BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

31 sierpnia 2023

Od Szczekuszki cd. Bylicy

Patrzyła na wrzeszczącą Sójkę z obrzydzeniem. Jak ona mogła się zachowywać w ten sposób? Upokarzała ich. Czy nie dostrzegała jak wiele Krokus i babcia dla nich poświęcały? Powinna być dumna, że urodziła się w tak wybitnej rodzinie. Tutaj w końcu każdy miał za sobą jakąś inspirującą historię. Dlatego należało samemu dążyć do takiej świetości – nie zupełnie na odwrót. 
Czarna wzdrygnęła się jednak, kiedy siostrze wepchnięto mech do pyska. Aczkolwiek jej ciało raczej nie powinno reagować w ten sposób, prawda? Sójka nie potrafiła się uciszyć, mimo że ją upominano, więc zwyczajnie dostała to, o co sama się prosiła. Chyba w każdej rodzinie tak to działało?
Deszcz zabrała ich agresywną siostrę, podczas gdy Bylica przeniosła spojrzenie na resztę wnucząt. 
— Hm... to… chcecie by wam coś opowiedzieć? — zapytała zachrypniętym głosem, uśmiechając się do nich.
— Tak! — Szczekuszka odezwała się pierwsza piskliwym, lecz zarazem pretensjonalnym tonem. — Powiedz czemu oni muszą z nami być. — Wskazała ogonem na Wypłosza i Skazę.
Bylica zdziwiła się, przez kilka uderzeń serca nic nie mówiąc, a potem lekko i niezręcznie się uśmiechając.
— W jakim sensie, Szczekuszko?
Srebrna gniewie zmarszczyła nosek. Czego babcia tutaj nie rozumiała? 
— No po co. Są obcy i jedzą nam nasze jedzenie.
Niebieska zmarszczyła brwi. 
— Obcy to kot, którego nie znasz lub znasz go krótko, Szczekuszko. Znamy przecież Wypłosza i Skazę bardzo dobrze. A do tego bez nas by nie przetrwali, a nigdy nie zrobili nam nic złego ani nie nadszarpnęli mocniej zaufania.
I dobrze, że nie przetrwaliby! Niszczyli jej rodzinę, więc nie zasługiwali. 
— Robią! — Walnęła ogonkiem o ziemię. — Wypłosz mnie straszy, a jeszcze Skaza, on, Błoto i Blanka wyjadają nam jedzenie. A my jesteśmy głodni.
Kocica spojrzała na Wypłosza od razu, mrużąc oczy. Czarna poczuła przypływ ekscytacji. 
— Dziękuję, że o tym mówisz, Szczekuszko. W takim razie będę miałą pewną poważną rozmowę z Wypłoszem... — burknęła, widocznie zła poruszając gniewnie końcówką ogona na boki.
Ślepia kocięcia zabłysły.
— Wygnasz go?
— W sumie z każdym dniem coraz częściej ta myśl przechodzi mi przez głowę — burknęła staruszka. — Wypłosz robi się bardziej podejrzany z każdym księżycem. Coś dziwnego czai się w jego głowie, tylko jeszcze nie wiem co...
Szczekuszka wyszczerzyła się złośliwie. Bardzo dobrze. Wszystko zaczęło iść zgodnie z jej bohaterskim planem, teraz tylko pozbyć się jeszcze Skazy, Blanki, Błoto… 
— A resztę ich też? — Niemal podskoczyła w miejscu. — Zasługują!
— Skaza i Błotniste Ziele zachowują się dobrze. Są nawet przydatni. Ten pierwszy poluje, w obecnych czasach dodatkowa para łap się przyda — starała się to wytłumaczyć dziecku. — A... wracając do opowieści... — przypomniał jej się pierwotny temat rozmowy. — Chcesz posłuchać o zamierzchłych czasach, które twoja stara babcia jeszcze o dziwo pamięta? — zaśmiała się.
Ignorowała ją, chciała uciszyć! A Szczekuszka była już przecież tak blisko! Reszta jej rodzeństwa siedziała cicho podczas całej konwersacji, więc na pewno też zgadzali się ze Szczekuszką. Dlatego nie mogła się teraz poddać. Będzie walczyć w ich imieniu także! 
— Nie! — Tupnęła łapką. — Ja nie chcę tamtych tutaj! Jedzą więcej niż polują, odbierają mi wszystkich i są strasznie straszni. Powinni się wynieść!
Bylica westchnęła, po czym przyciągnęła kociaka do siebie.
— Tylko Wypłosz i Błotniste Ziele jedzą więcej niż polują. Każde z nas je mało, więc jeśli ktoś upoluje na przykład mysz, jest dzielona na kilka części. Skaza zjada więc mniej niż upoluje. A Błotniste Ziele też się przydaje, bo może zbierać zioła. Tylko Wypłosz jest... no. Wypłoszem. No i jeszcze Blanka. Ale ją się naprawi.
Nie mogła już dłużej wytrzymać tego, jak babcia ich broniła. A raczej próbowała, bo z jej słów przecież nadal wynikało, że Szczekuszka ma rację! 
— Nic nie rozumiesz! — Wyrwała się i pobiegła przed siebie, czując jak to coś nieprzyjemnego znów zaczyna się dziać z jej oczami. 
Schowała się w ciemnym kącie, urażona obracając się do wszystkich tyłem. 
Już tak niewiele brakowało! Jednak oczywiście tutaj nikt jej nie słuchał i nie będzie. Ona tylko starała się ich ochronić, ale żaden z nich nigdy tego nie zauważał, jedynie miał pretensje. 

***

Nie spodziewały się, że Skaza za nimi podąży po wszystkim, co mu wykrzyczały. Ale może to właśnie dzięki temu bure zastanowiło się nad swoimi słowami i zrozumiało, dlaczego popełniło ogromny błąd je wypowiadając. Szczekuszka przyjęła ten fakt z dziwną ulgą. Nie oznaczało to jednak, że będzie dla niego milsza. Co to to nie! Musiało bowiem ponieść konsekwencje tego, jak się przez niego poczuła w tamtym momencie. Karę za zdradę. Nie odzywały się więc do nich praktycznie w ogóle podczas wędrówki, jednocześnie ich nie wyganiając. Mogli zostać, ale na jej zasadach. 
Szczęście gdy narszcie spotkali Krokus było nie do opisania. Od razu wystrzeliły w kierunku matki, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. To faktycznie była ona! Wyglądała oczywiście nieco inaczej, lecz wciąż tak bardzo znajomo! 
Na zewnątrz srebrna przybrała tylko pogodny wyraz pyska, jednak w środku czuła, jakby miała zaraz eksplodować z radości. W końcu. W końcu znalazła się w domu. 
Sama cętkowana również nie mogła otrząsnąć się z szoku przez dłuższą chwilę. Zabrała w drogę dwójkę kotów, opowiadając o tym, jak to reszta nie ucieszy się na ich widok. Łapy czarnej mimowolnie drżały odrobinę z oczekiwania i ekscytacji. Jedynie Skaza z jakiegoś powodu nie wydawał się podzielać humoru towarzyszy.

***

Na miejscu było… zupełnie inaczej niż to sobie wyobrażały. Okazało się, że teraz ich rodzina obecnie dzieliła się na jakieś dziwne grupy. Każda z nich mieszkała gdzie indziej, jedynie za dnia się spotykając. Nie podobało się to Szczekuszce. Czemu nie mogli po prostu znaleźć wystarczająco dużego i odosobnionego miejca, żeby wszyscy ponownie żyli razem? 
W dodatku nie mogły uwierzyć, że jedna część ich rodziny przebywa teraz u jakiejś żałosnej pieszczoszki. To przecież była prawdziwa ujma na honorze! Nie miały pojęcia kto o tym zadecydował, ale na pewno wówczas nie myślał przytomnie.
Największa negatywna niespodzianka nie równała się jednak ani trochę z tymi wspomnianymi wcześniej. Wróciły tylko po to, by dowiedzieć się, że… prawie połowa ich rodziny nie żyje. Fiołek, Deszcz, a co najgorsze… sama Bylica. Nic z tego nie rozumiały. Przecież tyle księżyców niezłomnie starały się wydostać z niewoli właśnie także dla niej, tyle rzeczy robiły w jej imieniu, czekając na dzień, w którym nareszcie będą mogły dowieść babci swoją wartość. A ona tak po prostu… odeszła. Odeszła nim Szczekuszka zdążyła się oswobodzić. Odeszła już dawno temu, w czasie gdy one pewnie nadal fantazjowały o zostaniu jej najbardziej utalentowaną wnuczką. Bez żadnego pożegnania, bez niczego. 
Gdyby nie było Krokus, to już dawno straciłby poczucie sensu.
Zwróciły smutne ślepia na pochmurne niebo. Szare chmury łudząco przypominały im kolor futra babci. 
Bylicy mogło już nie być, ale jej krew nadal płynęła w ciele Szczekuszki. I czarna o tym nie zapomni. 
A już szczególnie nie zapomni kto taki podobno przyczynił się do śmierci babci. Przybłędy powinny więc uważać. To koniec ery pasożytów. Naprawią błędy jej przeszłości. 

Od Szepta (Szepczącej Łapy) CD. Piaskowej Łapy

UUUuuuu, ale się wygrzmocił. To było pierwsze co zobaczył, kiedy stanął obok Diamentowego Wąsa, by popowidziać pracę łap Piaska. Aż z pyska srebrnego wyszło to ,,uu” na wierzch, z taką miną, którą się robi kiedy ktoś przygrzmoci głową w znak drogowy. Patrzył potem w milczeniu, jak Piasek do nich podchodzi. 
- Ale glebę zaliczyłeś. Nigdy nie sądziłem, że ktoś się może wywalić w taki sposób - rzuca w odpowiedzi na powitanie, z całkowitą szczerością w głosie, po czym zerka na Kurę. Po czym na Diament. Polowanie na króliki? Nie no kurde, nie chciało mu się, o takich rzeczach się uprzedza, miał być spacerek! Kremowy zmarszczył pysk w wyrazie niezadowolenia.
- Sądzę, że też byś się wywrócił, nawet w głupszy sposób - rzucił nieco oschle, na co lilowy kocur wzruszył ramionami, robiąc tą taką minę typu ,,być może", niczego nie wykluczając. 
Tropiący Szlak słysząc to, podszedł do swojego ucznia, karcąc go za jego zachowanie spojrzeniem. 
- Grzeczniej do syna liderki. Założe się, że nie wywróciłby się tak szybko jak ty. W końcu nie jest paniusią - bury zakpił, rzucając okiem na liliowego.
Szept spojrzał zdziwiony na Tropiący Szlak z nieokreślonym wyrazem pyska, chociaż gdzieś w oczach błysnęło mu zdziwienie. Potem powrócił ślepiami na Piaskową Łapę, jakby chcąc odczytać z jego twarzy jakieś wyjaśnienie, a potem znów na Tropiącego. ... Co do chuja? 
- Tropiący Szlaku, ależ nic się nie stało, nie ma powodów do naskakiwania na Piaskową Łapę... - zaczął swoje zapewnienia, w najbardziej grzeczny i spokojny sposób, jaki go nauczono. Znaczy, jasne, mógłby się tak zachowywać na co dzień, ale po co. 
- Syn liderki czy nie, nie zasługuje na jakieś specjalne traktowanie - odezwała się w końcu Diamentowy Wąs, która widocznie nie chcąc się użerać z możliwym jojczeniem Szepta, który zdążył ułożyć w tym czasie sporą formułkę, zwróciła się zaraz do niego - Idziemy czy zostajesz. - kocur nie musiał się zbyt długo namyślać. 
- Ślisko jest, mokro i jest błoto. Złapiemy wszyscy przeziębienia jak będziemy się kąpać w błocie. No i Wiśnia będzie mieć kolejne obicia i skręcone kończyny do naprawiania. Nie widzę w tym ani cienia sensu, ja bym dokończył obchód graniczy i ewentualnie przy okazji jakąś srokę złapał. Potem któreś z was musiałoby nas nieść. Albo na odwrót. W końcu mamy trenować wszyscy - wygadał się, po czym wzruszył lekko ramionami. Najlepiej się coś znajduje jak się tego nie szuka. Możliwe też, że przy okazji właśnie podłamał trochę pewność Tropiącego Szlaku odnośnie bycia ,,paniusią". Szept był największym leniem jakiego świat widział, swój umysł wykorzystujący jedynie dla celów robienia jak najmniej. Tropiący Szlak musiał się z tym zmierzyć, i jak widać, szło mu ciężko. Bury zdębiał, wpatrując się w kocurka zdziwiony. Zaraz jednak prychnął, kręcąc łbem.
- Nieść? Pff! W tyłkach się wam poprzewracało. Piaskowa Łapo, idziemy. Znajdę ci inne zajęcie.
Syn Zięby westchnął ciężko, ale posłał Szeptowi wdzięczne spojrzenie, podczas gdy Szept niemal nie prychnął, widząc kątem oka wyraz na pysku Tropu. Huh, może jednak mama miała rację i koty to debile? Ale śmiesznie. I zachowywał się, jakby był niezniszczalny! Co on się, bólu nie bał?
- A może pójdziemy z nimi na obchód granic? - zaproponował. - Dawno tego nie robiliśmy. 
Mentor Piaska skrzywił pysk, rzucając okiem w stronę ich trójki.
- Diamentowy Wąsie? - zwrócił się do kocicy, oczekując na decyzje w tej sprawie.
Zaraz potem jednak padła propozycja, przez którą wszystkie oczy utkwione były w szylkretce, która to z kolei nie wyglądała na wielce przejętą. 
- Obojętnie, możecie iść z nami - rzuciła, co Szept przyjął z podobną obojętnością. 
Piaskowa Łapa odetchnął z ulgą, słysząc zgodę padającą z ich pysków i od razu podbiegł do ich dwójki. Bury wojownik dołączył chwilę później, mamrotając coś pod nosem.
- Dzięki - szepnął do Szepczącej Łapy kremowy, uśmiechając się lekko.
- Tropiący Szlak jest zawsze taki nadęty? - spytał cicho zniżając głowę, z dość skoncentrowaną miną.
- Tak... Niestety - mruknął pod nosem, kierując kroki przed siebie. - A jak... z twoją mentorką? Podoba ci się?
Kocur zamyślił się na chwilę, zerkając w stronę Diament, po czym wypchnął przez nos powietrze. 
- Nie jest zła, pozwala mi wybierać jak za długo jęczę - przyznał się, z zadowolonym uśmiechem - Ale czasem przypomina mamę. Wtedy mam dziwne uczucie, jakbym już coś przeżywał podobnego wcześniej. Rozumiesz, o co chodzi?
- Niestety... nie... Nie znam dobrze twojej mamy. Wydaje się za mną nie przepadać. Próbowałem się z nią za kocięctwa zaprzyjaźnić, ale nic z tego nie wyszło. Jest uprzedzona. Jak wszyscy... Nieważne. - Kremowy pokręcił głową wyrzucając z niej natrętne myśli. 
- Liczę, że długo nam to zajmie. Nie chcę wracać do ganiania za królikami...
- A, to dlatego, że - tu przerwał, a na jego pysk wkradł się zmarszczony wyraz konsternacji i skupienia.  - Po prostu jest stara i dziwna, i czasem mnie przeraża, już nawet siwieje, widziałeś? Jakbyś zaczął słuchać jej wykładów historii to w sumie też byś zdziwaczał, cud, że z rodzeństwem jeszcze chodzimy normalnie, chociaż kto wie? - tu nachylił się i jakby się dało, mówił jeszcze ciszej - Mam podejrzenia, że niektórzy z mojego rodzeństwa postradali już rozumy - rzekł niezwykle poważnie, po czym powrócił do poprzedniej pozycji z typowym dla siebie uśmiechem. 
- Jak będę wystarczająco długo narzekać, to ulegną - stwierdził - Poza tym, możliwe, że będziemy też szukać tych nor, które prowadzą do tuneli. Chociaż szczerze mi się nie chce.
Piasek zachichotał pod nosem słysząc co kocurek powiedział o swojej mamie.
- Prawda. Jest dziwna, to fakt. I nie da się nie zauważyć, że wiekiem dorównuje mojemu dziadkowi. Czy ja wiem... - mruknął na wzmiankę o jego rodzeństwie. - Srebrny jest fajny. Zabawny... - Jego uśmiech się powiększył na myśl o przyjacielu. - Nory... Ugh... Oby nie. Matka zrobi mi kąpiel stulecia jak się dowie, że kopałem tunele. Już była na mnie zła za to, że połamałem sobie podczas jednego treningu pazury. Ale już z nimi lepiej. Naprawiła mi je - rzekł z dumą.
- Nah, wygląda młodziej, poza tym historycznie wynika tyle, że jest młodsza. Ale i tak jest stara i coraz częściej zrzędzi - rzucił jeszcze w temacie Róży, po czym urwał, zerkając w czystej ciekawości, dość badawczo na Piaska - Zdążyłeś zapoznać całe moje rodzeństwo - zauważył, może z lekkim wyrzutem. On sam nie miał co obkupywać, Iskrząca Łapa może tylko była śmieszna, bo podłapywała jego grę, ale nadal tak samo śliska jak Lew, przez co Szept czuł się trochę osamotniony. Może powinien poznać przyjaciół z innych klanów? Chciał w końcu pogadać z kimś, kto nie znał go od małego - I no nie, nie chodzi mi o kopanie. O szukanie. - Poprawił go, zerkając przy okazji na Diament i na to, gdzie się znajdują - Yś, połamałeś? Ale widać przeżyłeś kolego, więc masz jedno doświadczenie więcej! Chociaż co to, naprawiła? Dokleiła ci jakieś swoje? - Przekręcił głowę w niezrozumieniu, jednak kremowy pokręcił głową.
- Nie. Spiłowała je i naostrzyła. Są przez to krótsze, ale wyglądają jak sprzed wypadku. Pokazałbym ci, ale są teraz całe brudne od błota. - Skrzywił pysk. - Lepiej prezentują się czyste i lśniące. Nie mogę się doczekać aż dojdziemy do rzeki. Wykąpie się. Niby Pora Zielonych Liści, a nie czuć. - Spiorunował wzrokiem kałuże. - Może Porą Nagich Drzew będzie lepiej. Nigdy nie bawiłem się śniegiem. Podczas treningu będę miał okazję. Już nie mogę się tego doczekać.
- Może będziesz mieć okazję mi je kiedyś pokazać - Mruknął, lekko szturchając kremowego. Może Szept nie wyglądał, ale był dość próżny przy okazji, posiadanie ładnych pazurków było czymś, czym mógłby się szczycić. Zaraz jednak uniósł głowę, z uśmiechem który sugerował, że właśnie coś dobrego lub zabawnego ukazało się w jego jasnej główce. - A ja złamałem zakazy! - miauknął z dumą - Ale śnieg jest zimny, klei się, a jak się stopi to zamienia się w wodę. Chociaż w sumie zastanawiam się jak to jest, wiesz? Bo czemu on spada z nieba? Widzisz, to tak jak deszcz, ale to jest zimne i lżejsze i bardziej suche. Poza tym, ma przeróżne wzory, musisz się kiedyś przypatrzeć. Najlepiej widać na ciemnym futrze, więc musiałem się bardziej przyłożyć, albo prosić by jakiś wojownik do mnie podszedł. Poza tym, śmiesznie rozpuszcza się w pysku! Znika, niesamowite prawda? W ogóle zjawiska pogodowe. Są od siebie w jakiś sposób uzależnione, chciałbym wiedzieć w jaki - Zaczął swoją paplaninę, chociaż nie spodziewał się po Piaskowej Łapie odpowiedzi na coś, na co nawet dorośli mu nie odpowiedzieli. Musiałby pewnie następną porą zielonych liści obserwować w dni upalne jeziora, by dojść do kilku wniosków. Towarzysz słuchał tych słów z uwagą. 
- Nie wiedziałem o tym - przyznał szczerze. - To z topieniem i zimnem to owszem, ale że ma kształty? Trochę zazdroszcze, że je widziałeś. Trudno mi to sobie wyobrazić.
- Będziesz mieć okazję obczaić je kiedy spadną - wzruszył barkami, chociaż jego ego właśnie poczuło się dobrze, że wiedział coś, co starszy kolega nie. - No i oczywiście, jak coś to możesz pytać - dodał, zadowolony z siebie. Zdążyli przejść już kawałek, znaleźli może z jedną norę, jednak była ona zwykłą króliczą norą, bez przejść do tajemniczego podziemia, a opadła i mokra trawa nie ułatwiała zadania. Może to i dobrze? Szept nie miał ochoty wchodzić w ciasne i zimne miejsca. 


<Piasku?>

[1450 słów]
[Przyznano 29%]



Od Bryzki (Delikatnej Łapy)

Obudził ją delikatny dotyk ciepłego języka matki. Kociątko otworzyło oczka i zamrugało kilka razy by światło dostało się do ślepia, następnie spojrzało na postać przed sobą. Szylkretowa kocica była tu z nią od samego początku, jej mamusia - Zakochana Mania.
- Mój skarb największy - wymruczała z matczyną troską w głosie.
Maleństwo wiedziało, że słowa dotyczyły jej, dlatego uśmiechnęło się radośnie. Miała ją tylko dla siebie, nie musiała się z nikim dzielić co bardzo ją cieszyło.
Po kilku chwilach od obudzenia maleńka kulka dostała nagłych skurczy brzucha, co oznaczało porę karmienia. Zaczęła miauczeć jak najgłośniej potrafiła, by Mania w końcu obróciła się brzuchem do niej. Kocica odwróciła się i odsłoniła maleństwu dostęp do mleka. Bryzka czym prędzej rozpoczęła misję w znalezieniu pokarmu, mały nosek zaczął węszyć a oczka szukać źródła, w końcu jej się to udało i gdy tylko się do tego dobrała tak nie puściła póki nie znużył jej sen.

***

W klanie działo się... Dosyć dużo, na tyle dużo że Bryza nie była w stanie ogarnąć tego wszystkiego, śmierć matki księżyce temu, później dziwne rządy Aksamitnej Gwiazdy, a teraz jej obalenie. Przynajmniej teraz gdy życie w klanie w miarę wróciło do normy sama Bryzka mogła głęboko odetchnąć i wrócić do treningów. Na wyjściu czekał już na nią Lśniący Księżyc z oceniającym spojrzeniem, kotka lekko się zawahała zanim zrobiła krok na przód, lecz po chwili podbiegła do mentora. 
— Wierz, że już nie tylko ciebie jestem zobowiązany pilnować prawda? 
Szylkretka spuściła łeb w smutnym grymasie. 
— Wybacz mi  Lśniący Księżycu, postaram się ciebie nie zawieść. 
Albinos uniósł brew tak jakby chciał powiedzieć "już to robisz" na co młoda skuliła uszy. 
— Nie ma co zwlekać, chodź — nakazał. 
— Do-dobrze! — mruknęła i ruszyła za kocurem. 




Od Kawczego Serca CD. Błotnistej Plamy

 Ulżyło jej, gdy matka zdecydowała się udać do medyczek. Gdyby faktycznie znów zaczęła kręcić, jak to miała w zwyczaju, jak nic na siłę by do nich ją zaciągnęła. I miałaby gdzieś wzrok pozostałych kotów. 
Łapa kotki wróciła do sprawności, od razu rzuciło się Kawce w oczy to jak matka normalnie dotyka łapą podłoża. Już jej nie podwijała. Krok po kroku, a może uda jej się przemówić kotce do rozsądku.
I chyba jej się to udało. Od dłuższej chwili stała w legowisku nie spuszczając spojrzenia z matki. Nie wierzyła własnym oczom. Błotnista Plama pielęgnowała swoją sierść, tak że jej córka była w stanie dostrzec białe plamy zdobiące czekoladowe futro wojownickzi. Był to naprawdę rzadki widok. Przynajmniej gdy Kawka i jej rodzeństwo było małe, to wtedy kotka bardziej dbała o higienę sierści. A to pewnie tylko dlatego, że nie chciała stracić kolejnych kociąt.
Czekoladowa przez jakiś czas nie zdawała sobie sprawy z obecności, jednak w końcu zielone oczy spoczęły na córce. 
— Jestem z ciebie dumna mamo. Robisz postępy, cieszy mnie to. — miauknęła zbliżając się do niej, będąc nieco rozczarowana, że matka nie kontynuowała pielęgnacji swej sierści. Pewnie, gdyby jej nie zauważyła to by najpewniej nie zaprzestała czynnośck. — I jak się czujesz, gdy ten cały brud, kurz i pył nie osiada na twojej sierści? Lepiej, prawda?
— M-może. N-nie wiem. Z-zaraz i tak się znowu u-ubrudzę. — stwierdziła kotka 
To był chyba jakiś cud, że mając Błotnista Plamę za matkę, Kawcze Serce potrafiło dbać o swoją sierść. Może i miała powkładane w nią przeróżne kolorowe piórka leśnych ptaków, co niektórzy mogli uważać je niechlujny dodatek, jednak najważniejsze, że dbałała o podstawową higienę. Każdego dnia pilnowała, aby piórka nie kołtuniły jej sierści bardziej. Jej czarna sierść musiała lśnić.
Kawcze Serce westchnęła słysząc słowa matki. Może kotka jeszcze, do końca nie rozumiała ten całej idei dbania o wygląd, ale najważniejsze, że spróbowała. Młodsza zajęła miejsce obok kotki kładąc się na boku. Głowę wciąż jednak trzymała w górze, by móc przyglądać się matce. Chciała dowiedzieć się co dokładnie siedzi w jej głowie. I dlaczego to, a nie coś konkretnie innego. 
— Jak będziesz dbać systematycznie o swoją sierść, poczujesz różnicę. Będzie miękksza w dotyku. I na pewno poczujesz się o wiele lepiej, uwierz mi. — miauknęła przyjaźnie posyłając rodzicielce uśmiech, na co Błotnista Plama znowu pokręciła głową nie zgadzając się, bądź nie będąc pewna co do słów córki 
Ten uśmiech nie trwał jednak długo, bo już na jej czarnym pysku wykwitł grymas zmartwienia. A powodem było to, że jej rodzeństwo, pomimo posiadania ponad 20 księżyców na karku, a dokładniej 24, wciąż byli uczniami. Nie wiedziała co ma o tym myśleć. Czy to z czystej złości mentorzy nie chcieli ich mianować. Nie, tak na pewno nie było. W końcu Morelowej Łapy mentorem była sama Mglista Gwiazda. Kotka na pewno przekazała siostrze potrzebną wiedzę. Więc dlaczego wciąż była uczennicą?!
— Mamo, martwię sie o Makrelka i Morelke. — wyznała po chwili, nie lubiła poruszać tematu rodzeństwo z ciotkami. One na pewno czekały, aż jej rodzeństwo zostanie wygnane. Mogłyby wtedy bez ogródek komentować, że jak nic wdały się w matkę. Wizja wygnania rodzeństea przerażała Kawcze Serce. Wiedziała ,że taka kolej rzeczy. Tak powinno w końcu być. Mieli czas, wystarczającą ilość księżyców, aby udowodnić swą użyteczność. A tego do tej pory nie zrobili. — Wciąż są uczniami. Boje się, że Mglistej Gwieździe skończy się kiedyś cierpliwość... Myślę, że już się zaczyna kończyć. — miauknęła zmartwiona wzdychając ciężko, tak bardzo chciała mieć normalną szczęśliwą rodzinę. A jej rodzina była podzielona na dwa obozy, które jakoś starały się żyć w zgodzie w Klanie Nocy. — Może nie zawsze się ze sobą dogadujemy, jednak... jesteśmy rodziną. Najbliższą. Nie mam poza nimi innego rodzeństwa. Nie chce tracić kolejnych członków rodziny. — W jej oczach pojawiły się łzy, pozwoliła sobie na słabość przy matce 
Nie raz czuła żal w sercu, że nie mogła poznać swojego rodzeństwa, które zmarło przy porodzie. Ciekawiło ją jacy by byli, na kogo by wyrośli, gdyby Gwiezdni tak szybko się o nich nie upomnieli.

<Mamę?>

Od Iskrzącej Łapy CD. Lwiej Łapy

Powiedzieć, że Iskrząca Łapa prawie wybuchnęła, to powiedzieć zdecydowanie zbyt mało.
Nie była nawet w stanie opisać swoich emocji w tamtym momencie - przerażenie, gniew, irytacja - uczucia szalały w kotce niczym burza, rzucając jej myślami we wszystkich możliwych kierunkach i powodując drżenie drobnego ciała. Mocno zacisnęła zęby, instynktownie wysuwając pazury i wbijając je w ziemię, starając się z całych sił powstrzymać przed skoczeniem do gardeł rechoczących wojowników.
— Jesteście okropni! — wrzasnęła Lwia Łapa, groźnie strosząc pręgowane futro. — Pająki zasnuły wam te zakute łby? Jak można tak traktować uczniów!
Iskierka milczała, gdy jej siostra rzucała w burych coraz to bardziej wyszukanymi wyzwiskami. Czuła, jak łapy jej się trzęsą, a złowrogi warkot przybiera na sile, ale starała się to jak najszybciej opanować. Nie mogła tak łatwo dać się wyprowadzić z równowagi…
— A ty co, Iskrząca Łapo? — prześmiewczo zapytał Tropiący Szlak, podchodząc bliżej rudej. — O jeju, czyżby paniusi aż odebrało mowę ze strachu?
Córka Zięby nie odpowiedziała; zamiast tego, patrząc mu prosto w ślepia, splunęła na jego parszywą mordę.
— Nienawidzę was — wycedziła przez zaciśnięte zęby, a jej głos był wyraźnie roztrzęsiony. Czuła, jak po jej policzkach zaczynają spływać gorzkie łzy spowodowane za dużym napięciem. — Mam nadzieję, że wszyscy zginiecie!
— Pożałujesz tego, paskudo — warknął starszy kocur, rzucając się na dygoczącą uczennicę i przyszpilając ją do powierzchni. Jednym, zdecydowanym ruchem chwycił ją za szyję i odrzucił na bok, a jej ciało poturlało się po trawie.
— Iskierko! — krzyknęła z przerażeniem Lwia Łapa, pędem dobiegając do siostry i przyciskając nos do jej pyszczka. — Iskierko, powiedz coś!
— N-nic…nic mi nie jest. — Cętkowana skrzywiła się, z trudem podnosząc się do siadu.
— Nie na to się umawialiśmy, Tropiący Szlaku — parsknęła Kurza Pogoń, marszcząc brwi. — Może i jest beznadziejna, ale to nadal moja uczennica! Jak miałabym wyjaśnić to liderce?
— Należało jej się — odparł żółtooki, wzruszając ramionami. — Powinniśmy już wracać.
Iskrząca Łapa ostatnimi siłami stłumiła wzbierający w piersi szloch i odwróciła wzrok. Zaczynała rozumieć, dlaczego jej brat był tak przerażony własnym mentorem, który nie krył nienawiści do całej ich rodziny, jak i wszystkich rudych. To wszystko było tak paradoksalne! Wszyscy dookoła trąbili o tym, jak straszliwa była Piaskowa Gwiazda, a sami powtarzali jej czyny i wciąż zrzucali winę na kociaki Leśnego Pożaru. Ruda cicho prychnęła.
Skoro tak bardzo uważają ją za potwora, niech nie zdziwią się, gdy faktycznie nim zostanie.

***

Od tamtego incydentu minęło kilkanaście wschodów słońca, a Iskierka nie wspomniała o nim nikomu, prosząc Lew o to samo. Nie była pewna, czy siostra dotrzyma obietnicy, ale póki co trzymała język za zębami - być może całkowicie poważne groźby Tropiącego Szlaku i Kurzej Pogoni się do tego przyczyniły. Poza tym wytłumaczyła jej, że nie chce dodatkowo martwić mamy, która już wystarczająco przejmowała się ich bratem; pod pewnymi względami ruda była silniejsza od kocura, dlatego przekonała Lew, że da sobie radę. Iskrząca Łapa obawiała się też, że jeśli wiadomość o całym zajściu dotrze do Różanej Przełęczy, ta obróci wszystko na swoją korzyść i srogo ukarze ją za nieposłuszeństwo względem starszych wojowników.
Właśnie wracała z treningu, na którym ćwiczyła interwały biegowe. Jej mentorka chyba specjalnie skupiała się ostatnio na tej czynności - nie wymagała ona od obu kotek dużo interakcji. Bura po prostu wskazywała jej kierunek, a ona pędziła przed siebie, przy wybranych wcześniej punktach zmniejszając swoją prędkość, aby po chwili ponownie rzucić się przed siebie. Iskierka musiała przyznać, że uwielbiała biegać; może i nie przystawało to prawdziwej damie, bo po tym jej sierść była zmierzwiona i nieułożona, ale lekkość kroku oraz wiatr bijący w pysk napełniał ją dziwnym spokojem. Czuła się tak, jakby faktycznie mogła w ten sposób uciec przed goniącymi ją problemami i na zawsze o nich zapomnieć.
Kotka cicho westchnęła, przekraczając wejście do obozu. Gdyby tylko to było takie proste! Bez słowa opuściła bok mentorki i skierowała się do legowiska uczniów, marząc tylko o tym, by wyprostować obolałe łapy i odpocząć po męczącym dniu. Niestety, los jak zwykle jej nie sprzyjał i kotka wpadła na Tropiący Szlak, który właśnie szykował się do wyjścia na patrol.
— Kogo my tu mamy, hm? — wyszczerzył się bury, kładąc po sobie uszy. Już za kocięcych księżyców cętkowana mocno mu podpadła, nasyłając na niego gniew Zięby pomimo faktu, iż nic złego nie zrobił. Miała wrażenie, że to właśnie przez nią tak bardzo dręczył ją i jej rodzeństwo, a poczucie winy paliło coraz bardziej z każdą sekundą spędzoną w towarzystwie wojownika. — Czego znowu ode mnie chcesz, mysi bobku?
— Niczego. Po prostu tędy przechodziłam — syknęła cicho uczennica, starając się nie okazać przerażenia spowodowanego wspomnieniami z tamtego feralnego dnia.
— Och, jak zwykle taka święta i niewinna — Tropiący Szlak przewrócił oczami. — Słuchaj, mam już dość twoich kłamstw. Ileż można? Obiecuję ci, że jak jeszcze raz wejdziesz mi w drogę — tu wojownik spojrzał w kierunku siedzącego w legowisku Piaska — osobiście zadbam o to, byś już skaziła powietrza swymi wstrętnymi miauknięciami — wycedził zjadliwie, pazurem wskazując na jej pysk.
Iskierka znowu poczuła to nieprzyjemne mrowienie wypełniające jej ciało, które powodowało, że cała zaczynała się trząść i głowa pękała jej od nadmiaru myśli. Powoli przestawała mieć kontrolę nad własnymi łapami, zapominając o otaczającym ją świecie i zatracając się we własnych emocjach. Nie wiedziała, ile jeszcze wytrzyma.
Z dziwnego transu wyrwało ją dopiero prychnięcie kocura, który z uniesionym dumnie ogonem dołączył do reszty patrolu, zostawiając drżącą kotkę samą na środku obozu.
— Iskrząca Łapo? Wszystko w porządku? — Zmartwiony głos Lwiej Łapy zadudnił cętkowanej w umyśle, przelewając czarę goryczy.
Znowu to samo! Znowu zawaliła, dając ponieść się własnym emocjom i zapominając o rodzinie, którą tak wiele razy zraniła swoim nieodpowiednim zachowaniem. Usłyszała z tyłu głowy karcące słowa Zięby, każda blizna pozostawiona przez kocicę zaczęła płonąć żywym ogniem na jej grzbiecie, sprawiając, że wykrzywiła się w bólu. Z trudem łapała oddech, starając się skupić biegający w każdą stronę wzrok, lecz nie była w stanie tego zrobić. Czuła, jak ziemia zaczyna drżeć pod jej łapami, pozbawiając ją równowagi.
Nieświadomie ruszyła przed siebie, ponownie opuszczając obóz i pragnąc znaleźć się jak najdalej od tego wszystkiego. Słysząc zbliżające się za nią kroki, puściła się pędem przed siebie, pozwalając wiatrowi strącić tłumiące się w oczach łzy.
Nie wiedziała, ile w tym stanie przebiegła, ale w końcu łapy odmówiły jej posłuszeństwa i wycieńczona padła na trawę, ciężko dysząc. Trwającą dookoła ciszę przerywał jej głośny płacz, a sama zakryła pysk łapami, już nawet nie starając się opanować konwulsji szarpiących jej ciałem. Kotka skuliła się, maniakalnie zakrywając uszy, by choć na chwilę uwolnić się od rozgniewanego warkotu matki, który do tej pory prześladował ją jedynie w koszmarach.
— Iskrząca Łapo… Nie możesz tak ode mnie uciekać! — wydyszała Lew, rozglądając się po polance, na którą właśnie wbiegła. Jej obrażony wzrok momentalnie zmienił wyraz, gdy natrafił na łkającą obok siostrę. — Na Gwiezdnych! Co się stało? Iskierko, przerażasz mnie! — dodała, doskakując do cętkowanego boku i wtulając się w długie futro.
— J-ja już dłużej tak nie mogę — jęknęła Iskierka, przełykając słone łzy. — N-nie powinnaś widzieć mnie w takim stanie… N-nigdy nie powinnam nawet znajdować się w t-takim stanie! O-od małego staram się jak mogę, b-by wszystko było i-idealnie, ale zawsze c-coś psuję! Nie zasługuję na was, Lwia Łapo, m-mama ma rację… Lepiej by było, g-gdyby mnie tu nie było. N-nie jestem córką ani siostrą, na którą zasługujecie. Przynoszę w-wam jedynie wstyd, bo n-nie umiem się kontrolować i wybucham w n-najmniej odpowiednich momentach! C-co, jeśli k-kiedyś coś wam się przeze mnie stanie? — zapytała przerażona, odruchowo odsuwając się od rudej. — Co, jeśli faktycznie jestem p-potworem, za którego wszyscy mnie uważają?

<Lwia Łapo?>
[interwały biegowe]
[1213 słów]

[Przyznano 29%]

Od Pajęczego Splotu Do Brzaskowej Łapy

 Pamiętał swoje mianowanie na ucznia, które było już daleko za nim, jakby było ono dzień wcześniej. Wtedy Mroczna Gwiazda przydzielił mu nowe imię oraz mentorkę, która później została zmieniona. Czy smucił się, że Płonąca Dusza została zastąpiona przez Olszową Korę? Na początku tak, jednak z czasem przekonał się, że była to dobra zmiana. Mimo iż treningi z szylkretową kotką wydawały się trudne, to doprowadziły go do obiecanego celu - bycia wojownikiem. W pojedynku pokonał Różany Step i został prawdziwym wojownikiem Klanu Wilka. To było osiągnięcie, z którego był najbardziej dumny. Już myślał, że nic lepszego mu się nie może przytrafić, jednak był w błędzie. Gdy tylko Szakala Gwiazda ogłosiła, że Pajęczy Splot ma zostać uczniem Brzaskowej Łapy, to ten nie mógł w to uwierzyć. Kilka księżyców wcześniej on sam był uczniem, a teraz dostał własnego ucznia, który był synem przywódczyni.
 Po ceremonii u boku Pająka pojawiła się jego była mentorka. Z początku się przestraszył kocicy, jednak widząc znajomy pysk, szybko się uspokoił. Olszowa Kora wyglądała na zadowoloną, co zdziwiło czekoladowego kocura.
 - Za szybko dorastacie. - Odezwała się kocica. - Pamiętam, jakby to było dziś, jak przejęłam Cię od Płonącej Duszy, a teraz ty dostajesz własnego ucznia. Mam nadzieje, że przekażesz mu wszystko, czego Cię nauczyłam.
 - Oczywiście, że tak zrobię! Będę najlepszym mentorem, jakiego zobaczył Klan Wilka. - Odpowiedział czekoladowy wojownik bez większego przemyślenia, na co tylko kotka pokiwała przecząco głową.
 - Nie składaj obietnic, których nie będziesz mógł spełnić. To może Cię zgładzić w późniejszym czasie Pajęczy Splocie. Mimo to życzę Ci powodzenia. Przyda Ci się bardzo.
 Po tych słowach Pająk pożegnał się z wojowniczką, a swój wzrok przerzucił na swego ucznia. Bycie mentorem nie mogło być takie złe, prawda? Olszowa Kora musiała tylko żartować. Przecież treningi z nią kojarzył dobrze, więc sam poprowadzi treningi w podobny sposób. Dlaczego miałby zmieniać coś, co już było dobre? Poczekał chwilę, aż ciemny kocur zbierze wszystkie gratulacje odnośnie zostania uczniem, po czym podszedł do niego.
 - Czas na nasz pierwszy trening Brzaskowa Łapo. Nie ma na co czekać, więc chodź. - Ogonem wskazał na wyjście z obozu. - Dziś prze… - Niestety nie mógł dokończyć, bo przerwał mu własny uczeń.
 - Zobaczymy dziś tereny poza obozem? - Zapytał ciemny uczeń, co dla wojownika stało się irytujące. Właśnie to miał powiedzieć, więc czemu ten musiał mu przerwać? Wziął głęboki oddech.
 - Tak, zwiedzimy dziś tereny Klanu Wilka. Właśnie miałem to powiedzieć. - Powiedział ze spokojem Pająk. - Znajomość terenu zalicza się do podstaw i dlatego od tego zaczniemy.
 Po swych słowach ruszył wraz z Brzaskiem w stronę wyjścia z obozu. Już wiedział czemu jego mentorka, życzyła mu powodzenia. Potrzebował dużo cierpliwości, więc jednak będzie to długa i niezbyt przyjemna droga. Udał się z czarnym kocurem w stronę Ciernistego Drzewa. Miał zamiar pokazać mu granice z Klanem Klifu, aby później przejść nią aż do końca granicy z Klanem Burzy. Była to długa trasa, jednak była ona idealna do pierwszego treningu.

[471 słów]
<Brzask?>
[Przyznano 5%]

Od Koszmarnej Łapy (Koszmarnego Omenu) CD. Szakalej Łapy (Szakalej Gwiazdy)

— Cieszy mnie to. — wydała na głos opinię — Należy być czasem asertywnym, w przeciwnym razie mocniejsze jednostki zdepczą takich, co wiecznie kiwają głową. Taka jest walka o byt.
Podobały mu się słowa kotki, były bardzo precyzyjne i bogate jak na rówieśniczkę, co sprawiało że kocur aż wyszczerzył zęby w cynicznym i normalnym dla niego uśmiechu.
— Zmieniłem o tobie opinię, myślałem że jesteś jedną z tych, co gadają głupoty na cały obóz i szczerzą zadowoleni ryja bez żadnego powodu.
— Prawda, w każdym bądź razie zostawmy już tę rozmowę za sobą i zakopmy topór wojenny — wymruczała Szakala Łapy. Koszmar odpowiedział lekkim uśmiechem w jej stronę, choć jedna osoba w tym klanie, wiedziała z kim się zadawać. 

***

Tego dnia z legowiska wstał lewą łapą, nic nie szło po jego myśli, a od śmierci Mrocznej Gwiazdy coraz bardziej tracił wiarę w Klan Wilka, chociaż czy sam kiedykolwiek czuł przynależność do tej wielkiej rodziny? W klanie z nikim nie rozmawiał, był prawdziwym powietrzem i odludkiem dla pozostałych, nawet się wydawało że Wieczorna Mara lepiej radzi sobie w kontaktach z innymi. Czarny westchnął cierpiętniczo, chciał znaleźć inny cel w życiu niż uprzykrzanie go innym, a przecież to sprawiało mu taką radość!
Opuścił więc legowisko wojowników i jako że jego obowiązki jeszcze się nie zaczęły postanowił przejść się po obozie. Przedzierając się przez wysokie trawy zerkał raz do żłobka, do uczniów, a nawet odwiedził starszyznę i medyka w poszukiwaniu sensu, choć do tego ostatniego nie był przekonany. Odkąd tylko pamiętał, gardził Gęsim Wrzaskiem mimo że ten zaskarbił sobie szacunek klanu w przeciwieństwie do niego. Ba, nawet jego dawny mentor Błękitny Ogień wspiął się po szczeblach władzy, a mu co pozostało? Kontakty? Właśnie to, kontakty. Pamiętał jak wiele księżyców temu poznał bliżej Szakalą Łapę, która teraz dumnie przewodziła Wilczakom jako Szakala Gwiazda. Pewnie miała wiele obowiązków, ale chciał chociaż spróbować z nią porozmawiać, łudził się że ta będzie chciała zamienić z nim choć kilka słów. Tak więc zrobił, udał się do legowiska lidera i zastał tam Szakal zapatrzoną w ciemność.
— Przeszkadzam? — zapytał lekko drżącym tonem, nigdy by nie pomyślał że tak ciężko będzie mu wypowiedzieć słowo w jej stronę, nie odkąd objęła tak ważną funkcję.

<pani lider?>

Od Szepczącej Łapy CD. Lwiej Łapy


Oh zgrozo, dlaczego musiał oglądać jej wstrętny ryj? A myślał, że już się jej pozbył. Kiedy napotkał ją na wejściu do legowiska uczniów, strzepnął jedynie ogonem, zrobił minę jakby patrzył na coś pokroju czerwia, po czym bez słowa minął Lew, wchodząc do środka. Musiał sobie zrobić legowisko jak najdalej od nich i pociągnąć za sobą całe swoje rodzeństwo, by przypadkiem nie dotknęło jej żmijowego futra i się nie zatruło byciem jędzą. Musiał ich pilnować i będzie pilnować, żeby nic przypadkiem nie przyszło im do głowy. Będzie się starał być zawsze z nimi w patrolu jeśli wylądują w tym samym co małe piaski, nawet, jeśli będzie to oznaczało zmęczenie i wykorzystywanie w produktywny sposób czasu, czego szczerze nienawidził. Co prawda bracia sobie z nimi na pewno poradzą! Ale martwił się o siostry. Miał wrażenie, że bycie wrażliwym naiwniakiem wyciągnęły po Powiewie, na nieszczęście. Tak więc, namówił wszystkich, by byli w jakimś jednym miejscu. Znaczy nie w kupie, bo szanujmy się, potrzeba trochę przestrzeni by się rozwalić i mieć na wszystko wywalone, ale po prostu, by nie tykać futer sztywniaków. Przez ten cały czas, Szept czuł, jakby prowadził jakąś niemą wojnę i raz, być może, przez przypadek zostawił w legowisku Lew kolca. Ale kto mu udowodni? Ha! Żadnych dowodów zbrodni! Był czysty jak święta woda w górskim potoku! Niestety zdawało się, że jego szczęście nie potrwa długo, kiedy to z niezadowoleniem dostrzegł na zewnątrz obozu Lwią Łapę z Gepardzim Mrozem. O ile Gepard była nieszkodliwa, dlatego uraczona została uśmiechem i wesołym ,,dzień dobry”, tak Lew… cóż, Lew zignorował całkowicie, jakby nie istniała. Ot podmuch wiatru. 
I wyruszyli, jak się okazało, na granicę z Klanem Nocy. Szczęście, że z nimi mieli krótki dystans bo albo dzieliła ich droga grzmotu, albo woda. Chyba, że będą chcieli ją przepłynąć… kto ich tam wie. Przez całą drogę nawijał, wchodził w konwersacje, opowiadał głupie żarty i zadawał masę mniej lub bardziej odklejonych pytań, bawiąc się przy tym często niczym aktorzyna, nadal nie dostrzegając tego jednego pomarańczowego połysku. 
A było tak przynajmniej do momentu, w którym nie dostrzegli znajomego piasku i punktu granicznego. A także: rosnące tam idealnie wrzosy, na których to widok się skrzywił. 
- Podkopcie kilka korzeni od strony południa. My zajmiemy się tymi na północy - Rozdzielenie? Miał pracować z tym czymś? Chciał posłać w stronę Diament wzrok błagalny zbitego szczeniaka, jednak ta już odchodziła w swoim kierunku. Uh, cóż, może przynajmniej zrobi po prostu jak najmniej. Postawił uszy na sztorc, odwrócił się, znalazł jakąś ładną, wygodną połać wśród wrzosów i to właśnie na niej się wyłożył, układając na miękkiej roślinności i z całą kocią wprawą kosztując słońca. Lew może sobie kopać to sama, jemu się nie chce, a jak na razie wojowniczki były zajęte podkopywaniem leniwie własnej części, więc nie zwracano na niego żadnej uwagi. I dobrze. 
Niemniej jednak Lew też nie wydawała się być skora do kopania w piasku, więc i ona nic nie robiła. Cóż, tyle dobrze, że przynajmniej w ciszy. Mijały tak leniwie chwile, podczas których Szept zdołał przewrócić się na plecy i zdobyć medal za osiągnięcie kolejnego stanu nudy, kiedy to jego ciało drgnęło nagle, słysząc podniesiony głos Diamentowego Wąsa. Poderwał głowę. Oh, mentorka nie wyglądała na szczęśliwą. Jego pysk zamienił się w płaską żabę, a on dość smętnie i bez weny wręcz zczołgał się do wybranego miejsca i zerknął na nie z twarzą pełną utrapienia. Wręcz widział następne etapy podkopów oczami wyobraźni, a każdy następny bolał bardziej i bardziej. Zwrócił swe utrapione oczy w stronę dwóch wojowniczek. Nadzieja zgasła, tym razem obie patrzyły w ich stronę, wyraźnie chcąc dopilnować, czy aby na pewno robią to, co do nich należy. Westchnął nieszczęśliwie i coś niemrawo zaczął ryć w ziemi. 
I och matko, Lew też zaczęła coś dłubać, chociaż nie wyglądało to w żaden sposób na prawidłową pracę. Tak więc, mijał powoli czas, a Szept, będąc Szeptem, zaczął się niezwykle nudzić. Było bowiem kilka rodzajów nudy. Taka, która była dla niego wygodna i taka, która była przymuszona. I ta druga była wręcz nieznośna. Zaczął więcej wzdychać, więcej odpływać w przestrzeń, aż w końcu od niechcenia zaczął rozrzucać piasek na boki, każdą przeszkodę po prostu zostawiając, bo nie chciało mu się jej niszczyć ani ruszać. Wtem, coś doleciało do jego uszu. Wściekłe prychnięcie, zdaje się, że od strony Lew. Nie przestawał. Było to jak muzyka dla jego jasnych uszu, która niczym hipnoza pobudzała do zacieklejszego rozrzutu piachu. Doskonale zdawał sobie teraz sprawę, w którą stronę lecą drobinki i sprawiało mu to nieprzyzwoitą wręcz przyjemność. 
Ruda w końcu postanowiła się odezwać, co jednocześnie sprawiło, że pojawiło się uczucie jakiejś wygranej i bólu, że musiał słyszeć jej głos. 
- Niby twoja matka jest liderką, ale zachowujesz się jak zwykły kociak. Skoro tyle frajdy ci daje grzebanie w piasku, to może powinieneś wrócić do żłobka - Mmm, te słowa nasączone jadem. Przez chwilę udawał, że nie słyszy, aż w końcu dokopał się do warstwy ziemi. Bingo! Dopiero wtedy zaprzestał, odwracając głowę lekko w jej stronę. 
- Hmm? Co tam miauczysz? - pyta niemrawo, jakby mimo uszu puszczając to wszystko co wypowiedziane było wcześniej. Dopiero potem udał, że nagle coś mu zaświtało w głowie. Podszedł więc ze strapioną miną do uczennicy. - Ojoj… niezwykle mi przykro. Powinienem bardziej uważać. Niech no pomogę - Mówił z idealnie dobraną skruchą w głosie i głupim uśmiechem na pysku, wyciągając łapę by “strzepnąć” piach z rudej sierści. Cóż, miało się to daleko od tego, co końcowo zdołał zrobić, bowiem swoją piaskowo-ziemistą łapę z premedytacją wytarł o jej futerko kilkoma ruchami imitującymi “strzepnięcie”. Coś jednak jej widocznie nie pasowało, a gdy zdała sobie z tego sprawę było już za późno. Odepchnęła go łapa od siebie i przeniosła się kawałek dalej, otrzepując się z piasku, który zalegał na jej sierści. Nie chciał tak łatwo się odkleić od tych dłuższych pasm. 
- Coś ty zrobił?! - fuknęła do niego będąc wściekła - Ugh. - ponownie się otrzepała, ponownie bezskutecznie. - Jesteś nienormalny! Miałam nadzieję, że uda mi się zostać wojownikiem nim ty i reszta twojego rodzeństwa, robactwa wypełznie z kociarni, by się z wami chociaż nie użerać na treningach...!
Była wściekła. Bardzo wściekła, widać to było chociażby po tych agresywnych liźnięciach, przez które Szept poczuł się jak coś na drugim planie. Nie zmieniało to jednak faktu, że  nadal się świetnie bawił, grając swoją rolę odklejonego, niezbyt kumatego kota. Zamrugał zaskoczony, kiedy go odepchnęła, na moment odwracając głowę by nie zobaczyła uśmieszku, który pomimo woli wykwitł na jego pysku. Wtem odwrócił ku niej swój strapiony pysk i zacmokał smutno, kręcąc głową. 
- Ranisz moje uczucia słoneczko. Kiedy ja się tak starałem... Czuję się naprawdę niedoceniony - przekrzywił głowę na bok i nieco w przód, przymykając oczy jak wierny pielgrzym, zanim je otworzył ze zwykłą sobie werwą. Odwrócił się zaraz na pięcie, nonszalancko wcześniej machając łapą w tył i wracając do swojego miejsca podkopku. 
- Nie miej o sobie zbyt wysokiego mniemania, to nie tak, że my też uwielbiamy przebywać w waszym towarzystwie. Zdawałaś sobie sprawę, jak ciężko jest dzielić z wami ten sam tlen? - mówił z wyrzutem, po czym się nagle spiął, a jego ciało przeszedł wymuszony dreszcz - Do tej pory mam koszmary - mówił to, nie patrząc na rudą, grzebiąc już od niechcenia w piasku, wywalając za siebie losowy, nikomu nieprzeszkadzający patyczek, by ten ładnie upadł kawałek dalej na wrzosach.
- Słoneczko?! - prychnęła wściekła zaprzestając pielęgnacji swej sierści, zrobiło jej się niedobrze, bo pierwsze o czym pomyślała to o medyczce - To może nie pobieraj go wcale skoro miewasz koszmary. W końcu tylko go marnujesz, nie ma z ciebie żadnego pożytku, innym się bardziej przyda. - mruknęła skubiąc sklejone ziarnka piasku - Pfy!
- Hm, nie lubisz? Wolisz Kwiatuszku? Myszko? - mruczy ubarwiając swój głos o coś drażniącego, wymieszanego z ciekawością, drażniąc się z Lwią Łapą, po czym kieruje wzrok ku niebu - Tak, rzeczywiście. Tobie by się bardziej przydał, taki nie wiem, sen wieczny? - wzrusza ramionami po wygłoszeniu swego zdania lekkim, zwiewnym tonem, po czym jego wzrok gładko ląduje na przelatującą nad ich głowami chmarą ptaków.  Na moment się odciął, a potem znów powrócił, skubiąc znów coś w piachu.
- Że też Różana Przełęcz musiała wydać na świat takiego pomiota jak ty, prymitywa, prostaka. - mruczała wymieniających to kolejno słowa mające obrazić kota - Jako kocię wyglądałeś jak szczur, dziwię się, że cię matka przez pomyłkę nie zjadła. Za dużo się nie zmieniłeś, i z wyglądu i z charakteru jesteś paskudny, taki przerośnięty szczur, który jedyne co do czego się nadaje to kopanie dołów. I nic poza tym. Nawet po śmierci nie przysłużysz się klanowi, tam gdzie cię pochowają ziemia będzie skażona.
Szept puszczał to wszystko mimo uszu, powrócił do zwykłego ignorowania kotki. Przybrał pozę wręcz rozluźnioną, jakby słowa które wypowiadała były jedynie lekkim wietrzykiem, tak, jak powinno być. I był z tego powodu niezwykle zadowolony. W końcu, właśnie zyskał kolejną dawkę prawdziwej natury Lew, czego chcieć więcej? Czego, prócz cały czas tworzącej się kartoteki? Kotce widocznie obrażanie go się znudziło, więc kontynuowała jedynie zawzięcie swoje czyszczenie futra, pod koniec idąc w stronę mentorek, by tam pomóc kopać, a Szept? Szept chwilę jeszcze poleniuchował, po czym dopiero na ostatek zrobił na szybko całą robotę jaka pozostała, dumnie siedząc i czekając na ocenienie wojowniczek, zadowolony z efektu. A marny udział Lwiej Łapy? Był nieistotny, w końcu nikt taki jak ruda uczennica przez ten cały czas nie istniał, prawda? 


<Lewku? :3 >

[1519 słów]
[Przyznano 30%]

Od Szeptu (Szepczącej Łapy) do Stokrotki (Stokrotkowej Łapy)


Wreszcie ją trochę rozruszał! Zadowolony kontynuował swoją misję, szalejąc na wszystkie możliwe sposoby, kiedy to Stokrota nie postanowiła rzucić w jego pysk piachu, na co pisnął zaskoczony i odskoczył w tył. Zamrugał kilka razy zaskoczony, potrząsając głową. 
- Umielam! - miauknął dramatycznie, upadając na ziemię - AAAahh dostałem! - zawodził pół żartem, pół rzeczywiście umierając z powodu piachu w oczach, którego nie sposób się było pozbyć, a teraz nie dość, że chciało mu się kichać, to jeszcze łzawił niesamowicie. 
Kotka spojrzała na brata nie wiedząc co powiedzieć. Podeszła do niego i szturchnęła łapką, by sprawdzić czy się rusza, jak zauważyła, że kocur się nie ruszył, odskoczyła jak poparzona. Na jej pyszczku pojawił się lęk.
- Szept? Z...zabiłam cię? - zapytała przerażona.
-Tak! - jęknął dramatycznie, przykładając łapę do czoła - Moja dusza wędluje do Klanu Gwiazdy! Widzę światło! Woła mnie!
Stokrotka uspokoiła się na dźwięk głosu brata, łzy zniknęły z jej pyszczka, tak samo jak jakikolwiek strach. Zaśmiała się cicho i wróciła do zabawy.
- Nie! S..Szept, nie umieraj... J..jak ty umrzesz to j..ja też! - powiedziała i położyła się na ziemi, obok brata, udając martwą.
- Chcesz se mną podbić i zwiedzić Sleblną Skólkę? - pyta cicho, przecierając łapą oczy w celu wyciągnięcia resztek drobinek.
- A co to jest ta "Sleblna Skólka?" - zapytała.
- Hmm? - zdziwił się, przerywając na moment wyjmowanie piasku z oczu, by zerknąć jednym z nich na pysk siostry - Pszeciesz to tam podobno istnieją wszyscy umalli.
Kotka dopiero teraz połączyła fakty. Zapomniała o tym wszystkim co mówili jej starsze koty. 
- Podobno - miauknęła na swoje usprawiedliwienie - Moim zdaniem n...nie i nie chce t...tam iść... Przecież podobno s..są tam m...martwe koty! Chcesz tam i..iść i u..umrzeć?
-Ale tam iciemy wszyscy jusz po śmielci o ile bęciemy dobszy. Tak pszynajmniej mófią, ja f to nie fieszę. Ale podobno fyglądają jak szyjące koty, tyle, sze gfiasdkowe!
- Ale ja nie c...chcę jeszcze u..umierać! - pisnęła machając ogonem - Do naszej ś...śmierci jeszcze długo, n..nie chcę o t..tym myśleć! - Skuliła się nieco, ewidentnie nie chcąc umierać, ani mieć ze śmiercią cokolwiek wspólnego.
- Pszeciesz nie umielasz! - miauknął głośniej, unosząc się do pozycji siedzącej i marszcząc czoło.
- A..ale ty chcesz iść n..na S..srebrną Skórę, czyli chcesz umrzeć…
- Nie chcę! - zaprzeczył, marszcząc pysk bardziej, nie rozumiejąc - Szaltowałem, dobsze? - dodał zaraz, nie chcąc zrobić tu kolejnej dramy i jakoś uspokoić kotkę. Naprawdę nie rozumiał czemu tak bardzo chłonęła i się przejmowała drobnostkami. To było zupełnie bez sensu. 
Stokrotka tylko pokiwała głową, nic więcej nie mówiąc. Przyglądała się bratu, który dalej wyjmował piasek z oczu i reszty pyska. Gdy skończył, zaproponował jeszcze jedną zabawę, ale to by było na koniec, gdyż zaczął powoli się rozpraszać 

。·◦⌟‒▾♞▾‒⌞◦·  。

Byli poza obozem! Poza obozem! Nie był za bardzo chętny do jakiejkolwiek roboty, nie chciało mu się wysilać ani nic, ale poza Diament miał teraz nad sobą rodzicielkę, która w kwestii ,,zrób to teraz, nie zaraz”, była niezwykle upierdliwa… i czasem straszna. Dlatego nie przyszedł spóźniony, a stawił się na czas, dreptając dumnie obok Diamentowego Wąsa, chociaż na zewnątrz wyglądał na wpół znudzonego. 
- Więęęc… gdzie idziemy? - pyta, unosząc głowę i zerkając to na mistrzynię, to na Różę. 
- Poćwiczycie pracę w grupie przy łapaniu królików - poinformowała krótko szylkretka, na co kocur wydał z siebie długi jęk, jakby zmęczony wołał do niebios o ratunek. 
- A musimy? Ał, aał… Chyba po wczorajszej wywrotce nie mam jeszcze sprawnych łap. Niesamowicie mnie bolą ścięgna, aaaah, moje łapy - zawodził, co wywołało opóźnienie marszu i spotkało się z nagannym spojrzeniem od obu kotek, oraz kilku słowach niedowierzania, czy tekstem, by nie robił cyrku. No ale co on poradzi? Nie chciało mu się pocić i gonić za jakimś futrzakiem. Znaczy jasne, zrobiłby to, ale potem! O wiele bardziej interesowała go teoria, gdyż zaraz szybko wszystko zapamiętywał i dalsza nauka nie była mu potrzebna. Z kwestią praktyczną tak kolorowo nie było. Szedł więc dalej, naburmuszony i obrażony, omijając z tyłu obie kotki, by przypaść do boku Stokrotki. 
- Hej, jak myślisz, wybierzemy największego królika, prawda? - pyta półgłosem, zerkając na kotkę z ukosa z jakimś błyskiem w oku. 
- Co, a t..tak - powiedziała, jakby wyrwana z zamyślenia - No chyba, że c..coś najpierw z...złapie nas, prze złapaniem k..królika…
- Co ty, będzie git - przywarł na moment bokiem do siostry, niemal ją tym popychając w jakimś przyjacielskim geście- Skoro tamtych sztywniaków nie porwało, to nas również. Chociaż w sumie też bym ich nie tykał. Zaraziłbym się sztywnością - jęknął żartobliwie. - No i wyobraź to sobie! Biegi w nieznane za jakimś królikiem, wiatr w sierści, niewyobrażalny ból w ścięgnach i zakwasy dnia następnego... sama radość - miauknął na wpół sarkastycznie, po czym dodał już w pełni dumnie i szczerze, unosząc brodę w górę - Poza tym, będziemy się mogli czym pochwalić przed całym klanem.
Stokrotka nie wyglądała na przekonaną. 
- Skoro tak myślisz... Ale nie nazywaj ich sztywniakami, są fajni - miauknęła cicho.
- No nie, ty też? - mruknął, odstając nagle od siostry i patrząc na nią z jakimś poważnym wyrazem na pysku- Jedyny tam fajny jest Piasek bo da się z nim pogadać, chociaż trochę z niego fleja, ale ja go kiedyś przełamię i się zaśmieje, mówię ci. Reszta jest śliska, że aż boli, a poza tym - Tu przerwał, dostrzegając zirytowane i za razem znudzone spojrzenie Diamentowego Wąsa, oraz trochę niepokojący wzrok matki, przez co zamknął jadaczkę, chowając wargi do środka i uciekając gdzieś na sekundę wzrokiem. Jego poruszające się ucho jeszcze tylko dosłyszało polecenie by się ruszać, więc bez słowa trącił lekko Stokrotkę i podreptał do przodu. Po chwili oba koty zostawiły za sobą mentorów, którzy znikli gdzieś na wrzosowisku. 
- No, to szukamy królików. Czekam na meldunek - mruknął z żartem stronę lilowej, samemu unosząc głowę do góry, by wypatrzeć znajome futro. Stokrotka wyglądała jakby chciała coś powiedzieć, do ich rozmowy o rodzinie Zięby, lecz nie odezwała się. Zaczęła rozglądać się dookoła, cicho stąpając po podłożu. Zobaczyła przed sobą norę królików, w której na pewno jakiś mieszka. Dała znak bratu i wskazała norę. Powędrował wzrokiem na wskazany punkt i... tak! Mieli to! Tylko gdzie króliki, czy aby na pewno wyjdą? Zawsze może to być jedynie wejście do podziemi. Nie dając znaku żadnego Stokrotce, poszedł szukać na własną łapę kolejnego wejścia. Skoro już coś znaleźli i wyraźnie pachniało królikiem, to wypadało nie dość, że nie gadać jak to miał w zwyczaju, to jeszcze uważać na swój oddech, na to jak się stąpa i na to, czy przypadkiem wiatr nie zawieje w złym kierunku. Tylko skąd wiadomo który jest zły a który nie, skoro nie widać zająca? Jeszcze dwa kroki. Znalazł. Wśród traw ulokowana była nora, pachnąca jedzeniem. Na pysku kocura pojawił się uśmiech zwycięscy, pokazujący ząbki. Ale by teraz mu się przydał dym, o rany. Albo coś śmierdzącego lisem. Mógłby wsadzić to do jednej nory, a królik wyskoczyłby drugą. Zerknął na skonfundowaną Stokrotkę, po czym wskazał na jej norę, a sam postanowił wleźć do tej drugiej. Przynajmniej na tyle, na ile było trzeba. Stokrotka obserwowała jak brat wchodzi do nory, niepewna tego co robić. Rozejrzała się, ale nic ciekawego nie znalazła, więc postanowiła zrobić to samo co Szept. Była niższa, więc łatwiej było jej dostać się do nory. Włożyła pysk do nory i powoli wchodziła dalej. To było bardzo klaustrofobiczne przeżycie. Nora była bardzo ciasna i mała, w końcu zrobiona przez króliki.
Wędrował coraz głębiej, aż w końcu światło gdzieś znikło za jego plecami. Zaczynał czuć się niepewnie. Zapach królika nie ustępował, stawał się może nawet silniejszy, więc dzieciak nie zwracał uwagi na nic innego, aż w końcu... AŁ. 
Srebrny syknął po uderzeniu czołem w coś twardego. Cofnął się nieznacznie. Dopiero wtedy poczuł. 
- Stokrotka? - syczy cicho szeptem z zaskoczeniem - Co ty tu robisz? Miałaś być na górze.
- Ja nie wiedziałam o co ci chodzi. Myślałam, że też mam wejść - powiedziała cicho. Zaczęła się cofać i powoli wychodzić, lecz jej wywinięte uszy zahaczyły o sufit nory. Stokrotkowa Łapa niezgrabnie próbowała się wydostać, piasek nasypał jej się do uszu, ale jakimś cudem wyszła z nory. Szept przybrał na pysk coś na wzór naburmuszenia. Jak to nie wiedziała, no przecież wskazał, żeby została! Chociaż, skoro zetknęli się tutaj, to oznaczało, że musi być jeszcze droga w bok, tak? Zawęszył. Ale nora. Wtem coś zaszmerało, a po chwili z boku wyskoczył spłoszony królikowaty. Szept zdążył wydać z siebie odgłos zdumienia, zanim królik skręcił gwałtownie wrzucając drobinki ziemi w pysk kocura, zaraz potem wylatując na zewnątrz norą, przed którą stała kotka. Nie widział za wiele ani nie czuł, jednak jak najprędzej zaczął czołgać się na wprost w stronę wyjścia. Zanim jednak dotarł do samej góry, dotarł do niego głos siostry. 
- Mam go! - krzyknęła tak głośno jak umiała do brata. 
- Masz?! - Powtórzył z połowicznym już szczęściem w głosie, po czym z nory wystrzeliła jasna, acz ubrudzona głowa. Zaraz wyłonił się cały kot i otrzepał, by podbiec truchtem w stronę siostry i przyjrzeć się w szczęściu na zwierzę które… cóż, nie było tak wielkie, jak by chciał. Na pyszczku pojawiło się skwaszenie. - Spodziewałem się większego - przyznał. 

<Stokrotka?>

[1457 słów]
[polowanie na króliki]
[Przyznano 34%]

Od Szeptu (Szepczącej Łapy) do Diamentowej Groty (Diamentowego Wąsa)


Nadszedł ten dzień. Nie mógł powiedzieć, że się nie denerwował. Oczywiście, że był w nerwach! I naprawdę bardzo, ale to bardzo chciał już polecieć na zewnątrz. Zacząć szkolenie, przybrać na sile i zwiedzać tyle ciekawych miejsc! I może poznać dodatkowo jakieś fajne koty? Aż go łapy swędziały by pobiec na zgromadzenie tu i teraz. Co prawda nie miałoby to żadnego sensu bez kotów z innych klanów, więc sobie to odpuścił, ale i tak! Obóz już cały zwiedził i naprawdę lubił starsze koty, chociaż najpewniej nie ze wzajemnością, jednak wcale tego nie dostrzegał. Może tylko czasem był wredny…ale tego też nie zauważał. Od samego rana był w skowronkach. Nie mógł usiedzieć na zadzie, tylko biegał jakby miał wiatraczek zamiast ogona i paplał bez przerwy. Bycie w żłobku samemu, bez tych sztywniaków było fajne bo nie musiał bardzo się skupiać na samokontroli, jednak ile można siedzieć w jednym miejscu? Oczywiście dał się ładnie wyczyścić, a że mama była zajęta, to akurat na Powiewa spadło to zadanie. Oh, jak się biedny męczył z nimi wszystkimi! Niemniej jednak Szept zdołał się już wyczyścić w większości sam. Był wylizany i czysty jak nigdy, z lśniącą sierścią która, zdawało się, że straciła na objętości. Już nie był taką puchatą kulką. Nieco go łapy wyrzuciły w górę i zdawało się, że za chwilę dogoni nie tylko swoją “sosnową” mamę, ale również “świerkowego” tatę. Już nie będzie musiał zadzierać głowy do góry, by na nich spojrzeć! Gdy rozległo się wołanie, wyszedł z dumnie uniesionym ogonem i głową na zewnątrz niczym w procesji, obok swojego taty. Zaraz też usiadł dumnie, a w dużych zielonych oczach zatańczyły iskierki. Niemal rozpierało go od środka z ekscytacji! Nie dostrzegał nawet otoczenia, a nawet jeśli, to postanowił je zignorować. Nic nie mogło zakłócać mu jego wspaniałych pięciu minut, chociaż karcący wzrok matki już dojrzał. Uśmiechnął się na to promiennie i już siedział jak należy. Wręcz lśnił! Jak prawdziwy panicz! Wtem w górze rozległ się głos Róży, na który niemal zaczął latać w skowronkach, kiedy ta wymawiała ich imiona. To zaraz, to zaraz! Jego uszy zarejestrowały swoje nowe imię, Szepcząca Łapa, w sumie tego się spodziewał, a na mistrzynię… Diamentowa Grota? Rozejrzał się w poszukiwaniu kotki. Była! I dodatkowo zmieniali jej imię? Na Wąsa… dobra, zapamięta. Ale widocznie to jeszcze nie koniec, bo matka zaczęła prawić o jakichś planach i tunelach… ej, czemu on nic o tunelach nie wiedział? Kocur zmarszczył nos na świadomość owej niewiedzy. Nie lubił być ograniczany jeśli chodzi o informacje, więc fakt, że matka zataiła coś tak fajnego niezwykle go zirytował. I wreszcie, po długiej ścianie monologu nastał koniec. Wpierw chciał podbiec do Róży i się poskarżyć, ale zamiast tego łapy powędrowały prosto do srebrnej kocicy. 
- Cześć! Szept jestem - miauknął z miłym uśmiechem i wyrazem pyska, który skutecznie maskował jego wewnętrzne, demoniczne oblicze. - Co będziemy robić? 
Kotka spojrzała w dół na dzieciaka, który postanowił uraczyć ją swoją obecnością. Nie miała pojęcia, co strzeliło Różanej do łba, żeby dać jej swojego dzieciaka pod opiekę, nie była pewna, czy podoła temu zadaniu a ten koczkodan wyglądał jej na kogoś, kto będzie truł jej dupę przy byle pierdole.
- Najpierw poznasz tereny i granice - odparła z lekko wyczuwalnym zmęczeniem w głosie. Może to i dobrze, nie będzie, zaprzątała sobie głowy złymi myślami. - Później podstawy takie jak kodeks czy historia klanu - dodała zaraz, widząc, że jej odpowiedź nie jest satysfakcjonująca dla mini-Powiewa.
- Ale ja już kodeks i historię znam, to myślę, że można iść dalej - mruknął, niezbyt zadowolony z wizji wkuwania tego wszystkiego, kiedy znał na pamięć przez ciągłe wykłady w żłobku. -  A kiedy będziemy się bić? Nie lubię się specjalnie zamachać wie Pani? Znaczy, ekhem, oczywiście, jak muszę to jestem niepowstrzymany, ale jakoś nie chce mi się pocić. Czy Pani też się poci jak się zmęczy? Ma pani mokre łapy? Okropnie się wtedy biega prawda? Myśli Pani, że dlaczego tak jest? Że się kot męczy? A dlaczego niektóre koty męczą się mniej? To zależy od długości łap? Jakby się do nich przyczepiło patyki, to byłoby się szybszym?
- Ty się lepiej módl, żebyś nigdy nie musiał się lać w swoim życiu. Wojna, czy sama walka to nic miłego - warknęła sucho. Na samą myśl o swojej niewoli u wilczaków zrobiło jej się słabo. Futro mimowolnie stanęło na grzbiecie a ją samą oblał zimny dreszcz. - Skup się lepiej na nauce polowania, bez tego długo nie wyżyjesz - mówiąc to, przetarła pysk łapą, starając się odzyskać jasność umysłu. Szept zacisnął wargi. Wow, po prostu, wow. Kolejna mama? Zachowywała się podobnie. 
- Ło. Nie no, spoko, jasne - mówi tym tonem, kiedy ktoś się rzuca a ty próbujesz szybko udowodnić, że nie miałeś nic złego na myśli. Uniósł przy tym lekko łapy do góry w geście jakby poddania. Zaraz potem postawił łapy na ziemi, a na pysku zagościł typowy, pewny siebie uśmiech, kryjący chwilowe zakłopotanie i poczucie, że coś jest nie tak. - To jak, będziemy łapać królicze ogonki? Hah, ze mną się nie musicie bać, upoluję dla klanu takiego, że będziecie go jeść przez dwa dni. - skoczył na równe łapy, puszczając luzem ogon i czekając na mentorkę, aż wreszcie wyprowadzi go na zewnątrz. Chciał zdobywać wiedzę!


<Diament?>

[846 słów]
[Przyznano 17%]

Od Lwiej Łapy CD. Zwiędłego Hiacynta

 — Dlatego też... zacznij od zaprzyjaźnienia się z taką uroczą dama jak ja. Ja ci nie życzę śmierci. — przełknęła ślinę starając się brzmieć jak najbardziej miło, aby rudy kocur na nowo stał się opanowany. Wskazała łapką na siebie i posłała Hiacyntowi uroczy uśmiech. Nie spodziewała się, że i w jego przypadku temat rodziny to drażliwy temat. Wiedziała o nim tyle co nic i ciężko było go rozgryźć. — Będziesz dla mnie miły, to ja dla ciebie będę miła. Myślę , że oboje na tym skorzystamy, w końcu jeszcze nam trochę czasu zejdzie na patrolowaniu terenów. A twój brat... jest taki kochany, nie ma chyba słodszego kota na świecie. Prawdziwy z niego dżentelmen. Nie musisz się o niego martwić, nic mu nie zrobię. — zapewniła.
— Czemu miałbym zaprzyjaźniać się z tobą? Jesteś chyba drugą najgorszą kotką w tym klanie z jaką miałbym nawiązywać jakąś znajomość. — Powiedział rudy kocur, uspokajając się powoli. — To, że mamy długą drogę do końca to nie znaczy, że automatycznie będę chciał się stać twoim najlepszym przyjacielem lub mentorem. — Tu zrobił przerwę na głęboki oddech. — Zobaczymy czy mu coś zrobić czy też nie. Ale pamiętaj, jeśli coś mu się stanie to pożałujesz, że przyszłaś na ten świat. 
Westchnęła, to będzie trudny i ciężki patrol. Ale się nie podda. Udało jej się już zmienić przebieg ich rozmowy, znowu rozmawiali spokojnie, nawet jeśli kocur zagroził jej. Wywróciła na to oczami.
— No wiesz co! Jak śmiesz tak mówić. — prychnęła obrażona mrużąc oczy, by po chwili otworzyć jedno — Drugą? A komu przypada ten zaszczyt bycia pierwszą? — spytała zaciekawiona, nie żeby chciała znajdować się na jej miejscu 
Zaśmiał się cicho, patrząc na obrażoną uczennicę.
— Różanej Przełęczy.
Nie ważne, gdzie się odwróciła, widziała kotkę osobiście, albo słyszała coś na temat Róży. No ileż można! Chociaż nieco się uradowała słysząc, że ktoś uważa Różaną Przełęcz za gorszą kotkę niż była Lwia Łapa. W końcu ktoś kto nie był ślepcem!
Parsknęła śmiechem na odpowiedź kocura. Na dobrą sprawę nie spodziewała się jej, że uda się jej dowiedzieć kto króluje na pozycji pierwszej. Gdzieś w głębi serca miała nadzieję, że to imię właśnie padnie. I padło. Jednak łączyło ich coś więcej, niż rude dziedzictwo.
— Jesteś pewien, że powinieneś mi to mówić? Właśnie dowiedziałam, że że nie przepadasz za zastępczynią i uważasz ją za najgorszą kotkę w klanie. No proszę, proszę... 
Czyżby zaczął jej ufać zaczynając się jej zwierzać? Jeśli tak, to świetnie. Musiała się teraz tylko faktycznie upewnić czy jej nie okłamał. Chociaż jeśli nie on sam, to brązowooka jak nic nie przepadała za nim jak reszta kotów. W końcu był cały rudy, czyli był be, tak jak Lew i jej rodzina.
— Ależ Lwia Łapo, ona o tym wie. Powiedziałem jej to prosto w pysk. Czemuż miałbym chować ten fakt przed innymi?
— A nie obawiasz się tego co to będzie, gdy w końcu ona zostanie liderką. Może cię, no nie wiem... Uznać za zdrajcę i najlepszym wypadku wygnać z klanu. Chyba tego do końca nie przemyślałeś Hiacyncie, nie uważasz?
— Dobra uwaga, jednak błędna. — Tu ugryzł się w język. Nie mógł powiedzieć uczennicy czemu Różana Przełęcz nigdy by go nie wyrzuciła, bo inaczej mogłoby się to skończyć źle. — Chodźmy. Nie mam na ten patrol całego dnia, a tym bardziej nie mam całego dnia na pouczanie Ciebie. — Uciął nagle temat, po czym ruszył przed siebie.
Została nieco w tyle za kotem, nie bardzo rozumiejąc, czemu jej uwaga była błędna. Nie mogła być. 
— Ugh, dorośli. — mruknęła pod nosem, po czym ruszyła za kocurem, starając się cieszyć widokami 
Patrol przebiegał bezproblemowo. Nikt nie naruszył granic, chociaż tych z Klanem Nocy i Klanem Klifu. A przynajmniej nie w ostatnim czasie. Ruda uważnie przyglądała się idącemu przed nią kocurowi, który szedł wzdłuż granicy. Co jakiś czas uczennica zatrzymywała się starając się dostrzec jakieś koty na swoich terenach, po drugiej stronie granicy, jednak bezskutecznie. Byli sami, nie licząc oczywiście pomniejszej zwierzyny, która schodziła im z drogi przemykające to w głąb rodzinnych terenów, bądź poza ich granicę.
Znajdowali się niedaleko Kamiennej Strażnicy. Lew zmęczona tym chodzeniem położyła się na trawie mając nadzieję, że chwilę odsapnie przed drogą powrotną. Wszystko wskazywało na to, że jej cierpnie jakim było dzisiejsze patrolowanie wreczcie się skończy. Skoro odbębniła ten w środku dnia, raczej nie powinna być wyciśnięta do tego wieczornego patrolu. Z resztą, noc była od spania, a nie kręcenia się przy granicach.
Zbytnio nie rozumiała czemu akurat padło na patrolowanie obrzeży terenów przy Klanie Klifu i Klanie Nocy, jak w końcu jedynym realnym zagrożeniem czyhającym na Burzaków były Wilczaki. I to przy tych granicach sporych rozmiarów grupy patrolowe powinny się kręcić, a nie dwa koty na krzyż, jak to miało miejsce w tej chwili. W Nocniakach i Klifiakach nie dostrzegała zagrożenia. 
— To będziemy się już zbierać, tak? Zgaduję, że inni wojownicy bardziej doświadczeni zajmą się patrolem granicy z Klanem Wilka. — Ziewnęła, nie mogła się doczekać, aż uda się na swoją popołudniową drzemkę.
— Tak, będziemy się już zbierać. Mam nadzieje, że następnego razu nie będzie.
— A ja wręcz przeciwnie. Z chęcią ci potowarzysze w kolejnych patrolach. — podjęła podnosząc się z trawy i się przeciągnęła — Przyjemnie się na ciebie patrzy, jak bierzesz sobie do serca wykonywanie powierzonych zadań. Skupiony parłeś naprzód, ignorując spłoszoną przez nas zwierzynę. Wojownik jak się patrzy. 
Skomplementowała postawę Zwiędłego Hiacynta. Chyba zaczynała rozumieć czemu kocur nie obawiał się wyrzucenia z klanu, gdy zastępczyni dojdzie do władzy. Nawet jeśli jego charakter pozostawał wiele do życzenia, to nie można mu było zarzucić dobrego wyszkolenia. Pozbycie się kogoś takiego jak on byłoby jak strzał w kolano. Ile by dała by to właśnie on był jej mentorem, takim oficjalnymi, a nie Gepard. Miała nadzieję, że żadne z pełzaczy Róży go nie dostanie. Złamałoby jej to serce.
Kocur zignorował słowa Lwiej Łapy, no może nie do końca, bo jedyna jego reakcją było strzepnięcie uchem. Bez słowa zaczął iść, nawet nie racząc poczekać, czy się upewnić ,że uczennica za nim idzie. A Lew powoli szła za kocurem z powrotem w kierunku obozu nie spuszczając na chwilę z niego wzroku wzdychając cicho raz za razem. Czy Lew lubiła ten chłód bijący od rudego? Wychodziło na to, że tak. Chciała z nim spędzać jak najwięcej czasu, nawet jeśli jej towarzystwo było dla niego uciążliwe.
Z każdym kolejnym krokiem byli coraz bliżej obozu. Przez całą drogę od granicy nie zamienili ze sobą ani słowa. Było to uporczywe, ale bicolor to dzielnie zniosła.
Lew czuła się jakby miała zaraz wyzionąć ducha. Nie dało po sobie tego poznać nie mogąc się doczekać aż padnie na swoje legoiwkso. Te patrole naprawdę nie były dla niej. Chodzenie nie było dla niej. Co innego poruszać się po obozie na krótkich dystansach, a nie robić taki maraton. Przynajmniej odpuszczono im sprawdzenia granic z Klanem Wilka. I bardzo dobrze.
Zwiędły Hiacynt bez słowa pożegnania z uczennicą skierował swe kroki w stronę legowiska lidera. No tak, trzeba było złożyć raport. Patrol się skończył. A ona była wolna. Posmutniała zdając sobie sprawę, że z samej siebie trudno będzie jej spędzić czas z kocurem, jeśli nie zostaną zmuszeni do współpracy przez lidera. Hiacynt jasno postawił sprawę, że nie jest zainteresowany jej towarzystwem. Nie to co ona.
Rozejrzała się po obozie, wybrali sobie ciekawy moment na powrót. Akurat dużo kotów przebywało w sercu klanu, wracali z treningów, czy to z patroli pozostałych granic. 
Przypomniała sobie jedną z lekcji matki na temat tego, że damy powinny być wdzięczne, i nie chodziło w tym przypadku o wygląd. Oczywiście nie dotyczyło to nierudych. A Hiacynt nie był na całe szczęście nierudy. Przyspieszyła kroku i jak pijawka przyssała sie do boku kocura ocierając się o niego całym swym drobnym ciałkiem.
— Dziękuję za dzisiejszy patrol Hiacyncie — zdążyła tyle i aż tyle miauknać, nim czmychnęła do legowiska uczniów, musiała koniecznie porozmawiać z matką o tym dziwnym uczuciu w piersi. Wierzyła, że kotka coś na to poradzi.

<Hiacynt? Zostałeś właśnie jej pierwszą kocięcą miłością, a to wina tego, że jej stary ma ją w dupie>
[1280 słów]
[Przyznano 26%]

Od Słonecznej Łapy CD. Lwa (Lwiej Łapy)

Mały berbeć Zięby zjawił się w legowisku medyka. Najbardziej chyba wrodziła się w mamuśkę. Ten sam uniesiony dumnie łebek aż śmieszył. Nawet łapki niezdarnie stawiała jak mamusia. Urocza istotka. 
— Mamusiu, chce poczekać na Wiśniową Iskrę — miauknął maluszek. — Apsiu!
Słoneczko pochyliła się do szkraba. 
— Jesteś pewna? Wiśniowej Iskry może nie być bardzo długo. — droczyła się z Lwem. 
Rudzielec zmrużył ślepka niezadowolona. Aż widziała, jak świerzbi ją łapka przed tupnięciem gniewnym. Kotka powstrzymywała śmiech. 
— Zdecydowanie. — odpowiedziała Lew pewna siebie. 
Słoneczko westchnęła zdumiona. Cóż za hart ducha. 
— Lew. — warknęła cicho Zięba. — Zachowuj się. 
Mała ruda istotka pokręciła łebkiem niezadowolona. 
— A co jeśli Wiśniowa Iskra nigdy nie wróci? — miauknęła dramatycznie uczennica medyczki. 
Lew otworzyła szczerzej ślepka. Spojrzała się na mamę z obawą.
— Nie. Niemożliwe. Kłamiesz. — wyrzuciła pewnie kotka. — Wiśniowa Iskra na pewno zaraz będzie. Mamo, proszę. Poczekajmy. — posłała kocicy błagalne spojrzenie. 
Zięba trzepnęła niedbale ogonem już lekko zirytowana. Uczennica przyglądała się temu wszystkiemu zaciekawiona. Doczłapała się bliżej koteczki. 
— Co się stało, że tak mnie nie lubisz, promyczku? — miauknęła kpiąco do malucha. 
Mały rudzielec zdenerwował się. Było widać jak w tych malutkich ślepkach pojawiają iskierki nerwów. Jeszcze troszkę i rozboli ją brzuszek. 
— Fuj! Odsuń się ode mnie. — pisnęła koteczka. — Mamo! — schowała się za rodzicielką sprawnie. 
Zięba wstała, pozbawiając malucha kryjówki. 
— Lew. — syknęła przez zęby. — Nie będę tolerować takiego sprawowania. Zachowujesz się jak dzikus. — dodała ciszej. 
Krępe kocię położyło uszko i bardzo niechętnie, nie ukrywając zniesmaczenia na pysiu, podeszło do medyczki. 

* * * 

Słodki pysiu Lwiej Łapy wciąż spoglądał na nią nieprzychylnie. Tak uroczo się irytowała na nią, że Słoneczko aż świerzbiło do drażnienia tej istotki. Minka rudej od razu zrzedła na widok niepełnosprawnej kotki. 
— Hejo, Lwia Łapko! — zawołała do kotki, do czołgając się do niej. 
Już widziała jak płomienne futerko idzie do góry. Uśmiechnęła się wrednie. Przywarła do boku młodszej. 
— Dziś jesteś równie urocza co poprzedniego zachodu słońca! Chciałbym móc cię adoptować, słodziaku. — przymilała się. 

<Lewku?>
<308 słów>
[Przyznano 6%]

Od Słonecznej Łapy

Łapy miała pełne roboty. Wiśniowa Iskra coraz więcej dnia przesypiała, a nawet jak była aktywna to udawała się na poszukiwania ziół z Długimi Rzęsami. Więc większość dnia była nieobecna w życiu Słonecznej Łapy. Kotka nie była pewna czy ta już przygotowuje ją na pożegnanie jej ze swojego życia. Zmarszczyła pyszczek. Wolałaby nie. 
Wciąż w głowie miała wspomnienie spotkania medyków. Dziwną jaskinię. Jej specyficzną woń. Podziemne jezioro. I sen zesłany przez Gwiezdnych. Do dziś nie potrafiła zrozumieć jego tonacji. Wszystko zsyłane jej przez Klan Gwiazd było tak potwornie niejasne. Wiśniowa Iskra zdawała się już mieć wprawę w tym temacie. Dla Słoneczko ta cała roślinka mogła oznaczać dosłownie wszystko. Już nawet wolała o tym nie myśleć. 
— Słoneczko! — pisnęła jej kuzynka. — Straszne mnie boli ucho.
Bicolorka doczołgała się w stronę krewniaka. Spojrzała na zaczerwioną skórę. Tyknęła ją lekko łapą. Z pyska rudej rozległ się skowyt. 
— Ała! Jak mogłaś? — miauknęła z pretensjami, odsuwając się od uczennicy medyczki. — To bolało. 
Słoneczko westchnęła, zgarniając łapą potrzebne zioła. Już na co drugi uraz dawała ziarna maku. Przeciwbólowce działały cuda. 
— Musiałam sprawdzić, czy nie udajesz! Niektórzy symulują choroby by się naćpać. — ściemniała kotka, wydzielając porcję liści i ziarenek. — Masz. 
Ruda pokazała jej język niezadowolona. Słoneczko wywróciła ślepiami. Nie miała czasu się roztrząsać nad humorkami kuzynki. Nawet jeśli ta ją znienawidzi ma świeżo wyplute przez ciotkę Różę pięć kolejnych. 
— Następny! 
Końskie Kopytko wolnym krokiem władował się do legowiska medyków. 
— Bark. — burknął obolały. 
Widać było, że cierpienie naprawdę mu doskwierało. 
— Nie powinieneś z tym teraz zwlekać. Szczególnie w twoim wieku. Nie wiem czy to uratuję. — miauknęła dramatycznie. 
Rudy spojrzał na nią zaniepokojony. 
— Naprawdę? Nie sądziłem, że to takie poważne. — mruknął przestraszony, wbijając spojrzenie w łapy.
Słoneczko doczołgała się do wyjścia z legowiska. Jeszcze dwójka kotów czekała na swoją kolej. Odwróciła się w stronę rudego wojownika. Jej zdaniem powinien udać się już do starszyzny. Im więcej fikał tym więcej ziół na niego schodziło. A Wiśniowej Iskrze coraz trudniej było nadążyć z uzupełnianiem zapasu. Spojrzała nieco zirytowana rozbieganym staruszkiem. 
— Połóż się tutaj. Opatrzę cię, jak ziarna maku zaczną działać. Teraz tylko zbawiłbyś swoim krzykiem pół obozowiska. — miauknęła, dając drobinki wojownikowi. 
Konik wypełnił grzecznie jej rozkazy i ulokował się na jednym z posłań. Słońce powoli zaczynało zachodzić. Słoneczko czuła woń wilgoci. Niedługo zbierało się na deszcz. Wiśniowa Iskra powinna wracać, jeśli sama nie chciała się pochorować. 
— Słoneczno Łapo? — usłyszała znajomy głos. 
Straszna kotka na słabych łapach stała w wejściu. 
— Blady Zmierzchu nie powinnaś przychodzić. Odwiedziłabym cię. — miauknęła zaniepokojona uczennica medyczki. 
Wysiłek staruszki był jednym, drugim to, że jej odporność była wystawiona na panoszące się niestety pozostałości po chorobach poprzednich kotów. 
— Przecież wiem, że masz z tym większe problemy niż ja. — miauknęła zbyt szczerze kremowa. — Wezmę co potrzebuję i znikam.
Słoneczko kiwnęła łbem. Opatrzyła Końskie Kopytko i usiadła sama w kącie. Z każdym wschodem słońca coraz bardziej wątpiła czy podoła wyzwaniu jaki ciążyło na jej barkach. Była beznadziejną medyczką nieważne jak się starała. Przez swoją niepełnosprawność miała wrażenie, że bardziej zawadzała. A umiejętności odczytywaniu snu od Gwiezdnych były na poziomie rozumowania świeżo narodzonego kocięcia. 
Załamana wyszła na dwór. Lekka mżawka powoli zaczęła zalewać obozowisko. Wiśniowej Iskry wciąż nie było. Słoneczko często się bała, że kotka pewnego nie wróci. 
I zostanie z tym wszystkim sama. 


[spotkanie medyków]
[ilość słów 530]
[Przyznano 16%]

wyleczeni: Koniczynka, Końskie Kopytko, Blady Zmierzch

Od Srebrnego(Srebrzystej Łapy) CD. Piaska (Piaskowej Łapy)

Westchnął, przewracając oczami.
— Czy każda baba z twojej rodziny musi być jakaś nawiedziona i musimy się przed nią kryć? — spytał wprost, przez chwilę zatrzymując kulkę we własnych łapach. Pchał ją lekko do przodu, a gdy Piasek pochylał się, by ją złapać, zatrzymywał ją i przyciągał do siebie.
— Nie są nawiedzone. Kochają mnie i się o mnie martwią — odparł ze skrzywioną miną, wpatrując się wyczekująco na następne ruchy srebrnego.
Niebieski przysiadł, kryjąc zabawkę pod sobą.
— O co się martwią? Przecież ze mną nie stanie ci się żadna krzywda — zauważył.
Kremowy jakby zawahał się, zerkając po raz kolejny na boki. Co rusz końcówka jego dziwnie powykręcanego ucha drgała, a żółte ślepia latały na boki, szukając potencjalnego zagrożenia.
— No w sumie nie byłbym tego taki pewien po tym, jak próbowałeś naprostować mi u...
— Ojej! — W chwilę znalazł się bliżej niego, kładąc mu łapę na pyszczku. — Nie przytaczajmy tego wspomnienia, dobrze? Nie wyszło mi, ale kiedyś się uda. Nie musisz wprost rzucać mi w pysk moją jedyną porażką... — dodał, uśmiechając się zawadiacko.
Piasek wydawał się dalej zmieszany jego postępowaniem, aż w końcu odsunął się na krok od niego, wlepiając z lekka przerażone spojrzenie w jego kończynę, którą chwilę temu zasłaniał mu pysk.
— No... No dobra — wykrztusił.
— Piasku! Gdzie jesteś?
Obaj zesztywnieli na głos Zięby. Srebrny nie zamierzał ukrywać, że karmicielka nie przypadła mu do gustu i wolał jej unikać. Rzucił krótkie spojrzenie w stronę źródła dźwięku, po czym skinął kremowemu głową.
— To do zobaczenia później — mruknął, umykając w stronę ojca, zajętego pilnowaniem reszty jego rodzeństwa. Powiew miał gdzieś z kim spędzał czas i za to go kochał.

***

Zwiędły Hiacynt był ciekawą osobistością, ale nie potrafił stworzyć o nim stabilnej opinii. Zdawał sobie sprawę, że poznanie w pełni kocura może zająć mu znacznie więcej czasu, niż będzie trwał sam trening. Na pewno ot, tak nie zawiesi po całym szkoleniu tej znajomości. Ta chodząca zagadka wymagał rozwikłania.
Legowisko uczniów było wyjątkowo puste. Jego rodzeństwo albo ganiało na treningach, albo zajmowało się innymi, nudnymi obowiązkami, a ruda zgraja najwyraźniej też się gdzieś rozprzestrzeniła. Ich nieobecność zawsze go cieszyła.
Chciał przyjść tu tylko na chwilę, aby skryć w swoim legowisku całkiem ładny liść, który znalazł, jednak szmer nieopodal momentalnie go rozproszył. Rzucił spojrzenie na kulący się w kącie kremowy kształt, którego wcześniej nie zauważył.
— O — wykrztusił. — Cześć Piasek. Czy tam Piaskowa Łapo, jeśli wolisz oficjalniej — mruknął, dokonując tego, po co przyszedł, a następnie podszedł bliżej kolegi. — Co porabiasz?
— Odpoczywam — wymamrotał, z lekka zesztywniały. — Jak ci się podoba życie ucznia, Srebrzysta Łapo? — spytał niemrawo.
Niebieski zmrużył oczy.
— Srebrny, to po pierwsze — westchnął, gdyż nie przyzwyczaił się jeszcze do brzmienie słowa "Srebrzysta". — A po drugie... No wiesz, dopiero co zacząłem nim być, nie mam jeszcze zdania na ten temat, chociaż ogromnie cieszy mnie, że mogę w końcu zwiedzać tereny. Za to ty powinieneś mieć więcej do powiedzenia. Minęło już kilka księżyców — zauważył, siadając bliżej.
Kremowy smętnie zwiesił łeb, nie odzywając się przez dłuższą chwilę. Młodszy strzepnął uchem, nie wiedząc, czy ten w końcu zacznie mówić, czy powinien przejąć jakoś inicjatywę.
W końcu westchnął, zmniejszając odległość między nimi.
— No dobra, powiedz, co się dzieje — mruknął, nachylając się bardziej. Pysk zawiesił w okolicy jego lewego ucha. — Twojej porąbanej rodzinki tu nie ma. Możesz mi zdradzić dokładnie każdy sposób, jakim cię maltretu...
— Nie o nich chodzi! — Strzepnął urażony ogonem. — I prosiłem cię, nie mów tak o nich! Są wspaniali! Nigdy by mnie nie skrzywdzili.
Srebrny przewrócił oczami, wzdychając ciężko.
— Tak,tak. Już to słyszałem — mruknął, uśmiechając się. — To, kto zaprząta twoją uroczą główkę? No nie mów, że ja. Jest zbyt wczesna pora by śnić o innych na jawie, takie myśli zostaw sobie na wieczór, łatwiej wtedy zasnąć, Piaseczku — rzucił w żarcie, choć malujące się przerażenie na pysku kremowego sugerowało mu, że ten mógł wziąć to zbyt na poważnie.

<Piasek?>
[664 słowa]
[Przyznano 13%]

Nowa członkini Klanu Gwiazdy!

Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna odejścia: zamordowanie z rozkazu lidera

Odeszła do Klanu Gwiazdy! 

Od Puszystego Niedźwiadka (Niedźwiedziej Siły) CD. Srokoszowej Namiętności (Srokoszowej Gwiazdy)

 Ostatnie czego pragnął to obecności niebieskiego. Widział, że czerpał z tego wszystkiego satysfakcje. Nic go nie obchodził los jego córki, którą ktoś bestialsko nabił na gałąź. Był rozgoryczony i zawiedziony każdym, kto nie ochronił Kwiatuszka. A najbardziej winił w tym wszystkim siebie. Gdyby wtedy przy niej był... Nie doszłoby do tego.
— Odejdź — zwrócił się do zastępcy, czując jak żałość na nowo go wypełnia. Spijała z niego wszystkie siły, pozostawiając tylko pustą skorupę. To była zapłata za napełnienie jej emocjami, które wprowadziła Aksamitka. A teraz... teraz jej tu nie było. Bagatelizowała sprawę, a on cierpiał. Z jego pyska uciekł szloch, gdy o tym pomyślał. Uśmiechnięta mordka córeczki wciąż majaczyła mu pod powiekami na równi z jej martwym ciałem.
— Nieroztropnym byłoby odchodzić, zwłaszcza że wyglądasz tak niestabilnie — skomentował to cętkowany, nie spuszczając z niego wzroku, jakby napawając się tą chwilą.
W jednym miał rację. Emocje odbierały rozum, a on nie chciał zrobić czegoś czego później by żałował. Próbował zamknąć w sobie smutek, zakopać w głębi ciała, nie pozwalając mu wyjść na zewnątrz, ale było to trudne. Ból był za silny, wygrywał z jego nieudolnymi próbami walki.
— Jestem dorosły, poradzę sobie. Nie potrzebuje wsparcia Aksamitnej Gwiazdeczki. Przywykłem do tego, że radzę sobie sam — w końcu odpowiedział na jego poprzednie pytanie, kładąc po sobie uszy.
— Samotność każdego w końcu skruszy. Zobaczymy ile jeszcze wytrzymasz **sam** — mruknął kpiąco zastępca.
Ostatnie słowo niosło się echem po jego umyśle. Wyżerało mu trzewia. Było niczym wyrok, który jeszcze nie nadszedł. Poczuł się od razu taki słaby i wiotki, jakby byle wiatr mógł go przewrócić. Nie chciał przyznawać kocurowi racji, ale ją miał. Przeżył w końcu to całe skruszenie w dzieciństwie. Wiedział jaki to ból stracić wszystko.
Wziął głębszy oddech, starając się uspokoić negatywne emocje. Musiał na powrót je uwięzić. Wadziły mu. Przeszkadzały. Dusiły i dławiły.
Nie odpowiedział Srokoszowi. Podniósł się ciężko na drżące łapy i odszedł. Zaszył się w legowisku wojowników, w ciemnej jaskini, gdzie liczył na spokój. Na samotność przepełnioną negatywnymi myślami o przyszłości.

***

Chciało mu się płakać. Wciąż przed oczami miał to, jak Aksamitka walczyła o życie. A on... on nie mógł nic zrobić. Lśniący Księżyc i Przyczajona Kania trzymali go mocno, nie pozwalając na wtrącenie się w nieswoją walkę. Każda komórka w jego ciele, każdy mięsień wołał o pomstę do nieba. Musiał chronić lidera, to był jego obowiązek, a zawiódł. I nic już nie mógł zrobić. Niewidzialne kajdany zacisnęły się na jego łapach, a umysł zarejestrował, że władza się zmieniła. I to na kota, którego nienawidził całym sercem. Odbierał mu miłość, a teraz i samą partnerkę, zamykając ją w zimnej jaskini, do której nie miał dostępu.
Załamał się, ponieważ zdawał sobie sprawę z tego, że jego życie zamieni się na gorsze. Bez ukochanej, sam, na usługach wariata. Czyli tak jak zawsze powinno być. Nie zasługiwał bowiem na miłość. Był tylko maszyną, która miała wykonywać rozkazy.

***

Kierował kroki u boku Srokoszowej Gwiazdy, który postanowił wygnać Morskie Oko za jej zbrodnie. Nie rozumiał o co się rozchodziło. Nie wierzył w żaden Klan Gwiazdy, czy też duchy, dlatego też nie rozumiał tej decyzji. Ale czasy, gdy mógł samodzielnie myśleć minęły. Musiał na nowo przyzwyczajać się, że wolność słowa już go nie dotyczyła.
Dostał rozkaz, aby odprowadzić kocicę na granicę. Słyszał jak płaczę, próbując raz jeszcze przekonać niebieskiego do zmiany zdania. Ten jednak pozostawał niewzruszony. Nikt jej nie odpowiedział. Żaden z ich dwójki.
Kiedy dotarli pod granicę, obserwował zbolałym wzrokiem jak ta się oddala. To było niczym wizualizacja jego przyszłości. Odchodziła w ciemność, pozostawiając stale rosnącą pustkę.
Zawrócili. Powoli zmierzali z powrotem do obozu. Dopiero, gdy byli dość daleko, nowy lider zrównał z nim krok.
— Zabij ją — usłyszał przy uchu te dwa słowa. Dwa, które ożywiły mu krew. Rozkaz, któremu nie mógł się oprzeć. Który sprawił, że jego łapy rwały się samoistnie do zawrócenia.  — A następnie podrzuć ciało za granicę z Klanem Wilka i ukryj niestarannie.
— Dobrze, Srokoszowa Gwiazdo — Skłonił łeb przed kocurem pokornie, a następnie skierował swoje kroki w miejsce, gdzie rozstali się z kocicą.
I chociaż cel był jasny, świadomość tego, że znów wykorzystywano go jako broń, przerażała. Wiedział bowiem do czego był zdolny i nie chciał na powrót przeżywać tego koszmaru. Był jednak zniewolony w ciele, nad którym nie miał kontroli. Mógł tylko obserwować jak z każdym uderzeniem serca zbliża się do celu, by spełnić wole swego pana.

***

W kilka chwil dobiegł do granicy, wdychając pozostawiony zapach Morskiego Oka. Wytropienie jej było proste. Nie odeszła daleko. Dojrzał jej sylwetkę na horyzoncie, która smętnie parła przed siebie. Podbiegł do dawnej medyczki, która słysząc kroki odwróciła łeb. Widział nadzieje w jej oczach, pragnienie usłyszenia, że może jednak wrócić do klanu. To zaraz zgasło, gdy zacisnął zęby na jej gardle. Coraz mocniej i mocniej, odbierając jej dech. Kotka charczała, próbując się wyrwać, ale dość szybko przetrącił jej kark, aby długo nie cierpiała. Chrupnęło, a ciało upadło u jego łap. Znów to zrobił. Znów ten wzrok niewinnej ofiary będzie prześladował go co noc, co dzień, do końca jego dni.
Srokoszowa Gwiazda był taki sam jak Lamparcia Gwiazda. Pozbywał się przeciwników brudnymi sposobami. Przy pomocy takich kotów jak on. Ale czy to źle? Właśnie po to istniał. To był cel jego życia. Służba i niesienie śmierci z kaprysu lidera. Nic innego nie było mu pisane. To chwilowe szczęście, które zagościło w jego życiu, było niczym innym jak zwykłym błędem. Nie powinien nigdy zakochać się w Aksamitce. Nie powinien mieć z nią potomstwa. Nie był wolny, nigdy nie był. Zawsze do kogoś należał.
I teraz sobie o tym przypomniał. To kim od zawsze był.
Upewniwszy się, że nie żyła, chwycił ją za kark i zarzucił ją sobie na barki. Nie pozostawił po ataku żadnej krwi. Domyślał się, że lider chciał załatwić sprawę dyskretnie, by nie powiązali jej z Klanem Klifu. Na szczęście Klan Wilka miał tereny niedaleko, więc kiedy wszedł do ich lasu, zabrał się do pracy. Podszedł do jakiegoś krzaka i tam zrzucił ciało ze swojego grzbietu. Musiał działać szybko, by nikt nie odkrył, że właśnie podrzucał im dowód zbrodni. Wepchnął kotkę w pośpiechu pod roślinę, a następnie zatarł swoje ślady. Zapach klifiaków i tak unosił się na ciele medyczki, więc nie trzeba było go maskować. Miał w końcu zrobić to niedbale. Kiedy jego rola tu się zakończyła, odbiegł, powracając na znane mu tereny.
Czas było złożyć raport liderowi.

***

Wszedł do legowiska lidera, upewniwszy się, że jego sierść była czysta. Zanurzył się profilaktycznie parę razy w rzece nim wrócił, wysychając na nagrzanym od słońca gruncie. Zapach medyczki jak i wilczaków był już niewyczuwalny na jego futrze, więc robota została wykonana prawidłowo.
Srokoszowa Gwiazda uniósł się do siadu, widząc że powrócił. Bury od razu spuścił pokornie łeb, skracając pomiędzy nimi dystans tak, aby wieści dotarły tylko i wyłącznie do jego uszu.
— Twa wola została spełniona. Ukryłem ją za granicą wikczaków w okolicy czarnych gniazd — powiadomił go, nie śmiąc spojrzeć mu w oczy.
Musiało to dziwnie wyglądać, że taki wielki kocur jakim był, kulił się przed mniejszym od siebie, ale już dawno wyczuł jakim typem osoby był niebieski. Wiedział, że podobała mu się ta władza jaką nad nim miał, a co za tym idzie, jego pokorna postawa. Pewnie znów po klanie rozejdą się plotki, że podlizywał się kolejnemu liderowi, ale cóż miał zrobić? Zdawał sobie sprawę, że Srokoszowa Gwiazda mógł za jego pomocą zrobić wszystko, dlatego też odczuwał nie tyle co respekt, a najzwyklejszy strach. Nie chciał skrzywdzić Aksamitnej Chmurki. Nie byłby w stanie sobie wybaczyć, gdyby jego łapy spowodowały u niej rany i przeogromne cierpienie. Dlatego też starał się nie denerwować kocura siedzącego przed nim, będąc na każde jego najmniejsze zawołanie. Był w stanie zrobić w końcu wszystko, by udawać, że chronił tak ukochaną. Bo oczywiście był świadomy tego, że jego starania, były tylko fikcją. I tak by spełnił każdą zachciankę niebieskiego, bo jego słowo było prawem.
— Czy coś jeszcze mogę dla ciebie zrobić, Srokoszowa Gwiazdo? — zapytał z kamiennym wyrazem pyska, który na powrót ukrywał wszystko co działo się w jego wnętrzu, dalej wpatrując się w swoje łapy.

<Srokoszu? Mój bossie?>

Od Wypłosza

Obudziło go parcie na pęcherz. Rozejrzał się po otoczeniu. Było jasno, ale nie widział słońca, więc ciężko było rzecz jaka była pora. Blanka jednak nadal spała. Wygramolił się z pudła, po czym czołgając się dotarł na dziwną trawę. Była turkusowa. Nadawała się jednak idealnie do zrzucenia balastu z pęcherza. Kiedy skończył załatwiać swoją potrzebę, zaczął żmudną wędrówkę z powrotem. Nie wiadomo gdzie czaili się Wyprostowani, a wolał ich nie spotykać dla swojego i ich dobra.
Stękając wgramolił się z powrotem do pudła, układając się wygodnie na miękkim kamieniu, przebudzając przy tym wszystkim bengalke. 
— Gdzie byłeś? — mruknęła w pół snie, uchylając jedno ślepie.
— Musiałem siku — westchnął. — Macie tu dziwną trawę... Pierwszy raz taki odcień widziałem na oczy.
— A, dobra — ziewnęła, jednak dopiero po chwili zaczęła rozumieć, o co kocurowi chodziło. — O nie Wypłosz... nie mów, że załatwiłeś się na zewnątrz pudła. W tym pomieszczeniu — jęknęła, otwierając drugie oko.
— No a gdzie miałem? W pudle? Nie bądź śmieszna. Nie sikam tam gdzie śpię. Jeszcze mam siły na czołganie się poza miękki kamień — prychnął, przymykając oko.
Aż taki niepełnosprawny to nie był. Zresztą... Co tak się tym przejęła? Na ulicy to było normalne zachowanie, a na podwórko nie mógł przecież wyjść, bo nie miał pojęcia, w którą stronę to miejsce się znajdowało. Kiedy był tak bardzo uziemiony, nie mógł szybko przemieszczać się po terenie, więc tutejszy świat wydawał mu się naprawdę zbyt duży, aby samotnie go zwiedzać. 
Blanka pokręciła głową, próbując się jak najszybciej pozbyć resztek snu. 
— Słuchaj, Dwunodzy będą rano wściekli. Więc lepiej ich unikać na jakiś czas... — poinformowała go.
— Czemu wściekli? Poranek to ich jakaś pora agresji? — zdziwił się, bo o tym nie wiedział. Czyli dobrze robił, że zawsze starał się ich unikać. A teraz, gdy słyszał napięcie w głosie pieszczoszki czuł, że stres tylko wzrasta. Byli tu... Czaili się na niego. Już wrócili... Chyba wolał ten moment, gdy całe Gniazdo było ciche i puste, pozbawione swoich lokatorów. 
— Nie, chodzi o tą trawę, na którą nasikałeś. Bardzo tego nie lubią — wyjaśniła. 
— He? To gdzie miałem sikać? Zawsze robiłem to na trawie lub pod krzakiem. — Strzepnął niezadowolony uchem. Czyścioszkowie się znaleźli. Umyli go i teraz dowiadywał się, że nie można było nic niszczyć, a także załatwiać się, bo będą źli. Z nimi było po prostu coś nie tak! Powinni go zabić już dawno, a dalej oddychał. 
— Jest jedno miejsce gdzie można. Obok kuchni jest takie śliskie pomieszczenie. Tam jest kuweta. Z niej się korzysta jak chce się załatwić — zdradziła mu Blanka, ale raczej było za późno na naukę co gdzie było i jak się z tego korzystało. 
— Nawet jak mi powiedziałaś, to nie wiem co to kuweta, a po drugie nie dotarłbym tam bez twojej pomocy. Zresztą spałaś — fuknął. Przecież nie będzie budził kocicy tylko dlatego, że mu się zachciało. To było okropnie żenujące. I tak miało wyglądać jego życie? Bycie zdanym na łaskę Wyprostowanych i Blanki? No chyba nie. 
— No wiem, wiem... następnym razem mnie obudź jak znowu ci się zachce — powiedziała. 
— Postaram się. — Przewrócił oczami. — Że też los mnie wkopał w takie bagno — westchnął. — Mam nadzieję, że nie wyciągną mnie z pudła. Będę się bronił.
Na samą myśl poczuł jak jego całe ciało się spina. Najpewniej według słów Blanki rozzłościł już te istoty i mógł liczyć na dość długą i bolesną śmierć. Teraz przydałoby się uciec na to podwórko i wcielić w życie swój plan. 
— Możesz się postarać wyglądać najsmutniej jak umiesz. Wtedy ci odpuszczą — rzuciła jeszcze i odwróciła się tyłem do kocura, kładąc się z powrotem do snu.
Prychnął. Najsmutniej? Nie będzie ryczał przed nimi. Prędzej pogryzie i podrapie. Co jak co, ale go porwali. Nie jest im nic dłużny. Zwinął się bardziej w kulkę, ale nie mógł już zasnąć. W skupieniu nasłuchiwał czy nadchodzą. Trwał w napięciu dość długo, póki nie usłyszał głosów. O nie. Szli tu! Panika zaczęła coraz bardziej wyzwalać w nim dreszcze. 
— Blanka. — Kopnął ją, wybudzając. — Blanka, oni tu idą — zaczął piskliwie. — Ratuj.
— Spokojnie, pokrzyczą trochę i odpuszczą sobie — zapewniła go, ale to nie sprawiło, że odetchnął z ulgą. Był przerażony. 
Dojrzał pierwszy alarmujący sygnał, który informował, że nie byli już sami. Długie, patykowate łapy Wyprostowanych. Jak tylko Skarbie zobaczyła obsikany dywan, zaczęła krzyczeć na Słoneczko. Ten uspokajał swoją partnerkę, a gdy ta się trochę ogarnęła, zwinął dywan i gdzież wyniósł. Skarbie w tym czasie zaczęła głośnym krokiem chodzić po domu, szukając kotów. Gdy tylko zauważyła, że siedzą w pudle, wzięła kuchenną rękawicę i włożyła łapę do środka, próbując wyciągnąć chociaż jednego z nich. Blanka wiedząc, że jej właścicielka szuka Wypłosza, wepchnęła się przed niego i gdy poczuła na sobie chwyt Wyprostowanej, zaparła się nogami, żeby jeszcze dopowiedzieć coś kocurowi.
— To nie boli. Jak cię wyciągnie, wyglądaj jakby było ci przykro to cię odstawi do drzewka i zostawi w spokoju — tyle zdążyła powiedzieć, zanim nie została wyjęta. 
Blanka uśmiechnęła się do Skarbie i zamruczała cicho, na co Dwunożna najwidoczniej zawiedziona chwyceniem złego kota po prostu ją odstawiła i sięgnęła ręką po Wypłosza.
Co takiego?! Nie zamierzał dać się jej chwycić, ani przepraszać za coś co musiał zrobić, bo inaczej zlałby się na Blankę! Widząc tą łapę, nurkującą do niego, wycofał się jak najdalej mógł, sycząc i prychając na rękawicę. Uderzył ją kilka razy pazurami, by trzymała się z daleka.
— Nie umrę tutaj! — syczał, ciągle odbijając łapę Wyprostowanego. Jednak przeciwnik nic sobie z tego nie robił. Pozostała mu więc ucieczka. Rzucił się do drugiej dziury, która stanowiła wyjście z pułapki i majtając dwoma łapami, starał się nawiać. Było ciężko, ale rozpłaszczył się i wsunął pod jakiś stolik, ratując w porę swoje życie. Chciał pod kanapę, ale oczywiście z tym czymś na głowie nie było to możliwe. Odkrył dzięki temu kolejny cel tego ustrojstwa na swojej szyi. Uniemożliwiał mu ukrycie się w ciasnych przestrzeniach, aby ci łatwiej mogli go złapać! 
Blanka widząc wyczyny Wypłosza, pokręciła tylko głową.
— Rozzłościsz ją bardziej! — rzuciła do niego, próbując jakoś uspokoić Skarbie, łasząc się do jej nóg. Ta jednak ani trochę nie wyglądała na zadowoloną. Znów sięgnęła ręką po burego. 
— Weź ją ode mnie — skomlał, widząc że przeciwnik nie daje za wygraną i znów łapa na niego poluje. Był do granic możliwości przerażony. Przyszło mu walczyć z tym potworem, a Blanka tylko obserwowała mówiąc, że bardziej tym ją rozzłości? No świetnie! Dzięki za pomoc Blanka! — Nie chcę iść na tortury za swoje siki! Blanka! — skomlał, wycofując się dalej od tych łap. 
— Nie pójdziesz na tortury! Nie masz się czego bać, serio! Ona tylko cię podniesie — próbowała mu wytłumaczyć kocica, po czym sama się weszła pod stół, obok Wypłosza. — Widzisz? Mi nic nie jest. Tobie też nic nie zrobi.
Z każdą chwilą trząsł się coraz bardziej i nawet obecność bengalki nie pomagała mu uspokoić swoich nerwów.  
— Bo to nie ty obsikałaś ich trawę! — miauczał przejęty. — Rozpoznali mnie pewnie po zapachu. Już po mnie! 
— Też mi się kiedyś zdarzyło! Ale żyję! Ciebie też nie zabiją za coś takiego — próbowała go uspokoić. 
Łapa zaczęła się zbliżać. Czuł już powiew śmierci na swoim ciele. Zamknął oko, godząc się ze swoim losem. To był koniec. Żegnaj okrutny świecie. 
— Dobra... zrobię to dla ciebie — po czym poczuł uścisk na karku i szarpnięcie, które go wysunęło spod stołu. Drżąc cały, smarkając się gorzej od kocięcia, z załzawionym okiem, wyglądał bardzo żałośnie, mimo tego, że chciał zgrywać twardziela.
Skarbie widząc, że dopadła swój cel, wbiła w niego gniewne spojrzenie, które z czasem zmieniło się w jedynie zezłoszczone, a potem podirytowane. Blanka z jej wypowiedzi zrozumiała tylko "zły", a następnie podążyła za Dwunożną, która włożyła zasmarkanego kota do kuwety, po czym wskazała ją parę razy gniewnie palcem.
— To jest kuweta. Tu możesz się załatwiać — Blanka wytłumaczyła buremu.
Najgorsza rzecz pod słońcem. Znów go trzymano, znów gdzieś niesiono. Zacisnął oko najmocniej jak potrafił, czując jak wpada w histerię. Już nie panował nad swoimi emocjami. To było koszmarne, stres palił mu łapy, wyrywał ostatni oddech, a łzy dość sowicie ciekły mu po pysku. Spuścił po sobie uszy. Był karcony przez Wyprostowanego. Tego chyba nigdy sobie nie wyobrażał. Jednak żył. 
— Dobrze! Niech tylko mnie nie topi — wybłagał, obawiając się, że to zaraz nastanie. 
— Nie będzie cię topiła za nasikanie na dywan — westchnęła Blanka. Skarbie tylko wywróciła oczami i wyszła z łazienki, zostawiając koty same sobie. — Widzisz? Aż tak było źle?
— Tak — powoli zaczął się uspokajać, bo ten potwór zniknął mu z oczu. Ciało całe mu drżało z nerwów, a urwany oddech opuszczał raz po raz jego pysk. Nadal siedział w kuwecie, bojąc się poruszyć choćby łapą. A co jeśli wróci? Wróci i coś mu zrobi? — Nie chcę tam wracać... — załkał, wpatrując się w bengalkę z przerażeniem. 
— Możemy... tu posiedzieć jak chcesz. Aż się uspokoisz. I ona. Słoneczko ją przytuli i już nie będzie zła.
Nie będzie zła? Śmiał wątpić. Pokiwał jednak głową, zgadzając się pozostać w tym miejscu przez jakiś czas. Spędzili tam chwilę, póki nerwy z niego nie zeszły. Nadal jednak był zaniepokojony faktem, że Wyprostowani byli tuż za rogiem. Mogli znów ich zaatakować. Znów wyciągnąć łapy. Musieli działać szybko. Musieli wrócić do pudła i w nim się zabarykadować już na zawsze! 
— Już... już możemy iść — miauknął, opierając się o Blankę, gotując się do szaleńczego biegu ku bezpiecznemu miejscu.