BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Do klanu szczęśliwie (chociaż zależy kogo się o to zapyta) powróciła zaginiona medyczka, Liściaste Futro. Niestety nawet jej obecność nie mogła powstrzymać ani katastrofy, jaką była szalejąca podczas Pory Nagich Liści epidemia zielonego kaszlu, ani utraty jednego z żyć przez Srokoszową Gwiazdę na zgromadzeniu. Aktualnie osłabieni klifiacy próbują podnieść się na łapy i zapomnieć o katastrofie.

W Klanie Nocy

Po ucieczce Kawczego Serca razem z Płotkową Łapą coraz więcej kotów jest otwarcie niezadowolonych z aktualnie trwającej władzy i dyskryminacji wobec osobników o czekoladowym futrze. Słychać śmielsze głosy, głównie młodych kotów, negatywnie wyrażające się o Sroczej Gwieździe i jej rodzinie. Niedługo później jednak dochodzi do tragedii. Błotnista Plama zabiła dwa koty - Nawałnicową Łapę, który po śmierci otrzymał nowe imię, Nawałnicowy Ryk oraz Okraszoną Polanę. Oprócz tego zraniła Czapli Taniec i podjęła się próby zamordowania kocięcia, Zmierzchu, czemu jednak zapobiegła ich liderka, rzucając się na czekoladową i zagryzając ją. Po oględzinach Strzyżykowy Promyk wyjaśnia dyskretnie przywódczyni i swoim uczennicom co wywołało tak nagłą zmianę w lękliwej kotce. Choroba, jaką im przedstawia, brzmi jak przekleństwo od Klanu Gwiazdy, obejmujące ciało, serce i duszę chorego, do tego będąca silnie zaraźliwa. Następnego poranka Srocza Gwiazda ogłasza i przestrzega wojowników przed tajemniczą klątwą, wyjaśniając przy tym na co powinni zwracać uwagę, aby jak najszybciej wykryć zarażonego.

W Klanie Wilka

Cisowa Łapa zostaje nową medyczką, przyjmując imię Cisowe Tchnienie. Niedługo przed tym, do wilczaków dołącza Puszcza - młoda samotniczka, która wraz z trójką swojego silnego potomstwa zasila szeregi klanu. Niestety, są to jedynie dwie pojedyncze kropla pozytywności, w morzu nieszczęść, w jakim tonie Klan Wilka. Oprócz śmierci Bieliczego Pióra, będącej matką kultu, podczas dzikiej burzy dochodzi do kolejnej tragedii - spłonięcia wierzby, rosnącej samotnie na małej wysepce, zwanej Wierzbową Zatoczką. Parę kotów zmienia swoje stanowiska - Biała Łapa, po wygranym pojedynku z Pokrzywową Łapą, zyskuje imię Zabielone Spojrzenie, natomiast trójka najsędziwszych wojowników w Klanie Wilka przenosi się do legowiska starszyzny. Są nimi Szczurzy Cień, Chryzantemowa Krew i Ważkowe Skrzydło.

W Owocowym Lesie

Do społeczności niespodziewanie powrócił Agrest wraz ze swoją córką Mirabelką i zarządził uroczystość z tej radosnej okazji. Polegała ona na spędzeniu dnia wraz ze swoimi bliskimi przy upolowanym posiłku. Po przyjęciu spędzonym w miłej atmosferze, uczestnicy wrócili do obozu w oczekiwaniu. Wówczas przywódca ogłosił rezygnację ze stanowiska i wyjawił powód swojego zniknięcia, deklarując chęć dołączenia do starszyzny. Świergot na te wieści zarządziła głosowanie na przyszłego lidera Owocowego Lasu pomiędzy dwoma obecnymi zastępcami. Większość uprawnionych oddała swój głos na Daglezjową Igłę, tym sposobem desygnując ją na nową przywódczynię. Na miejsce zastępcy została wyznaczona Sadzawka.
Nie tak długo po zmianie władzy, społecznością wstrząsnęła straszliwa wiadomość. Patrol mający na celu zlokalizować położenie borsuków zakończył się wielką tragedią! Podczas ucieczki przed drapieżnikami zmarły dwie zwiadowczynie oraz wojowniczka, o czym poinformowała wchodząca w skład zwiadu Sówka. Iskra i Bławatek, którzy podczas krytycznej sytuacji oddzielili się od reszty patrolu, wschód słońca później zostali znalezieni martwi przez Czernidłaka i Pumę. Cały Owocowy Las pogrążył się w żałobie.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Klifu!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Klifu!
(trzy wolne miejsca!)

Miot w Owocowym Lesie!
(brak wolnych miejsc!)

Pojawiła się nowa zakładka z Cechami Specjalnymi i Mutacjami! Aby dostać się do niej, należy wejść w zakładkę "Maści - pomoc". | Odnowiona strona ze słownikiem wojownika już zawitała na blogu! | Zmiana pory roku już 30 czerwca, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

19 lipca 2024

Od Dzwonka Do Skowronka

Ponownie przed akcją z Małą Koszatniczką
Zaczepiał swojego brata, który siedział niedaleko rodziców. Ganiał dookoła niego, jednocześnie czując na sobie spojrzenia innych, starszych kociaków. Dzwonek czasami czuł się nieswojo, gdy widział, jak tamte spokojne koty bacznie ich obserwują. A on był jedynie kociakiem i chciał się odpowiednio wyszaleć!
Wydał z siebie ciche westchnienie, gdy Skowronek nagle się zatrzymał. Przewrócił oczami, gdyż czekało go teraz kazanie za jego zbyt energiczne zachowanie.
— Może już wystarczy tego biegania? — zapytał brat rudego, co skutkowało prychnięciem kociaka.
Dzwonek chciał się ciągle bawić. Dlaczego czekoladowy tak nagle zrezygnował z dalszego wygłupiania się? Nie potrafił czasami zrozumieć cichszej i mniej żwawszej strony swojego rodzeństwa. Bardzo chciał, aby wspólnie mogli szaleć godzinami.
Miał jeszcze tyle energii, którą wręcz musiał wykorzystać w tej chwili!
— To jeszcze nie był nawet początek! — odpowiedział uradowany kociak, skacząc wokół ogona Skowronka, co jakiś czas atakując go. Widział, że na jego pyszczku kryje się lekkie niezadowolenie, ale się tym nie przejął i kontynuował swoje dotychczasowe zajęcie.
— Wiem, że to lubisz, ale czy ty kiedyś się zmęczysz? — Powiedział to żartobliwym tonem. — Jasne, możesz się bawić, nie mogę ci tego zakazać, ale mógłbyś robić to trochę… spokojniej i ciszej?
Dzwonek zdziwiony popatrzył na niego. On tego nie rozumiał, uczucia euforii, gdy mógł wszędzie biegać, skakać!
— Niestety nie! Przykro mi bracie, ale już taki jestem! Nie zmienisz mnie! — odparł, posyłając mu szeroki uśmiech.
Skowronek miał trochę racji, że jego wybryki w żłobku mogły być nieco za głośne dla innych kotów, ale co miał zrobić? Może rzeczywiście czasami za bardzo go porywał wir zabawy? Przecież był tylko kociakiem, którego zasoby energii prawie nigdy nie gasły. Z drugiej strony, zastanawiał się, czy jego postępowanie jest zgodne z tym, co rodzice mówili mu o wojownikach.
— Weź nie bądź taki sztywny! Pobaw się ze mną jeszcze trochę, proszę! — Na moment stanął przy nim, patrząc na niego błagalnym wzrokiem. — Obiecuję, że nie potrwa to zbyt długo. Proszę, proszę! — Dzwonek nie poddawał się. Po prostu musiał go przekonać.
Według niego każdego dało się przekonać, jeżeli tylko nie odpuści i będzie walczył o swoje.
Jego brat jedynie pokiwał przecząco głową, a rudy westchnął cicho, odchodząc niedaleko z niezadowoloną miną. Usiadł na chwilę, starając się nie tracić dobrego humoru. Stwierdził, że sam może równie dobrze się bawić, skoro nikt z jego rodzeństwa nie chce tego z nim robić.
Wstał i rozejrzał się dookoła, szukając czegoś, co mogłoby go zainteresować. Panowała tutaj straszliwa nuda. Wszyscy albo leżeli grzecznie przy swoich rodzicielkach, albo zajmowali się swoimi sprawami, które wydawały się Dzwonkowi być nieciekawe.
Z kwaśną miną wrócił do Skowronka, siadając obok niego, mając nadzieję, że jednak wkrótce się zgodzi na jego wcześniejszą propozycję.

<Skowronku?>

18 lipca 2024

Od Sówki

Od kilku dni bolał ją brzuch, a rano często czuła się jeszcze gorzej. Nie wiedziała, co się dzieje. Mimo to starała się tym nie przejmować i dalej funkcjonować normalnie. Jak zwykle nie poszła do medyka, co zaniepokoiło jej matkę, Jarząb. Albinoska już na samym początku zauważyła, że coś jest nie tak, lecz jej córka nie słuchała. Pomimo próśb i rozmów, zwiadowczyni dalej uznawała, że to nic takiego. Przecież była samodzielna i nie potrzebowała żadnej pomocy.
- Sówko... Nie wyglądasz za dobrze, lepiej idź do Witki – oznajmiła Jarząb, stając obok swojej córki. Ta tylko pokręciła głową.
- Mamo, jest dobrze. Miałam się spotkać z Kaczką, muszę już iść – odparła Sówka i spojrzała na starszą. Ta dalej wpatrywała się w czekoladową z wypisaną na pysku obawą. Zwiadowczyni uśmiechnęła się do swojej matki, dając do zrozumienia, że wszystko będzie dobrze. Jarząb w końcu sobie odpuściła, puszczając córkę na spotkanie ze swoją partnerką, która już czekała przy wyjściu z obozu. Kaczka rozglądała się, w poszukiwaniu Sówki, a gdy zauważyła, jak ta powoli idzie w jej stronę, uśmiechnęła się.
- Hej mężu! – przywitała się i po chwili obie kotki wyszły z obozu.
- Tylko nie przechodźmy przez rzekę – poprosiła zwiadowczyni. Siostra Topikowej Głębiny zaśmiała się i spojrzała na swoją partnerkę.
- Ale to najlepsza zabawa – uparła się i skręciła w inną stronę.
- Nawet nie wiesz, ile razy się tam prawie utopiłam! Nie chcę tego powtarzać, zwłaszcza teraz, jak wszystko zaczyna się układać – odparła Sówka, starając się dogonić Kaczkę – No proszę Kaczko! Tam nie ma nic ciekawego! – mówiła dalej, jednak Kaczka jej nie słuchała. Sówka już chciała zagrodzić jej drogę, lecz wtedy znów poczuła lekki ból brzucha. Zwolniła, krzywiąc się nieco z bólu. Czarna kotka również się zatrzymała i spojrzała na córkę Żbika.
- Coś się stało mężu? – zapytała, jak zwykle nie mówiąc do Sówki po imieniu, co spowodowało cichy śmiech u zwiadowczyni.
- Wszystko dobrze – oznajmiła czekoladowa i ruszyła dalej, ignorując pytający wzrok wojowniczki. Ta po chwili poszła za nią, w końcu zgadzając się na inną trasę.
- To gdzie idziemy? – zapytała nagle, zauważając, że idą jakby w stronę obozu.
- Upadła Gwiazda – odparła prawie że od razu starsza kotka. Już po chwili obie były na miejscu i przyglądały się temu mistycznemu miejscu z dziwną istotą na środku, pozostawioną przez Dwunożnych. Kotki usiadły niedaleko tworu przypominającego gwiazdę.
- To naprawdę ładne miejsce – przyznała wreszcie wojowniczka. Na pysku Sówki zagościł uśmiech, a sama kotka przybliżyła się nieco do swojej partnerki.
- Cieszę się, że ci się podoba – oznajmiła zwiadowczyni i przytuliła się do Kaczki.
- Wszystko dobrze? – zapytała wojowniczka, gdy tylko zauważyła, że coś jest nie tak z Sówką. Ta mimo tego, że jej partnerka już to zauważyła, dalej powtarzała, że jest dobrze.
- Oczywiście, wszystko dobrze – uparła się zwiadowczyni, odsuwając nieco od Kaczki.
- Widzę, że coś jest nie tak.
- Nie przejmuj się! Jest dobrze.
- Nawet Jarząb mówi, że coś się stało.
- Ona się martwi, ale nie ma czym! Już jej mówiłam.
- A powiedziałbyś gdyby nie było dobrze? – zapytała nagle siostra Topikowej Głębiny. Czekoladowa się nie odezwała. Spuściła wzrok i wlepiła go w ziemię. Zjeżyła lekko sierść na karku, czując, jak pręgowana klasycznie się jej przygląda – Co jest nie tak Sówko?
"I tym razem nie powiedziała mężu..." – pomyślała przyjaciółka Mniszka, wiedząc już, że nie postąpiła najlepiej, a przynajmniej tak sądziła Kaczka.
- Nic... Po prostu ostatnio boli mnie brzuch, a rano czuję jak mnie mdli – wyjaśniła krótko czekoladowa – Ale to nic takiego. Jest dobrze, to lekki ból.
- Ale i tak ból – zaznaczyła wojowniczka – Dlaczego nie powiedziałaś?  
- Myślałam, że to przez mysz, którą zjadłam kilka dni temu... A przy okazji to nic takiego! Dam sobie radę – upierała się Sówka.
- Powinnaś iść do Witki – oznajmiła Kaczka, ewidentnie nieco zmartwiona.
- Nie trzeba, dam sobie radę.
- Zrób to przynajmniej dla mnie mężu – poprosiła czarna kotka.
 
***
 
Gdy tylko wróciły, Kaczka kazała pójść Sówce do medyka. Czekoladowa niechętnie, ale poszła i wyjaśniła Witce zaistniałą sytuację. Szylkretka kazała jej usiąść na posłaniu, więc ta posłusznie wykonała polecenie. Po jakimś czasie usłyszała jakąś diagnozę, która wywołała u niej wręcz łzy w oczach.
 
***
 
- Chciałaś porozmawiać mężu – Kaczka pojawiła się obok jednej z kryjówek Sówki na liście. Ta od razu kazała jej usiąść na ziemi – Jak było u Witki? Czegoś się dowiedziałaś? – dopytywała wojowniczka. Czekoladowa pokiwała głową.
- To dość niespodziewane... A, zwłaszcza że nie jesteśmy długo razem – zaczęła Sówka, a na jej pysku można było zauważyć mały uśmiech. Kaczka przekręciła głowę, zdezorientowana – Ja wiem, że nie mówiłyśmy o tym, ale... Ja... Albo bardziej my...
- Do rzeczy mężu – powiedziała czarna kotka, chcąc jakoś pomóc swojej partnerce.
- Będziemy rodziną. Spodziewam się kociąt.

Od Poranku do Mgiełki

Siedział jak zwykle i oglądał chwasty, co jakiś czas rozglądając się na boki. Po chwili do obozu wszedł kolejny patrol, wspominający coś o borsukach. Gdy tylko Poranek usłyszał coś, o tych strasznych bestiach wstał i zaczął chodzić powoli w kółko, ze strachu. Zawsze myśl o tych wielkich stworzeniach wywoływała u niego wielkie przerażenie. Dalej pamiętał to zwierzę, stojące nad nim i resztą rodzeństwa. Matkę, która zostawiła ich i sama uciekła. Ten strach, ściskający za gardło. Przełknął głośniej ślinę. Dlaczego borsuki musiały istnieć? I dlaczego były na terenie, gdzie był on i reszta jego rodziny? Uczucie strachu towarzyszyło mu prawie codziennie, wystarczyło, tylko by usłyszał o borsukach. A strach był jego największym wrogiem. Zawsze zjawiał się niespodziewanie i atakował jak woda. Najpierw zalewał cały pysk i wlewał się do gardła, a później do płuc uniemożliwiając oddychanie. Nie pozwalał się ruszyć, przejmował całą kontrolę... Nikt nie miał jak z nim walczyć, a zwłaszcza taki mały kociak jak Poranek.
Nagle podeszła do rudego Świergot. Było widać, że jest zaciekawiona, czy zaniepokojona chodzeniem w kółko przez kociaka. Ten postanowił od razu się zatrzymać i spojrzał prosto w oczy starszej.
- Coś się stało słoneczko?
- Zamyśliłem się – wyjaśnił Poranek, zostawiając zebrany wcześniej chwast na ziemi.
- Jakby coś się stało, to od razu mów – rozkazała Świergot, liżąc czule kocię po głowie. Ten pokiwał tylko łebkiem i znów złapał roślinę, zamierzając wrócić do żłobka, jednak wtedy jego uwagę przykuła jego siostra — Mgiełka. Koteczka siedziała niedaleko i przyglądała się kwiatom, coś cicho nucąc.
- Witaj Mgiełko – przywitał się rudy, podchodząc do siostry. Ta spojrzała na niego i od razu się uśmiechnęła.
- Poranku! Spójrz jakie ładne kwiaty – powiedziała i wskazała rośliny.
- Chwasty lepsze – odparł cicho kociak, lecz spojrzał na kwiaty, znalezione przez siostrę.
- Mogę zrobić z nich wianek, wiesz? Tobie też zrobić?
- Nie, zrób tylko dla siebie – oznajmił rudy i usiadł obok Mgiełki. Ta wróciła do swoich zajęć, co jakiś czas odwracając się do brata. W końcu kwiaty położyła przed nim i sama odwróciła się do niego w pełni.
- Teraz będziemy robić wianek! Nauczę cię – poinformowała kotka. Kocur pokręcił głową.
- Nie trzeba Mgiełko, lepiej zrób sama – powiedział jak zwykle bez emocji, odsuwając się lekko od zbioru kwiatów. Nie chciał, by siostra poświęcała swoje znaleziska na zrobienie wianka dla niego. W końcu nie potrzebował, a nie chciał jej zrobić przykrości, jak nagle roślinek zabraknie.

<Siostro?>

Od Zimorodkowej Łapy CD. Nimfiej Łapy (Nimfiego Zwierciadła)

Zimorodkowa Łapa skierowała zażenowanie spojrzenie w kierunku wybiegającej Róży, którego niestety ta nie dostrzegła. Mogła przynajmniej powiedzieć gdzie czy do kogo tam leci. Ehhh… Ale no nic. Trudno. Spojrzała na Nimfią Łapę, lustrując ją wzrokiem pomarańczowych oczu.
- Ehh, Nimfa… wyglądasz fatalnie. Tak długie zwlekanie, zamiast przyjść się wyleczyć gdy to jeszcze nie było tak poważne, było głupie, ale pewnie Tuptająca Gęś już cię o tym poinformowała. Ale no nic, wyleczy się. - Nie marnując czasu ruszyła po wrotycz. Było to jedno z ziół, o których uczyła się dosyć wcześnie, bo na ciężkie i znane choroby powinna być w stanie coś zaradzić jak najszybciej i tak właśnie jest. Podała niewielką ilość Nimfiej Łapie.
- Powiedz, jak zaczniesz się gorzej czuć… Strzyżykowy Promyk mówiła, że od nadmiaru można dostać biegunki, lub może boleć brzuch czy coś w ten deseń. Mam nadzieję, że nie przesadziłam - powiedziała zmartwiona, choć oczywiście z dawką wszystko było w porządku, tyle że nigdy nie była pewna czy wystarczająco dobrze się już czegoś nauczyła, choćby uczyła się tak długo i ciężko, że padała na pysk. Ach, cudowny perfekcjonizmie…
- A tak ogólnie co u ciebie? - Spytała, by zagaić rozmowę. - Jak ci idzie trening? - Uśmiechnęła się i... jakimś cudem usiadła na chwilę bezczynnie, po chwili zaczynając lekko poruszać prawą tylną łapą, bo po prostu nie mogła wcale kompletnie nic nie robić, więc przynajmniej poćwiczy łapę, choć raczej dużo to zmieni.
- W porządku - odpowiedziała Nimfa. - Chyba idzie mi w miarę dobrze, może niedługo zostanę mianowana. A tobie jak się podoba na upragnionym stanowisku?
- Jest fajnie. - Stwierdziła krótko Zimorodek, skręcając się wewnątrz z zażenowania tym, jak sztywno idzie jej ta rozmowa. Przecież zazwyczaj jest duszą towarzystwa… - Trochę inaczej niż na treningu wojownika, ale podoba mi się to. Może ostatnio trochę przesadzam z nauką, bo miałam zamiar przegonić Różę w umiejętnościach, ale też dlatego, że to lubię… Nie muszę się już zmuszać jak przy treningu wojownika gdy uczyłam się, by zadowolić rodzinę, nie zawieść jej ani nie przynieść wstydu. Wtedy zwierzyłam się Zmierzch, która mimo młodego wieku okazała się być wręcz najlepszą do tego osobą. Zamiast to komplikować, wystarczyło zwyczajnie powiedzieć o tym wujkowi i babci i problem zniknął. I jeszcze ten zimorodek, który wtedy spadł… - Powiedziałaby więcej, ale nie chciała zdradzać szczegółów wszystkim. Powiedziała Aldze, ale to w zupełności wystarczyło, bo Alga jest jej siostrą i najlepszą z najlepszych przyjaciółek i ma prawo wiedzieć, ale pozostali nie muszą. Co zrobi jeśli kiedyś dostanie ważniejszą przepowiednię? Jeśli teraz nie będzie umieć zachować tego tylko dla wtajemniczonych to, co zrobi wtedy?! Przegoniła szybko myśli o tym. Na pewno da radę. - Za dużo myślę. - Ciszej skwitowała, kończąc dłuższą chwilę swojego milczenia. - I mam wrażenie, że dzisiaj rozmowa niezbyt mi się klei… - Stwierdziła… fakt. Nie będzie się oszukiwać, choć raz. - Czuję, jakbym dzisiaj nie była sobą… - Odeszła na swoje legowisko i położyła się nieco przybita. Ostatnio za dużo myślała o swojej mamie. Przecież to było dawno, była mała. To powinno już minąć… A smutne wspomnienia nadal wracały i ją przytłaczały… nie mogła się skupić na ważniejszych sprawach, na czasie teraźniejszym, bo przeszłość bawiła się jej uczuciami… Poza tym czuła się samotna. Miała Algę. Miała Zmierzch. Miała babcię. Miała Różę. Ale to tak jakby wcale nikogo nie miała. Babcia była przywódczynią, więc Zimorodkowa Łapa nie chciała jej zawracać głowy problemami, biorąc pod uwagę ilość ostatnich problemów w klanie, Algowa Łapa i Zmierzachająca Łapa były jej najlepszymi przyjaciółkami, ale nie miały dla siebie tyle czasu, ile by chciały, bo ona większość czasu uczyła się o ziołach, dolegliwościach, jak coś leczyć, gdzie coś znaleźć, pomaga chorym… A one szkoliły się, by polować, chronić i umacniać klan. Ich ścieżki się rozeszły. Teraz robiły co innego. Z kolei Różana Łapa, choć była jej kuzynką i szkoliły się razem, z nią nie była tak blisko.
Zimorodek zakryła pyszczek łapkami i się skuliła, próbując poczuć się jak wtedy, gdy była kociakiem. Mogła spać spokojnie, nie mając żadnych zmartwień. Ale teraz nawet zasnąć nie mogła.
"No po prostu wspaniale" - skwitowała w myślach. "Nawet normalnie odpocząć nie można."
Z jej oczu powoli zaczęły płynąć łzy, choć za wszelką cenę tyle czasu nie pozwalała im na to, ale to było silniejsze od niej.
"Miałaś być silna…" - powiedziała sobie w myślach. "Miałaś wspierać Algę i pomagać innym, a nie zostawać w przeszłości jakby nic potem miało nie być."

<Still crying but she doesn’t want to show it... Nimfa?>
[709 słów]
[przyznano 14%]

Od Sówki CD. Czernidłaka

Spojrzała w niebo, chcąc zlokalizować słońce. Nie było jeszcze aż tak późno, a skoro Czernidłak chciał jeszcze coś poćwiczyć....
- Dobrze – odparła, a zadowolony uczeń aż podskoczył z radości – Widzę, że jesteś bardzo ambitny – zaśmiała się jeszcze Sówka – Na pewno szybko zostaniesz mianowany.
 
 ***
 
Jej słowa stały się prawdą. Nawet nie zdarzyła się obejrzeć, a Czernidłak już był zwiadowcą. Ale ona była z niego dumna! Był naprawdę znakomitym uczniem, który szybko się uczył, więc nic dziwnego, że tak szybko zakończył swoje szkolenie. Jednak mimo to, Sówka nie spodziewała się, że tak szybko.
- Hej mężu, już jestem – nagle z zamyślenia wyrwała ją Kaczka, wracająca z dwiema myszami. Położyła jedną przed czekoladową i usiadła obok niej.
- Dziękuję – odparła zwiadowczyni – Ale dlaczego akurat mężu? – zapytała, śmiejąc się cicho. Czarna kotka wzruszyła ramionami.
- Jesteś moją partnerką, więc uznałam, że tak może być – powiedziała i zaczęła swój posiłek. Sówka pokiwała głową i zrobiła to samo. Od jakiegoś czasu była już z Kaczką, co bardzo ją cieszyło. Była z miłością swojego życia! Nigdy nie sądziła, że uda jej się wyznać swoje uczucia. Jednak los potrafi zaskakiwać. Coraz częściej widziała się z wojowniczką i razem starały się spędzać każdą chwilę. Obie były po prostu szczęśliwe.
- Kaczko! Idziemy na patrol – Kaczka nagle podniosła głowę i spojrzała na kota, który ją wolał. Westchnęła cicho i przełknęła ostatni kęs zwierzyny.
- Muszę iść – oznajmiła siostra Topikowej Głębiny i przytuliła się ostatni raz do swojej partnerki. Po chwili wstała i ruszyła w stronę Leszczyny oraz kilku innych kotów, już czekających na nią, przy wyjściu – Później gdzieś pójdziemy, dobrze? Jest piękna pogoda! – krzyknęła jeszcze na koniec wojowniczka i zniknęła. Córka Jarząb odprowadziła ją wzrokiem i samotnie dokończyła swój posiłek. Gdy tylko skończyła, rozejrzała się. Nic ciekawego się nie działo. Postanowiła więc wstać i pójść się czymś zająć, może odwiedzić Jarząb, czy poszukać liści, skoro i tak musiała czekać, na powrót swojej partnerki, jednak gdy tylko wstała, poczuła lekki ból brzucha. Na początku go zignorowała i poszła dalej, lecz już po chwili ból pojawił się znowu. Nie wiedziała, o co chodzi. Może ta mysz była jakaś niedobra? Cokolwiek to było, nie miała zamiaru iść do medyka. W końcu to był tylko lekki ból brzucha, najprawdopodobniej spowodowany zjedzeniem myszy.
- Hej Sówko! – z zamyślenia wyrwał ją znajomy głos. Spojrzała na swojego dawnego ucznia, uśmiechając się do niego.
- Witaj Czernidłaku! Jak ci się podobają twoje nowe obowiązki? – zapytała, zaczynając rozmowę – I jeszcze raz strasznie ci gratuluję! Jesteś teraz najmłodszym zwiadowcą z nas wszystkich.

<Czernidłaku?>

17 lipca 2024

Od Poranku do Mirabelki

Dni mijały i mijały, a Poranek już przyzwyczaił się do nowego domu. Powoli już zapamiętywał coraz więcej kotów. Wiedział, co gdzie jest w obozie. Miał już swoje własne skrytki z chwastami i był spokojniejszy. Świergot jeszcze ich nie zostawiła, tak samo jak Gruszka. Obie przychodziły codziennie i sprawiały wrażenie, jakby naprawdę nie miały takiego zamiaru, lecz kociak dalej miał tę obawę. No bo co je niby powstrzymuje? Mimo zapewnień Świergot, słów jego rodzeństwa i wielu innych czynników, rudy nie potrafił wyrzucić tej myśli z głowy. 
Podniósł głowę na jakiś gwałtowny dźwięk. Rozejrzał się i wtedy zauważył swojego brata, leżącego na ziemi. Poranek od razu wstał i szybko podszedł do Mroza.
- Wszystko dobrze, nic sobie nie zrobiłeś? – zapytał, chcąc pomóc niebieskiemu wstać. Mróz jednak podniósł się samodzielnie i spojrzał na brata z błyskiem w oku.
- Oczywiście, że nic mi nie jest! – odparł drugi syn Lisa, jak zwykle nieco głośniej niż inni. Już po chwili popędził dalej przed siebie, nie zwracając uwagi na kolejne słowa brata. Poranek w końcu sobie odpuścił i wrócił na swoje miejsce. Dopiero wtedy zauważył Świergot, która mu się przyglądała.
- Coś się stało?
- To bardzo miłe, że tak opiekujesz się rodzieństwem – wyjaśniła uśmiechnięta liliowa.
- Nie chcę, by coś im się stało – oznajmił rudy.
- Hm... Skoro tak bardzo się troszczysz, to może pokaże ci jedno miejsce? Może ci się spodobać i kiedyś mógłbyś wybrać tę ścieżkę jako twoja droga szkolenia! A widzę, że już zajmujesz się roślinami, może ci się spodobać – powiedziała Świergot i wstała.
- To chwasty – poprawił ją jeszcze Poranek i również wstał. Szamanka zwróciła się jeszcze na chwilę w stronę Gruszki, by pilnowała reszty maluchów i razem z bicolorem wyszła z legowiska. Obydwoje udali się w stronę jakiegoś drzewa. Była w nim dziura, a prowadziło do niej przejście z ziemi. Świergot zachęcała kociaka do wejścia do środka. Ten nieco niepewnie wszedł. Otoczyło go tysiąc różnych zapachów, aż zakręciło mu się w głowie. Stanął na chwilę, oglądając się za siebie. Jego przybrana matka weszła za nim, rozglądając się dookoła. Gdy znów spojrzał przed siebie, zauważył jakąś inną kotkę. Była dość drobnej postury i miała dwukolorowe oczy.
- Witaj Murmur – przywitała się Świergot, więc syn Kuoki zrobił to samo – Jest tu gdzieś Witka?
Murmur pokiwała głową i już po chwili przy niej pojawiała się jeszcze jedna kotka. Poranek uważnie się jej przyglądał. Była to wysoka szylkretka. Jej żółte oczy uważnie przyglądały się przybyłym kotom.
- To jest jedno z moich skarbów, Poranek – przedstawiła go szamanka, lekko popychając do przodu – Pomyślałam, że mogłabyś pokazać mu kilka ziół, czy swoją pracę. Widzę, jaki jest opiekuńczy wobec rodzeństwa i że już teraz interesuje się roślinami! Może coś mu się tu spodoba – wyjaśniła i uśmiechnęła się do medyczki. Ta spojrzała na legowiska obok, gdzie już było kilka kotów, obsługiwanych przez Murmur.
- Będę się trzymać z dala – zapewnił kociak, coraz bardziej zaciekawiony miejscem, w którym właśnie się znalazł. Przez całą rozmowę jego matki, ten się rozglądał. W oczy najbardziej rzuciły mu się sterty jakiś roślin. Miał nadzieję, że będzie tam kilka chwastów. W końcu przeniósł wzrok na chore koty, siedzące na posłaniach. Zaczął się zastanawiać, co takiego robi młodsza z medyczek. Widział, że trzyma jakieś rośliny, ale co takiego robiła?
- Dobrze – nagle usłyszał głos Witki, która zgodziła się na chwilową obecność kociaka w legowisku medyka. Świergot uśmiechnęła się w stronę rudego i powoli wycofała się do wyjścia, widząc, ile kotów jest w środku.
- Na chwilę pójdę do żłobka! Potem będę czekać na zewnątrz – oznajmiła liliowa i wyszła z legowiska. Brat Mgiełki pokiwał tylko głową, niepewny, czy kotka wróci. Poczuł lekką obawę, jednak szybko odsunął tę myśl, słysząc wołanie szylkretki.
- Co robicie tymi roślinami? – zapytało kocię, jak zwykle bez emocji, podchodząc do medyczki.
- Pomagamy innym – wyjaśniła Witka – Spójrz na Murmur, teraz leczy Bryzę. To właśnie robimy.
Poranek pokiwał głową i znów zaczął się rozglądać. Jego wzrok poraz kolejny padł na stos z ziołami. Witka to zauważyła i podeszła do stosu, widząc, że jej asystentka ma wszystko pod kontrolą. Wzięła jedną roślinę i pokazała rudemu. Ten uważnie się jej przyglądał, starając się ją jak najlepiej zapamiętać. Nie wyglądała jak chwast, jednak nigdy nie mógł być pewny. W końcu, jak się nagle okazało, mleczyki to też były chwasty, a były naprawdę ładne.
 
***
 
Nie był u medyka długo. Witka pokazała mu parę ziół i musiała wracać do pracy. Na koniec dała kociakowi kawałek niepotrzebnego mchu i kazała mu wyjść. On posłusznie wykonał polecenie i opuścił legowisko, zastanawiając się, czy Świergot tam będzie, tak jak mówiła. Jak się okazało, kotka go nie zostawiła i dalej cierpliwie czekała. Gdy tylko zauważyła swojego przybranego syna, uśmiechnęła się i pytała, jak mu się podobała praca, wykonywana przez dwie medyczki.
- Było dobrze – mruknął, prawie upuszczając mech. Kotka pytała dalej, a kocurek odpowiadał, ledwo utrzymując mech w pysku. W końcu Poranek upuścił prezent od medyczki, a ten potoczył się w stronę kotów. Rudy spojrzał na szamankę. Ta szybko zorientowała się, o co chodzi kociakowi i pokiwała głową. Syn Lisa więc ruszył przed siebie, by odzyskać mech, który miał zamiar dać rodzeństwu. Mijał chodzące koty, niektóre mniejsze, niektóre większe. Po chwili już znalazł swoją zdobycz i znów złapał ją do pyska. Kiedy miał wracać do Świergot, pojawił się przed nim jakiś kot. Poranek nie zauważył go na samym początku, przez co już chwilę później leżał na ziemi, a jego mech po raz kolejny gdzieś się poturlał. Kociak podniósł głowę i spojrzał na kota, który się przed nim pojawił. Była to chuda, pręgowana, bura kotka. Jej zielone oczy przyglądały się kociakowi, który już po chwili wstał i zaczął się rozglądać w poszukiwaniu swojej zdobyczy dla rodzeństwa.

Wyleczeni: Bryza, Żagnica
<Nieznajoma? Pomożesz szukać prezentu dla rodzeństwa?>

Od Bijącej Północy do Siewczej Łapy

W końcu słońce rozpoczęło walkę o kontrolę na niebie i jego pierwsze promyki zaczęły przedzierać się przez szarawą pokrywę z chmur. Dźwięk kropel deszczu uderzających o skalne struktury odszedł w niepamięć, a jedynym, co przypominało o obiegu wody w przyrodzie, był szum pochodzący od wodospadu.
Natura budziła się do życia tak samo jak i w niej energia rodziła się na nowo, dając jej niesłychanie dużej dawki sił. Była w stanie zerwać się z legowiska skoro świt, co było zaskakujące gdy miało się na uwadze jej ostatnie notoryczne drzemanie do późnego ranka.
Teraz jednak świat wydawał jej się jeszcze piękniejszy i z pewnością nie mogła zmarnować życia na siedzeniu w obozie i wpatrywanie się w jednolicie szare ściany. Zapragnęła nacieszyć wzrok zielenią liści i traw, brązem kory oraz wszelakimi jaskrawymi barwami kwiatów.
Była wręcz gotowa zgłaszać chęć do uczestnictwa w każdym z możliwych patroli. Pomimo narastających plotek o jej ojcu, akceptowała towarzystwo każdego kota. Nawet taki Judaszowcowy Pocałunek, który zdawał się być ich głównym roznosicielem, był dla niej do zniesienia. Po prostu w niektórych momentach całkowicie żegnała się z umiejętnością korzystania z mózgu i wesoło podskakując, mruczała pod nosem różne melodie, mknąc bez większego celu przed siebie.
Nie mogła oczywiście zapomnieć o treningach z Jastrzębią Łapą. Dzisiejsze wyjście poza obóz miało jednak odbyć się w liczniejszym gronie, bo dla "lepszych efektów" znaleźli się w grupie z Pokrzywowymi Zaroślami i Siewczą Łapą.
Bijąca Północ potrzebowała dłuższej chwili, by w ogóle załapać, co to za uczennica i jakim cudem przegapiła jej istnienie. Sprawa wyjaśniła się dosyć szybko, zważywszy na spokojność i nieśmiałość młodej. Poniekąd przypominała swojego mentora, chociaż ten po wielu księżycach zdawał się i tak znacznie odważniejszy niż kiedyś.
Ich patrolowi prócz śpiewu ptaków towarzyszyło ciągłe paplanie dymnej. Nie można było przecież przejść obojętnie obok drzewa o tak rozbudowanej koronie liści, albo nie rzucić chociaż jednym komentarzem na temat kamieni porozrzucanych na piaszczystych, nadmorskich terenach, których na pewno wcześniej tu nie było (prawdopodobnie leżały tam dłużej niż Północ w ogóle żyła na tym świecie).
Nie była w stanie określić, czy jej towarzysze są zmęczeni jej gadaniem, czy może wręcz pasuje im, że to ona przejęła rolę gawędziarza w tej grupie.
Z racji narastających upałów, postanowili urządzić sobie przerwę, przystając pod jednym z drzew, gdzie rozłożystość gałęzi zapewniała im odpowiednią ochronę od promieni słońca.
Przeciągnęła się, zerkając w zamyśle na szylkretkową, w głównej mierze czarnawą uczennicę.
— Masz bardzo ładne futro, wiesz Siewcza Łapo? — zagadnęła.
Młodsza wzdrygnęła się i rozejrzała w popłochu po otoczeniu. W końcu spojrzenie pomarańczowych ślepi padło na nią.
— S-słucham? — wykrztusiła zaskoczona.
Północ przekrzywiła łeb, uśmiechając się, z lekka rozbawiona reakcją.
— Masz ładne futro — powtórzyła. — Takie barwne. Moja siostra ma podobne, tylko ma więcej przejaśnień. Zgubiony Obuwik, może ją już widziałaś. Wbrew pozorom, wcale się nie gubi, zawsze jestem w stanie ją znaleźć — dodała, prostując się. Coś sobie przypomniała. — Ty też masz siostrę, co nie?
Siewka ostrożnie pokiwała głową.
— Tak, Jaskółcza Łapa — mruknęła.
— O, ona ma takie futerko koloru piasku, tylko w takie zabawne wywijasy, też o barwie piasku, tylko takiego... — zawahała się, szukając odpowiedniego określenia — muśniętego słońcem! O, o to mi chodziło — stwierdziła usatysfakcjonowana własnym tokiem rozumowania.
Zerknęła na Jastrząb, która chwilowo siedziała z boku wpatrzona w niebo, przyglądając się przelatującym ptakom. Pokrzywowe Zarośle natomiast spoglądał co rusz w ich stronę.
— Trochę już jesteś z nami w Klanie Klfiu — podjęła się tematu dymna. — I jak ci się u nas podoba? Piękne miejsce, czyż nie? Mamy morze, klify, wodospad, silnych wojowników, tyle wspaniałości do podziwu!

<Siewko?>

Znajdki u samotników!

 Jedno kociątko szczęśliwie trafiło pod opiekę Nocnego Kwiatu!

Od Serafina

*Porą Nagich Drzew*

W końcu znalazł sposób na to, aby móc podsłuchiwać swoje siostry. Sztuczka z kanapą podziałała, chociaż przez to, że ukrywał się pod nią i obserwował nauki kotek, jego ojciec nie mógł go nigdzie znaleźć i chodził nabuzowany, krzycząc na wszystkich gdzie to on się podziewał. Ale szczerze? Te zajęcia kocura tak go strasznie nudziły! A u sióstr? Świetnie się bawił! To było coś innego, inne spojrzenie na świat. Nie było takie sztywne, pełne fałszywości oraz krzyków. Mama uczyła cierpliwie i była taka dumna, gdy któraś z córek zrobiła coś poprawnie. A tata? Tata ciągle krzyczał. 
Wiedział, że to co robi jest złe i tak nie wypadało. Był dziedzicem, nie powinien zajmować się sprawami dam. Ale czasem potrzebował uciec od realiów świata, by móc przeżyć kolejne, brutalne zderzenie z rzeczywistością. 
— Serafinie! Dokąd to znowu? — tym razem ojciec chwycił go za kark widząc jak się ponownie wykradał. 
Pisnął smutno, ponieważ nie chciał znów czuć jego surowej łapy na ciele. Ostatnio przez to, że chodził z głową w chmurach, tata wrócił do karcenia go w sposób siłowy. Dlatego nie zamierzał mu powiedzieć, że znalazł lepszego nauczyciela, bo jak nic bury by go zabił. Ale prawda była taka, że nauki mamy do niego lepiej docierały. Siostry uczyły się charyzmy, a to było to czym charakteryzował się Delta. By móc nadrobić braki w elokwentnym wypowiadaniu się, uznał że nie zaszkodzi potajemnie się w tym douczać. Tata wolał bardziej dosadne słownictwo, nacechowane siłą, co do niego nie pasowało. Nie krzyknąłby przecież na innego pieszczocha! 
— Tato, puść. To boli! — nie był w stanie uciec spod jego szczęk, a kocur i tak go puścił dopiero u siebie, upewniając się, że nie ucieknie. 
Kiedy tylko został oswobodzony, wskoczył do kartonu, które leżało przewrócone na ziemi. Jego serce biło szybko i już czuł ten stres, który narastał, gdy słyszał kroki burego. 
— Wyjdź, Serafinie. Stań z godnością przede mną jak mój syn, a nie tchórz! — usłyszał. 
Prawda była taka, że niestety... był tchórzem. Skulił się bardziej w swojej kryjówce, nie wydając z siebie choćby słowa. 
— Dlaczego mnie unikasz? Gdzie znikasz zamiast stawiać się na mych lekcjach?! Czyżby znów ta stara baba maczała w tym swoje łapy? 
Słysząc, że tata oskarżał babcie, wyszedł szybko z kartonu, stając przed jego rozwścieczonym obliczem. 
— Nie! Babcia nie ma z tym nic wspólnego, naprawdę! Proszę, nie krzywdź jej! 
— Ach, tak? A więc jeśli cenisz sobie jej życie, głupi bachorze, stawiaj się na zajęcia! Porą Nowych Liści odbywa się kolejny bankiet, a dalej, pomimo tego, że jesteś już starszy, zachowujesz się żałośnie! Jesteś mój, słyszysz?! Ja cię stworzyłem i ja ciebie ukształtuje. Masz przyćmić wszystkich wokół. Masz być ideałem! Nie możesz mnie unikać! — to dziwne szaleństwo znów objawiło się w oczach burego. Bał się bardzo, gdy tata zachowywał się w taki sposób. Nie przypominał wtedy kota, a zaślepionego żądzą potwora. Musiał mu ulec. Musiał, jeśli chciał wyjść żywy z tej sytuacji. 
— D-dobrze, tato...
— Ile razy ci powtarzałem, abyś się nie jąkał?! Co z ciebie za kocur! — zasyczał, uderzając go w pysk. 
Ból wycisnął mu łzy z oczu, ale zmusił się, aby nie zapłakać. To skończyłoby się źle. Musiał być silny. Musiał, aby przeżyć. 

***

Tata znów go zastraszył tak, że chodził cały spięty. Babcia oczywiście to zauważyła i otoczyła go swoim opiekuńczym ogonem, gdy tylko zapytała co się stało. Jej mógł o wszystkim powiedzieć. Ufał jej, wiedział, że znów sprawi, aby tata mu odpuścił. Była jego ochronnym duchem, na którego mógł zawsze liczyć. 
— Już ja mu pokaże... Aby tak traumatyzować dziecko! Odbija mu od tych bankietów. Serafinie, nie możesz dawać mu się tak traktować! 
— A-ale babciu... J-ja nie umiem być o-odważny. A-a jak się stawiam t-to on jest potem je-jeszcze bardziej zły — łkał w jej futerko. 
Kocica warczała pod nosem obelgi pod adresem Barona, uspokajająco liżąc wnuka po głowie. Zapewniała go, że załatwi tą sprawę raz a dobrze. Chciał ją oczywiście powstrzymać, ponieważ obawiał się o jej życie, ale Kaszmiranna poszła do swojego zięcia dopiero wtedy, kiedy Serafin usnął. Obudziły go krzyki i obawa, że stało się coś strasznego. 
Matka i siostry także wypadły na korytarz słysząc wrzawę. 
— Co się dzieje? Serafinie? — zdumiała się na widok syna, który podbiegł do niej i wtulił się w jej futerko. 
— Fuuu... Mamo on cię zaglucił! 
— Co za beksa... — miauczały oburzone jego zachowaniem siostry. 
— Uspokójcie się. Serafinie, mów co się dzieje! — zażądała pieszczoszka, odsuwając syna z lekkim obrzydzeniem i obawą, że ten naprawdę zaglucił jej piękną sierść. 
— Tata morduje babcie! — w końcu wydusił. 
Wszystkie od razu spoważniały i z niepokojem spojrzały w kierunku, z którego dochodziła wrzawa i odgłosy tłuczonego szkła. Nikt nie ośmielił się podejść, aby sprawdzić co tam się naprawdę działo. Wszyscy czekali w napięciu, aż krzyki ucichną. I gdy to się stało... ujrzeli jak babcia wychodzi jak gdyby nigdy nic, z podniesionym wysoko ogonem. 
Serafin od razu do niej dopadł, sprawdzając czy nie jest ranna. Ku jego zdumieniu... nie była. To co tam się wydarzyło?! 
— Mamo? — Hrabina spojrzała na Kaszmirannę z pytającym spojrzeniem. 
— Co patrzysz córciu na mnie tak, jakbyś ducha zobaczyła — prychnęła staruszka, siadając. 
— Co z Baronem? — Kotka zerknęła zaniepokojona w kierunku cichego pomieszczenia. 
— A co ma być? Dostał nauczkę. Gdybyś tylko widziała jak twoja babcia latała za twym dziadkiem z pazurami, to byś nauczyła się pewnych sztuczek. 
— Mamo! Miałaś nie dręczyć mojego partnera! — oburzyła się Hrabina, krzywiąc swój nos. 
— Tak? A on obiecał, że nie skrzywdzi mojego wnuka! Ostrzegałam go wielokrotnie, ale to uparte bydle! 
Matka Serafina słysząc to od razu zaniepokojona pobiegła do pokoju, aby sprawdzić co z Baronem. Jej syn też chciał się udać w tamtą stronę, ale babcia go zatrzymała. 
— Nie, Serafinie. Nie rób mu pokusy, by znów cię skrzywdzić. Chodźmy się przejść — i to powiedziawszy, otuliła go swoim ogonem, po czym odprowadziła go w kierunku wyjścia na taras. 
— Babciu... Co zrobiłaś tacie? — zapytał zaniepokojony tym czego był świadkiem. 
— Dałam mu lekcję manier. — Puściła mu oczko. 
Musiał przyznać, że staruszka mu zaimponowała. A więc teraz naprawdę tata da mu spokój? Nie będzie już krzyczał i zmuszał go do zachowywania się jak mięśniak? Kotka nie dała mu jednoznacznej odpowiedzi. Jedno było pewne... Baron dwa razy zastanowi się nim podniesie łapę na swojego syna. 

Od Karasiowej Ławicy CD. Bijącej Północy

Porą nagich drzew
Poranek przyniósł Klanowi Nocy śnieg, zamiast kolejnego deszczu. Karasiowa Ławica z westchnieniem wstawała, zdając sobie sprawę, że prawdopodobnie nie uchowa suchego futra również i tego dnia. No ale wstać musiała, ponieważ zaplanowała dzisiaj dla Bulwiastej Łapy pierwszy trening walki - wraz z Syrenią Łapą i Bratkowym Futrem. Karaś rzuciła okiem w stronę drugiej z mentorek, która wstała już i wyglądała na rozbudzoną. Ona również przeciągnęła się więc i chwilę po starszej z kotek, wyszła na śnieg. Nie była to żadna śnieżyca, raczej wolno, lecz nieustępliwie spadające drobne płatki śniegu, w panującym chłodzie wciąż jednak niezbyt przyjemne – nawet dla kotów lubujących się w wodzie cieplejszymi porami.
– Witaj, Bratkowe Futro – miauknęła, starając się zawrzeć w głosie odpowiednią ilość szacunku, gdy mogły już rozmawiać bez obawy o obudzenie współklanowiczów nie śpieszących się na poranne patrole i treningi z uczniami.
Była wdzięczna wojowniczce za chęć do wspólnych treningów; po prawdzie niebiesko-biała nie ukrywała tego, że Syrenia Łapa także jest jej pierwszą uczennicą, jednak kotka zawsze była tą starszą i bardziej doświadczoną w niektórych kwestiach. A ponadto Karaś miała wrażenie, że rodzeństwo ma na siebie dobry wpływ i lepiej im idzie nauka w towarzystwie drugiego. Jak się szybko okazało – do dzisiaj.
Bulwa i Syrenka czekali na nie, chowając się przed deszczem w progu legowiska uczniów, jednak widząc mentorki szybko podążyli w ich stronę. Bratkowe Futro już w drodze zaczęła tłumaczyć, czym się będą zajmować. W końcu dotarli na niewielką polankę, niedaleko zrujnowanego mostu.
– No dobrze, czas przejść do praktyki moi drodzy – oświadczyła Bratkowe Futro. – Wraz z Karasiową Ławicą zaprezentujemy wam jeden z podstawowych ataków, wraz z unikiem jaki należy wykonać, jeśli ktoś atakuje nas w ten sposób.
Karaś pokiwała głową i odczekała chwilę, by kontynuować:
– Na razie zajmiemy się bardzo prostymi ruchami. Przyglądajcie nam się uważnie, bo zaraz będziecie powtarzać razem, dobrze?
Syrenia Łapa pokiwała głową, jednak w oczach Bulwiastej Łapy Karaś dostrzegła niepewność. Zdziwiło ją to. Kocurek do tej pory nie sprawiał żadnych problemów jako uczeń i chętnie się uczył polować. Czy mógł bać się, że zrobi przypadkiem mniejszej siostrze krzywdę?
Bratkowe Futro miauknęła ostrzegawczo, po czym skoczyła w stronę Karasiowej Ławicy, wyciągając do ataku prawą przednią łapę. Karaś widząc to, przetoczyła się po ziemi w przeciwną stronę, szybko wydostając się z poza zasięgu łap i wstając. Poczuła jak błoto ze śniegiem osiada na jej sierści, jednak nic nie powiedziała. Wykonały manewr ponownie, tym razem jednak Bratkowe Futro atakowała lewą łapą.
– Spróbujecie? – niebiesko-biała odwróciła się do uczniów. – Bulwiasta Łapa niech atakuje pierwszy, chcemy zobaczyć oba warianty tego uniku, więc najpierw prawa łapa, potem lewa ‐ tak jak u mnie. Tylko pamiętajcie, że pazury przez cały trening pozostają schowane!
– M‐mam zaatakować własną siostrę? – Bulwiasta Łapa wyjąkał po chwilii, mrugając ze zdziwienia.
– Przecież nie na poważnie! Tak jak mówiła Bratkowe Futro, pazury zostają schowane, więc nie możesz jej zrobić prawdziwej krzywdy – uspokoiła go szybko Karaś. – Ćwiczymy walkę, żebyście mogli obronić w razie niebezpieczeństwa siebie, swoje młodsze rodzeństwo i cały klan, nie żebyście atakowali kogokolwiek bez powodu.
Kocur wydawał się troszkę bardziej przekonany i zdecydował się nawet zaatakować Syrenią Łapę – włożył w to jednak tak mało siły, zdecydowania i porządnego zamachu, że Karaś miała ochotę mimo woli zachichotać. Bratkowe Futro skupiła się na komentowaniu uniku, który Syrenia Łapa – mało poprawnie – wykonała, więc Karaś miała czas przysunąć się do swojego ucznia i dotknąć go opiekuńczo ogonem.
– Twoja siostra jest silna i szybka, Bulwiasta Łapo – wymruczała dość cicho. – Naprawdę nie musisz się martwić, że coś jej zrobisz. To nie był atak prawdziwego wojownika, zdajesz sobie z tego sprawę, prawda? Spójrz jaki jesteś duży i silny, zwłaszcza jak na swój wiek, stać cię na dużo więcej!
Spojrzała na niego zachęcająco.
– Ja p-po prostu… Chyba nie lubię przemocy – niechętnie wyznał jej uczeń, wbijając wzrok w ziemię.
Westchnęła lekko.
– Myślę, że wiele kotów jej nie lubi – miauknęła. – Ale czasem jest tak, że nie mamy wyjścia. – Przed oczami stanęła jej Kawcze Serce wracająca do obozu z martwym ciałem Krakwiego Skrzydła. – Lepiej umieć bronić siebie i bliskich, niż patrzeć jak ktoś robi im krzywdę, nie mogąc reagować, nie uważasz?
Starała się brzmieć delikatnie, jednak miała świadomość, że kocurek mimo młodego wieku zdążył już przeżyć ciężar życia bez wsparcia dorosłych – tym bardziej zaskakiwała ją jego łagodność i niechęć do ranienia kogokolwiek.
– Jeśli wolisz, możesz na razie poćwiczyć ataki na mnie, nie na siostrze, mogę cię zapewnić, że jestem tak dobrą wojowniczką, że nie masz najmniejszych szans nawet mnie drasnąć – zaproponowała w końcu, puszczając do młodego oczko.
Bulwiasta Łapa zgodził się na takie rozwiązanie i dalej trening toczył się bez większych problemów, jednak widać było, że tak jak nauka uników jeszcze jest dla niego choć trochę przyjemna, tak do silniejszych ataków musi się zmuszać. Karasiowa Ławica nie była w stanie jednoznacznie stwierdzić, że to złe i musi temu zaradzić – wierzyła jednak, że głębokie przywiązanie kocurka do rodzeństwa pomoże mu przemóc się w krytycznej sytuacji.

***

Trening minął dość szybko, jednak mimo zmęczenia – w końcu brała w ćwiczeniach czynny udział, postanowiła udać się jeszcze na samotne polowanie. Od kiedy została mianowana decydowała się na to całkiem często – mimo przybywających księżyców jej pokłady energii wciąż zdawały się nie mieć końca i starała się dobrze je wykorzystywać dla klanu. Był też drugi powód, związany z ucieczką od wszystkich komentarzy, których nie chciała słyszeć, czy to na temat jej brata, czy rodziny królewskiej i niedawno zaginionych Kawczego Serca i Płotki. Karaś urodziła się ekstrawertyczką, jednak poglądy panujące w klanie, z którymi nie chciała się zgadzać i z którymi nie dało się dyskutować, przeszkadzały jej w byciu w pełni sobą. A poza obozem panował spokój, cisza, można było się wyżyć, polując… I przypadkiem zawędrować na granicę z Klanem Klifu.
Uśmiechnęła się, orientując się, gdzie się faktycznie znalazła. Bliżej wybrzeża, tu gdzie nie rosły już drzewa, warstwa śniegu była dużo większa. Szczerze mówiąc, nie był to pierwszy raz, gdy zdarzyło jej się tu trafić, bez szczególnego powodu. Może kryła się w niej jakaś podświadoma tęsknota za Północą, skoro gdy tylko się zamyślała, wychodząc, łapy kierowały ją właśnie tutaj? Wiedziała, że szanse na spotkanie są praktycznie zerowe, jednak spojrzenie w stronę klanu koleżanki wywołało gdzieś w środku niej uczucie ciepła, mimo otaczającego ją chłodu. Ciekawe co Północ teraz robiła, czy rozmawiała z rodzeństwem, była na patrolu, może trenowała ze swoją nową uczennicą…? Śnieg w końcu przestał padać, więc być może przebywała gdzieś poza obozem, polując. Albo wylegiwała się w legowisku, wtulona w czyjeś futro… Karaś skrzywiła się delikatnie, to nie było zbyt przyjemne wyobrażenie. Właściwie nie była pewna czemu o tym pomyślała. Ale Północ zdecydowanie nie pasowała jej do wizji wylegiwania się, póki jeszcze trwał dzień, spróbowała więc porzucić tą myśl, kładąc się na chwilę i wpatrując w prześwitujące między wydmami morze – fale musiały być duże, skoro ich szum docierał do Karaś nawet mimo odległości, mieszając się z wiejącym wiatrem i przynosząc kotce przyjemniejsze wspomnienia. Przymknęła oczy, chłonąc to uczucie spokoju.
– Ka… ‐Aś… ‐Araś… – niewyraźny głos przebił się przez kojące dźwięki.
Zastrzygła uszami. Północ…? Tutaj…? Akurat teraz…? Odwróciła głowę w stronę granicy. Niemożliwe, to znaczy, rozpoznałaby jej głos wszędzie, ale tak duży zbieg okoliczności?
– Północ…?
Była tam, wyglądająca tak samo jak zawsze, ze swoimi smukłymi, szybkimi łapami i długim futrem, które pewnie dawało jej lepszą ochronę przed chłodem niż to krótkie Karaś. Jej czarna sylwetka dość mocno odznaczała się na tle cienkiej wartwy śniegu.
– A co to za niepewność w głosie? – Bijąca zagadnęła, wywołując uśmiech na pyszczku Nocniaczki. – No nie mów, że mnie nie poznałaś, bo się pogniewam – zaśmiała się, podchodząc śmiało bliżej granicy.
To zdecydowanie nie mógł być żaden inny Klifiak.
– Doprawdy, miałam wrażenie, że wołasz mnie jeszcze zanim miałaś okazję mnie ujrzeć… Szukałaś mnie? – Karaś wyszczerzyła się pewna siebie. – Czyżbyś już zdążyła zatęsknić od ostatniego zgromadzenia, a może jakiś inny powód przygnał cię aż na granicę?
Czarna strzępnęła uchem, zerkając na nią w pełnym rozbawieniu.
– Cóż, może mam wielu przyjaciół po drugiej stronie – zaczęła. – No i pech chciał, że zamiast na nich, trafiłam na ciebie... – dodała z teatralnym rozczarowaniem.
Wojowniczka Klanu Nocy zaśmiała się lekko.
– Ah, no dobrze, rozumiem… Czyli powinnam się oddalić, żeby ich zawołać? Jakie mają imiona? – spytała ciekawa, czy Północy uda się w ogóle wymienić imiona większej ilości jej współklanowiczów.
Po chwili jednak dodała z odrobinę zawstydzonym uśmiechem, celowo uciekając spojrzeniem na boki, tak żeby jej słowa nie wydały się koleżance zbyt poważne:
– Nie no, nie martw się… Mi też cię już troszkę brakowało.
Niepewność tylko na chwilę zagościła na pysku Klifiaczki. Uśmiechnęła się lekko.
– Tylko troszkę? – mruknęła. – No no, bo się pogniewamy. A moi przyjaciele? Cóż, Ławicowy Karaś, dla przykładu. Może ją znasz.
Udała zamyśloną, nieudolnie kryjąc chichot.
– Ah, no tak, wiem! Taka wysportowana, inteligentna, uzdolniona łowczyni… Wcale niepodobna do mnie! – wyszczerzyła się. – Tak właściwie, muszę ją przed Tobą pochwalić… Dostała własnego ucznia całkiem niedawno!
Bijąca Północ uchyliła pysk w zadumie, na moment wybita z rytmu.
– Na poważnie? – spytała. – O ja, no to gratuluję! Ledwo co mianowana, mleko ci z wąsa jeszcze kapie, a już ma ucznia, niesamowite – westchnęła z fascynacją.
– I jaki jest? Szybko się uczy?
– Dobrze sobie radzi, chociaż jest strasznie łagodny, więc martwię się trochę o treningi walki… No i nie da się ukryć, że bardzo łatwo ulega wpływowi siostry – Karasiowa Ławica westchnęła lekko, po czym zastrzygła uchem i dodała: – Sama też przecież tak szybko dostałaś ucznia, nie masz co mnie chwalić.
Północ przewróciła jednak w akcie rozbawienia oczami, machając łapą od niechcenia:
– Sama byłaś świadkiem okoliczności w jakich go dostałam. Myślę że po prostu byłam pierwszym kotem, który wpadł Srokoszowej Gwieździe do głowy. Był w nerwach, tak to bym się pewnie jeszcze naczekała z kilkanaście jak nie więcej księżyców na ucznia! – przyznała, a Karaś wyczuła w jej głosie lekki żal.
Przekrzywiła delikatnie łepek, zdziwiona.
– Przecież jest twoim tatą. Nie doceniłby cię wcześniej?
– To dosyć skomplikowane. Mój ojciec jest specyficzny… – stwierdziła, uśmiechając się głupkowato i nerwowo drapiąc łapą za uchem. – Nie wiem, co mu siedzi w głowie. Tym bardziej że z całego rodzeństwa byłam największą... No powiedzmy, że on by to nazwał "rozrabiaką", ja na to mówię "z odpowiednią dozą energii" – stwierdziła. – Raczej gdyby nie wpływ emocji, byłabym ostatnią której dałby ucznia.
– Widać się nie zna, jakbyś nie miała tej "odpowiedniej dozy energii" to nie byłabyś taka zarypiasta. Koty, które poza obowiązkowymi patrolami siedzą cały czas na tyłku są nudniejsze – odpowiedziała Karaś z miną znawcy. – Ja właśnie delektuję się możliwością spędzania czasu poza obozem samemu, od kiedy zostałam mianowana. Nie dość, że mogę się wybiegać do woli, to jeszcze wszelkie obozowe problemy zostawić za sobą i się nimi nie przejmować… Kocham mój klan, ale niektóre koty z niego sprawiają, że czasem mam ochotę po prostu pobyć sama – zmarszczyła nos, jednak w jej spojrzeniu wciąż widać było dobry nastrój… I sporą dozę sympatii do dymnej klifiaczki.
Północ wyprostowała się, spoglądając na nią z zainteresowaniem.
– A co, masz klan pełen sztywniaków? – spytała. – Cóż, w takim przypadku, to jeszcze chętniej bym szła na granicę gdzie towarzystwo byłoby bardziej odpowiednie dla mnie – stwierdziła, puszczając w jej stronę oczko.
– Troszkę zbyt wielbiących naszą liderkę wraz ze wszystkim co powie i zrobi, sztywniaków – szylkretka dodała bardziej pod nosem, po chwili jednak podniosła ton, śmiejąc się: – A myślisz, że co innego tu robię? Tylko tu można przypadkiem wpaść na pewną czarną księż… Klifiaczkę.
– Księżniczkę? – Północ dokończyła pierwsze słowo, zerkając na Karaś.
– No wiesz, tak się u nas mówi na kotki z rodziny królewskiej… To znaczy z rodziny liderki. To ma być jakaś taka oznaka szacunku i te sprawy – wyjaśniła dość niechętnie. – Ale szczerze mówiąc niektóre nasze księżniczki są w sobie strasznie zadufane, uważam, że jesteś dużo lepsza niż one.
– Wasz klan ma trochę dziwne zwyczaje – stwierdziła niepewnie starsza z kotek.
– Pewnie każdy ma… Nasze są po prostu dość nowe, niektórzy wciąż się przyzwyczajają, a niektórzy całkowicie odeszli. Jeżeli nie jesteś z rodziny królewskiej to nigdy nie wybiorą cię na zastępczynię, nie zdziwię się, jeżeli niedługo zostanie to poszerzone i na bycie medyczką też nie będzie szans. Masz się zwracać do nich z szacunkiem… A jeśli urodzisz się ze złym kolorem sierści to równie dobrze możesz odejść, bo w klanie nigdy nie poczujesz się bezpiecznie. Tęsknię za tym porządkiem w klanie jaki panował gdy byłam jeszcze młodą uczennicą, za tą normalnością.
Północ milczała, wpatrując się w koleżankę z uwagą. Karaś zawstydziła się, myśląc teraz, że bez powodu zrzuca na nią swoje problemy i nie powinna narzekać Klifiaczce. Z jakiegoś powodu, może przez ich podobieństwa w podejściu do życia, ufała kotce i czuła potrzebę bycia wysłuchaną, choć przez chwilę. Ale przecież nie mogła przekroczyć granicy i wymagać od niej więcej niż powinna, bez względu na to jak bardzo chciała szukać w dymnej oparcia. Zresztą, nie chciała, żeby Północ uznała ją za marudę! I słabą kotkę, która sobie nie radzi z czymkolwiek! Nie powinna ryzykować utraty tej więzi, która zawiązała się między nimi mimo różnych rodzin, klanów… Mimo to coś w spojrzeniu czarnej pozwoliło jej jeszcze dokończyć:
– Ja sama próbuję się jakoś dostosować…. Ale na twoim miejscu bym się martwiła, jeśli mi się nie uda i z jakichś powodów też będę zmuszona odejść, jeszcze się skończy tak, że twój ojciec będzie miał dwie walnięte kotki na głowie w swoim klanie – zażartowała.

< Północy?>

Od Skrzelikowej Łapy

Ostrzeżenie: Opowiadanie porusza wątek postępującej choroby psychicznej.

*Akcja ma miejsce po mianowaniu Karasiowej Łapy ale przed śmiercią Błotnistej Plamy*


Tej nocy Krzycząca Makrela się nie pojawił. Nie zrobił tego również w noc następną ani w kolejną. Skrzelik czuł jak zdenerwowanie i obawa, kotłują mu się w piersi. Teraz szczególnie chodził wszędzie wiecznie wystraszony. Byle szelest wysyłał go na wysokość zajęczego skoku w górę. Czyżby ojciec porzucił jego trening? Był aż tak beznadziejną sprawą? Wieczne wątpliwości oraz stres wyraźnie zaznaczyły się na jego i tak wychudzonym ciele. Kiedyś, jeszcze jako mały kociak, Skrzelik był wręcz znany ze swojej puchatości i okrągłości. Brzuszek miał nieustająco ciepły i mógł liczyć na prawie nieograniczone porcje jedzenia zapewniane przez Ryjówkowy Urok. Dla kotki cała sprawa z pożywieniem była niezwykle ważna, dlatego też nie szczędziła swoim dzieciom pokarmu. Jednak od czasu kiedy brązowy kocur stał się uczniem, z dnia na dzień mizerniał. Ledwo udawało mu się zdobyć wymaganą ilość piszczków dla starszyzny, nie mówiąc już o karmieniu samego siebie. Zresztą to nie tak, że miał apetyt. Kiedyś wprost uwielbiał zajadać się czy to myszami, czy nornicami, ale teraz wszystko smakowało tak mdło. Z trudem przepychał każdy kęs przez gardło. Ostatni piszczek utknął mu w połowie i gdyby nie szybka interwencja Karasiowej Łapy mogło się to nieprzyjemnie skończyć. Przynajmniej dostarczył trochę rozrywki dla klanu. Z całą pewnością ogon zwieszający mu się z paszczy wyglądał nieco komicznie w całej sytuacji. Prawie odczuwał dumę na samą myśl, że mógł cokolwiek zrobić dla swojego Klanu. To też było coś, co uległo znaczącej zmianie. Kiedyś, nie specjalnie myślał o całej tej lojalności, tak wychwalanej głośno wszędzie na około. Nie obchodziło go, czy jego okrągły brzuszek i pulchne łapki są w jakikolwiek sposób przydatne, dla kogokolwiek poza nim samym. Jednak od momentu mianowania na ucznia Krzyczącej Makreli, odczuwał nieustającą presję wykazania się. Nie, żeby do tej pory mu to wychodziło.
Kiedy nastał dzień mianowania wojowników, Krzycząca Makrela wreszcie wrócił. Jak gdyby nigdy nic prężył się dumnie, kiedy jego ukochana córka, została wyprowadzona na środek kręgu. Wszystkie koty dookoła, miały wysoko uniesione ogony i z ekscytacją przypatrywały się całej ceremonii.
Tylko on, ukryty nieco z tyłu w bezpiecznym schronieniu cienia, patrzył z zachwytem, ale i ze strachem. Może nawet odrobiną zazdrości? Teraz już nigdy nie będzie miał szans dogonienia ani kuzynek, ani siostry. Czy nadal będą z nim rozmawiać? Czy nadal będą skłonne dzielić się językami w słoneczne dni? Dlaczego miałyby to robić? Tak właściwie, nie miał z nimi żadnej relacji. Oczywiście Karaś, zawsze zaciekle broniła go przed wszelkimi złośliwymi uwagami. Ale teraz będzie miała inne rzeczy na głowie.
~ Jesteś sam. ~ Syczący głos odbijał mu się echem w głowie, kompletnie zagłuszając słowa Sroczej Gwiazdy.
–...w imieniu Klanu Gwiazdy, nadaję ci wojownicze imię. Od dziś będziesz znana jako Karasiowa Ławica.
– Karasiowa Ławica...
Skrzelik wypróbował nowe imię na języku. Zabrzmiało ono dźwięczenie w uszach, a lekki dreszcz przebiegł mu po plecach. Jego siostra była teraz wojownikiem. Aktywnym członkiem klanu. W piersi trzepotała mu radość, ale żołądek pozostał ściśnięty jak królik pod lisią łapą. Co się teraz stanie?
Koty krążyły wokół nowych wojowniczek z wysoko uniesionymi ogonami. Wszyscy ocierali się o siebie i mruczeli z pochwałą. Krzycząca Makrela szczególnie. Wyprostowany na całej długości ogona, pękał z dumy przed całym klanem.
– To mój kociak! Widzicie? Moja krew córcia! Moja krew!
Mdłe uczcie wzrosło. Och jak wiele by dał, żeby kiedykolwiek usłyszeć takie słowa od ojca. Jednak jedyne, z czym się spotykał to "to" wyrachowane spojrzenie z nutką wstrętu.* Czy kiedykolwiek to osiągnie? Czy ktokolwiek spojrzy na niego inaczej? Czuł się przeklęty. Wszystkie te nieufne spojrzenia i szepty. Wszystkie syknięcia, napuszone ogony. Wszystkie wypadki kończące się upadkiem do błota, jego cała niezdarność, a nawet bezsenność. To wszystko zdawało się klątwą. Paskudną klątwą, ciągnącą się za nim na każdym kroku. Czy to z powodu jego brązowego futerka? Czy wszystkie czekoladowe koty, tak naprawdę były przeklęte? Czy to dlatego w klanie panowała taka niechęć do tego ubarwienia? Czy… czy stwarzał zagrożenie? Czy był taki jak…babcia…?
Myśli kłębiły się jak stado os, kłując w szczególnie bolesny sposób. Rzucając ostatnie spojrzenie na roześmiany tłum, czmychnął poza obozowisko. Nie mógł tego znieść. Sama myśl o tym, że zniszczy, zatruje swój klan, była przerażająca. Nie chciał, żeby ktokolwiek zaraził się klątwą!

***

Ojciec przyszedł do niego dopiero czwartej nocy. Jego futro jak zwykle błyszczące i miękkie odbijało delikatny blask księżyca. Kocur stanął i zlustrował ucznia wzrokiem od czubków uszu aż po koniuszek ogona.
– Urosłeś.
To proste stwierdzenie wytrąciło na chwilę Skrzelika z równowagi. Czy naprawdę? Ostatnio rzeczywiście szło mu lepiej z polowaniem. Zdołał nawet przynieść matce piszczka, kiedy ta leżała w legowisku medyka! Och jak bardzo wystraszyła go cała ta sytuacja. Cała rodzina zebrała się, żeby otoczyć opieką chorą kotkę! To był ostatni dzień przed pasowaniem Karasiowej Ławicy, kiedy widział ojca. Czuł, jak coraz bardziej oddalają się od siebie. Był prawie pewien, że Kocur jest po prostu zajęty dbaniem o klan i zdobywaniem pożywienia. Ale… No właśnie. To przebrzydłe “ale” czające się w kąciku ucha.
– To dobrze! Stajesz się silniejszy. Dzisiaj na pewno ci się to przyda. Po raz pierwszy staniesz oko w oko z lisami!
Skrzelik zdecydowanie nie czuł się na gotowego. Wizja przerażającej paszczy pełnej zębów i ślepi, błyskających krwiożerczą zza krzewów, była poza listą jego życzeń na tę noc. Jednak pragnąc za wszelką cenę być użytecznym, skinął jedynie głową. Krzycząca Makrela, uznając to najwyraźniej za dostateczną odpowiedź, ruszył w kierunku Zrujnowanego Mostu. Skrzelik szedł za Nauczycielem krok w krok. Ostatnimi czasy, jego wprawa w cichym poruszaniu się nieco wzrosła, dlatego stawiał łapy miękko, omijając wszelkie pułapki w postaci suchych gałązek czy liści. Szli szybko w górę rzeki. Jednak nie skręcili do Brzozowego Zagajnika, tak jak spodziewał się kocurek, ale ruszyli dalej w górę rzeki. Tu powietrze było chłodniejsze, a po plecach Skrzelika przebiegł zimny deszcz. Z wieczornej mgły wyłoniły się dziwne kształty. Najpierw jeden, potem drugi, a ich liczba rosłą z każdym krokiem. Uczeń przystanął nieco niespokojny. Z pewnością nie mieli tam wchodzić prawda?
– No chodź Skrzelikowa Łapo! Nie ociągaj się. Już jesteśmy prawie na miejscu.
Z napuszonym ogonem i nisko pochyloną głową ruszył za ojcem. Czuł, jak serce wali mu w piersi, a uszy drgały podczas nerwowego wychwytywania dźwięków z otoczenia.
– Czy to bezpieczne? – brązowy kocurek spytał, próbując nadążyć za pospiesznym krokiem mentora
– Ha! Bezpieczne? Nic w byciu wojownikiem nie jest bezpieczne.
Druga część wypowiedziana zdecydowanie bardziej poważna w tonie, rozłożyła się jak nowy ciężar na grzbiecie Skrzelika. Tak bardzo chciał sprostać oczekiwaniom Krzyczącej Makreli! Czuł jednak, że braknie mu odwagi.
– No! I jesteśmy!
Wojownik zatrzymał się gwałtownie, powodując, że podążający za nim uczeń prawie wpakował nos w jego ogon. Prawdę mówiąc, brązowo futry kocurek, wcale nie był pewien czy są na miejscu. Maleńka polana, na której skraju się zatrzymali, była jedyną jasną plamą w otaczającej ich ciemności. Księżyc świecący mocno, co jakiś czas chował się w zasłonie prędko biegnących chmur. Nocna cisza przerywana z rzadka donośnym cykaniem świerszczy sprawiała wrażenie niepokojąco wręcz spokojnej.
– To twoje ostatnie zadanie Skrzelikowa Łapo. Ostatni trening! To będzie trudne, ale jak ci się uda, będziesz prawdziwym wojownikiem!
– Naprawdę? Co to za trening? -- kocurek nie mógł ukryć ekscytacji w głosie.
– Żeby być dobrym łowcą, musisz wiedzieć jak nie stać się ofiarą. W tej okolicy ostatnio patrol przyuważył parę kręcących się lisów. Prawdopodobnie mają gdzieś w okolicy swoje legowisko. Twoim zadaniem będzie przetrwać tę noc i rankiem wrócić do obozowiska z przynajmniej jedną zdobyczą.
– Ja…ja nie wiem, czy potrafię…
Starszy kocur spojrzał z uwagą na syna. W jego dużych, rozszerzonych ciemnością oczach, widać było taką ilość troski, ale i pewności, że wnętrzności czekoladowo futrego ścisnęły się w środku.
– Skrzeliku… synku. Wiem, że to potrafisz. Obserwowałem twoje starania podczas całego okresu twojego treningu. Widziałem twoje zaangażowanie i wielką lojalność, którą wykazałeś. Potrafisz to zrobić.
Powiedziawszy to, spojrzał raz jeszcze głęboko w oczy ucznia, a następnie ocierając się o jego bok, utonął w cieniu. Skrzelik został sam.
Przez chwilę stał nieruchomo, nie będąc pewnym co robić. Polana wydawała się spokojna, wręcz bajkowa, ze srebrnym księżycem bijącym lśniącym światłem. Jednak miejsce, w którym drzewa rosły gęściej, ciemność pęczniała i bulgotała. Świerszcze dalej cykały zawzięcie. Z krzaka nieopodal mógł usłyszeć ciche skrobotanie ryjówki, a nieco dalej na lewo, tuż przy dziwnym płaskim głazie dostrzegł srebrzysty kształt przemykającego gronostaja. Zawahał się. Ryjówka była dość mała i powrót tylko z nią z pewnością zostałby odebrany jako niewystarczający. Jednak gronostaj to przeciwnik, z którym nie chciał mieć do czynienia. Nawet wojownicy rzadko się na to porywali. Z braku laku, ruszył na ugiętych łapach w kierunku krzewu.
Unikając kruchych liści, którymi usłane było podłoże, zbliżył się na odległość króliczego skoku. Na chwilę skrobanie ustało, najwyraźniej w momencie, kiedy czujne uszy ryjówki, wychwyciły jakiś hałas. Skrzelik zamarł w pół ruchu z jedną łapą uniesioną nad ziemią. Serce waliło mu tak głośno, że może to właśnie jego dźwięk usłyszał gryzoń. Jednak po chwili napięcia, zwierzę wróciło do swoich nocnych zajęć. Będąc wyjątkowo uważnym, przeczołgał się jeszcze bliżej, tak że mógł dostrzec ledwo widoczny ruch pomiędzy liśćmi. Lisia długość to dość ryzykowny skok, jednak jeszcze bardziej kłopotliwe mogłoby być przeciskanie się przez drobne gałązki krzewu. Przeczekał kolejny moment w bezruchu, aby mieć pewność, że pozostaje niewidoczny dla ryjówki. Policzył do trzech w myślach i skoczył.
Ryjówka o włos wywinęła się spod jego zębów, jednak popełnia śmiertelny błąd, próbując uskoczyć w lewo, gdzie czekało na nią już potężne pacnięcie łapą. Oszołomiona padła, a Skrzelik wykorzystując okazję, prędko podziękował Klanowi Gwiazd, zatapiając kły na karku zwierzęcia.
Zaskoczony natychmiastowym powodzeniem polowania, czekoladowy kocurek siadł aż z wrażenia. Wykonał pierwszą część zadania! Pełen dumy siedział i dokładnie czyścił swoją przednią łapę. To był prawdziwy sukces! Jeżeli udałoby mu się złapać przynajmniej jeszcze jedną ryjówkę, a może nornicę to może naprawdę zasłużyłby na miano wojownika! Na to jednak wciąż miał trochę czasu. Postanowił pozostać pod krzewem, który osłaniał go od potencjalnego ataku lisa, a jednocześnie zapewniał świetną kryjówkę przed czujnymi oczyma zwierzyny.
Ułożył się wygodnie, z łapkami zwiniętymi pod siebie, jednak nadal pozostając czujnym i gotowym do ewentualnej, szybkiej ucieczki. Nocne życie polany, dalej rozbrzmiewało swoim stałym rytmem, a księżyc teraz przesłonięty nieco małymi chmurami, co jakiś czas na nowo oblewał wszystko swoim srebrzystym blaskiem. Nieco głębiej w lesie, kocurek dojrzał nawet parę świetlistych zielonych punktów, kręcących się chybotliwie nad jednym z dziwacznych płaskich kamieni. Pamiętał, jak kiedyś Szyszkowy Zagajnik, swoim cichym, ciepłym jak mech głosem, opowiadał mu o tym miejscu. Podobno wszystkie te głazy, kiedyś, bardzo dawno temu przynieśli tu Bezwłosi. Jednak czemu to zrobili? I jak dawno temu to było? Chodziły plotki, że jeżeli zacząć, by kopać przy jednej z takich płyt, można było natrafić na kości Dwunożnych! Nie miał jednak zamiaru się o tym przekonywać. Czasem Skrzelik był tak zafascynowany dziwnymi obyczajami tych przerażających stworzeń. Wiedział, że są niebezpieczni i należy unikać ich za wszelką cenę. To jedna z niewielu lekcji, którą Ryjówkowy Urok rzeczywiście wbiła swoim kociętom do głowy. Ale mogła to być jednak jego wina, ze względu na jego natrętny zwyczaj bujania w obłokach.
Nagle, zdał sobie sprawę, że las ucichł. Świerszcze pochowały się, a wszystkie myszy szeleszczące w trawie, pierzchły do swoich norek. Skrzelikowej Łapie sierść na całym ogonie stanęła dęba. W okolicy był inny drapieżnik. Zapewne dużo silniejszy i szybszy drapieżnik. Czy to lis? Kocurek zamarł, ledwo oddychając ze strachu. Przycisnął się bliżej do ziemi, za wszelką cenę pragnąc pozostać niewidocznym. Z tyłu od lewej strony, z głębi lasu usłyszał pojedyncze trzaśnięcie suchej gałęzi. Dźwięk brzmiał jak grzmot w głuchej ciszy. Serce Skrzelika waliło tak mocno, że myślał, że wyskoczy mu z piersi. Szeroko rozwartymi oczyma, szaleńczo skanował teren dookoła. Och jak bardzo błagał wszystkich znanych mu wojowników Klanu Gwiazd, aby zbliżające się niebezpieczeństwo go ominęło.
Niestety jednak drapieżnik, prawdopodobnie wyczuwając świeżą krew upolowanej ryjówki, podchodził coraz bliżej. W końcu, gdy Skrzelik usłyszał jego oddech, niecały króliczy skok od siebie, puścił upolowanego piszczka i rzucił się pędem do przodu. Mając nadzieję, że nocny łowca okaże większe zainteresowanie porzuconą zwierzyną niż nim samym. Biegł przed siebie, prawie nie czując igliwia pod łapami. Najwyraźniej Klan Gwiazd, będący dzisiaj w wyjątkowo paskudnym humorze, musiał nie wysłuchać jego błagania, ponieważ zaraz po tym, jak się zerwał, usłyszał krótkie szczeknięcie lisa.
Omijał drzewa i krzaki stające mu na drodze, jednocześnie klucząc to w lewo to w prawo. Może dałby radę zgubić drapieżnika za sobą? Jednak ten, niezwykle uparty najwyraźniej, pchał dalej do przodu. Kocurek, niesiony jakby nową siłą biegł aż do utraty tchu. Nagle z lewej strony usłyszał kolejne szczeknięcie.
– Nie no bez żartów no! – wydyszał, zdając sobie sprawę, że to drugi teraz już lis uczepił się jego ogona.
To ograniczyło mu zdecydowanie pole do uników. Czuł ich gorący oddech na karku, a w momencie, kiedy szykował się do gwałtownego skrętu w lewo, dostrzegł kątem oka trzeciego lisa dołączającego do pogoni.
Przegrał. Był w pułapce. Mógł tylko biec tylko na przód. Wiedział jednak, że nigdy nie da rady wyścignąć trzech goniących go, dyszących krwią drapieżników. Jeżeli myślał wcześniej, że serce wyskoczy mu z przerażenia, to teraz już wyraźnie to zrobiło. Huk płynącej w jego żyłach krwi, dodatkowo zagłuszał dźwięki coraz to bardziej zbliżających się lisów. To koniec. Miał się przywitać z Klanem Gwiazd.
– Skrzeliku! Skrzeliku, prędko na drzewo!
Słysząc głos swojego ojca, nie miał czasu zastanowić się, jak kocur dał radę wrócić tu na czas, tylko instynktownie wykonał polecenie. Dopadł do pnia dużego, rozłożystego dębu i wykorzystując nabytą prędkość, wskoczył jak najwyżej. Nie marnując czasu, desperacko wbijając pazury w korę, począł piąć się do góry. Spod łap, leciały mu luźniejsze kawałki, powodują parę poślizgnięć. Kiedy jednak dotarł do pierwszej gałęzi, przywarł do niej z całych sił i dyszał, próbując chwycić utracony podczas pościgu oddech. Pod sobą słyszał skaczące lisy. Kłapiąc zębami, usiłowały dosięgnąć jego ogona. Wcisnął go więc jak najciaśniej pod brzuch, a następnie spojrzał w dół.
Dookoła drzewa kręciły się rzeczywiście, trzy lisy. Jeden, ten najbardziej rudy patrzył na niego nieprzychylnie, ale najwyraźniej zrezygnował z dalszej gonitwy, bo po chwili zawrócił i odbiegł z powrotem w kierunku polany. Dwa pozostałe jednak nadal uparcie próbowały go dorwać. Chodź najwidoczniej, nie mogły tak łatwo, jak on wspiąć się po pniu, co chwilę wyskakiwały do góry, zaciskając szczęki z mrożącym krew w żyłach trzaskiem. Z obu ich paszczy toczyła się wściekła piana, a oczy błyskały złowrogim blaskiem. Skrzelik nadal gorączkowo trzymając się gałęzi, dygotał z przerażenia. Był o wąs od śmierci. Właśnie! Krzycząca Makrela! Spojrzał na około, jednak w ciemności nocy, nic nie dostrzegł.
– Tato! Tu jestem, tato! Gdzie jesteś!?
Odpowiedziała mu cisza. Nowa straszna myśl przyszła mu do głowy. Czy tamten lis, który odszedł, ruszył za jego mentorem? Musiał go ratować! Ale jak? Nie mógł przecież zejść, bo te lisy go… Lisy?
Lisów nigdzie nie było. Dosłownie rozpłynęły się w powietrzu. Był prawie pewien, że zauważyłby moment, w którym odchodzą. A jednak nigdzie pod sobą ich nie zobaczył.
Dalej przerażony, jednak pchany troską o ojca, powoli zaczął złazić z drzewa. Moment zawahania przyszedł, kiedy miał skoczyć na ziemię, ale biorąc głęboki wdech i zaciskając oczy, odepchnął się od pnia. Żaden głodny kociego mięsa drapieżnik, nie skoczył na niego. Stał więc chwilę, nie będąc pewnym co zrobić. Ostatecznie postanowił cofnąć się po śladach i spróbować wyczuć zapach swojego mentora. Jeżeli pierwszy lis go dopadł, musiał nadal być w pobliżu.
Jednak nic takiego nie wyczuł. Zbliżył się z powrotem aż do polany, ale niczego nie dostrzegł, ani nie usłyszał. Las jakby odetchnął z ulgą, wracając do swoich zwyczajnych nocny dźwięków. Ogłuszające wręcz cykanie świerszczy było zaskakująco kojące.

***

Skrzelik wrócił na swój dąb i czekał tam prawie do świtu. Pierwsze promienie słońca, powoli zaczęły barwić niebo na różowo, a poranna mgła powoli dryfowała nad trawami. Nadal nie udało mu się niczego nowego upolować, ale Klan Gwiazd, najwyraźniej pragnąc wynagrodzić swoje wcześniejsze zaniedbanie, pobłogosławił go sowią dziuplą. Wyrwa w drewnie, głęboka na długość ogona, miała niewielkie owalne wejście od zachodniej strony drzewa. W środku dostrzegł parę kępków suchego mchu i ptasich piór. Gniazdo miało zapach jedynie jednego lokatora. Kocurek więc zaczaił się na wyższej gałęzi i czekał na mieszkańca, wracającego do legowiska. Już prawie stracił nadzieję, kiedy z cichym szelestem skrzydeł nadfrunęła sóweczka. Ptak leciał nisko, nieco chybotliwy lotem. Najwyraźniej ranny, od innego, nocnego starcia. Prawie spudłował podczas lądowania i zachwiał się niebezpiecznie na gałęzi. Uczeń postanowił nie czekać, aż sowa czmychnie do swojej bezpiecznej dziupli i skoczył na nią z góry. Ptak najwyraźniej nie spodziewając się ataku, wrzasnął raz tylko, a potem zamilkł już na zawsze.
Kocurek jednak nie potrafił poczuć dumy, zbyt wstrząśnięty wydarzeniami ostatniej nocy. Zlazł na ziemię z martwym ptakiem zwisającym mu z pyska. Poranny świergot drozda rozbrzmiewał radosnym trelem. Rosa mieniła się tysiącami iskier na chybotliwych źdźbłach traw, a poruszane wiatrem spadały prawie bezdźwięcznie. Las nadal ospały po śnie budził się powoli. Słońce wreszcie wytoczyło swoją złotą kulą ponad widnokrąg, kiedy uczeń ruszył z powrotem do obozu. Nadal spięty, z rozbieganymi oczyma, pokonał całą drogę w rekordowym tempie. Tuż przed wejściem zwolnił kroku i ze wciąż podkulonym ogonem, ostrożnie wszedł do środka.
Pora najwidoczniej późniejsza niż mu się zdawało, wyciągnęła przed legowiska większość kotów. Nieco na prawo, razem z innymi wojownikami dostrzegł swoją siostrę, Karasiową Ławicę, wymieniającą języki z Kazarkową Śpiewką. Kotka spojrzała na niego okrągłymi ze zdziwienia oczami, kiedy przemknął do pnia, aby jak najostrożniej ułożyć na nim swoją zdobycz. Przypominając sobie ostatnio, jak Nimfia Łapa skarciła go za przebieranie zwierzyny, czmychnął niemal od razu do legowiska uczniów. Prawie udało mu się tego dokonać, kiedy donośny głos Krzyczącej Makreli zawołał go z drugiej strony obozu. Skrzelik jęknął cicho wewnętrznie, wiedząc, że teraz będzie musiał wyjść, a większość kotów, które w tej chwili była na zewnątrz, będzie z uwagą to wszystko obserwować. Kładąc uszy po sobie, ale mimo wszystko próbując zachować wyprostowaną sylwetkę, odwrócił się w stronę mentora. W tym momencie uderzyła go realizacja.
– Ojcze! – z troską wypisaną w oczach, skoczył z nową energią w kierunku wojownika
– Skrzelikowa Łapo! Jestem z ciebie taki dumny! Widzisz, mówiłem. Potrafisz to zrobić!
Szczęśliwe ciepło zalało jego żołądek, kiedy pławił się w pochwale ojca. Och od jak dawna marzył o tych słowach! Czuł jak cały strach nocnych koszmarów, opada z niego i wreszcie mógł oddychać pełną piersią.
– Zrobiłeś to całkiem sam, widzisz? Jesteś całkowicie samodzielny!
Te słowa pobudziły coś w pamięci czekoladowego kocurka. Sam? Przecież tata przyszedł go uratować. Prawda…? Gdyby nie jego okrzyk podczas pogoni, z pewnością skończyłby w paszczy jednego z lisów. Jednak w oczach Krzyczącej Makreli nie dostrzegł kłamstwa ani żartu. Zresztą srebrny kocur nigdy nie kłamał. Gardził takim zachowaniem, a Skrzelik nigdy nie potrafił stwierdzić czy to kwestia moralności, czy zwykłego zapominalstwa. Ciepło które odczuwał, zmieniło się w ostre kolce chłodu. Przerażająca myśl wkradła mu się do głowy. Jeżeli nie ojciec… to kto go uratował?


*– w rzeczywistości Krzycząca Makrela patrzy na niego z obawą i troską, ale umysł Skrzelika zaczyna się mieszać. Wynika to z zaburzeń percepcji i interpretacji rzeczywistości.

(Liczba słów: 3057)
[przyznano 61%]


16 lipca 2024

Od Ofelii

 *jeszcze za kocięcia, w wieku około 2 księżyców*

Obudziła się wcześnie i wcale nie w miejscu, w którym zasnęła. Z przyjemnością odkryła, że pod swoimi łapami czuła miękki materiał łóżka Wyprostowanej. Robiła coś w jednym ze swoich kwadratowych pudełek, które emanowały światłem i przy których zdawała się być tak bardzo skupiona, jakby była to najwyższej jakości karma albo równie cenny kamień szlachetny. 
Podreptała do niej niezdarnie, wielokrotnie upadając i przewracając się o własne krótkie łapki. Chodzenie po równej powierzchni wychodziło jej dużo lepiej, ale tutaj zapadała się pod siebie, co tylko utrudniało jej pracę i sprawiało, że prychała zniecierpliwiona. Gdy wreszcie doczłapała się do ręki swojej pani, zamruczała, gdy została przez nią pogłaskana. Nie wszyscy domownicy lubili pieszczoty od właścicieli. Ojciec i dziadek stronili od Wyprostowanych, unikając ich jak ognia, a gdy byli podnoszeni, używali swoich pazurów. Dlatego rzadko kiedy widziała, by ich przestrzeń osobista była jakkolwiek naruszana. Matka, ona i nawet Delta, lubili spędzać czas z Wyprostowanymi. To znaczy, przynajmniej ona lubiła - a w przypadku innych posługiwała się tylko własnymi obserwacjami i przypuszczeniami.
— Ofelio! — bursztynowa kotka skrzywiła się, gdy usłyszała zachrypiały, choć melodyjny głos matki. Czego od niej chciała? Obawiała się, że zaraz znów zacznie ją czyścić i besztać za to, że nie utrzymuje swojego futra w należytym porządku. Ale przecież się starała! Specjalnie dla niej rzadziej łaziła po kątach i penetrowała cały dom, nawet, jeśli bardzo ją to kusiło... ze zwykłej ciekawości. — Ofelio, gdzież ty się znowu błąkała? Szukałam cię po całym domu!
Położyła po sobie uszy i wysunęła się spod ręki Wyprostowanej, by znów pokonać niezgrabną drogę przez całe łóżko. Miała już z niego zeskoczyć, gdy Gamma wskoczyła prosto na nie i wzięła ją za kark. Na początku młoda się wierciła, niezadowolona, ale potem całkowicie znieruchomiała i naburmuszone spojrzenie posłała matce dopiero, gdy odstawiła ją na ziemię.
—  Sama bym dała radę!
—  Połamałabyś sobie łapy — ucięła krótko matka, mierząc ją surowym spojrzeniem. — Nie przeszkadzaj Wyprostowanej, gdy pracuje.
— Nie widzę, żeby pracowała — odparła niezadowolona kotka. — A poza tym sama mnie przyniosła.
Gamma pokręciła krótko głową i nie zaszczyciła młodej odpowiedzią, a jedynie ruszyła w kierunku uchylonych lekko drzwi pokoju, rzucając córce tylko jedno spojrzenie zza ramienia, sugerujące, by poszła za nią.
Kotka ruszyła, a może trafniejszym stwierdzeniem byłoby, że potoczyła się za matką, niezgrabnie i dość pokracznie. 
— Widzisz, kiedy nasi Wyprostowani rozmawiają przez swoje pudełka, niezależnie, czy mówimy o mniejszych, czy większych, nie powinno się im przeszkadzać. Są zapracowani. My również. Powinnaś skupić się na swojej własnej rodzinie, nie na nich.
Nie zrozumiała praktycznie nic, o czym matka mówiła, ale pokiwała głową, by sprawiać pozory, że jej słucha. W międzyczasie oglądała sobie misternie wykonane rzeźby czy wazony na stojących w korytarzu komodach. Ale ładne!
— Potargała cię, jak cię głaskała... — matka wyglądała na niezadowoloną, spoglądając oceniająco na swoją córkę. — Litości... teraz będę musiała od nowa cię czesać.
— Bez czesania! — wyparowała natychmiast Ofelia. — Sama potrafię o siebie zadbać. 
— Oby. Żadnego porządnego kocura nie znajdziesz, jak będziesz przypominała bardziej kostrzewę niż damę.
Kotka przekręciła głowę, zainteresowana.
— Kocura? 
— Kiedy podrośniesz, będą się za tobą uganiać. Sama zobaczysz — miauknęła matka. — Nie pozwolę, żeby moja własna córka wyglądała jak mokry pies. To by był dopiero wstyd...
— Ale nie mam ładnej sierści. Jest czarna. Ty wyglądasz ładnie, twoje futro ma wiele barw i w ogóle... — miauknęła. Sama nie widziała w sobie nic urokliwego. W zasadzie z daleka łatwo ją było pomylić z jakąś stertą ubrań albo workiem na śmieci. Gdyby nie ta wysadzana obroża i śmieszna ozdoba na ogonie... Ciężko było ją dostrzec. Z tego też powodu lubiła kręcić się po kątach domu, bo jej sierść idealnie ją kamuflowała. Nigdy nie zależało jej na tym, by być piękną jak mama, właściwie nie przykładała do tego aż tak dużej uwagi. Lubiła ładnie wyglądać, ale nic poza tym. I czasami to całe dbanie o wygląd było nudne... Musiała chyba z cały dzień przesiedzieć, by ułożyć swoje futro, które na noc i tak na nowo się potarga. Nie rozumiała, co inne kotki w tym widziały. 
— Moja droga... — matka pokręciła głową i zacmokała, przez co Ofelia odniosła wrażenie, że wiedziała dużo więcej, niż ona sama. — Chodź.
Posłusznie, przyzwyczajona do słuchania się poleceń, poczłapała za swoją rodzicielką, z trudem dorównując jej kroku swoimi małymi łapkami.
— Słyszałaś kiedyś o łabędziach?
— Nie-e. Co to jest? To jakaś rasa kotów? Dziadek ciągle mówi, że rasy są ważne i takie tam. Że nie można się wiązać z kotami innych ras, bo to złe i obrzydliw...
— Nie — przerwała jej Gamma. — To takie ptaki. Gdy się rodzą, są szare, jakby ktoś obsypał je popiołem. Niczym się nie wyróżniają. Wielu nawet nie odróżniłoby ich od otoczenia. A gdy dojrzewają, przeobrażają się w piękne, białe ptaki o czarnych maskach i rozłożystych skrzydłach. Miałam okazję je zobaczyć, a to nie zdarza się ciężko, biorąc pod uwagę, jak rzadko opuszczamy swoje progi. Z tobą będzie podobnie.
Nic nie rozumiała.
— Co?
— Mówi się "słucham", moje dziecko — prychnęła karcąco matka. — Nikt nie zechce damy, która nie wie, jak używać własnego języka. Mówię o tym, Ofelio, że pewnego dnia twoja sierść zacznie jaśnieć, pojawi się na niej zarys pręg i oznaczeń. Tak było w tej rodzinie od pokoleń.
— Ale super! Kiedy to będzie? — dopytywała i aż podskoczyła z podekscytowania. Wow! Czyli jej sierść była magiczna i kiedyś zmieni kolor? Cóż... trochę się już przyzwyczaiła do kruczoczarnego futerka. Może niczym się nie wyróżniało, ale było ładne, eleganckie i... pasowało do niej. Mimo to była wyraźnie zafascynowana. — Też będę biała i wyrosną mi skrzydła?
— Nie sądzę — mruknęła Gamma, wzdychając głęboko. — W każdym razie, Ofelio, przyjdzie taki czas, gdzie kocury będą robić wszystko, by zdobyć twoją uwagę, a kotki spoglądać na ciebie z zazdrością. W naszej rodzinie wszystkie byłyśmy piękne. Ty także jesteś. A teraz pójdziesz ze mną. Muszę ułożyć to twoje futro, bo ciężko mi się na to patrzy. Poza tym nie chcę, żebyś błąkała się po domu i przeszkadzała Wyprostowanym lub co gorsza, swojemu ojcu i Delcie. Masz szczęście, że to nie u nich cię przyłapałam. Twój brat teraz ciężko trenuje... Powinnaś skończyć z tymi eskapadami po wszystkich kątach.

* * *
*tego samego dnia*

Ofelia poruszyła się w swoim legowisku, spoglądając na śpiącą nieopodal matkę. Otworzyła powoli jedno oko i tknęła matkę łapą, a gdy ta się nie obudziła, wygramoliła się z posłania tak cicho, jak tylko była  w stanie. Po rutynowej pielęgnacji futra udała, że jest zmęczona, choć wprawdzie miała inne plany. Gamma wspominała coś o Delcie... Ofelia wiedziała, że cały czas wychodził gdzieś z ojcem. Czasem opuszczali dom, wybierając się gdzieś razem, a czasem spędzali czas w oddzielnym pokoju. Podobno Delta pobierał od taty jakieś nauki, ale Ofelia nie rozumiała, czemu ona także nie mogła ich mieć! Matka cały czas mówiła tylko o tym byciu damą, opowiadała jej bajki i inne nudne rzeczy. Ale ona nie chciała wykładów o tym, jak pięknie wyglądać. Chciała zobaczyć, czego uczył się Delta, że cały czas był zajęty i nie mogła nawet z nim normalnie porozmawiać, bo rodzice ciągle czegoś od niego chcieli. Mama zawsze unikała tego tematu jak ognia. Nie chciała jej powiedzieć, więc ciekawość wzięła górę i kotka postanowiła sama to zbadać. O, wiedziała! Skoro nie pozwalali jej chodzić z nim na lekcje, to mogła podsłuchać i sama się czegoś nauczyć!
Nikt nie musiał jej przecież zauważyć, prawda? Ciemne futerko skutecznie ochraniało ją przed niechcianymi spojrzeniami. Wystarczyło, że schowa się w jakimś zacienionym miejscu i nikt jej nie zobaczy.
Podążyła ciemnym korytarzem według wiodących ją stłumionych dźwięków rozmowy. Wyglądało to dość... upiornie, gdy była tu całkiem sama. Skuliła się, dreptając po bordowym dywanie, który niwelował dźwięki i skrzypienie podłogi. Wreszcie podeszła do uchylonych lekko drewnianych drzwi, zza których dochodziły do jej uszu rozmaite dźwięki.
— Synu, bez względu na wszystkie okoliczności, najważniejszą dla ciebie wartością zawsze powinna być rodzina. Tylko rodzina, nic, co poza nią wykracza, wszystko, co jej dotyczy i wszystko, co dla niej dobre. 
Zajrzała przez szparkę w drzwiach do środka pomieszczenia. Mogła wejść do środka, ale istniała duża szansa, że zostałaby zauważona, dlatego postanowiła pozostać na korytarzu. Delta siedział wyprostowany, dostojnie, z tymi postawionymi wysoko uszami i spojrzeniem gotowym na wszystko. Brat jej tak imponował! Ale tutaj wyglądał jakoś inaczej niż zwykle. Nie był wyluzowany, rozbawiony, nie był tym bratem, który przychodził do niej i żartował z nią o humorkach matki. Był... poważny. Dziwnie poważny i skupiony. To dlatego matka nie chciała jej powiedzieć, czego się uczy? Bo uczy się sztywniactwa?!
— Rodzina na pierwszym miejscu. Zrozumiane — uśmiechnął się, ale nie był to zawadiacki uśmiech, który jej posyłał. Był... spokojniejszy, bardziej wyrafinowany. 
— Jestem całkowicie poważny, Delto. Dziś może wydawać ci się to oczywiste, ale gdy podrośniesz, wierz mi, pokusy świata zewnętrznego będą dochodzić do ciebie z każdej strony. Dzieciaki zawsze są urocze, posłuszne... A gdy dorastają, zaczynają się buntować, myślą, że wiedzą lepiej, będzie im się chciało poznawać świat na własną łapę, a mądre są po szkodzie. Wierzę w twój rozsądek, synu. Mam nadzieję, że mnie nie zawiedziesz. Że twoja lojalność zawsze pozostanie tutaj, przy rodzie.
— Zawsze, tato. Inaczej bym tu teraz nie siedział, prawda?
Ojciec wziął głęboki wdech. Ofelia zbliżyła się jeszcze bliżej szparki, by lepiej widzieć i słyszeć to, co miało miejsce w pokoju. O jakim buncie on mówił! Przecież wszyscy byli bardzo grzeczni. Może czasami krzątała się po domu, ale zawsze wykonywała polecenia mamy. A Delta był niemal wzorowym dzieckiem!
— Jeśli trzymasz ród ponad wszystkim innym, musisz też godnie go reprezentować. Tutaj nie ma mowy o nawet najmniejszych potknięciach. Niestety, świat, w którym przyszło nam żyć, nie wybacza i nie zapomina. Powiesz o słowo za dużo, a wszystkie koty w okolicy będą już plotkować o tym, że Norskovowie są niekompetentni i skompromitowali się na tle innych pieszczochów. Twoje błędy będą ci wypominane do końca życia. Dlatego, Delto, w trosce o rodzinę i o jej reputację, musisz wiedzieć, że poza ścianami tego domu kreujesz swoją nową personę. Wśród pieszczochów nie możesz być tym samym kotem, jakim jesteś tutaj. Musisz umieć dostosowywać się do towarzystwa, w jakim przebywasz i do kotów, z którymi rozmawiasz. To sztuka retoryki i dyplomacji.
Ofelia przekrzywiła głowę. Przy niej tata nie używał takiego ciężkiego słownictwa. Co to była ta re-to-ry-ka? I czemu mówił to Delcie, a nie jej?
— To, w jaki sposób będziesz rozmawiać z innym kotem zależy od jego reputacji, pozycji, rodu, płci i charakteru. Zapamiętaj to sobie. Dla przykładu, inaczej będziesz mówił do żony głowy rodu, a inaczej do młodej kotki w twoim wieku, kandydatki na przyszłe partnerstwo. Nie na każdego zadziałają te same sztuczki. Powiedz mi, jaki powinieneś być, gdy rozmawiasz ze swoją rówieśniczką z obcego rodu?
— Mam być... czarujący? — odgadł Delta, a Epsilon pokiwał krótko głową. — Muszę być pewny siebie, przekonujący, wykazywać się charyzmą i wiedzą. Muszę wyglądać na kogoś, z kim partnerstwo byłoby opłacalne, prawda?
— Zgadza się. I pamiętaj, nigdy nie pytaj się kotki o to, ile ma księżyców — wibrysy ojca zadrgały figlarnie. — Twoja matka za takie pytanie oskubałaby mnie z futra.
Ofelia poczuła, jak gdzieś w sercu robi jej się cieplej. To był ojciec, którego znała - nigdy nie szczędził sobie żartów, był wyluzowany i zawsze pogodny, aż matka musiała przywracać go do rzeczywistości. Tata rzadko kiedy miał czas z nią rozmawiać, ale rozumiała to! Musiał być bardzo zapracowany jako głowa całej rodziny. Lubiła jednak jego opiekuńczość, troskę... Był dużo lepszy niż mama, która ciągle tylko karciła ją za to, że nie dba o swój wygląd. Przy tej rozmowie czuła się, jakby poznawała jego stronę, która zawsze była dla niej niedostępna. Brzmiał tak... poważnie i dostojnie, jak wielki pan, a nie zabawny tata, którego znała.
— Bez pytania o wiek. Dobrze — miauknął Delta. Ofelia zauważyła, że nawet on jakoś tak się rozluźnił. Dopiero teraz zrozumiała, że wcześniej cała mowa jego ciała wskazywała na to, że mimo, iż starał się to ukryć, był spięty. — Rozumiem, jak dbać o swoją reputację wśród kotek, ale co z kocurami? Jak przy nich powinienem się zachowywać?
— Powinieneś wykazywać się wiedzą i mądrością, a przede wszystkim kompetencją — powiedział Epsilon, a jego głos znów przybrał na powadze. Ugh, Ofelia z całą pewnością mogła przyznać, że ta druga strona taty nie przypadła jej do gustu. — Żeby zaimponować kotkom, wystarczy mówić barwnym i bogatym językiem oraz brzmieć mądrze. Uwierzą we wszystko, co powiesz, choć właściwie nie będą się nawet w to wsłuchiwać. Starczy im to, że wyglądasz na mądrego. Ale przy kocurach, zwłaszcza starszych... cóż, musisz się wysilić. Wyłapią każdy błąd w tym, co mówisz, a na to nie możemy sobie pozwolić. Musisz mieć poparcie wśród starszych, bo to oni mają tu największy autorytet. A inne młode kocury; pamiętaj, są twoimi rywalami. Mogą zachowywać się przyjaźnie, ale w głębi duszy zawsze będą działać na twoją niekorzyść. Musisz zawsze świecić przy nich charyzmą, zgarniać całą uwagę, traktować ich jak dobrych przyjaciół, ale nigdy im ufać. To tylko taka... przykrywka. Myślisz, że ze mną jest inaczej? Też wśród pieszczochów mam całe mnóstwo kolegów. Ale czy naprawdę łączy nas jakaś więź? Absolutnie nie. Wszyscy będą się do ciebie uśmiechać, pytać, jak ci minął dzień i jak idą sprawy rodu, ale gdy tylko na moment się obrócisz, wbiją ci pazury w plecy. Pamiętaj, Delto, że wrogów trzeba trzymać blisko. Musisz spędzać z nimi czas, zachowywać się wśród nich taktownie, zgarnąć ich sympatię, a to po to, byś mógł mieć wgląd w to, co dzieje się w ich rodzinach i by poszerzać wpływy swojej własnej. To właśnie dzięki pozytywnym stosunkom z przedstawicielami innych rodów nasz własny rozszerza swoje horyzonty. Potrzebujemy tego poparcia. Bez niego nie bylibyśmy tu, gdzie jesteśmy. Dlatego rozumiesz, jak ważne jest twoje zadanie. Musisz potraktować wszystko to, co mówię, poważnie. W twoich łapach spoczywa dobro tego rodu. Jesteś dziedzicem. To duże brzemię i wiem, że może być ci ciężko, ale przygotuję cię na to najlepiej, jak potrafię. Sam też musiałem przez to przejść. Mój ojciec... Nie był tak wyrozumiały, jak ja jestem w stosunku do ciebie.
— Domyślam się — mruknął ponuro Delta. — Zatem... coś jeszcze masz mi do przekazania, tato?
Jeśli ojciec miał coś jeszcze do przekazania, to Ofelia się tego nie dowie, bo jej małą misję przerwała znikąd matka.
— Co ty tu robisz?!
Ofelia tak podskoczyła, że aż przewróciła się i upadła pyszczkiem na podłogę, wpadając przypadkowo do pokoju. Epsilon i Delta w tym samym momencie i równie zaskoczeni, rzucili spojrzenie najpierw na nią, a potem na zdenerwowaną Gammę.
— Mamo, mogę to wyjaśnić!
— Ile razy mam ci jeszcze powtarzać, żebyś nie przeszkadzała swojemu bratu? — prychnęła Gamma, bijąc wściekle ogonem. — To nie są sprawy dla ciebie. Nie powinnaś o tym słuchać. 
— Czemu? — spytała kotka, kładąc po sobie uszy. — Delta może, więc czemu nie ja?
— Bo on jest- — zaczęła wściekle matka, ale zaraz westchnęła głęboko. Chociaż wyglądało na to, że starała się uspokoić, wciąż widać było po niej, że nie była zbyt zadowolona. Ofelia chyba pierwszy raz widziała ją w takim stanie. Mama zawsze miała swoje humorki i często jej się coś nie podobało, ale nigdy nie była aż tak wściekła. — Słuchaj, Ofelio, to nie jest miejsce dla ciebie. Wracamy do-
— Gammo, proszę — przerwał jej tata, rzucając mamie ostrzegawcze spojrzenie. Podszedł do Ofelii, uśmiechając się delikatnie. — Felciu, naprawdę chcesz tego wszystkiego słuchać? To będzie dla ciebie nudne. Nie wolałabyś z matką przymierzyć nowe ozdoby, które kupili nasi Wyprostowani?
— Mama mówi to samo! A ja nie uważam tego za nudne — prychnęła. — Na pewno nie jest nudniejsze niż pielęgnacja futra. 
— Możesz mi wierzyć, że jest — powiedział łagodnie Epsilon. — Delta może to potwierdzić. Poza tym wydaje mi się, że kociaki w twoim wieku powinny już spać o tej porze. Wyprostowana na pewno potrzebuje towarzystwa. Lubi cię chyba najbardziej z nas wszystkich, prawda?
— Ale...
—  Chodź już, kochanie. Nie masz czego tu szukać — ucięła Gamma, choć jej głos nieco złagodniał. Ofelia zwiesiła głowę i podążyła za matką z rozczarowaniem. Nie rozumiała, czemu ona nie mogła słuchać tego, co mówił tata. Przecież nie przeszkadzała. Siedziała cicho jak mysz pod miotłą no i mogła się czegoś nauczyć! I to co tata mówił o kotkach... A może dlatego nie chciał, żeby słuchała? Bo była kotką?
Speszyła się, ale nic więcej nie powiedziała. Może powinna spróbować przekonać rodziców, że też się nadaje do takich lekcji. Może Delta mógłby zdradzić jej to, czego uczył go ojciec?

15 lipca 2024

Od Sówki

*Chwilę po fatalnym patrolu z borsukami*

Siedziała w legowisku medyka. Wzrok miała utkwiony w ścianie, a w głowie pełni myśli. Od tego patrolu, Sówka nie zachowywała się jak wcześniej. Dalej nie mogła wyrzucić z głowy obrazu zakrwawionej Brzoskwinki, czy borsuków i wielkiej góry lodu, pod którą najprawdopodobniej zostały jeszcze dwie kotki. Czuła się strasznie. Najgorsze było to, że na terenach Owocniaków dalej były borsuki. Na tę myśl czekoladowa tylko zadrżała. Miała taką wielką nadzieję, że nie znajdą obozu.
- Hej Sówko – nagle do legowiska medyka weszła Kaczka. Usiadła obok zwiadowczyni – Jak tam? – zapytała i spojrzała na łapę starszej kotki.
- Z łapą dobrze – odparła cicho córka Jarząb i już się nie odezwała. Siostra Topikowej Głębiny zauważyła nietypowe zachowanie koleżanki i tylko przechyliła głowę.
- Dalej gryzie cię ten patrol?
Sówka pokiwała głową.
- Ale to nic takiego! Jest dobrze, z resz... – zaczęła Sówka, zmuszając się do uśmiechu, ale wtedy przerwała jej wojowniczka.
- Sówko. Jarząb sama mówi, że nie jest z tobą najlepiej – wspomniała Kaczka – Dalej cię to dręczy.
- Jest dobrze, tylko się nieco p-przejęłam.
- To dlaczego głos ci się łamie? Sówko, powiedz, co jest nie tak – naciskała czarna kotka.
- Nie mogę po prostu o tym zapomnieć. Wróciłam sama... Brzoskwinka u-umarła przy mnie... I te b-borsuki dalej tu są. Mogą nas zaatakować. Ja... Boję się – wyjaśniła cicho, unikając wzroku wojowniczki – Boję się, że coś się stanie Jarząb, Przypływ... – "Czy tobie" - dodała w myślach.
 
***
 
Od kilku dni Sówka widziała się z Kaczką, a każda ich rozmowa kończyła się słowami czekoladowej, by młodsza uważała na siebie. Sówka dalej przejmowała się tym patrolem, ilością martwych kotów i tymi borsukami, które dalej znajdowały się na ich terenach. Nie wiedziała, co z tym może zrobić. Ona po prostu się bała i martwiła o najbliższych.
- Tylko... – zaczęła zwiadowczyni, ale wtedy czarna kotka jej przerwała.
- Uważaj na siebie, tak Sówko, będę. Dlaczego teraz się mną przejmujesz? – zapytała Kaczka, lekko się czerwieniąc, lecz Sówka tego nie zauważyła. Czekoladowa zamilkła. Nie mogła powiedzieć swojej przyjaciółce prawdziwego powodu. Wiedziała, że ta może ją wyśmiać, że pewnie nie odwzajemnia jej uczuć.
- Jesteś moją koleżanką Kaczko, nie chcę, by coś ci się stało! – wybrnęła z sytuacji Sówka. Wojowniczka już nic nie powiedziała, tylko wyszła z legowiska medyka, jakby lekko smutna. Jednak córka Jarząb tylko odetchnęła z ulgą. Naprawdę bała się tego wyznania uczuć przed Kaczką, choć wiedziała, że kiedyś będzie musiała to zrobić. Inaczej będzie zmuszona czekać, aż to uczucie zniknie, jeśli w ogóle tak się stanie. Westchnęła cicho. Nie wiedziała już jak to wszystko zrobić.
- Sówko? – usłyszała nagle głos swojej matki, która powoli weszła do legowiska. Przywitała się jeszcze z obecnymi tam kotami i podeszła do córki – Jak się czujesz? – zapytała.
- Dobrze, przed chwilą rozmawiałam z Kaczką – odparła Sówka, spoglądając na wyjście z legowiska. Jarząb pokiwała głową – Powinnam jej powiedzieć, tak? – zapytała nagle cicho czekoladowa. Albinoska zdziwiona popatrzyła na córkę.
- Po prostu nie chcę, byś później żałowała, że nie powiedziałaś – wyjaśniła starsza – Zawsze warto próbować.
- Wiem... A teraz jeszcze te borsuki. Boję się, że się z nią nie zobaczę... – wyznała cicho zwiadowczyni – Może powinnam jej powiedzieć teraz? Tylko to wtedy nie byłoby przemyślane... To byłaby po prostu katastrofa.
- Rób, co uważasz kochanie. Ja będę cię wspierać we wszystkim, tylko się martwię – oznajmiła Jarząb, uśmiechając się do swojej córki.
- Jesteś najlepsza – powiedziała za to mentorka Czernidłaka, również się uśmiechając. Po chwili chwiejnie stanęła na łapy i spojrzała na wyjście.
 
***
 
Chwilę zajęło jej przekonanie Witki, ale w końcu wyszła z legowiska i udała się prosto do lasu. Szła po zapachu wojowniczki, starając się nie zwracać uwagi na deszczowe chmury, czy myśl o borsukach. Po jakimś czasie doszła na miejsce. Zauważyła Kaczkę, zmierzającą przed siebie.
- K-Kaczko – krzyknęła Sówka, zwracając na siebie uwagę koleżanki.
- Co ty tu robisz? Powinnaś być u medyka.
- Ja... Muszę z tobą porozmawiać – oznajmiła Sówka. Po chwili zrobiła się cała czerwona, a serce znów zaczęło jej mocniej bić. Czuła na sobie to oczekujące spojrzenie wojowniczki. Wiedziała, że musi w końcu powiedzieć, skoro już zaczęła. A to wszystko było spowodowane obawą. Gdyby nie ten patrol, na pewno nie poszłaby za obiektem swoich westchnień.
- Znamy się już t-trochę czasu... – zaczęła cicho, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Po chwili znów zamilkła, nie wiedząc dokładnie, co powiedzieć.
- Sówko, muszę zaraz wracać do reszty patrolu, a jeszcze nie odkopałam myszy, którą upolowałam.
- T-Tak! Już! Ja... Em... To trochę d-dziwne. Nie powinnam tak n-nagle, ale boję się, że coś się stanie... A nie chcę później żałować – wyjaśniła szybko Sówka. Wzięła głęboki oddech, jednak dalej nie potrafiła się wysłowić.
- Muszę iść Sówko... Pogadamy, jak wrócę – powiedziała w końcu wojowniczka, zmuszona do ruszenia dalej. Czekoladowa cała się spięła. Nie mogła już przeciągać. Zaczęła, musiała skończyć. Zamknęła oczy i wbiła pazury w ziemię.
- Ja cię lubię Kaczko. Ale tak bardziej. Ja cię kocham. Z-Zakochałam się w tobie – wyznała w końcu Sówka, sprawiając tym samym, że Kaczka się zatrzymała – Jesteś dla mnie naprawdę ważna i mimo tego, co było na początku, teraz nie wyobrażam sobie dnia bez c-ciebie! – krzyknęła Sówka, odwracając głowę. Kaczka się nie odezwała. Zwiadowczyni westchnęła tylko. W oczach pojawiło jej się parę łez, jednak szybko je wytarła. Czyli ona nie odwzajemniała jej uczucia... Tak?
- Nie powinnam tak... P-Przepraszam. Wracaj do patrolu, ja muszę iść do Witki – powiedziała szybko i się odwróciła. Jak najszybciej mogła, starała się wrócić do obozu. Łzy tylko co chwilę napływały jej do oczu i nawet nie zwracała uwagi na wołanie Kaczki.
 
***
 
Siedziała w legowisku medyka. Łzy dalej spływały jej po policzkach, a ten smutek nie mógł przejść. Sama nie rozumiała, dlaczego aż tak źle zareagowała. W końcu wiedziała jak będzie! Ona i Kaczka? To niemożliwe! Wojowniczka nigdy nie byłaby z kimś takim jak ona.
Nie ruszyła się z posłania, gdy do legowiska wszedł jakiś kot. Młodsza kotka usiadła obok leżącej na mchu Sówki, wbijając w nią spojrzenie swoich oczu.
- Przypływ, zostaw mnie – powiedziała tylko czekoladowa, chowając głowę między łapy.
- Przypływ przyjdzie później, musiała iść na patrol – odpowiedział jej znajomy głos. Sówka zamarła. Była to Kaczka – Mogłabym z nią wyjść na chwilę? Albo zostać sama? – wojowniczka zapytała Murmur i Witki. Ta druga na początku lekko się wahała, ale w końcu czarna kotka uzyskała zgodę medyczki. Kazała zwiadowczyni wstać i razem wyszły poza obóz.
- Czy to, co powiedziałaś, to prawda? – zapytała w końcu Kaczka, z nadzieją w głosie.
- No c-co ty! To t-taki głupi ż-żart! Jak mogłabym k-kochać... – urwała nagle Sówka, zauważając dziwne zachowanie wojowniczki. Wyglądała na nieco przygnębioną tymi słowami. Westchnęła cicho – Ja... Eh... Kocham cię, t-to prawda – zaczęła znów – Ale t-to nic! Ja... Nie powinnam, wiem, nie c-chciałam zniszczyć naszej p-przyjaźni! Przepraszam, p-przepraszam... – powtarzała cały czas zwiadowczyni, nie przejmując się słowami czarnej kotki. Ta w końcu syknęła coś pod nosem i podeszła do starszej. Stanęła przed nią, zatykając jej pysk łapą.
- Też cię kocham, ale się uspokój! – powiedziała Kaczka, zabierając łapę z pyska czekoladowej – Naprawdę... Gdybyś wcześniej posłuchała, już byś to wiedziała. Kocham cię – wyznała wojowniczka, czerwieniąc się. Sówka otworzyła szerzej oczy. To był żart? Przecież to wszystko wyglądało jak wymysł jakiegoś kociaka! Głupia, niechlujna historia... A jednak była prawdziwa. W tym zamieszaniu jednak coś dało się zrozumieć. Do czegoś można było dojść. Zwiadowczyni uśmiechnęła się, czując, jak wielki kamień spada z jej serca, które z każdą chwilą biło tylko mocniej. Zaraz po tym Sówka już tuliła się do Kaczki. Mimo uśmiechu, na pysku, dalej płakała, jednak tym razem ze szczęścia.
- Naprawdę się cieszę K-Kaczko – powiedziała, tylko by po chwili schować pysk w futrze wojowniczki. Stały tak chwilę, nie odzywając się do siebie. W końcu obie usiadły na ziemi. Sówka spojrzała na dalej czerwony pysk Kaczki, a ta tylko się uśmiechnęła.
- Mam do ciebie jeszcze jedno pytanie, zanim wrócimy – oznajmiła wojowniczka, uciekając wzrokiem gdzieś w bok – Chciałabyś zostać moją partnerką? Skoro już... – nagle przerwała jej starsza kotka, od razu mówiąc "tak". Kaczka tylko się zaśmiała, przybliżając się nieco do Sówki.
 
***
 
To wszystko było jak sen. Jak jakaś wymyślona na poczekaniu, chaotyczna historia. A jednak była prawdziwa. Sówka opuściła już legowisko medyka, dzięki czemu mogła więcej czasu spędzać z Kaczką. Cały czas było jej dziwnie z tym że miała partnerkę. W końcu nigdy jeszcze się w nikim nie zakochała i tak dalej... Lecz mimo to, była bardzo szczęśliwa. Udało się i teraz była z miłością swojego życia. Z Kaczką.