BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Sprawa znikających kotów w klanie nadal oficjalnie nie została wyjaśniona. Zaginął jeden ze starszych, Tropiący Szlak, natomiast Piaszczysta Zamieć prawdopodobnie został napadnięty przez samotników. Chodzą plotki, że mogą być oni połączeni z niedawno wygnanym Czarną Łapą. Również główny medyk, przez niewyjaśnioną sprawę został oddalony od swoich obowiązków, większość spraw powierzając w łapy swojej uczennicy. Gdyby tego było mało, w tych napiętych czasach do obozu została przyprowadzona zdezorientowana i dość pokiereszowana pieszczoszka, a przynajmniej tak została przedstawiona klanowi. Czy jej pojawienie się w klanie, nie wzmocni już i tak od dawna panującego w nim napięcia?

W Klanie Klifu

Do klanu szczęśliwie (chociaż zależy kogo się o to zapyta) powróciła zaginiona medyczka, Liściaste Futro. Niestety nawet jej obecność nie mogła powstrzymać ani katastrofy, jaką była szalejąca podczas Pory Nagich Liści epidemia zielonego kaszlu, ani utraty jednego z żyć przez Srokoszową Gwiazdę na zgromadzeniu. Aktualnie osłabieni klifiacy próbują podnieść się na łapy i zapomnieć o katastrofie.

W Klanie Nocy

Srocza Gwiazda wprowadza władzę dziedziczną, a także "rodzinę królewską". Po ciężkim porodzie córki i śmierci jednej z nowonarodzonych wnuczek, Srocza Gwiazda znika na całą noc, wracając dopiero następnego poranka, wraz z kontrowersyjnymi wieściami. Aby zabezpieczyć przyszłe kocięta przed podzieleniem losu Łabędź, ogłasza rolę Piastunki, a zaszczytu otrzymania tego miana dostępuje Kotewkowa Łapa, obecnie zwana Kotewkowym Powiewem. Podczas tego samego zebrania ogłasza także, że każdy kolejny lider Klanu Nocy będzie musiał pochodzić z jej rodu, przeprowadza ceremonię, podczas której ona i jej rodzina otrzymują krwisty symbol kwitnącej lilii wodnej na czole - znak władzy i odrodzenia.
Nie wszystkim jednak ta decyzja się spodobała, a to, jakie efekty to przyniesie, Klan Nocy może się dowiedzieć szybciej niż ktokolwiek by tego chciał.
Zaginęły dwie kotki - Cedrowa Rozwaga, a jakiś czas później Kaczy Krok. Patrole nadal często odwiedzają okolice, gdzie ostatnio były widziane, jednak bezskutecznie

W Klanie Wilka

klan znalazł się w wyjątkowo ciężkiej sytuacji niespodziewanie tracąc liderkę, Szakalą Gwiazdę. Jej śmierć pociągnęła za sobą również losy Gęsiego Wrzasku jak i kilku innych wojowników i uczniów Klanu Wilka, a jej zastępca, Błękitna Gwiazda, intensywnie stara się obmyślić nowa strategię działania i sposobu na odbudowanie świetności klanu. Niestety, nie wszyscy są zadowoleni z wyboru nowego zastępcy, którym została Wieczorna Mara.
Oskarżona o niedopełnienie swoich obowiązków i przyczynienie się do śmierci kociąt samego lidera, Wilczej Łapy i Cisowej Łapy, Kunia Norka stała się więzieniem własnego klanu.

W Owocowym Lesie

Zapanował chaos. Rozpoczął się wraz ze zniknęciem jednej z córek lidera, co poskutkowało jego nerwową reakcją i wyżywaniem się na swoich podwładnych. Sprawy jednak wymknęły się spod całkowitej kontroli dopiero w momencie, w którym… zniknął sam przywódca! Nikt nie wie co się stało ani gdzie aktualnie przebywa. Nie znaleziono żadnego tropu.
Sytuację pogarsza fakt, że obaj zastępcy zupełnie nie mogą się dogadać w kwestii tego, kto powinien teraz rządzić, spierając się ze sobą w niemal każdym aspekcie. Część Owocniaków twierdzi, że nowy lider powinien zostać wybrany poprzez głosowanie, inni stanowczo potępiają takie pomysły, zwracając uwagę na to, że taka procedura może dopiero nastąpić po bezdyskusyjnej rezygnacji poprzedniego lidera lub jego śmierci. Plotki na temat możliwej przyczyny jego zniknięcia z każdym dniem tylko przybierają na sile. Napiętą atmosferę można wręcz wyczuć w powietrzu.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Burzy!
(jedno wolne miejsce!)

Miot samotników!
(jedno wolne miejsce!)

Pojawiła się nowa zakładka z Cechami Specjalnymi i Mutacjami! Aby dostać się do niej, należy wejść w zakładkę "Maści - pomoc". | Zmiana pory roku już 18 maja, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

16 maja 2024

Od Lodowego Omenu do Sroczej Gwiazdy

 Przysiadła gdzieś na krańcu wyspy, niedaleko szeregu szumiących uspokajająco trzcin, trzymając między łapami rybę, którą zabrała ze sterty. W pozycji leżącej powąchała ją, ale tak szybko, jak to zrobiła, zmarszczyła nos i odsunęła łeb. Jak Nocniacy mogli je jeść na co dzień? Paskudnie cuchnęły. Zbliżyła swój nos po raz kolejny, starając się zignorować swąd i przekonać się do innego rodzaju jedzenia. Liznęła rybę po łuskach i od razu się skrzywiła.
— Niezbyt smaczne, co? — usłyszała jakiś głos i zaraz ujawnił się jego właściciel. Jakiś wojownik przemknął przez busz trzcin, spoglądając na nią z ukosa. 
— Jak widać — odparła. — Z kim mam przyjemność?
— Krzycząca Makrela — powiedział to tak głośno, że zaczęła rozumieć, dlaczego nadano mu takie imię. Skrzywiła się i położyła po sobie uszy. Postanowiła nie zważać na obecność osobnika i kontynuować próbę spożycia zdechłej ryby. Jeśli miała mieć siłę na patrolach, musiała jeść, a niewątpliwie na stercie brakowało porządnej lądowej zwierzyny. Pochyliła się znów nad rybą leżącą między jej łapami i nieśmiało wzięła mały kęs. To mięso było... dziwne. Właściwie nie smakowało nawet jak mięso. Dziwne, białe, rozdrobnione mięso, które w konsystencji nie przypominało niczego, co znała. Zaczęła żuć i w końcu przełknęła, czując, jak zbiera jej się na wymioty. Po chwili poczuła w gardle coś ostrego i zaczęła się krztusić. Wyplunęła jakąś ość, która wylądowała w trawie razem z jej śliną. Obrzydliwe. 
— Radzę uważać, ryby mają ości — parsknął kocur. — Kośćmi też się krztusisz?
Przekręciła głowę, spoglądając na kocura z politowaniem. Naprawdę robił sobie teraz żarty? Zadarła pobródek.
— Z przełykaniem kości radzę sobie znakomicie.
— Widać —  parsknął głośno, powstrzymując śmiech. — Wilczacy by się chyba nie pozbierali, gdyby delegacja zdechła od ryb. 
Zamordowała go spojrzeniem, ale kocur cofnął się w geście obronnym. Pozwoliła sobie na drobny uśmiech. Życie zmuszało ją od najmłodszego do wtapiania się w tłum, do podchwytywania zachowań od kotów. W ten sposób nauczyła się udawać, gdy sama nie rozumiała pewnych interakcji społecznych. Miała jednak wrażenie, że z każdym dniem rozumiała je coraz bardziej, ale coraz mniej miała uczuć, które pozwoliłyby jej na szczere wykonywanie tych interakcji. Mimo to zdołała rozpoznać, że kocur po prostu żartował.
— Nie wiedziałam, że Nocniacy słyną z czarnego humoru — jej wąsy zadrgały. Ponownie ugryzła rybę, tym razem pilnując, by żadna ość nie weszła jej w drogę. Pewnie dało się do takiego typu zwierzyny przyzwyczaić, choć te twarde łuski i dziwaczne białe mięso o nieznacznym smaku, a do tego odór, były dość odstraszające. — No, jedzeniem raczej nie możecie się pochwalić.

* * *
Nie minęło wiele czasu; słońce wzniosło się do góry i oświetliło wyspę łagodnym blaskiem. Wróciła do obozu z polowania, a jej sierść nieprzyzwyczajona do wody przemokła niemal do suchej nitki. Musiała najpierw babrać się w wilgotnej, zabłoconej glebie u krawędzi koryta rzeki, a potem przekroczyć wodną barierę odgradzającą obozową wyspę od stałego lądu. W pysku niosła rybę i szczerze mówiąc, nos marszczył jej się od samego jej zapachu. Gdyby mogła, polowałaby na myszy i inne gryzonie, tak jak to robiła w swoim rodzimym klanie, ale nie robiła tego bynajmniej dla siebie, a dla Klanu Nocy, który mimo wszystko gościł ich swoimi zasobami. A oni raczej w lądowej zwierzynie nie gustowali.
Wojownicy byli całkiem przyzwoici - pokazali jej, jak łapać ryby, choć wprawdzie mówiąc nigdy w życiu nie czuła się jeszcze tak bardzo bezużyteczna. Śliskie stworzenia wymykały jej się spod pyska, a łapy osuwały z lepkiej gleby, nie pomagając jej zbytnio w łowie. 
— Ryby nie widzą, co znajduje się ponad taflą — instruował ją Pchli Nos. — Mają słabe pole widzenia, a ich atutem jest szybkość. Musisz wyczuć odpowiedni moment...
W rzece pojawił się szarawy zarys płetw, a kocur wysunął pysk i natychmiastowo złapał stworzenie w zęby.
— Sztuka polega na tym, by wyczuć, kiedy ryba podpłynie na tyle blisko, by można było ją chwycić. Rzeka często wyrzuca je w górę, a gdy wyskakują ponad wodę, to odpowiedni moment, żeby je złapać. 
Wojownicy nie zdradzali jej wszystkiego, ale mówili wystarczająco, by na coś im się przydała. Jednak mimo instrukcji i tłumaczeń, szło jej raczej kiepsko. Nie przywykła do takiego rodzaju zwierzyny, a i sposób jej łapania różnił się dużo od tego, którego jej uczono.
Teraz stała już na brzegu wyspy, a kilku Nocniaków powróciło wraz z nią. Udało jej się złapać jedną rybę, choć głównie dlatego, że wyskoczywszy nad wodę, wylądowała na brzegu. To tak, jakby mysz wbiegła jej prosto w łapy - nic specjalnego, żadne osiągnięcie, którym można by się chwalić. O nieudanym polowaniu wolała jak najszybciej zapomnieć.
Postanowiła zająć się teraz czymś dużo mniej frustrującym, ale i czymś, w czym była dużo lepsza, niż w łapaniu śmierdzących ryb. Chciała dowiedzieć się trochę więcej o miejscu, w którym przebywała. Oczywiście nie zamierzała wypytywać o żadne szczegóły - była tu gościem, a wścibskość nie spodobałaby się pewnie Nocniakom. Ona sama mimo wszystko miała duży szacunek w stosunku do Nocniackiej władzy. Potrafiła dostrzec dobrego przywódcę i silny klan. Uczono ją tego od młodu.
Wolała więc trzymać się na dystans i nie pytać o zbyt wiele, nie tylko z szacunku, ale również po to, by nikomu nie przyszło na myśl, że chciała wyciągnąć jakieś informacje. Właściwie to nie było nawet jej celem. Chciała jedynie dowiedzieć się nieco o klanie, aby móc dostosować się do nowego środowiska. Nie chciała się tu nikomu narażać, nie znała tutejszych kotów, a wolała pozostać we względnie pozytywnych relacjach z większością z nich. Cała ta... władza dziedziczna i wszystko, co wokół tego się kręciło... Natłok nowych informacji nieco ją przytłaczał. Potrzebowała czasu, żeby wybadać grunt i móc stwierdzić, kto jaką rolę tu pełnił i do kogo powinna odnosić się z szacunkiem, a jakich kotów unikać. Musiała wytworzyć sobie dobrą renomę. Nie chciała pętać się wśród tych pogardzanych przez klan, a z pewnością tacy byli - tak samo jak w Klanie Wilka. 
— Witaj — podeszła więc do pierwszego lepszego kota, który wydał jej się wystarczająco rozeznany, by odpowiedzieć na jej pytania. Z pewnością wyglądał na silnego - czekoladowa sierść połyskiwała mu w świetle dnia. Nie wydawało się, aby był w dobrym humorze. Była niemal przekonana, że był speszony, może smutny - głowę miał zwieszoną, ale nie miała wyboru. Skoro już zaczęła rozmowę, musiała ją dokończyć.
Nie spodziewała się jednak reakcji. 
Kocur natychmiast zniżył głowę, padając jej niemal do samych łap.
— O pani! Co cię sprowadza do takiego marnego sługi? — natychmiast powiedział, niżąc przed nią kark, co najmniej, jakby była tu jakąś ważną osobistością. — Czy nie wiesz, że nie jestem godzien twego spojrzenia?
Powiedzieć, że się zaskoczyła, to tak, jakby nie powiedzieć nic. Wybałuszyła oczy i na moment zabrakło jej z wrażenia słów w gardle, zanim otrząsnęła się z transu i zrozumiała, że nie może sobie ot tak wychodzić z roli. Natychmiast jej sylwetka powróciła do normy.
— Cóż... Nie tego się spodziewałam. Czemu? — spytała, unosząc jedną brew. Czuła się wręcz nielegalnie, zbierając takie hołdy od byle Nocniaka. Kim ona tu była? Przecież przybyła tu z delegacji, nikt jej tu nie znał, nie mogła szczycić się posadą Mistrzyni, jak w Klanie Wilka. Może i była gościem z wysoką rangą, ale nie zdawało jej się, by jakiekolwiek zaszczyty jej się tu należały. — I wstań, proszę. 
— Jak to, nie wiesz? — kocur zawahał się, jakby był wręcz zaskoczony, że kotka chciała, by rozmawiał z nią na równi. — Wstać?
— Nie chcesz wykonać mojego polecenia? — jej głos stał się ostrzejszy, przeciągała srogo wyrazy, mówiąc tym samym tonem, jak wówczas, gdy wydawała polecenia swoim wojownikom w czasie ćwiczeń. 
Stojący przed nią kocur podniósł się, a mistrzyni uniosła wyżej głowę. Czasem wystarczył tylko jeden chwyt manipulacyjny, by wpłynąć na czyjeś działania.
— Mam dla ciebie taki szacunek, bo jesteś czarno-białą kotką, pani — mruknął. Lodowy Omen nie spodziewałaby się po nim takiej skruchy. Wprawdzie mówiąc, z zewnątrz wyglądał na osiłka - kogoś, kto słucha rozkazów, ale jednocześnie gotów jest wyrządzić drugiemu kotu krzywdę. I pewnie się nie myliła. Zainteresowało ją jednak co innego, a mianowicie fakt, że wielbił ją tak ze względu na płeć i kolor futra. Wspomniała w głowie obraz przywódczyni Klanu Nocy, Sroczej Gwiazdy, której szata również prezentowała się w czarno-białych barwach, oraz jej dzieci nie odbiegające od niej tak dużo wyglądem. Czy to możliwe, że Klan Nocy sortował wojowników na podstawie koloru futra?
Nie potrafiła uwierzyć własnym uszom. Klan Nocy odpowiadał na wszystkie jej pytania i wątpliwości, na wszystkie trudy urodzenia, z którymi zmagała się od najmłodszych księżyców. Dyskryminacja ze względu na płeć, trudności w zostaniu zauważoną na tle braci... Cały ten konserwatywny świat skonsumowany przez uprzedzenia i tradycje. Oczywiście, że była do niego przywiązana - Klan Wilka był jej kotem, który tonie, który wyciągał do niej łapę. Był pieśnią błagalną, na którą musiała odpowiedzieć. Ale wizyta w Klanie Nocy... mogła wiele ją nauczyć.
— Jak ci na imię?
— Cuchnący Śledź.
— To wszystko — powiedziała sucho i obróciwszy się, zniknęła w zgiełku obozowego życia.

* * *

Od tamtego czasu minęło parę świtów i teraz był kolejny dzień, gdy ruszała przez tereny wprost na terytorium Nocniaków. Przyzwyczaiła się już do tej rutyny - parę dni spędzała u siebie, parę w gościnie w Klanie Nocy, zawsze pilnując Cisowej Łapy, bo takie było przecież jej zadanie. Teraz zbliżały się już do wyspy tworzącej obóz. Lodowy Omen nigdy nie miała problemów z orientacją w terenie i także teraz dotarła wraz z Cis i Muszlą na miejsce bez większych problemów. 
Gdy tylko przekroczyły wody otaczające wyspę, znów zawitał tradycyjny obozowy zgiełk. Był nieco przytłaczający, bo Lód ledwo znała koty z tego klanu - właściwie tylko pojedyncze jednostki znała z imion i nic o nich nie wiedziała. Choć zgrabnie udawała istotę społeczną i dobra była z niej aktorka, to w głębi duszy zawsze była samotniczką. Już zgiełk w jej własnym obozowisku bywał czasem nie do wytrzymania, a co dopiero tutaj, w obcym klanie.
Zerknęła przelotnie na Muszlową Łapę, która szybko zmieszała się gdzieś z tłumem i zniknęła w mieszaninie wielu kotów i zapachów. Cisowa Łapa udała się do Strzyżyk, gdzie miała pobierać swoje nauki. A Lód?
Ona także musiała coś zrobić. I bynajmniej nie zamierzała siedzieć bezczynnie i zmarnować szansy na dowiedzenie się więcej o Klanie Nocy. Nie chodziło jej tylko o jakieś polityczne zagrywki, ale dręczyła ją zwykła ciekawość w stosunku do tak odmiennej kultury. Doszły ją słuchy, że było tu całe mnóstwo kotów uważających się za lepsze ze względu na czarno-białe futro, a także tych, które otwarcie gardziły czekoladowymi. Cała ta.. sprawa z dziedziczeniem prawa do przywództwa również niezmiernie intrygowała mistrzynię, która chętnie poznałaby cały ten system od środka. Być może mogła się wiele od Sroczej Gwiazdy nauczyć - ale nie tylko od niej, ale również od każdego innego kota, który tutaj przebywał. Każdy z nich miał jej coś do zaoferowania. Lodowy Omen jeszcze za kociaka lubowała się w zadawaniu tysiąca pytań starszym kotom - o historię, o tradycję, o wiarę, o elementy wiekopomnej kultury, na której podwalinach stają po dziś dzień klany. Nic z tego zainteresowania nie zniknęło. Wciąż była równie ciekawa otaczającego jej świata. Podejrzewała jednak, że przywódczyni mogłaby być dość wybiórcza i ostrożna w odpowiadaniu na jej pytania. To jednak Lód wcale nie przeszkadzało. Wiedza wymagała poświęceń. 
Dobrym ruchem byłoby także nawiązanie więzi z przywódczynią Nocniaków. Póki co sojusz był trwały, ale tylko Mroczna Puszcza wiedziała, co przyniesie za sobą przyszłość. Klan Wilka nie miał zbyt wielu sprzymierzeńców ze względu na działania jej pradziadka, musiała więc jakoś naprawić sytuację, dać coś od siebie. Być może wówczas Błękitna Gwiazda także zaufa jej bardziej. Mogłaby odpłacić się za to, że ukrywała przed nim prawdę na temat kontaktów ze zmarłym liderem. 
Teraz była już pewna, co należało zrobić. Przeanalizowała tą decyzję i wiedziała, że nigdy nie zaszkodziło zadać parę pytań. 
Wyszukała wzrokiem czarno-białą liderkę, która kończyła właśnie posiłek, leżąc gdzieś na skraju wyspy tworzącej obóz Nocniaków. Nigdy wcześniej nie miała okazji z nią rozmawiać, ale być może to był dobry na to moment.
— Witaj, Srocza Gwiazdo — skłoniła taktycznie głowę, pilnując, aby okazać starszej rangą kotce należyty szacunek. O to nie musiała się troszczyć. Dyscyplinarne wychowanie w Klanie Wilka wiele ją nauczyło i nigdy nie wystąpiłaby przeciwko zasadom, które wpojono jej za młodu. — Czy nie będzie problemu, bym na moment ci przeszkodziła? 
Nie czekała na odpowiedź, ale rozejrzała się po obozie, gdzie wciąż tętniło powolne, rutynowe życie. Wojownicy wracali z patroli, uczniowie siedzieli w grupkach, rozmawiając pod nosem, kocięta bawiły się razem pod czujnym okiem opiekunki. Klan Nocy był niemal jak marzenia, które byłyby więcej niż niewykonalne w konserwatywnym Klanie Wilka.
— Wydaje się, że koty wiodą tu szczęśliwe życie — pozwoliła sobie na bardziej luźne rozpoczęcie wypowiedzi, wiedząc, że żadna z kotek nie darzyła siebie na ten moment szczególnym zaufaniem. Mówiła ostrożnie, ale w jej tonie dało się wyczuć dystans i szacunek. Dało się wyczuć to, że Lód sama w sobie piastowała dość ważne stanowisko i doskonale wiedziała, jak należy obcować z rozkazami i zwracać się do starszych i przełożonych. Klanowi Wilka można było zarzucić wiele, zważając na krwawe ślady historii, ale z pewnością dobrze wychowywali swoich wojowników. — A przynajmniej większość. Cieszy mnie, że to właśnie z Klanem Nocy mamy zaszczyt współpracować. Wybacz mi, jeśli moje słowa wybrzmią zbyt bezpośrednio, ale nie należę do wścibskich kotów. Proszę mi wierzyć, że to ze zwykłej ciekawości. Niezbyt dawno temu jakiś... Nocniak... Miał na imię Cuchnący Śledź, jeśli nie myli mnie pamięć. Padł mi do łap, co nieco mnie zaskoczyło. Nie jestem tu przecież nikim więcej, niż tylko członkinią delegacji. Stąd.. przyszłam uprzejmie spytać, czy jest coś, o czym powinnam wiedzieć? Czy w Klanie Nocy panują jakieś konkretne zasady, których nie znam, a mogłabym je nieświadomie łamać?
Na jej pysku nie widać było ani skruchy, ani żadnych oznak pokory, a jedynie zdystansowany, poważny ton, sugerujący, że zdawała sobie sprawę zarówno z różnic wieku, jak i stanowisk, co mogło być nieco zaskakujące - zdawało się, że przykładała do tego większą wagę, niż przeciętny klanowy kot, a to wystarczyło, by wydedukować, że w Klanie Wilka bynajmniej nie ceregieliło się z brakiem taktu i kultury. Jej spojrzenie jednak nie zdradzało nic więcej.

<Sroka?>

Od Makowego Nowiu CD. Naparstnicowej Kołysanki

- Udało się. Zostałam wojowniczką! Naparstnicową Sanką! – powiedziała zadowolona Naparstnica, gdy podeszła do sióstr. Na pysk Mak wstąpił lekki uśmiech, gdy kotka wypowiedziała swoje nowe imię.
- Naparstnicową Kołysanką – poprawiła ją – Postaraj się, chociaż zapamiętać swoje imię i gratuluję. Teraz tylko czekamy na ciebie Hortensjo – powiedziała i zwróciła się do siedzącej obok Hortensjowej Łapy.
 
***
 *Opis walki, śmierć*

Siedziała w lesie, zamglony wzrok wbijając w swoje łapy. Słońce już powoli zachodziło. Ostatnie tygodnie były dla niej bardzo ciężkie. Naparstnica umarła. Jej siostra. Najbliższa jej osoba. Dlaczego musiała umrzeć? Nie umiała wydusić z siebie słowa, patrząc na jej ciało. Tylko łzy. Łzy, łzy, których nawet nie powinno być. Przecież się zmieniła, nie powinna.
Wysunęła pazury i wbiła je w ziemię, starając się powstrzymać napływającą do oczu słoną wodę. Nie potrafiła wtedy nic powiedzieć. "Dlaczego?" - zastanawiała się, wracając wspomnieniami do tego dnia i kilku wcześniejszych. Przecież nic nie zapowiadało takiego obrotu spraw. Naparstnicowa Kołysanka zachowywała się normalnie. Cały czas to samo, jak dawniej. A jednak umarła. Gdy tak leżała wyglądała jakby tylko spała. Jakby zaraz miała się obudzić i powiedzieć "Raczku, co tak posmutniałaś, to tylko żart! Przecież tylko spałam.", ale nie. Jedynymi słowami, jakie w końcu wydusiła z siebie liliowa, było "Dlaczego Sanko? Dlaczego i ty odeszłaś Naparstnicowa Sanko?".
Westchnęła cicho i zamknęła oczy. Jak ona chciała, by nagle to wszystko okazało się głupim snem. Jednak gdy je otworzyła, dalej była w lesie, a jej siostra dalej nie żyła. Podniosła głowę i spojrzała w niebo. Było coraz ciemniej. Musiała już wracać do obozu. Już miała wstawać, gdy nagle usłyszała jakiś szelest. Odwróciła się gwałtownie do tyłu. Ktoś musiał tu być, jednak zanim zauważyła obcego kota, ten już zaczął się wycofywać. Szybko wstała i ruszyła w stronę źródła dźwięku. Wtedy właśnie zauważyła kocią sylwetkę, a do jej nozdrzy doleciał mocny zapach samotnika. Zjeżyła się i pobiegła za nieznajomą. Na początku plan był taki, by choć wypędzić samotniczkę z terenów Klanu Wilka. Makowy Nów nie miała ochoty na żadną walkę. Chciała tylko wrócić do obozu i zaszyć się w legowisku wojowników. Lecz plany te szybko się zmieniły, gdy liliowa zaczęła doganiać niebieską szylkretkę. Nagle samotniczka skoczyła w stronę Mak, raniąc jej bok. Wojowniczka syknęła cicho, jednak nie miała czasu na chwilę namysłu, ponieważ nieznajoma zaatakowała znowu, tym razem niecelnie. Było widać, że działa pod wpływem impulsu. Liliowa nie mogła tego tak zostawić. Szybko zrozumiała, że musi walczyć. Skoczyła w stronę żółtookiej, zadając jej tym samym ranę na boku. Chwilę po tym przystąpiła do kolejnego ataku. Podcięła samotniczkę, pozwalając jej upaść na ziemię. Od razu ją przytrzymała, by nie mogła się ruszyć. Już chciała to zakończyć, lecz wtedy nieznajoma zaczęła się szarpać. Mak wlepiła w nią spojrzenie swoich żółtych oczu. "Może byłoby lepiej, gdyby ona to zakończyła" - pojawiło się w jej głowie to zdanie, a ona bez zastanowienia puściła samotniczkę. "Nie powinnaś jej zabijać" - usłyszała znowu, a przez jej ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Prędko przypomniała sobie swoją pierwszą noc w lesie, przed ceremonią na ucznia. Te głosy. To było zmęczenie, jej wyobraźnia. Tak samo jak podczas tej walki. Nie spała za dobrze, przez śmierć siostry. Zwłaszcza przez ostatnie dni. Nim zdążyła się zorientować, szylkretka zadała jej kolejny cios, sprawiając, że liliowa upadła na ziemi. "Trafiłabyś do siostry, do rodziny... Ta samotniczka może tylko ci w tym pomóc" - usłyszała znowu, a niebieska kotka podeszła do niej, gotowa na kolejny atak.
- To zmęczenie – syknęła tylko cicho, a gdy nieznajoma miała zadać cios, szybko zrobiła unik. Podniosła się chwiejnie i sama zaatakowała. Szylkretka nie obroniła się i upadła na ziemię. Szybko zaczęła się odsuwać, co jakiś czas starając się uderzyć Makowy Nów. Liliowa jednak nie zwracała uwagi na starania obcej kotki, powoli do niej podchodząc. W końcu córka Błyskotki uderzyła w drzewo, torujące jej drogę ucieczki. Próbowała się podnieść, lecz wojowniczka od razu przejechała pazurami po jej łapie. Nieznajoma znów upadła i spojrzała na Makowy Nów. Było słychać jej przyspieszony oddech i serce, walące tylko coraz szybciej. Pewnie już wiedziała, co się zaraz stanie. Mak przełknęła głośniej ślinę, ale już się nie zawahała. Na koniec obserwowała tylko ciało samotniczki, bezwładnie opadające na korzenie drzewa. Po chwili ciało zrobiło się zimne, a krew wreszcie przestała tworzyć kałuże. Było po wszystkim. Córka Alby stała tak jeszcze przez chwilę. W końcu zajęła się własnymi obrażeniami. Pewnie byłoby ich mniej, gdyby liliowa nagle nie puściła obcej kotki.
 
***
 
W razie czego dała znać liderowi o tym zajściu. Zawsze istniało ryzyko, że ten jeden samotnik mógł zapowiadać przybycie większej grupy. Gdy tylko to załatwiła, udała się do Zarannej Zjawy i Cisowej Łapy. Musiała coś zaradzić na te dalej we krwi rany, zwłaszcza że ból już jej doskwierał. Opowiedziała matce Zalotki, o co chodzi i usiadła na legowisku, czując większe zmęczenie, które wcześniej, na wskutek adrenaliny, zmalało. Spojrzała na swoje zakrwawione łapy. "Potwór!" - usłyszała nagle i cała się spięła. "Zobacz, kim się stałaś" - zmęczenie coraz bardziej dawało o sobie znać. Powinna wreszcie odpocząć.
- Ma rację – powiedziała cicho, zamykając oczy. Była potworem. Stała się swoim najgorszym koszmarem z dzieciństwa. A ta samotniczka była tego dowodem.

Żegnaj kochana siostro [*]
Żegnaj Błysk [*]

Od Diamenta

 Przez dłuższą chwilę patrzył na Pliszkę siadającą na trawie przed Śmieciem i Jeżyk, ich mentorami. Tego dnia byli razem na treningu, z czego był szczerze zadowolony, chociaż trochę się denerwował. W zamyśleniu podziwiał jej pełne gracji ruchy i smukłą sylwetkę. Przy swoich długich nogach i takim samym ogonie była doprawdy szczupła. W dodatku jej futro było godne podziwu. Było tak pięknie zmierzwione na głowie i ogonie, przy czym kotka miała też puchate policzki, które dodawały jej oryginalności.
– Diamencie? – miauknęła Jeżyk.
Adept oderwał wzrok od Pliszki i skupił się ponownie na słowach mentorki. Zdał sobie sprawę, że ta coś do niego mówiła, akurat wtedy kiedy przez chwilę jej nie słuchał. Lekko zawstydzony tym, co sobie teraz o nim Pliszka pomyślała, już całą swoją uwagę poświęcił treningowi.
– Z tych kamieni, które teraz zebraliście, będziemy budować stosy według wzoru Nocnego Pióra. – oznajmił Śmieć. – Pokażę wam.
Kocur położył dziewięć ze swoich kamieni blisko siebie. Powstało z tego coś na kształt niezgrabnego kółka. Na tym co już zbudował, postawił kolejne cztery małe głazy, a na samej górze jednego, czarnego w białe plamki.
– Widzicie, jak to zrobił? Trzy piętra. Pierwsze z dziewięciu, drugie z czterech, a ostatnie z jednego, tego najbardziej wyjątkowego. – poinstruowała ich Jeżyk. – No, do roboty.
Diament lekko zakłopotany spuścił wzrok na swoje kamienie. Ułożył niezgrabną podstawę, a następnie drugi, mniejszy okrąg. Jakoś to się trzymało, a więc nie było źle. Problemem teraz było, który z zebranych przez adept głazów był wyjątkowy i nadawał się na samą górę. Wszystkie były w różnych odcieniach szarości, lub brązu, żaden się nie świecił, wszystkie były nierówne. Po chwili wpadł na pomysł. I go wykonał.
– Już! – zawołał do dwóch mentorów, obserwujących pracę młodych kotów.
Jeżyk spojrzała na niego i otworzyła pysk, a potem go zamknęła. Wyglądała trochę, jakby nie wiedziała, co powiedzieć.
– To… pomysłowe, Diamencie. – miauknęła w końcu.
Miała rację, bo kocur na czubku stosu ułożył swoją ulubioną, żółtą piłeczkę dwunożnych.
***
Następnego dnia srebrny poszedł na trening wraz z Skowronek i Cynią, którą też bardzo lubił. Ona była bardzo ładna, tak samo jak Pliszka. Miała oryginalne, szynszylowe futerko i piękne zielone oczka. Do tego puszysty ogon, wywinięte uszka i piękność nad pięknościami się z niej zrobiła. Sam już nie wiedział, która z sióstr jest ładniejsza, chociaż wiedział, że wygląd to nie wszystko. To taki tylko dodatek, bo on je lubił dzięki ich charakterowi. Obie były ciekawe świata i miłe. Jeżyk i Skowronek szybko im wytłumaczyły, jak się prawidłowo rysuje na kamieniach za pomocą pazurów. Dla Diamenta to było trochę zabawne. Rysowanie na głazach? Po co? To było coś w stylu dwunożnych. Oczywiście kocur wierzył w to co cała Sekta, czcił kamienie, Bylicę i Nocne Pióro i tak dalej, ale po prostu nie potrafił powstrzymać cichego chichotu podczas wykładu mentorek. Po chwili nadeszła pora na to, aby wykonali zadanie. Mogli narysować co chcieli. Diament podszedł co Cynii i zerknął przez jej ramię na kamień, na którym kotka pazurem kreśliła różne linie. Pewnie zorientowała się, że za nią stoi ale nie zareagowała w żaden sposób, dopóki nie skończyła malunku. Po krótkiej chwili głaz z rękodziełem na powierzchni prezentował się naprawdę dobrze.
– Łał! – zawołał adept z podziwem. – Ładnie rysujesz. – pochwalił kotkę i pokazał jej swój kamień.
– Ty też nie najgorzej. – odparła na to szynszylowa, chociaż srebrny nie zgadzał się do końca z jej opinią.
Tak, starał się, ale mimo to nie wyszło mu za dobrze… No cóż, bywa. Przynajmniej było widać, że na rysunku jest głowa kota, a to w tym momencie było najważniejsze.
– Już skończyliście? Świetnie. – miauknęła Jeżyk, a następnie wydała kolejne polecenie: Udekorujcie w ten sposób jeszcze ze trzy kamienie, a potem poszukamy odpowiednich kryjówek na wszystko, co znaleźliście.
***
Kilka kolejnych bazgrołów zostało wykonane, a następnie Diament podzielił całe swoje zbiory na trzy mniejsze części. Jedną ukrył w opuszczonym gnieździe ptaków, drugą w licznych kolczastych gałęziach ciernistego krzewu, a trzecią w jakiejś starej, małej norce. Wracali teraz do swoich domów. Diament w rzeczywistości mieszkał w piwnicy, ale tym razem chciał udać się do ogrodu dwunożnych Cynamonki i spędzić czas z kotami tam mieszkającymi.
– Zobacz Cynia, co potrafię! – zawołał srebrny, chcąc się popisać i zaimponować szynszylowej.
Wyskoczył wysoko w górę przy najbliższym drzewie. Udało mu się wskoczyć na drugą gałąź i zgrabnie na niej wylądował. Chwilę stał na konarze, a potem zwinnie zeskoczył i wylądował obok kotki, uśmiechając się zawadiacko.
– Nieźle. – zamruczała kotka, na co adept wypełnił się dumą.
– Jeżyk! – zawołał, podbiegając do mentorki. – Jak myślisz, mogę na tą noc iść z wami do ogrodu Cynamonki? Tylko na tą jedną, proszę…
Szylkretka nie wyglądała na zadowoloną tym pomysłem. Zmarszczyła lekko brwi.
– A co ci się nie podoba w piwnicy? – spytała.
– Tam jest tak nuuuudnooooo.
– Niech ci będzie. Ale pamiętaj, że Sekta została podzielona na trzy grupy dla bezpieczeństwa nas wszystkich. Jutro wracasz do siebie. – oznajmiła kotka surowo.
– Jasne, dzięki!
***
Leżał na zapasowym posłaniu w szopie. Swoją piłeczkę miał wtuloną w miękkie futro szyi. Niespokojnie wiercił się i przekręcał z boku na bok. W końcu nie mógł dłużej leżeć. Usiadł na kocu i przeciągnął się. Obserwował przez chwilę ćmę, która była wyraźnie oświetlona blaskiem księżyca, który wpadał do szopy przez szpary w starych ścianach. Delikatnymi ruchami języka zaczął myć sobie futro na grzbiecie. Następnie przeszedł do boków, brzucha, szyi, piersi, łopatek, łap, pyska i skończył na ogonie. Długo mu zajęło czyszczenie się, a więc położył się z powrotem ostrożnie i nie wiercił się, aby jego wysiłki nie poszły na marne. Nie minęło dużo czasu, kiedy odwrócona do niego tyłem, leżąca na sąsiednim posłaniu Pliszka poruszyła się lekko. Skuliła się, a następnie z powrotem rozciągnęła, wyprostowując łapy, jakby nie mogła znaleźć wygodnej pozycji do snu.
– Nie śpisz? – szepnął Diament.
Chociaż starał się nie mówić głośno, w nocnej ciszy wszystko było słychać wyraźniej. Pliszka odwróciła się do kocura przodem.
– Nie. I widzę, że ty tak samo. – odparła.
– Obudziłem się niedawno i teraz nie mogę zasnąć.
– Ja też.
– Możemy w takim razie coś porobić. – zaproponował srebrny.
Rozejrzał się po szopie w poszukiwaniu jakiejś zabawki lub pomysłu na wspólnie spędzony czas. Oczywiście wszelkie piłeczki odpadały, ponieważ brzęczeniem dzwonka obudziliby resztę.
– Co powiesz na spacer? Wymkniemy się i pooglądamy naturę w nocy. – odezwała się niespodziewanie Pliszka.
– Jasne, chodźmy.
Wziął swoją piłeczkę, ponieważ nie chciał jej samej zostawiać i wybiegli z szopy. Dotarli do płotu ogradzającego ogród. Wydostali się z terytorium dwunożnych przez szparę w deskach. Pobiegli do lasu. Słychać było pohukiwanie sowy. W ciemności wszystko wyglądało inaczej. Ścieżkę oświetlał im blask księżyca, więc mogli iść przed siebie bez obawy o potknięcie się. Po chwili, kiedy znaleźli się na pięknej polanie, Diament zatrzymał się. Trawa była niebieskozielona, a kwiaty już się tak nie wychylały w górę, za to wyglądały, jakby spały. Małe, świecące na żółto, zielono i pomarańczowo kropki fruwały po ciemnogranatowym niebie, niemal całym w błyszczących gwiazdach. To były świetliki. Słychać było również szelest zwierzyny, która pod osłoną nocy buszowała w leśnym poszyciu w poszukiwaniu jedzenia.
– Jest… To miejsce jest bardzo ładne. – powiedział Diament przez zaciśnięte zęby, którymi trzymał swoją piłeczkę.
– Wiem. – odparła Pliszka, tonem sugerującym, że to oczywiste.
Przysunęła się bliżej kocura. Stali teraz bok w bok, a ich futra się stykały.
– Berek! – zawołała nagle.
Dotknęła łapą końcówki ogona srebrnego i odskoczyła, znajdując się poza zasięgiem jego łap. Uśmiechnęła się i pobiegła do lasu. Zręcznie przemykała między drzewami. Diament biegł najszybciej jak mógł, tuż za nią. Na otwartej przestrzeni byłoby mu o wiele łatwiej, ale na licznych zakrętach, które musiał robić, tracił prędkość. W końcu dogonił kotkę i ją złapał. Obydwoje padli na mech pod nimi zziajani ale zadowoleni.
– Szybka jesteś. – miauknął, kiedy udało mu się uspokoić oddech.
– Nie aż tak, żeby przed tobą uciec. – odparła na to Pliszka.
Obydwoje się uśmiechnęli i przekręcili na plecy ze wzrokiem utkwionym w niebo. Białe, świetliste punkciki niezmiernie migotały.
– Ta jest najjaśniejsza. – stwierdziła liliowa, wskazując jedną z kropek.
Diament pokiwał głową w zamyśleniu i po chwili wskazał na inną część nieba.
– A te się układają w kształt głowy kota. Tu oczy, a tu uszy i pysk. Widzisz?
– Nie…? Ach tak, rzeczywiście. Już widzę.
***
Następnego ranka musieli iść na trening. Diament miło wspominał nocne chwile spędzone wraz z Pliszką, kopiąc dół w ziemi na skraju lasu. Zobaczył Cynię, idącą ku niemu z dwoma kawałkami materiału. Byli w trakcie tworzenia magazynu na kamienie. Z pomocą kotki wyściełał dziurę jedną z płacht, a drugą przykrył głazy, które wcześniej wrzucili do dziury.
– Dobrze, ale jeszcze musicie to zakopać. – miauknęła Jeżyk, obserwując postępy młodych kotów.
Silnymi kopnięciami tylnych łap wypełnili resztę wolnej przestrzeni w dole gródkami ziemi. Gdy skończyli, Jeżyk ich pochwaliła i pozwoliła im iść na przerwę. Udali się do ogrodu dwunożnych. Srebrnemu lekko ciążyły powieki. Nocny spacer dawał mu się we znaki.
– Wszystko w porządku, Diamencie? Wyglądasz… niemrawo. – miauknęła Cynia.
– Nic mi nie jest. – zbył ją adept z uśmiechem na pysku.
***
Minęło pół księżyca. Kocur co nocy wymykał się z Pliszką. Zwykle kierowali się do lasu. Pewnego razu, kiedy księżyc był w pełni, Diament zadecydował, aby udać się na polanę świetlików. Uważał, że tamtejsza atmosfera będzie idealna do tego, co chciał zrobić.
– Może zapolujemy wracając? – zaproponowała liliowa.
Pokiwał głową. Weszli na polanę. Szurając łapami po gęstej trawie, kocur zaprowadził Pliszkę w miejsce, które było silnie oświetlone przez księżyc. Stanął na wprost kotki. Jej futro błyszczało w srebrnym snopie światła, tak samo jak jego. Wbił pazury w ziemię, zmagając się ze swoimi myślami. Zebrał w sobie wszystkie siły, aby spojrzeć w oczy Pliszki. Jej spojrzenie go uspokoiło, oczyściło mu myśli. Idąc za głosem serca, postanowił to zrobić. Nie przepuści takiej okazji. Wziął głęboki oddech i obmyślił na szybko, co dokładniej powinien powiedzieć. Wiedział, że nie może się poddać strachowi. Wiedział, że musi to zrobić.
– Pliszko… – zaczął niepewnie. – Muszę ci coś powiedzieć.
Kotka spojrzała na niego z zaciekawieniem. Diament podenerwowany oblizał pysk. Martwił się, że coś pójdzie nie tak. Bał się odmowy liliowej. Ale już nie było odwrotu. Zaczął to, więc teraz powinien skończyć. MUSIAŁ jej to powiedzieć.
– Ja… Kocham cię. – miauknął głośno i wyraźnie.
Pliszka wbiła w niego wzrok. Jej oczy błysnęły. Kocur nie potrafił odczytać jej wyrazu pyska, dopóki nie uśmiechnęła się szeroko.
– Ja ciebie też. – odparła.
Kocur poczuł ulgę. Naprawdę dużą ulgę. Na jego pysku zagościł uśmiech. Jego serce zabiło szybciej. Spojrzeli sobie w oczy. Diament przysunął się bliżej liliowej i trącił jej nos swoim. Zamruczał z radością i otarł się policzkiem o pysk kotki, kiedy ta polizała go za uchem.
– Jest jeden problem. – wyszeptał do ucha Pliszki, wciąż się do niej przytulając. – Nie mogę z tobą wychodzić na takie spacery. Nie w nocy. To może być nasz ostatni raz na jakiś czas.
– Czemu? – odparła liliowa.
Cofnęła się o krok i spojrzała na Diamenta nierozumiejącym wzrokiem.
– Nie podoba ci się? – spytała zdziwiona.
– Oczywiście, że mi się podoba! Tylko… Nie wysypiam się. Źle mi idzie na treningu z tego powodu. Muszę się skupić na szkoleniu i nareszcie zostać mianowany. – wyjaśnił kocur.
– Dobrze. – kotka wyglądała na zawiedzioną. – Rozumiem, Diamencie.
– Dziękuję. – odparł.
Ruszyli z powrotem do ogrodu dwunożnych, gdzie srebrny pożegnał Pliszkę i udał się do piwnicy. Wciąż nie mógł uwierzyć, że to się stało. Że znalazł w sobie wystarczająco dużo odwagi, aby powiedzieć liliowej o swojej miłości do niej. Że kotka czuła to samo do niego. czy to nie było wyjątkowe? Miał duże szczęście. Wiedział o tym. Udało mu się znaleźć kogoś takiego na tym świecie i do tego ona też go kochała.

Od Topielcowej Łapy CD. Cisowej Łapy

 Była piękna, bezchmurna noc. Ptaki krakały w oddali, a każdy dźwięk rozlegający się w kniei niósł się pomiędzy drzewami, wiatr posyłał swoje pasma do muskania liści krzewów, a ich szelest jakby nakłaniał przebudzone koty do ponownego zaśnięcia. Każdy ruch był doskonale słyszalny, jak gdyby każdy się wyciszył, czekając na jego nadejście. Czyli warunki, w których Topielcowa Łapa nie był w stanie zasnąć.


Powinien być zmęczony po wyczerpującym treningu, ale gdy wokół panowała cisza, nie był w stanie odpoczywać. Spokój sprawiał, że sam się denerwował - i co najważniejsze, tym, że to tylko głupie kłamstwo, a zaraz rozpęta się jakaś straszliwa rzeź. A więc siedział przygarbiony na swoim legowisku z mchu, znudzony przyglądając się wyjściu do lasu. Jego krótki ogon kołysał się nerwowo na boki, a rozbiegane oczy zerkały w każdy kąt legowiska. Niedaleko umościła się jego siostra, Biała Łapa, a brat, Blada Łapa, leżał tuż przy wyjściu z krzewu. Tchórzliwa Łapa i Pokrzywowa Łapa spali obok siebie, naprzeciw niego, a Muszlowa Łapa nie tak daleko od nich. Natomiast rude, płomienne futro Ognistej Łapy było doskonale widzialne w ciemności, z dala od innych uczniów. Topielcowa Łapa nie miał bladego pojęcia, co w zasadzie mógłby teraz zrobić. Przez każdą czynność wykonaną z jego strony reszta uczniów zapewne by się obudziła, wszystkie skargi kierując w jego stronę. Nie miał ochoty zwracać na siebie uwagi, więc wykluczone. Mógł w takim razie tylko robić coś poza obozem, a pierwsze, co mu przyszło na myśl, to polowanie. Przecież nie będzie nikomu przeszkadzał, a przy okazji zrobi coś pożytecznego, co możliwe, że ktokolwiek doceni. Podniósł się na łapach, otrzepał futro, a następnie bezszelestnie wysunął się z legowiska uczniów, uważnie zaczynając rozglądać się na boki. Nie chciał, by ktoś go widział. Przemykał po cichu od krzaka do krzaka, strzygąc uszami i pociągając nosem. W powietrzu unosił się nikły aromat kwiatów, które nie tak dawno zakwitły, wyciągając swoje delikatne główki do słońca. Kocur ignorował to z rozmysłem i stawiał miękko swoje czarne łapy na jedwabistym, chłodnym podłożu, ciesząc się jego zimnem w upalną noc, zarazem będąc czujnym. Ziemia nie była błotnista i się w nią nie zapadał, Pora Zielonych Liści zrobiła swoje i wysuszyła pozostałości po śniegu. Zaczął się niecierpliwić, więc w końcu przebiegł pospiesznie krótki, końcowy odcinek, zapominając o dyskrecji. Gdy tylko (po długim czasie rozmyślania) dotarł do tunelu prowadzącego do wyjścia, bez zawahanie schylił swój dymny łeb i się przez nie przecisnął, oczywiście z trudem, a jego ciało boleśnie smagały liście o ostrych czubkach. I praktycznie natychmiast znalazł się w innym królestwie, które było jego. Tylko jego. Kraina cieni, pełna tajemnic, zagadek i łamigłówek, których dotąd jeszcze nikt nie rozwiązał. Za to właśnie tak kochał las. Po części przypominał mu jego - owiany tajemnicą, pozornie milczący, a w rzeczywistości skory do rozmów. Uwielbiał to miejsce - było pełne życia, ale za to niedostępne. Kocur nadstawił uszu i zaczął wsłuchiwać się w dźwięki gęstwiny. Żaden odgłos nie był dla niego zagadką, spędzał tu tak wiele czasu, że znał to miejsce na wylot. Wszystko w przyrodzie miało swój porządek i znaczenie - nic nie było niepotrzebne. Przypucnął na chłodnawej powierzchni i w czasie oczekiwania wysunął pazury. Liczył sekundy, a także minuty, aż w końcu gdzieś niedaleko od niego rozległ się dźwięk. Z łatwością go rozpoznał - szybkie, drobne łapki, takie jak myszy, ale kroki były stawiane tak niedbale, jakby zwierzę nie było przyzwyczajone do przebywania na ziemi, a prędzej do wspinania się po wysokich koronach drzew. Najpewniej musiała być to wiewiórka, powstała ze swego legowiska w celu poszukiwania pożywienia, pewnie żołędzi i tym podobnych. Nie lubił na nie polować. Myszy przynajmniej nie zasługiwały na taki żal z jego strony - one były paskudne, z wyliniałym futrem i obrażające resztę lasu samym swoim istnieniem. A wiewiórki miały piękne, jedwabiste i puszyste futerko, w kolorach jesiennych liści lub bodajże brązowo-szarej kory. Ich ślepia były urocze i okrągłe. Ale jednak zwierzyna to zwierzyna, a czymś trzeba wyżywić klan. Zaczął się przedzierać przez krzaki, a z każdym kolejnym krokiem w jego futro wplątywało się coraz więcej kolców i cierni, ale on szedł dalej, zdeterminowany, by dopaść zwierzątko. Ostro zakończona trawa kłuła go w delikatne poduszeczki łap, wiatr mierzwił sierść i szumiał w uszach. A tą jakże niezwykła harmonię skolidował dźwięk niezdarnego poślizgu na śliskiej powierzchni. Natychmiastowo wytężył maksymalnie swój wzrok, byleby dojrzeć choć skrawek ciałka zwierzątka. Wiewiórka siedziała dosłownie na cztery długości ogona przed jego nosem, z niepokojem pociągając malutkimi nozdrzami i drżąc z napięcia. Przygotował się do skoku. Wziął pod uwagę wszystkie czynniki - kierunek wiatru, głośność dźwięków jakie wywoła przy wybiciu się z miękkiej powierzchni oraz - niepozorne, ale potrzebne - szczęście. Jeszcze raz upewnił się, że nic nie przeszkodzi mu w czynności i wyskoczył w górę. Czując wiatr, który wydawał się przenikać aż do jego kości, wyobraził sobie swoje pazury zaciskające się na nieszczęsnym, brunatnym ciałku. A jednak, gdy upadł z łoskotem, jego łapy natrafiły na pustą przestrzeń. Jednak nie zdezorientował się, tylko ocenił sytuację. A niech to - na osty i ciernie! Wstyd było mu się przyznać, ale… Źle wymierzył odległość. Wiewiórka korzystając z sytuacji umknęła pod jego łapami, szukając schronienia. Równie dobrze mógł się teraz poddać - ale jak by to świadczyło o jego osobie? Najeżył futro i zaczął biegnąć za brązową sylwetką. Co chwila musiał nad czymś przeskakiwać - skupiska much nad wronią karmą, malutkie strużki wody, czy też po prostu zgrubiałe korzenie sosen. Dyszał i jęczał, ale wyciskał z siebie resztki sił, byleby tylko dopaść małe stworzonko, które do tego doprowadziło. Pędził za nią dalej, aż w końcu z poślizgiem zahamował - gryzoń zaczął z pośpiechem wspinać się na pobliską sosnę. Nie dotarła daleko - wybił się z ziemi i złapał ją w locie. Z łoskotem opadł na trawę ze zwierzątkiem w pysku. Zwiotczałe ciałko traciło resztki ciepła w jego szczęce - ślad życia ulatniał się, a serce zatrzymało.

***

Już świtało, gdy Topielcowa Łapa dotarł do obozu. Najpewniej za niedługo rozpocznie się jego żmudny trening z Gronostajowym Tańcem, na który - oczywiście - nie miał ochoty. Sam zaczął zmierzać w stronę stosu zwierzyny by odłożyć tam swoją wiewiórkę, gdy na uboczu dostrzegł Cisową Łapę. Może i się ucieszy z jego towarzystwa? Szybko przytruchtał do niej i upuścił brunatnego gryzonia u jej łap. Był ciekaw, jak zareaguje.
 - Sam upolowałem! - pochwalił się, z uporem szukając jej spojrzenia. Gdy tylko malutkie ciało upadło na brudną od piasku i kurzu ziemię, szylkretka wzdrygnęła się, poświęciła mu może tylko chwilę, rzuciła na niego okiem i kontynuowała wpatrywanie się w ziemię.
 - Oh... Yyy... To brawo - odpowiedziała nieobnecnie, jakby pojawienie się go przeszkodziło jej w czymś ważnym. Zerknął na nią niepewnie i prawie niezauważalnie się do niej przysunął. Był pewien, że coś było nie tak.
 - Eee... Wszystko w porządku? - zapytał cicho i strzepnął śmiesznie krótkim ogonem. - Po wizycie u nocniaków wydajesz się inna. Zrobili ci coś? - szepnął, a troska w jego głosie była aż nazbyt słyszalna. Nie planował tego, okazywanie uczuć jest dla słabych.
- Nie, nie!- od razu go zapewniła, ale jednak chwilę później odparła szeptem:
- Dużo gorzej… Zrobili mi to… Oni… Ci…- plątała się w słowach, wyraźnie powstrzymując się od wybuchnięcia płaczem. W końcu każdy kiedyś tak choć raz wyraził swoje emocje, bez względu czy chciał, czy nie.
Schylił się w jej stronę i przypucnął na nagrzanej ziemi, a z jego pyska dało się niewiele wyczytać. Chciałby pomóc kotce, jednak nie był przyzwyczajony do okazywania swoich uczuć wobec innych. Machnął ogonem i w końcu niepewnie jęknął:
 - N-nie martw się! Wszystko się ułoży, tak myślę.
Cisowa Łapa spiorunowała go wzrokiem, nie odzywając się. Raczej nie wynikało to ze złości, a pewnie z psychicznego zmęczenia. Rozumiał ją.
Zaczął niepewnie dreptać w kółko, aż w końcu zdecydował się na ostateczny ruch. Schylił się, by chwycić w szczęki pięknego, białego kwiatka i przesunął go w stronę Cis. Niewiele wiedział o kotkach, jednak gdzieś usłyszał, że lubią dostawać różne, kolorowe rzeczy. Przemyślał to jednak chwilę. Po chwili pochwycił z powrotem roślinkę w zęby i odłożył za uchem szylkretki.
 - Do twarzy ci z nim - mruknął cicho i odrobinę odsunął się do tyłu.
Niebieska zamarzła w tej samej pozycji. Chyba właśnie analizowała co zaszło, spoglądając na niego z głupim wyrazem pyska i pośpiesznie mrugając powiekami.
 - Eh… Dzięki…- mruknęła najwyraźniej speszona, nie ruszając się z miejsca nawet o jeden cal.
Spojrzał na nią niepewnie i dostał chwilowego, nerwowego tiku oka.
- [...] - mruknął coś pod nosem i nagle, sam nie wiedząc, co go do tego zmusiło, i jak, wtulił pysk w jej futro. Po raz pierwszy poczuł się doceniony. Zauważony, nawet jeśli w niczym nie pomógł.
Kotka chyba nie wiedziała, co się stało. Zamarła bez ruchu.
 - Eh… Co ty robisz?- zapytała go i powoli podniosła lewą brew w geście niemego zapytania.
Natychmiastowo się zawstydził. Co on zrobił? Był jakiś chory czy co? Bardzo szybko się cofnął i pewnie byłby cały zaczerwieniony, ale futro przysłaniało widok. Gapił się w swoje łapy i nie śmiał spojrzeć jej w kasztanowe oczy.
 - Um… Spokojnie… Nie będę cię uważać przez to za dziwaka - powiedziała, najwyraźniej starając się go uspokoić. Jednym z jego spostrzeżeń było to, że wydawała się być bardziej rozluźniona.
Zakrył swój pysk łapami i nie śmiał się jej pokazać.
 - Yhym - mruknął głosem przytłumionym przez futro.
Szarpnęła jego łapę odkrywając jedno oko. Spojrzała mu w nie głęboko.
 - Hej, nie wstydź się. Jesteśmy przyjaciółmi, co nie? Nie będę o tobie plotkować z innymi - zapewniła go.
- No nie wiem - mruknął, na powrót zasłaniając lewe oko. - W ogóle nie powinienem był tego robić.
Spojrzała na niego z wielkim niedowierzaniem.
 - Nie ufasz mi?- zapytała wyraźnie zdruzgotana szylkretka. 
Zamrugał nieśpiesznie oczami, przeganiając z ich wyrazu wstyd.
- Nie o to chodzi. - powiedział cicho, powoli odsłaniając pysk. - To po prostu przysparzający kłopotów gest. Jeśli ktoś nas widział, zaczną się plotki.
Cisowa Łapa zaczęła mu się przyglądać od łap do czubków uszu, a dokładniej końcówek pędzelków.
 - A czy ciebie one interesują? - zapytała ostrożnie. - Mnie na przykład nie. Mam inne sprawy którymi mogę się martwić - oznajmiła pewnie i machnęła ogonem.
W końcu powstał z nagrzanej ziemi i otrzepał futro z paprochów i piasku, tuż po tym, jak rozciągnął każdą łapę po kolei.
- No trochę... Wiesz, jak to jest. Po drodze się przekształcają i sprawy mogą przybrać inny obrót. Pomyśl sobie tylko, mogliby nawet wymyślić, że jesteśmy partnerami! - prychnął ze zdegustowaniem i strzepnął uchem. Brzydziły go koty, za których sprawą to wszystko się działo.
- A więc no - ciągnął - Plotki są niebezpieczne. Słowa ranią. Niepokoją. Nie chcemy, by do czegoś takiego doszło, prawda?
 - Tak - zgodziła się pustym głosem i spojrzała na niego mętnymi oczami.
Nie wiedząc co móc robić dalej, zaczął powtarzać jedne i te same pytania.
- A tak w ogóle... Jak tam w Klanie Nocy? Jest źle? - zapytał, czując pot spływający mu strużkami po grzbiecie. To napięcie zaczynało go przygniatać. 
 - Jest świetnie - mówiła dalej bez uczuć. Wyglądała dość żałośnie.
 - Eee... Um... To dobrze... Tak myślę? - jęknął cicho i niepewnie.
 - Tak, jest świetnie - syknęła, pewnie nieświadomie się powtarzając.
Spojrzał na nią swoimi żółtymi oczami. Cisowa Łapa wydawała się być dość rozdrażniona, jakby zrobił coś nie tak.
- Czy czymś cię zdenerwowałem? - zapytał zestresowany, próbując kurczowo naprawić sytuację.
 - Nie, przecież mówię ci, że jest świetnie - powiedziała znowu bez uczuć, jednak słyszał, że jej gardło było ściśnięte.
Spojrzał na nią niepewnie, z pustką w głowie. Przekalkulował swoje wszystkie poprzednie wypowiedzi i nie wymyślił nic, przez co mogłaby poczuć się źle. W końcu postawił ostatnią kartę. Pójść za kłamstwem rozmówcy.
 - To w takim razie dobrze.
Nie miał ŻADNEGO planu, co robić dalej. Naprawdę nie miał bladego pojęcia, co zrobił nie tak. W końcu krzyknął:
 - Eee, słyszałaś to? Gronostajowy Taniec mnie woła! - dymny nie dał jej czasu na odpowiedź. - Pa! Do jutra!
Szybkim krokiem odbiegł, zostawiając Cisową Łapę. I wiewiórkę.

<Cisowa Łapo kochana?>

[2357 słów]
[przyznano 47%]

15 maja 2024

Od Błotnistej Plamy CD. Wiru (Wirującej Lotki)

 Gdyby miała wskazać jedną rzecz która ją przerażała najbardziej, wskazałaby ropuchy. Ale dosyć blisko znajdowałyby się dzieci jej rodzonej siostry. Teoretycznie, to też były takie ropuchy. Oczywiście nie powiedziałaby tego głośno, lecz… To stwierdzenie miało troszeczkę prawdy w sobie. Również były głośne, interakcje z nimi były odrażające i chciała ich unikać. Najwidoczniej nie miała tyle szczęścia by móc od nich uciec, tak jak mogła to robić zawsze z wszystkimi obrzydliwymi brązowo-zielonymi stworzeniami, człapającymi w najmniej oczekiwanych miejscach. Z ropuchami również nie musiała rozmawiać, dlatego mogła nawet uznać, że w obecnej sytuacji wolałaby przytulać żaby i inne obślizgłe zwierzęta niż dłużej ciągnąć wymianę zdań z siostrzenicą. Bo co, każde źle powiedziane słowo mogło ją pogrążyć. Wystarczyło powiedzieć coś nieodpowiedniego, wyrzucić coś zbyt wiele z serca… I mogła już nie żyć. Więc co innego mogła zrobić jak zgodzić się na wszystko o co prosiła ją młoda? Czy były jakieś opcje? Raczej nie i nawet nie chciała ich szukać. 
- N-no d-dobrze...- mruknęła, niezbyt przekonana takim bliskim kontaktem z siostrzenicą. W głowie już zaczęła liczyć myszy, starając się zignorować jakiekolwiek bodźce zewnętrzne. Cokolwiek, co mogłoby spowodować jej jeszcze większą panikę. Jakoś tak jeszcze przez chwilę miała nadzieję, że dziecko zmieni zdanie i zdecyduje, że męczenie ciotki to jednak nie jest tak ciekawy pomysł. Myliła się. Jak zawsze. Młoda tylko skinęła głową, następnie podeszła do niej bliżej, po czym zaczęła się na nią wdrapywać. Czuła te małe pazurki zaczepiające się o jej zabrudzone (ale nie tak bardzo jak zazwyczaj!) futro, próbując wspiąć się na jej grzbiet. 
Lekko zadrżała, ale stwierdziła, że przecież kociak nie może być taki zły. Chciała tylko się usunąć z widoku, bo stała tak głupio. Z kocięciem na plecach podeszła do bardziej odosobnionego miejsca i usiadła w pozycji bochenka. To i tak było strasznie niekomfortowe. Najbardziej to chciała w tym momencie zrzucić dzieciaka, może nawet gdyby miało jej się coś stać. Albo może lepiej nie. Nie. Nie mogła przecież nikogo skrzywdzić! Co jej do głowy weszło? Sroka by ją zabiła! Ale z drugiej strony, czuła jak jej panika wzrasta z każdą chwilą. Nawet nie musiała mieć powodu do stresu, żeby się źle czuć, a co dopiero z kupką futra i złości na jej plecach? 
Czuła jak kotka delikatnie zmienia pozycję na jej grzbiecie, mrucząc jakby to było najlepsze co mogło ją spotkać. Czemu to dziecko się tak z tego cieszyło to naprawdę nie wiedziała. Chyba wolała nie wiedzieć, bo co mogło znajdować w móżdżku takiego malca? 
Niestety mimo wszelkich starań by się nie ruszać, poczuła nagłe swędzenie w nosie. Przez przypadek kichnęła tak, że kociak musiał poczuć turbulencje. Cholera. Wir próbując nie spaść, uczepiła się jej pazurami. Właśnie tego nie chciała najbardziej… Jak już miała spokój od Nastroszonego Futra, naprawdę liczyła na to, że nikt jej nie zrani fizycznie. Szkoda, że znalazło się dziecko, które zdecydowało się jej przeszkadzać w życiu.  Pisnęła głośno z bólu. Ruch kotki spowodował jednak, że pewne zakopane wspomnienia znowu do niej wróciły. Naprawdę dawno nie czuła pazurów na swojej skórze. Czuła jak to wszystko zaczyna napływać do jej głowy, powodując niekontrolowany szloch, który powoli zmieniał się w coraz głośniejszy. Starała się jednak mimo wszystko jakoś bardzo nie ruszać, bo nie mogła zapomnieć o kociaku, który dalej dobrze się bawił leżąc na ciotce. Przysięgła sobie w sercu, że już więcej nie zbliży się do żłobka. Będzie omijać to miejsce szerokim łukiem. Cokolwiek, byle nie doszło do takiej sytuacji znowu! Trochę zaczęło ją irytować to, że jej siostrzenica nic sobie nie robiła z jej cierpienia. Odziedziczyła brak empatii po matce. 
- M-możesz s-so-sobie pójść?- wychlipiała, nie chcąc by jej przeszkadzała. By uspokoić się, potrzebowała samotności… A obecność Wir… Naprawdę miała już tego dość! Chciała przestać ryczeć i móc uspokoić się w jakimś zaciszu. Dzieci jak zawsze musiały to wszystko psuć. Jak spodziewała się po siostrzenicy, odpowiedziała tak samo bezdusznie jak zrobiłaby jej to jej matka.
- Nie.
I tyle. Bez dyskusji, była bezsilna wobec małego kociaka. Na odmowę kotki zasmuciła się jeszcze bardziej, ale stwierdziła że nie będzie dalej przeszkadzać i tylko cicho beczeć. Może jej się kiedyś znudzi? Stwierdzi, iż woli biegać bezmyślnie za kulką muchu i bawić się z rodzeństwem? Cokolwiek innego niż dalsze przysłuchiwanie się jak jej ciotka płacze? Błotnista Plama czasem naprawdę była aż zła na siebie, że nie mogła nic z tym zrobić. O dziwo, była coraz to bardziej dojrzalsza z każdym dniem i zdawała sobie sprawę z własnej żałosności. Musiała dorosnąć po tym, jak Nastroszony zmusił ją do posiadania dzieci w takim młodym wieku. Nie potrafiła jednak zmienić swoich naturalnych odruchów oraz reakcji, po prostu… Taka była! Zaczęła widzieć zło w innych, sytuacje gdzie powinna mówić co innego bądź być bardziej pewna siebie, lecz dalej coś blokowało ją przed całkowicie czystym myśleniem. Nie była w stanie się przeciwstawiać, nie była w stanie podnieść głosu na kogoś. Nawet dalej się jąkała jak małe dziecko! Chciała zmiany, ale… Wiedziała, że ona nigdy nie nastąpi. Dlatego była nikim bez Nastroszonego Futra. Nie potrafiła o sobie decydować, więc bez osoby decydującej za niej, mogła jedynie siedzieć w miejscu i patrzeć na to jak okropna i głupia jest. 
Zdawała sobie sprawę z tego, że się zamyśliła wylewając coraz więcej łez. Nie zauważyła jednak, że oddech kociaka na jej plecach powoli się wyrównał. Jak długo tak leżały? Przestała liczyć, rozmyślając na temat braku perspektyw na przyszłość oraz pustce w życiu. Po jakimś czasie jednak przypomniała sobie o Wir, słysząc jak ta coś mamrotała przez sen. Wtedy jej źrenice się zmniejszyły ze strachu. Musiała coś z nią zrobić. Nie mogły tutaj być cały czas! Co jeżeli jej siostrzenica zapadła w głęboki sen i nie obudzi się przez kilka godzin? Z tego właśnie powodu delikatnie przechyliła plecy, próbując stoczyć kotkę na kępkę trawy. Ku jej szczęściu, mała nie obudziła się, tylko coś pisnęła przez sen. Z ulgą chwyciła ją za luźną skórę przy karku i zaniosła do żłobka. Próbowała unikać wściekłego wzroku Sroki. Nie chciała się zastanawiać, co mogła sobie pomyśleć o tej sytuacji. Przynajmniej… Przynajmniej Wir nic się nie stało. Jak się obudzi, to może wszystko wytłumaczy to wszystko matce, i czekoladowa nie dostanie opieprzu za spędzanie czasu z jej dziećmi..


***


Te kilkanaście księżyców później, już się nie obudziła. Zasnęła snem wiecznym, a Błotnista Plama mogła tylko wpatrywać się w jej martwe ciało.

14 maja 2024

Od Karasiowej Łapy CD. Różanej Łapy

Patrzyła z szokiem na Różaną Łapę, słuchając monologu o “lepszości” kotów z rodu Sroczej Gwiazdy. Uczennica naprawdę zdawała się wierzyć w bzdury, które wygadywała.
– Cała ta twoja arystokracja nie jest starsza niż ty sama – zaczęła spokojnie i dość cicho Karaś, patrząc na młodszą z kotek bez cienia sympatii. – A jedyne, w czym różni się od innych kotów, to możliwość objęcia stanowiska lidera. Co dla ciebie i tak nie jest już możliwe, od kiedy zostałaś uczennicą medyczki.
– Mówisz o tym, że stanę się jedną z najważniejszych osób w klanie? – Róża zaśmiała się prześmiewczo. – Sama widzisz, to my będziemy przy władzy i całe szczęście, bo długo by się ten klan nie ostał, gdybyś taka ty, lub twój nieszczęsny brat mieli podejmować decyzje wymagające choć cienia inteligencji. A teraz wybacz, mam dużo ważniejsze obowiązki niż wysłuchiwanie żali zwykłego plebsu.
To mówiąc odwróciła się i odeszła z wysoko podniesionym ogonem. Karaś wciąż potrzebowała chwili, żeby przetworzyć to, co się wydarzyło. Kiedy na pamiętnym zgromadzeniu usłyszała o decyzji Sroczej Gwiazdy, niespecjalnie ją ona obchodziła. Była zdziwiona, oczywiście, ale była na tyle mała, czuła się nieważna w klanie… Więc po prostu zaakceptowała to, co się działo. Niektóre dorosłe koty szeptały między sobą, jednak nikt nie odważył się na głośny sprzeciw. Nie myślała więc zbyt wiele i zdusiła głęboko w sobie rozczarowanie. Chyba każdy kociak marzył kiedyś o byciu liderem… Co prawda w zabawach musiała zwykle oddawać tą rolę siostrze (po długich kłótniach) lub którejś z kuzynek (chętniej i szybciej), jednak gdzieś w serduszku wciąż chciałaby… Mieć chociaż szansę. Szansę, którą Srocza Gwiazda odebrała wszystkim poza potomstwem jej córek. Teraz, po tym jak Różana Łapa postanowiła potraktować ją i jej brata jak zwykłe błoto tylko dlatego, że nie byli spokrewni, znów poczuła ukłucie w sercu. Skąd ten nagły pomysł, żeby niektóre koty były lepsze niż inne…? Czemu jakaś sierść miałaby być gorsza…? Dlaczego o stanowisku lidera miało wybierać pochodzenie, a nie umiejętności…?
Czuła, że musi o tym wszystkim z kimś porozmawiać, odczekała jednak aż do następnego dnia, żeby złapać Krzyczącego Makrelę poza obozem i sam na sam. Mimo wszystko, trochę się obawiała kwestionować wybory liderki otwarcie.
– Tato, ja… Tak właściwie chciałam o czymś z tobą porozmawiać – zaczęła niepewnie.
Krzycząca Makrela zastrzygł uszami, dając jej znak, że ma mówić dalej.
– Czy Ty… Żyjesz w klanie dłużej niż ja, nie uważasz tej całej władzy dziedzicznej za trochę niesprawiedliwą?
– To co uważam nie ma większego znaczenia – stwierdził spokojnie. – Słuchanie liderki jest ważną częścią życia wojownika, a to ona wybiera zastępcę. Srocza Gwiazda mogła wybrać kogo chce, a Tuptająca Gęś i tak z pewnością wybrałaby kogoś z własnej rodziny ‐ tu skrzywił się lekko. – Cała ta uroczystość i znaki rodziny królewskiej są trochę dziwne, ale w gruncie rzeczy nie wpływają na to, co i tak by się wydarzyło. Jedynie problem mógłby się pojawić, gdyby żadne z kociąt Wirującej Lotki nie nadawałoby się do tej pozycji i nie było nią zainteresowane… Ale to dopiero małe kocięta, zobaczymy co z nich wyrośnie. A zarówno Srocza Gwiazda jak i Tuptająca Gęś z pewnością jeszcze trochę pożyją. Możesz mi wierzyć, ten klan widział już gorsze rzeczy niż jedna dodatkowa zasada do sposobu wyboru zastępcy.
Wszystko co mówił wydawało się szczere, co dodatkowo potęgował fakt, że Karaś rzadko widziała go tak poważnego i spokojnego. Pozwoliła sobie jednak dopytać jeszcze:
– A ty nigdy nie chciałeś zostać liderem? Przecież jesteś świetnym wojownikiem.
– A gdzie tam – zaśmiał się. – To za duża odpowiedzialność, za dużo obowiązków na głowie. Myślisz, że jako lider mógłbym was zabierać na nielegalne wyprawy, gdy jeszcze byliście w żłobku? – mrugnął do niej, po czym podniósł głos: – A teraz, przebieraj tymi łapami, zostaliśmy daleko w tyle za naszym patrolem!
Nie czuła, żeby wszystkie jej wątpliwości zostały rozwiane, jednak z uśmiechem podążyła za swoim tatą. W końcu kochała swoją rodzinę bardziej niż cokolwiek innego.
***
Do rozmowy z mamą postanowiła podejść z innej strony. Zdążyła już zauważyć, że Ryjówkowy Urok do więzi klanowych miała dość specyficzne podejście i nawet w relacji z własnym partnerem, to Krzycząca Makrela był tym, który bardziej się stara i o wszystko zabiega. Nie żeby kiedykolwiek odczuła, że ojcu to przeszkadza, wprost przeciwnie, zawsze obok wojowniczki pojawiał się zachwycony i z pewnością bardzo ją kochał.
– Tak, skarbie? – Ryjówkowy Urok delikatnie ją ponagliła, widząc że jej najstarsza córka od dłuższej chwilii próbuje poruszyć jakiś ważniejszy temat.
– Uh, po prostu… – Zaczęła Karaś. – Miałam sprzeczkę z Różaną Łapą i zaczęłam się zastanawiać nad rodziną królewską…
– Oh, kochanie! Przecież zawsze byłaś bardzo przyjacielska, dlaczego sprzeczasz się z uczennicą medyka? – mama przerwała jej ganiącym tonem.
Czy Ryjówkowy Urok z góry założyła, że to jej wina? Karaś od razu poczuła się gorzej.
– Przecież to nie ja, ja nie chciałam! – Wyjąkała. – Po prostu mam wrażenie, że Różana Łapa czuje się lepsza od innych przez to, że jest tą całą księżniczką…
Patrzyła na mamę błagalnie, licząc że ta zrozumie to, co czuła.
– Karaś, Różana Łapa jest wnuczką liderki, córką zastępczyni i uczy się na medyczkę. – Ryjówkowy Urok była niewzruszona. – To ważne pozycje i nic dziwnego, że jest tego świadoma. Uważam, że byłoby lepiej, gdybyś się z nią zaprzyjaźniła. Zawsze dobrze jest mieć wysoko postawionych przyjaciół, nawet jeśli w ich charakterze może nam coś nie pasować, to ważne, żeby umieć przełknąć takie niedogodności… – Przez chwilę zastanawiała się. – Pójdziesz ją przeprosić jutro z samego rana, pójdę z tobą, dobrze?
Patrzyła z niedowierzaniem na swoją rodzicielkę. Przeprosić?! Zaprzyjaźnić się?! Z kotką, która chciała pozbyć się z klanu Skrzelika, a jej groziła tym samym, nazywając przy tym plebsem i kimś głupim?! To niemożliwe, Ryjówkowy Urok nie mogła jej tego robić… Przecież nawet gdyby miała za co przepraszać, to tylko sprawi, że Różana Łapa poczuje się jeszcze lepsza! Już i tak pewnie myśli, że wygrała ich kłótnię… A teraz dostanie tak namacalne potwierdzenie i niemą zgodę na to, że może robić wszystko bez żadnych konsekwencji. Czuła gulę w gardle, wzrok Ryjówkowego Uroku jasno wskazywał jednak, że nie ma innego wyboru. Nie chciała sprzeciwiać się matce… Jednak przepraszać Różanej Łapy nie chciała tym bardziej! Całkowicie nieprzekonana kiwnęła głową. Pokłócić się z obcą uczennicą mogła, zwłaszcza jeśli ta obrażała jej brata, jednak pokłócić się z własną mamą…? To zdecydowanie nie leżało w naturze Karaś. Chciała żeby mama była z niej dumna, nie zawiedziona, jak teraz. Skuliła się w sobie gdy wracała do legowiska uczniów. Było jeszcze wcześnie, jednak chciała pobyć chwilę w samotności. Krabowa Łapa wciąż nie wróciła z treningu, a w legowisku spotkała tylko odpoczywającą Cyrankową Łapę, która szybko zrozumiała, że młodsza z kuzynek wyjątkowo nie ma ochoty na pogawędki i wyszła, przeciągając się i mówiąc coś o jakiejś sprawie do załatwienia.
Leżała na swoim posłaniu, z głową skierowaną do trzcin. Wszystkie wyglądały prawie identycznie i nieciekawie. Jedynie na jednej z nich wte i we wte poruszał się mały pajączek, zaczynając wić swoją sieć. Gdyby faktycznie przyjaźniła się z Różaną Łapą, tak, jak chciała tego jej mama, dałaby jej pewnie o tym znać, w końcu pajęczyny zawsze przydawały się medykom. Gdyby kiedykolwiek mogła się przyjaźnić z Różaną Łapą… Gdyby Różana Łapa nie była taka, jaką jest… Jęknęła, wkładając pyszczek pod ogon. Chciałaby móc porozmawiać teraz z Północną Łapą. Żartobliwie przezywała koleżankę księżniczką, pamiętając o jej pokrewieństwie z liderem klanu, z którego pochodziła; jednak dobrze wiedziała, że w Klanie Klifu nie używa się takich tytułów, jak i arystokratycznych zasad. Taka perspektywa była teraz czymś, czego potrzebowała. Czy naprawdę zwariowała i wszyscy poza nią w Klanie Nocy tak po prostu zgadzali się z pomysłem podziału kotów na lepsze i gorsze? Czy ktoś nieprzywykły do życia w tym klanie mógłby się z nią zgodzić i zauważyć całą tą niesprawiedliwość…?
Może nie będzie aż tak źle. Może dostanie rano poranny patrol, może Ryjówkowy Urok zapomni o swoim postanowieniu towarzyszenia w “przeprosinach” ‐ takich myśli trzymała się do wieczora.
– Czy Tuptająca Gęś wyznaczyła Piórolotkowy Trzepot na poranny patrol? – spytała pełna nadziei, rozpoznając po zapachu wchodzącą Krabową Łapę.
– Nie, możesz się wyspać – odpowiedziała Kazarkowa Łapa, wchodząc do legowiska wraz z Cyranką zaraz za siostrą Karaś.
Pytająca jęknęła kolejny raz tego dnia. Czy Tuptająca Gęś robiła to specjalnie? Czasem patrolami mogli mieć zawalony cały dzień, a jak raz chciała unikać obozu i iść na poranne polowanie to dostała wolny czas… Zrezygnowana położyła się z powrotem. Nawałnicowa Łapa, który znajdował się na swoim posłaniu bliżej środka legowiska, rzucił czterem kotkom zaciekawione spojrzenie, nie odezwał się jednak.
– Coś się stało? – spytała po chwili Krabik, patrząc niepewnie na rozpaczającą siostrę.
– Wszystko – miauknęła Karaś grobowym tonem. – Muszę iść przeprosić Różaną Łapę.
– Oho – mruknęła Krabik, kładąc się obok gotowa by wyrazić swoje wsparcie.
Karasiowa Łapa była wdzięczna, że nawet gdy spędzają ze sobą mniej czasu, są jednak siostrami i rzuciłyby się jedna za drugą w ogień.
– Od przeprosin jeszcze nikt chyba nie umarł – stwierdziła Cyrankowa Łapa spokojnie. – O co poszło?
– No tak jakby… Ona obrażała Skrzelika, więc ja jej powiedziałam co o tym myślę i ona mnie trochę zwyzywała i ja trochę zwyzywałam ją, no ale nie biłyśmy się przecież ani nic… Ale jakoś tak wyszło, że Ryjówkowy Urok się o tym dowiedziała i teraz chce iść ze mną rano do legowiska medyków, żebym przeprosiła Różę… – Pominęła fakt, że Ryjówkowy Urok o sprzeczce między uczennicami dowiedziała się od niej samej. – Normalnie jakbym była jakimś kociakiem…
Wszystkie trzy przyjacielsko zapewniły ją o swojej solidarności i niesprawiedliwości losu, który na poranny patrol wysłał Kazarkową Łapę, a nie ją (Kazarka była w tej kwestii szczególnie zgodna z Karaś). Krabik dodatkowo oznajmiła, że jest z siostry dumna i postąpiłaby dokładnie tak samo. Skrzelikowi nic jednak nie powiedziały, gdy wrócił; obawiając się, że nawet pomimo swojego wrodzonego spokoju i wycofania nie przyjmie tego najlepiej.
– Jesteście najlepsze – wymruczała jeszcze Karaś z wdzięcznością, gdy wszystkie cztery szły już spać.
***
– Karasiowa Łapo! – zabrzmiał miły głos matki, całkowicie niepasujący według uczennicy do aktualnej, beznadziejnej sytuacji.
Zwlokła się niechętnie z posłania, na którym do tej pory mimo przebudzenia leżała. Do ostatniej chwili liczyła, że Ryjówkowy Urok zapomni o swoim postanowieniu, albo zaśpi i nie przyjdzie. Wszystko jednak wskazywało, że nic z tego.
– Witaj, mamo – mruknęła.
– Oh, rozchmurz się, już ci mówiłam, każdemu zdarzy się czasem posprzeczać! To bardzo ważna umiejętność, podać jako pierwszy łapę drugiemu kotu w takiej sytuacji… A Różana Łapa jest przecież taka miła, nie bądź wobec niej taka uprzedzona.
Karaś nie odważyła się powiedzieć na głos, że to Róża sypie uprzedzeniami na lewo i prawo. Doszła do wniosku, że kotka tylko udaje miłą damę przed kotkami ze swojej rodziny, skoro w sytuacji sam na sam dała się poznać jako tak narcystyczna, przekonana o niższości innych kotów i gotowa do otwartego wyzywania innych. Ale Ryjówkowy Urok nie mogła tego zrozumieć, nie próbując nawet wysłuchać swojej córki i wciąż szczebiocząc o tym, że Różana Łapa to dla Karaś cenna towarzyszka i powinny mieć ze sobą dobre stosunki.
– Dobrze? Jestem pewna, że sobie poradzisz! – Wojowniczka skończyła swój monolog, w trakcie którego uczennica całkiem się wyłączyła.
Stały przed wejściem do jamy borsuka. To znaczy, do legowiska medyków. Ryjówkowy Urok czym prędzej weszła do środka, wylewnie witając się ze Strzyżykowym Promykiem.
– Dzień dobry – miauknęła również Karasiowa Łapa, jednak dopiero po dłuższej chwili stania niezręcznie i słuchania pogawędki dorosłych kotek.
– Czy jest Różana Łapa? – spytała w końcu starsza z szylkretek. – Chciałyśmy ci ją ukraść dosłownie na kilka słówek.
Medyczka zapewniła, że nie ma z tym żadnego problemu, a poza tym uczennica sortuje zioła od rana i nawet dłuższa przerwa jej nie zaszkodzi. Udała się w głąb legowiska, a po chwili wróciła wraz z Różą, oraz jakimiś liśćmi w pysku, które, jak powiedziała, musi zanieść jednej ze starszych. Zaraz zniknęła. Z kolei czarno-biała mierzyła je spojrzeniem. Jej ogon drgał nerwowo od kiedy tylko ujrzała odwiedzające.
– Witaj Różana Łapo – odezwała się Ryjówkowy Urok dokładnie tym samym miłym tonem, którego od rana używała wobec Karaś. – Moja najstarsza córka wyznała mi, że przypadkiem się pokłóciłyście, ale ona jest tak nieśmiała, że samej głupio by było jej przyjść i przyznać do błędu, nawet mimo tego, że sama jest już go świadoma… Zgodziłam się więc jej towarzyszyć, no bo w końcu jesteście obie jeszcze takie młode, niepotrzebnie byłoby zaprzepaszczać szansę na tak piękną przyjaźń, przez jakąś błahostkę, z pewnością obie już to rozumiecie…
Lekko, lecz stanowczo położyła ogon na plecach córki. Oburzonej córki, doskonale świadomej, że nikt w tym klanie nie nazwałby jej nieśmiałą i Róża z pewnością o tym wie. Mimo to Karaś spróbowała przełknąć gulę w gardle i stać wciąż wyprostowaną, nawet mimo rozbawienia i satysfakcji w oczach młodszej uczennicy. Przynajmniej mama będzie usatysfakcjonowana… Przynajmniej mama będzie usatysfakcjonowana…
– Ta… Przepraszam – miauknęła głośno, lecz całkowicie nieszczerze, starając się sprawiać wrażenie, jakby cała ta sytuacja ją obchodziła tyle, co piszczka złapana zeszłej jesieni.

<Różana Łapo? Chyba musimy trochę poudawać>
[2072 słowa]
[przyznano 41%]

13 maja 2024

Brzęczkowy Trel urodziła!

 Brzęczkowy Trel urodziła śliczne kluchy cudowne, przepiękne, cukrowe, tęczowe ziemniaki dla burzaków
<3






12 maja 2024

Od Bijącej Północy do Wróbelkowej Łapy

W milczeniu obserwowała ułożony obok mech, który dotychczas pełnił funkcję legowiska dla jej siostry. Jeszcze kilka nocy temu, Rozczarowany Pysk kładła się tuż obok niej, a Północ zasypiała spokojnie, nie zdając sobie nawet wtedy sprawy, że to będzie ostatni raz, gdy widzi szylkretkę.
Nie pozwoliła nikomu ruszyć tego leża, w nadziei, że kotka lada dzień wróci, a zmęczenie skieruje ją na posłanie. Na pewno poczułaby zawód, gdyby uznali ją za straconą i pozbawili ją ulubionego miejsca do odpoczynku. Nie było w końcu potwierdzone, dlaczego Czar zniknęła. Mogła się zgubić. Mogli ją porwać.
I na tym opcje się kończyły. Północ odrzucała opcję, w której siostra odeszłaby z klanu dobrowolnie, w ten sposób porzucając ją i resztę ich rodziny.
Czarna owinęła łapy ogonem, garbiąc się. Została tylko ona, Obuwikowa Łapa i Wróbelkowa Łapa. Jej rodzeństwo wciąż tkwiło w uczniowskim legowisku. Chociaż dzieliły ich skalne ściany, to ogromnie tęskniła za nimi. Po stracie Kopciuszka, Popiołu, a teraz Czar czuła się lekko poddenerwowana, gdy nie widziała kogokolwiek z ostałej dwójki.
Zaczerpnęła powietrza. Z posłania zaginionej unosił się coraz słabszy zapach jego właścicielki.
Północ potrzebowała chwili, by przetworzyć swoją sytuację. Nie było czasu do stracenia. Musiała doceniać to, co ma, zanim będzie za późno. Po raz kolejny.
Wyszła z legowiska, rozglądając się po obozie.
Widok zawalonej skalnej półki, przez którą zginęła jedna ze starszych, wywoływał w niej dreszcze na grzbiecie. Nie tylko jej rodzinę dosięgała masę nieszczęść, ale i cały klan. Obiło jej się o uszy, że Gwiezdni się od nich odwrócili, ale nie bardzo w to wierzyła. Nie zawsze życie jest kolorowe, a to, iż w tak krótkim czasie namnożyła im się ilość nieciekawych sytuacji, nie oznaczało od razu, że przodkowie się na nich obrazili. Uznawała to za dużą ilość pecha, wierząc jednocześnie, że jeszcze los się do nich uśmiechnie.
Choćby niebo miało runąć na ziemię, nie pozwoliła zgasnąć płomykowi nadziei rozpalonemu w jej sercu. Będzie optymistką do samego końca.
Wsunęła pysk do uczniowskiego legowiska. Ciekawym aspektem było to, że wszyscy tu zebrani byli niemalże jej rówieśnikami. Szkolnictwo w Klanie Klifu najwyraźniej nie miało się najlepiej.
— Wróbelkowa Łapo! — wymruczała, dostrzegając skuloną w kącie burą postać.
Wiedziała, że go najbardziej uderzyło odejścia Rozczarowanego Pyska. Zawsze widziała, że ta dwójka się dobrze dogaduje i mocno ze sobą trzyma. Mimowolnie zabolało ją, bo ona z nikim z rodzeństwa nie miała aż tak głębokiej więzi.
— Coś się stało? — zapytał kocur, spoglądając na nią, wciąż lekko zaszklonymi oczami. Ten widok rozczulił jej serce. Nie mówiąc wiele, przyległa do brata, zamykając go w szczelnym uścisku.
— Nic. Po prostu się stęskniłam — przyznała. — Nie chciałbyś może przejść się ze mną na spacer? Taka ładna pogoda, a w obozie... — zawahała się. Musiała dobrać odpowiednie słowa. — W obozie jest tak ponuro — skwitowała.
Bury wydawał się niepewny co do jej planu.
— Brzmi świetnie, ale nie wiem, czy powinienem, w końcu dalej jestem uczniem — zauważył.
— A ja jestem wojowniczką, więc mój wojowniczy umysł i niesamowita znajomość kodeksu mówi, że nic nie stoi na przeszkodzie, abym sobie ciebie przygarnęła na krótki i niewinny spacerek — odparła pewnie, pacając go delikatnie ogonem w grzbiet. — No już. Nie daj się prosić. Bo będę marudzić i będziesz miał mnie dosyć... — zagroziła żartobliwie.
Musiała zadbać o to, by kocur się rozluźnił. Byli młodzi, a prawdziwe życie było dopiero przed nimi. Jeszcze zaznają szczęścia i spokoju.

<Wróbelku?>

Od Lodowego Omenu do Kazarkowej Łapy

 Cieszyła się z chwili, gdy nie było jej w obozie Wilczaków. Niezbyt chciała tam wracać po tym wszystkim, co ostatnio się działo. Kult ją przytłaczał, a już tym bardziej, jeśli teraz dowiedzą się, że Mroczna Gwiazda się z nią kontaktuje. Nie chciała tego, choć wiedziała, że to było egoistyczne, że ktoś taki jak ona powinien wiedzieć, że robi to dla dobra ogółu, nie dla siebie.
Mimo wszystko pobyt w Klanie Nocy był czasem, gdy mogła poukładać myśli, pomyśleć nad tym, co zrobi, gdy już tam wróci - a wróci pewnie jutrzejszego świtu. Teraz, wśród Nocniaków, miała czas na to, żeby odpocząć od spraw, które pozostawiła w Klanie Wilka. Kochała swój rodzimy klan, jednak problemy czasem niemiłosiernie ją przytłaczały. 
Przymknęła oczy, wsłuchując się w szum trzcin poruszanych przez wiatr. Miała nadzieję, że matka jest teraz w lepszym miejscu, z dala od tego, co działo się w Klanie Wilka. Miała nadzieję, że po śmierci odnalazła spokój.
"Mroczna Puszczo, proszę, zajmij się jej duszą", pomyślała. "Oby trafiła tam, gdzie będzie jej najlepiej".
Była okropną córką, zdradziła własną matkę, zrobiła coś tak niehonorowego - wykorzystała jej zaufanie. Żadne wody nie zmyją jej poczucia winy. To będzie dręczyło ją do końca życia.
"Przecież nie miałam wyboru."
Usiłowała się usprawiedliwiać.
"Zrobiłam to, by klan był bezpieczny."
Wiedziała, że życie jednostki nigdy nie powinno być stawiane wyżej od klanu. Wiedziała, że Klan Wilka był jak tonący kot, którego należało uratować w odpowiednim czasie. Nie mogła po prostu zignorować błagań i próśb, które jej posyłał, prawda? Musiała to zrobić - w innym wypadku matka musiałaby patrzeć na jeszcze gorsze cierpienie, niż dotąd.
"Przepraszam, mamo. Tak bardzo mi przykro."
Westchnęła głęboko. Nie powinna nad tym myśleć. Nie była w stanie cofnąć czasu, a gdyby mogła, pewnie zrobiłaby to samo. Różany Step była tylko kolejną ofiarą, której śmierć pozwoli na przetrwanie setkom innych. Lodowy Omen chciałaby jej obiecać, że nie umarła na darmo, że jej śmierć miała cel, że jej ofiara zostanie zapamiętana i przyjęta z godnością. I chciała dopełnić tego, co już jej przyrzekła - nie pozwolić, by Szadź dotknęło to samo. Tylko tyle mogła dla niej zrobić. Z winy oczyści ją tylko spełnienie ostatniej woli zmarłej. Dopiero wtedy będzie mogła spać spokojnie.
— Hejka! — rozmyślania przerwała jej jakaś kotka. Wyglądała na starszą od niej, ale była wręcz napełniona całymi tonami energii. — To ty jesteś ta z Klanu Wilka, tak? Jak masz na imię? Ile masz księżyców? Czy to prawda, że w Klanie Wilka wyjecie do księżyca w pełnie?
Nie miała ani chwili, by odpowiedzieć, bo nim w ogóle zdążyła otworzyć pysk, Nocniaczka jej przerwała:
— Albo wiesz co, opowiesz mi po drodze! 
— Po drodze? — mistrzyni uniosła brew zbita z tropu.
— No... Chyba nie chcesz rozmawiać w obozie, co? 
Mistrzyni zamrugała dwukrotnie, patrząc na kotkę co najmniej tak, jakby wyrosły jej skrzydła. Dopiero po chwili otrząsnęła się z transu i spostrzegła, że wypadła ze swojej roli. Natychmiast odparła:
— Patrol. Jasne. Idziemy na patrol łowiecki?
— Tak! Wodnikowe Wzgórze miał pójść z nami. Moja mentorka ma ważniejsze sprawy na głowie... Wiesz, patrole graniczne i tak dalej —  gdy tylko kotka wypowiedziała ostatnie zdanie, natychmiast zbliżyła się do krańca wyspy, gdzie czekał już wymieniony przez nią wojownik. Lodowy Omen nikogo tu wprawdzie nie znała, więc polegała w tej kwestii na nieco zbyt rozmownej i energicznej towarzyszce. 
Dwójka towarzyszących jej kotów bez większych problemów wskoczyła do wody i przepłynęła kawałek dzielący wyspę od stałego lądu. Mistrzyni jednak zawahała się, gdy jej łapa dotknęła wilgotnego brzegu. To nie woda stanowiła problem - Lód wręcz kochała wilgoć. Problemem był jedynie fakt, że nie umiała pływać i bynajmniej nie ufała swoim instynktom przetrwania w tej sytuacji. 
Wyszukała wystające zza tafli wody kamienie i wybrała te najpłytsze, najbardziej bezpieczne. Dopiero wtedy skoczyła na jeden z nich, potem na drugi, potem na kolejny - a gdy zabrakło kamieni i innych wystających nawierzchni, po prostu skoczyła, mając nadzieję, że dobije do brzegu. Nie do końca jej się to udało - jej łapy wylądowały w wodzie, ale na tyle płytkiej, że nie groziło jej utonięcie. Jedyne, na co mogła narzekać, to na to, że była teraz cała mokra. Otrzepała się lekko, wychodząc na brzeg. 
— Całkiem dobrze jak na Wilczaka — pochwalił ją Wodnikowe Wzgórze. — Będziesz musiała się przyzwyczaić do wody.
— Najwyraźniej — burknęła kotka, wylizując dokładnie pierś w trakcie powolnego spaceru. 
Terytoria Nocniaków różniły się od tych, które były jej rodzime. Tutaj przeważały otwarte tereny, a tylko gdzieniegdzie obszary porośnięte były liściastymi drzewami. Wszystko zdawało się dużo lepiej widoczne. Z daleka widziała zarysowaną połać morza, choć słona woń glonów dobiegała do nich nawet z tak dużej odległości.
— No dobrze, to możesz teraz nam powiedzieć jak się nazywasz! — miauknęła złota.
— Lodowy Omen — odparła. — Mistrzyni Klanu Wilka. 
— O, brzmi fajnie — stwierdziła zaraz Nocniaczka. — To ja jestem Kazarkowa Łapa. Po prostu. Bez żadnych tytułów czy coś...
Lód rozwarła szerzej oczy. Kazarkowa Łapa? To była uczennica? Wyglądała, jakby mogła być od niej starsza prawie o całe pokolenie. To by wyjaśniało, dlaczego zabrała ze sobą również Wodnikowe Wzgórze. Wątpiła, by Klan Nocy zaufał jej na tyle, by pozwolić uczennicy wyruszyć z nią poza obóz sam na sam. Nawet, jeśli byli złączeni sojuszem i nikomu nie opłacało się go zrywać... Cóż, nie mogła winić nikogo za ostrożność.
— Coś nie tak? — uczennica przekrzywiła głowę.
— Nie — zaoponowała natychmiast mistrzyni. — Nie, po prostu się zdziwiłam. Nie wyglądasz na uczennicę.
Zaraz zrozumiała, że to mogłoby wybrzmieć niemiło. Kazarka nie wydawała się jednak zbytnio przejęta.
— Nie chcę przerywać rozmowy, ale wygląda na to, że mamy szczęście. Spójrzcie — Wodnikowe Wzgórze skinął głową w kierunku rozpościerającej się przed nimi równiny. W gęstych trawach pasło się całe stado królików. — Zwykle polujemy na ryby, ale myślę, że możemy zrobić wyjątek. Podejrzewam, że nie miałaś nigdy wcześniej okazji łowić stworzeń wodnych?
Spojrzał na Lód, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, wtrąciła się Kazarka:
— Więc możemy to zmienić! — zawołała, płosząc przy tym całe stadko królików, które rozpierzchło się po  rozległych równinach. — Nie jesteśmy przecież jakimiś królikojadami, co nie? Pokażmy Lód, jak się łowi ryby! 
— Kazarkowa Łapo — Wodnik upomniał ją jednym, ostrzegawczym spojrzeniem. — Lodowy Omen jest naszym gościem, zwracaj się do niej pełnym imieniem, proszę. I obawiam się, że teraz nie mamy innej możliwości, bo właśnie przepłoszyłaś lądową zwierzynę. Przy Zrujnowanym Moście jest dobre łowisko... Jeśli nie masz nic przeciwko, Lodowy Omenie.
Mistrzyni pokręciła krótko głową.
— Chyba będę w stanie przetrwać smród ryb. Prowadźcie.

<Kazarko?>


Od Srebrzystego Nowiu CD. Piaszczystej Zamieci

 — To zależy — odparł wprost, z lekka zaskoczony jego pytaniem. Sądził, że po jego ostatnich zaniedbaniach zdrowia, dostanie na prywatności po łbie, a potem spędzą miło i spokojnie czas ze sobą. Temat, jakiego podjął się Piaszczysta Zamieć, budził w nim jednak masę wątpliwości co do wcześniejszych założeń. — Chociaż skoro mówisz, że sprawa byłaby słuszna, to tak, jasne, jestem wyrozumiały. Szczególnie względem ciebie. — Puścił mu oczko.
Kremowy zamrugał, zerkając na bok i momentalnie zmieniając temat. Nawet jeśli dla Srebrnego była to nietypowa jak na partnera zagrywka i z lekka go to wszystko zmartwiło, uznał, że na razie nie ma co się wgłębiać w szczegóły. Potrzebowali chwili dla siebie, z dala od zgiełku obozowiska i od krzywych spojrzeń kilku rudych kotek.
Musieli jak najlepiej wykorzystać ostatnie ciepłe dni Pory Zielonych Liści.

***

Dni mijały coraz szybciej. Czuł, jak czas ucieka mu, niczym królik na polowaniu.
Wraz z Piaszczystą Zamiecią pomieszkiwali w norze blisko granicy z Klanem Nocy i Klanem Klifu. Takie zadanie dała im jego matka, pełnili rolę "strażników", z uwagi na liczne zamęty z samotnikami. Było tu względnie spokojnie, nawet o zwierzynę nie było trudno, gdyż ta często sama wbiegała im w tych rejonach pod łapy.
Wraz ze świtem słońca, uchylił powieki i przeciągnął się, wyczuwając ciepło od strony kremowego kocura, smacznie drzemiącego u jego boku. Srebrzysty niemrawo oparł się o niego i głośno westchnął, bo chociaż wciąż był zaspany, tak nużyło go tkwienie w jednym miejscu.
Z początku ogromnie fascynowało go spanie poza obozem. Wyjście z rutyny naprawdę pozwoliło mu nabrać energii, jednak teraz, i tu zaczęło mu brakować ciekawych rzeczy do robienia. Klanowe życie nie służyło mu, wszystko miało swój schemat, do którego on — pomimo urodzenia się tu — nie mógł przywyknąć.
— Piaszczyno ty moja, ile będziesz jeszcze o mnie śnić? — wymruczał do ucha partnera. — Wstawaj, możesz mnie popodziwiać na żywo — dopowiedział, przekrzywiając łeb.
Kremowe futro poruszyło się, by zaraz to jego właściciel mógł spojrzeć na niebieskiego swymi żółtymi ślepiami.
— Nie śpię — odparł, po czym jak gdyby nigdy nic, ziewnął. — Od kiedy z ciebie taki ranny ptaszek? Podmienili cię? Przyzwyczaiłem się, że wolisz spać jak najdłużej... — mruknął z zawahaniem.
Srebrny podniósł się na równe łapy, wychodząc z ich kryjówki. Lekki powiew wiatru przemknął przez jego sierść, witając go swym przyjemnym chłodem.
— To w obozie, gdzie wiem, że jak wstanę, to muszę zabrać się za pracę — odpowiedział wyraźnie tonem, jakby było to niezwykle oczywiste.
Obserwował w skupieniu przelatujący po niebie klucz ptaków. Nie był pewien, czy to kaczki, gęsi, bądź jakieś inne łabędzie, ale bardzo pozazdrościł im skrzydeł. To dopiero musiała być swoboda. Swoboda, której potrzebował.
Rozproszył się, gdy z jego lewej zawitał pysk Piaszczystej Zamieci, który raczył wstać i do niego dołączyć.
— Tu też musimy zabrać się za pracę — stwierdził kremowy.
Zielonooki przyjrzał się otaczającym ich terenom. Dalej panował tu spokój. I nuda.
— To co innego. Tu jest przyjemniej, nikt mnie nie pogania, nie gdera nad uchem — wymieniał. — Nie licząc ciebie, gdy po wizycie w krzaczkach, zapominam zakopać po sobie mo...
— Srebrny! — Kocur podniósł na niego głos. I choć starał się najwyraźniej brzmieć poważnie, niebieski dostrzegł u niego ledwo wstrzymywane rozbawienie. — Świetnie się składa, że pora wracać do obozu złożyć raport. Możesz się pochwalić takimi wyznaniami swojej matce — zasugerował.
Młodszy z Burzaków uśmiechnął się szeroko.
— O widzisz. Z kim się zadajesz, takim się stajesz. Udziela ci się mój humor — zauważył. — No dobrze, odwiedzimy moją mateczkę. O ile jeszcze dycha — dodał, mniej wyraźnie.
Nie życzył Różanej Przełęczy źle. Kochał rodzicielkę na swój sposób, ale wiedział, że tej nie zostało już dużo czasu. Z nastawieniem, jakie dzierżył, przygotowywał się na to, że pewnego razu, gdy wróci do obozu, może jej już nie ujrzeć. Wolał oszczędzić łez. Chociaż szylkretka była jaka była, na pewno nie chciałaby, aby przez nią płakał.

<Piasek?>