Przed morderstwem Sosnowej Gwiazdy i Jadowitej Żmii
Uczennica jak zwykle, smacznie spała, nie przejmując się tym, że być może już niedługo powinna udać się na trening. Trening? Kto to widział! Chodzenie na treningi było przecież jak kwestionowanie swoich własnych umiejętności, prawda? A Brukselce wcale się to nie podobało. Według niej to, czego już się nauczyła, było całkowicie wystarczające. Mogłaby równie dobrze poprosić przywódczynię o pozwolenie na walkę, o nową rangę, ale… wizja siedzenia i dokuczania wilczakom wydawała się znacznie przyjemniejsza. W końcu nigdy nie przepadała za ich tradycjami i zwyczajami, dlatego wolała zachowywać się wobec nich jak wrzód na ogonie.
Choć sen kotki był głęboki, to jednak nie na tyle, aby czyjś dotyk nie potrafił jej z niego wybudzić. Nagle poczuła, jak jakaś siła zgniata jej łapę. Czyżby legowisko uczniów waliło się jej na głowę? Otworzyła szeroko oczy, licząc na to, że zobaczy jakąś katastrofę, a jednak dostrzegła tylko czyjeś futro. Liliowe, zabliźnione. To Głupia Łapa na nią wpadła! Uczennica przeciągnęła się leniwie, mrucząc cicho pod nosem z niezadowolenia. No świetnie, w takim razie było już po śnie. Zerknęła na Głupią Łapę, która właśnie wstała na cztery łapy z niemałym zakłopotaniem, z rozczarowaniem w oczach.
— Następnym razem lepiej by było, jakbyś patrzyła, gdzie leziesz — mruknęła, ziewając przeciągle. Głupia Łapa wyglądała na zmieszaną, a może tylko taką udawała, nie wiem. Jak zwykle była nieco roztargniona i niezdarna, ale mimo wszystko Brukselkowa Łapa jakoś nie potrafiła się na nią wściec. Gdyby to tylko był Kosaćcowa Łapa to… miałby przechlapane. Liliowa westchnęła. — No ale już trudno, stało się, to się nie odstanie. Może chcesz coś wspólnie porobić? — zaproponowała. Zabliźniona widocznie się zdziwiła.
— Ja… przepraszam. Nie zauważyłam po prostu twojej wyciągniętej łapy i… myślę, że możemy się gdzieś przejść, jeśli tylko chcesz — wymamrotała pod nosem, po czym zrobiła kilka kroków w tył. Brukselka przewróciła się na bok i ciężko westchnęła. Przez chwilę leżała w bezruchu, wpatrując się w jeden punkcik przed sobą, ale w końcu ta czynność jej się znudziła. Może jednak powinna pójść na trening? Może poszłaby nawet z Głupią Łapą… nie. Nie ma mowy! Zdecydowanie lepszym wyjściem będzie – cóż – zrobienie czegokolwiek innego. Liliowa podniosła się z miejsca.
— Chodź — mruknęła do swojej towarzyszki.
Na obozowej polanie minęli się z Kosaćcową Łapą i Miodową Korą. Łaciaty uczeń zaczepił Brukselkę, która postanowiła przystanąć koło niego. Kto wie, może w końcu z jego mordki wydostanie się coś mądrego?
— Hej Brukselko! Jak ci się spało? — mruknął pociesznie. — Mi się spało bardzo dobrze! I przy okazji nikogo nie obśliniłem — uśmiechnął się głupkowato, na co liliowa przewróciła oczami. — Może przejdziecie się z nami na trening?
— Eee… — odparła prędko, dosyć niechętnie. Chociaż, czy miała do roboty coś ciekawszego? Przynajmniej nie będzie się musiała tłumaczyć Syczkowemu Szeptowi z kolejnej nieobecności. — Wiesz co? W sumie to nawet chętnie — odwzajemniła uśmiech i po chwili czwórka kotów ruszyła w stronę wyjścia z obozu.
Las był długi i szeroki, a także zarośnięty, jednak bez wątpienia wszyscy członkowie Klanu Wilka znali go doskonale. Koty szły jeden za drugim, a na czele oczywiście dreptał Miodowa Kora. Zaraz po nim dumnie kroczyła Brukselkowa Łapa, z wyprostowanym ogonem i trochę znudzoną miną. Zaraz potem szedł Kosaćcowa Łapa wraz z Głupią Łapą. Brukselka co jakiś czas odwracała się do swoich towarzyszy, poganiając ich, aby szli szybciej. Skoro już wyszła z obozu, to chciała dotrzeć na miejsce docelowe najszybciej, jak tylko się dało. Nie zamierzała włóczyć się wśród bezkresu drzew, udając, że jakkolwiek ją to interesuje. Wiedziała, że jak tylko kotki dotrą nad jakąś polankę, to będą mogły odpocząć, w przeciwieństwie do Kosaćcowej Łapy, który będzie musiał odbyć trening. No i w końcu drzewa zaczęły się przerzedzać, a oczom kotów ukazała się niewielka, aczkolwiek porządna polanka.
— To my idziemy na coś zapolować, może — mruknęła Brukselkowa Łapa, wraz z Głupią Łapą oddzielając się od reszty. Kotki szybko zniknęły gdzieś pośród krzewów. Szły cicho przez wysoką trawę, omijając różne korzenie na ich drodze. Uszy uczennicy były wysoko uniesione, a wąsy lekko drgały. Nagle coś zaszeleściło nieopodal – można było usłyszeć drobne, ciche kroki gdzieś wśród zieleni. Mysz. — Słyszysz to? — szepnęła do swojej towarzyszki, która stała obok. Liliowa odpowiedziała na jej słowa cichym “mhm” i od razu przykucnęła. Była jednak na tyle nieuważna, że przy okazji nadepnęła na gałązkę, która wydała z siebie trzask. Spiorunowała ją wzrokiem. — Uważaj — poleciła, jednak mimo tego, że gdzieś w środku czuła gniew, to w jej głosie nie było go ani grama. Sama się zdziwiła z powodu tonu, z którym powiedziała to słowo, ale nie zamierzała teraz nad tym rozmyślać. Mysz na całe szczęście nie uciekła. To znaczy – jeszcze nie. Jeśli dalej będą generować tyle hałasu, to kto wie. Teraz jednak siedziała i trzymała coś w łapkach. Jedzenie? Chyba tak. Była zupełnie nieświadoma, że dwa koty już się na nią czają. Brukselkowa Łapa napięła mięśnie, jednak zanim wyskoczyła, Głupia Łapa zrobiła to przed nią. Mysz pisnęła i błyskawicznie rzuciła się do ucieczki, umykając pazurom zabliźnionej uczennicy. Brukselka rzuciła się w pogoni za małym zwierzątkiem, kompletnie nie rozmyślając nad tym, czy w tym momencie jest to opłacalne. W końcu skoczyła, łapiąc drobne stworzenie prosto do pyska.
— Udało ci się! — zawołała Głupia Łapa, podchodząc do kotki. — Chyba możemy już wracać do nich. Raczej nie uda mi się teraz na nic zapolować — westchnęła ze smutkiem w głosie, co Brukselka zauważyła. Delikatnie, po przyjacielsku szturchnęła ją w bok.
— No już, nie smuć się, nie każdy jest przecież idealny! Myślisz, że mi się zawsze wszystko udaje? — mruknęła rozbawiona.
— Może i masz rację.
Gdy kotki wyjrzały zza krzaków, na polance znajdowały się już dwa inne koty. Lodowy Omen i… Rysi Trop! Uczennica poczuła, jak nagle jej żołądek wywraca się do góry nogami. Szylkretowe futro zdegradowanej wojowniczki lśniło w świetle słońca. Kotka wyglądała jak letnie, bezchmurne niebo, na którym gościło słońce w zenicie. Zanim jednak zdążyła do niej podejść, ona oraz Kosaćcowa Łapa stanęli naprzeciwko siebie, gotowi do walki.
— Możemy pooglądać? — spytała jedynie, wychodząc naprzeciw Miodowej Korze. Żółtooki wojownik przytaknął, owijając ogon wokół swoich łap. Walka się rozpoczęła i choć Brukselkowa Łapa siedziała w kompletnej ciszy, to w środku bardzo mocno kibicowała Rysi, porządnie piętnując natomiast ruchy łaciatego ucznia. W myślach wyśmiewała każdą jego porażkę, a na sukces wzruszała ramionami.
***
Brukselka zauważyła, że już od dawna nie rozmawiała z Rysią. Właściwie… to nie rozmawiały prawie wcale, a przecież kotka tyle razy myślała o swojej starszej towarzyszce, która niedawno odzyskała swoje imię – i to w pełni zasłużone, każdy wiedział, że tak naprawdę szylkretka nigdy nie zasługiwała na zdegradowanie do pozycji ucznia! Gdy tylko usłyszała, że kotkę znów nazywają Rysim Tropem, poczuła coś dziwnego. Trochę radości wymieszanej z zachwytem, w którym krył się jednak smutek. Teraz wojowniczka ponownie wróci do swojego starego legowiska, co oznaczało, że nie będą już tak często się widywać. Ale czy to miało znaczenie? Brukselka miała wrażenie, że żadna przeciwność losu nie odciągnie jej od szylkretki, bo ona naprawdę była kimś wyjątkowym, godnym podziwu. Była taka piękna, naturalna, była… sobą – i właśnie to doceniała w niej uczennica. Poza tym istniały jeszcze jej lśniące, brązowe oczy, w których często można było dostrzec odbijające się emocje, a może to po prostu liliowa już zbyt wiele razy się w nie wpatrywała? Czy inni też zauważali te wszystkie pozytywne cechy Rysiego Tropu, które prezentowała? Brukselka miała wrażenie, że każda jej myśl ucieka gdzieś z wiatrem za każdym razem, gdy przebywała w jej obecności. Czasem, gdy przechodziła obok niej w obozie, udawała, że patrzy zupełnie gdzieś indziej, a tak naprawdę jednym okiem obserwowała jej każdy ruch. Serce zaczynało jej wtedy bić trochę szybciej, a myśli stawały się chaotyczne, pędzące. Zastanawiała się, czy Rysia w ogóle niekiedy ją zauważa i czy cokolwiek o niej myśli. Czy widzi, jak liliowa stara się wyglądać obok niej na pewną, dumną i skoncentrowaną kotkę? Może wie, może też odczuwa coś do niej, tylko boi się powiedzieć? Może szylkretka chce się z nią… zaprzyjaźnić? Tylko nie wie jak ubrać to w słowa? Cóż, Brukselkę napotyka ten sam problem.
“Może po prostu powinnam powiedzieć cześć?” myślała nieraz, gdy Rysia znajdowała się w pobliżu.
“Może zapytam, jak się czuje po odzyskaniu swojego dawnego imienia?” dopowiadała, jednak gdy nadchodził idealny moment, nagle język wiązał się w supeł, a łapy stawały się jak z waty. Brukselka czuła się przy wojowniczce taka mała i nic nieznacząca. Jak kociak, który spogląda na przywódczynię z zacienionego żłobka i myśli: chciałbym kiedyś być na jej miejscu. Westchnęła cicho, siedząc gdzieś w kącie obozu i rzucając krótkie i szybkie spojrzenia w stronę szylkretowej kocicy. Może kiedyś odważy się, aby zagadać. Kiedyś, ale nie dzisiaj. Chyba że Rysi Trop sama postanowiłaby zrobić ten pierwszy krok.
***
Krążyła po obozie bez celu, a przynajmniej tak to wyglądało. W rzeczywistości rzucała jednak co rusz okiem na Rysię, która siedziała przy wyjściu z legowiska wojowników. Wyglądała na bardzo spokojną, wyluzowaną, może nawet trochę zamyśloną. Brukselce na moment serce zabiło mocniej. To była jej szansa, może krótka, może trochę głupia, ale już lepszej raczej nie będzie. Jak inaczej miała ją zaczepić, jak nie w momencie, w którym szylkretka siedzi spokojnie w obozie i nie jest zajęta niczym innym, prawda?
“No dobra, dasz radę, po prostu do niej podejdź i jakoś to pójdzie” powtarzała sobie w myślach. Potem się zebrała, uniosła wysoko głowę i ruszyła w stronę wojowniczki, choć jej łapy wydawały się dziwnie ciężkie i obce. Co rusz się plątały, a Brukselka walczyła dzielnie, aby tylko nie upaść prosto na pysk. Kiedy była już blisko, Rysi Trop podniosła wzrok, a ich spojrzenia się spotkały, co sprawiło, że Brukselka na moment wstrzymała oddech.
— Cześć… — wymamrotała pod nosem, bardzo cicho, niemal niesłyszalnie. — Um… masz może chwilkę? — zapytała, szczerząc się delikatnie przed kotką. Rysia skinęła głową, a ona wypuściła z płuc powietrze i usiadła niezgrabnie koło wojowniczki. Pierwsze uderzenia serca w towarzystwie Rysi spędziła na poprawianiu siebie i swojego futra, aby jak najlepiej zaprezentować się w towarzystwie kotki. Niedawno nawet wytarzała się w jakichś kwiatach, aby tylko lepiej pachnieć. Jej ogon lekko drgał, ale kotka wzięła głęboki oddech i mruknęła:
— Cóż, chciałam ci tylko, wiesz, pogratulować nowego-starego imienia. Bardzo ci pasuje, wiesz?
Szylkretka uśmiechnęła się lekko w odpowiedzi.
— Dziękuje, miło mi to słyszeć. Brukselka, dobrze pamiętam? — zaśmiała się cicho, ale życzliwie. Bez cienia gniewu w głosie, na szczęście.
— Brukselkowa Łapa — poprawiła ją odruchowo, a potem ugryzła się w język.
“No… to nie było zbyt mądre” pomyślała i poczuła, jak robi jej się gorąco w środku. — Znaczy… jeszcze Brukselkowa Łapa, ale za niedługo już zostanę wojowniczką. Powiedzmy, że mam do tego powody, aby być na tej posadzie jak najdłużej, jak tylko się da — szepnęła z obawą przed tym, że ktoś niechciany przypadkiem usłyszy jej rozmowę.
[1733 słów]
<Rysia?>