BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

doszło do ataku na książęta, podczas którego Sterletowa Łapa utracił jedną z kończyn. Od tamtej pory między samotnikami a Klanem Nocy, trwa zawzięta walka. Zgodnie z zeznaniami przesłuchiwanych kotów, atakujący ich klan samotnicy nie są zwykłymi włóczęgami, a zorganizowaną grupą, która za cel obrała sobie sam ród władców. Wojownicy dzień w dzień wyruszają na nieznane tereny, przeszukując je z nadzieją znalezienia wskazówek, które doprowadzą ich do swych przeciwników. Spieniona Gwiazda, która władzę objęła po swej niedawno zmarłej matce, pracuje ciężko każdego wschodu słońca, wraz z zastępczyniami analizując dostarczane im wieści z granicy.
Niestety, w ostatnich spotkaniach uczestniczyć mogła jedynie jedna z jej zastępczyń - Mandarynkowe Pióro, która tymczasowo przejęła obowiązki po swej siostrze, aktualnie zajmującej się odchowaniem kociąt zrodzonych z sojuszu Klanu Nocy oraz Klanu Wilka.

W Klanie Wilka

Kult Mrocznej Puszczy w końcu się odzywa. Po księżycach spędzonych w milczeniu i poczuciu porzucenia przez własną przywódczynię, decydują się wziąć sprawy we własne łapy. Ciężko jest zatrzymać zbieraną przez taki czas gorycz i stłumienie, przepełnione niezadowoleniem z decyzji władzy. Ich modły do przodków nie idą na marne, gdyż przemawia do nich sama dusza potępiona, kryjąca się w ciele zastępczyni, Wilczej Tajgi. Sosnowa Igła szybko zdradza swą tożsamość i przyrównuje swych wyznawców do stóp. Dochodzi do udanego zamachu na Wieczorną Gwiazdę. Winą obarczeni zostają żądni zemsty samotnicy, których grupki już od dawna były mordowane przez kultystów. Nowa liderka przyjmuje imię Sosnowa Gwiazda, a wraz z nią, w Klanie Wilka następują brutalne zmiany, o czym już wkrótce członkowie mogli przekonać się na własne oczy. Podczas zgromadzenia, wbrew rozkazowi liderki, Skarabeuszowa Łapa, uczennica medyczki, wyjawia sekret dotyczący śmierci Wieczornej Gwiazdy. W obozie spotyka ją kara, dużo gorsza niż ktokolwiek mógłby sądzić. Zostaje odebrana jej pozycja, możliwość wychodzenia z obozu, zostaje wykluczona z życia klanowego, a nawet traci swe imię, stając się Głupią Łapą, wychowanką Olszowej Kory. Warto także wspomnieć, że w szale gniewu przywódczyni bezpowrotnie okalecza ciało młodej kotki, odrywając jej ogon oraz pokrywając jej grzbiet głębokimi szramami.

W Owocowym Lesie

Społecznością wstrząsnęła nagła i drastyczna śmierć Morelki. Jak donosi Figa – świadek wypadku, świeżo mianowanemu zwiadowcy odebrały życie ogromne, metalowe szczęki. W związku z tragedią Sówka zaleciła szczególną ostrożność na terenie całego klanu i zgłaszanie każdej ze śmiercionośnych szczęki do niej.
Niedługo później patrol składający się z Rokitnika, Skałki, Figi, Miodka oraz Wiciokrzewa natknął się na mrożący krew w żyłach widok. Ciało Kamyczka leżało tuż przy Drodze Grzmotu, jednak to głównie jego stan zwracał na siebie największą uwagę. Zmarły został pozbawiony oczu i przyozdobiony kwiatami – niczym dzieło najbardziej psychopatycznego mordercy. Na miejscu nie znaleziono śladów szarpaniny, dostrzeżono natomiast strużkę wymiocin spływającą po pysku kocura. Co jednak najbardziej przerażające – sprawca zdarzenia w drastyczny sposób upodobnił wygląd truchła do mrówki. Szok i niedowierzanie jedynie pogłębił fakt, że nieboszczyk pachniał… niedawno zmarłą Traszką. Sówka nakazała dokładne przeszukanie miejsca pochówku starszej, aby zbadać sprawę. Wprowadziła także nowe procedury bezpieczeństwa: od teraz wychodzenie poza obóz dozwolone jest tylko we dwoje, a w przypadku uczniów i ról niewalczących – we troje. Zalecana jest również wzmożona ostrożność przy terenach samotniczych. Zachowanie przywódczyni na pierwszy rzut oka nie uległo zmianie, jednak spostrzegawczy mogą zauważyć, że jej znany uśmiech zaczął ostatnio wyglądać bardzo niewyraźnie.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Wilka!
(dwa wolne miejsca!)

Na blogu zawitał nowy event wielkanocny! || Zmiana pory roku już 20 kwietnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

04 maja 2025

Od Wiciokrzewu

Kocur czuł się trochę jak pełnoprawny uczeń medyka, choć oficjalnie wcale nim nie był. Rokitnik wyglądał na coraz bardziej zmęczonego całą tą sytuacją i bardzo niechętnie zabierał ze sobą na treningi tak starego ucznia, jakim był Wiciokrzew. Czasem nawet mówił mu, że nic z niego nie wyrośnie i za te kilka księżyców zostanie po prostu stróżem, a nie wojownikiem, tak, jak pragnęła tego Cierń. Ta świadomość trochę stresowała kocura, spędzając mu niekiedy sen z powiek. Bał się, że faktycznie nie zostanie wojownikiem, że cała rodzina i znajomi się go wyprą, a on otrzyma tytuł największego nieudacznika w Owocowym Lesie. W końcu tak długo trenował, aby móc walczyć za swoich pobratymców, a i tak wymiękał przy każdej potyczce. Był po prostu… słaby. Poza tym buras zazwyczaj nawet nie wysilił się, aby mruknąć do swojego ucznia, że dziś nie ma treningu. Nie dawał żadnego znaku, po prostu znikał, jakby już sam zapomniał o istnieniu liliowego. Zdarzało się, że czasami rano rzucił coś w stylu: “Dziś masz wolne”, ale to były naprawdę rzadkie przypadki. Oznaczało to dla Wiciokrzewa codzienną niepewność i zamartwianie się o to, czy Rokitnik w pewnym momencie nie przyłapie go na pomaganiu kotom. Budził się i nie miał pojęcia, czy tego dnia akurat będzie miał trening, czy nie. Czasami czekał, nawet bardzo długo, aby upewnić się, że Rokitnik go nie zabierze. Kocur się nie zjawiał. Wtedy dopiero uczeń był pewny tego, że może na spokojnie wykonywać swoje nowe “obowiązki”. Gdy Rokitnika nie było, szukał on towarzystwa u Świergot, ale czasem przysiadał się także do Maślak, choć kotka ostatnio była jakaś inna. Osowiała. Gdy zmuszał się do zapytania, co się u niej dzieje, ta uśmiechała się tylko i mówiła, że wszystko jest w porządku. On jednak wiedział, że coś jest nie tak. Widział, jak kotka stawiała kroki, widział, że każdy ruch wykonany przez nią jest dla niej po prostu trudny i bolesny. Chciał zapytać wprost o jej chód, ale coś go powstrzymywało. Bał się, że szylkretka się na niego zirytuje, odejdzie. Bał się, że ją urazi, tylko po to, aby na koniec dowiedzieć się, że wojowniczka jest zdrowa, jak ryba w wodzie. Wiciokrzew trzymał te wszystkie pytania w swojej głowie. Były jak stado rozwścieczonych pszczół, które krążyły mu po umyśle. W końcu bardzo lubił Maślak, nie chciał jej stracić nieodpowiednim doborem słów.
Tego dnia Rokitnik się nie zjawił. Był już późny wieczór, a słońce chyliło się ku horyzontowi. Wiciokrzew ziewnął przeciągle, wyciągając się na jednym z posłań w legowisku medyka. Tak bardzo chciał móc spać już tu oficjalnie, bez towarzyszących mu przy tym wyrzutów sumienia. Wiedział jednak, że nie mógł. Nigdy nie będzie mógł – no, chyba że jakoś poważnie zachoruje. Wolał jednak nie poświęcać swojego zdrowia dla kilku nocy spędzonych w towarzystwie Świergot. Zmrużył zmęczone oczy, na chwilę się rozluźniając. Prawie zasypiał, choć wiedział, że nie powinien. Jego myśli powoli znikały na tle czerni, aż w końcu do legowiska nie wkroczył jakiś kot. Wiciokrzew się wzdrygnął, a futro na jego karku stanęło dęba. Otworzył szeroko oczy, udając, że wcale nie zasypia. Myślał, że to Rokitnik po niego przyszedł, ale zamiast burego futra, dostrzegł tylko szylkretowe. Odetchnął z ulgą i podniósł się z miejsca, podchodząc do gościa.
— Mi-Migotko! — zawołał, stając przed zwiadowcą. Wyglądała trochę blado, jakby była czymś wyczerpana. — C-co ci do-dolega? — zapytał, nie widząc żadnych urazów na jej ciele, które pomogłyby mu w doborze ziół. Kotka przez chwilę się w niego wpatrywała, a potem westchnęła:
— Okropnie boli mnie brzuch, w ogóle nie mam apetytu — Wiciokrzewowi od razu zrobiło się żal biednej Migotki. Przyszło mu na myśl, że mogła się czymś struć, co wyjaśniałoby wszystkie te objawy, jednak nie wiedział, jak załagodzić jej ból. Świergot nigdy nie uczyła go jeszcze, jak leczyć zatrucia. Wzrokiem szybko przeskanował legowisko, lecz znajomej, cętkowanej kocicy nie było w pobliżu.
— Zo-zostań tu, do-dobrze? Po-poszukam Świergot — uśmiechnął się słabo, po czym wyminął szylkretkę i wyszedł na obozową polanę. Węszył w powietrzu, lecz żaden trop nie wskazywała na to, że szamanka znajdowała się obecnie w obozie. Jej zapach był zwietrzały, co świadczyło o tym, że musiała ona opuścić obóz. “Nie pójdę jej przecież teraz szukać, coś może mi się stać…” pomyślał, czując, jak narasta w nim niepokój i poczucie bezradności. Wrócił do Migotki, z rozczarowaniem na pysku. — Prze-przepraszam, ale mu-musisz tu po-poczekać na powrót Świe-Świergot — wyjaśnił, po czym wskazał ogonem na jedno z posłań. — Mo-możesz się tu po-położyć i o-odpocząć — zaproponował. Migotka sztywnym krokiem podeszła do niego, a po chwili ułożyła się w kłębek, choć widać po niej było, że doskwierał jej ból. — Przy-przyniosę ci trochę ma-maku
Chciał trochę umorzyć jej ból, chciał, aby kotka się trochę rozluźniła i może nawet zasnęła. Zabrał ze sobą kilka nasion, a następnie położył je przed zwiadowcą.
— Dziękuje — Migotka mruknęła, biorąc je do pyska. Gdy już je zjadła, do legowiska wkroczyła szamanka, trzymając w zębach różnorakie rośliny. Wzrok Świergot od razu przystanął na szylkretce.
— Masz, poukładaj te zioła w składziku, a ja zajmę się Migotką — poleciła. Wiciokrzew zabrał ze sobą zawiniątka, a kątem oka dostrzegł, jak obie kotki rozmawiają. “Jest w dobrych łapach” pomyślał, segregując rośliny.

***

Rankiem, gdy Migotka wybyła z legowiska, w progu spotkała się z kolejnym pacjentem – Malinką. Kotka przywitała się krótko i ruszyła dalej, zostawiając Malinkę pod opieką dwójki kotów. Wiciokrzew, który już od kilku minut siedział obok Świergot, tej nocy musiał oczywiście spać w legowisku uczniów, ale teraz wyglądał na całkiem rozbudzonego. Gdy tylko zobaczył nadchodzącego szylkreta, od razu poderwał się na wszystkie cztery łapy i wyszedł mu naprzeciw. Jego spojrzenie natychmiast padło na ogon kocura, na którym widniała jakaś rana, uraz. Końcówka ogona wyglądała na nieco poharataną, a futro było pobrudzone i w okolicy rany, posklejane krwią. Uczeń zmarszczył brwi, oglądając się uważnie ogonowi.
— Co się sta-stało? — zapytał po jakimś czasie. — Co-coś cię u-ugryzło?
Szylkret poruszył się niespokojnie, spuszczając wzrok na moment.
— Wczoraj… można powiedzieć, że w coś się zaplątałem. To były jakieś śmieci dwunożnych, były ostre — wyznał. Wiciokrzew czuł na sobie wzrok szamanki, oglądała ich z boku, ale siedząc w cieniu, nie odezwała się ani słowem. Westchnął, po czym kiwnął głową.
— Do-dobrze. D-dam ci na to szcza-szczaw — mruknął, nurkując w składziku. Wygrzebał z niego kilka nieco mniej świeższych liści i zaczął przeżuwać je na papkę. Potem nałożył ją na ranę i zgrabnie owinął opatrunek pajęczyną, aby przypadkiem się nie ześlizgnął. — Mo-możesz już i-iść. Gdyby się n-nie po-polepszyło, to przy-przyjdź znowu.

[1043 słów do treningu medyka]

Wyleczeni: Migotka, Malinka

Od Jarzębinowego Żaru DO Kaczej Łapy

[Przeszłość, Pora Zielonych Liści, dzień po zgromadzeniu]

Jarzębinowy Żar gnała przez las, zostawiając za sobą Cisowe Tchnienie i Koperkową Łapę. Wyszła z nimi na zioła, ale to wcale nie oznaczało, że musi zbierać je w tym samym miejscu co oni. Zresztą – lepiej działało się samodzielnie. Las pachniał żywicą i wilgotnym mchem, a liście pod łapami tłumiły odgłos biegu. Przebiegła przez Potworną Przełęcz i wpadła w cień wysokich, ciemnozielonych sosen przy granicy z Klanem Burzy. Tutaj iglasty las pachniał intensywniej, a cisza była niemal nienaturalna – jakby cały świat wstrzymał oddech. Zatrzymała się, rozglądając czujnie, po czym od razu zaczęła węszyć. Klan potrzebował ziół, a ona – jako medyczka – miała obowiązek zadbać o ich zapasy. I wtedy dostrzegła niski krzew o drobnych, żółtych kwiatach.
— Żarnowiec – szepnęła z ekscytacją.
Podeszła ostrożnie, uważając, by nie połamać łodyg. Krzak rósł dokładnie na granicy – część znajdowała się po stronie Klanu Wilka, część po stronie Klanu Burzy. Jarzębina uznała, że skoro roślina jest dostępna dla obu stron, nie będzie problemu, jeśli weźmie trochę. Delikatnie urwała kilka gałązek i trzymając je w pysku, ruszyła dalej. Przez dłuższy czas krążyła po lesie, ale nic szczególnego nie znalazła. Mijała zioła, które na tę chwilę nie były jej potrzebne – zbyt powszechne, zbyt młode albo rosnące w niewłaściwych warunkach. Aż w końcu… Miodunka! Piękne, fioletowe kwiaty wyraźnie odcinały się na tle mchu i suchej ściółki. Zadowolona, Jarzębina podeszła i zaczęła zrywać roślinę, skupiona na delikatnym ruchu łap i pyska. Nagle coś dotknęło jej nosa. W jednej chwili medyczka zamarła. A potem – jak porażona – wygięła ciało w łuk, futro nastroszyło się jak u rozdrażnionego jeża. Wzrok wbity miała w trawy przed sobą, a ogon drgał z napięcia. Zapach ziół całkowicie przyćmił znajomą woń. Serce waliło jej jak oszalałe, gotowe wyrwać się z piersi. Dopiero po chwili, gdy spomiędzy traw wyłoniło się ciemne futro, zorientowała się, że to znajoma sylwetka. Nie było się czego bać.
— Nawąchałaś się tych ziół chyba za dużo — zażartowała Kacza Łapa, wychodząc z kryjówki z rozbawionym błyskiem w oczach. Podchodziła powoli, z ogonem uniesionym w górę.
— Granica! — przypomniała natychmiast Jarzębina, unosząc jedną łapę w ostrzegawczym geście.
Młodsza kotka zatrzymała się w pół kroku i cofnęła łapę z powrotem na swoją stronę.
— No tak — mruknęła, siadając na trawie. Przez chwilę panowała niezręczna cisza. Jakby obie nie wiedziały, o czym powinny rozmawiać. Las wokół szeptał jedynie liśćmi, a wiatr poruszał źdźbłami wysokiej trawy między nimi.
— Więc... co tu robisz? — odezwała się w końcu Jarzębina, układając zebrane zioła w jedną stertę, by łatwiej było je potem zabrać. Usiadła przed Kaczą Łapą, dzielił je zaledwie pół krok – wystarczyło się wychylić, by przekroczyć granicę.
— Przyszłam z patrolem. Wyczułam ptaka, ale... chyba był po waszej stronie. Mój nos zaprowadził mnie aż tutaj i... — przerwała nagle, jakby nie chciała zdradzić reszty historii. W rzeczywistości uczennica wyczuła Jarzębinę i – pod pretekstem polowania – ruszyła za nią.
— Ja też. Szukam ziół i... unikam brata –— zaśmiała się, po czym przeczesała językiem pierś.
— Czyli... niestety w drodze powrotnej nie spadł z wyspy? — miauknęła Kacza Łapa z udawanym żalem.
— Niestety nie! — odparła dramatycznie Jarzębina, kładąc się na plecach i opierając łapę na czole w geście przesadzonego załamania. — Los bywa okrutny…
Po chwili roześmiała się, zostając rozciągnięta na miękkiej ściółce, pachnącej mchem i sosnową żywicą.
— Następnym razem postaramy się bardziej — zaproponowała Kacza Łapa z kpiącym uśmiechem.
Naśmiewanie się z Kosaćcowej Łapy – brata Jarzębiny – przychodziło im z zadziwiającą łatwością. Może to była forma odreagowania, a może po prostu... wspólna rozrywka.

<Kacza Łapo?>

Od Zawilcowej Łapy Do Rozkwitającej Szanty

  Życie toczyło się dalej, nie pozwalając wziąć kocurowi oddechu. Wszystko biegło za szybko. Niedawno był jeszcze w żłobku, nie zamartwiając się o inne sprawy niż tęsknota za starym domem, a teraz wszystko się zmieniło. Stracił wzrok na jedno oko, zyskał blizny i nawet chodzenie sprawiało mu trudność, jednak najgorszy był ból, który poczuł wraz ze zniknięciem Zmory. Wielki, na którego zioła podane mu przez medyków, nie działały. Czy ona naprawdę zostawiła go na łaskę Norniczego Śladu, znikając tak szybko, jak ją zobaczyła? Przecież nim ich drogi zostały rozdzielone, był jej oczkiem w głowie. Co zmieniło się od tego czasu? Przecież nie dostrzegł zmiany w jej zachowaniu. Wszystko wydawało się takie jak za kociaka, więc nagła zmiana w zachowaniu samotniczki, go zdziwiła. Potrząsnął lekko głową, odganiając myśli, gdy Opadający Rumianek po raz któryś próbował przystroić jego opatrunek kwiatkami. Zdaniem kocura było to zbędne, jednak Rumianek nalegał, a Kminek nie wyglądał na chętnego, aby powstrzymać jego działania.
 – Dalej uważam, że przystrajanie tego jest zbędne – powiedział Zawilcowa Łapa, gdy kocur sięgnął po następną roślinę. – Zaraz pewnie Wdzięczna Firletka założy mi świeżą pajęczynę, a twa praca pójdzie na marne. Poza tym nakładanie na to następnego opatrunku jest tylko marnowaniem potrzebnych ziół.
 – Ciiiii! Nie ruszaj się, a sprawię, abyś wyglądał jak najpiękniej ustrojony kot w całym Klanie Burzy. A jeśli kwiaty Ci się nie podobają, to zawsze możesz zamienić je na zioła – rzucił wojownik, a rudy kocur, który siedział obok niego, tylko się zaśmiał.
 – A co ze mną? Na początku zmuszasz mnie do zbierania kwiatów, a teraz nazywasz brzydkim. Najpierw zabiera mi jako pierwsza tytuł wojownika, a teraz to. Czuję się urażony! – Wzrok szylkreta przeskoczył z kremowego kocura na rudego.
 – Nic takiego nie powiedziałam! Jeśli chcesz to i tobie mogę wpleść kwiaty we futro.
 – Obejdę się bez nich – odpowiedział uczeń, a swój wzrok przeniósł na ucznia medyka. – Widzę, że mojemu ulubionemu bratu przydadzą się one bardziej. Nawet bez nich mogę podrywać, kogo mi się żywnie podoba, dzięki mojemu wrodzonemu urokowi. Tylko Królicza Gwiazda mianuje mnie na wojownika i mogę iść, podbijać serca.
 – Ulubionemu bratu, bo posiadasz tylko jednego? Dzięki. A odnośnie ziół, Pajęcza Lilia by mnie zabiła, gdyby zobaczyła, jak marnuje potrzebne zioła. Nie chcę też swym zapachem odstraszać każdego kota, który znajdzie się w mej okolicy, chociaż przyznam, że jest to kusząca opcja.
 Pod łapami Opadającego Rumianku zostało tylko kilka kolorowych roślin, więc pewnie udało mu się większość już wpleść w wybrane przez niego miejsca. Chociaż Zawilcowa Łapa nie miał przyjemności zobaczyć, jak wygląda z ów kwiatami, to wiedział, że nie pomogą one ani trochę w poprawie jego wyglądu. Zakrywanie wstydu, jakim jest blizna sugerująca utratę oka, tylko przykuwało wzrok przechodzących obok kotów. Nawet jeśli pozwolono by mu to zrobić z ziołami, to jaki miałoby to sens? Aby mieć potrzebne zioła przy sobie w razie potrzeby? Kogo miałby takiego spotkać, kto by potrzebował jego pomocy? Nawet jeśli, to pewnie wraz z nim będzie jego mentorka, która będzie bardziej chętna do pomocy niż on. Rumianek i Kminek zastanawiali się jak polepszyć jego wygląd, jednak nigdy nie zapytali, czy on tego chciał. Blizny na jego ciele były przypomnieniem tamtego momentu, ostrzeżeniem dla innych, aby nie popełniali podobnego błędu. Zostaną z nim do końca jego dni, do jego ostatniego oddechu i nic z tym nie zrobi, nawet jeśli by chciał. Podnosząc wzrok z ziemi, dostrzegł czyjeś ciemne futro, jednak kiedy chciał przekręcić głowę, aby zobaczyć, jaki był to kot, to rozległ się krzyk wojownika.
 – Mówiłam, nie ruszaj się! Już kończę, a pewnie Rozkwitająca Szanta potwierdzi, że wyglądasz idealnie.
 – Wyglądam jak łąka podczas Pory Zielonych Liści – rzucił cicho Zawilec – i nie jest to komplement. 
 Po tych słowach wojowniczka znalazła się u jego boku, co potwierdził tylko Kminkowa Łapa, który przywitał się z nią. Mimo iż kremowy kot nie rozmawiał z nią często, to kocica wydawała mu się dziwna już od ich narodzin. Zawsze cicha i u boku Cykoriowego Pyłku, zamiast przyswajać wiedzę od Ryku lub Zmory. Tym bardziej dziwiło go to, że od momentu ich przybycia do klanu, kocica wydawała się zmieniać, chociaż nie do końca umiał zdecydować czy na lepsze czy gorsze.
 – Co sądzisz Szanto? Czyż nie wygląda pięknie? – Głos kocura ponownie dotarł do jego uszu, tym razem z pytaniem. Następny głupi pomysł Opadającego Rumianku, który musiał znieść w ciszy. 

[702 słowa]
<Siostro?>

Od Rozkwitającej Szanty

 Brzęczkowy Trel miała rację, mówiąc, że kocięta są czyste. A przynajmniej znajdki przyprowadzone przez Kozi Przesmyk i Kaczą Łapę takie były. Babcia nie musiała się trudzić w czyszczeniu ich futerka, tak samo Rozkwitająca Szanta. Całkiem bezproblemowe maluchy im się trafiły w Klanie Burzy, tak jakby Klan Gwiazdy chciał im wynagrodzić pasmo nieszczęść w ostatnim czasie.  Właśnie, Klan Gwiazdy... Kocięta nie wierzyły w niego, wyznawały całkowicie odmienną wiarę, która zaintrygowała młodą wojowniczkę. W trakcie dekorowania futerka Marzanny słuchała uważnie opowieści o ich rodzimej wierze.
– Wiecie co? Myślę, że w opis tego kota-boga wpasowuje się mój brat... Albo Modliszkowa Cisza. Właściwie, każdy kremowy kot pasuje do waszego opisu – zasugerowała, gdy skończyła wplatać w ogon kociaka polne kwiaty. – Ich futra w słońcu mienią się złotym blaskiem, tak jakby zrodzeni byli z samych promieni słońca, bądź z polnych złotych kłosów. Tylko proszę, nie zacznijcie oddawać im czci, bo będziemy w Klanie Burzy mieli kolejne koty z wysokim mniemaniem o sobie... Co za dużo, to nie zdrowo – Położyła po sobie uszy, myśląc o dwójce rudych kocurów, których ego sięgało chyba ponad Srebrzystą Skórę. No i jeden z nich uważał się za samego Boga. Gdyby usłyszał o wyznaniu znajdek, być może starałby się wmówić im, że to o niego chodzi i jest tym, na którego czekali. – A to dla ciebie Jarowicie – zwróciła się do brązowego kocurka, wplatając mu w ogon źdźbła zboża, które udało jej się dostać od Zawodzącego Echa. Skąd je wziął? Nie miała zielonego pojęcia, ale od razu widziała w jaki sposób je wykorzysta. Razem z małymi żółtymi i białymi kwiatkami tworzyły przepiękna kompozycję na tle brązowego futra kocurka.
– A mi co wpleciesz w futerko? – zapytał Dziwaczek, zajmując miejsce obok znajdek.
Przez pyszczek Marzanny przebiegł grymas, gdy swój wzrok skupiła na zdeformowanym pysku burego kociaka. Cóż, trudno jej się dziwić. Dziwaczek odstawał urodą od reszty kotów. Większość uczniów, które odwiedzały kocięta, w pierwszej kolejności zwracały uwagę na znajdki, to im przynosząc zabawki, pożywienie czy decydując się na rozmowę.
– Tak, jak Marzannie, polne kwiaty – oznajmiła. Dziwaczek ochoczo zbliżył się do tymczasowej niani, która z przyjemnością ozdobiła i jego futerko kwiatami. 
Rozkwitająca Szanta zadowolona z własnej pracy przyglądała się kociętom. Czyste i pachnące. Dobrze się prezentujące. Udekorowanie ich kwiatami i zbożem było czystą przyjemnością, w której szylkretka odnalazła radość. Nie zmęczyła się tak jak podczas treningu, gdy musiała ganiać za królikiem. Poza tym, zdobyła wiedzę, na temat innych wiar, tak różnych od tej wyznawanych przez Klan Burzy czy jej rodzinę. 
– Wiesz co, babciu. Może zamiast wojowniczką czy twoją pomocnicą, powinnam zostać kwiecistą panienką, której zadaniem byłoby dbanie o wizerunek kotów i klanu? Spójrz tylko na nich. Na legowisko. Chyba nigdy nie było tutaj tak pięknie. Myślę, że w tej roli odnalazłabym się jak nikt inny.
– Oj, Szanto, Szanto. Znowu bujasz w obłokach – Została pacnięta przez końcówkę ogona Brzeczki w głowę. – I zapomniałaś o roli wiecznego kociaka. Ta funkcja wciąż jest wolna i czeka na ciebie – zażartowała.

Od Margaretkowego Zmierzchu

 Słyszała głosy. Dużo głosów. W większości należały do tego samego kota, jednak nie była w stanie sprecyzować dokładnie, do którego. Pochodził, jakby z oddali czy też lepszym stwierdzeniem było z otchłani. Echo słów kocicy rozbrzmiewało w jej umyśle. Być może był to jej własny wewnętrzny głos?
Rozejrzała się powoli po parterze Skruszonej Wieży. Przy wejściu mignęło jej futro młodego ucznia, który zrezygnował z funkcji wojownika. Można by rzec, że znalazł się idealny kandydat na zastępstwo za Motylkową Łapę, która zdecydowała się powrócić do roli wojownika. Nie oceniała jej za porzucenie ścieżki. Była za to w stanie ją zrozumieć.
Skupiła spojrzenie na Pajęczej Lilii, która dostrzegłszy, że pacjentka się wybudziła, podeszła do jej legowiska.
– Gdzie jest Królicza Gwiazda?
– Zamiast o Królika, powinnaś martwić się o siebie. Przespałaś ponad dwa wschody słońca. I gdyby nie pomoc reszty medyków najpewniej w tej chwili byłabyś na Srebrzystej Skórze – Ruda kotka skarciła siostrę, wzdychając i kręcąc łebkiem. Wyciągnęła w kierunku Margartekowego Zmierzchu łapę, na co szylkretka się spięła, w obawie, że zostanie uderzona. – W przeciwieństwie do naszego wspaniałego lidera nie posiadasz dziewięciu żyć. Powinnaś być tego świadoma. – Położyła na głowie pacjentki okład z mchu. A gdy to uczyniła, wcisnęła się na legowisko i nachyliła do ucha kotki – Ja nie żartuje Margaretko. Taka odległość, jaka dzieli mój pysk od twojego ucha, dzieliła cię od śmierci. A nawet jeszcze mniejsza – szepnęła.
W niebieskich oczach szylkretki pojawił się strach stojący za słowami Pajęczej Lilii. Skoro siostra zdecydowała się na aż taką bezpośredniość, to znaczyło, że Margaretka faktycznie cudem umknęła z łap śmierci. Nie miała dziewięciu żyć, a mimo to, nawet jeśli jedną nogą była w grobie, to jakimś cudem tutaj była. Wciąż oddychała. Próbowała się podnieść, jednak łapy odmówiły jej posłuszeństwa.
– Pomału. Musisz jeszcze wypoczywać, minie trochę czasu, aż będziesz pełni sił – Podtrzymała starszą. – Chociaż wątpię, że wrócisz do formy sprzed zasłabnięcia... Właściwie... najlepiej dla siebie byłoby zrezygnować z pełnienia funkcji wojownika. Teraz nawet najmniejszy wysiłek, a nie tylko szok i stres może zatrzymać twoje serce. Obawiam się, że przy kolejnym ataku nie będę w stanie ci pomóc, nawet z wiedzą medyczną, którą sama mi przekazałaś.
Strzepnęła uchem, udając, że ostatnie zdania nie padło na głos. Wciąż była młoda i pełna sił, prawda? A to stracenie przytomności to był stres i strach o bliskich. Nic więcej.
– Nic mi nie jest.
– Margaretko – Mimo twardego tonu, w oczach medyczki widoczna była troska. – Nie bądź uparta, nie jesteś już kociakiem. Nigdy nie byłaś, ale za to podziękowania należą się naszej matce i babce. Nie mówię ci tego, aby cię straszyć, tylko mówię, jak jest. Powinnaś zadbać o siebie. Postawić siebie chociaż raz na pierwszym miejscu, a nie swojego partnera, kocięta, które są już wojownikami, no w przypadku Kruczej Łapy prawie, Klan Burzy, sojusznicze klany czy Klan Gwiazdy wie kogo jeszcze. Trochę egoizmu jeszcze nikomu nie zaszkodziło... – Widząc spojrzenie siostry prychnęła. – Króliczej Gwieździe nic nie jest. Stracił tylko jedno ze swoich żyć, o czym już wiesz doskonale. Twoi synowie również są cali i zdrowi. Ja jak widzisz również, tak samo Bajkowa Stokrotka, Płomienny Ryk i cała reszta kotów, i które się martwisz bardziej niż o siebie. Pierwomrówcza Gracja opuściła tereny Klanu Burzy, więc możesz spać spokojnie i zdrowieć. – Położyła nacisk na ostatnie słowo
– Czy ona... Naprawdę sama z siebie zaatakowała Królika? Co, jeśli to był wypadek i została...
– Cóż, istnieje mała szansa, że zły duch ją opętał. Jednak jeśli wierząc słowom Króliczej Gwiazdy, a słowo lidera to przecież rzecz święta to nie, nie był to wypadek.

~~~

Mimo rekonwalescencji chciała się przydać na coś w klanie. Dlatego też poprosiła Skowroni Odłamek o możliwość uporządkowania ziół, na co kocur po dłuższym zastanowieniu się zgodził. Zapach ziół i możliwość obcowania z nimi była kojąca dla duszy kotki. Nie spodziewała się, że przyniesie jej to radość. Przez długi czas legowisko medyków i zioła źle jej się kojarzyły. Teraz działały uzdrawiająco.
A przynajmniej tak było do czasu, gdy kolejne przykre wydarzenia w krótkim czasie nawiedziły Klan Burzy. Wojownicy w jej obecności starali się nie mówić za głośno o nieprzyjemnych tematach, w obawie, że ponownie mogłaby doświadczyć zawału. Być może była to zasługa Pajęczej Lilii, która z troski o siostrę przeganiała klanowe plotkary z okolic legowiska Margaretkowego Zmierzchu. Jednak wieści o śmierci wuja Piaszczystej Zamieci i Srebrzystego Nowiu nie była w stanie uniknąć. Być może stosowanie się do zaleceń siostry sprawiło, że tym razem znośnie przyjęła wieści o śmierci członków rodziny, jednak domniemana przyczyna śmierci dwójki kotów sprawił, że z trudem była w stanie zmrużyć oczy. Udała się na czuwanie wraz ze swoimi synami, a dokładniej z synem.
– Co się dzieje z twoim bratem? – spytała Kruczą Łapę, siedząc przed grobami wuja i jego partnera
Kruczek mimo starań, aby nie zmartwić matki za bardzo, w końcu wyznał, że Zawodzące Echo ciągle zgłasza się jako uczestnik patroli granicznych. W innej chwili być może byłaby dumna z syna, jednak teraz zmartwiła się i to nie na żarty. Musiała z nim pomówić.
– Przekaż mu, jak wróci, aby odwiedził mnie w Skruszonej Wieży – posłała smutny, pełen bólu uśmiech Kruczkowi. Przed synem nie musiała udawać, że wszystko jest dobrze, gdy tak nie było.
Przeniosła spojrzenie na biorące udział w czuwaniu koty. Wśród nich dostrzegła znajomą postać. Postać, która nie powinna znajdywać się wśród żywych.

~~~

Głowa ją bolała tak, jakby dostała w nią uderzona grubą gałęzią. W uszach jej huczało. Minęła dłuższa chwila, nim podniosła się z mokrego podłoża. Rozejrzała się po pomieszczeniu, które do złudzenia przypominało wnętrze groty, jednak zamiast kamiennego sklepienia nad głową rozpościerało się bezgwiezdne niebo. Ciszę przerywał odgłos wody kąpiącej ze stalaktytów.
– H-halo?
– Jestem pod wrażeniem, że tak długo opierałaś się moim próbom kontaktu z tobą – Z cienia wyłoniła się ruda kocica o charakterystycznie wywiniętych uszach. Prezentowałaby się nienagannie, gdyby nie ślad po pazurach na szyi, z których bez przerwy wypływa krew brudząca rdzawe futro. Z podniesioną głową przemierzyła dzielącą je odległość i zajęła miejsce na jednym z większych kamieni, wskakując na niego z gracją i lekkością. – Czy tak się powinno witać matkę?


C.D.N.

Od Rozkwitającej Szanty

 Ale się porobiło...
Ostatnie księżyce w Klanie Burzy były burzliwe. Chyba w żadnym klanie nie działo się tyle co u nich, ale z tego co słyszała od starszych to była normą. Zdrady, zamachy, zabójstwa i Klan Gwiazdy jeden wiedział co jeszcze. W szczególności Nagietkowy Wschód złowróżył, mówiąc, że to cisza przed burzą. Podobno tak samo było wiele księżyców temu, gdy doszło do zabójstwa Sójczego Szczytu i jego bliskich.
Zdrada Pierwomrówczej Gwiazdy, to znaczy Gracji, zapoczątkowała te wszystkie złe wydarzenia i doprowadziła do rozpad ich uczniowskiej grupy. W końcu pozostali bez lidera. Sama nie widziała co myśleć o córce Przepiórczego Puchu i Szepczącej Pustki, jak i samych jej rodzicach. Przez tą całą sytuację nie widziała, jak ma zachowywać się w ich obecności, w szczególności w obecności zastępczyni. Wiedziała o planach córki? A może sama w nich uczestniczyła? Nie, mentorka taka nie była. Rozkwitająca Szanta w trakcie treningów odnosiła wrażenie, że kotce niespecjalnie zależy na objęciu w przyszłości władzy. To chyba dobrze o niej świadczyło, czyż nie? Jednak teraz ta relacja, która udało się zbudować na treningach pomiędzy mentorką i uczennicą powoli zanikała. Kolejne morderstwa w tak krótkim czasie przyczyniły się do zbiorowej żałoby, w szczególności tych, którzy stracili bliskich. Chyba tylko z pozytywnych rzeczy w klanie było przyniesie znajdki do obozu przez Szantową Łapę oraz mianowanie dwoje młodych kotów na wojowników. 
Westchnęła, przenosząc spojrzenie na Dziwaczka, który jako jedyny w Klanie Burzy wydawał się niczym nie przejmować. Zazdrościła mu tej dziecięcej naiwności i niewinności. Cały świat prezentował się w różowych barwach w jego zielonych oczkach.
– Chcesz iść do Łapkowa? – spytała burego kociaka, który energicznie pokiwał twierdząco głową. 

~~~

– Cześć babciu – miauknęła w wejściu do kociarni, przenosząc spojrzenie z cynamonowej kotki na rodzeństwo kociąt, które zostało przygarnięte przez Brzęczkowy Trel. – Cześć maluchy. Przyniosłam trochę mchu i króliczego futra... – Zaprezentowała przyniesione prezenty, przetransportowane na "saniach" z dużego liścia. Wśród nich znajdowały się również zabawki dla kociąt, takie jak piórka, zasuszone kwiaty czy owady. Ruda Lisówka wraz z Chomiczą Łapą dorzucili jej jeszcze jakaś znajdźkę, którą dostali na granicy od patrolu Owocowego Lasu. Rudy i jego uczennica, jak i sama Szanta nie mieli zielonego pojęcia co to jest, ale było miękkie i na pewno przypadnie do gustu ciekawskim kociakom. I na pewno je zmęczy.
– To bardzo miłe z twojej strony – odparła Brzęczka, obdarowując wnuczkę ciepłym uśmiechem. Brzęczkowy Trel chyba jak nikt inny wychwalał Rozkwitającą Szantę. Nie raz słyszała jak starsza mówiła na temat odwagi szylkretki oraz jej chęci do pomocy innym. A Szanta nie bardzo wiedziała jak ma reagować na komplementy, które według niej mijały się z prawdą. Każdy z wojowników przyprowadził by porzucone kocię do obozu, więc w jej zachowaniu nie było nic heroicznego. Tak samo, gdy przynosiła potrzebne rzeczy dla królowej i kociąt. – Zbliż się Szanto – poleciła kotka, a Rozkwitająca Szanta posłusznie wykonała polecenie. – Mam dla ciebie pewną propozycję...

~~~

Zaskoczyły ją słowa Brzęczkowego Trelu, ale rozumiała skąd w głowie cynamonowej kotki pojawiły się takie myśli. Babcia była stara. Z każdym księżycem coraz starsza. Śmierć była nieunikniona. Mimo chęci zaprzeczenia przez Szantę, starsza skarciła ją, aby nie przerywała.
– Sama widzisz, że w naszym klanie nie ma zbyt wiele chętnych kotek do zajmowania się przygarniętymi kociętami...
Przytaknęła. To była prawda. O ile w kociarni nie znajdowała się królowa ze swoimi młodymi, nikt nie pałał chęcią do zajęcia się obcymi kociętami. Być może z obaw, być może z powodu uprzedzeń.
– ... A tobie całkiem dobrze szło zajmowanie się Dziwaczkiem. Dlatego pomyślałam...
Cóż, przyczepił się, a Szanta z powodu jakiegoś dziwnego obowiązku nie miała serca go przepędzić, nawet jeśli będąc umorusany od łapek do głowy starał się otrzeć o jej bok.  
– Może chciałabyś mi pomóc oficjalnie w opiece nad kociętami? Zadbać o ich naukę i wychowanie nim wkroczą na uczniowską ścieżkę? I w razie potrzeby służyć radą i pomocą królowym?
– Ja... Sama nie wiem. Kocięta są brudne. Czy to od mleka, czy od ziemi, w której zachciało im się wytarzać... Nie lubię brudu. – podsumowała. – I są hałaśliwe. Mlaszczą podczas jedzenia. To nie dla mnie.
– Od tego są królowe, które dbają o ich czystość w pierwszych chwilach ich życia – zaśmiała się starsza. – Spójrz. Jarowit i Marzanna to nie są małe kocięta, potrafią same już zadbać mniej lub bardziej o własną higienę. I nie są tak hałaśliwe jak nowonarodzone młode. Poza tym pamiętam jak mówiłaś, że nie ma dla ciebie ścieżki w klanie. Według mnie jest. Co prawda zostałaś wojowniczką, ale wydajesz się być pełna wątpliwościb i wydaje mi się, że nie sprawia ci to radości... Pamiętam również twoje słowa, gdy jako mały kociak snułaś plany o swojej przyszłości. 
Widziała ten błysk w spojrzeniu Brzęczki. Znała go zbyt dobrze. Babcia tak łatwo nie odpuści. Na chwilę odpłynęła myślami, ignorując słowa kotki, starając sobie wyobrazić siebie w żłobku jako pomoc królowej. Musiałaby pilnować tylko, aby kocięta nie rozniosły obozu i przypilnować, aby w przyszłości nie wpadł im do głowy pomysł z zamachem na życie lidera. 
Dało się zrobić. 
– Myślę, że na próbę mogłabym przychodzić jak dotychczas do kociarni i ci pomagać...
– Wspaniale! Udaj się do Skruszonej Wieży i porozmawiaj z Króliczą Gwiazdą. Rozmawiałam z nim wcześniej o tym, że będę mogła potrzebować pomocy przy kociętach ze względu na swój wiek, więc będzie wiedział w jakiej sprawie do niego przychodzisz. Na pewno się ucieszy!

Od Szantowej Łapy (Rozkwitającej Szanty) CD. Przepiórczego Puchu

 akcja dzieje się przed utratą żyć przez Króliczą Gwiazdę i przed mianowaniem Rozkwitającej Szanty na wojownika

Szantowa Łapa z całych sił starała się skupić na jednym, konkretnym zapachu. Było to trudne, zważywszy na różnorakie zapachy otaczające ją dookoła. Kotka zmrużyła oczy, mając nadzieję, że dzięki temu łatwiej jej przyjdzie się skupić.
– Zioła – odparła krótko. Charakterystyczny i intensywny zapach ziół rozproszony był przy granicy. Być może błędnie założyła, że ten zapach kojarzy jej się z domem i bliskimi. W końcu podobnie pachnęli medycy, a byli obcy. Jednak wśród tych zapachów, mogła dać sobie łapę uciąć, że faktycznie wyczuła zapach znajomego kota. – Możemy ruszyć dalej – dodała po dłuższej przerwie, zdając sobie sprawę, że Przepiórczy Puch miała rację. Bliscy czy nie, nie powinni się zapuszczać na tereny Klanu Burzy. Nawet jeśli serce Szantowej Łapy chciało być może po raz ostatni zobaczyć nawet z daleka pyski rodziny żyjącej na terenach niczyich.

~~~

A jednak miała rację. Jej nos jej nie zawiódł. Faktycznie wyczuła znajomego kota. I przez to spotkanie z nim jej brat został medykiem. Nie wydawał się być szczególnie zadowolony, ale co ona tam wiedziała. Była ciekawa czy przyczyniła się do tego spotkania, przez częste uczęszczanie w tamte miejsce i celowe pozostawianie swego zapachu. Kichnęła, przenosząc spojrzenie z kocura na kociaka. Nim Dziwaczek trafił do kociarni, pierwsze tygodnie w Klanie Burzy spędził w legowisku medyków. Nic więc dziwnego, że Szantowa Łapa stała się częstszym gościem na parterze Skruszonej Wieży. Medykom udało się zawalczyć o malca, który teraz z zaciekawieniem rozglądał się po pomieszczeniu, co jakiś czas zagadując pracujące koty. Nawet zdarzało się, że wdrapywał się na legowiska schorowanych kotów. Chcąc im umilić czas, śpiewał i opowiadał historie, które przekazała mu matka.
– ... [...] a mama cię nazwała Dziwaczek, bo... ?
– Bo to bardzo ładny kwiat! – wyseplenił, opluwając czarną sierść Gradowego Sztormu, który po tym fakcie zniesmaczony, odsunął od siebie kociaka
Dziwaczek okręcił się wokół własnej osi i dostrzegłszy Szantową Łapę, podbiegł w jej kierunku. Zamiast przywitać się, wbiegł pomiędzy jej przednie łapki i zadowolony z siebie uniósł łebek do góry, który częściowo zakryty był przez pasma sierści starszej kotki.
Szantowa Łapa obdarowała uśmiechem malca. Cieszyła się, że z każdym kolejnym dniem rozkwitał. Po tym marnym, wychudzonym kociaku nie było ani śladu.
– Cześć – przywitała się – Nie narzucaj się Gradowi. On nie lubi kociąt. Właściwie... To on chyba nikogo nie lubi.
– Dlaczemu?
– Tak już ma – odparła krótko, nie bardzo wiedzieć, jak ma odpowiedzieć na pytanie ciekawskiego kociaka. Dlaczego jedne koty były takie, a inne takie? Niektóre były duszami towarzystwa, pławiącymi się w świetle słońca. Inne, prowadzące samotniczy tryb życia, niepytane, nie wychylały się przed szereg, posłusznie wykonując zadania powierzone przez lidera, bądź zastępcę. Były jeszcze takie koty jak Grad, które były dla Szantowej Łapy trudne w rozgryzieniu. Chociaż, może to dlatego, że mieli wiele wspólnych cech i to wcale nie chodziło o wygląd?
– Aha – powiedział – Opowiedzieć ci historię?
Właściwie, czemu nie. Skinęła łebkiem na puste legowisko. Wraz z Dziwaczkiem usadowiła się na nim wygodnie i z zaciekawieniem zaczęła słuchać historii byłego samotnika, który z entuzjazmem przytoczył kotce jedna z zasłyszanych opowieści. 

~~~
 
Wraz z Przepiórczym Puchem kierowała się poza obóz, gdy poczuła ciężar na swym ogonie. Gdy się odwróciła, dostrzegła siedzącego na nim kociaka, wpatrującego się nad nią spod byka. Szantowa zaczęła się rozglądać po obozie w poszukiwaniu kotki, która powinna się nim zajmować. Królicza Gwiazda powinien przecież kogoś takiego przydzielić, prawda?
– Kłamczucha! Powiedziałaś, że będę mógł pójść z tobą na spotkanie... A dostałem kopa w nosa od Z–za–zwo–zwodzącej Łapy, gdy próbowałem wejść do waszej kryjówki.
– Nie Zwodzącej, tylko Zawodzącej Łapy – poprawiła malca, jednak uśmiechnęła się słysząc przekręcone imię syna lidera. W sumie, na jedno wychodziło. – Od zawodu. Skojarz sobie z tym, że cię zawiódł i nie wpuścił do tajnej bazy – zażartowała, jednak dostrzegając zaciekawione spojrzenie mentorki odchrząknęła – Nic nie straciłeś, wczorajsze spotkanie było nudne. Poza tym, przeszkadzałbyś w przemowie Pierwomrówczej Gwi... Gracji. 
Tyle powinno wystarczyć, aby zbyć ciekawskiego kociaka. Nie mogła przecież za dużo powiedzieć mu, bo by rozgadał i nieumyślnie wygadał coś, a również nie wypadało przytaczać rozmów ze spotkania przy matce liderki ich grupy. Dlatego też starała się zmienić temat i wskazała pyskiem na kwiatek rosnący w obozie, którego jeszcze nikt nie postarał się zerwać. 
– Aha – odezwał się lekceważącym tonem, lecz po chwili w jego zielonych oczach pojawił się błysk – A mogę z wami iść na trening? P-proszę. W kociarni jest nudno, nie mam się z kim bawić i nikt mnie nie odwiedza... – Położył się na brzuchu i wyciągnął się w stronę starszej kotki. – Będę się was słuchał, będę grzeczny i... i... – jąkał się i dukał, plątając się w słowach – I upoluję królika, jak mi pokażcie, jak to się robi.
– Po prostu chcesz wyjść poza obóz. I jeśli nikt cię nie weźmie ze sobą, to pewnie sam się wymkniesz... – zauważyła, to wyjaśniało dlaczego tak się czai przy wyjściu. Przeniosła spojrzenie na Przepiórczy Puch, czekając na jej polecenie, dotyczące tego, co zrobić z kociakiem. Zbliżyła się do niego na tyle blisko, aby zdążyć go złapać w razie odmowy i nakazu powrotu do kociarni, aby nie odbiegł w akcie buntu poza obozowisko.

<Przepiórko?>

Od Pchełki CD Pietruszkowej Błyskawicy

- Oczywiście, że tak! - Odparła Pietruszka miękko. - A kiedy dorośniesz, kim chciałabyś zostać?
Pchełka gładziła nieśmiało otrzymane pióro. Było sztywne oraz błyszczące. Nigdy nie widziała czegoś takiego w swoim krótkim życiu, a miała już sporo różnych zabawek. Oderwała wzrok od biało-czarnej ozdoby i podniosła wielkie, zielone oczy na wojowniczkę.
- Nje wjem - powiedziała. - Kim moźna być?
- Uzdrowicielką, wojowniczką, a może nawet liderką! - Odpowiedziała.
Pchełka widziała jak kątem oka patrzy na nich Jastrząb. Karmicielka podniosła się i oblizawszy klatkę piersiową, odparła:
- To moja córka i wyrośnie na wielką oraz potężną kotkę.
Pchełka nie miała odwagi się wtrącić. Widocznie matka wybrała już dla niej przyszłość, a kotce pozostało podążać wyznaczoną dla siebie ścieżką.
Może i była wciąż mała, jednak z każdym dniem rozumiała coraz więcej. Ciągłe lekcje od Jastrząb, korekty, różne uwagi co do jej chodzenia czy sposobu wypowiadania się.
- Chiba tjak jak mama mówi… - Odpowiedziała cicho.
Pietruszka widocznie poczuła się wypraszana przez Jastrząb, która wzrokiem świdrowała czekoladową kotkę. W ciągu paru chwil wojowniczka wyszła.

Jakiś czas później

Pchełka rosła jak na drożdżach, wciąż jednak pozostając chuderlakiem o ładnym futerku. Dzień w dzień otrzymywała lekcje od Jastrząb, pierwsze kroki w walce, postawy do tropienia, nawet uczyła ją kopać nory z jakiegoś powodu. Tłumaczyła oraz opowiadała o wielkim świecie, o stosunkach między klanami (nawet jeśli mały umysł Pchełki nie był w stanie tego pojąć i przyswoić). Kotka grzecznie wykonywała każde polecone zadanie. Poprawiała łapy według korekt karmicielki, patrząc wciąż na swojego brata, Szakłaka, jak on to robi. Czarny kocur był bardziej nieśmiały od niej, nie znaczyło to jednak, że odstawał. Wydawał się lepiej wykonywać polecenia matki od niej, przez co Pchełka zdawała się zostać w tyle.
Gdy skończyli drugi księżyc, przyszła eskorta po Szakłaka. Obce duże koty weszły do żłobka i po krótkiej rozmowie z Jastrząb, zabrali czarnego kocurka. Pchełka płakała w kącie, patrząc jak jej brat i najlepszy towarzysz, odchodzi.
- Nie płacz - zaczęła matka. - Jak dorośniesz to się z nim jeszcze zobaczysz. Ciekawa tylko jestem jak te zapchlone Burzaki go wychowają…eh, szkoda słów.
- Jak to? - Zapytała załamana.
- Mówiłam wam, że urodziliście się, żeby zatwierdzić sojusz między naszym klanem, a Klanem Burzy. - Wyjaśniła. - A to znaczy, że Twój brat należy do Burzaków.
- To dlaczego on tu był? - Zapytała cicho, pociągajac nosem.
- Bo był zbyt malutki na taką podróż - wyjaśniła Jastrząb. - To oczywiste, Pchełko, nadążaj za tym co mówię.
- Przepraszam…
- W porządku - westchnęła. - Idź się zajmij sobą, ja muszę odpocząć.
Pchełka nie rozumiała wielu rzeczy. Nie wiedziała, że taki sojusz był koniecznością, że to są sprawy pomiędzy dorosłymi, a oni byli jedynie przedmiotami w ich łapach. Nie wiedziała jak wiele oczu spoczywa na nich, a jeszcze więcej na Jastrząb.
Karmicielka poszła pod ścianę żłobka, przykrywając łapami oczy i cicho wzdychając, jakby powstrzymywała łzy. Pchełka nie ośmieliła się teraz do niej podchodzić, kiedy została odesłana do “zajmowania się sobą”.
Pchełka siedziała w kącie, gładząc po raz kolejny bocianie pióro. Było ogromne, jak jej cała łapa. Malutka marzyła, żeby ozdobiło kiedyś jej sierść - gdy dorośnie wystarczająco duża. Często myślała również o Pietruszce, która przez kilka dni do nich nie zaglądała. Teraz, gdy Szakłak został zabrany, została sama jak ostatni liść przed zimą na gałęzi drzewa.
Ułożyła się na kępce mchu, wzdychając. Patrzyła wielkimi oczyma na świat poza żłobkiem, czując napływające z niego zapachy, których nie rozróżniała. Gdzieś głęboko w jej sercu zaczęła kiełkować złość. Za zabranie jej brata, za nakładanie na nią takiej presji, za ukaranie jej za coś, czego nie zrobiła. Jastrząb była surową matką, Pchełka bała się popełnić błąd. Rzadko pozwalała sobie na pytania, żeby nie były z serii tych “głupich”, jak to określała szylkretka. Z czasem przysnęła, wdychając świeże powietrze z dworu.

Obudził ją ruch nieopodal. Przytulona do bocianiego pióra, uchyliła jedno oko, dostrzegając znajome czekoladowe futro. Wojowniczka spojrzała na nią z ciepłem, podchodząc z małą myszką w pyszczku.
- Pietruszka! Myślałam, że już nigdy Cię nie zobaczę… - Zaczęła żałośnie. - Zabrali Szakłaka…


<Pietruszka? Dawaj to żarcie>

Od Gąbki (Gąbczastej Łapy)

Mianowanie

Trójka kotów wydostała się ze żłobka powolnym krokiem. Gąbka czuła, jak jej łapy niepewnie stawiają kroki naprzód. Miała wrażenie, że zaraz się jeszcze przewróci! Serce skakało jej w piersi, ale starała się nie dać po sobie tego poznać. Kotki szły razem w stronę centrum obozu, gdzie zbierała się już grupa kilku kotów. Gąbka wyczuwała obecność swojej mamy i siostry po bokach – karmicielka wyglądała na spokojną z wierzchu, natomiast Mątwa cała aż kipiała z emocji. Najpewniej musiała porządnie się powstrzymywać, aby nie wybuchnąć podekscytowaniem przed tyloma kotami! Gdy znaleźli się wystarczająco blisko, od razu przysiedli gdzieś na przodzie tłumu. Wtedy na jedną z wyższych gałęzi sumaka, wskoczyła Spieniona Gwiazda. Gąbka na jej widok wyprostowała się i zadarła lekko główkę do góry, aby móc mieć lepszy widok na przywódczynię. Czuła, jak jej ogon aż drży z tego całego napięcia!
— Widzę, że większość kotów się zebrała, to możemy rozpocząć ceremonię! — miauknęła Spieniona Gwiazda, donośnym i spokojnym głosem. W obozie natychmiast zapadła głucha cisza, przez którą po grzbiecie Gąbki przemknął dreszcz podekscytowania. Wszystkie koty, które jeszcze do niedawna dyskutowały i plotkowały, teraz wyglądały tak, jak nieożywione przedmioty. “Chciałabym mieć kiedyś taką moc uciszania innych na zawołanie!” pomyślała. — Mątwo, wystąp — powiedziała przywódczyni. Mątwa, w mniemaniu siostry trochę poddenerwowana, wstała i chwiejnym krokiem wyszła na przód. Gąbka przez chwilę patrzyła, jak czarno-biała stoi naprzeciw przywódczyni, aż drżąca z emocji. Potem jednak przeniosła wzrok na swoje łapy. “Ciekawe, kogo mi dadzą za mentora!” zaczęła się zastanawiać. Podniosła głowę i prędko rozejrzała się po zgromadzonych kotach, ale żaden z nich nie przykuł jej uwagi. “Byle był to ktoś interesujący!” westchnęła.
— Mątwo, ukończyłaś 6 księżyców i nadszedł czas, abyś została uczniem — mówiła z ciepłym uśmiechem na pysku. — Od tego dnia, aż do otrzymania imienia wojownika będziesz się nazywać Mątwia Łapa — wymruczała. Gąbka obserwowała, jak Mątwa unosi dumnie wzrok. W jej oczach błysnęła iskra ekscytacji, zresztą już nie pierwsza w tym dniu. Sama poczuła mrowienie w łapach, na myśl, że zaraz to ona będzie na środku, a każdy kot będzie skupiał się właśnie na niej. Spieniona Gniazda przeniosła teraz spojrzenie na Błękitną Lagunę, siedzącego w pobliżu. Kocur wyglądał na spokojnego, lecz skupionego na ceremonii.
— Twoim mentorem będzie Błękitna Laguna. Mam nadzieję, że przekaże on ci całą swoją wiedzę — po krótkiej pauzie, przywódczyni kontynuowała:
— Błękitna Laguno, jesteś gotowy do szkolenia własnego ucznia. Otrzymałeś od swojego mentora, Mandarynkowego Pióra, doskonałe szkolenie — Gąbka spojrzała na Mandarynkowe Pióro, która dumnie wypięła pierś, słysząc swoje imię wypowiedziane przez liliową kotkę. — Na ostatniej wyprawie pokazałeś swoją odwagę i siłę, udowadniając, że nadajesz się na mentora. Będziesz mentorem Mątwiej Łapy. Mam nadzieję, że przekażesz jej całą swoją wiedzę, tak jak Mandarynkowe Pióro zrobiła to księżyce temu z tobą — wymruczała. Błękitna Laguna skinął głowa, a Mątwa podeszła do niego. Po chwili oboje stuknęli się ze sobą nosem. To był ten moment, na który wszyscy czekali z niecierpliwością! Nowa uczennica wróciła do tłumu i przytuliła się do karmicielki, która objęła ją ogonem i polizała kilka razy językiem po głowie.
— Jestem z ciebie dumna, rybko — Gąbka usłyszała słowa opuszczające pysk mamusi. W tym momencie tłum zaczął skandować imię uczennicy. “Mątwia Łapa! Mątwia Łapa! Mątwia Łapa!” odbijało się echem w głowie młodej kotki, której serce nagle zabiło mocniej. To ona za chwilę stanie w centrum, to na niej spoczną wszystkie oczy kotów!
— To jednak niejedyne kocię, które wkroczy dziś na nowy etap w swoim życiu — powiedziała donośnie Spieniona Gwiazda, a jej wzrok zatrzymał się na Gąbce. Kotka siedziała nieruchomo, ale końcówka jej ogona nerwowo przesunęła się po ziemi. — Gąbko, wystąp — poleciła przywódczyni. Gąbka poczuła, jak serce bije jej szybciej, ale nie dała po sobie tego poznać. Wstała i ruszyła przed siebie zdecydowanym krokiem. Nie wahała się. Nie chciała, żeby ktoś pomyślał, że się boi, czy stresuje – nawet jeśli w środku emocje w niej buzowały. Spieniona Gwiazda mówiła dalej:
— Gąbko, ukończyłaś dziś sześć księżyców i nadszedł czas, abyś została uczniem. Od tego dnia, aż do otrzymania imienia medyka będziesz się nazywać Gąbczasta Łapa. Twoim mentorem będzie Różana Woń. Mam nadzieję, że Różana Woń przekaże ci całą swoją wiedzę — na pysku Spienionej Gwiazdy pojawił się uśmiech, który Gąbczasta Łapa odwzajemniła. Potem spojrzenie przywódczyni spoczęło na medyczce. — Różana Woni, jesteś gotowa do szkolenia własnego ucznia. Otrzymałaś od swojej mentorki, Strzyżykowego Promyka, doskonałe szkolenie i pokazałaś swoje zaangażowanie i umiejętność szybkiego przyswajania wiedzy. Będziesz mentorką Gąbczastej Łapy. Mam nadzieję, że przekażesz jej całą swoją wiedzę.
W obozie panowała cisza, wszyscy uważnie przyglądali się ceremonii. Gąbczasta Łapa ruszyła w stronę Różanej Woni, stawiając łapę za łapą, licząc na to, że się nie wywróci. Gdy zetknęła się z nią nosem, jej ciało zadrżało. To wreszcie się działo! Została uczennicą! W dodatku nie byle jaką uczennicą, bo przyszło jej pełnić funkcję medyka, o której zawsze tak bardzo marzyła! Klan zaczął skandować jej imię, a gdy chciała już zawrócić, wrócić do matki i siostry, wtulić się w ich rozgrzane futra, wtedy Różana Woń zaprosiła ją do siebie ogonem. Gąbczasta Łapa zawahała się na moment. Potem na jej pysku pojawił się gorzki uśmiech. Ruszyła za swoją nową mentorką, czując, jak cały obóz za plecami zaczyna pogrążać się w szeptach i plotkach. Miała wrażenie, jakby czuła ich słowa na swoim grzbiecie, ale to nie miało teraz większego znaczenia.

***

Minęło zaledwie kilka dni, odkąd Gąbka została uczennicą, a już czuła, jakby wszystko w jej życiu kompletnie się zmieniło. Legowisko medyka, które gdy jeszcze była kocięciem, wydawało się takie spokojne i przytulne, teraz stało się pełne kaszlu, kichania, westchnień i narzekań. Pora Opadających Liści uderzyła w koty ze zdwojoną siłą, przynosząc ze sobą ulewne deszcze, wilgoć, a także całą masę różnych chorób. Gąbczasta Łapa miała wrażenie, że każda chwila to zupełnie nowe wyzwanie na jej ścieżce medyka – od sortowania ziół, po pomaganie Różanej Woni z opieką nad chorymi członkami Klanu Nocy. Tego ranka legowisko było nieco spokojniejsze niż zwykle. Gąbka leżała w swoim wciąż nowym posłaniu z mchu i trawy, próbując zebrać siły po wczorajszym dniu. Nie czuła się obecnie najlepiej, była trochę zmęczona, jedyne, czego potrzebowała w tej chwili, to sen. Zamknęła na chwilę oczy, mając nadzieję na moment ciszy, wytchnienia, aż tu nagle do legowiska medyka wślizgnął się jakiś kot. Uczennica otworzyła sennie oczy i dostrzegła przed sobą starszą wojowniczkę.
— Cześć, Biedronkowe Pole — przywitała się łagodnie w stronę szylkretki, podnosząc głowę i przeciągając się lekko. Wojowniczka wyglądała na trochę zmęczoną. Futro miała lekko wilgotne od unoszącej się w powietrzu mgły, lecz to nie było czymś, co zwróciło uwagę Gąbczastej Łapy. Bardziej obchodził ją jej krok – wolniejszy niż zwykle, trochę nierówny.
— Witaj — odezwała się szorstko. — Ostatnio zanotowałam u siebie ból w biodrze. Chyba mnie przewiało albo po prostu je sobie zwichnęłam — mruknęła. Uczennica wyprostowała się i od razu podeszła do starszej wojowniczki, zaczynając od oglądania jej boku. Po chwili jednak usiadła i owinęła ogon wokół łap.
— Myślę, że pewnie sobie je zwichnęłaś. Nie jestem jednak specjalistką… jeszcze — podkreśliła słowo “jeszcze”. — Gdy Różana Woń wróci, to powinna podać ci jakieś zioła! — uśmiechnęła się, po czym podeszła do składziku i zaczęła się po nim rozglądać. — Tak mi coś świta, że się na zwichnięcie brało ten… no… korzeń bzu i liście żywokostu, ale nie jestem pewna — wzruszyła ramionami. Biedronkowe Pole nie wyglądała na szczególnie zadowoloną postawą uczennicy, ale na razie trzymała język za zębami. Na szczęście, bo podobno w mowie była cięta, a przynajmniej tak słyszała od innych Gąbczasta Łapa. Zastrzygła uszami, gdy w progu pojawiła się czarno-biała medyczka.
— No proszę, kto tu tak z rana przyszedł — przywitała się z szylkretową wojowniczką i podeszła do składzika, odkładając do niego kilka ziół. — Co ci dolega?
— Zwichnęła sobie biodro! — odparła Gąbka, nie dając nawet nic powiedzieć Biedronce, która tylko przewróciła oczami, ale potem przytaknęła.
— No dobrze… co my tu mamy — zaczęła się zastanawiać Różana Woń. W końcu zabrała w pysk kilka liści i wydając z siebie cichy pomruk, podeszła do poszkodowanej. — Nałożę ci teraz papkę z liści bzu na bolące biodro, dobrze? — szepnęła pod nosem i zabrała się za zmielenie ziół na papkę. Gąbczasta Łapa przyglądała się całemu temu procesowi z uwagą, zapamiętując każdy ruch Różanej Woni, w razie gdyby kiedyś jeszcze przytrafił się kolejny kot z bolącym biodrem.

[1332 słów + wyleczenie postaci NPC]

Wyleczeni: Biedronkowe Pole

Od Zalotnej Krasopani CD. Firletkowej Łapy (Wdzięcznej Firletki)

Dawno, dawno temu

Zalotna Krasopani wyszła z obozu zaraz po zjedzeniu pierwszego posiłku w tym dniu, gdy słońce dopiero zaczynało się wspinać ponad nagie korony drzew. Mimo tego, że był środek Pory Nagich Drzew, dzień zapowiadał się jako tako pogodny. Niebo było dziś wyjątkowo czyste, a mroźne powietrze pachniało świeżą żywicą i korą drzew. Kotka szła pewnie, krocząc po znajomej ścieżce wśród gęsto rozłożonych drzew. Śnieg wydawał z siebie ten charakterystyczny chrupot za każdym razem, gdy kładła na nim łapę, tworząc rytm. Wiedząc, że nie ma nikogo w pobliżu, szylkretka nuciła pod nosem przeróżne pieśni, próbując jakoś pogodzić je z dźwiękami, które tworzyła dla niej natura. Podczas gdy jej ciche nucenie niosło się po lesie, nikłe promienie słońca przedzierały się przez gałęzie, aby utworzyć na śniegu złudzenie drobnych, tańczących iskier. Wojowniczka, zbliżając się do granicy, zaczęła zwalniać, lecz nie było to spowodowane strachem. Po prostu wolała pozostawać czujna, tym bardziej że nie miała pojęcia, jak zareagują burzaki na obecność intruza niedaleko ich granic. Ostatnio, gdy widziała się z Knieją, kotka z początku nie była zadowolona. Mogłoby się nawet na starcie wydawać, że żadna z nich nie wróci do obozu bez żadnego uszczerbku na zdrowiu, ale jednak udało im się wzajemnie dogadać. Tym razem Krasopani pamiętała, aby uważać na zdradliwe dziury w glebie, które były charakterystyczne dla terenów przy Klanie Burzy. Teraz było zdecydowanie bardziej ślisko niż wcześniej, warunki były gorsze. Gdyby tak utknęła w jednej z tych ich pułapek, kto wie, czy udałoby jej się wydostać bez pomocy drugiego kota? Zastanawiała się, po co dokładniej było im całe rozkopane terytorium, bo trochę nie wierzyła, że miało to jakieś głębsze zastosowanie. Dla niej wydawało się to po prostu czymś bezsensownym, bo w Klanie Wilka radzili sobie bez takich… udogodnień. Nagle szylkretka się zatrzymała, słysząc obce kroki, które nie zgrywały się z tymi należącymi do niej.
— Dzień dobry — usłyszała po pewnym czasie. W pierwszej chwili nie poznała kota, który do niej przemówił, a potem sobie przypomniała. Kiedyś już napotkała na swojej drodze tę burzaczkę i o dziwo nie była to Knieja. — Spotykamy się ponownie?
W głosie kotki wybrzmiała lekka nuta zdziwienia, ale też coś, co można było uznać za delikatne rozbawienie. Wojowniczka na chwilę zamilkła, wpatrując się w członkinię Klanu Burzy. Wcale nie tak często miała okazję napotkać kogoś dwa razy na swojej drodze, dlatego też zdziwiła się, widząc kotkę. Tego dnia słońce, mimo faktu, że była Pora Nagich Drzew, bardzo mocno lśniło, odbijając swoje promienie od cienkiej warstwy śniegu pokrywającej leśną ściółkę. Mróz delikatnie szczypał w łapy poruszających się po terenach kotów, a cienie drzew rozciągały się jak smugi po zaśnieżonych lasach i łąkach. Zalotka poruszyła delikatnie ogonem i zastrzygła uszami. Zastanawiała się, czy bardziej cieszyła się ze spotkania, czy może wolałaby, aby ostatecznie do niego nie doszło. Po chwili na jej licu zagościł subtelny uśmiech.
— Jak widać — szylkretowa rozejrzała się, pozwalając sobie na chwilowe zatrzymanie wzroku na rozciągających się w oddali terenach Klanu Burzy. Zwęszyła w powietrzu, ale do jej nozdrzy nie dotarł zapach żadnego trzeciego kota. — Tym razem bez mentora? Czego tutaj szukasz? — spytała. Starała się ukryć niepewność w głosie, w końcu spotkania na granicy nie zawsze dobrze się kończyły, ale Firletka nie wyglądała na wrogo nastawioną, prawda? Zalotna Krasopani nie miałaby o co ją podejrzewać.
— Tak — odparła, nieco zaskoczona, że ta nawiązuje z nią rozmowę — Potrzebuję paru ziół... Ta część terenów ma więcej krzewów, pod którymi te m-mogłyby się schronić. Nie wpadłaś może przypadkiem na jakąś kępę pokrzyw?
Wojowniczka przechyliła głowę, mrużąc oczy. Kto szukałby pokrzyw w środku Pory Nagich Drzew? Szylkretka zawsze myślała, że gdy spadnie śnieg, to zioła już za bardzo nie rosną… albo po prostu ciężko je znaleźć. Czy medyczka była aż tak bardzo zdesperowana? Może ktoś w Klanie Burzy pilnie potrzebował teraz pokrzywy? Niestety, Krasopani nie miała pojęcia, do czego mogłaby służyć ta roślina. Daleko jej było do medykowania.
— Och, wiesz, raczej nie. Nie przyglądałam się za bardzo roślinności, w końcu to nie moje zadanie — mruknęła żartobliwie, jej głos był delikatny, jakby nawet trochę współczuła burzaczce przez to, że musiała szukać ziół w takich warunkach. Szybko jednak odsunęła te myśli na bok. — No… a jak wam się powodzi w Klanie Burzy? — spytała w końcu. To pytanie właściwie samo wyrwało jej się z pyska. Przez moment było trochę niezręcznie, w końcu to oczywiste, że Firletka powie o samych dobrych rzeczach, które wydarzyły się w klanie. Zalotna Krasopani nie mogła jednak ukryć, że przez wzmiankę medyczki o pokrzywie, wykiełkowała w niej niemała ciekawość.
— Całkiem dobrze, a jak u was? — odpowiedziała. Wojowniczka skinęła głową, uważnie obserwując pysk rozmówczyni, jakby próbowała się z niego dowiedzieć, czy jej słowa były szczerze.
— No, też dobrze — wzruszyła ramionami. — Wiesz, ja już chyba będę spadać — powiedziała, odwracając się powoli. Przypomniało jej się, że miała w planach dziś przejść się na spacer wśród zimowego krajobrazu razem z Prążkowaną Kitą. Czy był jakiś lepszy scenariusz na randkę? — Powodzenia w szukaniu ziół! Może jeszcze kiedyś się spotkamy, gdy będę miała więcej czasu — rzuciła na pożegnanie.
— Pa!
Zalotna Krasopani ruszyła do przodu. Śnieg chrzęścił cicho pod naciskiem jej łap, a promienie słońca odbijały się na jego powierzchni, sprawiając, że wszystko mieniło jej się w oczach. Szła wcześniej wyznaczoną przez jej ślady trasą, wędrując między drzewami, których gałęzie uginały się od nadmiaru puchu. Omijała wszelkie gałęzie, korzenie i zaspy. Powietrze było rześkie i czyste, ale też mroźne, chłodne. Zalotka wciągnęła je do płuc, a z jej gardła wydobył się cichy pomruk. Nie była nadzwyczajną zwolenniczką Pory Nagich Drzew, ale ten moment wydawał się dla niej być całkiem przyjemny. W lesie panowała cisza, co dawało jej świetną przestrzeń do wszelkich rozmyślań. Teraz nie ćwierkały nawet ptaki, a zwierzyna nawet nie myślała o tym, aby opuszczać swoje przytulne norki. Wojowniczka przystanęła na moment przy znajomych jej krzewach, przyglądając się rosnącym pod nim ziołom, które były pokryte cienką warstwą szronu. Czy to właśnie na takie przemarznięte rośliny polowali medycy w tej porze? Delikatnie oczyściła liście ze śniegu, przez chwilę zastanawiając się nawet nad tym, czy by ich ze sobą nie zabrać. W końcu teraz wszystko było na wagę złota, jednak gdyby okazało się to czymś trującym, wolałaby nie wyjść na głupka. Pokręciła głową, przy okazji zrzucając z siebie trochę śniegu, a następnie ruszyła dalej. Docierając już do obozu, usłyszała znajome głosy i niosące się po lesie rozmowy członków Klanu Wilka. Uniosła uszy, przyspieszając nieco tempa. Świadomość tego, że w legowisku wojowników czekał na nią jej partner, sprawiła, że szylkretka kroczyła teraz nieco pewniej i prędzej, nie mogąc się doczekać spotkania z miłością jej życia.

***

Na klanowe tereny na dobre zawitała już Pora Opadających Liści. Każdy dzień niósł za sobą coraz to chłodniejszy wiatr, który wciskał się między ciasno rozłożone krzewy, przedostając się do obozu Klanu Wilka, przypominając kotom, że Pora Zielonych Liści już od niedawna jest za nimi. Zalotna Krasopani przez jakiś czas nawet się łudziła, że w tym roku mrozy nie nadejdą, bo ciepłe dni tak strasznie jej się dłużyły. Jeszcze do niedawna słońce ze sporą siłą przygrzewało w futra kotów, a teraz było wiecznie schowane za gęstymi, szarawymi chmurami. W lesie coraz częściej unosił się zapach mokrej ziemi, a podczas poranków, w powietrzu wisiała mgła. Tego dnia, zaraz po wyjściu z obozu, łapy wojowniczki zatopiły się w rozmokłej, brudnej glebie. Ściółka przesiąknięta deszczem po ostatniej ulewie kleiła się do zabłoconych łap Zalotki, która tylko próbowała brnąć przed siebie. Warto wspomnieć, że podążała ona za porannym patrolem, składającym się z trójki kotów. Widziała, jak opuszczają oni obóz i postanowiła, że na jakiś czas się do nich przyłączy, aby ci bezpiecznie odprowadzili ją w jakieś ciekawsze miejsce. Chlapa, która była wszechobecna, znacznie utrudniała jednak przemieszczanie się po lesie, dlatego w końcu szylkretka zadecydowała, że nie idzie już dalej za patrolem. Odłączyła się od nich mniej więcej obok granicy z Klanem Burzy. Przysiadła ona pod jednym z drzew i od razu zatopiła się w brązowawych liściach, które to drzewo zdążyło już z siebie zrzucić. Zmrużyła na chwilę oczy, całymi płucami wchłaniając jesienne zapachy, które wirowały w powietrzu. Przez chwilę przez myśl jej przeszło, że za niedługo znów będą musieli martwić się o zapasy zwierzyny i ziół w klanie, jednak szybko pozbyła się tej myśli, nie chcąc się zamęczać czymś, co wydarzy się w niedalekiej przyszłości. Gdy tak siedziała i odpoczywała, usłyszała stąpanie łap. Otworzyła powoli najpierw jedno, a potem drugie oko, aby za granicą ujrzeć węsząca w trawie medyczkę, z którą już kilka razy miała do czynienia. Postawiła uszy na sztorc i prędko rozejrzała się po terytorium. Jej wzrok spoczął na pokrzywie. Może nie była jakoś bardzo doświadczona w sprawach związanych z leczeniem i ziołami, ale posiadała na ten temat, chociażby jakąś minimalną wiedzę. Szybko podbiegła do rośliny i delikatnie urwała kilka jej listków, aby następnie pospiesznie udać się na granicę z Klanem Burzy.
— Hej! — zawołała niewyraźnie, niosąc w pysku trochę zieleni. Jasna, szylkretowa kotka odwróciła się w jej stronę ze zdziwieniem wymalowanym na pysku. Krasopani upuściła pokrzywę po drugiej stronie granicy. — Które to już spotkanie? Trzecie? — zaśmiała się, po czym spojrzała na pysk Firletki, która zdecydowanie wpatrywała się teraz w liście leżące przed łapami wojowniczki. — Och, to? Pomyślałam, że tym razem może przyniosę ci trochę pokrzywy. Tak się złożyło, że była niedaleko — mruknęła, łapą przysuwając zioło bliżej kotki z Klanu Burzy. Potem znowu przeniosła wzrok na burzaczkę i… poczuła dziwne ukłucie w sercu. Dlaczego Wdzięczna Firletka tak dziwnie przypominała jej Jarzębinowy Żar, jej własną córkę? Przecież nie miały ze sobą prawie nic wspólnego, prawda? Uśmiech wojowniczki szybko z ciepłego przerodził się w bardziej gorzki, a może nawet gorzko-słodki.

<Firletko?>

Od Wiecznego Zaćmienia

— Zaćmienie! — usłyszała znajomy głos medyczka, a po chwili w lecznicy pojawił się kocur o liliowym futrze. Kocur dyszał, jakby przebiegł cały maraton! Medyczka mogła jedynie się zastanawiać, co było przyczyną takiego pośpiechu, w jakim znajdował się kocur.— Co ciebie tu sprowadza, Mroźny Wichrze? — zapytała kocica, skanując go niepewnie wzrokiem, w poszukiwaniu drobnych ran, z którymi mógł przyjść kocur.
— Znalazłem jajo! Chyba jajo… — odpowiedział.
— Chyba? — dopytała medyczka, niepewnie podnosząc brew.
— No… Chyba jajo, tak mi się wydaje. Jest okrągłe i… Jakieś takie, nie wiem! Ty się znasz na jajach, tak? Jesteś medykiem, to mi powiesz — mruknął, wyciągając medyczkę z lecznicy, prowadząc ją do miejsca, w którym znalazł to “jajo”.
— Jeśli to jest kolejny kamień, to przysięgam, że ciebie zabije… — mruknęła, idąc za nim. Droga kotów była długa, kotka nie wiedziała, gdzie ją prowadził, dopiero gdy ujrzała znajomy jej klif, ta się rozluźniła. Wiedziała, gdzie jest. Byli w pobliżu granicy z Klanem Nocy, czyż nie? Okolice Sowiego Strażnika, mówiąc dokładniej. Mroźny Wicher prowadził kotkę przez krzewy, zatrzymując się dopiero przy jednym z nich.
— To tutaj! — odparł kocur, rozchylając krzewy, odsłaniając dziwny, okrągły przedmiot. Fakt, wyglądało ono jak jajo, jednak czy nim było? Kształt podobny, ale kolor zdecydowanie nie. Wydawało się ono przeźroczyste, a w środku coś się poruszało, jakby jakieś dziwne stworzonko, którego nie była w stanie określić… Jednak nie przypominało ono żadnego żywego zwierzęcia. Nie wyglądało to, jak ptak. Łap ono miało cztery, a głowa taka jakaś dziwna, zdeformowana… Skorupa była przeźroczysta, więc ta mogła zobaczyć wnętrze tego “jaja”.
— Fakt, wygląda to, jak jajo… Ale nie bierzmy tego. Zostaw to tutaj, nie wiemy, czym ono jest… Lepiej poszukaj innego, ono jest jakieś dziwne, ale zdecydowanie nie należy do ptaka — wytłumaczyła szylkretka, odchodząc z kocurem od tego dziwnego jaja. Czasami lepiej jest nie dotykać tego, co obce.

03 maja 2025

Od Purchawki

Z uśmiechem na pysiu maszerowała za puchatym zadkiem jej mentorki. Dziś miał być superaśny dzień. Mieli odwiedzić razem panią szamankę. Purchawka jeszcze nie wiedziała co to to całe szamaństwo i z czym to się je, ale podekscytowanie zdecydowanie biło od jej drobnego ciałka. W środku było pełno suchych kwiatków i innych ładnie pachnących badyli. Czarna próbowała podskoczyć i złapać w pysio jeden z ładnych kwiatuszków. Kici na pewno by się spodobał. Ona lubiła ładne rzeczy.
— Ej, ej. — zatrzymała ją łapa szylkretki. 
Spojrzała zaskoczona na Ambrowiec. Przekręciła łebek, oczekując sprostowania tej sytuacji. W tej społeczności było mnóstwo dziwnych zasad! Koty zamiast jeść kładli wszystko co upolowali na jednej kupce. Zupełnie jakby chcieli, żeby ktoś im to ukradł! Głuptasy. I żyły tu naprawdę stare koty. I mówiły śmieszne rzeczy. 
— Dlaczego? — wbiła w kotkę smutne spojrzenie. 
— Nie patrz tak na mnie. Jesteś wtedy taka urocza.— jęknęła mentorka, gładząc ją ogonem po grzbiecie. — Zioła są potrzebne do leczenia. Nie można się nimi bawić. 
Dymna pokiwała łebkiem, choć nic z tego nie rozumiała. Jakiego leczenia? Magiczne właściwości roślin były dla niej wciąż zagadką niesłychaną. 
— Gdzie pani szaman? — miauknęła zniecierpliwiona, rozglądając się na boki. 
Chciała zobaczyć tą bajeczną istotę owianą tajemnicą. Za rogu, zupełnie jak na zawołanie, wyszła liliowa kotka. Jej wesoła oczka spojrzały na gości. Purchawka rozpoznała szybko te kwieciste futro. Uśmiechnęła się i podbiegła do szamanki. 
— A ja też mogę kwiatki w futerku? — miauknęła do koteczki. 
Świergot uśmiechnęła się. 
— Jasne, przynieś mi tylko, a pomogę ci wpleść je w futerko. — odpowiedziała. — Jak się czujesz Purchaweczko w naszej społeczności? Odnalazłaś się? 
Czarna przekręciła łebek. Czym była ta cała społeczność? I gdzie się zgubiła, że miała się odnaleźć.
— Psps, musisz używać prostszych słów. — szepnęła jej mentorka do liliowej. 
Kwiecista pani pokiwała łbem i zrobiła drugie podejście. 
— Chodziło mi o to, czy dobrze ci u nas? 
Purchawka podskoczyła radośnie. 
— Tak! — zawołała od razu. — Jest Kicia, pan Miodek i Ambra! — wymieniła swoje ulubione kotki. 
— Cieszę się w takim razie. Z tego co wiem przyszłyście pouczyć się dziś o roślinach. Ambrowcu, tam w kącie leżą zioła, za które jeszcze się nie zabrałam. Jak chcesz możecie je posegregować i przy okazji pouczyć się. 
Szylkretka spojrzała w wskazywanym kierunku. 
— Jasne. Dziękuję. Chodź, Purchawko. Dowiesz się teraz dużo o roślinkach. 
Dymna energicznie ruszyła śladami swojej mentorki, choć zdarzyło się jej wpaść i przewrócić się o parę rzeczy po drodze. Usiadły przed kupką mocno pachnących chwastów. Purchawka patrzyła na nie niepewnie. Wyglądało jakby ktoś pozrywał trawy i rzucił na ziemie. Co one miały z tym nimi robić? 
— Spójrz proszę to jest melisa. O a tutaj masz mięte. A to, to jest mniszek. One są bardzo podobne do mleczy. Trochę minęło nim sama nauczyłam się je odróżniać, ale praktyka czyni mistrza. Sama załapiesz jak już parę razy je zobaczysz na żywo. 
Czarna siedziała i próbowała nadążyć za słowami mentorki i przewijającymi się w jej pysku roślinami. Aczkolwiek było to niebywale trudne. Wszystkie wyglądały tak samo. Rozmazane zielone rzeczy. Trawa. Purchawka nie rozumiała czemu trawa ma aż tyle nazw i jej mentorka jeszcze je rozróżnia. Złapała się za łebek załamana. Nauka o magicznych roślinkach nie była ani trochę fajna. 
— Oj, boli cię głowa? — zmartwiła się Ambrowiec. — Nie bój żaby, zaraz coś tutaj na to znajdziemy. No i mam. Patrz. To mak. One tak wyglądają jak już zrzucą płatki. Normalnie mają takie piękne czerwone płatki. Wiesz co to płatki, prawda? Jak nie to nic nie szkodzi, to takie kolorowe listki u kwiatków. I ładnie pachną. Jak tylko znajdę maki to ci przyniosę. Są naprawdę śliczne. Będą pasowały do twojego pysiaczka.
Purchawka rozumiejąc tylko to, że dostanie kwiatki ucieszyła się. Patrzyła dalej tępo, gdy Ambrowiec kontynuowała swój wykład, jedynie uśmiechając się do szylkretki. 

[trening medyczny słow 606]

Od Zawilcowej Łapy Do Motylkowej Łapy

  Najwyraźniej widok martwych ciał to coś, do czego kocur musiał się przyzwyczaić. Mimo ostatniej większej ilości zgonów ten był w dobrym humorze. Nie znał może nikogo spośród ofiar śmierci, jednak widok kłótni Nornicowego Śladu i Przeplatkowego Wianka sprawiał, że na jego pysku gościł uśmiech Zasłużyły na to. Zasłużyły na wszystko, co się im przytrafiło. Niestety jego myśli prawdopodobnie zostały zauważone przez wyrocznię, która czuwała nad nimi, bo pewnego poranka obudził się z uporczywym katarem, który zmusił go do chwilowej przerwy od obowiązków i odpoczynku. Chociaż jego mentorka wykorzystała sytuacje, aby nauczyć go następnych ziół i jak leczyć jego dolegliwości, to ten wolał wrócić do swych poprzednich zadań i zignorować katar. Przecież Rumiankowa Łapa żył ze swoim katarem, od kiedy tylko pamiętał, mimo iż nieraz widział go w legowisku medyka, więc czemu on również nie mógł zrobić podobnie? Tego dnia do jego legowiska zagościła Przeplatka, wraz ze Świerszczowym Skokiem u jej boku. Wyglądało to, jakby kocica przyprowadziła go tu siłą, chociaż patrząc na pysk wojownika, ów scenariusz wydawał się bardzo prawdopodobny. Takim sposobem skończył z niebieskim wojownikiem na jednym z legowisk oraz z wyborem odpowiednich ziół dla niego. Jakby tego nie było za mało, to pozostawiony został z Pajęczą Lilią kotką, która wydawała się patrzeć na niego z ukosa, chociaż nie kojarzył, żeby zamienili ze sobą chociaż jedno słowo. 
 – Jeśli jeszcze raz chcesz zapytać o mak Świerszczowy Skoku, moja odpowiedź brzmi dalej nie – powiedział kremowy uczeń, gdy głos kocura ponownie zabrzmiał w jego uszach. – Nie ma takich słów, które by mnie przekonały do podania Ci go. Nawet gdybym to zrobił, co się nie wydarzy, to nie rozwiąże twoich problemów.
 – Zawilcowa Łapo, ale Myszka… – zaczął Świerszczyk, jednak przerwał mu Zawilec.
 – Nie żyje i jest to fakt. Nic nie sprawi, że ponownie odżyje, a tym bardziej pojawi się obok Ciebie, więc lepiej z tym się pogódź, nim zaczniesz wpadać na podobne pomysły. - Jego ogon drgnął lekko, gdy usłyszał, że ktoś zbliża się w kierunku legowiska medyka. Skierował swój wzrok na wyjście z niego, aby dostrzec Motylkową Łapę z pyskiem pełnym ziół, mimo iż liczył na powrót któregoś z asystentów medyka. – Motylkowa Łapo. Wbij swojemu bratu rozum do głowy, zanim postanowi dołączyć do Mysiej Łapy, bo moja cierpliwość jest już na wykończeniu. – Powolnym krokiem podszedł do niej, uważając, gdy stawał na swoją wadliwą łapę. – Poza tym Motylkowa Łapo, czyż nie zrezygnowałaś z roli medyka, aby podążać ścieżką wojownika? Dlaczego więc dalej tu zachodzisz, a tym bardziej z ziołami? Nie wiedziałem, że wojownicy powinni zbierać zioła. No cóż…
 Gdy znalazł się u boku kocicy, łapą przesunął zioła w swoim kierunku, które chwilę temu kotka postawiła na ziemi. Czego tu ona szukała? Przecież porzuciła tę ścieżkę, więc czemu tu wracała? Nie rozumiał. Swój wzrok spuścił na zioła pod nim. Chociaż teraz będzie miał się czym zająć i mieć wymówkę, aby nie patrzeć na pyski innych kotów. Szczerze wolał porządkowanie ziół od zajmowania się chorymi, którzy tylko narzekali na jego działania.
 – Mimo tego, dziękuję za zioła – rzucił, ponownie rzucają wzrok na szylkretową kocicę.

Wyleczeni: Zawilcowa Łapa, Świerszczowy Skok

[486 słów]

<Motylkowa Łapo?>

Od Lamentującej Toni do Zabłąkanej Łapy

Zgrabnym ruchem podniosła się z ziemi i zbliżyła do żłobka. Powoli kroczyła przed siebie; na jej pysku malował się charakterystyczny dla niej grymas, a wąsy podrygiwały nerwowo.
Z pulchną myszą w pysku, kocica wkroczyła do środka, wzdychając przeciągle, gdy do jej uszu dobiegł wrzask kociaków.
Niedbale położyła zwierzynę przy którymś z bachorków i, mamrocząc słowa niezadowolenia pod nosem, jak najszybciej opuściła legowisko, z zamiarem udania się na (w jej mniemaniu) bardzo zasłużony spoczynek. W tej samej chwili, w której stanęła przed wyjściem, łapą uderzyła o czyiś bok i zatrzymała się gwałtownie, omal nie potykając się o stworzenie. Prychnęła, ze złością wysuwając pazury i zniżyła odrobinę łeb, aby jej oczom ukazał się jakiś uczniak.
— Uważaj, jak łazisz — westchnęła, a na widok zdobyczy kocura parsknęła. — Już przyniosłam darmozjadom jedzenie, możesz iść.
Srebrny uniósł pysk, ukazując swoje mgliste ślepia.
— No i wszystko jasne. — Poruszyła łapą teatralnie. — Co ci się stało z oczami, młody?
— Nic wielkiego, tylko zbyt energiczne zabawy za czasów kociaka, gdzie brakowało ostrożności — odpowiedział kocur i wzruszył ramionami.
Prychnęła.
— Nie wyglądasz, jakbyś wyrósł z tych zabaw.
Jej rozmówca strzepnął ogonem.
— Czy chcę wiedzieć, co to miało znaczyć?
— I tak nie zrozumiesz — rzuciła w odpowiedzi Lament, mrużąc oczy. Rozmowa z Omenem powoli zaczynała ją irytować.
— Szybkie wycowanie z tematu... — prychnął młodszy. — Koty często tak robią. Zaczynają coś, a po chwili uciekają z podkulonym ogonem, gdy wiedzą, że mogą dostać odpowiedź, która może ich nie zadowolić — dodał.
— Mhm, fajnie fajnie... Są też tacy, którym po prostu nie chce się marnować czasu na tłumaczenie mysim móżdżkom czegoś, czego i tak nie zrozumieją. A no i tak swoją drogą, ciężko jest mi podkulić ogon — wytknęła uczniowi, lekceważąco odwracając łeb. — A teraz odsuń się, mam lepsze rzeczy do roboty niż rozmawianie z tobą.
— Och, serio? Nie zauważyłem! Co, zgubiłaś go na patrolu? A może ze strachu ci ogon odpadł? Słyszałem, że jaszczurki gubią ogony, gdy za mocno się je złapie…
Wojowniczka prychnęła, dumnie zarzucając łbem.
— Ojejku, ależ ty jesteś milutki. Nie wiedziałam, że tak bardzo przejmujesz się moim stanem. — Uśmiechnęła się szyderczo. — W każdym razie myślę, że twoje biedne oczęta są większym problemem niż mój ogon.
— Nie narzekam na brak wzroku — odparł uczeń. — Przynajmniej nie muszę patrzeć na twoją krzywą mordę .. Zgaduję, że sam jej widok odebrałby mi wzrok.
— O to się nie martw; zapewniam, że twój pysk wygląda o wiele gorzej od mojego. W takich chwilach żałuję, że i ja nie jestem ślepa.
Zabłąkana Łapa poruszył uszami, ściągając brwi.
— Och, taka pewna tego jesteś? O sobie same dobre rzeczy słyszałem, a o tobie to jedynie historyjki, że wyglądasz jakby borsuk ci łeb własnymi szczękami zmiażdżył, a medycy poskładali to co się dało. Chociaż nie! Może to przy porodzie coś nie wyszło i taka anomalia wypadła? Ciężko taką brzydotę zgonić na wypadek, gdy to geny mogą być wadliwe — prychnął po chwili milczenia.
Dymna syknęła ostrzegawczo; choć ciężko jej było przyznać to przed samą sobą, słowa terminatora uraziły ją.
— Słuchaj no, młodziaku — warknęła, odsłaniając zęby. — Nawet gdyby te zasłyszane przez ciebie bajeczki były prawdziwe, to nie powinieneś wierzyć we wszystko, co ci mówią. Swoją drogą; ja chociaż doświadczyłam trudów życia, nie to co ty, rozpuszczony bachorze.
— Taa... Te twoje trudy życia, to pewnie dylemat nad tym, czy tego wieczoru wepchniesz do pyska osiem myszy, czy może osiem nornic. Mówisz, że jestem rozpuszczonym bachorem, ale to ja jestem tym ślepym, który musiał o wszystko walczyć. Ty to pewnie od urodzenia tyłek miałaś wygrzewany przez innych, tylko aby przyjść na gotowe i zgarnąć oklaski za samo istnienie — rzucił. — Jedynym rozpieszczonym kotem jesteś ty.
— Przed chwilą mówiłeś, że od zawsze słyszałeś o sobie same dobre rzeczy!
— Pod względem wyglądu, bezmózgu — prychnął. — Ładny pysk nie sprawi, że łatwo się będzie żyć.
— Cieszę się, że wreszcie rozumiesz mój problem; mimo piękna niestety nie mam łatwego życia. — Kocica uśmiechnęła się głupio, machając swoim krótkim ogonem.
— Jakiego piękna? — zaśmiał się sucho. — Dusza twoja jest brzydka, a pysk jeszcze brzydszy.
— A skąd to niby wiesz, skoro jesteś ślepy jak kret?
— Przeczucie, chociaż oceniając twoją reakcję, to muszę mieć najwidoczniej rację... Czyżby moje słowa uraziły ciebie? Och, co za pech.
— To znaczy, że masz coś kiepskie to przeczucie. Jesteś naprawdę irytujący, wiesz? — Zmarszczyła nos, przyglądając się uczniowi, jakby zastanawiając się, co powinna z nim zrobić.
— No co ty? — parsknął Zabłąkana Łapa, sucho się śmiejąc. — Przynajmniej nie jestem w tym sam, gdyż dla twojej wiadomości, ty jesteś równie irytująca co ja.
— Nie próbuj mnie nawet porównywać do siebie — warknęła. — Nigdy nie zniżę się do poziomu wyszczekanej wroniej strawy.
Odwróciła wzrok, zgrabnym ruchem wymijając kocura i robiąc kilka kroków w przód, a tym samym budując między nimi większy dystans.

<Śmierdzielu?>

Od Mątwy (Mątwiej Łapy)

Był to spokojny dzień w obozie Klanu Nocy. W ciągu ostatnich księżyców wiele się działo, zaczynając od ataków samotników, do przytargania trzech więźniów na tereny Klanu Nocy. Było wiele zamieszania w obozie, chociaż czy Mątwa się tym przejęła? Oczywiście, że nie. Jej myśli obracały się dookoła tego jednego, specjalnego dnia, który z każdym wschodem słońca był coraz bliżej, a mianowicie mianowanie koteczki na uczennicę! Rozpierały ją emocje na wszystkie strony świata, gdy ten dzień nastał. Algowa Struga cały dzień czyściła futra jej kociąt, układając je tak, aby wyglądały schludnie i elegancko, unikając zmycia czerwonej lilii z czoła kociaka.— Mamo! Przestań już! — zapiszczała Mątwa, wyrywając się z objęć matki. — Jestem cała mokra! — zapłakała, upadając dramatycznie na jedno z legowisk.
— Och, nie przesadzaj rybko — miauknęła pieszczotliwie czarna, zabierając się teraz za Gąbkę, która dalej się sprzeciwiała, jednak nie do aż takiego stopnia…
— Proszę, możemy już iść? — zapytała koteczka o dwukolorowych oczach, turlając się po legowisku. Widać było, że ta się nudzi. Zerknęła w kierunku swojego legowiska, w którym miała masę pięknych przedmiotów! Były tam ukryte ptasie pióra, piękne muszelki, kamyczki z błyskiem, a nawet jakieś świecidełka, które uczniowie jej przynieśli! Kochała swoje znaleziska całym serduchem, ale mimo wszystko krzywiła pyszczek, gdy dochodziło do niej, że będzie musiała to wszystko przenosić! Tragedia…
— Dobrze, już możemy wychodzić… — miauknęła Alga, przejeżdżając językiem po grzbiecie Mątwy i Gąbki ostatni raz. Zastępczyni powoli wstała z legowiska, zadowolona z faktu, że będzie mogła teraz odpocząć i wrócić do swojej roli jako zastępca Klanu Nocy… Opiekowanie się jej kociakami było wspaniałe, jednak nic nie równało się z tym dreszczykiem emocji, gdy wychodziła na poranny patrol.
Trójka kotów wyruszyła z kociarni, powolnym krokiem, kierując się w stronę grupy zebranych kotów w centrum. Mątwa musiała się powstrzymywać przed wybuchnięciem przez te wszystkie emocje… Gdy znaleźli się na tyle blisko, Alga, Gąbka i Mątwa przysiadły w odpowiedniej odległości od Spienionej Gwiazdy, która wyłoniła się z tłumu, stając w centrum.
— Widzę, że większość kotów się zebrała, to możemy rozpocząć ceremonię! — miauknęła Spieniona Gwiazda, zabierając głos. Żaden z kotów nie odważył się jej przerwać, nawet wcześniejsze śmiechy uczniów ucichły. Liliowa przeskanowała wzrokiem tłum, zatrzymując się nim na Mątwie. Serce kociaka przyśpieszyło. — Mątwo, wystąp — odezwała się. Koteczka chwiejnym krokiem zrobiła kilka kroków w przód, czując na sobie wzrok zebranych… Mątwa podniosła wzrok, spotykając się ze wzrokiem Spienionej Gwiazdy.
— Mątwo, ukończyłaś 6 księżyców i nadszedł czas, abyś została uczniem — powiedziała kocica, posyłając ciepły uśmiech kociakowi. — Od tego dnia, aż do otrzymania imienia wojownika będziesz się nazywać Mątwia Łapa — wymruczała. Czarna poczuła, jak dreszczyk przebiega jej wzdłuż grzbietu… Och, te emocje!
Spieniona Gwiazda przeniosła teraz swój wzrok na jednego z wojowników, lądując nim na Błękitnej Lagunie, który siedział w pobliżu, dokładnie obserwując przebieg ceremonii.
— Twoim mentorem będzie Błękitna Laguna. Mam nadzieję, że przekaże on ci całą swoją wiedzę — zakończyła swoją wypowiedź, robiąc krótką przerwę, aby zaczerpnąć powietrza. Teraz uwagę swoją całkowicie skupiła na wcześniej wspomnianemu kocurowi.
— Błękitna Laguno, jesteś gotowy do szkolenia własnego ucznia. Otrzymałeś od swojego mentora, Mandarynkowego Pióra, doskonałe szkolenie — ogłosiła przywódczyni, a wcześniej wspomniana zastępczyni dumnie wypięła pierś do przodu, słysząc swoje imię. — Na ostatniej wyprawie pokazałeś swoją odwagę i siłę, udowadniając, że nadajesz się na mentora. Będziesz mentorem Mątwiej Łapy. Mam nadzieję, że przekażesz jej całą swoją wiedzę, tak jak Mandarynkowe Pióro zrobiła to księżyce temu z tobą — wymruczała. Kocur skinął głową ze zrozumieniem, a Mątwia Łapa odwróciła się, aby spotkać się z Błękitną Laguną. Wojownik odrobinę nachylił się, a koteczka stuknęła go nosem. Świeżo mianowana uczennica zadowolona wróciła do tłumu, wracając do swojej matki, która dumnie objęła ją ogonem i przejechała językiem po głowie.
— Jestem dumna z ciebie, rybko — miauknęła Algowa Struga, a po chwili Mątwia Łapa usłyszała, jak tłum zaczął skandować jej imię. Nie ważne, jak bardzo chciała się skupić na następnych ceremoniach, ta nie była w stanie… Myśli jej były zajęte nowymi pomysłami, które mogła teraz zacząć realizować, otrzymując swoje nowe imię i stając się uczniem. Resztę tego dnia Mątwia Łapa spędziła, przenosząc swoje skarby z kociarni do legowiska uczniów, dumnie się prostując za każdym razem, gdy mijała któregoś z wojowników lub starszych uczniów. Skończyła właśnie przekładać ostanie ze swoich piórek, gdy na trasie swojej natrafiła na jej mentora, Błękitną Lagunę.
— Mątwo? Ach, znaczy się, Mątwia Łapo? — poprawił się kocur, zwracając na siebie uwagę koteczki. Czarna zatrzymała się, wypuszczając piórko z pyszczka.
— Tak, Błękitna Laguno? — zapytała, a koniuszek jej ogona zadrgał z emocji.
— Jutro rano zabiorę cię na krótki patrol, aby pokazać ci tereny, dobrze? Mogę ci zacząć tłumaczyć podstawy walki, jeśli będziesz mieć energię na to — wytłumaczył.
Mątwa energicznie pokiwała głową.
— Jasne! Chętnie zobaczę tereny Klanu Nocy! — odpowiedziała swoim piskliwym głosikiem.
— Mam nadzieję, że umiesz pływać? — upewnił się. Czara wróciła myślami do czasu, gdy ta pluskała się w wodzie… Czy umiała pływać? Chyba tak, chociaż nie wie… Czy machanie łapkami i utrzymywanie się na powierzchni wody było pływaniem? Czy umiała ruszyć do przodu w wodzie?
— Ach… Nie wiem szczerze… Wcześniej bawiłam się w wodzie i potrafiłam się utrzymać na powierzchni wody bez tonięcia, ale ciężko mi to stwierdzić.. — miauknęła Mątwa. Kocur skinął głową.
— Dobrze, zaczniemy wtedy od nauki pływania, musisz czuć się pewnie w wodzie, jeśli chcesz być dobrym wojownikiem. Teraz kończ swoją przeprowadzkę, weź sobie coś ze stosu i idź spać, zrozumiano? Musisz być wypoczęta, jutro mamy duży kawał do przejścia — odparł kocurek.
— Zrozumiano! — powiedziała Mątwia Łapa. Koteczka nie czekała na kocura. Wzięła w pyszczek swoje piórko i zaniosła je do legowiska uczniów. Było tam ciepło i przyjemnie, jednak zdecydowanie różniło się ono od kociarni. Zapach tam był zdecydowanie inny. Nie czuła zapachu mleka oraz wiele rzeczy nie było przystosowane do kociąt, aby tam biegały i się bawiły. Świeżo mianowana uczennica rozejrzała się dookoła, dostrzegając to, jak różne są legowiska uczniów! Czarna dostrzegła tam jednego kota, który leżał na legowisku. Była to Latająca Łapa!
— Cześć, Latająca Łapo! — ogłosiła, energicznie podskakując do uczennicy, której legowisko było udekorowane różnymi piórami. Zauważyła, jak oczy starszej uczennicy są niebiesko-brązowe! Kocica się wzdrygnęła, słysząc głos za sobą. Dopiero gdy rozpoznała w niej córkę Algowej Strugi, ta się rozluźniła.
— Och, witaj… Mątwo? — miauknęła niepewnie. Byłoby to żenujące, aby pomylić imię kociaka, który żył już 6 księżyców w Klanie Nocy…
— Mątwia Łapa! — poprawiła ją młodsza. Latająca Łapa skinęła głową, przyjmując do wiadomości nowe imię uczennicy. — Czy wiesz, które z tych legowisk jest wolne? — zapytała Mątwa.
— Ach, wolne jest to po prawej — odpowiedziała, wskazując ogonem na zawiniątko z mchu i innych roślin. — Sama je musiałam przygotować dzisiaj.
— To ty je przygotowałaś? Dziękuję! — uśmiechnęła się szeroko.
— Nie ma za co dziękować, wypełniałam moje obowiązki mimo wszystko.. — oznajmiła.
— I tak dziękuję! Będę już iść spać, ponieważ Błękitna Laguna zabiera mnie rano na pierwszy trening… Kto jest twoim mentorem? — zagadnęła, stawiając swoje uszy do góry.
— Moim mentorem jest Czyhająca Murena — odparła.
— Ech..? Nie znam… — wydukała, nerwowo spuszczając wzrok na swoje łapy.
— To nic takiego, jeszcze ich wszystkich poznasz — uśmiechnęła się Latająca Łapa, układając się na swoim legowisku. — A teraz idź już spać, sama mówiłaś, że musisz wcześnie rano wstać — dodała.
— Tak! Już idę — rzekła, rzucając się na swoje legowisko. Posłała ona ciepły uśmiech w stronę starszej uczennicy. — Dobranoc, Latająca Łapo! — miauknęła.
— Dobranoc, Mątwia Łapo — odparła, zwijając się w kłębek. Przygoda Mątwiej Łapy dopiero miała się zacząć, jednak teraz musiała odpocząć. Jutro czekał na nią bardzo długi i pracowity dzień.

[1200 słów]

Od Liściastego Futra CD. Nocnego Kwiatu

Tuż po mianowaniu Nocki na wojownika
Od razu podbiegła do przyjaciółki i zatrzymała się z poślizgiem naprzeciwko niej. Tłum skandujący imię kotki powoli cichł. Liściaste Futro przez pewien czas po prostu stała, podczas gdy jej serce niemal skakało ze szczęścia. Nocny Kwiat nareszcie objęła rangę, która należała się jej od dawna. Została pełnoprawną wojowniczką! W jej przypadku to znaczyło coś więcej niż tylko koniec treningu. To był znak, że została zaakceptowana, że była klifiaczką o równych prawach, co reszta klanu.
Spojrzenie przyjaciółek się spotkało. Obie były w tym momencie strasznie szczęśliwe i podekscytowane, przy czym niebieska czuła także wielką dumę. Przez myśl przemknęło jej, że takie właśnie emocje ma rodzic nowo mianowanego wojownika. No cóż, ona jako asystentka medyczki była tak jakby matką całego klanu.
Liściaste Futro z błyszczącymi oczami i wielkim uśmiechem, od którego aż jaśniało, otarła się pyskiem o policzek czarnej kotki. Przez pewien czas tak stały wtulone w siebie, nawet gdy cały klan się rozszedł i koty poszły zająć się swoimi obowiązkami.
***
teraźniejszość
— Jeśli swędzenie nie ustąpi lub pojawi się jakikolwiek inny ból, przyjdź do mnie natychmiast — mruknęła.
Zwykle wymawiała polecenia dla swoich pacjentów spokojnym, miłym, lecz stanowczym głosem. Teraz jednak już nie miała na to energii... Zresztą na nic nie miała. Bez Czereśniowej Gałązki to wszystko było takie nudne... Wschody słońca po prostu płynęły swoim tempem, nie martwiąc się tym, że Liściaste Futro potrzebuje zwolnić, przetrawić to wszystko. Katastrofa po katastrofie, smutek za smutku... To zlewało się w jedną, monotonną całość. Już sama nie wiedziała, co robić. Dużo płakała za byłą mentorką, ale minęło trochę czasu i rozpacz zmieniła się w pustkę. To tak jakby medyczka miała dziurę w sercu, która z każdą chwilą była coraz większa i boleśniejsza.
Do rzeczywistości przywołała ją Bijąca Północ, która po chwili zastanawiania się, co się dzieje z Liściastym Futrem siedzącą i gapiącą się smutno w ścianę legowiska, po prostu podziękowała i wyszła.
Niebieska kotka wzięła z niej przykład i także opuściła swoją siedzibę, kierując się w stronę Nocnego Kwiatu, która siedziała samotnie przy legowisku wojowników. Przechodząc obok grupki plotkujących kotów, do jej uszu doszły fragmenty rozmowy.
— Złodziejka ziół... Zdradza...?
— Nocny Kwiat...
— Nie ufam jej...
Gdy tylko wojownicy zauważyli Liściaste Futro, od razu umilkli. Oczywiście doskonale wiedzieli, że medyczka przyjaźni się z czarną kotką. Zdawali też sobie sprawę z tego, że niebieska usłyszała co nieco, więc mogą mieć kłopoty. Ona jednak tylko przeszła obok, rzucając im po drodze niechętne spojrzenie. Czemu miałaby marnować swój czas i energię na krzyczenie na nich? Po co miała w ogóle zwracać uwagę na kogoś, kto obgaduje jej przyjaciółkę? Usiadła tuż obok Nocki, tak że ich futra się stykały i owinęła ogon wokół ciała koleżanki, chcąc ją w ten sposób pocieszyć.
— Słyszałaś. — Nie stwierdzenie, nie pytanie, raczej coś pomiędzy.
Czarna kotka pokiwała głową, zwracając swoje smutne spojrzenie na Liściaste Futro.
— Nie przejmuj się. Oni gadają głupoty, nie słuchaj ich. — Chciała też dodać, że są głupi, ale w porę się powstrzymała. Zastanawiała się, kiedy przestała lubić swoich współklanowiczów.
— Nie wierzysz im, prawda? — spytała cicho Nocny Kwiat.
— Ależ oczywiście, że im nie wierzę! Przecież cię znam, wiem, że byś w życiu nas nie zdradziła. Jesteś klifiaczką, takim samym członkiem naszego klanu, jak oni — przerwała na chwilę, po czym dodała: — Nie martw się, coś z tym zrobię. A… Jak tam ci dzisiaj szło polowanie? – spytała, zmieniając temat.

Wyleczeni: Bijąca Północ
<Nocko?>

Od Wiecznego Zaćmienia CD. Jarzębinowego Żaru (Jarzębinowej Łapy)

Gdy Wieczne Zaćmienie usłyszała słowa medyczki, ta podniosła brew zaskoczona. Nigdy nie była w stanie zbudować jakiejś głębszej relacji z młodszą kotką z sąsiedniego klanu. Można było powiedzieć, że żółtooka unikała Jarzębinowego Żaru. Powodów mogło być wiele, jednak największym z nich było pochodzenie medyczki. Była ona z Klanu Wilka, a przez jedną… Sytuację, Wieczne Zaćmienie nabrała jakiegoś wstrętu do ich przynależności. Coś mocno śmierdziało.— Szukałaś mnie? Dlaczego? — odbiła pytanie kocica, a jej ogon przeciął powietrze. Niepewnie zerknęła na drugą. Była ona drobna i szczupła, nie powinna stanowić zagrożenia… Wieczne Zaćmienie rozejrzała się, aby upewnić się, że nie ma nigdzie kolejnego kota, ta rozluźniła mięśnie. — Gdzie zgubiłaś resztę patrolu? — zapytała żółtooka.
— Poprosiłam ich, aby zostali po naszej stronie granicy — miauknęła w odpowiedzi, spuszczając wzrok na swoje łapy. — Szukałam cię dlatego, że potrzebuje z tobą o czymś pilnie porozmawiać… — odparła.
Wieczne Zaćmienie zakłopotana przekrzywiła głowę, a kolejne pytanie nasunęło jej się na język.
— Jeśli masz jakieś pytanie dotyczące Klanu Klifu, to wątpię, że będę w stanie udzielić ci na nie odpowiedzi — mruknęła medyczka. Nie mogła udzielać informacji o ich klanie, nawet jeśli nie zostałaby za to ukarana, są to sprawy klanu. Jeśli Jarzębinowy Żar przyszła tutaj, aby wyciągnąć od niej te informacje, to niech wie, że jej się to nie uda.
— Ach, nie! Nie przyszłam wypytywać o klan… Bardziej o.. — zatrzymała się, starając się dobrać słowa. — Bardziej o medykowanie? — wymruczała niepewnie.
— Chcesz się mnie zapytać o medycynę? Myślę, że Cisowe Tchnienie również byłaby w stanie udzielić ci na to pytanie odpowiedzi, ma ona więcej doświadczenia — wymruczała. — Chyba że jest to całkiem inny temat? — dodała, spoglądając na Jarzębinowy Żar.

<Jarzębino? Czego potrzebujesz?>

Od Fruczak

Fruczak przewróciło się leniwie na bok. Księżyc już w pełni wyłonił się zza horyzontu, jednak ono nadal nie mogło zasnąć. Zazwyczaj zdarzało się tak przez natłok myśli, jednak tym razem zdawało mu się, jakby miało zastane kończyny i musiało je rozciągnąć. Nie chciało ono jednak budzić innych uczniów, więc już od kilku dłuższych chwil przewracało się z boku na bok. W końcu jednak Fruczak zdecydowało się wyjść na spacer, może nikt nie zauważy? Najciszej jak mogło zeszło z drzewa uczniów i szybko wydostało się z obozu, wychodząc na znajomy jemu teren sadu owocowego. O tej porze w lesie panowała kompletna cisza, od czasu do czasu przerywana chrobotem i piskami owadów. Fruczak przeciągnęło się i skierowało się na północ, rozglądając się po okolicy. Jeszcze nigdy nie widziało terenów poza obozem w nocy i musiało przyznać, że robiły one na nim wrażenie. Kot przeszedł ostrożnie nad zawalonym konarem, w którym zagnieździły się mrówki i doczłapał do Upadłej Gwiazdy. Uczeń zmęczył się już trochę nocnym spacerem, przysiadł więc obok paszczy Gwiazdy, kuląc się nieco, chroniąc swoje ciało o wiatru. Fruczak ziewnął przeciągle, usadawiając się na metalowej powierzchni i powoli zapadł w sen.
Jakiś czas później obudziły go promienie słońca, łagodnie muskające futro uczniaka. Czarny kot otworzył oczy w przerażeniu. Co jeśli ktoś w obozie zauważył jego nieobecność podczas nocy? Fruczak nie było pewne czy mogło od tak wyjść sobie w środku nocy na otwarty teren. Szybko więc wstało i ile sił w łapach popędziło w stronę obozu, do którego wpadło całe zdyszane. Na szczęście nikt jeszcze się nie obudził. Fruczak podeszło do stertki zwierzyny i wbiło zęby w małego drozda, sapiąc jeszcze ze zmęczenia. Nieco później, kiedy na polanie obozu zaczęło pojawiać się więcej kotów, swoją zadyszkę szybko wyjaśnił porannym treningiem. Na szczęście Jeżyna poparła jego wymówkę, chociaż Fruczak wiedziało, że ciekawska kotka z pewnością będzie chciała poznać prawdziwą wersję historii.
[308 słów]

Od Brukselkowej Łapy CD. Rysiego Tropu

Przed morderstwem Sosnowej Gwiazdy i Jadowitej Żmii

Uczennica jak zwykle, smacznie spała, nie przejmując się tym, że być może już niedługo powinna udać się na trening. Trening? Kto to widział! Chodzenie na treningi było przecież jak kwestionowanie swoich własnych umiejętności, prawda? A Brukselce wcale się to nie podobało. Według niej to, czego już się nauczyła, było całkowicie wystarczające. Mogłaby równie dobrze poprosić przywódczynię o pozwolenie na walkę, o nową rangę, ale… wizja siedzenia i dokuczania wilczakom wydawała się znacznie przyjemniejsza. W końcu nigdy nie przepadała za ich tradycjami i zwyczajami, dlatego wolała zachowywać się wobec nich jak wrzód na ogonie.
Choć sen kotki był głęboki, to jednak nie na tyle, aby czyjś dotyk nie potrafił jej z niego wybudzić. Nagle poczuła, jak jakaś siła zgniata jej łapę. Czyżby legowisko uczniów waliło się jej na głowę? Otworzyła szeroko oczy, licząc na to, że zobaczy jakąś katastrofę, a jednak dostrzegła tylko czyjeś futro. Liliowe, zabliźnione. To Głupia Łapa na nią wpadła! Uczennica przeciągnęła się leniwie, mrucząc cicho pod nosem z niezadowolenia. No świetnie, w takim razie było już po śnie. Zerknęła na Głupią Łapę, która właśnie wstała na cztery łapy z niemałym zakłopotaniem, z rozczarowaniem w oczach.
— Następnym razem lepiej by było, jakbyś patrzyła, gdzie leziesz — mruknęła, ziewając przeciągle. Głupia Łapa wyglądała na zmieszaną, a może tylko taką udawała, nie wiem. Jak zwykle była nieco roztargniona i niezdarna, ale mimo wszystko Brukselkowa Łapa jakoś nie potrafiła się na nią wściec. Gdyby to tylko był Kosaćcowa Łapa to… miałby przechlapane. Liliowa westchnęła. — No ale już trudno, stało się, to się nie odstanie. Może chcesz coś wspólnie porobić? — zaproponowała. Zabliźniona widocznie się zdziwiła.
— Ja… przepraszam. Nie zauważyłam po prostu twojej wyciągniętej łapy i… myślę, że możemy się gdzieś przejść, jeśli tylko chcesz — wymamrotała pod nosem, po czym zrobiła kilka kroków w tył. Brukselka przewróciła się na bok i ciężko westchnęła. Przez chwilę leżała w bezruchu, wpatrując się w jeden punkcik przed sobą, ale w końcu ta czynność jej się znudziła. Może jednak powinna pójść na trening? Może poszłaby nawet z Głupią Łapą… nie. Nie ma mowy! Zdecydowanie lepszym wyjściem będzie – cóż – zrobienie czegokolwiek innego. Liliowa podniosła się z miejsca.
— Chodź — mruknęła do swojej towarzyszki.
Na obozowej polanie minęli się z Kosaćcową Łapą i Miodową Korą. Łaciaty uczeń zaczepił Brukselkę, która postanowiła przystanąć koło niego. Kto wie, może w końcu z jego mordki wydostanie się coś mądrego?
— Hej Brukselko! Jak ci się spało? — mruknął pociesznie. — Mi się spało bardzo dobrze! I przy okazji nikogo nie obśliniłem — uśmiechnął się głupkowato, na co liliowa przewróciła oczami. — Może przejdziecie się z nami na trening?
— Eee… — odparła prędko, dosyć niechętnie. Chociaż, czy miała do roboty coś ciekawszego? Przynajmniej nie będzie się musiała tłumaczyć Syczkowemu Szeptowi z kolejnej nieobecności. — Wiesz co? W sumie to nawet chętnie — odwzajemniła uśmiech i po chwili czwórka kotów ruszyła w stronę wyjścia z obozu.

Las był długi i szeroki, a także zarośnięty, jednak bez wątpienia wszyscy członkowie Klanu Wilka znali go doskonale. Koty szły jeden za drugim, a na czele oczywiście dreptał Miodowa Kora. Zaraz po nim dumnie kroczyła Brukselkowa Łapa, z wyprostowanym ogonem i trochę znudzoną miną. Zaraz potem szedł Kosaćcowa Łapa wraz z Głupią Łapą. Brukselka co jakiś czas odwracała się do swoich towarzyszy, poganiając ich, aby szli szybciej. Skoro już wyszła z obozu, to chciała dotrzeć na miejsce docelowe najszybciej, jak tylko się dało. Nie zamierzała włóczyć się wśród bezkresu drzew, udając, że jakkolwiek ją to interesuje. Wiedziała, że jak tylko kotki dotrą nad jakąś polankę, to będą mogły odpocząć, w przeciwieństwie do Kosaćcowej Łapy, który będzie musiał odbyć trening. No i w końcu drzewa zaczęły się przerzedzać, a oczom kotów ukazała się niewielka, aczkolwiek porządna polanka.
— To my idziemy na coś zapolować, może — mruknęła Brukselkowa Łapa, wraz z Głupią Łapą oddzielając się od reszty. Kotki szybko zniknęły gdzieś pośród krzewów. Szły cicho przez wysoką trawę, omijając różne korzenie na ich drodze. Uszy uczennicy były wysoko uniesione, a wąsy lekko drgały. Nagle coś zaszeleściło nieopodal – można było usłyszeć drobne, ciche kroki gdzieś wśród zieleni. Mysz. — Słyszysz to? — szepnęła do swojej towarzyszki, która stała obok. Liliowa odpowiedziała na jej słowa cichym “mhm” i od razu przykucnęła. Była jednak na tyle nieuważna, że przy okazji nadepnęła na gałązkę, która wydała z siebie trzask. Spiorunowała ją wzrokiem. — Uważaj — poleciła, jednak mimo tego, że gdzieś w środku czuła gniew, to w jej głosie nie było go ani grama. Sama się zdziwiła z powodu tonu, z którym powiedziała to słowo, ale nie zamierzała teraz nad tym rozmyślać. Mysz na całe szczęście nie uciekła. To znaczy – jeszcze nie. Jeśli dalej będą generować tyle hałasu, to kto wie. Teraz jednak siedziała i trzymała coś w łapkach. Jedzenie? Chyba tak. Była zupełnie nieświadoma, że dwa koty już się na nią czają. Brukselkowa Łapa napięła mięśnie, jednak zanim wyskoczyła, Głupia Łapa zrobiła to przed nią. Mysz pisnęła i błyskawicznie rzuciła się do ucieczki, umykając pazurom zabliźnionej uczennicy. Brukselka rzuciła się w pogoni za małym zwierzątkiem, kompletnie nie rozmyślając nad tym, czy w tym momencie jest to opłacalne. W końcu skoczyła, łapiąc drobne stworzenie prosto do pyska.
— Udało ci się! — zawołała Głupia Łapa, podchodząc do kotki. — Chyba możemy już wracać do nich. Raczej nie uda mi się teraz na nic zapolować — westchnęła ze smutkiem w głosie, co Brukselka zauważyła. Delikatnie, po przyjacielsku szturchnęła ją w bok.
— No już, nie smuć się, nie każdy jest przecież idealny! Myślisz, że mi się zawsze wszystko udaje? — mruknęła rozbawiona.
— Może i masz rację.
Gdy kotki wyjrzały zza krzaków, na polance znajdowały się już dwa inne koty. Lodowy Omen i… Rysi Trop! Uczennica poczuła, jak nagle jej żołądek wywraca się do góry nogami. Szylkretowe futro zdegradowanej wojowniczki lśniło w świetle słońca. Kotka wyglądała jak letnie, bezchmurne niebo, na którym gościło słońce w zenicie. Zanim jednak zdążyła do niej podejść, ona oraz Kosaćcowa Łapa stanęli naprzeciwko siebie, gotowi do walki.
— Możemy pooglądać? — spytała jedynie, wychodząc naprzeciw Miodowej Korze. Żółtooki wojownik przytaknął, owijając ogon wokół swoich łap. Walka się rozpoczęła i choć Brukselkowa Łapa siedziała w kompletnej ciszy, to w środku bardzo mocno kibicowała Rysi, porządnie piętnując natomiast ruchy łaciatego ucznia. W myślach wyśmiewała każdą jego porażkę, a na sukces wzruszała ramionami.

***

Brukselka zauważyła, że już od dawna nie rozmawiała z Rysią. Właściwie… to nie rozmawiały prawie wcale, a przecież kotka tyle razy myślała o swojej starszej towarzyszce, która niedawno odzyskała swoje imię – i to w pełni zasłużone, każdy wiedział, że tak naprawdę szylkretka nigdy nie zasługiwała na zdegradowanie do pozycji ucznia! Gdy tylko usłyszała, że kotkę znów nazywają Rysim Tropem, poczuła coś dziwnego. Trochę radości wymieszanej z zachwytem, w którym krył się jednak smutek. Teraz wojowniczka ponownie wróci do swojego starego legowiska, co oznaczało, że nie będą już tak często się widywać. Ale czy to miało znaczenie? Brukselka miała wrażenie, że żadna przeciwność losu nie odciągnie jej od szylkretki, bo ona naprawdę była kimś wyjątkowym, godnym podziwu. Była taka piękna, naturalna, była… sobą – i właśnie to doceniała w niej uczennica. Poza tym istniały jeszcze jej lśniące, brązowe oczy, w których często można było dostrzec odbijające się emocje, a może to po prostu liliowa już zbyt wiele razy się w nie wpatrywała? Czy inni też zauważali te wszystkie pozytywne cechy Rysiego Tropu, które prezentowała? Brukselka miała wrażenie, że każda jej myśl ucieka gdzieś z wiatrem za każdym razem, gdy przebywała w jej obecności. Czasem, gdy przechodziła obok niej w obozie, udawała, że patrzy zupełnie gdzieś indziej, a tak naprawdę jednym okiem obserwowała jej każdy ruch. Serce zaczynało jej wtedy bić trochę szybciej, a myśli stawały się chaotyczne, pędzące. Zastanawiała się, czy Rysia w ogóle niekiedy ją zauważa i czy cokolwiek o niej myśli. Czy widzi, jak liliowa stara się wyglądać obok niej na pewną, dumną i skoncentrowaną kotkę? Może wie, może też odczuwa coś do niej, tylko boi się powiedzieć? Może szylkretka chce się z nią… zaprzyjaźnić? Tylko nie wie jak ubrać to w słowa? Cóż, Brukselkę napotyka ten sam problem. “Może po prostu powinnam powiedzieć cześć?” myślała nieraz, gdy Rysia znajdowała się w pobliżu. “Może zapytam, jak się czuje po odzyskaniu swojego dawnego imienia?” dopowiadała, jednak gdy nadchodził idealny moment, nagle język wiązał się w supeł, a łapy stawały się jak z waty. Brukselka czuła się przy wojowniczce taka mała i nic nieznacząca. Jak kociak, który spogląda na przywódczynię z zacienionego żłobka i myśli: chciałbym kiedyś być na jej miejscu. Westchnęła cicho, siedząc gdzieś w kącie obozu i rzucając krótkie i szybkie spojrzenia w stronę szylkretowej kocicy. Może kiedyś odważy się, aby zagadać. Kiedyś, ale nie dzisiaj. Chyba że Rysi Trop sama postanowiłaby zrobić ten pierwszy krok.

***

Krążyła po obozie bez celu, a przynajmniej tak to wyglądało. W rzeczywistości rzucała jednak co rusz okiem na Rysię, która siedziała przy wyjściu z legowiska wojowników. Wyglądała na bardzo spokojną, wyluzowaną, może nawet trochę zamyśloną. Brukselce na moment serce zabiło mocniej. To była jej szansa, może krótka, może trochę głupia, ale już lepszej raczej nie będzie. Jak inaczej miała ją zaczepić, jak nie w momencie, w którym szylkretka siedzi spokojnie w obozie i nie jest zajęta niczym innym, prawda? “No dobra, dasz radę, po prostu do niej podejdź i jakoś to pójdzie” powtarzała sobie w myślach. Potem się zebrała, uniosła wysoko głowę i ruszyła w stronę wojowniczki, choć jej łapy wydawały się dziwnie ciężkie i obce. Co rusz się plątały, a Brukselka walczyła dzielnie, aby tylko nie upaść prosto na pysk. Kiedy była już blisko, Rysi Trop podniosła wzrok, a ich spojrzenia się spotkały, co sprawiło, że Brukselka na moment wstrzymała oddech.
— Cześć… — wymamrotała pod nosem, bardzo cicho, niemal niesłyszalnie. — Um… masz może chwilkę? — zapytała, szczerząc się delikatnie przed kotką. Rysia skinęła głową, a ona wypuściła z płuc powietrze i usiadła niezgrabnie koło wojowniczki. Pierwsze uderzenia serca w towarzystwie Rysi spędziła na poprawianiu siebie i swojego futra, aby jak najlepiej zaprezentować się w towarzystwie kotki. Niedawno nawet wytarzała się w jakichś kwiatach, aby tylko lepiej pachnieć. Jej ogon lekko drgał, ale kotka wzięła głęboki oddech i mruknęła:
— Cóż, chciałam ci tylko, wiesz, pogratulować nowego-starego imienia. Bardzo ci pasuje, wiesz?
Szylkretka uśmiechnęła się lekko w odpowiedzi.
— Dziękuje, miło mi to słyszeć. Brukselka, dobrze pamiętam? — zaśmiała się cicho, ale życzliwie. Bez cienia gniewu w głosie, na szczęście.
— Brukselkowa Łapa — poprawiła ją odruchowo, a potem ugryzła się w język. “No… to nie było zbyt mądre” pomyślała i poczuła, jak robi jej się gorąco w środku. — Znaczy… jeszcze Brukselkowa Łapa, ale za niedługo już zostanę wojowniczką. Powiedzmy, że mam do tego powody, aby być na tej posadzie jak najdłużej, jak tylko się da — szepnęła z obawą przed tym, że ktoś niechciany przypadkiem usłyszy jej rozmowę.

[1733 słów]

<Rysia?>