To wszystko działo się za szybko.
Czuła się, jakby ledwo co usłyszała od Strzyżykowego Promienia swój "wyrok", a chwilę później się wypełnił. Ukarana czwórką piszczących stworków, nie mogła nawet zasnąć, szastana masą negatywnych myśli i emocji.
Może byłaby w stanie znieść bycie matką. Może, gdyby dwójka czarno-białych kociąt i jasnoczekoladowa kotka stanowiły jedyną część jej potomstwa, przełknęłaby ślinę i starałaby się żyć dalej ze spokojną miną.
Jednak kiedy pierwszym, co z niej wyszło, była ta pokraczna i czekoladowa kopia jej ojca, nie mogła nie czuć wstrętu do samej siebie.
Zesztywniała, czując, jak spragnione posiłku dzieci dobijają się do jej boku. To nieprzyjemne uczucie w ogóle nie wzbudzało w niej żadnych rodzicielskich uczuć. Jak kotki mogły to znosić i jeszcze twierdzić, że to najwspanialsze, co w życiu przeżyły? Wiele ją spotkało, odkąd się urodziła, ale nigdy nie uderzyła łbem aż tak dosadnie w ziemię, aby stracić resztki zdrowego rozsądku.
Pomimo że jedno z młodych uznała za następstwo Kruczej, co miało jakkolwiek pocieszyć ją po tej całej tragedii, to i tak... nie potrafiła powiedzieć, że jakkolwiek ich kocha. Póki co chciała je jedynie wykarmić, aby zapewnić Klanu Nocy silnych wojowników, ale z pewnością budowanie jakichkolwiek relacji wolała odstawić na później.
Myśli przerwał jej własny, niekontrolowany, krótki pisk. Zmrużyła oczy, gwałtownie odwracając głowę i wbijając zirytowane spojrzenie w tego bardziej akceptowanego syna. Swoją drogą malec był... specyficzny. Jego ubarwienie miał nietypowe ułożenie, a dwukolorowe ślepia nieraz skłaniały ją do porzucenia tego wszystkiego i powrócenia w pełni do wojowniczych obowiązków.
— Jedz normalnie, to nie walka o przetrwanie, ciebie i tak nakarmię — palnęła, krzywiąc się, gdy w zasięgu jej wzroku przemknął niewielki, czekoladowy kształt.
Zasrana kopia jej ojca.
Zabiła go tylko po to, by teraz się z tym czymś użerać.
Rozbitek nie odpowiedział jej, jedynie mlaskając w przerwie od posiłku.
Westchnęła. Nie znała się na kociętach, ale z tym, choć kolor sierści miał odpowiedni, było coś nie tak. Powinna iść z nim do medyka? Może był chory? Gdyby to był Śledź, pozwoliłaby mu paść, miałaby o jedno utrapienie mniej. Jednak czarno-białego było jej z lekka szkoda stracić.
— Czujesz się... dobrze? — spytała, odwracając wzrok. O ironio, nie chciała, by w jej głosie słychać było jakąkolwiek troskę, jak to sugerowało jej imię. — Może... Może powinniśmy rozprostować łapy i pójść w jedno miejsce. Sami — dodała, dostrzegając zaintrygowane spojrzenia reszty. — Wy zostajecie.
Teraz mieli tylko jednego medyka. Nie wiedziała, na ile ruda była zdolna, ale jej opinia mogła być nieoceniona w tym momencie. Zawlecze tam dzieciaka, upewni się, że nic go nie opętało i będzie dalej udawać, że sama zaraz nie zwariuje od tego wszystkiego.
Rozbitek był dziwny. Na jego widok inni potrafili rzucać jej zmartwione spojrzenia i szeptać do siebie o tym, że "czegoś takiego" jeszcze nie widzieli. Kocię czasami wydawało się koślawe. Chodziło inaczej, wydawało się odcięte od świata, a na dodatek samym spojrzeniem potrafiło budzić lęk.
Zaczerpnęła z trudem powietrze.
Zaciągnie go do medyka, choćby miał znowu zacząć piszczeć jak jakiś opętaniec.
Czuła się, jakby ledwo co usłyszała od Strzyżykowego Promienia swój "wyrok", a chwilę później się wypełnił. Ukarana czwórką piszczących stworków, nie mogła nawet zasnąć, szastana masą negatywnych myśli i emocji.
Może byłaby w stanie znieść bycie matką. Może, gdyby dwójka czarno-białych kociąt i jasnoczekoladowa kotka stanowiły jedyną część jej potomstwa, przełknęłaby ślinę i starałaby się żyć dalej ze spokojną miną.
Jednak kiedy pierwszym, co z niej wyszło, była ta pokraczna i czekoladowa kopia jej ojca, nie mogła nie czuć wstrętu do samej siebie.
Zesztywniała, czując, jak spragnione posiłku dzieci dobijają się do jej boku. To nieprzyjemne uczucie w ogóle nie wzbudzało w niej żadnych rodzicielskich uczuć. Jak kotki mogły to znosić i jeszcze twierdzić, że to najwspanialsze, co w życiu przeżyły? Wiele ją spotkało, odkąd się urodziła, ale nigdy nie uderzyła łbem aż tak dosadnie w ziemię, aby stracić resztki zdrowego rozsądku.
Pomimo że jedno z młodych uznała za następstwo Kruczej, co miało jakkolwiek pocieszyć ją po tej całej tragedii, to i tak... nie potrafiła powiedzieć, że jakkolwiek ich kocha. Póki co chciała je jedynie wykarmić, aby zapewnić Klanu Nocy silnych wojowników, ale z pewnością budowanie jakichkolwiek relacji wolała odstawić na później.
Myśli przerwał jej własny, niekontrolowany, krótki pisk. Zmrużyła oczy, gwałtownie odwracając głowę i wbijając zirytowane spojrzenie w tego bardziej akceptowanego syna. Swoją drogą malec był... specyficzny. Jego ubarwienie miał nietypowe ułożenie, a dwukolorowe ślepia nieraz skłaniały ją do porzucenia tego wszystkiego i powrócenia w pełni do wojowniczych obowiązków.
— Jedz normalnie, to nie walka o przetrwanie, ciebie i tak nakarmię — palnęła, krzywiąc się, gdy w zasięgu jej wzroku przemknął niewielki, czekoladowy kształt.
Zasrana kopia jej ojca.
Zabiła go tylko po to, by teraz się z tym czymś użerać.
Rozbitek nie odpowiedział jej, jedynie mlaskając w przerwie od posiłku.
Westchnęła. Nie znała się na kociętach, ale z tym, choć kolor sierści miał odpowiedni, było coś nie tak. Powinna iść z nim do medyka? Może był chory? Gdyby to był Śledź, pozwoliłaby mu paść, miałaby o jedno utrapienie mniej. Jednak czarno-białego było jej z lekka szkoda stracić.
— Czujesz się... dobrze? — spytała, odwracając wzrok. O ironio, nie chciała, by w jej głosie słychać było jakąkolwiek troskę, jak to sugerowało jej imię. — Może... Może powinniśmy rozprostować łapy i pójść w jedno miejsce. Sami — dodała, dostrzegając zaintrygowane spojrzenia reszty. — Wy zostajecie.
Teraz mieli tylko jednego medyka. Nie wiedziała, na ile ruda była zdolna, ale jej opinia mogła być nieoceniona w tym momencie. Zawlecze tam dzieciaka, upewni się, że nic go nie opętało i będzie dalej udawać, że sama zaraz nie zwariuje od tego wszystkiego.
Rozbitek był dziwny. Na jego widok inni potrafili rzucać jej zmartwione spojrzenia i szeptać do siebie o tym, że "czegoś takiego" jeszcze nie widzieli. Kocię czasami wydawało się koślawe. Chodziło inaczej, wydawało się odcięte od świata, a na dodatek samym spojrzeniem potrafiło budzić lęk.
Zaczerpnęła z trudem powietrze.
Zaciągnie go do medyka, choćby miał znowu zacząć piszczeć jak jakiś opętaniec.
<Rozbitek?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz