Wstała wcześnie, plątała się wśród stosu medykamentów,
upewniając się co chwilę, czy wszystko jest na swoim miejscu. Po ostatnich
wydarzeniach, przez obóz przeszedł prawdziwy szturm. Wewnątrz legowiska medyka
narastała kupa bałaganu, były potrzebne dodatkowe pary łap. Mianowicie, dosyć
często Biały Kieł zaczynała marudzić, że środki przeciwbólowe nie działają, by
następnie Szakłakowy Cień uparcie próbował udowodnić, jaki to nie jest zdrowy,
aby tylko wymknąć się z pomieszczenia. Niby dorośli, a tyle zachodu. Na
szczęście po żmudnej i ciężkiej pracy, widoczna była ogólna poprawa stanu
pacjentów. Pogrążyli się w spokojnym letargu.
Niestety okazało się, że nie na długo.
Na zewnątrz wybuchł paskudny lament niewiadomej przyczyny.
Słodki Język poruszyła wibryssami, a następnie wyłoniła się zza krzewów,
próbując ująć wzrokiem delikwenta, chcącego obudzić jej kuracjuszy. Jednakże
sama się zdziwiła, gdyż nie oczekiwała ujrzeć przed sobą załamanego Malinka,
tym bardziej, iż uczeń stał zupełnie samotny na środku obozu. Czyżby smutek
dodał mu tyle śmiałości?
- Malinowa Łapo… - Medyczka miauknęła niepewnie, prawdę
mówiąc nie wiedziała co dokładnie zrobić.
Obecność perski nie zdołała jednak uspokoić Ucznia, szlochał
jeszcze głośniej, próbując zakłócić dźwięk swojego imienia. Nie chciał już
słyszeć nic, co zaczynało się na słowo malina.
Wbił pazury w ziemię, walczył sam ze sobą. Zmora nie chciała
odejść, przybierała coraz straszliwszych kształtów, napastując umysł burego.
Malinek poczuł się przyszpilony do ziemi, marzył o zakończeniu tego
przeraźliwego horroru. Przez jego głowę ponownie przewijał się widok zwłok i
zakrwawionych ciał, chciało mu się wymiotować.
Wtem coś puchatego zasłoniło go całym swoim ciałkiem. Kocur
nie śmiał otworzyć oczu, lecz po zapachu ziół wyczuł znajomą kotkę. Słodki
Język gładziła jego miękkie i delikatne futerko ogonem, co chwilę liżąc jego
pyszczek.
Rozszerzył źrenice, maszkara stała przed nim, ohydnie się
szczerząc. Z czasem jednak jej sylwetka blaknęła, aż do tego stopnia, w którym
stała się przeźroczysta i wyparowała. Wzdrygnął się, mógł odetchnąć z ulgą.
- Malinowa Łapo… - Samica otarła się o bok samca, z jej
pysku wciąż nie schodził troskliwy uśmiech. - Przejdźmy się.
***
Słońce oświecało futro, dwójki siedzącej na skraju lądu.
Oprócz odgłosów wody, która uderzała co jakiś czas o skały, nie można było ująć
zupełnie niczego innego. Malinek wpatrywał się w pustą przestrzeń, nawet nie
mrugając. Przynajmniej był wyraźnie uspokojony.
- Więc... - Westchnęła Słodki Język. - Jak się czujesz?
Malinowa Łapa zerknął na Medyczkę kątem oka, zastanawiając
się, czy odpowiedzieć. Ale nawet gdyby się nie bał, to o czym miałby z nią
rozmawiać? W jaki sposób miał jej powiedzieć o tym, że niesienie brzemienia
odpowiedzialności za śmierć najbliższych, powinno być przypisywana jemu? Nie
potrafił. Zresztą, uważał, że nic nie potrafił. Nawet podczas wojny.
- Rozumiem… - Miauknęła perska, chociaż tak naprawdę nic nie
rozumiała. - Wiesz, Malinku. Czasami w życiu są takie momenty, w których nie
jesteśmy w stanie nic zrobić. – Zaczęła. - Nie jest to jednak powód do wstydu…
Takie rzeczy nas jedynie umacniają, przygotowują do czegoś większego. Uczą
pokory i pewności siebie. Chociaż powinniśmy je brać pod uwagę - Na chwilę się
zatrzymała, żeby sprawdzić, czy Malinek słucha. Słuchał. - Nie mogą definiować
jednoznacznie tego, kim jesteśmy. Pamiętaj o tym.
Na niebie pojawił się klucz żurawi. Pomimo ich liczebności,
trzepotały skrzydłami równomiernie, w idealnej harmonii. Prąd rzeki się
wzburzył, jakby poruszony kolorowymi liśćmi wpadającymi do wody. Między
drzewami ukazywały się wiewiórki, zbierające zapasy przed porą nagich drzew.
Zrobiło się nieco zimniej.
- Czasami również… Liście opuszczają drzewo, dając szansę innym
na rozwój. - Przytrzymała łapą jeden z uschniętych darów natury. - Więc czy
drzewo jest temu winne? Czy drzewo powinno siebie winić za to, że jego liście
opadają?
Uśmiechnęła się do niego, a wcale nie był to ironiczny
uśmiech.
- Posłuchaj Malinowa Łapo. Nie możemy wiecznie cierpieć z
powodu decyzji, których podejmują się inni. Decyzji, których podejmują się inni…
- Czarno-biała zawiesiła się przez moment, kilka razy powtarzając to samo
zdanie. Ocknięciu się, towarzyszył smutny oraz żałosny śmiech.
- Chodźmy już, zrobiło się chłodno. - Oboje wstali i prędko
wrócili do obozu.
Kocur tamtego dnia nie wydukał z siebie ani grama więcej
słowa, zarówno w trakcie, jak i po…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz