BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

Ostatni czas nie okazał się zbyt łaskawy dla Nocniaków. Poza nowo odkrytymi terenami, którym wielu pozwoliły zapomnieć nieco o krwawej wojnie z samotnikami, przodkowie nie pobłogosławili ich niemalże niczym więcej. Niedługo bowiem po zakończeniu eksploracji tajemniczego obszaru, doszło do tragedii — Mątwia Łapa, jedna z księżniczek, padła ofiarą morderstwa, którego sprawcy jak na razie nie odkryto. Pośmiertnie została odznaczona za swoje zasługi, otrzymując miano Mątwiego Marzenia. Nie złagodziło to jednak bólu jej bliskich po stracie młodej kotki. Nie mieli zresztą czasu uporać się z żałobą, bo zaledwie kilka wschodów słońca po tym przykrym wydarzeniu, doszło do prawdziwej katastrofy — powodzi. Dotąd zaufany żywioł odwrócił się przeciw Klanowi Nocy, porywając ze sobą życie i zdrowie niejednego kota, jakby odbierając zapłatę za księżyce swej dobroci, którą się z nimi dzielił. Po poległych pozostały jedynie szczątki i pojedyncze pamiątki, których nie zdołały porwać fale przed obniżeniem się poziomu wód, w konsekwencji czego następnego ranka udało się trafić na wiele przykrych znalezisk. Pomimo ciężkiej, ponurej atmosfery żałoby, wpływającej na niemalże wszystkich Nocniaków, normalne życie musiało dalej toczyć się swoim naturalnym rytmem.
Przeniesiono się więc do tymczasowego schronienia w lesie, gdzie uzupełniono zniszczone przez potop zapasy ziół oraz zwierzyny i zregenerowano siły. Następnie rozpoczęła się odbudowa poprzedniego obozu, która poszła dość sprawnie, dzięki ogromnemu zaangażowaniu i samozaparciu członków klanu — w pracach renowacyjnych pomagał bowiem niemalże każdy, od małego kocięcia aż po członków starszyzny. W konsekwencji tego, miejsce to podniosło się z ruin i wróciło do swojej dawnej świetności. Wciąż jednak pewne pozostałości katastrofy przypominają o niej Nocniakom, naruszając ich poczucie bezpieczeństwa. Zwłaszcza z krążącymi wśród kotów pogłoskami o tym, że powódź, która ich nawiedziła, nie była czymś przypadkowym — a zemstą rozchwianego żywiołu, mszczącego się na nich za śmierć członkini rodu. W obozie więc wciąż panuje niepokój, a nawet najmniejszy szmer sprawia, że każdy z wojowników machinalnie stroszy futro i wzmaga skupienie, obawiając się kolejnego zagrożenia.

W Klanie Wilka

Ostatnio dzieje się całkiem sporo – jedną z ważniejszych rzeczy jest konflikt z Klanem Klifu, powstały wskutek nieporozumienia. Wszystko przez samotniczkę imieniem Terpsychora, która przez swoją chęć zemsty, wywołała wojnę między dwoma przynależnościami. Nie trwała ona długo, ale z całą pewnością zostawiła w sercach przywódców dużo goryczy i niesmaku. Wszystko wskazuje na to, że następne zgromadzenie będzie bardzo nerwowe, pełne nieporozumień i negatywnych emocji. Mimo tego Klan Wilka wyszedł z tego starcia zwycięsko – odebrali Klifiakom kilka kotów, łącznie z ich przywódczynią, a także zajęli część ich terytorium w okolicy Czarnych Gniazd.
Jednak w samym Klanie Wilka również pojawiły się problemy. Pewnego dnia z obozu wyszli cali i zdrowi Zabłąkany Omen i jego uczennica Kocankowa Łapa. Wrócili jednak mocno poobijani, a z zeznań złożonych przez srebrnego kocura, wynika, że to młoda szylkretka była wszystkiemu winna. Za karę została wpędzona do izolatki, gdzie spędziła kilka dni wraz ze swoją matką, która umieszczona została tam już wcześniej. Podczas jej zamknięcia, Zabłąkany Omen zmarł, lecz jego śmierć nie była bezpośrednio powiązana z atakiem uczennicy – co jednak nie powstrzymało największych plotkarzy od robienia swojego. W obozie szepczą, że Kocankowa Łapa przynosi pecha i nieszczęście. Jej drugi mentor, wybrany po srebrnym kocurze, stracił wzrok podczas wojny, co tylko podsyca te domysły. Na szczęście nie wszystko, co dzieje się w klanie jest złe. Ostatnio do ich żłobka zawitała samotniczka Barczatka, która urodziła Wilczakom córeczkę o imieniu Trop – a trzy księżyce później narodził się także Tygrysek (Oba kociaki są do adopcji!).

W Owocowym Lesie

Społecznością wstrząsnęła nagła i drastyczna śmierć Morelki. Jak donosi Figa – świadek wypadku, świeżo mianowanemu zwiadowcy odebrały życie ogromne, metalowe szczęki. W związku z tragedią Sówka zaleciła szczególną ostrożność na terenie całego klanu i zgłaszanie każdej ze śmiercionośnych szczęki do niej.
Niedługo później patrol składający się z Rokitnika, Skałki, Figi, Miodka oraz Wiciokrzewa natknął się na mrożący krew w żyłach widok. Ciało Kamyczka leżało tuż przy Drodze Grzmotu, jednak to głównie jego stan zwracał na siebie największą uwagę. Zmarły został pozbawiony oczu i przyozdobiony kwiatami – niczym dzieło najbardziej psychopatycznego mordercy. Na miejscu nie znaleziono śladów szarpaniny, dostrzeżono natomiast strużkę wymiocin spływającą po pysku kocura. Co jednak najbardziej przerażające – sprawca zdarzenia w drastyczny sposób upodobnił wygląd truchła do mrówki. Szok i niedowierzanie jedynie pogłębił fakt, że nieboszczyk pachniał… niedawno zmarłą Traszką. Sówka nakazała dokładne przeszukanie miejsca pochówku starszej, aby zbadać sprawę. Wprowadziła także nowe procedury bezpieczeństwa: od teraz wychodzenie poza obóz dozwolone jest tylko we dwoje, a w przypadku uczniów i ról niewalczących – we troje. Zalecana jest również wzmożona ostrożność przy terenach samotniczych. Zachowanie przywódczyni na pierwszy rzut oka nie uległo zmianie, jednak spostrzegawczy mogą zauważyć, że jej znany uśmiech zaczął ostatnio wyglądać bardzo niewyraźnie.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Miot w Klanie Wilka!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Klifu!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Wilka!
(jedno wolne miejsce!)

Zmiana pory roku już 3 sierpnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

11 sierpnia 2025

Od Słonecznego Fragmentu

Współczuł Zawodzącemu Echu utraty matki. Dopiero co czarny stracił brata z łap ducha ich własnej babki. Słoneczny Fragment był w stanie zrozumieć jego ból. On również stracił bliskie sercu mu koty, jednego po drugim. Nawet jeśli z częścią z nich tak naprawdę nie łączyły go więzy krwi, nie mógł puścić w niepamięć chwil, które z nimi spędził. Zarówno tych dobrych i złych. Dłuższych i krótszych.
Żałował słów wypowiedzianych prosto w pysk Margaretkowego Zmierzchu w legowisku, jak również żałował, że kocica nigdy nie pozna prawdy z jego pyska na temat jego prawdziwego pochodzenia. A może z chwilą przejścia do świata zmarłych zyskała tę wiedzę? Być może tak samo było w przypadku Kruczego Tańca, dlatego też wojownik uznał kremowego za kota godnego do pełnienia funkcji przewodnika.
Podniósł się z trawy, pozwalając prawdziwej rodzinie pożegnać się ze zmarłą, mając nadzieję, że uczucie bycia intruzem zniknie.
Nie zniknęło.
W niedługim czasie po śmierci partnerki lidera, również i jej siostra zaginęła, chociaż czy można powiedzieć o zaginięciu, jeśli tak naprawdę odeszła z własnej woli w świat? Przynajmniej takie wieści przekazała bratankowi Pajęcza Lilia, gdy zapytał się rudej o ciocię Bajkę. Smutek w jej oczach z powodu utraty sióstr udzielał się Słonecznemu Fragmentowi, dlatego też zaoferował swój ogon do otarcia łez z pyska kocicy. Odmówiła, obdarowując błękitnookiego ciepłym uśmiechem, który sprawiał, że kocur nie miał serca wyznać, że tak naprawdę nie są rodziną w obawie, że ich relacja mogłaby ulec zmianie. Pajęcza Lilia mimo wszystko było jego ukochaną ciocią i nie chciał tego zepsuć. Nawet jeśli zdawał sobie sprawę, że chociaż ona powinna znać prawdę o tym, że nie jest synem Nagietka. Był jej to winien, prawda?
~~~
– Nie przepadam za Porą Nagich Drzew... – miauknął Słoneczny Fragment przemierzając ośnieżone połacie niegdyś kwiecistych łąk. Długie, grube kremowe futro zapewniało izolację przed zimnym wiatrem, jednak jego długość powodowała, że przy każdym kroku do końcówek futra przy łapach kocura przyczepiały się grudki śniegu. – A ty, Burzowa Łapo?
– G-głupie pytanie... M-może odpuścimy dzisiejszy trening i wrócimy do obozu? – zaproponował kocur, szczękając zębami. – P-proszę, Panie mentorze.
Słońce roześmiał się donośnie, gdy tylko Perseusz zwrócił się do niego per "Pan".
– Wrócimy, wrócimy... Jednak nim to zrobimy sprawdźmy jeszcze zachodnią granice... – zaproponował, jednak Burzowa Łapa zagrodził mu drogę w kierunku Kamiennych Strażników
– Nie. Wracamy do obozu. – Zażądał, uderzając ogonem o śnieg. – Nikt o zdrowych z-zmysłach w taką pogodę nie zapuści się na n(w)asze tereny... A-apsiu!
Westchnął. Mimo, że coś, jakaś magiczna nieznana siła wyższa ciągnęła go w stronę granicy z Klanem Klifu i Klanem Nocy, uległ uczniowi, który jako pierwszy ruszył w drogę powrotną do obozowiska. Niebieski kocur żwawo przebierał łapami, pokonując kolejno śnieżne przeszkody, które zafundował opad śniegu. W pewnym momencie zrównał kroku z przewodnikiem i oparł się o bok kocura.
– Z-zazdroszczę ci długiej s-sierści...
– Jesteś pewny? Może i porą nagich drzew jest zbawieniem, lecz porą zielonych liści utrapieniem. Wplątuje się w nią dosłownie wszystko! Od liści po małe żyjątka, jak myszy... Muszę dłużej ją pielęgnować, a ty raz, dwa otrzepiesz się z brudu i kurzu. – Zauważył, szturchając łbem byłego samotnika
– C-co racja, to racja – przytaknął, odpowiadając już po chwili na zaczepkę. – Ugh. Niech te magiczne kocięta Alby się na coś przydadzą i sprawią, że stopnieje ten śnieg... Wtedy zacznę czcić wasz Klan Gwiazdy i będę wychwalał ich codziennie.

Od Wróżki

Wróżka w końcu mogła się przyjrzeć pyskom kotów, które ich odwiedzały. Spoglądała w tej chwili na jedną z szylkretek, której głosu i zapachu nie rozpoznała. Prawdopodobnie odwiedziła ich w żłobku po raz pierwszy. Koteczka obdarowała uśmiechem przewodniczkę, niestety ta nie odwzajemniła uśmiechu kocięcia. Jej spojrzenie i wyraz pyska były jedną wielką zagadką dla malucha, nie będącego w stanie odgadnąć tego, co myśli kocica. Przynajmniej na ten moment nie miała takiej mocy, tak samo jeszcze nie śniła Gwiezdnych Snów. Na szczęście tata mówi, że to się zmieni i za niedługo również i ona będzie potrafiła przekazywać słowa Klanu Gwiazdy.
– Kwiecista Kniejo! – odezwał się ojciec, kierując swe kroki w stronę kocicy. – Jestem wielce rad, że w końcu zdecydowałaś się odwiedzić mnie i moje potomstwo w żłobku. – wymruczał. – Spójrz tylko na jej przepiękne oczy w kolorze wrzosów. Nadal uważasz, że nie są wybrańcami, którzy mają przynieść zbawienie Klanu Burzy?
– Nadal. – Mówiąc to, uderzyła ogonem o podłoże kociarni. Prychnęła coś niezrozumiałego pod nosem, sprawiając, że koteczka się wzdrygnęła. – Po prostu na własne oczy chciałam zobaczyć, o co to całe wielkie halo wokół ich narodzin – rzuciła kocica, ponownie skupiając spojrzenie na Wróżce. – Koty o białym futrze występują również w pozostałych klanach i poza nimi, więc nie ma w nim nic wyjątkowego. A ich oczy... Na pewno jest na to jakieś wytłumaczenie. Może je czymś napoiłeś, co zmieniło ich kolor, aby ciągnąć te szopkę. Albo są po prostu chore i...
– Bzdura. – fuknął urażony Alba. – Nie są chore, tylko wyjątkowe. I niczym ich nie musiałem poić! Doprawdy, aby takie słowa padały z pyska przewodniczki... – Mówiąc to, otulił ogonem córkę, która z dużym zainteresowaniem przez cały czas przysłuchiwała się ich rozmowie, nawet jeśli była nieco wystraszona.
Mimo, że Kwiecista Knieja opuściła żłobek, ojciec przez długi czas wyglądał na niezadowolonego po jej wizycie.
W tym samym czasie Leszczynowa Wiązka spała w legowisku razem z Białym, a Lotos rozmawiał z Pajęczą Lilią. Tematem ich rozmowy prawdopodobnie były Gwiezdne Snu, których jej brat doświadczał. Koteczka zazdrościła bratu, że jako pierwszy z całej ich trójki zyskał dar, nie zdając sobie sprawy, że ktoś jeszcze maczał w tym swoje łapska, aby kocurek głosił słowo Boże. Alba kazał się małej kruszynce za bardzo tym wszystkim nie przejmować, mówiąc, że ma jeszcze na to czas, aby być w stanie śnić o przyszłości. Podobno nawet znał jakiś sposób, dzięki któremu koteczka mogłaby z łatwością kontaktować się z Klanem Gwiazdy i odbierać od nich przeróżne wizje, tylko musiała jeszcze urosnąć. Gdyby już teraz podzielił się z nią tym sekretnym "czymś" nie otrzymałaby wizji tylko sama dołączyła na Srebrzystą Skórę.
A podobno już była duża! Tak mówił ostatnim razem!
– Na razie wystarczy, że jesteś takim przeuroczym małym gwiezdnym puszkiem... – zwrócił się do córki, gdy zajął kraniec legowiska posłania partnerki. Koteczka ostrożnie wdrapała się na grzbiet ojca, nie chcąc wybudzić ze snu matki i brata. Słuchała jego słów bardzo uważnie. – Którego uśmiech odpędza znad głowy czarne chmury. Być może to jest właśnie Twój dar? Tak... – wymruczał sam do siebie, a w jego złotych oczach dało się dostrzec zalążek szaleństwa. – Pamiętasz jak Kozi Przesmyk był smutny, ale kiedy zaśpiewałaś mu piosenkę od razu się lepiej poczuł? – Przytaknęła. Faktycznie udało jej się sprawić, że na pysku kocura ponownie zawitał uśmiech. – A gdy Opadający Rumianek dotknął łapą twojej głowy, udało mu się upolować bażanta, którego w ramach wdzięczności za błogosławieństwo Klanu Gwiazdy, sprezentował naszej rodzinie?
– T-tak!
– Widzisz Wróżko... Inne koty nie posiadają takich darów, jak ty i twoi bracia. Jesteście wyjątkowi, macie w sobie cząstkę Gwiezdnego Klanu. A Kwiecista Knieja i inne niedowiarki, którzy nie wierzą w waszą wielkość są po prostu zazdrośni, że Klan Gwiazdy wybrał mnie i waszą matkę na rodziców trójki kociąt mających poprowadzić Klan Burzy ku lepszym dniom. – Z pyska niebieskiego nie schodził uśmiech. – Powiedz moja mała gwiazdeczko, chciałabyś, aby tata został przywódcą? – Przygarnęła. – W takim razie razem z braćmi musicie mnie wspierać.
~~~
– Postanowione! Ty i twoi bracia nie będziecie się szkolić na wojowników! Zostaniecie... Wyroczniami!
– Wyro... Czniami? – Powtórzyła, nie zdając sobie sprawy, że pomysł ojca wziął się dosłownie sprzed chwili, gdy skończył rozmawiać z wieczną królową na temat różnych wierzeń, tych na terenach klanów (w tym Owocowego Lasu) oraz zapoczątkowanych wśród samotników. – Mamy coś takiego w klanie? – Przekrzywiła łebek, zastanawiając się co robią te całe wyrocznie
– Nie. Ale wystarczy, że porozmawiam o tym z Króliczą Gwiazdą. Moi gwiezdni potomkowie nie zasługują na jakieś zwykłe klanowe role. Zresztą, Klan Gwiazdy również by sobie tego nie życzył. Nie po to się w końcu narodziliście. Królicza Gwiazda na pewno to zrozumie. A jak nie, to ty albo Lotos sprawicie, że zmieni zdanie, powołując się na wolę przodków. – Miauknął dumnie, po czym natychmiast ruszył złożyć wizytę Króliczej Gwieździe w Skruszonym Drzewie.
Jeśli to całe bycie wyrocznią miało sprawić, że ojciec będzie szczęśliwy, to chyba mogła nią być, prawda? Tylko musiała poza przynoszeniem innym szczęścia poprzez Gwiezdne Błogosławieństwo również otrzymywać sny, aby móc wypełniać swój obowiązek.
Westchnęła, przenosząc spojrzenie na dwójkę swoich braci, którym mama fundowała kąpiel.

10 sierpnia 2025

Od Kurki Do Czernidłaka

Do pewnego czasu wszystko pachniało domem. Miękkie łóżko pod łapami wypełniało się futrem mamy od czasu do czasu, ciepłe mleko wypełniając brzuch. Wszystko było dobrze. Bracia spali dniami, bawili się zabawkami, kiedy ich łapy trochę się już namyśliły nauczyć chodzić, i zaglądały na ojca.Ale wszystko się zmieniło. Kurka nie rozumiał, dlaczego mama niosła go w swoim pysku. Jego tyłek bujał się na boki, chłodne powietrze wdzierając się pomiędzy przywykłą do ciepła domu sierść. Dwa zielone oczka, ufnie zaglądały na kotkę, która żwawo przemierzała trawiaste sady. Jej krok był równy, oczy chłodne, te same, które Kurka uznawał za najpiękniejsze na świecie. Kurka nie pytał, dokąd idą, ufał, że mama chce pokazać mu coś wyjątkowego, albo może idą spotkać się z tatą na dworze. Jednak im dłużej szli, tym bardziej Kurka się obawiał. Kotek nigdy nie był na zewnątrz za długo, tym bardziej w takim miejscu jak to.
Trawa tutaj była w miarę wysoka, na tyle, że kiedy mama odłożyła Kurkę w trawę, kotek zniknął w niej prawie cały. Nie było to jednak jakimś wielkim wyczynem, Kurka należał do kociaków zbudowanych z głowy, masy sierści i czterech krótkich nóżek. Kotek spojrzał na mamę, która zmierzyła go swoim chłodnym spojrzeniem, jej śliczne oczka mrużąc się wraz z krzywym grymasem na pyszczku. Kurka nie rozumiał, o co jej chodzi, ale zanim cokolwiek zamiauczał, kotka zniknęła z jego oczu.
– Mamo? – zawołał jeszcze, jego głos rozpływając się pomiędzy drzewami. Kurka skulił się w sobie, jego uszka opadając, zakręcone wąsy trzęsąc się ze strachu. Nad nim, czyste niebo błyszczało dniem, białe chmurki biegnąc po nim powoli. Drzewa pochylały się nad nim, jakby chciały sprawdzić, czym jest, czym pachnie i co się z nim wiąże. Kurka bał się. Bał się być tu sam. Bał się, bo nie wiedział, co się dzieje.
Gdzie podziała się mama? Dlaczego był tu sam? Wszystko wydawało się być tak duże, obce… przerażające.
Dreszcz przebiegł Kurce po karku, kiedy jakiś obcy mu ptak zaskrzeczał nad jego głową. Kociak schował się głębiej w trawę, pozostawiając tylko błękitne niebo widoczne w odbiciu jego oczu, rozszerzonych w przerażeniu.
Może chwilę, może wieczność potem, znajome kroki przerwały tę harmonię natury, która przyprawiała Kurkę o strach tak głęboki, że kotek trząsł się całym ciałem. Jego głowa wyjrzała z trawy, jego oczka zalewając się łzami na widok mamy. Jego brat, Borowik, został położony obok niego, i tak szybko, jak mama była, tak szybko zniknęła. Borowik był większy od Kurki, więc też stanowił bardzo dobre wsparcie, do którego można było przylgnąć.
– Gdzie poszła mama? – wydukał, łzy spływając po jego policzkach.
– Nie wiem. – Borowik zaglądał za kotką jak Kurka jeszcze niedawno. Ale kotka już dawno zniknęła gdzieś pomiędzy krzakami. Nad nimi przeleciał ptak, sprawiając, że oba kotki skuliły się nieco.
– Schowajmy się. – Borowik ruszył przez trawę.
Noc zakradła się do lasku nie wiadomo kiedy. Kurka, przerażony, głodny i spragniony, leżał na skrawku zimnej ziemi pod liśćmi jakiegoś krzaczka. Ten krył jego i jego brata przed tym otwartym niebem, gdzie ptaki polowały na swoje ofiary. Las szeleścił, wszystko pachniało obco i było wielkie i przerażające. Jednak zmęczenie było silniejsze. Kurka przymknął oczy, sen zabierając go w to niespokojne wysokie niebo, gdzie horyzont prawie nie istniał. Wszystko było otwarte, dalekie. Kurka wstał z rozpędem, jego długa sierść jeżąc się, łapki prostując. Jego brata nie było przy nim, krzak bujał się w delikatnym wietrze, a trawa i wszystko wokół było wilgotne od porannej rosy. Słońce już wstało, zaglądając na świat i przedzierając się między liśćmi.
Kurka odetchnął głęboko. Wychylił nosek spod swojej kryjówki, mając nadzieję, że jego brat jest gdzieś niedaleko. Jednak nie było po nim śladu. Tylko to otwarte niebo, pochylone drzewa i mokra trawa, która teraz ocierała się o jego futro. Niedługo sam będzie mokry od rosy. Kotek nie przejął się tym za bardzo, mokre futerko mu nie przeszkadzało. Za to brak brata i mamy – bardzo. Idąc przed siebie, bał się strasznie, ale wrócenie do miejsca pod krzakiem nie było miłą wizją. Szedł tak chwilę, słuchając uważnie głosów ptaków, dopóki znajomy głos nie rozerwał tego pięknego koncertu. Jego brat krzyczał gdzieś daleko. Kurce zdało się, że się przesłyszał. Postanowił usiąść tam, gdzie stał, zmęczony i nadal bardzo głodny. Zlizanie rosy zaspokoiło trochę pragnienie, jednak jego brzuch nadal wiercił się i domagał tej dobrej karmy i może kapki mleka. Gdzie była jego miseczka? Jego mama? I te miłe duże koty, które tak fajnie głaskały po głowie? I jego zabawki?
Kurka był bliski płaczu, kiedy jego brak mało w niego nie wpadł.
– Borowik! – Kurka przypadł do niego, ocierając się o niego całym ciałem. Kociak był zmęczony, dyszał ciężko i opadł na trawę. Jego oczka były wielkie i przerażone. Kurka bał się zapytać, co się stało. Oba kociaki skuliły się w trawie, po raz kolejny w swoim krótkim życiu. Nie tak powinno być. Kurka pociągnął nosem, pozwalając łzom potoczyć się po policzkach.
– Ja chcę do domu! – I się rozpłakał. Jego chlipanie najwidoczniej nie uszło uszom innym stworzeniom lasu, jednak zanim coś groźnego do nich dopadło nad nimi, zjawił się kot. Jego sierść była jasna, oczy zaskoczone i zmartwione.
-O jeju. Chodźcie tutaj! Tu są jakieś kociaki! – Zdawało się, że woła do kogoś innego. Borowik wstał, a Kurka z odruchu schował się za brata, jego zielone oczka wpatrując się w dużego kota z przerażeniem. – Och spokojnie maluchy. Spokojnie, nic wam nie zrobię. Co wy tu robicie?
Trzy inne koty zbliżyły się do nich, spoglądając na nich. Te dwie kulki sierści schowane w źdźbłach trawy. Jeden z nich nie miał połowy pyszczka… Kurka zamarł. Czy to był już koniec?
Nie do końca. To był mniej więcej początek.
Potem było już tylko niesienie w delikatnych szczękach jednego z kotów. Jedzenie. Ciepło i w końcu brak tego nieba. Teraz Kurka był w jakiś krzakach, na miękkim mchu, z pełnym żołądkiem i mętlikiem w głowie. Nadal spoglądał na wszystkich wielkimi oczami, ale już bardziej skonfundowanymi, niż pełnymi strachu, tym razem wyspanymi. I dzień po tym wszystkim, najedzony, wyspany Kurka rozglądał się po tym nowym miejscu. Wszystko było… obce. Pachniało tutaj wieloma kotami i wcale nie było zabawek i tych wielkich kotów, które głaskały za uchem. Był za to ktoś, kogo już od rana wołali Puma. Kot przyniósł im śniadanie i chwilę się na nich patrzył, kiedy jedli. Ktoś jeszcze zadał im parę pytań to tu to tam, ale Kurka jedynie chował się za bratem i nie odpowiadał. Za bratem było bezpieczniej niż bezpośrednio na widoku obcych mu kotów.
– I jak z nimi, Puma? – Kolejny kot, kolejny zapach, kolejne pytania.
– Dobrze, zjadły. Chociaż tyle – padła odpowiedź. Kot, który wszedł do środka tego ciepłego miejsca, był już Kurce znany. Jego pysk … nie było go, a raczej jego połowy. Nie miał też jednego ucha. I jak wczoraj wyglądał przerażająco, Kurka przywykając bardzo powoli do nowej sytuacji, dzisiaj zaglądał na niego z przerażonym zaciekawieniem. Czy… to dzikie koty? Te, o których czasem opowiadał tato?

<Czernidłak?>

Od Poziokowej Łapy (Poziomkowej Polany)

Tw: zaburzenia snu, zachowania autoagresywne, koszmary

Obudził się, prawdopodobnie miał do przespania jeszcze większość nocy, ale nie był zdolny do odpoczynku. Ostatnio znów miewał problemy ze snem, a lodowate powietrze, przeszywające całe jego ciało nie pomagało. Nie mógł się doczekać, aż w końcu będzie mu dane wyspać się. Z doświadczenia wiedział jednak, że prześpi całą noc spokojnie, dopiero gdy dostanie ziarna maku lub padnie ze zmęczenia. Już raz był z tym problemem u medyczek, leki pomogły, lecz tylko chwilowo. Nie chciał ich odwiedzać ponownie i nadwyrężać klanowych zapasów, tym bardziej że nastała Pora Nagich Drzew. Pozostało więc tylko czekanie, aż jego organizm będzie na tyle zmęczony, że samoistnie przestanie działać.
Podczas takich nocy nigdy nie wiedział co ze sobą zrobić. Bezczynne leżenie w legowisku wydawało się najlepszą z opcji, jednak nie pomagało ukoić myśli. Jeśli niebo było bezchmurne, to siadał przed legowiskiem i wpatrywał się w nie. Widok gwiazd był dla niego kojący, choć czasem przypominał mu o Gwiezdnym Klanie i wszystkich innych problemów związanych z wiarą. Jednak tej nocy, po otworzeniu oczu wokół niego była jedynie ciemność, wskazująca na to, że gęste, ciemne obłoki zabrały miejsce gwiazd na nocnym nieboskłonie.
W takich sytuacjach nie wiedział co ze sobą zrobić. Podczas dnia nie miał czasu na myślenie, ciągle był w ruchu, to zmieniał mech w legowiskach, to biegł na trening lub patrol, a czasem… czasem spędzał czas z Pustułką. Pustułką, do którego już sam nie wiedział, co czuł. Po ostatnim zgromadzeniu nie był w stanie spojrzeć na niego w ten sam sposób. Podziw i szacunek zostały zastąpione przez lęk, obawę, nie był pewien jak to nazwać. Z jakiś dziwnych powodów dalej chciał spędzać czas z kocurem, ale czuł się przy nim dużo mniej bezpiecznie, niż kiedyś.
Brakowało mu go w legowisku uczniów. Bezsenne noce stały się przez to tylko bardziej samotne. Czasem, kiedy jeszcze tu był, widok jego, śpiącego spokojnie, w niezrozumiały sposób pozwalał uspokoić mu umysł i serce. To było inne niż podczas rozłąki, której doświadczyli jako kocię i uczeń. Wtedy również brakowało mu Pustułki, jednak w zupełnie inny sposób.
Niedługo powinien do niego dołączyć w legowisku wojowników, nie był tylko pewien czy się do tego nadaje. Był mały, wątły, słaby. Nie pasował do Klanu Wilka, czuł to. Brzydził się przemocą, a klan wydawał się od niej nie stronić. Walki uczniów na treningach, walki, by zostać mianowanym. Jeśli było tak w każdym klanie, to prawdopodobnie los pieszczocha byłby dla niego lepszy. Może nawet na samotnika bardziej by się nadawał? Chociaż nie, zapewne pierwszej nocy w lesie zaatakowałaby go jakaś sowa i tyle by było z życia bez ranienia innych kotów. Oprócz tego, opuszczenie klanu prawdopodobnie zraniłoby Kosaćcową Grzywę, Plamkę, i-i Pustułkę.
Chciałby być pomocny, chciałby być pożyteczny. Musiał jak najszybciej zostać mianowany, musiał dogonić Pustułkowego Szpona, zgodnie z obietnicą. I z tą myślą zasnął.

***

Obudził się ponownie. Nie było to spokojne wybudzenie jak poprzednio, tym razem stał na równych łapach, cały spięty, dysząc ciężko. Prawdopodobnie przez ten, krótki czas, kiedy drzemał, przyśnił mu się koszmar. Nie pamiętał go, jednak opcji było wiele, w końcu bał się byle cienia. Najstraszniejsze z nich wszystkich były te o jego mianowaniu na ucznia. Różniły się one od tego, co przeżył, były dużo gorsze. Kończył w nich martwy lub poważnie ranny. Jeśli już udało mu się obudzić, zanim doszło do któregoś z tych wydarzeń, często zdawał sobie sprawę z tego, że wbijał sobie pazury w jedną z łap.
Nie mógł sobie na to pozwolić. Raz pomogło. Chyba pomagało też na koszmary, ale nie mógł tego robić! To było niewłaściwe, wiedział o tym, ale nie kontrolował swojego śpiącego ciała. Na szczęście nigdy nie skończyło się na poważnych ranach. Ciężko byłoby się z tego wytłumaczyć.
Potrząsnął głową, by przerwać spiralę myśli. Musiał być tu i teraz. Musiał się rozluźnić i uspokoić. Nic nie zagrażało jego życiu, przynajmniej na razie. Zamknął oczy, po czym zaczął próbować oddychać głęboko i spokojnie. Po wielu uderzeniach serca, jego oddech się uspokoił, a on mógł zwinąć się w kłębek i spróbować spokojnie zasnąć.

***

Tym razem obudził go krzyk, jednak w obozie było cicho, krzyk był tylko w jego głowie. Dźwięk, wraz z odgłosem wyjącego wiatru, penetrował mu czaszkę. Wiedział, czyj krzyk słyszał. Miał nadzieję, że go zapomni. Nie był już nawet pewien czy usłyszał go naprawdę, czy był tylko dodatkiem jego umysły, do masakry, którą zobaczył. Nie chciał pamiętać tych wydarzeń.
Wyszedł z legowiska i położył się przed nim. Poczuł, jak zimno przeszywa całe jego ciało. Poczuł, jak mrozi jego myśli. Jego plan się powiódł, chłód zmusił go do skupienia się na przetrwaniu i uciszył umysł. Uciszył krzyk, lament, wycie. Nie planował wracać do zarośli. Potrzebował się uziemić, a chłodne podłoże obozu dawało mu taką możliwość.

***

Przed oczami zauważył tylko obraz brązowego kocura, całego we krwi. Zamiast jednego z oczu miał błysk światła. Spoglądał w jego stronę, pełen nienawiści i rozpaczy. Z pewnością nie chciał już go znać.
Poziomkowa Łapa zawiódł. Powinien bardziej przyłożyć się do treningu. Powinien zostać jak najlepszym wojownikiem i walczyć z nim ramię w ramię. Powinien ocalić jego wzrok…
Leżał przed legowiskiem z szeroko otwartymi oczami. Na szczęście większość obozu spała, chyba nikt nie zobaczył go w takim stanie.
Usiadł wyprostowany jak drzewo, jego wzrok był nieobecny, pusty. Wyglądał, jakby strzegł wejścia do krzaków od wielu księżyców, bez snu, bez jedzenia, bez odpoczynku. Miał już dość. Ciągłe zmęczenie fizyczne i psychiczne, stres spowodowany samym istnieniem. To było za dużo dla istoty jego pokroju. Nie był w stanie nic z tym zrobić, mógł tylko biernie cierpieć i liczyć, że w końcu będzie zbyt zmęczony, by myśleć, by śnić.
Chciałby tylko odpocząć od myśli w głowie lub zostać z jedną z nich, nie ilością większą niż mógł sobie wyobrazić. Spojrzał na jedną ze swoich przednich łap. Przez głowę przeszedł mu bardzo głupi pomysł. Na szczęście zabrakło mu już sił, by podjąć działanie.

***

Nie był pewien, ile czasu siedział nieruchomo, wpatrując się w jeden punkty. Przytomność przywróciły mu dopiero pierwsze promienie wschodzącego słońca. Na ich widok zerwał się nagle, jakby przyłapany na jakiejś zbrodni i zaczął szukać sobie jakiegoś zajęcia.
Szedł po zwierzynę dla karmicielek, gdy złapał go Kosaciec.
— Cześć Po-ziomku — przywitał go z nienacka.
— Oh, witaj mentorze. — Starał się wykrzesać resztki energii, by brzmieć radośniej.
— Rozchmurz się. — Uśmiechnął się do niego zaczepnie. — Mamy dziś wielki dzień Po-ziomku!
Spojrzał na niego zmęczonymi oczami, nie miał zielonego pojęcia, o czym Kosaćcowa Grzywa mówił. Jednak zrobiło mu się odrobinę cieplej na sercu, widząc ekscytację mentora.

— Cz-czemu wielki? — zapytał z ledwo zauważalnym zaciekawieniem.
— Dziś Po-ziomku zostaniesz prawdziwym wojownikiem!
— Dz-dziś?! — zapytał zaskoczony.
— Dziś, dziś, więc szykuj się Po-ziomku i przynieś dumę swojemu mentorowi!
— Ja-jasne Kosaćcu, nie zawiodę cię.
— No ja myślę. — Ponownie posłał swojemu uczniowi zaczepny uśmiech, po czym jego ton się zmienił, brzmiał dużo bardziej opiekuńczo. — Odpocznij Po-ziomku, wydajesz się zmęczony. Widzimy się podczas szczytowania słońca, daj z siebie wszystko młody.
Właśnie dziś miał stoczyć jedną z ważniejszych walk w swoim życiu. Walkę, która przesądzi o jego losie. Nie był na to gotowy. Nie lubił się bić, nigdy nie był w to dobry. Ledwo radził sobie z polowaniem na piszczki, co dopiero na inne koty. Prawdopodobnie, jeśli jego organizm nie byłby wyczerpany, to od razu zacząłby panikować. Jednak nie miał na to sił.
— Dobrze, pójdę jeszcze wykonać parę zadań i potem odpocznę.
I nadeszła ta chwila, Nikła Gwiazda zwołał cały klan pod Ściętym Pniem. Na środek zostali wywołani on, Poziomkowa Łapa i Wilcza Łapa, jego przeciwnik. Reszta kotów rozeszła się na boki, pozostawiając kandydatom na wojownika przestrzeń do stoczenia pojedynku.
Umysł Poziomka był dziwnie spokojny, chociaż to złe określenie. On był zwyczajnie pusty, zbyt zmęczony, by myśleć o czymkolwiek innym niż walka o przetrwanie.
Zanim walka się rozpoczęła, zaczął uważnie przyglądać się swojemu przeciwnikowi. Brązowy kocur nie był szczególnie wysoki, jednak był masywny, bardzo masywny. Jeśli przygniótł Poziomka do ziemi, to szylkret nie miałby już żadnych szans na powstanie z ziemi. Wilczek wydawał się mieć znaczną przewagę, Poziomek nie wyobrażał sobie, jak miałby powalić tak dużego kocura.
Przywódca dał znak do rozpoczęcia walki. Większy z nich od razu rzucił się na Poziomkową Łapę, ten od razu odskoczył na bok. Przeciwnik nie dał mu ani chwili na odpoczynek, od razu spróbował uderzyć go jedną z przednich łap. Udało mu się, drobny kocur zachwiał się, lecz udało mu się ustać stabilnie. Już chciał kontratakować, gdy oberwał łapą z drugiej strony. Siła uderzenia odrzuciła go do tyłu. Musiał wziąć się w garść, inaczej nigdy nie zostanie najlepszym wojownikiem w klanie i będzie musiał porzucić swojego najlepszego przyjaciela. Spiął się i skoczył na grzbiet brązowego kociaka, wczepił się w jego pazurami, a kły zatopił w jego karku, oczywiście delikatnie by nie stała mu się krzywda. Został niemal natychmiast zrzucony, próbował wyhamować, jednak błot było zbyt śliskie. Prześlizgnął się po nim, niemal trafiając w jednego z kotów oglądających widowisko. To nasunęło mu na myśl pewien pomysł. Wilczek zaczął się do niego zbliżać, gdy był odpowiednio blisko, Poziomek zaczął uciekać. Biegł ile sił w łapach, oczywiście pilnując, by nie upaść na pysk przy okazji. Wcześniejsza obserwacja członków klanu przyniosła korzyści, z tego, co zauważył, jego przeciwnik miał tendencję do wywracania się. Opatrzność czuwała nad Poziomkiem i jego przeciwnik rzeczywiście się wywrócił. A zrobił to w nie byle jakim miejscu, bo niemal pod samym Ściętym Pniem. Błoto również spełniło swoją funkcję idealnie. Kocur, próbując się podnieść, poślizgnął się ponownie i uderzył głową w mównicę, co chwilowo go ogłuszyło. Wystarczyło to do ogłoszenia zakończenia walki.
Poziomek cieszył się, że fartem udało mu się wygrać, chodź radość ta, była słabsza od obaw o to, czy Wilczkowi nie stało się nic poważnego. Nie miał jednak za dużo czasu na zamartwianie się, jego przeciwnik szybko otrząsnął się z szoku, a Nikłą Gwiazda wywołał go i zaczął mówić słowa przysięgi.
— Ja, Nikła Gwiazda, przywódca Klanu Wilka, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tego ucznia. Trenował pilnie, by zdobyć doświadczenie niezbędne do ochrony klanu i jego członków. Polecam go wam jako kolejnego wojownika. Poziomkowa Łapo, czy przysięgasz przestrzegać praw nadanych przez twojego przywódcę i chronić swój klan nawet za cenę życia?
— Przysięgam.
— Mocą naszych potężnych przodków nadaję ci imię wojownika. Poziomkowa Łapo, od tej pory będziesz znany jako Poziomkowa Polana. Klan ceni twój spryt i zwinność oraz wita cię jako nowego wojownika Klanu Wilka.
Przez myśl przemknęło mu tylko Poziomkowa Polana, całkiem ładnie. Był zbyt zmęczony, by myśleć o czymkolwiek innym, a przecież czekało go jeszcze nocne pilnowanie obozu. Nie był pewien, jak sobie z tym poradzi, ale liczył, że nie zaśnie. Bardzo nie chciał ponownie z kimś walczyć lub – co gorsza – zostać wygnanym.

[1742 słowa]

Od Kosaćcowej Grzywy Do Poziomkowej Łapy (Poziomkowej Polany)

Przed mianowaniem Poziomkowej Łapy (Polany)

Poziomkowa Łapa szedł tuż przy nim, wyglądając jak mała mysz chowająca się w łapach wielkiego, groźnego i masywnego wilka. Mentor prowadził ucznia przez gąszcz, aż nagle natrafili na jakże im znaną jabłoń. Większy zatrzymał się, a w jego oczach można było dojrzeć smutek.
Kosaćcowa Grzywa wciąż nie umiał pogodzić się z losem przyjaciela. Wolałby, aby został zabity przez bardziej drastyczną śmierć, ale z honorem, a nie… przez jabłko. Przez byle jakie jabłko. Kosaćcowa Grzywa fuknął, marszcząc brwi i wbijając wzrok w czerwoniutki owoc, który nie śmiał jeszcze zgnić pod śnieżnym puchem.
Chociaż, mógłby przetestować młodziaka dzięki jabłoni. Nie widział jeszcze, aby ten się wspinał na drzewa, a to bardzo ważne w ich środowisku; otaczały ich same sosny, świerki, a czasem zdarzały się drzewa liściaste. Ciekawe jak tam u Baziowego Kotka…
— Mentorze? — Głos wyrwał go z myśli.
Kosaciec spojrzał w jego kierunku, niewinnie się uśmiechnął i zmiażdżył jabłko pod swoją masywną, wielką łapą. Czemu nie nazwali go Kosaćcowym Lwem?
— No, no, co tam, Poziomeczku-ziomeczku? — zapytał łaciaty wojownik, strzepując resztki owocu i podchodząc do młodziaka.
Poziomkowa Łapa przełknął ślinę.
— Z tego drzewa spadł… spadł… — Niepewnie spojrzał na większego, ostrożnie dobierając słowa. Czyżby myślał, że jedno złe słowo i zostanie przerobiony na wronią karmę przez własnego mentora?
— Zabłąkany Omen? — powiedział za niego starszy. Młodszy skinął słabo głową.
— No, tak! — odpowiedział nieco entuzjastycznie. Mimo wszystko nie umiał wziąć śmierci Obłąkańca na poważnie. Odchrząknął i uśmiechnął się. — A ty się wespniesz na tę jabłonkę, aby sprawdzić swoje umiejętności wspinaczki.
— Ale…
— Żadnego ale! Wielki Kosaciec wspinał się na większe i straszniejsze drzewa od tego!
— A co, jak spadnę tak jak twój przyjaciel?
Kosaciec nie umiał z siebie wydusić słów.
Najwyraźniej słowo „przyjaciel” uderzyło go mocniej, niż kiedykolwiek powinno.
Otrząsnął się i zmrużył oczy, marszcząc brwi.
— Nie spadniesz, bo cię uczę, ty dur…! — warknął, na co Poziomek się wzdrygnął; Kosaciec strasznie rzadko się unosił na treningach. Uczeń skulił się.
Kosaćcowa Grzywa nie wypowiedział do końca swoich słów. Czy naprawdę chciał nazwać Poziomka durnym uczniem? Nie. Nigdy nie chciał.
To wszystko przez to durne jabłko.
Starszy otrząsnął się, a jego wyraz pyska złagodniał. Mentor zaczął czuć pewne wyrzuty sumienia.
— Dobra, dobra… — powiedział zmieszany, siadając przy uczniu. — Możesz wspiąć się na wierzbę niedaleko nas.
Mięśnie Poziomkowej Łapy się zrelaksowały i kocurek niepewnie odpowiedział skinieniem głowy.
— To wstawaj. Za niedługo się mianujesz, prawda? Wojownik musi umieć się wspinać.
Poziomek przytaknął i podniósł się.
Doszli do potężnej wierzby. Na górze jej niegdyś zielonej korony był śnieżnobiały puch. Kosaciec obrócił się w stronę ucznia.
— A teraz się wspinaj. Nie obawiaj się, wielki Kosaciec jest tuż obok.
Sądził, że te słowa dodały otuchy młodszemu. Uczeń skinął głową, ruszył w stronę drzewa i wysunął pazury. Zaczął się wspinać, choć nieumiejętnie. Mimo tego Kosaciec obserwował, nie dając wskazówek ani nic. Sam się nauczy, pomyślał. Miodowa Kora też mu nie dawał dużo wskazówek. To jest naturalne dla kotów, myślał za młodu. Z początku też mu nie szło, ale teraz jest już mistrzem! A przynajmniej tak myślał…
Kątem oka dojrzał, jak Poziomkowa Łapa był blisko korony wierzby.
— No, a teraz zejdź.
— Dobrze…
Ale uczeń nawet się nie poruszył. Kosaćcowa Grzywa zmrużył oczy.
— Schodzisz?
Odpowiedziała mu cisza.
— Nie bój się. Trzymaj się… trzymaj się tylko przednimi łapami i schodź… tylnymi?
Kosaciec był naprawdę kiepski w tłumaczeniu.
— No schodź, żesz!
Może ta wierzba nie była dobrym początkiem.
Nagle Poziomek się poruszył. Uczeń próbował zejść z wierzby. Mentor był dumny z niego; w końcu odstawał od reszty swoją delikatnością. Jeśli chciał przeżyć w Klanie Wilka, musiał być odważny.
Poziomek zszedł z wierzby, cały i zdrowy. Kosaciec odetchnął z ulgą.
— To co, wygrzewamy się dziś w śniegu?
Poziomkowa Łapa zachichotał.
— Wiesz co, ja chyba wolę spać.
— Ja w sumie też.

⸻↣✿↢⸻

Wstrzymywał łzy. Nie smutku, a szczęścia; jego uczeń został wojownikiem! Mimo wszystkich trudności wojownik cenił Poziomka.
Teraz był już Poziomkową Polaną; szkoda, że nie Poziomkową Grzywą. Ładnie by brzmiało, racja?
Po całej ceremonii podszedł do młodszego i uśmiechnął się.
— Miło mi cię powitać w legowisku wojowników, dzielny i wielki Poziomeczku-ziomeczku-polaneczku.

<Poziomeczku-ziomeczku-polaneczku?>
[662 słów]
[Wspinaczka po drzewach]

Od Tojadowej Łapy

Był to dosyć chłodny dzień. Powietrze było przesiąknięte wilgocią. Drzewa już prawie nie miały liści, gdyż wszystkie pospadały. Wiatr miotał o wszystko, co stało nieruchomo w lesie. Zwierzyny było coraz to mniej.Tojadowa Łapa leżał na skraju obozu, owinięty ciepłym futrem. Obserwował wszystko, co się rusza, czyli — robale na ziemi szukające schronienia, towarzyszy zajmujących się czyszczeniem futra, oglądał jak nawet starsi wojownicy, próbowali ocieplić się nawzajem swoimi futrami, aby nie po zamarzać. Tego dnia zielonooki nie miał ani siły, ani chęci, by z jakimś kotem przebywać. Gdyby kocur mógł, to by z pewnością cały ten dzień przeleżał na swoim posłaniu zrobionym z mchu. Nie przeszkadzałoby mu to nawet, że ma nieprzyjemnie wilgotne to leże. Czasem takie drobnostki nie mają znaczenia w kocim życiu. Czworonóg ostatnio odsunął się od wszystkich. Rodzeństwo zajęte było swoimi nowymi obowiązkami, gdyż już zostali mianowani na wojowników. Znajomi z legowiska też ostatnio byli bardziej pochłonięci treningami. Nie obchodziło to Tojadową Łapę.
“Pora wstać i coś zrobić” — pomyślał uczeń.
Tak się złożyło, że w tym samym momencie podszedł do niego, jego mentor Rysi Bór. Białowłosy wojownik, o wielkiej bliźnie na boku, jest Tojadowej Łapy wzorcem do naśladowania. Rudzielec chciałby być jak on. Uczeń natychmiast wstał, by powitać mentora.
— Idziemy trenować Tojadowa Łapo. — Bez zbędnych przedłużań, białowłosy od razu przeszedł do sedna.
— Okej. — Zielonooki odpowiedział, chociaż w tym wypadku nie musiał. Słowa mentora nie były pytaniem, tylko stwierdzeniem.
Obaj czworonodzy ruszyli w stronę wyjścia od obozu, przed siebie. Doszli do lodowatej, o tej porze roku, rzeki i szli wzdłuż niej. Ominęli stary most dwunożnych, gdzie ostatnio uczeń wraz ze swoją siostrą spotkali zagubioną kotkę — ale to inna historia.
Rudowłosy nagle poczuł świeży zapach myszy w krzakach obok, dlatego przystanął.
— To chyba nie jest zły pomysł, by teraz tę mysz upolować i później wracając do obozu ją zgarnąć? — Zielonooki zwrócił się szeptem do mentora, tak by nie przepłoszyć zwierzyny.
Mentor swoją zgodę ukazał gestem i obaj przybrali pozy łowieckie. Cichym krokiem podeszli do ofiary i ją upolowali. Rysi Bór postanowił zakopać mysz pod wysokim dębem. Tojadowa Łapa w tym czasie obserwował otoczenie.
“Polowanie byłoby przyjemniejsze, gdyby nie ten ziąb” — pomyślał rudy kocur.
Zimne wiatry z każdą chwilą narastały.
— Schowałem mysz, możemy iść dalej — powiedział Rysi Bór.
— A gdzie dokładnie idziemy? — zapytał rudy.
— Zobaczysz na miejscu — odpowiedział.
Zaczęli iść dalej wzdłuż rzeki, po chwili skręcili w przeciwną stroną. Weszli w głąb lasu, mijali drzewo za drzewem, aż mentor się zatrzymał.
— To tutaj — stwierdził białowłosy.
— Dobrze, to co tym razem trenujemy? — Tojadowa Łapa zapytał.
— Obronę, ja będę cię atakować, a ty masz robić szybkie uniki lub odpierać atak.
Rudowłosy wzdrygnął, z podenerwowania. Jego sierść na karku stanęła dęba, a zimne wiatry tak jakby, na chwilę przestały powiewać w jego stronę.
“Czego tu się obawiać, będę tylko odbierać ataki lub ich unikać od dorosłego, silnego, doświadczonego wojownika” — pomyślał.
Tojadowa Łapa pochylił swój pysk lekko w dół. Naprężył mięśnie, otworzył paszczę, by móc kierować się też węchem, wciągnął brzuch.
Mentor postąpił podobnie jak swój uczeń — naprężył mięśnie, pochylił uszy i pysk.
— Gotowy? — zapytał białowłosy kocur.
— Tak.
Momentalnie po odpowiedzi Tojadowej Łapy, Rysi Bór skoczył na niego. Wydawało się, że rudy nie uniknie tego ataku, a jednak w ostatniej chwili otrząsnął się z szoku i zrobił obrót w prawo. Rysi Bór swoimi łapami otarł korę.
“Byłby to idealny moment do ataku, ale ja mam tylko robić uniki lub się bronić” — pomyślał zielonooki.
Ta walka lekko podekscytowała młodziaka. W końcu przestało mu być zimno, gdyż od ruchu ociepliło mu się całe ciało. Zapachy lasu intensywniej wypełniły pyszczek ucznia, tak mocno, że mógłby poczuć ich smak. Rysi Bór nie zniósł poprzeczki, zaatakował z tą samą siłą, lecz bardziej precyzyjnie.
“Nie uniknę tego, muszę się bronić” — zrozumiał w myślach kocur.
Zielonooki zablokował łapę mentora i go ciałem odepchnął.
— Dobrze robisz — skomentował białowłosy obronę.

Po chwili

Tojadowa Łapa czuł zmęczenie w każdym, najmniejszym koniuszku jego grubego futra. Zamiast chłodu, czuł żar napędzający go do kolejnych uników. Z każdą chwilą, coraz to trudniej napełniały mu się jego płuca powietrzem, gdyż tracił już siły. Kocur starał się nie ukazywać zmęczenia. Rysi Bór wydawał się być ze stali, ale po czasie sam też się zatrzymał.
— Umiesz to, możemy wracać do obozu — wyznał Mentor.
Białowłosy spojrzał się dumnym wzrokiem na ucznia. Otarł się o jego lewy bok i oboje ruszyli powrotną drogą.
— Może upolujemy coś dla klanu? — zapytał Tojadowa Łapa.
Mentor uznał, że to dobry pomysł. Rozdzielili się tak, by złapać więcej pokarmu. Tojadowa Łapa w pozie łowieckiej z otwartym pyszczkiem szukał oznak życia w krzakach i za nimi. Nagle natknął się na świeży zapach wiewiórki. Dziwne, gdyż o tej porze nieczęsto spotykane są w lesie. Po chwili Tojad złapał rudą zdobycz i ją ukrył pod stertą suchych liści.

Po czasie
Łącznie, Tojadowa Łapa złapał wiewiórkę i jedną mysz, gdyż druga mu uciekła. Rysi Bór upolował dwie myszy. Kocury uznały, że mogą już wracać do obozu. Zgarnęli po drodze, wcześniej jeszcze upolowaną mysz i ruszyli skrótem. Omijali zwalone drzewa, krzaki różnego rodzaju, małe łąki, aż doszli do obozu. Życie tam toczyło się dalej. Kocurów zdobycze na stercie zrobiły różnicę. Tojadowa Łapa cieszył się powrotem. Był bardzo zmęczony, miał ochotę walnąć się na swoim posłaniu, lecz głód wziął górę. Inne koty, akurat też się posilały jedzeniem. Tojad wziął mysz i usiadł obok swoich towarzyszy. Byli oni zajęci plotkowaniem, czyli tym, co mało obchodziło rudowłosego kocura. Zgrabnie skończył swój posiłek i udał się on do uczniowskiego legowiska. Słońce zachodziło nad horyzontem. Tojadowa Łapa schludnie wyczyścił swoje futro i ułożył się do spania. Nie dużo czasu musiało minąć, aby kocur zapadł w sen.

[918 słów]

Od Cierń CD. Miodka

– Nie dotknę tego zielska. Wygląda dziwnie, jakby umiało leczyć. Brzydzi mnie to całe zielarstwo. Jeszcze tego mi brakuje, żeby wyglądać jak jakiś durny dmuchawiec – prychnęła. Miodek tylko uśmiechnął się i podsunął ziele powoli bliżej.
– Dobra dawaj to, bo marznę – syknęła i nalepiła roślinę na żywicę na swojej skórze.
– Widzisz? Dmuchawce wcale nie są takie durne!
Wywróciła oczami i ruszyła do obozu, nie czekając na kocura za nią. Mimowolnie jednak uśmiechnęła się lekko. Fajnie było mieć takiego śmiesznego mysiego móżdżka przy sobie.

***

Życie ponownie było do łajna. Z plusów przynajmniej ta nadęta Ambrowiec już nie zatruwała obozowiska. Bukszpan uciekł razem z nią i dobrze. Sama by się go pozbyła, gdyby nie ten okropny mróz. Aktualnie siedziała w żłobku. Do towarzystwa miała tylko Kajzerkę spodziewającą się potomstwa i Żmiję, która co jakiś czas przychodziła do niej. Ktoś mógłby zapytać, dlaczego siedziała w żłobku. Nie, nie zaciążyła ponownie. Po prostu porą nagich drzew musiała być w jakimś ciepłym schronieniu, a uważała, że przebywanie w legowisku stróżów to ujma na jej honorze. Nie spieszyła się też, żeby przejść do starszyzny, więc i tamtego legowiska nie chciała odwiedzać. Legowisko medyka również nie wchodziło w grę przez jej niezbyt dobrą relację z ciotką. A tutaj przynajmniej miała do kogo otworzyć pysk w intencji narzekania na szamankę. Choć Kajzerka mogłaby trochę wyluzować z tym całym gadaniem o małych łapkach i innych rzeczach dotyczących kociaków. Leżała zwinięta w kłębek przy wejściu do legowiska. Kompanka ciągle powtarzała jej, żeby weszła głębiej, bo jeszcze się przeziębi, ale nie słuchała jej. Żmija miała odwiedzić ją już jakiś czas temu, a nadal jej nie było. Martwiła się. Była więc zmartwioną, klejącą się od żywicy kupką liści o zielonych oczach wypatrujących partnerki. Nagle dostrzegła srebrną sylwetkę w wejściu. To była Żmija. Z pyska zwisała jej ruda wiewiórka. Na tle rudego futra wyraźnie widać było jej długie śnieżnobiałe kły. Cierń podniosła szybko głowę z zainteresowaniem. Żmija odłożyła wiewiórkę przed nią, splatając ich ogony razem.
– Nie przypomina ci to czasów, kiedy byłaś królową? – zażartowała niepewnie. – Zjedz. To dla ciebie.
Cierń położyła łapę na stworzeniu i przesunęła je na bok.
– Nie teraz. Opowiedz mi jak u innych.
Zrezygnowana zwiadowczyni westchnęła, kładąc po sobie uszy z bezsilności. Nie mogła nic zrobić, żeby odwlec Cierń od tego tematu, chociażby na chwilę. Za każdym razem zadawała te same pytania i dostawała te same odpowiedzi.
– Rokitnik narzeka tak jak zwykle, nawet nie wiem, czy to powód jego nowej niepełnosprawności, bycia w starszyźnie czy po prostu bycia sobą. – Srebrna starała się przeciągać słowa, tak jak zwykle, ale była zmartwiona i niezbyt jej to wychodziło. Widząc, że Cierń już chciała o coś zapytać, szybko znowu kontynuowała:
– Jaśminowiec świetnie idzie szkolenie, zahaczyłam dziś na patrolu Dereńkę, żeby o to spytać… Co do Cienia… No wiesz, on też nie może wychodzić teraz z legowiska. Jego trening może być trochę opóźniony.
Nie przejęła się tym za bardzo. To jej syn. Będzie silnym wojownikiem.
– A co z Wiciokrzewem? – spytała ewidentnie zmartwiona stanem pierworodnego. Żmija pokręciła tylko smutno głową.
– Nadal się nie obudził.
Przeklęła pod nosem Świergot. Zaniedbuje chorych, bo woli sobie szkolić uczniów. Nie mogła stracić syna tak samo, jak ojca. Żmija zaczęła ją pocieszać, ale wtedy została wezwana na kolejny patrol. Cierń przeklęła również Gruszkę. Głupia zastępczyni naprawdę nie potrafi zapamiętać, kto już przed chwilą był na patrolu? Była wkurzona. Na wszystkich i na cały świat. Nawet na głupią wiewiórkę, która miała czelność tak wpatrywać się w nią nieruchomymi oczami.

<Miodek? Przyjdziesz uspokoić wkurzoną kupkę liści?>

Od Pierzastej Łapy (Pierzastej Kołysanki) CD. Murenowej Łapy (Czyhającej Mureny)

Pierzasta Łapa uniosła głowę, kiedy usłyszała znajomy głos, a jej srebrne futro zadrżało od podmuchu wiatru wpadającego przez wejście do obozu. Murena szła w jej stronę, stawiając pewne kroki, choć w oczach miała błysk, który zdradzał, że od rana była w ruchu.
— Witaj, Piórko! — zawołała radośnie Murena, a na jej pysku pojawił się uśmiech. — Jak idzie ci trening? — zapytała. Pierzasta Łapa mrugnęła, odkładając na bok pakunek świeżych liści i korzonków.
— Właśnie wróciłam z wyspy ogrodników. Różana Woń kazała mi przejrzeć młode siewki. Zaczynają się pierwsze chłody, więc musimy chronić delikatniejsze rośliny. — Murena usiadła obok niej, owijając ogon wokół łap.
— Czyli znowu cały dzień wśród liści? — spytała zaczepnie. — Ja dzisiaj mam poznać tropy zwierzyny. Algowa Struga mówi, że znałam dotąd tylko te, które same wpadają mi pod nos.
— I pewnie nie ma w tym wiele przesady — zachichotała Pierzasta Łapa. — Ja zgubiłabym się po pięciu krokach, gdybym miała iść tropem wiewiórki. Za to potrafię rozpoznać kiełkujący dąb po samym zapachu ziemi — mruknęła dumnie. Murena prychnęła.
— Brzmi... pasjonująco — powiedziała, ale w jej głosie brzmiało rozbawienie. — Chociaż może to nie jest takie złe. Przynajmniej nie trzeba się wspinać na drzewa w deszczu.
— I nie trzeba się ścigać z królikami — dodała Pierzasta, mrużąc oczy. — Ale trzeba słuchać, jak Różana Woń przez pół dnia opowiada o glebie, słońcu i „prawidłowym kształcie łodygi”. Czasami mam wrażenie, że ona potrafiłaby wykładać kamieniom o uprawach. — Murena roześmiała się, a echo jej głosu rozniosło się po obozie.
— Wiesz co? Może kiedyś zamienimy się na jeden dzień — zaproponowała. — Ty pobiegniesz ze mną tropić zająca, a ja posiedzę wśród twoich sadzonek. — Pierzasta Łapa przekrzywiła głowę, udając, że się nad tym zastanawia.
— Tylko jeśli obiecasz, że nie będziesz kopać ziemi tak, jak przy polowaniu na nornice. Ostatnim razem prawie wyrwałaś całą młodą pokrzywę.
— Dobrze, dobrze — zaśmiała się dymna, szturchając ją łapą w bok. — Umowa stoi. — Przez chwilę siedziały w ciszy, obserwując, jak grupa młodszych uczniów bawi się przy wejściu do obozu, gonitwą rozpraszając kłębki mchu. Słońce wspinało się coraz wyżej, rozświetlając ich futra złotymi refleksami.
— Wiesz... — zaczęła Murena powoli. — Fajnie byłoby kiedyś naprawdę zrobić coś razem, a nie tylko rozmawiać przy okazji.
— To może po południu? — zaproponowała Pierzasta Łapa. — Jeśli Różana Woń i Algowa Struga będą zajęte, wymkniemy się. Pokażesz mi swoje olszyny, a ja ci wyspę ogrodników. — Murena uśmiechnęła się szerzej.
— Umowa! Ale teraz muszę lecieć, zanim Algowa Struga uzna, że zapuściłam korzenie — burknęła. Zerwała się na łapy i pobiegła w stronę wyjścia z obozu, a Pierzasta Łapa odprowadziła ją spojrzeniem, czując w sercu ciepło.

***

Poranek nad rzeką był jasny i chłodny. Mgła unosiła się nisko nad wodą, oplatając pnie wierzb i trawiaste brzegi. Czyhająca Murena szła obok Pierzastej Kołysanki, stawiając kroki w równym tempie. Obie były już doświadczonymi wojowniczkami, ale wciąż potrafiły odnaleźć radość w zwykłej rozmowie.
— Twój uczeń znowu spóźnił się na trening? — zapytała Murena z lekkim uśmiechem.
— Nie spóźnił się, ale... — Pierzasta Kołysanka westchnęła ciężko. — Wpadł do wody, zanim zdążyliśmy zacząć. I wiesz co? Lulkowe Ziele od razu kazało mi pomóc mu wyłowić jakąś kępę sitowia, bo „może się przydać na wyspie”. Mam dość dźwigania sadzonek przez pół Klanu — powiedziała, przełykając ślinę. Murena roześmiała się.
— Brzmi znajomo. Kiedyś Latająca Ryba próbowała wytropić nornicę z zamkniętymi oczami. Wpadła prosto na Biedronkowe Pole!
— A propo Wężyny… — Ogrodniczka podniosła łeb. — Słyszałaś już o walce z Mewą? — zapytała. Murena spoważniała.
— Tak. Szałwiowe Serce też tam był, prawda? — zapytała, z nutą zmartwienia gdzieś za językiem.
— Był. Mówią, że Mewa napadła na obóz Klanu Nocy, jakby nie wystarczyło, że został prawie zniszczony przez powódź. Wężynowy Splot i Szałwiowe Serce ją odparli, ale podobno była wściekła jak nigdy — dodała. Szły chwilę w milczeniu, słuchając plusku wody i szelestu traw. Gdzieś w oddali rozległ się skrzek czapli.
— Czasem zastanawiam się, jak Klan Nocy w ogóle się podniesie — powiedziała Murena. — Stracili tylu wojowników, a teraz jeszcze to.
— Jest jedna dobra rzecz. — Pierzasta Kołysanka uśmiechnęła się lekko. — Widziałam nowego kociaka, Szepta. Znaleziono go w gnieździe mewy. Wyobrażasz to sobie? Maleńki, a taki odważny — miauknęła.
— Może wprowadzi trochę nadziei — mruknęła Murena. — Choć pewnie długo będzie pamiętał, gdzie go znaleziono — burknęła czarna. Zatrzymały się na chwilę, obserwując rzekę. Woda odbijała niebo, a liście dryfowały z nurtem. Murena zamyśliła się, po czym spojrzała na siostrę.
— Pamiętasz, jak kiedyś chciałyśmy zrobić sobie wspólną wyprawę? — spytała.
— Pamiętam aż za dobrze. Skończyło się tym, że utknęłyśmy w błocie po brzuchy, a Algowa Struga i Różana Woń miały do nas więcej pytań niż pcheł w legowisku starszyzny. — Murena roześmiała się głośno.
— I chyba wtedy obiecałaś, że już nigdy nie opuścisz wyspy ogrodników.
— A ty obiecałaś, że nie będziesz mnie wciągać w swoje szalone pomysły — odparła Pierzasta z udawaną powagą. Szły dalej, wymieniając się opowieściami o uczniach. Murena mówiła o dawnych wypadkach Latającej Ryby, Pierzasta narzekała na kolejne zadania Lulkowego Ziela. Rozmawiały też o zbliżającej się ceremonii, nowych kociakach w obozie i planach na Porę Nagich Drzew. W końcu, kiedy słońce stanęło wyżej, Pierzasta Kołysanka spojrzała na siostrę z błyskiem w oku.
— Wiesz co? Może kiedyś zrobimy powtórkę z tamtej wyprawy. Tylko tym razem... ty wybierasz trasę. — Murena uśmiechnęła się.
— Umowa stoi. — Uśmiechnęła się jednym kącikiem ust, a jej pomarańczowe oczy błysnęły. Razem ruszyły dalej wzdłuż brzegu, a rzeka szumiała, jakby słuchała ich rozmowy. Obóz powitał je ciepłem zapachu wielu futer i niskim pomrukiem toczących się rozmów. Słońce zdążyło wspiąć się wyżej, a światło wpadało przez rozwidlenia gałęzi osłaniających polanę. Murena pierwsza przestąpiła próg wejścia, a srebrna podążała tuż za nią, otrzepując łapy z wilgoci. Na środku polany leżał stos świeżego jedzenia, otoczony przez młodszych uczniów. Jeden z nich, kremowy pręgus, próbował przeciągnąć większego od siebie królika, potykając się co krok. Kolcolistne Kwiecie obserwował go spod półprzymkniętych powiek, mrucząc coś pod nosem. Po lewej stronie obozu rozbrzmiewało miarowe uderzenie pazurów w drewno, młoda wojowniczka ostrzyła je na starym pniu, unosząc ogon w górę jak chorągiewkę. Przy wyjściu z legowiska medyków Lulkowe Ziele rozkładał na słońcu zebrane wcześniej zioła. Wiatr rozwiewał cienkie łodyżki i drobne płatki, które wirowały przez chwilę, nim opadły z powrotem. Obok, zgarbiony nad koszykiem, siedział Szept: maleńki kociak o jasnym futerku, który z przejęciem przyglądał się każdemu ruchowi starszego kota. Jego uszy poruszały się niespokojnie, a oczy błyszczały ciekawością. Murena zwolniła kroku, przystając na moment, by objąć wzrokiem całą polanę. Mimo gwaru panował tu pewien porządek, każdy miał swoje zajęcie, a rytm dnia płynął spokojnie, choć w powietrzu unosił się cień niedawnych wydarzeń. Nad polaną krążyły wrony, trzymając się jednak na dystans od obozu. Przy legowisku wojowników, Pierzasta Kołysanka dostrzegła Szałwiowe Serce, który siedział z podkuloną łapą. Futro na jego barku było zmierzwione, a w powietrzu czuć było zapach zaschniętej krwi i świeżych ziół. Obok niego Wężynowy Splot rozmawiała ze starszym wojownikiem, wskazując coś łapą w kierunku wschodniej granicy. Obaj wyglądali na zmęczonych, ale w oczach mieli iskrę satysfakcji. Ogrodniczka minęła ich, skinęła krótko łbem i skierowała się ku stosowi ziół, gdzie Lulkowe Ziele właśnie układał w równym rządku liście. Murena przeszła obok stosu jedzenia, sięgnęła po drobną rybę i usiadła z nią w cieniu jałowca. Z każdą chwilą coraz wyraźniej słyszała odgłosy obozowego życia: mlaskanie młodzików przy jedzeniu, trzask gałęzi w gnieździe uczniów, cichy pomruk kociąt bawiących się przy kępie mchu. Z legowiska uczniów wybiegł kremowy kocur z liściem w pysku. Goniła go drobna szylkretka, sycząc coś gniewnie. Ich gonitwa zakończyła się tuż obok Mureny, kiedy oboje wpadli na siebie i rozsypali liść na drobne kawałki. Wojowniczka jedynie podniosła brew, pozwalając im szybko pozbierać resztki i zniknąć w wejściu. Podczas gdy Pierzasta Kołysanka zajęta była układaniem ziół, Murena obserwowała Szepta, który nieśmiało przesuwał się bliżej Lulkowego Ziele. Kociak wąchał każdą roślinę, a kiedy starszy kot podsunął mu jedną z łodyżek, dotknął jej ostrożnie nosem, po czym kichał tak gwałtownie, że aż przewrócił się na bok. Mimo tego wstał od razu i znów wpatrywał się w koszyk z ziołami. Do obozu weszła patrolowa grupa wojowników, niosąc zapach granic i obcych śladów. W powietrzu zawisła nowa nuta: niepokój. Murena wyczuła, że jeden z kotów niesie wieści, ale nikt nie przerwał pracy. Było w tym coś charakterystycznego dla klanu: najpierw skończyć to, co w toku, dopiero potem zebrać się na radę. Wysokie drzewo nad obozem zaszumiało mocniej, zwiastując zmianę wiatru. Płatki suchej kory opadały wolno, osiadając na futrach kotów. Murena otrzepała grzbiet i zsunęła się z miejsca pod jałowcem, podchodząc do siostry. Pierzasta Kołysanka miała łapy całe w ziemistym pyle, a ogon poruszał się rytmicznie, gdy przestawiała kolejne kępy roślin.
— Dużo tego dzisiaj — zauważyła Murena, patrząc na ułożone równo rzędy.
— Lulek twierdzi, że trzeba przygotować zapas na całą Porę Nagich Drzew — odparła Piórko, nie odrywając wzroku od pracy. Murena spojrzała jeszcze raz w stronę Szałwiowego Serca i Wężynowego Splotu. Obaj opuścili teraz swoje miejsca, kierując się do legowiska przywódcy. Gwar przycichł na moment, jakby wszyscy w obozie czekali, co przyniosą następne chwile. Gdzieś w głębi polany Szept ziewnął szeroko, po czym wtulił się w cień przy wejściu do legowiska medyków. Piórko odwróciła wzrok i przysiadła obok siostry, wsłuchując się w rytm obozu, który powoli wracał do codziennej pracy.

<Murena?>

Od Borówkowej Łapy (Borówkowej Słodyczy) CD. Tojadowej Łapy

— Chcesz może… — zaczął nagle Tojadowa Łapa, lecz po chwili zawahał się i zawiesił głos w połowie zdania, jak gdyby niewidzialna łapa ścisnęła mu gardło. Jego spojrzenie, choć przez moment pewne, uciekło gdzieś w bok, jakby szukał odpowiednich słów wśród tańczących źdźbeł trawy.Borówkowa Łapa uniosła wzrok, po czym uśmiechnęła się lekko, z tą charakterystyczną dla niej mieszaniną łagodności i rozbawienia – nie kpiącą, lecz ciepłą i serdeczną, jakby chciała dodać mu odwagi samą obecnością.
— Chcesz może się ze mną przejść? — zapytał w końcu Tojadowa Łapa, cicho, ale zdecydowanie. Jego głos był jak łagodny nurt rzeki — niespieszny, a jednak pewny swego biegu.
Borówkowa Łapa zadrżała lekko, nie z zimna — choć wiatr nadal snuł się między trawami, muskając lekko ich futerka — ale z cichego, niespodziewanego poruszenia, które rozlało się w niej szeroko i głęboko, jak woda po deszczu wśród trzcin. Serce w jej drobnej piersi przyspieszyło, jakby właśnie oderwało się od ziemi, by przez krótką chwilę zatańczyć nad nią jak pyłek dmuchawca. Tak samo lekkie, tak samo ulotne, tak samo pełne znaczenia.
Wszystko wokół zdawało się na moment zatrzymać — szept trzcin przy krawędzi wyspy, chlupot wody przepływającej między bezpiecznymi mieliznami, nawet odległe nawoływania kociąt bawiących się w kąpielisku przy brzegu.
Skinęła głową powoli, delikatnie, jakby każdy ruch był częścią jakiegoś ważnego rytuału. Kąciki jej pyska uniosły się w niemal nieświadomym uśmiechu – ledwie dostrzegalnym, a jednak prawdziwym. Różowy nosek poruszył się lekko, gdy cicho westchnęła.
— Chętnie — szepnęła tak cicho, że jej słowa mogłyby zniknąć w szumie liści lub w plusku wody. Jakby głośniejszy ton mógł spłoszyć tę kruchą, przejrzystą jak rosa chwilę.
Na moment jednak cień zaniepokojenia przemknął przez jej spojrzenie. Spojrzała na Tojadową Łapę z odrobiną żalu, niemal przepraszająco.
— Ale… Szałwiowe Serce musiałby mi najpierw pozwolić na opuszczenie obozowiska — dodała z westchnieniem, które zabrzmiało w niej niczym szept trawy kołysanej przez wodę.
Bolało ją, że nie mogła od razu ruszyć za nim. Pragnęła tej chwili, tak bardzo, że niemal czuła smak jej zapowiedzi na końcówkach wibrysów, a jednak… nie mogła złamać zasad. Nie chciała, by mentor się o nią martwił, by pomyślał, że nie jest odpowiedzialna. Nie chciała, by jej mentor miał co do niej jakieś zarzuty… ani by Tojad musiał na nią czekać za długo. A jednocześnie, niby sprzecznie — chciała, żeby czekał. Choć przez chwilę.
— Jednak zanim to… — zaczęła znów, przysiadając łagodnie na białych, drobnych łapkach. — Na naszych terenach jest tak wiele pięknych miejsc. Każde z nich przepełnione urokiem, spokojem, radością… dokąd chciałbyś pójść?
Jej oczy zadrgały, jakby wypełnione wspomnieniem barw, zapachów i dźwięków. Myślała o Kolorowej Łące, miejscu, gdzie ziemia tonęła w feerii kolorów, a każdy krok unosił zapach świeżych kwiatów i trawy. Gdzie kwitnące łodygi skrywały gryzonie, a ziemia była miękka i ciepła od słońca. Tam było tak pięknie, można by wręcz powiedzieć, że magicznie.
— Co powiesz na Kolorową Łąkę? — spytał uczeń. Borówka natychmiast poczuła falę radości, wywołaną faktem tego, iż myśleli teraz o tym samym.
— Och, byłoby tak wspaniale!
Tojadowa Łapa uśmiechnął się ledwie dostrzegalnie, a jego zielone oczy błysnęły spokojem. Rudopręgowana część jego futra mieniła się lekko w promieniach słońca, które przedarły się przez trzciny.
Borówka zerknęła na niego kątem oka, serce nadal miała lekkie jak puch. W tym momencie nic więcej się nie liczyło — tylko to, że zapytał. Że chciał iść z nią. I że ona – mimo wszystkich niepewności – chciała iść z nim.
— Wrócę za dosłownie parę uderzeń serca! — miauknęła w końcu, po czym ruszyła na poszukiwania mentora.

***

Zaledwie kilka chwil po rozmowie z Tojadową Łapą, Borówkowa Łapa szła wolnym, ostrożnym krokiem przez miękkie poszycie obozu, poszukując Szałwiowego Serca. Z każdym krokiem czuła, jak małe łapki lekko drżą – nie ze strachu, a z niepokoju. W brzuchu koteczki wirowało coś, co przypominało stado motyli.
Niedaleko legowiska starszych siedział jej mentor, Szałwiowe Serce. Cieszyła się, że to właśnie on został jej mentorem, głównie ze względu na jego przyjazny charakter oraz cierpliwość. Była niemal pewna, że mentor pozwoli jej udać się na przechadzkę, a jednak lekki stres podgryzał ją w kark.
Zbliżyła się jeszcze odrobinę i przystanęła. Przez kilka uderzeń serca nie odzywała się, wpatrując się w trawę pod łapami, jakby w niej mogła znaleźć właściwe słowa. Wreszcie uniosła wzrok, a jej ciemnoniebieskie oczy lśniły w świetle słońca.
— Szałwiowe Serce…? — zaczęła cicho, niemal szeptem.
Kocur uniósł głowę i spojrzał na nią uważnie. Jego morskie oczy miały w sobie coś przenikliwego, jakby zaledwie jednym spojrzeniem potrafił zajrzeć w głąb jej myśli.
— Tak, Borówkowa Łapo? — odpowiedział spokojnie, ale z nutą ciekawości. — Coś się stało?
Koteczka odchrząknęła cicho, a jej łapka delikatnie przesunęła się po ziemi, jakby kreśliła niewidoczny wzór.
— Chciałabym się przejść poza tereny naszego obozowiska — powiedziała w końcu, z początku ostrożnie, lecz z każdym słowem odrobinę pewniej. — Na Kolorową Łąkę.
Zapadła cisza, przerywana jedynie szelestem traw i pluskiem wody w oddali. Szałwiowe Serce nie odzywał się przez moment, przyglądając się swojej uczennicy, jakby analizował nie tyle jej słowa, to co w niej drgało pod powierzchnią.
Borówka wytrzymała jego spojrzenie, choć w środku wszystko w niej tańczyło i lśniło od emocji. Nie chciała, by pomyślał, że to błaha zachcianka. Bo to nie była zwykła przechadzka. Nie dla niej.
— Kolorowa Łąka jest trochę daleko, nie sądzisz? — odezwał się w końcu, spokojnie, lecz z wyczuwalną ostrożnością. — Nie boisz się, że się zgubisz? — W przeciągu zaledwie paru uderzeń serca jego ton przeszedł w bardziej żartobliwy, ciepły.
Skinęła głową, czując, jak ciepło zawstydzenia wspina się jej po karku, chowając się pod mięciutkim futerkiem.
— Tak… Ale będę ostrożna. Chciałabym… po prostu trochę odetchnąć. Tam jest spokojnie. I pięknie — dodała z cichą determinacją.
Na pysku Szałwiowego Serca nie pojawił się uśmiech, ale jego spojrzenie złagodniało. Milczał jeszcze chwilę, zanim poruszył łbem i westchnął cicho.
— Jasne, tylko cię tak trochę straszyłem — powiedział. — Ale postaraj się nie siedzieć tam za długo. I miej oczy szeroko otwarte. Głupio by było, gdybyś przypadkiem zaplątała się w krzew jeżyn, a potem wróciła cała poharatana.
Borówkowa Łapa rozpromieniła się w ułamku sekundy. Jej ogonek uniósł się lekko, jakby sam chciał zatańczyć z radości.
— Dziękuję, Szałwiowe Serce! — powiedziała z wdzięcznością, a jej głos zabrzmiał tym razem śmielej, cieplej.

***

Borówkowa Łapa stała już przy wyjściu z obozowiska, tuż obok niewielkiego wydeptanego skrawka lądu, z którego schodziło się prosto w nurt rzeki. Woda szumiała cicho, jakby szeptała tajemnice ukryte w głębinach. Biała koteczka, drobna i lekka jak piórko, wyglądała w tym świetle niemal eterycznie – jakby zrobiona z chmurki, którą można unieść jednym tchnieniem.
Tojadowa Łapa czekał już na nią, z lekko przekrzywionym łbem, w którego rudym futrze z każdym promieniem dnia igrały inne odcienie – od złota, przez miedź, aż po ciemne, niemal brunatne pasy. Zielone oczy kocura błyszczały spokojem, ale i czymś jeszcze – subtelnym napięciem, którego sam zdawał się nie do końca rozumieć.
— Gotowa? — zapytał cicho, gdy tylko znalazła się tuż obok niego.
Borówka skinęła głową, uśmiechając się niemal nieświadomie. Uczucie lekkości znów wypełniło jej klatkę piersiową, jakby za chwilę miała wzbić się w powietrze.
— Mhm. Szałwiowe Serce się zgodził.
Tojad tylko kiwnął łbem w odpowiedzi, nie kryjąc ulgi. Na moment zapadło między nimi milczenie – nie niezręczne, lecz pełne oczekiwania. Rzeka szeptała pod ich łapami, przypominając, że nie czas na wahanie.
Koteczka podeszła bliżej wody. Przez chwilę stała w miejscu, czując pod opuszkami palców chłodną wilgoć ziemi. Potem, z gracją i wprawą kogoś, kto od kocięcia oswajał się z nurtem, zanurzyła łapy w wodzie. Przez ułamek sekundy zawahała się – nie dlatego, że nie potrafiła pływać, lecz dlatego, że serce biło jej teraz nie od wysiłku, a od emocji.
Tojadowa Łapa ruszył pierwszy, przecinając powierzchnię rzeki z płynnym, silnym ruchem. Woda rozdzielała się przed jego piersią jak srebrzysta zasłona, a splątane w jego długim futrze tojady kołysały się w rytm fal. Borówka dołączyła zaraz za nim, a jej drobne ciało sunęło z lekkością przez wodę, zostawiając za sobą delikatny ślad.
Gdy dotarli na drugi brzeg – niewielki, piaszczysty i już lekko wilgotny od zbliżającego się chłodu wieczoru – otrząsnęli się niemal jednocześnie, rozpryskując drobne kropelki, które w świetle zachodzącego słońca zamieniły się w roztańczone iskierki. Borówka zaśmiała się cicho – nie śmiałym śmiechem, lecz takim, który ucieka sam z siebie, lekki i czysty. Tojad uśmiechnął się kątem pyska, pozwalając sobie na krótkie spojrzenie pełne miękkości.
— Kolorowa Łąka nie jest daleko stąd — mruknął, strzepując resztki wody z ogona. — Ale myślę, że jeśli pójdziemy wolno, zdążymy jeszcze zanim słońce całkiem zniknie.
— Lubię, jak dzień się kończy — powiedziała cicho Borówka, idąc obok niego. Jej miękkie futerko, wciąż nieco wilgotne, łagodnie falowało na wietrze. — Świat wtedy jakby się zatrzymywał. Tak na chwilę. Żeby można było... poczuć więcej.
Tojad spojrzał na nią z boku, jakby zaskoczony, a potem tylko skinął głową.
— Tak — zgodził się. — Wszystko jest tak barwne, tak wyjątkowe.
Nie spojrzała na niego, ale poczuła, jak coś ciepłego rozlewa się w niej, dokładnie w tym miejscu, gdzie wcześniej czuła motyle. Nie odpowiedziała – słowa nie były teraz potrzebne.
Szli dalej, obok siebie, zanurzeni w ciszy, w szumie rzeki i w śpiewie wieczornych ptaków. Każdy krok przybliżał ich do łąki – tej pełnej kolorów, zapachów, i przestrzeni, w której być może łatwiej będzie nazwać to, co czuć tak trudno.
Borówkowa Łapa zerkała co jakiś czas na Tojadową Łapę – ukradkiem, z niedającym się opisać ciepłem pod mostkiem. Jego ruda sierść w tym świetle niemal płonęła, a zaplecione w futrze tojady poruszały się przy każdym jego kroku, jakby kwiaty same chciały zostać bliżej ziemi.
Wreszcie przerwała ciszę.
— Gdy zbierałam tu kwiaty, nigdy nie zastanawiałam się nad tym, czy któryś z nich należy do moich ulubionych… — westchnęła cicho, z lekkim uśmiechem, ledwie zauważalnym, ale szczerym. — Może to nieco dziwne. Sama nie wiem.
Przez moment ponownie umilkła, poszukując właściwych słów.
— Po prostu zastanawiałam się… Od zawsze wplatasz sobie tojady w futro? — miauknęła w końcu.

<Tojadowa Łapo?>

Od Horyzontu (Zaćmionej Łapy) CD. Snu (Sennej Łapy)

– Wiem Śnie, wiem. Żadne z nas nie będzie zdolne do skrzywdzenia bliźniego, poza tym Klan Gwiazd nie powinien na to pozwalać… – mruknęła, spoglądając na chwilę przed siebie na spokojną noc. 
– Plan? W teorii moglibyśmy się odnaleźć, lecz mało prawdopodobne. Inną opcją jest, by któreś z nas było przy Gwiazdnicy, w końcu o nią się najbardziej martwimy oboje. 
– Prawda… pomimo tego, że nie chcę jeszcze umierać, to jeszcze bardziej nie chce, by któraś z was odeszła.
– Wiem braciszku, dlatego musimy spróbować jakoś się oddalić od wojownika, który będzie nas odprowadzać do lasu, by się nią zaopiekować.
Kotka wtedy jeszcze nie wiedziała, że ten plan i tak nie zostanie zrealizowany, ponieważ Prążkowana Kita ją powstrzyma, a jej rodzeństwo będzie mieć spokojną noc w porównaniu do niej.

***
Po mianowaniu na uczniów

Pora Nagich Drzew na razie nie przyniosła ze sobą śnieżnej pokrywy, na którą wyczekiwała Zaćmiona Łapa – choć to może lepiej z racji jej rudej szaty, która by jeszcze bardziej się wybijała na skrzącej bieli. Jakby tak pomyśleć to każda maść miała swoje plusy i minusy zależne od pogody, lecz kotka miała wrażenie, że ona chyba trafiła najgorzej, nie potrafiąc sobie wyobrazić, by w jakiejkolwiek porze roku miała łatwiej.
“W sumie to w czasie Pory Opadających Liści mam minimalne szanse” – skorygowała się w myślach, przywołując w pamięci obraz liści w ciepłych kolorach, które pod wpływem wiatru oddzielały się od gałęzi, pozostawiając po sobie puste miejsce, by opaść na ziemię w tańcu, który prowadził zefir. Teraz jednak zamiast tego kolorowego i urzekającego widoku panowała szarość w towarzystwie częstych opadów, które nie przykrywały lasu, lecz tworzyły podmokły teren, utrudniający polowania, treningi i jakiekolwiek marsze. To właśnie przy takiej pogodzie przybrane dzieci Brukselkowej Zadry zostały uczniami, szkoląc się na wojowników i otrzymując odpowiednich mentorów. Według rudej najlepiej trafiło się jej bratu, którego mentorką była Wrotyczowa Szrama – przynajmniej ją znał, nie to, co Horyzont z Piołunowym Dymem lub Gwiazdnica z Jaskółczym Zielem. Do tego najstarsza dostała kompletnie nowe imię, ponieważ otrzymała miano Zaćmionej Łapy, co nie pasowało do niej kompletnie, jednak czuła, że Nikły Gwiazda specjalnie jej to zrobił w ramach pogardy ją i rodzeństwem oraz tym, kim była – była zwykłą znajdką spoza klanu, do tego niewpisującą się w pewne standardy Wilczaków, była zbyt radosna, pełna energii i nadziei jak na klan.
Nienawiść do lidera za każdym razem rosła, gdy ktoś zwracał się do niej znienawidzonym imieniem – przy pierwszej okazji każdemu z najbliższych powiedziała, by nadal posługiwali się jej kocięcym imieniem. Wisienką na przysłowiowym torcie był mentor, Piołunowy Dym, do którego nie miała żadnych uprzedzeń, lecz uważała, że kocur nie nadaje się na jej mentora – miała wrażenie, że ten nie potrafi się zbytnio odnaleźć w nowej roli, którą otrzymał od Nikłej Gwiazdy. Jednak Horyzont nie mogła nic z tym zrobić, dlatego milczała, trzymając język za zębami, które zaciskała aż do bólu. Do tego coraz częściej dopadały ją wątpliwości czy droga wojownika jest tą, którą powinna podążać i czy została jej wyznacza przez przodków. Pomimo dużej siły i wytrzymałości już w tak młodym wieku, czuła, że chce inaczej pomagać pobratymcom – zioła były czymś niezwykłym dla niej, sama natura dała im możliwość leczenia się z różnych chorób, była ciekawa tego wszystkiego – jednak ta możliwość była zarezerwowana jedynie dla kotów, do których ona się nie zaliczała.
Wczoraj wieczorem Piołunowy Dym odnalazł ją przy legowisku uczniów, gdzie dzieliła się językiem z rodzeństwem. Ich spokojne pogaduchy zostały przerwane przez wojownika tylko po to, by przekazać podopiecznej, że następnego dnia przed południem mają odbyć wspólny trening z Senną Łapą oraz Wrotyczową Szramą. Kotka jedynie kiwnęła głową, a kiedy kocur się odwrócił, to przewróciła oczami – od dnia mianowania była zdecydowanie w nie humorze, gdy znajdowała się towarzystwie mentora. Senna Łapa, widząc jej reakcje, przejechał językiem po jej barku z pokrzepiającym spojrzeniem, na co odpowiedziała lekkim uśmiechem, by następnie wrócić do wspólnej rozmowy. Nie chciała, aby ich relacja wygląda tak, jak Kruczego Pióra, Pustułkowego Szpona oraz Warczącej Łapy – można było zauważyć, że między czekoladowym a dymnym jest wyczuwalne napięcie, nie rozmawiali ze sobą, a co dopiero ze swoim bratem, który jedyny z nich był jeszcze uczniem. Horyzont nigdy na to nie pozwoli.
Kiedy kłujący chłód zaczął być nieznośny, przenieśli się do legowiska uczniów. Cały czas trzymali się razem, dlatego ich posłania z mchu były bardzo blisko siebie niemal tworząc jedność niczym samo rodzeństwo. Słońce już niemal zniknęło całkowicie za linią drzew, a cała trójka ciągle beztrosko rozmawiała, mając ciągle temat do rozmów. W końcu, kiedy szylkretka zaczęła ziewać i walczyć z sennością, Horyzont uśmiechnęła się lekko, by zacząć nucić jakąś spokojną melodię. Pierwszy raz coś takiego robiła, dlatego niemal od razu zdziwienie wymalowało się na pysku czarnego kocura, na co starsza jedynie posłała mu spojrzenie “Później ci powiem”, a Sen kiwnął głową w odpowiedzi, nie chcąc zakłócać melodii, która usypiała Gwiazdnice.
– Kolejne twoje nowe zainteresowanie? – spytał cicho, gdy ich młodsza siostra oddała się w objęcia snu.
– Można tak powiedzieć – zaczęła ciut speszona. – Ostatnio podczas wizyty u Kwitnącego Kalafioru zaczęłam nucić, gdy zmieniałam mech i szukałam w jej sierści kleszczy. W pewnym momencie powiedziała, że to bardzo ładna melodia, jednak ja nie wiedziałam, o czym mówiła. Jak się okazało, robiłam to nieświadomie – wyjaśniła, spoglądając na śpiącą szylkretkę.
– Popieram jej zdanie, to było bardzo ładne, choć też niespodziewane. Jednak nie ma się zbytnio, co dziwi, masz dużą gamę zainteresowań.
– Która ciągle się powiększa.
– Prawda. – Na dłuższą chwilę zapanowała między nimi cisza, zakłócana jedynie szumem wiatru i spokojnymi oddechami innych uczniów. – Czy te wszystkie testy naprawdę są konieczne? – wyszeptał niemal niesłyszalnie.
– Oczywiście, że nie. Podobno w innych klanach nie ma czegoś takiego, tylko u nas.
Jeszcze jakiś czas po cichu rozmawiali z obawą, że ktoś niepożądany może usłyszeć ich słowa. Zaćmiona Łapa przez to czasem nie skupiała się na słowach brata, nasłuchując z uważnością otoczenia, w którego mroku mogło czaić się potencjalne zagrożenie. W końcu czując senność, postanowili dołączyć do Gwiazdnicy, która przez ten czas spokojnie spała obok nich.

***

Z samego rana szylkretka obudziła się jako pierwsza. Horyzont słysząc ruch obok siebie, zastrzygła rozciętym uchem, by następnie ledwo obudzona otworzyć oczy i przenieść wzrok na siostrę, którą już świerzbiły łapy. Na to ruda jedynie przeciągle ziewnęła, odganiając powoli sen.
– Już nie śpisz? – spytała lekko zachrypłym głosem, na co odchrząknęła.
– Wybacz, nie chciałam cię obudzić – odpowiedziała cicho Gwiazdnica, obserwując, jak ich brat obraca się na drugi bok.
– Nic się nie stało i tak muszę coś załatwić, nim będę mieć trening wspólny.
– Widać, że ci w niesmak Piołunowy Dym – oznajmiła niespodziewanie młodsza.
– Aż tak to widać…? – mruknęła, próbując zasłonić się grzywką, która zaczęła rosnąć w zastraszającym tempie, podobnie jak ona sama.
– Aż z daleka.
– Ech… jeszcze to imię… Jakby nie wystarczyła mi walka z kuną.
– Szczerze to ja bym zrobił na przekór Nikłej Gwieździe i z dumą nosiła imię. Widać było, że ma coś do nas od samego początku i pokazuje to na tobie, wiedząc, że z tobą byłoby najtrudniej. Sama walka z kuną w tak młodym wieku jest tego dowodem. – Nagle do rozmowy dołączył się czarny kocur, który swoją wypowiedź zakończył przeciągłym ziewnięciem.
– I co podsłuchujesz?! – prychnęła ruda nieco uniesionym głosem, by następnie zdzielić brata w głowę.
– Aj! – syknął, rozmasowując łapą miejsce, w które oberwał, a w tym czasie Gwiazdnica cicho chichotała pod nosem. – Tak bić brata?
– Jak zasługuje to owszem – zażartowała z zaczepnym uśmiechem.
– Odwdzięczę się.
– Taką mam nadzieję, choć raczej ci się nie uda.
Widać było, że to rodzeństwo, które lubi sobie dogryzać, ale jednocześnie wspiera i kocha siebie nawzajem, nie robiąc konfliktu z byle powodu. Pogadali jeszcze chwila, nim inni uczniowie nie zaczęli się budzić – Gwiazdnica wybyła, mówiąc, że Jaskółcze Ziele bierze ją na patrol graniczny z innymi. Jak na razie to Zaćmiona Łapa w porównaniu do rodzeństwa poznała jedynie tereny klanu oraz zdążyła odbyć jakieś tam treningi z Piołunowym Dymem, jednak to wszystko wyobrażała sobie inaczej.
Ruda wyszła z legowiska, wcześniej przeciągając się na posłaniu i otrzepując z luźnego mchu, który uczepił się jej sierści. Nie czując deszczu na sobie, uniosła głowę ku niebu, które przysłaniały szare chmury, na co cicho westchnęła, chcąc, by Pora Nagich Drzew już minęła. Miała wrażenie, że w ostatnich dniach pogoda odzwierciedlała jej samopoczucie, spowodowane decyzją Nikłej Gwiazdy. Czy naprawdę aż tak kocur nienawidził ich z powodu inności, że musiał ingerować w jej imię? Choć podobno lider nienawidził wszystkich po równo, jednak to tylko pogłoski między niektórymi kotami, które głośno nie powiedzą, że nie pałają jakąś sympatią, co do Nikłego.
Pogrążona w myślach powędrowała do stosu zwierzyny z nawyku, chcąc zjeść śniadanie, lecz w połowie drogi zatrzymała się. Przecież już nie była kociakiem, którego trzeba było wykarmić, by przetrwał samotną noc. Miała to już za sobą i jako uczeń powinna najpierw spróbować coś upolować, a dopiero potem częstować się czymś niewielkim. Chciała zawrócić, jednak przypomniała jej się pewna sprawa – zamiast skierować się do legowiska uczniów, udała się do tego medyka, gdzie sypiali także asystenci. Zaćmiona Łapa miała pewną sprawę do Jarzębinowego Żaru, chcąc z nią porozmawiać na osobności, a ledwo obudzony obóz był nawet odpowiednim moment.
– Jarzębinowy Żarze? – spytała, stojąc u wejścia. Miała nadzieję, że nie wybudzi Cisowego Tchnienia lub Roztargnienego Koperka ze snu. Wolała uniknąć możliwych pytań o sprawę do kotki.
– Coś się stało Zaćmiona Łapo? – Po chwili z legowiska wyłoniła się asystentka medyka, do której uczennica miała sprawę. Ruda mimowolnie zaciągnęła się zapachem szylkretki, jak zwykle wyczuwalna woń różnych ziół i roślin, który tak przyciągał młodszą.
– Nie nie, jednak mam pewną sprawę do ciebie… – zaczęła i nerwowo poprawiła grzywkę. Bała się reakcji kotki na jej pytanie.
– Mów śmiało, nie gryzę.
– Czybyłabyszansaabyśmnieuczyłaziół…? – wymamrotała cicho, przez co pytanie zlało się w jedną niezrozumiałą wypowiedź.
– Zaćmiona Łapo, jak mamroczesz do siebie pod nosem, to nie usłyszę, o co chodzi.
– Czy byłaby szansa, abyś mnie uczyła ziół…? – powtórzyła tym razem nieco głośniej, a Jarzębinowy Żar w końcu usłyszała słowa rudej. Ta spojrzała na starszą, która widocznie była zaskoczona i zdziwiona.
– Dobrze – odpowiedziała, zgadzając się, co widocznie ucieszyło młodszą. – Ale jak nie będziesz się starać, to zakończysz naukę. – Na to Zaćmiona Łapa lekko się spięła, jednak wyczuła nutę żartu w dalszej wypowiedzi, utwierdziło ją w tym, gdy szylkretka położyła jej ogon na grzbiecie, a na jej pysku był widoczny uśmiech.
– Dziękuję Jarzębinowy Żarze! – podziękowała radośnie i chciała się otrzeć o kotkę, jednak ta postanowiła postąpić inaczej. Dotknęła się nosem z rudą tak, jak zwykle to ma miejsce przy oficjalnym mianowaniu.
– Zmykaj Zaćmiona Łapo, przyjdź wieczorem, gdy tylko Piołunowy Dym podzieli się planami na jutro. Znajdziemy odpowiedni moment w ciągu dnia, by rozpocząć twoją naukę.
– Dobrze i jeszcze raz dziękuję – powiedziała i rozpromieniona udała się w stronę legowiska uczniów. W tym czasie asystentka medyka odprowadziła ją wzrokiem z lekkim uśmiechem.
Horyzont weszła, a raczej wpadła do legowiska niczym burza, chcąc się podzielić dobrą nowiną z bratem, który powinien jeszcze korzystać z chwili, nim zostaną zabrani na trening – Piołunowy Dym nie określił dokładnej pory dnia, oprócz tego, że miało to być przed południem, także mogło to nastąpić w każdej chwili od obudzenia się kocura oraz Wrotyczowej Szramy.
– Senna Łapo! – zawołała, znajdując się obok brata i natarczywie szturchając go łapą.
– Horyzont… daj spać – mruknął, obracając się plecami do niej.
– Ale ja mam ważne wieści! Musisz mnie wysłuchać, inaczej nie wytrzymam!
– Ech, no dobrze dobrze – westchnął leniwie, podnosząc się do siadu i zaspanymi oczami, patrząc na rozemocjonowaną siostrę.
– Pamiętasz, jak mówiłam, że mam wątpliwości co do szkolenia się na wojownika?
– No było coś.
– No to była u Jarzębinowego Żaru z pytaniem, czy mogłaby mnie uczyć!
– I? – ponaglił, zdając sobie sprawę, że ruda specjalnie zrobiła pauzę pełną napięcia, ale tego pozytywnego.
– Zgodziła się!
– A co na to Nikła Gwiazda? – I tak oto radość Horyzontu długo nie trwała, gdyż Senna Łapa ściągnął ją na ziemię.
– Na razie nic nie wie i niech tak zostanie.
– Będziecie to ukrywać?!
– Tak, w końcu medykiem mogą zostać tylko pewne koty, a ja się nie zaliczam, jednak mnie to nie zatrzyma! – odpowiedziała hardo, nie mając zamiaru zmieniać zdania. Czuła, że znajomość ziół w jakimś stopniu była jej od dawna pisana i przeznaczona, a Klan Gwiazd będzie ją w tej drodze wspierać. Już się nie mogła doczekać pierwszych treningów z Jarzębinowym Żarem.
Pogadali jeszcze jakiś czas, dopóki u wejścia nie zjawił się Piołunowy Dym, który ruchem ogona dał znać, by łaskawie ruszyli swoje cztery litery na trening. Zaćmiona Łapa wstała z posłania, przewracając oczami, na co Senna Łapa szturchną ją barkiem z uśmiechem. Cicho westchnęła, wiedząc, o co chodzi – odwzajemniła uśmiech i ramię w ramię wyszli z legowiska na polane, gdzie czekała już na nich dwójka mentorów. Widać było po nich lekkie niezadowolenie, że to oni musieli czekać, na co ruda prychnęła w myślach – w końcu to Piołunowy Dym nie był wczoraj konkretny przy informaniu, o której dzisiejszy trening.
Jak pierwsi wyszli wojownicy, rozmawiając między sobą, choć nie wyglądało to na normalną wymianę zdań, a raczej ustalanie planu na wspólny trening.
“Serio? W drodze będą myśleć o tym?” – syknęła w myślach, nie mogąc uwierzyć w swojego mentora. Wątpiła, by Wrotyczowa Szrama to wymyśliła – wręcz na pierwszy rzut oka było widać, że to kocur inicjował wszystko, co jedynie utwierdziło Zaćmioną Łapę w tym, jakie miała zdanie o swoim mentorze. Była pogrążona we własnych myślach, dopóki brat jej nie zagadał.
– Jak myślisz, co dziś będziemy robić? – spytał.
– Nie wiem, podobno każdy musi opanować wspinaczkę na drzewa i nawigację w tunelach. Niektórzy też walczą ze sobą, w sensie uczeń z uczniem.
– Walczą… przecież…
– Wiem, jednak tu raczej chodzi o opanowanie walki z równym sobie oraz mentalne przygotowanie na test wojownika – rozmyślała na głos, uważnie stąpając, ponieważ ostatnie dni były dość deszczowe i często czuła grząski grunt pod łapami. Już wiedziała oczyma wyobraźni jak jej ruda sierści na łapach i trochę na brzuchu jest ubrudzona błotem. A tak czekała na śnieg, to nie, pogoda postanowiła się zbuntować i przedłużyć Porę Opadających Liści.
– Coś w tym jest, jednak nie byłoby to tak potrzebne, gdyby tego testu nie było…
– Prawda – przyznała, spoglądając na w większości nagie drzewa, pozbawione liści tworzące korony podczas innych pór. Obecnie do niedawna kolorowe liście teraz znajdowały się pod ich łapami udeptane i rozłożone, kończąc swój żywot na tym świecie, co każdego w końcu kiedyś czeka prędzej czy później. Zaćmiona Łapa czasem sobie o tym przypominała i korzystała z każdego dnia jak najlepiej, lecz po mianowaniu na ucznia to różnie z tym bywało – najczęściej po prostu cieszyła się daną chwilą z rodzeństwem lub bliskimi kotami jak Brukselkowa Zadra czy Wrotyczowa Szrama, choć to wszystko łatwo burzyła już sama obecność Piołunowego Dymu.
Niedługo później dotarli do Czarnych Gniazd – terenów zdobytych parę księżyców temu przez Klan Wilka, dawniej należały do przegranego Klanu Klifu, którego zapach się jeszcze tutaj unosił minimalnie. Jakichkolwiek śladów wojny już nie było, żadnej posoki, krwi, czy ciał. Zapewne dzikie zwierzęta się skusiły na kocie mięso lub Klifiacy zabrali ze sobą zmarłych pobratymców.
– A więc dzisiaj w planach jest walka między wami, jednak nim to nadejdzie, to poćwiczycie z pomocą czarnych gniazda. – Na końcu przemówienia kocura, ten wskazał ogonem na owe gniazda. Zaćmiona Łapa nie była przekonana, lecz po chwili wizualizacja Wrotyczowej Szramy rozwiała jej wątpliwości.
“W sumie nie wygląda to źle” – przeszło jej przez myśl, gdy kotka ponownie znalazła się u boku wojownika. Ich zadania polegały na poćwiczeniu sprawności, poprzez przeskakiwania gniazd lub z jednego na drugie. Do tego czekał ich slalom między nimi, by poćwiczyć zwinność oraz stabilność na trudnym podłożu. Dla Horyzontu miało to łapy i ogon, dlatego jako pierwsza podeszła bliżej gniazd, przygotowując się na wysiłek.

<Senna Łapo, teraz to dopiero nam zorganizowali rozrywkę>
[2530 słów] - trening wojownika