BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Jeszcze podczas szczególnie upalnej Pory Zielonych Liści, na patrol napada para lisów. Podczas zaciekłej walki ginie aż trójka wojowników - Skacząca Cyranka, która przez brak łapy nie była się w stanie samodzielnie się obronić, a także dwoje jej rodziców - Poranny Ferwor i Księżycowy Blask. Sytuacja ta jedynie przyspiesza budowę ziołowego "ogrodu", umiejscowionego na jednej z pobliskich wysp, którego budowę zarządziła sama księżniczka, Różana Woń. Klan Nocy szykuje się powoli do zemsty na krwiożerczych bestiach. Życie jednak nie stoi w miejscu - do klanu dołącza tajemnicza samotniczka, Zroszona Łapa, owiana mgłą niewiadomej, o której informacje są bardzo ograniczone. Niektórym jednak zdaje się być ona dziwnie znajoma, lecz na razie przymykają na to oko. Świat żywych opuszcza emerytka, Pszczela Duma. Miejsce jej jednak nie pozostaje długo puste, gdyż do obozu nocniaków trafiają dwie zguby - Czereśnia oraz Kuna. Obie wprowadzają się do żłobka, gdzie już wkrótce, za sprawą pęczniejącego brzucha księżniczki Mandarynkowe Pióro, może się zrobić bardzo tłoczno...

W Klanie Wilka

Kult Mrocznej Puszczy w końcu się odzywa. Po księżycach spędzonych w milczeniu i poczuciu porzucenia przez własną przywódczynię, decydują się wziąć sprawy we własne łapy. Ciężko jest zatrzymać zbieraną przez taki czas gorycz i stłumienie, przepełnione niezadowoleniem z decyzji władzy. Ich modły do przodków nie idą na marne, gdyż przemawia do nich sama dusza potępiona, kryjąca się w ciele zastępczyni, Wilczej Tajgi. Sosnowa Igła szybko zdradza swą tożsamość i przyrównuje swych wyznawców do stóp. Dochodzi do udanego zamachu na Wieczorną Gwiazdę. Winą obarczeni zostają żądni zemsty samotnicy, których grupki już od dawna były mordowane przez kultystów. Nowa liderka przyjmuje imię Sosnowa Gwiazda, a wraz z nią, w Klanie Wilka następują brutalne zmiany, o czym już wkrótce członkowie mogli przekonać się na własne oczy. Podczas zgromadzenia, wbrew rozkazowi liderki, Skarabeuszowa Łapa, uczennica medyczki, wyjawia sekret dotyczący śmierci Wieczornej Gwiazdy. W obozie spotyka ją kara, dużo gorsza niż ktokolwiek mógłby sądzić. Zostaje odebrana jej pozycja, możliwość wychodzenia z obozu, zostaje wykluczona z życia klanowego, a nawet traci swe imię, stając się Głupią Łapą, wychowanką Olszowej Kory. Warto także wspomnieć, że w szale gniewu przywódczyni bezpowrotnie okalecza ciało młodej kotki, odrywając jej ogon oraz pokrywając jej grzbiet głębokimi szramami.

W Owocowym Lesie

W Porze Zielonych Liści społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Aż po dzień dzisiejszy patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…
Po dłuższym czasie spokoju, społecznością wstrząsnęła wieść tajemniczego zaginięcia najstarszej wojowniczki Mleczyk. Zaledwie wschód słońca później, znaleziono brutalnie okaleczoną Kruchą, która w trybie pilnym otrzymała pomoc medyczną. Niestety, w skutek poważnego obrażenia starsza zmarła po kilku dniach. Coś jednak wydaje się być bardzo podejrzane w tej sprawie...

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Burzy!
(trzy wolne miejsca!)

Miot w Klanie Nocy!
(dwa wolne miejsca!)

Zmiana pory roku już 16 lutego, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

29 stycznia 2025

Od Kajzerki

przed mianowaniem Dereńki i Maślak
Mogła w końcu cieszyć się mianem prawdziwej wojowniczki! To znaczyło nowe legowisko, większy respekt w klanie, brak monotonnych treningów... Mimo to była jedna rzecz, której jej brakowało – częsty kontakt z córeczką. A Kajzerka bardzo się o nią martwiła.
Maślak bowiem nie należała do dusz towarzystwa. Trzymała się z boku, często spędzając czas w samotności. Trudno było powiedzieć wojowniczce, czy miała ona jakichkolwiek przyjaciół. Prawda, czasem porozmawiała z którymś z uczniów, albo zjadła z kimś wspólny posiłek, lecz to głównie z inicjatywy jej mamy. Gdyby nie Kajzerka, możliwe, że nie rozmawiałaby z nikim poza rodzicem i mentorem, a to było dla kocicy... Straszne!
Przecież nie mogła pozwolić na to, by jej kocię było samotne! Już w Klanie Nocy miała do czynienia z kotami z ubocza i żaden z nich nie wyglądał na prawdziwie szczęśliwego. Kajzerka nie mogła dopuścić do tego, by jej córeczka miała jakkolwiek smutne życie. Wiedziała, co powinna zrobić.
Wziąć sprawę we własne łapki i znaleźć jej przyjaciela!
— Och Malinek, Malinek... — zwróciła się do przyjaciela, leżąc na rozgrzanej przez słońce ziemi. — Ty to nie masz problemów ze swoimi kociętami...
— A ty masz? — zdziwił się. — Maślak zdaje się bardzo grzeczna i ułożona. No, do tego młoda jest. Ma dużo czasu na ukończenie swojego treningu — zapewniał ją Malinka, próbując dodać kotce otuchy.
— Ja nie mówię o treningu! — westchnęła w niezadowoleniu, że wojownik jej nie rozumie. — Nie widzisz, jak się pałęta sama? Nie widzę, żeby miała żadnych przyjaciół... Twoje pociechy trzymają się razem, a ona nie ma nawet rodzeństwa, z którym mogłaby porozmawiać — mruknęła smętnie, czując napływ wyrzutów sumienia. Może gdyby wzięła tu ze sobą Bagietkę, to byłoby z nią lepiej... W końcu Kajzerka pamiętała, jak ważne dla niej było rodzeństwo. Nie wyobrażała sobie, gdyby miała dorosnąć bez Cyranki i Krakwka...
Och, Bagietka... Tęskniła za swoim małym synkiem! Czasem, kiedy przytulała Maślak, miała takie dziwne wrażenie, że kogoś jej brakuje. Że w jej uścisku powinien zmieścić się jeszcze jeden kot. Gdy spoglądała na swoją córkę zastanawiała się, czy Bagietka był teraz do niej podobny. W końcu pamiętała go jeszcze jako maleńkie kocię, a od jej odejścia z Klanu Nocy na pewno urósł. Właściwie... Mógłby być nawet wojownikiem. Dorosłym, szanowanym, honorowym... Czy nocniaki traktowały go sprawiedliwie? Czy może patrzyły na niego przez pryzmat "wyrodnej" mamusi? O nie, tylko nie to! Miała nadzieję, że oszczędzili mu tego losu...
— Halo, słuchasz mnie w ogóle? — dopiero pacnięcie w bark przez Malinkę zdołało wyrwać ją z zamyślenia.
— Przepraszam! — miauknęła natychmiast, mrugając parokrotnie w zdezorientowaniu. To on coś mówił??? Wcale go nie słyszała. Ups... — Mógłbyś powtórzyć? — zapytała i zatrzepotała niewinnie rzęskami. Szylkretowy przewrócił na to psotnie oczami.
— Mówiłem, że tak właściwie Dereńce też przydałoby się towarzystwo — zaczął mówić Malinek, co od razu przykuło uwagę Kajzerki. — Wiesz, takie, które nie mogłoby być jej dziadkiem. Cieszę się, że rozmawia dużo ze starszymi, doświadczonymi wojownikami, ale znajomość z rówieśnikiem dobrze by jej zrobiła.
"O tak!" — pomyślała od razu ucieszona wojowniczka bez ukrywania swojego entuzjazmu. Jakim cudem nie wpadła na to wcześniej? Przecież rozwiązanie problemu miała zaraz przed nosem...
— Na gwiazdy, jesteś genialny! — Kajzerka wręcz podskoczyła z podekscytowaniem. — To by było idealne! Ale jak chcesz je ze sobą zaprzyjaźnić? — dopytała po chwili, zastanawiając się, czy kot miał już w głowie szkic działania.
— W sumie mam pewien pomysł... — odparł jedynie tajemniczo z figlarnym błyskiem w oku, który zwykle zwiastował kłopoty. Słysząc to, Kajzerka uśmiechnęła się szeroko. Już wiedziała, że ich plan będzie wspaniały.

***

Maślak trafiła pod skrzydło Malinki, więc to poszło gładko. Z poproszeniem Bryzy, mentora Dereńki, także nie było żadnych problemów – kocur z uśmiechem zgodził się na uczestnictwo w ich planie. Miodzio! Do tej pory wszystko szło po ich myśli.
Młode uczennice zdziwiły się nieco, gdy zostały wyciągnięte z legowisk wspólnie, a do tego wśród ich mentorów siedziała jeszcze jedna, nadprogramowa wojowniczka. Zaspana Maślak przebierała ślimaczo łapami, schodząc z drzewa jako ostatnia, w trakcie, gdy jej koleżanka z legowiska obserwowała bacznie zgromadzone koty. Analizowała dokładnie swoje otoczenie, lecz nie była w stanie zrozumieć, co szykowali. I bardzo dobrze.
— Bryzo? Chyba nie zostaliśmy wybrani na poranny patrol, nie mylę się? — spytała nieco zdezorientowana Dereńka.
— Dogadałem się z Malinką. Pójdziemy dziś na wspólny trening — wyjaśnił spokojnym głosem. Drobna uczennica już otwierała pyszczek, prawdopodobnie by zadać następnie pytanie, lecz przerwała jej zaskoczona Maślak:
— Mamo? A ty co tutaj robisz? — mruknęła, nieco się rozbudzając na widok rodzica. Kajzerka na te słowa uniosła wysoko do góry ogon.
— No jak to co. Idę z wami na trening — odparła, jakby było to oczywiste. — Będę towarzyszyć waszym mentorom. Jakbyście chodziły na same treningi w pojedynkę, to byłoby nudno. — Powiedziawszy to, kocica wstała, kierując się w stronę wyjścia z obozowiska. Widząc mały entuzjazm uczennic idących za nią, dodała jeszcze: — No dalej! Kto ostatni to rozlazła popielica! — I ruszyła, słysząc za sobą już zdecydowanie szybszy tupot łap.

Szli aż do Dębowej Ostoi, więc w trakcie czekał ich długi spacer. Malinka i Bryza wesoło szczebiotali ze sobą i Kajzerka chętnie raz po raz dołączała się do ich rozmowy, lecz obranym przez siebie celem było rozgadanie córki z jej (przyszłą!) przyjaciółką. Do tej pory kotki głównie milczały, idąc przed siebie i skupiając się raczej na obserwowaniu otoczenia. A to musiało się zmienić!
— No to co tam u was, laski? — Zwolniła kroku, by dorównać parze uczennic. — Jak wam treningi idą?
— Dobrze — odpowiedziała cicho i krótko Maślak. To nie było dla jej matki żadnym zaskoczeniem. W sumie nie za dobre pytanie sobie wybrała. Przecież wiedziała już o niej i jej treningu praktycznie wszystko...
— Całkiem dobrze, jeśli mnie spytasz — miauknęła Dereńka, zadowolona z obecności starszej wojowniczki. — Dużo ćwiczę i pracuje, również po spotkaniach z moim mentorem, ponieważ... No cóż, nie będę niemiła — ściszyła nieco głos i jakby ugryzła się w język, spostrzegając, że przecież Bryza szedł lisią odległość przed nią. Czarnobiały jednak nie słuchał wcale ich rozmowy. Był zbyt zajęty śmianiem się żartów Malinki. — Ostatnio sporo ćwiczymy wspinaczki.
— Ooo, widzisz, Maślanko! My też ostatnio to ćwiczyłyśmy — Kajzerka szturchnęła córkę w łapę, która uśmiechnęła się niezręcznie w jej stronę.
— Tak. Z Pieczarką i Jeżyną — dodała po swojej mamie.
— Dali ci ćwiczyć ze zwiadowcami? — miauknęła od razu Dereńka w niedowierzaniu. — Zazdroszczę! Tak między nami, to z moim jest ciężko. Choć należy do kociego gatunku, na drzewie łudząco przypomina błotnego żółwia — dodała przyciszonym głosem, lekko się podśmiechując. — Ale wiesz, to nic. Wystarczy, że mam zręczne łapy i zmysł wiewiórki. Nie potrzebuje jego pomocy w nauce.
— Rozumiem — odpowiedziała Maślak i to bez zachęty Kajzerki! — Gdybyś chciała, mogłabyś zapytać się zwiadowczyń. Bardzo mi pomogły — przyznała.
Szczęśliwa wojowniczka stopniowo odsuwała się od uczennic, coraz rzadziej wtrącając się do ich rozmowy. Na gwiazdy, zadziałało! Ależ to ona była sprytna!

Kiedy dotarli na miejsce, z lasu wydobywały się przyjemne zapachy biegającej i latającej po nim zwierzyny. Powietrze było ciepłe, lecz futra muskał delikatny, chłodzący wiatr. "Idealne warunki!" — pomyślała sobie Kajzerka. "Trudno by było wybrać sobie do tego lepszy dzień."
— Co będzie obejmowało nasz dzisiejszy trening? — zapytała rozglądająca się po okolicy Dereńka.
— Będziemy ćwiczyć polowanie w grupach — wyjaśnił Bryza, uprzedzając swojego kolegę, który już otwierał pysk. — Zwykle robimy to w pojedynkę, ale warto zrobić parę razy wyjątek. W końcu współpraca popłaca.
— Spróbujcie znaleźć razem jakąś większą zdobycz, pracując razem. Później spotkamy się dokładnie w tym miejscu — dodał Malinek, po czym oblizał swoją łapę.
— A wy? — Maślak spojrzała bacznie na grupkę wojowników. Ups! Tego jeszcze nie przemyśleli...
— O nas się już nie martwcie — zaśmiał się Bryza. — Już, w las! — popędził młode kotki. — Byle cicho, by zwierzyny nie spłoszyć...
Słysząc to, uczennice popatrzyły po sobie i wykonały polecenie mentora. Nie minęło dużo czasu, a ich puszyste ogony zniknęły w zaroślach, pozostawiając znajomych samym sobie.
— To co teraz? — zapytał Malinek. — Idziemy zapolować, co nie?
Kajzerka myślała przez dłuższą chwilę. Nie chciała teraz opuszczać swojej córki. W takiej chwili? Musiała zobaczyć, jak się dogadywały, kiedy były tylko we dwójkę! Po kilku przeciągających się uderzeniach serca oczy szylkretki zalśniły. O tak! Znów wpadła na świetny pomysł.
— A co gdybym poszła je śledzić? — zaproponowała, lecz widząc zdziwione spojrzenia towarzyszy od razu dodała: — W sensie, popatrzeć, jak im idzie! Ocenię ich ruchy, taktykę, a przy okazji zobaczę, czy znalazły wspólny język.
Pyski wojowników od razu się rozjaśniły.
— Wspaniale!
— Super! Śmiało!
— Tylko zamaskuj swój zapach — miauknął czarny. — Niedaleko jest Rozlewisko. Chyba że brzydzisz się błota...
— Pff! — Kajzerka pufnęła natychmiast. Ona? Brzydzić się? Widać, że Bryza jej zupełnie nie znał! — Dla mnie to jak połknięcie płotki! — powiedziała i popędziła w stronę okolicznych moczarów.
Owocowy Las miał na mapie swych terenów parę takich miejsc, które większość omijała. Rozlewisko było jednym z nich. Bądź co bądź, nie było ono zbyt urokliwe – łapy zapadały się w lepkiej, mokrej, mulistej ziemi, wiecznie uważnym okiem trzeba było unikać głębokich i brudnych kałuż, a żyjące w tym miejscu zwierzęta nie stanowiły smacznego posiłku. W tamtej chwili dla Kajzerki nie było to jednak zmartwieniem. Gdy tylko znalazła bagniste bajorko, wskoczyła w nie z gracją żaby. Jej futro pokryło się brązową mazią oraz, co najważniejsze, jej kocia woń stopiła się w jedno z błotem. Otrzepała się z niego po wyjściu z muliska, by nie ograniczać zbytnio swoich ruchów, po czym ruszyła za śladem pozostawionym przez uczennice. Znalezienie ich nie było wyzwaniem. Nie minęło dużo czasu, a Kajzerka siedziała w krzaku, przyglądając się pracy córki i jej (przyszłej) przyjaciółki.
— Czujesz coś? — zapytała swoją kompankę Maślak, węsząc wszędzie dookoła.
— Tylko drobne myszy i sikorki — westchnęła i usiadła na chwilę przy drzewie. Na chwilę pogrążyła się w głębokim zamyśleniu, jakby obmyślała plan. Widocznie do tej pory nie udało im się wytropić niczego, co pasowałoby do wymagań mentorów.
Duży ptak przeleciał nad ich głowami, wydając z siebie charakterystyczne gruchanie.
— Że też Wszechmatka wybrała na swoich posłańców ptaki! — Dereńka jęknęła zrezygnowana. — Łatwiej by było znaleźć jakąś tłustą kaczkę czy bażanta... Może nie w tym lesie, ale wiesz, o czym móię... — narzekała.
— Na pewno tu coś znajdziemy. — Podeszła do szylkretki bliżej Maślak i usiadła obok. — W lasach też kryje się mnóstwo dużej zwierzyny i to takiej poza ptakami. Jeże, szczury, węże czy ropuchy... Może jak zajrzymy pod ziemię, znajdziemy nawet jakiegoś kreta — przekonywała ją. — Nie ma co się poddawać.
— Ja nie zamierzałam się poddać — parsknęła, wstając i odchodząc od towarzyszki. — Ale masz rację. Dodatkowo nie ma na co tracić czasu. Chodź! — Zakręciła nosem. — Wyczuwam coś w powietrzu.
Maślak przytaknęła koleżance i poszła za nią, zmuszając obserwującą uczennice Kajzerkę do cichego podążenia za nimi. Nigdy nie należała do najzwinniejszych – jej krok był ciężki i słyszalny pewnie aż na klifach – lecz w tamtej chwili kocica czuła się jak prawdziwy zwiadowca, przemykając wśród szuwarów z wiewiórczą zgrabnością.
Nawet jeśli w rzeczywistości nie poruszała się tak bezgłośnie, jak by tego chciała, umykało to uszom Dereńki i Maślak. Były zbyt skupione na powierzonym im zadaniu i nie przejmowały się nieco podejrzanymi dźwiękami dobiegającymi z zarośli. Pędziły za jakimś śladem i choć Kajzerka nie była w stanie wyczuć tego zapachu, wiedziała, że kotki szły w dobrą stronę.
W końcu wszystkie trzy zobaczyły cel – burego zająca, który podgryzał właśnie źdźbła mozgi. Uczennice od razu schyliły łby, przybierając myśliwskie postawy. Wiedziały, że należało zachowywać się cicho, bo nawet najcichszy szelest mógł spłoszyć zwierzę i pozbawić je zdobyczy. Kajzerka przez gęste listowie krzewu, w którym się ukryła, zobaczyła, jak Dereńka posyła jej córce znaki ogonem, a ta wykonuje jej polecenia. Maślak, wtapiając się w otaczające ją drzewa, podeszła do zająca od tyłu, odcinając mu drogę ucieczki. Wojowniczka wyginała łeb, próbując znaleźć dobry kąt do obserwowania całego polowania, aż przypadkowo otarła się o gałązki, wydając głośny dźwięk.
Nie było czasu. Maślak skoczyła w stronę rzucającego się do ucieczki zajęczaka, posyłając go wprost w łapy przyczajonej Dereńki, która chwyciła go w zęby. Zabicie go jednak nie było tak proste dla drobnej uczennicy. Dereńka przetoczyła się na bok, wbijając w zdobycz pazury, robiąc wszystko, byle ten jej się nie wyrwał. Na pomoc prędko wyszła jej towarzyszka, jednym ruchem silnych szczęk pozbawiając zwierzynę życia. Zwisała ona z jej pyska.
— Na jaskółki! — wymruczała przez zęby Maślak. — Jeszcze wcześniej nie upolowałam królika...
— To zając. Bielak dokładniej — poprawiła ją czym prędzej. — Miałyśmy duże szczęście, że tamten szelest nie zepsuł nam całego polowania! Musiałybyśmy poszukać kolejnej zwierzyny. Znaczy, zdajesz się naprawdę zdolnym myśliwym, lecz wiesz... Jak dobrze, że mimo tego szelestu wszystko poszło zgodnie z planem! Nawet nie chcę myśleć, co by było, jakbyś wyskoczyła chociaż uderzenie serca później...
Bura kotka spojrzała na nią z pewnym... Rozbawieniem?
— Nie przejmuj się tym tak. Przecież dobrze nam poszło. — Wypuściła z pyska swoją zdobycz, pozwalając, by spadła między jej łapy. Dereńka nie wyglądała na przekonaną.
— Nie rozumiesz... — Pokręciła stanowczo głową. — Byłyśmy tak blisko od porażki!
— Ale się nam udało. To się liczy, prawda? — miauknęła Maślak, delikatnie się uśmiechając. Na pysku drugiej uczennicy pojawił się za to niezidentyfikowany grymas.
— Nie, to znaczy tak, lecz nie... Nie do końca! — Próbowała wyjaśnić coś swojej koleżance, ale została brutalnie przerwana przez... Nagłe wypadnięcie dużej, obłoconej masy sklejonego futra z kryjówki. Oczy uczennic rozszerzyły się, a Dereńka od razu podbiegła do Maślak, wbijając przestraszony wzrok w leżące plackiem stworzenie... Kotka jednak, po chwili paniki, podniosła jedną brew
— ...Mamo? — mruknęła niepewnie, na co Kajzerka podniosła głowę, udowadniając, że była to zaiste ona. — Wszystko w porządku?
Czekoladowa westchnęła i zebrała się na równe łapy. Nie przewidziała, że gałązki tamtego krzewu były tak łamliwe! Kocica otrzepała się z kolejnej warstwy brudu, choć większość była już zaschnięta i wymagała porządnej kąpieli, by się go pozbyć. "Myśl, Kajzerko, myśl! Musisz przynajmniej sprawiać pozory!"
— A nie wygląda? — zapytała żartobliwie, spoglądając na swoje futro. Och. Faktycznie było kiepskie. — Wpadłam w jakieś bagno, gdy szukałam zwierzyny! Przynajmniej wy miałyście trochę więcej szczęścia, jak widzę... — Wskazała na leżące nieopodal truchło zająca. Nastroszone futerko na grzbiecie Dereńki wygładziło się, a ona sama zdawała się zawstydzona swoim wcześniejszym zachowaniem.
— Od razu wiedziałam, że to ty — mruknęła, choć niepewnym było, czy próbowała przekonać bardziej siebie, czy innych. — Tak, poszło nam całkiem dobrze...
— A gdzie Malinek i Bryza? — wcięła się Maślak.
— A bo ja wiem? Pałętają się gdzieś. Ale spokojnie, szybko ich znajdziemy. Bierzcie tego królika i idziemy ich szukać!
— Zająca — mruknęła jeszcze pod nosem Dereńka, zanim wzięła w pysk swoją zdobycz i wszystkie wyruszyły na poszukiwania, podążając za prowadzącą je wojowniczką.

Szybko trafiły na dwóch wojowników. Ich polowanie również było całkiem owocne – Bryza niósł ze sobą siwo-czarną wronę, a Malinek w zębach niedużą popielicę. Choć jego zdobycz była ponad dwa razy mniejsza, wypinał pierś z wypełniającą go po brzegi dumą.
— Hej, Kajzerka! O, Maślak i Dereńka, dobrze wam poszło, widzę! — przywitał ich Bryza z uśmiechem. — Możemy wracać do obozu.
— Czaisz, że wleciałem za nią na drzewo? — podszedł do niej Malinek, chwaląc się osiągnięciem. — Mała spryciula! Nie spodziewała się, że wspinać się też umiem... — mruczał zadowolony. Kiedy tylko jednak dwie uczennice odeszły na bezpieczną dla nich odległość, odezwał się ściszonym głosem o nieco bardziej podekscytowanym tonie: — I jak? Podsłuchałaś coś ciekawego?
Kajzerka uśmiechnęła się figlarnie.
— Usłyszałam tyle, że mogę zgodnie stwierdzić, że jeszcze zostaną przyjaciółkami. Może nawet psiapsiółkami! — miauknęła troszkę za głośno.
— Wiedziałem! — ryknął, a zwierzyna wypadła mu z pyska. Nawet idące przed nimi Maślak i Dereńka przerwały na chwilę swoją pogawędkę, by spojrzeć w jego stronę. Nieco zawstydzony Malinek podniósł ją z ziemi, na chwilkę milknąc.
— Bezmyślna kupo futra — Szturchnęła go rozbawiona wojowniczka. — Ale tak, miałeś świetny pomysł — dodała po chwili szeptem, gdy uczennice już na powrót zajęły się rozmową. Kajzerka spojrzała raz jeszcze w ich stronę. Nie mogła się cieszyć z niczego bardziej niż z tego, że jej maleństwo w końcu miało kogoś do towarzystwa.

Od Czereśni (Czereśniowej Łapy) CD. Mureny (Murenowej Łapy)

Czereśnia uniosła brew w niedowierzaniu na słowa kotki, która twierdziła, że mimo ziewnięcia wciąż ma energię. Postanowiła jednak nic nie mówić, przybierając ponownie neutralny wyraz pyszczka. Cisza, która zapadła na chwilę, wcale jej nie przeszkadzała. Mogłaby już się nie odezwać, a mimo to dalej siedzieć obok Mureny i od czasu do czasu na nią spoglądać. Już miała liznąć futerko na łapach, gdy pytanie kotki ją zaskoczyło. Zamrugała, rozszerzając oczy jak nigdy dotąd. Jej mama i tata? Wiedziała, że każdy ma rodziców, i ona też musiała ich mieć. Wiedziała również, że jej rodziców nie ma w Klanie Nocy, bo ją i Kunę znaleziono nad rzeką. Czereśnia nie bała się ich braku ani odrzucenia przez klan z powodu swojej nieklanowej krwi. Bała się czegoś innego – tego, że nic o nich nie pamięta. Nie pamiętała, co działo się przed przybyciem do Klanu Nocy. Nie pamiętała ich głosów, futra ani zapachu. Co, jeśli nigdy sobie ich nie przypomni? Szybko potrząsnęła głową i znów spojrzała na Murenę neutralnie, tłumiąc emocje.
— Nie wiem, nie pochodzę z Klanu Nocy. Patrol znalazł mnie i moją siostrę nad rzeką. Moi rodzice są pewnie daleko… może już są z Klanem Gwiazdy — miauknęła spokojnie, choć w środku targały nią wątpliwości. Śmierć rodziców nie byłaby dla niej ciosem – ale pragnęła wiedzieć, kim byli, jak wyglądali i czy kochali ją oraz jej siostrę.
Na wzmiankę Mureny o zrodzeniu się z burzowych chmur i odłamków słońca, Czereśnia przechyliła głowę, wyraźnie zaintrygowana.
— Co masz na myśli? Koty nie rodzą się z burzy i słońca, tylko ze swoich mam — wyjaśniła, odwołując się do tego, co sama zaobserwowała. Przecież Murena i jej rodzeństwo urodzili się z ich mamy, a nie z jakichś naturalnych zjawisk.
Zamyśliła się na chwilę, a potem otuliła się swoim puszystym ogonem.
— A gdyby tak było, to dlaczego ja miałabym być dzieckiem Klanu Gwiazdy? Nie jestem księżniczką, nawet nie urodziłam się w klanie — zapytała, spoglądając na Murenę z mieszanką ciekawości i powątpiewania.
— Och, ależ jesteś niemądra! — koteczka zachichotała cicho, jakby rozbawiona zwątpieniem Czereśni. — Nie musisz należeć do rodziny królewskiej, aby być zrodzoną z czegoś… bardziej intrygującego niż brzuch mamy. Ja widzę to tak — mama tylko pozwala nam zejść na ziemię, ale na początku jesteśmy małymi, bezbronnymi kłębkami futra oraz skruszonych części nieba.
Murena przerwała na moment, po czym spojrzała na Czereśnię z błyskiem w oku.
— Widzisz ten znak na środku swojego czoła? To pocałunek słońca! Rozkwitł tam mały, złoty kwiatek, rozchodzący się po całej twojej burzowej sierści. Jestem przekonana, że tak jak ja, jesteś dzieckiem Klanu Gwiazdy. Wszyscy przecież nimi jesteśmy — zakończyła z przekonaniem i uniosła dumnie głowę, jakby jej słowa były oczywistą prawdą.
Spojrzała na starszą kotkę, jakby oczekując, że ta podzieli jej entuzjazm. Jednak Czereśnia tylko wbiła w nią nieprzeniknione spojrzenie. Murena wyraźnie chciała ją przekonać, ale… cóż, nie udało jej się. Może szylkretowa nie była jeszcze na tyle duża, by to zrozumieć? A może właśnie była na tyle dorosła, by nie wierzyć w takie bzdury.
— Dziękuję, twoje futerko też jest ładne. I nieważne, z czego jest zrodzone! — miauknęła z przekonaniem, po czym dodała nieco zbyt beztrosko: — Nawet gdyby było niebieskie czy brązowe, i tak byłoby cudne!
Słowa wymknęły jej się, zanim zdążyła się nad nimi zastanowić. Serce na moment zabiło jej szybciej — przecież takie uwagi mogły być niebezpieczne. Pokazywanie, że nie ma problemu z czekoladowymi kotami… Mogło skończyć się źle. Przytyki ze strony innych, a może nawet wygnanie?
Murena zamrugała kilkakrotnie, zaskoczona nieoczekiwanym komplementem. Pod jej biało-czarnym futrem pojawiły się delikatne rumieńce, najbardziej widoczne na uszach.
— Dziękuję — odparła, uśmiechając się subtelnie kącikiem pyska. — Ty też jesteś bardzo ładna, ale to już chyba wiesz.
Spojrzała na Czereśnię promiennie, jakby jej słowa były oczywistą prawdą, której nie trzeba poddawać w wątpliwość.
Szylkretowa uniosła łapę i kilkukrotnie ją polizała.
— Masz dużo rodzeństwa? Masz z nimi dobre relacje? — zapytała nagle, chcąc dowiedzieć się, czy tylko ona całkowicie ignoruje swoją jedyną siostrę, czy może inne koty również tak postępują.
Młodsza drgnęła nieznacznie, zaskoczona pytaniem.
— To zależy… Wydaje mi się, że tak. Spędzam dużo czasu z Łuską i bardzo dobrze się rozumiemy. Piórko często pocieszam, a Szałwik jest bardzo sympatyczny. Tylko z Laguną się nie dogaduję.
Koteczka zawahała się na moment, jakby zastanawiając się, czy powierzyć Czereśni tak ważną informację. W końcu jednak nachyliła się do niej z tajemniczym błyskiem w oku.
— Wiesz, ja i on… trochę ze sobą rywalizujemy. Nie otwarcie, bo takie zachowanie nie przystoi damie, a mama z pewnością by tego nie pochwalała, ale myślę, że podświadomie cały czas toczymy pewnego rodzaju wyścig. O to, kto będzie lepszy… i kto zgarnie więcej maminej uwagi.
Czereśnia słuchała uważnie, zastanawiając się nad własną relacją z siostrą. Gdy Murena nachyliła się bliżej, sama również pochyliła głowę, by lepiej usłyszeć jej szept.
— Rozumiem, rozumiem, ale myślę, że jeśli to zdrowa rywalizacja, to nie ma problemu — wyszeptała jej do ucha, jednocześnie zerkając ukradkiem, czy przypadkiem ich rozmowy nie podsłuchuje jej mama.
Po chwili uniosła lekko uszy i spojrzała na Murenę z zaciekawieniem.
— A w ogóle… możesz rozmawiać z kotami, które nie są książętami lub księżniczkami? — dopytała ostrożnie, chcąc mieć pewność.
— Nie wiem... — westchnęła księżniczka, z gracją wracając na swoje miejsce i owijając ogon wokół łap.
— Oczywiście, że mogę — dodała szybko, wyraźnie zadowolona ze zmiany tematu. — Przynajmniej tak mi się wydaje... Nigdy nie dostałam zakazu i nie widzę ku temu żadnych powodów.
Przechyliła pyszczek na jej westchnięcie, lecz postanowiła nie drążyć tematu.
— Rozumiem, mam nadzieję, że nie dostaniesz zakazu, bo jesteś bardzo miła — miauknęła nieco zestresowanym głosem. Czereśnia nie była najlepsza w nawiązywaniu przyjaźni.
Kąciki pyska Mureny uniosły się lekko ku górze, a oczy zabłysnęły wesoło.
— Dziękuję. Cieszę się, że tak uważasz! A ty, jak dogadujesz się z rodzeństwem?
— Nie wiem, odkąd jesteśmy w klanie, nie rozmawiamy — odpowiedziała krótko, bo nie było nic więcej do dodania.
— Oh, to szkoda — stwierdziła młodsza, poruszając wąsami. — Myślałaś, aby jednak zamienić kilka zdań?
— Tak, ale nie teraz — miauknęła i odwróciła wzrok, chcąc zmienić temat. Czuła również, że rozmowa nie klei się już tak jak na początku.
Murena przechyliła lekko łebek, leniwie przejeżdżając ogonem po ziemi, jednocześnie pilnując, by pozostał czysty.
— Jak uważasz. Nie mam zamiaru ingerować w twoje sprawy, to nie przystoi — rzuciła, choć powoli czuła, że przy starszej nie musi aż tak bardzo się starać, by wyjść na jak najlepszą. Czereśnia zdawała się... nie zwracać na to uwagi.
— Nie przystoi? A czego nie może robić księżniczka? — zapytała nagle, dostrzegając okazję do rozkręcenia rozmowy.

<Mureno?>

Od Łuny CD. Pietruszkowej Błyskawicy

Podniosła głowę na głos nieznanego jej dotychczas kota. Czekoladowa, pręgowana wojowniczka z uśmiechem na pyszczku konwersowała z Półślepym Świstakiem. Dziwne. Nie widziała jej wcześniej. Czy to nie ta, na widok której Strzępka podrywała się z ziemi i zaczynała obsypywać pytaniami?
— Cześć! — nieznajoma spojrzała się ciepło na nią i jej brata z góry, zaskakując nieco niebieską.
Koteczka przesunęła się lekko do tyłu i otworzyła pyszczek, wygładzając futro i prostując się dopiero po paru momentach.
— Dzień dobry — Łuna zmrużyła oczy i przekręciła nieświadomie główkę — Kim jesteś?
— Jestem Pietruszkowa Błyskawica, wojowniczka Klanu Klifu — oznajmiła starsza i położyła głowę na łapach, by być bardziej w rozmiarze młodszej — A ty jak się nazywasz?
— Łuna — miauknęła — Wcześniej Eris. Tata Judaszowiec wybrał mi nowe imię.
Nie była przekonana do nowego mienia tak do końca. Brzmiało ładnie, ale... Eris miało ważne dla niej znaczenie. Sama mamusia jej je wybrała, wołała tak na nią, szeptała je przed snem. Próbowała wytłumaczyć młodej jego znaczenie, a nawet dwa - wielka, srebrzysta kula na niebie, której nigdy nie zobaczy własnymi oczyma, oraz imię niezgody i chaosu. A Łuna? Brakowało temu... Osobowości. Było dziwne. Nie pasujące.
— O, rozumiem! Eris to bardzo ładne imię, ale Łuna też jest śliczne! — skomplementowała młodszą, którą wyrwało to z zamyślenia — A no tak, twoim ojcem jest Judaszowcowa Zdr- Judaszowcowy Pocałunek — zaśmiała się nerwowo i spojrzała na Półślepego Świstaka, która jednak zdawała się całkowicie ignorować rozmowę dwóch kotek.
— A więc, przyszłaś tu po coś konkretnego? — zapytała po chwili, ignorując zająknięcie starszej, a dopiero później pomyślała, że mogło zabrzmieć to trochę niemiło.
Czekoladowa była bardzo zaskoczona dziwnym stylem mówienia kociczki.
— Tak przyszłam odwiedzić Melodyjny Trel i jej kocięta, jednak śpią, więc chciałam poznać nowe kociaki w klanie. Lubię kocięta, jesteście przyszłością klanu i jak na młody wiek często bardzo inteligentni — oznajmiła puszczając oczko do kotki, tak by dać jej znać że zalicza się do tej mądrzejszej grupy kociąt.
— Jesteś może starszą siostrą? Jestem pewna, że Strzępka wspominała coś o tobie w rozmowie z panią Melodią.
— Oh, nie, nie jestem siostrą Strzępki i Gąsienniczka. Melodyjny Trel to moja była mentorka, jednak traktuje ją jak rodzinę. Sama zawsze chciałam mieć młodsze rodzeństwo, więc przychodzę do Strzępki i Gąsienniczka — wyjaśniła i spojrzała na drugiego kociaka. — A ten kocurek to twoje rodzeństwo, prawda? — dopytała.
— Tak, to Blask — szturchnęła brata w bok, aby się przywitał.
Rudy mruknął coś pod nosem i odwrócił się w stronę Świstak, po drodze oddając jej ogonem w policzek. Łuna zmarszczyła brwi, ale nie przywiązała do tego większej uwagi i odwróciła się z powrotem do rozmówczyni.
— Nie polecam rodzeństwa — miauknęła, cmokając cicho — A przynajmniej nie tak obrażalskiego. Wracając, wspominałaś, że jesteś wojowniczką. Chciałabyś mi co nie co opowiedzieć?
Pietruszka popatrzyła z rozbawieniem w oczach na dwójkę kociąt. Potrząsnęła szybko głową i z powrotem skupiła się na słowach młodszej.
— Też mam brata w moim wieku, też jest marudą, więc nie rozmawiam z nim za dużo — przyznała i zerknęła z ukosa na rudego. — A co dokładnie chcesz wiedzieć? — dopytała, nie wiedząc od czego zacząć.
— Hmm... Jakie macie obowiązki? Jak wyglądają treningi, i czego się wymaga? Muszę przyznać, mama i tata nie oswoili nas z tak... Aktywnym trybem życia. A tata Judaszowiec ma wiele na głowie, więc wytłumaczył mi tylko podstawy — mruknęła, wyciągając i chowając pazury.
Był zastępcą, więc rozumiała tyle, że był bardzo ważną osobą. Co automatycznie znaczyło, że... Ona też była w jakimś stopni ważna. Podobało jej się to.
— Zacznę od obowiązków! Musimy polować dla klanu i patrolować granicę, możemy wychodzić sami lub z patrolami. Dużo wojowników ma lub miało ucznia. Można to zaliczyć również jako obowiązek. Chociaż głównie uczniów chcą mieć koty, którym zależy potem na pozycji zastępcy lub bardzo na edukacji młodszych. — wyjaśniła, podnosząc się z ziemi i siadając w wygodniejszej pozycji. — Treningi wyglądają różnie, zależy od mentora. Jednak kot musi umieć polować, walczyć i mieć dobrze rozwinięte zmysły. Jako Klan Klifu również musimy umieć otwierać kraby, wspinać się na drzewa i nawigować w tunelach — przerwała na chwilę by młodsza mogła przyswoić informacje.
— Czyli w skrócie, czeka mnie dużo pracy — skomentowała — W sumie i dobrze, nie będzie nudno. 
— Pracy jest dużo, ale dla mnie była to zabawa! Treningi dawały mi dużo radości i sama chciałam na nie chodzić — oznajmiła i rozmarzyła się przypominając swoje uczniowskie dni.
Łuna przekrzywiła główkę i zamyśliła się na moment. Będzie mogła się wykazać. Może pójdzie jej lepiej niż Strzępce czy temu drugiemu, a może wyprzedzi też Blaska w postępach? Oczekiwała dużo, ale nie była pewna, czy jest gotowa włożyć w to tyle pracy. Musiałaby się poważnie zastanowić.
— A ty, chciałabyś mieć ucznia? To duża odpowiedzialność, prawda?
Pietruszka uśmiechnęła się szeroko i spojrzała na nią z góry.
— Tak, chciałabym mieć ucznia! Możliwość trenowania młodego pokolenia jest dla mnie czymś ważnym. Jednak masz rację, to duża odpowiedzialność — przyznała czekoladowa.
Młoda pokiwała głową na zgodę, a jej wzrok odbiegł gdzieś dalej, poza żłobek. Na moment zapadła cisza, a wojowniczka spięła barki, rzucając Półślepemu Świstakowi spojrzenie kątem oka.
— Pani Pietruszko — zaczęła w końcu — Myśli pani, że poradzę sobie? Nie jestem przystosowana do takich rzeczy, najwięcej wysiłku doświadczyłam chyba, gdy tułałam się wraz z blaskiem po polach zboża.
Sama wiedziała, że na pewno sobie poradzi. Dopilnuje tego, nie może być gorsza. Ale chciała poznać opinię starszej kotki, aby wiedzieć nad czym popracować... I czym się przejmować.

<Pietruszko?>

Od Liściastego Futra CD. Nocnego Kwiatu

Niebieska kotka wyszła na spacer, korzystając z okazji, że właśnie przestał padać deszcz i dosyć szybko się rozpogodziło. Nawet słońce wychyliło się zza chmur, rzucając ciepły blask na terytorium Klanu Klifu. Ach, jak przyjemnie było pozbyć się wilgoci z futra. Asystentka medyczki miała już serdecznie dość tej pogody. Nie dość, że mokro, to jeszcze nie dało się normalnie oddychać. Powietrze było jakby… beztlenowe. Tak więc nie zazdrościła wojownikom, którzy na dodatek musieli sprawdzać każdy zakamarek swoich terenów i biegać za zdobyczą, której i tak brakowało. Liściaste Futro jednak, jak i inne medyczki, także nie próżnowała. Zbierała zioła, sortowała je, zajmowała się chorobami i ranami reszty kotów z jej klanu, które nie były w stanie się samodzielnie wyleczyć. Regularnie odwiedzała starszych oraz kocięta i karmicielki w żłobku, opiekowała się nimi. Uczyła Zaćmioną Łapę, chociaż ta już wszystko umiała i wystarczyło tylko czekać na spotkanie medyków, aby móc ją mianować.
Szelest ściółki przed asystentką medyczki wyrwał ją z rozmyślań. W jednej chwili zatrzymała się i skupiła wszystkie swoje zmysły na kocie idącym przed nią. Była to czarna kotka drobnej postury o półdługim futrze pokrytym niemal już niewidocznymi bliznami. Liściaste Futro rozpoznała Nocny Kwiat i już miała do niej podejść, kiedy usłyszała słowa przyjaciółki wypowiadane w kierunku nieba.
- Jak długo jeszcze ze mną zostaniesz, żałobo?
Smutny pisk dotarł do uszu asystentki medyczki. Niebieska kotka zmrużyła oczy, przykucając za pniem drzewa i wyciągając przed siebie pysk, aby lepiej widzieć. Nocny Kwiat stała nieruchomo ze spuszczoną głową i ogonem. Liściaste Futro poczuła ukłucie na sumieniu, kiedy zdała sobie sprawę, że śledzi swoją przyjaciółkę, a więc wyszła zza pnia i zbliżyła się do niej. Stała przez chwilę w milczeniu za czarną kotką, która była zbyt zamyślona, aby ją zauważyć. Tęskniła za Barczatką, swoim adoptowanym kocięciem, które zostawiła w Gnieździe Dwunożnej? A może z jakiegoś innego powodu była smutna?
- Mogę ci jakoś pomóc? - miauknęła Liściaste Futro cicho.

<Nocko?>

Od Barszczowej Łodygi CD. Kwiecistej Kniei

 Barszczowa Łodyga podszedł do swojej znajomej Kwiecistej Kniei. Uważał, żeby przy tym nie podeptać jej pięknego futra.
- Jakim cudem nie zjedliście go przy pierwszym spotkaniu? - spytała niedowierzająco, wskazując łapą na zwierzę - Pod tą stertą piórek założę się, że jest takie samo mięso jak u innych ptaków.
- Chciałem! Ale mnie przegłosowali i kazali zabrać do obozu - odparł na swoją obronę, chociaż trochę go to bawiło.
Ten paw był większy od nich, a jednak nie robił im krzywdy i po prostu sobie tutaj żył jak królewicz, bo mu donosili znalezione ziarna i różne zioła.
- Trzeba było chwytać szansę kiedy była i wgryźć mu się w kuper - stwierdziła pół żartem, chociaż wyraz na pysku pozostawał niezmienny, podczas, gdy ślepia mierzyły przerośniętego kurczaka.
- Tak myślisz? - Spojrzał na wielkie, jednak wspaniałe stworzenie.
- Bałbym się, że ze mną odleci! - Zaśmiał się głośno. - Co tam u Ciebie, moja wspaniała Kniejko? Futro Ci dzisiaj nie doskwiera?
Przyjemny powiew wiosennego ciepła połaskotał go w policzki. Zielona trawa podnosiła się po zimowych miesiącach, a koty zrzucały z siebie ekstra warstwę futra. Barszcz też by chciał mieć więcej sierści. Mógłby sobie wyściełać legowisko… 
- Nah, pewnie sam jak leci to mu ciężko, a co dopiero z dodatkiem kota - zerknęła na ogon stworzenia, chwilę później wzdrygając się, słysząc zdrobnienie swojego imienia. Spojrzała na Barszcza jakby oskarżająco, czując nieprzyjemne dreszcze na plecach. Uh, dziwne. 
- Uh, nie. Wszystko dobrze.
Odpowiedź kotki była zdawkowa, jakby na odwal się, ale nie bezpośrednio. Wojownik nie do końca wiedział jak powinien odebrać to oskarżające spojrzenie. Odchrząknął, liżąc się krótko po klatce piersiowej. Zaraz uśmiech powrócił na jego pyszczek, bo wpadł na genialny pomysł!
- To bardzo się cieszę! Masz może ochotę na spacer? Jest wspaniała pogoda, słońce nam przyświeca, jakby zapraszało na przechadzkę! - Spojrzał na nią z iskierkami w oczach. 
-W sumie, czemu nie? - wzruszyła barkami po krótkim namyśle - I tak mi się zaczęło nudzić.
Barszcz ucieszył się szczerze.
-Miło mi! Bardzo cenię sobie Twoje towarzystwo, Kwiecista Kniejo. - Miauknął. - W takim razie panie przodem - odsunął się, zapraszając ją do marszu.
-Skoro pan nalega - postanowiła wczuć się w grę, chociaż niezbyt wiele miała na to energii. - Gdzie idziemy?
Spojrzał na nią krótką chwilę. Wydał z siebie cichy pomruk w zamyśleniu.
-Może tam, gdzie poniosą nas łapy? Bez planowania, tylko przed siebie? - Uśmiechnął się do niej.
Kotka wzruszyła barkami, zerkając na moment w górę. 
-Czemu nie, miła odmiana. - przekręciła głową, jakby chcąc przestawić kręgi - Zaczynają mnie już barki boleć.
Barszcz zaśmiał się pod nosem.
-Za często nimi wzruszasz moja droga - odparł, po czym poprowadził kotkę do wyjścia z obozu.
Ruszyli barek w barek, ale nie za blisko, gdyż Barszczyk pamiętał nauki Miodka o szanowaniu przestrzeni pięknych dam. Więc poprowadził ją na przemiły spacer po ich pięknych terenach Klanu Burzy. Nie planował konkretnego miejsca docelowego - jak wcześniej powiedział, chciał po prostu przejść się, przed siebie, bez martwienia o kierunek. Beztrosko, jak kiedyś, kiedy był młodym kociakiem. Barszczyk lubił dawać sobie swobodę od czasu do czasu, od bycia dorosłym wojownikiem. Czasem męczyło go bycie poważnym, nie lubił tego stanu. Nie pasowało to do jego kolorowej, delikatnej duszy. Zawsze też szukał towarzyszy do jego przechadzek, chociaż zazwyczaj kończyło się to samotnym, acz miłym spacerem. Większość kotów była zajęta, niektóre dostały swoich uczniów i zostali mentorami… Barszcz westchnął w zamyśleniu; może i jemu się poszczęści i dostanie kota na nauki?
Uśmiechnął się pod nosem, nie zauważając nawet, że dotarli w okolice Przybrzeżnego Oka. Woń oraz szum wody dało się usłyszeć z oddali. To od razu naładowało Barszcza pozytywną energią!
Podczas drogi starał się zagadywać kotkę, dbać, by miała dobry nastrój i żeby była kontenta z jego towarzystwa. Cenił sobie tę znajomość, Kwiecista Knieja, choć specyficzna, przypadła mu do gustu i lubił stawiać sobie wyzwania wyciągnięcia jej na jakąś miłą aktywność. 
-Daleko uszliśmy - zaczął beztrosko, przeciągając się na zielonej trawie. 
Po chwili położył się i zaczął tarzać jak mały kociak.
-Śmiało, Kwiecista Kniejo! - Zachęcił ją, ale dostrzegł po chwili grymas na jej pyszczku. Domyślił się, o co chodziło.
- Nie mam ochoty. - Mruknęła. - Trawa zaplątałaby mi się w sierść.
- Ah tak, przepraszam, zapomniałem - odparł, wstając.
Jednak szczęście kotki było jak zwykle przeciwko niej, i Kwiecista wraz z następnym krokiem, potknęła się o swoją piękną szatę, przewalając na miękką ziemię.
Barszcz zaśmiał się dźwięcznie.
-Ugh, głupia ziemia - Burknęła wstając zaraz, wypluwając przy tym resztki zielonych części z pyska.
-Powiedz mi Kniejo, dlaczego jesteś taka nieszczęśliwa? - Zapytał. - Zachowujesz się, jakbyś zabroniła sobie być sobą, beztroską, z pięknym sercem i pobrudzonym futerkiem.
Widział zdziwienie na jej pyszczku, więc szybko się zreflektował.
-Oczywiście to tylko moje takie spostrzeżenie, nie zarzucam Ci nic! Jesteś perfekcyjna już teraz! - Dodał z lekka nerwowo, obawiając się, że zraził do siebie kotkę.
Ah Miodku! Gdybyś Ty to widział i słyszał to byś się z niego uśmiał… Barszcz spojrzał na nią przyjaźnie, cierpliwie czekając na odpowiedź.

<Kwiecista Kniejo? On się stara!>

Od Mureny (Murenowej Łapy) CD. Piórka (Pierzastej Łapy)

Powoli uchyliła oczy, dostrzegając ciemną, drobną sylwetkę; do jej uszu dobiegł denerwujący, stłumiony dźwięk, drażniąc bębenki. Koteczka zamrugała kilka razy, odganiając resztki snu z powiek, po czym podniosła się, marszcząc nieznacznie nosek.
Tajemniczym kotem przed nią okazała się maleńka, srebrna istotka; jej pyszczek rozwarty był w niekontrolowanym napadu kichania, przez co nieprzyjemny, chłodny powiew wiatru uderzał o biały bok Mureny. W pierwszej chwili biało-czarna chciała zaatakować, unosząc głos na siostrzyczkę, jednak powstrzymała się. Zdawała sobie sprawę, iż Piórko nie zrobiła tego celowo. Gdy tylko kichanie ucichło, srebrny kociak skulił się, ze wstydem wlepiając spojrzenie swych zielonych ślepi w ziemię.— W-wybacz... — wyjąkała, poruszając nerwowo wąsami.
Murena wzięła głęboki wdech, siadając obok siostry.— Nic nie szkodzi — odparła, a jej ogon powędrował do barku srebrnej — tym gestem księżniczka starała się dodać jej nieco otuchy. — Coś się stało? — dodała po chwili milczenia, przecierając zmęczone oczy.
Piórko poruszyła łapkami nerwowo.
— Tak właściwie to nie; po prostu wstałam wcześnie i chciałam z kimś porozmawiać... Nudziło mi się.
— Rozumiem... — Biało-czarna nie zdążyła dokończyć, gdyż jej szczęki rozwarły się w szerokim ziewnięciu.
— Nie chciałam cię obudzić — usprawiedliwiła się znowu Piórko; zapewne dostrzegła senność, wymalowaną na pyszczku Mureny.
Dopiero wtedy łaciata zdała sobie sprawę, jak tak naprawdę skrzywdzona była jej siostra. Dlaczego tak bardzo wszystkiego się bała?...
"To pewnie przez matkę" — pomyślała, jednak nie odważyła się wypowiedzieć tych słów na głos. Mandarynkowe Pióro była w końcu idealnym przykładem księżniczki... Czyż nie?
— Spokojnie, przecież nic się stało. Przyda mi się od czasu do czasu wstać wcześniej! — Koteczka trąciła figlarnie pręgowaną klasycznie w bok, a jej kącik ust powędrował ku górze.
Piórko zachichotała cichutko, mrużąc oczka.

─── ☽ ◯ ☾ ───

— Gotowa na kolejny trening? — zapytała Algowa Struga, jak gdyby nigdy nic stając przed mchowym posłaniem swojej uczennicy. — Hm, planowałam dzisiaj nauczyć cię rozpoznawać tropy zwierzyn, bo jak na razie znasz ich zdecydowanie zbyt mało, chociaż przydałoby się też udoskonalanie wspinaczki... W pływaniu dobrze sobie radzisz, więc aktualnie nie trzeba się o to martwić...
Murenowa Łapa nie słuchała już wojowniczki. Powoli dźwignęła się na nogi, rozciągając zdrętwiałe kończyny i z obojętnym wyrazem pyska zabierając się za czyszczenie futra.
— Algo... — mruknęła między liźnięciami.
Dymna zamilkła, ściągając brwi.
— Wybacz. Chcesz zjeść śniadanie przed treningiem? Widziałam, że na stosie jest mnóstwo jedzenia do wyboru!
Na pysk uczennicy wkroczył delikatny, pogodny uśmiech, a jej wąsy drgnęły z robawieniem
— Nie trzeba, zjem, gdy wrócimy.
— Jeśli tak uważasz... To co, idziemy?
Księżniczka skinęła głową, ochoczo ruszając za mentorką, która szybko zniknęła w przejściu. Zmrużyła oczy, pod wpływem nagłego przypływu światła i dopiero po chwili dostrzegła Pierzastą Łapę, wkraczającą do obozu; zapewne szła pomóc medykom.
Murena już-już miała ominąć siostrę, gdy do jej głowy wpadł pewien pomysł.
— Mogę chwilę z nią porozmawiać? — zapytała, zerkając na ciocię.
— Dobrze, ale przyjdź do mnie, kiedy skończysz. — Oczy dymnej błysnęły figlarnie, zanim wojowniczka odwróciła się, znikając gdzieś za innymi kotami.
Uczennica wzrokiem przeczesała obóz, zbliżając się do siostry.
— Witaj, Piórko! Jak idzie ci trening?
 
<Pierzasta Łapo?>

[481 słów]

28 stycznia 2025

Od Modliszkowej Ciszy CD. Obsmarkanego Kamienia

Kremowy kocur właśnie wracał z treningu, Gradowy Sztorm wyciągnął go dzisiaj na trening walki. Uczeń wciąż był obolały, zważając na jego słabość fizyczną. Gdy tylko postawił łapę w obozie, od razu pobiegł do niego okryty jednolitym, czarnym futrem brat, który szybko zamknął Modliszkę w uścisku. Syn Ostowego Pędu nie rozumiał, dlaczego Obsmarkany Kamień jak i inne koty to robiły, ale przecież nie trzeba wszystkiego wiedzieć, czyż nie? Czując wilgotną i lepką ciecz na swoim drobnym w stosunku do brata łebku, poczuł obrzydzenie, przez które miał ochotę odbiec, wytarzać się i spróbować wymyć dokładnie swoją krótką sierść. Pomimo tego próbował zachować kamienną twarz, żeby wyjść na kulturalnego. Został od razu obrzucony masą pytań.
— Jak tam t-trening? Nie boisz się? Mentor n-nie jest na ciebie zły? Dobrze się dogadujecie?
Szybko wyprostował się przed odpowiedzeniem.
— Wydaje mi się, że idzie dobrze. Nie widzę czego, mam się bać? Nie wydaje mi się. Nie wiem. — Modliszka zamilkł na chwilę przed zadaniem swojego pytania. — Czemu mnie przed chwilą objąłeś? — Jednak nie mógł oprzeć się ciekawości i musiał zapytać.

***

(Czasy obecne)

Modliszka siedział w legowisku wojowników, porządkując swoją kolekcję martwych owadów. Jako iż nie został dzisiaj przypisany ani do patrolu, ani do polowania, a pogoda nie była najlepsza na spacer w poszukiwaniu nowych okazów do kolekcji, uznał, że jest to idealna okazja na małe porządki. Odkąd stał się wojownikiem, spędzał znacznie więcej czasu z bratem, co było całkiem oczywiste, skoro spali w tym samym legowisku. I o wilku mowa! Przez próg legowiska właśnie przeszły czarne łapy, należące do nikogo innego niż Obsmarkanego Kamienia. Gdy czarny wojownik swoimi żółtymi ślepiami zauważył młodszego brata, od razu do niego podszedł.
— C-cześć Modliszkowa Ciszo. C-co robisz?
— Segreguję owady. — Odpowiedział Modliszka, powoli przekładając okazy z jednej strony na drugą. O dziwo towarzystwo Kamienia wcale mu nie przeszkadzało, najwidoczniej samotność doskwierała czasem nawet Modliszkę.
— N-nie boisz się?
— Czemu miałbym? Są niegroźne, poza tym martwe. Boisz się śmierci, Obsmarkany Kamieniu? — Dopiero przy ostatnim pytaniu kocur odwrócił się, by spojrzeć na starszego, swoimi chłodnymi, zielonymi oczami. Ciszę przerwał niepewny i drżący głos ciemnego kocura.
— T-tak.

***

Przed kremowymi łapami wojownika leżały trzy ciała, ofiary makabry. Modliszka nie mógł uwierzyć w to co widział, Obserwująca Gwiazda, Ostowy Pęd, Obsmarkany Kamień, każdy z nich z rozszarpanym ciałem i futrem skropionym szkarłatną krwią. Pręgowane futro kocura zjeżyło się z gniewu, Modliszkowa Cisza był wściekły, czuł, jak krew pulsuje mu w uszach, jak jego pazury wbijają się w suchą ziemię. Miał ochotę rozszarpać gardła, wyrwać jeszcze bijące serca lisom, które to zrobiły. Chciał sprawić, żeby cierpiały za to, co uczyniły. Nie mógł uwierzyć, że w jednej chwili tyle stracił. Swoje rozwścieczone spojrzenie skierował w stronę Płomiennego Ryku i jego byłego mentora, którzy najwyraźniej opowiadali coś pobratymcom. Jakim cudem nawet z przewagą liczebną i tak silnymi wojownikami nie potrafili zrobić niczego? Z transu wyrwał go dotyk na jego boku. Niebieska szylkretka, Szafirkowy Wiatr spojrzała się na niego zaszklonymi, żółtymi oczętami, z drugiej strony podeszła Czuwająca Salamandra. Teraz mieli tylko siebie.

Od Mrocznej Wizji CD. Sowiego Zmierzchu

Sowi Zmierzch był wojownikiem, a w dodatku kultystą. Mroczna Wizja nie wierzyła w to, co się właśnie wydarzyło. Jeszcze niedawno byli do tyłu, Sowia Łapa się ociągał, trening nie przychodził mu łatwo. A teraz? Wyprzedził wszystkich, zostając wojownikiem w wieku zaledwie dziesięciu księżyców, a w dodatku najmłodszym kultystą w historii. Sowi Zmierzch dorównywał jej umiejętnościami.Oczywiście, wciąż będzie musiała go nauczyć tradycji, historii kultu. Znał on ją powierzchownie, a ona pragnęła, aby Sowa był najlepszy ze wszystkich, oczywiście po niej. I po jej dzieciach…
Tak bardzo pragnęła mieć dzieci z Makowym Nowiem, ale ta nie wydawała się chętna. Biedna, pewnie się bała, że zrobi coś nie tak.Jednak Mroczna Wizja była pewna, że uda ją się jeszcze przekonać.
Może nawet Sosnowa Gwiazda zgodzi się, aby pierworodne kocię dostało człon omen?
Jej oczom ukazał się Sowi Zmierzch wracający z polowania.
- Hej, Mroczna Wizjo! - zawołał szczęśliwy. Tak, Sowi Zmierzch robił furorę. Był tak młody, że niektóre sześciomiesięczne kociaki były jego wzrostu. A on już był wojownikiem. Nie tylko nim, był kimś dużo więcej. Był wyznawcą Miejsca, Gdzie Brak Gwiazd. A kultystów Mroczna Wizja szanowała. Pomagała im bezinteresownie, jeśli oczywiście nie byli wyrzutkami.
- Hej Sowia Ła… Sowi Zmierzchu - miauknęła ciepło, natychmiast się poprawiając. - Co poradzić, ze dla mnie wciąż jesteś małym kociakiem? Odkąd przyprowadziłam cię do obozu minęła tylko chwila… - Mroczna Wizja zawahała się - Czyli Zabłąkana Łapa nic ci nie powiedział? - ściszyła głos.
- Nie… - usłyszała w głosie Sowy niepewność. Kiedy ostatnio się go o to spytała, oburzył się. przekonany, że brat nigdy by go nie okłamał. Teraz najwyraźniej stał się ostrożniejszy, a jego zaufanie do brata spadło. Dlaczego? Nie miała pojęcia.
- W porządku… Ufam ci. Nie okłamałbyś mnie nigdy - miauknęła z udawaną pewnością i uważnie przyjrzała się pyskowi Sowiego Zmierzchu. Kłamał, niewątpliwie. Jednak mówienie nieprawdy nie było niczym złym. O ile nie dotyczyło to bezpośrednio kultu…Tylko, że Zabłąkana Łapa nie radził sobie w treningu. Skoro nie był ślepy, to co go powstrzymywało od cięższej pracy? Najwyżej zostanie wygnany… Mroczna Wizja przyprowadziła Sowę, silnego kultystę. Czy Omen nie okaże się darmozjadem? To się jeszcze zobaczy. Czyżby historia się powtarzała?
- Słuchaj… Kiedyś miałam ucznia, Syczkowego Szepta. Jego siostra, Polanka, była pod opieką Topielcowego Lamentu. To była córka mojej najlepszej przyjaciółki, kotki, która zaopiekowała się mną, kiedy byłam bardzo mała. Nie radziła sobie w treningu i została wygnana. Zabłąkanej Łapie zostało jeszcze piętnaście księżyców. W tym czasie musi ukończyć szkolenie. Pewnie jestem przewrażliwiona… Ale to, jak ktoś z rodziny zostaje wygnany z klanu, jest straszne… Zabłąkana Łapa ma jeszcze czas, ale upływa on nieubłaganie - miauknęła z nutą groźby, ostrzeżenia.


<Sowi Zmierzchu?>

Od Pietruszkowej Błyskawicy CD. Strzępki

Zamyśliła się na chwilę. Sama nie była pewna, czy miała jeszcze jakieś ciekawe historie do opowiedzenia. Może i miała, ale nie były to opowieści, którymi chciałaby się dzielić.
— Niestety, nie mam już żadnych ciekawych historii — oznajmiła z lekkim smutkiem, że nie może już niczego więcej opowiedzieć młodszej. Strzępka spojrzała na swoje łapy, lecz po chwili szybko przeniosła wzrok z powrotem na wojowniczkę.
— Nic nie szkodzi! Możemy teraz się w coś pobawić! — zaproponowała, podnosząc się na łapy. Jej oczy rozbłysły entuzjazmem, gdy zaczęła zastanawiać się, w co można by się pobawić.
— A może pokażę ci parę pozycji, które przydadzą ci się, gdy zostaniesz uczennicą? — zaproponowała Pietruszkowa Błyskawica, spoglądając uważnie na koteczkę.
Strzępka wlepiła w nią swoje błyszczące oczy, niemal kipiące podekscytowaniem.
— Tak, tak! To nawet lepsze niż jakaś nudna zabawa! — zawołała, podskakując radośnie i wzniecając dookoła siebie i wojowniczki małe tumany pyłu.
— A więc patrz uważnie! Jesteś już duża, więc powinno ci pójść łatwiej — powiedziała Pietruszkowa Błyskawica, stając przed młodszą. Przykucnęła nisko, przybierając pozycję łowiecką. W oczach Strzępki błyszczał entuzjazm. Kotka z uwagą analizowała każdy ruch wojowniczki, starając się zapamiętać wszystkie detale. W końcu czekoladowa wojowniczka podniosła się powoli do góry.
— Teraz ja! — zawołała Strzępka, nie dając starszej dojść do słowa. Rzuciła się na ziemię, zaczynając wyginać się w różne strony. W końcu jednak udało jej się ustawić w pozycji bardzo zbliżonej do tej, jaką wcześniej pokazała Pietruszkowa Błyskawica.
— Super! — pochwaliła ją wojowniczka. — Jednak musisz niemal dotykać ziemi, ale nie wolno ci po niej szurać. Ogon trzymaj nisko, ale nie za nisko — tłumaczyła spokojnie, obserwując, jak młodsza kotka próbuje się poprawić. Strzępka wierciła się i wyginała, starając się znaleźć idealną pozycję.
W końcu jednak tak się zawinęła, że straciła równowagę i upadła na ziemię.

<Strzępko?>

Od Jarzębiny CD. Mrocznej Wizji

Szylkretowa kocica gryzła i kopała kulkę mchu. Obecnie był to jedyny sposób na zabawę, jaki przychodził jej do głowy. Jej dzika harcówka wzniecała dookoła tumany kurzu i pyłu. W końcu jednak zatrzymała się, zajmując się memłaniem mchu w ciszy. Nie trwało to jednak długo, bo spokój przerwał nieznajomy głos.
To był kolejny kot, który znał jej imię! Jarzębina wiedziała od Kukułczego Gniazda, że wszyscy w klanie znają jej imię, ale i tak wciąż ją to irytowało. Sama chciała się przedstawiać! Prychnęła cicho pod nosem, spoglądając wrogo na wojowniczkę.
— Do zabawy? Nie! Nie znam cię — fuknęła z wyraźną niechęcią. Mimo swoich słów podeszła bliżej, ostrożnie obwąchując nieznajomą. Gdy tamta poruszyła się choć odrobinę, Jarzębina natychmiast odskoczyła do tyłu, strosząc futro w obronnym geście.
— Jestem Mroczna Wizja, znam twoją mamę. Można powiedzieć, że jesteśmy blisko — odparła spokojnym głosem wojowniczka, choć wyraźnie zaskoczyło ją pasywno-agresywne zachowanie młodej.
Jarzębina uniosła brew. Jeśli znała jej mamę, to znaczyło, że można było ją trochę pomęczyć!
— Rozumiem, a skąd znasz mamę? Chodziłaś z nią na patrole? A może walczyłaś z nią w jakiejś bitwie! — miauknęła Jarzębina, aż podskakując z ekscytacji na myśl o ostatnim scenariuszu. Wyobrażała sobie, że te blizny, które miała Mroczna Wizja, pochodziły z jakiejś strasznej walki, z której wojowniczka wyszła cało!
— Można tak powiedzieć, nie mogę doczekać się aż… — zaczęła Mroczna Wizja, ale przerwała nagle, lekko podskakując i przymykając oczy, jakby coś ją zaskoczyło.
Jarzębina nie zmarnowała okazji. Szybko zakradła się od tyłu i niespodziewanie zaatakowała ogon starszej kotki.
— Mam twój ogon! — zawołała triumfalnie szylkretowa, chwytając go łapkami. Kilka razy lekko kopnęła ogon Mrocznej Wizji, po czym zadowolona odskoczyła na swoje miejsce. Usiadła przed nią, wciąż słuchając tego, co wojowniczka miała do powiedzenia, choć teraz jej spojrzenie iskrzyło jeszcze większą ciekawością.
— A czemu nie masz ucha? Czy to po jakiejś walce? — zapytała nagle, przechylając główkę w bok.

<Mroczna Wizjo?>

 

27 stycznia 2025

Migotka urodziła!

Migotka urodziła trójkę barwnych kociąt!



Od Zmierzchającej Zatoki

 Powietrze było ciężkie i parne. Chmury złowrogo wisiały nad nieboskłonem, a drzewa szumiały niespokojnie, gałęziami kołysząc się w rytm wiatru. Lecz czy przeszkadzało to dwójce naszych bohaterów? Zapewne znacie odpowiedź. Leżeli wtuleni w siebie na soczyście zielonej trawie rozkoszując się chwilą, z premedytacją łamiąc swoje granice i pozwalając sobie na okazanie uczuć. W zasadzie byli w związku, mimo, że nigdy nie ubrali tego w słowa - liczył się sam fakt, że w duszy mieli co do tego pewność. To była nowa szansa na poczucie szczęścia. Zrozumienia samego siebie.
— Chociaż nie mam pewności, co wydarzy się za mgnienie oka, wschód słońca czy księżyc, nie myślę już o tym. Nie wybiegam za bardzo w przyszłość, tylko nareszcie cieszę się teraźniejszością — pośród ciszy rozległ się jej głos, łagodny niczym poranny wietrzyk. — Jeszcze bardziej doceniam każdy promyk słońca, oddech, radość bliskich mi kotów. Jestem wdzięczna za wszystkie chwile, które mogę z nimi spędzić, bo choć mówi się, że nie powinniśmy uzależniać swojego szczęścia od otaczających nas kotów, one mi je naprawdę dają i nie potrafię tego zmienić. Lecz jest ktoś, bez którego nie znaczyła bym nic — wyrzuciła, nie spoglądając mu w oczy. Bała się, że będzie miał do niej żal o te słowa. Nie spodziewała się jednak, że pociągnie nitkę…
— Kiedyś wyobrażałem sobie szczęście jako polanę, do której docieram po długiej, wycieńczającej ucieczce przez ciemny las. Wyobrażałem sobie, że się potykam, upadam, aż docieram do miejsca, w którym trawa jest soczyście zielona, niebo bezchmurne, a słońce świeci wysoko nad moją głową — rzekł na jednym oddechu. — Wyobrażałem sobie, że zrzucam z siebie cierpienie, biegnę i już nic mnie nie boli. Teraz, gdy nareszcie odnalazłem swoją polanę, gdy pod łapami czuję trawę, rozumiem, że nie jest ważne, jak na nią dotarłem, ale z kim na niej jestem.
Ból będzie w naszym życiu zawsze, każdego dnia w różnej postaci i z różnych powodów.
Bo przecież nie da się go wyzbyć, gdy się kocha.
I mimo, że ich los splótł się całkiem przypadkiem, mimo tego, że ich charaktery i doświadczenia były zupełnie inne, skończyli tu we dwoje. Odnaleźli swą bezpieczną przystań, chwilę wytchnienia w wędrówce, którą byli dla siebie nawzajem. A te z pozoru puste słowa były dla nich najpiękniejszą obietnicą, przypieczętowaniem niewypowiedzianych słów. Początkiem owocu ich miłości…

***
— Jestem w ciąży — wyszeptała, a jej serce jakby zgubiło rytm. Jak zareaguje? Będzie wściekły? Zrozpaczony? Nie odważyła się unieść wzroku i w milczeniu oczekiwała reakcji. Cisza trwała chwilę. Dwie. Aż w końcu pośród lasu rozległ się delikatny, niepewny pomruk.
— To cudownie… Będę ojcem, prawda? — Judasz nie wyglądał jednak na zbyt zadowolonego. Pysk oszpeciła mu niechęć, z całej siły przebijająca się coraz bardziej poprzez jego mimikę twarzy.
— Nie cieszysz się? — rezygnacja w jej głosie była wręcz namacalna. Jak to? Po tym wszystkim, co przeszli, nie mógł się poddać… Nie teraz.
Delikatnie przesunął ogonem po jej boku, jak gdyby chciał dodać jej otuchy.
— To nie tak — sprostował, próbując bezskutecznie złapać z nią kontakt wzrokowy. — Ja po prostu… Jak my się nimi zajmiemy? Żyjemy w dwóch całkowicie odrębnych światach. Ty masz swoje życie, a ja swoje…
W głowie zaświtał jej pewien pomysł i uznała, że warto się nim podzielić.
— A jakbyś dołączył do Klanu Nocy? Co by było wtedy? — ciągnęła, z każdą chwilą bardziej podekscytowana. — Znalazłbyś dom. Nie musielibyśmy się ukrywać!
— Ale co z Salomonem? Nie będzie przekonany… Nie ufa ci. To nie wyjdzie…
— Och, nie martw się! Na pewno go przekonamy — rzekła.
Choć wcale nie była tego taka pewna.

Od Zmierzchającej Zatoki

 Gdy tylko okoń wypłynął bliżej brzegu uniosła się ku niemu czarna łapa, która z niebywałą wprawą wyrzuciła go w powietrze. Woda ochlapała kota obok, który w akcie zemsty odpłacił się swej towarzyszce tym samym. Po wodzie poniósł się rzewny śmiech Zmierzchającej Zatoki, która wyszczerzyła się do Judasza. To właśnie takie dni pełne beztroski lubiła najbardziej…
Ostatnio jednak nie były one jej dane. Musiała martwić się o rozwijającą się rodzinę, o dobre wyszkolenie swojej uczennicy, o udźwignięcie śmierci Tuptającej Gęsi. Zbyt duży natłok, kłopotów w bród, a ona sama pośród tego wszystkiego… Ciążyło jej to niesłychanie, jednak jak to ona - nie dała tego po sobie poznać. Po prostu wciskała na pysk wymuszony uśmiech i starała się być wsparciem, co jednak nie wychodziło jej zbyt dobrze.
Na niespodziewany trzask podskoczyła nieco, gwałtownie wyrzucając z głowy te myśli pełne niepokoju i zdała sobie sprawę, że to po prostu Judasz nadepnął przypadkiem na gałąź. Rzuciła mu słaby uśmiech, jednak on znał jej sztuczki.
— Wszystko w porządku? — w powietrzu zawisło jego pytanie, jak gdyby okrywając ich płachtą niepewności. — Zachowujesz się jak nie ty… Co cię dręczy?
Czy chciała udzielać odpowiedzi na jego pytanie? Zdecydowanie nie. Nie chciała, by przejmował się jej stanem, zwłaszcza, że na razie miał na głowie wykarmienie siebie i brata. Z tego, co nie tak dawno temu jej powiedział wynikało, że główny dostęp do zwierzyny łownej zablokował im jakiś parszywy lis… Cóż jednak mogli uczynić z tak małym doświadczeniem? Wbrew swej woli wzięła głęboki oddech, by przygotować się do odpowiedzi.
— Po prostu się martwię — rzuciła, wbijając wzrok w nieruchomą taflę wody. — Wszystko stało się takie… Spokojne. Aż nazbyt, nie sądzisz? Jakieś niebezpieczeństwo nad nami zawisło, lecz jest zbyt późno, by się przed nim obronić.
— Mi się wydaje, że nie warto się przejmować. Przynajmniej na razie. Cisza przed burzą nie zawsze jest przyjemną pieszczotą, jednak czymś nieuniknionym. Należy cieszyć się tym czasem, przynajmniej dopóki nikt nam nie przeszkodzi — skwitował, łagodnie kładąc końcówkę swojego ogona na jej boku. — Chodźmy, upolujmy coś dla młodego, pewnie umiera z głodu — dodał na koniec.
Och, Klanie Gwiazdy, co ona by bez niego zrobiła?

Od Skowroniego Odłamku CD. Płomiennego Ryku

Położył uszy po sobie, marszcząc nos ze zdenerwowaniem. Za kogo on się uważał?
Z resztą, Skowronek mógł się tego spodziewać... Wyjątkowo źle wspominał leczenie jego - wyjątkowo egoistycznych oraz przekonanych o własnej wartości - dzieci. Po chwili milczenia, którą czekoladowy przeznaczył na wewnętrzną walkę ze sobą, kocur westchnął cicho, jakby poddając się. Strzepnął ogonem, uchylając lekko pysk:
— Zapewniam, nic ci nie będzie... Mam czyste łapy, wiem, co robię. — Z jakiegoś powodu srebrny uznał, iż najlepiej będzie udawać, że nie ma pojęcia o nienawiści Płomiennego Ryku do innych, nierudych kotów.
— Oby. Jeśli mnie otrujesz, moja siostra o wszystkim się dowie.
Wojownik spojrzał na medyka sceptycznie, jakby nie do końca mu ufając, na co Skowronek skinął nieznacznie łbem. Nie miał zamiaru bawić się w te bezsensowne gierki, dopytywać, czemu niby miałby go otruć...
— Jasne, nie mam takiego zamiaru — odparł szybko, odwracając się. — Pójdę po te zioła dla ciebie, zaczekaj tu chwilę. Na co miały być?
Płomienny Ryk westchnął ciężko.
— Na sen... i ból... Pajęcza Lilia mówiła na to jakiś mak czy coś — wytłumaczył. — Jak to łykniesz to odpływasz i masz cały świat gdzieś. Cudowne uczucie...
— Mhm, wiem, o co ci chodzi. Jak często go zażywasz?
Jego rozmówca prychnął, strzepując uchem. Skowroni Odłamek poruszył się nerwowo; szczerze mówiąc, denerwowanie kocura niezbyt mu się uśmiechało, ale chciał się dopytać. Znał takie przypadki, które potrafiły zażywać te lekarstwo codziennie... I po części sam kiedyś do nich należał.
— Aktualnie? W ogóle. Kiedyś mi się zdarzyło, bo na moich oczach zamordowano mi matkę, a teraz sytuacja się powtórzyła, więc zamiast zadawać głupie pytania, dawaj ten przeklęty mak! — zawołał kocur. Po chwili jednak zamknął oczy, ocierając pysk łapą; najwidoczniej starał się nieco uspokoić. — Nie spałem od kilku dni, wybacz moją drażliwość.
Mimo początkowej złości, którą medyk darzył rudego wojownika, teraz nie czuł nic więcej, niż zwykłe współczucie. Dlatego też, po rzuceniu krótkiego "nic nie szkodzi", zniknął w ciemnym składziku. Odszukał wzrokiem odpowiedniego zioła i zawinął kilka ziarenek maku w liść buku, wracając do kocura.
— Dzięki... — rzucił Płommieny Ryk. Skowronek dostrzegł, jak znów wziął oddech, jak gdyby zmagał się z potwornym ciężarem w piersi i wskazał łapą miejsce, gdzie medyk miał pozostawić liść.
Nagła zmiana zachowania nie uszła jego uwadze. Pręgowany cętkowanie położył zioło tam, gdzie rudy sobie zażyczył, po czym zerknął na niego niepewnie. Wojownik zjadł przyniesiony medykament, jakby od tego zależało jego życie. Gdy tylko przełknął, nieco się rozluźnił i skierował swe pomarańczowe ślepia na białe lico srebrnego.
— Wszystko w porządku? — zapytał Skowronek, uderzając ogonem o tylne łapy.
— Nic nie jest w porządku. Nie powinno mnie tu być. Nie powinienem był... Ale to zrobiłem... — szepnął pacjent, znów łapiąc oddech. — Przeklęta starucha... Dlaczego tam poszliśmy? Gdybym ją zatrzymał w obozie... Nie doszłoby do tego. Jestem głupi! Teraz zostałem sam... z tą wariatką... Ona mnie wykończy. Jeszcze te dzieci... całkowita klęska. Przodkowie mnie przeklęli — wojownik zaczął szybciej oddychać, nieznacznie poruszając ogonem. — Słabo mi...
Medyka zamurowało. Stał jak słup soli, w milczeniu wysłuchując słów Płomiennego Ryku. Śmierć Obserwującej Gwiazdy z pewnością była dla niego mocnym ciosem, z resztą tak, jak dla każdego z nich, jednak jego reakcja... Wzmianka o "wykończeniu przez nią"... Nie spodziewał się czegoś takiego.
— S-spokojnie... Pomóc ci jakoś? — wybełkotał, robiąc gwałtowny krok w przód.
Płomienny Ryk pokiwał powoli głową.
— Muszę odpocząć. Ostatnim razem to pomogło; to i mak. Siostra nie pogniewa się, jeśli tu z wami jakiś czas zostanę. Nie wpuszczaj tu Ognistej Piękności, no chyba, że chcesz ją otruć. Ona jest obrzydliwa. Taka słodka i naiwna. Już mnie zaczęła dusić tą swoją przytłaczającą miłością. Nie rozumie, że potrzebuje spokoju. Ach... Dlaczego jej nie zeżarły te lisy? — jęknął boleśnie.
— Jeśli ci to pomoże... Myślę, że możesz z nami zostać na jakiś czas, ale będziesz musiał się jeszcze dopytać Pajęczej Lilii, czy aby na pewno jej to nie przeszkadza — odparł, poprawiając się w miejscu. — A co do Ognistej Piękności... Wiesz, że nie musisz z nią być, tak?

<Płomienny Ryku?>

26 stycznia 2025

Jesienne dolegliwości!

Nadeszła Pora Opadających Liści, a z nią kolejne dolegliwości!

POGODA

Z początku trudno zauważyć jakąkolwiek zmianę. W powietrzu wciąż unosi się wszechobecna wilgoć, a skwar uprzykrza wojownikom południowe patrole. Choć z biegiem wschodów słońca coraz częściej można poczuć w futrze chłodny wiatr, deszcze jedynie przybierają na sile, zamieniając wszystkie polany w rozległe bagna. Prawie krok kończy się zanurzeniem łapy w lepkim błocie. Zasilone ulewami rzeki i potoki wylewają się ze swoich koryt, a ich zdradliwy nurt stanowi niebezpieczeństwo dla każdego nieostrożnego pływaka bez względu na gatunek. Zwierzyna nie wyściubia nosa z kryjówek bez potrzeby, przez co wyżywienie klanu staje się coraz trudniejsze. Jedynie nocniaki, dzięki łowionym przez siebie rybom, mogą patrzeć na pozostałych z wyższością. Z największym głodem borykają się jednak leśni samotnicy. Tym samym coraz częściej wkraczają na tereny łowieckie klanów, gotowi do walki nawet o najmniejsze piszczki. 

Dolegliwości odczuwają wymienione niżej koty z:

Klanu Burzy:

Piaszczysta Zamieć - bezsenność
Bobrzy Siekacz - infekcja oka
Szafirkowy Wiatr - biały kaszel
Chomik - kocięcy kaszel
Pożarowa Łapa - przewianie

Klanu Klifu:
 
Judaszowcowy Pocałunek - biały kaszel
Paprociowy Zagajnik - gorączka
Bijąca Północ - zranienie ogona
Pietruszkowa Błyskawica - kłopoty z oddychaniem
Mniszkowa Łapa - szkło w łapie

Klanu Nocy:

Nenufarowy Kielich - wymioty
Mandarynkowe Pióro - biały kaszel
Lagunowa Łapa - ból głowy
Sterletowa Łapa - biały kaszel
Śnieżne Wspomnienie - 
Pylista Burza - infekcja ucha

Klanu Wilka:
 
Sosnowa Gwiazda - chrypa
Lodowy Omen - ból stawu
Pokrzywowy Wąs - przewianie
Sowi Zmierzch - wybicie barku
Jarzębina - gorączka

Owocowego Lasu:
 
Kosodrzewina - popękane poduszki
Żagnica - ugryzienie przez szczura
Listek - biały kaszel
Figa - zatrucie pokarmowe
Traszka - infekcja oka

Samotnicy i Pieszczochy:
 
Cykoriowy Pyłek - ból głowy
Poranek - kolec w łapie
Betelgeza - swędząca infekcja

Choroby kotów, które nie poszły ze swoimi dolegliwościami do medyka i nie zostały wyleczone, przechodzą w II lub III stadium. Dotyczy to kotów z :

Klanu Burzy:

Wszyscy wyleczeni!

Klanu Klifu:
 
Szary Klif - bezsenność > halucynacje
Bławatkowy Wschód - kłopoty z oddychaniem > duszności
Siewczy Letarg - przegrzanie

Klanu Nocy:

Mżący Przelot - infekcja gardła > tymczasowa utrata głosu
Kijankowe Moczary - niestrawność > wymioty 

Klanu Wilka:
 
Zabielone Spojrzenie - kleszcz > infekcja 
Piołunowy Dym - szkło w łapie > infekcja

Owocowego Lasu:
 
Gruszka - ból zęba > zepsucie zęba
Bryza - podrażniona skóra > wypadnięcie futra w danym miejscu 
Kajzerka - użądlenie
Dereńka - gorączka > osłabienie i odwodnienie
Traszka - zwyrodnienie łap > niemożność chodu 

Samotnicy i Pieszczochy:
 
Wszyscy wyleczeni!

 
Koty z dolegliwościami powinny udać się do medyka jesienią.
W przypadku grywalnej postaci należy napisać opowiadanie skierowane do medyka w klanie (jeśli jest on grywalny) lub opisać samemu wizytę u niego. Objawy nie muszą wystąpić od razu po rozpoczęciu zimy - mogą w połowie a nawet i pod koniec.
Jeśli kot zlekceważy dolegliwości (tzn. nie zostaną wyleczone w danej porze roku), mogą się one zaostrzyć i/lub przemienić w gorsze i niebezpieczniejsze choroby.
WAŻNE! Osoby, które same wstawiają swoje opowiadania proszę o dodawanie pod opowiadaniami z leczeniem etykietkę "choroby".
UWAGA! Proszę, żeby pod opowiadaniami z leczeniem (szczególnie NPC!!!), były w liście wymienione imionami koty, które otrzymały kurację!

Od Sowiej Łapy (Sowiego Zmierzchu) CD. Mrocznej Wizji

TW!~ KREW/GORE ~!TW


Słońce powoli pojawiało się na niebie, cienkie promienie słoneczne przebijały przez konary drzew, dochodząc ledwo co do obozu Klanu Wilka. Dziś jest najważniejszy dzień w życiu Sowiej Łapy; mianowanie na wojownika.
Odkąd dołączył do wilczaków jego życie zmieniło się diametralnie. Poznał Mroczną Wizję i rozpoczął szkolenie na wojownika, które miał dziś zakończyć pojedynkiem, a także ceremonią ucznia, nie tylko na wojownika, ale na kultystę.
Według Mrocznej Wizji, był najlepszym do tego kandydatem. A dziś w nocy miał dowieść swoją lojalność właśnie temu kultowi.
- Mroczna Wizjo! - mruknął ciepło do czarnej kotki, która właśnie wychodziła ze swojego legowiska, by zabrać kocurka na jego ostatni trening.
- Tak, Sowia Łapo? - wymruczała
- A co będzie potem? Jak Sosnowa Gwiazda mnie przyjmie jako wojownika? - zapytał zaciekawiony.
Po minie czarnej kotki, było widać, że pytanie od Sowiej Łapy ją zszokowało, ale też zaintrygowało.
- Będziesz wojownikiem! I będziesz służyć Klanowi Wilka, aż po kres swoich dni. - syknęła mrocznie.
Liliowe futro Sowiej Łapy zawiało wraz z mocnym porywem wiatru, który rozbudził cały las do życia. Skinął głową i ruszył za mentorką, w stronę wyjścia.

***

- Dzisiejsza ceremonia rozpocznie się bitwą z jednym uczniem. Jeśli wygrasz tą walkę bezproblemowo, Sosnowa Gwiazda uzna cię za godnego wojownika i mianuje właśnie na niego. Otrzymasz nowe imię oraz rangę. - wymruczała, układając ogon wokół łap - Wieczorem zaś - zaczęła trochę ciszej - musisz sam wytropić samotnika i go zabić, aby złożyć ofiarę Mrocznej Puszczy. Jeśli będziesz gotów, nie zostaniesz tylko wojownikiem, ale jednym z nas. - jej ton był chłodny i poważny. - Pamiętaj, że nie możesz stchórzyć, to będzie hańba! Wierzę w Ciebie, Sowia Łapo.
- Obiecuję, że cię nie zawiodę Mroczna Wizjo. Dołączając do Klanu Wilka również złożyłem ci obietnicę, a dla mnie jest ona najważniejsza. - wymruczał ostro. Wszystko co kotka mu mówiła brał niezwykle poważnie, gdyż była w jego umyśle jak “druga matka”. Ona pozwoliła mu żyć i dała dom, czy mógł się jej odwdzięczyć inaczej, niż mianem “drugiej matki”?
Czarna kotka skinęła głową. Teraz faktycznie przeszli już do obiecanego mu ostatniego treningu. Ponieważ miała się odbyć walka, Mroczna Wizja postanowiła udzielić mu lekcji obrony oraz szybkiego męczenia przeciwnika.

***

Trening poszedł dość sprawnie, a walka wyglądała tak, jak dwóch prawdziwych wojowników. W końcu dorównywał wielu kotom, które ukończyły szkolenie dużo wcześniej, niż on.
Wrócił do obozu, przy boku Mrocznej Wizji, wczesnego południa. Kotka nie miała mu nic do zarzucenia, oprócz lekkiego ociągania się w walce i czekaniu na ruch przeciwnika. Chociaż sam uważał, że walczył perfekcyjnie!
- Przygotuj się Sowia Łapo, to twój dzień - mruknęła i odeszła w głąb obozu, zostawiając go samego.
Przed całą ceremonią miał jeszcze jedną małą rzecz do załatwienia. Ruszył pędem w stronę legowiska uczniów, w którym jak zawsze jego brat przesiadywał. Dołączył do niego w rogu leża.
- Jak się czujemy? - zapytał niepewnie. Miewał ogromną chęć zapytania się o wczorajsze wydarzenia. Czy naprawdę jego brat oszukiwał samego siebie?
- Tak jak zawsze - parsknął z wyraźną obojętnością, siadając. Mgliste oczy przeszyły wzrokiem Sowią Łapę, a ten zadrżał.
- Dziś zostanę mianowany na wojownika.. wiesz o tym prawda? - miauknął niepewnie. Zabłąkana Łapa zmierzył go wzrokiem. - Słuchaj przepraszam, że o to pytam, ale wczoraj… mówiłeś, że Lamętująca Toń uważa cię za niedołężnego i wyraźnie zaprzeczyłeś tym słowom. Może to głupie się wydaje, ale czy ty jesteś ślepy?
Zabłąkana Łapa, wyglądał jakby go piorun uderzył. Wzrokiem błądził po zakamarkach legowiska.
- Jestem! Nie kłamałbym przed swoim bratem, nigdy w życiu - syknął z cichą garstką nienawiści. Sowia Łapa położył uszy po sobie na te słowa. - Spóźnisz się na swoją ceremonię! Idź już - “wyrzucił” go z legowiska wrzaskiem. Nie mając powodu, aby dalej z nim rozmawiać, cofnął się do tyłu.
- Przepraszam, po prostu chciałem się upewnić. Jesteś moim bratem, a brat bratu nigdy nie będzie kłamać. - wymruczał drżącym głosem, prawie łkając, a następnie wyskoczył z legowiska.
Omen otworzył lekko pyszczek patrząc na Sowę z połyskiem w oczach.
- Zaczekaj, Sowo! - krzyknął, widząc jak Sowia Łapa zawraca. - Okej masz rację, kłamałem z tym; nie jestem ślepy! - syknął. Twarz Sowiej Łapy lekko pobladła. - Nie chciałem by ktokolwiek o tym wiedział, więc nie mów o tym nikomu okej?
Sowia Łapa, podszedł do kocurka i otarł się o jego pyszczek, mrucząc cicho. Ich ogony splotły się, a pyszczki styknęły.
- Nie martw się nikomu nie powiem. Pamiętaj, że możesz mówić mi wszystko, jestem twoim bratem, nie losowym kotem. - wymruczał ciepło i polizał Zabłąkaną Łapę za uchem.
- Hej… powodzenia na ceremoni! - wymruczał, z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Dziękuję! Twoja ceremonia, też będzie świetna! Obiecuję, że będę wtedy z tobą. - zamruczał.
Zabłąkana Łapa skinął głową, a liliowy kocur wyszedł z legowiska uczniów z rozchmurzonym wyrazem pyska.
Ruszył przed siebie docierając na główną polanę, na której czekała już na niego Mroczna Wizja, do której popędził niczym wiatr.
- Wszyscy czekają! - prychnęła - rozmawiałeś z Omenem? - zapytała z ciekawością.
- Tak… - mruknął niepewien swoich słów. Co miał jej powiedzieć, przecież był z nią szczery.
- Co ci mówił? - podniosła jedną brew.
- Chciał… chciał życzyć mi powodzenia - zająkał się. Skłamał pierwszy raz od kilkunastu księżyców. Ale to może i lepiej, albo nie? - a.. ale rozmawialiśmy na te tematy, o które go podejrzewałaś - poddał się - nie powiedział mi nic, oprócz tego, że jest ślepy! - zamruczał. Część się zgadzała. Nie powiedział wszystkiego, ale powiedział to co się wydarzyło.
- Sowia Łapo! Brukselowa Łapo - syknęła Sosnowa Gwiazda - pora zaczynać - parsknęła.
Liliowy kocur podszedł bliżej, stając na przeciwko kotki. Zmierzył ją wzrokiem przed bitwą wysuwając pazury. To co przykuło jego uwagę to grubę futro kotki, co utrudniało wykonywanie pewnych ataków, dlatego musiał celować w brzuch, łapy. Poza tym kotka z samego patrzenia wydawała się dziwna. Jej wyraz pyska sugerował, jakby wcale nie chciała toczyć tego pojedynku. Przynajmniej lepiej dla Sowiej Łapy.
- Pojedynek czas zacząć! - syknęła Sosnowa Gwiazda.
Sowa szybko popatrzył na możliwości wykorzystania otoczenia, prócz pustej polany nie widział niczego innego, musiał więc improwizować. O dziwo to kotka postanowiła go zaatakować. Był w stanie to przewidzieć odskakując na bok, kiedy liliowa kotka wylądowała na ziemi miał prostą podkładkę do tego, aby zaatakować i ją zmęczyć.
“Tak jak uczyła Mroczna Wizja.” pomyślał, i rzucił się w stronę kotki obijając od podłoża susami, wylądował na jej ciele z pazurami przybitymi do futra. Na próżno było mu szukać miejsca z mniejszą ilością futra, dlatego podrapał lekko pyszczek odskakując. Nie chciał również zrobić jej poważnych ran, z których powstały by raniące jej wygląd blizny.
Wydał z siebie syk ostrzegawczy, doskakując do przeciwniczki. W jej oczach zauważył nienawiść do jego oraz niechęć co wybiło go z równowagi i dał się zadrapać w bark. Przez zamotanie popełnił tak banalny i głupi błąd, który postawił go na przegranej pozycji przez utratę siły.
Poczuł jak pot zalewa go od środka, a cieknąca krew po barku spływała co raz niżej, zobaczył również kolejne pazury przed jego pyskiem i ocknął się skacząc w tył w ostatnim momencie. Trzepnął uchem i machnął ogonem.
Musiał ją jakoś osłabić, widząc, że kotka nie jest w stanie chętnym do walki. Wykonał prosty mylący ruch, udając że atakuje od lewej strony, tak naprawdę przeskoczył na prawą i rzucił się na nią powalając. Przytrzymał łapą szyję podduszając. “Teraz, albo nigdy”. Spojrzał na odsłonięty brzuch i jednym szybkim ciosem zakończył bitwę wielką, krwawiącą szramą z brzucha.
W oczach kotki, widział tylko ból i łkanie, oraz odbicie siebie, swoich oczu, spanikowanych i przestraszonych przegraną. Na szczęście wygrał.
- Ja Sosnowa Gwiazda - kotka zaczęła, a Sowia Łapa obrócił się w stronę pieńka. - przywódca Klanu Wilka, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tego ucznia. Trenował pilnie, by zdobyć doświadczenie niezbędne do ochrony klanu i jego członków. Polecam go wam jako kolejnego wojownika. Sowia Łapo, czy przysięgasz przestrzegać praw nadanych przez twojego przywódcę i chronić swój klan nawet za cenę życia?
- Przysięgam - wymruczał drżącym głosem. Obrócił się za Brukselkową Łapą, która leżała bezwładnie za nim z opieką Cisowego Tchnienia, która opatrywała jej szramę.
- Mocą naszych potężnych przodków nadaję ci imię wojownika. Sowia Łapo, od tej pory będziesz znany jako Sowi Zmierzch. Klan ceni twoją waleczność i lojalność, oraz wita cię jako nowego wojownika Klanu Wilka.
Sowi Zmierzch spojrzał z uśmiechem na lidera Klanu Wilka, który zeskoczył z pnia. Jej wzrok unosił się wyżej, niż jego ale zdawało się, że również był dumny z ucznia.

***

Liliowy kocur miał wszystko dokładnie zaplanowane. Znaleźć samotnika, ofiarować jej “lepsze życie”, zwabić w pułapkę i zabić pod pretekstem uwierzytelnienia lojalności. Cieszył się, że Mroczna Wizja, Wielka Kapłanka przygotowała go na to wcześniej i opowiedziała o tradycjach Kultystów, podczas jednego z treningów. Dlatego wiedział jak to zrobić, teraz wystarczyło tego dokonać.
Wieczorem Sowi Zmierzch wymknął się z legowiska wojowników aby znaleźć swoją ofiarę. Tak, jak mówiła to Mroczna Wizja, musiał go przyprowadzić w pewne miejsce i również tam zabić, z czym raczej nie miał problemu. Błąkając się samotnie po dziczy natrafił na trop. Nie zwierzęcia, ale innego kota. Zastanowił się, czy jakiś kociak nie jest dziś mianowany na ucznia i nie odbywa swojego nocnego czuwania, lecz szybko odrzucił sobie ten pomysł z głowy.
Popędził za tropem, a jego oczom ukazała się dość mała sylwetka kotki, całej białej jak śnieg z pojedynczymi czarnymi plamami. Musiał udawać brak zagrożenia w jego strony, więc powolnym krokiem podszedł do zwierzęcia.
- Cześć - przywitał się w miarę łagodnie. Jego zielone oczy były pełne blasku i dumy.
Kot nie okazał się równie przyjazny jak on, ponieważ zaczął na niego ostrzegawczo i głośno syczeć.
- Hej, spokojnie nie chcę cię skrzywidzić… samotniku. Wyglądasz na wychudzoną! - mruknął ciepło podchodząc do niej, bez żadnego strachu czy wątpliwości. Przecież obiecał - pochodzę z Klanu Wilka, ale nikt nie musi wiedzieć, że podzielę się z tobą zwierzyną. Jestem dobroduszny i lubię pomagać innym!
Kotka skinęła i niepewnie szła za kotem poruszając się powoli.
- Miejsce gdzie trzymamy zwierzynę, jest poza obozem… trochę dziwne nie? W każdym razie to niedaleko! - machnął ogonem przyspieszając tempa. - nie tylko zwierzynę mamy! - zachęcił ją - nasz przywódca uwielbia samotników, gdyż sam nim był.. - skłamał, chociaż wiarygodnie - z chęcią zapewni ci lepsze życie. W ogóle jak się nazywasz? - zapytał.
- Jestem Wichura, a ty? - zapytała ze spokojem w głosie, zdawało się, że uwierzyła Sowiemu Zmierzchowi.
- Sowi Zmierzch… - wymruczał - jeszcze chwila. - dodał zbliżając się do granicy ich terytorium, za którym był najzwyklejszy pusty las, niezadomowiony przez żaden z klanów.
Zbliżając się do umówionego punktu oceniał kotkę pod każdym możliwym względem. Miała krótkie i smukłe ciało przez które mógł łatwo ją zadrapać. Słabą mocą kotki na pierwszy rzut oka, była jej rana na barku, która była wielkim strupem co jeszcze bardziej ułatwiło mu to zadanie.
- Już… jesteśmy - wymruczał wprowadzając kotkę w małą polankę otoczoną drzewami.
Doprowadził ją do reszty kultu, która otoczyła go jak i samotniczkę. Zerknął się wzrokiem z Mroczną Wizją, nabierając powietrza w płuca.
- Wybacz, taka tradycja w Klanie Wilka, kto dopuścił się zdrady, musi zabić kota, aby ponownie uzyskać lojalność - wysunął pazury. Jego wzrok był ostry i pewny siebie.
Wichura złożyła uszy po sobie, lecz nie miała jak uciec, gdyż reszta kotów dokładnie pilnowała, by nikomu nie dało się stąd uciec.
Sowi Zmierzch zaś nie próżnował i doskoczył samotniczki, i przelewalając ją na ziemię oddał cios w pysk, zsuwając się w stronę karku. Jeśli miał to zrobić, to szybko. Wymierzając cios w stronę szyi, przypomniał sobie wzrok Brukselkowej Łapy, stając jak oszołomiony. Czy właśnie się wycofywał? Nie. Nigdy.
- Sowi Zmierzchu, walcz! - syknęła Mroczna Wizja do dawnego ucznia, wybijając go z transu.
Liliowy kocur wydał pewny siebie cios w szyje i przejechał aż do brzucha, przecinając wszystkie najważniejsze naczynia, żyły i tętnice. Wichura wydała z siebie, żałosny pisk i uderzyła głową od zaczerwienioną od krwi trawę.
Sowa uniósł głowę dumnie pomachując ogonem dumnie. Zabił samotniczkę, dla kultu. Nie było mu z tym źle, wręcz przeciwnie. W końcu zrobił to dla Mrocznej Wizji.
- Gratuluję Sowi Zmierzchu, mój były uczniu. Okazałeś się wielką odwagą i lojalnością dla kultu, oraz przeszedłeś test lojalności. - kocur mruknął w podziękowaniu, skinając łbem. - Ja, Mroczna Wizja, Wielki Kapłan kultu Mrocznej Puszczy, naznaczam cię w imię naszych przodków. Czy jesteś gotowy przyjąć na siebie nasze znamię jako dowód inicjacji?
- Tak - pokłonił się Mrocznej Wizji z szacunkiem
- Zatem otrzymasz ode mnie znak, który pozostanie z tobą aż do śmierci i zawsze będzie przypominał ci o przynależności do kultu.
Kotka podeszła do Sowiego Zmierzchu i oderwała kawałek ucha. Na szczęście ten nie wydał z siebie żadnego pisku z bólu, gdyż trzymał wszystko w sobie.
- Tej nocy, zgodnie z wolą Mrocznej Puszczy, przyjmujemy cię oficjalnie jako pełnoprawnego członka naszej grupy. Wierzymy, że będziesz wiernie służyć naszym przodkom i działać na rzecz kultu, abyśmy nigdy nie upadli.
Mroczna Wizja podeszła do samotnika, przy której stał Sowi Zmierzch, a następnie odcisnęła krew z samotnika na jego czole. Po tym czynie, rozeszły się wiwaty i okrzyki, w których Sowa po raz drugi mógł usłyszeć wiwat swojego imienia. Nie tylko jako wojownik, ale jako kultysta.

Od Chomik

Kociaki bawiły się podczas pory zielonych liści na zewnątrz. Było bardzo ciepło, a słońce nie oszczędzało żadnego kota, dlatego najlepiej było skryć się w cieniu. Kociaki postanowiły się pobawić w Klany. W końcu to była ich ulubiona zabawa! Dość klasyczna, lecz przyjemna. Musieli wybrać, kto będzie kim, tak więc Chomik wyszła pierwsza na środek.
– To ja chcę być Chomiczą Gwiazdą, liderką Klanu Burzy! – powiedziała dość dumnie, bowiem wierzyła, że zasługuje na rolę lidera. W końcu była najlepsza i nikt nie mógł zaprzeczyć. Popielica też wyszła na środek, wyglądało na to, że nie była zadowolona z propozycji siostry.
– Często jesteś liderem Klanu Burzy! A ja nie chcę być liderem wrogiego klanu, więc zamieńmy się – podała sugestię kotka, lecz Chomik nie wygląda na taką, co chciała łatwo zrezygnować z pozycji rządzenia ulubionym klanem.
– Dlaczego mam ci ustąpić? Byłam pierwsza z zaklepaniem Klanu Burzy, nie ty! Więc musisz mi ustąpić. – Popatrzyła na siostrę, mając nadzieję, że ta się podda, ale popielica rzuciła jej niezbyt zadowolone spojrzenie.
– Nie zamierzam być liderem wrogiego klanu, jesteś i tak częściej liderem Klanu Burzy, więc możesz ustąpić – powiedziała, zbliżając się do siostry, a z każdym krokiem napięcie między nimi wzrastało.
– Ach, tak? Chyba sobie śnisz! – Donośnie miauknęła chomik, kotki już miały się na siebie rzucić, lecz Myszka weszła pomiędzy nie.
– A może pogracie w kamień, liścia i pazur? Wtedy rozstrzygniemy, kto będzie liderem klanu burzy, a przegrany będzie liderem innego klanu. – Kotki zwróciły na nią uwagę, po czym zgodziły się jednocześnie, by w ten sposób zadecydować, kto będzie przywódcą ich ulubionego klanu.
– Jestem za! Przynajmniej Popielica w końcu uzna mi rację, że to ja powinnam być liderem Klanu Burzy – powiedział Chomik, dumna z siebie i pewna swej wygranej. Jej siostra tylko przewróciła oczami, jakby uznała, że ta uwaga była niepotrzebna. Siostry więc wyciągnęły łapy i odliczały do trzech. Gdy już odliczyły, to pokazały łapy, jednak każdej wyszedł liść - czyli miały remis. Dlatego też zaczęły znowu odliczać do trzech i gdy już się skończyło, to obie miały znowu ten sam symbol, tylko tym razem pazury. Uznały więc, że za trzecim razem musiało się udać, a chomik miała nadzieję, że to ona wygra, bo przecież musiała w końcu. Nie pozwoliłaby na to, aby Popielica grała jej ulubionym klanem; tak więc odliczyły do trzech, jednak chomik niestety miała wielkiego pecha, bo, gdy dała pazur, to Popielica dała kamień, a kamień łamał pazur. Tak więc Popielica została liderką Klanu Burzy, a chomik wrogiego klanu.
– To niesprawiedliwe! Mam nadzieję, że mój klan wygra z twoim, a zagram klanem klifu – powiedziała dość obrażona Chomik, więc gdy Popielica stała się Popielicową Gwiazdą, liderką Klanu Burzy, a chomik Chomiczą Gwiazdą, która była liderką Klanu Klifu, to wybrały sobie wojowników: Myszka chętnie przystąpiła do popielicy, zaś chomik musiała się zadowolić swoim bratem, Świerszczykiem, za którym za bardzo nie przepadała… W końcu był kocurem, więc jak mogła go tolerować. Przecież Norniczy Ślad mówiła, że kocury są słabe. Tak więc uznawała swojego brata za słabego. Uznała, że wygrana ze Świerszczykiem u boku będzie trudniejsza, dlatego podeszła do niego, choć niechętnie.
– Pamiętaj, musimy postarać się wygrać – powiedziała do niego, po czym przystąpili do zabawy, a Popielica zaczęła.
– Chomiczo Gwiazdo, jako, że weszłaś na moje tereny, to musimy zacząć wojnę, dlatego wyzywam cię na pojedynek! – powiedziała walecznie Popielica, zaś Chomik tylko odpowiedziała:

– Skoro tak, to zgadzam się na wojnę, Popielicowo Gwiazdo! Będę dzielnie bronić mojego klanu! – Skoczyła na siostrę, po czym kociaki zaczęły się bawić. Chomik walczyła z popielicą, zaś Świerszcz toczył pojedynek z Myszką. Na początku Chomik miała przewagę, lecz Popielica ją prześcignęła w tym i już był remis. Losy pojedynku były bardzo niepewne.
– Poddaj się, Popielicowo Gwiazdo! – Chomik przygniotła swoją siostrę, lecz ta odpowiedziała.
– Nigdy, Chomiczo Gwiazdo! Póki żyję, mój klan też będzie żyć! – kotka zrzuciła siostrę z siebie. Kotki nadal toczyły pojedynek jako liderki klanów, jednak Chomik nagle ujrzała, że Świerszcz został pokonany przez Myszkę. Nie wiedziała, jak do tego doszło. Jak jej brat mógł przegrać z wojowniczką z Klanu Burzy? Przecież miał z nią wygrać, co za nieszczęście mieć słabego brata! Popielica, widząc to, obaliła Chomik. Kotka leżała na ziemi, a Popielica powiedziała tylko:
– Klan Burzy wygrał! Musisz się z tym pogodzić, Chomicza Gwiazdo. Przejmujemy Klan klifu! – Chomik jednak nie było z tego zadowolona. Przecież ona w zabawach lubiła wygrywać, a przegrała, co było niemiłe dla niej. Przecież jak przegrana może być fajna? Chomik była obrażona i wściekła, a najbardziej na brata, bo gdyby nie przegrał, to może jej klan by wygrał, ale nie zdążyła mu tego powiedzieć, bo ze żłobka wyszła ich mama, Przeplatka.
– Widzę, że się fajnie bawicie! Niestety musicie wracać do żłobka, to czas na waszą drzemkę. – Kociaki wydały z siebie pomruk niezadowolenia. W końcu chcieli się jeszcze bawić.
– A nie możemy zostać jeszcze na dworze przez chwilę? – zapytała Myszka, robiąc wielkie oczy, ale ich matka tylko westchnęła.
– Niestety skarby, musicie już iść spać, zwłaszcza, że przebywanie na takim słońcu niezbyt wam służy – powiedziała delikatnie i troskliwie do swoich pociech, po czym odczekała, aż wejdą do żłobka. Popielica weszła pierwsza, Myszka druga, Świerszczyk trzeci, a Chomik ostatnia. Rzucała zdenerwowane spojrzenie na Świerszczyka, bo przegrała, a miała wygrać.

Od Mureny (Murenowej Łapy) do Łuski (Sterletowej Łapy)

Kilka księżyców wcześniej

Leżała ze spokojem na miękkim posłaniu z mchu, lustrując pomarańczowymi ślepiami rodzeństwo. Kociaki zajmowały się swoimi zwykłymi, przyziemnymi sprawami, całkowicie ignorując istnienie czarno-białej kotki.
O dziwo były wyjątkowo spokojnie. Ciszę przerywał tylko jej sam, równomierny oddech i od czasu do czasu tupot kocięcych łapek. Żadnych krzyków, pisków, czy odgłosów dziecięcych zabaw. Wszystkie bowiem maluchy zapatrzone były w swą matkę, poświęcając jej tyle uwagi, niczym najcenniejszemu skarbowi. Murena również mimowolnie zerkała na rodzicielkę, upewniając się, czy aby na pewno Laguna nie otrzymuje zbyt wiele uwagi od Mandarynkowego Pióra. Leniwie przenosząc wzrok po wszystkich kotach w żłobku, jej spojrzenie w końcu natrafiło na Łuskę. Kocur siedział z boku, również spoglądając w kierunku arlekina. Murena z gracją podniosła się i machnąwszy ogonem, zbliżyła się do dymnego. Zatrzymała się obok niego, po czym przycupnęła na ziemi.
— Co porabiasz, Łusko? — zagadnęła, odwracając głowę w kierunku brata.
Książe uniósł leniwie powieki, przesunął ogonem po ziemi i nieznacznie przechylił łeb w jej stronę.
— Myślimy teraz nad... No, nie wiemy nad czym. Chyba po prostu obserwujemy mamę i patrzymy, jak Laguna zabiera wszystkie pochwały — prychnął zniesmaczony rozmówca, przejeżdżając językiem po pysku. — Też chcemy, żeby nas pochwaliła.
Kotka podniosła delikatnie brew, ponownie przenosząc wzrok na Lagunę. Rzeczywiście, matka siedziała przy kocurze, opowiadając mu coś z uśmiechem.
— Nie przejmuj się, to tylko złudzenie — stwierdziła. — On wcale nie jest taki najlepszy we wszystkim... Przynajmniej tak myślę. Z resztą, któż to widział, być najlepszym we wszystkim!
Machnęła powoli ogonem, nie do końca wierząc w swoje własne słowa. Przez jej głowę przebiegło mnóstwo myśli, a wszystkie opierały się na jednym, wręcz banalnym zagadnieniu: “ja muszę być najlepsza”. Kocur przerwał tok myśli Mureny, swoim cichym westchnieniem.
— No, chyba nikt — mruknął z powątpiewaniem. — Zastanawiamy się, dlaczego mama woli jego od nas! My też się staramy... No i chcielibyśmy być kochanymi i we wszystkim najlepsi. Oczywiście chcemy też, abyś ty również była!
Powinna się smucić. Przecież jej brat czuł się niedoceniany! Zamiast tego na jej pysk wkradł się delikatny uśmiech, a kącik ust powędrował do góry.
— Przecież jesteś kochany i to bardzo! Oh, co żeś sobie ubzdurał?
Murena trąciła żartobliwie czarnego łapą, starając się dodać mu tym gestem otuchy. Łuska uśmiechnął się od ucha do ucha i odwzajemnił pacnięcie. Jego cichy śmiech poniósł się po żłobku. Dźwięk ten, choć bardzo nieoczekiwany, brzmiał dla pomarańczowookiej wspaniale, niczym milion małych, wesołych dzwoneczków lub wróżek.
— No… My… Ten… Znasz zabawę w historię?
Nieoczekiwana zmiana tematu nieco zaniepokoiła Murenę, jednak nie postanowiła się tym długo zamartwiać. Jej pysk jakby rozpromienił się, na dźwięk tego pięknego, urzekającego słowa, jakim była “historia”. Poprawiła się w miejscu, przejeżdżając językiem po klatce piersiowej.
— Nie, nie słyszałam o tym. Jednakże jestem pewna, iż będzie wspaniała! Wyjaśnisz mi, o co chodzi?
Kocur odchrząknął, wstając.
— Patrz — powiedział, na wpół czołgając się, a na wpół idąc w stronę wyjścia z legowiska. Wskazał łapą na pierwszego lepszego kota. — Nie znamy go. Ty pewnie także. Historie polegają na tym, że wybierasz jakiegoś obozowicza, którego jeszcze nie poznałaś i wymyślasz, co teraz się wydarzyło w jego życiu. To prawie jak poezja!
Przyjrzeli się kotce, którą ówcześnie wskazał Łuska. Niebieskie oczy, długie czarno-białe futro, sprężysty krok.
— To jest Nurkująca Czapla. Jej partner, Szczerbaty Boberek, wyłowił jej przed chwilą okonia. Chciałaby się cieszyć, ale ta ryba niegdyś była ulubionym przysmakiem jej siostry, Kwiecistego Wybrzeża. Pogrążona w żałobie idzie pomarzyć nad jej grobem.
Kocur spojrzał wyczekująco na Murenę.
— Teraz twoja kolej.
Koteczka rozejrzała się, w poszukiwaniu jakiegoś kota. Jej oczom ukazał się niewysoki, bury kocur, o białym zadzie.
— O, widzisz go? To Sowi Wrzask. Zakochał się w wojowniczce z innego klanu, Chryzantemowym Powiewie, jednak później zmuszony był zerwać z nią kontakt, dla dobra Klanu Nocy. Kilka księżyców później dowiedział się, że kotka znalazła sobie partnera i zmarła przy porodzie, zostawiając na świecie dwójkę, osamotnionych, chorowitych kociaków. Kocur właśnie zmierza do medyka; pewnie złapał jakieś przeziębienie lub inną błahostkę.
Po tych słowach brat spojrzał na nią z powątpiewaniem.
— Nie wiemy, czy fajnie się tak bawić. Twoja historia jest smutna i nie zawiera ani krzty nadziei! My na przykład sądzimy, że Nurkująca Czapla szybko otrząśnie się z żałoby i jej relacja ze Szczerbatym Boberkiem się wzmocni. Nadzieja jest ważna.
— Doprawdy, wierzę ci, ale co to za historia, bez tragicznego romansu? Poza tym, Sowi Wrzask na pewno kiedyś otrząśnie się po śmierci ukochanej i pozwoli sobie na szczęście. Nadzieja jest ważna, chociaż czasem jej braknie.
— Może — przyznał kocur. — Teraz ja. Tym razem napotkaliśmy na swojej drodze Piaszczystą Cieśninę. Jest ona z natury dość ułożoną kotką, elegancką, wyrafinowaną, a w klanie niegdyś była jednym z najbardziej szanowanych kotów. Do czasu. Zaczęła flirtować z piękną i uwodzicielską kotką, Tancerką Dnia i Nocy. Piasek zaczęła być manipulowana. W końcu, pod karą śmierci, zgodziła się brutalnie zamordować swego ojca. Wypruła jego flaki na światło dzienne, a głowę nabiła na pal. Piaszczysta Cieśnina, bojąc się konsekwencji swego czynu, pod osłoną nocy wyznała bratu o popełnionej zbrodni. Tancerce jednak nie umyka żaden szczegół - przewidziała jej czyny. Udusiła jej brata, a ją samą pozbawiła głosu. Klan zobaczył to zbiorowisko w takim stanie - nikt jednak nie był w stanie opowiedzieć im, co się wydarzyło tamtej nocy. Wiec z czasem Piaszczysta Cieśnina odeszła w zapomnienie, samotna, do końca wygryziona poprzez straszliwą tajemnicę, którą nosi na barkach. Jest to jednak zbyt duży ciężar. Siedzi nad jagodami cisu i myśli o szybkiej śmierci... Jednak boi się. Bo w głębi jest tylko zranioną duszyczką.
Czarno-biała wzdrygnęła się. Jej wnętrzności wykręciły się na wszystkie strony, gdy wyobraziła sobie przerażające, brutalne sceny z opowieści Łuski. Ta cała zabawa przestała jej się podobać.
— To straszne! Przed chwilą sam mówiłeś, że moja historia ma zbyt mało nadziei, a teraz stworzyłeś taką brutalną i gruboskórną. Nie wiem, czy mi się podoba... Może opowiedzmy coś... Mniej krwawego?
Kocur wzruszył obojętnie ramionami.
— W sumie, czemu by nie? Co chcesz teraz robić?
— Bo ja wiem… Najchętniej pobawiłabym się w wodzie, ale nie wiem, czy mama pozwoli nam wyjść.. Na dworze jest strasznie zimno!
Łuska pokiwał powoli głową, jakby w zamyśleniu wygładzając sierść na karku.
— W takim razie może po prostu posiedzimy?
Skinęła łebkiem, owijając ogon wokół łap. Czuła, że historia dymnego będzie jej się śnić po nocach... I to nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu.

───⊹⊱✫⊰⊹───

Z pyska kotki zwisała mała, szara mysz, kołysząc się w rytm kroków uczennicy. Od jej pierwszej lekcji polowania nie minęło wiele czasu, toteż ciągle polowanie nie szło jej zbyt dobrze i słabe stworzonko było jednym z nielicznych zwierząt, które była w stanie upolować. Mimo to Algowa Struga dumnie kroczyła obok niej, uśmiechając się od ucha do ucha; najwidoczniej małe postępy bardzo ją zadowalały, chociaż któż to wiedział - wojowniczka prawie ciągle chodziła rozpromieniona i Murena sama już nie wiedziała, czy to dobrze, czy źle.
Zostawiając rozmyślania na bok, uczennica wraz z ciotką wkroczyły do obozu, kierując się od razu do stosu ze zwierzyną. Tam też zostawiły ofiary i, pożegnawszy się, każda z nich powędrowała w swoją stronę.
Gdy już księżniczka pozbyła się "zbędnego balastu", swój dostojny krok skierowała ku legowisku uczniów, z zamiarem wyczyszczenia sierści i krótkiego odpoczynku. Poruszyła uszami, wchodząc do jamy. W środku panował względny chłód. Tylko kilka zbłąkanych promieni wpadało przez szpary do legowiska, rzucając cienie na kamienne ściany oraz blade smugi światła na mchowe posłania uczniów. Murena zbliżyła się do swojego gniazdka, znajdującego się w ciasnym kącie, prawie od razu przy wyjściu i położyła się na miękkiej, zielonej wykładzinie, obrzucając swoje przedmioty osobiste krótkim spojrzeniem. Ości ryb, skrzydełka owadów, kilka przypadkowo znalezionych piór, kamyczków, liści, kwiatów i innych niezbyt przydatnych przedmiotów, dekorujących jej przestrzeń; wszystko to znajdowało się, tak, jak zawsze, na swoim miejscu. Jeszcze przed przejściem do pielęgnacji, koteczka szybko zerknęła pod posłanie, czy aby na pewno dalej znajdowało się tam jej łabędzie pióro, czule schowane pod leżem. Zaraz po upewnieniu się, iż jakimś dziwnym trafem ozdoba nie zniknęła, zabrała się za popołudniową toaletę. Przejechała językiem po swojej klatce piersiowej, następnie przechodząc do ogona oraz łapek. Dopiero po chwili spostrzegła, że w legowisku pojawił się ktoś nowy - Łuska.
— Cześć — rzuciła, przerywając na moment czyszczenie.

<Bracie, co u ciebie?>

[1319 słów]

[przyznano 26%]