BLOGOWE WIEŚCI
BLOGOWE WIEŚCI
W Klanie Burzy
Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.W Klanie Klifu
Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.W Klanie Nocy
Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.W Klanie Wilka
Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.W Owocowym Lesie
Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…
W Betonowym Świecie
nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.MIOTY
Mioty
Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)
Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)
Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)
31 lipca 2024
Od Mirabelki cd. Mrozu
Od Dzwonka (Dzwonkowej Łapy) CD. Przepiórczego Puchu
— Nie chcę! Ten obszar jest idealny do zabawy, a na takim małym nie rozpędzę się tak szybko — mruknął zniechęcony rudy.
Nie rozumiał, dlaczego kotka chciała go tak ograniczyć. Był w końcu kociakiem, musiał się odpowiednio wyszaleć, bo z tego co rozumiał, jak będzie starszy, będzie miał więcej nudnych obowiązków i mniej czasu na zabawę. Miał tyle podkładów energii w sobie, którą wręcz musiał wykorzystać.
Przepiórczy Puch cicho westchnęła, poddając się. Dzwonek jedynie uśmiechnął się do niej przepraszająco, a następnie pognał ponownie w pędy wraz z bratem.
Po paru uderzeniach serca rudy zatrzymał się, gdy Skowronek przerwał zabawę i stwierdził, że mu już wystarczy. Na moment miał skwaszoną minę, ale już oddech później samotnie rzucił się w wir zabawy.
Kolejny dzień w żłobku i kolejne okresy przepełnione nudą. Doświadczył już tego wcześniej, gdy mieszkali w legowisku starszych, jednak teraz brak zajęcia i zainteresowania ze strony innych kotów do aktywnej rozrywki doprowadzało go wręcz do rozpaczy.
Wtem ujrzał inne, trochę większe od niego kocięta i już rwał się do tego, aby do nich podbiec. Zainteresowały go, bo miał nadzieję, że uda mu się zachęcić ich do wspólnej zabawy. Niespodziewanie przed nim wyrósł Szepcząca Pustka i delikatnie łapą zatrzymał Dzwonka, nie pozwalając mu iść dalej.
Dlaczego to zrobił? Czyżby tamte kociaki były obecnie chore i ojciec nie chciał, by się zaraził? Rudy nie zniósłby zatkanego nosa i towarzyszącego zarazie zmęczenia.
Na prawdziwą odpowiedź nie musiał jednak długo czekać, gdyż zaledwie parę sekund później w żłobku zadział się istny chaos. Druga z matek, czyszcząca dosłownie parę chwil temu swoje kocię, zaatakowała je. Nie był to jednak żadnej rodzaj zabawy. Zrobiło się zamieszanie, ale na nieszczęście Dzwonka, widział, jak młoda kotka zostaje powalona na ziemię, a następnie atakująca karmicielka wbija swoje pazury w okolice jej pyska. Dostrzegł również tryskającą krew i słyszał straszliwe krzyki bólu. Skulił się za najbliższym kotem, którym była jego własna mama.
Cała jego radość prysła, zastąpiona czystym strachem. Jak tylko sytuacja się nieco uspokoiła, kocur wyjrzał delikatnie zza pleców Gracji, drżąc.
— Już dobrze, mój drogi. Już ci nic nie grozi, sytuacja została opanowana. — Mama spojrzała na niego z czułością, a jej głos, choć brzmiał na spokojny, zdawał się wciąż drżeć.
Zielonooki nieco się rozluźnił, słysząc jej słowa, ale i tak pozostawał czujny. Bał się, że zaraz taka akcja może się powtórzyć, chociaż tamta kotka została stąd zabrana.
Do końca dnia siedział spokojnie przy swoich rodzicach, którzy z całych sił starali się uspokoić swoją trójkę dzieci. Dzwonek nie do końca to wszystko rozumiał, ale zdecydowanie mu się to nie podobało.
Noc była dla niego utrapieniem. Gdy tylko zamknął oczy, próbując zasnąć, widział od razu te straszliwe obrazy masakry. Ciągle przed jego ślepiami widniał widok szkarłatnej cieczy, cieknącej z rannej Pszczółki wprost na ziemię. Widział jej nieco oblepione futerko krwią.
Przysnął się wprost do szylkretki, tuląc się mocno w jej bok. Poczuł się bezpiecznie, wiedząc, że ktoś, komu ufa, jest tak blisko niego.
— Boję się — wyszeptał do niej cicho, powstrzymując napływające łzy. Nie chciał, aby Knieja i Skowronek usłyszeli jego słowa, nawet jeśli podzielali jego stan.
— W żłobku jest już bezpiecznie. Wojownicy w porę powstrzymali Małą Koszatniczkę przed zadaniem o wiele gorszych ran. Nie martw się Dzwonku, z Pszczółką będzie wszystko w porządku. Żłobek będzie od teraz pilnowany, więc już nikomu nie stanie się krzywda — powiedziała łagodnym głosem. Nie był pewien, na ile może wierzyć w te słowa, ale drżenie jego ciała zmalało.
Kocur udobruchany tymi wiadomościami, zawinął się w kłębek, cicho mrucząc. Skoro mama zapewniała, że wszystko będzie dobrze, to tak właśnie musiało być.
Trenowali od samego rana aż czasami do wieczora. Dzwonek miał tyle energii, że nic nie było w stanie go zamęczyć. A Bajkowa Stokrotka pozwalała mu rozwijać w pełni jego możliwości.
Miał teraz tyle nowych przeżyć, którymi zawsze się ekscytował, niczym mały kociak zabawą. Zresztą same treningi odbierał bardziej jako przyjemność niż przymus i chodził na nie z wiecznie przyklejonym uśmiechem do pyszczka.
Większość z ćwiczeń były wymagające, ale widoki świata otaczającego zza "murów" obozu wynagradzały cały ten trud. Podobało mu się bycie uczniem. Wreszcie czuł się, że naprawdę żyje i swoją nieskończoną wręcz energię pożytecznie wykorzystywał.
Każdy nowy dzień był dla niego wybawieniem od leżenia w nudnym jego zdaniu legowisku.
Pamiętał, jak po raz pierwszy na własne oczy ujrzał królika. Chciał się na niego od razu rzucić, jednak w ostatniej chwili został zatrzymany przez wojowniczkę, która wytłumaczyła mu spokojnie, jak prawidłowo złapać szybkie zwierzę.
Kolejny zachwyt wywołało bieganie pośród wysokich traw i krzewów. Czuł się jak ryba w wodzie. Kochał to robić i coś mu mówiło, że naprawdę się do tego nadaje. Był stworzony do długodystansowych biegów, podczas których zbytnio się nie męczył. Całe obecne, bardzo aktywne życie mu odpowiadało i zamierzał wykorzystać każdą cenną sekundę na rozwinięcie i doskonalenie swych własnych umiejętności.
Podczas jednej z przerw ze swoich treningów, zauważył swoją mamę jedzącą posiłek. Podszedł do niej, machając radośnie ogonem na boki. Dziwnie było widzieć ją poza żłóbkiem. Ona podobno też miała ucznia, i to córkę samej liderki!
Przepiórczy Puch widząc rudego, posłała mu ciepły uśmiech.
— Jak się czujesz jako uczeń? Dajesz sobie radę ze wszystkimi ćwiczeniami? — zapytała z ciekawością. — Usiądź sobie, w końcu cały czas jesteś w ruchu. Czasami warto zapewnić sobie chwilę wytchnienia — dodała.
Dzwonkowa Łapa przystał na jej propozycję i usiadł obok kotki.
— Jest super! Wykonujemy tyle ćwiczeń! Niektóre są naprawdę wymagające, ale im większe wyzwanie dla mnie, tym lepiej — odpowiedział z ekscytacją w głosie. — Nie mogłem się doczekać dnia, w którym zostanę uczniem i było warto tyle czekać. Będę się starał z całych sił by zostać tak dobrym wojownikiem jak ty albo tata! — oznajmił z dumą.
[1010 słów]
Od Dzwonka (Dzwonkowej Łapy) do Bajkowej Stokrotki
Cały wcześniejszy dzień przed ceremonią na ucznia kocur nie mógł znaleźć sobie miejsca do ustania na, chociażby dłuższą chwilę. Chodził — wręcz biegał — po całym legowisku z ekscytacji. Poprzedniej nocy również prawie że nie spał. To oczekiwanie powodowało w nim, że nawet nie był w stanie zmrużyć na moment powiek, tylko z niecierpliwością czekał, aż słońce wzejdzie na niebo.
W dniu mianowania było podobnie. Jedynym okresem, w którym Dzwonek zdawał się, chociaż na chwilę uspokoić, była pielęgnacja futra przez rodzicielkę oraz w czasie słuchania rad przekazywanych przez Szepczącą Pustkę.
W głowie odliczał każdy oddech do tego wielkiego (jego zdaniem) wydarzenia. Miał szczerą nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem, nie zrobi niczego głupiego i nie przyniesie tym wstydu swojej rodzinie. Zastanawiał się, jakiego dostanie mentora. Chciał kogoś równie energicznego co on, aby mógł odpowiednio się zmęczyć na treningach. Którymś z rodziców również by nie pogardził.
— Mamo, kiedy będziemy iść? — zapytał się Przepiórczego Puchu, spoglądając na nią, gdy ta poprawiała mu jeszcze futerko na czubku głowy, przejeżdżając po nim delikatnie swoim językiem. Lubił to uczucie okazywanej troski od matki. Było mu dziwnie z myślą, że po raz ostatni musi znosić proces pielęgnacji. Może i czasem miał tego dosyć, ale teraz, gdy wiedział, że pozostanie to już jedynie wspomnieniem, czuł, że będzie za tym tęsknił.
— Już niedługo. Nie martw się, wszystko będzie w porządku — odparła, a rudy posłał jej lekki uśmiech.
Ukrywał w środku, że trochę się tym wszystkim stresuje. Nie chciał wyjść na tego strachliwego z rodzeństwa, więc narzucenie uśmiechu było w tym momencie najlepszą formą obrony. Z drugiej strony swoją niepewność zakrywał zachwyt nowym etapem w jego życiu. Wreszcie nie będzie musiał siedzieć w tym nudnym legowisku i zobaczy ten cały zewnętrzny świat, o jakim opowiadali mu inni. To tego przeżycia i tych widoków nie mógł się najbardziej doczekać. Zaspokoi swoją ciekawość, albo – co gorsza – jeszcze bardziej ją powiększy.
Wyobrażał już sobie jak to będzie, kiedy po raz pierwszy zobaczy otaczające ich wielkie krzewy i poczuje wiatr na swoim pyszczku, pędząc przez długie trasy. Słyszał od innych, że świat poza obozem jest pełen niesamowitych zapachów, dźwięków i widoków. W nocy, gdy wszystkie koty spały, a jedynym dźwiękiem były ich spokojne oddechy, marzył o tym, jak będzie biegał po świeżej trawie, bawił się w kałużach po deszczu i szukał różnych skarbów wśród krzewów. Ciekawość go zżerała, a ekscytacja mieszała się z niepokojem. Wiedział, że świat na zewnątrz jest ogromny i nieprzewidywalny, ale mimo to pragnął go poznać.
Zdawał sobie sprawę, że ćwiczenia związane z treningiem nie będą należały do najłatwiejszych, ale w końcu miał zostać odważnym i prawowitym wojownikiem. Musiał zwalczyć swoje słabości do takiego stopnia, żeby nie utrudniały mu one wykonywania poszczególnych zadań. Pragnął, aby jego cała rodzina jak i on sam, byli z niego dumni.
Nagle do jego uszu dobiegł głos liderki, zwołującej zebranie. Podskoczył z radości, po czym skierował się biegiem w stronę wyjścia. Przed tym jeszcze poczuł, jak Kniejka głaszcze go, jak to miała w zwyczaju, zaczepnie po głowie. Parsknął rozbawiony. Może i odpocznie od mamy i taty, ale nie od rodzeństwa.
Z rozpędu chciał wbiec na sam środek ceremonii, ale pamiętał o zasadach, które przekazywali mu starsi. Musiał, chociaż na parę króliczych oddechów, wstrzymać swoje energiczne zapędy i nieco się uspokoić. W końcu obiecał sobie nie przynieść wstydu.
Spojrzał jeszcze na swoich rodziców, a następnie usłyszał pytanie od swojej siostry. Kogo mógłby dostać? Myślał o tym, ale nie miał konkretnych typów. Nim zdążył jej odpowiedzieć, wywołali całą trójkę na środek.
On szedł jako pierwszy. Czuł się tym faktem zaszczycony i już nie potrafił dłużej ukryć swojego szczęścia. Uśmiechał się jak głupi do wszystkich kotów, które widział w zasięgu wzroku. Jego uśmiech nieco opadł, gdy zbliżył się do liderki. Radość została zastąpiona niewielkim strachem. Co jeśli zachowa się niewłaściwie? Albo się przewróci, zapomni języka w buzi czy powie coś niestosownego?
Myśli te krążyły mu po głowie, ale gdy tylko liderka przemówiła, skupił się na jej słowach. Ujrzał jej poważne spojrzenie, wpatrujące się wprost na niego. Przełknął cicho ślinę, a następnie wziął głęboki wdech. Uspokoił swoje bijące serce, a wszystkie złe myśli niespodziewanie odeszły.
— Dzwonku, ukończyłeś sześć księżyców i nadszedł czas, abyś został uczniem. Od tego dnia, aż do otrzymania imienia wojownika będziesz się nazywać Dzwonkowa Łapa. Twoim mentorem będzie Bajkowa Stokrotka. Mam nadzieję, że Bajkowa Stokrotka przekaże ci całą swoją wiedzę.
Rudy powstrzymał się od skoku w górę, tylko grzecznie czekał, aż jego mentor zjawi się obok niego. Widział, jak jego rodzeństwo po nim również odbywa ceremonie i zauważył jak siostra na wiadomość o swoim mentorze, krzywi się. Nie dziwił się jej, gdyż słyszał o nim od innych i na jej miejscu chciałby wręcz stąd uciec. Za to zaskoczyło go, że Skowronek będzie medykiem. Pasowała mu ta rola do spokoju, jaki emanował od brata, ale dziwnie mu będzie bez niego w legowisku.
Z zamyśleń wyrwała go postać, która zjawiła się przed nim. Bajkowa Stokrotka posłała mu serdeczny uśmiech. Styknęli się nosami, a Dzwonkowa Łapa poczuł, jak przez jego ciało przechodzi miły dreszcz. Na pewno się dogada ze swoim obecnym mentorem. Po prostu miał takie przeczucie, którego musiał się trzymać.
I też była ruda! Nie do końca jak on, bo jej kolor był znacznie ciemniejszy i miała więcej bieli, ale uznał ich dopasowanie za zabawne. Idealnie dobrali mu nauczyciela! Będą niczym dwie przerośnięte wiewiórki.
Przeprosił na chwilę Bajkową Stokrotkę, dając znać, że zaraz wróci i pędem pobiegł do swojej mamy, chwaląc się jej wszystkim. Swojego taty nie widział, ale umknęło mu coś, że poszedł gdzieś najpewniej coś ważnego załatwić. Nie krył przy Gracji swojego zadowolenia.
— Idę porozmawiać z moją nową mentorką! Nie wiem kiedy wrócę, ale postaram się zrobić to dosyć sprawnie! Pa, kocham cię! — Z tymi słowami pognał z powrotem do rudej wojowniczki, nawet nie czekając na odpowiedź od mamy. Wiedział, że i tak nie mogła go już teraz powstrzymać od wykonania niektórych z jego niezbyt mądrych pomysłów. Jak tylko coś wymyśli, musiał po prostu spełnić swój wcześniej zamierzony cel bez względu na przeszkody stojące mu po drodze. Nie był z tych, co łatwo się poddają, wręcz przeciwnie, walczy do kresu własnych sił. Nawet jeśli sprawa była głupia, mało istotna, on i tak dla własnego spokoju musiał doprowadzić wszystko do końca.
Wrócił do wojowniczki, mając tak wiele pytań, na które chciał od razu znać odpowiedzi!
— Kiedy zaczniemy nasz pierwszy trening? Możemy już teraz? — Popatrzył swoimi zielonymi ślepiami, najładniej jak potrafił. Nie chciał sprawić, by ruda czuła się zbyt bardzo osaczona lub niekomfortowo w jego towarzystwie. — Co będziemy robić? Może polowanie? Albo pobiegajmy po prostu razem! — Na samą myśl o gnaniu po lesie, w pełni odgłosów flory i fauny, serce zabiło mu szybciej. Ciekawiło go, czy Bajkowa Stokrotka będzie szybsza od niego. Na tym etapie zapewne tak, ale w przyszłości może się zaskoczy! — Przepraszam, jeśli jestem zbyt nachalny, ale po prostu nie mogłem się tego wszystkiego doczekać! — dodał na swoje usprawiedliwienie, mając nadzieję, że wojowniczka nie będzie na niego zła. Lecz widząc przyjazne i spokojne spojrzenie żółtookiej, odczuł ulgę.
Być może już zaraz doświadczy tego, o czym marzył na własnej skórze! Będzie miał co opowiadać swojemu rodzeństwu i rodzicom, gdy tylko wróci ze swojej pierwszej lekcji.
Wyrywał się jak najszybciej by rozpocząć swoje szkolenia na wojownika. W końcu umiejętności same się nie zdobędą, a nie mógł tracić tego cennego czasu, jaki otrzymał w ramach swojego szkolenia.
<Stokrotko?>
[1222 słów]
[przyznano 24%]
Od Cisowego Tchnienia CD. Syczkowej Łapy
- Nie wiesz które to? - zapytała. Na to Syczkowa Łapa zwiesił lekko uszy i pokręcił głową.
- Spokojnie. I tak wiesz więcej niż większość uczniów. To ten po prawej. Ma cztery płatki - wskazała pazurem na jeden z kwiatów. Zaczęli zrywać zioła. Po zerwaniu glistnika mieli już tak dużo ziół, że musieli wracać do obozu.
Kiedy wchodzili do obozowiska kotka zauważyła Zabielone Spojrzenie, którą zmroziła wzrokiem. Nienawidziła glisty. Kiedy weszli do legowiska medyków poleciła uczniowi zostawić zioła przed magazynkiem mówiąc, że sama się nimi zajmie.
- Na treningu powiedz Mrocznej Wizji, że jeżeli kiedykolwiek będzie cię miała dość może cię wysłać do mnie - powiedziała najwyraźniej ciesząc ucznia, który chwilę później wyszedł.
Właśnie sprawdzała, czy ma tyle trucizn w magazynku, ile pamiętała i czy nikt jej niczego nie zwinął. Musiała niedługo się za to wziąć. Nagle wtedy usłyszała kroki i niedługo później zobaczyła niebieskiego kocurka.
- Co? Mroczna Wizja kazała ci do mnie przyjść? - zapytała myśląc, że ten naprawdę potrafi szybko wpieniać innych.
- Nie, po prostu chciałem - odpowiedział złoty.
- Dobra to idziemy - mruknęła szylkretka. Jak powiedziała, tak też zrobili. Wyszli z obozu. Lecz zamiast udania się gdzieś, gdzie jest dużo ziół, skierowali się w stronę Wierzbowej Zatoczki… a raczej tam, gdzie kiedyś była. Teraz wysepka była wypalonym terenem. Z drzewa za to nie pozostało nic oprócz zwęglonego pnia.
- Chodź, chcę zobaczyć, jak bardzo wysepka jest zniszczona - powiedziała, wchodząc do płytkiej wody.
Od Mrówkolwa
– Co się dzieje? – spytałem szeptem, bo chociaż trzymała w pysku mysz, to wyglądała w tym półświetle jakoś dziwnie tajemniczo. Tata poruszył się za mną, jakby też budził się ze snu, ale między innymi to właśnie dowodziło, że było dużo za wcześnie na śniadanie. Różne możliwości zaczęły kłębić mi się w głowie, tak że aż musiałem poderwać się na łapy. – Dostaliśmy znak?
Babcia zaśmiała się gardłowo, wyjętą z pyska piszczkę przytrzymując łapą.
– Jak podpytasz ojca, to może ci powie, co tam wczoraj widział. – Usłyszałem, jak tata prycha, ale średnio zrozumiałem, o co chodzi. Wyglądało w każdym razie na to, że na razie nie musieliśmy wyruszać w żadną wielką podróż, co mnie nieco rozczarowało, ale i uspokoiło. Głupio by było odejść tuż po tym, jak znalazłem Szczypiorka. – Za to ty swój będziesz musiał złapać. No już, podejdź tutaj.
Wszystko to nazbyt mnie już ciekawiło i szybko zrobiłem tak, jak babcia kazała. Jeszcze krótką chwilę nie umiałem stwierdzić, co się miało dalej zdarzyć, aż wreszcie podniosła łapę, a uwięziona pod nią dotąd mysz... siedziała. Siedziała, a jej boki falowały, czyli żyła!
Może to źle brzmi, tak się przyznać, ale dla mnie rzeczywiście była jak święty znak. Nigdy wcześniej nie widziałem żywej myszy (czy w ogóle jakiejś innej piszczki poza robakami, a je trudno przecież nazwać prawdziwą zdobyczą), i nie myślałem, że jakąś zobaczę do czasu, kiedy tata wreszcie puści mnie z babcią na polowanie. A tu coś takiego! Jej oczy przypominały małe czarne kamyczki, błyszczące, bo odbijały ledwo wpadające do nory światło. Obserwowałem uważnie, jak jej wąsiki drgają leciutko, a przód małego ciałka nadyma się i kurczy w szybkim, niezmiennym rytmie. Poza takimi drganiami mysz nie poruszała się jednak, tak że ja, chociaż już podekscytowałem się tak wzmianką babci o "łapaniu", zaczynałem wątpić w przyszłość tego całego przedzięć... przedsię? przed-się-wzię-cia, chyba jakoś tak. W każdym razie łatwość mojej misji trochę mnie zmartwiła.
– Czy ja na pewno mam... – odezwałem się w końcu, ale w tym samym momencie mysz, trącona łapą babci, jakby obudziła się w końcu i śmignęła mi między nogami w głąb nory.
– Na litość ducha boru, mamo! – Z półmroku dobiegł nas rozzłoszczony syk. Z pyszczka babci wydobyło się ciche "upsik".
– No, Mrówkolewku, leć za nią szybko, zanim ona złapie ci tatę...
Ani myślałem zrobić inaczej, kiedy moja mysz, moja własna, pierwszożyciowa mysz, właśnie mi uciekała! Czym prędzej rzuciłem się za nią, leśne duchy, i naprawdę bardzo uważałem, żeby nie wpaść przy tym na waszego wspaniałego tropiciela Umakiniego. Niestety taki manewr wymagał gwałtownego hamowania, które nie mogło się przecież odbyć bez wyrzucenia w powietrze chociaż odrobiny piasku. Sami widzicie, że to, że piasek ten znalazł się ostatecznie na pysku taty, nie było wcale moją winą, a koniecznością w trudnej, dynamicznej sytuacji.
– Mrówkolew...! Czy ty nie masz za wąsa wyobraźni przestrzennej? – prychnął za mną groźnie, otrząsając się, podczas gdy ja pobiegłem już szukać myszy w ciemnym kącie. – Nie tak cię wychowałem.
– No już, nie dąsaj się tak na niego, synku. Patrz lepiej, jak sobie radzi. – Usłyszałem kroki babci na piasku, a zaraz potem cichy chrobot gdzieś z prawej. Tam była! – Doskonałe imię mu wybrałeś, nie ma co.
– Nie graj, mamo, nie zapomnę, że to ty wpuściłaś w szkodę tę nieszczęsną kreaturę. Przynajmniej uderzyłbyś piaskiem w zdobycz, zamiast we wszystkich dookoła – zwrócił się tata już do mnie po tym, jak mój skok najwyraźniej wzbił w górę kolejną porcyjkę puchu i piasku. Gotowałem się już do następnego, ale te słowa kazały mi się zatrzymać.
– Naprawdę? – Spojrzałem na niego szybko, ale nie było czasu na wahanie, mysz mogła uciec mi w każdej chwili, a skoro dostałem już upragnioną szansę, to bardzo chciałem spisać się dobrze. Chociaż ruch ten wydawał mi się dosyć niezwykły, albo raczej dziwaczny, to stanąłem porządniej na ziemi i łapą posłałem w stronę skulonej w popłochu myszy deszcz drobnych piórek, źdźbeł trawy i piasku.
Uderzona mysz, zamiast mi się poddać, zerwała się do biegu i z zakurzonym futerkiem uciekła w stronę wyjścia z nory.
Za moimi plecami babcia wybuchła śmiechem. Odwróciłem się, żeby znów popatrzeć na tatę, ale tym razem rozeźlony. Czemu podsunął mi strategię, która nie działała! Inaczej niż on, mysz zupełnie nic sobie nie robiła z bycia obsypaną.
– Nie wygłupiaj... – zaczął już swoim surowym głosem, ale kiedy na niego spojrzałem, z jakiegoś powodu przerwał i również cicho parsknął. Dorośli zachowywali się tego dnia naprawdę niezrozumiale i miałem ich już dość.
– Sam się nie wygłupiaj! – fuknąłem na nich i pobiegłem za myszą na zewnątrz.
Na szczęście na polanie było jaśniej i po chwili, którą zajęło mi przyzwyczajenie oczu do światła, bez trudu zauważyłem mysz w trawie, której źdźbłami poruszała swoim małym ciałkiem. Już miałem pobiec prosto za nią, kiedy uświadomiłem sobie, że wtedy najpewniej wbiegłaby do lasu – a tam czekało na nią mnóstwo kryjówek, w których mógłbym jej już nie znaleźć. Przynajmniej ja zawsze tak o nich myślałem, kiedy planowałem swoje ucieczki, a rodzinie i tak jakoś zawsze udawało się mnie odnaleźć... Myszka to jednak co innego i nie mogłem dopuścić, żeby smyrgnęła przede mną do nory, w której ja nie dałbym rady się zmieścić.
Dlatego szybko zmieniłem kierunek tak, żeby odciąć jej tę drogę ucieczki, no i przynajmniej to mi się udało! Wystraszona uderzeniami moich łap, sama również skręciła i odbiegła w stronę wzgórza, a ja rzuciłem się za nią. W kilku susach niemal ją dopadłem, ale nieoczekiwanie zrobiła zwrot i znowu musiałem odganiać ją od lasu, już praktycznie ją miałem, ale uciekła mi spod samych łap, a ja nie mogłem tak prędko wyhamować... Dosyć tego! Nadal nie wiedziałem dokładnie, jak wyglądały polowania babci, ale taka łowczyni jak ona na pewno nie pozwalałaby kręcić sobą jak szyszką. Musiał istnieć jakiś sprytny sposób, żeby nie dać myszy zwodzić się w gonitwie, i właśnie na jeden wtedy wpadłem.
Po tym, jak znowu musiałem odpędzić mysz od leśnych zakamarków, nie pobiegłem za nią w nowym kierunku, ale spiąłem mięśnie i – skoczyłem. Wycelowałem tak, żeby spaść idealnie na nią, i już, już czułem ją w łapach, kiedy coś mocno uderzyło mnie w pysk!
Przez chwilę w ogóle nie wiedziałem, co się dzieje. Mysz na pewno by mi uciekła, gdybym już dawno nie nauczył się oddawać od razu, gdy ktoś mnie atakuje. Jeszcze nic nie widziałem, ale machnąłem łapą przed sobą i uderzyłem prosto w uciekinierkę, zahaczając o nią pazurami. Czy to... ona mnie uderzyła!? Czy babcia mówiła poważnie o tym, że mysz mogłaby złapać tatę? Nie chciało mi się w to wierzyć, ale przecież aż poczułem, jak coś przesuwa mi się w pyszczku po tym dziwnym ataku! W każdym razie musiałem jak najszybciej skończyć tę zabawę i wiedziałem akurat, jak.
Zanim mysz zdążyła wymknąć się z moich pazurów, pomogłem sobie drugą łapą i zgniotłem szczękami jej kark, aż chrupnęło.
– Tu jesteś... Czyli dałeś radę – usłyszałem zbliżającego się tatę, ale nie odwracałem się. Nadal jeszcze patrzyłem na upolowaną przez siebie mysz. Leżała bezwładnie na boku, nie poruszając się. Chociaż tak mi zależało na tym, żeby ją złapać, to jej bezruch wydał mi się jakiś smutny i pusty, tak że aż gdzieś w środku zrobiło mi się jej żal. Nie było żadnych ziół, które mogłyby sprawić, że znów będzie biegała.
Ważniejsze jednak było to, że między jej głową a grzbietem wystawało z niej coś... białego? Na początku trochę mnie to obrzydziło. W zamyśleniu przesunąłem w buzi językiem po tym zębie, który mnie jakoś zabolał przy mysim ataku, i wtedy zorientowałem się, że go nie było.
– Tato! – Pobiegłem do niego najprędzej, jak mogłem. Sytuacja była dramatyczna. – Tato... Szybko! Mysz zabrała mi ząb!
– Co ty... Pokaż buzię – nakazał mi, więc szybko otworzyłem pyszczek, szczerząc wszystkie zęby, które mi jeszcze zostały. – Hm. Rzeczywiście jednego brakuje.
– Tu jest, o! – Z żałością pokazałem mu mysz. – Jak go wsadzić na miejsce?
– Nie da się. – Słowa taty aż mnie zmroziły. Miałem całe życie chodzić bez zęba!? – Możesz go połknąć wraz z myszą. Nie przejmuj się, w końcu wszystkie ci wypadną.
To już było za wiele.
– Ale... ale ja nie mogę żyć bez zębów, tato, nie da się tak! Ja umrę! Mam umrzeć? Tato!
– Ile razy ci mówiłem, żebyś nie krzyczał wniebogłosy? – uciął mi tylko, jak zwykle marszcząc brwi. Byłem na skraju rzucenia się na niego, żeby wtulić się w jego sierść, ale wytrzymywałem dzielnie. – No już. Odrosną ci.
Popatrzyłem na niego jak na kaczkę z uszami.
– Wszystkie młode koty tracą w końcu pierwsze, słabe zęby, aby mogły wyrosnąć im silniejsze. Niech to będzie dla ciebie zachętą, żebyś przygotował się do trudniejszych, poważniejszych zmagań...
Tyle już stało się tego dnia rzeczy dziwnych i niezrozumiałych, leśne duchy, że strach było pomyśleć, co miało wydarzyć się dalej. Szczypiorek czasem mówi podobnie tajemniczo, więc może spodobałoby mu się, gdybym mu o tym opowiedział.
Od Klamerki
Klamerka stał w bezruchu, zamrugał. Jego postawa wskazywała na kompletne przeciwieństwo jakiejkolwiek motywacji do działania.
Stali w jednej z licznych ślepych uliczek w okolicy, w jednym rogu leżał stos brudnych pudeł dwunożnych, a w drugim worki z ich odpadami. Na ziemi były widoczne liczne kałuże z błotem, po wczorajszym deszczu.
- Zrobimy tak – kontynuował mentor. – Ja na ciebie skoczę, a ty spróbujesz zrobić unik, jasne?
Klamerka otworzył pysk, jakby chciał o coś zapytać.
- Nie, udawanie martwego na samym początku walki to nie jest unik. To nie zadziała.
Czekoladowy zamknął pysk.
- No to zaczynamy. – Nikita zaczął krążyć wokół Klamerki, ale on tylko stał w miejscu. - Nie skupiaj się tylko na moich łapach, bo one mogą cię zmylić. Patrz na całość. Jeżeli odpowiednio długo walczysz z danym przeciwnikiem, to jesteś w stanie zauważyć coś w stylu… znaku, który zwiastuje, że on zaraz zaatakuje. Każdy takie coś ma, nawet jeżeli sami tego u siebie nie zauważają. Ale to jest już poziom wyżej, na razie skupmy się na podstawach…
Szary kocur niespodziewanie napiął mięśnie i skoczył. Wylądował na Klamerce, wywrócił go na ziemię i teraz stał nad nim. Nikita pacnął go łapą bez pazurów po nosie.
- Miałeś… zrobić unik. Jakikolwiek. Albo… ogólnie cokolwiek zrobić.
Klamerka zamrugał.
- Nie umiem.
- Nikt na początku nie umie. Pierwsza zasada – kto się stara, ten z reguły się wywala, ale za którymś razem – jeżeli nie odpuści – to on wywali kogoś. Rozumiesz? Można się wszystkiego nauczyć jeżeli się bardzo chce albo ma się odpowiednią motywację. Rozumiem, Agrafko, że ciebie motywacje pod tytułem „przeżycie”, „szacunek na ulicy” i „władze” nie przekonują…?
- Nie.
- No to widzisz – Nikita zszedł z Klamerki, który nadal leżał na ziemi. - Musisz znaleźć jakąś własną motywację. Co byś na przykład chciał kiedyś robić?
Klamerka zamrugał. Nigdy wcześniej jakoś nie myślał o przyszłości… z reguły też raczej nie skupiał się na chwili obecnej, ani nawet na przeszłości. Całe swoje dotychczasowe życie spędził w mrocznych odmętach swojego umysłu… A przecież… nie da się tak całe życie, prawda? Dlaczego nie może po prostu mieć takiego zwyczajnego życia jak inne koty? Dlaczego nie może po prostu umieć porozmawiać z kim i kiedy chce, nawet z własnym rodzeństwem, dlaczego musi być tak…odległy?
- Chciałbym być taki jak inni.
Nikita uniósł brew. Usiadł na ziemi, owinął ogon wokół swoich łap.
- Jak by ci to powiedzieć, Klamerko… - zamyślił się. – Nie będziesz. Pierwsza zasada: możesz próbować zachowywać się zwyczajnie, nie wyróżniać się, ale…po pierwsze - nie uda ci się długo ukrywać, że nie jesteś zwyczajny, a po drugie – nawet jeśli ci się uda, to po pewnym czasie to cię zacznie niszczyć. Posiadasz cechy, które wyraźnie utrudniają ci funkcjonowanie, ale jeżeli zechcesz, mogą one stać się twoją bronią. Dlatego słuchaj – nie możesz być jak większość, bo będziesz marnować swój prawdziwy potencjał. Skoro już jesteś inny i wszyscy to widzą, to spróbuj… dodać do tej inności inne elementy, umiejętności, które jeżeli odpowiednio dobrze opanujesz, to nikt nigdy nie odważy się nazwać cię innym, rozumiesz? Przynajmniej nie powie ci tego prosto w pysk. Musisz się tylko zmotywować. I ja wiem, że jeżeli to zrobisz, to będziesz mógł osiągnąć, co zechcesz. Musisz być silny. Bo nikogo innego wystarczająco silnego nie będzie przy tobie całe twoje życie.
Czekoladowy patrzył mu prosto w oczy. Jego mózg usilnie próbował zarejestrować cokolwiek, a potem rozłożyć całą wiadomość na czynniki pierwsze i wyciągnąć jakiś przekaz, a dla niego było to niezwykle trudne zadanie. Ale to, co mówił Nikita, wyjątkowo miało sens. Może…naprawdę Klamerka mógłby być kimś więcej…? Może naprawdę ma potencjał?
Nikita, widząc, że Klamerka znowu się zaciął, uśmiechnął się lekko.
- To może powtórzymy to jeszcze raz? Co ty na to? Pokażę ci parę sztuczek…
Nikita ponownie skoczył, Klamerka ponownie znalazł się pod nim. Znowu nie zrobił uniku. Czekoladowy leżał w bezruchu, patrząc się przed siebie.
Szary westchnął.
- Naprawdę? – powiedział, wyraźnie zawiedziony.
Spojrzał na Klamerkę, czekając na jakąś reakcję…która oczywiście nie nadeszła.
- Miałeś…wiesz, unik zrobić, albo coś, a nie…
Ale wtedy nagle Nikita poczuł niespodziewanie silne kopnięcie w brzuch, poleciał do tyłu i wylądował na ziemi. Spojrzał z szeroko otwartym pyskiem na Klamerkę, który teraz siedział na ziemi i patrzył na niego. Szary zamrugał z niedowierzania. Ewidentnie był w stanie ciężkiego szoku. W końcu po długiej chwili, gdy Klamerka już był pewien, że zrobił coś źle, Nikita uśmiechnął się.
- Łoł… - wykrztusił mentor. – To było…niezbyt mocne i nie powala jakoś specjalnie, ale…zaskoczyłeś mnie, Klamerko. Naprawdę. A mnie się nie zaskakuje. Gdybyś nie był moim uczniem, to byłbyś…wiesz, martwy już. Ale…teraz to widzisz? Jak chcesz, to potrafisz. A ja wiem, że potrafiłbyś znacznie więcej.
Klamerka po tych słowach poczuł dziwne…niespotykane wcześniej ciepło w sercu. Nigdy się tak nie czuł…
Nikita zamyślił się.
- Wiesz co? Mam pomysł. Spróbujemy czegoś innego…
Od Mrocznej Wizji CD Syczkowej Łapy
- Burza. - miauknęła nie okazując ani odrobiny strachu. - Lepiej już wracajmy. - upewniła się, że Syczkowa Łapa jest bezpieczny i ruszyła w stronę obozu. Burze w Klanie Wilka były niebezpieczne. Wystarczyło, że piorun walnie w drzewo i pożar ich domu był gotowy. Poszli szybkim krokiem w stronę obozu.
Wierzbowa Zatoczka spłonęła. To był dla niej szok, znała to miejsce od zawsze. Przypomniało jej się, kiedy Zaranna Zjawa przechytrzyła ją pytaniem o moście, który został zburzony. No cóż. A teraz wysepka została spalona. W dodatku nie mogli stamtąd pić wody, więc Mroczna Wizja poleciła Syczkowej Łapie pić wodę z rzeki przy granicy z terenami niczyimi. Nie mogła ryzykować, że coś mu się stanie. Była dumna z tego, że przezwyciężył swoje lęki i poszedł na patrol. To on był świadkiem spłonięcia Wierzbowej Zatoczki. Mroczna Wizja odrzuciła od siebie myśl, że ojciec już jej nie ufa. Dawniej to ją wysłałby na patrol. Zawiodła go, wszystko przez Makowy Nów. Co prawda już jej przebaczył, ale wciąż… Syczkowa Łapa! Gdzie on jest? Polanka?! Rozejrzała się. Wszystkie kocięta Zarannej Zjawy były bezpieczne.
- Czego się boisz? - zapytała swoim cichym głosikiem Polanka, która magicznie wyrosła obok niej.
- Naszej przyszłości. Przyszłości całego klanu. - powiedziała. Mojej przyszłości - dodała w myślach. Czy ojciec kiedykolwiek wyznaczy ją na swoją zastępczynię, skoro jej nie ufa?
- A twój Tatuś? - zapytała uczennica.
- Polanko, idę teraz z twoim bratem na trening. Chcesz pójść z nami? - zapytała. Koteczka pokiwała głową, a następnie wróciła do wpatrywania się w dal. U córki Zarannej Zjawy zdecydowanie należało popracować nad wysławianiem się.
- Zawołaj go i chodźmy, zanim zrobi się późno. - poleciła, a złota uczennica pobiegła po brata. Mroczna Wizja odwróciła się. Mroczna Gwiazdo, co nas teraz czeka? Spodziewała się, że coś się stanie, że zerwie się wiatr lub chmury się przemieszczą, ale niebo pozostawało takie same, nieruchome. Przelatywały tylko jakieś ptaki, tak wysoko, że Mroczna Wizja widziała tylko plamy. Polanka pojawiła się przy jej boku razem z bratem.
- Idziemy. - powiedziała.
Na tym treningu nie mogła się skupić. Myślała o tym, jak niski poziom w nauce ma Polanka oraz o wielu innych rzeczach zaprzątających jej głowę. Nagle przypomniało jej się, że późnym wieczorem ma podszkolić w walce grupkę wojowników. Będzie musiała przełożyć szkolenie Cisowej Łapy. Znowu.
- Po co to nadal robisz? To cię wymęcza. Zabija - stwierdziła Polna Łapa. Syczkowa Łapa stał obok i gapił się na nie nic nie rozumiejąc.
- To nie tak, Polna Łapo. Sama to na siebie wzięłam. To moja powinność - powiedziała i z nową energią pokazała im kolejną technikę.
- Coś zrobiłem źle? - zapytał Syczkowa Łapa po treningu. Mroczna Wizja zamruczała.
- Uczysz się świetnie, musisz tylko przestać się bać. Pomogę ci w tym - miauknęła ciepło do kocurka.
<Syczkowa Łapo?>
Od Gronostajowej Bryzy
Gronostaj otworzyła oczy. Rozejrzała się. Była na trawiastym wzgórzu pełnym kwiatów i innych pięknych roślin. Wszędzie dookoła było kolorowo. W powietrzu unosiły się małe ptaki oraz ważki i motyle o pięknych, lecz delikatnych skrzydłach. Jeden z tych drugich usiadł na nosie starszej, a ta przez chwilę przyglądała się jego kolorom, które były odcieniami żółtego. Po chwili owad odleciał. Do nosa szylkretki dochodziło wiele przyjemnych zapachów, między innymi zwierzyny, roślin i innych kotów. Tylko że teraz była tu sama… Gdzie każdy mógł pójść? Nagle ciszę przeciął gwałtowny pisk. Kotka błyskawicznie się odwróciła. Zobaczyła rwącą rzekę, a w niej trzy kociaki. Były same i przemoczone. Ewidentnie nie potrafiły pływać. Rozpaczliwie machały łapami, próbując się wydostać z wody, ale jedynie coraz bardziej zbliżały się do dna.
- Nie! – zawołała Gronostajowa Bryza.
Podbiegła do brzegu rzeki i próbowała sięgnąć łapą po kocięta, ale były za daleko. Nie wahając się długo, wskoczyła do wody. Nie potrafiła pływać, ale najwyraźniej to był ten moment, w którym musiała się tego nauczyć. Zaczęła tonąć. Przez chwilę myślała, że już po niej, ale wyciszyła wszystkie pesymistyczne myśli w swojej głowie i zaczęła rytmicznie machać kończynami. Wznosiła się coraz wyżej. Widziała blask słońca odbijający się od powierzchni. Wynurzyła gwałtownie głowę, biorąc głęboki wdech. Zobaczyła, że nieznajomym kociakom coraz gorzej idzie utrzymywanie pyska nad wodą. Z lekkim trudem popłynęła ku nim. Złapała jedną kulkę przemoczonego futra w zęby i odłożyła ją na brzeg.
- Już idę! – zawołała do pozostałych kociaków i znowu wskoczyła do rzeki.
Coś ją delikatnie szturchało w pysk. Stęknęła i przekręciła się na drugi bok. Nacisk się powtórzył. Co prawda, nie był zbyt mocny, ale i tak zdołał obudzić Gronostajową Bryzę ze snu, z czego zdecydowanie nie była zadowolona. Otworzyła oczy i już się przygotowała do sfrustrowanego syknięcia, kiedy zobaczyła przed sobą Kurzą Pogoń. Szylkretka machnęła gniewnie ogonem.
- Czemu mnie budzisz? – spytała.
- Już od jakiegoś czasu leżysz na słońcu. To niezdrowe. Chodź.
Gronostajowa Bryza zdała sobie sprawę z tego, jak jest jej gorąco. Wcześniej temperatura była chłodniejsza, ale teraz nadeszła pora Wysokiego Słońca i mało miejsc w obozie było objęte cieniem. Kotka wstała i przeciągnęła się. Coś jej pstryknęło w kręgosłupie. Ciało ją bolało. Czyżby podczas snu przekręciła się i miała niewygodną pozycję? A może podłoże nie było dostatecznie gładkie?
Poszła za Kurzą Pogonią wciąż niezadowolona. Skoro już miała taki dziwny sen, to dobrze by było chociaż uratować te biedne kociaki. Było jej ich żal. Wiedziała, że nie są prawdziwe, jednak nie mogła pozbyć się lekkiego uczucia smutku.
Od Nocnego Kwiatu
- Nie - odpowiedziała ostro Nocny Kwiat. - Klan Wilka wie, że tu mieszkam. Równie dobrze może się czaić w ogrodzie - powiedziała. Barczatka otarła się o Nockę.
- Ale jest też inny powód, prawda? - zapytała.
- Listek tu wróci, czuję to - miauknęła, bardziej starając się przekonać samą siebie.
- A co jeśli nie? Będziemy siedzieć zamknięte do końca życia? - zapytała.
- Nikt cię tutaj nie trzyma, kiedy ukończysz sześć księżyców możesz odejść i o mnie zapomnieć - mruknęła. Przywykła już do tego, że koty ją zostawiają. Barczatka spoważniała.
- Nie zostawię cię - obiecała. Nocka z ulgą polizała ją po łebku.
- To dobrze. Bardzo dobrze. - Zalała ją fala ciepła. Po chwili usłyszała dźwięk granulek wsypywanych do miseczki.
- Chodźmy jeść- miauknęła Barczatka i pobiegła na dół. Nocka leniwie podążyła za nią. Jak to jest być maleńkim kociakiem i nie zdawać sobie sprawy ze zła na świecie? Nocce ta błoga nieświadomość nigdy nie była dana. Jej matka od początku jej dni mówiła o Mrocznej Gwieździe. A teraz Mroczna Wizja się odrodziła, żeby znowu ją dręczyć w snach i na jawie. Dotarła do Barczatki i pochyliła się nad półmiskiem. Tyle czasu spędziła w mieście, jadła jedzenie dwunożnych, że prawie zapomniała, jak smakuje leśna mysz. Potrząsnęła głową. Nie ma po co się zamartwiać. Nocka nie wyjawiła jeszcze swojej podopiecznej prawdy o Klanie Wilka oraz o tym, że nie widzi na jedno oko. Może, gdyby Barczatka bardziej by się przyjrzała zobaczyłaby, że jedno oko jest wyblaknięte i się nie rusza. Ale koteczka była tutaj szczęśliwa i nie zdawała sobie sprawy z wielu rzeczy. Nocka też tak by chciała. Zapomnieć o Klanie Wilka, Gęsim Wrzasku. Zamknęła oczy. Jutro będzie lepiej. Listek w końcu przyjdzie. Musi przyjść.
Od Pumy
— Nie chcę raczej przesadzić… — próbował się bronić, by Padlina nagle nie rzucił kwiatami, tłumacząc, że będzie pachnieć, jak one.
— Oj tam — rzucił tylko monotonnym głosem, wstając i odchodząc.
Kocurek westchnął z ulgą, że jego mentor odszedł, a on sam mógł zająć się swoim wyglądem, uspokojeniem i innymi rzeczami. W końcu trudno mu było pozbyć się tego wrażenia, z którego wynikało jego samopoczucie. Nie był pewien, czy da radę się uspokoić. W końcu na mianowaniu musiał być oazą spokoju, prawda? Wstał, podchodząc do kasztanowca, skacząc po chwili. Machał ogonem, wdrapując się na drzewo. Gdy już był na nim, czepiając się pazurami kory, poszedł do swojej gałęzi. Uśmiechnął się, gdy ujrzał swojego ślimaka, który swoimi czułkami rozglądał się w kilka stron. Wziął piórko w pyszczek od Zimorodkowej Łapy, które dostał na zgromadzeniu. Otrzymał dwa, jednak jedno podarował swojemu przyjacielowi. Mruknął do Śnieżki ciche pożegnanie i zszedł z legowiska. Jego pomysłem było przystrojenie się tym prezentem. Wypuścił go na łapę, następnie zakładając go za ucho. Po chwili podszedł do niego point. Usiadł obok niego, czekoladowy zrobił to samo.
— Stresujesz się? — zapytał, mając na myśli mianowanie. Bicolor powiedział to swojej rodzinie, nie opuszczając Czernidłaka.
— Trochę — odpowiedział małym kłamstwem. Wizja patrzących na niego pobratymców była przerażająca! Szczególnie jeśli nie przepadał za wielką publicznością.
Przebiśnieg położył łapę na jego barku, a jego syn skinął głową z wdzięcznością, że dotrzymuje mu towarzystwa. Patrząc w dal, zobaczył Kosodrzewinę. Arlekinka siedziała sama po drugiej stronie obozu. Uszy dziko pręgowanego uniosły się i zaproponował srebrnemu, by poszli do niej. Zapytany o to zgodził się nieco zmieszany. Gdy do niej podeszli, ona wstała i odeszła.
— Mamo! — krzyknął, prawie potykając się o swoje łapy, jednak zignorowała ich, nie odwracając się, czy nie czekając. — Dziwne…
— Wiesz, co ja może już pójdę — klasycznie pręgowany bez dalszego słowa poszedł w swoją stronę.
Puma położył ku sobie uszy, patrząc, jak jego tata odchodzi, smętnie kołysząc ogonem. Nie chciał, aby czuł smutek. Podzielając jego emocję, podbiegł kolejny raz do rodzicielki; tym razem sam.
— Poczekaj! — poprosił, wywracając się o nierówności. Poleciał do przodu i wylądował tuż przed łapami brązowookiej. Wstał szybko i otarł nos, który zaczął go boleć. — Chciałem porozmawiać z tobą — stłumiony szept wydostał się z jego pyska, ponieważ masował obolałe miejsce.
— Tak? — zapytała czystym głosem.
— Cieszysz się, że zostaje mianowany? — zerknął na nią, gdy przytaknęła głową. Jednak na jej pyszczku nie gościł uśmiech, nawet żadna emocja! Była tylko pustka. Zmarszczył nos, po zdjęciu z niego kończyny. Nieco zaszczypało, ale stłumił ten ból.
— Możesz sobie po nim zagospodarować trochę czasu? — zapytała bez żadnej oznaki. Kocurek niepewnie spojrzał na nią. Co chciała mu przez to powiedzieć? — Chcę ci o czymś opowiedzieć.
Kosodrzewina i bajki? Nie był przecież kociakiem! Jednak widok mamy, która miała mu prawić historyjki? Zgodził się jednym zdaniem, po czym odszedł od niej, zostawiając ją samą. Słońce jeszcze nie było najwyżej na niebie, więc wciąż mógł odpoczywać i przygotowywać. Postawił na położenie się tuż przy kasztanowcu uczniów. W końcu od owego dnia nie będzie już na nim sypiał. Położył brzuch na podłożu i wyciągając łapy. Oddychał spokojnie, pocieszając siebie w myślach. Wydarzenia z Pory Nagich Drzew nadal straszyły go w nocy i w dzień. Zapomniał sporo o aferze, wywołanej przez Witkę. Po niej zaczęła go boleć głowa. Myślał, że to było przez tę akcję, jednak okazało się, że był osłabiony. W końcu nie sypiał dobrze, wykonywał obowiązki należące do ucznia i jeszcze musiał wytrzymać z Padliną. Jednak poszedł do medyka po tym, jak opadł z sił na zgromadzeniu. Z Czernidłakiem, który nie dałby mu spokoju, jakby tego nie zrobił. Przez jego umysł przebiła się myśl, którą szybko odgonił. Nie chciał o tym myśleć.
— Hej — przywitał się z nim znajomy głos. Puma uchylił powieki i wbił brązowy wzrok na zwiadowcę. Uśmiechnął się lekko, wstając do siadu. — Jak tam?
— Cześć. Jakoś się trzymam — wzruszył ramionami. Machnął ogonem, wbijając pazury jednej łapy w podłoże. Po lekkim nachmurzeniu schował szpony i położył kończynę na głowie. Nie było na nim piórka zimorodka. Rozejrzał się dziko, szukając prezent z ostatniego spotkania wszystkich grup.
— Wszystko dobrze? — spytał Czernidłak, podążając za nim wzrokiem.
— Coś zgubiłem… — szepnął, znajdując zgubę. Było dość charakterystyczne. Podbiegł do tej rzeczy, mając za sobą przyjaciela. — Mam! — krzyknął, zatrzymując się. Nie spodziewał się, że pióro mu spadnie. Jednak zniknęło z jego pola widzenia.
— Co to? — zapytał retorycznie arlekin, szczerząc się głupkowato do niego. — To od twojej wielbicielki? — zerknął na zwiadowcę, który usiadł obok nich. — Albo wielbiciela? — ściszył nieco głos, patrząc na zaskoczonego do szpiku kości kocurka. Wypuścił przedmiot z łapy i poszedł, śmiejąc się do siebie.
Wyglądając na zbitego z tropu, założył je ponownie, spoglądając w rozśmieszone niebieskie ślepia.
— Co to było? — próbował zdusić śmiech, co nie wychodziło mu dobrze. Czekoladowy zmarszczył brwi na moment, ale w końcu z jego pyska też wyszedł śmiech.
Po małym incydencie związanym ze zgubieniem prezentu od uczennicy Klanu Nocy rozmawiał z czarno-białym. W końcu nadszedł wyczekiwany czas. Daglezjowa Igła wskoczyła na najniższą gałąź topoli i zaczęła zwoływać koty. Siedziała dostojnie, mając zadbaną sierść. Najchętniej krzyknąłby w jej stronę komplement, jednak stłumił tę chęć. Spojrzał niepewnie na przyjaciela, jednak ten zachęcił go do podejścia. Poszli razem, jednak dziko pręgowany poszedł nieco bliżej drzewa. Ujrzał na ułamek uderzenia serca kocura o długich uszach, który przysiadł gdzieś nieopodal.
— Pumo, wystąp — zaczęła pointka po tym, jak każdy przysiadł i patrzył na nią swoimi oczami. Mianowany przełknął szybko ślinę, wstał i sztywno wystąpił. — Najwyższy czas, abyś dołączył do grona stróży. Wykazałeś się uważnością przy swoich obowiązkach i duchem prawdziwego opiekuna. Czy przysięgasz pozostać lojalnym naszej społeczności i troszczyć się o jej serce? — wypuściła ze swojego pyska ważne pytanie. Lojalność była jedną z rzeczy, o które trzeba dbać. W końcu, jeśli ktoś znieważy lojalność do swojej społeczności, może się z nią pożegnać, prawda? Szczerość to rzecz bardzo wymagana.
— Przysięgam — odparł czujnie i poważnie patrząc na liderkę. Bał się, że popełni mały błąd i skreśli całe mianowanie. Coś takiego mogło się wydarzyć? Może przywódczyni, by nic nie zauważyła i prowadziłaby dalej spotkanie.
— A zatem witamy cię jako nowego stróża Owocowego Lasu! — krzyknęła, głosząc nowinę. Spojrzała zielonym wzrokiem na niego, przesyłając mu zapewne gratulację.
Podniósł wysoko głowę, cieszą się, iż to koniec. „Nie było tak strasznie” – pomyślał w duchu, słuchając, jak pozostali skandują jego imię. Odwrócił się, gdy usłyszał gratulację ze strony Przebiśniega, Czernidłaka, Przepiórki i Kosodrzewiny. Wkrótce gratulację, przyszły od wszystkich. Nawet Żagnica, którego nowy stróż pragnął unikać. Nie powiedział to miło, skrzywił się i ze złośliwą nutą uciekł. Były uczeń cicho podziękował, mrużąc oczy.
Od Pumy
Tw!: opis martwych kotów, krew
— Pumo! — zawołał znajomy głos za jego plecami, odwrócił się w miejscu do niego i uśmiechnął, ukrywając żal. Wolał nie komunikować przyjacielowi oczywistą rzecz. Popełniał błąd. Wielki błąd. Jednak nadal nie rozumiał wystarczająco wszystkiego.
— Cześć — przywitał się szybko, siadając. Zaciekawiony rozszerzył oczy, nie wiedział przecież, co sprowadzało jednolitego do jego osoby.
— Nie chciałbyś może, abym oprowadził cię po terenie Owocowego Lasu? — zaproponował. Po zastanowieniu się był miło zaskoczony propozycją. Był w niektórych miejscach (z nim), ale taka powtórka wiadomości? Mogła utwardzić w jego umyśle wszystkie te informacje. — Kiedy byłem młodszy, to ty pokazałeś mi obóz, więc... Myślę, że powinienem ci się odwdzięczyć — dopowiedział jeszcze, dziko pręgowany przywrócił myślami do owego dnia, gdy jednolity zaproponował mu ulotnienie się ze żłobka. Wyglądało to jakby, chciał mu sprzedać kocimiętkę, czy inne zioła.
— Hm, jasne, możemy pójść! — zgodził się, jeszcze większym uśmiechem. Był mu wdzięczny. — Dzięki! — dodał pospiesznie, by nie wyjść na kota o niskich manierach.
Wymarszowali razem, następnie niebieskooki przejął stery. Dotarli do spróchniałego drzewa, które nosił nazwę Konający Buk. Z rozszerzonymi oczyma, oglądał z odległości ten most, który prowadził na drugą stronę terenu. Później odwiedzili Upadłą Gwiazdę. Miejsce, które uwielbiał jego najlepszy przyjaciel. Rzeczywiście było piękne, chociaż ciało kocurka nieco zadrżało. Głównie było to przyjemne uczucie, wywołane tym obrazem. Stawało się to wtedy, gdy widział tego stwora. Wkrótce dotarli do następnego punktu. Owocowy Lasek był zdecydowanie spokojną i czarującą miejscówką. Kilka uderzeń serca po wyruszeniu do Szopy Strachu, zaczęli wesołą rozmowę. To w tym miejscu Puma został zaatakowany przez wiewiórkę! No niemniej była to prawda. Autentycznością również było to, iż nie zapamiętał tego miejsca, jak gdyby było na poziomie lasku, gdzie mieszkały ptaki. Jednolity nagle zatrzymał się, a bicolor zerknął na niego z iskrą śmiechu. Jednak po zobaczeniu poważnej miny kolegi, zmrużył oczy. Powąchał powietrze i w jednej sekundzie jego oczy zmieniły się w dwa małe kamyczki. Wyczuł bardzo silny odór, którego nie czuło się codziennie. Po chwili czarno-biały odwrócił się w jego stronę i zapytał zdezorientowany, czy też to poczuł.
— Tak… — wysapał z trudem. Zmartwiony pogłaskał swoją łapę drugą łapą. Spróbował dodać sobie tym sposobem otuchy. — Nie mam pojęcia, co to — przyznał zgodnie z prawdą i ściągnął brwi, pokazując swoje głębokie zaskoczenie. — Może powinniśmy wrócić i zawiadomić o tym inne koty? — zasugerował, starając się przekonać go do tego. Wolał nie sprawdzać, co go tak zniechęciło!
— No coś ty! Trzeba sprawdzić, co to — przyszły zwiadowca schylił się i zaczął rozglądać się czujnie za jakimiś oznakami. Czekoladowy otworzył pysk, by coś powiedzieć, ale w ostateczności zamknął go z powrotem i zerknął na ziemię. Gdy podniósł głowę, jego towarzysz zamarzł, jak woda w czasie zimnej pory. Przekrzywił głowę, podchodząc do niego. Nie spodziewając się takiego widoku, jego oczy ponownie zamieniły się w dwie skałki. Na śliskiej trawie, której starszy nie był fanem. Sączyła się substancja, niosąca w sobie ten odór. Paskudnie rozlana na mokrym podłożu szkarłatna ciecz. Zmarszczył nos, nie mogąc znieść tego zapachu. Jego serce biło jak nigdy dotąd. W pewnych uderzeniach serca miał problem ze złapaniem oddechu, gdy przełykał ślinę, która zdawała się smakować gorzko. Krople zostały pozbawione wcześniejszego koloru. Rozmyte plamy nie przekonywały do zapomnienia tego i owego. Niedawno dowiedział się, że nie żyją trzy koty. To mogło znaczyć, że reszta patrolu również nie przeżyła. Nie chciał tracić nadziei, jednak ten widok nie przewidywał szczęśliwego zakończenia. Nadal w jego łomotanym sercu iskrzyła się iskierka, która szeptała mu, żeby nie tracił zmysłów. — J-jak myślisz — wykrztusił ciężko Czernidłak — t-to k-krew Bławatka lub… Iskry?
Puma nic nie odpowiedział, nie miał na to siły. Potrząsnął głową, ponieważ ta zaczęła go boleć. Zamknął powieki, by nie widzieć tego obrazu. Poczuł położenie ogona przyjaciela na jego karku, dodające mu otuchy.
— Musimy sprawdzić, co to — miauknął drżącym tonem i ruszył za śladem plam czerwieni. Dziko pręgowany przez chwilę się nie ruszał, ale w końcu otworzył oczy i poszedł za nim.
Krwisty szlak, który nie został wymyty dostatecznie, doprowadził ich do samej Groty. Zajrzał do środka, który się nie zmienił, wciąż były w nim przerażające, niezidentyfikowane przedmioty. Z niewiadomym sensem wyjaśniającym, do czego to i jak to się używa. Grzybowy powędrował za straszną drewnianą budowlę. W tamtej chwili stróżowe łapy powiodły go dalej. Rozejrzał się z lekko najeżonym ogonem, czując ten zapach we wszystkie strony. Brązowe oczy skierował w dół. Z jego pyska wyszedł stłumiony krzyk, który zaskoczył go samego. Pod ślepiami wezbrały się łzy, dowodząc, że jego wcześniejsza mała odwaga i nadzieja wewnątrz jego ciała ulotniła się w mgnieniu bicia serca. Cały osłupiały i z palącym bólem w gardle spoglądał na dwa ciała. U jego boku zatrzymał się młodszy i kątem oka było widać, jak rozglądał się dziko, szukając zagrożenia. Odór drażniący jego nozdrza i przyjaciela nabrał na sile, wylatując ze źródła. Z ponownie rozszerzonymi oczami, które ruszały się tylko w dwa kierunki, spoglądał na brudne od własnej krwi martwe organizmy. Jego kolega odskoczył, oddychając ciężko od tej katastrofy, którą zobaczyli razem. Bezwładni leżeli skuleni blisko siebie, co mogło wskazywać, iż chronili siebie nawzajem do ostatniego tchu. Bądź pogodzone ze swoim marnym losem. Scenariuszy mogło być wiele, nie mogli wiedzieć jakie. Starszy wypuścił oddech, po długim czasie wstrzymywania go. Po rozkładających się ciałach krążyły robaki, które wtapiały się w tę scenę z naturą. Czyściły ciała zmarłych. Ze swoim wzrokiem trudno mu było wyłapać je wszystkie. Po jego ciele przewędrował dreszcz, gdy jego wzrok na dłużej zatrzymał się na Bławatku. Stróż miał otwarte niebieskie oczy, w których można było zauważyć głęboki smutek. Z otwartego pyska wypłynęła stróżka krwi, która zdążyła zrobić lekko wyschniętą kałuże. Przerażenie wybiło wysoką skalę, gdy spojrzał na kolejnego kota. Kark był wykręcony w nienaturalny sposób. Przyprawiający o mdłości widok nie złagodniał. Nie skupiał się tym razem na niebieskich oczach Iskry; jego siły opadły, od upadnięcia na ziemię dzieliła go tylko cienka granica. Próbował podtrzymać się na łapach, chciał oderwać wzrok, jednak zatwierdzone, jak drzewo w podłoże, ślepia nie miały siły zmienić kierunek patrzenia.
— P-pumo, pobiegnę do obozu, po inne koty. Powinniśmy ściągnąć ich ciała do domu, aby godnie ich pochować. Ty poczekaj tutaj, jestem szybszy — wybełkotał młodszy z kocurów, dopiero wtedy przyszły stróż przerzucił swoje spojrzenie w inną stronę. Był mu wdzięczny za wyrwanie go z transu rozpaczy.
Jednak po usłyszeniu tego uniósł uszy, które wcześniej położył ku sobie. Pobiegnie sam? Sam? Jeśli coś mu się stanie? Zostanie zaatakowany przez potwory, które zrobią mu to samo, co z Iskrą i Bławatkiem? Przełknął gulę w gardle, protestując. Choć musieli ich pochować. „Oni by tego chcieli…” – pomyślał, wzdychając. Pokiwał głową, zgadzając się, lecz z wątpliwościami, które nie opuściły jego umysł. Tak samo, jak te sceny… Resztkami sił odwrócił się od obrazu kotów, z których ciekła szkarłatna substancja. Czernidłak skinął głową, przejeżdżając językiem po uchu bicolora. Dziko pręgowany wybałuszył oczy, które przeniósł na biegnącego pędem do obozu grzybowego kota. Nie spodziewał się tego, nie krył nawet zaskoczenia. To…było jednym z nieprzewidzianych rzeczy, które zdarzyły się tamtego dnia. Dodało mu to sił; zdał sobie sprawę, że sprawiło mu to miłe wrażenie w sercu. Pokonał mały dystans dzielący go od szylkretki i czarno-białego, ale gdy jego łapy rozjechały się, on uniósł głowę i spojrzał w dal, tam, gdzie zniknął jego przyjaciel. Nie chciał się poddawać i leżeć tak, jakby był wrośnięty w ziemię. Niestety kończyny go nie słuchały. Z miejsca skąd wypływała ciecz, przydreptały do niego robaki, które weszły na jego białą łapę. Koniuszek ogona walnął w ziemię, ale nie mógł ruszyć łapką, by strącić robaczystwo z niej. W końcu dźwignął się na łapy, potrząsając sierścią. Zatrzymał się tuż przed ciałami. Po raz kolejny jego brązowy wzrok prześlizgnął się po zmasakrowanych sylwetkach. Tym razem odszedł od nich, idąc do tyłu. Zmusił się do siadu w odwrócony do nich sposób. Czuł się, jakby one miały zaraz wstać i usiąść obok niego. Ta wizja przerażała go; to byłby istny koszmar. Koty zstępujące w postaci duchów i straszące koty Owocowego Lasu? Brzmiało to bardziej fantastycznie niż realnie. Nie przepuszczał tego do móżdżka, próbował to przegonić, nastawiając myśli na inne tory. Co, gdyby to on i Czernidłak byli na miejscu dwóch kotów o niebieskich oczach? A co jeśli zwierzęta o żółtych oczach dopadła jego przyjaciela i włóczą łapami do czekoladowego? Masakra mogła powiększyć się o dwa kocury, którzy wyszli na krótki spacer po terytorium. Stłumiony krzyk wypełnił jego struny głosowe. Głowa zaczęła go boleć jeszcze bardziej, trudność sprawiało mu pozbycie się swojej obawy. Czuł pustkę, która nadeszła po tym, jak przestał wyobrażać sobie, co doprowadziło go do tego stanu lęku. Po chwili poczuł obecność, która przyprawiła go o dreszcze. Z mało trzeźwą głową pomyślał, że to borsuk. Jeżąc futro, zdał sobie sprawę ze swojego błędu. Czarno-biały wrócił razem z Lśniącą Tęczą i innymi. Przestraszony uśmiechnął się do niego blado.
Idąc do obozu, czekoladowy wlókł za sobą ogon ze smętnym wyrazem pyska. Gdy inni okazywali szacunek kolejnym zmarłym, niebieskooki i brązowooki odeszli na bok. Czuł się strasznie źle ze świadomością znaleziska.
— J-jak to się stało? Dlaczego? — zapytał drżąco, kierując słowa do towarzysza.
Spuścił lekko głowę w dół, czekając na odpowiedź Czernidłaka, który nie odzywał się przez parę uderzeń serca. Zamiast tego przytulił się do jego boku i położył grzybowy ogon na jego barku. To zdecydowanie dodało mu otuchy; nawet wywołało niespodziewaną emocję. Zakrył łapą pysk i zignorował to, co iskrzyło się w jego wnętrzu.
— T-to tylko głupi borsuk — podkreślił młodszy, nieco spokojnym i zdecydowanym tonem. Jednak dziko pręgowany wiedział, że jemu też to leży na sercu. Jak każdemu! — gdybym zobaczył jego paskudny łeb w naszym obozie, już byłoby po nim, zapewniam cię!
Westchnął, próbując spokojnie wypuścić oddech. Zdjął kończynę z pyska i przenosząc spojrzenie z ziemi, posłał mu niepewne iskierki w oku.
— Parę głupich borsuków... — wyszeptał, poprawiając go.
— Nie ważne — zbył jego poprawę machnięciem ogona. — Jesteś może głodny?
— Nie... — pokręcił głową, dając mu znać, iż nie jest głodny. Nawet jakby był i tak by nic nie przełknął. Zwierzyna przyprawiałaby go o mdłości. — Nie chcę o tym myśleć... — zatrzymał ślepia na trawie, która lekko błyszczała — ciągle widzę ich ciała…
— Hej, ja też je ciągle w-widzę. Ale... na pewno odrodzili się jako ptaszki albo jakieś kwiatki. Może siedzą teraz na gałęzi jakiegoś drzewa w obozie i spoglądają na nas. Są wolni i... bezpieczni — przesłał mu nadzieję, która wywoływała mały spokój ducha.
Przyszły stróż nie odpowiedział. Nie wiedział, co miał powiedzieć. W końcu przemógł się i ułożył pysk na swoich białych łapach. Przymknął oczy, próbując zwalczyć zalegające się w jego głowie czarne obrazy. Wspierali siebie wtuleni w swoje futra. Milczeli. To było chyba najlepsze rozwiązanie w takim przypadku. Zważając na fakt, iż starszy nie miał pomysłu na rozmowę.
— Wszystko będzie dobrze — szepnął młodszy po dłuższej chwili milczenia, wstając i otrzepując się, dodał: — Wyśpij się, dobranoc.
— Dobranoc Czernidłaku — odpowiedział mu pożegnanie, posyłając mu słaby uśmiech.
Dźwignął się na łapy i poczłapał do kasztanowca. Jego kroki twardo deptały ziemię, kończyny zdawały się cięższe. Westchnął, wspinając się mozolnie po korze. Wbijał pazury, próbując nie spaść i nie zrobić sobie krzywdy. Gdy dotarł, złapał się mocniej gałęzi i dostał się do swojej miejscówki. Ułożył się na posłaniu, zamykając oczy. Chciał, jak najszybciej zasnąć! Nie chciał pamiętać tej katastrofy! Zasłonił jedną łapką nos, czekając, aż odpłynie w podróży snu. Po krótkiej chwili poczuł, jak na drugiej kończynę coś spaceruje. Ze zasłoniętą skwaszoną łapą uchylił powieki i to, co ujrzał, zatkało go. Śnieżka! Ślimak swoimi czułkami przypatrywał się pyszczku swojego właściciela. Puma zdjął łapę, przenosząc ją za skorupkę śluzaka. Uśmiechnął się do niej, mrucząc ,,Cześć Śnieżko. Chciałaś mnie pocieszyć?’’ Ona tylko schowała lekko różki, wyglądając na niepewną. Jednak szybko się przemogła i zaczęła znowu chodzić po łapie bicolora, zostawiając ścieżkę śluzu. To nie zniechęciło kocura. Błądził po niej swoim brązowym spojrzeniem w większości smutnym przez wydarzenie, które doświadczył.
Od Mandarynkowej Łapy Do Skowronkowej Łapy
- Na co patrzysz? - zapytała. Babcia tak długo wałkowała u niej dyplomację, że powiedziała to zamiast „Na co się gapisz, plebsie?”. Kocurek przechylił leciutko łebek w prawo i machnął ogonem. Po jakimś czasie milczenia otworzył pyszczek:
- Na ciebie - odpowiedział uprzejmym tonem głosu. Po chwili namysłu dodał również niepewnie:
- Wyglądasz niczym księżniczka! Co to za rysunek na twoim czole? Ty też szukasz ziół?
- Dziękuję i tak, jestem księżniczką- odpowiedziała uczennica, uśmiechając się i przyjmując pozycję, którą lepiej pokazywałaby jej wspaniałość. Mhm…ten Burzak naprawdę dobrze się zachowywał jak na czekoladowego. Szczerze to nawet go lubiła. Podobało jej się to, że zatruwał swoją czekoladowością inny klan. No i prawił jej komplementy.
- Jesteś księżniczką? - zapytał zdumiony burzak, otwierając szerzej swoje zielone oczy.
- W Klanie Nocy są księżniczki? Co one robią? - zapytał z ciekawością.
- Mogą zostać zastępczyniami- odpowiedziała czarna, dzieląc się wspaniałością swojego klanu -A ja jestem dziedziczką i nadaję się do tego najlepiej.
- To wspaniałe! A nie-księżniczki też mogą być zastępcami? I jak zostaje się księżniczką? Mogą nimi być tylko kotki? I co to za symbol na twoim czole? - Srebrny zasypał pręgowaną klasycznie pytaniami.
- A co najważniejsze, jak masz na imię? Też szukasz tutaj ziół?
- Właśnie całą wspaniałością w byciu księżniczką jest to, że tylko ty i ewentualnie twoje siostry lub kuzynki mogą zostać zastępcami, a potem przywódcami. A zostaje się nią, rodząc się w rodzinie naszej przywódczyni, czyli mojej babci! A ten symbol to kwiat lotosu i to on jest symbolem bycia księżniczką. I tak kocury też mogą zostać książętami, ale aktualnie mamy tylko księżniczki - opowiadała dalej pomarańczowooka. - Nazywam się Mandarynkowa Łapa i jestem uczennicą jak i wnuczką Sroczej Gwiazdy - wypowiedziała wymyśloną sobie formułkę -Nie, nie szukam ziół. Poluję
Syn Przepiórczego Puchu pokiwał zafascynowany swoją jasną główką.
- Ja nazywam się Skowronkowa Łapa i szkołę się na medyka - miauknął, uśmiechając się. - A na co polujesz?
- W sumie na wszystko, co znajdę. Jestem na patrolu łowieckim - odparła córka Dzwonka. Ten czekot jej się podobał.
- A jak żyje się w Klanie Nocy? Jecie ryby? Jak one smakują?
- Tak, jemy i smakują wybornie. - Siostra Algowej Łapy wychwalała siebie i swój klan. Uczeń Pajęczej Lilii kiwnął głową.
- To.. chcesz się bliżej poznać? Mogę opowiedzieć ci nieco o sobie i Klanie Burzy, a ty o sobie i Klanie Nocy - zaproponował nieśmiało, spoglądając na mrówkę chodzącą między jego łapami. Czy spoufalała się teraz z nieczystym demonem czekoladowości? Tak. Czy słyszała krzyki i groźby Piórka? Tak. Czy zamierza wobec tego po prostu odejść do reszty patrolu? Oczywiście, że nie! Jest księżniczką i może sobie gadać z kim chce!
- Jasne!
- Cieszę się. - Wnuczek Różanej Przełęczy uśmiechnął się delikatnie, poprawiając się na miejscu. - A więc jak mówiłem, nazywam się Skowronkowa Łapa. Moją mentorką jest Pajęcza Lilia. Tak właściwie to dopiero co zostałem mianowany - miauknął. - Ty też lubisz owady i różne zwierzęta?
- Ja już w sumie mogłabym być mianowana… i niezbyt. Lubię wodę i pióra…no i układanie futra
- Ja nie przepadam za układaniem futra. To takie nużące! Zawsze zajmowała się tym moja mama, ale nie wiem, czy jeśli zostałem uczniem, to dalej będzie to robić... W każdym razie bardzo lubię jeść króliki! Są takie szybkie jak koty z Klanu Burzy! - miauknął Skowronkowa Łapa, uśmiechając się dumnie. - Naszą liderką jak pewnie wiesz, jest Obserwująca Gwiazda. Ona jest bardzo dumna i dostojna. Oprócz mamy i taty mam jeszcze siostrę, Kwiecistą Łapę i brata, Dzwonkową Łapę, a ty?
- Mam dwie siostry, Zimorodkową Łapę i Algową Łapę - odpowiedziała kotka, zgrabnie zamiatając istnienie Płotki pod dywan. Uczeń medyka chciał coś odpowiedzieć, ale wtedy oboje usłyszeli krzyk, który najwyraźniej należał do jego mentorki. Szybko wstał z ziemi i spojrzał na nocniaczkę.
- Muszę iść, spotkamy się tutaj jutro, o wysokim słońcu? - zapytał, machając swoim długim ogonem i spoglądając co jakiś czas w kierunku miejsca, z którego dobiegł krzyk.
- Nie wiem, czy będę mieć czas…ale jasne!- rzuciła srebrna i poszła polować dalej.
<Skowronku?>
Od Mglistego Spojrzenia
Dawno, dawno temu poznała rudego kocura z niepełnosprawnością. Marcepan rozumiał ją jak nikt inny, pokochał ją mimo jej wielu wad. Dzięki samotnikowi nauczyła na nowo kochać, a po wielu komplikacjach owoc ich miłości przyszedł na świat. Kocięciu nadała imię Cytrus, by upamiętnić partnera. Przez księżyce zajmowała się małym Cytruskiem, aż do jej uszu doszła wiadomość o znalezieniu ciała samotnika przez patrol na granicy klanu. Jej serce złamało się w pół, ale dalej miała rodzinę i jej wsparcie.
Przynajmniej tak się jej wydawało, bo kilka księżyców później, jej bratanica Kawcze Serce opuściła swoją rodzinę pozostawiając pustkę w sercu ciotki.
Wydawało się, że gorzej być już nie mogło, a jednak. Swąd krwi unosił się nad obozem, krzyki, syki i piski było słychać zewsząd. Coś było nie tak. Mgliste Spojrzenie wybiegła z legowiska starszyzny, zaczęła automatycznie rozglądać się do okolicy, smród krwi uderzył jej do nozdrzy, a wraz z nim znajomy zapach. Zbyt znajomy... Jej źrenice zwęziły się do rozmiaru szpilki, gdyby tylko jej wzrok działał jak należy, jej oczom ukazało by się ciało Nawałnicowej Łapy, jej kochanego Cytruska.
Gdzieś na jego sierści wyczuła kolejny znany jej smród, krew i ślina spoczywające na ciele jej syna należały do nikogo innego jak Błotnistej Plamy, niedoszłej partnerki jej brata, który również je opuścił. Siedziała w bezruchu kierując łeb na zwłoki uczniaka. W tym czasie słyszała jak Srocza Gwiazda rozprawia się z opętaną kocicą. Nie interesowało jej to w tym momencie, ułożyła się obok syna roniąc łzy.
— Najpierw Marcepan, potem ty, mój kochany Cytrusku. Nawet nie miałam okazji obserwować jak dorastasz, nie byłam w stanie cię obronić — szlochała dalej — Dlaczego Klan Gwiazdy tak bardzo mnie nienawidzi? Jeśli w ogóle jesteście tam na Srebrnej Skórze, odpowiecie za to wszystko! Każdy z was po kolei, za to że przyszłość mojego jedynego syna była mu odebrana sprzed nosa! — Jej lament unosił się echem nad obozem, czuła na sobie spojrzenia innych, tym razem nie pełne nienawiści, a żalu w jej stronę. Nikt nie zasługiwał na taki los, nawet Mgliste Spojrzenie. Klan Gwiazdy na dobre odwrócił się od niej w dniu, w którym straciła wzrok. Nigdy więcej nie zobaczyła już gwieździstego nieba ani blasku księżyca. To była jej kara, została wykluczona przez Gwiezdnych.
— Nie żyje — oznajmiła Srocza Gwiazda. Mgła odwróciła się na chwilę, wiedziała o kogo chodziło. O to lisie łajno, Błotnistą Plamę czy jak to na nią mawiano wcześniej - Paskudę. Żal ją ściskał od środka, pomimo swojego ciężkiego charakteru próbowała wesprzeć kocicę, nawet gdy jej brat ją wykorzystywał. Paskuda nigdy jednak tego nie rozumiała i właśnie dlatego teraz leżała martwa, mając jej syna na sumieniu. Zamknęła oczy, odetchnęła ciężko i wstała po dłuższej chwili.
Niedługo później wraz z kilkoma innymi kotami poszła pogrzebać ciała zmarłych, w tym Cytrusa. Zaś ciało Błotnistej Plamy leżało dalej w obozie, nikt nie chciał dotykać tej zdrajczyni i dobrze, nie należał jej się żaden godny pochówek.
Miała już dosyć, wróciła o własnych siłach do swojego legowiska nadal opłakując swoje kocię. Nie wiedziała, że jej życie potoczy się właśnie w taki sposób.
Wszyscy, którzy kiedyś byli jej bliscy, stali się obcy, opuścili ją. Została sama jak palec. Ta myśl nie dawała jej spokoju, wiedziała że nie zazna już spokojnej starości. Zwróciła łeb w kierunku ściany z sumaków, nagle przeszył ją ogromny ból w klatce piersiowej. Nawet nie zdążyła złapać oddechu. Obraz w jej głowie rozmazał się i zalał czernią. Ból przeminął, a gdy otworzyła oczy nie dostrzegła nocnego nieba, a ciemny ponury las.
Od Skrzelikowej Łapy (Skrzelowego Szeptu) CD. Algowej Łapa
Utrata właśnie złowionej ryby mocno przygnębiła Algową Łapę. Skrzelik natomiast nadal zadziwiony całą tą nową metodą, nie był pewien co dalej zrobić. Nigdy nie słyszał o łapaniu ryb na robaka! Jakie to było sprytne! Ale właściwie nie było czemu się dziwić. W końcu to księżniczka! Kotka zalana od czubków uszu, aż po koniuszek ogona, zimną rzeczną wodą, kichnęła.
— Nn-a zdrowie!
Algowa Łapa spojrzała na niego i uśmiechnęła się swoim złocistym uśmiechem. Kocurek zawsze z zachwytem obserwował, jak małe wręcz promyki słońca tryskały z jej oczu. Tak bardzo chciał być jej przyjacielem! Kotka zdawała się wiecznie szczęśliwa i taka waleczna! Zdecydowanie lepszy materiał na wojownika niż on kiedykolwiek zdoła się stać. Był pewien, że w przyszłości to właśnie ona zostanie Liderem. Tak strasznie chciał być tego świadkiem!
Jednak od jakiegoś czasu zaczął zdawać sobie sprawę z wagi nieprzychylnych spojrzeń w klanie. Szczególnie podejrzliwie przypatrywała mu się Mandarynkowa Łapa, siostra Algowej Łapy, a co za tym idzie wnuczka Sroczej Gwiazdy. Liderka również najwyraźniej za nim nie przepadała. Zresztą czym tu się widzieć. Przychylne koty był w stanie policzyć na pazurach jednej łapy… i to tylnej. Niezależnie co zrobił, czym się wykazał lub jak się przysłużył, zawsze było coś nie tak. Ciche szepty i nieprzyjazne pomruki, prześladowały go na każdym kroku.
— No nic! Musimy… — w tym momencie urwała
— Algowa Łapo? Co musimy? — spytał zaniepokojony milczeniem kotki
— Ciiii! Spójrz pod łapy!
Czekoladowy kocurek rzeczywiście spuścił wzrok i od razu rzuciła mu się w oczy, jeszcze jedna, tłusta gąsienica. Z westchnięciem pełnym zachwytu, schwytał ją szybko delikatnie między kły, a następnie z dumą spojrzał na Księżniczkę.
— Mhamy jom — wymruczał przez zęby.
— Ostrożnie! Daj ją tutaj. Nie ma czasu do stracenia!
Skrzelik podskoczył bliżej niej z zadartym do góry ze szczęścia ogonem. Następnie Algowa Łapa, kierując jego ruchami, pomogła nabić dżdżownicę na cierń robinii. Gałązka idealna do tego zadania, szybko znalazła się z powrotem w wodzie. Używając tej samej krwi co wcześniej, zastawili pułapkę, a następnie w oczekiwaniu przyczaili się na brzegu.
Jakie to było ekscytujące! Kocurek od dawna już nie był tak podekscytowany. A ten sposób? Absolutnie genialny. Spojrzał kątem oka na towarzyszkę, która wręcz pochylała się z niecierpliwości nad gałązką. Skrzelik delikatnie pacnął ją łapą po grzbiecie.
— Musi-sz się tro-torchę cofnąć. Rzucasz cień na wo-dę. Ryby to zauważą.
Pamiętał, jak Krzycząca Makrela uczył go tego. Był wtedy zaskakująco słoneczny dzień i Skrzelikowa Łapa siedział w ten sam niecierpliwy sposób, próbując skoczyć, na przepływając obok rybę. Czas mijał, a żadna nawet płotka nie przyplątała się na tyle blisko, żeby rzeczywiście nawet próbować ataku
— Tato co robię źle? Nie widzę ryb…
Starszy kocur roześmiał się i łagodnym, ale pouczającym tonem powiedział— Skrzeliku. Żadna rozsądna ryba nie podpłynie w koci cień. Musisz cofnąć się nieco.
I rzeczywiście! Kiedy zastosował radę ojca i wycofał nieco, pierwsza ryba przypłynęła niedługo potem. Kocurek nabrał rozpędu do skoku, ale kiedy wystrzelił, skończył jedynie z pyskiem w mule rzecznym. Krzycząca Makrela śmiał się do rozpuku, ocierając łzy rozbawienia.
— Musisz poczekać, aż rzeczywiście nadpłynie jakaś ryba, wiesz?
Wtedy nie do końca rozumiał, co miał na myśli jego mentor. Przecież skoczył na rybę! Po prostu mu się wyślizgnęła. Jednak z perspektywy czasu zaczął w to wątpić. To było kompletnie jak ta sytuacja ze szczupakiem!
— Skrzelikowa Łapo! Skacz!
Z zamyślenia wyrwał go jasny głos księżniczki i działając instynktownie, wykonał polecenie. Śliska łuska ryby prześlizgnęła mu się po łapię, ale zaraz umknęła w górę strumienia. Kocurek, będąc zdeterminowanym, żeby również tym razem polowanie było sukcesem, ruszył za nią w pościg. Przewalając się po drodze dwa razy, rzeczywiście dopadł zdobycz i wyrwał ją z wody. Biedna trzepotała chwilę bezradnie jednak była to już przegrana sprawa. Czekoladowy wyskoczył na brzeg, otrzepując nadmiar wody.
— M-mamy ją!
***
Powoli zapadał wieczór, kiedy Skrzelik jak zwykle, niczym cień wsunął się do obozu. Ułożył ostrożnie upolowaną mysz na stosie i zaraz czmychnął do legowiska uczniów. Kiedy wszedł, spoczęło na nim nieprzyjemne spojrzenie Mandarykowej Łapy oraz nieco bardziej neutralne, wręcz obojętne spojrzenie Bursztynowej Łapy. Aż zrobił krok w tył, wciskając ogon bliżej pod siebie. Nie najlepiej dogadywał się z siostrą Algi, jeżeli można tak rzec. Szczerze mówiąc, kotka go przerażała i na co dzień unikał jej jak ognia. To też przygwożdżony jej nieprzychylnym spojrzeniem, czmychnął czym prędzej z powrotem na zewnątrz. Klan powoli szykował się do snu. Czekoladowy kocurek nie był pewien co ze sobą zrobić tak naprawdę. Bał się wychodzić poza obóz po ostatniej przygodzie z lisami. Ale wracanie do legowiska i mierzenie się z przerażającą księżniczką brzmiało równie zniechęcająco. Postanowił przycupnąć w pobliżu legowiska Lidera. W ten sposób był chroniony grubym pniem, gdyby Mandarynka z jakiegoś powodu miałaby wylecieć z legowiska i skoczyć na niego. Nie brzmiało to, jak coś prawdopodobnego, ale lepiej nie ryzykować.
— Srocza Gwiazdo? Mogę na chwilę?
Do jego uszu dobiegł wygłuszony drewnem, głos ojca. Zaciekawiony, przyczołgał się nieco bliżej i nadstawił uszu.
— Wiem, że Skrzelikowa Łapa jest jednym z najgorszych uczniów, ale zawsze był bardzo lojalny wobec klanu. Nauczyłem go wszystkiego, co umiałem.
Srocza Gwiazda coś odpowiedziała, ale było to zbyt cicho, żeby cokolwiek zrozumieć.
— Tak… zdaję sobie z tego sprawę. Jest naprawdę niezdarny, ale ma wielkie serce i bardzo się stara. Naprawdę myślę, że zasłużył na miano wojownika.
Kocurek zamarł z niedowierzania. Czy to możliwe? Czy rozmawiali o jego mianowaniu? Mały promyk nadziei, zabłysł w jego wnętrzu. Jego marzenie miało się spełnić, prawda? Bo dlaczego Liderka miałaby się na to nie zgodzić? W tym momencie w jego myśli wepchnęła się nieproszona pewna wątpliwość. Srocza Gwiazda nie przepadała za czekoladowymi kotami prawda? Była dość subtelna w swojej niechęci, ale nadal było to można odczuć. Czy kolor jego futra był dostatecznym powodem, żeby nie mianować go na wojownika?
Srocza Gwiazda znów coś odpowiedziała, ale i tym razem Skrzelik nie dał rady usłyszeć co dokładnie. Głos Krzyczącej Makreli jak zawsze donośny przebijał się przez grube drewno legowiska, ale Liderka mówiąca zdecydowanie cichszym, spokojniejszym głosem pozostawała niemożliwa do wysłyszenia.
— Dobrze. Dziękuję Srocza Gwiazdo!
To była ostatnia rzecz, którą kocurek usłyszał tej nocy. Zamyślony i pełen nadziei, przewracał się resztę pory snu z boku na bok. W pewnym momencie dostał nawet pacnięcie łapą w nos od Algi mówiące mu, że ma przestać się wiercić. Jednak rzadko u niego spotykana energia, zżerała go od środka. Czy to rzeczywiście miało się zdarzyć? Och jak bardzo o tym marzył! Od dnia mianowania Karasiowej Ławicy z utęsknieniem wypatrywał swojej szansy. I myślał, że naprawdę ostatnio świetnie sobie poradził! Przecież nie każdy mógł uciec przed trzema goniącymi go lisami prawda? Chyba że ich tam wcale nie było...? Teraz Skrzelik nie był już pewien. Gdyby ktoś go wtedy zapytał, mógłby przysiąc na swój ogon, ale teraz… Zaczął zauważać, że czasem widzi rzeczy, które inne koty nie widzą. A prawdopodobnie lepiej to ujmując, rzeczy których po prostu nie było. Przerażało go to. Zimny dreszcz przebiegł mu po plecach. Zwinął się w ciaśniejszą kulkę i zaciskając mocno oczy, próbował z całą determinacją zasnąć.
Nie minęło jednak wiele czasu kiedy pierwsze promienie słońca zaczęły przekradać się przez gałązki legowiska. Skrzelikowa Łapa wstał z ociąganiem i wyszedł przed wejście. Wyciągnął dokładnie grzbiet, ziewając i zaspanymi oczami wodził po obozie. Koty powoli zaczynały krzątać się wokół codziennych zajęć. Z legowiska wojowników, nadal lekko nieprzytomnym krokiem, wyszła Karasiowa Ławica. Kocurek zamruczał wręcz z radości i szybko zbliżył się do siostry. Ocierając jej bok swoim bokiem, miauknął na powitanie.
— Dzień dobry!
Kotka wyraźnie zaskoczona tak otwartym pokazem uczuć ze strony brata patrzyła na niego z niemałym zdumieniem. Kocurek zazwyczaj niespokojny, zawsze przyciśnięty do ziemi, stał teraz dumnie z uniesionym ogonem.
— Wymienimy się językami? Dawno tego nie robiliśmy prawda?
Karasiowa Ławica otworzyła oczy jeszcze szerzej. Czy to naprawdę był Skrzelik? Kocurek prawie zawsze uciekał z obozu, kiedy tylko zauważył chęć rodziny do dzielenia się z nim językami. Jednak podekscytowany kocurek w ogóle nie zauważył zdezorientowania, jakie spowodował. Nadal nabuzowany nadzieją, prawie skakał z radości. Czuł, jakby oblazły go mrówki i łaskotały go aż do rozpuku jelit.
W tym momencie z Legowiska wyszła Srocza Gwiazda. Omiotła wzrokiem wszystkie znajdujące się w obozie koty. Wróciła do kocurka i przygwoździła go swoim doniosłym, nieco wyrachowanym spojrzeniem. Skrzelik zamarł z niedowierzania. Czy to już? Czy to naprawdę się działo?
— Skrzelikowa Łapo, podejdź tutaj - jej mocny głos brzmiał jak grzmot w uszach kocurka. To naprawdę się działo! Oszołomiony, na chwiejnych z emocji łapach podszedł w kierunku Liderki. Ta spojrzała na niego przenikliwym wzrokiem, jakby szukając czegoś. Zdawało się, że dostrzegła to czego szukała, bo pod jej wąsem zatańczył delikatny uśmiech.
— Ja, Srocza Gwiazda, przywódca Klanu Nocy, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tego ucznia. Trenował pilnie, aby poznać zasady waszego szlachetnego kodeksu. Polecam go wam jako kolejnego wojownika. — przystanęła jakby w zamyśleniu — Skrzelikowa Łapo, czy przysięgasz przestrzegać kodeksu wojownika i chronić swój klan nawet za cenę życia?
— P-przysięgam — zająknął się, dosłownie drżąc z ekscytacji.
Przez chwilę panowała dość niewygodna cisza, jednak w końcu Liderka westchnęła lekko i kontynuowała ceremonię.
—Mocą Klanu Gwiazdy nadaję ci imię wojownika. Skrzelikowa Łapo, od tej pory będziesz znany jako Skrzelowy Szept. Klan Gwiazdy ceni twój… twoją lojalność i oddanie oraz wita cię jako nowego wojownika Klanu Nocy.
***
— Księżniczko? Myślałaś kiedyś, skąd pochodzi rzeka? — głos Skrzelika chodź cichy, był zaskakująco spokojny. Siedział nieruchomo, wpatrując się swoimi szerokimi oczami w taflę wody. Powietrze, w dusznym zawieszeniu przed burzą, było ciężkie do oddechu, tak że oba koty tego dnia, ledwo nadążały za zwinnymi myszami.
Młoda kotka zastrzygła uchem, próbując zastanowić się nad zadanym pytaniem.
— Że z jakiegoś źródła? Nie, ale jeśli chcesz usłyszeć ciekawostkę, to jak byłam mała, nie wiedziałam, że ten odgłos szumu, który często słychać w obozie, pochodził właśnie od niej. Wyobrażasz sobie? Głupiutkie, no ale niby skąd mogłam wiedzieć — Zorientowała się w pewnym momencie paplaniny, że za daleko zboczyła myślami z torów, więc postanowiła to szybko poprawić. — Rzeka, rzeka... A co, ty wiesz skąd?
Zamyślił się i nie odpowiadał przez chwilę.
— Wszystko ma swoje źródło. Deszcz pada z chmur. Chmury wstają rano z pól...
Znów ucichł. Coś ewidentnie kłębiło się w jego myślach. Jakiś ciężar osiadł mu na grzbiecie i wyginał pod swoim ciężarem. Oczy Skrzelika wyglądały na zmęczone.
— Kiedy pierwszy raz usłyszałem, skąd się biorą koty... b-byłem szczęśliwy! Szyszkowy Zagajnik opowiadał mi tą historię głoszoną przez Sroczą Gwiazdę, o czarnych kotach z nocnego nieba. O rudych kotach, których futro p-płonie jak słońce, od którego pochodzą. Nigdy nie brzmiał jakby rzeczywiście w to wszystko wierzył.
Zmarszczył brwi i spuścił głowę. Po chwili uniósł spojrzenie ponownie. Jego duże zielone oczy wpatrywały się w kotkę na wylot.
— Potem, opowiedział mi kotach czekoladowych... O tym, że zrodziły się z mułu i błota. Pomyślałem wtedy... pomyślałem, że to kompletnie do bani... że nigdy nie będę naprawdę dobrym wojownikiem, bo wylazłem z b-błota. Że zawsze wszystko będę brudził i niszczył. Że jest coś ze mną nie tak... — jego głos drżał.
— Nie wiem, co ja tu robię Algo...
<Algo? Skąd pochodzi rzeka?>
(Liczba słów: 1762 + nauka łowienia ryb)
[przyznano 35% + 5%]