BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

31 marca 2019

Od Pajęczej Łapy CD Oszronionego Płatka

- Ta, jak zwykle. - odparła krótko i oschle, zdobywając się równie delikatny, jednak strasznie wymuszony i znudzony uśmiech.
- T-to cho-chodźmy. - powiedziała mentorka i zwróciła pyszczek ku wyjściu z obozu. Pajęcza Łapa już tak bardzo chciała skończyć te wszystkie treningi z szylkretą i zostać pełnoprawną wojowniczką. Jednak nie dlatego, że chciała pomagać klanowi Nocy, czy, broń klanie Gwiazdy (o ile istniejesz), oddać za niego życie. Nic z tych rzeczy. Pajęcza Łapa miała nadzieję, że gdy zostanie wojowniczką - to znaczy nauczy się wszystkiego i lider to potwierdzi w ten sposób - będzie mogła w końcu uciec z tego okropnego miejsca i dołączyć do klanu Lisa.
- W-więc dzi-dzisiaj nauczymy się pły-pływać, tak, j-jak za-zapowiadałam. - miauknęła Szron, wytrącając srebrno-białą z rozmyślań.
- Pływać? - powtórzyła Pająk, unosząc brew.
- Ta-tak, pły-pływać.
Obie kotki kierowały się w stronę rzeki. Pająk szybko to określiła, wyczuwając delikatny zapach wody i ryb. Po chwili dotarły, a Pająk zaczęła przeglądać swoje odbicie w tafli rzeki.
- Więc, pokażesz mi? - zapytała, patrząc na mentorkę. Ta skinęła głową i poszukała na początek płytszego miejsca.
- Tu-tutaj zaczniemy. - wskazała ogonem wyszukane miejsce. Po chwili powolnym krokiem zaczęła wchodzić w głąb wody. Za każdym razem, gdy kotka podnosiła łapę i opuszczała, woda rozchlapywała się na wszystkie strony, co nie stanowiło zachęty dla Pajęczej Łapy.
- Wi-widzisz? Naj-najpierw wejdź do wo-wody, żeby o-oswoić się ni-nieco z wodą. - poleciła Oszroniony Płatek, zachęcając uczennicę do wejścia do rzeki. Pająk skrzywiła się, gdy zimna woda dotknęła poduszek jej łapek.
- Czy na pewno pływanie jest konieczne? - zapytała przeciągle, chcąc nieco opóźnić wejście w lodowatą ciecz.

<Szron? Srry, że krótkie i słabe, ale wiesz XD>

Od Oszronionego Płatka C.D Pajęczej Łapy

Szylkretka na słowa swojej uczennicy cicho westchnęła, kręcąc niezadowolona głową.
— Ko-kodeks jest ba-bardzo wa-ważny, ja-jak nie ch-chcesz zostać wie-wiecznym uczniem — oznajmiła, mając w głowie swojego brata. Chociaż Gołąb też dalej był uczniem, a chyba znał kodeks, może po prostu jego życie było spisane na bycie kocurem, któremu nic nie wychodzi.
— Tak, tak, kodeks jest bardzo ważny, ale czy możemy zająć się czymś ważniejszym, co przyda mi się w życiu? — prychnęła niezadowolona uczennica Oszronionego Płatka.
— Tak...Oczy-oczywiście, po-poćwiczymy polowanie — stwierdziła szylkretka, wiedząc, że Pająk pewnie inaczej nie będzie miała zamiaru jej słuchać. Zaczęła jej robić lekcję jak polować, a później dała spróbować. Gdy jej uczennica zdobyła swoją ofiarę, delikatnie się uśmiechnęła.
— Gra-gratulacje. Świe-świetnie ci idzie. Nie-niedługo zajmiemy się na-nauką pły-pływania — oznajmiła, kiwając głową, a potem wróciły do treningu.
~*~
Po tym co się stało na zgromadzeniu Oszroniony Płatek, była trochę otępiała, nie mogła uwierzyć w to co się stało. W końcu czym Toń i inne koty zawiniły Gwiezdnym? Wojowniczka Klanu Nocy próbowała jakoś to zrozumieć, wymyślić coś, ale nic jej nie przychodziło do głowy. Ale wiedziała doskonale, że teraz musi być przy Deszczyku i jego rodzinie, by ich wspierać. Dlatego zrobiła przerwę w treningach z Pajęczą Łapą, ale w końcu musiała podjąc decyzje o kontynuowaniu ich. Dlatego gdy czule pożegnała się z Żurawinowym Krzewem, z którą nawiązała bardzo silne relacje i jej nowo narodzonymi dziećmi. Wyszła z żłobku i na swoich krótkich łapkach, udała się na poszukiwania swojej uczennicy. Gdy ją zobaczyła cicho westchnęła i usiadła obok.
— He-hej jesteś go-gotowa na tre-trening? — spytała z delikatnym uśmiechem.


<Pajęcza Łapo?>

Od Lisiego Serca

Niosąc martwą mewę w pysku, wojownik wracał do obozu, prychając i wściekając się raz po raz, gdy ciało zwierzęcia wpadało mu pod łapy, a ten o mało co nie odwalił orła, wywalając się jak długo na pysk. Przystanął na moment, prychnął donośnie, po czym ponownie ruszył przed siebie, przeklinając i wyzywając wszystko dookoła. Słońce tego dnia o dziwno przyjemnie grzało i mimo iż niedługo miała się zacząć pora nagich drzew, to kocur z przyjemnością stwierdził, że jeszcze trochę czasu minie, nim ogon zacznie mu odmarzać. Swoją drogą, ostatnią porę nagich drzew przeżył jako małe, upośledzone kocię, więc tak naprawdę to dopiero teraz miał doświadczyć na własnej skórze tego, czym jest zima i brak pokarmu. Westchnął cicho, gdy w oddali dostrzegł swojego ojca - Księżycowa niosącego dziwne coś w pysku. Z początku nie wyglądało to na piszczkę, jednakże kocur stwierdził, że nie będzie drążyć tematu. Zabrał się wiec za tachanie zdobyczy do obozu.
Trzeba było przyznać, że trochę mu to zajęło, tak więc gdy wszedł do samego serca obozu klanu klifu, czarny kocur właśnie wchodził z kociarni. Pręgowany nastawił uszu, marszcząc przy tym brwi, niecodziennie przecież widywało się tegoż jegomościa właśnie w tym legowisku. Prychnął cicho, ruszając powolnym krokiem w stronę miejsca, gdzie zwykle przebywały starsze kocice.
- Był tu Księżycowy Pył? - mruknął od niechcenia, spoglądając na Wschodzącą Falę, która owijała ogonem jakiegoś liliowego robaka. Kocur nawet nie krył zniesmaczenia, kiedy przed oczami mignęła mu biała plamka na pysku tego gluta. Skrzywił pysk i odwrócił się, znikając tak szybko jak się pojawił. Nawet nie miał zamiaru czekać na odpowiedź szylkretowej kotki, na sztywnych łapach minął stos ze świeżo upolowaną zwierzyną, zaś sam aromat mięsa kusił go na tyle, że syn Czaplego Potoku przystanął na moment, odwracając łeb i zastanawiając się, czy czegoś nie zjeść. Jednakże ten pomysł z głowy skutecznie wybił mu Sokole Skrzydło, który poprosił go o pomoc w zbieraniu ziół. Zgodził się więc bez gadania...
Minął Księżyc, a młody wojownik doczekał się pierwszego ucznia - Cyprysowej Łapy, córki samego lidera klanu, za którym on oczywiście nie przepadał. Nie odstawił jednak żadnej szopki i grzecznie zetknął się ze szylkretką nosami wiedząc, że tylko wyszkolenie ucznia otworze mu drogę na stanowisko zastępcy. Musiał się więc przemęczyć, jednak wiedział, że będzie warto.
- Od jutra zaczynamy trening, dzisiaj masz jeszcze wolne - miauknął znudzonym tonem, spoglądając na swoją rozanieloną terminatorkę, która posłusznie skinęła głową, po czym podreptała do swojej matki, wtulając się w jej bok. Rudy kocur zmarszczył brwi na widok tej jakże ckliwej scenki. Potrząsnął łbem i ułożył się w słońcu, by cieszyć się jego ostatnimi promieniami. Akurat tak niefortunnie zdarzyło się, że leżał kawałek dalej od kociarni, przed którą bawili się najmłodsi członkowie klanu, kociaki - Baran, Koza i ten nieszczęsny Zlepek. Lisie Serce miał nieodparte wrażenie, że ten podrzutek jest w jakiś sposób związany z jego ukochanym ojcem, zamierzał się tego dowiedzieć, ale w swoim czasie. Na razie zdecydował, że będzie obserwował te trzy robaki, jako, że nie miał nic lepszego do roboty. Wykrzywił pysk w niezadowolonym grymasie, odsłaniając przy tym zęby, gdy Koza, który właśnie na niego patrzył, podskoczył lekko jakby przestraszony, po czym schował się za Baranem. Kociak z plamką natomiast szepnął coś kremowemu na ucho, a następnie z bicolorem popchnęli go lekko, na co arlekin prychnął rozeźlony, jednak ruszył przed siebie. Lis zamrugał czekoladowymi ślepiami, widząc, że dwa pozostałe dzieciaki robią ze swojego kolego swego rodzaju żywą tarczę, chowając się za Baranem, gdy podchodzili do niego samego.
- Czego? - fuknął pręgowany, uderzając ogonem o ziemię, po czym zlustrował wzrokiem trzy małe latorośle. Nie przegapił jednak okazji, by przyjrzeć się Zlepkowi bardziej - No? Lis wam język odgryzł? - miauknął, śmiejąc się lekko w duchu, na widok ich min.

< Zlepeusz? >

Od Lisiego Serca CD Lawendowego Strumienia

Od jego nocnego czuwania minął równo księżyc. Dawniej Lisia Łapa, teraz Lisie Serce spał spokojnie na sowim posłaniu, w samym kącie leża wojowników, oddychał miarowo, raz po raz ruszając niespokojnie uchem. Mimo iż wypadałoby nareszcie wstać, to on sam zdecydowanie wolał zostać ma swoim ciepłym posłanku i nigdzie nie wychodzić. Zima zbliżała się wielkimi krokami, toteż rudzielec ani trochę nie był zadowolony z tego faktu coś, a raczej ktoś wybudził go ze snu. Podniósł ociężały łeb znad łap, po czym ziewnął przeciągle, ukazując rządek ostrych i białych zębów. Po czym zaspanym wzrokiem przeczesał otoczenie. No tak. Powodem jego jakże brutalnej pobudki okazała się być szylkretowa kocica, córka Wschodzącej Fali. Rudzielec skrzywił się z lekka, wychodząc z ciepłego azylu, po czym przeciągnął się już na zewnątrz. Aż kości mu chrupnęły. Polizał łapę, po czym przesunął nią po pysku, gładząc przy tym futro. 
- Zapomniałeś, że dzisiaj mamy patrol z naszymi uczniami? - miauknęła jakby niezadowolona kocica, poruszając niespokojnie ogonem po ziemi, wzniecając przy tym mały kurz. Pręgowany spojrzał nań lekko zdziwiony, jednakże skinął bez słowa głową. Nie zamierzał się przyznawać, że zapomniał o tym, że ledwie wczoraj został mentorem córki samego lidera klanu - Cyprysowej Łapy. Zaś sama Lawenda też otrzymała ucznia - Wietrzną Łapę. Kocur skinął więc głową, powolnym krokiem ruszając w stronę legowiska uczniów. Zmarszczył niezadowolony brwi, widząc, że kocice nadal śpią.
- Ruszać tyłki dzieciaki. Siedzenie na tyłku u mamusi się skończyło - warknął, już chciał mówić dalej, jednakże widząc, że szylkretki wstają, odpuścił - Czekamy przed wyjściem z obozu - rzucił oschle, po czy poszedł w stronę wyznaczonego miejsca zbiórki. Nigdy nie sądził, że tak szybko dostanie ucznia, a tu proszę, niespodzianka. Wystarczyło poczekać jeden księżyc. Syn Czaplego Potoku uśmiechnął się sam do siebie, po czym skinął głową na powitanie wojownikom wracającym z polowania. Oblizał lekko pysk, na samą myśl o świeżym mięsie, jakiego mógłby teraz skosztować. Jednakże obowiązki szły pierwsze w kolejce przed przyjemnościami.
- Idziemy? - rzucił znudzony do Lawendowego Strumienia, gdy ich terminatorki podeszły doń na odległość zaledwie zajęczego skoku.

< Lawendowy Strumień? >

30 marca 2019

Od Ciernistej Gwiazdy C.D Migoczącego Nieba

Bura kocica widocznie się zatrwożyła, mimo próby ukrycia swych trosk pod zobojętniałą mimiką pyska. Oczywiście, iż nie był dla niej żadnym zaskoczeniem fakt, jakoby ktoś kojarzył zapach kotki. Jeszcze przed zachodem słońca rozmawiała na ten temat ze swoją partnerką, która również to wyczuła. Obie zgodziły się, że Niezapominajka pachniała... Księżycką. Brzoskwiniowa Gałązka przez pół nocy płakała, zdając sobie sprawę z tego faktu. Cierń również nie szczędziła łez, mimo iż miała wrażenie, że ostatnimi dniami jej popłakiwanie gdzieś ukradkiem wyczerpuje dotychczasowe limity. Długo nie mogła zasnąć, a sen wcale nie przyniósł ukojenia. Nadal śniły jej się okropne koszmary, w których Klan Gwiazdy trzaskał w nią i w jej bliskich piorunami, a sam sen kotki stał się tak lekki, że powiew wiatru mógł spokojnie zerwać ją na równe łapy. Wstała więc zmęczona i smutna, bo mimo iż przypuszczała, że młoda koteczka pachniała, jak jej córka, racjonalna część jej umysłu kazała jej brać pod uwagę, że tylko to sobie wmawia. Że chce pozbyć się pustki, panującej w jej sercu. Teraz spojrzała krótko na Migotkę, tymi przemęczonymi, zielonymi oczami i wierzcie mi lub nie, ale można było odnieść wrażenie, że w te kilka chwil postarzała się o wiele, wiele księżyców.
— Mam pewnie podejrzenia, co do jej zapachu, ale nie mogę być pewna... — zaczęła, odwracając wzrok. Czuła się okropnie głupio, w ogóle myśląc o ujawnieniu komuś innemu od Brzoskwinki tego, co podejrzewała. Ufała Migotce i wiedziała, że jej nie wyśmieje, a mimo to cholernie się bała, że jej mały, malutki skrawek nadziei odejdzie gdzieś w jednej chwili. To głupie, skoro i tak nie chciała się owej nadziei trzymać.
— Jakie podejrzenia? — zapytała jej zastępczyni, a córka Cienistego Pazura uśmiechnęła się w dość smutny sposób, mimo iż wcale nie chciała, aby tak wyszło. Na litość Gwiezdnych, Ciernista, weź się w garść! Cóż się z tobą znowu dzieje? Musisz być silna, pamiętasz?
— Razem z Brzoskwiniową Gałązką podejrzewamy... — zatrzymała się na moment, myśląc, jak sformułować zdanie. Wzięła głęboki wdech. — Myślimy, że to może być nasza wnuczka, ale to raczej wątpliwe. Ten zapach... Jestem prawie pewna, że przebywała a pobliżu Księżycowego Płatka, ale... To głupie, co? To już prawie trzeci księżyc od jej zniknięcia. Może to zwykły przypadek, że pachnie znajomo, a ja się niepotrzebnie zadręczam? — Pokręciła lekko głową, trochę zmieszana. — Nie mam bladego pojęcia, o co tutaj chodzi, Migoczące Niebo.
Na tę chwilę, wiedziała tylko jedno. Jeśli ta niewielka koteczka ma coś wspólnego z jej córką, lepiej zachować na ten temat milczenie na forum całego klanu. Bała się, że już przez sam zapach młoda mogła narazić się chociażby Kaczeńcowemu Pazurowi, a bura nie mogła pozwolić, aby coś jej się stało.

< Migacz? owo>

Od Ciernistej Gwiazdy C.D Kasztana

Płowy kocurek, leżący bezbronnie na terenie jej klanu od razu rzucił się przywódczyni w oczy, chociaż w pierwszej chwili pewna była, że nie żyje. Mimo wszystko ruszyła w jego kierunku i z pewną ulgą dojrzała, jak się podnosi. Trzeba przyznać, że ostatnimi czasy dość często jakieś samotne dusze przywiewa na ich terytorium. Była pewna, że Migotka nie jest tym faktem zadowolona. Przenikliwym spojrzeniem obadała obcego. Był ranny i najpewniej przemęczony. Spojrzała krótko po swoim towarzystwie. Zakręcone Ucho i Migoczące Niebo zapewne doskonale wiedzieli, co teraz powie, nim w ogóle otworzyła pysk.
— Kontynuujcie patrol. Zabiorę go do obozu. — Point ochoczo i trochę nazbyt energicznie pokiwał głową, córka Rdzawego Ogona zaś jedynie westchnęła, jednak nie zamierzała wchodzić w kompetencje swojej przyjaciółki. Bura w końcu na pewno wiedziała doskonale, co robi. — Możesz samodzielnie iść? — odezwała się w końcu do zdezorientowanego kocura, który niemrawo pokiwał głową i wstał. Wolnym krokiem ruszył wraz z przywódczynią w kierunku niezbyt mu znanym.
— Kim jesteś? I... Czemu właściwie miałbym gdziekolwiek z tobą pójść? —  zaczął pytać, a w jego głosie nie było strachu, chociaż odbijało się tam zmęczenie. Cierń rzuciła mu krótkie spojrzenie, nie za bardzo przejęta jego tonem. Sama nie należała do najmilszych, to też nie winiła kocura za zupełny brak taktu. Zresztą, licho jedno wie, co tutaj robi i co przeżył. Postanowiła jednak pokazać mu, kto tutaj rządzi.
— Przebywasz na moim terenie, więc radzę ci zwracać się do mnie grzeczniej —  zaznaczyła, a kocur jedynie prychnął, słysząc ją. — Nazywam się Ciernista Gwiazda, jestem przywódczynią Klanu Burzy, jednego z czterech leśnych klanów. Zabieram cię do naszego medyka, Burzowego Serca, aby opatrzył twoje rany i podał coś na wzmocnienie.
Kocur stanął w miejscu i spojrzał nań uważnie.
— Po co? — burknął. Cierń przewróciła oczami, jednak zarówno jej pyszczek, jak i postura wyrażały stoicki spokój. Była nie tylko liderką, ale i matką, a w czasach gdy jej pociechy dopiero poznawały świat cierpliwość kocicy przeszła wiele prób. Jakiś gówniarz nie wyprowadzi jej z równowagi.
Mimo wszystko, poczuła ukłucie żalu, na myśl o tym, że z trzech jej kociąt pozostały tylko dwa.
— Żeby debil miał pytanie. Patrz, działa — oznajmiła dziarsko, nadal idąc przed siebie. Obracając łeb dojrzała jednak, że znajda siedzi w miejscu, spoglądając nań pogardliwie. Cofnęła się więc i stanęła tuż przed kociakiem, rzucając mu swój zwyczajny, chłodny wyraz pyszczka. —  Oferuję ci bezinteresowną pomoc i być może schronienie na jakiś czas, ale jeśli zamierzasz wybrzydzać, to mogę cię odprowadzić tam, gdzie cię znaleźliśmy. Nie zamierzam cię ciągnąć za ogon do obozu. Zatem idziesz, czy nie?

<Kasztan? Postaraj się unikać ciągłego powtarzania tych samych słów w opowiadaniach, będą one wówczas atrakcyjniejsze dla czytelnika ^^>

Od Zlepka

Niewielki kocurek nie bardzo rozumiał, co się wokół niego dzieje. Był okropnie zmęczony i zmarnowany, chociaż nie mógł mieć o tym mglistego pojęcia. Podróż, jaką odbył wraz ze swoją biologiczną matką była zdecydowanie zbyt długa. W dodatku teraz ciepło, które okrywało go przez ostatnich dwa wschody słońca zniknęło, pojawiło się nowe, a wokół niego było jeszcze parę innych, mniejszych i głośniejszych ciepełek od tego "głównego". Było ich dużo i miały zupełnie różne rozmiary, przez co Zlepek początkowo miał problem z połamaniem się, kto jest kim. W dodatku brzmiały i reagowały zupełnie inaczej! Kocurek przeprowadził test "pacnięcia łapką" każdego z nich i ich reakcje były doprawdy różne! Od dziwnego, acz wesołego dźwięku (jak się potem dowiedział, był to śmiech), przez okrzyki zdziwienia, po gardłowe, złowrogie dźwięki. Z czasem liliowy coraz to mniej pokracznie odróżniał w swoim łebku poszczególne postaci, chociaż minęło wiele wschodów słońca, nim zrozumiał, że mają one swoje imiona i są to Cyprys, Wiatr, Jodła, Baran i Kózka. Zlepek lubił ich, ale nie tak bardzo, jak "główne ciepło" Wschodząca Falę! Wszystko było w niej fajne! Jej ciepłe, miękkie futerko, miły głosik, uśmiech na pyszczku! Jedyną jej wadą była według Zlepka długość imienia. Sprawiała mu ona nie mały problem. Z czasem w legowisku pojawiali się "duzi". Wchodzili oni przez szparę, z której na przemian padało jasne światło, bądź złowrogi mrok. Zlepek z przerażeniem pojął, że dużych jest naprawdę dużo i mają równie skomplikowane imiona, co Wschodząca Fala, a w dodatku różnią się od siebie! Niektórych lubił, innych się bał. Szczególnie przerażał go liliowy kocur, pachnący inaczej od reszty. No dobrze, sam zapach był cudowny i Zlepek mógłby wdychać go dłuuugi czas! Problem był w jego minie i spojrzeniu. Wyglądał tak, jakby miał zaraz pożreć wszystkie maluchy w kociarni!

~*~

W końcu Zlepek osiągnął pierwszy księżyc swojego życia i coraz lepiej rozumiał otaczający go świat. Z zazdrością obserwował, jak Wiatr, Cyprys i Jodła odwiedzają "świat dużych", kiedy to on, Kózka i Baran siedzieli w kociarni i czekali, aż duzi sami do nich przyjdą! Zlepek wiele razy chciał wyjść, ale Wschodząca Fala mówiła, że tam jest "zimno" i się "przeziębi", a kocurek nie chciał się jej sprzeciwiać, chociaż nie do końca rozumiał, o co jej chodzi. Była już ta "mroczna" pora, gdy Zlepek obudził się zlany potem! Śniło mu się, że ten ślicznie pachnący liliowy kocur wszedł do żłobka i zjadł wszystkie kociaki! Miał zjeść też jego, ale wówczas Zlepek w swoim śnie zaczął płakać wniebogłosy i się przebudził. Mimo iż wiedział już, że to był sen, po jego policzkach spłynęło kilka łez przerażenia. Przyjrzał się otoczeniu i zobaczył, że Kózka i Baran kręcą się przy wyjściu do dużych. Czekaj, czekaj! A może to nie sen, tylko ostrzeżenie?! A jeśli liliowy ich dopadnie?! Wyrwał do przodu, po drodze przewracając się na placuszka, ale bardzo szybko stając do piony przy starszych kolegach.
— Ne icie tam! — pisnął do nich — sły lijowy kociur was zje!
Baran i Kózka spojrzeli po sobie, a pierwszy roześmiał się z politowaniem.
— Lśniące Słońce nas zje? Oszalałeś? Medycy nie jedzą kociąt. Ponoć żywią się wiarą w Klan Gwiazd!
Medycy? Klan Gwiazd? Zlepek przechylił główkę zdezorientowany. O czym on znowu wygaduje! Przecież mały kocurek właśnie powiedział, że Lśniące Słońce ich zje, jak wyjdą! Czemu używa słów, których syn Księżycowego Pyłu nie rozumie, zamiast przesunąć się z dala od przejścia?
— On na sje, mówie wam. Kłózka, ty mi wierzys, prawda? — zwrócił się do drugiego ze starszych kocurów, naprawdę przerażony, ale jednocześnie zaangażowany w sprawę! W końcu hej, nie codziennie ostrzegasz swoich kolegów przed "medykiem" kociakożercom!

< Kózko? :3>

29 marca 2019

Od Niezapominajki

Życie Niezapominajki zaczęło się od ciemności jak każdego kociaka, chociaż tylko to łączyło małą liliową kotkę, z kociakami, które było urodzone pod czujnym okiem medyków. A co ją odróżniało? Może to, że urodziła się w ciemnym lesie, a jej matka w ogóle nie miała pomocy? A może to, że wpierw kotka czuła przyjemne ciepło, nawet dwa, a potem nagle zniknęło? Obie rzeczy były prawidłowo i miały zdecydować o dalszym życiu małej potomkini Ciernistej Gwiazdy i Czereśni. W końcu gdy Nów ją zostawiła, mogła szybko zginąć i jej historia miała się już skończyć. Na szczęście znalazła ją Ciernista Gwiazda, a Niezapominajka znów czuła duże ciepło, a później nagle kolejne dwa mniejsze i głośniejsze ciepła, które zabierały jej duże ciepło i pokarm.
~*~
Księżyc później Niezapominajka mogła już otwierać oczka i nazywać te ciepła. Duże ciepło to była mama, Sosnowa Kora, która postanowiła powiedzieć dzieciom, że są adoptowane gdy będą bardziej rozumne. Chociaż nawet bez wiedzy o swoim prawdziwym pochodzeniu mała liliowa kotka czuła, że coś jest nie tak, gdy dwa pozostałe ciepła, czyli jej bracia Mokry i Szuwarek nazywali Deszczowy Poranek swoim tatą, a gdy ona próbowała starszy kocur mruknął tylko, że nie jest jej ojcem co spowodowało, że córka Księżyców zbytnio za nim nie przepadała i jak przychodził do żłobka to udawała najczęściej, że śpi albo bawiła się ogonem Sosnowej Kory ignorując zupełnie wojownika Klanu Burzy. Ale czy zachowanie Deszczowego Poranka odbiło się na uczuciach kotki do braci? Absolutnie nie, bardzo ich kochała i często wymyślała różne zabawy, które najczęściej kończyły się guzami i wykładem u mamy.
Pewnego poranka korzystając z tego, że Sosnowa Kora wraz z Szuwarkiem śpią, liliowa koteczka zaczepiła swojego drugiego braciszka.
— Mokly, Mokly chodź — pociągnęła go za ogon i na swoich łapkach zaczęła dreptać w kółko.
— Gdzie? — spytał cicho kocurek, zaciekawiony co jego siostra znów wymyśliła.
— Zlobimy zawody! — zawołała liliowa kotka, by po chwili zorientować się, że powinna być cicho.
— Będziemy najpielw polować na listki cio wpadają, a potem...Potem wyglywa ten cio ma ich najwięcej — wyjaśniła z uśmiechem.
— Zgoda cy się boisz? W końcu tio pewne, ze wyglam.


<Mokry?>

Od Turkawiego Skrzydła C.D Cętkowanej Łapy

- Cętkowana Łapa, Cętkowana Łapa! – po kilku uderzeniach serca Turkawie Skrzydło przyłączyła się do okrzyków. W głębi jej duszy czaił się jednak cień. Jakaś dziwna ciemność i rozżalenie, które tylko czekały, aby z niego wypełznąć . Wyprostowała ogon i usiadła spokojnie, czekając aż wiwaty ucichną. Niektóre koty podchodziły, by pogratulować burej terminatorce i Świerkowej Korze, który bądź co bądź otrzymał pierwszego ucznia. Inne siedziały, lekko niepewnie otwierając pyszczki i witając kotkę nowym imieniem. Nie wszyscy w pełni zaufali dawnej pieszczoszce. To mogłaby być twoja uczennica - do serca Turkawki dotarł natarczywy głosik, ale uzdrowicielka odrzuciła go, z niemal namacalnym wstrętem.  W myślach liczyła powolne uderzenia serca. Gdy doszła do sześćdziesięciu, obok jej przednich łap, zmaterializowała się córka Burki. Kotka nastroszyła radośnie sierść, ale w jej oczach Turkawka dostrzegła dziwny niepokój.

- Gratuluję mianowania – powiedziała odruchowo, mocniej owijając się ogonem i tworząc niewidzialną barierę, pomiędzy sobą, a resztą świata. Szybko się jednak opanowała i wygięła szyję, by polizać Cętkę… nie, wróć… Cętkowaną Łapę po uszach.

- Dziękuję – zamruczała radośnie bura, wtulając się w splątaną sierść kocicy. Turkawie Skrzydło oparła lekko głowę na barku uczennicy i liznęła ją krótko w czoło.

- Muszę iść – mruknęła, pilnując by nie zdradzić zbyt wielu emocji. – Chcę pogratulować Świerkowej Korze pierwszej uczennicy.

Odeszła szybko, udając, że nie zauważyła lekkiego zawodu w oczach uczennicy.


*po zgromadzeniu*’


Turkawie Skrzydło była zawiedziona. I to samą sobą, co było jeszcze gorsze. Jakim cudem nie dostała żadnego znaku od Klanu Gwiazd?! A może… była tak złą medyczką, że Gwiezdni po prostu, nie wysilali się, żeby jej cokolwiek przekazać, bo i tak by tego nie odczytała? Albo, co bardziej prawdopodobne, BYŁA tak złą medyczkę, że nie odczytała znaków? Na powrót zamknęła się w sobie i poświęcała sporo czasu pracy. Księżyc wciąż świecił jasno, gdy maszerowała do obozu, sama, nie mając odwagi dołączyć do reszty klanu, która w popłochu opuściła zgromadzenie. Sapała cicho, utykając na prawą, nieszczęsną łapę. Poparzyła sobie ją, deptając  po żarze, nie widząc gdzie idzie w dymie. Starała się iść jak najszybciej, wiedziała, że Burzowe Futro nie da sobie rady sama. Doszła do wejścia obozu i potykając się weszła do środka. Niebieska medyczka uwijała się pomiędzy klanowiczami. Księżyc jasno oświetlał ciało Wąsatego Pyska, tkwiące na samym środku. Turkawie Skrzydło niepewnie rozejrzała się dookoła. Nocna Burza i Spopielona Paproć leżały obok martwego brata, łkając cicho. Czekoladowa niegdzie nie zauważyła Gardeniowego Pyłku, co nieco ją zaniepokoiło.

- Turkawie Skrzydło! Bałam się, że coś ci się stało! – Cętkowana Łapa wtuliła się w bok medyczki.

- Ciii… Wszystko w porządku. – Mruknęła kocica, delikatnie liżąc córkę Burki za uszami. Uniosła łapę, stykanie jej z podłożem przynosiło ból. Później się tym zajmie.

- Co się stało? – zapytała Cętka, ruszając za wnuczką Borsuczej Gwiazdy. – Nikt mi nie chce nic powiedzieć! I dlaczego Wąsaty Pysk nie żyje?

Pointka rozejrzała się uważnie i podeszła do legowiska uzdrowicieli. Po chwili wynurzyła się z niego niosąc zioła. Na pewno ktoś potrzebował pomocy. Utykając, ruszyła przez tłum kotów, potykając się na wystających kępkach trawy.

- Pomożesz mi? – jej niebieskie oczy zetknęły się z błękitnymi ślepiami Cętki. – Później ci wszystko wyjaśnię.

Musiała wyglądać naprawdę żałośnie. Futro miała przemoczone i pokryte sadzą. Jedną, poparzoną łapę w górze. Na pyszczku zwątpienie mieszało się ze strachem. Nie chciała jednak przerazić terminatorki.


<Cętkuś? Jasne, że chcę dalej ciągnąć ten wątek, uwu ^^>


Od Bucka

Polaris, przewodniczka w drodze do domu… Może gdyby przypomniał sobie coś jeszcze?...
Matka… Nie potrafił powiedzieć, jak wyglądała. Gdy o niej myślał, czuł ciepło i spokój nocnego nieba.
Brzuch zaburczał raz jeszcze, wyrywając go z zamyślenia. Chwilowo miał pilniejsze rzeczy na głowie.
Trop wyprowadził go na równinę. W oddali majaczyła czarna sylwetka drzewa, po lewej szemrał strumyk.
Ten zapach… Wiedział, że go zna ale nie potrafił powiedzieć, co oznacza. Zrobił jeszcze parę ostrożnych kroków…
Kupka ziemi.
Przekrzywił łeb, nasłuchując. To coś było pod spodem. Było i pachniało…
Rzucił się na kopczyk w momencie, gdy wynurzył się z niego różowy nosek. Chwycił szamoczącą się czarną kulkę i wgryzł się w nią. Przestała się ruszać. Upuścił ją na trawę.
- Co mi tu przynieśliście?
Siedzieli pod drzwiami, merdając ogonami. Na wycieraczce leżało drobne, czarne ciałko. Futro miało pozlepiane i mokre od śliny.
- Moje kochane… - Pogłaskała kudłate łby. - Tylko jak ja teraz naprawię te dziury w trawniku, co? - Westchnęła.
No właśnie, co teraz? Niepewnie powąchał swoją ofiarę.
Ma ją zjeść? Tak po prostu?
Usiadł niezdecydowany. Woń krwi drażniła jego pusty żołądek ale jakoś nie potrafił zabrać się za konsumpcję. W końcu położył jedną łapę na truchle i odgryzł kawałek.
Żuł. Żuł. Żuł.
Przełknął.
W sumie nie było tak źle.
Nad strumykiem błyskały już pierwsze promienie dnia, gdy skończył jeść pierwszą w swoim życiu samodzielnie upolowaną ofiarę.

Od Fiołkowej Bryzy CD Szałwiowej Łapy

Kocica westchnęła cicho, poruszając niespokojnie głową, chwilę temu była u niej Błękitna Cętka, jej ciocia, z informacją, że na zgromadzeniu stało się coś strasznego. Już sama świadomość, że jej ukochana mama straciła życie przyprawiła calico o zawał serca. Do tego śmierć Konwaliowej Rzeki... Na samą myśl o tym, że partnerka jej wujka leży teraz martwa, zadrżała, o mało co nie zwracając królika, którego dzisiaj zjadła. Nie poszła jednak od razu pożegnać zmarłej, na początku chciała uspokoić nerwy, które szargały nią na wszystkie strony.
Nastawiła uszu, słysząc szelest przy wejściu do leża medyka, zaś następnie skrzywiła pysk, widząc swojego byłego ucznia, którego straciła przez wypadek. Prychnęła cicho, cóż... geny jej brata to to z pewnością nie były! Czapli Potok był naprawdę w porządku wojownikiem, zaś ten mały pożal się jeżu pokurcz, zachowywał się jak ostatni książę.
- Wyglądasz okropnie - prychnął, liżąc sobie łapsko. Fiołek wywróciła oczami, ziewając po czym wstała ostrożnie i powoli w taki sposób, by nie wywołać większego bólu niż to było potrzebne - Taka z ciebie wojowniczka? A nie potrafiłaś obronić się przed j a k i m ś samotnikiem? Naprawdę?
Zaśmiała się gorzko, na słowa kremowego kocura, po czym ruszyła w stronę wyjścia mijając go.
- Doprawdy? Czy może ty jesteś tak beznadziejny, że Ciernista Gwiazda musiała dać ci mało wymagającego mentora, bo nawet spasionej dupy nie chce ci się ruszyć, hm? - uśmiechnęła się i na dobitkę swych słów walnęła szczeniaka tylną łapą prosto w pysk, by za chwilę pokuśtykać w stronę ciała Konwaliowej Rzeki.
Obraz jaki zobaczyła sprawił, że na moment zabrakło jej powietrza w płucach. Powoli przykucnęła przy szylkretowej kotce, a następnie polizała ją za uchem, mrucząc przy tym czule.
- Przykro mi, Konwalijko... - szepnęła wstając i odsuwając się od martwej kotki - Będę tęsknić... - uśmiechnęła się smutno na wspomnienie tego, jak jeszcze za uczniaka szpiegowała swojego poczciwego wujaszka i właśnie ją, gdy byli na randce. Oh... jak bardzo wtedy była zła, że czekoladowy kocur kogoś sobie znalazł i tym kimś była kotka, a nie kocur.
- Hej... jak się trzymasz, wujaszku? - miauknęła, podchodząc do kocura, by następnie otrzeć się o jego bok i polizać w policzek. Czapla poruszył niespokojnie łbem, by rzucić ciche "Wybacz Fiołeczku, chcę zostać sam". Nie dziwiła mu się. Najpierw stracił syna, a teraz takie okropieństwo... Nastawiła uszu, kiedy podeszła do niej mama. Uśmiechnęła się mimowolnie, liżąc buraskę po głowie - Mamo, wszystko dobrze? - zapytała zmartwiona, kątem oka widząc, jak Szałwiowa Łapa posyła jej mordercze spojrzenie.

< Szałwia? >

Od Kasztana

Płowy kocur powoli szedł przez pola pełne zwierząt przypominających chmury. Białe łby owiec obracały się w stronę Kasztana, przyprawiając młodego samotnika o dreszcze. Półdługie futro kocurka pełne było kurzu, trawy oraz liści. Żółte oczy syna Tiny zamykały się zmęczone, a łapy powoli odmawiały posłuszeństwa. Słaby kocurek szedł, jednak uparcie nie zważając na zmęczenie. Wielka kula ognia powoli chowała, się za horyzontem sprawiając, że niebo wyglądało jak podpalone pochodnią. Kasztanowi przypomniało, się jak Truskawka tłumaczyła mu, że ogień jest niebezpieczny. Miękką trawę zalewać zaczęły pojedyncze łzy płowego pointa.
- Wszystko będzie dobrze- tłumaczył sobie przybrany syn Truskawki.
Wydawało się, że kocur nie będzie już więcej płakać, ale i to przekonanie było błędne. Pierwsze gwiazdy zajęły miejsce wielkiej kuli ognia, mniejsze owce przylgnęły do swoich matek, rozkoszując się przyjemnym ciepłem. Pręgowanemu kociakowi przypomniało się jak to on, przytulał się do szarej długowłosej kocicy. Czy Truskawka skądś obserwuje swojego przybranego syna?
- Mamo? Słyszysz mnie?- zapytał płowy syn Piernika, spoglądając w niebo.
Kasztan odpędził od siebie wszystkie wspomnienia związane z pieszczoszką Mandy i płowy ruszył, dalej skupiając się tylko na pokonaniu wielkiego pastwiska pełnego owiec. Wkrótce całe niebo pokryło się gwiazdami, pięknymi błyszczącymi gwiazdami. Płowemu pointowi zostało jeszcze tylko długości myszy do końca miejsca owiec. Płot zbliżał się nieubłaganie, kiedy kocurek doszedł pod płot, przeczołgał się pod nim, czując swędzenie i ból na całym swoim ciele. Kolejną przeszkodą był wielki czarny pas, Kasztan wyczuwał na nim okropny zapach, jednak płowy zdołał się zmusić i wkroczyć na Drogę Grzmotu. Ostry zapach drażnił w nos siedmiu księżycowego kociaka, zanim kocur zdążył coś zrobić, poczuł pęd powietrza i zobaczył coś neonowego i potężnego. Przerażony kocurek wycofał się na pobocze, czując zbierające się w nim łzy. Kasztan ponowił próbę przejścia przez Drogę Grzmotu pręgowany kociak prawie, doszedł do drugiej strony drogi, kiedy jego łapa się podwinęła a dwukolorowy nos kociaka, dotknął twardej powierzchni asfaltu. Krew zalewająca łapki kociaka tylko zmotywowała syna Piernika do szybszego przejścia na druga stronę Drogi Grzmotu. Po drugiej stronie czarnej nawierzchni śmiertelnie przerażony pręgowany kociak przyśpieszył do biegu. Zmęczony kociak minął jeszcze wielkie pole uprawne i powoli, ale uparcie przesuwał się dalej. Wkrótce kociak zasnął wycieńczony
***
Kasztana obudził zapach obcych kotów. Wkrótce zza horyzontu wyłonił się patrol Klanu Burzy. Na jego czele szła bura kocica o pięknych zielonych oczach, za kocicą szły jeszcze dwa koty. Jednym z nich była szylkretowa kotka o niebieskich oczach, ostatnim już członkiem patrolu był biały kocur. Przywódczyni patrolu podeszła do kociaka.

< Ciernista Gwiazda? >

28 marca 2019

Kasztan (Samotnik)!

Kasztan | Samotnik


Od Gawrona

Szła szybkim krokiem, próbując nie poślizgnąć się na mokrej od ulewy nawierzchni. Rozglądała się dookoła, widząc ledwo czubek własnego nosa pomiędzy gęstymi strugami deszczu. Już dawno straciła orientację w terenie, nie wiedziała też, jak wiele czasu minęło, od kiedy uciekła od Rzeki. Wszystko zlewało jej się w całość, a przez ostatni księżyc po prostu wytrwale szła do przodu, zatrzymując się jedynie na krótką drzemkę i polowanie. W duchu dawno przyznała, że jak zwykle pomysł jej brata okazał się mądrzejszy, chociaż w życiu by mu się do tego nie przyznała.
- Brr... - mruknęła, bezcelowo otrzepując się z chłodnej wody.
Nie myśląc ani chwili dłużej, podbiegła do najbliższego drzewa i schroniła się pod jego gałęziami.
''Może uda mi się to jakoś przeczekać?'' pocieszała się w duchu, spoglądając na ciemne, zachmurzone niebo.
- Albo przynajmniej znajdę jakąś kryjówkę? - uśmiechnęła się ponuro pod nosem, spoglądając za siebie. Znalazła się na gęściej zalesionym terenie. Gdzie to było? Pojęcia nie miała, ale zamierzała wykorzystać to jak najlepiej.
Z gracją zdychającej żaby przemknęła z jednego drzewa, pod drugie, dużo większe, starsze i... podziurawione? Wskoczyła i uwiesiła się na śliskiej gałęzi, cudem nie spadając. Wsunęła się na górę i szybkim ruchem wślizgnęła do niezamieszkałej dziupli.
- Cóż, być może to nie ciepła nora, ale na pewien czas wystarczy - szczerząc się lekko, zwinęła się w kłębek i ułożyła na twardym dnie.
***
Poranne, delikatne promienie słońca wdzierały się do kryjówki, oświetlając pyszczek Gawrona i wytrącając ją ze snu. Kotka powoli otworzyła oczy, ziewając i przeciągając się. Teraz nareszcie mogła stwierdzić, gdzie tak naprawdę się znalazła.
Był to niewielki las, tego była pewna. Gdzieś w oddali słyszała ryki potworów, czuła ich smród. Poza nim, wyczuwalna była lekka woń jakiegoś zwierzęcia, prawdopodobnie myszy. Na samą myśl o pożywnym śniadaniu, samotniczce zaburczało w brzuchu.
- Co mi szkodzi?
Ochoczo wyskoczyła z dziupli i zaczęła tropić przyszłą ofiarę. Śledziła jej zapach, w każdej chwili gotowa do ataku... dopóki nie zaczął mieszać się z całkiem obcym, niezwykle silnym odorem.
Stanęła, jak słup soli, marszcząc nos. Nie znała tego zapachu, nie wiedziała czyj jest ani skąd pochodzi. Nie przypominał dobrze jej znanego zapachu dwunożnych, ani zapachu Klanu Piasku. Był po prostu... dziwny. Nieznany, niezbadany i tajemniczy. Poszła za nim.
Śledziła ten trop z równym zapałem, co wcześniej niedoszłe śniadanie. Co jak co, ale to ją zaintrygowało.
''Zresztą, co złego może się stać?'' powiedziała sobie w duchu. I naprawdę tak myślała. Do czasu.
Do czasu, gdy zobaczyła całkiem innego, groźnie wyglądającego kota.

<Ktoś z Klanu Nocy?>

Gawron (samotnik)!

Gawron | Samotniczka


Od Lśniącego Słońca CD Sokolej Łapy (Sokolego Skrzydła)

Oba kocury ruszyły w stronę leża lidera. Akurat ten miał gdzieś wychodzić ale cóż, jak widać - przeszkodzili mu. Z początku kocur tłumaczył, że chce coś załatwić i zaraz do nich wróci, jednak liliowy nie chciał słuchać jego jojczeń
- Gówno mnie obchodzi, że nie masz czasu! Siadaj na dupę raz a porządnie i zacznij mnie słuchać. Ja rozmawiam z Gwiezdnymi, nie ty, więc z łaski swojej zachowaj swoje głupie, ale ponoć jakże cenne uwagi dla siebie, co? - warknął liliowy, gdy czarny lider wyminął go w przejściu pod pretekstem zrobienia jakiejś ważnej rzeczy. Akurat, co było ważniejsze niż przepowiednia dotycząca klanu? Jeśli sam medyk dobrze zrozumiał, to klan gwiazdy zsyła na nich niebezpieczeństwo. I tak rozpoczęła się długa dyskusja między trzema kotami, która nie wiadomo jak by się skończyła, gdyby nie pojawiła się Poplamione Piórko, która chciała porozmawiać z synem. Kocur odpuścił, jeśli tak stawia sprawę, to niech mu będzie. Tylko żeby potem nie płakał jak gwiezdni skopią im tyłek.
- O co chodzi, mamo? - miauknął spokojnie tak, jakby nic przedtem nie miało miejsca. Uśmiechnął się ciepło mając przed sobą oblicze niskiej, aczkolwiek uroczej koteczki. W sumie to nie dziwił się, że jego ojciec, Słoneczny Blask zakochał się w tejże kotce. Była ona po prostu urocza i doprawdy pełna matczynego ciepła.
- Znowu krzyczysz? Skarbie, słychać cię w całym obozie!- miauknęła przejęta, kładąc swojemu synowi łapki na policzki. Lśniące Słońce bąknął coś pod nosem na temat tego, że matka go kompromituje, jednak zrobił to na tyle cicho, żeby mittedka tego nie usłyszała - Jeszcze osiwiejesz ze stresu. Nie wiem, co klan gwiazdy dał ci za sen, ale za bardzo się stresujesz! No już, mój drogi, zabieraj swojego przyjaciela i idziemy na spacer! - zarządziła kotka, targając długołapego za ucho, na co ten stęknął głucho, próbując się jakoś wyrwa z jej żelaznego uścisku. Na szczęście puściła go w końcu, unosząc jedną brew ku górze i uśmiechając się szelmowsko.
- Ale zmar... - urwał w połowie zdania, mrugając szybko. Kaszlnął, potarł łapą pysk, po czym zaczął znowu mówić - Pobieram przy okazji ziół - dodał spokojnie, po czym popatrzył na swojego byłego terminatora - Chodź, Sokoliku - miauknął, ruszając ku wyjściu z obozu razem z matką i swoim asystentem u boku. Oh... to będzie długi dzień...

< Sokół? >

Od Mokrego

*po otwarciu oczu przez kociaki*

Mlasnąłem językiem, który apropo wydawał mi się jakiś szorstki, po czym nastawiłem uszka by posłuchać otoczenia. Bo kto wie, czy może mama nie przyszła z pysznym mlekiem?
Zacząłem słuchać, wyłapując jakieś szelesty. Konkretnie to pewnie mojego brata, albo przybraną siostrzyczkę. Tak w ogóle to Niezapominajka ma takie fajne futerko. Jest dłuższe niż moje i mięciutkie.
Do moich uszu wpadł nagle zgrzyt pazurów. Czyżby mama? Z mlekiem? Uchyliłem jedno oko, a wtedy zostałem dosłownie zmiażdżony przez innego kociaka. Po chwili w nosek łaskotał mnie liliowy ogon, przez co kichnąłem. Oblizałem nozdrza, a potem Prychnąłem i spróbowałem zrzucić z siebie siostrzyczkę.
- Hej, spokojnie. - Sosnowa Kora miauknęła, a po chwili zniknął ciężar z moich pleców.
"Mama zabrałaś ją!" to chciałem powiedzieć, ale wyszły jakieś piski. Kotka zaśmiała się, odkładając liliową na ziemię obok. Po chwili poszła też po Szuwarka i położyła się, by dać nam moje upragnione mleko!
Chwiejnie podniosłem się, próbując robić kroki, które w sumie mi wyszły, ale będąc tuż przy brzuchu Kory, przewróciłem się na pyszczek. Ależ to bolało! Potrząsnąłem głową, otwierając na nowo oczy. Miały coś na sobie, jakieś brązowe coś co mnie szczypało. Łapką uderzyłem się w nosek, żeby to coś zabrać, ale nie wyszło. Piszczałem aż mama nie zauważyła i mi nie pomogła.
Pomachałem ogonkiem i ruszyłem dalej, by napić się mleka póki było.
- Mokry, spokojnie. Jak mam cię odstawić od mleka, kiedy ty je tak zachłannie pijesz? - Kotka liznęła mnie, przez co moje futerko było mokre.
I co znaczy to co powiedziała?

<<Ktoś mu to wytłumaczy? ^^>>

Od Cętkowanej Łapy CD. Spopielonej Paproci

Cętkowana Łapa jeszcze przez chwilę wiwatowała na cześć nowo pasowanych wojowników. Nie przeżyła jednak przy tym jakichś większych emocji. Po prostu miło się uśmiechała i tyle. Żadnego z nich nie znała i na razie nie miała takiej potrzeby, by ich poznać. Teraz trzeba było się przejmować treningiem! Tak, nowe obowiązki! Pierwsza lekcja u Świerkowej Kory. Przedtem koty tak naprawdę jeszcze przeżywały te dziwne zdarzenia na zgromadzeniu. Córce Burki nie robiło to większego znaczenia, może oprócz tych zgonów i zaginięć. No właśnie! Co się stało z Gardeniowym Pyłkiem? Bura kotka była niemalże pewna, że w tej sprawie maczał łapy Klan Klifu. Pewnie tamci wykorzystali jej smutek! Musieli zrzucić jej ciało z klifu! Właściwie to pewnie ją stamtąd zepchnęli! Cętkowana Łapa uśmiechnęła się sama do siebie — te logiczne myślenie czasem nie jest takie trudne. Trzeba było podzielić się tymi przypuszczeniami z Borsuczą Gwiazdą lub Turkawim Skrzydłem, ale to potem. Teraz uczennica ma obowiązek posilić swojego burczącego potwora i się wyspać, by potem przystąpić do pierwszego treningu! Na samą myśl o ćwiczeniach uczennica skrzywiła pyszczek w uśmiechu.

...

Córka Burki wyciągnęła się i ziewnęła potężnie. Legowisko uczniów teraz wydawało się bardzo puste. Brak dwóch ciał i już więcej miejsca dla Cętki! Tia... Cętkowana Łapa wstała z wolna i skierowała się do miejsca spania wojowników. Trzeba upominać się o trening! Już po chwili Świerkowa Kora stał na nogach wybudzony z głębokiego snu, a jego pysk skąpany był w świetle poranka. Kotka poczęła skakać naokoło mentora, tak jak za pierwszym razem, gdy poznała Turkawie Skrzydło... Ten nawet nie zwrócił na to większej uwagi, rzucił tylko błagalne spojrzenie jakiemuś kotu, po czym poczłapał dalej, przed siebie.
- Co będziemy robić?! - Cętka niemal krzyknęła. Świerkowa Kora stulił uszy przez tak głośny dźwięk i karcąco spojrzał na kotkę. Dopóki nie wyszli z obozowiska, uczennica nie zdawała więcej pytań, ale kiedy już wychylili pyski spoza domu, fala słów wypłynęła z pyszczka córki. Mentor starał się odpowiadać na każde z nich, ale kiedy już odpowiadał na jedno to automatycznie, rodziły się dwa kolejne.
- Czy Turkawie Skrzydło powiedziała ci o innych klanach, granicach, klanie Gwiazd… - zaczął w końcu Świerkowa Kora, by przetrwać ten natłok myśli uczennicy.
- W zasadzie to tak. Może skupimy się na walce i polowaniach? – Cętkowana Łapa uśmiechnęła się słodko i spojrzała wyczekująco na nauczyciela.
- Tak, tak. Zaczniemy może od teorii na temat… - kocur usilnie starał się dokończyć.
- Walki, tak?! - córka Burki postanowiła dokończyć.
- Nie, nie walki… polowania. Na razie nauczysz się polować, by wspomagać nasz klan.
- Ale… nie możemy zacząć od walki? – kotka wyraźnie posmutniała.
- Jeśli opanujesz podstawowe czynności takie jak polowanie, to będziemy mogli – Świerkowa Kora uśmiechnął się smutno. Cętkowana Łapa skrzywiła się, ale mentor jej się trafił – jakiś ponurak, a nie nauczyciel! Tak… ta część treningu była wyjątkowo nużąca. Cętka myślała, że to będzie przynajmniej, w jakimś stopniu – ciekawe. Jednak zawiodła się doszczętnie. Po tym jakże emocjonującym treningu kotka skierowała się do legowiska uczniów, powłócząc łapami. Tak, to nie było tylko męczące psychicznie, ale i fizycznie. Chociażby opanowanie pozycji łowieckiej… Bura kotka pożarła jakiegoś ptaka ze stosu na zwierzynę. Chętnie podzieliłaby się swoimi spostrzeżeniami na temat całej sprawy o Gardeniowym Pyłku z Turkawim Skrzydłem, ale po prostu była nazbyt zmęczona.


Nazajutrz wszystko się powtórzyło, ano nie było ceremonii, może to jedno. Tym razem jednak trening nie był taki męczący i zamiast pójść odpoczywać, Cętkowana Łapa pragnęła jakichś wrażeń, dlatego skierowała się do legowiska wojowników, szukając nauczyciela. Niestety okazało się, że Świerkowa Kora poszedł na patrol. Uczennica w pierwszej chwili posmutniała, ale zaraz rozchmurzyła się – wpadł jej do głowy „świetny” pomysł.
- Spopielona Paprocio, mogłabyś pouczyć mnie walki? Nie mam co robić… a ty jak widzę, nie jesteś raczej zajęta… - Cętkowana Łapa podeszła do pierwszej lepszej kotki, jaką zauważyła. Tak chyba się nazywała… Spopielona Paproć. Swoją drogą, niezwykłe imię. Niebieska kocica właśnie się myła. Czy zgodzi się na krótkie mentorowanie nieznanej sobie uczennicy?

<Paproć? Sorry, że tak mało momentów z Twoją postacią :?>

Od Migoczącego Nieba CD. Ciernistej Gwiazdy

Zamruczała z rozbawieniem na upartość przyjaciółki. Nie zabroni jej. Nic złego się przecież nie stanie. A przynajmniej nie powinno. Zresztą, będą przecież inni wojownicy. W razie niebezpieczeństwa stanowią silną, zgraną grupę, a nie samotnego, osłabnionego i bezbronnego kota.
- No w porządku - odpowiedziała po chwili zastanowienia. - Chodźmy, tylko zawołam jeszcze Sztormowe Niebo, Brzozowe Ucho i Sarnią Łapę - dodała, idąc po wymienionych przed chwilą Burzowiczów. Cała piątka podążyła przez gołe terytorium klanu. Przywiewał delikatny wietrzyk, w uszach szumiał cichy śpiew ptaków. Było ich mniej, niż zazwyczaj. I nic dziwnego - nastała Pora Opadających Liści, dnie były krótsze i zimniejsze. Coraz rzadziej spotykano prawdziwie pulchną, tłustą zwierzynę. Ostatni dzwonek przed Porą Nagich Drzew - i ryzykiem epidemii Zielonego Kaszlu lub dużych mrozów. Krótko mówiąc - przed śmiercią i nieurodzajem. Pokręciła łbem, odganiając złowróżbne myśli oraz przyspieszając kroku. Zamiast tego zaczęła zastanawiać się nad ostatnimi wydarzeniami ze zgromadzenia. Dlaczego? Co oni uczynili Klanowi Gwiazd? Robią coś nie tak? Wiara Migoczącego Nieba zawsze była bardzo silna i kocica wiedziała, że nie porzuci jej, nieważne, co przodkowie by uczynili. Zbyt bardzo liczyła na ich obecność i wsparcie, tymbardziej, że przecież znaczna część rodziny szylkretowej już od dawna wąchała kwiatki od spodu. Ale naprawdę, co te ofiary zrobiły? Nie mogli to być przypadkowi uczestnicy zgromadzenia, w końcu każdy z nich należał do innego klanu. Nie znała tych pozostałych, ale Konwaliowa Rzeka... Zdawała się być po prostu bystrą, radosną młodą matką obserwującą postęp w treningach jej pociech. Co ona mogła zrobić, co byłoby wbrew woli pradawnych wojowników? Zastępczyni nie wiedziała. Ale chciała wiedzieć. Podniosła pochylony łeb, powracając do rzeczywistości. Dość tych przykrych przemyśleń. Teraz powinna skupić się na patrolowaniu okolicy, upewnienia się, że terytoria Klanu Burzy są bezpieczne. Szli brzegiem granic z Klanem Wilka, odnawiając ślady zapachowe. Przyglądała się uważnie, ze zmrużonymi oczami. Nikt nie spodziewał się zagrożenia ze strony Borsuczej Gwiazdy, zwłaszcza, że był stary. Właśnie. Stary. Za kilka lub kilkanaście księżyców może umrzeć, a chociaż Płonący Grzbiet wydawał się spokojny i niezbyt wrogo nastawiony, nikt przecież nie wiedział, co będzie miał w planach. "Czy ty potrafisz myśleć optymistycznie?" burknęła do samej siebie. Tym razem spojrzała się na Ciernistą Gwiazdę. Liderka nadal była bardzo drobna, wciąż troszkę wychudzona, ale potomkini Czarnej Gwiazdy wiedziała, że ta determinacja w zielonych ślepiach ani trochę nie jest przekłamana. Ciernik zawsze będzie stawiać się za swoich pobratymców i walczyć za nich, podobnie jak jej przyszła następczyni. Ale to przywiało kolejne przerażające zastanowienia - z takim oddaniem dla rodziny i bliskich... W jakim tempie buraska straci wszystkie życia?
To były chyba te najbardziej koszmarne wizje przyszłości. Nie wyobrażała sobie dnia bez milutkiego pomruku córki Białej Sadzawki, wspólnych polowań, pogaduszek... Ale jednocześnie wiedziała, że ten dzień kiedyś nastąpi. A może jednak nie? Może to ona odejdzie na wieczne łowy pierwsza?
Zaczęli wracać, idąc jeszcze kawałek przy rozciągającym się terenie Klanu Nocy, a następnie obrócili kurs ku drodze do obozu. Przylgnęła bliżej zielonookiej, jakby bojąc się, że na małą postać zaraz coś się rzuci. Nie chciała jej stracić. Tak bardzo nie chciała... Byli na miejscu. Postanowiła jednak pogadać jeszcze trochę z przyjaciółką o ostatnich wydarzeniach. Tych jeszcze bliższych. Świerkowa Kora poroniła, co było przykre nie tylko dla niej, ale i wszystkich klanowiczów. Błękitnooką jednak bardziej interesowała sprawa małego, liliowego kociaka, którego potomkini Srebrnej Gwiazdy niedawno przyniosła do kociarni. Podążyła więc za nią do jej legowiska.
- Cierniku, możemy porozmawiać? - miauknęła, subtelnie wkładając pyszczek do środka.
- Tak, wejdź
Posłusznie wlazła do środka, siadając naprzeciwko niej.
- Ta kotka, którą przyniosłaś. Pachniała, ekhem, trochę znajomo. Wiesz,  co tu tak właściwie chodzi?

<Ciernik?>

27 marca 2019

Od Lawendowego Strumienia CD Cętkowanej Łapy

Lawendowy Strumień poirytowana spojrzała na burą kotkę, przymykając oko. Ile można czekać?- pomyślała członkini klanu, który osiedlił się na klifach.
- Zagapiłam się- powiedziała niebieskooka, spoglądając na swoje lekko grube cętkowane łapki.
- Na przyszłość radzę Ci się nie zagapić a teraz, idziemy do Potokowej Gwiazdy- powiedziała córka Żądlącego Języka delikatnie, raniąc pysk kotki.
Lekko otyła bura kotka niechętnie poszła za wysoką czekoladowa szylkretką. Młoda wojowniczka Klanu Klifu przystanęła, słysząc jak Cętka, dyszy.
- Już się zmęczyłaś?- zapytała zielonooka, zawijając pytająco ogon.
- T-tak- odpowiedziała członkini Klanu Wilka.
Słońce leniwie wspinało się po niebie, zaś ptaki śpiewały donośne swoje najpiękniejsze pieśni. Drzewa, jakby tańczyły do muzyki granej przez ptaki, ich gałęzie powiewały na lekkim wietrze, który również tańczył w rytm muzyki. Tak przynajmniej wyglądało to wszystko z toku myślenia młodej kotki. Lawendowy Strumień przyśpieszyła rytmicznie, wybijając się na miękkiej trawie. Wysoka zielona trawa ochraniała piękne, kolorowe kwiaty przed rozdeptaniem. Kiedy dwie kotki dobiegły do obozu młodsza z nich, praktycznie upadała. Nie zwracając uwagi na szepty klanowiczów czekoladowa szylkretka bez oporu weszła do legowiska lidera Klanu Klifu.
- Potokowa Gwiazdo!- zawołała zielonooka kotka.
- Co się dzieje Lawendowy Strumieniu?- zapytał czarno-biały kocur siedzący na miękkim posłaniu z mchu.
Córka Muchomorowego Serca gestem ogona przywołała do siebie burą kotkę.
- Cętka zapuściłaś się na teren naszego klanu- wyjaśniła zielonooka widząc zdziwioną miną swojego wujka.
Po objaśnieniu sytuacji młodej uczennicy Klanu Wilka partner Wschodzącej Fali podjął decyzję.
- Teraz Ci wybaczę Cętko, jednak następnym razem moi wojownicy nie oszczędzą cię- powiedział czarno-biały kocur.
< Cętko? Takie nijakie i tak długo czekałaś :< >

Od Lawendowego Strumienia CD Księżycowego Pyłu

Lawendowy Strumień powoli postawiła ogon prostą linią do góry. Tak patrole nudziły wojowniczkę i to strasznie. Pylistemu Czołu się nie śpieszyło, świetnie- pomyślała szylkretowa, idąc powolnym krokiem przed siebie. Rudy kocur szedł powolnym krokiem, rozmawiając z Makową Łapą. Po chwili Księżycowy Pył stanął obok córki Muchomorowego Serca.
— Słuchaj podczas patrolu skup się na nim i nie zawracaj nikomu ogona.- powiedział kocur, nawet nie patrząc w oczy kotce.
Lawendowy Strumień gniewnie machnęła ogonem i szła dalej. Czekoladowo-rudo-biała kotka próbowała zagadać Makową Łapę, jednak po próbie nawiązania kontaktu z kuzynem kotka przyznała sobie w duszy, że perspektywa dłuższej rozmowy z tym kocurem ją przeraża. Może Pyliste Czoło?- zapytała siebie szylkretowa kotka.- Nie, to nie jest dobry pomysł. Kotka próbowała otworzyć pysk w kierunku Księżycowego Pyłu, ale odrzuciła od siebie tę myśl i szła dalej powolnie, machając ogonem. Brzuch córki Muchmorowego Serca grał serenadę o tym, jaki jest głodny.
- Za chwilę wrócę, tylko zapoluje- rzuciła zielonooka wojowniczka Klanu Klifu do reszty patrolu.
Lawendowy Strumień odeszła kawałek od patrolu szukając miejsca dogodnego do polowania. Po dłuższej chwili krążenie bez celu kotka wciągnęła powietrze do płuc i nic w nim nie wyczuła. Córka Żądlącego Języka przeszła jeszcze kilkanaście długości ogona i ponownie wciągnęła powietrze. Tym razem w powietrzu wyczuła kosa. Czekoladowa szylkretka przybrała pozycję łowiecką i posuwała się w kierunku ptaka. Bystrym zielonym oczom kotki ukazał się chudy brązowy ptaszek. Wojowniczka klanu mieszkającego na klifach skoczyła, na stworzenie zabijając je jednym celnym ugryzieniem. Kotka wzięła zwierzątko do pyska i pochłonęła je kilkoma gryzami. Ciepły smak piszczki rozszedł się po całym ciele Lawendowego Strumienia. Wspaniale czująca się kotka przymknęła oczy, mrucząc z zadowolenia.

< Księżyc? Przepraszam, że tak długo :< >

Od Lawendowego Strumienia CD Lisiego Serca

Lawendowy Strumień wykrzykiwała głośno imię nowego wojownika Klanu Klifu.
- Lisie Serce! Lisie Serce!- krzyczała szylkretowa kocica.
Nie minęła chwila a Lisie Serce, zasiadł do czuwania. Zielonooka wstała i weszła do legowiska wojowników. Na niebie zaświeciły się pierwsze gwiazdy, a noc okryła nowo mianowanego jak drugie, długie czarne futro.
***
Rudo-biały wojownik spał w swoim nowym posłaniu w legowisku wojowników. Jego długie futro pełne było kurzu po wczorajszym nocnym czuwaniu. Wyglądał co najmniej dziwnie- pomyślała Lawendowy Strumień. - Przyjemna odskocznia od wiecznie czystego futra. Zielonooka wojowniczka wpadła na genialny pomysł. Jeszcze tylko kilka księżycy- pomyślała kotka. Bok Lisiego Serca podnosił się i opadał w równym tempie. Córka Muchomorowego Serca skierowała się w kierunku żłóbka. W środku spali jej siostrzeńcy. Koza i Baran dwa słodkie szkraby. Czekoladowa przysiadła przy wejściu do kociarni i uśmiechnęła się przelotnie. Może i ona doczeka się kiedyś potomstwa? Lawendowy Strumień przymknęła oczy, myśląc o swojej przyszłości. Kotka po dłuższej chwili przyglądania się Kózce i Barankowi wstała i wróciła do legowiska wojowników. Lisie Serce dalej spał spokojnie oddychając. Wdech, wydech, wdech i wydech.
***
Lawendowy Strumień siedziała przed łożem wojowników, czekając na Lisie Serce. Ile można?- zapytała samą siebie zielonooka. Po dłuższej chwili myśli o marzeniach szylkretki zostały przerwane.
- Lisie Serce!- krzyknęła kotka, wstając na łapy.
Rudo-białe futro kocura było wypielęgnowane a czekoladowe oczy zaspane
< Lisek? >

Od Pszczółki CD Rudzika

Świat Pszczółki załamał się po tym, jak do obozu przyniesiono martwe ciało Leśnego Strumienia. Teraz kremowo-białej został już tylko ojciec i rodzeństwo. Kiedy ona zakończy swój żywot? Kotka pomimo tego, że niebieska dymna kocica wmawiała jej, że Klan Gwiazd jest zły ona nie, wierzyła. Jakim cudem martwe koty steruję życiem tych żywych? Rudo-biały uzdrowiciel przytulił się do ciała przybranej matki jego dzieci. Potoki łez moczyły ciało córki Różanego Pola. Puste zielone oczy Leśnego Strumienia wpatrywały się w łapy kotów jej byłego klanu, uśmiechnięty pysk byłej partnerki Pszczelego Żądła kontrastował z opatrunkami na ciele niebieskiej kocicy. Po dłuższej chwili Pszczółka wypłakała wszystkie łzy ze swojego drobnego ciałka. Nie minęła chwila a rudo-biały uzdrowiciel skończył płakać. Córka Pszczelego Żądła położyła głowę na łapach Rudzika. Ojciec dzieci córki Wschodzącej Fali odwrócił głowę w kierunku kremowej vanki.
- Wiem co czujesz kochanie, j-ja.. ja też straciłem swoją matkę. I chcę, żebyś wiedziała, że nie jesteś teraz sama. Masz nas i swoje rodzeństwo, więc płacz ile potrzebujesz, będzie ci lepiej. My zawsze będziemy przy tobie i twoje mamy też, jestem pewny, że gdzieś ciebie obserwują i będą zawsze z ciebie dumne. - powiedział rudo-biały uspokajającym tonem.
Pszczółkę zamurowało z wrażenia. Jej ojciec tracił matkę? Ulga zalała Pszczółkę jak słońce w Porze Nowych Liści, kotka jednak nie była sama w tym, co przeżywała.
- K-kocham Cię tato- powiedziała kremowa vanka uśmiechając się przelotnie.- Czemu Leśny Strumień uczyła nas oszukiwać?
< Rudzik? >

Od Fiołkowej Bryzy CD Ciernistej Gwiazdy

Koteczka uśmiechnęła się łagodnie po czym skinęła lekko głową na znak, że z przyjemnością pójdzie z matką na spacer. Owszem, spędzały razem całkiem sporo czasu, jednakże teraz potrzebowała jej bardziej niż kiedykolwiek, po prostu... musiała wiedzieć, że chociaż dla kogoś nie jest potworem czy przedziwną kreaturą, która straszy po nocach. Fakt, Zakręcona Łapa co chwilę powtarzał jej, jaka to nie jest śliczna, jednakże kocica zwyczajnie mu nie wierzyła i zbywała donośnym, rozzłoszczonym syknięciem. Spacer jak zwykle minął im spokojnie, omijały jednak strumyk, który Fiołek omijała niczym najgorszej zarazy, na szczęście jej matka rozumiała dlaczego, wystarczy, że widziała swoje odbicie w kałuży i rozpłakała się wtedy na dobre. Ciężko było ją tamtego dnia uspokoić.
Teraz siedziała u wejścia do leża medyka, wpatrując się pustym wzrokiem w świeżo mianowaną trójkę terminatorów. Poczuła przyjemnie łaskoczące ciepło na wspomnienie uczucia, które ją zalało, kiedy ona sama otrzymała imię wojowniczki. Westchnęła cicho, kiedy biały, długowłosy kocur podbiegł do niej z szerokim uśmiechem na pysku.
- Widzisz? Zostałem mianowany! - pomachał ogonem, uśmiechając się przy tym rezolutnie. Nieomal walnął się w pysk, gdy łapa mu się podwinęła. Na szczęście w porę się ogarnął i popatrzył na calico, mrugając swoimi jasnymi ślepiami.
- Gratulacje - mruknęła wstając i go wymijając. Chciała porozmawiać ze swą matką, widziała, że z burą kocicą jest coś nie tak, do tego potwornie się o nią martwiła, głównie przez fakt, że wczorajszej nocy nie spała dobrze. Wiedziała o tym, gdy wyjawiła jej to Brzoskwiniowa Gałązka, jej druga mama. Do tego fakt, że straciła życie na zgromadzeniu... Westchnęła cicho, niemo gratulując pozostałym terminatorom, którzy otrzymali swe wojownicze imiona. Nie powstrzymała się też od uśmiechu, gdy zobaczyła Drżący Oddech, wtulając się w jej brata - Orli Trzepot. Oh zakochani...
- Fiołku... um... bo ja... - kocur jąkał się, krocząc za nią niczym cień, przez co kocica miała ochotę palnąć go w łeb. Ten osobnik niezwykle ją irytował, głównie przez to wieczne zawracanie gitary córki liderki. Westchnęła cicho, gdy znalazła się przy matce, która aktualnie rozmawiała ze swą partnerką. Posłała błagalne spojrzenie swoim rodzicielkom, na co bicolorka zachichotała cichutko.
- O, teściowe! D-dobry...! - miauknął speszony kocur, zaś jego słowa wywołały u szylkretowej nie mały szok, stanęła jak wryta, uchylając lekko mordkę. Odwróciła głowę w stronę Zakręconego Ucha, nie wiedząc co powiedzieć.
- T-teściowe...? - szepnęła do siebie, z wrażenia aż siadając. Zakręconocuhy zmieszał się lekko, wziął głęboki wdech, po czym zaczął mówić:
- No bo Fiołeczku mój cudowny ja cię kocham i ogólnie bardzo, bardzo mi się podobasz. Iiii... j-ja... no... - zakończył swoje wyznanie, zaś sama Fiołkowa Bryza posłała Ciernistej Gwieździe błagalne spojrzenie pot tytułem "Mamo, pomocy, ratuj!".

< Ciernista Gwiazdo? >

Żurawinowy Krzew urodziła!

Żurawinowy Krzew urodziła trzy zdrowe kocurki i jedną przepiękną koteczkę!


Wyderka
Szuwarek

Bóbr


Od Bladej Łapy

Po zgromadzeniu Blada Łapa nie skierował się do obozu za resztą klanu. Ruszył bardziej na północ. W ten sposób dotarł na Północe zbocze. Przysiadł tam, a złość ponownie się w nim zebrała. Jak Klan Gwiazdy mógł coś takiego zrobić?! Wcześniej młody kocur miał minimalne wątpliwości co do zła gwiezdnych, jednak po incydencie ze zgromadzenia był już pewny. Klan Gwiazdy nie pomaga klanom, tylko im szkodzi. Jak inaczej wytłumaczyć to, że na zgromadzeniu na ziemi leżało osiem ciał bezbronnych kotów? Gwiezdni myślą, że teraz koty klanów podkulą ogonki i dalej będą ich wychwalać? W takim razie się mylą! Liliowy wbił pazury w ziemię. Musiał się jakoś opanować, marnował na to wszystko zbyt dużo energii… Potrzebował się na czymś wyżyć. Północne Zbocze było dobrym miejscem na polowanie. Cętkowany uczeń podniósł się. Zaczął węszyć w poszukiwaniu zapachu jakiegoś królika. Deszcz utrudniał sprawę, jednak po dłuższej chwili Blada Łapa złapał dość świeży trop, i poszedł za nim. Nie musiał iść długo. Po chwili znalazł się w  niedalekiej odległości od królika. Zaczaił się z boku, by po chwili mocno odbić się od ziemi tylnymi łapami, i uderzyć w bok zaskoczonego zwierzęcia. Futrzak zaczął się miotać, ale Blady szybko wbił zęby w jego gardło. Królik zastygł w bezruchu, a krew zaczęła wypełniać pysk kocura.

~*~

Wkrótce trudno było określić, jakim zwierzęciem była upolowana przez Bladą Łapę zdobycz. Niebieskooki dosłownie rozerwał królika na strzępy. Uczeń spojrzał na swoje dzieło. Wnętrzności zwierzęcia były rozwleczone po ziemi, otoczone kałużą krwi. Cętkowany terminator spojrzał wyzywająco w górę, na niebo, które było przykryte ciemnymi, deszczowymi chmurami, z których leciały na ziemię ciężkie krople. Jego łapy, pysk i klatka piersiowa były ubrudzone krwią, jednak deszcz powoli zmywał szkarłatną ciecz z jego futra. Kocur raczej nie powinien wracać tak brudny do obozu, więc zaczął czyścić futro językiem.  Niedługo resztki krwi zostały tylko na łapach, pazurach, i zaledwie parę niewielkich śladów w okolicach pyska. Raczej nikt nie zauważy… Mimo, że złość nadal miotała się w młodym kocie, przynajmniej nie okazywał jej otwarcie. Nie stać go było jednak na sztuczny uśmiech, lub jakąkolwiek inną udawaną emocję, gdy wchodził do obozu. Oczy ponownie były zimne jak lód, a ich spojrzenie przeszywało chłodem. Na pierwszy rzut oka nie wyrażały one żadnych emocji, jednak gdy zajrzało się odrobinę głębiej, można było dostrzec w nich kipiącą nienawiść i odrazę, i samo spojrzenie było bolesne., lub też niepokojące. Pysk miał absolutnie obojętny. Przeszedł bokiem obok czuwających nad ciałem Konwaliowej Rzeki kotów, nie zwracając na nich uwagi. Gdy dochodził już do legowiska, poczuł jak coś dotyka go w bark. Odwrócił się gwałtownie. Jak się okazało, była to Pylisty Świt. Kotka wyglądała słabo, a jej oczy były wypełnione smutkiem.

- Blada Łapo, ja… - zaczęła niepewnie. Blady nie miał jednak nastroju na rozmowę. Wbił w nią spojrzenie lodowatych oczu, w których dodatkowo pojawił się niepokojący błysk. Wysunął też pazury dalej ubrudzone krwią, a jego psyk bardzo delikatnie, prawie niewidocznie wykrzywił się w wściekły grymas.

<Pyłek? Przepraszam, że tak  krótko i beznadziejnie.>

Od Żółwiej Łapy

- Mam nadzieję, że mowa tu o treningu, Żółwia Łapo. Wszędzie cię szukam.- Bura, żółtooka kotka stanęła przed swoim uczniem, mierząc go spojrzeniem godnym zawiedzionej rodzicielki.
- Em... Dzień dobry, Lipowa Gałązko- odparł niepewnie, zerkając na swoją mentorkę. No proszę, czyli jednak ma mu za złe niestawianie się na treningi...
- Dziś nauczysz się polować- zarządziła stanowczo, jednak z pewną dozą radości w głosie. Miała go w garści. Stojąc przed nią, nie wykręci się tak łatwo. Musiałby mieć naprawdę dobrą wymówkę. Znajdzie taką na szybko?
- To bardzo trudne?- zapytał z przekąsem, stąpając już obok Lipowej Gałązki, w drodze do miejsca, w którym chciała zacząć wykład przed rzeczywistą nauką.
- Zależy od ciebie. Każdy odczuwa to ina-
- A nudne?- przerwał nagle, chcąc wiedzieć, czy może spróbować, czy faktycznie wycofać się z jakimś marnym wykrętem, czy symulowanym bólem łapy, czy innej części ciała. Może brzucha.
- Wiesz, ja bardzo lubię polowanie. Jak już się nauczysz, wydaje mi się, że to polubisz.
- A nauka jest nudna, Lipowa Gałązko?- Żółwik obserwował, jak bura kotka, z gracją dostojnym krokiem porusza się między liśćmi, leżącymi jeszcze na ziemi, jako pozostałość po jesieni. Niebieski kocurek nie mógł się doczekać, aż te suche latajki znikną, Klan Gwiazdy wie gdzie.
- Cóż, to kwestia indywidualna, ale sądzę, że teoria może być trochę nużąca. A praktyka... Wiesz, na treningu trzeba jednak trochę potrenować.
- Myślisz, że szybko się nauczę?
- Emm...- Kotka zatrzymała się i usiadła na ściółce leśnej. Żółwik nawet nie zauważył, że tak szybko tu doszedł. Poszedł w ślady mentorki.- Przekonamy się. Otóż zacznijmy od tego, że twoimi atutami podczas polowania są pazurki i ząbki. Ale, żeby coś upolować, musisz to znaleźć i w tym pomaga ci nosek, Żółwiku.

Syn Jagodowej Skórki obruszył się na nazwanie go jego poprzednim imieniem. W dodatku te dziecinne zdrobnienia...
- Jestem już uczniem, Lipowa Gałązko- mruknął pod nosem, leciutko strosząc ogon, co nie umknęło uwadze jego mentorki.
- Jak to nie?- Zaśmiała się lekko kpiąco.
- Słucham?- Żółwia Łapa nie mógł uwierzyć w to, co słyszy.
- Zachowujesz się jak kociak. I jak kociak migasz się od obowiązków w ostatnim czasie.
- Nie prawda, ja-
- Udowodnij.
- Co mam udowodnić?- Machnął gniewnie ogonem.
- Udowodnij, że jesteś uczniem. Pokaż, na co cię stać.

26 marca 2019

Od Ciernistej Gwiazdy C.D Migoczącego Nieba

Westchnęła ciężko, opierając się lekko o przyjaciółkę. Jej słowa mogły tylko próbować zilustrować wymiar ostatnich wydarzeń. Wszystkiego było zbyt wiele, a Cierń wiedziała, że teraz nic nie będzie takie samo. Możliwe, że nastąpi rozłam w klanach. Że koty odejdą od swoich przodków. Bura wiedziała, gdzie należy jej serce, ale nie śmiała krytykować nikogo, kto zrezygnuje z wiary. Sama nie rozumiała tego, co się stało i czuła gniew. Gniew, z powodu osieroconych dzieci, osamotnionych partnerów, z powodu smutku rodzeństwa, matek i ojców. Z powodu rozłąki przyjaciół, a nawet chociażby przez traumę, jakiej niewątpliwie doświadczyli nowi uczestnicy zgromadzenia. Chciała wiedzieć, dlaczego. Czym zawiniły te cztery koty? Co przeoczyli liderzy?
— Tak... — szepnęła, nadal trochę przemęczona po swoim ostatnim zmartwychwstaniu. Chciała coś dodać, ale była pewna, że zaraz padnie na łapy ja długa, dlatego zamilkła. Po jakimś czasie, gdy nadeszła jej kolej, w milczeniu podeszła do swej byłej szwagierki, aby ostatni raz podzielić z nią języki. Pamiętała, jak malutka była w kociarni. Powiedziała kiedyś Ciernistej i Brzoskwince, że uroczo razem wyglądają, a wówczas jeszcze przyjaciółka burej zawstydziła się okropnie, a w rezultacie popłakała. Cierń nie wiedziała wtedy zupełnie, co powinna zrobić. Konwalia była okropnie pewna siebie, a przy tym, także miała swój urok i liderki nie zdziwiło wcale, że miała kociaki z jej zawadiackim bratem. Westchnęła cicho, odchodząc od Konwalii. Tak bardzo chciałaby wiedzieć, dlaczego.

~*~

Parę wschodów słońca później liderka zebrała wszystkie koty wokół siebie. Z pewną ulgą traktowała to, co miała za niedługo poczynić. Trzeba przyznać, że treningi z Zakręconą Łapą były dla niej okropną mordęgą, chociaż twierdziła, że nie był złym kocurem. (Inaczej w ogóle by go nie mianowała!) Na pewno zasłużył na szansę i dobrze ją wykorzystał. Widziała, jak dogaduje się z innymi kotami w klanie, pomimo swej pierdołowatości. Oczywiście, byli też tacy, którzy za nim nie przepadali, jednak cóż, nie wszyscy musieli go kochać, aby bura uznała, że jest gotowy. Zresztą, nie tylko on miał mieć dzisiaj swój "wielki dzień".
— Zakręcona Łapo, Drżąca Łapo, Brzozowa Łapo, wystąpcie — oznajmiła, siląc się na nieśmiały uśmiech w kierunku terminatorów. Wskazana trójka podeszła do liderki, a Cierń zaobserwowała, że Drżącą i ona są bardzo podobne wzrostem. Cóż, niedożywienie potrafiło zrobić swoje, szczególnie, że uczennica miała z nim styczność już od kociaka. Ciernista była pewna, że dalej już nie urośnie.
— Nim zaczniemy, pragnę spytać, czy któreś z waszej trójki nie chce być mianowane poprzez polecenie go gwiezdnym? Nie martwcie się, nie odbiorę wam za to tytułu. Po ostatnich wydarzeniach pragnę po prostu dać wam wybór i zrozumiem odmowę.
Zapadła cisza, a wszyscy w klanie wlepili wzrok w liderkę. Gdzieniegdzie dało się usłyszeć pomruki zdziwienia, a także uznania. Żaden z kotów nie wyraził jednak dezaprobaty.
— Wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tych uczniów. Pracowali ciężko, aby poznać wasz szlachetny kodeks, dlatego polecam ich, jako kolejnych wojowników. Zakręcona Łapo, czy przysięgasz bronić Klanu Burzy nawet za cenę życia?
Przyszły wojownik aż się zachwiał z wrażenia, a zanim coś powiedział, pokręciła energetycznie głową, potakując.
— Przysięgam!
— Mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię Zakręconego Ucha. Klan Gwiazdy ceni twoją... otwartość i dobroduszność i wita cię, jako nowego wojownika.
Rozległy się wiwaty, a kocur wychylił dumnie pierś, aby po chwili wywinąć orła. Kilka kotów uśmiechnęło się pod nosem, jednak nikt nie odważył się na śmiech. Wszyscy wciąż przeżywali ostatnie wydarzenia. Cierń przeniosła wzrok na swoją kolejną "ofiarę".
— Brzozowa Łapo, czy przysięgasz bronić Klanu Burzy nawet za cenę życia?
Druga córka Tulipanowego Pąku uśmiechnęła się szeroko, po chwili się reflektując i powracając na swój pysk poważną minę. Złożyła przysięgę, aby otrzymać imię Brzozowego Ucha. Zaraz po niej nadeszła Drżącą Łapa, po chwili znana już jako Drżący Oddech. Cierń nie zdziwiła się wcale, gdy najgłośniej pokrzykyjącym imię szylkretki okazał się jej syn, Orli Trzepot. Cała wrzawa nareszcie dobiegła końca, a Ciernista ruszyła rozprostować kości.

~*~

Nie wróciła jednak sama, a także nie przyniosła ze sobą zwierzyny. W pysku dzierżyła liliową, niedawno narodzoną kotkę, zapachem okropnie przypominającą jej zgubioną córkę. Starała się nie płakać, mimo iż łzy same napływały jej do oczu. Czyżby Księżyc podrzuciła im dziecko? Czy dlatego odeszła? Czas by się zgadzał, ale... Nie rozumiała. Wszystko nie trzymało się kupy. Miała zamiar po prostu wskoczyć do kociarni i zostawić tam małą, kiedy zatrzymał ją masywny medyk, znamy wszystkim jako Burzowe Serce.
— To nie najlepszy moment. Sosnowa Kora... — pochylił się, aby na pewno powiedzieć to cicho — poroniła.
Cierń otworzyła szeroko oczy w wyrazie zdumienia, a wówczas Burza zwrócił większą uwagę na kotkę, którą trzymała w pyszczku.
— A któż to? Obejrzę ją, zgoda?
Nie odpowiedziała i po prostu przekazała małą kocurowi. Nie miała chociażby mglistej chęci do czegokolwiek. Była zwyczajnie zagubiona. Niedługo potem niewielka kotka otrzymała imię Niezapominajki, a Cierń nie mogła pozbyć się wrażenia, że pachnie jak jej zaginiona córeczka.
Noc także nie przyniosła ukojenia, liderka cały czas budziła się z okropnych koszmarów, w której Klan Gwiazdy godził ją piorunami za słowa, które wypowiedziała na mianowaniu. Nie żałowała. Wiedziała, że pozostanie przy swej wierze, ale nie zamierzała nikogo zmuszać ku temu. Nie po tym, co miało miejsce. 

~*~

Migoczące Niebo pokręciła głową, wyrażając swoją dezaprobatę.
— Wolnego, Ciernista Gwiazdo. Wczoraj nic, tylko pozostawałaś w ruchu, a dzisiaj chcesz iść na poranny patrol? Czy ty siebie widziałaś? Powinnaś odpocząć.
Cierń przewróciła oczami. Panowała nad sytuacją związaną z jej zdrowiem, a przynajmniej tak uważała. Nie ciągnęło ją po raz kolejny do grobu, po prostu desperacko szukała sobie jakiegoś zajęcia.
— Och, nie przesadzaj. Jestem w świetnej formie. Zresztą i tak musisz kogoś wziąć, no nie? — nalegała swojej zastępczyni. Cóż, w ostateczności pozostawało jej polowanie. Wiedziała, że równie dobrze mogłaby oznajmić, że idzie na patrol i tyle, ale nie lubiła nadużywać władzy. Chociaż śmiesznie musiało wyglądać to z perspektywy osoby trzeciej.

< Migoczące Niebo?  Ja wiem, yo opowiadanie to jeden wielki bajzel XDD >

Od Rudzika C.D. Pszczółki

Rudzik zamruczał z dumą patrząc na swoją cudowną córkę, wiedział że nie powinien jej tak nazywać, nawet w swojej głowie, ale gdy widział te piękne kociaki nie mógł powstrzymać swojej bezgranicznej i ogromnej miłości do nich.
- Myślę, że mamy dla takiej utalentowanej przyszłej medyczki jak ty idealne zajęcie - powiedział i polizał ją w czoło. - A-albo wojowniczki, cokolwiek wybierzesz. Mam tylko nadzieję, że będziesz nas odwiedzać. A teraz pomożesz nam rozłożyć ru-rumianek, co ty na to?
Rudzik, mimo że nie miał na to za bardzo wpływu, starał się nie jąkać ani zachowywać jak paranoik przy swoich dzieciach. Chciał być dla nich poniekąd wzorem skoro jeden z ich rodziców umarł przy porodzie, a drugi uczył ich nienawiści do wszystkich wokoło. Nie chował do Leśnego Strumienia żadnej urazy za to, wprost przeciwnie, bardzo lubił kotkę nawet jeśli nie rozumiał czemu się tak czasami zachowuje, ale nie chciał bezsilne patrzeć jak uczy oszukiwać i kłamać jej niewinne kociaki.
- Tak! - krzyknęła zachwycona Pszczółka.
- .. Jak on wygląda? - dodała zaraz.
Rudzik złapał jeden z kwiatków i pokazał córce, po czym delikatnie upuścił go za jej uchem, na co ta cicho zachichotała.
- Ślicznie wyglądasz Pszczółko- pochwalił ją Mały.
- Nie, bo ty! - pisnęła nagle kotka i rzuciła w drugiego medyka kolejnym rumiankiem, który wylądował na jego dużej, białej łapie.
Po chwili cała trójka obrzucała się radośnie kwiatkami, robiąc w legowisku niezły bałagan, na który pierwszy zwrócił uwagę po dłużej chwili Rudzik.
- Myślę, że teraz s-sprzątanie zajmie nam z trzy razy dłużej - westchnął.
- Ale było warto - skomentował szybko Mały, a Pszczółka pokiwała głową.
Rudzik szybko wylizał z jej sierści rośliny, po czym pokazał miejsce w którym przechowywali rumianek. Znajdowało się ono dosyć wysoko, a na pewno za wysoko dla kociaka, na dużym głazie, który służył im za półkę. Kotka chyba również to zauważyła, bo spojrzała wymownie na ojca, który od razu złapał ją za kark i położył sobie na plecach, żeby mogła dosięgnąć wnęki w skale. Okazało się jednak, że jego marny wzrost nie wystarczył, a półka nadal pozostawała poza ich zasięgiem, mimo, że Rudzik praktycznie stał na samych końcach palców. Gdy już miał zrezygnować i poprosić Małego o wzięcie kwiatów, poczuł jak odrywa się od ziemi, na co zaskoczony pisnął. Obrócił się szybko i zobaczył, że srebrno-biały medyk podniósł go i podsadził tak, że teraz razem z córką mogli uporządkować roślinę.
- Dziękuję baldzo Mały - zaćwiergotała podekscytowana nową wysokością na której się znajdowała Pszczółka w stronę dużego kocura, po czym oparła swoje przednie łapki o głowę Rudzika. Jej rodzic zaśmiał się cicho i z dumą obserwował, jak kotka układa kwiaty rumianku.
****
Całe poczucie winy wróciło do niego kiedy zobaczył zimne i zakrwawione ciało Leśnego Strumienia leżące na środku obozu.
Nie był w stanie uratować Pszczelej.
Mały jak i cały obóz próbowali przekonać go, że było inaczej, jednak to on był głównym medykiem i to on wtedy zawiódł ją, jej dzieci i jej partnerkę.
Kątem oka zobaczył jak Pszczółka wybiega ze łzami w oczach ze żłobka, a rude futro Rudka minęło gdzieś między łapami Czereśni, która posyłała mu teraz bezsilne spojrzenie. Medyk chciał podbiec do ciała martwej kotki, jednak szybko zawrócił na pięcie i podbiegł do legowiska królowych, gdzie z otwartymi szeroko oczyma stał Dymek.
- Judziku co się sta-
- Cii.. - zamruczał cicho Rudzik, przykrywając kociaka ogonem i wylizując mu energicznie futerko. - N-nic się nie dzie-dzieje..
Czuł jakby miał się zaraz rozpłakać, ale za wszelką cenę nie mógł pozwolić żeby i Dymek zobaczył ich matkę w takim stanie, z rozprutym brzuchem i całą we krwi, aż trudno było ją rozpoznać. Rzucił spojrzenie w kierunku wejścia, gdzie stał Mały, i gestami nakazał mu opatrzyć ciało żeby nie wyglądało tak okropnie, a uzdrowiciel chyba domyślił się o co chodzi, bo szybko wybiegł. Po chwili, która trwała w nieskończoność, syn Jagódki w końcu wstał i na sztywnych łapach poprowadził Dymka do ciała matki, która leżała teraz cała w liściach i pajęczynach. Kociak na początku nie wiedział co się dzieje i spoglądał na współklanowiczów, jednak szybko zrozumiał i dołączył do swojego rozpaczającego przy głowie matki rodzeństwa, a za nim poszedł ze zwieszoną głową Rudzik, który już nawet nie próbował powstrzymać płaczu. Wtulił głowę w zakrwawioną szyję wojowniczki i pozwolił łzom płynąć, aż nie miał już siły na łkanie. Dzieci Pszczelej również chyba wyczerpały swój zapas łez, bo siedziały od jakiegoś czasu cicho i pustym wzrokiem patrzyły na matkę. Otulił je delikatnie swoim małym ciałem, próbójąc ogrzać je nieco, bo spędzili za żłobkiem dużo czasu i zaczynało być coraz zimniej, a po chwili dołączyli do niego Czereśnia i Mały, razem ocieplając jego dzieci i nawzajem je wylizując, rzucając co jakiś czas pokrzepiające, ale puste dla uszu kociaków słowa. Pomimo to żadne z nich nie powinno być teraz same i Rudzik zamierzał zająć się nimi najlepiej jak potrafi, nawet jeśli nie będzie mu dane wcielić się w rolę ojca. Poczuł jak Pszczółka podczołguje się do niego i kładzie się na jego łapach, na co ułożył swój pysk koło niej i cicho zamruczał pokrzepiająco.
- Wiem co czujesz kochanie, j-ja.. ja też straciłem swoją matkę. I chcę żebyś wiedziała, że nie jesteś teraz sama. Masz nas i swoje rodzeństwo, więc płacz ile potrzebujesz, będzie ci lepiej. My zawsze będziemy przy tobie i twoje mamy też, jestem pewny, że gdzieś ciebie obserwują i będą zawsze z ciebie dumne.
<<Pszczółka? >>

Od Księżycowego Pyłu C.D Nowiu

Księżycowy Pył w ogóle nie mógł zrozumieć, dlaczego Sowa kazała mu iść bladym świtem na spacer, przecież wiedziała, że tego nienawidzi, a zachowywała się gorzej niż Gwiezdni! Naprawdę i jak szanować taką osobę, chociaż czy Księżycowy Pył szanował kogokolwiek? Cóż na pewno nie swojego lidera i współtowarzyszy klanowych tych na ziemi jak i również w Miejscu Gdzie Brak Gwiazd, w końcu doskonale to pokazał podczas ostatniego zgromadzenia, gdzie szybko się ulotnił do klanu, mając wszystko w nosie. No dobra może nie dokońca wszystko i wszystkich, bo jednak zadbał, by Lśniący, Lisek i Sokolik byli bezpieczni, ale to szczegóły. Które cóż w tej chwili nie były ważne, bo właśnie czarno-biały kocur zobaczył kogoś, kogo się tu wcale nie spodziewał. Dlatego cicho westchnął i pacnął matkę swoich dzieci tak samo jak mała Niezapominajka, Zlepka. Gdy Księżycowy Płatek, a raczej już Nów się obudziła, zmierzył ją swoim uważnym spojrzeniem.
— Co ty tutaj robisz? — mruknął niezbyt zadowolony. —  I gdzie byłaś przez cały ten czas? Ominął cię niezły spektakl.
Nów fuknęła donośnie.
— Nie twój interes. Zresztą, nie tułałam się tutaj, aby z tobą gadać. — Uniosła ogon, pod którym przykryty był kociak i popchnęła go w kierunku ojca. — To twój syn, Zlepek. Zajmij się nim — rzuciła, jakby nigdy nic.
— Mój syn? Żartujesz sobie? Przecież nie miałaś zajść w ciąże. Pewnie poszłaś w krzaczki z jakimś kocurem, a teraz próbujesz mnie wrobić.
— Też bym wolała, by nie miał twoich genów, ale spójrz na tą plamkę — oznajmiła kotka, a Księżycowy Pył spojrzał na kociaka. Cóż tak, to na pewno był jego syn, część jego czadowych genów.
— Ale jak to możliwe? Co ja teraz powiem Lśniącemu? Znaczy Lśniący jest prawie ślepy, ale i tak będą inne koty gadać! Ach dlaczego moje geny muszą być tak super jak reszta mnie — mruczał czarno-biały bardziej do siebie niż do Nowiu. Kotka cicho westchnęła.
— Słuchaj nie obchodzi mnie to jak to wytłumaczysz, ale masz się zająć tym dzieckiem.
— A co jeśli tego nie zrobię?
— Wtedy się go pozbędę — oznajmiła chłodno kocica, w końcu jednego grzyla się już pozbyła, chociaż może w tej swojej czarnej dziurze zwanej sercem miała trochę nadziei, że jej córkę znajdzie patrol Klanu Burzy. Syn Czereśni cicho westchnął i przygarnął do siebie małego kocurka, w końcu przecież nie był tak okrutny, by skazywać małego brzdąca na śmierć.
— Zgoda...Zajmie się nim. Ale właściwie dlaczego on się nazywa Zlepek? Nie wygląda jakby miał zlepione futro ani nic z tych rzeczy...
— Po prostu jest przegrywem, prawie takim jak ty.
— Akurat to pewnie ma po tobie, moje geny są cudowne — oznajmił kocur dumnie się prostując.
— Ta śnij dalej, a ja już się będę zbierała.
— Wracasz do swojego klanu?
— Nie...Tak...Nie ważne, gdzie idę. Pewnie nigdy w życiu już się nie spotkamy, nie szukaj mnie i nikomu o mnie nie mów.
— Nie miałem takiego zamiaru. Jesteś przeszłością do której nigdy w życiu nie chcę już wrócić — oznajmił Księżycowy Pył i wziął swojego syna za kark, spojrzał ostatni raz na szylkretkę z którą łączyła go dziwne relacje chyba już na zawsze i skierował się do obozu zostawiając ją samotnie. Czarno-biały kocur miał nadzieję, że jednak zniknie szybciej z ich terenów niż patrol ją znajdzie. W końcu ciężko było to wytłumaczyć. Gdy wrócił do obozu, skierował się do żłobka, ach jak on się cieszył, że wreszcie Głuszcowa Łapa wróciła na trening. W końcu już by wolał, żeby jednak matka jego dzieci się pozbyła Zlepka niż miała się nim opiekować ta cała Głuszka, która była życiową pokraką, co nie umiała nic zrobić w życiu oprócz żalenia się jaka to jest biedna. W środku żłobka zobaczył Wschodzącą Falę i położył przed nią liliowego kocurka.
— Potrzebuję znów twojej pomocy...— mruknął czarno-biały kocurek i cicho westchnął. Ach Księżycowy Pył naprawdę się cieszył, że partnerka lidera nie wie w co się wplątał i co robił, w końcu wtedy pewnie by mu nie pomogła, a również by zaczęła czuć żal i obrzydzenie, a to przez dotychczasowe relacje czarno-białego kocurka z Wschodzącą Falą, taka sytuacja jednak by mocno go zraniła.


<Wschodząca Falo?>

Od Nowiu C.D Czereśni

Dlaczego przedstawiła się inaczej, niż w rzeczywistości miała na imię? Sama nie wiedziała. Chyba po prostu "Księżycowy Płatek" za bardzo wiązało ją z przeszłością. Księżyc była córką Ciernistej Gwiazdy. Przez długi czas przechodziła z fazy do fazy, najpierw rosnąć, możnaby pomyśleć, że mając świetne perspektywy na przyszłość, zatrzymać się, a później, stopniowo, coraz bardziej malejąc aby pod czujnym okiem Czystej Gwiazdy, aby w końcu zniknąć. Przejść w fazę Nowiu. Skoro nie była już częścią swojej rodziny, skoro jej pani się jej wyrzekła, czemu miałaby tytułować się tak, jak dawniej?
Po co jej imię, które posiada tyle wspomnień?
Chyba nie muszę mówić, że pytanie Czereśni, rzekomej liderki "Klanu Lisa" było dla niej okropnie niewygodne? Nów nie wiedziała, co miała powiedzieć, w tamtej chwili jedyne, czego pragnęła, to zginąć. Przecież taka kotka jak ona i tak nie zrozumie jej motywów. Sam fakt, że miała w sobie na tyle dobra, aby ją powstrzymać, wykluczał łaciatą jako kogoś, kto zrozumiałby Nów. Ją mogły zrozumieć tylko osoby zmarnowane i wyniszczone, te złe do szpiku kości i nikczemne. Ktoś, kto był w stanie udzielić pomocy drugiej osobie nie powinien w ogóle z nią rozmawiać.
— To bez znaczenia — oznajmiła, acz o wiele spokojniej, niż wtedy, przy drodze grzmotu. — Nie powinnaś była mi pomagać. Jestem złą osobą.
W jej głosie nie było ni kszty emocji. Żadnego żalu, żadnej ulgi. Była obojętna, trochę w podobny sposób, jak za czasów treningów, przy tym jednak, o wiele bardziej przerażająca, może dlatego, że jej dwukolorowe oczy nie zdradzały żadnych intencji. Czereśnia jednak swoje już przeżyła, pochowała ukochanego, a dwójkę ich dzieci straciła, możliwe, że na zawsze, chociaż żadna z kotek nie wiedziała, że Nów nosi w swoim łonie jej potomków.
— Nikt nie jest tak zły, aby zasługiwać na śmierć — oznajmiła, a Nów miała ochotę zaśmiać się gorzko. Och, to było wręcz urocze, że ktoś jeszcze skierowałby do niej takie słowa. Urocze, ale nic nie zmieniające. W oczach Gwiezdnych była stracona i wiedziała o tym doskonale. — I każdy zasługuje na drugą szansę, prawda?
Pokręciła głową, uśmiechając się, ale bez radości, raczej z powątpiewaniem. To i tak było lepsze, niż jej zastygnięta w nicości mina.
— Nie wiem, kim byli twoi przodkowie, Czereśnio, ale moi nie dają drugich szans. A już na pewno nie mi.
Liderka Klanu Lisa uniosła brwii, bez większego zdziwienia.
— Klan Lisa nie wierzy w siłę przodków. Jesteśmy my. Tu i teraz. — To aż zabawne, że brzmiała jak rasowy motywator, a jej ruchu, gesty, czy nawet oczy mówiły o głębokim skutku, który najpewniej siedział w niej nie wiele mniej, niż Nów żyła. Kotka westchnęła ciężko. Czuła, że czeka ją jeszcze długi dzień...

~*~

A właściwie, czekały ją długie dni, gdyż zagrzała miejsce w "Klanie Lisa" na dłużej, czasami pomagając medykom w różnych czynnościach. Jej przygoda z mrocznymi jednostkami wiele ją nauczyła, potrafiła nie tylko niszczyć, ale i naprawiać, chociaż łypała groźnie na Małego i Rudzika za każdym razem, kiedy to tamci próbowali jej chociażby zasugerować coś o ciąży. Chyba dała im do zrozumienia, że to sprawa wagi państwowej i nikomu ni pisku, chociaż żadne z ich trójki nigdy nie powiedziało o tym na głos. Czuła jednak, że lada chwila będzie musiała wcielić swój plan w życie i przygotować się na poród, a później wycieczkę do Klanu Klifu. Właściwie sama nie wiedziała, co chce osiągnąć i jak znaleźć Księżyca. Była tylko pewna jednego. Ich dzieci nie mogą z nią zostać. A już zdecydowanie nie w chwili, kiedy nie była pewna co do swojej poczytalności. Zresztą, nie oszukujmy się, byłaby fatalną matką, doprawdy, okropną.
Obudził ją ból i cichaczem wymknęła się z obozu. Z trudem przebyła drogę grzmotu, nieomal ginąc pod łapami potwora. Wiedziała, że jeśli urodzi po złej stronie drogi, nie będzie w stanie przenieść przez nią dzieci, nie spodziewała się jednak, że poród tak ją wykończy. Świtało, gdy na świat przyszły dwie liliowe kulki i musiała ukryć się w cieniu drzew, aby na pewno nie zostać dostrzeżona przez swój klan. Przez pierwszy dzień nie ruszyła się z miejsca, drugiego zaś upolowała niewielkiego ptaka, aby mieć siłę wykarmić dzieci. Ze śmiechem zauważyła, jak koteczka uderza kocurka niewielką łapką, błądząc po omacku. Wiedziała jednak, że nie wolno jej się przyzwyczajać. Zjadła, wykarmiła dzieci i ruszyła przed siebie, szybko jednak zmieniły się jej plany. Podróżowanie z dwójką noworodków było doprawdy wyzwaniem, a będąc przy terenie Klanu Burzy uznała, że nie pora na wyznania. Skoro odeszła od matek i brata, przynajmniej da im coś w zamiar. Tym sposobem pierwsza kotka została na terenie Klanu Burzy, a Nów nawet się nie obróciła zostawiając ją, mimo iż kocurek piszczał okropnie. Cóż, przeżyją tylko najsilniejsi, prawda? Droga do Klanu Klifu zajęła jej kolejny dzień, a pół następnego przespała. Oczywiście, nie na terenie klanu, a gdzieś na obrzeżach. Obudziło ją pacnięcie łapą, a niedługo potem dojrzała czarnego kocura. Leniwie się podniosła, rozpoznając wojownika, chociaż nie miała nawet mglistego pojęcia, że to Sowa kazała mu tutaj przyjść.
— Co ty tutaj robisz? — mruknął niezbyt zadowolony. —  I gdzie byłaś przez cały ten czas? Ominął cię niezły spektakl.
Nów fuknęła donośnie.
— Nie twój interes. Zresztą, nie tułałam się tutaj, aby z tobą gadać. — Uniosła ogon, pod którym przykryty był kociak i popchała go w kierunku ojca. — To twój syn, Zlepek. Zajmij się nim — rzuciła, jakby nigdy nic. W sumie nie myślała nawet, że nada im imiona, jednak Zlepek otrzymał tak siarczystą lepę od siostry, że idealnie mu pasowało.

<Księżycu?>