*zanim Zmierzch rozwaliła se łeb, niedługo po mianowaniu na uczniów*
Kilkanaście wchodów słońca. Tylko tyle i aż tyle minęło od mianowania dzieci Szakalej Gwiazdy na uczniów. A Jutrzenkowa Łapa dalej mało co umiała.
Jej rodzeństwo parło do przodu – umieli już pozycje łowieckie, chyba nawet upolować coś upolowali, a ona…
Ona była jak zwykle beztalenciem.
Wróciła jako pierwsza do legowiska uczniów po skończeniu krótkiego, acz stresującego treningu. Ostra Kostrzewa załamywała się nad tym, że młoda dalej nie była w stanie niczego upolować i kryła się za swą mentorką, jakby każdy szmer, jaki dotarł do burych uszu, miał oznaczać niebezpieczeństwo. Jutrzenka mimo wielkiej chęci, nie była w stanie powstrzymać przerażenia, jakie ją ogarniało, gdy tylko wychodziła z obozu – ba, gdy tylko wychodziła z legowiska!
Tak więc zakończyły trening po jakimś czasie prób nauczenia dziko pręgowanej czegokolwiek.
Jej rodzeństwo wróciło jakiś czas później, a młoda od razu skuliła się w swoim kącie mocniej. Chciała zniknąć. Zapaść się pod ziemię. Byleby nie być widoczną, byleby nikt przez jej obecność nie wpadł na pomysł aby się na niej wyżyć.
I wtedy do siedziby terminatorów przyszła Świt, z rozcięciem na pysku.
Jutrzenka już wiedziała, że zacznie się piekło, więc tylko bardziej wcisnęła się w kąt, pozwalając, by jej bure futro oblał cień. Liczyła, wręcz błagała w myślach duchy o to, aby Świtająca Łapa uznała, że jest zbyt zmęczona na znęcanie się nad Jutrzenką, albo zajęła rozmowami z resztą potomków Irgi.
Jednak jak zwykle, zmęczenie złotej nie przeszkadzało ani trochę.
Zmierzch wylizywała swoje futro, a obok dosiadła się najbardziej przerażająca zdaniem Jutrzenki osoba spośród uczniów, o ile nie całego klanu.
— Wszystko dobrze, Świt? — do uszu młodej doszedł głos Porannej Łapy, która niemalże natychmiast zaczęła wylizywać ranę najstarszej z sióstr.
— Tak, intensywny trening — odparła złota, uśmiechając się łagodnie. — Przynajmniej nie śmierdzę jak to lisie łajno! — zawołała donośnie, przenosząc spojrzenie na nią. Jutrzenka cała się spięła, a jej futro nastroszyło się ze strachu. Złota patrzyła prosto w jej oczy. Jutrzenka również wbiła w nią wzrok, z czystym przerażeniem wymalowanym w ślipiach, których źierenice zamieniły się w dwa, czarne spodki. To było jak ofiara patrząca w oczy drapieżnikowi, nim ten wykończy ją mocnym ruchem bezlitosnych szczęk. — I jak tam przegrywie, kiedy wypieprzają cię z klanu? — zakpiła siostra.
Jutrzenkowa Łapa schowała pysk w łapach, zaczynając się cała trząść.
Znowu będzie mówić o jej bezużyteczności, jakby głosik w głowie nie wystarczył. Jakby on także nie męczył jej dniami i nocami, nie pozwalając spokojnie myśleć. Jakby sama nie wiedziała, jak bardzo zawodzi wszystkich wokół i samą siebie.
Jakby nie wiedziała, jak bardzo wszyscy pragnęli, by zniknęła.
Z jej oczu puściły się łzy, które powoli zaczęły skapywać na jak dotąd świeży, wymieniony przez Rozwydrzoną Łapę, czysty mech.
— Nie dość, że beczy, to jeszcze słuchać nie umie. Czemu ta sowa cię nie zżarła, co, może uznała, że jesteś tak żałosna, że po zjedzeniu takiego posiłku jeszcze się od ciebie tym zarazi?
Młoda przycisnęła łapy do uszu, chcąc zatrzymać dochodzące do niej słowa, ale było już za późno.
Głos znów się odezwał.
Jesteś beznadziejna, lepiej by było, jakbyś zdechła!
Słyszałaś, jesteś zarazą! Sama twoja obecność sprawia, że inni będą słabsi, a co dopiero to, że wyżerasz zwierzynę! Osłabiasz własny klan!
Jakim cudem się urodziłaś jako jedna z ich rodzeństwa? Nie pasujesz do nich!
Może zostałaś podłożona? Albo znaleźli cię ledwo żywą przy twojej prawdziwej matce, która wykrwawiła się przy porodzie, pokazując słabość, jaką przekazała również tobie?
Świtająca Łapa zbliżyła się, wysuwając pazury. Stanęła nad burą, a jej cień okrył już i tak zacienioną sylwetkę.
Kolejne słowa wylewały się z pyska złotej. Ale Jutrzenka już nie słuchała. Jedyne czego pragnęła, to znaleźć się gdzie indziej, gdziekolwiek, byle jak najdalej od siostry.
W końcu nie wytrzymała i nim Świt zdążyła zareagować, wybiegła cała zalana łzami z legowiska, by następnie pobiec do siedziby starszyzny i tam wypłakać się w futro babki.
Zmierzchająca Łapa zginęła.
Wieść przyszła tak niespodziewanie, tak nagle, niszcząc ustatkowaną rzeczywistość…
Wszyscy płakali, nawet ta zawsze twarda Świtająca Łapa. Matka, siostra, brat, nawet babka zdawała się być smutna.
A Jutrzenka?
Jutrzenka…
Nie czuła nic, gdy jej o tym powiedziano.
Patrzyła, jak siostry i matka tulą się do Świtu, która też była poszkodowana po upadku z drzewa.
Jej nie było przykro.
Zastanawiała się przez chwilę, czy z tego powodu jest złem wcielonym, nie tylko łamagą i strachajłą.
Ale po chwili po prostu przestała się zastanawiać.
Po dniu, może dwóch, pojawiło się też coś, czego nigdy by się po sobie nie spodziewała.
Ona czuła…
Większy spokój?
Cieszyła się lekko…
Że ma jedną osobę, która się nad nią znęca mniej?
Pamiętała dalej, jak Zmierzch zaproponowała w żłobku, sama z siebie, by się jej pozbyć. Jak zaczęła ją kopać w żebra.
Pamiętała wszystko.
Każdą sekundę, w której niebieska była nie tylko dla niej nie miła, ale także się znęcała i dokuczała.
Szła przez tereny iglaste u boku Kostrzewy, ze spojrzeniem wbitym w ziemię. Patrzyła na własne poruszające się łapy.
Nie wiedziała co myśleć.
W pewnym momencie mentorka zatrzymała się, a dziko pręgowana automatycznie sama również stanęła, dalej zatopiona we własnych myślach, póki nie rozbrzmiał głos matki mistrzyni.
— Chcesz wolne? — spytała Ostra jakby od niechcenia, następnie przenosząc spojrzenie chłodnych, świdrujących oczu na uczennicę — zginęła twoja siostra. Chwilę milczała, ale nie uniosła głowy.
— N-n-nie. — miauknęła, po czym rozwinęła wypowiedź, cichszym tonem — M-mi… n-ni-nie j-je-jest smu-smutno… — powiedziała, jakby nie obecna — Z-zmi-zmierzch… t-te-też m-mi do-dokuczała, t-ta-tak sa-samo j-ja-jak Świ-świtająca Ła-łapa. — przerwała na moment — O-ost-ostra K-kos-kostrzewo… cz-czy t-to ź-źle, ż-że ni-nie je-jestem smu-smutna z po-powodu śmi-śmierci wła-własnej sio-siostry? — spytała, unosząc spojrzenie pistacjowych oczu na srebrną szylkretkę. Wojowniczka wbiła w Jutrzenkę dociekliwe i lekko poirytowane spojrzenie, jakby oczekiwała od uczennicy krótkiej, konkretnej odpowiedzi, a nie wylewu na temat jej uczuć.
— To nie jest nic złego, jeśli ci na niej nie zależało. Ja swoje najsłabsze, umierające dziecko wyrzuciłam poza schronienie. Niektórzy po prostu nie powinni żyć.
Bura poczuła, jak po jej kręgosłupie przechodzi dreszcz. Położyła po sobie uszy. To co powiedziała Kostrzewa… było okrutne. Bezlitosne. Ale i logiczne.
Tak działał świat.
Córka Szakal skinęła głową.
Nie było miejsca dla słabych.
Ona była słaba... a nie chciała taka być.
Nie chciała być jak ten kociak, wyrzucony na śmietnik przez własną matkę.
— Cz-czy... czy s-są-sądzisz, że m-moj-oja m-m-ma-mat-matka też p-po-powi-powinna b-b-by-była m-m-mni-mnie...? – spytała, nie mając odwagi by dokończyć wypowiedź. Chciała jednak wiedzieć.
Ostra Kostrzewa podniosła wyżej podbródek, następnie marszcząc brwi.
— Tak — obwieściła bez najmniejszych skrupułów, jakby co najmniej mówiła kotce, co jadła dziś na śniadanie. Jutrzenka… spodziewała się takiej odpowiedzi. — Ale tego nie zrobiła. I to był jej błąd. Bo widzisz, Jutrzenko, że gdy rodzi się słabe kocię, pozwolenie na jego życie ma konsekwencje: może zawstydzać rodzinę i być obciążeniem, ale może też... — przerwała, uśmiechając się beztrosko. — Natrafić na swojej drodze na kogoś, kto powie mu, że nie powinien pozwalać na traktowanie przez rodzinę jak wyrzutka. Wyzwoli w nim same plusy. Chciałabym być taką osobą, moja droga. Szakala Gwiazda to przywódczyni, ale jej życie nie stoi pod moimi łapami, nie reprezentuje mnie. Natomiast ty. Ty jesteś dla mnie wartością ważniejszą od lidera czy wszelkich wyższych ode mnie rangą kotów. Uczeń to ktoś, kto swoim zachowaniem deklaruje słabość lub siłę swojego mentora. Domyślasz się, do czego dążę? Gdy jesteś tak słaba, że twoja własna matka mogłaby cię zabić, twoim celem jest udowodnienie jej, że popełniła duży błąd, nie robiąc tego.
Jutrzenka słuchała z uwagą Ostrej Kostrzewy. Jej słowa mimo, że okrutne, nie owijające w cukierkową powłokę rzeczywistości, tak nie wywołały na Jutrzence większego negatywnego wrażenia. Była przyzwyczajona do tego typu słów. Do okrucieństwa. Zamiast tego… słowa Kostrzewy o tym, kim chciała dla niej być, o tym, jaką wartość w niej pokłada…
— D-d-dla mnie... j-już jesteś ta-taką osobą... je-jestem zd-zdecydowanie odważniejsza, dzięki twoim lekcjom... — stwierdziła, również uśmiechając się do kocicy — ci-cieszę się... że to właśnie ty jesteś moją mentorką.
Kostrzewa natychmiast wróciła do swej chłodnej postawy, bez krzty współczucia. Krytyczny wzrok na powrót zmierzył uczennicę swoim chłodnym batem. Nie rozczulała się nad kotką, a od razu przechodziła do konkretów.
— Jeśli zamierzasz wciąż pokazywać się w klanie, musisz nauczyć się reprezentować siebie swoją postawą. Nie garb się, unieś wysoko brodę, podnieść sztywno uszy do góry i chodź jak kot, a nie wybryk natury.
Kostrzewa miała rację. Jutrzenka wiedziała, że pewność siebie, albo chociaż nie kulenie się niczym zwierzyna osaczona przez drapieżnika, sprawiało, że koty mniej się kogoś czepiały. Uznawały, że atakowanie słownie czy siłowo kogoś, kto ma jakieś poczucie własnej wartości i nie boi się własnego cienia, nie zawsze im się opłaci. Jutrzenka postarała się wykonać polecenie starszej, na tyle, na ile była w stanie. Uniosła nieco łebek, ciut brodę, przez co niekomfortowo spojrzała prosto w oczy Kostrzewie, ale nie zmieniła pozycji, bo wiedziała, czego mentorka oczekuje. Nieco podniosła uszy. Starsza otaksowała ją spojrzeniem, po czym mruknęła coś pod nosem. Skinęła głową.
— Wciąż wyglądasz żałośnie, ale jest lepiej. I, na litość, przestań jąkać się co drugie słowo. To, że ogarnia cię strach nie znaczy, że nie potrafisz mówić.
Skinęła od razu głową twierdząco. Następnie Ostra Kostrzewa odwróciła się na pięcie, po czym ruszyła przed siebie.
Ona… nie powiedziała, że było tragicznie.
Jutrzenka ruszyła za starszą, starając się nie wracać pozycją do normalnego stanu.
Świt… Świt wyglądała na smutną. Przyłamaną. Oko burej obserwatorki szybko wyłapało tę zmianę. Jej zawsze twarda siostra… teraz była smutna? Nawet mimo tego, jak mocno złota była zżyta z najmłodszą z sióstr, dziko pręgowana nie sądziła, że jej smutek tak długo się utrzyma.
Do tego jeszcze jedna, znacznie bardziej dla Jutrzenki szokująca i niespodziewana zmiana.
Świtająca Łapa…
Przestała się na niej wyżywać.
Pierwszy raz doświadczała tak długiej przerwy w docinkach od siostry. Od jak dawna nie usłyszała żadnego niemiłego słowa z jej pyska? Nawet nie wiedziała. Nie miała bladego pojęcia. Ale od dawna.
I to domino reakcji łańcuchowej po śmierci Zmierzchu…
Ją zadowalało.
Siostra nigdy nie była do niej miła. Tak jak Świt docinała jej, posuwając się nawet do przemocy fizycznej. Jej śmierć nie przyniosła Jutrzenkowej Łapie smutku. Za to… ulgę, i przynajmniej tymczasową wolność od raniących słów najstarszej z sióstr. A do tego, odkąd ta się na niej nie wyżywała, głosik w głowie Jutrzenki… no dalej był, ale już był cichszy, z czasem nieco przygasł. I to też bura zauważyła.
Czy więc cieszyła się ze śmierci Zmierzchowej Łapy, widząc, w jaką stronę sprawy poszły w jej wyniku?
Tak.
I nawet sama przed sobą to w myślach była w stanie przyznać.
Przeszła w cieniu obozu, starając się nie rzucać w oczy, po czym wkroczyła do legowiska uczniów ze zwierzyną w pysku. Oczywiście, nie upolowaną przez nią – wzięła ją ze stosu, bo musiała przecież coś jeść.
Wtedy właśnie dostrzegła, że nie była tam sama. W siedzibie terminatorów znajdowała się już Świt, o dziwo, bo zazwyczaj wracała z treningów bardzo późno. Znacznie później niż Jutrzenka.
Bura starała się jednak nie okazać tego, jak bardzo obecność złotej popsuła jej jak dotąd nawet w miarę dobry humor. Starała się podążać naukami Kostrzewy. Okazać jak najmniej strachu. Dlatego też tylko położyła po sobie lekko uszy i przeszła obok siostry bez słowa.
Jej rodzeństwo parło do przodu – umieli już pozycje łowieckie, chyba nawet upolować coś upolowali, a ona…
Ona była jak zwykle beztalenciem.
Wróciła jako pierwsza do legowiska uczniów po skończeniu krótkiego, acz stresującego treningu. Ostra Kostrzewa załamywała się nad tym, że młoda dalej nie była w stanie niczego upolować i kryła się za swą mentorką, jakby każdy szmer, jaki dotarł do burych uszu, miał oznaczać niebezpieczeństwo. Jutrzenka mimo wielkiej chęci, nie była w stanie powstrzymać przerażenia, jakie ją ogarniało, gdy tylko wychodziła z obozu – ba, gdy tylko wychodziła z legowiska!
Tak więc zakończyły trening po jakimś czasie prób nauczenia dziko pręgowanej czegokolwiek.
Jej rodzeństwo wróciło jakiś czas później, a młoda od razu skuliła się w swoim kącie mocniej. Chciała zniknąć. Zapaść się pod ziemię. Byleby nie być widoczną, byleby nikt przez jej obecność nie wpadł na pomysł aby się na niej wyżyć.
I wtedy do siedziby terminatorów przyszła Świt, z rozcięciem na pysku.
Jutrzenka już wiedziała, że zacznie się piekło, więc tylko bardziej wcisnęła się w kąt, pozwalając, by jej bure futro oblał cień. Liczyła, wręcz błagała w myślach duchy o to, aby Świtająca Łapa uznała, że jest zbyt zmęczona na znęcanie się nad Jutrzenką, albo zajęła rozmowami z resztą potomków Irgi.
Jednak jak zwykle, zmęczenie złotej nie przeszkadzało ani trochę.
Zmierzch wylizywała swoje futro, a obok dosiadła się najbardziej przerażająca zdaniem Jutrzenki osoba spośród uczniów, o ile nie całego klanu.
— Wszystko dobrze, Świt? — do uszu młodej doszedł głos Porannej Łapy, która niemalże natychmiast zaczęła wylizywać ranę najstarszej z sióstr.
— Tak, intensywny trening — odparła złota, uśmiechając się łagodnie. — Przynajmniej nie śmierdzę jak to lisie łajno! — zawołała donośnie, przenosząc spojrzenie na nią. Jutrzenka cała się spięła, a jej futro nastroszyło się ze strachu. Złota patrzyła prosto w jej oczy. Jutrzenka również wbiła w nią wzrok, z czystym przerażeniem wymalowanym w ślipiach, których źierenice zamieniły się w dwa, czarne spodki. To było jak ofiara patrząca w oczy drapieżnikowi, nim ten wykończy ją mocnym ruchem bezlitosnych szczęk. — I jak tam przegrywie, kiedy wypieprzają cię z klanu? — zakpiła siostra.
Jutrzenkowa Łapa schowała pysk w łapach, zaczynając się cała trząść.
Znowu będzie mówić o jej bezużyteczności, jakby głosik w głowie nie wystarczył. Jakby on także nie męczył jej dniami i nocami, nie pozwalając spokojnie myśleć. Jakby sama nie wiedziała, jak bardzo zawodzi wszystkich wokół i samą siebie.
Jakby nie wiedziała, jak bardzo wszyscy pragnęli, by zniknęła.
Z jej oczu puściły się łzy, które powoli zaczęły skapywać na jak dotąd świeży, wymieniony przez Rozwydrzoną Łapę, czysty mech.
— Nie dość, że beczy, to jeszcze słuchać nie umie. Czemu ta sowa cię nie zżarła, co, może uznała, że jesteś tak żałosna, że po zjedzeniu takiego posiłku jeszcze się od ciebie tym zarazi?
Młoda przycisnęła łapy do uszu, chcąc zatrzymać dochodzące do niej słowa, ale było już za późno.
Głos znów się odezwał.
Jesteś beznadziejna, lepiej by było, jakbyś zdechła!
Słyszałaś, jesteś zarazą! Sama twoja obecność sprawia, że inni będą słabsi, a co dopiero to, że wyżerasz zwierzynę! Osłabiasz własny klan!
Jakim cudem się urodziłaś jako jedna z ich rodzeństwa? Nie pasujesz do nich!
Może zostałaś podłożona? Albo znaleźli cię ledwo żywą przy twojej prawdziwej matce, która wykrwawiła się przy porodzie, pokazując słabość, jaką przekazała również tobie?
Świtająca Łapa zbliżyła się, wysuwając pazury. Stanęła nad burą, a jej cień okrył już i tak zacienioną sylwetkę.
Kolejne słowa wylewały się z pyska złotej. Ale Jutrzenka już nie słuchała. Jedyne czego pragnęła, to znaleźć się gdzie indziej, gdziekolwiek, byle jak najdalej od siostry.
W końcu nie wytrzymała i nim Świt zdążyła zareagować, wybiegła cała zalana łzami z legowiska, by następnie pobiec do siedziby starszyzny i tam wypłakać się w futro babki.
***
*niedługo po śmierci Zmierzchu*
Od tamtego momentu minęło trochę czasu, w trakcie którego zdarzyło się wydarzenie, które wstrząsnęło całą rodziną potomków Irgi.Zmierzchająca Łapa zginęła.
Wieść przyszła tak niespodziewanie, tak nagle, niszcząc ustatkowaną rzeczywistość…
Wszyscy płakali, nawet ta zawsze twarda Świtająca Łapa. Matka, siostra, brat, nawet babka zdawała się być smutna.
A Jutrzenka?
Jutrzenka…
Nie czuła nic, gdy jej o tym powiedziano.
Patrzyła, jak siostry i matka tulą się do Świtu, która też była poszkodowana po upadku z drzewa.
Jej nie było przykro.
Zastanawiała się przez chwilę, czy z tego powodu jest złem wcielonym, nie tylko łamagą i strachajłą.
Ale po chwili po prostu przestała się zastanawiać.
Po dniu, może dwóch, pojawiło się też coś, czego nigdy by się po sobie nie spodziewała.
Ona czuła…
Większy spokój?
Cieszyła się lekko…
Że ma jedną osobę, która się nad nią znęca mniej?
Pamiętała dalej, jak Zmierzch zaproponowała w żłobku, sama z siebie, by się jej pozbyć. Jak zaczęła ją kopać w żebra.
Pamiętała wszystko.
Każdą sekundę, w której niebieska była nie tylko dla niej nie miła, ale także się znęcała i dokuczała.
Szła przez tereny iglaste u boku Kostrzewy, ze spojrzeniem wbitym w ziemię. Patrzyła na własne poruszające się łapy.
Nie wiedziała co myśleć.
W pewnym momencie mentorka zatrzymała się, a dziko pręgowana automatycznie sama również stanęła, dalej zatopiona we własnych myślach, póki nie rozbrzmiał głos matki mistrzyni.
— Chcesz wolne? — spytała Ostra jakby od niechcenia, następnie przenosząc spojrzenie chłodnych, świdrujących oczu na uczennicę — zginęła twoja siostra. Chwilę milczała, ale nie uniosła głowy.
— N-n-nie. — miauknęła, po czym rozwinęła wypowiedź, cichszym tonem — M-mi… n-ni-nie j-je-jest smu-smutno… — powiedziała, jakby nie obecna — Z-zmi-zmierzch… t-te-też m-mi do-dokuczała, t-ta-tak sa-samo j-ja-jak Świ-świtająca Ła-łapa. — przerwała na moment — O-ost-ostra K-kos-kostrzewo… cz-czy t-to ź-źle, ż-że ni-nie je-jestem smu-smutna z po-powodu śmi-śmierci wła-własnej sio-siostry? — spytała, unosząc spojrzenie pistacjowych oczu na srebrną szylkretkę. Wojowniczka wbiła w Jutrzenkę dociekliwe i lekko poirytowane spojrzenie, jakby oczekiwała od uczennicy krótkiej, konkretnej odpowiedzi, a nie wylewu na temat jej uczuć.
— To nie jest nic złego, jeśli ci na niej nie zależało. Ja swoje najsłabsze, umierające dziecko wyrzuciłam poza schronienie. Niektórzy po prostu nie powinni żyć.
Bura poczuła, jak po jej kręgosłupie przechodzi dreszcz. Położyła po sobie uszy. To co powiedziała Kostrzewa… było okrutne. Bezlitosne. Ale i logiczne.
Tak działał świat.
Córka Szakal skinęła głową.
Nie było miejsca dla słabych.
Ona była słaba... a nie chciała taka być.
Nie chciała być jak ten kociak, wyrzucony na śmietnik przez własną matkę.
— Cz-czy... czy s-są-sądzisz, że m-moj-oja m-m-ma-mat-matka też p-po-powi-powinna b-b-by-była m-m-mni-mnie...? – spytała, nie mając odwagi by dokończyć wypowiedź. Chciała jednak wiedzieć.
Ostra Kostrzewa podniosła wyżej podbródek, następnie marszcząc brwi.
— Tak — obwieściła bez najmniejszych skrupułów, jakby co najmniej mówiła kotce, co jadła dziś na śniadanie. Jutrzenka… spodziewała się takiej odpowiedzi. — Ale tego nie zrobiła. I to był jej błąd. Bo widzisz, Jutrzenko, że gdy rodzi się słabe kocię, pozwolenie na jego życie ma konsekwencje: może zawstydzać rodzinę i być obciążeniem, ale może też... — przerwała, uśmiechając się beztrosko. — Natrafić na swojej drodze na kogoś, kto powie mu, że nie powinien pozwalać na traktowanie przez rodzinę jak wyrzutka. Wyzwoli w nim same plusy. Chciałabym być taką osobą, moja droga. Szakala Gwiazda to przywódczyni, ale jej życie nie stoi pod moimi łapami, nie reprezentuje mnie. Natomiast ty. Ty jesteś dla mnie wartością ważniejszą od lidera czy wszelkich wyższych ode mnie rangą kotów. Uczeń to ktoś, kto swoim zachowaniem deklaruje słabość lub siłę swojego mentora. Domyślasz się, do czego dążę? Gdy jesteś tak słaba, że twoja własna matka mogłaby cię zabić, twoim celem jest udowodnienie jej, że popełniła duży błąd, nie robiąc tego.
Jutrzenka słuchała z uwagą Ostrej Kostrzewy. Jej słowa mimo, że okrutne, nie owijające w cukierkową powłokę rzeczywistości, tak nie wywołały na Jutrzence większego negatywnego wrażenia. Była przyzwyczajona do tego typu słów. Do okrucieństwa. Zamiast tego… słowa Kostrzewy o tym, kim chciała dla niej być, o tym, jaką wartość w niej pokłada…
— D-d-dla mnie... j-już jesteś ta-taką osobą... je-jestem zd-zdecydowanie odważniejsza, dzięki twoim lekcjom... — stwierdziła, również uśmiechając się do kocicy — ci-cieszę się... że to właśnie ty jesteś moją mentorką.
Kostrzewa natychmiast wróciła do swej chłodnej postawy, bez krzty współczucia. Krytyczny wzrok na powrót zmierzył uczennicę swoim chłodnym batem. Nie rozczulała się nad kotką, a od razu przechodziła do konkretów.
— Jeśli zamierzasz wciąż pokazywać się w klanie, musisz nauczyć się reprezentować siebie swoją postawą. Nie garb się, unieś wysoko brodę, podnieść sztywno uszy do góry i chodź jak kot, a nie wybryk natury.
Kostrzewa miała rację. Jutrzenka wiedziała, że pewność siebie, albo chociaż nie kulenie się niczym zwierzyna osaczona przez drapieżnika, sprawiało, że koty mniej się kogoś czepiały. Uznawały, że atakowanie słownie czy siłowo kogoś, kto ma jakieś poczucie własnej wartości i nie boi się własnego cienia, nie zawsze im się opłaci. Jutrzenka postarała się wykonać polecenie starszej, na tyle, na ile była w stanie. Uniosła nieco łebek, ciut brodę, przez co niekomfortowo spojrzała prosto w oczy Kostrzewie, ale nie zmieniła pozycji, bo wiedziała, czego mentorka oczekuje. Nieco podniosła uszy. Starsza otaksowała ją spojrzeniem, po czym mruknęła coś pod nosem. Skinęła głową.
— Wciąż wyglądasz żałośnie, ale jest lepiej. I, na litość, przestań jąkać się co drugie słowo. To, że ogarnia cię strach nie znaczy, że nie potrafisz mówić.
Skinęła od razu głową twierdząco. Następnie Ostra Kostrzewa odwróciła się na pięcie, po czym ruszyła przed siebie.
Ona… nie powiedziała, że było tragicznie.
Jutrzenka ruszyła za starszą, starając się nie wracać pozycją do normalnego stanu.
***
*dłuższy już czas po śmierci Zmierzchu, a także po urodzeniu dzieci Ważki, lato, przed zgro*
Od śmierci Zmierzchu… nastąpiło coś, czego Jutrzenka chyba nawet w najśmielszych snach by nie doświadczyła.Świt… Świt wyglądała na smutną. Przyłamaną. Oko burej obserwatorki szybko wyłapało tę zmianę. Jej zawsze twarda siostra… teraz była smutna? Nawet mimo tego, jak mocno złota była zżyta z najmłodszą z sióstr, dziko pręgowana nie sądziła, że jej smutek tak długo się utrzyma.
Do tego jeszcze jedna, znacznie bardziej dla Jutrzenki szokująca i niespodziewana zmiana.
Świtająca Łapa…
Przestała się na niej wyżywać.
Pierwszy raz doświadczała tak długiej przerwy w docinkach od siostry. Od jak dawna nie usłyszała żadnego niemiłego słowa z jej pyska? Nawet nie wiedziała. Nie miała bladego pojęcia. Ale od dawna.
I to domino reakcji łańcuchowej po śmierci Zmierzchu…
Ją zadowalało.
Siostra nigdy nie była do niej miła. Tak jak Świt docinała jej, posuwając się nawet do przemocy fizycznej. Jej śmierć nie przyniosła Jutrzenkowej Łapie smutku. Za to… ulgę, i przynajmniej tymczasową wolność od raniących słów najstarszej z sióstr. A do tego, odkąd ta się na niej nie wyżywała, głosik w głowie Jutrzenki… no dalej był, ale już był cichszy, z czasem nieco przygasł. I to też bura zauważyła.
Czy więc cieszyła się ze śmierci Zmierzchowej Łapy, widząc, w jaką stronę sprawy poszły w jej wyniku?
Tak.
I nawet sama przed sobą to w myślach była w stanie przyznać.
Przeszła w cieniu obozu, starając się nie rzucać w oczy, po czym wkroczyła do legowiska uczniów ze zwierzyną w pysku. Oczywiście, nie upolowaną przez nią – wzięła ją ze stosu, bo musiała przecież coś jeść.
Wtedy właśnie dostrzegła, że nie była tam sama. W siedzibie terminatorów znajdowała się już Świt, o dziwo, bo zazwyczaj wracała z treningów bardzo późno. Znacznie później niż Jutrzenka.
Bura starała się jednak nie okazać tego, jak bardzo obecność złotej popsuła jej jak dotąd nawet w miarę dobry humor. Starała się podążać naukami Kostrzewy. Okazać jak najmniej strachu. Dlatego też tylko położyła po sobie lekko uszy i przeszła obok siostry bez słowa.
<Świtająca Łapo?>
[1812 słów]
[Przyznano 36%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz