli… No, przynajmniej nie po mojej. Minęło trochę czasu, od kiedy tu dołączyłam. Sporo się pozmieniało. Pamiętam doskonale mój ból, kiedy zobaczyłam trzy koty: dużego, milutkiego przywódcę, niepozornego, burego kocurka i dobroduszną biało-rudą medyczkę. Dzisiaj jednak jest inaczej. Nasz klan urósł i nadal rośnie. Dziś otacza mnie dziewięciu dorosłych wojowników, a nasza królowa wychowuje siedmiu nowych uczniów. Och, Gwiezdny Klanie! Ile ja bym dała, żeby moje nauki spłynęły na jednego z tych maluchów! Jednak nie mam co liczyć na zostanie mentorem będąc w kłótni z przywódcą… Chyba nadeszła pora na przeprosiny…
Powoli ruszyłam w kierunku jaskini królowych, w której jak dobrze wiedziałam spotkam                 Thunderstara. Kocur nie chce zostawić swojej partnerki samej, nie dziwię mu się. Szczęście ma on inne zamiary niż tamten szczur Partiskin! Och! Jak to dobrze, że nasze kocięta są bezpieczne.
Ostrożnie weszłam do przedsionka jaskini. Pachniało tu Thunderstarem, Winterheart i ich dziećmi. Trop kocura był świeży – bardzo świeży. Był teraz z rodziną.
– Thunderstar? Możemy pogadać? – spytałam szeptem.
– Co jest Morningdew? – mruknął nieprzyjemnie przywódca.
– Zwyczajnie wyjdź.
Usłyszałam jak kocur wstaje, po czym podszedł do mnie. Wycofałam się na zewnątrz – nie miałam ochoty rozmawiać w ciemności.
– Słucham? – mruknął.
– Przepraszam. Wiem – nie powinnam się rządzić. Po prostu mam swoje metody… Swoje dziwne metody…
– Co cię w ogóle uderzyło, że odstawiłaś tę szopkę? Nie chodzi mi o obrażanie mnie – co masz do pieszczoszków dwunożnych? To normalne koty – jak my. Bardzo uraziłaś tym Winterheart. Zdajesz sobie sprawę, jak musiało być jej przykro?
– Wiem. Chyba ją też muszę przeprosić… Ja zwyczajnie jestem nieco uprzedzona co do takich kotów. Nie masz zielonego pojęcia, przez co przeszłam. To wszystko mnie przerosło… Jestem jeszcze bardzo młodym wojownikiem. Gdybyś wiedział, co robiłam kiedyś… Wyrzuciłbyś mnie z klanu…
– O czym ty mówisz?
– To długa opowieść… Zbyt długa… Nie będę się tu rozdrabniać na szczegóły. Po prostu była banda domowych kociaków, która dobrze zadbała, bym zapomniała o Kodeksie Wojownika. Ufałam im i w nich wierzyłam… Ale byłam głupia!
– Morningdew!
– Zabijałam kocięta! Zadowolony?! Desertstar mówił, że to dla naszego dobra, że tylko umocni naszą pozycję w lesie… Byłam taka ślepa… Dopiero moja siostra, Longfur zorientowała się, co robimy. Te koty… oni rządzą się własnymi prawami! Aż mnie dziwi, że Winterheart jest taka jak my!
Thunderstar zmierzył mnie nieco przerażonym spojrzeniem.
– Nie zrobię krzywdy naszym kociętom, przysięgam! – zaprzeczyła szybko. – Chcę się trzymać od tego po prostu z daleka…
– Czy to prawda? Wszystko co mówisz?
– Tak. Przepraszam cię z całego serca za problemy, które sprawiam.
– Dziękuję. Teraz wybierz jeszcze jednego wojownika i ruszajcie na patrol. Chcę mieć pewność, że inne klany nie naruszają granicy.
Pełna entuzjazmu odeszłam od przywódcy. Znów powróciłam w jego łaski! Czy może być coś lepszego niż zaufanie? Raczej nie.
Wybrałam sobie Fireheart’a. Wydał mi się najbardziej godny zaufania ze wszystkich kotów obecnych w obozie (inni polują). Nie przekonałam się jeszcze do Ivypool i Sandstorm. Nowe kotki w klanie nie wróżą nigdy nic dobrego. Przynajmniej mi… Kiedyś zostaną królowymi, jak Winterheart. Ach… Ile ja bym oddała, żeby zostać w przyszłości królową! Miałabym kocięta, małe puchate kulki…
– Wszystko w porządku? – usłyszałam nagle pytanie.
– Tak Fireheart. W jak najlepszym… – odpowiedziałam z obojętnością. Kocurowi taka odpowiedź wyraźnie się nie spodobała.
– Co się dzieje?
– A co cię to obchodzi? Mieliśmy patrolować granice, a nie dzielić języki!
– Przepraszam…
Wiedziałam, że to ja powinnam go przeprosić, jednak nie mogłam. Jakaś część mnie mi tego zabraniała. Po prostu ruszyliśmy dalej przed siebie, aby obejść terytorium, powęszyć i mieć to z głowy.
Nagle poczułam obcy zapach. To był kocur, samotnik, niewątpliwie. Rozejrzeliśmy się wokoło i ujrzeliśmy ogromny koci cień zerkający na nas z gałęzi pobliskiego dębu. Kocur zeskoczył na ziemię i zgrabnie wylądował pomiędzy nami. Nagle poczułam jak siły mnie opuszczają. Olbrzymia kupa rudego futra stała przede mną i przyglądała mi się żółtymi oczyma. W życiu widziałam tylko jednego kota, który byłby od niego większy.
– Kim jesteś? – spytałam niepewnie. 
– Na imię mam Onyx i wiem, że jesteście wojownikami – oznajmił z dumą kocur. – Szukałem was.
– Pieszczoszek dwunożnych nas szukał? – zdziwił się Fireheart.
– Szukałem klanu, do którego mógłbym dołączyć – oznajmił Onyx. Wymieniliśmy z Frehartem spojrzenia.
– Możemy cię zabrać do naszego przywódcy, ale to on zadecyduje, czy zostaniesz, czy też masz odejść.

Thunderstar zgodził się zostawić kocura z nami. Nadał mu nowe imię - Onyxhunter. Niewiele różni się od poprzedniego. Ja nazwałabym go Bigfoot lub jakoś podobnie. Imię samo w sobie nie robi wrażenia. Przypomniał mi się Wildfang, który nosił wcześniej imię Wolffie. Ja nazywałam koty o wiele lepiej niż Thunderstar.

Od Owlkit CD Mistykit

Oblizałam wargi z krwi i ziewnęłam. Rozejrzałam się bo żłobku. Za parę dni opuszczę go, zostanę terminatorką! Na samą myśl o tym, dostawałam zimnych dreszczy. Będę się nazywać Owlpaw! A moje wojownicze imię? Może Owlbeak? Owlfeather? Tyle propozycji! Wyjrzałam ze żłobka. Byłam już duża, i mogłam wychodzić z niego, ale miałam trzymać się blisko. A gdyby tak... Mama zajadała się swoją porcją. Ostrożnie postawiłam łapę na trawie. Potem kolejną, jeszcze jedną. I puściłam się biegiem po obozie. Ledwie wybiegłam, wpadłam na coś. Oszołomiona spojrzałam w górę. Moim oczom ukazał się czarny jak noc kocur. Nie wyglądał na kogoś, kto lubi bawić się z uciekinierami. Spojrzał na mnie surowo, a ja wypaliłam pierwsze lepsze kłamstwo, jakie przyszło mi do głowy.
- Taty szukam!
- Huh? Nie wyglądasz jeszcze na terminatora.
- Y... Będę nim za... za... kilka dni! - rzuciłam szybko i wycofałam się do tyłu.
Yrgh. W moim klanie muszą być takie straszne koty? Kiedy oddaliłam się już wystarczająco, rozejrzałam się. Legowisko lidera nietrudno było zobaczyć. Większe było tylko miejsce, gdzie sypiali wojownicy, ale za to nie takie majestatyczne. Pokłusowałam do wejścia. Tata mnie rozpozna? To chyba jasne. Mama mówi często, że jestem do niego podobna. Nastroszyłam sierść, kiedy usłyszałam szelest liści. Po chwili z mroku wychylił się potężny, umięśniony kot. Jego zielone oczy spojrzały na mnie, a ja poczułam, jak duma we mnie topnieje. Ale on uśmiechnął się tylko.
- Owlkit, czy ty nie jesteś za mała na takie wycieczki?
- Tata? - wydukałam tylko.
Wolfstar stłumił w sobie śmiech i złapał mnie delikatnie za kark.
- Tato, ja niedługo zostanę terminatorką! Będę walczyć, a ty mnie łapiesz jak małego kociaczka! - pyskowałam.
- A skąd taka pewność, że niedługo?
Rozejrzałam się po łące. Nie wyglądała jakoś groźnie. Jeśli taka jest reszta świata, to największym zagrożeniem na świecie jest chyba rozwścieczona mama.
<Ktuś? :D>

26 grudnia 2015

Od Deerkit

  Westchnęłam i machnęłam moim ogonkiem. Spojrzałam w lewo, w prawo, jednak zdecydowałam się na to pierwsze i skoczyłam na Badgerkit'a. Braciszek nie ogarnął sprawy, więc ugryzłam go w ucho. Och tak, uwielbiam przyczyny bez sensu. Ten jednak opanował sztukę walki i zaczęliśmy fukać na siebie, co minutę wzajemnie gryźć ogony i uszy oraz syczeć na siebie.
 -- Jestem Badgerstar i rozkazuję ci nie gryźć mnie!-- wykrzyknął nagle kocurek. Najwidoczniej chciał stworzyć nową zabawę. 
 -- A ja jestem Deerstar i jestem z Klanu Jeleniów! Mam prawo cię gryźć, bo jesteśmy z różnych klanów!-- powiedziałam stanowczo, naskakując na brata.
 -- Przestań!
 -- Nie!
  Badgerkit wyswobodził się z moich ząbków i pobiegł gdzie indziej. Ja potruchtałam za nim. Przebiegliśmy tak cały "żłobek". 
 -- Idiota.-- syknęłam i usiadłam tyłkiem na ziemię.
 -- Co powiedziałaś?-- zapytał nagle brat, zatrzymując się. O, plan się udał. Z szybkością pioruna ponownie wskoczyłam na grzbiet kotka i powaliłam na ziemię, przyciskając łapy.-- Zostaw mnie, lisi bobku!-- warknął on, próbując się wyswobodzić z moich łap. Jednak zostawiłam go tak, jak teraz leży i uśmiechnęłam się chytrze.
  Patrzyłam z zielone oczy kocurka. Przypominały tatusia. Ach, gdzie jest tatuś?
 -- Dobra, masz szczęście.-- parsknęłam i pobiegłam do mamy, jednak Badgerkit nie ustawał i skoczył na mnie.

<Badgerkit?>

Od Mintleaf (Opowiadanie konkursowe)

Beatrice!- usłyszałam głos. Kochany głos mamy, gotującą coś pysznego. No tak, przecież ona jest urodzoną kucharką.
  Odwróciłam się, i, bez śladu uśmiechu, zeszłam po schodach.
- Tak?- spytałam. Poprawiłam swoje białe włosy, pod którymi się kryło się miejsce, gdzie nie ma ucha.
- Zaraz obiad... idź zawołaj tatę!- powiedziała matka, lecz później ododała informację: Jest w swoim pokoju.
  Pogłaskała mnie po głowie, i uśmiechnęła się czule. Kiwnęłam głową, i poszłam do ojca.
Przechyliłam drewniane, lakierowane drzwi, i zaglądnęłam do środka. Jasna komnata, z niebieskim dywanem, karmazynową kanapą, fioletowymi zasłonkami w malownicze kolorowe kwiatki oślepiły mnie na chwilę. Później jednak wszystko się poprawiło.
- Tato?- spytałam cicho. Otworzyłam drzwi szerzej, od czego wydały one przeraźliwe skrzypnięcie.- Jesteś tam?
  Ojciec przeglądał jakieś "szare" papiery. W rzeczywistości, były szare.
- Tato?- spytałam, ciut głośniej. Ten nagle spojrzał na mnie, i schował papiery do środka brązowej koperty.
- Tak, córeczko?
- Obiad.
- A! Już idę!- uradowany, wyszedł z pokoju.
  Byłam ciekawa, co tam tata chował w tych papierach? Jednak nie chciałam być nazbyt ciekawska, i poszłam za ojcem do kuchni. Gdy już tam byłam, zjadłam szybko pomidorówkę i makaron z truskawkami i słodką śmietaną.
- Dziękuję.- mruknęłam cicho, i poszłam do swojego pokoju.
  Spakowałam się do szkoły, która była jutro, i usiadłam za biurkiem. Wzięłam mój zeszyt z Japonią... z tym krajem, do którego marzę polecieć.
  Zaczęłam rysować. Bazgrolić coś, czego nie można było nazwać "czymś". To był... kot? Biały kotek z niepospolitymi plamkami na łapach i z oderwanym uchem, które ma jakąś swoją historię.
  Do pokoju weszła mama, uśmiechnięta, jak zawsze, i tata, również ucieszony.
- Bet... mamy dla ciebie prezent...- zaczęła matka.
- Z jakiej to okazji?- spytałam, i uniosłam prawą brew.
- Po prostu chcemy, abyś była szczęśliwa...- odpowiedział ojciec, i wziął z torby...
Kimono! Czerwone, z sakurą na dole! Jednak nie umiałam uśmiechnąć się... dlaczego?
- Dziękuję!- powiedziałam, i wzięłam japońską suknię. Uściskałam rodziców, oni mnie, i szybko założyłam kimono.
  Nie dokończyłam swojego rysunku, poszłam od razu spać, w sukni...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~

  Zadzwonił budzik. momentalnie usiadłam na łóżko, a czerwona japońska suknia była na mnie.
Szybko się uczesałam. Przypomniałam sobie, że dzisiaj jest w szkole festiwal Japonii! Pozostawiłam kimono na sobie. Szybko zeszłam ze schodów, weszłam do kuchni i wzięłam śniadanie. Pomachałam rączką mamie i tacie, i pobiegłam do szkoły. Nagle zderzyłam się z kimś. Upadłam na ziemię, po czym popatrzyłam na winowajcę.
Był to jakiś chłopak, trochę wyższy ode mnie, z ciemno-czerwonymi włosami. Dokładniej go nie widziałam, przez łzy obraz był rozmazany. Miał w ręce piłkę do football.
- Prz-przepraszam...- szepnęłam. Chłopak pomógł mi wstać. On spojrzał na mnie, a ja na niego...
Pobiegłam dalej, i, nie wiedzieć czemu, miałam łzy w oczach.
- Czekaj!- wykrzyknął brunet, jednak ja już byłam daleko od niego.
Pojawiłam się przed szkołą. Weszłam do niej. Inni mieli jakieś dziwne papierowe stroje.
Popchnęli mnie. Spadłam na podłogę, i skuliłam się. Ścisnęłam mocno oczy, czekają czegoś okrutnego.
  "Proszę bardzo! Zabijcie mnie! Droga wolna!" krzyczałam w myślach. Kopnęli mnie w plecy. Skuliłam się jeszcze mocniej.
- Proszę przestać!- kobiecy głos zadźwięczał nade mną. Otworzyłam oko. Potem drugie... Wstałam, trzymając się za głowę...-Panna Beatrice? Dobrze się pani czuje?
  Ten głos należał do pani Dyrektor. Ta się odwróciła do dręczących mnie chłopaków.
- Jeszcze jedno takie, i wydalam/tak bardzo wydalam♥/ was ze szkoły! Zrozumiano?!
- Tak, proszę pani...- powiedzieli, z ukrzyżowanymi palcami za plecami.
  Chciałam powiedzieć, że to już najwyższa pora, by usunąć ich ze szkoły... ile razy już tak mi robili?!
Jednak mój charakter na to nie pozwalał. Kiwnęłam głową. Zadźwięczał dzwonek. Zaczął się Festiwal Japoński. Poszłam do sali, w ogóle zapominając o Dyrektor i innych. Szłam, patrząc w dół. Nazbyt dobrze znałam drogę do sali gimnastycznej, która prowadzi nas do podwórza, gdzie będzie ten Festiwal.
Weszłam na dwór, i, poprawiając włosy, ruszyłam w stronę miejsca, gdzie mają siedzieć uczniowie. Usiadłam na szare krzesło, po czym patrzyłam w dal.
  Wreszcie zaczął się Festiwal! Na początku Japonki tańczyły, później gra z ogniem, a na końcu zapraszali jakiegoś ucznia na scenę.
- No to wybieramy...- zamyślił się Japoniec z jego narodowym akcentem.- Ciebie!- pokazał palcem...
Na mnie! Wstałam powoli, i, przechodząc ostrożnie między krzesłami, weszłam na scenę. Ukłoniłam się, jak to damom należy, i poprawiłam włosy, od czego Japończyk ujrzał to, czego nie mógł zobaczyć.
Widać, że żałował, iż mnie wybrał. Bał się mojej osoby... Od razu zrozumiałam - muszę zejść ze sceny jak najszybciej.
  Odwróciłam się, i, powstrzymując płacz, jak najszybciej wyskoczyłam ze sceny.
  Ten dzień był najgorszy z najgorszych, czyli ze wszystkich. Wytarłam łzę, i wpadłam znowu na kogoś. Była to blondynka.
- Przepraszam...- powiedziałam bardzo cicho, i szybko wstałam. Biegłam dalej.
  Nagle pojawiłam się przed moim domem. Weszłam do niego, i, patrząc w dół, weszłam po schodach.
- Kochanie!- zawołała mama z dołu.- Lekcje już się skończyły?
  Nie odpowiedziałam. No bo po co? I tak nie zrozumie niczego przez mój "szloch"...
  Zamknęłam oczy... i zasnęłam...
  Czekaj... czy to.. sen?
  Las... Znowu tej kolejarz...
  Nagle wszystko się jakby zatrzymało. Widziałam samą siebie, a przed moim gardłem był nóż. Człowiek się złowieszczo uśmiechał. Za nim ujrzałam... tego chłopaka? Tego z ciemno-czerwonymi włosami... Tak, to był on! Jednak już widziałam go wyraźniej. Miał rozczochraną fryzurę, zielone oczy, bluzę takiego samego koloru co jego włosy... Bladą twarzyczkę przyozdabiały rany.
  Widać było, że miał krzyknąć... Dlaczego?
  I wszystko się poruszyło, a ostry srebrny nóż wetknięto do mojego gardła... Krzyk rudego chłopaka przelatywało się echem...
  Odruchowo podniosłam głowę, i otworzyłam oczy. Tak, to był sen... Ale w sumie, dobrze by było, gdyby to się wydarzyło naprawdę...
  Zaraz.. co ja gadam?! Albo...
  Zrobiłam głęboki wdech i wydech, i usiadłam na łóżku. Wstałam, otworzyłam okno. Na końcu zeszłam na dół po drewnianych schodach, i wzięłam ciastko upieczone przez moją mamę.
  Poszłam na górę, położyłam się na łóżku, i spróbowałam zasnąć. Może się to udało...
  Nagle obudziło mnie światło... Otworzyłam słabo oczy, i je znowu zamknęłam od jasnego światła. Był słoneczny poranek... Usiadłam na łożu, i zasłoniłam rękoma oczy. Słoneczne promienie oświecały cały pokój. Podniosłam się z lekkim trudem, i ubrałam się już normalnie.  Nałożyłam na siebie miętową sukienkę z białymi kropkami  i uczesałam włosy tak, że końcówki były "zakręcone" /magia xdd/. Zeszłam po schodach, pożegnałam się z mamą, nakładając trampki. Wyszłam z domu, i podbiegłam do szkoły. Kiedy już dotarłam do celu, weszłam do placówki, i od razu się potknęłam, nie wiem jak... Okazuje się, że ktoś mi podstawił stopę, a ja upadłam na kogoś... Był to ten sam chłopak, którego widziałam wczoraj i we śnie!
- Emm... Lepiej na siebie uważaj...- powiedział, i popatrzył się na mnie. Kiwnęłam głową, i odsunęłam się od chłopaka. Już chciałam pójść, jak on złapał mnie za rękę.- Poczekaj! Jestem Jack. Kiedy się spotkaliśmy przedtem... chciałem ci to powiedzieć...
  Spojrzałam na niego, i, milcząc, patrzyłam w jego zielone oczy. Jednak, nie myśląc już o szczegółach, zrobiłam nieufny krok... do przodu? Podniosłam głowę do góry, i powiedziałam.
- Beatrice. Mam na imię Beatrice.
  Obróciłam się na pięcie, i poszłam w stronę sali, gdzie mamy lekcje. Później zadzwonił dzwonek. Weszłam do klasy. Była Matematyka... Nie wielbiłam jej za bardzo, szczególnie, jeżeli siedzę sama w ławce na końcu...
  Jednak Jack też wszedł do sali. Nauczyciel powiedział mu, żeby usiadł ze mną, bo innych wolnych ławek nie było. Z uśmiechem na twarzy od razu powędrował w moją stronę. Inni patrzyli na niego ze zdziwieniem. No tak, to przecież jedyny uczeń, który się ze mną zakolegował. Jakieś chichoty się rozniosły po klasie, a ja przesuwałam swoje książki, po prostu tak.
Jack podszedł, usiadł na krześle i rozłożył wszystko potrzebne do lekcji. Nauczyciel wziął podręcznik, i podszedł do tablicy.
- A więc... Dzisiaj zaczniemy temat o układzie współrzędnych.- zaczął.
  Nagle chłopak, który siedzi przy mnie wysłał mi karteczkę z ciepłym uśmiechem. Wzięłam papierek, a na niej było napisane dość ładnym pismem:

"Pójdziemy na lody po lekcjach?"

  Uśmiechnęłam się słabo, i od razu wzięłam się za odpisywanie. Potem dałam mu ten kawałek papieru.
Widocznie uradowany moją odpowiedzią, spojrzał z końca sali na pana. Tablica była rozpisana jakimiś czarnymi cyferkami. Napisałam to wszystko w zeszycie w kratkę, a Jack postąpił tak samo, tyle że później. Poprawiłam włosy, i narysowałam na końcu zeszytu znowu tego lisa...
  Dlaczego ciągle go rysuję?! Może... to znak?
  Nie... Na pewno nie...
  Jack zauważył moje zamieszanie, lecz nic nie zrobił. Spojrzałam na niego, i nagle...
  Zadzwonił dzwonek. Wyszliśmy z sali. Po Matematyce było jeszcze kilka lekcji.
Koniec szkoły na dzisiaj. Zatrzymałam się obok drzwi, i napisałam SMSa do rodziców, że idę z kolegą na lody. Zgodzili się. Poczekałam na Jack'a, a tego długo nie musiałam zrobić. Wybiegł ze szkoły jak opętany, i mnie zauważył. Podszedł do mojej osoby i się uśmiechnął.
- Idziemy?- spytał ciepło. Skinęłam głową w znak zgody. Chłopak wyszedł ze szkoły, a ja za nim.
  Po kilku minutach milczenia, nagle ten się odezwał:
- Jakie sobie wybierzesz lody?
  Zamyśliłam się, przyśpieszyłam krok tak, że porównałam się z Jack'iem.
- Raczej truskawkowe.-  odpowiedziałam cicho.
- Ja też!- powiedział radośnie. Pojawiliśmy się przed lodziarnią.
 Jack najpierw wpuścił mnie, a on wszedł do miejsca na końcu. Wziął pieniądze z kieszeni, i zauważyłam, że tyle to by starczyły na 2 loda. Podszedł do kasy, a ja stałam jak wryta. On zapłaci za moją porcję? Może to dlatego się mnie zapytał o smak?
  Po chwili przyszedł, trzymając w rękach lody, i kiwnął w stronę wolnego stolika. Poszłam tam powoli, a ten dał mi porcję. Truskawkowe.
  Usiedliśmy, i zaczęliśmy jeść. Pyszne były, wręcz znakomite.
- Dlaczego zapłaciłeś za mnie?- spytałam ściszonym głosem, spod łba patrząc na Jack'a.
- No...- zaczął nie pewnie. Pozbierał słowa w głowie, i powiedział:- Po prostu chciałem być uprzejmy... do tego jesteś moją koleżanką, więc wiesz...
  Skinęłam głową w znak zrozumienia.
- Jesteś moim pierwszym kolegą, albo nawet przyjacielem.- uśmiechnęłam się słabo.
Kiedy już skończyliśmy, musiałam iść do domu. Pomachałam mu "łapką", i poszłam w swoją stronę z ciepłym uczuciem na sercu.

  Była noc... Zasnęłam, i pojawiłam się znowu w tym lesie. Martwe ciała kotów leżały na leśnej trawie.
  Nagle byłam w jakimś jasnym pomieszczeniu. Gdzieś widniały blade, czerwone plamy krwi. Poszłam do przodu, i pojawiłam się w jakiejś przestrzeni, zapełnionym kartami...
  Zagubiłam się... Spadałam... Co miałam ze sobą zrobić? Otworzyłam oczy, i na chwilę dalej byłam w tym "karcianym świecie". Później coś się zaświeciło, mignęło...

  Obudziłam się nie tam, gdzie miałam, a dokładniej... na podłodze, obok łóżka. Był już dzień. Deszcz, ulewa. Wstałam, i, zostawiając kołdrę na podłodze, ubrałam się, uczesałam, umyłam. Byłam gotowa. Zjadłam omlet, i poszłam do szkoły.
  Tym razem nie było żadnych przeszkód ze strony innych. Ciekawe, dlaczego? Jednak nad tym już nie myślałam. Po chwili zadźwięczał dzwonek. Jack, ku mojemu zdziwieniu, stał pod szkołą. Na kogoś czekał...
- O! Jesteś!- wykrzyknął radośnie Jack z ciepłym uśmiechem na twarzy. Widocznie, jego słowa były adresowane do mnie... Podbiegłam do niego, z lekkim uśmiechem.
- Idziemy?- spytałam, patrząc na niego z dołu. Był wyższy ode mnie, więc jeżeli miałam mu dotknąć czubka głowy to zajęłoby dużo wysiłku.
- Idziemy!- odpowiedział, i weszliśmy do placówki.
  Dzwonek, lekcje, koniec. Przeciętny dzień... Ale czegoś mi tu brakowało...
  Nie było wyśmiewania się ze mnie. To było dziwne... A zarazem fajne.
 Deszcz lał jak z cebra. Nie miałam parasolki... Ale Jack, z ciepłym uśmiechem na twarzy, miał parasol. Podszedł do mnie.
- Idziemy?- spytał, i zaczął trzymać parasol nade mną.- Pójdę najpierw z tobą, a potem zmykam do swojego domu, hehe.- zachichotał. Uśmiechnęłam się, i kiwnęłam głową.
  Szliśmy pod deszczem. Czerwony parasol chronił mnie i Jack'a przed ulewą. Jeszcze kilka metrów, i będę tuż przed mym domem. Oczywiście, że po drodze skakaliśmy po kałużach i patrzyliśmy spod parasola, czy słońce już nie wyszło zza chmur. Było wesoło. Pierwszy raz się zabawiłam z PRZYJACIELEM.
- To ja już pójdę..- uśmiechnęłam się lekko Jack'owi, i weszłam do środka mego domu. Ten pomachał mi ręką na pożegnanie, i poszedł w swoją stronę.
  Nagle podbiegła do mnie mama, widocznie zmartwiona.
- Beatrice! Nie zamoczyłaś się?! Była straszna ulewa! Pewnie jesteś mokra do ostatniej niteczki!- po tych słowach matka dotknęła moje ubranie.- Sucha...! Bet, czy ktoś z tobą szedł?
- Em... Chyba...- odpowiedziałam.
- Czy to ten "kolega", który cię zaprosił na lody?- zaśmiała się mama.
  Kiwnęłam lekko głową, i odeszłam od niej. Matka stała dalej, śmiejąc się cicho. Weszłam do swojego pokoju i odrobiłam pracę domową. Wyciągnęłam mój zeszyt z rysunkami. Śladem od ołówka HB był znów ten kot.
  Rysowałam dużo szkiców z tym zwierzęciem. Od siadu do polowania na liczne mysze. Coraz szybciej i płynniej przesuwałam ołówkiem, i coraz bardziej wychodziły mi te rysunki. Aż nagle... Narysowałam tą kotkę w całości... To będzie tak jakby jej "projekt". Cała, łapki, mordkę, radosną, smutną...
  Nazwałam ją Mintleaf, sama nie wiem po co. Przestałam rysować, zamknęłam szkicownik i spakowałam się do szkoły. Założyłam na głowę słuchawki, i zaczęłam słuchać muzykę...
Nagle do mojego pokoju wszedł ojciec, z folderem. Cicho położył to na biurko, podczas gdy ja słuchałam muzyki, patrząc w ścianę i leżąc na boku. Drzwi od mojego pokoju się zamknęły, a ja lekko zamknęłam oczy.
  Krew, nóż, księżyc... w słuchawkach już nie było pięknego dźwięku spokojnej melodii, a psychopatyczny śmiech mężczyzny... Uciekałam, a wokół mnie był ogień...
  Otworzyłam znów oczy. Co się stało?
  Usiadłam na łóżku, i zauważyłam brązową kopertę z napisem "IMPORTANT".
 "Co to?" pomyślałam, wstając. Podeszłam do mojego biurka i wzięłam folder. Otworzyłam to... a tam... jakieś papiery.
  Moje zdjęcia z dzieciństwa, data urodzenia i powód mego brak ucha. Ale niczego prawie tam nie było. Same "Powód nie znany" itp. itd. Dziwne
  Wyśmiewają mnie przez to. AHAHAHAHA, BEATRICE NIE MA UCHA! Nie lubię tego. Naprawdę.
  Lecz później spotkałam Jack'a. Dobry przyjaciel, ale nie wiem, co do niego czuję. Załóżmy, że tylko jest przyjacielem. Nic więcej. Stałam, patrząc na jeden punkt. Dopiero teraz się zorientowałam, iż na jednym z dokumentów jest coś skreślone zielonym atramentem... Co tam było napisane? Coraz więcej zagadek, o tak.
  Zeszłam na dół po coś do picia. Chciało mi się coś wypić. Napiłam się soku pomarańczowego, i nagle...
  Zaczęłam się dusić. Trzymałam się za szyję, i przyklękłam na kolanach.
- Bet?!- do kuchni wbiegła zatroskana matka, i od razu wzięła telefon.- Halo?! Moja córka się dusi..!
Po 5 minutach przyjechała karetka, która mnie uwiozła do szpitala jak najprędzej. Coraz bardziej brakowało mi powietrza, i się mi wydawało, że się uduszę...
Zrobili wszystko co mogli... Nie widziałam, co ze mną robili, ponieważ zemdlałam...

~~~~~~~~~~~~~~~~~

- Beatrice... Beatrice...?- ktoś mnie szturchnął w ramię. Otworzyłam słabo oczy, a przede mną pojawiła się postać chłopięca. Był to Jack.- Na reszcie! Już myślałem, że cię straciłe... straciliśmy!- powiedział.
Złapałam się głowy dłoniami, i spróbowałam usiąść na łóżku. Udało mi się po kilku próbach, a ostatnia, i udana, powtórka była z pomocą przyjaciela.
- Co ja tu robię?- spytałam, lecz to pytanie było retoryczne...
- No... oddychasz, żyjesz. Chyba.- zamyślił się chłopak. Uśmiechnęłam się słabo.
Nagle do pokoju w szpitalu wparowała pielęgniarka.
- Panna Beatrice powinna odpocząć.- akcent doktorki był trochę sztuczny.- Proszę, niech pan Jackson wyjdzie stąd.
  Jack westchnął, i wyszedł z pokoju, w którym byłam. Pielęgniarka od razu zaczęła badania.
- Wszystko dobrze... ale panna musi odpocząć.- oderwała się ode mnie, i wyszła stąd.
  Zauważyłam moją torbę. Wzięłam ją, była na wyciągnięcie ręki, i wydostałam mój szkicownik. Otworzyłam na stronie gdzie był projekt Mintleaf. Zaczęłam coś nucić pod nosem...
Zapisałam to, co było w mojej głowie, na kartce w linijkę:
Come 
Lullaby
I can see your eyes
Deep inside
Dhining in the dark
You and I 
Falling in the stars 
Burn desire 
We will fight the night 
And all the lies
Riding thru the fire
We'll be free to fly 
Never-ending light
In the darkest night
You're the reason why
I don't wanna die
Away from the deep shadow 
We fly
Away from the deep shadow 
We fly 
Away from the deep shadow 
We fly 
We fly
We fly
Riding thru the fire
  Uśmiechnęłam się mimo woli, i zaczęłam skrobać obok tekstu jakieś szkice Mintleaf. Zaczęłam myśleć, a to nie było trudne. Słowa same mi się pisały pod moim ulubionym cienkopisem...
Dalej pisałam słowa, jakie przychodziły mi do głowy. Nagle do pokoju weszła mama, i podeszła do mnie.
- Dziecko ty moje... Na szczęście, że ciebie nie straciłam!- przytuliła mnie, bo siedziałam, opierając się plecami o poduszkę. Uśmiechnęłam się lekko, i też ją przytuliłam. Później ta odeszła, zostawiając mnie w białym pokoju.
  Zamyśliłam, poprawiając poduszkę pod plecy. Wzięłam moją torbę, i pogrzebałam w niej trochę. Znalazłam tam swoje lusterko. Spojrzałam przez nie na siebie i westchnęłam - brak ucha zmienia mój cały wygląd... na gorszy.
  Położyłam się. Nakłoniło mnie do snu, prawie zamykałam oczy. Lecz wszedł do mojego pokoju doktor z rodzicami.
- Nie wiemy, co się z nią stało.- przyznał pielęgniarz, trzymając w ręku clipboard.- Pewnie napój, który spożyła był otruty, bądź był w jakimś przypadku przeterminowany. Co pańska córka piła przed uwiezieniem ją do szpitala?- zapytał doktor, kręcąc wytwornie swoje równie obcięte wąsy.
- Sok...- odpowiedziała moja mama. Odwróciła się w moją stronę.- Jaki piłaś, kochanie..?
- Pomarańczowy.- z lekką chrypką odpowiedziałam, przysłuchując się rozmowie pomiędzy dorosłymi.
- Czyli, może spleśniał...- z zadumą mruknął "Wytworniś" (piękna nazwa, nieprawdaż?).
- Kupiliśmy go dzień przed... No...- zaczęła matka, jednak doktor jej przerwał.
- Zacznijmy od początku.- nerwowo powiedział ten.- Ona wypiła pomarańczowy sok, Pani zadzwoniła do nas, przyjechaliśmy, ona się dusiła, a teraz jest tutaj.- wskazał na mnie swoim z-manicure'owanym palcem.
- Tak...- powiedziała mama, patrząc na swoje odbicie w podłodze.
- A więc, czy w tym soczku było coś podejrzanego, na przykład... Jakiś Ninja wlał tam miksturę dla, otruty?!- zrobił dziwną minę i, wyrzucając gdzieś podkładkę na papiery i długopis, ustawił się jak na karate.
- Pan się chyba nie nadaje na doktora...- mruknęła moja mama. Pielęgniarz szybko poprawił krawat i wziął swoje rzeczy.
- Emm... Czyli, jakie są podejrzenia na temat tego chwilowego zaduszenia się?- spytał, zakładając jeszcze raz swoje okulary na nos.
- Nie wiemy...- powiedziała mama, siadając na łóżku, kątem oka patrząc na mnie. Również, z lekkim trudem, usiadłam na białym prześcieradle.
  Ten jednak kiwnął, i, westchnąwszy, zapisał coś na papierach.
- Khm... Napisałem, iż nie wiadoma przyczyna jej chwilowego zaduszenia się.- powiedział ten już bardziej "po Doktorsku".- W jak najszybszym czasie postaramy się już znaleźć te przyczyny. Panna Lucille jutro powróci do domu.
  Mama kiwnęła, i, z lekko zatroskanym wzrokiem, spojrzała na mnie, jednak później się uśmiechnęła. Popatrzyłam się na nią i ją przytuliłam. Tak. To była MOJA mama.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

  Wreszcie minął ten dzień. Sen był tym razem normalny - bez żadnej krwi, śmierci i torów. I to, w sumie, było dziwne... Ale dobra, bez szczegółów.
  Obudziłam się w szpitalu. Tak, spałam długo, jednak powitał mnie ciepły uśmiech Jack'a. Ten powiedział, że już wyjeżdżamy. Z lekkim trudem wstałam, ubrałam się, kiedy już wszyscy wyszli z pokoju. Potem pozbierałam swoje rzeczy, poprawiłam włosy i wyszłam na korytarz. Kroki rozlatywały się wokoło, jakieś rozmowy, jeżdżące wózki...
  Rozejrzałam się. Nie widziałam swoich rodziców... Nagle ktoś dotknął mojego ramienia. Wzdrygnęłam i spojrzałam za siebie. Był to doktor.
- Rodzice panny Lucille są na podwórzu.- wyjaśnił.- Przed budynkiem.
 Skinęłam lekko głową i pomaszerowałam w stronę schodów, wiodących na dół. Wyszłam, i od razu podniosłam głowę do góry. Włosy się rozwiały, oczy powoli zamykały, i na chwilę ujrzałam ciemność. Znowu to... Ten realistyczny obraz, przedstawiający moją śmierć... Otworzyłam szybko oczy a wizja zniknęła. Zamiast niej się pojawił Jack, z mamą i tatą. Rozmawiali ze sobą. Rudowłosy przyjaciel to mówił, to się serdecznie śmiał. A rodzice uważnie przysłuchiwali się opowiadaniom Jack'a.  Uśmiechnęłam się słabo i podeszłam do nich.
- Pomogę ci.- powiedział do mnie Jack i wziął moją torbę. Chciałam odmówić, lecz ten już włożył ją do samochodu. Wsiadłam do czerwonego auta i jechałam, śpiąca, do domu. Kiedy już tam dotarliśmy, od razu poszłam do swojego pokoju, skacząc na biało-błękitne łóżko. Zapomniałam o tym, że Jack jechał z nami.
  Spałam kilka godzin. Może tak z około... 3-4 godziny..? W szpitalu było nie wygodne łożo. Zeszłam na dół w mojej piżamie w kotki i pieski. Zastałam tam Jack'a, gadającego z rodzicami. Podobno ma niezłe historie - pomyślałam i zostałam zauważona przez te trzy osoby.
- Wreszcie się obudziłaś!- powiedziałam mama, podbiegając do mnie i przytulając. Kolega ze szkoły zachichotał, a ja się słabo uśmiechnęłam.
- To ja już pójdę.- powiedział wkrótce Jack, jednak mama nalegała, aby został.
- Powiemy twoim rodzicom, że jesteś u nas.- pomilczeniu wreszcie mój tata.
Rudowłosy kiwnął, wziął telefon i zadzwonił gdzieś, klikając w cyferki na klawiaturze.
- Halo..? Mamo? Yyy... Tak, żyję... Jestem w domu u... Koleżanki. Nie! Nie jest moją... Yyy... Dobrze... Tak, jej rodzice mi pozwolili zostać. Nie, nic mi nie jest. Ok, dzięki...
  Zrozumiałam z tych rozmów Jack'a z jego rodzicem, iż może u nas zostać jeszcze. Ucieszyłam się w sumie, jednak trochę się bałam... Dotychczas pamiętam ten sen, gdzie mnie ktoś zabił, a Jack chciał wykrzyknąć... Ale ufam mu, to na pewno.
- Może herbatki?- zapytałam wkrótce cicho. Ten spojrzał na mnie i się ciepło uśmiechnął.
- A jaka jest?- usłyszałam ciche chichoty rodziców i jakieś szepty.
- No... Jest miętowa, czarna...
- Można miętową?- spytał Jack.
- Oczywiście!- powiedziała wnet mama i pobiegła od razu do kuchni, by zrobić napój dla kolegi. Tata ciągle na nas patrzył uważnie, podczas gdy ja wtedy zauważyłam, że mam na sobie dalej piżamę.
- Emm... Ja zaraz przyjdę...- zaszeptałam i rzuciłam się na górę do pokoju. Wkrótce założyłam czarne leginsy, czarną, puchatą bluzę z kocimi uszami i białą koszulkę w paski-zebry. Nie wiem, czy wyglądałam ładnie - po prostu chciałam coś założyć. Nie interesował mnie wygląd.
Jack, mama i tata już siedzieli przy stole i o czymś rozmawiali.
- Coś ominęłam..?- zapytałam wkrótce, siadając przy stole. Nagle zadzwonił telefon u matki. Ta podbiegła, by wziąć komórkę. Ojciec poszedł wnet do swojego pokoju, sprawdzić, czy nie przyszedł do niego list, i czy nic nie dzwoniło. Cóż, w te czasy jakby nie było elektronicznych telefonów - dom był drewniany w środku, a od czasu do czasu światło się wyłączało u nas.
Zostałam sama z Jack'iem. Ten zaczął rozmowę.
- W szkole będą zmiany. Zobaczymy, w jakim sensie mówił radiowęzeł.
-Tak.- powiedziałam. Poczułam wzrok na mnie, zatem usłyszałam siorbanie gorącego miętowego napoju. - Podoba ci się herbata..?- zapytałam nieśmiało. Jack się uśmiechnął.
- Oczywiście! Miałaś dobry pomysł, żeby zrobić miętową herbatę.- powiedział.
- Cieszę się.- słabo się uśmiechnęłam.

~~~~~~~~~~~~~~~~

  W ten moment szłam do szkoły. Coraz bardziej moje sny były krwawe i bardzo realistyczne. Nie mogłam uwierzyć, że odgrywałam w nim niemałą rolę. Cóż, a w szkole jakoś sobie radziłam.
Zmiany w tym miejscu były nawet spore. Szczególnie na placu i w klasach. Ustawiono ławki tak, że było po cztery miejsca w każdej. Akurat wtedy zakolegowałam się z Sakurą i Luhanem. To było tak:
  Wchodząc do szkoły, zauważyłam Jack'a i jakąś dziewczynkę z długimi, czarnymi włosami. Widać było, że ta płakała, zarazem trzymając prawe oko. Przyjaciel wziął ją do pielęgniarki. Nie wiedziałam, co było dalej, ale wiem, że od tamtego dnia siedziałam nie tylko z Jack'iem, z Angelą - tą czarnowłosą dziewczynką-,  i z (jak się okazało) jednym chłopakiem z również kruczoczarną fryzurą.
  A te zmiany na placu? Posadzono dużo kwiatów. I drzew.
  Dziś po szkole spotkałam się z Jack'iem.
- Idziemy?- spytał chłopak, uśmiechając się. Skinęłam głową.
  Ten mnie odprowadził do domu. Przy starej szkole Jack'a, gdzie się zetknęłam z nim pierwszy raz, pojawił się mężczyzna z zieloną czapką kolejarza, a włosy miały odcień tej brunetu. Jack wolał nie zwracać na niego uwagi, więc poszliśmy dalej. Jednak pan cicho się zaśmiał, i zatrzymał nas, ciągnąc za me włosy.
- Beatrice Watson...- odezwał się z mrocznym uśmiechem.- Zabić was teraz, czy póżniej? Bo trochę mi szkoda takich ładnych dzieci...
- Co pan robi..?- spytałam cicho, powstrzymując łzy od bólu.
- Zostaw ją!- "warknął" Jack, i pociągnął za rękę mężczyzny. Efekt był nie taki, jaki przewidział przyjaciel, jednak ten wyciągnął nóż z kieszeni i zrobił ranę na policzku chłopaka. Narzędzie błysnęło w słońcu, które się spuszczało za domami i drzewami.
  Jack, trzymając się za ranę, nogą nacisnął na stopę mężczyzny.
- Cholera!- zakrzyknął dorosły i przypadkowo upuścił broń.
  Chłopak szybko wziął nóż i pociął nim dłoń, która trzymała za moje włosy. Uciekliśmy, jednak ten zdążył mi zostawić rankę na szyi.
  Rozeszliśmy się po domach. Mama jak zwykle się spytała, jak było w szkole, nie podejrzewając o tym, co się zdarzyło przy placówce obok. Nie opowiedziałam jej o tym, a po prostu odpowiedziałam: "Tak jak zwykle, nic nowego.". Nie lubiłam, jak mama się martwi, więc po odpowiedzi poszłam na górę do swojego pokoju. Wyciągnęłam z torby mój szkicownik, i od razu wzięłam się za rysunek. Narysowałam wszystko, co widziałam we śnie - najmniejsze szczegóły zostały oznaczone na nim. Pokręciłam głową i zerwałam stronę, po czym zgniotłam. Papier z rysunkiem okazał się teraz w śmietniku, więc mogłam odetchnąć z ulgą. Wzięłam notatnik z tekstem piosenki, którą wymyśliłam i zaczęłam coś skrobać, nucąc piosenkę. Znudziło mi się i odłożyłam cienkopis na miejsce.
Oparłam się o rękę i powoli zamykałam oczy. Przypomniałam sobie, że mogą mi się pokazać te sceny... Natychmiast podniosłam powieki i westchnęłam. Ziewnęłam i się pociągnęłam, podnosząc ręce do góry.
- Bet, kolacja!- wykrzyknęła mama z dołu, a ja zeszłam ze schodów do jadalni.
- Co dzisiaj jemy?- zapytałam, poprawiając włosy.
- Pure ziemniaczane ze schabowym.
- Fajnie.- usiadłam do stołu i popatrzyłam na rękę, która postawiła przede mną talerz z jedzeniem. Mrugnęłam, a na mej twarzy zawitał lekki uśmiech.- Dziękuję.
  Po kolacji wyszłam na dwór, uprzedzając przed tym moich rodziców. Pogoda była piękna. Za niedługo lato, koniec danej klasy i przemieszczenie się o jeden stopień trudności do góry. Ciekawe, może wtedy się skończą te moje... Wizje?


JESIEŃ, 1987 ROK

  Ptaki ćwierkały, słońce oświetlało mi okna. Otworzyłam oko, i wzrok od razu powędrował na kalendarz. O, 31 października. Jutro moje urodziny. Jak na razie dzisiaj mogę się cieszyć Halloween'owym nastrojem, którego, no niestety... Nie ma. Mimo tego potarłam oczy rękoma i usiadłam na łóżko, pociągając się jak kot. Dzień jak dzień, prawie nic się nie zmieniło.
  Wstałam na równe nogi i zdjęłam piżamę, po czym nałożyłam jakąś "randomową", czarną sukienkę. Lubiłam ją. Szczególnie w te dni, kiedy dzieci chodziły po domach i żebrały o cukierki, bo zrobią psikusa, który również jest badziewny. Nie lubię Halloween, i chyba niektóre osoby się podzielą moimi słowami.
  Podobno mieliśmy jutro spędzić urodziny w lesie. Trochę się bałam, jednak rodzice nie chcieli mnie męczyć, gdzie chcę pojechać. Zeszłam na dół do kuchni. Dzisiaj dzień wolny. Fajnie, nie muszę opowiadać klasie setny raz, jak spędziłam wakacje. Chociaż nigdy tego nie robiłam.
- Mamo, masz może jakieś cukierki czy coś?- zapytałam wreszcie po niezręcznej ciszy spotkania się z mamą przy p a t e l n i.
- Mam, są w szafce.- pokazała na drewniane, lakierowane drzwiczki. Naturalnie, podeszłam do szafki i od razu zostałam zawalona lukrecją i czekoladą. Również mnie zawitały żelki z cukrem na wierzchu i z nadzieniem owocowym. Wzięłam paczki w ręce i położyłam je na stole, patrząc, czy nie ma jakiejś okrągłej torebki. Od razu spojrzałam na torebkę mamy. Niee... Przecież ona się nie zgodzi na to, by w jej torebce, w pracy zastała na żelki z lukrecji lub okurzone i roztopione czekoladki. Musiałam więc wymyślić co innego.
  Wzięłam paczki i weszłam na górę po drewnianych schodach, a potem pomaszerowałam do mojego pokoju. Ułożyłam cukierki według swoich rodzajów na podłodze i wyjęłam z szafy kartonowe pudełka. Wzięłam nożyczki i wycięłam niepotrzebne fragmenty, po czym pokolorowałam na pomarańczowy i dodałam trójkąty jako oczy i zębatą buźkę. Uśmiechnęłam się.
  Otworzyłam paczki i nasypałam do środka pudełka cukierki. Będę je trzymała, cóż. Wstałam i wzięłam w ręce sztuczną, kartonową dynię i zeszłam ponownie na dół.
- To ja pójdę żebrać o cukierki.- powiedziałam, podrzucając a potem łapiąc pudełko.
- A tego się nie robi wieczorem?
- Wolę, kiedy jest jasno.- odpowiedziałam cicho i wyszłam z domu.
  Pobiegłam tak szybko jak mogłam do alei, gdzie mieszka Jack. Na pewno gdzieś tu jest, bo widziałam, jak się ze mną żegnał i szedł tam. Spojrzałam kusząco na cukierki, jednak wybiegłam w głąb ulicy. Było pełno domów, do tego dwa bloki. Czy on może nie podawał mi swojego adresu? Pogrzebałam w kieszeni mojej kurtki. Jakaś karteczka jest. O! I jego adres! Aleja Biała. Nieźle, poszłam nie w tą stronę. Ale skąd miałam tą karteczkę? Oto jest pytanie. Może mi podłożył, chrzan wie.
  Skierowałam się w stronę ulicy, gdzie mieszka przyjaciel. Dokładnego numeru nie dał. Przekeciłam karteczkę na drugą stronę i otrzymałam odpowiedź - dał. Aleja Biała 10. Czyli mam iść dalej, okej. Spojrzałam w bok, i tam był niewielki, biały dom. Zatrzymałam się u drzwi domu. To pewnie jego mieszkanie. Nacisnęłam na guzik i usłyszałam dzwonek. Przede mną otworzyły się drzwi.
- Cukierek albo psikus!- powiedziałam. Przede mną stał Jack.
- O, cześć, Beatrice.- uśmiechnął się chłopak.- Czekaj, zaraz wrócę.
  Odwzajemniłam uśmiech. Po minucie zielonooki wrócił z paczką landrynek. Wsypał je do pudełka.
- Dzięki.- odparłam. Popatrzyłam na dół.- Wiesz, jaki jest jutro dzień?- zapytałam.
- No.. No nie... Nie wiem.- odpowiedział niezręcznie ten.
- Jutro moje urodziny!- uśmiechnęłam się szeroko. Och, nie poznaję samą siebie.
- Gratuluję...- odparł.- Dobra, ja już pójdę pomagać mamie.
- O`kej.- odwróciłam się na pięcie i podbiegłam z pudłem w rękach do domu.
  Zostawiłam pudło na blacie, ukradłam stamtąd kilka cukiereczków i podbiegłam na górę. Rzuciłam się na łóżko zaraz po tym, jak zawitałam swój pokój. Usiadłam na łóżku i zaczęłam się niespodziewanie śmiać. Znowu się na nie położyłam i śmiałam się coraz głośniej.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

  Zadzwonił budzik. Równo 9:00. Dzisiaj jest... 1 Listopada 1987 rok
  Pierwszy listopad.
  Wstałam na równe nogi i poleciałam na dół z piżamą w koty. Wiedziałam, mama już piecze w kuchni tort, a tata próbuje udekorować prezenty. Nie będę im przeszkadzała. Weszłam z powrotem do pokoju i przebrałam się, po czym stanęłam przy lustrze. Miałam długie, białe włosy, zielono-niebieskie oczy i bladą cerę. Poprawiłam włosy najpierw z lewej strony, a potem z prawej. Brak ucha. Mrugnęłam podeszłam do szafeczki. Tam były lokówki. Lubię loki. Wyszłam po cichu do łazienki i po dwóch godzinach męczenia się z włosami, wyszłam z niej. Podbiegłam do kuchni.
- O, Bet, jesteś!- tata wstał ze stołu. Przytulamy się, tata ucałował mnie w czoło, mama również i się pakujemy do lasu. Podobno ma być fajnie. Wyjeżdżamy wnet o 12:00. Po drodze mijaliśmy dużo ludzi, między innymi ze świeczkami i sztucznymi kwiatami. Wszyscy mi mórią, że mam "Dar rozpoznywania kwiatów". Przecież to błahostka. Ten sztuczny kwiatek to żonkil, ten drugi to biała róża, trzeci tulipan, czwarty dzwoneczek. Nie wiedziałam, że takie kwiaty się kładzie na pogrzeby. Przyjechaliśmy półgodziny później i od razu zaczęliśmy szukać miejsca. W sumie, nawet nie wiedziałam, co rodzice zamierzają zrobić.
- Ej, spójrzcie...- ojciec pokazał palcem na coś, co jest przed nami. Pomaszerowaliśmy tam, słuchając chrustu suchych patyczków pod nami.
  Od razu weszliśmy na polanę. O dziwo, miała zieloną, soczystą trawę, gdzie-nie-gdzie rosły kwiaty. Promienie jesiennego słońca padały na moją bladą cerę i me prawie ze śniegu włosy z lekkimi lokami. Popatrzyłam na niebo. Nie było ani chmurki. To jest chyba cud.
- Cóż, pora na piknik.- wypowiedziała mama, kładąc na trawę koc, koszyk i jakąś niezidentyfikowaną torbę. Rodzice usiedli na trawie.
- Mogę zwiedzić "okolice"?- zapytałam, patrząc w jeden punkt. Coś mnie tam kusiło, jednak nie mogę tam pójść bez zgody rodziców.
- Och... Tak, możesz. Tylko nie za daleko.- odpowiedziała matka.
- Będziesz wiedziała, gdzie jesteśmy?- zapytał tata.
- Raczej tak.- odparłam i poszłam wgłąb lasu.
  Przede mną była różna roślinność - od małych sadzonek wkrótce wielkich drzew do spadającego, suchego liścia z korony kasztanowca. Wzięłam jeden w dłonie, pogłaskałam i poszłam dalej. Zauważyłam coś świecącego. Nie, to na pewno nie szkło, przecież wtedy by było... Mniejsze. To coś wielkiego. Podbiegłam w stronę światełka i zauważam to coś ponownie. Jakiś huk z daleka, niesłychany wiaterek rozdmuchuje mi włosy. Zrobiłam krok do przodu, jednak nagle biegnę w tamtą stronę. To są tory. Zatrzymałam się, patrząc na nie wmurowana. Z prawej strony jedzie pociąg, aż wkrótce...
  Spadam na tory i czuję ostry ból wszędzie, gdzie się dało. Moje wnętrzności /używam funkcji +18 c:/ pewnie poleciały po stronach. Wykrzyknęłam i... Ciemność.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

- Witaj w Gwiezdnym Klanie.- odezwał się do mnie jakiś głos. Co? Gdzie ja jestem?
- Emm...- mój głos zabrzmiał piskliwie. Podskoczyłam i podniosłam sierść na plecach.
- Spokojnie, Minty. Dzisiaj jest dzień twych narodzin u Lovestorm i Loyalheart. 
- U kogo? Co? Jakie narodziny? Kim wy w ogóle jesteście?!- wpadałam w większe zdziwienie, a zarazem furię. 
- Umarłaś, i teraz będziesz żyła jako kotka. Pozostałego dowiesz się sama.- echo rozniosło się w mojej głowie. Koty zaczęły znikać, a ja miałam przed oczyma jakieś plamki.



  Kto by pomyślał, że odrodzę się jako moja wymyślona postać - jako Mintleaf.

THE END