BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

31 marca 2020

Od Psiej Łapy

Ostatniej nocy Piesek wyspał się za wszystkie czasy wiedząc, że to jego ostatnia noc w tym legowisku, a może i w życiu. Wiedział do czego zdolny jest Lisia Gwiazda, mógł go nawet zabić! Starał się nie drżeć ze strachu, gdy szedł na patrol wraz z Mglistą Ścieżką, Niebiańskim Lotem i Zachodzącym Promykiem. Spędził trochę czasu z Pójdźkową Łapą, a potem zapolował za dwóch, przyniósł do obozu cztery piszczki gotowe do jedzenia! Był z siebie dumny, a widząc jak zachodzące słońce barwi niebo na różne kolory położył się do legowiska. Zmrużył oczy i udawał, że zasnął. Musiał udawać. Nie mógł teraz zasnąć! Wszystkie jego plany nie mogły pójść na marne! W końcu oddechy wojowników uspokoiły się, otworzył oczy szybko podnosząc się na łapy. Podszedł do jego siostrzyczki, położył jej pod łapy piórko i kamyk, które ostatnio znalazł, miał nadzieję, że dowie się, że to od niego.
— Do zobaczenia Pójdźko. — miauknął cichutko. — Kiedyś się spotkamy, obiecuję.
Wyszedł z legowiska uczniów rozglądając się po śpiącym obozie. Czy na pewno chciał odchodzić? Czy na pewno chciał zostawić swój klan, w którym przyszedł na świat? Wtedy pomyślał sobie o tym, że być może znajdzie swoje miejsce na ziemi po tej ucieczce, miał nadzieję, że zostanie samotnikiem okaże się tym co pokocha. Może znajdzie kiedyś towarzysza albo przypląta się do jakiś dwunogów? Spojrzał w niebo pełne gwiazd. Czy mama, ciocia i wujek będą z niego dumni? A może chcieliby, by został w klanie? Starając się o tym nie myśleć wstał kierując się w stronę legowiska rudego lidera Klanu Klifu. Wszedł przed miejscem, gdzie aktualnie przebywał Lisia Gwiazda starając się być cicho.
— Mogę wejść? — zadał pytanie wysuwając lekko pazury.
Odpowiedział mu głos lidera. Mógł wejść. Wszedł do środka przymykając lekko oczy.
— Odchodzę... — zaczął cynamonowy patrząc się prosto w ślepia rudego. — Odchodzę z klanu. To nie jest moje miejsce. Nie dam rady dłużej tutaj zostać. Zostanę samotnikiem.
Myślał, że oczy syna Konwaliowej Rzeki wypełni wściekłość, ale nie zobaczył w nich nic, tak jakby ktoś pozbawił go emocji. Ok, teraz Psia Łapa był pewny, że nie chce zostać w Klanie Klifu.
— To idź. — Powiedział mu Lisia Gwiazda. — I nie wracaj. — dodał głosem, który sprawił, że futro na grzbiecie ucznia zjeżyło się. — Nigdy nie wracaj.
Dawny członek Klanu Klifu wyszedł z legowiska spokojnym krokiem starając się pokazać, że jest zdecydowany. Zaraz po opuszczenia tego okropnego miejsca obejrzał się za siebie. Nikt jeszcze go nie zaatakował, ale i tak puścił się biegiem przed siebie. Biegł, aż doszedł do lasu. Tam zwolnił kierując się w stronę grobu matki. Przysiadł przy nim.
— Mamo mam nadzieję, że podjąłem dobrą decyzję. — powiedział kocur patrząc się w miejsce, gdzie Pójdźka jakiś czas temu położyła drobny kwiatuszek. — Nie gniewaj się na mnie proszę.
Cętkowany wstał i ruszył przed siebie. Doszedł, aż do farmy, od której skręcił w lewo idąc powoli. Poduszki łap lekko go polały, na dodatek czuł się, jakby pod powiekami miał piasek. Słońce powoli wstawało sprawiając, że gwiazdy znikały jedna po drugiej. Nie minęła chwila, a doszedł do miejsca, w którym aktualnie mógł się zatrzymać. Większy kawałek od farmy i kawałek od granicy z jego byłym klanem. Zwinął się w kłębek w jakimś dość małym zagłębieniu i zasnął. W nocy nie śniło mu się nic, a pod wieczór wstał wypoczęty i co najważniejsze, szczęśliwy.

Od Konopii CD. Bazylii

*jeszcze czasy przed zimowe*

Wyskoczyła wesoło z kociarni, a zaraz za nią siostra. Pomimo pierwszych chłodów w obozie nadal tętniło życie, a zielonkawy mech ocieplał wizerunek niewielkiej wysepki. Kotki zaczęły się pilnie rozglądać za odpowiednim skarbem. Wiadomo, nie mogło to być byle co. Podarunek dla mamy musiał być idealny w każdym celu. Trzymając nosek blisko ziemi, węszyły po obozowisku. 
— Mam — zawołała wesoło Ostróżka, dumnie unosząc ogonek. 
Konopia pędem ruszyła w jej stronę. W ciągu paru uderzeń serca znalazła się przy koteczce. Ta z dumą pokazała na śliczny kamyczek. Jego brzegi wygładzone najprawdopodobniej przez rzekę sprawiały, że był prawie okrągły, a jego szarawa barwa przywodziła na myśl futerko mamusi. Szylkretka poklepała siostrę po rudo-liliowym łebku. 
— Dobra robota — pochwaliła ją z uśmiechem. — Ale przepadało się coś jeszcze, nie uważasz? — zapytała rozglądając się po obozie. 
Ze smutkiem stwierdziła, że oprócz kamyczków, gałązek i mchu niewiele tu było skarbów. Konopia westchnęła zmartwiona. Prezent dla mamy miał być idealny, a nie było w czym za bardzo przebierać.
— Na pewno coś znajdziemy — miauknęła optymistycznie Ostróżka.  
Konopia podniosła łebek, chwytając się słów siostry. Tak, na pewno coś znajdą.
W końcu kto inny jak nie one znajdzie najwspanialszy skarb?
— Dobra — miauknęła stanowczo Konopia. — Ja poszukam koło legowiska medyczki, a ty koło tamtego głazu — zarządziła. 
Ostróżka kiwnęła łebkiem i skierowała swe puszyste łapki w stronę wyznaczonego rejonu. Szylkretka też nie zwlekała. W parę uderzeń serca znalazła się przy legowisku mamusi i Pszczółki. Pilnie zaczęła przeczesywać teren. 
— Co tutaj robisz maluchu? — zapytała starsza medyczka, zauważywszy kociaka. 
Konopia oderwała na chwilę łeb od gruntu. 
— Szukam skarbu, nie wtrącaj się — miauknęła nieco za ostro. 
Znów rozpoczęła poszukiwania, ale cichy śmiech przerwał jej tą czynność. 
— Czego? — syknęła zniecierpliwiona. 
Nie kryła się z tym, że nie przepadała za bardzo za kotką, która non stop kradła jej mamę. 
— Jak chcesz może coś tutaj znajdziesz — mruknęła tajemniczo, schodząc jej z drogi. 
Koteczka pierw niechętnie skierowała łapy do środka. 
— Woow — wyrwało jej się z pyszczka.
Tyle pięknych kwiatów i listów nie widziała jeszcze nigdy w życiu. Z szeroko otwartą mordką, przyglądała się temu wszystkiemu. 
— Mogę tego? — zapytała wskazując na białego kwiatka. 
Biało-kremowa uśmiechnęła się. 
— Jasne — odpowiedziała pogodnie. — To rumianek, akurat mam nadmiar, więc możesz wziąć.
Konopia podskoczyła z radości i chwyciła ząbkami roślinkę. Szybkim krokiem udała się do wyjścia, gdzie wymamrotała ciche dziękuję i popędziła w stronę Ostróżki. 
— Mlam, mlam tio —  zawołała, ale przez kwiatka w pysku trudno było ją zrozumieć. 
Na szczęście siostra załapała o co jej chodzi. Podbiegła po kamyczek i razem udały się do kociarni. 
— Mamo, mamo — zawołała Ostróżka na wejściu. 
Bazylia uniosła pysk leniwie. Jej niebieskie ślipia zdawały się nadal zaspane. Prawdopodobnie ucięła sobie krótką drzemkę, czekając na córki. 
— Tam ta ram — miauknęły razem, przysuwając do pyska mamy skarby. 
Kotka spojrzała na zdobyte przez kociaki podarunki. 
— Bardzo ładne — mruknęła z dumą. 
Konopia uśmiechnęła się wesoło. Uwielbiała, gdy mama była z niej dumna.
— Kamyczek oznacza kolor twojego futerka — wyjaśniła Ostróżka, szturchając zamyśloną siostrę.
Wyrwana z chwilowego zamyślenia mruknęła.
— A... a kwiatuszek, bo jest taki ładny jak ty — dodała Konopia, szczerząc się. — To co opowiesz nam teraz historię? 

<Bazylio?>

Od Pójdźkowej Łapy

Nie potrafiła tak dłużej.
Przez chwilę wydawało jej się, że dla swojego braciszka będzie w stanie się uśmiechać. Że żeby się nie martwił, będzie wstawać co wschód słońca, iść do stosu ze zwierzyną i bez obrzydzenia jeść wziętą stamtąd piszczkę. Że później pójdzie na trening i tym razem nie będzie musiała walczyć o każdy oddech z poczuciem, że jej serce za chwilę wyskoczy z piersi, a ona utopi się w morzu krwii, umrze pochłonięta przez koszmarne obrazy.
Nie potrafiła. Nawet tego nie była w stanie dla niego zrobić. Za każdy sztuczny uśmiech musiała płacić. Emocje, którym nie dawała upustu, przepełniały się w niej, wylewając ze łzami. Siedziała i patrzyła w nocne niebo, łudząc się, że zauważy na nim mamusię. I nic takiego jak dotąd się nie stało.
Ostatnio nie sypiała dobrze. Dopóki zasypiała dopiero, gdy zmęczone od patrzenia w gwiazdy ślepia same się zamknęły, robiąc miejsce rozgrywającym się pod powiekami koszmarom, nie dziwiło jej to. Ale gdy, widząc jej ciągłe zmęczenie, Lwia Grzywa przyniósł jej od medyka ziarenko maku i jej niespokojny sen zmienił się w zapadnięcie w pustej nieświadomości aż do rana, a ona budziła się równie zmęczona jak wtedy, gdy się kładła, po prostu zaczęła mieć dosyć. Chciała zasnąć, pogrążyć się w marzeniach, jak to działo się wcześniej, zanim… Wzdrygnęła się. Czasami marzyła tylko o tym, żeby zamknąć ślepia i… i… i już ich nie otworzyć.
Gubiła się. Nic nie było takie jak dawniej, wszystko nagle stało się skomplikowane, a ona czołgała się w ciemności, nie wiedząc nawet, dokąd zmierza. Chciała być dobrą siostrą, chciała żeby Piesek częściej się do niej uśmiechał, żeby nie kopał przez sen. Chciała, żeby klan był z niej dumny.
     Po prostu pobiegła przed siebie, potykając na każdej nierówności. Widok zasłaniały jej łzy, moczące cynamonowe futro. Szlochała, nie przejmując się, że ktoś może usłyszeć. Tutaj była sama. (Zresztą, nie tylko tutaj. Teraz już zawsze. Nigdy.)
Nie wiedziała, jak znalazła się nad rzeką. Ani jak to się stało, że akurat był tam Wilcze Serce. Gdy dusiła się, próbując złapać kolejny oddech, zauważyła, że przytula się do jego czarnego futra.
- M-mam usi-a… - wydukała, zanim płacz znowu zamknął jej usta. - M-am-usia…
Tama pękła i wszystkie tłumione w niej emocje z impetem wylały się na zewnątrz. Słyszała tylko dudnienie krwi w swoich uszach. Obrazy, dręczące ją w koszmarach obrazy, wracały, tańcząc przed jej oczami.
Kocur mruczał uspokajająco, delikatnie gładząc ją po łebku.
- M-amusia n-nie żyje - wyjąkała w końcu i rozpłakała się na dobre.

Od Pójdźkowej Łapy CD. Psiej Łapy

- Mama na pewno jest w lepszym świecie.
Uniosła zapłakane ślepia i z uwagą spojrzała na brata. Uśmiechał się. Mimo wszystko potrafił się do niej uśmiechać.
Z przerażeniem uświadomiła sobie, że go zawiodła. Widziała, jak próbuje nie płakać, czuła jak jest zły na siebie, gdy ona to robiła. Mimo tego wszystkiego, co się stało…
A ona zupełnie o nim zapomniała. W momencie, w którym była mu najbardziej potrzebna, ona po prostu zniknęła, zostawiając go samego. Powinna… powinna być przy nim, powinna przytulać się do niego za każdym razem, gdy samotność da mu się we znaki, gdy puste legowisko będzie go przerażało dokładnie tak, jak ją.
Przecież oprócz niej nie miał już nikogo.
Zacisnęła powieki, obiecując sobie, że już nie będzie płakać. Rozczarowała go. Nigdy nie powinna była go zostawiać, nigdy, nigdy, nigdy, nigdy! Była najgorszą siostrą, jaką mógł mieć. Nie zasługiwała na takiego braciszka.
Zrobiło jej się słabo. Zamrugała gwałtownie, uświadamiając sobie, że do Piesek do niej mówił.
- ...to spotkamy ciocię Zimorodkową Pieśń, wujka Żurawinowe Bagno, przyrodnią siostrę Jarzębinowy Strumień i mamę?
Milczała, próbując zrozumieć, o czym jej braciszek mówił. Znowu go zawodziła, znowu!
- Wiesz, w Klanie Gwiazdy? - dodał, jakby widząc jej zmieszanie.
Pokiwała głową, po chwili dodając cicho:
- Na pewno.
Zupełnie zapomniała… Wilcze Serce mówił, że jeśli umiera wielki wojownik, na niebie pojawia się nowa gwiazda, a czasami cały gwiazdozbiór, który dumni potomkowie nazywają później jego imieniem. Skoro… skoro mamusia była wielką wojowniczką, czy ona też znalazła się na niebie?
Odruchowo spojrzała w górę, ale jasne niebo ledwo wyglądało spomiędzy drzew.
Nawet jeśli teraz jej nie widać, to na pewno gdzieś tam była… Musiała. I Pójdźka ją odnajdzie, choćby nie wiadomo co.
- Myślisz, że nas widzi? - spytała braciszka.
- Na pewno. - Uśmiechnął się. - I cieszy się, że tu jesteśmy.
Cynamonowa ostatni raz przyłożyła policzek do zimnej ziemi i spojrzała na uschnięty kwiatek.
- Wracajmy - miauknęła cicho, drżąc z zimna. Dopiero teraz, gdy emocje opadły, jej ciałkiem wstrząsnął dreszcz.

- Mamusiu, gdzie jesteś? - miauknęła rozpaczliwie, wodząc wielkimi oczami, w których odbijały się gwiazdy, po nocnym niebie. - Nie widzę cię. Nie zostawiaj mnie, proszę - po jej policzkach pociekły łzy.
Siedziała w wejściu legowiska, trzęsąc się z zimna i płacząc za mamą.


<Piesku?>

Od Bociana CD. Ostróżki

— W takim razie wygrywa ten, który pierwszy dotrze do legowiska wojowników! — odparła wesoło Ostróżka, zaczynając pędzić w kierunku wyjścia ze żłobka, po chwili oglądając się za białym.
Bocian zastrzygł uszami. Ona mówiła poważnie? Jakoś trudno było mu uwierzyć, że zwyczajne szyszki mogą pomóc wygrać wyścig. Przecież mama mówiła, że spadały z drzew, a skoro tak, były jedynie zwyczajnym darem natury.
— Cykasz się?
Syn Chmurki wywrócił oczami. Uznał, że co mu szkodzi pokazać koteczce, że może z nią wygrać nawet bez pomocy szyszek. Napiął mięśnie, przygotowując się do długiego susa. Po kilku uderzeniach serca już biegł za koleżanką ze żłobka, wyciągając przed siebie pulchne jeszcze łapki. Miał taki problem, że urodził się właściwie kilkanaście wschodów słońca temu. Nie znał jeszcze dobrze obozu, nie mówiąc już o byciu szybszym od o kilka księżyców starszego kociaka. Wybiegając na światło dzienne, Bocian musiał zmrużył oczy. Wydobyć z siebie cichutkie "wow", oczarowany wszystkim, co znajdowało się na zewnątrz. Dotąd widział jedynie skrawek życia w obozie, wyglądając z ciepłego wnętrza kociarni. Młodzik kontem oka dostrzegł powracający patrol wojowników.
— Przegrasz, lisi bobku! — mruknął za Ostróżką, gnając ile miał sił w łapkach.
Musiał nadrobić swoje chwilowe opóźnienie. Na jego szczęście - albo nieszczęście - śnieg skutecznie utrudniał bieg, przez co siostra Konopi nie dotarła jeszcze do ich celu. Koteczka prowadziła, a w jej oczach iskrzyła radość i może trochę dumy.
Machnął ze zirytowaniem ogonkiem. Nie mógł przegrać z kotką! Przyspieszył, chociaż łapki odmawiały mu posłuszeństwa, a oddech przyspieszył ze zmęczenia. Chłodny wiatr musnął futerko na jego pyszczku. Z trudnością poruszał się po białym, zimnym puchu. Jeszcze bardziej nie lubił Pory Nagich Drzew. Prawie się potknął, w ostatniej chwili zachowując równowagę. Dzięki czujności kocurka, zorientował się, że Ostróżka dobiegła już do legowiska wojowników i teraz spoglądała w jego stronę oczekująco. Mruknął coś pod nosem. Gorycz porażki zalała kocurka od czubka nosa, po koniuszek ogona. Wreszcie dobiegł. Zatrzymawszy się, od razu usiadł, nie pokazując, że taki ruch był dla niego zbyt duży. Otoczył łapki ogonem, unosząc z wyższością łebek.
— Mówiłam! Dopóki nie uwierzysz nie wygrasz. — miauknęła córka Bazylii. — Już wierzysz w potęgę najwspanialszych?
Skrzywił się.
— Co mi szkodzi. - wzruszył ramionami.
Koteczka wydała z siebie podekscytowany pisk, który przemilczał, jedynie ruchem pyska zachęcając ją, żeby zmienili miejsce. Wiedziony bardziej czujnością, niż ciekawością, wszedł do legowiska wojowników. Rozejrzał się po wnętrzu, gdzie było mniej cieplej niż w żłobku, było też jaśniej, natomiast mchy wydawały się niewymieniane od dłuższego czasu.  Poczekał, aż Ostróżka wślizgnie się za nim.
— To może opowiesz mi więcej o tych szyszkach, mysi bobku? — mruknął, zaczynając pomału badać nowe miejsce.

<Ostróżko?>

Od Psiej Łapy

 przed śmiercią Sroczego Żaru
Dzisiaj miał polować. Lubił polowanie, ale polowanie z Bluszczowym Porankiem? O nie, nie! To było coś zupełnie innego! Gdy polował z jakimś innym kotem albo na patrolu nikt nie powtarzał mu po raz kolejny i kolejny tych samych zasad! "Skradaj się cicho!" albo "Brzuch bliżej ziemi!" słyszał nawet w snach! Po raz kolejny miał ochotę wykrzyczeć w pysk rudemu liderowi, że nie potrafi dobierać mentorów. Pójdźkowa Łapa dostała Lwią Grzywę, w miarę normalnego kocura, a drugi, ale starszy uczeń Tęczową Zatoczkę, także w miarę normalnego kota. Tylko on musiał dostać swojego głupiego przyrodniego brata! Słyszał kiedyś, że rodzina nie może szkolić się nawzajem, tak by uczeń nie miał łatwiej, ale na ile to była prawda nie wiedział. Wyszedł za cętkowanym z obozu Klanu Klifu sycząc cicho na siebie, mentora i właściwie to wszystko dookoła. Wkrótce doszli na miejsce, w którym mieli polować.
— Przypomnij mi technikę polowania na ptaki i myszy. — mruknął wojownik w stronę swojego drugiego ucznia. Wcześniej arlekin uczył już Kasztanową Łapę, który stał się Kasztanową Łuską.
— Gdy ptak zaczyna odlatywać skaczemy za nim, zawsze jest szansa, że go upolujemy, do tego momentu wszystko tak jak zawsze. — odpowiedział wyraźnie znudzony cynamonowy. — Na myszy polujemy jak najciszej.
Syn Zlepionej Łapy kiwnął głową.
— Zapolujesz, a ja będę ci obserwował. — powiedział starszy z dwójki kocurów.
Tak więc Psia Łapa zaczął polować. Wkrótce wracał do obozu wraz z Bluszczowym Porankiem z trzema myszami.

Od Konopii CD. Ostróżki

Koteczka pośpiesznie zajęła miejsce obok siostry. Dumnie wypięła pierś podobnie jak Ostróżka. 
—  Witam szanowne liderki —  rozległ się zawadiacki głos. 
Obydwie koteczki szybko zwróciły łebki w jego stronę. Rudy kocur przyglądał im się z zaciekawieniem. Jego oklapnięte uszka wyróżniały się z tłumy podobnie jak niezbyt wysoka sylwetka. Zielone ślipia z zaciekawieniem przyglądały się im jakby próbowały wyświdrować z ich odpowiedzi na męczące go pytania. 
— Ktoś ty? —  odpowiedziała mu Konopia, mierząc go ostrym wzrokiem. 
Jednakże na kocięcej mordce nie wyglądał on tak poważnie jakby chciała. Kocur już odtworzył pysk, by odpowiedzieć kociakowi, lecz Ostróżka zabrała głos. 
— Królowe nie liderki —  poprawiła go siostra, równie karcąc spojrzeniem. — Musisz znać różnicę. 
Konopia przyglądała się jej z ukrytym zachwytem. Puchata koteczka przypominała prawdziwą liderkę, gdy przybierała taki wyraz mordki. Jedynie lekko drgające kąciki pyska, które zdradzały jej wewnętrzną ekscytacje, psuły efekt. Na pysku Łasicy pojawiło się udawane zakłopotanie. 
—  Ah, wybaczcie wszechmocne władczynie — miauknął, kłaniając się przed nimi nisko. —  Mam nadzieję, że wybaczycie mi to bluźnierstwo. 
Konopii spodobała się od razu ta postawa. Uśmiechnęła się zadowolona i spojrzała na siostrę. 
—  No nie wiem, nie wiem —  zaczęła. —  Jak myślisz Ostróżko?
Ta zamyśliła się na chwilę. Zielone ślipia koteczki spoglądały, a to na rudego wojownika, a to na szyszki. 
—  Czyn ten jest zbyt haniebny, by rozgrzeszenie nasze uzyskać... —  stwierdziła kotka, zerkając na kocura z ukosa.
Konopia zaczęła się zastanawiać skąd ta podsłuchała takie słownictwo, lecz na czas wymierzenia wyroku trzymała dziób na kłódkę. 
 — Musi zostać ukarany  — padł w końcu osąd.
Ogon Konopii aż zadrżał z ekscytacji. 
Czyżby siostra miała na myśli to samo co ona?
— Racja —  zgodziła się od razu Konopia, zeskakując z kamienia. 
Szybkim ruchem znalazła się tuż przy symbolu ich świętości i chwyciła go w łapkę. 
—  Uszyszkować go! — krzyknęła i rzuciła szyszką w zdezorientowanego kocura.
Ten sprawnie uniknął ataku, lecz po chwili kolejne szyszki zostały w niego wycelowane. 

<Ostróżko? wykończmy tatusia za mamę> 

Od Konopii CD. Bociana

— Wychodzę. — przeszedł jeszcze kilka kroków do wyjścia z kociarni. Bił się kilka uderzeń serca z myślami, zanim westchnął. — Możesz iść ze mną. No chyba, że się boisz!
— Pf — mruknęła koteczka, unosząc dumnie ogon. — Ja się niczego nie boję — odparła dumnie, ruszając za nim.
Chłodny wiatr przywitał kociaki, które wyruszyły na przygodę. Śnieg przejął już większość obozu, czyniąc go całkowicie przykrytym białą powłoką. Bocian i Konopia zaczęli rozglądać się za czymś ciekawym do porobienia. Koteczka chciała udowodnić temu przemądrzałemu smarkowi, że nie jest od niego ani o cal gorsza. Bacznie obserwując otoczenie, myślała nad jakimś wyzwaniem. Jej oczom ukazał się nie za wielki pieniek, który aż się prosił, by zatopić w nim pazury. 
— Może przekonamy się kto jest lepszy? — rzuciła wyzwanie, wskazując łapką na wystający z ziemi pal. 
Jednakże w zielonych ślipiach kocurka nie pojawiła się chęć rywalizacji jak myślała. 
— Takie zawody są dla lisich bobków — stwierdził, odwracając znużony wzrok. 
Szylkretka oburzyła się. Sam na nic nie wpadł, a jeszcze obrażał jej pomysły. 
— Ah tak panie mądralo, a może ty coś zaproponujesz, co? — syknęła, a jej kita niespokojnie się poruszyła. 
Nie umknęło to uwadze młodszemu. 
— Aż tak nie możesz się doczekać upokorzenia? — zapytał, mierząc koteczkę wzrokiem. 
Konopia naburmuszyła się. Nie rozumiała czemu biały zgrywa takiego super fajnego, skoro nawet nikogo nie lubił. Kompletnie nie ogarniała jego osoby. Był taki głupi. Nawet bardziej niż Czapla i Pająk razem wzięci. 
— Jeśli chcesz mnie zanudzić na śmierć to świetnie ci to idzie — mruknęła, odwracając się tyłem do niego. 

<Bocianie? wiem, że gniotowo, ale jeszcze nie do końca umiem w jego charakter xd>


Od Psiej Łapy

Psia Łapa siedział sam w legowisku uczniów. Miętowa Łapa i Pójdźkowa Łapa wyszli na trening, a on swojego jeszcze nie zaczął. Czekał tylko, aż mianowane zostanie więcej kotów, by nie musiał siedzieć sam. Otworzył pysk, by zaczerpnąć głęboki oddech. Wyobraził sobie, że na posłaniu obok niego drzemie Pierzasta Łapa, a Kamienna Łapa nudzi się tak samo jak on.
— Cześć Kamienna Łapo. — miauknął tak cicho, by nikt nie usłyszał. — Co u ciebie?
Stwierdził, że w sumie to ojciec dwójki jego wymyślonych przyjaciół, także mógł niedawno zginąć. Ot tak, by nie był w tym sam. Jego wymyślony przyjaciół westchnął i spojrzał się smutnym, nieobecnym wzrokiem na swoją siostrę.
— Psia Łapo mój ojciec odszedł do Klanu Gwiazdy. — odpowiedział mu wytwór jego wyobraźni.
Cynamonowemu naprawdę zrobiło mu się żal jego przyjaciele od żłóbka, którego nikt poza nim nie mógł zobaczyć.
— Moja kochana mama, Sroczy Żar też odeszła! — zawołał teraz głośniej po czym szybko zwinął się w kłębek udając, że śpi. Nikt nie wszedł do miejsca, w którym przebywał więc kontynuował rozmowę z Kamienną Łapę.
— Współczuje ci. — mruknął kocur uśmiechając się lekko. — To ogromna strata dla klanu, tak dobra i waleczna wojowniczka, ogromna strata to też dla ciebie Psia Łapo.
Nagle Piesek usłyszał kroki więc szybko usiadł wyprostowany wpatrując się w wejście do legowiska i mając nadzieję, że kot ten nie słyszał jego rozmowy z samym sobą.
— Trening Psia Łapo. — miauknął w jego stronę Bluszczowy Poranek.

Od Psiej Łapy

 przed śmiercią Sroczego Żaru
Cynamonowy wymknął się z obozu śmiejąc się w myślach z tego jak wróci do obozu mając pełny pysk tłustej zwierzyny! Kilka następnych kroków trzymał się bliżej ziemi, by potem rzucić się biegiem do lasu. Wkrótce znalazł się w lesie dysząc. Na chwilę usiadł chcąc odpocząć przed polowaniem, które trochę potrwa. Słońce powoli znikało za horyzontem. Mógł nawet zostać tutaj w nocy, byleby rano, oczywiście ku zaskoczeniu wszystkich członków Klanu Klifu stos zwierzyny był bogatszy o kilka piszczek. Piszczek, które zjedzą wojownicy i uczniowie zaraz przed treningiem, patrolem, polowaniem myśląc sobie o tym kto upolował tak wspaniałą zwierzynę... Marzenia. Psia Łapa sam nigdy nie zastanawiał się nad tym kto upolował jego obiad, a inne koty miały się zastanawiać? No cóż. Nie zapowiada się na to, by cętkowany miał się zmienić, a dopóki się nie zmieni będzie trzeba go znieść. Wciągnął do płuc zimowe powietrze mając tylko nadzieję, że nie spotka go nocny patrol. Wtedy wyczuł zapach myszy! Przypadł do ziemi przybierając pozycję łowiecką, której uczył go Bluszczowy Poranek i zbliżając się do źródła zapachu. Jego oczom ukazała się... Malutka i drobna mysz. Mimo wszystko skoczył na zwierzątko, które nie zdążyło uciec przed łapami ucznia. Skręcił jej kark, kostki chrupnęły, a on zakopał swoją zdobycz pod grubą warstwą śniegu i ziemi tak jak przypominał mu za każdym razem jego mentor. Syn Wilczego Serca znowu spróbował znaleźć zwierzątko, ale nie udało mu się to. Było zbyt zimno, więc odkopał mysz i wrócił do obozu uważając, by nikt go nie spotkał. Położył zwierzątko na stosie zwierzyny i rano wstał. Trzeba tylko wiedzieć, że rano był niezwykle zawiedziony, gdy nikt go nie pochwalił ani nikt nie powiedział mu, że mysz, którą upolował była smaczna. Skąd mieli to wiedzieć? Dobre pytanie.

30 marca 2020

Od Cyprysowej Szyszki CD. Gruszki (Gruszkowej Łapy)

 przed oddaniem kociąt Klanu Nocy, krótko po wojnie.
— Pasuje do ciebie. – mruknęła najbardziej łagodnym tonem na jaki było ją stać wojowniczka. – Ja jestem Cyprysowa Szyszka.
Czekoladowy kociak zamknął oczy i nie zareagował. Wyglądał, jakby zamienił się w kamienny posąg. Czarna szylkretka spojrzała na kociaka. Nazywał się Gruszka. Tyle póki co o nim wiedziała, no wiedziała jeszcze, że dawniej był kociakiem w Klanie Nocy. Może powinna się dowiedzieć jeszcze czegoś? A może przynieść mu zwierzynę? Nie wiedziała co powinna zrobić z kilku księżycowym kociakiem! Wpadła na dość dobry jej zdaniem pomysł! Najpierw opowie mu jakąś opowieść, a potem pocieszy go! Tak!
— Chcesz posłuchać opowieści? — zapytała się kociaka i nie czekając na odpowiedź zaczęła wymyślać co może się zdarzyć. — Dawno, dawno temu, jeszcze na starych terenach klanów bo jak pewnie wiesz wszystkie klany przeżyły nie tak dawno wędrówkę. Eee... — skończyła nagle calico zapominając co miała powiedzieć.
Polizała się po futerku i spojrzała jeszcze raz na swoją poranioną nogę, miała przynajmniej szczęście, bo po ranach nie zostanie jej blizna.
— Więc na tych terenach żyła dwójka... Nie. Trójka kotów. Nie byli oni rodziną tylko przyjaciółmi, którzy razem uciekli od dwunogów, tych przerażających istot chodzących na dwóch nogach. Nazywali się Róża, Stokrotka i Wrzos. Przeżywali razem niesamowite przygody! Raz na przykład Róża i Stokrotka oddaliły się od ich legowisk wpadając w środek bitwy między dwoma klanami. — powiedziała brązowooka wymyślając dalszy ciąg historii. — Bitwy między Klanem Klifu, a Klanem Nocy! Dwie kotki znalazły ranne koty i opatrzyły je. Niestety jeden z bardzo złych wojowników- — Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego co ona wyprawia! Mówiła właśnie kociakowi o bitwie między dwoma klanami! Kociakowi, który został zabrany właśnie podczas wojny.
Jeszcze raz polizała się po półdługim futrze.
— Zapomnij o tym. — mruknęła patrząc się na Gruszkę.

< Gruszko? >

Od Psiej Łapy CD. Pójdźkowej Łapy

Właśnie nakrzyczał na swoją siostrę! Jak mógł być, aż tak głupi? Chociaż hmmm, głupi to chyba nie jest dobre określenie. Zdecydowanie bardziej pasuje tutaj nieuważny!
— Pójdźko? — miauknął zaskoczony uczeń. — Przepraszam, nie wiedziałem, że to ty!
I się stało, Pójdźkowa Łapa rozpłakała się zdaniem cynamonowego, właśnie przez niego i o! Przez Lwią Grzywę! To na pewno on jej coś zrobił. Warknął i opuścił legowisko uczniów zostawiając tam szlochającą kotkę. Rozglądnął się po obozie, ale nigdzie nie zauważył wojownika więc wrócił do legowiska. Usiadł kawałek od cynamonowej kotki starając się nie zrobić tym razem nic tak głupiego.
— Przepraszam. — powiedział cicho patrząc się na swoje łapy, które nagle stały się bardzo ciekawe. Jego pomarańczowe oczy wkrótce zatrzymały się jego wysuwających i chowających się pazurach. — Naprawdę przepraszam. — mruknął smutno starając się, by w i jego oczach nie pojawiły się łzy. — Wybaczysz mi?
Patrząc się na kotkę zdał sobie sprawę, że to przez niego płacze. Poczuł się tak, jakby ktoś przejechał ostrym pazurem po jego sercu, a potem znowu i znowu. Pomarańczowe i prawie zawsze radosne oczy zaszły mu łzami, które zamazały mu na chwilę pole widzenia. Za chwilę przetarł oczy łapą pozbywając się łez. Wtedy wpadł na pomysł. Przyniesie Pójdźce zwierzynę! Na pewno się ucieszy.
— Za chwilę wrócę. — powiedział w jej stronę łamiącym się głosem i opuścił legowisko.
Pobiegł przez obóz do stosu zwierzyny i porwał z niego największą wiewiórkę. Rude stworzenie wyglądało na niedawno zabite przez co pewnie będzie smakowało jego siostrze! Dobiegł do legowiska uczniów i położył wiewiórkę pod łapy siostry.
— To dla ciebie. — miauknął starając się uśmiechnąć.

< Pójdźkowa Łapo? >

Od Psiej Łapy

Tego dnia postanowił odwiedzić Borówkowy Nos wraz z drobnym zwierzątkiem, które udało mu się upolować. Trudno było mu żyć po śmierci matki, ale zobaczenia nowo narodzonego kuzynostwa nie mógł odmówić! Ruszył do żłóbka starając się nie zobaczyć przypadkiem smutnej Pójdźkowej Łapy. Tak bardzo bolał go smutek jego jedynej siostry z miotu, którą bardzo kochał. Powoli wszedł do żłóbka i jego oczom ukazała się  czarno-biała bicolorka, przy której leżała trójka kociąt! Uśmiechnął się delikatnie i podszedł do karmicielki dając jej mysz.
— Witaj Borówkowy Nosie. — przywitał się swoim piskliwym głosem siadając. — To dla ciebie.
— Dzień dobry Psia Łapo. — miauknęła kotka liżąc swoje długie futro. Siostrzeniec Zimorodkowej Pieśni spojrzał na kociaki. Jeden do złudzenia przypominał jego zmarłego wujka, to samo liliowe futerko z ciemniejszym na grzbiecie, pręgami na łapach i głowie. O! Miał nawet biały na futrze!
— Ten kociak przypomina Żurawinowe Bagno. — powiedział uczeń zanim zdążył się opanować i pomyśleć o tym jak czuje się kotka po stracie partnera.
Pyszczek niebieskookiej posmutniał, a Psia Łapa dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego co powiedział. Następny kociak za to nie przypominał ani swojego ojca ani matki, był buro-biały z cętkami. Pominął go wzrokiem, aż doszedł do ostatniego kociaka. Niebieskie futerko z cętkami i białym...
— Sroczy Żar! — zawołał syn Wilczego Serca.
Bicolorka spojrzała na niego.
— Nie tak głośno, obudzisz kociaki. — Skarciła go była pieszczoszka jedząc drobne zwierzątko, które przyniósł jej syn Sroczego Żaru.
Psia Łapa nic nie powiedział i spojrzał na kociaki jeszcze raz. Może i on kiedyś doczeka się swojego potomstwa? Miał nadzieję! Na Pójdźkę nie miał co liczyć, a Wilcze Serce pewnie chciałby wnuki.

Od Psiej Łapy

przed śmiercią Sroczego Żaru
Otrząsnął się z mchu wstając na łapy. Kolejny dzień. Kolejny nudny dzień. Dzisiaj Berberysowa Bryza przydzieliła go do porannego patrolu wraz z Bluszczowym Porankiem, Miodową Chmurą i Węgorzowym Grzbietem. Zapowiadało się okropnie. Usiadł przed wejściem do legowiska uczniów oczekując, aż dołączy do niego, któryś z członków patrolu. Po krótkiej chwili z legowiska wojowników wyszedł Węgorzowy Grzbiet, a wkrótce wszystkie koty stały już gotowe do wyjścia. Psia Łapa nie skupiał się na trójce pozostałych kocurów. Wolał zająć się na tym co będzie robić, gdy wróci do obozu. Czy odwiedzi denerwującą starszą, by zmienić jej posłanie lub przynieść zwierzynę? A może będzie do końca dnia siedział w legowisku? Nie wiedział które było gorsze.
***
Wszedł do obozu za trójką kocurów od razu kierując się w stronę stosu zwierzyny. Był tak strasznie głodny! W połowie drogi do zwierzyny zatrzymał się widząc czarno-białego syna Lisiej Gwiazdy po prostu zawrócił szybko znikając w legowisku terminatorów. Woli chodzić głodny niż spotkać się z tym kotem. Chyba żaden kot z Klanu Klifu nie denerwował go tak bardzo jak Nocny! Usiadł na swoim posłaniu słysząc nieprzyjemny dźwięk, to jego brzuch domagał się posiłku. Ogarnął wzrokiem legowisko nie widząc nikogo oprócz niego. Czy stanie się coś złego, gdy jeszcze chwilę porozmawia ze swoimi wymyślonymi przyjaciółmi ze żłóbka?
— Pierzasta Łapo? — miauknął niepewnie. — Kamienna Łapo? — dodał po chwili.
Stwierdził, że młodsza z rodzeństwa, Piórko odpowiedziała mu, a jej brat poszedł spać po męczącym nocnym patrolu.
— Jestem głodny, ale nie mogę pójść nic zjeść, bo jest tam ten wredny dzieciak Lisiej Gwiazdy! — zawołał tak cicho, by nikt go nie usłyszał. — Wiesz, o którego mi chodzi prawda? Czarno-białe futro i brązowe oczy, z resztą one wszystkie mają brązowe oczy!

Od Psiej Łapy

Cynamonowy westchnął spoglądając przed siebie. Wylał najwięcej łez podczas swojego życia właśnie tego dnia. Dlaczego? Bo rodzicielka bicolora odeszła. Wciąż nie potrafił uwierzyć, że już nigdy z nią nie porozmawia, nie usłyszy jej głosu i nigdy jej nie zobaczy. Odeszła tak jak jego ciocia, Zimorodkowa Pieśń, szybko i niespodziewanie. Nie było nawet pożegnania. Po prostu zniknęła. Zamknął ślepia próbując zasnąć, ale nie był w stanie. Przekręcił się w legowisku. Przypomniał sobie zabawy z Piórkiem i Kamyczkiem, jego wymyślonymi przyjaciółmi podczas, gdy Pójdźka i Sroczy Żar spały, to jak niebieska wylizywała jego futerko i to jak zaprowadziła go na spotkanie z jego ojcem. Teraz wiedział co musiały przeżywać wszystkie koty tracące rodzinę. Liliowa Sadzawka, Płacząca, Martwy Cień, Żołędziowa Szypułka, Orzechowa Łupina, Kozia Nóżka. Tyle martwych ciał widział. Tyle kotów straciło życie od czasu, gdy przyszedł na świat. Uczeń próbując zasnąć zrozumiał, że nie panuje nad życiem i śmiercią, że przez jedno potknięcie łapy może odejść i już nigdy nie zapolować. Czy chciał być następny? Nie chciał. Nie chciał, na prawdę nie chciał zostać pochowany pod grubą warstwą ziemi w lesie. Poczuł, jakby każdy jego dzień był wyliczony, każdy krok tylko przyśpieszał go do śmierci. Czy powinien być wojownikiem, jeśli boi się odejść? Chwilę później już spał. Następnego poranka nie został nawet ślad tego, o czym myślał w nocy.

Od Psiej Łapy CD. Pójdźkowej Łapy

Psia Łapa wciąż nie mógł się pozbierać po śmierci Sroczego Żaru. Niebiesko-biała wojowniczka odeszła, a teraz pozostał po niej tylko grób, w którym spoczywało jej ciało i wspomnienia, które będą żyły na zawsze. Prawda? Wyszedł ją "odwiedzić" razem z Pójdźką. Następnie kotka zaczęła odkopywać stokrotkę, małego kwiatuszka, który zwiędnął. Co cynamonowemu wydawało się najgorsze zdecydował się jej pomóc przez co teraz bolały go łapy, ale wiedział jaka jest jego jedyna siostra i nawet ból łap wydawał mu się to lepszy od płaczu, którego tak bardzo nienawidził... Za każdym razem, gdy widział jak ktoś bliski jego sercu był smutny czuł się tak, jakby w serce wbijały mu się ostre i lodowate pazury. Cętkowana zobaczyła kwiat i zaczęła łkać szeptając coś tak cicho, że nie był w stanie rozróżnić słów. Już chwilę później siedzieli przy miejscu, gdzie leżało martwe ciało matki. Kocur nie mógł zrozumieć jak tak dobry i waleczny wojownik mógł teraz leżeć przykryty przez śnieg i ziemię śpiąc na wieki. Matka, która go wychowała nie mogła zobaczyć nawet jego mianowania na wojownika... Nie wiedział co powiedzieć, by brązowooka uczennica poczuła się lepiej, i by ta okropna cisza zniknęła.
— Mama na pewno jest w lepszym świecie. — powiedział syn Wilczego Serca posyłając swojej siostrze najbardziej szczery uśmiech na jaki było go stać w obecnej sytuacji. — Obserwuje nas z Srebrnej Skóry.
— Myślisz, że jak już... — zaczął cynamonowy spoglądając na swoją siostrzyczkę i szybko myśląc czy to co chce powiedzieć jest odpowiednie dla Pójdźkowej Łapy, która w każdej chwili mogła przecież się rozpłakać. — Że jak już odejdziemy to spotkamy ciocię Zimorodkową Pieśń, wujka Żurawinowe Bagno, przyrodnią siostrę Jarzębinowy Strumień i mamę? — zadał pytania wpatrując się w miejsce pochówku swojej rodzicielki i lekko przymykając oczy. — Wiesz, w Klanie Gwiazdy?

< Pójdźkowa Łapo? >

Od Chuderlawego Skowytu CD. Miedzianej Iskry

Ciepło kotki ogrzewało jego ciało. Już dawno nie poczuł takiego uczucia. Było dziwne. Jakby zjedzona dzisiaj mysz próbowała wydostać się mu z żołądka. Próbował się wyrwać, ale wtedy wariatka przytulała go jeszcze mocniej, potęgując dziwne uczucie.
— C-co ty robisz? — wydukał, nie mając pojęcia o co teraz jej chodzi.
Czemu nie chciała go puścić?
— Cii, wiem że tego potrzebujesz — wymruczała czuło kotka, kładąc łeb na jego barku.
Poczuł jak serce zaczęło mu bić szybciej.
Nie.
Mysz w brzuchu coraz mocniej szalała.
Nie potrzebował tego.
Oddech gwałtownie przyspieszył.
Nie chciał tego ani trochę. 
— Z-zostaw mnie! — wyrwał się z jej ucisku.
Poślizgnął się na mokrym śniegu i upadł. Chłód białego puchu objęła jego grzbiet. Zaskoczone oczy Miedzianej Iskry wpatrywały się w niego zaskoczone. Najwidoczniej nie rozumiała o co mu chodzi. On też. Patrzyli na siebie chwilę. Kotka postawiła niepewnie łapę w jego stronę. Liliowy obserwował ją uważnie. Dziwne uczucie powróciło. Zerwał się na łapy. Szybko strzepał śnieg z futra.
— Chuderlawy Skowycie? — zapytała głucho, spoglądając na niego niebieskimi ślipiami.
Wiedział, że musi odpowiedzieć. Lecz głos zdawał się być nieposłuszny. Zupełnie jakby coś utknęło mu w gardle.
— N-nic mi nie jest — mruknął w końcu, spuszczając spojrzenie.
Nie mógł na nią patrzeć.
— Na pewno? — zapytała, a jej w głosie wyczuł nutę zmartwienia.
Nie rozumiał nic z tego. Nic a nic.
— C-czemu? — wyrwało się mu.
Kotka zastrzygła uszami.
— Czemu się tak o mnie martwisz? — sam nie wiedział, po co ciągnął tę rozmowę.
Nie mógł pojąć, dlaczego to pytanie, krążące mu po głowie od zawsze, tak go nurtowało. Miedziana Iskra zdawała się być zaskoczona nim. On też nie mógł się nadziwić, że to powiedział w końcu na głos. Spojrzał jej w prosto w oczy.
Mysz znów zaczęła wariować.
— Psze... Chuderlawy Skowycie ja... — urwała na chwilę, starając się dobrać słowa.
Lecz on już jej nie słuchał. Szaleńczym pędem rzucił się w stronę swych terenów. Słyszał jak kotka za nim woła, ale nie mógł się zatrzymać. Biegł przed siebie.

* * *

Tej nocy nie mógł zasnąć. Szwendał się w tą i z powrotem, nie potrafiąc zrozumieć własnych uczuć. Te dziwne poczucie gdy tylko pomyślał o Miedzianej Iskrze nie dawało mu spokoju.
Co to było?
Sam nie wiedział.
— Nie możesz zasnąć? — padło pytanie. 
Odwrócił łeb w stronę jego właściciela. Orzechowe Futro stał skąpany w świetle księżyca. Na jego pysku tkwiło lekkie zamyślenie, lecz morskie oczy zdawały się być zmartwione. Chuderlawy Skowyt uniósł dumnie łeb. Nie upadł jeszcze tak nisko, by jakieś koty się o niego martwiły. 
— Pf — mruknął. — Po prostu niebo dziś jest ładne — dodał po chwili. 
Płowy kocur przekręcił łeb zaciekawiony i podszedł do niego. Przysiadł się do niego i spojrzał na malujące się na Srebrnej Skórce gwiazdy. 
— Faktycznie — miauknął pogodnie. — Wyjątkowo ładne.
Liliowy skinął łeb i przeniósł znów wzrok na niebo. 
— Podobno wierzycie, że wasi przodkowie tam są? — zagadał.
Płowy zwrócił łeb w jego stronę. W jego oczach malowało się lekkie rozbawienie. 
— Czyżby nasz dzielny pies chciał posłuchać o wierzeniach jakiś tam kotów? — mruknął, uśmiechając się delikatnie. 
Chuderlawy Skowyt naburmuszył się. 
— Jak nie chcesz mówić to nie mów — stwierdził skwaszony, kładąc uszy. 
Ciche parsknięcie przerwało ciszę nocną. 
— No nie dąsaj się tak — mruknął kocur, przysuwając się nieco bliżej niego. — Każdy dobry kot po śmierci dołącza do Klanu Gwiazdy i ze Srebrnej Skóry obserwuje poczynania swoich pobratymców. Podobno każda gwiazda na niebie jest jedną duszą wojownika albo medyka. Klan Gwiazdy zawsze czuwa nad kotami i zsyła przepowiednie w razie zagrożeń... — tłumaczył mu jak małemu szczeniakowi wojownik. 
Urwał na chwilę, widząc jak liliowy pilnie przygląda się niebu. 
— Każdy dobry kot... — powtórzył te słowa głucho. 
— Dokładnie — potwierdził Orzechowe Futro. — A w co wierzą psy? — zapytał nieoczekiwanie. 
Chuderlawy Skowyt oderwał wzrok od nieba i przeniósł go na płowego. Jego morskie ślipia spoglądały na niego z zaciekawieniem.
— Eee... — próbował sobie przypomnieć historie mamy. — Nasi przodkowie nie są na niebie — mruknął niepewnie, bojąc, że tamten wyśmieje jego wiarę. — Żyją wśród nas, lecz nie można ich wyczuć, ani zobaczyć. Biegają szczęśliwi całymi dniami, turlają się w błocie, a czasem kradną Dwunożnym kapcie — dodał z lekkim uśmiechem. 
Brwi płowego uniosły się zaciekawione. 
— Kapcie? — zapytał zdziwiony. 
— Dwunożni zakładają to na łapy, bo mają bardzo delikatne — wyjaśnił, przypominając sobie śmieszne kończyny ludzi. — I słone
Orzechowe Futro przekręcił łeb z niedowierzaniem. 
— Ta jasne — mruknął, pilnie obserwując reakcje liliowego. 
Chuderlawy Skowyt oburzył się lekko. 
Czy on właśnie sugerował mu, że zmyśla? 
— Naprawdę! — odparł dumnie. — Są słone jak... jak... 
— Łzy — mruknął płowy. 
— Tak, dokładnie — odparł liliowy. 
Kocur podszedł do niego i przyłożył łapę do jego pyska. 
— Chuderlawy Skowycie, czemu płaczesz? 

* * *

Kolejny chłodny poranek przywitał koty Klanu Burzy. No i też naszego psa. Chuderlawy Skowyt pośpiesznie opuścił legowisko wojowników. Nie chciał spotkać Orzechowego Futra. Po tym jak wczorajszej nocy uciekł, starał się unikać kocura. Zadawał mu zbyt dużo niewygodnych pytań. Chciał podejść do Mokrej Blizny, by jak najszybciej udać się na patrol, ale ujrzał tam płowe futro. Pośpiesznie skierował łapy w stronę legowiska medyka. Sam nie wiedział po co. Wszedł do legowiska medyków, lecz nikogo tam nie zastał. Lekko zmieszany udał się do starszyzny. Tam też nie było medyków. Jedynie Świetlisty Potok spała. Widząc, że większość kotów udała się już na patrol, podszedł do Mokrej Blizny. 
— Ja... ja pójdę na polowanie — ogłosił mu i nie czekając na słowa srebrnego, udał się do wyjścia z obozu.
Szedł przed siebie, próbując złapać jakiś trop. Jednak jego myśli ciągle go rozpraszały. Sam nie wiedział kiedy zawędrował na granicę z Klanem Wilka. 

<Miedziana Iskro?>

Od Brzoskwiniowej Łapy


Gdy Brzoskwiniowa Łapa została uczennicą, o dziwo okazało się, że świat poza wyspą się nie kończy. Zdążyła odwyknąć od licznych wędrówek z rodzicami i przyzwyczaić się do życia rybożernego klanu. Drobne płatki śniegu spadały z nieba, w międzyczasie odgrywając w powietrzu dziwaczny taniec. Wyglądały trochę jak białe ptaki. Jeden z nich przykrył swoimi piórami nos uczennicy, wywołując u niej przepełnione wstrętem skrzywienie. Od razu przywiódł na myśl mokry nos Śledziowego Futra, która to raz zetknęła się ze swoją uczennicą pyskami, wywołując u kremowej doprawdy niezapomniane wrażenia. Co jak co, ale ona należała jednak do istot ciepłolubnych.
Skoro mowa już o Śledziku… Szylkretowa mentorka vanki zapewne czaiła się gdzieś w pobliskich trzcinach, czekając na dogodną okazję do ataku. A na czym miał ów atak polegać? Cóż, zapewne na wyjściu z ukrycia i ochrzanieniu Brzoskwiniowej Łapy, że źle poluje na ryby. Ups…
Przycupnęła nad brzegiem rzeki. Śledziowe Futro chyba miała nie po kolei w głowie, jeśli myślała, że w tak chłodny dzień Brzoskwinka będzie chciała moczyć swoje puchate futro. Zamiast tego młoda uczennica wyciągnęła łapę i pacnęła delikatnie oblodzoną taflę wody. Ciecz zafalowała, zniekształcając odbicie uczennicy. Cichy śmiech, lekkie poruszenie wąsów. Tęskniła za takimi beztroskimi chwilami. Nie, że w Klanie Nocy było źle. Zdążyła już przyzwyczaić się do nowego miejsca zamieszkania i nawet je polubić. Po prostu to nie dorastało nawet do pięt licznym wędrówkom, podziwianiom i nazywaniom nowych, nieodkrytych wcześniej miejsc razem z najbliższymi… Poczuła ukłucie smutku na wspomnienie dawnego życia.
– Długo będziesz jeszcze podziwiać widoczki? – pobliskie trzciny delikatnie się poruszyły, a głosu, który się z nich wydobył, nie sposób było pomylić z żadnym innym. Podobnie jak rybnej aury.
– Cisza, Śledziku – powiedziała z zadowoleniem uczennica, przysuwając do siebie puchaty ogon. Klanie Gwiazdy, widoczki widoczkami, ale jednak było dość zimno, nawet jak na Porę Nagich Drzew. – Zapomniałaś, że to moje bardzo-ważne-zadanie? Bardzo-bardzo. Ty mnie musisz śledzić.
Wypowiadając ostatnie słowo, jej głos pod wpływem nagłego rozbawienia się załamał. Na szczęście Śledziowe Futro stała wystarczająco daleko, by nie móc dosłyszeć tego haniebnego znieważenia. Przymknęła ślepia, rozluźniając mięśnie. Nastawiła łeb w stronę słońca, chciwie wyłapując ciepłe promienie.  
Jej chwilowy zachwyt nad otoczeniem przerwał trzask łamanej gałązki…


<Taki trochę gniocik :,) Chce ktoś spoza Klanu Nocy się poznać?>

Od Miedzianej Iskry CD Chuderlawego Skowytu

Nawet nie zauważyła nagłej zmiany nastroju u liliowego wojownika Klanu Burzy, była raczej skupiona na tym, aby samej powstrzymywać się przed rozpłakaniem. Zdecydowanie, zbyt bardzo bolała ją jakakolwiek strata. Z wlepionym w swe dwukolorowe łapy wzrokiem, kontynuowała:
- Tak, Chłodny Wiatr to była twoja matka. Wiem, że jej nie pamiętasz, ale ona pamiętała o tobie do końca, bardzo bolała ją strata ciebie. Jej córka, czyli twoja siostra - Jaskółczy Chłód otrzymała po niej imię. - ciągnęła, jednak w końcu usłyszała ciche pociągnięcie nosem.
Spojrzała na kocura i zobaczyła coś, czego zupełnie się nie spodziewała - Pszenica płakał.
- Chuderlawy Skowycie ty płaczesz! - miauknęła, jakby sam tego nie zauważył.
- N-naprawdę, nie zauważyłem - starał się zabrzmieć sarkastycznie, jednak przy wycieraniu łez co i rusz łapą, raczej nie bardzo było to możliwe.
Wiatr targnął ich różnokolorowymi futrami, jak i pobliskimi drzewami już dawno pozbawionymi liści. Miedź nie mogła dłużej tak na niego patrzeć, bo zaraz sama również się rozpłacze. Po prostu musiała go przytulić.
Jak pomyślała tak też zrobiła i już w następnym uderzeniu serca oba koty trwały w czułym uścisku. Chudzielec zaskoczony tym gestem początkowo starał się wyrwać, jednak bezskutecznie, gdyż Miedź umocniła uścisk.
- C-co ty robisz? - wydukał nawet.
Może kocur weźmie ją teraz za wariatkę, a może już wcześniej ją brał, ale kotka w głębi duszy wiedziała, że prawdopodobnie nikt od dawna nie przytulał go w taki sposób.
- Cii, wiem że tego potrzebujesz - wymruczała.
Z pewnością gdyby ktoś teraz ich zobaczył, mogłoby być nie najlepiej.


<Chuderlawy Skowycie? Haha, gnioot>

Od Świtu

...  i podobno zabłądził przez silną wichurę - skończył wymyśloną przez siebie opowieść Świt. Dziejszy dzień zaczął się dziwnie. Matka, nadzwyczaj spokojna, Pozwoliła maluchom pić mleko dłużej niż zwykle. Zezwoliła na zabawę w śniegu i ze starszymi kociętami ze żłobka. Podczas popołudniowego posiłku oznajmiła:
- Dzisiaj przyjdzie do was tata. Bardzo chciał was zobaczyć, ale wcześniej nie miał wystarczającej ilości czasu. Bądźcie grzeczni i nie wdawajcie się w bójkę.
Ciężki i Świt spojrzeli sobie w oczy. Morska toń spotkała się ze stonowaną żółcią. Nie spodziewali się, że to spotkanie nadejdzie tak szybko i niespodziewanie.
- Tak! W końcu poznamy tatę! - miauknęli głośno, biegając wokoło mamy radośnie. Może nie będzie taki strachliwy jak mama. Może będzie ogromny! I zobaczy prawdziwego kocura! Samca alfa... No, może nie alfa ani beta, bo ojciec nie jest ani przywódcą, ani zastępcą. Jednak dorosły osobnik płci męskiej to zawsze coś.
Trzcinowy Brzeg przygotowała synów do pierwszego spotkania z nieznanym im rodzicem. Przez dwie godziny dokładnie wylizywała Ciężkiego i Świt, by żaden, nawer najmniejszy, skrawek sierści, nie sterczał w nieładzie. Mówiła przy tym, jak mają się zachować. Żadnej dzikiej bieganiny, żądnego skakania, uciekania w śnieg, bójek. Lista była długa, mały umysł płowego nie zdołał wszystkiego zapamiętać, acz zapamiętał najważniejsze jego zdaniem rzeczy.
Następnie zaczęli czekać, i czekać, i czekać. Musieli przebywać w jednym miejscu, by nie potargać sierści. Trzcina nie chciała szukać dwojki rozbrykanych kociąt w żłobku, chociaż to miejsce nie należało do największych lokacji na terenie Klanu Wilka. Okazjonalnie cynamonowa królowa liznęła gdzieniegdzie potomków, bo jej czujne oczy znalazły jakąś niedoskonałość.
Pierwszy kwadrans Ciężki i Świt przeżyli spokojnie, patrzyli się na siebie wzajemnie, śmiejąc się bądź wypominając sobie drobne grzeszki. Jednak... znudziło ich to. Pobawili się w ciszę, lecz tylko przez moment, bo ile można zachować milczenie przed tak wyczekiwaną chwilą? Postanowili, że wymyślą wspólnie jedną, długą historię na temat legendarnego wojownika Klanu Wilka. Świt widział w nim swojego ojca, ale ta myśl pozostała marzeniem.
- On nie może tak skończyć! Pokonał tyle wrogich klanów, pociachał pazurami wszystkich złych liderów. Nie powinien od tak zgubić się w śnieżnym wietrze! - oburzył się Ciężki na zakończenie opowieści. - Będziemy to tak długo ciągnąć, dopóki kocur nie znajdzie swojej królowej i nie doczeka się synów!
- To on musi mieć samych męskich potomków? Nie dyskryminuj kotek. Jakbym urodził się Świtką, też byś tak mówił? - kontynuował nieco bezsensowną dyskusję płowy. Chciał poznać myslenie brata.
- To nie gra roli! Musi mieć dzieci, by ktoś ciągnął jego dzieło - odpowiedział z iskierkami energii w oczach brat.
- Wasza cierpliwość została wynagrodzona. Tata przyszedł. Nazywa się Sójcze Gniazdo. Pamiętajcie, nie zadawajcie głupich pytań i bez bójek - powiedziała Trzcinowy Brzeg.
Świt i Ciężki wstali i spojrzeli na wejście do żłobka. Stał w nim... mały kocur. Tak, mały. O wiele razy mniejszy niż ten z wyobrażeń Świtu. Jak on się zawiódł... Może chociaż nadrobi charakterem?
- Witajcie. Jestem wdzięczny, iż w końcu sposobność pozwoliła na ujrzenie moich... naszych synów. - Sójcze Gniazdo skinął głową na przywitanie, a Trzcinowy Brzeg uśmiechnęła się. - Mógłbym wejść i się im przyjrzeć? - zapytał się.
- Tak, możesz. - Kotka odsunęła się i przesunęła nosem do przodu Ciężkiego i Świt.
<Ciężki?>

Od Świtu

- Cieski! Cieski! - wyseplenił do brata, chcąc zwrócić jego uwagę. Wolał wymiauczeć "ę" oraz "ż", lecz brak zębów uniemożliwiał Świtowi prawidłowe mówienie. Dlaczego koty nie mogą rodzić się z zębami? Przecież maluchy nie gryzłyby matki w środku ani siebie nawzajem, bo w brzuchu nie ma zbyt dużo wolnej przestrzeni. Nawet we dwójkę trudne było wykonywanie jakichkolwiek ruchów. Najdrobniejszych. Chociaż może to wina drobnego ciała Trzciny. Co to za atrakcja siedzieć w kompletnej ciasnocie wokół całkowitej ciemności aż tyle czasu? Kto wynalazł tak skomplikowany proces ciąży? Kogo by to obchodziło... Kotki mają rodzić i tyle. Natury nie obchodzi los skrytych w łonie kociąt. Niech się kopią, egzystują w ciasnocie.
- Cio? Cios ne tiak? - zapytał się Ciężki, spoglądając na brata. Właśnie spał, a głos młodszego przebudził cynamonka.
- Wlenc psecifne! Es duso snegu na ksefach. Chos! - odpowiedział Świt takim tonem, jakby odkrył całoroczny zapas świeżego mleka. Machał ogonem w prawo i w lewo, w oczach mając iskierki zafascynowania tak prostą rzeczą. - Scigajmy se! - zaproponował, gdy Ciężki wstał i otrzepał się ze śniegu.
- T... To nie jest dobry pomysł. To ryzykowne. W-wy jesteście za młodzi, za mali - wtrąciła Trzcinowy Brzeg, wiecznie wystraszona.
- Salas wlosimy, mamo - powiedział spokojnie starszy potomek, a następnie, wraz ze Świtem, rzucili się w wir zimowego wyścigu. Biegli szybko, spoglądając na siebie raz po raz. Z perspektywy doroslego wyglądali jak... rozpędzone kulki futra, odznaczające się na śniegu.
Świtowi spodobał się wyścig. Co po chwilę skakał wysoko nad śnieżnymi zaspami, omijał królowe i nieco starszych od siebie mieszkańców żłobka. Tor przeszkód. To jest to. Nie ciągłe leżenie. Nareszcie ruch! Nareszcie jest z dala od tej strachliwej matulki.
Tuż przy mecie niespodziewanie Ciężki skoczył na brata, pogrążając ich obu w białym puchu. Buzująca adrenalina nagle wyparowała, znikła w ułamku sekundy, zastąpił ją ból. Niezbyt duży, ale nadal to okropne uczucie zawładnęło ciałem Świtu.
Miauknął. Czując na nosie i blisko oczu śnieg. Ciężki zeskoczył z brata, z uśmieszkiem drwiny na pyszczku.
- To sa to wcolajse udlapanie! - powiedział z uczuciem triumfu. Pobiegł do ośnieżonego krzaka. - Pielfsy! - Skoczył radośnie.
Świt wygrzebał się z dołka i spojrzał zawistnie na uradowanego brata. Jak on mógł... Bójki są czymś codziennym, drobne udrapnięcie czy ugryźnięcie raz na jakiś czas nikomu nie zaszkodziło. Często pokazywało, gdzie czyjeś miejsce czy upominało.
- To ne fel! To neucife - wkurzył się Świt, sycząc.
Starszy zignorował  niezadowolonego towarzysza, przewracając tylko oczami.
Płowy przyjrzał się krzakowi, przy którym stanął brat. Ciężki dotykał nosem śniegu, lekko trącając gałązki. Dotknięty kawalek natury stracił biały puch, który spadł na ziemię. Świt wpadł na pomysł, jak ukarać cynamonka.
Podszedł do krzaka kd tyłu, jak najciszej umiał, aby nikt nie zwrócił na niego uwagi. Stanął na tylnych łapach, przednie oparł o gałęzie. Poruszył nimi gwałtownie, a cała masa śniegu zleciała na Ciężkiego. Dużo, bardzo dużo, aż uformowała się mała górka. Świt przez chwilę zechciał się na nią wspiąć, gdyż czuł się liderem całego nędznego świata, ale powstrzymał się. Nie pragnął kolejnego, bliższego spotkania ze śniegiem.
Spod pierzyny dobiegały smutne piski braciszka. Próbował się wydostać i udało mu się to dopiero po dłuższej chwili. Świt zdołał wylizać całe swoje futro i ułożyć się wygodnie pod nieośnieżoną częścią krzewu.
- Jak bylo pod snegem? - zapytał się cynamonka.
- T-t-ty t-t-to s-sl-slob-biles?! - Ciężki wkurzył się, machając wściekle ogonem. Drżał z zimna, a z wibrysów zleciało mu kilka drobnych śnieżynek. - J-j-jak c-ce dol-l-lfe, t-t-to po-popamiet-tas!
- Najpelf mne slap, jesli jestes taki mondly - Świt wstał i zaczął biec w kierunku mamy. Zbliżała się pora karmienia, a drobny wyścig przed posiłkiem wyostrza apetyt.

Od Jesionowej Łapy cd Pigwy

Patrzył się z rosnącym gniewem na lidera Klanu Klifu. Jego sierść zjeżyła się, a pazury wysunęły, kiedy ten mówił. To przez niego mama i tata nie żyją! Jak Klan Gwiazdy, mógł podarować takiemu potworowi dziewięć żywotów? To się nie mieściło w głowie. Rudy zachowywał się tak beztrosko jakby wcale, a wcale nie obchodziło go życie kociąt. Z niepokojem obserwował rozmowę liderów, próbując nawiązać kontakt wzrokowy z bratem. Wyglądał bardzo żałośnie. Pragnął, aby to spotkanie jak najszybciej się skończyło i żeby cali i zdrowi wrócili do obozu. Niestety potwór nie skończył na rozmowie. Z szokiem obserwował jak Lisia Gwiazda pozbawia Pigwę oka. Jak śmiał?! On przecież był niewinny! Siłą woli jedynie pozostawał na swoim miejscu. Nie miał szans w starciu z taką ilością kotów. Po krótkiej chwili, kiedy wszyscy otrząsnęli się z szoku, w końcu doszło do wymiany. Szybko zagarnął Gruszkę, a któryś z wojowników pomógł Pigwie, Lód i Wężykowi.
- Wszystko będzie dobrze. Jesteście już bezpieczni - zapewniał, nadal czując to niemiłe uczucie, które wstrząsnęło jego ciałem. 
***
Od tamtego zdarzenia minęło trochę czasu. Starał się jak mógł, aby rozweselić brata i odgonić od niego przykre wspomnienia. Niestety nadaremno. Widząc Słodki Język przypomniał sobie o biednym kocurku, który zapłacił za zawahanie Deszczowej Gwiazdy. Złapał w pysk najtłustszą piszczkę jaką znalazł i ruszył do legowiska medyka. Czarno-biały leżał na posłaniu z mchu, wpatrując się w jeden punkt. Zbliżył się powoli i położył przed nim posiłek.
- Jak się czujesz? 
Nie uzyskał odpowiedzi. 
- Nie martw się. Wszystko będzie dobrze. Klan nie pozwoli, aby znów coś takiego się stało, wiesz?
Nadal brak reakcji. 
- Przyniosłem ci jedzenie.
Pigwa kiwnął tylko głową. Nie dziwił się zbytnio jego zachowaniu. W końcu przeżył piekło i stracił oko. Musiało być mu ciężko. Miał nadzieję, że jednak wyzdrowieje i się szybko pozbiera. Przynajmniej dla Gruszki; w końcu byli przyjaciółmi. Nie mógł jednak powiedzieć tego o sobie. Czuł, że w jakiś sposób był odpowiedzialny za to co się stało. W końcu próbował uratować Wężyka, a nie Pigwę. Wtedy myślał, że siostra i Agrest poradzą sobie z wrogiem same i rzucił się na ratunek najmłodszemu. Może wtedy... gdyby zaatakował z nimi...  Pigwa zostałby uratowany i nie straciłby oka?
- Przepraszam... - powiedział cicho. 
Kocurek spojrzał na niego jednym okiem. 
- Przepraszam - powtórzył. - Za to, że wtedy cię nastraszyłem... Nie sądziłem, że to się kiedyś spełni.
I za to, że prezent od "Klanu Gwiazdy" nie zadziałał - ale to dopowiedział sobie w duchu. W końcu magiczne piórko, nie było wcale magiczne. Wiedział o tym, jednak pozwolił Pigwie uwierzyć, że ochroni go przed Lisią Gwiazdą. Dał mu nadzieję i poczucie bezpieczeństwa, które okazało się złudą i fałszem. Nie mógł liczyć na przebaczenie. Zawiódł młodszego i dobrze o tym wiedział. 
- Powiem Gruszce żeby do ciebie wpadł. 
Wstał i skierował się w stronę wyjścia. 

<Pigwo?>

Od Brzoskwiniowej Łapy CD. Aroniowego Podmuchu

Miała wrażenie, że zejdzie, gdy rudy kocur o sierści poprzecinanej pręgami jednym ruchem łapy pozbawił czarno-białego kocurka… No, oka. Najgorsze było jednak, że pomimo upływu wschodów i zachodów słońca Brzoskwiniowa Łapa całkiem nieźle rozpoznawała te przerażone kociaki. Gdy na krótko przed napadem Klanu Klifu na Klan Nocy trafiła do obozu, ta gromadka w najlepsze bawiła się w żłobku. Nie była pewna ich imion, jednak pyski były jak najbardziej znajome. Pragnęła nerwowo przygryźć wargę; jednak zamiast tego jej zęby mocniej zacisnęły się na skórze Bagna.
– To jak będzie? – mruknął znudzony lider, strzepując krew z pazurów. – Przystajecie na warunki, czy może ma stracić i drugie oko?
Brzoskwiniowa Łapa zmarszczyła z konsternacją nos i spojrzała na Deszczową Gwiazdę. Po kocurze, który ją przyprowadził do klanu, liczyła na jakąś wolę walki. Nie można się przecież tak łatwo poddawać! Jednak dymny tylko przełknął nerwowo ślinę i niechętnie skinął głową. Koty wymieniły się kociętami, zaś potem każdy ruszył w swoją stronę. Brzoskwiniowa Łapa biła się w pierś za to, że chciała im tak łatwo oddać Bagno. Na szczęście mordercze spojrzenie wojownika Klanu Nocy przemówiło jej do rozsądku. Właśnie, gdzie on teraz był?
– I co, już nie jesteś taki pewny siebie? – wytknęła, starając się zrównać krokiem z czarno-białym kocurem. Ten zbył ją jedynie poirytowanym spojrzeniem.
– Zamknij się, gówniaro, i pomóż mi nieść Wężyka – wysyczał Aroniowy Podmuch.
– Aż taki ciężki jest? – zapytała kpiąco. Gdy kocur przekazał jej krótkoogoniastego kociaka, Brzoskwiniowa Łapa aż jęknęła. Starała się trzymać głowę wysoko, aby łapki kociaka nie szorowały po gruncie.
– Dlasego oni nas saatakowali? – wymamrotała, czując, jak sierść Wężyka wdziera jej się do gardła. 
– Skup się lepiej na kociaku.
– Ale ja pytam powasnie.
– A ja ci poważnie odpowiadam – warknął podnosząc głos, a jego końcówka ogona odgrywała jakiś dziki taniec.
Brzoskwiniowa Łapa przewróciła oczami. Normalnie nie odpuściłaby mu tak łatwo, ale dalszą utarczkę słowną skutecznie uniemożliwiała jej sierść Wężyka. Czemu on musiał być taki złośliwy i dumny? Aroniowy Podmuch, nie Wężyk. Brzoskwinia doszła do wniosku, że Ognisty Krok  m u s i  być jego matką. W końcu kto inny, jeśli nie półżywa i prychająca staruszka, mógł wydać na świat taki pomiot szatana? Dobrze, że ów pomiot nie miał dzieci. Chyba żadna kotka go nie chciała. Pomimo Wężyka w pysku Brzoskwiniowa Łapa uśmiechnęła się z rozbawieniem.
 – Co? – zapytał gniewnie kocur. Kremowa znajda pokręciła tylko głową.

***

W obozie na szczęście okazało się, że Klifiacy nie zaatakowali. Nie ostudziło to bynajmniej nerwowej i napiętej atmosfery, jaka dosłownie wypełniała po brzegi siedlisko Klanu Nocy. Cóż, na szczęście znalazł się heros, który, najwidoczniej w szlachetnym zamiarze ochrony swojego klanu, wyskoczył z jakże genialnym pomysłem wypadu poza obóz…
– Chcę tylko sprawdzić, czy na pewno sobie poszli – przekonywał Aroniowy Podmuch, aż Deszczowa Gwiazda go puścił. Brzoskwiniowa Łapa wgramoliła się do legowiska uczniów i ukryła pod posłaniem z mchu, mając nadzieję, że nie będzie miała zaszczytu uczęszczać w tym patrolu. Niestety, w wejściu do leża pojawiły się niepokojąco znajome, pomarańczowe ślepia…
– Zbieraj się – warknął Aroniowy Podmuch – Chyba, że się boisz.
– Ja się niczego nie boję – powiedziała zdecydowanie zbyt piskliwym głosem, niżby chciała.

<Aroniowy Podmuchu?>

29 marca 2020

Od Pójdźkowej Łapy CD. Żywicznej Mordki

Wszystko się zmieniło. Codzienność w każdym uderzeniu serca uświadamiała jej, że mamusia odeszła. Puste legowisko, chłód nocy, który bez wtulenia się w niebieskie futro stawał się nie do zniesienia, wolny czas wypełniany bezproduktywnym gapieniem się w przestrzeń. Samotność. Dookoła niej wciąż toczyło się życie mnóstwa znajomych jej kotów, ale gdy brakło tego jednego, to wszystko przestało mieć znaczenie.
Do tego Piesek większość swojego czasu spędzał na treningach. Lwia Grzywa też próbował powoli wrócić do jej szkolenia. Chodziła na patrole, uczyła się walki, ale nie sprawiało jej to żadnej przyjemności. Myślami wciąż zdawała się być daleko, bardzo daleko…

     Mechanicznie podeszła do stosu ze zwierzyną. Serce podchodziło jej do gardła, a ciałem wstrząsały pierwsze spazmy paniki, ale szła, chwiejąc się lekko.
To jej wina. Nie powiedziała Pieskowi, że nie chce myszy.
Braciszek chciał zrobić jej przyjemność, a ona, walcząc z mdłościami, uśmiechała się szeroko czekając, aż wyjdzie.
Krew. Martwa mysz. Drzewo. Kap. Kap. Kap.
Nie!
Wypluła piszczkę, walcząc z cisnącymi się do oczu łzami. Oddychała coraz szybciej, ale i tak zaczynało brakować jej powietrza. Zacisnęła powieki, z całej siły próbując nie myśleć, nie myśleć o tym wszystkim, ale krew rozlewała się coraz szerzej, a na drzewie wisiała…
 - W-wszystko w-w po-porządku?
Uniosła łebek i spojrzała na Żywiczną Mordkę. Oczy piekły ją od powstrzymywanych łez, a gardło ścisnęło się boleśnie, ale przynajmniej jej oddech powoli się uspokajał.
Chciała się uśmiechnąć i powiedzieć, że tak, ale mięśnie odmówiły jej posłuszeństwa. Nie była dobra w udawaniu. Nie potrafiła kłamać.
- N-nie - głos jej się załamał. Zacisnęła powieki, ale nic to nie dało. Kolejne łzy skapywały na ziemię, spadając tuż obok jej łap. Nie powinna płakać, ale nie potrafiła się powstrzymać. Wiedziała, że liliowemu też nie jest prosto, że mamusia…
Załkała, instynktownie przytulając się do brata.


<Żywico? Miłej zabawy xd Kącik użalania?>

Od Ostróżki CD Bociana

Nie spodziewała się, że podczas zabawy na zewnątrz zostanie perfidnie zaatakowana przez wspaniałe szyszki. Chwilę po oberwaniem w liliowy łeb, koteczka zaczęła rozglądać się za źródłem zamieszania, równocześnie starając się domyślić, czy był to jakiś znak zesłany od świętych. Czyżby miała wykonać jakąś tajną misję związaną z szerzeniem ich wiary? Zaintrygowana obróciła się dookoła, wypatrując choćby najmniejszego ruchu w otaczających ją zaspach, a nagłe poruszenie przy wejściu kociarni przykuło jej uwagę. Białe futerko kocurka co prawda wtapiało się w śnieżną scenerię obozu, jednak mocno kontrastowało z zacienionym wnętrzem przytulnego żłobka, przez co zielone ślipia koteczki rozbłysnęły podekscytowaniem. Musi jak najprędzej porozmawiać z synem Pszczółki o tym niezwykłym zjawisku, gdyż nie ma opcji, że kocurek nie jest związany z jej nową misją! Wesołym krokiem skierowała się w stronę obserwującego ją samczyka, który był wyraźnie zdziwiony uśmiechniętą mordką kotki. Córka Bazylii była jednak zbyt zajęta próbą nie zapadnięcia się w śniegu, by zauważyć dziwny wyraz pyska białego i gdy tylko dotarła do wejścia, spojrzała na niego przyjaźnie.
— Hej! Jesteś Bocian, tak? — miauknęła pogodnie, otrzepując mokre futerko niczym swój psi wujaszek Chudzielec, co skutkowało zniesmaczonym prychnięciem zielonookiego, który kiwnął głową. Kotka przejechała jeszcze szybko po oklapniętych uszkach łapką, a następnie spojrzała na rozmówcę pełni poważnym wzrokiem. — Ja mam na imię Ostróżka i jestem współzałożycielką kultu szyszek. Uwierzysz, że najwspanialsi zesłali mi o tobie znak? To na pewno musi znaczyć, że masz do nas dołączyć! — oznajmiła całkowicie pewna swoich słów, nawet nie spodziewając się odmowy ze strony samca. W końcu, jakim cudem mógłby nie zgodzić się na taki zaszczyt? 
— Słuchaj, nie wiem, co ci strzeliło do łba z tymi całymi szyszkami, ale nie zamierzam być częścią czegoś tak głupiego — warknął w jej stronę, przewracając oczami na wzmocnienie pogardy wierzeniem kotki. Zszokowana tortie początkowo nie wiedziała, jak ma zareagować; mimo wszystko musiała zachować zimną krew i jakoś przekabacić Bociana na swoją stronę, by nie rozgniewać najpotężniejszych! Dostojnym krokiem znowu podeszła do syna Chmurki, który zdążył oddalić się od niej o kilka mysich długości oraz spokojnie dodała.
— Wiem, że dla szanownego pana Bociana to może wydawać się nie mieścić w standardach myślowych przeciętnego kota, jednak zapewniam, że wnosi to jedynie same korzyści do codziennego życia — miauknęła z dumą, lecz po chwili sama skrzywiła się na oficjalny ton własnych słów, tak samo jak zirytowany kocur. Chociaż sam nigdy w życiu by tego nie przyznał, tortie dałaby sobie sobie łapę uciąć, że mimo wszystko w jego oczach błysnęły iskierki ciekawości. 
— Jakie niby? — westchnął znudzonym tonem, powstrzymując się przed powtórzeniem swego chytrego zamachu i przysiadając na wygodnym legowisku.
— No, na przykład pomagają w wygraniu wszelkich wyścigów — ogłosiła z zadowolonym wyrazem pyszczka, przypominając sobie własną wygraną w zabawą z Konopią. — Jeśli tylko będziesz odpowiednio oddawał im cześć, swoją niewiarygodną mocą sprawią, że twoje łapy będą pędziły niczym prawdziwa wichura! — kontynuowała z przejęciem, przez co początkowo sceptycznie nastawiony kocur nieco przechylił głowę w bok.
— Nie uwierzę, dopóki nie zobaczę — stwierdził w końcu, rzucając Ostróżce wyzywający uśmieszek, będąc pewny swej wygranej.
— W takim razie wygrywa ten, który pierwszy dotrze do legowiska wojowników! — odparła wesoło, zaczynając pędzić w kierunku wyjścia ze żłobka, po chwili oglądając się oczekująco za białym.


<Bocianie? Uwierz w szyszki, a będziesz w stanie zrobić wszystko>

Od Ostróżki

Szylkretka miała już po dziurki w nosie całego tego zamieszania spowodowanego okoceniem się Pszczółki i wszystkich gapiów odwiedzających żłobek, by zachwycać się młodymi kocurkami. O ile sama obecność samczyków jakoś specjalnie na nią nie wpłynęła, to wielkie zady wojowników, rozrzucających jej kolekcje wszechmocnych szyszek, nieźle wkurzyły koteczkę. Chociaż zawsze uwielbiała słuchać opowieści dorosłych i się z nimi bawić, to ze względu na zły humorek oraz brak poszanowania wobec jej bogów, miała ochotę zacząć rzucać wszystkim co popadnie w każdego napotkanego kota. Dlatego, gdy jakiś gruby kocur pojawił się przy legowisku Agrest i zaczął przyjaźnie mruczeć do jej kociaków, sfrustrowana Ostróżka podeszła do obserwującej wszystko Konopii, która miała chyba również dosyć tych wszystkich odwiedzin.
— Nie rozumiem, czemu oni tak się nimi zachwycają. Przecież to są tylko kocury i to w dodatku ledwo mówiące! — jęknęła tortie, spoglądając w kierunku uśmiechniętego Myszołowa, który rozmawiał o czymś z liliową królową.
— Też nie mogę w to uwierzyć — westchnęła czarna calico, odwracając się w stronę siostry i po chwili posyłając jej wyzywający uśmieszek, pobiegła w stronę obozowej polanki. Zaskoczona zielonooka natychmiast pognała za Konopią, by nie zostać sama w kociarni, a do jej uszu dotarł wesoły krzyk siostry. — Pierwsza przy stercie zwierzyny zdobywa największą z szyszek!
— Co? Przecież ona jest moja! — oburzyła się cętkowana córka Łasicy, marszcząc brwi i już chcąc rozpocząć dyskusję, jednak widząc pędzące łapy siostry, z wszystkich sił przyspieszyła. Nie mogła stracić tej szyszki! Była chyba największym cudem tego typu, jaki kiedykolwiek istniał, więc stawka była doprawdy wysoka, a Ostróżka nie zamierzała przegrać. Gnała przed siebie, próbując przeskakiwać nad większymi od siebie zaspami śniegu, co jednak do najprostszych zadań nie należało. Na szczęście, Konopia również z każdym krokiem coraz bardziej się męczyła i dyszała, przez co tortie dała radę nieco ją wyprzedzić, pokazując zagrzebanej siostrze różowy język. Lecz dobra passa nie trwała długo i pręgowana moment później poślizgnęła się na dużej, śliskiej kałuży wody, zaczynając kręcić się wokół własnej osi, by następnie przeturlać się prosto w stronę celu ich pościgu. Koteczka nie spodziewała się milusiego lądowania, więc mentalnie przygotowała się na poważne urazy masywnego ciałka, jednak zamiast przywalenia w stertę, poczuła ciepło innego kota. Zdezorientowana otworzyła niepewnie oczęta, żeby upewnić się, że faktycznie niczego nie rozwaliła, a jej zagubione spojrzenie napotkało ciepły wzrok żółtych ślipi. Szybko otrzepała jasne futerko, by nie wypaść źle przed czarną wojowniczkę, która z rozbawieniem poruszyła wąsami.
— Co tu robisz, maleńka? — zapytała z uśmiechem, wylizując mokre od śniegu łapy oraz przypatrując się uważnie stojącemu przed nią kociakowi. 
— J-ja... — zaczęła niewyraźnie cętkowana, starając się nie przewrócić przez mocne zawroty głowy spowodowane przekoziołkowaniem przez połowę obozu i skupiając na smukłym pysku dorosłej. Zanim dokończyła wypowiedź, dobiegł ją zdyszany głosik siostry, która z przemoczonym futrem wychyliła się zza najbliższej zaspy. 
— Ostróżko! — krzyknęła z rozszerzonymi ślipiami, podbiegając do niemrawej szylkretki i przywierając do jej boku. — Co to było?! Jak ty to zrobiłaś?
— Nie wiem — jęknęła przemarznięta do szpiku kości tortie, jednak zauważając fascynację na pysku calico, dla pewności zapytała. — A podobało ci się?
— No jasne! Zrobiłaś to szybciej niż kiedykolwiek widziałam — odparła z uśmiechem na pyszczku, ale po chwili z przejęciem dodała. — Myślisz, że to jakiś wpływ magicznych szyszek?
— O rany — wydukała córka Bazylii, spoglądając na wytyczoną przez własne ciało ścieżkę. Czy to mogłaby być prawda i najwspanialsi pozwolili jej wygrać wyścig? Gdy już miała zgodzić się z bardzo sensowną teorią siostry, kątem oka wychwyciła zdezorientowanie na pysku partnerki Sokoła i z przechyloną główką miauknęła. — Coś się stało? 
— Nie, nic poważnego — roześmiała się wojowniczka, sprawiając, że szylkretowe rodzeństwo jeszcze bardziej zaczęło zastanawiać się nad obecną sytuacją. Roziskrzone ślipia koloru słońca zmierzyły małe kuleczki tajemniczym spojrzeniem, po czym ich właścicielka miauknęła. — Magiczne szyszki? Tak się składa, że mam na imię Szyszka — odparła z niewielką dumą pobrzmiewającą w głosie, przez co Ostróżka wybałuszyła oczy i niemal nie pisnęła z radości.
— Najwspanialsi przysłali nam boginię! — krzyknęła w końcu, prędko podskakując i uchylając łeb przed córką Okopconego Dzwonka, która uniosła brwi. Cętkowana  kotka po oddaniu należytego pokłonu na szybko odwróciła się do siostry, by ogłosić. — Wiesz co Konopio, jak chcesz to weź sobie tamtą szyszkę z legowiska. Ja mam teraz ją! — uśmiechnęła się szeroko, wskazując krótkim ogonkiem na stojącą tuż obok ciemną kocicę. Następnie wskoczyła pomiędzy smukłe łapy siostry Brzózki i wlepiła w nią pełne fascynacji ślipia, ignorując oburzone mruknięcia calico. 

<Szyszko? Zostaniesz honorową członkinią kultu szyszek?>

Od Ostróżki

Zimny wiatr wpędzał potwornie chłodne powietrze do kociarni, przez co liliowa skuliła się na posłaniu z mchu. Według córki Łasicy to właśnie zima była najgorszą ze wszystkich pór roku i nieustannie zadawała swoim szyszkom pytanie, dlaczego coś takiego stworzyły. Odpowiedź była jednak za każdym razem taka sama: wszystko co istnieje, ma jakiś wyznaczony cel, do którego dąży przez całe życie. Chociaż niedoświadczony umysł szylkretki nie do końca rozumiał sens słów najwspanialszych, to pod żadnym pozorem nie starał się kwestionować czy podważać, gdyż wiedziała, że to oni mają rację. Ze znudzeniem przewróciła oczami, gdy zauważyła, jak mama opuszcza żłobek wraz z ciocią Pszczółką, pozostawiając całą ferajnę z naburmuszoną Agrest. Szczerze mówiąc, to gdyby nie okropna nuda władająca Ostróżką, koteczka najpewniej nie zapoznałaby się z kociakami Wodospada aż do zostania uczennicą. Nieco bardziej żwawym krokiem skierowała się w stronę trzech samczyków, których futra przypominały kolorem gęstą sierść mamusi.
— Kim jesteś? — krzyknął pewnie najmniejszy kocurek, mierząc surowym wzrokiem zdezorientowaną tortie. Gdy po minięciu kilku sekund kotka nadal się nie odezwała, wnuczek Niezapominajki wybuchł śmiechem, starając się nie przewrócić. — Przestraszyłaś się!
— Zamknij się, mysia strawo — syknęła gniewnie, jeżąc jasną sierść na karku, by nie okazać słabości przed jakimś młodszym od siebie głupolem. — Nie przyszłam tu do ciebie, niewdzięczny niewierzący, lecz do eee — zacięła się kotka, chcąc wybrnąć z tej sytuacji tym samym zachowując godność oraz wysoko podniesiony ogon. Pospiesznie rozglądnęła się dookoła siebie, a gdy jej oczy wychwyciły rozlazłego kocura myjącego się tłustą łapą, z chamskim uśmieszkiem skwitowała.
— Przyszłam do niego — wyjaśniła, wskazując skinięciem łba na niebieskiego tygryska, co skutkowało zdziwionym wyrazem mordki Pająka.
— Do Pędraka? Nie żartuj! — wydukał oniemiały słowami liliowej, która posyłała mu dumne niczym paw spojrzenie. — Przecież ten leń nawet nie ruszył tyłkiem od kilku wschodów słońca!
— No i co? — odparła tortie, nie mogąc w tym momencie okazać najmniejszej oznaki paniki, że jej zacny plan nie wypali. Wyminęła oburzonego kocurka godnym królowej krokiem, by stanąć przed spasionym do granic możliwości samcem i przyjaźnie pacnąć go łapką.
— Czego? — warknął wyraźnie niezadowolony z nagłej wizyty syn Agrest, przewracając lekceważąco brązowymi ślipiami, nawet nie obdarzając szylkretki spojrzeniem.
— Mam na imię Ostróżka — przedstawiła się ciepło i kulturalnie wnuczka Grzmiącego Potoku, starając się się sprawić dobre wrażenie na samcu pomimo jego niechętnego podejścia do tego tematu.
— Aha — parsknął drwiąco szary kocur, powracając do swego poprzedniego zajęcia, jakim było mycie pręgowanego futerka, gdy tortie usiadła nieopodal.
Chociaż pierwsza próba zawarcia przyjaźni z tym padalcem się nie powiodła, nigdy nie pozwoli Pająkowi na odczucie satysfakcji i prędzej czy później zostanie przyjaciółką Pędraka.

Od Ostróżki

Nie sądziła, że jeśli w kociarni pojawią się nowe osobniki w jej wieku, będzie się z tego cieszyła. W końcu będą zabierać nie tylko należytą zielonookiej uwagę, lecz także miejsce na przechowywanie szyszek! Tak, co do jej świętych rzeczy, mamusia powiedziała jej, jak się nazywają, przez co Ostróżka prawie każdego napotkanemu kota starała się przekabacić na jej stronę mocy. Przecież ona chciała dla nich jak najlepiej; obecność szyszek wnosi do twojego życia wiele radości i uśmiechu, a to ze względu na ich nieomylność oraz nadzwyczajną mądrość. Z niewielkim grymasem na pysku odwróciła się w stronę pustego legowiska mamusi, która zabrała razem z ciocią Pszczółką Janowca, bo biedaczyna źle się poczuł i jeszcze bardziej się naburmuszyła. Dlaczego, gdy akurat ona nie ma nic do roboty to jej rodzinka musi magicznie wyparować ze żłobka? Przeniosła pełne iskierek nadziei ślipia na chrapiącą w kącie Konopię i stwierdzając, że nie pozostaje jej nic do stracenia, ruszyła z misją wybudzenia siostrzyczki.
— Konopio ukochana — zaczęła błagalnie, teatralnie opadając tuż obok skulonej calico, która nawet nie poruszyła wąsem. — Najdroższa kocico z tego samego miotu, nie pozwól mi umierać w samotności z nudy — jęknęła w desperacji, lecz córka Łasicy jedynie mruknęła przez sen, by poszła bawić się z innymi kociaki.
— I ty, Konopio, przeciw mnie? — załkała z nieukrywanym oburzeniem, spowodowanym zachowaniem czarnej i unosząc wysoko ogon przeszła na przeciwną stronę żłobka. Patrząc się na śpiącą koteczkę spod byka, cichutko prychała oraz syczała, modląc się w duchu do wszechmocnych szyszek, by zbudziły jej siostrę. Niestety, nawet wspaniałomyślne duchy pozostawiły zrozpaczoną Ostróżkę na środku żłobka, przez co wnuczka Chłodnego Wiatru miała ochotę rozpłakać się z bezsilności. Jednakże zanim zdążyła wprowadzić myśli w czyn, zauważyła mokry od łez pyszczek Bazylii, która słabym krokiem doczołgała się do żłobka. Niebieska kocica ledwo powstrzymywała się od wrzeszczenia z całych sił, co nie umknęło uwadze zaskoczonej tortie; nigdy nie widziała mamusi w takim stanie. Chyba pierwszy raz w króciutkim życiu poczuła dziwne, zimne ukłucie w serce, widząc jak Jaskółka kładła się na legowisku i nawet nie spojrzała na przebudzoną Konopię.
— Mamo? — zapytała cicho, niepewnie podchodząc do łkającej uczennicy medyka. Przez pierwsze chwile dorosła zdawała się jej nie zauważać, lecz następnie słabo uniosła łeb w stronę cętkowanej, a w chłodnych oczętach matuli Ostróżka zauważyła niewyobrażalny lęk i smutek.
— Gdzie jest J-Janowiec? — dodała, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu brata; chociaż nigdy by się do tego nie przyznała, tak naprawdę chciała uciec wzrokiem od odbicia śmierci w ślipiach matki.
— N-nie ma g-go już — wydukała rozgoryczona kocica, przez co ciemne źrenice liliowej znacząco się rozszerzyły, ale zanim zdążyła coś powiedzieć, Bazylia parsknęła. — Zniknął i n-nigdy nie wróci, Ostróżko! — krzyknęła, gwałtownie odwracając mordkę w przeciwną stronę, by następnie jeszcze bardziej się skulić.
Szylkretka natomiast spędziła resztę dnia na wpatrywaniu się we własne łapy, by nikt nie zauważył obawy przepełniającej jej drobne ciałko.

<Jak ktoś chce to może odpisać>

Od Ostróżki

Liliowa koteczka przeturlała się na plecy, by odbić tylnymi łapkami kolorowego listka, który znalazł się w kociarni. Wesoły pisk wydobył się z jej gardełka, gdy niewielkimi pazurkami zahaczyła o drobny listeczek i uczyniła z niego dwie barwne połowy. Po paru zamachnięciach grubą łapką, postanowiła dać spokój swej ofierze i przeleciała ciekawskim wzrokiem po przytulnym legowisku. Niestety, mama spokojnie rozmawiała o czymś z Janowcem, ciocia Płomykówka spała, drugiej cioci Pszczółki nie było a jej dzieci bawiły się razem w kącie. Pokręciła ze zrezygnowaniem cętkowanym łebkiem, by następnie podskoczyć z radości na dźwięk głosu czarnej koteczki.
— Ostróżko, poróbmy coś ciekawegooo — zajęczała calico, posyłając siostrze znudzone spojrzenie zielonych ślipi i zirytowanym ruchem ogona wyraziła swoje niezadowolenie. Tortie nie trzeba było powtarzać dwa raza; w natychmiastowym tempie stanęła u boku Konopii oraz podbiegła do wyjścia ze żłobka, rozglądając się z zachwytem. 
— Tylko spójrz na te wszystkie drzewa! — oznajmiła radośnie, już chcąc wybiec na spotkanie z przygodą, lecz ostatnimi siłami zmusiła się na zerknięcie w stronę siostry. — Idziesz czy się cykasz, mysi bobku? — zaśmiała się, co wywołało lekki grymas na pyszczku ciemnej, która po chwili wyprzedziła liliową.
— Ja się niby boję? — parsknęła lekceważąco, jednak bez nuty obrażenia czy złośliwości. Posłała tortie równie rozemocjonowane spojrzenie, a następnie córki Bazylii pomknęły przed siebie, ignorując dziwne wyrazy na pyskach innych kociaków. W pewnym momencie Ostróżka nawet odwróciła się, by pokazać im wystawiony język, co nie umknęło uwadze białemu Żurawiowi, który jedynie zmarszczył brwi w konsternacji. Zielonookie o mało nie wpadły do legowiska wojowników, z trudem zatrzymując się tuż przed wejściem, gdyż liliowa krótkim ogonem zagarnęła towarzyszkę.
— Konopio, spójrz! — wykrzyknęła zafascynowana widokiem małych, dziwnych cosiów przypominających... właściwie to nic, co koteczka miała okazję poznać przez cztery księżyce życia. Jednakże, ta niewiedza jedynie jeszcze bardziej podekscytowała kotkę, która prędko przybliżyła się do magicznych kłosów i ostrożnie pacnęła je łapką. Widząc, jak brązowe cudo przetacza się po nierównej ziemi, spojrzała pozytywnie oszołomiona na calico. 
— Co to jest? — zapytała równie zaciekawiona nowym odkryciem czarna i schyliła łebek, przez co dostała w nos dużą szyszką. Z powodu niespodziewanego ataku cicho kichnęła, ale Ostróżka totalnie ją olała i skupiła całą uwagę na kilku wspaniałych obiektach, sprawiających wrażenie zesłanych z innej planety.
— Nie wiem, Konopio — westchnęła, lecz na jej pyzatym pyszczku zakwitł szeroki uśmiech. — Jednak jakkolwiek to się nazywa, jest najlepszym, co mnie spotkało w całym życiu! Tylko spójrz na ten perfekcyjny kształt — rozmarzyła się, przesuwając łapą po chropowatej powierzchni szyszki. — To nie może być zwykły przypadek. Zostałyśmy wybrane na liderki ich wiary, rozumiesz? Musimy szerzyć ich wspaniałość reszcie, bo bez nich życie jest o wiele smutniejsze! — krzyknęła pewna swoich słów, a następnie wskoczyła na niewielki kamień znajdujący się nieopodal i wrzasnęła.
— Jam jest Ostróżka, królowa waszych zbawicieli, niemądre koty! A to Konopia, również królowa tych piękności, która będzie razem ze mną wami władała! — wołała, oczekując na to, aż siostra zajmie miejsce tuż obok niej. 

<Konopio? Czas rozpocząć zabawę>

Od Berberysowej Bryzy CD Żmijowego Płaczu

Kocica była zdziwiona nagle przyjaznym nastawieniem swojej uczennicy, jednak nie odezwała się na ten temat ani słowem, gdyż jej to odpowiadało. Widząc szeroko otwarte, brązowe ślipia spoglądające na nią jak kilka księżyców temu w kociarni, na jej pyszczek wstąpił niewielki uśmiech. Postanowiła nieco przybliżyć się do siedzącej kilka długości lisa dalej uczennicy, by kontynuować trening walki, lecz nagła prośba koteczki zatrzymała ją w miejscu.
— Opowiedz proszę! — wykrzyknęła błagalnym tonem, unosząc lekko końcówkę ogonka do góry. Zaskoczona zastępczyni spojrzała na córkę rudego lidera, zastanawiając się, czy aby na pewno nie znajduje się w jakimś śnie. Czyżby Klan Gwiazdy wysłuchał jej próśb i Żmijka faktycznie zaczęła się słuchać? Cóż, w takim razie mała chwila przeznaczona na historię nikomu nie zaszkodzi, prawda? 
— Kiedy byłam małym kociakiem — zaczęła tajemniczo, owijając kitą jasne łapy i kontynuując.— Patrol pewnego razu przyniósł do obozu dwójkę młodych z Klanu Nocy, kotkę o imieniu Dzik i kocurka Skałę — wyjaśniła swojej wychowance, która nieco zmarszczyła w konsternacji brewki.
— Porwali ich? — zapytała z niedowierzaniem, nieco jeżąc sierść na karku. Przez pyszczek Berberys przemknął grymas zmieszania, gdyż ona sama do końca nie była pewna odpowiedzi na pytanie koteczki. Podobno sprawcą nagłego pojawienia się wtedy kociąt był Lisia Gwiazda, lecz calico nie chciała uwierzyć, że wspaniałomyślny i rozważny lider byłby w stanie zrobić takie okropieństwo! Poza tym, jakby mogła chociażby zasugerować coś takiego jego córce?
— Szczerze mówiąc, to sama nigdy nie poznałam dokładnie całej tej historii — westchnęła, mając nadzieję, że młodsza nie będzie dalej drążyła dalej tego tematu. Chociaż widziała jej niezadowolone spojrzenie, Żmija się nie odezwała, więc zastępczyni dodała. — Za to mogę ci powiedzieć, że Dzik była bardzo miłą i mądrą kotką, którą naprawdę polubiłam. Niestety, tak samo niespodziewanie jak się pojawiła również zniknęła i straciłam z nią kontakt — zakończyła pobrzmiewającym smutkiem tonem, lecz szybko uniosła łeb i posłała szylkretce poważne spojrzenie. — Ale pamiętaj, że każdy kot z innego klanu jest naszym wrogiem, któremu nie można pod żadnym pozorem zaufać — skwitowała trochę za ostro, po czym wyprostowała łapy i leniwie przeciągnęła w promieniach popołudniowego słońca. Jesienny wiatr nasilał się z każdą minioną chwilą, coraz bardziej doskwierając dwójce szylkretek, co skłoniło partnerkę Żywicy do pacnięcia barku córki Zachód ogonem.
— Chodź, wracamy do obozu — oznajmiła wyjątkowo wesołym tonem, którego powodem był przyjemnie spędzony czas w towarzystwie koteczki. Gdyby tak wszystkie ich treningi przebiegały w ten sposób! Zauważając zdziwienie malujące się na pysku uczennicy, przewróciła żółtymi ślipiami i dodała z przekąsem. — Chyba, że znowu chcesz trenować walkę do zachodu słońca.
— N-nie — miauknęła prędko w odpowiedzi terminatorka i z wielkim zaskoczeniem podążyła za mentorką w stronę wysokich skalnych ścian.
 ***
Duma wypełniała ją po koniuszek ogona, gdy z miejsca pod skarpą obserwowała ceremonię mianowania córki Lisiej Gwiazdy. Pomimo nieco napiętych relacji między kotkami, była jej pierwszym (i miała nadzieję, że nie ostatnim) uczniem, przez co wytworzyła z nią specyficzną więź, którą nie tak łatwo rozerwać. Cicho westchnęła, gdy cały klan zaczął wykrzykiwać nowe imię calico, jakim było Żmijowy Płacz. Zastępczyni musiała przyznać, że było jak najbardziej trafione! Czując na sobie rozbawione spojrzenie Borówkowego Nosa, uśmiechnęła się pod nosem i uniosła brwi w geście zdziwienia.
— Myślałam, się nie lubicie — szepnęła cicho bicolorka, na co Berberys jedynie wzruszyła ramionami i nie odezwała się słowem. Czarno-biała miała połowicznie rację co do odczuć córki Rosomaka, gdyż z jednej strony żółtooka miała dość Żmijki, a jednak choć w małym stopniu darzyła ją sympatią. Stwierdzając, że nie czas na rozmyślania, wstała i kierując się w stronę świeżo mianowanej wojowniczki, by pogratulować jej nowego tytułu, na odchodne miauknęła.
— Teraz przynajmniej nie będę musiała użerać się z nią na treningach — zaśmiała się powodując u przyjaciółki cichy chichot, a następnie z westchnieniem wtopiła się w tłum otaczający Żmijowy Płacz.


<Żmijo? Myślę, że na razie możemy zakończyć sesyjkę, chyba, że masz jakiś pomysł>

Od Berberysowej Bryzy CD Tańczącej Pieśni

Zdenerwowana wtargnęła do obozu, starając się ze wszystkich sił ignorować głośny szloch Żmijowej Łapy. Zanim uczennica zdołała wydobyć z siebie przeciągłe jęknięcie, żółtooka cichym sykiem przegoniła ją od siebie i ruszyła do stosu ze zwierzyną. Zanim jednak udało jej się odnaleźć jakąś piszczkę, znajomy zapach przykuł uwagę calico i ta od razu podążyła jego śladem. Dostrzegając smukłą sylwetkę Tańczącej Pieśni, z niewielkim uśmiechem na pysku szybko przydreptała do boku kocicy i na powitanie przejechała ogonem po białym grzbiecie.
— Cześć Berberys —  zamruczała przyjaźnie, zwracając w jej stronę pysk. —  To jak z tym naszym spacerkiem? —  zapytała z nadzieją, wlepiając w niebieską jasne, zielone ślipia.
— Aa, spacerek —  zaśmiała się nerwowo szylkretka, w duszy chcąc zagrzebać się pod ziemię ze wstydu z powodu zapomnienia o umówionym spotkaniu. Przełknęła ślinę, co nie umknęło uwadze rozmówczyni, która nieco zmarszczyła brwi w oczekiwaniu. Przez ten cały stres i gniew związany z treningiem córki Lisiej Gwiazdy totalnie o tym zapomniała! Jednak nie mogła sprawić zawodu przyjaciółce, która wyszła z tą propozycją już jakiś czas temu, więc szybko pokiwała łbem na zgodę. — Tak, myślę, że dobrze mi zrobi trochę świeżego powietrza. Chodźmy — poleciła wesoło, kierując się w stronę wyjścia z obozu i starając się zapomnieć o wyczerpaniu oraz głodzie.
— Jak ci minął dzień? — zaczęła rozmowę Jodła, przysuwając się nieco bliżej calico, by zrównać z nią krok. Równocześnie na biały pysk wstąpiło małe zachwycenie w miarę ładną pogodą, szelestem kolorowych liści pod łapami i dźwięcznym trelem ptaków na gałęziach drzew. Żółtooka nieco zmarszczyła nos na wspomnienie wydarzeń minionego dnia, lecz nie chcąc ciągle narzekać, skłoniła się do odpowiedzi.
— Całkiem dobrze. Podczas polowania ze Żmijową Łapą udało mi się złapać dwie wiewiórki i drozda — miauknęła, ukrywając fakt o wrzaskach niebieskiej uczennicy, które przepłoszyły całą zwierzynę na odległość kilkunastu lisów. Wiedziała, że czasami powinna odpuścić brązowookiej, jednak nie mogła przecież okazać takiej uległości! Skoro ona przeżyła morderczy trening Lisiej Gwiazdy, to i jego kapryśna córka da radę ukończyć szkolenie pod jej okiem. — A tobie? Wydarzyło się coś ciekawego na patrolu? 
— Nic wartego uwagi — westchnęła czarna vanka, przeskakując nad omszonym głazem stojącym na drodze. Gdy zgrabnie wylądowała tuż przed nim, znudzonym głosem kontynuowała. — Jedynie Bluszczowy Poranek narzekał na wszystkie "zasady", które wprowadziła mu Makowy Kielich. Szczerze mówiąc, to nie wiem czy bardziej współczuję Bluszczowi czy jej - nigdy nie przestaną się kłócić o najmniejsze pierdoły!
— Nawet nie wspominaj mi o tej mysiej strawie — parsknęła teatralnie złotooka, wysuwając pazury na samo wspomnienie brata Żywicznej Mordki, który kiedyś nie dawał jej ani chwili spokoju. Przyspieszyła, by dołączyć do Tańczącej Pieśni, a następnie wraz z kotką ruszyła w stronę lasu.
***
Ogłuszający wrzask, przeraźliwe krzyki, ciepła, wręcz gorąca krew - wszystkie te rzeczy towarzyszyły jej, gdy z mordem w oczach rozglądała się po zniszczonej polanie. Martwe ciała kotów plątały się niczym jesienne liście pod łapami walczących wojowników, a znajome sylwetki Klifiaków co rusz śmigały jej przed rozszerzonymi źrenicami. Z trudem łapała oddech, co było skutkiem szerokiej rany na gardle, jednak nie mogła wycofać się z bitwy. Zduszając w sobie ból, z pełnym gniewu charkotem rzuciła się na masywnego rudzielca śmierdzącego odorem śmierci i bez zawahania wgryzła w tylną łapę kocura. Podczas dotkliwego wgryzania się w ciało wojownika, poczuła nagłe chapnięcie w uchu, co skutecznie odciągnęło jej uwagę. Wrzeszcząc i sycząc na wszystkie strony, ze strachem w ślipiach przyglądała się końcówce swego ucha w pysku jakiejś kocicy. Dymna wypluła kulkę niebieskiej sierści, a następnie rzuciła się na leżącą na ziemi, która momentalnie wychyliła się, tym samym zatapiając ostre kły w delikatnym podgardle przeciwniczki. Z zadowoleniem przetoczyła się razem z walczącą po raz ostatni raz szylkretką, mocno raniąc brzuch przeciwniczki, aby potem z błyskiem w oku odrzucić ją na bok. Miała już ruszyć dalej, jednak coś zmusiło ją do zerknięcia na martwą już kotkę, a dziwne uczucie zalewające córę Rosomaka po koniuszek ogona chwilowo przytrzymało ją w miejscu. 
— Dzik? — mruknęła pozbawionym emocji tonem, lecz szybko odrzuciła od siebie wizję zamordowania przyjaciółki. Zabiła wojowniczkę wrogiego klanu, nie bliskiego sercu kota. Z uśmiechem uderzyła w płowego kocura stojącego nieopodal i nie myśląc zbyt wiele, całkowicie oddała się wojennemu zamieszaniu. Szarpała, gryzła i pluła dopóki nie usłyszała wrzasku świadczącego o zakończeniu, co i tak nie powstrzymało ją przed zadaniem kilku ran wojownikowi obok. Z sykiem odwróciła się w stronę wyjścia z obozu, a świadomość oraz trzeźwe myśli powoli powracały z powrotem do jej łba. Akurat w momencie, w którym miała analizować ogólny stan zdrowia Klifiaków, dostrzegła człapiącą w jej stronę czarną vankę i zdyszana zagadnęła.
— Wszystko w porządku?

<Tańcząca? Przepraszam, że tak dłuugo ;-;>