Kiedy po raz pierwszy przybył do legowiska, myślał sobie, że na pewno wszystkie młodziki będą rozgadane i rozbrykane, pełne chęci do nauki, słuchania jego historyjek i przygód, które mu się przytrafiły. Chciał być tym fajnym, starszym kumplem. Nic bardziej mylnego…
Taki rys osoby, jaki sobie wyobrażał, gdy myślał o terminatorze Klanu Klifu, pasował wyłącznie do Jastrzębiej Łapy. Koteczka faktycznie lubiła mielić ozorem, prawie tak samo jak Miodek, a do tego było jej wszędzie pełno. Przez kilka pierwszych wieczorów słuchała gadaniny i bajdurzenia czekoladowego, ale równie co się nim zainteresowała, tak i znudziła. Wróciła do rutyny, skupiła się na treningach czy spędzaniu czasu ze swoją siostrą.
Mówiąc o Jeżówkowej Łapie… Była pierwszą uczennicą, którą poznał. Chyba nie zrobił na niej dobrego pierwszego wrażenia; ani na niej, ani na jej mentorze, ale o tym naburmuszonym gostku Niedźwiedzia Łapa wolał w ogóle nie rozmyślać, wystarczało mu, że czuł jego świdrujące spojrzenie niemal za każdym razem, jak pojawiał się w obozie. Może z samą koteczką by sie dogadał, ale wiele znaków wskazywało, że Judaszowcowy Pocałunek nie zachęcał terminatorki do nawiązywania relacji z żółtookim. Co za gbur…
Jeszcze większy przeskok wieku odczuwał między dwoma pozostałymi mieszkankami jaskini.
Jaskółcza Łapa bywała nieprzyjemna. Istniało mało kotów, których szczerze nie lubił, ale te, które wykazywały się dużą arogancją i snobizmem, zwłaszcza bez większego powodu, były właśnie w tym wąskim gronie. A do tego humor miała tyle, co mysz napłakała. Nawet odrobinka pozytywnej i sympatycznej energii nie emanowała z kremowej. Ze swoich licznych obserwacji, których dokonywał wylegiwując się przy wodospadzie, zaraz przy wejściu do obozu, wiedział też, że jest ona bardzo niekoleżeńska względem swojej siostry.
Siewcza Łapa nie lubiła go chyba najbardziej… Chociaż nie lubienie to może złe słowo. Od momentu kiedy Niedźwiedzia Łapa, całkowicie przypadkowo, warto to zaznaczyć, rzucił krabem w kierunku drobnej szylkretki, ta zdaje się uciekać przed nim, nieważne czy na drugi koniec legowiska, czy nawet obozu. Przepraszał ją wielokrotnie, a bardziej chciał przeprosić ją wielokrotnie… Gdy jednak zaczynał się zbliżać, przystrojony w najpiękniejszy uśmiech, ta czmychała niczym polna myszka. Potem próbował rozmawiać z jej mentorem. Pokrzywowe Zarośla tłumaczył mu charakter swojej podopiecznej, zapewniając, że on wie, że czekoladowy, broń Klanie Gwiazdy, nie zrobił tego z premedytacją i że nawet próbował przekonać o tym Siewkę. Uspokajało go to, nie chciał być brany za potwornego brutala. Szkoda tylko, że nie mógł na spokojnie jej tego wytłumaczyć; zżerało go to od środka.
Pokrzywowe Zarośla bardzo chciał, żeby jego terminatorka w końcu pokonała swoje lęki; wiedział, że jeśli tego nie zrobi i ciągle będzie uciekać, życie dorosłego kota będzie dla niej udręką. Tym razem nie czekał na zaproszenie Delikatnej Bryzy i sam zaproponował wspólny trening we czwórkę. Od samego początku czuł, jak pomarańczowe ślepka histerycznie go szukają, lecz gdy tylko próbował odpowiedzieć łagodnym, rozweselonym spojrzeniem swoich, młodsza odwracała je, wpychając pysk w bok mentora. Po nieudanej próbie nawiązania jakiegokolwiek kontaktu, ingerencji Delikatnej Bryzy i odzewie w postaci niemal rozpłakanej koteczki, Miodkowi troszkę zepsuł się humor. Rozumiał, że ktoś może za nim nie przepadać; taki już jest świat, ale nie mógł znieść myśli, że ktoś realnie się go obawia, a na jego obecność reaguję płaczem i dreszczami.
— Delikatna Bryza ma rację. Siewko, Niedźwiedzia Łapa to naprawdę miły kot. Jeśli się boisz, to będę tutaj przy tobie, ale powinnaś, chociaż spróbować z nim porozmawiać. Dobrze? — widział, jak mała jeszcze bardziej kuli się w sobie. Zaczynało już robić mu się bardzo głupio.
— Ech… Nie ma takiej potrzeby… Jeśli Siewcza Łapa nie chce, to nie musi… Nie obrażę się — chciał posłać jej uśmiech, ale ta patrzyła w przeciwnym kierunku, łebek delikatnie podniesiony, tak aby łatwiej jej było zatrzymać łzy pod dolną powieką. Zrezygnowany, zamiast kotce, skierował go wyżej, do liliowego wojownika. Odpowiedział tym samym, ale smutniejszym, wyrazem pyska.
— Pff… te dzisiejsze młodziaki… Nie wiem, co z tego wyrośnie — szepnęła, niby do niego, niby do siebie, długowłosa. Dla Niedźwiadka ten widok nie był denerwujący, a po prostu przykry. Odwrócił pysk w stronę lubej z pytającą ekspresją, a ta tylko przewróciła oczami. Chyba stracił w jej oczach swoim potulnym zachowaniem, ale co miał zrobić? Nie będzie jej gnębił, bo siostra Jaskółki zejdzie na zawał, zanim zdążą w ogóle wrócić do obozu.
Prychnęłam w eter i przeszurała piach ogonem. Delikatna Bryza ruszyła dalej, by poszukać skorupiaków lub wodorostów, które mogliby zanieść medyczkom. Miód trzymał się po prawej stronie, z dala od wody. Słyszał spokojny głos zielonookiego i delikatne kroki czarno-rudej. Nie byli daleko za nimi, ale trzymali dystans, by ta odzyskała spokój.
— Pozbieram algi, weźmiesz je potem do Czereśniowej Gałązki. — zawołała wojowniczka, kierując się nagle w stronę morskiego brzegu. Serce zabiło mu szybciej gdy weszła do wody aż po barki, by wyłowić poplątane, śliskie wstęgi. Wynosiła je na suchy piasek, tylko po to, by znów się wracać. — Pomóż mi Pokrzywowe Zarośla; ten mój niedojda za żadne skarby nie wejdzie do wody — rzuciła do liliowego, a ten od razu ruszył w jej stronę. Opuszczona teraz Siewka stała jak sierotka, niemal w bezruchu.
— Niedźwiedzia Łapo, Siewcza Łapo, porozplatajcie je. Medyczki nie będą mieć pożytku z wielkiego kłębka. Uważajcie, żeby ich nie poprzerywać; lepiej pracuję się z długimi wstęgami, lepiej trzymają łapę. — zawołał wojownik.
Żółtooki nie chciał stresować już więcej szylkretki, więc nawet na nią nie spojrzał, tylko od razu wziął się za swoje przydzielone zadanie. Miał nadzieje, że za momencik usłyszy nieśmiałe, cichutkie kroki, nawet jeśli pomarańczowooka miałaby usiąść na drugim końcu sterty wodorostów.
Mówiąc o Jeżówkowej Łapie… Była pierwszą uczennicą, którą poznał. Chyba nie zrobił na niej dobrego pierwszego wrażenia; ani na niej, ani na jej mentorze, ale o tym naburmuszonym gostku Niedźwiedzia Łapa wolał w ogóle nie rozmyślać, wystarczało mu, że czuł jego świdrujące spojrzenie niemal za każdym razem, jak pojawiał się w obozie. Może z samą koteczką by sie dogadał, ale wiele znaków wskazywało, że Judaszowcowy Pocałunek nie zachęcał terminatorki do nawiązywania relacji z żółtookim. Co za gbur…
Jeszcze większy przeskok wieku odczuwał między dwoma pozostałymi mieszkankami jaskini.
Jaskółcza Łapa bywała nieprzyjemna. Istniało mało kotów, których szczerze nie lubił, ale te, które wykazywały się dużą arogancją i snobizmem, zwłaszcza bez większego powodu, były właśnie w tym wąskim gronie. A do tego humor miała tyle, co mysz napłakała. Nawet odrobinka pozytywnej i sympatycznej energii nie emanowała z kremowej. Ze swoich licznych obserwacji, których dokonywał wylegiwując się przy wodospadzie, zaraz przy wejściu do obozu, wiedział też, że jest ona bardzo niekoleżeńska względem swojej siostry.
Siewcza Łapa nie lubiła go chyba najbardziej… Chociaż nie lubienie to może złe słowo. Od momentu kiedy Niedźwiedzia Łapa, całkowicie przypadkowo, warto to zaznaczyć, rzucił krabem w kierunku drobnej szylkretki, ta zdaje się uciekać przed nim, nieważne czy na drugi koniec legowiska, czy nawet obozu. Przepraszał ją wielokrotnie, a bardziej chciał przeprosić ją wielokrotnie… Gdy jednak zaczynał się zbliżać, przystrojony w najpiękniejszy uśmiech, ta czmychała niczym polna myszka. Potem próbował rozmawiać z jej mentorem. Pokrzywowe Zarośla tłumaczył mu charakter swojej podopiecznej, zapewniając, że on wie, że czekoladowy, broń Klanie Gwiazdy, nie zrobił tego z premedytacją i że nawet próbował przekonać o tym Siewkę. Uspokajało go to, nie chciał być brany za potwornego brutala. Szkoda tylko, że nie mógł na spokojnie jej tego wytłumaczyć; zżerało go to od środka.
* * *
— Delikatna Bryza ma rację. Siewko, Niedźwiedzia Łapa to naprawdę miły kot. Jeśli się boisz, to będę tutaj przy tobie, ale powinnaś, chociaż spróbować z nim porozmawiać. Dobrze? — widział, jak mała jeszcze bardziej kuli się w sobie. Zaczynało już robić mu się bardzo głupio.
— Ech… Nie ma takiej potrzeby… Jeśli Siewcza Łapa nie chce, to nie musi… Nie obrażę się — chciał posłać jej uśmiech, ale ta patrzyła w przeciwnym kierunku, łebek delikatnie podniesiony, tak aby łatwiej jej było zatrzymać łzy pod dolną powieką. Zrezygnowany, zamiast kotce, skierował go wyżej, do liliowego wojownika. Odpowiedział tym samym, ale smutniejszym, wyrazem pyska.
— Pff… te dzisiejsze młodziaki… Nie wiem, co z tego wyrośnie — szepnęła, niby do niego, niby do siebie, długowłosa. Dla Niedźwiadka ten widok nie był denerwujący, a po prostu przykry. Odwrócił pysk w stronę lubej z pytającą ekspresją, a ta tylko przewróciła oczami. Chyba stracił w jej oczach swoim potulnym zachowaniem, ale co miał zrobić? Nie będzie jej gnębił, bo siostra Jaskółki zejdzie na zawał, zanim zdążą w ogóle wrócić do obozu.
Prychnęłam w eter i przeszurała piach ogonem. Delikatna Bryza ruszyła dalej, by poszukać skorupiaków lub wodorostów, które mogliby zanieść medyczkom. Miód trzymał się po prawej stronie, z dala od wody. Słyszał spokojny głos zielonookiego i delikatne kroki czarno-rudej. Nie byli daleko za nimi, ale trzymali dystans, by ta odzyskała spokój.
— Pozbieram algi, weźmiesz je potem do Czereśniowej Gałązki. — zawołała wojowniczka, kierując się nagle w stronę morskiego brzegu. Serce zabiło mu szybciej gdy weszła do wody aż po barki, by wyłowić poplątane, śliskie wstęgi. Wynosiła je na suchy piasek, tylko po to, by znów się wracać. — Pomóż mi Pokrzywowe Zarośla; ten mój niedojda za żadne skarby nie wejdzie do wody — rzuciła do liliowego, a ten od razu ruszył w jej stronę. Opuszczona teraz Siewka stała jak sierotka, niemal w bezruchu.
— Niedźwiedzia Łapo, Siewcza Łapo, porozplatajcie je. Medyczki nie będą mieć pożytku z wielkiego kłębka. Uważajcie, żeby ich nie poprzerywać; lepiej pracuję się z długimi wstęgami, lepiej trzymają łapę. — zawołał wojownik.
Żółtooki nie chciał stresować już więcej szylkretki, więc nawet na nią nie spojrzał, tylko od razu wziął się za swoje przydzielone zadanie. Miał nadzieje, że za momencik usłyszy nieśmiałe, cichutkie kroki, nawet jeśli pomarańczowooka miałaby usiąść na drugim końcu sterty wodorostów.
[1031 słów; trening wojownika]
[przyznano 21%]
<Siewko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz