Świetnie się spisali. Bukiet dla mamy był przepiękny, a i brat nieco się rozchmurzył, co bardzo cieszyło czekoladowego.
-Mama ma pefno pecie scenślifa - powiedział trzymając w pysku roślinki.
- T-tak, t-te - Malinek nie dokończył.
Jesionek usłyszał pisk i poczuł jak kocurek wpada na jego tył. Instynktownie odwrócił się, rozluźniając uchwyt zębów, przez co kwiatki rozsypały się po ziemi. Ich praca... poszła na marne. Szybko dostrzegł przyczynę, która zepsuła ich wspaniały plan, przeproszenia mamy. Wujek stał w przejściu, patrząc na nich groźnie.
-Czego znowu się drzesz, co? - warknął zdenerwowany wojownik podchodząc.
Malinek szybko wziął nogi za pas i ukrył się w bezpiecznym miejscu. Jesionek został sam z bicolorem, który rozglądał się za jego bratem.
- Wujku! - prychnął zły. - Nie strasz Malinka! On jest delikatny!
- Ja? Ja go wystraszyłem?
- Tak! - machnął niezadowolony ogonem. - Wszedłeś po cichu i zacząłeś krzyczeć na niego! Tak się nie robi! Przez to zepsułeś nasz bukiet! - Wskazał rozrzucone rośliny.
Aroniowy Podmuch wyglądał jakby chciał to wszystko skomentować, ale najwyraźniej zrezygnował i odszedł w stronę wyjścia, mamrocząc coś pod nosem.
Kiedy wojownik zniknął, szybko podbiegł do ukrytego, przed całym światem burasa.
- Nie bój się. Chodź. Zróbmy ten bukiet jeszcze raz.
***
Od tamtego momentu minęło kilka księżyców. Wtedy ich życie wydawało się takie beztroskie. Mama z tatą żyli... Gruszka i Lód byli z nimi. Dlaczego to się wszystko tak skończyło? Czemu padło na ich rodzinę? Te myśli kłębiły mu się w głowie, kiedy leżał zasypany śniegiem. Właśnie a propo białej warstwy... wiedział już, że nie będzie przepadał za porą nagich drzew. Jeżeli tak ma to wyglądać przez kilka księżyców, to zastanawiał się jak on to wszystko przeżyje. Nie dość, że było okropnie zimno oraz można było się pokaleczyć, to rzeka zamarzła i skończyła się dostawa ryb, a o drobniejsza zwierzynę było coraz trudniej.
Jego rozważania nad porą roku, przerwało energiczne uderzanie łap. Od razu poczuł jak ciężkość na grzbiecie maleje i może swobodniej oddychać. Z ulgą przyjął pomoc od Niedźwiedziego Futra, który pomógł mu wyjść z zaspy. Cały trząsł się z zimna. Nawet jego ogon drgał w konwulsjach. Zizizizimno. Rozejrzał się po białym świecie i dostrzegł Malinową Łapę, który nie czekając aż pojmie co się dzieję, przytulił się do niego. Był taki miękki! A co najważniejsze ogrzewał jego zmarznięte ciało. Chyba już go za nic nie puści. Ta bura kulka była wspaniałym dawcą ciepła.
-Powinieneś iść do Słodkiego Języka - odezwał się wojownik.
Pokiwał głową i przeniósł swój wzrok na Malinową Łapę i delikatnie się uśmiechnął, by nieco pocieszyć burego.
— J-jak s-się cz-czujesz? — wydukał brat zagarniając go swoim ogonem i kierując w stronę legowiska medyczki.
- Có-cóż... ja-ak so-o-opel l-o-odu - odpowiedział. - Ale-e-e zi-zimno. Cz-czy św-wiat o-o-oszalał?
- N-nie mam pojęcia...
Jakoś udało im się dotrzeć przez gęsty śnieg do leża dziwnopyskiej. Ucieszył się, gdy jego łapy przestały brodzić w puchu, a wyczuły twardą i suchą ziemię.
- Tak? - odezwała się kotka, gdy tylko przekroczyli próg.
- Je-je-jesionowa Łapa z-został przygnieciony białym czymś - Szybko wyjaśnił za niego brat.
- Przez śnieg?
Obaj pokiwali głową. Czyli tak to się nazywa. Śnieg. Brrr... Zadrżał, a w nosie zaczęło go dziwnie kręcić. Złapał oddech i kichnął, podskakując aż w powietrze.
- Chodź no tu - Medyczka zaczęła sprawdzać go z każdej strony.
Dotknęła łapą czoła, zajrzała w uszy i nos. Nie ukrywał, że właśnie to ostatnie, zaczęło sprawiać problemy. Czuł jak jakaś wydzielina spływa mu po pysku. Wytarł ją łapą, pociągając nosem.
- Jesteś przemarznięty! Malinowa Łapo, przytul się do brata bardziej, ja zaraz uszykuje leki.
Za rada medyczki, buras owinął Jesionową Łapę ogonem, co pomogło i to bardzo. Powoli zaczynało wracać mu czucie w łapach, a to już było coś.
- Zjedz to - Dziwnopyska podała mu pod nos wiązkę ziół.
Zjadł je szybko, przypominając sobie jak mama zmuszała go do przełknięcia tych dziwnopyskich lekarstw, a Pigwa chciał oszukać, dając mu swoją porcję. Biedny Pigwa... miał nadzieję, że wszystko u niego w porządku.
- Na razie tu zostańcie, nim pogoda się nie poprawi - odezwała się medyczka, znikając na swoim zapleczu.
- Ma-malinku? - odezwał się widząc niepokój w oczach brata. - Rozchmurz się. Nic się nie stało - przerwało mu kichnięcie, które poderwało jego ciało do góry. Znów się położył, wtulając w sierść kocura. - Co ja... a ... nic mi nie będzie. Powiedz może... jak tam twój trening? Wszystko w porządku? Wujek już się na ciebie nie złości za tą rybę?
- Ja...
- Może... spróbuj ... nie wiem. Złap dla niego rybę. Albo pochwal jego umiejętności łowieckie. - Znów kichnął, krzywiąc się, gdy jego gile wylądowały na ogonie Malinka. - Yh... obsmarkałem cię. Przepraszam.
<Malinowa Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz