BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

30 kwietnia 2022

Od Lamparcika do Wieczornikowego Wzgórza

     Lamparcik, nowa członkini Klanu Nocy i córka Ptasiego Jazgotu właśnie czekała wraz z swoim dużo bardziej energicznym niż ona bratem Mopkiem na Wieczornikowe Wzgórze, aby przyszedł opowiedzieć im ich pierwszą bajkę. Prawdopodobnie poszliby do jego legowiska sami, gdyby nie to, że byli jeszcze za młodzi, aby opuszczać żłobek. No i Lamparcik prychała i syczała na samą myśl o wychodzeniu z dobrze jej znanego żłobka.
    A Mopek? Cóż, on również prychał i syczał, tylko zamiast po to, żeby zostać to dlatego, że jest już wystarczająco duży, żeby tam pójść. Złotopręga nijak nie rozumiała tego sposobu myślenia. Chcieć wychodzić z bezpiecznego żłobka? Tylko po co?? Przecież mógłby przylecieć jakiś jastrząb albo sowa i go porwać.. Albo przyszedłby taki wieeelki jaszczurostwór i by go pożarł!
    Gdy tak sobie rozmyślała, pręgowana układała gałązki, które przyniósł jeden z wojowników, tak aby były ułożone w rzędzie od najmniejszego do największego. Z jakiegoś powodu miała swojego rodzaju obsesję na punkcie perfekcji. Denerwowała się, gdy coś nie było zgodne z jakimś wzorem lub nie miało kolejności. Nawet tak niewielka błahostka jak krzywe ułożenie legowisk potrafiła zrujnować jej dzień. Sama nie potrafiła określić dlaczego, po prostu tak ma.
    Po chwili u wejścia kociarni pojawił się Wieczornikowe Wzgórze, jedyny starszy ich Klanu. Przez chwilę złota zastanowiła się, czy kocur kiedykolwiek czuje się samotnie. Nie wyobrażała sobie życia w takim pustym legowisku. Znaczy, ona tak, ale inne koty nie miały takiego podejścia do klanowiczów co ona. A może był ktoś w Klanie Nocy, co podzielał jej opinię na temat tego okropnego hałasu i harmideru jaki panował w obozie od rana do wieczora?
— Są tu chętni na opowieść? — Z jej rozmyślania wybudził ją odrobinę chrypliwy głos. Starość nie radość, czy coś takiego.
— Ja! Ja! — zawołał jej liliowy braciszek w odpowiedzi. Pręgowana kotka odetchnęła bezgłośnie z ulgą, że większość gadania zrobi za nią.
— Mhm.. — wydusiła z siebie cichy pomruk poprzedzający delikatne skinienie głową.
— No dobrze. Słyszeliście może kiedyś o Zbożowej Gwieździe? — zapytał, na co dwójka rodzeństwa zaprzeczyła niemal idealnie zsynchronizowanym "ne-ee". Gdy czekoladowa się zorientowała jak 'czytali sobie w myślach', zaśmiała się cicho pod nosem. Ha, a niby Gerberowa Łapa i Goździkowa Łapa byli obdarzeni darem telepatii!

< Wieczornikowe Wzgórze? >

Od Lamparcika do Muchomorzego Jadu

    Był wczesny ranek. Wszystkie koty w żłobku jeszcze spały. Mopek, Ptasi Jazgot, kocięta Brokułowej Łodygi... Tylko ona jakoś tak nie mogła z powrotem zasnąć po tym, jak wybudził ją świergot jakiegoś ptaka. Po dłuższej chwili nieprzerwanej ciszy złotofutra koteczka podniosła się z legowiska i wyszła rozejrzeć się po obozie. W końcu jeszcze nie mogła wychodzić, bo "jesteś za młoda". Meh.
   Niezdarnym kocięcym krokiem wyszła z kociarni, rozglądając się. W tym samym momencie, gdy wyszła z cienia korzenia, kocię przymrużyło oczy, aby przyzwyczaić swój wzrok do światła. Spojrzała pod swoje łapy, niezbyt pewna co robić dalej. Chociaż wszystkie legowiska były w dziurze w wierzbie, który służył Klanowi Nocy za dom i obóz, to liczne ślady łap prowadziły dalej, za jeden z wystających korzeni. Zaciekawiona tym odkryciem zielonooka postanowiła na własną łapę wyjaśnić tą tajemnicę i powędrowała wzdłuż nowo odkrytego tropu.
   Podreptała dziarsko za szlakiem łap, z ogonem wysoko uniesionym, tylko po to, aby zostać przywitaną silnym, intensywnym zapachem, którego do tej pory wcześniej nie spotkała. Pachniało trochę jak pocięte pazurem źdźbło trawy, tylko... Inaczej. Dopiero gdy podniosła pyszczek z pozostawionych przez jej klanowiczów śladu łap to uświadomiła sobie, że zapach wydobywał się z pewnej nory. Jeszcze jednego legowiska, którego do tej pory nie widziała. Niesamowite! Któż tu mógł mieszkać? Czy ona może tutaj zostać? Musi być tutaj tak cicho i przyjemnie, z dala od wszystkich.
   Gdy postawiła dość chwiejne i niepewne kroki w nieznane, młoda nocniaczka rozejrzała się po legowisku. W półmroku legowiska dojrzała lekko unoszącą się kępę sierści. Przez pierwsze kilka uderzeń serca nie mogła się zdecydować na to, czy uciec w popłochu, czy najpierw zapytać, kto to co to, a dopiero potem uciekać. Mimo wszystko stwierdziła, że druga opcja będzie dla niej bardziej korzystna. Wtedy będzie mogła się pochwalić Dalii, co zobaczyła!
   Racja, jej charakter był nie do zniesienia, ale naprawdę wierzyła, że mogła być super psiapsi. Tylko trzeba dać jej szansę! Poza tym miała śliczne futerko. Może nie tak śliczne jak jej, w końcu za nic by nie oddała tej złotej barwy jej ślicznego futerka, ale jej też było fajne.
   Potrząsnęła leciutko głową. Nie czas teraz na myślenie! Trza zwiedzać!! Koteczka lekko szturchnęła niebiesko białą kępę futra i nerwowo odskoczyła, gdy ta odpowiedziała burknięciem. Czy obudziła tego kogoś? Ajaj! Ona nie chciała! Myślała, że nie spał! Albo spała. Albo spało. A z resztą, nie ważne komu, ważne, że komuś zrobiła przez przypadek pobudkę.
— Eeee.... Cz-cześć...- — wykrztusiła z siebie niepewnie, po czym dodała — Co to za miejsce? I co to tak pachnie?

< Muchomorzy Jad? >

Od Jemioły

Spojrzałam poza żłobek. Niby jest przytulny. Ale ja chciałam zobaczyć coś więcej. Jest to pierwsza rzecz, którą zrobiłam, jak otworzyłam oczy. Niedaleko żłobka, moje rodzeństwo: Sroka i Owca, robili coś na zewnątrz. W moje oczy, jak piorun, uderzyła fala jaskrawych barw.
- A więc tak wygląda obóz... - pomyślałam zaskoczona.
- Ile tu miejsca! - miauknęłam.
Kamienna Agonia, popatrzyła się na mnie, jakbym jej w czymś przeszkodziła, jednak wyglądała na smutną. Pokazałam matce minę, że mnie to nie obchodzi, a ona się odwróciła.
- Chyba zrozumiała co chcę powiedzieć.- powiedziałam bezgłośnie.
Dopiero zauważyłam, że wszystkie koty w obozie wydają się poruszone, nawet Irysek przyszedł zobaczyć co się dzieje.
- Nie obchodzi mnie, co myślą inni, przecież jestem najlepsza! - szepnęłam mu do ucha, ale on wydawał się nieporuszony.
Końskie Kopytko podszedł do mnie i mruknął rozbawiony:
- Uważaj na siebie, mała!
- Jestem na pewno lepsza od ciebie, więc nie potrzebuję uwag! - prychnęłam pogardliwie.
Kocur wydawał się niepewny, z kim rozmawia. Kiedy byłam w drodze do żłobka, niezadowolony Owca burknął:
- Ty masz fajnie. Wojownik, którego nastraszyłaś, rozczula się jacy to ja i Sroka jesteśmy słodcy.
Już miałam iść, ale jego spojrzenie czekało na odpowiedź.
- Nie moja wina, że wszyscy się mnie czepiają z byle powodu i że tak łatwo im zagrozić!- postarałam się to powiedzieć spokojnie, ale mi nie wyszło.
- Okej... - Owca dziwnie się  popatrzył.
- To ja już może pójdę...- i uciekł.
Potem pomyślałam - Może by tak wybrać się poza obóz...- nie. Po prostu się obraziłam, że o tym myślę. No okej, daleko zaszłam, ale dopiero się urodziłam. Mam jeden księżyc. Idziemy zwiedzać obóz!
- Najpierw legowisko wojowników.- postanowiłam. Jednak co innego przykuło moją uwagę.
- Zwierzyna!
Podkradłam się cicho do zbiorów.
- Hej mała! -zawołał ktoś.- To nie dla ciebie!
Wystarczyło mi poddać się rozczarowaniu. Obruszyłam się. Przecież jak zostanę uczennicą, będę przynosić najwięcej zwierzyny z polowania! A z resztą, już późno. Dobranoc. Jeśli wy nie zamierzacie spać, to nie mój problem. JA W KAŻDYM RAZIE CHCĘ TO ZROBIĆ.

Od Brzoskwinki

 - Na patrol skierowany w stronę rzeki idzie Bielik, Olsza, Fretka i Dola. To tyle.
No właśnie.
Tyle.
Koniec monotonnej wypowiedzi, którą kierowała zawsze rano. Kończyło się to tym, że albo szła na polowanie, albo marnotrawiła czas przy grobach. Dlatego tak nienawidziła poranków. Zawsze to samo. Powracające myśli, bądź nic nie warte słowa. Tak jak teraz. Jedynie powiedziała im co mają dziś zrobić. “Dla dobra naszej społeczności”. Aż śmieszne, jak mało co to wszystko znaczyło. Ile tutaj jeszcze będą? Jak bardzo Błysk się zmieni? To kwestia dni czy tygodni?
Może nawet sezonów?
A to będzie trwało dalej, dalej, dalej i tak w kółko. Aż nie umrze. No chyba, że stanie się coś niesamowitego co wywróci świat do góry nogami. Może wielka, ognista kula, która spadnie z nieba i rozdzieli podłoże na kilka kawałków. Wielki potop, który zaleje wszystko, łącznie z najwyższymi bukami oraz wierzbami, spowitymi płomienistymi kolorami. Po Porze Opadających Liści można oczekiwać wszystkiego, ale niestety nie tego. Wtedy może w końcu monotonia by się skończyła.
Jaka z niej idiotka…
Nie potrafiła się nigdy skupić, a teraz? Myśli o rzeczach niemożliwych, a o robocie nie? Błysk i cała grupa na nią liczą. Nie da rady. Jest na to za słaba. Kogo ona oszukuje? Liderka mogła wybrać kogoś bardziej kompetentnego do takiej roboty, a nie ją. Jabłko nawet byłby lepszy.
Ktokolwiek tylko nie ona, nie potrafiła przecież nawet sobą się zająć.

***


Wszyscy byli strasznie napięci. Morderca mógł kryć się w każdym z nich. Ale czy ona cokolwiek zrobi w tej sprawie?
Będzie czekać na Błysk. Sama nie może niczego robić. Jeżeli Błysk jej każe coś zbadać, to zrobi to. Było to dość głupie, co nie? W całej grupie szerzyły się już plotki na różne tematy, głównie o lisach czy właśnie zabójstwach. Mało kto potrafił zaufać rudym istotom. Ona osobiście ich nienawidziła. Widziała jak jeden z nich morduje na jej oczach Kolendrę. Tak samo mogła skończyć Cicha. Straciła nogę, a po ucieczce co mogło się stać? Jako kaleka mogła skończyć już wiele księżyców temu jako karma dla ich dzieci. 
Miała ochotę opluć te ich obsmarkane, brudne od krwi pyski. 
Podczas ostatnich księżyców mało co im przeszkadzali, ale ona pamiętała. W końcu, była już stara. Nie bała się tak o sobie myśleć. To była prawda i tyle. Przez te księżyce dowiedziała się jednak tego, że na pewno nie może zaufać tym zdradliwym istotom. Ale oczywiście nie powie swoich obaw na głos. Musi w końcu stać murem na decyzjami liderki, bo “ona wie najlepiej, co zrobić dla wspólnego dobra”.
Nie.
Błysk nie wie.
Błysk myśli, że jej zdanie się liczy najbardziej, przez co może dojść do zguby.
Sekretem przestało być dziwactwo przywódczyni. Najgorsze jednak jest to, iż Brzoskwinka już do tego się przyzwyczaiła. Do durnego gadania o tym jak jej nowe decyzje pomogą. Tyle że jeśli przesadzi, to źle się stanie. Bura może przestać myśleć logicznie w każdej chwili. Strata Uszatki mocno ją dobiła, a jeszcze ten tłok spraw, morderstwa, wahanie o każdy kolejny dzień.
Od tego można zwariować, prawda?
Już samo bycie zastępcą źle wpływało na szylkretkę, a co dopiero jak mogła wpływać całkowita władza na ich liderkę? Czy przypadkiem kiedyś Owocowy Las nie będzie żałował, że tak ważne stanowiska zajmują takie koty? Kiedyś skończy się to tragicznie. Jedna gorsza decyzja i cała nadzieja w błoto. A co z ich sadem? Czy kiedykolwiek wrócą do ich bezpiecznej ostoi? Przecież tutaj byli tak blisko klanów. A tam? Drzewa owocowe, błogość, bariera oddzielająca od lisów i nieprzyjaciół. Spokój. 
A tutaj wszechobecny chaos. 
I brak pewności.
Gdzieś był morderca.
Kto kolejny padnie trupem?
- Plusk, proszę, dasz mi ziarna maku na sen? 

Od Bylicy

-A masz ty borsuku! Ty lisie! Ty...
-Borsukolisie? Lisioborsuku?
-Nie mamo! Myślisz kompletnie źle! Chciałem właśnie powiedzieć...ty...Ty Borsilisie!
-Bardzo ciekawa nazwa, słonko. Spójrz, Borsilis ci ucieja! - powiedziała Bylica, oddalając nieco swą końcówkę ogona, ochrzczoną "borsilisem" od swego buntowniczego syna.
- A masz, ty kreaturo! Nikt nie ucieknie przed Fiołkiem! - pisnął maluch, po czym rzucił się znów na swego przeciwnika, a następnie zaczął go obgryzać, i próbować przybić do ziemi.
-Mamooooo, a czy borsuki mogą tu gdzieś mieszkać? - spytała Skowronek, patrząc na rodzicielkę wielkimi, pomarańczowymi oczyma.
- Nie, kochanie, nie. -odparła błękitna, liżąc córkę za uchem. - Tu nie ma borsuków, a przynajmniej nie pojawiają się często. Ja żadnego nawet w życiu nie widziałam. Natomiast niedaleko mieszkają lisy, ale spokojnie, jesteśmy bezpieczni, mama dba o bezpieczeństwo nas wszystkich. - wytłumaczyła.
- A tak swoją drogą to... gdzie jest twoja mama? Nasza babcia? - spytała cichutko Deszczyk, grzebiąc łapką w ziemi.
Bylica zdziwiła się tym pytaniem, najwyraźniej kocięta zaczęły być ciekawe swoich innych krewnych i korzeni. Po chwili odpowiedziała.
- Moja matka... nie żyje już od wielu, wielu księżyców. Zmarła jeszcze przed moim wygnaniem, na tak zwaną wściekliznę. Nie tylko jej ta choroba przyniosła śmierć, ale także Mokrej Gwieździe. Lecz skubaniec odrodził się, bo miał jeszcze życia od Klanu Gwiazdy. Sikorka znacznie bardziej na ten dar zasługiwała niż on, ale nie ukrywam, ona też nie była ideałem.
Dostrzegła zainteresowanie w oczach kociąt. Nawet Fiołek zaprzestał gryzienia ogona matki. Czekali na wyjaśnienia. Dalszy ciąg wypowiedzi srebrnej. Kocica uśmiechnęła się, po czym ruchem ogona przywołała kocięta do siebie. Cała piątka ułożyła się tuż przednią w pozycjach bochenkowych, czekając na to, co zielonooka powie dalej.
- Sikorkowy Śpiew, moja matka, pod koniec swego życia nie miała ze mną zbyt dobrych kontaktów. Nie przychodziła do mnie podczas mojej kary nadanej przez Mokrą Gwiazdę i...
- Czemu on ci dał karę? - spytał z ciekawością Fiołek.
- Bo się sprzeciwiłam ogółowi, ale o tym kiedy indziej.
- No ale mamo!!!!! - oburzył się niebieski.
- Fiołku, chcę dokonczyć tą opowieść, którą zaczęłam.
-Phi. - prychnął żółtooki, po czym odwrócił się do niej tyłem. Bylica przewróciła oczami, po czym kontynuowała.
- Ale to nie jest wszystko. Sikorka...okłamywała mnie i moich braci w pewnej bardzo, a to bardzo ważnej sprawie, mimo, że byliśmy już duzi, i mieliśmy prawo o tym wiedzieć...- zaczęła. To co miała im na koniec wyjawić to będzie dla nich ciężki temat. - Oni do teraz raczej nie wiedzą. Ja odkryłam tajemnicę, ponieważ podsłuchiwałam. - na moment przerwała, ale już po chwili tak jak uprzednio z powagą, dość nietypową dla niej przy opowiadaniu historii, kontynuowała - okazało się, iż ja i moi bracia nie byliśmy w cale dziećmi Orzechowego Futra, o czym i on doskonale wiedział, jednak przez Sikorkę nie mógł nam tego wyjawić. Tak naprawdę ja i moi bracia jesteśmy dziećmi Bąbla, pieszczocha, który miał romans z moją matką. - rzekła. Martwiła się, iż przeładuje kocięta tymi informacjami, i że nie będą w stanie dobrze przyjąć tego, co im już za kilka uderzeń serca miała powiedzieć. Ale kto by był? Ona wiedziała, jakie to uczucie. Lepiej wcześniej to zrobić niż później. - Ale nie tylko dlatego, że to historia mnie i mojej rodziny, wam to opowiedziałam. - rzekła zielonooka. Nie było już odwrotu.- dwójka z was także ma... inne korzenie niż reszta.
Nie spojrzała na maluchy, tylko wbiła wzrok w korę.
- I chcę żebyście o tym wiedziały, Skowronku i Kminku, nie dla tego, żeby was włożyć do innej kategorii niż moje biologiczne kocięta, a dlatego, żebyście znały swoją historię, wiedziały, z kąd pochodzicie, żebyście nie żyły w kłamstwie na ten temat. Pamiętajcie, dla mnie, mimo iż to nie ja wydałam was na świat, jesteście moimi ukochanymi córkami, i to się nigdy nie zmieni. - wzięła głęboki wdech, starając się zignorować panującą we wnętrzu kłody atmosferę, i nie patrzeć na miny jej dzieci, aby nie wybić się z rytmu. - Nie wiem, jak nazywała się wasza matka. Niedługo po narodzinach Deszczyka, Krokus i Fiołka znalazłam was w rozpadającej się norze, przy jej ciele. Była mizerna, chuda, mała, nie przetrwała niestety porodu. Lecz wy przetrwałyście. Wasza matka była do was podobna. Miała czekoladowo-rude futro, dużą ilością bieli, i brązowe oczy, takie jak ty masz, Kminku. Nora zawaliła się tuż po tym, jak was z niej zabrałam.
Zakończyła, po czym wzięła głęboki oddech, a następnie spojrzała na wychowywane przez siebie kocięta.

<dzieci?>

Od Krokus CD Kminek

Kminek kątem oka dostrzegła ruch i spojrzała w na kamyczek, który popchnęła w jej stronę Krokus. Liliowa chwilę na niego patrzyła, po czym zrozumiała o co chodzi i pacnęła go łapką z cichym mrrow. Bura szybko odpowiedziała tym samym, a kamień poturlał się nieco w prawo od Kminek. Ta szybko do niego doskoczyła i pchnęła z powrotem i wkrótce biegały po całym schronieniu, zapominając o reszcie rodziny. Krokus świetnie się bawiła ze swą siostrzyczką. Brykanie razem po wnętrzu kryjówki było świetną zabawą, przyjemną chwilą spędzoną wraz z siostrą. Po pewnym czasie, gdy ponownie nadeszła kolej Kminek, brązowooka zatrzymała kamyczek, ku zaskoczeniu burej. Liliowa wzięła go delikatnie w zęby, uważając, żeby go nie połknąć ani nie zarysować i zbliżyła się do siostry. Położyła dotychczasową zabawkę przed cętkowaną i speszona podniosła głowę, od razu przejeżdżając językiem po jej sierści, tam, gdzie było wcześniej błoto.
– Dziękuję – mruknęła w futro żółtookiej, speszona. Krokus zrobiło się cieplej na serduszku.
Uśmiechnęła się lekko acz bardzo słodko po słowach które padły z pyszczka brązowookiej. Czuła się bardzo dobrze przy jednolitej. Tak miło i bezpiecznie, bo mama była obok, i tak przyjemnie oraz beztrosko, ponieważ miała kompankę. Kminek jeszcze chwilę stała zakłopotana, po czym szturchnęła kamyk w zachęcie do dalszej zabawy, jednak nim Krokus zdążyła zareagować, Skowronek niespodziewanie przejęła zabawkę. Trzy siostry radośnie pognały do dalszej zabawy nieuważnie zbliżając się do wyjścia. Któraś z nich musiała przypadkiem wykonać jakiś nieodpowiedni ruch, albo może po prostu podłoga była krzywa, i ich zabawka wypadła z ich pola widzenia. W błoto. Kminek aż się zachłysnęła, ale jako pierwsza wychyliła pyszczek, żeby sprawdzić gdzie spadł. Tuż po niej to samo uczyniło cętkowane kocię, a potem szylkretowa siostra.
- Idziemy go szukać? - spytała Krokus. To był prezent od jej mamy i jak dotąd ulubiona zabawka burej, jednak znalazło się jedno ale - pełno tam jest błota- wyszeptała.
- A tam, ja schodzę. - powiedziała Skowronek, po czym jeszcze na chwilę zerknęła na Bylicę tłumaczącą coś Fiołkowi, ktory najpewniej i tak te słowa później oleje i zbuntuje się przeciwko prośbom błękitnej. Już po uderzeniu serca dało się usłyszeć małe pazurki, które zachrobotały o korę, a potem tylko wielkie "plum". Skowronek szybko po nieudanym zejściu podniosła swe mizerne ciało z mazi, po czym posłała swym siostrom uśmiech i spojrzenie intensywnie pomarańczowych oczu pełnych iskier. Szylkretka zaczęła przeszukiwać teren w poszukiwaniu zabawki, w między czasie Krokus postanowiła sprawdzić, co robi mama, jednak starsza kocica dalej skupiona była na swym synu. Lub też po prostu nie przeszkadzało jej to, że młode kotki wyjdą po zabawkę, gdyż wiedziała, że nie odejdą daleko, w przeciwieństwie do srebrnego kocurka.
Już po chwili uwaga burej znów skupiła się na czekoladowej szylkretce, która usilnie szukała w błocie kamienia. Najwyraźniej musiał zostać przykryty lepką, brązową mazią, ponieważ liliowa i bura także nie mogły go wypatrzeć ze swojej pozycji.
-To...-zaczęła niepewnie Krokus. - schodzimy tam szukać razem z nią...? -spytała niepewnie. Nie wiedziała, czy Kminek zgodzi się na to, gdyż dopiero niedawno wymyła się z błota, które było na jej futrze po porannym spacerze.
<Kminek? Idziemy szukać ze Skowronek kamienia, siostrzyczko?>

Od Różanej Łapy

 Minęło chwilę czasu od mianowania Węgielka na pełnoprawnego wojownika. I oczywiście była dumna z brata! I jednocześnie trochę zawiedziona sobą. Robi coś źle? Owszem, nie garnie się jakoś do pracy, ale… Uh. No nic. Najwidoczniej taka kolej rzeczy była nieunikniona. Tak samo jak nieunikniony był głód panujący w Klanie Burzy. Było za mało terenów, podczas gdy koty postanowiły się rozmnażać, jakby nie miały pohamowania w swoich dupach napędzanych wiatrakiem. Stanęła więc przed wejściem do legowiska przywódcy, czując jak letni wiatr targa jej szylkretowym futrem, kiedy ostatnie różowawe promienie słońca zaczynały zanikać za jej plecami. Bycie sam na sam z Zajęczą Gwiazdą, zdawało się być w chwili obecnej jak jeden z tych koszmarów, kiedy próbujesz uciec, jednak twoje nogi odmawiają posłuszeństwa. Brązowooka wzięła głęboki wdech, by zaraz potem z wolna wypuścić powietrze nosem. Musiała się ogarnąć. Przecież Zając nic jej nie zrobi w swoim legowisku w obozie, prawda? Pozostawiając za sobą spokojny obraz obozowego życia, postawiła łapy w cieniu, wkraczając do legowiska przywódcy. Był tam. Pomimo mroku, śnieżnobiałe futro odbijało resztki światła dnia z zewnątrz. Kotka przełknęła ślinę, podczas gdy tylko bicie serca zdradzało jej zdenerwowanie. 
- Zajęcza Gwiazdo? - Zaczęła, stawiając kolejne kroki w ciemności - Czy możemy porozmawiać? - Stanęła czując, jakby jej przestrzeń osobista zwęziła się diametralnie. 
- Słucham, Różana Łapo - zaczął, obrzucając ją obojętnym spojrzeniem. - O co chodzi? - Zignorowała nieprzyjemny dreszcz, który przebiegł po jej kręgosłupie. Nie był jednak sam. Oprócz niego, pojawił się też strach sprawiający, że w płucach kotki zabrakło powietrza. I… ukłucie rozczarowania? Zajęcza Gwiazda tak strasznie nieprzyjemnie się zmienił. I nawet jak byli poza zasięgiem wzroku innych kotów, nie spuszczał z siebie tej maski. Calico jednak zaraz odegnała od siebie uczucie smutku, które teraz tylko niepotrzebnie zapełniało jej umysł, krótkim strzepnięciem ogona. Wzięła chłodne powietrze w swe płuca, jednocześnie się prostując.  
- Od jakiegoś czasu Klan Burzy cierpi na niedostatek zwierzyny. Nasze tereny nie są zazwyczaj w nią jakoś nad wyraz zaopatrzone. Nie posiadamy również zbyt wiele drzew, w których mógłby się schronić inny rodzaj stworzeń, nie licząc królików, które zazwyczaj występują na reszcie naszej ziemi - Przerwała na chwilę, biorąc większy oddech, jednocześnie chcąc wyczytać myśli z mimiki białego pyska. Starała się brzmieć pewnie, oraz logicznie składać ze sobą zdania. Zbyt długo nad tym myślała, by teraz to spaprać - A skoro nasze tereny nie są zbyt urodzajne, to chociaż możemy postarać się je poszerzyć. 
- Co proponujesz w takim razie? - zapytał, a na jego pysk wkradł się niewielki uśmiech, jakby zwiastujący, że sam już na coś wpadł. Z początku calico nawet była zadowolona z tej reakcji, jednak… czy ten pomysł powinien być tak szybko przyjęty? Nie było to dziwne? Jednak, skoro kocur był otwarty na propozycje, to trzeba to było wykorzystać. Co, jeśli zmieni zdanie? 
- Na pewno słyszałeś o tunelach, które poprowadzone są pod naszymi terenami - Kontynuowała, rzeczowym tonem - Najpierw wypadałoby je zbadać. Nie wszystkie, tylko te, które możliwie dadzą nam dostęp do podziemnego przejścia, na terytorium Klanu Nocy. Bo to głównie ich powierzchnia mnie interesuje. Ich tereny są rozległe, długie, a ubytek ziemi zabranych na pewno nie zrobi na nich… większego wrażenia. Jednak wracając do sprawy tuneli. Wypadałoby stworzyć grupę z kilku kotów, które byłyby chętne do ich sprawdzenia. A jeśli nie byłyby zbyt dalekie- do podkopania. Zwabilibyśmy poranny patrol na granicę. Ich inny patrol łowiecki najpewniej nie zdąży jeszcze wrócić, więc będą bez posiłku. Wszystko musi się odbyć w konkretnym miejscu. Najlepiej podzielić nasze siły na trzy jednostki. Jedna atakująca otwarcie jako pierwsza, druga siedząca w tunelach, czekająca by okrążyć koty z klanu nocy po drugiej stronie, oraz trzecia, jako kolejna fala, dochodząca dopiero po chwili. - Na chwilę obecną zakończyła swój wywód, głównie po to, by przełknąć ślinę i nabrać powietrza. Dawno tyle nie mówiła, przez co czuła, jakby gardło jej spuchło, wołając o pomstę do niebios. Powiedziała większość swojego oryginalnego planu, nie wspominając jeszcze o dodatkowym… bonusie, jakiego w teorii mogliby użyć. 
- Nie jest to plan doskonały - zaczął, spokojnie wysłuchawszy propozycji uczennicy. - Jednak jest już jakąś podstawą. Dobrze, że do mnie przyszłaś. Widzę jasną przyszłość przed tobą - miauknął łagodnym głosem pochwałę, którą tak rzadko można było usłyszeć z jego ust ostatnio. 
- Udasz się ze mną do Klanu Wilka za jakiś czas. Wraz z wytłumaczeniem... sytuacji, jaka ostatnio zaszła na granicy, spróbuję przedyskutować opcję sojuszu podczas bitwy. Im nas więcej tym mamy większe szanse powodzenia. - Kotka z trudem ukryła swoje niezadowolenie, wynikające z propozycji dodania do tego wszystkiego Klanu Wilka. Miała do nich urazę. Ten licznik szacunku i sympatii obok Wilczaków spadł drastycznie poniżej zera. Nie chciała na ich terenach stawiać swoich łap, a tym bardziej rozmawiać z liderem, czy zdradzać mu swoje zamiary. Otworzyła pysk, chcąc przyznać, że myślała bardziej o nawiązaniu sojuszu z Klanem Klifu. Mieli dobre położenie, a poza tym nikt stamtąd na oczach Róży nie zabił żadnego Burzaka. Zaraz jednak się rozmyśliła, jeszcze chwilę stojąc w miejscu i patrząc na białą, oblaną cieniem postać. Już dość się stało, by teraz wyciągać na wierzch swoje ,,ale”. Przecież ważne, że Zając się zgodził. Spojrzał na nią i zaakceptował pomysł, ułożony w głowie przez uczennicę. Czy to nie było wystarczające? Szylkretka kiwnęła więc tylko głową na pożegnanie, decydując się by już nic nie mówić. 
- Dziękuję, Zajęcza Gwiazdo. 


‧▪꙳◈◃♦――♜――♦▹◈꙳▪‧


Wietrznie. To była pierwsza myśl, która przeszła przez myśl szylkretki, gdy tylko opuściła ściany legowiska. Może wiatr nie dotykał ciemnego futra, jednak uszy doskonale wyłapywały ciche zawodzenie nieba. Już wcześniej Wietrzna Melodia została uprzedzona o wyjściu Różanej, jednak sama uczennica nie podzieliła się tą wiadomością z rodzeństwem. Nie czuła potrzeby? Może nie było okazji? Nie potrafiła wyjaśnić sobie swojego zachowania w głowie, co tylko wprawiało ją w irytację. Siadła gdzieś obok, aby zadbać o swoje futro. Czy może coś zjeść przed wyjściem? Nie zapolowała, fakt. Jednak czy będzie miała taką okazję? Przynajmniej wkroczeniem na tereny Wilczaków stresowała się nieco mniej. Widziała w tym pewnego rodzaju… okazję, którą powinna wykorzystać. W końcu, jeśli zostaną przyjęci do obozu, będzie mogła zrobić rozeznanie gdzie co jest. Może kiedyś się to przyda? Poza tym, jeśli zostanie dopuszczona do rozmów odnośnie ataku, (bo przecież była opcja, że będzie musiała po wyjaśnieniu sytuacji z wiewiórką opuścić miejsce, w którym rozmowy będą prowadzone) będzie się mogła czegoś nauczyć. Wyciągnąć informacje, zdobyć niezbędne doświadczenie. Chwila podczas przebywania wśród pozbawionych honoru kłaków futra, była dobrą ceną w zamian za to, co mogła zdobyć. 

[5% przyznane]

Od Lśniącej Łapy

Parę księżyców temu

Wiatr bez litości mierzwił futro ucznia. Wracając z treningu, jego łapy zdawały się być jak z galaretki. Kalinkowa Łodyga dała mu dzisiaj ciężkie zadanie. Wspinał się, walczył, a na sam koniec też polował, w wyniku czego czuł pot zbierający się pod poduszkami jego łap. Nie sądził, że tak się zmęczy. 
Rzucił okiem w kierunku legowiska medyka, a potem przeniósł wzrok na stertę. Ostatnio z Kalinkową Łodygą natrafili na przybłędę i Lśniąca Łapa wciąż nie mógł się zebrać, by chociaż spróbować porozmawiać z nieznajomym, który nie chciał powiedzieć ani słówka, a nawet wyjawienie swojego imienia kosztowało go męczenie się z przekonywaniem kocura, by to zrobił. 
Ziewnął i przeciągnął się, wybierając ze sterty jakiegoś skowronka. W tym momencie czuł się, jakby jego kręgosłup mógłby połamać się na pół przy lekkim uderzeniu wiatru. Powinien był odpocząć, ale nie spieszyło mu się tego robić. Lśniąca Łapa nie był kotem, który lubił spać. Musiał wiecznie stać na łapach i wiecznie pomagać wszystkiemu, co się rusza. 
Wchodząc do środka legowiska medyków, czuł tylko słodko-gorzką woń ziół. Piękny zapach. Lubił go, chociaż na dłuższą metę szło się w nim udusić. Nie wiedział, jak medycy mogli spędzać tu tak dużo czasu.
Położył piszczkę na ziemi, nie chcąc już przeszkadzać w pracy kotom, które segregowały zioła czy zajmowały się rannymi. Inny zapach, zapach zdecydowanie nienależący do kogoś z Klanu Klifu, również do niego dotarł. Albinos zmrużył oczy, zbliżając się do niebieskiego. Rany były starannie opatrzone pajęczyną, a pod spodem oplecione liśćmi nagietka. Zaraz pod łapami kota mieściły się czarne, małe ziarnka maku. Widząc, że bok Kruka unosi się miarowo, a ten wyglądał, jakby spał, zbliżył się. Brudne futro niemal całkowicie zasłaniało umaszczenie kocura, ale dało się zauważyć ciemny, niebieski kolor, usiany pręgami. 
— Co się gapisz? — na znajomy już głos Lśniąca Łapa wzdrygnął się i odskoczył na krok, zaskoczony.
— Myślałem, że śpisz — prychnął, mrużąc oczy.
— Aż tak się mną interesujesz, że mnie zachodzisz, gdy odpoczywam? — spytał niebieski ironicznie, co tylko spowodowało, że Lśniąca Łapa przewrócił oczami.
— Mógłbyś chociaż udawać, że jesteś chociaż odrobinę wdzięczny. Bo gdyby nie ja i Kalinka, to prawdopodobnie byś już nie żył.
Przez kilka uderzeń serca kocur milczał, a potem podniósł się ciężko, siadając i owijając ogon wokół łap.
— Wybacz, byłem trochę szorstki. Ale nie wiedziałem, czego się spodziewać, gdy nagle widzę jakiegoś obcego kota i to jeszcze... Z takimi oczami — miauknął, wbijając w niego wzrok, jakby zobaczył coś przynajmniej odrażającego.
— Coś z nimi nie tak? — mruknął z wyrzutem albinos.
— Są przerażające i nigdy ich u nikogo nie widziałem — stwierdził.
Lśniąca Łapa jedynie westchnął, próbując uspokoić nerwy.
— To powiesz w końcu coś o sobie? Nie wiem, skąd pochodzisz? Czemu jesteś tu sam? Co cię przywiało na nasze tereny?
— A po co ci te informacje?
Ta odpowiedź wystarczyła, by do Blasku dotarło, że nic z niego nie wyciągnie. Odwrócił głowę z rezygnacją i opuścił legowisko, czując, jak na pysku ,, kolegi" gości uśmiech, jak gdyby co najmniej wygrał pojedynek z dorosłym wojownikiem.

*  * *
Nawet się nie spodziewał, że te kolejne świty miną tak szybko. Kruk wylizał się ze swoich ran - chociaż to wciąż dziwiło albinosa, bo ciemny kocur zdawał wrażenie, jakby był na skraju śmierci. Kuracja pozwoliła mu jednak odzyskać siły. A wraz z odzyskaniem sił nadeszło... Mianowanie. Lśniąca Łapa siedział w tłumie, gdy kot, który jeszcze tak niedawno z kamiennym pyskiem wstępował z nimi do obozu, teraz stał przed Jaśminową Gwiazdą, dołączając do grona Klifiaków. Blask siedział obok swojej siostry, wiodąc wzrokiem na "tatę", potem na zastępczynię, potem tłum i wreszcie - na Zajęczy Ogon, bo to ona doczekała się zostania mentorką teraz już Kruczej Łapy. Dołączył do chóru, gdy klan zaczął skandować imię świeżego ucznia. 

Usiadł przy stercie ze zwierzyną, podgryzając kość, która została ze zjedzonej piszczki. Obok niego siedziała mentorką wylizująca swoją łapę. Puchata kotka obserwowała z daleka niebieskiego kocura, który rozmawiał właśnie ze swoją mentorką.
— Jestem ciekawa, jak sobie poradzi. — miauknęła Kalinkowa Łodyga. — Myślałam, że zemdleję, jak zobaczyłam takie chuchro. Dobrze, że chociaż nie opierał się przed kuracją.
—  To byłoby głupie nie przyjąć pomocy, która została ci podsunięta pod nos. — stwierdził Lśniąca Łapa. — On nie wygląda na chętnego do rozmów.
— W zasadzie to mu się nie dziwię. Jest w nowym miejscu wśród nowych kotów. Chyba musi się przyzwyczaić.
— Nie wiem. Urodziłem się w klanie, nie znam tego uczucia — powiedział. Świat bez innych kotów, które mogłyby cię wesprzeć, wydawał się tak szary i bezbarwny. Niemal każdy potrzebował czasami z kimś rozmawiać.

* * *
Zbliżył nos ku ziemi, starając się wyłapać zapachy, chociaż wcześniej padało, a wilgoć zdawała się zmyć wszystko. Każdy najmniejszy ślad, który mógłby pomóc przy tropieniu. Spojrzał się na Kalinkową Łodygę. Wojowniczka także śledziła wzrokiem jego poczynania.
Z drugiej strony, nieco dalej, szła Zajęczy Ogon z Kruczą Łapą. Runo leśne skrzypiało pod ich poduszkami jak na złość. Wątpił, czy cokolwiek upolują. 
— Znaleźliście jakiś trop? — miauknęła Kalinkowa Łodyga.
— Nic. Zwierzyna się pochowała.
— Wracajmy.
Biały kocur przeskoczył leżącą na trawie gałązkę, gdy zawracali się, zamierzając wrócić do obozu z pustymi łapami. Szkoda, że nic nie udało się upolować - mimo wszystko się nie dziwił, zwierzyna dopiero zaczynała wychodzić z nor. Wpatrywał się raz w swoje łapy, raz przed siebie. 
— Niezły klan bez jedzenia. — prychnął pod nosem pręgowany uczeń. Lśniąca Łapa zastrzygnął uszami.
— Może jutro bardziej się poszczęści. — odpowiedział. 
— Tak, racja, zwierzyna nagle powychodzi ze swoich kryjówek i wpadnie nam prosto w łapy.
Lśniąca Łapa odwrócił wzrok. Był zirytowany ciągłym walczeniem z zachowywaniem spokoju. Dlaczego musiał być tak sarkastyczny i szorstki w zwykłych rozmowach?
Komunikacja z niektórymi była trudniejsza, niż przypuszczał.
— Nie musisz taki być.
— Jaki?
Albinos nawet nie zdążył odpowiedzieć, bo oboje musieli przyspieszyć, by nadążyć za mentorkami. Żadne słowo nawet nie przeszłoby mu przez gardło. Sam nie wiedział, co powiedzieć.

* * *
Wieść o śmierci Jaśminowej Gwiazdy obiegła cały klan jak błyskawica. Na początku nie mógł uwierzyć, w sercu zapaliła się płonna nadzieja, że to głupi żart - w końcu jeszcze przed chwilą rozmawiał z "tatą" o Rysim Puchu i jej występku i nie było żadnego znaku, że liderowi coś dolega. A jednak...
Czuł, że jego łapy miękly jak garaletka. Nie potrafił się na nich utrzymać, cały obraz rozmazywał mu się od łez, gdy widział, jak ciało tak ważnego dla niego kota jest wynoszone z legowiska, by odprawić godny pogrzeb. 
Strumień łez wylewał się z jego oczu, a on powstrzymywał się od wrzasku histerii. Jego całe futro się zjeżyło, a wszystko ogarnęła tylko panika. Jak to mogło się stać? Jak?
Sam nie wiedział, czy potrafił wytargać się z legowiska uczniów. Czy potrafił spojrzeć w martwe, pozbawione blasku życia oczy, które jeszcze tak niedawno patrzyły się na niego, wodząc czule wzrokiem swoje dziecko. 
Wysunął pazury i wbił je w posłanie z mchu, chowając w nim pysk, z którego wylewały się gorzkie łzy. Był tak wściekły na siebie. Nawet nie zdążył powiedzieć Jaśminowej Gwieździe czegoś miłego. Nie zdążył udowodnić tacie, że będzie silnym wojownikiem, który poświęci wszystko dla dobra swojego klanu i swojej rodziny.
Bał się podchodzić do Zimorodek. Bał się zobaczyć jej twarzy. Bał się zobaczyć jej smutku.
Czuł, że źrenice zmniejszyły mu się do wielkości ziarnka maku. Serce biło mu jak oszalałe i za nic w świecie nie wyobrażał sobie, że prędzej czy później musi spojrzeć. Powiódł wzrokiem po pustym legowisku. Prawie pustym.
Tylko jeden kot dopiero rozciągał się, jak gdyby nigdy nic, najwidoczniej pierwszy raz tego dnia stając  na nogi.
— Co ci? — spytał zdziwiony Krucza Łapa. — Wyglądasz co najmniej, jakby ktoś ci umarł.
— Bo ktoś umarł! — warknął Lśniąca Łapa, ku zdziwieniu towarzysza. Odwrócił się, próbując strzepać łzy z oczu. Dołączył do klanu. Z trudem.
Wpatrywał się wciąż w szoku w puste oczy "taty". Jak mogło do tego dojść? Przecież jeszcze przed chwilą Jaśminowa Gwiazda było żywe. To głupie nieporozumienie.
Ale im dłużej próbował siebie okłamywać, tym bardziej zaczynał wątpić w swoje własne słowa. 
Dołączył do kotów czuwających przy zmarłym liderze. Mógłby przysiąc, że byłby w stanie tkwić w tej pozycji przez kolejnych miliard księżyców. Wtulił nos w znajome futro, wchłaniał znajomą woń, patrzył w znajome, ale tak inne oczy. Nawet, gdy trzeba było już odchodzić, robił wszystko, żeby zostać przy "ojcu" jeszcze chociaż uderzenie serca dłużej.
Wciąż nie mógł uwierzyć w te martwe oczy. Odwrócił wzrok i spuścił głowę, gdy ceremonia dobiegała końca, a koty wynosiły ciało, by je pogrzebać. Tak bardzo chciał, by Jaśminkowi nic nie było. By było szczęśliwe, gdziekolwiek znajdzie się po śmierci. 
Tak bardzo tęsknił, a to był tylko moment. Westchnął, odetchnął, próbując uspokoić bijące serduszko. Próbując uspokoić nerwy.

[5% przyznane]

29 kwietnia 2022

Nowi Członkowie Klanu Wilka!

Patrol Klanu Wilka znalazł trzy kocięta, które postanowił zabrać do obozu!

Od Wilczej Zamieci CD. Kamiennej Agonii

Wilcza czuła jak umiera wewnętrznie. Szczypiorkowa Łodyga zdawała się pojawić znikąd, a już zdążyła wprowadzić tyle zamieszania. Serce siwej krajało się, słysząc te wszystkie słowa, które szylkretka kierowała w stronę czarnej.
"Pasujecie do siebie. Niech śmiecie trzymają się z innymi śmieciami. Obie jesteście równie bezużyteczne."
Lęk i gniew przelewał się w jej wątłym ciele. Szczypior miała rację. Miała rację do co niej. Lecz jak mogła mówić tak o Kamiennej. Przecież... przecież ona tyle osiągnęła. Dobrego i złego. Na pewno więcej niż Wilcza. Marna i bezużyteczna Wilcza. Ściśnięte gardło uniemożliwiało odpowiedzenie kotce. Chciała móc zareagować jak stara Kamień. Nakrzyczeć na kotkę. Zagrozić jej. Wyzwać ją od śmieci. Pogonić. 
Tak bardzo chciała móc to zrobić. 
Wyprostować drżącą sylwetkę. Wysunąć dawno zdarte pazury. Postawić sztywno siwą zniszczoną sierść. 
Pomarańczowe ślipię powędrowało w stronę Kamień. Kotka spoglądała na nią. Jej ponure i wyblakłe ślipia nie przypominały kota, którym niegdyś była. Pozbawiony skrzy były niczym cierń prosto w serce. Ostry i przeszywający. 
— O-odejdź... — cichy głos z jej gardła ledwo dotarł do uszu szylkretki. 
Szydzące spojrzenie przeniosło się na nią. 
— Hę? Mówiłaś coś do mnie? Wybacz, ale z tych pisków i jęków nic się nie da zrozumieć. — miauknęła kpiąco. — Taka stara, a nadal nie potrafi mówić. Żałosne. 
Wilcza od razu pożałowała swojego czynu. Jedynie pogorszyła sprawę. Jak zawsze. Całe życie stała w tym samym bagnie od narodzin. Wszyscy się zmieniali. Lecz ona nadal była bezużyteczną, trzęsącą się kupą gnoju. 
— Szczypiorku? 
Borówkowa Mordka patrzyła niepewnie na kotkę. 
— Czego? — syknęła wojowniczka, niechętnie odrywając wzrok od czarnej i kładąc futro. 
— Zapomniałaś, że miałyśmy razem się wybrać na polowanie? — mruknęła tamta, szurając łapą w ziemi. — Jeśli ci jednak nie pasuje to powiedz, ale bardzo liczyłam nasz wspólny wypad... — dodała cicho. 
Szczypiorkowa Łodyga westchnęła. I skierowała się w stronę wyjścia z kociarni. 
— Nie myślcie, że z wami skończyłam. Nie zamierzam wam tego darować. Reszta może nie ma odwagi wam tego wypomnieć, lecz ja nie.

* * *
*po tamtym zgromadzeniu*

"Jeśli... Jeśli będę z tobą, nie boję się Piaskowej Gwiazdy."
Te słowa odbijały się echem w siwym łbie. Nieskończenie. Co uderzenie serca. Czuła ciepło jej ciała. Leżącego tuż koło niej. Żar wędrował po pysku kotki. Dotknęła niepewnie go. Zdawała się wciąż czuć pocałunek. Zupełnie jakby wcale się nie skończył. Zawstydzona zamknęła ślipię.
Nie mogła uwierzyć, że to rzeczywistość. Że to stało się naprawdę. Wydarzyło się pomiędzy nimi. To. Nie wiedziała nawet jak to nazwać. Nie wiedziała, jak teraz powinna się zachowywać wobec drugiej kotki. Co mówić. Stres zaczął zjadać ją od środka. 
Czy zdoła sprostać temu wszystkiemu? Czy zdoła wytrzymać te wszystkie zniesmaczone spojrzenia i szydzące komentarze? 
Plotki i wyśmiania. 
Czy Kamienna Agonia to wytrzyma?
Kotka zawsze zasługiwała na kogoś lepszego. Kogoś równie dzielnego i odważnego co ona. Kogoś kto będzie umiał ją obronić. Być jej podporą. Wsparciem. Przyjacielem. Doradcą. Słuchaczem. Kimś kto nie zwieje z podwiniętym ogonem. Nie będzie płakał przez większość swojego marnego życia. Kogoś kto będzie umiał stawić czoło problemom i je rozwiązać, a nie wiecznie przed nimi uciekać. 
Wilcza czuła głęboko w sobie, że nie nadaje się dla Kamiennej. 
Lecz tak bardzo starała się okłamywać siebie, że jest inaczej. 



* * *

Zarzut morderstwa kociąt spadł na Kamienną Agonie. Wilcza nie wierzyła, że kotka byłaby do tego zdolna. Raczej. Obydwie już zabiły. Na obydwóch ciążyła już to brzemię. Lecz czy siwa odważyłaby się na taki czyn. Morderstwa niewinnych kociąt za sam kolor futra. Pozbawienia ich życia by nie poszły ścieżką swoich rodziców. Wschodząca Łapa był niewiele starszy. Tak samo niewinny. A i tak to zrobiła. Omamiona. Zmanipulowana. Głupia. Stracił życie bez powodu. Przez kaprys martwej kotki. Przez nierozwagę siwej. 
Spoglądała na zwiniętą w kłębek Kamienną Agonie. Odrzuconą. Znienawidzoną. Los pastwił się nad kotką. Tonęła w bagnie mroku. Marniała z każdym dniem. Z każdym uderzeniem serca. 
A Wilcza nie potrafiła jej pomóc. Bezsilność zżerała ją od środka. Problemy kotki ciążyły jej w każdej chwili. Ciągnęły na dół. Nie umiała nic zrobić. Nie umiała nic powiedzieć. Bo co mogła?
"Nie martw się, będzie lepiej? Masz chociaż mnie. Jakoś to przetrwamy."
Nie. Kamień znienawidziłaby ją za to. Za puste kłamstwa. Za niepoprawny optymizm przynoszący więcej bólu niż wsparcia. Mogła jedynie na to patrzeć.
Cicho umierać wraz z nią. 


* * *

Nadszedł ten dzień. Wilcza niepewnie przekroczyła próg kociarni. Czarna zmarniała sylwetka nawet się nie poruszyła. Siwa nie miała odwagi zabrać głosu. Jedynie podeszła do kotki. Bała się jej dotknąć. Wątpiła, że to doda jej otuchy. Wątpiła, że jej osoba pomoże jakkolwiek kotce. Nie umiała zrobić nic by wesprzeć czarną. Nawet wyksztusić z siebie głupiego słowa. 
Kocięta wiły się przy matce. Piszczały. Niczym jej wiele księżyców temu. Rude plamy odznaczały się na małych ciałach. Dwa białe kocięta wyróżniły się na tle rudo-burej większości. 
Wilcza odwróciła wzrok. Nie mogła na to patrzeć. Dzieci jej brata. Świadomość, że Zajęcza Gwiazda się tego dopuścił. Że Kamień miała z nim kocięta. Była przerażająca. Okropna. Zżerała ją od środka. 
Wiedziała, że brat był opętany. Że to wszystko było dziełem Piaskowej Gwiazdy. Tyranki. Tyranki, która ją tak okaleczyła. Przez którą została zgwałcona. I Wilcza i Kamień. Kota, który zniszczył tyle żyć. Tyle żyć zakończył.
Kota, który żył wśród nich znów. 
Nie mogła tego wytrzymać. Nie mogła wytrzymać brzemia tej wiedzy.
Łzy zaczęły wyciekać z jej ślipia. Płakała przed wykończoną porodem kotką, nie potrafiąc zatrzymać łez. 

<kamień wybacz, ze tak długi i słabo :<< >

28 kwietnia 2022

Od Rudzikowego Śpiewu CD. Rozżarzonego Płomienia

Od kilku dni czuł się przygaszony, całkowicie wyzbyty z wszelkich pozytywnych emocji, jakie jeszcze do niedawna nieustannie mu towarzyszyły. Dobijała go samotność, oddalił się od wszystkich, a przy tym czuł się jak małe, zagubione kocię, rozpaczliwie szukające swoich rodziców.
Dziwnie było żyć ze świadomością, że to, co wydawało mu się wieczne, przepadło na zawsze. Nigdy więcej nie zobaczy intensywnie rudego futra z tak bliskiej odległości. Nie zanurzy swego pyszczka w gęstej sierści porastającej klatkę piersiową kocura, a jego nozdrza nie zostaną połaskotane przez charakterystyczny zapach obcego klanu, który wbrew pozorom napawał go optymizmem i upewniał, że jest bezpieczny.
Kręcił się po obozie ze zwieszoną głową, smętnie wlokąc łapami po ziemi. Ogon trzymał nisko, wręcz ciągnął go za sobą, bo zdawał mu się jedynie zawadzać. W myślach wciąż przewijał mu się Żar. Ale nie taki, jakiego dotąd znał. Nie ten miły i życzliwy, stanowiący największe ukojenie dla Rudzika – ten obraz przepadł. Teraz był to tylko zwykły zdrajca, który bawił się jego uczuciami, a na boku kręcił w swoim klanie z wieloma kotkami.
Obwiniał się za to, że w ogóle nie wziął pod uwagę tego, jak ciężki do utrzymania może być związek na odległość. Widywali się rzadko i tak naprawdę nie było pewności, czy są wobec siebie szczerzy. Między sobą mogli budować obraz idealnych, ale we własnych klanach ukazywały się prawdziwe oblicza. Chociaż akurat Rudzik zawsze był strachliwy, nigdy nie udawał przed Rozżarzonym Płomieniem kogoś innego. I przez to myślał, że kocur kocha go bezgranicznie, nie zwracając uwagi na wady, jakie miał w sobie cętkowany.
Przez tę całą akcję z ostatniego zgromadzenia nie miał w ogóle apetytu. Nie dosyć, że jadł tyle, co nic, to robił tylko minimum tego, co powinien. I to akurat mu się nie podobało. Nie mógł tyle rozpaczać i użalać się nad swoim losem. Musiał pokazać, że nie jest słaby, że ma siłę, by być jakkolwiek pożytecznym dla klanu. Jeśli zajmie się czymś, to może w ten sposób chociaż odciągnie myśli od byłego.
Pełen nagłej motywacji - ruszył na polowanie, ale nie mógł skontrolować tego, gdzie pokierowały go łapy. Z początku nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, ale ta granica była mu zbyt bardzo znana, by nie mógł jej teraz rozpoznać. Wiedział, że rozsądniej byłoby zatrzymać się i zawrócić, ale wyjątkowo nie posłuchał swego rozumu.
Zaczął rozglądać się za potencjalną ofiarą, wmawiając sobie, że tu po prostu są najlepsze piszczki. Jednak zapach burzaków był zbyt rozpraszający, by mógł się skupić. Nawet jeśli ich woń nie była specjalnie intensywna, to i tak czuł, jak wręcz wodzi go za nos i ciągnie ku nim.
Otrząsnął się. Nie. Żar to przeszłość, nie powinien o nim myśleć. Tak naprawdę tylko psuł mu życie i bardzo dobrze, że Rudzikowi udało się od niego odciąć. Nikt nie będzie go teraz podejrzewał o zdradzanie klanu. Od dziś będzie nienawidził Klan Burzy.
Jakkolwiek nie zapewniał siebie o swojej neutralności, to i tak dał się skusić losowi. Poszedł tam. Udał się w kierunku miejsca, w którym zawsze widywał się z ukochanym. Tam, gdzie leżał powalony konar drzewa, a rudzi kryli się w nim i wtulali w siebie wiele razy, bez jakiegokolwiek poczucia ryzyka, że ktoś ich tu znajdzie.
Pociągnął nosem, zatrzymując się nieopodal. Był zdecydowanie wciąż zbyt słaby. Nie potrafił poradzić sobie z czymś, co nie miało fizycznej formy. Momentalnie trzepnął w złości ogonem. Nie, tak nie mogło być dłużej.
Odwrócił się. Pewien swego postanowił wrócić do obozu i iść na polowanie w inne miejsce.
— Rudziku?
Przegrał. Cętkowany całkowicie poległ, gdy usłyszał ten głos. Wiedział, do kogo on należy i uznał to za przekleństwo od Klanu Gwiazdy, że akurat teraz musiał na niego trafić. Serce zabiło mu, ale nie z powodu miłosnych wspomnień, tylko ze stresu. Co ma teraz zrobić? Jak odejdzie, to wyjdzie na tchórza. Jak zostanie, to tylko udowodni, iż wciąż go kocha.
— Daj mi spokój — rzucił oschle, a pewność, z jaką wypowiedział te słowa, zaskoczyła jego samego.
Na początku zapadła między nimi niezręczna cisza. Dopiero potem dźwięk łap odbijających się od podłoża uświadomił go, że kocur się zbliża. Nocniak zareagował natychmiastowo.
Uskoczył w tył, obracając się w locie. Podniósł wzrok na zdezorientowanego rudzielca. Widział go, w pełnej okazałości. Idealnego jak zawsze.
— Daj mi się wytłumaczyć — poprosił Żar. — To nie tak jak myślisz, przecież znasz mnie…
— Nie znam cię wcale — mruknął z bulwersem w głosie. — Nie widzę, co robisz na co dzień i jak świetnie radzisz sobie beze mnie. Nie widzę, jak zasypiasz, nie widzę, jak śpisz i nie widzę, jak wstajesz. Taki… Taki związek nie miał sensu. Jak długo niby miało to przetrwać, skoro otaczasz się tyloma kotkami? I to jeszcze w tak bliskich relacjach? — spytał zdesperowany, ale fakt, iż mówił prosto z serca, nie pozwalał mu się zająknąć.
— Nic mnie z nimi nie łączy! To było zwykłe porozumienie, tamta kotka mnie prześladuje…
— Nie! — przerwał mu. — Nie tłumacz mi się. To i tak już nie ma znaczenia, mam kogoś innego — wypalił.
Rozżarzony Płomień osłupiał, patrząc na niego z niedowierzaniem. Przez uchylony pysk nie wypadło ani jedno słowo. Gapił się na niego w milczeniu tak długo, że Rudzikowy Śpiew palił się ze wstydu i miał ochotę uciec. To kłamstwo, to było pierwsze, co przyszło mu do głowy.
— Jak to? — wykrztusił.
— N-normalnie — odparł, przełykając głośno ślinę. — Kocham go. On kocha mnie. Widzę go przez większość czasu, śpimy razem i wiem, że mnie nie zdradza — wyjaśnił, starając się uspokoić przyspieszony oddech. Nie mógł dać po sobie poznać, że blefował.
Żar wciąż wyglądał na speszonego, a jego mina sugerowała, że czeka, aż Rudzik uśmiechnie się i powie, że to tylko żart i tak naprawdę wciąż go kocha.
— Dlaczego? Kim on jest? Jest rudy? — Padła seria pytań.
— Powód jest prosty. Czułem się przez ciebie samotny, a on… On po prostu okazał się lepszy od ciebie. Nie, nie jest rudy, ale i tak jest wspaniały. Ma piękne… — zawahał się, kreując sobie w głowie totalnie losowy wygląd przystojnego wojownika — bure futro. I dużo bieli. Nie wiem jak to powiedzieć, ale jest… Jest idealny – stwierdził.
Dawno mu się tak ciężko nie oddychało, a serce nie biło w tak zawrotnym tempie. Nie wiedział, czy burzak jest wściekły, ale widząc jego minę, wzbudził w sobie obawy, że ten zaraz rzuci się na niego i go skrzywdzi. Skulił się na samą myśl i zaczął powoli wycofywać w stronę swoich terenów.

<Żar?>

Nowy Członek Klanu Gwiazdy!

 


JAŚMINOWA GWIAZDA
Powód odejścia: decyzja właściciela
Przyczyna odejścia: niewydolność pracy serca

Odeszło do Klanu Gwiazdy!

Od Jaśminowej Gwiazdy

Kilka dni po wygnaniu Rysiego Puchu, Jaśminowa Gwiazda podjęli ten temat wraz z ich synem - Lśniącą Łapą. Zaszły wtedy małe zmiany odnośnie treningu. Zastępcza mentorka ich kociąt - Rozżarzone Serce była niedysponowana, więc tym razem rodzic zajął się synem, zaś Zimorodkową Łapę przejął Niedźwiedzi Pazur.
To Lśniąca Łapa wyczuł okazję do dowiedzenia się czegoś więcej na temat decyzji lidera wobec zdrajczyni.
— Ojcze — Nie było to trafne nazewnictwo, aczkolwiek z dwójki rodziców najbardziej pasowało właśnie do Jaśminowej Gwiazdy. — Dlaczego nie zabiłoś Rysiego Puchu? A co jak wróci?
Starszy z kotów wziął głęboki oddech. Miało sporo do wyjaśnienia w tej kwestii.
— Jest kilka powodów, skarbie. Mama opowiadała ci historie o Lisiej Gwieździe?
— O tym, co opętał Miętową Gwiazdę?
Jaśmin przytaknęło.
— Tak. Ryś miała go za mentora i pewnie już wtedy zaczął mieszać jej w głowie. To nie była jej wina i to był pierwszy powód, dlaczego jej nie zabiłom. Natomiast drugim powodem było to, że patrzyłom jak wyrasta ze świeżego uczniaka na dorosłą wojowniczkę. Członka naszego klanu i siostrę. Na pewno była czyjąś bliską osobą. Czułom się dziwnie, kiedy musiałom osądzać kogoś z nas. Po prostu nie sądziłom, że kiedykolwiek dożyję takiego dnia. A wcale nie jestem takie stare.
— Nie zapominaj, że zabiła Słodką Łapę.
— Nie zapominam. Wygnałom ją, ale obiecałom Iskrzącemu Kroku i Pierwszemu Brzaskowi, że jeśli tu wróci, rozszarpię ją jak mysz. A jeśli nie, mam nadzieję, że Klan Gwiazdy zaplanował dla niej odpowiednią karę. Może jednak nie powinnom pozwolić jej przeżyć...?
Lśniąca Łapa westchnął. Nie miał więcej pytań.
— A gdyby ktoś skrzywdził mnie, Zimorodek albo Jarzębinkę? Co byś zrobiło?
— Potraktowałobym ze szczególnym okrucieństwem. Zabiłobym, ale pozwoliłobym jeszcze długo cierpieć temu kotu — odpowiedziało zgodnie z prawdą. — Ale nie martw się, bo nie pozwolę na to, żeby ktoś was skrzywdził.
 
*** 

Stanęła przed nimi Słodka Łapa. Normalnie Jaśminowa Gwiazda unikałoby jej wzroku, acz zawiesiło na niej oczy, kiedy okazało się, że uśmiecha się beztrosko. Przecież ją zawiodło, nie mszcząc jej odpowiednio. Darowało życie jej zabójcy! Nie powinna się uśmiechać.
A jednak jej aura biła ciepłem wdzięczności.
— Nie czuj się już winne, Jaśminowa Gwiazdo. Rysi Puch dostanie to, na co zasłużyła. Szkoda tylko, że mama i tata są tacy smutni...
I przepadła. Zgasła już na zawsze. Zastąpiła ją kolejna znana sylwetka. Tym razem był to kot, za którym Jaśmin tęskniło najbardziej - Zimorodkowy Blask.
— Jaśminku — powiedział ze stoickim spokojem. — Chodź do mnie...
— Wujku!
— Stęskniłem się za tobą. Chodź do nas!
— Ja też się stęskniłom, ale mam jeszcze tyle do zrobienia. Mam klan pod opieką i jeszcze Futerko i dzieci... Niedługo się zobaczymy, ale jeszcze nie teraz.
— Poradzą sobie — uśmiechnął się "wujek". Za bardzo się martwisz, Jaśminku.
— Wujku...
— Już czas, Jaśminku. Czekamy na ciebie z Orzełkiem!
Właściwie, powinno się obudzić w tym momencie, acz nie miało na to siły. Nie potrafiło się do tego zmusić. Zamiast tego coraz bliżej zbliżało się do tajemniczego światła, które pozostawił za sobą Zimorodkowy Blask. Mimowolnie, a jednak... a jednak szło im to coraz lżej. Bez oporów. Jakby po drodze wyrzucało emocjonalne ciężary.
Będzie tęskniło, ale... może już czas na nich? Może już zrobiło, co mogło?

26 kwietnia 2022

Ptasi Jazgot urodziła!

 Ptasi Jazgot urodziła!



Od Papli CD Mrocznego Omenu

- Pozbycie się łatki, która już raz została do ciebie przypisana może okazać się ciężkie. - miauknął czarny kocur na pożegnanie. Przeszył ją nieprzyjemny dreszcz, jednak nie miała czasu na myślenie. Trening czekał. 

***

Mysz którą jadła była żylasta. Rwała jej się w zębach jak żelatyna. Jak gdyby jadła jakąś obślizgłą żabę. 
- Ta zwierzyna już przemokła wodą do mięsa... - miauknęła, wytykając język. 
- Wszystko przemokło. - miauknął zrezygnowany Mysikrólik, odstawiając na wpół zjedzoną pustułkę na bok. - Dziwię się, że jeszcze nie ma powodzi. Przecież jedyne co się dzieje, to pada deszcz!
- To jakaś ulewa tysiąclecia. - wymamrotała Modliszkowy Krok. - Moja sierść nigdy nie wyglądała gorzej. - miauknęła jeszcze, specjalnie niby otrząsając się z wody, by tylko zaprezentować swoją piękną czekoladową sierść bez skazy na tle zabłoconych futer reszty kotów w obozie. Mysikrólik spojrzał najpierw na wojowniczkę, potem na siebie i schował swoje łapy pod ciałem zawstydzony ich stanem. 
- Pora zielonych liści powinna być słoneczna, nie mokra. - miauknęła zgryźliwie Mała Róża. 
Papla westchnęła. Wszyscy w jej otoczeniu już skończyli trening. A ona? Można było powiedzieć, że nawet nie zaczęła. Wciąż była kociakiem w hierarchii. Nie miała z kim porozmawiać o tym co robi. Chyba że z Dzierlatką i Trójokim. Ale to też nie było towarzystwo, które specjalnie ją satysfakcjonowało. Małe dzieci były zabawne, ale ich zachowanie na dłuższą metę irytujące. Ah, gdyby już ten czas minął, jakby mogła wznowić trening i zostać wojownikiem!

***

- Klan Gwiazd to nasi zmarli przodkowie, członkowie wszystkich Klanów, którzy już odeszli. - mówił beznamiętnym tonem Oszronione Słońce. - Jeśli wiedli życie sprawiedliwie i przestrzegali kodeksu trafiają właśnie tam. Koty z Klanu Gwiazdy zsyłają nam przepowiednie, gdy zbliża się niebezpieczeństwo. Najczęściej medykom. - ziewnął rudy. Widać miał już po dziurki w głosie takiej gadaniny. - Jest też Mroczna Puszcza. Tam trafiają koty, które kodeks miały w nosie, były złe, mordowały, zdradzały, cokolwiek. Wiesz o co chodzi. Mroczna Puszcza jest zła, nie należy się z nimi spoufalać, nigdy. 
Papla słuchała rudego kocura bez zainteresowania. Dawno się jej to wszystko znudziło. 
- I jest właściwie jeszcze jedno miejsce... - dodał lekko przyciszonym głosem. Zastrzygła uszami, po raz pierwszy od kilku księżyców spoglądając na mentora z zaciekawieniem. 
- Jakie? 
- Prawdziwe. 
Zamrugała kilka razy. 
- Co? Przecież Klan Gwiazd jest prawdziwy. I Ciemny Las też. 
- Nieprawda. 
- Przed chwilą mi powiedzia...
- Bo musiałem. - syknął. - Ale skłamałem. Chodź jednak.. Gdzie indziej. - rozejrzał się, ona również, odruchowo. Szron miauknął że idzie z Paplą na zewnątrz w ramach naukowych do zastępczyni, która udzieliła mu zgody. Rzadko bywała na dworze z mentorem. Była ciekawa tego, co miał jej do powiedzenia. Kolejna tajna rzecz?
- Paplo. - powiedział niskim głosem, gdy siedzieli już razem z mokrej trawie. - Wierzysz w Klan Gwiazdy?
- No.. tak. - powtórzyła niepewnie. 
- A co by było jakbym ci powiedział że zamiast Klanu Gwiazdy, Mrocznej Puszczy i innych wymyślonych miejsc jest coś innego?
- Co?
- Nad światem czuwają inne koty niż te w gwiazdach. Są tak potężne, że nikt nigdy ich nie nazwał jako zbiór. Jednak są przy nas, wszędzie dookoła. I każdy zna ich imię.
Bura kotka rozejrzała się nerwowo wokół siebie.
- Nic nie widzę.
- Widzisz, ale nie zwracasz uwagi. - westchnął rudy. - Przypatrz się temu wszystkiemu uważnie. Żywioły. Drzewa. Zwierzęta. Grzyby. Wszystko co jest wokół nas, Paplo. Oni ukrywają się we wszystkim.
Papla wzdrygnęła się, nieprzekonana. 
- Skąd wiesz o tym? 
- Od urodzenia mi towarzyszyli. Mi i całej mojej rodzinie. Każdy z nas w nich wierzy. 
- Omen, Las i Noc też? - spytała niepewnie. Słyszała o tej grupce wiele historii. Jakoby mieli dołączyć do Klanu Wilka gdy byli ledwo oseskami, poranieni przez grupę borsuków. Żyli jako samotnicy przed uratowaniem. Czy to właśnie z dala od Klanów wyznawali swoją religię?
- Tak. Łączy nas wiara. 
Kotka zachwiała się na okrągłych łapkach.
- Czyli Klan Gwiazd nie istnieje? - wzdrygnęła się. - Od urodzenia mi wszyscy mówili, że on nad nami... czuwa. 
- Wszyscy chcą, byśmy tak wierzyli. - owinął swój długi ogon z białą końcówką wokół łap. - Nigdy nie zastanawiałaś się, dlaczego to tylko medycy i liderzy dostają ponoć od nich przepowiednie, a nie zwykłe, szare koty? Dlaczego kodeks nakazuje posłuszność przywódcy i Klanowi? 
Bura milczała patrząc się w niebieskie oczy mentora, który rozkręcał swoje historie coraz bardziej.
- U nas każdy był równy sobie. Nie znaliśmy się dobrze, jednak wiedzieliśmy, że kroczymy ku jednemu, robiąc to samo, wsłuchując się w te same opowieści, wznosząc te same modły do tych samych bogów. Byliśmy im wierni przez ten cały czas. Oni zsyłali nam znaki. 
- Jakie? 
- Wszelkiego rodzaju. Pióro z czubka drzewa, gdy byliśmy głodni. Kropla wody ze skały, gdy byliśmy spragnieni. Ciepły promyczek słońca, gdy marzliśmy. Pomagali nam, zsyłając poszlaki. Wiem, że dużo kotów nie wierzy ani w Klan Gwiazdy, ani w naszych bogów, ani żadnych innych, mimo że się urodzili i wychowali w jednym z Klanów. Widziałaś, żeby ich bożki komukolwiek zesłały znak?
- No... nie. 
- Właśnie. Nie dziwię się tym wszystkim ateistom. Nigdy nie poznali czegoś, co naprawdę istnieje.
- Dlaczego ja nigdy nie dostałam od tych kotów znaku?
- Pomagają one tym, które ich wyznają, a nie tym, co ślepo podążają za nocnymi umarlakami. Dopiero teraz dowiedziałaś się, że oni w ogóle istnieją. Ale możesz być pewna, że patrzą na ciebie. Czekają, aż to ty ich zauważysz, w końcu dotkniesz swą łapą losu, który dla ciebie przygotowali. Dowiesz się, że oni cierpliwie wypatrywali tego momentu. Całe twoje życie, tylko na ciebie. Jesteś żyzną ziemią, Paplo. - rudy spojrzał jej w oczy. - Wiele kotów na twojej drodze próbuje albo będzie próbować przekierować cię na inną ścieżkę. Najważniejszym jest, by zrozumieć, co jest prawdą, a co obłudnym kłamstwem.

***

Paplę bolała głowa. Nie wiedziała co ma myśleć. Mówiono jej zbyt dużo jak na jej rozumowanie. Komu miała teraz uwierzyć? Swojemu mentorowi, który obiecał jej znaki od tajemniczych bogów, czy Gepardziej Cętce, który sam sobie z pomocą Klanu Gwiazdy zesłał i spełnił przepowiednię? Który z nich miał rację? Dużo kwestii pozostawało pod znakiem zapytania. Jedna rzecz była jednakże pewna. Mroczny Omen również wiedział o tych wyższych siłach, może nawet więcej niż Szron. Podniosła się z legowiska, w którym ukrywała swoje przemyślenia i gorzkie żale. Za każdym razem gdy tylko myślała o vanie przechodził ją lodowaty dreszcz, na wspomnienie jego imienia przypominała sobie tylko o tym, co się stało podczas zgromadzenia. Gdy ktoś zaczynał plotkować o tym wojowniku przypominał jej się również Gepard oraz jego słowa, mówiące o tym, że chce się on dorwać do władzy za wszelką cenę. Wzięła głęboki wdech na odwagę. Mroczny Omen może i był ekscentryczny i charyzmatyczny, ale skrywał więcej tajemnic przed Klanem niż każdy myślał. 
Gdzie on mógł być? W legowisku wojowników bywała częściej niż ktokolwiek inny w ciągu dnia. Teraz tam go nie było. Czy mógł się znajdować gdzie indziej w obozie? Ostatnio skręcił nogę więc.. Może u medyków? Często tam zabawiała, i kilka razy wojownik wracał się, by swoją przypadłość wyleczyć do końca. Postawiła więc krok w stronę groty, która służyła
- Witaj Ośnieżona Łąk..
- Hej!!! - krzyknęła do niej Goryczkowa Łapa, przekrzywiając głowę w jedną stronę. 
- Cicho. Szukam dla ciebie ziół. Witaj, Papla... - mruknęła z kwiatem w zębach Śnieg. 
- A tobie co? - miauknęła do Goryczki.
- Ośnieżona Łąka powiedziała, że ogłuchłam! - ponownie krzyknęła szylkretka. - Teraz chce mnie wyleczyć!
- Wypij z tego sok. - rzuciła pod łapy uczennicy dużą, pałkowatą roślinę. - To tatarak. Działa właśnie na infekcje. 
- Jest okropny!! - wcięła się Goryczka. 
- Pomoże ci to zwalczyć. - powiedziała spokojnie dymna. - Przyszłaś po coś?
- Nie... - bura spojrzała się w dal. Jej powieki się otworzyły jeszcze rozleglej. Prócz Goryczkowej Łapy legowisko medyka było całkowicie puste. 
Puste, oprócz jednego, czarnego vana ze zranioną nogą, leżącego na jednym z legowisk, posyłającego jej chłodne spojrzenie niebieskich oczu. 

<Mroczny Omenie?>

Wyleczeni: Goryczkowa Łapa

Od Bylicy CD Muchomorzego Jadu

Siedziała spokojnie na brzegu dziupli, opierając swe przednie łapy o chropowatą korę. Usłyszała szmer, jednak uznała, iż były to jej bawiące się kocięta. Myliła się.
W tej chwili zauważyła kocura. Pomarańczowe oczy, cętkowane niebiesko białe futro. Przystanął, niezdolny do ruchu. Znała go. Wbiła w niego spojrzenie intensywnie zielonych oczu, tak jak sowa która dostrzegła mysz. Jej źrenice zwęziły się, tworząc dwie cieniutkie czarne kreski.
- Nie przyszedłem walczyć! - oznajmił powoli, czując, że spoczywa na nim spojrzenie srebrnej kotki.
Błękitna wstała po czym postawiła łapę za próg dziupli. Jej wąsy zadrgały, futro zostało delikatnie rozwiane powiewem wiatru… I nagle jakby było mało, że on, zabójca Konwaliowego Serca, śmiał podejść tak blisko jej nowego domu, trójka z jej kociąt znalazła się tuż przed nim. Deszczyk, Kminek i Krokus stały wgapione z przerażeniem w obcego. Sparaliżowane strachem nie mogły się ruszyć.
Bylica niczym błyskawica skoczyła, przez co znalazła się tuż przed muchomorkiem. Jej kocięta jakby wybudziły się z transu po czym schowały się za tylnymi łapami matki.
- ODSUŃ SIĘ ALBO PRZEGRYZĘ CI KRTAŃ! – wrzasnęła wściekle błękitna – JAK ŚMIESZ PRZYCHODZIĆ NA MÓJ TEREN, JAK ŚMIESZ STRASZYĆ ME KOCIĘTA! – furia wylewała się z kocicy. Jej futro nastroszyło się, sprawiając, iż i tak już wysoka Bylica zdawała się kilka razy większa. Co z tego, że nie umiał najpewniej walczyć, był niebezpieczny, przynajmniej w jej postrzeganiu.
- Przyszedłem zebrać zioła dla mojego Klanu. Nie wiedziałem, że ktoś tutaj będzie - stwierdził, kuląc się. - Pozwól mi odejść, proszę.
- MYŚLISZ, ŻE POZWOLĘ CI ODEJŚĆ W SPOKOJU, KIEDY PODKRADASZ MI ZIOŁA PRZEZNACZONE DLA MOJEJ RODZINY, I JESZCZE DO TEGO TO TY JESTEŚ ODPOWIEDZIALNY ZA ŚMIERĆ SMUTNEJ CISZY?! - ostre syknięcie wydobyło się z jej pyska.
Nie wiedziała, czemu go jeszcze nie zabiła. Może dla tego, iż czuła przyklejone do jej nogi kocięta?
- Mogę zemścić się za jej śmierć, myślisz, że nie skorzystam z takiej dobrej okazji?- spytała już spokojniej, lecz wciąż ostrym tonem.
- Czego nie rozumiesz w "nie wiedziałem, że ktoś tu będzie"? - syknął, napinając mięśnie. - Smutna Cisza była zdrajczynią, przeklętą przez Klan Gwiazdy. Przez nią cały mój Klan cierpiał. Wszystko, co zrobiłem, zrobiłem w imię większego dobra.
Tego było już za wiele.
Medyk dostanie nauczkę. O ile przeżyje.
Bylica rzuciła się na syna Króliczego Serca z furią w oczach.
Muchomorzy Jad odskoczył w bok, unikając zderzenia z kotką.
- Przestań! - pisnął, dygocąc.
- Było myśleć, zanim się powiedziało! - wrzasnęła - powinieneś był zwiewać tam gdzie twoje miejsce, ale najwyraźniej nie umiesz wyczuć, kiedy się przymknąć! Dostaniesz to na co zasługujesz, za zabicie jej i zakłócanie mojego spokoju!
Ponownie przypuściła atak, tym razem podcięła młodszego od siebie kocura, zwalając go z nóg. Rzuciła się z zamiarem przeorania mu pyska swymi ostrymi pazurami.
- Klan Nocy wie, gdzie jestem! Jeśli nie wrócę do obozu, przyjdą tu i zabiją cię! - zawołał w panice, zaciskając ślepia w przygotowaniu na ból.
- Nie obchodzi mnie to. Zawsze mogę wrzucić twoje ciało do rzeki, aby wypłynęło na ich brzeg. Nie wyczują zapachu, nie będą wiedzieli, kto cię zabił! – wrzasnęła, po czym jej szpony przecięły skórę na pysku przerażonego kocura. Jego strach dodatkowo ją napędzał, chęć obronienia młodych jeszcze bardziej. Krew spłynęła po jej pazurach.
Miała okazję w końcu się na kimś zemścić tak naprawdę. Okazję aby poczuć kocią krew na języku. Muchomorzy Jad miał pecha, znalazł się w niewłaściwym miejscu.
- Jesteś głupia czy co?! I tak cię znajdą! - krzyknął, jęcząc z bólu. Z całej siły kopnął Bylicę w bok, i choć dalej trzymała go pod sobą to jej uścisk zelżał na tyle, aby kocur zdołał przeturlać się w bok. Dyszał ciężko, drżąc ze strachu. Bylica odsłoniła groźnie kły. - P-proszę przestań! Nie chciałem jej zabijać! Nic nie rozumiesz!
- Jesteś tego taki pewien? – syknęła. – Może i na zgromadzeniu powiedziałeś, iż zginęła przez ciebie, choć jej nie zabiłeś, jednak zdaję mi się, iż jej śmierć cię ucieszyła, co podważa wiarygodność tych słów. – rzekła. – Ale proszę bardzo. – dodała, po czym rzuciła się w stronę Muchomora. Jednak zamiast go ponownie uderzyć lub zabić, przyszpiliła go do pobliskiego pniaka. – No, już, tłumacz się, pókim łaskawa! Masz szansę, nie zmarnuj jej.
<Muchomorzy Jadzie?>

25 kwietnia 2022

Od Lśniącej Łapy CD. Zimorodkowej Łapy

  — Może Skrzydło? — zaproponował.
— Mi się bardziej podoba Zimorodkowy Lot, ale co ja mam wspólnego z lataniem? — zaśmiała się.
— Jak to co? Jak się wespniesz na drzewo, to przegonisz nawet wiewiórkę. Skaczesz tak wysoko, że spokojnie mogłabyś latać — wymruczał rozbawiony. Jego ogon zadrgał, opatulając nim siostrzyczkę. Była dla niego wszystkim. Skarbem, dla którego był w stanie poświęcić życie.
Nie chciał, żeby stała się jej krzywda. Chciał dla niej jak najlepiej.
— Jesteś zmęczony? — wyszeptała w jego stronę. Lśniąca Łapa jedynie westchnął, spoglądając w gwieździste niebo. Gwiazdy były tak ciekawe. Zdawały się tak dalekie i tak małe. Ciekawe, czy po śmierci będzie mógł je zwiedzić.
— Trochę. Chyba powinniśmy iść spać. Jutro trening. — stwierdził, rozpościerając śnieżnobiałe łapy. — Może wybiorą nas na patrol graniczny?
— Byłoby super. I zawalczylibyśmy może z kolejnym samotnikiem — mruknęła. — Albo nawet lisem czy borsukiem!
— Słyszałem opowieści o wojowniku, który zabił lisa — odparł cicho Blask, czując, jak jego wąsy drgają z rozbawieniem. — Ale na razie odpuściłbym takie walki. Nie chcemy jeszcze umierać, co?

* * *
Po nadejściu pory opadających liści można spodziewać się wszystkiego, ale z pewnością nie słońca, które zawitało nad legowiskiem uczniów. Liście i trawa powoli przybierały złocistych barw. Lśniąca Łapa nawet nie czekał. Wyszedł z legowiska, czując, jak promienie słońca odbijają się od jego futra. Zamknął oczy i pociągnął nozdrzami. Wonie pory opadających liści kłębiły się wokół niego. Uwielbiał tą porę. Była jego ulubioną. Czasem pochmurno, czasem słonecznie, a pomarańczowe barwy sprawiały, że czuł się lepiej. Mimo, że nie lubił wilgoci.
Otworzył gwałtownie oczy, kierując wzrok na niebo. Powinien uważać. Wcześniej zachmurzona pogoda dawała mu trochę spokoju, a teraz... Słońce zdawało się silne. 
Nawet nie zauważył, jak zbliżyła się do niego siostra.
— Cześć.
— Wcześnie wstałaś — zdziwił się.
— Ty też — odpowiedziała, przewracając oczami. — Ciekawe, co będziemy robić podczas treningu. Chciałabym zawalczyć. Nauczyłam się ostatnio kilku nowych ruchów.
— Fajnie jest to słyszeć — parsknął. — Też sporo umiem. Jak wrócimy, chcesz razem zawalczyć? Wiesz, zobaczyć, kto wygra?
— Oczywiście, że ja — zaśmiała się.  — Ale nie ma sprawy, pozwolę ci poczuć smak porażki.
Skoczył, przewracając ją na bok. Zimorodek zdawała się nie być zaskoczona, jakby to przewidywała. Wystawiła mu żartobliwie język.
— Jeśli ktoś z nas ma wygrać, to właśnie ja — powiedział, rzucając jej zadziorne spojrzenie. — Mogę się założyć!
— Lśniąca Łapo? — usłyszał głos Kalinkowej Łodygi. Błyskawicznie poderwał się z miejsca, odchodząc od siostry i rzucając jej na do widzenia jeszcze jedno uśmiechnięte, pogodne spojrzenie.

* * *

— Dobrze ci poszło. — stwierdziła Kalinka, gdy skończyli walczyć. Łapy niemiłosiernie wbijały się w ziemię, raz to wsuwając, raz wysuwając pazury. Był tak podekscytowany. Kotka spojrzała się w górę, na błękitne niebo, które teraz zdawało się w ogóle nie gościć na sobie chmur. — Gorąco dzisiaj. Nie powinnam zabierać cię poza zalesiony teren. Myślałam, że będzie chłodniej. Dotąd było.
— Nic mi nie jest — miauknął tylko. — Czy możemy już wrócić do treningu?
— Jasne, ale pamiętaj, żeby mi powiedzieć, jak tylko gorzej się poczujesz.
— Przecież mówię, że nic mi nie jest — syknął i niemal natychmiast położył uszy, widząc nieco zaskoczone spojrzenie Kalinkowej Łodygi. — Przepraszam. Po prostu nie lubię, gdy inni traktują mnie trochę ulgowo tylko dlatego, że słońce tak na mnie działa. Uważam na siebie. Nic mi nie będzie. 
— Mam taką nadzieję — westchnęła. — No nic, i tak robi się późno. Zawalczymy jeszcze raz, zapolujemy i wrócimy do obozu.

* * *
Wracał, niosąc w pyszczku mysz. Krew ubrudziła mu pysk i wciąż kapała, robiąc plamy w trawie. W głowie już mu się kręciło od tego gorąca, ale zamierzał dotrzymać słowa.
— Zanieś piszczkę dla starszych — poleciła Kalinkowa Łodyga. Lśniąca Łapa skinął głową.
— Co będziemy jutro robić, Kalinko? — spytał. Czuł trochę wyrzuty sumienia ze swojego wcześniejszego wybuchu, choć był niewielki. Zmęczenie nie zawsze dobrze na niego działało. Teraz Lśniąca Łapa bardziej ufał swojej mentorce. Nawet przestał zwracać się do niej "per pani", jak to robił z przyzwyczajenia. 
— Najprawdopodobniej nauczę cię paru taktyk, które przydadzą ci się na polu bitwy. Pod koniec, jeśli starczy czasu, możemy też zapolować i pozbierać mech dla starszyzny. 
— Brzmi fajnie — odpowiedział z lekkim uśmiechem na pysku. Skłonił głowę przed mentorką, nim ruszył w kierunku legowiska starszyzny. Położył swoją zdobycz między mieszkańcami legowiska i odszedł. Oboje spali i nie chciał ich budzić. Zresztą, zasługiwali na odpoczynek. A mu nie chciałoby się słuchać zrzędzeń Tańczącej Pieśni, mimo że jej historie bywały naprawdę ciekawe.
Niemal się odwrócił i już dostrzegł łaciatą siostrę. Rzucił jej długie, rozbawione spojrzenie.
— Nie zapomniałem, co ci obiecałem. To jak, ćwiczymy walkę? Jestem pewien, że to wygram. — miauknął, mrugając do niej czerwonym oczkiem.

<Zimorodek?>

[5% przyznane]

Nowy Członek Klanu Klifu!

Od Czajkowej Łapy CD. Zwęglonego Kamienia

Pazury wbite w ziemię, zwężone źrenice i ciężki, łapczywy oddech i dreszcze targające grzbiet składały się na obraz młodej kotki. Obserwowała, jak dzieci Zająca występują z tłumu. Jak lider nadaje im nowe imiona, jak przykłada nos do czoła i mianuje na wojowników. W niedowierzaniu owiniętym zgrozą patrzyła na to widowisko. 
To… to niemożliwe. Nie mogła być mianowana jako druga. Nie mogła być gorsza od czarnego futra. Zagryzła zęby, zaciskając oczy. Brzuch próbował jej się wywracać, a stres powoli ogarniał całe ciało. Naprężone mięśnie drżały, a oddechy były coraz to krótsze. Strach zakwitł wyjątkowo szybko, splatając jej łapy, płuca i serce. Zawiodła. Zawiodła Rozżarzonego Płomienia. Znienawidzi ją. Porzuci, zostawi jak zwykłe truchło. Jak kości, które zostają po posiłku. Była tak samo bezużyteczna jak one. Miała przecież pokazać, że zasługuje na miano rudej. Na miano uczennicy najwspanialszego wojownika Klanu Burzy. Przełknęła ślinę gromadzącą się we wcześniej suchym pysku. On wiedział już. Wiedział, że nie dała rady. Wiedział, że była gorsza. 
Położyła po sobie uszy, a jej ogon podrygiwał nerwowo.
To… to nie prawda! Była lepsza pod każdym względem od tej cholernej trójki! Była szybsza, silniejsza, sprytniejsza.
Nie zasługiwali na mianowanie przed nią! Zajęcza Gwiazda mianował ich tylko dlatego, że byli spokrewnieni! Lisie łajno! Faworyzował te szczury! 
W tłumie skandującym imiona nowych wojowników napotkała spojrzenie jednego z nich. Zwęglony Kamień. Obrzydliwe imię. Widziała wyraz jego pyska. Chełpił się zwycięstwem. Rozpierała go duma, pycha. Nie potrafiła patrzeć na niego dłużej. Nie tak. 
Ufała mu, a on wykorzystał swoją pozycję. 
Kochała go, a on odwdzięczył się wywyższaniem.
Mimo wszystkiego, co powiedział im Zając, wciąż jeszcze miała nadzieję, że to kłamstwa. Plotki uwite przez chory umysł. Chciała, by się tym okazały. Do tego momentu. 
Nie miała już brata. 
Zniknęła w masie, jaką tworzyły koty Klanu Burzy. Pozwoliła, by pożarła jej twarz, sylwetkę i ukryła przed wzrokiem Zwęglonego Kamienia. 
– Idziemy, Czajkowa Łapo – usłyszała za sobą. Ton głosu rudego kocura brzmiał jak wyrok. Mimo panicznego strachu, przez który łomotało jej serce, posłusznie udała się za płomiennym wojownikiem. 

***

Otarła łzawe ślady z policzków, cicho podciągając nosem. Czuła ich słony zapach, wilgoć, która osadziła się na jej futrze. Chciała wyrzucić ten dzień z pamięci. Sama myśl o powrocie do obozu - do znienawidzonych oraz tych, których zawiodła - napawała ją strachem, niepokojem i niechęcią. Włóczące się łapy same prowadziły ją ku odległym kawałkom terenów Klanu Burzy. 
W ciszy zachodzącego słońca pachnącej deszczem nie spodziewała się usłyszeć żadnego głosu. A jednak.
– Pomocy! Jest tam kto? – żałosne nawoływanie dobiegło do jej uszu. Nie potrafiła od tak rozpoznać głosu czy zapachu ofiary. Chciała to zignorować. Miała własne problemy i powody, by szukać pomocy u innych. Poza tym, co jeśli będzie chciał ją zaatakować? Co jeśli to pułapka? 
Położyła po sobie uszy, mając nadzieję, że to chociaż trochę stłumi hałas. Głos jednak nie ucichł. Zaczął jej przeszkadzać. Wołania były coraz bardziej nachalne i nie dawały jej spokoju. Pozbywając się resztek smutku z pyska, zaczęła szukać źródła wrzasków płoszących zwierzynę w okolicy.
– Tutaj! – zakrzyknienie wydobyło się z dziury w ziemi, przed którą stanęła Czajka. – Tunel się pode mną zawalił i nie wiem jak wyjść! Nie widzę twojego pyska, ale proszę, pomóż! – załkał z dołu. Gdy Czajka wyjrzała do środka, zobaczyła zwijającego się Końskie Kopytko. Rudzielec był cały upaprany piachem, a na brzegach dołu były widoczne ślady pazurów po jego nieudolnych próbach wydostania się. Czajkowa Łapa skrzywiła się delikatnie. Syn Jałowego Pyłu - kocura, do którego Rozżarzony Płomień żywił niekoniecznie najprzyjemniejsze uczucia. A teraz? Miała syna niebieskiego na swojej łasce. Mogłaby go tu zostawić. Sprawić, że Żar będzie mógł się radować bólem Jałowego, tak jak bawił go ból Kamiennej Agonii. Jednak kocur w dziurze miał rude futro. Gdyby mu pomogła, mogłaby zyskać przysługę w zamian. Na przyszłość. Pionka, który pomoże jej stać się szanowaną wojowniczką. Mijały kolejne uderzenia serca, aż w końcu Czajka zdecydowała.
– Chodź, wyciągnę cię – miauknęła, podając uwięzionemu łapę. Chwycił ją, wybił się z tylnych łap i podciągnięty za luźną skórę na karku przez Czajkową Łapę, nareszcie udało mu się wydostać.
– Dziękuję… jesteś Czajkowa Łapa, prawda? – zamruczał z ulgą, otrzepując się z piachu. Kotka w odpowiedzi skinęła głową.
– Co robiłeś tu sam o tej porze? 
– To samo mógłbym zapytać ciebie – zaśmiał się Koń, wyciągając zdrętwiałe łapy.
– Ja przynajmniej nie skończyłam w dole – prychnęła, wywracając oczami.
– Słuszna uwaga – odparł z uśmiechem kocur, by zaraz westchnąć cicho. – Polowałem. Matka mnie wysłała, bo zobaczyła, że znowu kręcę się w pobliżu leża medyków.
– To źle?
– Według niej tak. Chce, żebym był porządnym wojownikiem, a nie kotką w ziołach – pokiwał głową, biorąc głębsze wdechy. – Stresuję się przy polowaniach, skupiam nie na tym co trzeba i… wychodzi, jak widzisz. Chciałbym znać coś, dzięki czemu stres może od tak zniknąć.
– Nie ma na to ziół? – Czajka nie znała się na medycynie, jednak słyszała, że dają coś na uspokojenie kotom. 
– Gdybym wiedział, to nie potrzebowałbym tych ziół – zaśmiał się nerwowo, drapiąc za uchem. Jego spojrzenie na moment uciekło w bok. Zobaczyła w nim pewien smutek, żal z wybranej ścieżki. Zaraz zniknął, a jego pysk przyozdobił ciepły uśmiech-maska. – A ty? Co tu robisz?
– Uciekam od pewnej… burzy – powiedziała w końcu, po chwili namysłu. Wolała nie dawać personalnych informacji synowi Jałowego Pyłu. 
– Czyli wszyscy od czegoś uciekamy – rzucił ni to żartobliwie, ni to smutno Konik. Słońce zaszło, a noc opatuliła ciasno ich sylwetki. Jedynie ślepia błyszczały, przebijając się przez ciemny płaszcz. Drzewa grały cicho, a w oddali rozległ się huk sowy.
– Twoja matka się nie wkurzy, jak wrócisz po zmroku do obozu?  – rzuciła Czajka. Widziała ich awantury od czasu do czasu. Marchew nie szczędziła języka nawet na własne dzieci.
– Będzie wściekła – westchnął głęboko rudy. – Ale jakoś nie śpieszy mi się samemu do obozu. A ty? Twój mentor nie będzie zły?
– Mój mentor… ma inne zmartwienia – burknęła, zniżając nieco łeb. Konik posłał jej pytające spojrzenie, jednak widząc niechęć kotki do ciągnięcie tego tematu, szybko zrezygnował. – Może… odprowadzę cię? Razem będzie raźniej. Może i mi się upiecze, jak powiem, że odprowadzałem uczennicą Rozżarzonego Płomienia do obozu.
Czajka uśmiechnęła się pod nosem. Oboje chcieli coś od siebie. Na tym polegały znajomości, prawda? Jedno wykorzystuje drugiego dla swoich korzyści. Tylko że Konik nawet się z tym nie krył, a ona… jeszcze nie wiedziała, jak ten może się jej do czegoś przydać. Jednak przystała na jego propozycję, widząc w przyszłości dla siebie okazję.
Wrócili więc razem do obozu, którego pilnował nie kto inny jak świeżo mianowani wojownicy. Zwęglony Kamień nawet się do niej nie odezwał, a Czajka nie uraczyła go spojrzeniem. Jego brązowe ślepia zalśniły smutno, jednak szylkreta nie zatrzymała się, by zamienić nawet słowo z kocurem. Czajkowa Łapa wciąż była wściekła. Wciąż mu zazdrościła i usilnie pragnęła tego, by cofnąć czas. To ona miała teraz stać na jego miejscu. Z nowym imieniem, nowym miejscem w nowym legowisku. Nie on! 
Pożegnała się z Konikiem, po czym położyła w legowisku uczniów. Reszta była spowita już snem, który tej nocy nie przyszedł do rudo-czarnej kotki.

***

Wybrała coś na szybko ze stosu zwierzyny. Małego, mizernego, niewystarczającego, by wykarmić tak duży klan. Albo zaczną polować więcej, albo będą musieli się posunąć do innych środków. Chciała zjeść śniadanie w spokoju. Bez wzroku mentora, który przypominał jej jego rozczarowanie i co najważniejsze - bez Zwęglonego Kamienia. Los jednak chciał inaczej. Czarny akurat też wybierał się na jedzenie. Zauważywszy ją, przyspieszył kroku.
– Czajkowa Łapo! Poczekaj! – zawołał, widząc, jak kotka odwraca się prędko i próbuje odejść. Zatrzymała się, jednak nie spojrzała w jego stronę.
– Czego chcesz? Pochwalić się pozycją? Gratuluje, synku Zajęczej Gwiazdy. Ojczulek musi naprawdę was kochać, skoro mianował tylko swoje bachory na wojowników – fuknęła, jeżąc futro i bębniąc ogonem o ziemię.

< Zwęglony Kamieniu? >

[5% przyznane]

Od Zimorodkowej Łapy CD. Lśniącej Łapy

Uczniowie wbili wzrok w przemieszczający się podejrzanie obiekt. Byli w stanie usłyszeć szelest, który symbolizował najprawdopodobniej kłopoty. Rodzeństwo popatrzyło po sobie a następnie w kierunku miejsca z którego dochodził odgłos.
- Widzisz? — szepnął do brat.
- Czy... To samotnik? - zająkała Zimorodek.
Wtem znienacka skoczył na nich samotnik, zanim zdążyli jakkolwiek zareagować. Rdzawe Futro i Rozżarzone Serce zaczęły przyglądać się tej potyczce. 
Jako pierwszy zaatakował Lśniąca Łapa, pełen gracji i pewności siebie. Zimorodek spojrzała na niego w podziwie, jednak szybko zorientowała się, że powinna ruszyć mu na pomoc. Odbijając się od ziemi tylnymi łapami skoczyła na samotnika drapiąc go z każdej strony. Nie oszczędzała przy tym żadnych sił, chciała stanąć w obronie już nie tylko swojego rodzeństwa, ale i również terytorium klanu. W końcu miała szansę. Prawdziwą szansę aby się wykazać. Walka była zacięta, jednak nieznany im kot zaczął mieć w niej przewagę. Rzucił śnieżnobiałym kocurem i już miał kończyć, gdy na pomoc ruszyły im wojowniczki. Zimorodkowa Łapa nie poddawała się drapała to po twarzy, to po plecach samotnika, jej ciosy nie były bardzo zgrabne, lecz chwilowo osłabiały przeciwnika. 
Samotnik widząc przewagę klanowiczów miał już brać nogi za pas, gdy rodzeństwo skoczyło na niego przybijając wroga do ziemi. Zimorodkowa Łapa oraz Lśniąca Łapa mieli już tylko zadać swój ostatni cios, jednak w kilka chwil samotnik wyrwał się i uciekł z podkulonym ogonem.
Rdzawe Futro popatrzyła na swoje już prawie wyrośnięte kocięta, nie wyglądała na dumną. Dlaczego? Przecież już prawie mieli w swojej garści tego parszywego samotnika.
- Co próbowałeś zrobić? - zapytała syna. Zimorodek widziała jak jej brat się peszy, chciał wykorzystać moment, w którym wróg stracił równowagę.
- Wojownik nie musi dobijać swojego przeciwnika, by wygrać walkę. - oznajmiła ze stoickim spokojem matka. Biało-czarna uczennica skinęła głową przyznając rację matce.
- I tak poradziliście sobie dobrze, jak na swój wiek. — stwierdziła pogodnie Rozżarzone Serce. —  Zasługujecie na porządną zwierzynę, gdy wrócimy do obozu. W końcu przegoniliście intruza. Co wy na to? 
Rodzeństwo skoczyło energicznie podekscytowane na tę wiadomość.
- Tak! - wykrzyczeli razem. Byli dosyć zmęczeni, jednak dumni z siebie. Poza tym mało komu należały się tłuste ptaszki czy myszki, najczęściej takie były przynoszone starszyźnie, a im pozostawało jedynie żylaste mięso. 
Cały patrol ruszył w stronę obozu, młodzi patrzyli na siebie podekscytowani, dumni, zmęczeni a jednocześnie pełni energii. Zimorodek zastanawiała się jak musi wyglądać wojna pomiędzy klanami, jeśli samotnik stanowi dla nich taki problem. Szybko przypomniała sobie jednak, że był dużo od nich starszy i silniejszy.
- Jak dorosnę będę jeszcze silniejsza od tego śmiecia! - wymiauczała radośnie do brata.
- A ja będę jeszcze silniejszy! - wymruczał do siostry, a cała droga do obozu zeszła im na rozmowie jacy to oni nie będą. 

***

Było już ciemno, jednak księżyc rozświetlał nocne niebo. Zimorodkowa Łapa kochała gwiazdy, nawet nie myśląc o Srebrnej Skórze, po prostu uwielbiała ich widok, zastanawiała się nad tym jak bardzo daleko od nich się znajdują i ile mają lat. Wszystkie te rozmyślenie zostały przerwane, gdy brat podał jej masywnego wróbla. Na widok jedzenia kotka oblizała się po nosie, już biorąc pierwszego gryzą.
- Nie mogę doczekać się, aż zostaniemy wojownikami. - dodał żując coś w pyszczku Blask. - Dostaniemy wspaniałe imiona i... I zrobimy razem coś świetnego. Rodzice będą z nas dumni. Będą szczęśliwi. Będziemy chronić Klan Klifu przed zdrajcami jak Rysi Puch! Jak myślisz, jak będziemy się nazywać? - Na to pytanie terminatorka zaczęła się zastanawiać, faktycznie było już coraz bliżej niż dalej do stania się pełnoprawnym wojownikiem. 
- W sumie nie wiem. - oznajmiła - wydaje mi się, że każde imię będzie dobre, o ile będzie pasowało do Zimorodek. - dodała uśmiechając się. 
- Może Skrzydło? - zapytał braciszek.
- Mi się bardziej podoba Zimorodkowy Lot, ale co ja mam wspólnego z lataniem? - wymruczała śmiejąc się. Nie ważne co wymyśliłby ojciec, Zimorodkowa Łapa wiedziała, że na pewno będzie to pięknie i dumnie brzmiące imię. Godne wojownika.

<Blask?>

[25% przyznane]