Klify nie różniły się tyle od koron drzew. Kiedy była uczennicą zdawało jej się, że klifiaki są wyjątkowe, bo wspinają się na drzewa czy skały i atakują ptaki. Po dołączeniu do Owocowego Lasu jednak zdała sobie sprawę, że to oni są bardziej związani z drzewami niż ktokolwiek inny. Szkoda tylko, że znalazła się Jaskółka i znikąd stwierdziła, że ptaki są święte. Przynajmniej tu mogła się wyżyć, bez krzywych spojrzeń co niektórych wyznawców Wszechmatki.
Pacała parę razy łapą przerażoną sikorę, czekając tylko na jej ruch. Wiedziała, że jak spróbuje złapać ją teraz, to rzuci się do ucieczki w przestworza i tyle będzie ją widziała. Dodatkowo patrzenie na ten rozwarty dzióbek, napuszone skrzydła, i strach w oczach było zabawne. To maleństwo robiło wszystko co mogło, byle nie być zjedzonym. Co za durne stworzenie.
W końcu bogatka zatrzepotała skrzydłami i poleciała, mając nadzieję na niewystarczająco szybką reakcję wroga. Jej niedoczekanie. Daglezja wystrzeliła do przodu jak strzała, bez problemu łapiąc ptaszynę w pysk i zaciskając kły na jego karku.
— Kolejna zdobycz dla mnie — wymruczała, odkładając ptaka na trawę, w zamiarze zakopania go i poszukania jeszcze czegoś, co mogłoby skończyć pod jej pazurami. Niespecjalnie przejmowała się byciem nielojalnym i złym dla porywacza. Żyła własnym życiem, dopóki nie nadarzy się okazja do ucieczki.
— Nieźle łapiesz ptaki, jak na zdrajcę, Przewspanialutka Daglezjusio. — Uszy kotki podniosły się na sztorc, a ona sama momentalnie odwróciła się, by spojrzeć na kota przerywającego jej polowanie. — Widzę, że nie zapomniałaś wszystkiego z Klanu Klifu. Słyszałem, że tam u was ptaszki to dar od bogów, czy co wy tam macie — paplał Oliwka, a mimo nieprzyjemnego tonu w głosie kąciki jego ust uniosły się do góry. Ruda przewróciła oczami.
— Jeżeli to jest wszystko, co masz do powiedzenia, to jednak poleciłabym ci stulić pysk — odfuknęła szorstko, machając ogonem. — I nie musisz próbować mnie ośmieszyć, mówiąc pełnym imieniem, Zieloniutka Oliweczko — dodała, przedrzeźniającym tonem mówiąc jego imię. Chwyciła złapaną sikorę raz jeszcze i próbowała przejść obok kocura, jednak ten przesunął się zagrodził jej drogę swoim ciałem. Czy ona przeniosła się do żłobka?
— Mógłbyś się przesunąć i przestać robić scenę jak niewyrośnięte kocię? — zapytała, widocznie zirytowana jego obecnością. Wolałaby, żeby ją zostawił. Wprawdzie miała z nim pewne wspomnienia, lecz nie była ani do nich, ani do niego jakkolwiek przywiązana. Zwłaszcza, jeżeli Oliwka miał chęć zrobienia z niej obiektu kpin.
— Nie — odparł, ze swoim złośliwym uśmiechem, od którego gotowała jej się krew. — Porozmawiamy?
— O czym? O tym, że jestem zdradzieckim łasiczym bobkiem, który nie miał w pysku ptaka od sezonów, bo to takie zabawne? Przykro mi, uczniowskie księżyce mam już za sobą, w przeciwieństwie do ciebie, bo zachowujesz się jakbyś mentalnie jeszcze z nich nie wyszedł.
— Nie zmieniłaś się tak bardzo, jak myślisz — odpowiedział liliowy, mrużąc oczy które wbijał w oświetlaną gorącym słońcem sylwetkę Daglezji. — Co ci szkodzi? — spytał, na co nie mogła znaleźć szybkiej odpowiedzi; dodatkowo kocur zdawał wrażenie zdesperowanego. Chcąc nie chcąc, wojowniczka nareszcie usiadła, zdając sobie sprawę że ten szybko jej nie wypuści.
— Więc o czym tak pilnie chcesz pogadać? — mruknęła nieprzyjemnie, mierząc go wzrokiem. Nie tylko charakter pozostał bez zmiany – szara, pręgowana sierść, miejscami przykryta brudną bielą, pysk na którym gościły pełne życia i chęci do wywoływania chaosu zielone oczy, no i najważniejszy kikut z tyłu zamiast pełnoprawnej łapy. Czy ona też została zupełnie taka, jaką ją zapamiętał? Nie wydawało jej się. Miała wrażenie, że zmieniła się przez te księżyce w innym środowisku, innym towarzystwie. A może?
— Dlaczego uciekłaś? — zapytał, co wywołało w kotce jeszcze większe zdenerwowanie. To pytanie, zadawane niemal codziennie przez wszystkich członków Klanu Klifu po kolei działało jej już na nerwy.
— Na Klan Gwiazdy, przechodziłam już przez to. Nie mogłeś akurat nadstawić ucha gdy mówiłam o tym jakieś, nie mam pojęcia, trzy tysiące razy?
— Słyszałem — odpowiedział, co Daglezję nie potrafiła stwierdzić czy zaskoczyło, czy może jeszcze bardziej zirytowało.
— To co się durnowato pytasz? — Zmarszczyła nos, zastanawiając się, jak można być tak idiotycznym. Pszczoły zamieszkały już w jego mózgu? Patrząc na ogólny stan kocura, nie zdziwiłaby się, gdyby te uwiły już w miejscu jego mózgu buzujący ul.
— Nie wierzę po prostu, że ty po prostu opuściłaś wszystko i wszystkich. Nie widzisz, jaki chaos tym zrobiłaś? Przez ile księżyców, ile zgromadzeń Aksamitka i inni poszukiwali cię, w nadziei, że dostaną prawdziwe zeznania, z twoich ust? — Pysk liliowego wydawał się wyrażać smutek, co było bardzo nietypowym widokiem, przynajmniej na tyle na ile go znała. Od kiedy go to w ogóle obchodziło? — Zostawiłaś tak bez powodu... nas? — dodał, a w jego głosie zagościł żal. Czuła, że kocura to boli i to szczerze. Nie miała już do niego jednak wiele sympatii.
— Och błagam, nadal to rozpamiętujesz? — Podniosła jedną brew, nie traktując jego słów na poważnie. — Powinieneś o tym zapomnieć — poleciła Oliwce i westchnęła, ale nie z własnego przygnębienia, a bardziej irytacji. — Jeżeli myślisz, że mój "powrót" do klanu oznacza powrót również tego, to lepiej przygotuj się szybciej na to, że to się nie wydarzy. Nastoletnie głupoty. — zakończyła, wzięła swoją już nieco zakurzoną zdobycz i przeszła obok kocura, który wydawał się zamrozić w krótkim osłupieniu. Dopiero po nieco dłuższej chwili się ocknął.
— Nie obchodzi mnie to. Wcale mi na tym nie zależy, jakbyś chciała wiedzieć! — rzucił jeszcze do odchodzącej kotki, rozpaczliwie próbując ratować swoje ego. Przewspanialutka Daglezjusia jednak nie raczyła nawet drgnąć ogonem. Mysie serce — pomyślała tylko, kierując się już w stronę obozowiska. Może zrozumie, że teraz jest dla niej ważny jak jeden wąs.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz