BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

30 września 2023

Od Sroczego Lotu CD. Śledzia (Cuchnącej Łapy)

Sroczy Lot zamrugała, przyglądając się istocie o bardzo znajomej aparycji. Skóra zdarta z dziadka, aż nazbyt dosłownie. Futro porastające znaczącą część jego ciała było czekoladowe, przecinane pojedynczymi, ciemniejszymi pręgami, zupełnie tak, jak było to u ojca Zajęczej Troski - Zdradzieckiej Rybki. Jedynie para intensywnie żółtych oczu przypominała te należące do jego matki, chociaż powiedzenie, że były identyczne, byłoby kłamstwem. Podczas gdy złote oczy vanki wypełnione były wyniosłością, tak jedynym co dało się dostrzec w ślepiach Śledzia były nieprzeniknione pokłady naiwności i głupoty.
- W porządku... - odpowiedziała, niepewnie wyciągając jedną łapę do przodu, aby móc poklepać kocura po łebku.
Niestety, kocica źle oceniła swoją siłę, przez co przy każdym pacnięciu w głowę kocur uginał się jak żelek, a na jego oczy schodziły wały skóry. Kocurowi jednak bycie wgniatanym w ziemię nijak nie przeszkadzało - ba, wyszczerzył radośnie do Sroki szereg swoich pożółkłych zębów. Zastępczyni nie miała pojęcia, jak coś takiego mogło powstać z jej Zając. Małe, czekoladowe, pokraczne, głupie do granic możliwości... Jedyną zaletą kocura była jego uległość i fakt, że jako jedyny w klanie znał swoje miejsce. Nawet jej rodzona siostra nie wykazywała się takim fanatyzmem wobec kotek i osobników o czarno-białym futrze. Nie była natomiast przekonana co do sposobów wychowania stosowanych przez jej najbliższą przyjaciółkę, ale jednocześnie nie czuła potrzeby powstrzymywania jej przed kontynuacją, skoro jej taktyka okazała się być skuteczna.
- Muszę już iść - stwierdził kociak. - Obiecałem Topikowi, że się z nim pobawię. - wyjaśnił, skłaniając się w mało elegancki sposób.
Czarno-biała jedynie skinęła łbem, odprowadzając kocurka wzrokiem. Łapa za łapą, krok za krokiem, aż tu nagle... bęc. Czekoladowy potknął się, niezgrabnie ryjąc pyskiem w mokrej po deszczu glebie.
<Śmierdziuchu?>

Od Judaszowcowej Łapy

Był już wieczór. Oczywiście, że jego siostry od razu jak dowiedziały się o incydencie poszły go odwiedzić i dowiedzieć się co się stało. Zbył je. Nie chciał o tym z nikim rozmawiać. I tak zakrył opatrunkiem dobrze ranę. W końcu sobie poszły, najpierw Czyściec (i dobrze), po niej trochę dłużej musiał się pokłócić z Bożodrzewem. Chciała zobaczyć jego "szramę". Nie lubił tego słowa. Nienawidził, kiedy siostra się z niego nabijała. A zwłaszcza teraz...
— Czereśnio? — wszedł ktoś do legowiska medyka, w którym przebywał czekoladowy. Na początku myślał, że to kolejne durne odwiedziny, ale do lecznicy weszła trójka kotów, z czego jeden z nich, największy ciemnoszary wojownik niósł na plecach nieprzytomną szylkretkę. Zdążył dzielić już z nią legowisko. Zapyziała Łapa, zwali ją. Odstawił ją na ziemię, gdzie została delikatnie ocudzona. Nie wyglądała na zranioną, ale wyczerpaną. Judaszowcowa Łapa tylko obserwował ich z daleka.
— Zemdlała na patrolu. Przepytaj, czy wszystko z nią w porządku — miauknęła Kruszynowa Knieja. Medyczka dała im znak, by ci wyszli, a ona się nią zajmie. Zaczęła ją przepytywać, co było dla Judaszowca bardzo... nudne. Nie wyobrażał sobie musieć być medykiem. Tkwić tylko w tym smrodzie i leczyć tych, co upadli na głowę (dosłownie i w przenośni). Że też oni byli ulubieńcami Klanu Gwiazdy... Daleko po nim, oczywiście.
— Powinnaś zrobić sobie przerwę — oznajmiła Czereśnia, podając uczennicy jakieś nieznane mu zioła i dziwne, ciemne kulki, które posłusznie zjadła. Mogłaby ją otruć i nawet by nie pomyślała, przeszło brązowemu przez głowę. — A ty, Judaszowcowa Łapo, czujesz się już dobrze? 
— Tak — odparł pewnie, machając ogonem. — Jak zawsze.
— W takim razie możesz już iść. Zapyziała Łapa na pewno doceni ciszę i spokój. 
Skinął jej głową. Nareszcie. Jeszcze przesiąknie tymi chwastami...

Wyleczeni: Zapyziała Łapa

[276 słów]

Nowi członkowie Pustki i Klanu Gwiazdy!

 
  ROSA
Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna odejścia: Skręcenie karku

Odeszła do Pustki! 


Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna odejścia: Wykrwawienie w wyniku odniesionych ran

Odeszła do Klanu Gwiazdy! 

Od Judaszowcowej Łapy

Starał się nie myśleć o Czyśćcowej Łapie. Nie powinien wściekać się na Klan Gwiazdy za ich decyzję, ale była ona dla niego niezrozumiała. Dlaczego akurat ona, ta niema, odizolowana typiara musiała zabrać mu mentora? Unikał jej i jej wzroku, pomimo spędzenia z nią dwóch sezonów w żłobku. Musiał się skupić na swoim treningu. Lepszy mentor nie oznaczał lepszej nauki, a z pewnością bez mowy będzie przechodzić przez trud. Czuł potrzebę bycia od niej lepszym.
— Idzie pora nagich drzew. Nasz klan potrzebuje łap do polowań — mówił Przyczajona Kania, gdy szli po równinie, pośród mokrych traw. Judaszowiec zdawał sobie z tego sprawę, zwłaszcza, że odkąd wyszedł ze żłobka doskwierało mu stałe, większe czy mniejsze, poczucie głodu. — Powinniśmy szlifować tą umiejętność. Czy Złote Kłosy będą dobrym miejscem?
— Tak. Tam zazwyczaj znajduje się wiele gryzoni — powtórzył to, co mówił mu niegdyś kocur, który skinął głową.
— Jeszcze parę księżyców temu bym przyznał ci rację. Teraz niewiele tam już pozostało ze zbóż, ziemia jest jałowa, zajmie się nowym plonem porą nowych liści — mruknął, wpatrując się daleko w odległe trawy. Judaszowiec poczuł zalewający go wstyd. Mpf! Sam tak mówił! — Możemy pójść w stronę lasu. Tam zawsze kryje się najwięcej zwierzyny. Byłbyś w stanie nas poprowadzić?
— Oczywiście — odparł bez najmniejszego zawahania Judaszowcowa Łapa. Zawsze potrafił dobrze wskazać drogę.

***

Cicho się skradał. Trzymał nisko zad przy ziemi, sunąc pośród mokrych, opadniętych przed księżyce liści jak po wodzie. Starał się opanować swoje ogromne obrzydzenie faktem, że dolna połowa jego ciała była mokra i śmierdząca deszczem. Nic po sobie jednak nie okazywał, nie chcąc zrobić złego wrażenia na Przyczajonej Kanii. Widział już chude, węszące żyjątko pośród bardzo podobnej kolorystycznie ściółki. Czasem znikało mu pośród liści i gałęzi, ale był skupiony na nim bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Zbliżał się. Coraz wyraźniejsze stawało się wilgotne futro nornika, znaleziony przez niego orzeszek w pazurzastych łapach i ciemne oczy. Próbował go podejść i złapać, ale rozległ się głośniejszy szelest, alarmujący i skłaniający zwierzaka do szybkiej ucieczki. Mysie łajno! Czyżby przejechał po ziemi ogonem, czy co? Zdawało mu się, że szło mu perfekcyjnie...
— W dół! — krzyknął głośno jego mentor i zanim jakakolwiek myśl zdążyła czekoladowemu przejść przez głowę wykonał rozkaz, co momentalnie zrozumiał. Nawet nie uderzenie serca po wydanej komendzie przeskoczyła nad nim szybka istota, której kapiące z futra krople wody zahaczyły o jego uszy, w których krew pulsowała szybciej niż kiedykolwiek ze stresu. Czuł, jakby Klan Gwiazdy uratował mu życie. Podniósł łeb, by zobaczyć jak wychudzona, kocia sylwetka rzuca się w pogoń za gryzoniem, a za nią – Kania. Przez chwilę stał tak w osłupieniu, obserwując jak ich ogony znikają w gęstwinie. Czuł, że powinien podążyć za nimi. Pobiegł tam, gdzie niósł go zapach.
Trudno było mu rozpoznać woń mentora mimo że znał go dobrze. Przez chwilę błądził, w zastanowieniu czy nie powinien wrócić tam, gdzie go zostawił. Nie tropił ich jednak długo. W powietrzu dookoła niego rozniósł się prędko charakterystyczny, nieznany przez niego zapach. Drapał go w nozdrza, jednak był na tyle intensywny, by wraz ze skompowanymi odgłosami walki mógł zlokalizować walczące koty. Kryjąc się w paprociach para brązowych oczu wyłoniła się przy małej, bagnistej polanie. 
Teraz mógł się przyjrzeć lepiej. Jasna samotniczka z pewnością niegdyś prezentowała się lepiej – żebra rysowały się pod naciągniętą na nie skórą. Sprawiała wrażenie, jak gdyby nie miała prawie żadnych mięśni, a jedynie kości pokryte rzadkim, brudnym futrem. Nie przypominała wcale przygniatającego jej silnego wojownika o gęstej, zdrowej sierści, który wpatrywał się w nią z pogardą. Kotka próbowała się mu wyrwać, zostawiając pod sobą szkarłatną plamę. Dopiero teraz Judaszowiec zauważył palącą ranę na jej karku i tyle szyi, z której spływała świeża krew. Wycofał się, momentalnie wypełniony strachem. Zahaczył o parę rosnących chwastów, przyciągając na siebie uwagę i wzrok zaskoczonego Przyczajonej Kanii. Samotniczka wykorzystała tą chwilę nieuwagi, by całkiem wydostać się z uścisku kocura, jednak uczeń postanowił wziąć sprawę w swoje łapy. Podbiegł w stronę kocicy, ale zanim zdołał się rzucić tak, jak sobie wymarzył uderzenie serca temu ta sprzedała mu mocne uderzenie w polik, od którego cofnął się gwałtownie w tył, czując tylko pieczący jak cholera ból. Złapał się za niego, patrząc jak zastępca biegnie za włóczęgą. Skoczył i przetoczył ze złapaną po raz kolejny kotką. Dyszała ciężko, z oczami wypełnionymi przerażeniem.
— Opuść tereny Klanu Klifu, jeżeli futro ci miłe — wysyczał przez zęby Kania, schodząc powoli z samotniczki, którego słowa kotka wyjątkowo wzięła sobie do serca, ponieważ gdy tylko była wolna kulejąc rzuciła się do ucieczki. Niech Klan Gwiazd zepchnie gdzieś tego zapyzialca, pomyślał Judaszowiec, nie dając kocicy za wiele czasu ze swoimi obrażeniami. Kiedy tylko całkiem zniknęła zielone ślepia Kanii utkwiły w jego uczniu, płonąc gniewnie. — Pszczoły ci uwiły gniazdo w mózgu?! Dopiero zacząłeś swój trening, mogła cię zranić, nawet zabić! Wiesz ile kociaków kończy pod pazurami takich zapchlonych włóczęg?! — wrzeszczał nad ugiętym pod nim kocurkiem, który czuł jak łzy nalatują mu samoistnie do oczu. — Na litość Klanu Gwiazdy!
Chciał powiedzieć, żeby nie wypowiadał ich imienia, jednak bał się za bardzo. Wściekła morda Kanii w końcu uspokoiła się nieco, jednak kocurek nadal trzymał łapę na swoim poliku. — Nic ci się nie stało, prawda?
Wolno opuścił łapę, za którą podążył wzrokiem. Widniał na niej czerwony, podłużny ślad.

***

Płakał jak dziecko. Jego twarz całkiem zatopiła się w futrze Liściastego Wiru, mocząc je łzami. Widział się w odbiciu wody. Ta samotniczka była tak durna! Tak brzydka! Okropna! Zapchlona! Miał nadzieję, że już nie żyła i cierpiała w Mrocznej Puszczy. Wszystko zepsuła. Wszystko!
Jego ciche łkania pochłaniały puste, kamienne ściany. Dziękował gwiezdnym za to, że w legowisku medyka znajdowała się teraz jedynie Czereśniowa Gałązka, której asystentka poszła na ziołowy patrol. Bożodrzew i Czyściec również były poza obozem, na patrolach czy nadal treningu. Czuł się słaby, ale nie potrafił się powstrzymać, nieważne jak bardzo próbował przestać płakać. 
— Pokaż się no — poprosiła go matka, a gdy uniósł zapłakany pyszczek złapałszy go łapą, zaczęła się przyglądać. — Do wesela się zagoi. Nic nie będzie za parę księżyców widać. Naprawdę! — zapewniała, choć nie mógł w to wierzyć. 
— Cieszę się, że umarła — syknął przez łzy, znów wtulając nos w jej sierść. 
— Nie mów tak — zganiła go matka, okrywając go ogonem. — Teraz wyglądasz tak... męsko. Kotki będą się do ciebie kleić. Wszyscy będą wiedzieć, że już jako młody uczeń broniłeś naszego klanu. To się liczy. 
Nic jej nie odpowiedział.

[1030 słów + event; zabicie samotnika]
[Przyznano 31%]

Od Kawczego Serca CD. Wirującej Łapy

Pogrążona była w krainie snów, śniąc o beztroskich rzeczach za czasów żłobkowych. W śnie była małym kociakiem, który spędzał czas na zabawie ze swoim całym rodzeństwem. Tak, cała szóstka kociąt spędzała razem czas. Nawet jeśli trójki z nich nie udało się jej poznać, to w śnie normalnie z nimi rozmawiała i się bawiła. Uśmiech nie schodził z jej pyszczka, gdy została przewrócona przez brązowego kociaka. Nastroszone Futro wraz Błotnistą Plamą wtuloną w jego bok obserwowała zabawę swego potomstwa. Wszyscy się uśmiechali, miło spędzając czas w gronie najbliższych.
Było to tak nierealne, że aż przerażające.
Zdławiony krzyk wyrwał się z pyska wojowniczki, gdy beztroski sen zmienił się w przerażających koszmar. Zielone przestraszone oczy błądziły po legowisku wojowników, mając nadzieję, że żaden z innych kotów nie przygląda się jej właśnie w tej chwili. Nie, gdy wciąż śniła na jawie i bała się, że nocna mara stanie się rzeczywistością.
Dopiero po kilkunastu uderzeniach serca zorientowała się, że jedna z kuzynek leży tuż obok jej boku. Dostrzegając przerażenie wymalowane na pysku swej mentorki, Wir delikatne położyła swą łapkę na czarnej łapie wojowniczki. Ta w pierwszej chwili się wzdrygnęła, jednak ten mały gest zdołał ukoić myśli starszej. Uspokoiła się nieco, dzięki czemu jej sierść ponownie wróciła do swego wcześniejszego ładu.
— Wybacz. Koszmar. — wyjaśniła bez zagłębiania się w szczegóły będąc nieco speszona swą reakcją. Ulżyło jej jednak, że właśnie w tej chwili widzi ją ktoś z rodziny, a nie obcy kot. — Widzę, że ty też spałaś. — podjęła, gdy koteczka zakryła łapką swój pyszczek podczas ziewania, mrużąc pomarańczowe oczka — Czemu nie obudziłaś mnie od razu, gdy tu przyszłaś?
— Bo chciałam dać ci czas na spanie. Wiedziałam, że mogłaś tego potrzebować, ale jak widze sen nie był przyjemny, więc dobrze, że się obudziłaś. — stwierdziła jak zwykle z wirowym, nie okazującym większych emocji wyrazem pyszczka.
To było naprawdę miłe. Posłała kotce uśmiech, dopytując się, czy już coś jadła. Uczennica pokręciła głową, tak też zaproponowała wspólne zjedzenie posiłku przed treningiem. Wirująca Łapa musiała mieć siły, w końcu czekał je dość wyczerpujący dzień, pełen doskonalenia nauczonych umiejętności.
Po skończonym posiłku udały się we dwie na obchód. Kawcze Serce szła tuż za Wirująca Łapa, pozwalając jej prowadzić. Kierowały się w stronę granicy. Co jakiś czas mentorka zadawała pytania sprawdzające, chcąc się upewnić, że cała przekazaną teorię kotka ma w małym palcu. I tak było. Wystarczyło szlifować teraz jej umiejętności praktyczne, bo bez nich to ani rusz.
Będąc blisko granicy zdecydowały się wspiąć na drzewa, by z góry móc obserwować sytuację na terenach innych klanów. W oddali małe sylwetki Klifiaków kręciły się blisko granicy, najpewniej też robiąc obchód. Była ciekawa czy jednym z tych kotów jest może Księżycowym Blask. Musiała z nią porozmawiać, bo w końcu nie zrobiła tego na zgromadzeniu. A wszystko przez to najzwyczajniej w świecie wyleciało jej to z głowy, gdy nie udało jej się zaciągnąć pewnej Burzaczki do ich obozu. Po tym już nie miała ochoty na rozmowy z nikim innym, całe to zgromadzenie przestało być zabawne. I gdyby to właśnie nie Wir  towarzysząca jej w tamtej chwili, rzuciłaby się w otchłań morza przepełniona żalem. 
— Wspinaczkę na drzewa opanowałaś do perfekcji, Wirująca Łapo. — pochwaliła uczennicę, gdy ta przeskoczyła na wyższą gałąź, jakby to była dla niej pestka. — Teraz wystarczy, że skupimy się na doszlifowaniu twoich umiejętności pływania i nurkowania, jeszcze parę księżyców i będziesz pełnoprawną wojowniczką. Ciekawe jak będziesz się nazywać jako wojownik. Masz już jakieś pomysł co to by mógł być? Rozmawiałaś o tym z mamą?
— Jeszcze z nią o tym nie rozmawiałam — stwierdziła Wir, przyskakując bliżej kuzynki — ale chciałbym by było to coś, co będzie pasować do reszty rodziny. Bo ty i mama macie nawiązanie do ptaków. Chciałabym, by moje imię też je miało — stwierdziła pewnie.
— Och, to wspaniale! — oznajmiła z radością, ucieszyła się, że jej kuzynka, a za razem uczennica również chciała by jej imię nawiązywało do ptaków. Żałowała, że Morelka i Makrelek nie posiadali imion od ptactwa. — Hmm... A co powiesz... — chciała zaproponować jakieś imię, jednak po chwili odpuściła ten pomysł — Nie ważne. Myślę, że Sroczy Lot na pewno weźmie pod uwagę twoją propozycje, tak też śmiało możesz z nią o tym porozmawiać. 
Chwilę jeszcze tak gawędziły o przyszłości przyszłej wojowniczki, do czasu, aż mentorka nie zarządziła udania się nad rzekę. Wspinaczkę na drzewa miały odchaczoną i to tak całkowicie. Na dobrą sprawę arlekinka mogłaby sama bez towarzystwa czarnej poruszać się wśród koron drzew. Teraz powinny skupić się na reszcie umiejętności, tych które każdy prawdziwy Nocniak powinien potrafić.

***

Woda sięgała wojownicze do poziomu niskich kocich skarpetek. Stała na płyciźnie i obserwowała jak córka zastępczyni pływa. Polepszyła się od ostatniego razu i to bardzo, nie dało się tego ukryć. 
— Bardzo dobrze Wirująca Łapo! — zawołała do kuzynki zadowolona z tego jakie ta postępy uczyniła 
Jeszcze nie tak dawno miała obraz koteczki walczącej z żywiołem, a teraz Wirująca Łapa wyglądała tak jakby tańczyła pośród fal. Nawet prąd rzeki nie był jej straszny, potrafiła płynąć pod niego, co wymagało siły w łapach. Przyglądała się arlekince, gdy ta nagle wzięła haust powietrza i zanurkowała. Minęło kilka uderzeń serca, gdy czarna głowa koteczki ponownie wyłoniła się z wody. Kaszlała.
Kawcze Serce zanurzyła się głębiej i podpłynęła do uczennicy, która tak jak na codzień zachowywała kamienną twarz niezdradzającą jej myśli, tak teraz jasno z jej pyska można było odczytać rozczarowanie.
— Czy ty właśnie próbowałaś złapać rybę? — spytała unosząc brew, na co kotka w odpowiedzi przytaknęła — Chciałam, abyś opanowała najpierw całkowitej pływanie, ale skoro trafiła mi się ambitna uczennica... — podjęła, po czym przekazała teoretyczną i praktyczną wiedzę kotce na temat łowienia ryb — I proszę, ryba złowiona! — rzekła niezbyt wyraźnie, trzymając w pyszczku jeszcze żywa rybę
Pomarańczowooka ponowiła próbę pochwycenia ryby. Kilkukrotnie zanurzała się w wodzie, aż za którymś razem wyłoniła się spod wody trzymając w pyszczku małą rybkę. Jak na pierwszą zdobycz prezentowała się obiecująco. 
Otrzepując się z wody, odstawiły swoje zdobycze na brzegu. 
— Twoja jest większa...
— Ty też będziesz takie łowić, a nawet i większe! Wszystko w swoim czasie Wirująca Łapo. To co, wracamy? Szkoda żebyśmy trenowały dalej, gdy takie piękne okazy udało nam się złowić. Może komuś ją sprezentujesz, co ty na to? Mamie, bądź siostrom... na pewno się ucieszą!

<Wir?>
[1009 słów + nauka wspinaczki na drzewa + nauka pływania + nauka polowania na ryby]
[Przyznano 25%]

Od Skaczącej Fali (Kangurka) CD Mniszka

*końcówka ostatniego lata*

Zabrali ją daleko od domu, od Klanu Klifu. Do miejsca, w którym nigdy by jej przez myśl nie przeszło się znaleźć.
Do Gniazda Dwunożnych.
Została zamknięta w jakiejś mniejszej części całego miejsca tuż po przybyciu. Przerażało ją to co widziała w środku. Dziwne coś, przypominające potwora dwunożnych, tyle że znacznie mniejszych rozmiarów i z długą… trąbą? Ogonem? Wystającym z jednej strony… Kolorowe coś z dziurą w środku, w której wnętrzu znajdowała się zastała woda i… długi patyk z białymi, puszystymi, dżdżownico-podobnymi rzeczami na końcu.
W środku było ciemno, a ona przerażona schowała się gdzieś w kącie tego jaskiniopodobonego tworu, w którym się znajdowała, z dala od tych wszystkich stworów. Drżała na całym ciele, rozglądając się na boki.
Co ona tu robiła? Skoro nie dali jej psu na pożarcie, to co chcieli z nią zrobić? Chyba nie mieli zamiaru… nie… nie, na pewno nie przerobią jej na…
Nagle dziwna, ruchoma część ściany powoli zaczęła się poruszać, a ona jeszcze bardziej skuliła się w kącie. Nagle oślepiające światło wypełniło przestrzeń, a ona musiała aż zamknąć oczy od tego blasku. Przez oślepnięcie nie zdążyła uciec, nim nie została ponownie pochwycona przez wyprostowanego.
Gdy tylko zorientowała się, co miało miejsce, zaczęła się wyrywać, ale okazało się, iż na łapach łysolca znajdowały się dziwne, czarne otoczki, które nie pozwalały jej na dostanie się do jego wrażliwej skóry zębami.
Dwunożny zaczął wchodzić na górę, do wyższej części gniazda.
A już niedługo byli tam.
Została włożona do przestrzeni otoczonej białymi ściankami. Takiego jakby dołu, tylko bez stałej ziemi wokół. A potem…
Potem woda zaczęła wylewać się z srebrnego czegoś po jednej ze stron.
Chcieli ją utopić?!
Nie, ona już raz się prawie utopiła, nie chciała powtórki!
Przerażona zaczęła skakać po ścianach i mimo wyrobionych w tylnych łapach mięśni, nie była wstanie się wydostać, bo nawet, jak już dosięgała brzegu, dwunożni wpychali ją z powrotem do środka. Było ich czterech, jeden duży i te trzy mniejsze, wszyscy przyglądali się jej cierpieniu.
Jedno z tych mniejszych wzięło na do ręki dziwne, owalne coś, z czego potem wylała się kleista substancja. Największy z dwunożnych chwycił przerażoną, zdesperowaną Skoczek, aby przytrzymać ją w jednym miejscu, a mniejszy dwunóg nałożył na jej futro kleistą maź.
— Nie, zostawcie! ZOSTAWCIE MNIE! — wrzeszczała, jej nos drażniony był przez dziwny, ostry zapach. — PUSZCZAJCIE! — Cała została obklejona, a potem ten sam z trójki identycznych wyprostowanych, zaczął oblewać ją delikatnie ciepłą wodą. Skoczek łkała już ciszej, zaczynając godzić się ze swym losem. Gdy już była cała przemoczona, a klejąca substancja, która zaczęła się pienić, została zmyta z jej futra, wyjęli ją z białego czegoś. A srebrna po prostu dała się nieść, całkowicie poddana, nie mając już siły na walkę. Zginie, zginie tak samo jak jej matka i ojciec.
Ale zamiast tego wytarli ją dziwnym, jakby zdjętymi z innej istoty futrem, opatulając ją nim szczelnie. W tym kokonie została uniesiona przez jednego z dwunogów, który usiadł na dziwnym, miękkim miejscu, po czym zaczął nią delikatnie kołysać.
Skoczek nie wiedziała co robić, ale po wielu takich kołysaniu na zmianę przez trzy identyczne istoty, w końcu oddała się snu, nie mając już siły na dalsze utrzymywanie świadomości.
***
Następnego ranka obudziła się z dziwnym, jaskrawym czymś wokół szyi. Było to w kolorze czerwono-pomarańczowym i miało dziwne, lśniące, złote brzęczące coś przyczepione z przodu.
I nawet Skoczek wiedziała, co to było.
— Obroża?! — wrzasnęła przerażona. Jak na zawołanie z pomieszczenia obok wypadł jeden z małych dwunogów i podszedł bliżej.
Chcieli… Z NIEJ ZROBIĆ PIESZCZOCHA?!
Kocię wyprostowanych podeszło bliżej niej. Całe było w dziwnym, różowym czymś. Jakby… skórze? Imitacji skóry? Czy dwunodzy zrzucali ją jak węże, tylko że codziennie?! Nie myśląc wiele więcej, Skoczek syknęła, ale młode już po chwili znów ruszyło w jej stronę i wyciągnęło swe łapy, więc Skacząca Fala szybko umknęła na swych dwóch nóżkach najdalej, jak mogła, wywalając się przy tym parę razy.
Po chwili mogła usłyszeć dwa, identyczne głosy dwunogów, rozbrzmiewające jednocześnie. Coś pomiauczeli, a potem sobie poszli. Resztę dnia spędziła w tym samym kącie, nie dając się skusić dziwnym kulkom rzucanym w jej stronę.
***
*dalej końcówka ostatniego lata*
Minął już z tydzień. A ona dalej była zamknięta w jednej przestrzeni z tymi istotami i wielkim, czarno białym kundlem. O dziwo nie atakował jej, więc mimo przemożnego instynktu ucieczki i czerwonej lampki zapalającej się w umyśle niebieskiej na jego widok, ta nie uciekała od razu. Zwierzak był niegroźny, mimo że ogromny i strasznie wyglądający. Bardziej bała się tych trzech wyprostowanych kociąt.
Wychodziły na kilka godzin z gniazda, a potem wracały z tymi dziwnymi rzeczami na plecach. Skoczek zaczynała powoli dostrzegać pewne schematy w ich zachowaniach, ale dalej to były nieprzewidywalne monstra, wyciągające do niej swe łapska.
No, poza jednym.
Bowiem kocię, które często miało na sobie białe skóry, nie naprzykrzało się tak bardzo. Dlatego też, ulubionym miejscem do przesiadywania Skoczek stała się część tego miejsca, w której głównie to owe kocię przesiadywało.
A była to przestrzeń na wyższej kondygnacji, cała biała, z jakimiś szpargałami porozstawianymi gdzieniegdzie…
I roślinami.
Masą roślin.
Może i nie rosły w ziemi, a w dziwnych pojemnikach, ale Skoczek miała to gdzieś. Przypominały jej dom i dawały miejsce, gdzie mogła się skryć. Tak też korzystała z tego i siedziała tam przez większość czasu, jednocześnie zastanawiając się, jak zwiać z tego przedziwnego a zarazem strasznego miejsca.
Od jakiegoś czasu, zaczęła się także posilać. Bądź co bądź, musiała coś jeść. Tak więc jadła te dziwne kulki, które nie smakowały nawet tak źle. Raz na jakiś czas dostawała też bardziej normalne posiłki, bowiem złożone z mięsa otoczonego dziwną galaretą. Ale smakowało dobrze, więc nie mogła narzekać. Inaczej niż myszy, ptaki czy inne, ale dobrze.
Gdy tym razem podeszła do kolorowego pojemnika na jedzenie, stało się coś dziwnego.
Bowiem nie usłyszała, gdy do pokoju weszło jedno z pozostałych kociąt, a następnie podbiegło do niej i chwyciło ją w ramiona. Zasyczała, wściekła. Jakim cudem go nie usłyszała?! Prawda, ostatnio jej słuch w jednym uchu się pogorszył, ale to było jej najmniejsze zmartwienie w obliczu tej sytuacji. I tak nie miała dostępu do medyka, więc co mogła zrobić?
Kocię, do którego należała ta część gniazda, podeszło bliżej, po czym zaczęło coś miauczeć do drugiego. A potem została zniesiona na dół.
Po chwili dotarli do największego z dwunogów. Skoczek szczerze nie wiedziała, co o nim myśleć. Poza tym, że to on był chyba rodzicem trójki bliźniąt niewiele o nim wiedziała. Nie naprzykrzał się jej, czasem tylko rzucił kulkami w jej stronę, więc mało co zwracała na niego uwagę.
Jakie więc było jej zdziwienie, gdy po chwili rozmowy między istotami została załadowana do dziwnego czegoś ze srebrnymi patykami z jednej strony, a potem dwunogi zaczęły się ubierać w swe „skóry do wyjścia”, jak to je określała Skoczek.
Potem wynieśli miauczącą z przerażenia kotkę, a następnie władowali do potwora. Ten po chwili zamruczał i ruszył.
***
Po drodze kilka razy prawie zwymiotowała ze stresu i dziwnych ruchów monstrum, w którego trzewiach się znajdowała. Gdy zatrzymali się odetchnęła z ulgą. Może chcieli ją odstawić do domu – taka oto nadzieja zatliła się w jej umyśle, ale szybko została stłamszona, gdy dostrzegła, że dalej byli w Siedlisku Dwunogów. Gdyby tylko wiedziała, co miało nastąpić później…
***
Postawili ją w dziwnym miejscu, na białej, śliskiej powierzchni oświetlonej nienaturalnym światłem. Próbowała z niej zeskoczyć, ale gdy tylko podchodziła blisko krawędzi, dwunożny chwytał ją i wciągał na środek. To było bardzo irytujące, jak i stresujące. Dlaczego w końcu zależało im na tym, by siedziała w jednym miejscu?
Nagle usłyszała kroki, a do środka wszedł dwunożny w białej, długiej skórze. Podszedł do niej bliżej, po czym zaczął ją dotykać. Od razu szczęka poszła w ruch, a Skoczek w samoobronie ugryzła go. Jednakże znowu, ten był przygotowany. Miał na sobie podobną otoczkę, co wtedy, gdy mieli ją myć. O nie, czyżby znowu chcieli ją oblewać wodą?!
Ale nie chcieli.
Było znacznie, znacznie gorzej.
Niespodziewanie obcy dwunóg odszedł od stołu, a wrócił trzymając w łapie dziwny, srebrno-czarny patyk z wybulwieniem na końcu. Podszedł bliżej, a ona została mocniej pochwycona przez znajomego ojca trójki kociąt, który wziął ją w ramiona i nie chciał dać jej się ruszyć. Syczała i prychała w proteście, ale gdy do jej ucha została włożona końcówka patyka, a nieprzyjemne uczucie rozlało się po nim, wydarła się tak jak chyba nigdy dotąd.
Już po chwili dwunożny odsunął się, ale ona dalej była trzymana.
Czy to były jakieś tortury czy co?! Jak to, dlaczego wrzucili ją do wody trochę zrozumiała po czasie, pewnie chcieli ją wyczyścić, tak to?!
Po chwili dwunożny wrócił do nich z kolejną, dziwną mazią na ręce, po czym zaczął jej smarować nią ucho.
— PUSZCZAJCIE MNIE WY CHOLERNE, ŁYSE WĘŻE! — wydarła się miotając, i o dziwo, udało jej się wydostać. Tyle że od razu gruchnęła o podłogę. Szybko się jednak pozbierała, zaczynając szukać wyjścia z tej dziwnej białej jaskini. Wszystkie dwunogi chyba wpadły w panikę, bo zaczęły nieporadnie gonić Skaczącą Falę po całym gabinecie weterynaryjnym.
***
Ostatecznie została złapana i kilka razy ukłuta dziwną, srebrną igłą. Bolało jak diabli przez kilka dni po incydencie była do tego stopnia wściekła, że wywróciła miskę z wodą w pomieszczeniu od jedzenia, rozlewając całą jej zawartość na podłogę. To była zemsta za to, jakie tortury musiała znieść.
Tego dnia znów planowała swoją ucieczkę, bo jeśli znowu mieli zrobić taką akcję, to już wolała się pod potwora wpakować, niżeli to znosić.
Podeszła do ogromnej, przezroczystej ściany, wychodzącej na ogrodzony trawiasty teren. I wtedy właśnie dostrzegła białego kota, młodszego od niej, który łaził po owej przestrzeni. Wokół szyi też miał obrożę. Inny pieszczoch?
Zaraz…
Może będzie wiedział, jak ją uwolnić?!
Zaczęła desperacko walić łbem w ścianę, by ten ją zauważył. Niestety nie dawało to większego efektu, więc zaczęła łazić w te i we wtę rozedrgana. Dopiero wtedy została zauważona przez obcego.
Noi wszystko szlag trafił, bo niespodziewanie do ogrodu innym wejściem wbiegło jedno z kociąt wyprostowanych i pochwyciło białego w ramiona.
NO NIE! JEJ PLAN!
— AAAAAAAA — sfrustrowana zaczęła skakać po pokoju i przewracać wszelkie przedmioty na podłodze. Czemu, czemu, czemu! Czemu akurat ten różowy demon musiał wrócić! Wszystko wzięło w łeb!
***
Ostatecznie skończyło się na tym, że kocurek tak jak ona został wymyty i dostał nowy dzwoneczek. Nie wiedziała, czemu, ale mało co ją to obchodziło. Okazało się, iż kocur szukał swojego dawnego domu i tak oto trafił do nich i został przywłaszczony przez wyprostowanych. Był znacznie bardziej do nich przyjazny — łasił się o nogi i prosił o smakołyki. Skoczek jednak udało się go przekonać, by siedział z nią przez większość czasu w pokoju z roślinami, ukrywając się przed łysolcami. Nie chciała w końcu, by jej kompan też był torturowany. Wolała nie zostawać ponownie sama. Teraz przynajmniej miała do kogo pysk otworzyć i z kim zastanawiać się, jak zwiać… choć szybko dostrzegła, że jej kompan był przygłuchy.
Któryś już raz z kolei tego dnia wpatrywała się w świat za przezroczystą ścianą. Tak bardzo chciałaby stąd uciec… mimo że w Klanie Klifu rządził Srokoszowa Gwiazda, potencjalny morderca jej ojca i reszty starszych, to… to to był jej dom. I nie wyobrażała sobie pozostać w gnieździe dwunogów na zawsze. To nie był jej świat, to nie było jej życie.
Wtedy właśnie dostrzegła, że ktoś wszedł do ogrodu. Jakiś kot. I praktycznie od razu rozpoznała tę niebieską głowę.
Mniszek zaczął pić wodę z miski psa znajdującej się na zewnątrz, a ona w tym czasie na swych dwóch łapkach podeszła bliżej. Przycisnęła nos do szyby, obserwując kocura, który o dziwo miał na sobie różową obrożę. No ale nie tak jak ona czy Skarb, bo tak nazywał się jej współlokator, był cały brudny.
Parsknęła, gdy kocur nieomal nie zakrztusił się wodą dostrzegając jej obecność. Ha! Cóż za piękny widok.
Może i raz uratował jej życie, wyławiając z wody, ale i tak nie miała o nim dobrego zdania. A o tym, że go polizała na zgromadzeniu… wolała zapomnieć.
Kocur po dłużącej się chwili, w trakcie której Skoczek wgapiała się w niego zza szyby, zbliżył się do niej nie spuszczając z niej spojrzenia. Van pokręcił kolorowym łbem.
— Ze wszystkich kotów, które przyszło mi wcześniej poznać musiałem trafić właśnie na ciebie... Klan Klifu w końcu przejrzał na oczy i cię wygnał czy sama zrozumiałaś, że jesteś balastem i zdecydowałaś zostać pieszczochem? — zagadał, a ją od środka krew zalała — Mniejsza. Widziałaś w okolicy może...
Dawny owocniak od razu urwał, gdy u boku Skoczek stanął jej kompan. Na pysku Skarbu zaraz pojawił się ogromny uśmiech na widok syna Fretki. Przylgnął do boku Skoczek, a ona skojarzyła fakty i zrozumiała, że najwyraźniej… to był ten „brat” o którym przygłuchy jej opowiadał. Innej opcji nie widziała.
— Mówiłem ci, że braciszek po mnie przyjdzie!
Skoczek zerknęła ponownie na Mniszka, a na jej pysku zagościł drwiący uśmiech. A to się złożyło… Mniszunio musiał być bardzo niepocieszony…
— Oh, to twój starszy brat? Jak miło, że już się z nim znam. Co tam Mniszku, a ty, od kiedy nie jesteś już członkiem Owocowego Lasu? Stylowa obróżka. — miauknęła z wrednym uśmieszkiem na pysku.
— Tak, zawsze sądziłem, że bardzo ładnie na nim leży! — wykrzyczał Skarb, dalej stykając się z nią bokiem — Różowy mu pasuje — kocur uśmiechnął się promiennie, nie wyczuwając kompletnie napięcia między tą dwójką.
Zirytowany niebieski zerkał to na kotkę, to na kocura. Jego zdenerwowanie sprawiało jej mało co ukrywaną satysfakcję.
— Nie powinno cię to interesować. — prychnął kocur, siadając naprzeciw przezroczystej ściany — Dasz radę sam się prześlizgnąć przez ten otwór? — zwrócił się do białego wskazując pyskiem na uchyloną część szyby.
Skarb pokręcił głową przecząco.
— Już próbowałem. Wiele razy. Za wysoko.
Skoczek skinęła głową twierdząco. Jej też to się nie udało.
Mniszek wbił spojrzenie w szparę.
Kocur przygotował się do skoku, po czym odbił się od ziemi. Nie zdołał się jednak zaczepić łapami o nic, odbił się od przezroczystej ściany. Widocznie niezadowolony, że brakowało mu dosłownie parę długości ogona, aby wślizgnąć się do gniazda dwunożnych ponawiał raz za razem skok uderzając bokiem o szybę.
Skarb zakrywał łapkami swe oczy.
— Nie mogę na to patrzeć… — miauknął.
Skoczek przyglądała się tymczasem próbom niebieskiego z kamiennym wyrazem pyska. Bądź co bądź, chciała, by mu się udało, bo wtedy może uda jej się uciec.
— Co to u licha jest... — prychnął van.
Wtem do ogrodu wbiegło jedno z identycznych kociąt dwunożnych. — Uważaj! — zdążyła jedynie powiedzieć.
Sam niebieski niestety również zareagował za późno. Zdołał tylko syknąć na wyprostowaną, gdy wtem został nakryty plastikowym pojemnikiem otworami.
Z pyska Skoczek wydał się stłumiony okrzyk.
— Nie znowu! Mniszek walcz! — wrzasnęła.
— Nie mów mi co mam robić! — odkrzyknął van, a ona miała ochotę rozpocząć z nim kłótnie, jednak do tego nie doszło.
Dwunożna przez chwilę przyciskała pojemnik do ziemi, zastanawiając się, co robić dalej, gdy do ogrodu wbiegł również pies rodziny. Stworzenie od razu podeszło do więzienia potencjalnego wybawcy porwanych, po czym zaczęło je obwąchiwać.
— Nie bój się go, on ci nic nie zrobi. Ten akurat jest niegroźny, nie zjadł mnie przez czas jak tu jestem. Martw się bardziej o to różowe kocię dwunogów. — postanowiła od razu uspokoić obawy kocura — O, okej, ona chyba.... kładzie na tym coś? ONA CIĘ TAM CHCE UWIĘZIĆ! — wrzasnęła, widząc jak mała chce położyć swój plecak na koszu na pranie.
— Co się dzieje? Co ona robi?
— Położyła to coś na pudle. Za ciężkie. Nie dasz rady wyjść — rzekła zrezygnowanym głosem Skacząca Fala, po tym, jak młoda położyła różowy przedmiot na koszu na pranie. Zaczęła rozmasowywać sobie jedyną sprawną przednią łapą czoło — To nie tak miało być...
Dostrzegła przez wygięcie plastiku, że niebieskogłowy próbował się wydostać, ale na próżno. Po chwili zaprzestał, najwyraźniej widząc, że Skoczek miała rację.
Usłyszała otwierane drzwi frontowe domu, jednak nie pobiegła tam. W końcu drzwi do przedsionka były specjalnie zawsze zamknięte, gdy drzwi wyjściowe były otwarte i na odwrót. Nie było więc szans na ucieczkę, dwunożni o to zadbali.
Po chwili jakichś rozmów tych dziwnych stworzeń, dwa z nich wyszły na zewnątrz, a potem ojciec i córka zanieśli Mniszka do środka.
Następnie weszli na piętro, więc Skoczek podążyła za nimi, Skacząc po schodkach z pewną pomocą Skarbu.
Ostatecznie udało im się dotrzeć na górę, a potem skierowali się do białego pomieszczenia, w którym dwunodzy ostatnio myli Skarba.
Skoczek podeszła bliżej. Znów powstało zgromadzenie czwórki dwunogów nad biedną ofiarą tortury, zwanej myciem.
Gdy jedno z dwunogów zauważyło Skoczek i Skarba, postawili ich na pobliskiej pralce – pewnie by dodać Mniszkowi otuchy, że inne koty są obecne. To jednak raczej nie pomogło.
— Spokojnie, nie utopią cię… raczej — mruknęła, by się z nim trochę podroczyć.

<Mniszek?>

Wyleczeni: Skacząca Fala (Kangurek)

Od Krokus CD Ametystu

*jakiś czas już temu*

Tego dnia postanowiła odwiedzić młode pokolenie Sekty w ogrodzie Cynamonki. Ametyst, Diament i Bazalt. Byli jeszcze tacy młodzi…
A widać było, że już harcowali, bo pokrywa śnieżna w ogrodzie wyglądała jak po przejściu tornada.
Ruszyła w stronę szopy, aby już po chwili wejść do środka. Zdecydowanie było tutaj cieplej niż na zewnątrz. A to było bardzo ważne, skoro mieli kocięta na wychowaniu, by mieć takie miejsce, w którym nie będzie im zimno.
Tuż po wejściu przywitała się z Błotnistym Zielem, po czym ruszyła dalej, w stronę Diamentu. Usiadła obok młodego, a między nimi wywiązała się krótka rozmowa. Po chwili jednak Krokus jak i młodzik zmienili obiekty zainteresowania – niebieskooki ruszył w stronę jednej z piłeczek walających się po podłodze, a ona sama podeszła do jego brata – leżącego na niebieskim kocyku Ametysta, który lubił być zwany Amkiem, z tego co wiedziała. Nie rozumiała jednak, skąd to wynikało. Jego imię było w końcu takie dumne – nawiązywało do kamieni szlachetnych.
– Hej! – przywitał się z nią kociak nieśmiało.
— Witaj — miauknęła cętkowana, siadając tuż obok kocurka. — Jak bawiło się w śniegu? Bardzo byliście nim oblepieni pod koniec?
Dostrzegła wyraźne speszenie kociaka.
— Spokojnie. Zabawa jest ważna. Bylebyście się nie przeziębili. Gdy poczujecie, że odmarzają wam łapy, to będzie sygnał, że czas wracać — stwierdziła.
Nastąpiła chwila ciszy, którą Krokus pragnęła za wszelką cenę przerwać. Wysunęła więc jedną w przednich łap do przodu, po czym dotknęła małej piłeczki, leżącej tuż obok srebrnego kocurka.
— To twoje? Bardzo ładna. Cynamonka ci ją dała, mam rację? — mimo że odpowiedź była oczywista, zadała pytanie, by pociągnąć tę rozmowę dalej.

<Ametyście?>

Od Cuchnącej Łapy

Pierwszy raz wydawało mu się, że bierze udział w prawdziwym treningu. Poza nim i mentorką, szła zastępczyni i jeszcze jej pomagier Pchli Nos. Mieli poprowadzić patrol wzdłuż granic i oznaczyć ślady zapachowe. To było... coś. Nareszcie coś więcej niż spanie i nic nie robienie! 
Oczywiście, miał szacunek do Ryjówkowego Uroku i wykonywał wszystkie jej polecenia, ale jakieś to wszystko było dla niego takie... głupie. Nie robił postępów, wciąż tkwił w miejscu i to nie było o dziwo jego winą, co go samego zaskakiwało. Nie uświadamiał jednak mentorki, że nie podoba mu się jej forma ćwiczeń, ponieważ... jakże mógł! Kocica była w końcu ponad niego i nie powinien marudzić. To i tak zaszczyt, że został uczniem i miał szasnę na awans. 
— Słyszeliście? — odezwała się Sroczy Lot, która zastrzygła uchem. 
Cała ich czwórka zamarła i zaczęła rozglądać się po terenie. Był podekscytowany, ponieważ znajdowali się niedaleko Opuszczonego Cmentarzyska. Miejsca, które straszyło samą swoją nazwą. No bo ile tam leżało martwych, dziwnych istot? Nie wiedział. Kiedyś na pewno zbada to miejsce i zobaczy jakie sekrety skrywa. 
Szelest się powtórzył. Zbili się w grupkę, oczekując ataku. Zamiast niego, z krzaków wyskoczyła samotniczka, która właśnie dorwała swoją zdobycz. Ona... polowała na ich terenie! Oburzające! 
Pointka wbiła w nich zaskoczone spojrzenie, po czym natychmiastowo dała nogę, jak gdyby orientując się w swoim niezbyt zadowalającym położeniu. 
— Za nią! — wydała rozkaz zastępczyni i puścili się biegiem. 
Kocica wydawała mu się wychudzona i słaba, tak jakby nie jadła od dłuższego czasu, co było dla niego dziwne. Przecież... Kotki zawsze chodziły najedzone. Przykładem była Ryjówkowy Urok, której tłuszcz falował, kiedy starała się za nimi nadążyć. 
Zastępczyni pierwsza dopadła do kotki, przewracając ją na ziemię. Wpadł zaraz po niej, dostając kopniaka w pysk od walczących. Nieco go zamroczyło, ale otrząsnął się z tego stanu i złapał za ogon nieznajomej. Chciał ją przytrzymać. Krzywdy jej żadnej nie pragnął uczynić, ponieważ to było niezgodne z jego wartościami, które wyznawał. 
Ruda się szarpała, aż ostatecznie usłyszał dziwny chrzęst. Sroczy Lot przestała napierać, unosząc pysk, skąpany we krwi. Wpatrywał się w niego przez chwilę, orientując się, że wciąż w pysku miał ogon zmarłej. 
Ich wzrok się spotkał. To sprawiło, że cofnął się przestraszony, wpadając pod łapy zasapanej Ryjówki, która dopiero teraz dotarła. Zauważył, że ona i Pchli Nos przybyli tu z opóźnieniem. Możliwe, że mentorka upadła, a wojownik pomógł jej wstać. Dostrzegł w jej sierści jakieś małe gałązki oraz piach, który mógł na to wskazywać. 
— Dlaczego? — wyrwało się z jego pyska, kiedy Sroczy Lot zarządziła odwrót. 
Nie pojmował tego co się stało. Przecież była jedną z nich. Kotką. Dlaczego została zlikwidowana? 
— Stanowiła dla nas zagrożenie. Dla naszego klanu i jego największej siły - kociąt — odrzekła poważnie zastępczyni, wypluwając z niesmakiem kawałek sierści martwej samotniczki. — Wiedziała jaki los ja czeka, jeśli przekroczy nasza granice. Była głupia, decydując się na taki czyn. Nie powinieneś jej współczuć. Ta wronia strawa mogła doprowadzić do śmierci Biedronki i Rusałki, a przecież tego nie chcesz, racja? — zapytała, świdrując przez kilka uderzeń serca przerażonego kocura. — A teraz przestań się mazać i zabierz razem z Ryjówkowym Urokiem to ścierwo poza nasze granice. Plaga i lisy to ostatnie czego nam w tych czasach brakuje.
Skinął łbem, po czym chwycił w pysk łapę martwej, próbując ją przeciągnąć w stronę rzeki. Szło mu to ciężko, ponieważ nie miał żadnej masy mięśniowej. Był pod tym względem bardzo słabowity. Dlatego też, kiedy Ryjówkowy Urok podniosła samotniczkę, aż się wywrócił. Nigdy nie przypuszczał, że miała taką siłę! Czy to zasługa jej masy? Przecież ona zawsze wyglądała tak jakby się toczyła, a nie szła! 
Kiedy pierwsze zaskoczenie minęło, pomógł kocicy dotachać nieznajomą aż nad brzeg, gdzie prąd poniósł ją już ku zachodzącemu słońcu. Obmyli tam swoje łapy i pyski, przez chwilę łapiąc oddech. To nie była wcale łatwa robota. 
— Wiem co jutro porobimy na treningu — nagle usłyszał głos kotki, która zapatrzyła się w horyzont. — Niedługo Pora Nagich Drzew odbierze nam możliwość, abyś się tego nauczył, więc musimy się śpieszyć.
— Co to takiego? — zapytał podekscytowany, wywalając na ten moment z głowy to czego był świadkiem.
Czyżby w końcu udało się i Klan Gwiazdy wysłuchał jego modlitw? Nauczy się polować? Może pływać? 
— Podepczemy roślinki. — Uśmiechnęła się dość upiornie, jak gdyby to sprawiało jej niezwykłą satysfakcję. 
Mina mu zrzedła. Nie skomentował. 
[697 słów + event]
[Przyznano 24%]

Alba urodziła!

Alba urodziła czwórkę słodkich kociąt! 









 

Od Rozwydrzonej Łapy CD. Porannej Łapy

 Czy chciała ćwiczyć? Nie. Czy chciała pójść i gdzieś się zrelaksować? Na pewno nie? Chciała uciec od wszystkich i zniknąć gdzieś w lesie Poza tym, śpieszyła się do Pierzastej Łapy za którym już zaczęła tęsknić. Musiała się jednak zastanowić? Czy gdyby grzecznie odmówiła, Poranna Łapa zrobiłaby jej coś? Zaatakowała? Raczej nie. A powiedziałaby Szakalej Gwieździe, jaka jest okropna i tak dalej? Rozwydrzona Łapa nie wiedziała. Nie znała drugiej kotki za dobrze, bo jej dzień polegał głównie na unikaniu wszystkich wokół. Miała już dosyć cierpienia i Gęsiego Wrzasku. Pokornie pokiwała czarną główką, aby Poranna Łapa nie była na nią zła. Wyglądała najsympatyczniej z całego potomstwa liderki. Była energiczna i uśmiechnięta. Dokładnie taka, jak Rozwydrzona Łapa kiedyś.
- Świetnie! Gdzie idziemy? - zapytała entuzjastycznie i niestety głośno. Kotka lekko się spięła, ale po chwili zrozumiała, że młodsza uczennica nie zamierzała na nią krzyczeć. Podążyła za nią z trochę lepszym humorem. Może zrelaksowanie coś da… Powoli zaczynała rozumieć, że Poranna Łapa nie była wrogo nastawiona.
- Możemy pójść gdziekolwiek. - powiedziała spokojnie. Poranna Łapa nie straciła entuzjazmu. Po chwili zaprowadziła Rozwydrzoną Łapę w las.
- Tutaj często przebywam. Lubię to drzewo. - stwierdziła wskazując ogonem na duży dąb. Rozwydrzonej Łapie rozszerzyły się oczy a na pysku zawitał szeroki uśmiech.
- Wspinamy się? - pisnęła jak kociak, który prosi o coś mamę. Poranna Łapa pokiwała głową. Rozwydrzona Łapa pierwsza znalazła się na szczycie drzewa. Wczepiona mocno pazurkami trochę się bała, ale to było też przyjemne uczucie.
- Stąd widać wszystko… - miauknęła z zachwytem. Nie wiadomo kiedy zaczęła mówić. O Gęsim Wrzasku. O Pierzastej Łapie. O Jadowitej Żmii i innych. O tym, co się dzieje na treningach, o karnych pracach, o tęsknocie za Kunią Norką. O tym, że nie potrafi normalnie walczyć, a jej mentor ma z tym jakiś problem. O tym, że bardzo chciała zostać medyczką, ale teraz już jej na tym nie zależy i po prostu chce, żeby było jak dawniej. O błędzie, za który Gęsi Wrzask jutro pewnie ją… Tu nie dokończyła, ale chyba druga uczennica wiedziała co ma na myśli. Poranna Łapa przestała mówić i słuchała. Kiedy Nocka skończyła, czuła się wolna. Wolna od wspomnień, czy jakby to inaczej nazwać. Tak jakby Poranek zabrała z niej część smutku. Było to bardzo dziwne uczucie, bo z Pierzastą Łapą tak nie było. Nawet się uśmiechnęła. Druga kotka nie uśmiechała się. Była raczej przygnębiona. Co się jej stało? Nie chciała, aby jej nowa przyjaciółka była smutna. Poczuła potrzebę przytulenia jej, ale uznała, że to zły pomysł. Nie wiedziała, jakby druga na to zareagowała.
- Patrz, ptaki! - zauważyła radośnie, żeby odwrócić uwagę Poranek.
- Pomóc ci z tym błędem? - zapytała uczennica nie zwracając większej uwagi na przelatującą obok zwierzynę. Rozwydrzona Łapa też odwróciła głowę. Zaburczało jej w brzuchu na myśl o ptakach.
- Jasne! - zawołała podekscytowana. Zeszły na dół i się bawiły. Jak kocięta.

***

Od ich spotkania minęło kilka wschodów słońca, ale Rozwydrzona Łapa miała wrażenie, jakby minęło już mnóstwo księżyców. Wypatrywała kotki wszędzie, ale obie były po prostu zajęte. Głównie polowaniem, ze względu na braki zwierzyny. Nocka jadła mało, mniej niż przeciętny kot w Klanie Wilka, ale przyzwyczaiła się. Najgorzej jednak było, kiedy wracała z polowania. Zapach zwierzyny tuż przed nosem sprawiał, że miała ochotę połknąć piszczkę w całości. Często udawało jej się coś złapać. Już nawet obecność Gęsiego Wrzasku nie przeszkadzała. Rozwydrzona Łapa odzyskiwała powoli pewność siebie. Kiedy odłożyła ptaka na stertę i nareszcie uwolniła się od tego zapachu dostała wiadomość od Gęsiego Wrzasku, że może coś zjeść. Złapała jakąś mysz i w podskokach podeszła do Porannej Łapy.
- Hej! Chcesz kawałek? I tak w ogóle to jesteś zajęta po treningu? Mogłybyśmy gdzieś pójść, jak wcześniej! - zamruczała szczęśliwa, że nareszcie może coś zjeść i w dodatku z Poranną Łapą, którą bardzo lubiła.

[606 słów]
<Poranna Łapo?>
[Przyznano 12%]

Od Gryki CD. Śnieżka

 Zapach ziół w legowisku medyka nieco nieprzyjemnie kręcił małej kotce w nosie, jednak nie chciała dać tego po sobie poznać. W końcu to był jej pomysł, żeby udać chorą i sprowadzić tu mamę z siostrą, podczas gdy Śnieżek zrobi cokolwiek miał zrobić w legowisku. Plan był dość prosty, mianowicie Gryka poszła się skarżyć, że coś kiepsko się czuje, i że właściwie to nie jest pewna czy nie zaraziła też Lawci, ("Naprawdę?!", dramatycznie wykrztusiła wtedy Lawenda). Wskutek tego, cała rodzina (no…. prawie cała) siedziała teraz w norce medyka i Gryka miała się przekonać, czy jednak konsekwencje jej małego kłamstewka nie będą bardziej poważne, dla niej, to jest.
– Zdecyduj się, co cię jednak kurwa boli, bo mnie coś zaraz pieprznie tutaj – warknął na nią coraz to bardziej przechodzący z poirytowanego na w pełni wkurzonego medyk klanu, Gęsi Wrzask. Gryka przez chwilę pomyślała sobie, że może to imię do niego pasuje i ktoś kto go nazywał wiedział, co robi.
– Ja… ja… ple… brzuch, brzuch mnie boli, ale już mniej – wyjąkała lekko przestraszona.
– JAK TO KURWA BRZUCH, JAK PRZED CHWILĄ MÓWIŁAŚ, ŻE ŁAPA – ryknął w końcu jej w twarz, skutecznie strasząc małe kocię jeszcze bardziej. Gryka pisnęła lekko i wywróciła się do tyłu, wpadając plecami w lekko wilgotną ziemię w środku nory.
– WARA OD MOJEGO KOCIAKA – syknęła w mgnieniu oka reagując matka Gryki. Z obnażonymi kłami wskoczyła z impetem rozjuszonego niedźwiedzia między kocię, a medyka i ciskając piorunami z oczu mierzyła się teraz z nim pyskiem w pysk. Mimo jej niższego wzrostu i nieco drobniejszej postury można było wyczuć od niej aurę grozy i determinacji typową dla matek broniących potomstwa. Nagle, powietrze w ciasnym tunelu zrobiło się jakby zawieszone i na chwilę wszyscy obecni świadkowie lekko wstrzymali dech.
– Nie spodziewałam się takiego zachowania od jednego z medyków Klanu Wilka – cisnęła Ważkowe Skrzydło, rzucając nagle głowę w bok, nie przerywając jednak kontaktu wzrokowego z Gęsim Wrzaskiem. – Może powinnam zabrać moje dziecko do prawdziwego medyka, który będzie wiedział jak jej pomóc.
Na to z ust pointa poleciała kolejna barwna wiązanka słów, najwyraźniej skierowana w stronę Ważki, których znaczenia mała Gryka niestety, nie znała. Przez sposób w jaki zostały powiedziane, musiały być negatywne. Lawenda, która siedziała z boku również już zdążyła się lekko skulić, biedna została w to wplątana przez przypadek.
– Czy cię do reszty postradało, że przeklinasz przy moich kociakach?! Co ty w ogóle robisz?! – mama kotki wyglądała jakby była już gotowa do walki, jej najeżone futro i wysunięte pazury zaostrzające i tak już niezmiernie napiętą atmosferę.
– Mamusiu, co to znaczy "kurwa"? – zapytała nagle cicho Gryka, próbując odwrócić uwagę starszej kotki. Nie wiedziała, co dokładnie się właśnie działo, ale instynkt podpowiadał jej, że sytuacja była dużo bardziej niebezpieczna, niż na to wyglądała.
– NO WIDZISZ, TY SKOŃCZO-
Królowa nie skończyła, albowiem cichy głosik drugiego medyka przerwał jej niepewnie w niewątpliwej eskalacji sytuacji:
– Przepraszam, czy mogę pomóc?

***

Gryka wracała teraz z podjudzoną mamą, mamrocząco do siebie pod nosem jakieś obelgi, i nieco niepewną siebie siostrą do legowiska, z tego całego zapomniała już, po co tam właściwie była. Łapki kotki nadal lekko drgały od strachu przy chodzeniu, ale bardzo nie chciała komukolwiek tego okazać. Miała nadzieję, że chociaż Śnieżkowi udało się wykonać jego plan, bo dzisiejsza wizyta u medyka ją samą lekko straumatyzowała. Kunia Norka ledwo co powtrzymała obydwa koty od rzucenia się na siebie, a i sama oberwała rykoszetem w trakcie. Gryce dostało się nieźle za symulowanie, chociaż jej mama nadal była sceptyczna w uwierzeniu, że jej super córeczka mogła komuś nakłamać. Zdawała się być raczej skora do zwalenia to na niekompetencje reszty. Lawenda za to wyglądała po prostu na bardzo skonfudowaną zaistniałą sytuacją. Czarna kotka szybko potrząsnęła parę razy główką dla wytrzepania niepotrzebnych myśli z umysłu i wybiła lekko do przodu, chcąc być pierwsza w żłobku, by sprawdzić, czy z bratem wszystko w porządku. Gdy weszła, ten jednak zdawał się jej nie zauważyć i wpadł na nią, co zarezultowało upadkiem obydwojga kociąt:
– Co się stało Śnieżku – spytała zmartwiona Gryka, podnosząc się. – Nie zauważyłeś mnie?
– Ćwiczyłem coś.. – po tonie kocurka można było wyczuć lekkie zakłopotanie.
– No dobrze, reszta zaraz tu będzie, więc jeśli chcesz coś powiedzieć w sekrecie, to szybko.
Kotka usiadła, liżąc szybko swoją łapę, próbując zamaskować nerwy, które wciąż nią targały. Po tym wszystkim będzie musiała długo sobie pospać, to na pewno. Może kocury jednak były nieco nieporadne, sytuacja z dzisiaj raczej jej do nich nie przekonała, ale jej brat to jednak rodzina i czuła pewien obowiązek, żeby opiekować się słabszymi i mniej mądrymi. Za to jeśli tamten bufon jeszcze raz podniesie głos na Ważkowe Skrzydło, to mocno tego pożałuje, już mała Gryka tego dopilnuje.

<Śnieżku?>

29 września 2023

Od Rumiankowej Łapy CD. Szepczącej Łapy

  *Jeszcze przed atakiem lisa*

 Zgromadzenie może i nie przebiegło po jego myśli, jednak mógł zaliczyć to do jego udanych rzeczy. Mimo spędzenia większości spotkania klanów w ciszy udało mu się przeprowadzić dość ciekawą rozmowę z pewnym uczniem. Słowa Piórka zapadły mu w pamięć, bardziej niż chciałby się przyznać. Musi się z nim ponownie spotkać, jednak zanim to zrobi, to musi porozmawiać z Różaną Przełęczą. Nie może mu odmówić, prawda? Nie mogła. Właśnie siedział na skraju obozu, gdy obok niego nagle pojawił się liliowy kocur. Szepcząca Łapa zadał pytanie, które bardzo go zdziwiło.
 - To, że ty masz wielkie zainteresowanie w kotkach, to nie znaczy, że ja je dzielę z tobą. - Odpowiedział Rumiankowa Łapa. - Jeśli już musisz wiedzieć, co tak robiłam, gdy ty zarywałeś do każdej kotki, którą spotkałeś, to rozmawiałam. Z naprawdę ciekawym kotem o naprawdę ciekawych sprawach. Wiem, że Cię to nie interesuje i nie musisz udawać, że jest inaczej, więc mów o sobie. Kogo ciekawego poznałeś na zgromadzeniu?
 - A kto powiedział, że tylko kotkach? - Uczeń uniósł brwi ze dwa razy. - Tak, tak, ale to zaraz, nie pozbędziesz się mnie tak łatwo. O kim mowa? Znam osobnika? Może się zapoznam…
 Szylkret uśmiechnął się pod nosem, po czym szturchnął go lekko łapą.
 - O nie! Złapałeś mnie! - Zaśmiał się cicho. Czy chciał mówić Szeptowi o swoich problemach? Jeszcze nie. - Raczej go nie znasz, bo pochodzi z Klanu Wilka. Imienia Ci nie powiem, bo muszę mieć jakieś tajemnice przed tobą, aby być ciekawa. - Tu przerwał na chwilę. - Nie wiedziałam, że ktoś się interesuje nie tylko kotkami. Z każdym zdaniem dowiaduje się czegoś nowego odnośnie Ciebie.
 - Widzisz, jaki jestem tajemniczy~ - Mruknął. - No i nie sądzę, żebyś potrzebowała wzmocnienia swojej tajemniczej aury czy coś. Kto wie, co ci tam siedzi w głowie, za niedługo jeszcze wkroczysz na ciemne ścieżki panteonu. - Zniżył głos do teatralnego, złowieszczego pomruku. - No, ale skoro chcesz mieć go tylko dla siebie, postaram się nie podrywać. - Dodał żartem.
 - Nie w takim sensie Szepcie! Nie szukam nikogo do związku. Mama by mnie zabiła, gdyby się dowiedziała, że nie zajmuję się treningiem, bo kręcę z wilczakiem. Poza tym mam kogoś innego na oku, chyba. - Przy jednym kocie czuł dziwne, przyjemne uczucie, a gdyby Różana Przełęcz dowiedziała się, kim jest ten kot, to by go zabiła. Dlatego właśnie trzymał to w sekrecie. Teraz musiał skupić się na treningu na wojownika, a nie rumieńcach.
 - No, jak chcesz dać się złapać. - Wzruszył barkami, po czym uniósł brwi z szerokim uśmiechem. - Oho! Siostrzyczka dojrzewa! No, zdradź mi sekrety, kogo tam masz na oku. Kolejny nielegalny romans z jakąś piękną osóbką od Wilczaków?
 - Tym razem muszę Cię zawieść, ten ktoś żyje w tym samym klanie co my. - Po tym, jak to powiedział, to ruda kocica pojawiła się w jego polu widzenia. Momentalnie wbił w nią swój wzrok. Nie rozumiał czemu jego mama i bracia jej tak nie lubili. Była miła i zawsze była u jego boku. - Muszę Ci powiedzieć, że osobiście nie chcę, aby mama chciała mi zerwać futro z grzbietu, a tak by zrobiła, gdyby ktoś pisnął słówko. Szept powędrował za wzrokiem Rumianka, po czym na jego pysku pojawiło się czyste obrzydzenie wymieszane z jakimś zaskoczeniem i strachem.
 - Jedno ci muszę powiedzieć. - Burknął, pozwalając, by pysk mu się pomarszczył. - Masz okropny gust.

*****

 Z każdym dniem, który mijał, ten bardziej godził się ze swym losem. Podjął już wybór i chociaż nie wiedział, czy był on dobry, nie było już odwrotu. Nikt nie wprost nie powiedział mu, że źle wybrał, chociaż mógł zobaczyć smutek w oczach Sójczego Szczytu. Było mu żal tego, że musiał odstąpić od treningów z zastępczynią na rzecz bycia medykiem. Od czasu, gdy rozpoczął swe szkolenie, miał przyjemność powitać w legowisku medyka Rumiankowy Wschód oraz Owczą Pierś, którzy przybyli ze swoimi dolegliwościami. Na chwilę obecną mógł tylko być pomocą Wiśniowej Iskry lub Słonecznej Łapy, które umiały zdecydowanie więcej od niego. Jednak nie oznaczało to, że był on bezużyteczny. Obserwował jakich ziół używają kotki, w jaki sposób to robią oraz słuchał ich tłumaczeń z uwagą. Może i nie wyglądało to, jak szkolenie na wojownika, jednak robił jakieś postępy.
 Nagle w progu legowiska pojawił się Szepcząca Łapa, a wzrok Rumianka padł na niego. Zdziwił się lekko, widząc go tutaj. Czyżby coś mu się stało? 
 - Szepcząca Łapo, co ty tu robisz? - Zapytał, po czym obszedł kocura dookoła. - Stało się coś? Coś Cię boli?
Gdy tylko wszedł, niemal natychmiast przypadł do brata. 
 - Au, Rumianku, co za ból, co za ból! - Padł jak długi gdzieś obok, przeciągnął się na grzbiet i ułożył dramatycznie łapę na czole. - Boli mnie... tak bardzo boli, uhhh! - Niemal prawdziwie zwinął się w kłębek, niby to przez jakieś skurcza. Rumiankowa Łapa, za to patrzył na brata z przerażeniem. Coś mu dolegało, jednak nie widział jak pomóc.
 - Co Cię boli Szepcie? Może mogę pomóc, ale muszę wiedzieć w czym.
 - Ah, Rumianku... boli mnie....boli... - Tu przerwał jakby w środku zdania, wyciągnął do niego łapę, po czym dokończył. - Boli mnie dusza, że siostra rodzona mi nie powiedziała, że chce się w ziołach zabawiać. AH! OU! - Niemal wyzionął ducha, zamykając ślepia aktorsko. Szylkret spojrzał na niego i przymknął swoje brązowe oczy. Przejął się, gdy jego brat robił swe aktorskie popisy.
 - Niestety na rozczarowanie nie ma ziół. - Powiedział, po czym westchnął cicho. - A myślisz, że ja wiedziałam, że tak się stanie? Gdyby tak było, to nie podjęłabym treningu z Sójczym Szczytem, a od razu poszła w medycynę. Chociaż nie jesteś pewnie ostatni, bo Srebrzysta Łapa jeszcze mnie nie odwiedził, chociaż po części mu się nie dziwie.
 - Rozczarowanie? - Powtórzył, wreszcie wstając z podłoża po wykładzie Rumianku. - Stara, ty chyba żartujesz. Możesz teraz zacząć truć koty! Albo, nie wiem, grzebać im we wnętrznościach. Praktycznie będziesz znać choroby każdego kota i wymyślać co mogło się stać, jeśli by nie chciał powiedzieć, albo kurde nie wiem, masz cały zielnik w łapach. - W oczach liliowego błysnęło coś w rodzaju jakiejś mało ciekawego zainteresowania, szczególnie kiedy wspomniał o domysłach i wnętrznościach.
 - Bo moim głównym celem w życiu jest sprawienie, że Różana Przełęcz będzie jeszcze bardziej mną zawiedziona. Ty wraz ze Srebrzystą Łapą zostaniecie wojownikami i osiągnięcie coś w życiu, gdy ja będę gnić pośród ziół. Możecie zostać przywódcą, dzielnym wojownikiem i zapisać się w historii klanu, gdy ja zniknę pośród gwiazd po mojej śmierci. 
 Szept zrobił jakąś krzywą mordę.
 - Z tego, co wiem, to mama nie ma obiekcji do medyków. - Rzucił, podchodząc do jakiegoś listka na luzie i oglądając go z zaciekawieniem, unosząc w łapie. - A bycie wojownikiem nie gwarantuje ci wielkich czynów. Dajmy na to taka Kura. Oddychanie żaden wyczyn. - Tu przerwał, pokazując w stronę szylkreta kolejny liść. - Te, mogę to zjeść?
 - A słyszałeś kiedyś o jakimś medyku, który coś większego osiągnął? Bo ja nie. - Powiedział kocur i podszedł do brata. - Z głowy mogę Ci wymienić dzielnych wojowników, przywódców, którzy byli wcześniej wojownikami, jednak nie jakiegoś medyka. To samo za siebie nie mówi. - Tu przerwał i spojrzał na liść, na który wskazał brat. - Dla własnego zdrowia, lepiej tego nie spożywaj.
 - Aaaaaa, masz kompleks niższości? - Rzucił "wesoło", na wzmiankę o liściu wzruszając ramionami i odkładając niechlujnie listek na miejsce, zaraz przeszukując dalszą część, po krótkim rzuceniu: ,,Pmh, maruda".
 - Lwia Łapa uważa, że bycie wojownikiem to jest coś i jestem podobnego zdania. Nikt nie mówi o tym, jacy medycy są świetni, więc nie mogą tacy być, prawda? - Uderzył brata lekko ogonem w bark. - Nie rób takiej miny Szepcie. Nie wygląda ładnie na twym pysku. - Zaśmiał się cicho. - Jak mi nie było pisane podążać ścieżką mamy, to jestem przekonana, że któregoś dnia wyruszę z tobą, abyś mógł odebrać swe 9 żywotów. 
 - Lepiej by było dla ciebie, żebyś tej… -Tu przerwał na chwilę.- … nie słuchała. Dziwię się, że jeszcze nie upadła i sobie tej głupiej mordy nie rozwaliła. - Na niezwykle poważnym pyszczku Szepta na moment pojawił się grymas wrednego uśmiechu, który zaraz zniknął, kiedy ten odrzucił kolejny liść. - Swoją drogą, nic ci nie nagadała? Jak Ci zaczęła mówić, jaka to jesteś brzydka, to nawet nie próbuj jej słuchać. Dasz wiarę, że zwyzywała naszą siostrę jeszcze kilka księżyców temu? Więc cokolwiek mówi, nawet nie próbuj tego słuchać. - Wskazał na Rumiana na chwilę palcem z jakąś pewnością i powoli znikającą irytacją w oczach zaczekał na moment zapewnienia, po czym parsknął. - Ta, jasne. Wolisz Rumianku klan zalany czy podpalony? - Wymamlał słodko. - Już widzę, jak mnie dopuszczają do roli zastępcy, a potem jeszcze takimi kierować? Nie zrozum mnie źle, uwielbiam Burzaki, ale to idioci. - Zaśmiał się krótko, chwytając nagle w łapę jakiś korzeń. - A to wygląda jak nasi starsi. No pa, identyczne.
 - Nagadała? Szepcie, chyba mówimy o dwóch innych kotkach. Lew mili się do mnie jak do swojego rodzeństwa i nazywa mnie czułymi słówkami, co jest po prostu słodkie. Nigdy mi nic złego nie powiedziała. - Mówiąc to, spojrzał na brata zdziwiony. Oboje znali dwie inne strony kocicy, co było przedziwne. Wiedział, że ruda kotka nie lubi jego rodzeństwa, ale żeby aż tak bardzo. Będzie musiał poruszyć ten temat, kiedy ponownie zobaczy się ze swoją przyjaciółką. - Niby ma tendencje do przekrzywiania rzeczywistości, ale nie uważam, aby była tak zła, jak ją opisujesz. Przynajmniej nie odcina się ode mnie, gdy potrzebuje najbardziej jej pomocy, jak ktoś inny.
Szepcząca Łapa, słysząc to, niemal się zakrztusił. 
 - To chyba spotkaliśmy nie tego kota. Może pomyliłaś ją z Piaskiem? - Liliowy wyglądał, jakby niezwykle obrzydliwy szlam utknął mu w gardle. Zaraz potem znowu spoważniał. Zmarszczył czoło, patrząc na Rumianka czujnie.  - Co masz na myśli? - Zapytał, zaraz potem kręcąc przecząco głową. - Przekrzywiania rzeczywistości? Nagadała takich farmazonów, że mnie aż skręciło, z taką pewnością, że z łatwością można by ją było nazwać mitomanką na zaawansowanym poziomie. I serio, nie wiem czemu, się ciebie trzyma, ale radziłbym ci uważać.
 - Słyszałeś może od mamy o Piaskowej Gwieździe? - Zapytał uczeń, a łapą zgarnął zioła na bok, aby nie rozpraszały jego brata. - Nawet jeśli, to na pewno nie przeżyłeś tego w taki sposób co ja. Powiedziała mi o niej jeszcze Lew, gdy byliśmy w żłobku. To jest ich ileś tam pra babka, w którą ona jest wpatrzona jak w obrazek. Jak powiedziałam o tym mamie, to ta się wściekła i prawie wykrzyczała mi same najgorsze rzeczy o tej kotce. To właśnie nazywam przekrzywianiem rzeczywistości.
 - Ta, przecież po dramie z tobą wszystkim opowiedziała. - Wzruszył ramionami. - Poza tym cały obóz o niej wie. Spytaj losowego kota, to Ci powie, mają czasem śmieszne reakcje. Szczególnie te starsze. - Odparł zaraz, protestując, gdy zabrano od niego roślinki. Po chwili pysk liliowego wykrzywił się w dziwnym wyrazie. - To wiadomo po kim Lew, ma taki ból dupy. - Prychnął. - Poza tym, dziwisz jej się? Słyszałaś, ile nam naopowiadała. Poza tym mówiłem to już chyba komuś, ale nasza matka jest stara i dość dziwna. Chociaż nadal nie rozumiem, co masz na myśli. I mi na pytanie nie odpowiedziałaś.
 Rumiankowa Łapa zasłonił pysk kocura swym ogonem, po czym pokazał mu swój język.
 - Odpowiadam Ci na pytania, ale Pan nie raczy mnie słuchać. - Skwitował to szylkretowy kocur, wbijając wzrok w brata. - Dramie? Nie nazwałabym tego w taki sposób, jednak jak wolisz. No już, nie burz się tak. Jestem przekonana, że z pewnością nie chciałbyś zjeść liści ogórecznika, a nawet jeśli, to znam coś, co mogłoby Cię bardziej zainteresować. - Powiedział ostatnie zdanie zdecydowanie ciszej od całej reszty. Przednią łapą liliowy kocur odciągnął od siebie ogon Rumianku.
 - Jestem wybornym słuchaczem. - Rzekł, po czym postawił uszy na sztorc. - Prowadź! - Szepnął głośniej.
 - Ale nie teraz głupku. Nie chcę wylądować na dywaniku u przywódczyni wraz z tobą i jestem zdania, że również tego nie chcesz. - Spojrzał na Słoneczną Łapę i Wiśniową Iskrę kątem oka. Nie chciał zepsuć tego, co zaczął, bo szło mu to nawet dobrze, chociaż chęć spróbowania maku lub kocimiętki, przybierała na sile. - Spotkajmy się później, gdy ostatni patrol opuści obóz. Znajdę Cię.
 Na pysk Szepta wszedł jakiś wyraz poważności i niepokoju, jakby się domyślił. Chwilę później już się wyprostował z rozluźnioną twarzą. 
 - Ah, ten zapach nielegalności. MMM, słodki raj dla nosa. - Rzucił, kierując się do wyjścia. - To do potem!
 - To do potem! - Odkrzyknął Rumianek, odprowadzając Szepczącą Łapę wzrokiem do wyjścia. To będzie dla niego długi dzień.

[1976 słów]
Wyleczeni: Rumiankowy Wschód, Owcza Pierś
<Szept?>

[Przyznano 40%]


Od Judaszowca (Judaszowcowej Łapy)

Matka jeszcze pociągała językiem po jego futrze, mimo że bronił się od niego jak od dzikiego lisa. Liściasty Wir sprawnie przytrzymywała wyrywające jej się spod brody kocię i przyciągała bliżej, aby przylizać niedokładnie (oczywiście tylko jej zdaniem, Judaszowiec zawsze wyglądał olśniewająco) wymytą sierść. Wydawał z siebie ciche syknięcia, mając nadzieję, że kocica w końcu się ogarnie i go zostawi. Nie potrzebował tego. Dla Klanu Gwiazdy przecież był już wystarczająco idealny.
— Wyglądasz, jakby przez czoło przebiegło ci jakieś stado jeleni — mruknęła Bożodrzewko, mierząc go zdegustowanym wzrokiem z wysoka. Dotknął się łapą w czubek głowy – sterczała na nim wysoko kępka futra. Liściasty Wir jednym sprawnym ruchem przywołała ją do porządku.
— Wolę to niż kretyński pysk, a tego już nie przyliżesz — wymamrotał w jej stronę. Uważał to za wręcz idealną ripostę, z której był tak dumny, że aż uniósł pewnie do góry swój ogon. Czyściec siedziała przy nich, nie mówiąc nic, czyli jak zawsze. Judaszowiec nie wiedział czy cieszy się, że nie mówi takich głupot jak biała, czy bardziej jest zawiedziony tym, że go nie popiera i chwali.
— Proszę się nie kłócić, złość piękności szkodzi, i to wam obu — skarciła łagodnie kociaki, po czym jednak się uśmiechnęła i położyła parę mysich odległości od stojącej obok siebie trójki jej dzieci. Westchnęła głęboko, wpatrując się w swoje pociechy i tylko pokręciła wolno głową w rozmarzeniu. — Tak szybko wyrośliście.
Szybko? Czuję się, jakbym właśnie wyszedł z więzienia — pomyślał Judaszowiec, krzywiąc się. To całe użeranie się z kociakami nie było dla niego. Wcale nie uważał, że to przeminęło mu szybko. Nie miał czasu by dłużej kontemplować nad swoją nudną dotąd egzystencją, ponieważ rozbrzmiał głos Srokoszowej Gwiazdy i już wszyscy wiedzieli, co ich czeka. Judaszowiec tylko upewnił się, że jest perfekcyjnie czysty i piękny w całej swej okazałości, po czym delikatnym, ostrożnym ruchem wyszedł ze żłobka i skierował się pod skałę lidera. Za nim podążyły jego siostry, które kolejno usiadły po jego bokach. Wszyscy obecni w obozie wojownicy, uczniowie i wszyscy inni zebrali się pod wezwaniem Srokoszowej Gwiazdy. Czekoladowy czuł, jak po raz pierwszy od dawna (albo w ogóle) czuje podekscytowanie. Czuł, że to będzie ta chwila, kiedy w końcu ktoś w nim zobaczy jego wyjątkowość. Widział w zimnych oczach Srokoszowej Gwiazdy zamyślenie, jak gdyby patrzył i zastanawiał się nadal nad pewną decyzją. Odpowiedział tylko pewnym spojrzeniem. Gdyby Klan Gwiazdy sprawił, że ten by wziął go na ucznia... byłby wniebowzięty.
— Klanie Klifu — nieco ochryple, jednak donośnie powiedział niebieski, mierząc raz jeszcze zbiorowisko. — Te kocięta ukończyły wiek sześciu księżyców, nadszedł wobec tego czas, by zostały uczniami. Bożodrzewiku — zwrócił się do siedzącej po lewej kotki. Nie odwracając głowy jej brat zerknął w jej stronę i zdziwił się jej całkowicie obojętnym wyrazem pyska. Czy ona miała zupełnie gdzieś to, że właśnie zostaje uczniem? — Od tego dnia, aż po dzień otrzymania miana wojownika, będziesz nosić imię Bożodrzewnej Łapy. Twym nowym mentorem zostanie Dzwonkowy Szmer. — Kocur lekko się uśmiechnął, słysząc o jej nowym mentorze. Zwykły, durny wojownik. Z resztą, czy ją by obchodziło cokolwiek? Szary, młody kocur podszedł, by zetknąć się z nową uczennicą nosami, po czym usiadł tuż obok niej. Po tym wzrok Srokosza utkwił w siedzącym po środku kocięciu. Czuł iskry podekscytowania.
— Judaszowcu, od dziś, aż do dnia otrzymania wojowniczego imienia, twym nowym mianem będzie Judaszowcowa Łapa. — Czekoladowy w duchu poczuł szczęście. Jego dotąd całkiem nielubiane i według niego brzmiące głupio imię nareszcie stało się chociaż odrobinę poważne. — Mam szczerą nadzieję, że twój nowy mentor i mój zastępca, Przyczajona Kania, przekaże ci całą swoją wiedzę.
Oczy Judaszowca podświetliły się i zabłyszczały mimo że kocurek próbował trzymać otoczkę spokoju i opanowania. Jego pysk drżał, kiedy zadowolony Kania zetknął się z nim swoim mokrym nosem. Wiedział, że jego prośby zostaną wysłuchane! Był tak wdzięczny gwiezdnym za docenienie. Kiedy mentor, podobnie jak ten Bożodrzew, usiadł tuż przy nim czuł od niego potęgę, jaka spłynie z niego na młodego ucznia wraz z umiejętnościami. Nie przysłuchiwał się specjalnie ceremonii Czyśćca, nadal będąc w lekkim szoku. Dopóki...
— ...Twoim mentorem mianuję się ja. — Kocur zeskoczył ze swojego miejsca przemówień i stanął przed młodą kotką, by się nad nią nachylić i zetknąć nosami. — Zebranie uznaję za zakończone. — Włos Judaszowcowej Łapy stanął dęba, wpatrując się w scenę jak gdyby widział coś makabrycznego. Nie potrafił uwierzyć w to co widzi. Czyściec? Srokosz?
Nie zdawał sobie sprawy, że stał tak przez chwilę w całkowitym bezruchu. Dopiero głos mentora go wybudził z zamyślenia. Zawstydził się swoim roztargnieniem.
— Musisz poznać nasze terytoria. Jestem pewien, że nasza współpraca będzie dla nas obu przyjemnością.
— Oczywiście — skinął głową w odpowiedzi, nadal myśląc o mentorze Czyśćca. Dlaczego nie on? Zmarszczył nos w swej zazdrości i podążył za mentorem.
Niesprawiedliwe.

[761 słów]
[Przyznano 15%]

Od Lew (Lwiej Paszczy) CD. Tajemnicy (Tajemniczej Łapy)

 Rozbawiło ją pierwsze pytanie Tajemnicy. Przysłoniła łapką pyszczek prychając cicho pod noskiem. Trwało to chwilę, a już po chwili z wielkim uśmiechem postanowiła rozjaśnić rudej kotce sytuację.
— Cóż, problem w tym, że jeszcze nie chce. Tak, wiesz sam z siebie... Ale to się zmieni! To w końcu jego przeznaczenie, a przeznaczenia nie można zmienić. — podjęła radośnie będąc pewna swoich słów. Jej brat musiał zostać liderem, innej opcji nie było. Miała jednak nadzieję, że zostanie nim prędzej niż później. Musiał przepędzić zdrajców, by Klan Burzy odzyskał swój blask, który utracił przez rządy pseudo liderów. — I czy ja wiem czy to niebezpieczne... W końcu lider ma 9 żyć. Nie słyszałaś o tym, co? — spojrzała na Tajemnice, jak na jakiegoś wsioka, przybłędę, która tak właściwie była. Gdyby nie rdzawy kolor jej sierści, nie traciłaby na nią czasu. Gdyby się urodziła w klanie to by miała jakieś pojęcie dzięki wizytom u starszych, a tak to zadawała głupie pytania. Pytania, które mógł zadawać mały kociak, ale nie kotka w jej wieku. — Ale tak, ma 9 żyć. Więc jest to bezpieczne. Bo jak ktoś będzie chciał cię otruć czy zabić to będzie musiał to zrobić kilka razy. A to nie będzie miało miejsca, bo mój brat będzie sprawiedliwym liderem, którego każdy będzie kochał i szanował. 
Chwilę tak gawędziły, czy też Lew błyszczała w świetle reflektorów, prowadząc monolog. Kończąc go, oddała głos Tajemnicy, która przez dłuższy czas w trakcie gadaniny Lew wyglądała jakby chciała coś powiedzieć.
— Właściwie… Co lubisz robić? Zbierasz jakieś skarby? Znasz tutaj jakieś tajemnicze miejsca? Czemu podeszłaś akurat do mnie? 
— Oh, jak dużo pytań! Na wszystkie ci z przyjemnością odpowiem, ale po kolei! A więc tak  moim ulubionym zajęciem jest pielęgnacja mojej sierści — Mówiąc to dumnie zamachnęła swym rudym ogonkiem, chcąc zaprezentować się jak najlepiej. Żadna z kotek nie miała tak czystego ogonka jak ona. No może nie licząc mamy. Ale i tak każdy jej powinien zazdrościć.
Jednak Tajemnica nie wyglądała jakby to ja interesowało. No nic dziwnego, Lew tak właśnie sądziła, że przybłęda nie doceni jej uroku. Ale zawsze mogła to zmienić. Przysunęła się bliżej kotki opierając się o jej bok. Skoro pierwsza zagadała miała przewagę nad resztą kotów. 
— Ty również powinnaś dbać o swoją sierść. Bardziej. — Położyła łapkę na jej dłuższej sierści na szyi — Obie mamy półdługa sierść, tak też z chęcią udzielę ci rad, aby zawsze się dobrze prezentowała.
Uśmiech z pyska Lew ani na chwilę nie zszedł, gdy dzieliła się wiedzą, która przekazała jej matka. Miała nadzieję, że Tajemnica dobrze ją wykorzysta. Nie chciała, by jej koleżanka była rozczarowaniem w jej oczach. Dostrzegając skołtunioną sierść poinformowała kotkę, że jej pokażę jak się z nią uporać. Przy okazji zaczęła odpowiadać na dalsze pytania.
— Sama nic nie zbieram. O ile ktoś mi czegoś nie podaruję. Jeśli prezent jest piękny, zachowuję go. — unosiła spojrzenie na Tajemnice, mając nadzieję, że kociak zrozumie co ma na myśli — Tajemniczym miejscem na pewno jest Martwy Szlak. Jak będziemy uczennicami możemy się razem wybrać tam. Poza tym są jeszcze Kamienni Strażnicy, dziadek mi powiedział, że pod nimi zakopany jest jakiś skarb. Tak też szukam chętnych do wspólnego kopania. O spójrz, gotowe! Wyglądasz jak prawdziwa dama teraz. Normalnie jakbym miała jeszcze jedną siostrę!
Nieśmiała wspomnieć, że tak naprawdę szukała kotów, które odbębnią za nią robotę. Ona miałaby niby kopać? Nigdy w życiu! Musieliby ją zmusić. Ona zawsze mogła doglądać poczynania reszty i dopingować ich. Tylko tyle i aż tyle.
— A podeszłam właśnie do ciebie, bo uważam że jesteś bardzo interesująca. — zamruczała. — W końcu nie urodziłaś się w klanie, prawda? — Gdy kotka przytaknęła, kontynuowała — Dlatego możesz mnie trochę nauczyć o świecie poza klanem. A ja cię nauczę życia w klanie. Taka wymiana. — zaśmiała się ukazując swoje małe kiełki. — Poza tym ciekawi mnie jakie jeszcze skrywasz tajemnice Tajemnico. Mam nadzieję, że będę mogła je wszystkie odkryć w czasie, gdy się będziemy bardziej zaprzyjaźniać. A no i właśnie! Zapomniałabym o najważniejszej rzeczy. Trzymaj się mnie i mojej rodziny, a zajdziesz daleko. Uwierz mi. 

***

po mianowaniu Lew na wojownika 

Nie przepadała za widokiem Tajemniczej Łapy w towarzystwie nie rudych kotów. Może i coś z jej nauk wyniosła, ale nie do końca. Niestety nie mogła za bardzo ingerować w decyzję kotki, nie należała do ich rodziny. Jednak z chwilą, gdy zostanie partnerka Piaszczystej Zamieci, to wszystko się zmieni. Dostrzegając wychodząca uczennicę z Lisim Ogonem na trening postanowiła się do nich przyczepić. Eleganckim krokiem zbliżyła się do swojej ofiary.
— Mówiłam ci, że zajdziesz daleko Tajemnico — Skinęła głową Lis na powitanie, gdy uczepiła się boku jej adoptowanej córki, a dokładniej po prostu do niej przylgnęła — Nie mogę się doczekać dnia twojego mianowania na wojownika. Mam nadzieję, że uda ci się zostać wojownikiem za księżyc bądź dwa. Wtedy razem będziemy mogły spędzać więcej czasu, bo nie będą cię obowiązywać uczniowskie zakazy. Nocą tereny Klanu Burzy są przepiękne, a jeszcze lepsze to, że możesz po nich sama chodzić, gdzie tylko chcesz. — westchnęła rozmarzona — Gdyby nie to głupie imię, które otrzymałam w pełni bym się cieszyła ze swojego osiągnięcia. Ciekawe jak twoje imię wojownika będzie brzmieć, może Słodka Tajemnica? 

<Słodka Tajemnico?>

Od Północy CD. Lwiej Paszczy

 Mała leniwie siedziała w żłobku wpatrując się w siostrę agresywnie biegającą w kółko. Sprawiało jej to o dziwo bardzo dużą przyjemność. Wiem zobaczyła jakiegoś rudego kota wchodzącego do kociarni. Próbowała gdzieś uciekać ale potem zobaczyła że to tylko Lwia Paszcza i postanowiła naśladować pozycję jaką ona sama wiele razy u nich widziała. Siedziała tak wyprostowana patrząc na wojowniczkę strofującą jej siostrę. Starsza ruda podeszła do niej położyła przed nią mysz. Mała szybko ją zjadła. 
-Nie uważasz że to trochę niesprawiedliwe że ta szylkretka co siedzi na tym głazie dała ci takie imię?- zapytała.
-Wiesz Północo czasem niektóre koty mają po prostu mniej intelektu niż inne- powiedziała wyniosłym tonem młoda wojowniczka.
-A nauczysz mnie czegoś lub mi coś opowiesz? Proooszę- zapytała. Wiedziała że nie może powiedzieć nic o zabawie bo podobno w takim wieku nie można się już bawić. Ale to musi być nudne, dobrze że siostra to wytrzymuje.
-No niech ci będzie- ruda powiedziała to z udawanym zmęczeniem po czym opowiedziała jej historię o wspaniałej Piaskowej Gwieździe i że podobno Piaszczysta Zamieć kiedyś też taki będzie. Po tym wojowniczka wyszła z kociarni bo podobno miała jakiś patrol cokolwiek to znaczy. To nie sprawiedliwe że zabierali jej siostrę ale nic nie poradziła więc tak po prostu siedziała czekając aż Lwia Paszcza wróci. W tym czasie obserwując pozostałą dwójkę rodzeństwa rozmawiającego gdzieś kilka długości Lisa dalej. Po czym zapadła w sen. Śniła o byciu medyczką i że Piaskowa Zamieć jest przywódcą razem z Iskrzącą Burzą i Lwią Paszczą. Aż się nie obudziła. Ruda wchodziła właśnie do żłobka.
-Dobrze Północy dzisiaj nauczę cię bardzo przydatnej wiadomości- zapowiedziała.
<Lew?>

Od Sówki

 Ten kaszel męczył ją coraz bardziej. Nie mogła już prawie nic mówić, gardło miała strasznie podrażnione. Jarząb to zauważyła, więc postanowiła siłą zabrać córkę do Witki. Sówka nie mogła już dyskutować. Gdy szła za Jarząb, czuła jak uszy pieką ją ze wstydu. Musiała słuchać się mamy jak jakiś mały kociak! 
- Witaj Witko - powiedziała Jarząb - Sówka ma mały problem z kaszlem - wyjaśniła i wskazała córkę ogonem. Witka pokiwała głową i kazała czekoladowej usiąść na jednym z wolnych legowisk. Ona już nie dyskutowała. Nie miała jak, za bardzo bolało ją gardło. Witka coś grzebała w ziołach, a Jarząb siedziała z boku i nie spuszczała Sówki z oczu, tak jakby wiedziała, że córka w każdej chwili może uciec. Czekoladowa jednak się nie ruszała. To był pierwszy raz, kiedy nie sprzeciwiała się w kwestii swojego zdrowia. Witka podeszła do niej z ziołem i położyła obok. Zaczęła coś mówić, lecz przerwał jej kaszel Sówki.
- Możliwe, że to początek zielonego kaszlu - oznajmiła kotka - Od jak dawna kaszlesz?
- Kilkanaście dni? - odpowiedziała niepewnie, mimo bólu gardła - Kaszel nasilał się co kilka dni.
- I dopiero teraz przychodzisz? - zapytała medyczka. Odpowiedziała jej cisza. Westchnęła - Lepiej późno niż wcale.
Witka zaczęła grzebać w ziołach i co chwilę przynosiła coś czekoladowej.
- A co to jest? - zapytała Sówka.
- Podbiał Pospolity, pomoże. Zaraz dam ci jeszcze Floks wiechowaty, zmieszany z lubczykiem. A i jeszcze miód, pomoże na ból gardła, bo słychać, że coś jest nie tak - oznajmiła Witka i zwróciła się do Jarząb - Idź znaleźć kogoś, kto pozbiera zioła. 
Albinoska pokiwała głową i wyszła z legowiska, a medyczka dalej grzebała w ziołach. Sówka za to męczyła siebie w myślach. "Po co tu przyszłaś? Przecież sama możesz sobie poradzić! Teraz nie jesteś już samodzielna! To tylko kaszel! Co by powiedział Żbik..." - te myśli nie dawały jej spokoju, przez to nie mogła się uspokoić. Nerwowo machała ogonem, a oczy latały po całym legowisku, badając każdy jego kont, by zająć myśli. W końcu Witka skończyła i dała jej resztę ziół.
***
Okazało się, że Sówka musiała zostać w legowisku medyka na kilka dni, przez co nie mogła trenować z Migotką. Nie chciała, by uczennica przez nią była w tyle z treningiem, ale Jarząb co chwilę sprawdzała, czy czekoladowa przypadkiem nie uciekła. Witka też jakoś bardziej zwracała na nią uwagę. Może Jarząb ostrzegła medyczkę, przed próbą ucieczki córki? W każdym razie kotka była skazana na siedzenie w jednym miejscu przez całe dnie. Przynajmniej kaszel powoli odpuszczał. Zioła od Witki pomogły, lecz to nie zmieniło zdania czekoladowej, na temat chodzenia do medyka.

Wyleczeni: Sówka

Od Sówki do Tajemniczej Łapy

 Po ostatniej rozmowie z Jarząb Sówka dużo myślała o swoich relacjach z pobratymcami. Miała z kim rozmawiać, to jasne, ale brakowało jej kogoś, kto by jej pomógł we wszystkich, kogoś, kto by ją wspierał, wygłupiał się i inne takie. Brakowało jej prawdziwego przyjaciela, jakim był Mniszek. Ale on został wygnany i było duże prawdopodobieństwo, że po prostu nie wróci. Czekoladowa musiała się z tym pogodzić i zacząć rozmawiać z kimś innym, musiała znaleźć kolejnego przyjaciela, na dobre i na złe. Nie umiała czekać do zgromadzenia. Postanowiła tego dnia pójść i kogoś takiego poszukać. Co oczywiście wiązało się z przekroczeniem granic, czego robić nie chciała, więc musiała coś wymyślić. Myślała nad tym cały ranek, a rozmyślania przerwała jej Migotka, która znowu musiała jej przypominać o treningu. Na szczęście trening nie trwał długo tak jak zazwyczaj. Sówce, jeszcze bardziej niż ostatnio, przeszkadzał kaszel. Nie mogła prawie nic mówić, więc postanowiła wcześniej skończyć trening. Migotka się nie sprzeciwiała, więc razem wróciły do obozu, lecz Sówka do niego nie weszła.
- Zaraz przyjdę, muszę jeszcze coś załatwić - oznajmiła uczennicy i szybko pobiegła w stronę jednej z granic Owocowego Lasu. To był ten moment, teraz rozpocznie poszukiwania! Gdy zniknęła z zasięgu wzroku Migotki, przestała biec i spokojnym tempem zmierzała do Drogi Grzmotu. Robiło się zimniej, a chmury powoli zwiastowały większy deszcz, lecz kotka się tym nie przejmowała. Doszła do rzeki i zatrzymała się.
- Jest głębsza, niż poprzednio... - zadała sobie sprawę i zjeżyła nieco sierść. Rozejrzała się i znalazła Konający Buk. Jak ona tego nie lubiła, ale co mogła zrobić? To jedyne przejście. 
- Po prostu muszę bardziej uważać, bo się utopię - powtarzała sobie na głos, spokojnie przechodzący przez drzewo. Kora była bardzo śliska, a pazury Sówki nie zawsze dawały radę się utrzymać, przez co kilka razy prawie zanurzyła się w ciemniej otchłani. Na szczęście udało jej się przejść przez drzewo i to po raz pierwszy!
- Udało się? Udało! Wreszcie! Widzisz buku i co teraz? - krzyknęła i zaczęła skakać z radości. Całe szczęście wyszło na zewnątrz, zarażając każdego wokoło swoim blaskiem. Po chwili uśmiechnięta kotka poszła dalej. Po drodze nic jej nie zatrzymywało. Może pogoda się nie poprawiła, ale kupa kolorowych liści na ziemi, jeszcze bardziej zachęcały Sówkę do dalszej drogi. "Może nowy przyjaciel też będzie lubić liście?" - zastanawiała się, zbierając kolorowe znaleziska. Nagle usłyszała warkot, a żółte ślepia przebiegły przed jej nosem. Wielki potwór Dwunożnych przebiegł po czarnej nawierzchni, omijając Sówkę i zostawiając za sobą ostrą woń spalenizny. Czekoladowa skrzywiła pysk, gdy odór doleciał do jej nozdrzy. Odsunęła się nieco od drogi i rozejrzała. Droga ciągnęła się dalej, mostem przez rzekę i dalej, dzieląc terytorium Owocowego Lasu od terenów Klanu Burzy. Skierowała się w stronę mostu, by przejść na drogą stronę rzeki bezpiecznie. Wskoczyła na metalowy płot, próbując utrzymać równowagę. Kolejny powrót przejechał, prawie zrzucając kotkę z płotu. Ta się jednak utrzymała i po chwili, szybko, przebiegła przez metalową konstrukcję i wylądowała na drugiej stronie rzeki. Odłożyła liście i poszła się napić wody z rzeki. Gdy skoczyła, odwróciła się i zauważyła latające liście. 
- O nie! Moje liście! - krzyknęła. Zawiał silniejszy wiatr, który podrzucił resztę liści do góry. Kilka s nich poleciało nad Drogę Grzmotu, a jadące auta tylko mocniej podbijały je do góry. Sówka podążała za nimi wzrokiem, aż w końcu zatrzymały się po drugiej stronie, na terytorium Klanu Burzy. Niedaleko liści siedziała ruda kotka. Sówka spojrzała na nieznajomą. Wyglądała na uczennicę, ale niewiele młodszą od niej. Dzwonek było to, że siedziała sama i to jeszcze przy Drodze Grzmotu, gdzie było większe prawdopodobieństwo, że potwory ją zaatakują. Sówka jednak szybko zignorowała ten fakt i postanowiła porozmawiać z rudą. W końcu tak się tworzą nowe przyjaźnie. Owocniaczka rozejrzała się, by sprawdzić, czy żaden potwór nie nadciąga. Gdy droga była pusta, postawiła łapę na twardej powierzchni jezdni i pobiegła. Czuła osty ból w poduszkach łap, przemierzając drogę. Zatrzymała się na drugiej stronie i zaczęła dusić się kaszlem. Łapy ją bolały, zdarte, od kaszlu, gardło tak samo. W końcu się opanowała i postanowiła pójść do kotki. Schowała się w krzakach i wolno przybliżała się do rudej. Ta cały czas siedziała w bezruchu, więc nietrudno było do niej podejść. Gdy weszła odrobinę głębiej w terytorium Klanu Burzy, uderzył ją ich silny zapach. Patrol już tedy przechodził, więc Sówka była bezpieczna. W końcu wyszła z ukrycia i stanęła obok młodszej, mówiąc:
- Cześć! Nazywam się Sówka.

<Tajemnico?>

Od Sówki CD. Migotki

 Pytanie uczennicy w drodze do obozu zdziwiło Sówkę. Przecież mówiła o tym wcześniej i było to widać. Nie chciała już do tego wracać. Nie odpowiedziała i szybszym krokiem ruszyła w stronę obozu. Uczennica wydawała się jeszcze bardziej przerażona niż na początku. "Czy naprawdę jestem taką złą mentorką?" - zapytała samą siebie, lecz szybko odrzuciła tę myśl. Gdy tylko pojawiły się w obozie, Migotka popędziła do swojej matki, siedzącej i rozmawiającej z Agrestem.
***
Po zabiciu Świt, Sówka czuła się strasznie. Nie przez rany, odniesione w walce. Nie myślała, że ją zabije. Nie chciała tego, ale samotniczka nie dała jej wyboru. Niedługo po tym zdarzeniu, Sówka zaczęła kaszleć. Codziennie coraz więcej. Nie poszła z tym do Witki. Małe przeziębienie jeszcze nikomu nie zaszkodziło. 
Leżała przy drzewie z kamienną tabliczką, która miała na sobie odcisk jej łapy. Zrobiła to dla Żbika. Zamknęła oczy i słuchała odgłosów dookoła. Nie licząc liści, nic nie było słychać. Pora Spadających Liści już niedługo miała się skończyć, a po niej miała przyjść Pora Nagich Drzew, która zwiastowała większy głód, niż jest teraz. Nagle tą cieszę, przerwały czyjeś kroki. Sówka otworzyła zamglone oczy i spojrzała na swoją uczennicę, która przyszła razem z Kruchą.
- Widzisz, tutaj jest - powiedziała spokojnie Krucha, do swojej pociechy.
- Zaspałam na trening? - zapytała cicho czekoladowa, a jej oczy od razu się rozpogodziły. Kotki zgodnie pokiwała głowami, przyglądając się, dalej leżącej na ziemi Sówce. Ona szybko się zorientowała, o co chodzi i się podniosła.
- Strasznie przepraszam, kompletnie zapomniałam o treningu! - powiedziała i podeszła do Migotki - Idziemy? 
Uczennica tylko lekko pokiwała głową i obie kotki ruszyły dalej, w głąb terenu Owocniaków. Jak zwykle szły w ciszy, przerywanej tylko co jakiś czas kaszlem czekoladowej kotki. Sówka nie wiedziała, czemu tak kaszle, ale nie przejmował się tym za bardzo. Nie chciała, by Migotka straciła kilka treningów, przez jej chorobę, którą sama może wyleczyć. W końcu znalazły się na miejscu docelowym i Sówka odwróciła się do niebieskiej kotki.
- Dziś będziesz uczyć się rozpoznawania gatunków drzew. To jest bardzo ważne w byciu zwiadowcą - wyjaśniła Sówka i wskazała ogonem pierwsze drzewo, tak jak to pamiętała ze swojego treningu - Jak się nazywa? 
Migotka chwilę przyglądała się roślinie i w końcu odpowiedziała.
- Jabłoń? 
- Świetnie! A to? - zapytała i pokazała kolejne. Uczennica pokiwała głową, na znak, że nie wie - Spróbuj, najwyżej ci powiem.
Po chwili ciszy wreszcie się odezwała.
- Em... Klon..? 
- To jest drzewo Wiśni. Można ją rozpoznać dzięki luźniej korze, która ma czerwonobrązową barwę - wyjaśniła Sówka i znowu zaczęła kaszleć. Tym razem mocniej niż wcześniej, co lekko ją zaniepokoiło. Migotka się nie odezwała, przyglądała się tylko mentorce, z zaniepokojeniem w zielonych oczach. Gdy tylko kaszel ustał, czekoladowa zapewniała uczennicę, że wszystko gra i wróciły do treningu.
***
Do obozu wróciły dość późno. Migotka nauczyła się gatunków drzew, co bardzo zadowoliło Sówkę. 
- Wróć do obozu, ja tu chwilę posiedzę - oznajmiła Sówka, zatrzymując się przy wielkim drzewie z kamieniem na środku. Niebieska spojrzała na nią i na drzewo. Po chwili jednak poszła do obozu. Sówka usiadła przy drzewie. Były dni, w których w ogóle tu nie przychodziła, ale były też takie, gdzie cały dzień mogła siedzieć i rozmyślać, nie odrywając wzroku z drzewa. Dziś był dzień drugi. Czekoladowa kotka patrzyła na drzewo, nie odzywając się. Jak by chciała, by Żbik tu był! Ale to już niemożliwe. Nie można, tak sobie przywrócić życia zmarłym. Nie widziała go od tak dawna. Tak bardzo chciała wrócić do czasów, gdy Żbik żył, gdy Mniszek był wojownikiem, a ona bawiła się z nim w śniegu. Ale tak się nie da. Westchnęła cicho. Tak się nie da. Położyła głowę na łapach, znowu dusząc się kaszlem. 
- Tu jesteś! A ja cię szukałam - usłyszała za sobą głos Jarząb. Albinoska podeszła do niej, kładąc ogon na głowie Sówki. Czekoladowa lekko się uśmiechnęła. Jarząb była najlepszą mamą. Podniosła się i spojrzała na swoją matkę.
- Nie da się przywrócić zmarłym życia? - zapytała. Jarząb pokiwała przecząco głową - A Mniszek. Myślisz, że żyje? 
- Mniszek zawsze był bardziej samotnikiem. Da sobie radę, myślę, że żyje. Gwiazdy wskażą mu drogę. Ale nie wiem, czy wróci. Nie lubił życia w grupie. Czujesz się samotna tak? - powiedziała Jarząb. 
- Czyli nie wróci? - zadała pytanie bardziej do siebie niż do matki. Ona się nie odezwała, a Sówka tylko spuściła wzrok, znowu kaszląc 
- Jestem bardziej samotna niż za czasów bycia uczniem. Znaczy tak, mam koty, z którymi bardzo lubię rozmawiać, ale brakuje mi jakiegoś kota, który będzie moim przyjacielem, lub przyjaciółką... 
- Lepiej idź z tym do Witki - poradziła albinoska, w kwestii kaszlu córki.
- Dam sobie radę! To tylko małe przeziębienie, które łatwo jest przezwyciężyć - uparła się czekoladowa. 
- A co do kwestii przyjaciół, może po prostu zacznij rozmawiać z kimś jeszcze innym? Na zgromadzeniach są koty z innych klanów, oni też mogą być przyjaciółmi - oznajmiła Jarząb spojrzała na gwiazdy i po chwili wróciła do obozu, a Sówka za nią. 

<Migotko?>
[789 słów]
[Przyznano 8%]