Z pyska mężczyzny od dłuższego czasu dawało się wyczuwać dziwną woń drażniącą nosy kotów. Właściwie to mężczyzna był nią całkowicie przesiąknięty, jak i kanapa, na której się wylegiwał przez większość dni, od kiedy dwie dwunożne zniknęły z ich gniazda. Nie było po nich żadnego śladu. Van i białas rozważali dokąd te dwie mogły się udać. I dlaczego ich ze sobą nie wzięły. Dlaczego dziewczynka płakała, gdy głaskała kotki po głowach przed tym jak wsiadła do nieznajomego potwora i zniknęła z ich życia. Na zawsze.
Nie znali na te i inne pytania odpowiedzi.
***
Skarb nie posłuchał Mniszka. Gdy kocur opuszczał gniazdo dwunożnych, młody wpuszczał do domu samotników. Młoda duszyczka wierzyła w to, że wujkowie, za których uważał kocury, są mili i dobrzy. A z każdymi kolejnymi odwiedzinami przestawali tacy bić. Zaczynali się panoszyć po kuchni, nie robiąc sobie nic z tego, że na kanapie spał dwunożny.
Tak też było tym razem.
Czarny kocur z łysym plackiem na boku przetrzepywał szafki, wyrzucając na podłogę opakowania jedzenia. Bury kocur zlizywał z podłogi wypłyniętą zawartość z dziurawej konserwy. Mniszek z przerażeniem wpatrywał się w chaos, który rozgrywał się w kuchni dwunożnych. Tuż przy wyspie kuchennej kręcił się Skarb, grzecznie prosząc kocury, by przestały przewracać kuchnie do góry nogami.
— Proszę, bo mój dwunożny będzie na mnie zły. Pomyśli, że ja to zrobiłem i będzie krzyczeć. Może mnie uderzyć, już raz to zrobił, gdy zsiusiałem się na dywan...
— Utkaj się pieszczochu! — Usłyszał w odpowiedzi, po czym omal nie dostał konserwą w łeb, która tuż obok niego upadła na kafelki — Tsk! — mruknął kocur widząc, że konserwa zamiast się otworzyć, to tylko się wgniotła
— Mniszku! Mniszku! — Dostrzegając vana znalazł się u jego boku, omal nie wycierając swego zasmarkanego nochala w białą sierść kocura — Przepraszam cię! Miałeś rację, oni nie są dobrzy. Proszę cię, zrób coś!
Miauczenie kociaka, jak i kolejne odgłosy zrzucania puszek w końcu zbudziły dwunożnego, który skierował swe kroki do kuchni. Mężczyzna nie ukrywał swego niezadowolenia dostrzegając bałagan. Odpowiedzialne za niego kocury, w te pędy rozbiegły się po kuchni, zrzucając kolejne przedmioty z blatów. Czym prędzej skierowali się do tylniego wyjścia, przeciskać się przez nieduża szparę u dołu drzwi, wykonaną specjalnie dla Mniszka i Skarba, by bezproblemu kiedy tylko chcieli mogli sobie wychodzić na zewnątrz.
Sól i szkło wylądowało przed łapami Mniszka, który się cały najeżył wyczuwając zdenerwowanie właściciela. Nie udało mu się umknąć przed jego ręka, którą pochwycił go za kark. Skierowali się w stronę drzwi, po czym mężczyzna wyrzucił przez nie kocura. Przeturlał się kilkukrotnie po trawie czując jak coś mu strzyknęło w łapie. Tej samej, która Witka groziła mu amputować, jeśli nie będzie uważał na siebie.
— Mniszku! — Pieszczoch dostrzegając co dwunożny zrobił z jego przyjacielem, nie zastanawiając się zbyt długo, po raz pierwszy zatopił swoje ząbki w ciele mężczyzny. Wgryzł się jednak zbyt płytko, nie pozostawił żadnego większego śladu, lekko drasnąwszy jego skórę. To wystarczyło by mężczyzna bez oporu kopnął kociaka, wykopując go na zewnątrz, nie szczędząc sobie wulgaryzmów i obelg względem kotów.
Widząc nieruchome ciało kociaka, Mniszek pośpiesznie poderwał się na swe łapy, ignorując ból w jednej z nich. Kulejąc podczłapał w kierunku kociaka. Wytrzymując oddech przyglądał mu się przez chwilę, aż w końcu lekko szturchnął go noskiem. To kopnięcie go nie zabiło, prawda? Nie był aż tak kruchy...
— Skarb? Skarb! — nawoływał raz za razem szturchając jego opadłą główkę, aż w końcu młody się poruszył — Jesteś cały?
— B-boli mnie. O tutaj — miauknął wskazując na miejsce, w które oberwał — Przepraszam, powinienem był cię posłuchać. Ale uległem im i ich wpuściłem przez okno... Miałeś rację. Przepraszam cię braciszku... — załkał
Kocur nie odpowiedział. Odetchnął z ulgą, ciesząc się, że Skarb nie miał zamiaru jeszcze stać się częścią świata zmarłych. Był na to za młody, o wiele za młody.
Nie bardzo wiedział, jak ma teraz postąpić. Niepewnie wyciągnął jedną łapę, tą zdrowszą i ostrożnie przejechał nią po plecach kocurka, chcąc dodać mu otuchy. Widok pyszczka Skarba wpatrującego się w niego z ufnością zapamięta chyba do końca życia.
***
Żałował, że tamtego dnia, gdy zostali wypokani z domu, nie zdecydowali się odejść. Nie bardzo wiedział, gdzie mógł pójść, zwłaszcza mając za balast małego kociaka. Tak też której nocy po nocowaniu w oponach wślizgnęli się znów do domu. O dziwo, mężczyzna powitał ich wtedy miłym słowem, a nawet zdecydował się podrapać za uchem. Skarb mimo niepewności, w końcu uległ i zaczął się łasić do mężczyzny. Mniszek za to, gdy w jego kierunku została wyciągnięta dłoń zasyczał.
***
Nie rozumiał zbytnio co się dzieje. Pod domem stał jakiś potwór, który pomimo, że się nie ruszał, przeraźliwe wył. A w dodatku błyskał światłem oślepiając nie raz po oczach Mniszka. Ta dziwna jakże sytuacja przypominała mu odrobinę wydarzenia, które przyczyniły się do jego wygnania, w szczególności szarpanina pomiędzy mężczyznami. Była niczym walka pomiędzy kotami popierającymi Larwę, a kotami zadowolonych ze zmian.
A wszystko rozpoczęła rzucona butelka prosto w kierunku miauczącego kota, proszącego o jedzenie, a następnie doszło do sprzeczki między dwoma dwunożnymi, tymi samymi którzy byli tamtego dnia na wysypisku i brali udział w uprowadzeniu Mniszka. Van pośpiesznie wyciągnął towarzysza z gniazda dwunożnych na zewnątrz, ignorując jego protesty kazał mu wleźć pod werandę. Czekali, nasłuchując, aż przeraźliwe krzyki się skończą.
Wystawił ostrożnie łebek spod ganku obserwując jak dwunożny w końcu został obezwładniony i przyciśnięty do ziemi. Po drodze przetoczył się kolejny potwór, trochę większy niż ten wcześniejszy, który znajdował się na podjeździe. Tak jak i tamten, też wył. Z niego wyszło kilku ludzi, którzy w te pędy skierowali się do wnętrza domu, ich kroki odbijały się echem nad głową kocura.
— Mniszku... Mniszku... Gdzie jesteś?
Słysząc nawoływanie kocurka, przeczołgał się pomiędzy belkami z powrotem w jego kierunku. Skrzywił pysk dostrzegając, że z rany na głowie, pomiędzy uchen, a okiem wciąż wypływa sporą ilość krwi. Z każdą kolejną chwilą lewą część pyska Skarba przestawała być biała, spływająca krew na oko ograniczałam mu pole widzenia, barwiąc i klejąc jego sierść.
— Jestem tutaj. Już wszystko dobrze. Jesteś bezpieczny. Słyszysz, już nie krzyczą... — miauknął starając się uspokoić spanikowanego kociaka, który wciąż był oszołomionych po tym jak dostał w głowę szklaną butelką.
Skarb uniósł wzrok ku górze, uderzając pyskiem o deski nad sobą. Kocur powstrzymał zaśmianie się, łagodnie mówiąc by młodszy był ostrożny. Kociak pokiwał głową i przez chwilę nasłuchiwał.
— Faktycznie... Jest cicho. Nawet te potwory już jakoś tak ciszej wyją. — Jego ucho lekko drgnęło. Mniszek nie nieco zdziwił, nie zauważył różnicy w natężeniu hałasu. — Bałem się. Naprawdę się bałem. — wyznał pociągając nosem. — Ugh. Boli mnie głowa...
— Nic dziwnego. Dziwne by było jakby cię nie bolała... — mruknął, nie widział nic w pobliżu domu co mogło by mu pomóc zatamować krwawienie. Nie był w końcu medykiem, ale chyba wystarczyło użyć mchu, prawda? Jednak nie udało mu się znaleźć takiego, który by nadawał się do dotknięcia nim rany. Obawiał się, że by tylko młodzikowi zaszkodził niż ulżył. Pozostawało mu mieć nadzieję, że w końcu krew przestanie płynąć, a białą sierść wyczyści się już kiedy indziej. Jak już się wszystko uspokoi. — Opuszczamy to miejsce, dzisiaj. — powiedział po chwili poważnym tonem — Nie zostaniemy tu ani chwili dłużej. Powinniśmy już odejść tamtej nocy. — westchnął, gdyby tak zrobili, Skarb nie zostałby ranny
— Co? Ale... Ale dokąd pójdziemy...
— W lepsze miejsce położone daleko stąd. Daleko od tych wstrętnych dwunożnych, już żaden z nich cię nie skrzywdzi. Masz moje słowo. — Uśmiechnął się. Na pysku kociaka również pojawił się szeroki uśmiech.
Skinięciem głowy nakazał ruszenie naprzód młodzikowi, by skierował się w drugą stronę, za siebie. Wypełzli na tyły domu. Wycie syren, jak i głosy dwunożnych odbijały się echem. Skarb zatrzymał się i jeszcze ostatni raz zerknął na budynek, w którym do czasu, gdy mieszkała mała dwunożna dni mijały przyjemnie. Mniszek natomiast nie raczył się nawet na chwilę zatrzymać, jego myśli już krążyły wokół czegoś innego. Musiał sobie przypomnieć to co od starszych kotów słyszał na temat terenów. Owocowy Las graniczył z Klanem Burzy. A ten graniczył z pozostałymi klanami. Wystarczyło jakoś niezauważenie przez nie przejść, by w końcu dotrzeć w okolicę znanych Mniszkowi terenów. Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić.
— Czy jak gadałeś z tamtymi kocurami... — Skarb przełknął ślinę obawiając się ponownego skarcenia, że się z nimi zakumplował — Wspominali coś o jakiś klanach?
— Klanach? Tak, coś mówili... A co?
— Będziemy musieli przez nie przejść. A przynajmniej spróbować. Co o nich mówili?
— Coś, że za Złotymi... Kłosami mieszka banda oszołomów, co się zwie klanami. To były słowa wujka Drzazgi.
— Świetnie. — rzekł ucieszony, że skoro samotnicy słyszeli o klanach, to może faktycznie nie został aż tak bardzo daleko zabrany od domu. — A gdzie są te Złote Kłosy to może coś wspomniał? — mruknął, potrzebowali jakiegoś punktu zaczepienia od którego mogli by zacząć wędrówkę, aby nie kluczyć na oślep i w kółko
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz