*jak Jutrzenka była mała*
Szakal przewróciła oczyma. Córka Stokrotki wypuściła z pyska wydech trwający dłużej niż dziesięć sekund, przez który powstał kłębuszek białej pary. Jutrzenka przyglądała się mu, póki złota nie zwróciła się do niej.— Czemu nie jesteś w żłobku, moja droga? — wymruczała łagodnie, lecz z nutą niezadowolenia — Będąc ciągle w śniegu, zamarzniesz i się przeziębisz, a ja nie mogę wiecznie dawać ci ziół, bo wreszcie zabraknie ich dla innych od twoich dziwactw i głupoty. Nie tylko ty potrzebujesz lekarstw. Starsi też chorują: wojownicy, uczniowie... nawet twoja babcia, Stokrotkowa Gwiazda.
Oczka Jutrzenki rozszerzyły się, a ona położyła po sobie uszy. Czy przez nią babcia mogła umrzeć? Albo Biała Łapa? Albo ciocia Bielik? Nie, ona nie chciała nie dość, że być balastem, to jeszcze przyczyną czyjejś śmierci, nie tak miało być, ona chciała tylko do mamy! Bura pochyliła oczka na pręgowany ogon złotej, nie chcąc patrzeć jej w oczy i mocniej wczepiając się w puchatą część ciała.
Usłyszała, jak Szakal ponownie wzdycha, a następnie poczuła, jak matka chwyta ją za kark. Kocica ruszyła w stronę żłobka, gdzie przesiadywały jej dzieci, odkąd ta została liderką. Jutrzenkę przeszedł dreszcz na myśl o Świcie, ale w sumie wiedziała, że dorwanie matki wiązało się z powrotem do miejsca bytowania siostry. Ale i tak to zrobiła. Dlaczego, zamiast pójść do Stokrotki, która najpewniej by jej nie odesłała, postanowiła czekać na matkę, odmrażać sobie łapki i jeszcze do tego sprawiać, że szybciej wróci do przerażającej siostry?
Bo tęskniła za mamą. Bardzo.
Gdy dotarły, matka postawiła ją obok Świtu. Jutrzenka mimo strachu postarała się ignorować siostrę (choć z marnym skutkiem, wiedząc, co ją czeka za samo to, że znalazła się obok niej) i cieszyć się powrotem mamy.
— Z tobą zawsze są problemy — rzuciła złota — albo ciągle płaczesz, albo ktoś narzeka, że rozkleiłaś się na środku obozu. Jak ty masz zamiar funkcjonować, Jutrzenko? — zapytała, otulając małą ogonem. — Niedługo zostaniesz uczniem i będą czekać na ciebie zgromadzenia, a zgromadzenia to miejsca, w których wręcz roi się od kotów. Nie wszyscy są tak wyrozumiali jak w Klanie Wilka. Z resztą nie mogę cię wiecznie bronić. Kiedyś musisz dorosnąć i stanąć na łapach, by chronić własną pozycję, rozumiesz? W przeciwnym razie czeka cię odczulanie naszej świętej pamięci Irgowego Nektaru; co prawda niezbyt przyjemne doświadczenie, lecz raczej skuteczne w twoim przypadku. Złotawa liderka ziewnęła nerwowo, ukazując rząd wybielonych kłów.
Bure kocię skuliło się, wbijając ślipka w ziemię z boku. To pytanie także ją zadręczało. Nie chciała ich zawieść, ale wiedziała, że Świt, Chłodny Omen, reszta rodzeństwa, oni wszyscy mieli rację. Nie nadawała się. Do niczego się nie nadawała. Zawiedzie mamę, zawiedzie babcię. Stanie się kimś pokroju cioci Cienistej Łapy, Goryczkowego Korzenia lub Kuniej Norki. Kociak podszedł bliżej matki, następnie wtulając się w futerko na klatce piersiowej rodzicielki, ale nic nie mówiąc.
Wiedziała, że była najgorszym dzieckiem, jakie mogło się złotej trafić.
***
Noc w lesie. Tak bardzo się jej bała. Czuła te wszystkie spojrzenia wygłodniałych drapieżników, które, mimo iż nie było to możliwe w obozie, już na pewno patrzyły, myśląc o tym, jak to dobrze będzie zatopić szpony w jej skórze. Cała roztrzęsiona, na skraju płaczu, wraz z rodzeństwem stała przed matką i jednocześnie całym klanem.Może to właśnie współklanowicze przedstawiali w jej umyśle drapieżniki, może to oni byli w tym momencie ich personifikacją? Kto wie. Liderka ogłaszała swoim pociechom ich zadanie. Przetrwanie nocy w lesie. Całkiem samymi jak pazur.
Jutrzenka już w obozie trzęsła się jak galareta na widok nie jednego ze współklanowiczów, kotów, które powinny ją chronić jako kociaka. Co będzie w lesie? Przecież ona tam na zawał zejdzie!
Hiperwentylowała się, znowu, tak jak bardzo często gdy dopadał ją nagły stres. Jej oczy latały z boku na bok. Widziała jak szeptają. Jaką pogardą do niej pałają, szczególnie kultyści musieli być nią zawiedzeni. Już Chłodny Omen pokazał jej swą pogarnę, spowodowaną tym jaką jest niedorajdą, jakby sama tego nie wiedziała a Świt jej tego nie uświadamiała na każdym kroku. Czuła, że zaraz zemdleje. Wojownicy podeszli po kocięta, zaczynając je odprowadzać do lasu, by następnie tam je zostawić.
Ona tu wykituje.
***
Drżała, obserwując każdy cień. Jej uszy nastawiały się na choćby najmniejsze szmery, co rusz przyprawiając ją o kolejną dawkę strachu i stresu. Kotka rozglądała się przerażona na boki. Siedziała w tym samym miejscu, w którym została zostawiona. Nie wiedziała, jak się ruszyć, gdzie iść, czuła, że z każdej strony czyha niebezpieczeństwo, potwór, który będzie chciał ją dopaść. W jej myślach kotłowało się tysiące czarnych scenariuszy. Zeżre ją lis. Borsuk rozpłata jej ciało. Pojawi się dzik i nabije ją na swe wystające kły. Obcy samotnik wkradnie się na terytorium i uzna że w ten sposób osłabi ich klan, choć tak naprawdę chyba to by im nawet pomogło, przynajmniej tak słabo Jutrzenka postrzegała samą siebie i wielu innych miało podobne zdanie. W końcu, gdy usłyszała trzask gałązki, tym razem donośny, pękła. Zaczęła biec przed siebie, ledwo patrząc pod łapy, co rusz się potykając, pragnąc jedynie uciec od tego, co chciało ją na pewno zjeść, zabić. Gnała przez las, póki nie potknęła się i nie wyrżnęła prosto w gnijący od wewnątrz pniak. Ból natychmiast rozniósł się po jej czaszce aż do szyi. Pisnęła, a z jej oczu poleciały kolejne łzy. Dotknęła głowy łapą. Gdy dostrzegła jedną, jedyną kropeleczkę krwi, pewnie z bardzo powierzchownej rany, pisnęła, odsuwając łebek jak najdalej od łapy.— N-ni-nie! N-n-na Mr-mro-mrocz-mroczne D-d-du-duchy, j-ja u-umi-umieram! — mała przeraziła się tą wizją, znów zaczynając oddychać niekontrolowanie, jakby już wcześniej nie była dostatecznie roztrzęsiona.
Nawet płacząc nad swoją raną nie zauważyła, jak słońce całkowicie zaszło.
***
Ledwo była w stanie myśleć z całego tego stresu. Ostatecznie nie zmarła po kilku minutach od powstania jakże tragicznej rany, za co dziękowała duchom Mrocznej Puszczy.Od czasu, gdy zorientowała się, że na szczęście nie umiera, słała w myślach modlitwy do przodków o to, by przeżyła do końca noc, choć zdawało jej się to tak niemożliwe. W końcu Świt mówiła, że zdechnie tutaj, więc i bura wierzyła w te słowa, samej dobrze widząc, jak bardzo różniła się od normalnych kotów.
Wtem usłyszała coś dziwnego. Spojrzała za siebie, wielkimi oczyma skanując teren. Automatycznie wygięła grzbiet w łuk, strosząc futerko i drżąc na swych patykowatych nogach.
Szybko wypuszczała i wpuszczała powietrze do pyska, próbując zastosować metodę oddechową na uspokojenie, której nauczyła ją Bielik, jednak niewiele to dawało, choć oddychała już nieco równomiernie. Spokojnie, spokojnie Jutrzenko, nie ma się czego ba-
No i było się czego bać.
Kotka aż podskoczyła, gdy dostrzegła jasny kształt który pofrunął niczym strzała w jej stronę. Pchana naturalnym instynktem kotka od razu zaczęła biec ile sił w łapach. Słyszała za sobą furgot piór sowy i to, jak ta pudłuje, uderzając długimi szponami o leśną ściółkę.
Po chwili sowa wzbiła się ponownie w powietrze, pragnąc znów zaatakować przerażone, uciekające kocię.
Miała rację, miała rację, miała rację! Wszystkie drapieżniki w lesie musiały o niej wiedzieć, a ta sowa akurat była głodna, uznając ją za świetną przekąskę!
Pamiętała, ile razy Bielik i Szakal ją uspokajały, a tak naprawdę to ona miała rację! Była przeklęta, świat chciał się jej pozbyć, świat już i tak przepełniony niebezpieczeństwami!
Sowa ponownie przypuściła atak, tym razem skuteczniej, zahaczając o grzbiet biegnącej kotki. Ta czując pazury prawie że chwytające ją za skórę skręciła niespodziewanie dla ptaka, umykając gdzieś w chaszcze. Po chwili wybiegła po drugiej stronie, słysząc pohukiwanie istnego koszmaru na ziemi. Głowa młodej latała w około, póki ta nie dostrzegła… nory.
Czym prędzej pobiegła do schronienia, nie myśląc nawet o tym, że i tam mogło być jakieś zwierzę. Wiedziała, że to była jej jedyna szansa na przetrwanie, a mimo tak niskiej samooceny, jaką miała, mimo tego, że wiedziała, iż innym byłoby lepiej bez niej, nie chciała umierać, jak większość żywych stworzeń.
Przerażona wcisnęła się w najdalszy kąt nory, popiskując cicho. Znów usłyszała sowę, świst powietrza przemykającego po jej zadbanych skrzydłach. Zwinęła się w ciasną kulkę, chroniąc najbardziej wrażliwe części ciała, jakby to miało pomóc, cicho pochlipując. Jej serce biło niewyobrażalnie szybko, a ona po prostu siedziała tam, czekając na zgubę.
***
Zguba nie nadchodziła. Po jakimś czasie przestała słyszeć sowę. A po jeszcze dłuższym czekaniu… uspokoiła się. Przestała panicznie chować każdą część ciała i po prostu spojrzała na wyjście z nory. Czyżby sowa odpuściła? – w końcu ta myśl zawitała do jej małego umysłu.Kotka powoli, łapka za łapką, podeszła bliżej wyjścia. Powąchała powietrze, jakby to miało jakoś pomóc, tak jak Białej Łapie, obecnie Białej Śmierci. Przecież nawet nie poznawała zapachów zwierząt, poza tymi należącymi do jej rodziny i ogólnie Klanu Wilka.
Po chwili postąpiła krok dalej, i dalej. Jej łapy praktycznie już nie drżały. Na małym pyszczku zawitał uśmiech, gdy koteczka wystawiła głowę poza norę, patrząc prosto na lśniący między stykającymi się koronami drzew księżyc.
I wtedy sowa błyskawicznie wciągnęła do niej swe szpony, które boleśnie rozdarły skórę kotki. Jutrzenka przerażona wrzasnęła, czując ostrą materię na karku, a co grosza głowie. Nim sowa zdąrzyła ją prawdziwie pochwycić, już pragnąc wbić pazury w jej mięśnie, w pysk, pod samo oko oraz w szyję, kotka gwałtownie uskoczyła w tył, próbując się ratować. Plamy krwi zabarwiły ziemię przed norą, a sowa nie posiadająca oparcie wywaliła się prosto na nie przez utratę równowagi. Pióra wzleciały wzwyż. Jutrzenka piszczała z bólu, cofając się coraz dalej i dalej w głąb schronienia. Krew spływająca z czoła zasłoniła jej widok, skapując następnie na jej nos oraz kącik pyska. Stróżki posoki płynęły po jej karku, mocząc futro. Ostry, metaliczny zapach wbił się do jej nosa i zapadł w pamięć na zawsze. Zapach jej krwi.
Nigdy, nawet gdy Świt ją biła, nie czuła takiego bólu. Syknęła, czując kolejne krople czerwonej cieczy zmieszanej ze słonymi łzami próbujące dostać się do jej ślipi i pyska. Przyczepiła się do ściany nory najmocniej jak mogła, dając upust bólowi drapiąc w ziemię. Zwinęła się w kłębek, nawet nie wiedząc, czy ma dalej oboje oczu, czy już tylko jedno.
Zwinęła się w kulkę, kładąc łapy na uszach by nie słyszeć pohukiwania potwora.
<Mamo? Znajdź mnie, proszę :c>
jakby co Jutrzenka będzie mieć po tym blizny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz