{pierwszy raz zrobię to w pierwszej osobie…}
Witamy w Klanie Wschodu, gdzie wszystko idzie zawsze
po… po niczyjej myśli… No, przynajmniej nie po mojej. Minęło trochę czasu, od
kiedy tu dołączyłam. Sporo się pozmieniało. Pamiętam doskonale mój ból, kiedy
zobaczyłam trzy koty: dużego, milutkiego przywódcę, niepozornego, burego
kocurka i dobroduszną biało-rudą medyczkę. Dzisiaj jednak jest inaczej. Nasz
klan urósł i nadal rośnie. Dziś otacza mnie dziewięciu dorosłych wojowników, a
nasza królowa wychowuje siedmiu nowych uczniów. Och, Gwiezdny Klanie! Ile ja
bym dała, żeby moje nauki spłynęły na jednego z tych maluchów! Jednak nie mam
co liczyć na zostanie mentorem będąc w kłótni z przywódcą… Chyba nadeszła pora
na przeprosiny…
Powoli ruszyłam w kierunku jaskini królowych, w
której jak dobrze wiedziałam spotkam Thunderstara. Kocur nie chce zostawić
swojej partnerki samej, nie dziwię mu się. Szczęście ma on inne zamiary niż
tamten szczur Partiskin! Och! Jak to dobrze, że nasze kocięta są bezpieczne.
Ostrożnie weszłam do przedsionka jaskini. Pachniało
tu Thunderstarem, Winterheart i ich dziećmi. Trop kocura był świeży – bardzo
świeży. Był teraz z rodziną.
– Thunderstar? Możemy pogadać? – spytałam szeptem.
– Co jest Morningdew? – mruknął nieprzyjemnie
przywódca.
– Zwyczajnie wyjdź.
Usłyszałam jak kocur wstaje, po czym podszedł do
mnie. Wycofałam się na zewnątrz – nie miałam ochoty rozmawiać w ciemności.
– Słucham? – mruknął.
– Przepraszam. Wiem – nie powinnam się rządzić. Po
prostu mam swoje metody… Swoje dziwne metody…
– Co cię w ogóle uderzyło, że odstawiłaś tę szopkę?
Nie chodzi mi o obrażanie mnie – co masz do pieszczoszków dwunożnych? To
normalne koty – jak my. Bardzo uraziłaś tym Winterheart. Zdajesz sobie sprawę,
jak musiało być jej przykro?
– Wiem. Chyba ją też muszę przeprosić… Ja zwyczajnie
jestem nieco uprzedzona co do takich kotów. Nie masz zielonego pojęcia, przez
co przeszłam. To wszystko mnie przerosło… Jestem jeszcze bardzo młodym
wojownikiem. Gdybyś wiedział, co robiłam kiedyś… Wyrzuciłbyś mnie z klanu…
– O czym ty mówisz?
– To długa opowieść… Zbyt długa… Nie będę się tu
rozdrabniać na szczegóły. Po prostu była banda domowych kociaków, która dobrze
zadbała, bym zapomniała o Kodeksie Wojownika. Ufałam im i w nich wierzyłam… Ale
byłam głupia!
– Morningdew!
– Zabijałam kocięta! Zadowolony?! Desertstar mówił,
że to dla naszego dobra, że tylko umocni naszą pozycję w lesie… Byłam taka
ślepa… Dopiero moja siostra, Longfur zorientowała się, co robimy. Te koty… oni
rządzą się własnymi prawami! Aż mnie dziwi, że Winterheart jest taka jak my!
Thunderstar zmierzył mnie nieco przerażonym
spojrzeniem.
– Nie zrobię krzywdy naszym kociętom, przysięgam! –
zaprzeczyła szybko. – Chcę się trzymać od tego po prostu z daleka…
– Czy to prawda? Wszystko co mówisz?
– Tak. Przepraszam cię z całego serca za problemy,
które sprawiam.
– Dziękuję. Teraz wybierz jeszcze jednego wojownika i
ruszajcie na patrol. Chcę mieć pewność, że inne klany nie naruszają granicy.
Pełna entuzjazmu odeszłam od przywódcy. Znów
powróciłam w jego łaski! Czy może być coś lepszego niż zaufanie? Raczej nie.
Wybrałam sobie Fireheart’a. Wydał mi się najbardziej
godny zaufania ze wszystkich kotów obecnych w obozie (inni polują). Nie
przekonałam się jeszcze do Ivypool i Sandstorm. Nowe kotki w klanie nie wróżą
nigdy nic dobrego. Przynajmniej mi… Kiedyś zostaną królowymi, jak Winterheart.
Ach… Ile ja bym oddała, żeby zostać w przyszłości królową! Miałabym kocięta, małe
puchate kulki…
– Wszystko w porządku? – usłyszałam nagle pytanie.
– Tak Fireheart. W jak najlepszym… – odpowiedziałam z
obojętnością. Kocurowi taka odpowiedź wyraźnie się nie spodobała.
– Co się dzieje?
– A co cię to obchodzi? Mieliśmy patrolować granice,
a nie dzielić języki!
– Przepraszam…
Wiedziałam, że to ja powinnam go przeprosić, jednak
nie mogłam. Jakaś część mnie mi tego zabraniała. Po prostu ruszyliśmy dalej
przed siebie, aby obejść terytorium, powęszyć i mieć to z głowy.
Nagle poczułam obcy zapach. To był kocur, samotnik, niewątpliwie. Rozejrzeliśmy się wokoło i ujrzeliśmy ogromny koci cień zerkający na nas z gałęzi pobliskiego dębu. Kocur zeskoczył na ziemię i zgrabnie wylądował pomiędzy nami. Nagle poczułam jak siły mnie opuszczają. Olbrzymia kupa rudego futra stała przede mną i przyglądała mi się żółtymi oczyma. W życiu widziałam tylko jednego kota, który byłby od niego większy.
– Kim jesteś? – spytałam niepewnie.
– Na imię mam Onyx i wiem, że jesteście wojownikami – oznajmił z dumą kocur. – Szukałem was.
– Pieszczoszek dwunożnych nas szukał? – zdziwił się Fireheart.
– Szukałem klanu, do którego mógłbym dołączyć – oznajmił Onyx. Wymieniliśmy z Frehartem spojrzenia.
– Możemy cię zabrać do naszego przywódcy, ale to on zadecyduje, czy zostaniesz, czy też masz odejść.
Thunderstar zgodził się zostawić kocura z nami. Nadał mu nowe imię - Onyxhunter. Niewiele różni się od poprzedniego. Ja nazwałabym go Bigfoot lub jakoś podobnie. Imię samo w sobie nie robi wrażenia. Przypomniał mi się Wildfang, który nosił wcześniej imię Wolffie. Ja nazywałam koty o wiele lepiej niż Thunderstar.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz