Barszcz cieszył się każdym promieniem słońca, jaki wpadał do obozu. Kochał Porę Zielonych Liści, była taka pozytywna i ciepła, a to jego dwa ulubione połączenia.
Westchnął pod nosem, kończąc mycie swojego futra, po czym wstał sprawnym ruchem i wyszedł z legowiska wojowników. Minął się z Nornicową Łapą, kłaniając jej się w pas, pozdrawiając kotkę serdecznym uśmiechem. Jakiż z niego dżentelmen! Uczennica odwzajemniła gest, chociaż nie z takim rozmachem, ale kiwnęła mu głową na powitanie, jej mina nie była jednak zbyt przyjazna. Barszcz w duchu się ucieszył, że przekazał kotce takie dobre wibracje (nawet jeśli ich nie wzięła). W końcu każdym dniem należy się cieszyć!
Z tego co wiedział, miał wyruszyć na patrol z Kukułczym Skrzydłem i Nagietkowym Wschodem. Oba kocury darzył szczerą sympatią, chociaż chyba bez wzajemności. No, ale kto by się tym przejmował? Najważniejsze jest dobro ich klanu, dlatego pomimo braku miłości między nimi to połączą swoje siły i wspólnie zbadają tereny ich wspaniałego klanu.
Spotkał się z nimi niedługo później i wyruszyli. Barszcz próbował ich zagadywać, jednak tylko Kukułcze Skrzydło wszedł z nim w jakąkolwiek rozmowę, a nie tylko pyskował jak Nagietek. Cóż, w końcu rude to wredne, nie? Chociaż to nieeleganckie z jego strony tak oceniać, ale kocur sam się prosi o łatkę niemiłego. Barszcz był ciekawy czy dla kogokolwiek kiedykolwiek Nagietkowy Wschód był co najmniej znośnie względny.
Koniec swoich przemyśleń zwieńczył wzruszeniem ramion, kończąc rozmowę w swojej głowie.
Jakiś czas później kocury postanowiły się rozdzielić. Barszcz nie miał pojęcia dlaczego, przecież patrole robi się wspólnie.
- Czemu mamy się rozejść? - Zapytał, patrząc na Nagietkowy Wschód.
- Bo ja tak mówię. - Odparł dobitnie, odwrócił się na pięcie i poszedł w swoją stronę. Barszcz spojrzał na Kukułcze Skrzydło.
- Pewnie ma jakieś szemrane, nieeleganckie interesy do załatwienia. - Mruknął obojętnie, idąc w tylko sobie znanym kierunku.
I w ten oto sposób został sam. Nawet nie wiedział, czy to było legalne, takie rozdzielnie się. Kopnął leżący nieopodal siebie kamień i ruszył ku granicy z Klanem Klifu, bo tylko ten kierunek mu pozostał. Ruszył od Martwego Szlaku ku Kamiennym Strażnikom.
Po drodze rozglądał się za jakąś okazjonalną zwierzyną, jednak jak na złość nie było ani jednej sikoreczki. Nie poddawał się jednak i dalej szukał, a kiedy naprawdę upewnił się, że nic tu nie było, westchnął tylko i ruszył dalej.
W pewnej chwili zawiał wiatr, a Barszcza naszła świetna myśl! A gdyby tak wygrał wyścig z wiatrem?
Rzucił się więc w pogoń w kierunku, w którym wiał wiatr, akurat nieopodal Kamiennych Strażników. Gnał ile sił, przeskakując zwinnie napotkane gałęzie czy kamienie, z wielkim uśmiechem na pysku. Takie rzeczy kochał! Wiatr we włosach, adrenalina, poczucie wolności! Prosty bieg, a potrafił oczyścić głowę ze wszelkich czarnych myśli.
Skakał niczym sarenka, biegnąc dalej, nie patrząc pod nogi. W końcu krajobraz tak szybko się zmieniał.
Dotarł na granicę z Klanem Klifu, i dalej trzymając stałą prędkość (już mniejszą, niż na początku, bo jednak nie miał aż tyle sił) skakał sobie nad rozrzuconymi przez wiatr gałęziami. Wskoczył na pierwszy wielki głaz, potem na mniejszy, aż zobaczył przed sobą taki wielki piękny kamień, który aż prosił się o rzucenie mu wyzwania wskoczenia na niego! Był akurat na granicy, więc nic się nie stanie, jeśli podejmie się tego zadania.
Stanął na krańcu płaskiego kamienia, na którym był, przycupnął, oceniając odległość. I po chwili skok! Rzucił się do wielkiego susa. Lecąc tak nad ziemią, czuł się niczym ptak rozpościerający swoje piękne skrzydła. W duchu krzyczał, śmiał się, bawił, aż nie przyszło mu lądować. Jak się okazało, źle wyliczył odległość i ześlizgnął się z kamienia prosto na twardą ziemię. Poleciał jak przysłowiowa kłoda, wprost na jakiegoś kota, który akurat tamtędy się przechadzał i miał tego pecha znaleźć się między nim a ziemią.
Upadli we dwóch, a Barszczowa Łodyga stęknął obolały. Natychmiast kiedy oprzytomniał nieco, wstał jak poparzony ze zmartwioną miną.
- O na Klan Gwiazd! NAJMOCNIEJ Cię przepraszam, nie miałem zamiaru na Ciebie spaść! - Dotknął łapami jasnego kocura, upewniając się, że oddycha. Wyglądało na to, że nie chciało mu się po prostu dźwignąć do wstania po upadku. - Wszystko w porządku? Co Ty w ogóle robisz na terytorium Klanu Burzy?
Westchnął pod nosem, kończąc mycie swojego futra, po czym wstał sprawnym ruchem i wyszedł z legowiska wojowników. Minął się z Nornicową Łapą, kłaniając jej się w pas, pozdrawiając kotkę serdecznym uśmiechem. Jakiż z niego dżentelmen! Uczennica odwzajemniła gest, chociaż nie z takim rozmachem, ale kiwnęła mu głową na powitanie, jej mina nie była jednak zbyt przyjazna. Barszcz w duchu się ucieszył, że przekazał kotce takie dobre wibracje (nawet jeśli ich nie wzięła). W końcu każdym dniem należy się cieszyć!
Z tego co wiedział, miał wyruszyć na patrol z Kukułczym Skrzydłem i Nagietkowym Wschodem. Oba kocury darzył szczerą sympatią, chociaż chyba bez wzajemności. No, ale kto by się tym przejmował? Najważniejsze jest dobro ich klanu, dlatego pomimo braku miłości między nimi to połączą swoje siły i wspólnie zbadają tereny ich wspaniałego klanu.
Spotkał się z nimi niedługo później i wyruszyli. Barszcz próbował ich zagadywać, jednak tylko Kukułcze Skrzydło wszedł z nim w jakąkolwiek rozmowę, a nie tylko pyskował jak Nagietek. Cóż, w końcu rude to wredne, nie? Chociaż to nieeleganckie z jego strony tak oceniać, ale kocur sam się prosi o łatkę niemiłego. Barszcz był ciekawy czy dla kogokolwiek kiedykolwiek Nagietkowy Wschód był co najmniej znośnie względny.
Koniec swoich przemyśleń zwieńczył wzruszeniem ramion, kończąc rozmowę w swojej głowie.
Jakiś czas później kocury postanowiły się rozdzielić. Barszcz nie miał pojęcia dlaczego, przecież patrole robi się wspólnie.
- Czemu mamy się rozejść? - Zapytał, patrząc na Nagietkowy Wschód.
- Bo ja tak mówię. - Odparł dobitnie, odwrócił się na pięcie i poszedł w swoją stronę. Barszcz spojrzał na Kukułcze Skrzydło.
- Pewnie ma jakieś szemrane, nieeleganckie interesy do załatwienia. - Mruknął obojętnie, idąc w tylko sobie znanym kierunku.
I w ten oto sposób został sam. Nawet nie wiedział, czy to było legalne, takie rozdzielnie się. Kopnął leżący nieopodal siebie kamień i ruszył ku granicy z Klanem Klifu, bo tylko ten kierunek mu pozostał. Ruszył od Martwego Szlaku ku Kamiennym Strażnikom.
Po drodze rozglądał się za jakąś okazjonalną zwierzyną, jednak jak na złość nie było ani jednej sikoreczki. Nie poddawał się jednak i dalej szukał, a kiedy naprawdę upewnił się, że nic tu nie było, westchnął tylko i ruszył dalej.
W pewnej chwili zawiał wiatr, a Barszcza naszła świetna myśl! A gdyby tak wygrał wyścig z wiatrem?
Rzucił się więc w pogoń w kierunku, w którym wiał wiatr, akurat nieopodal Kamiennych Strażników. Gnał ile sił, przeskakując zwinnie napotkane gałęzie czy kamienie, z wielkim uśmiechem na pysku. Takie rzeczy kochał! Wiatr we włosach, adrenalina, poczucie wolności! Prosty bieg, a potrafił oczyścić głowę ze wszelkich czarnych myśli.
Skakał niczym sarenka, biegnąc dalej, nie patrząc pod nogi. W końcu krajobraz tak szybko się zmieniał.
Dotarł na granicę z Klanem Klifu, i dalej trzymając stałą prędkość (już mniejszą, niż na początku, bo jednak nie miał aż tyle sił) skakał sobie nad rozrzuconymi przez wiatr gałęziami. Wskoczył na pierwszy wielki głaz, potem na mniejszy, aż zobaczył przed sobą taki wielki piękny kamień, który aż prosił się o rzucenie mu wyzwania wskoczenia na niego! Był akurat na granicy, więc nic się nie stanie, jeśli podejmie się tego zadania.
Stanął na krańcu płaskiego kamienia, na którym był, przycupnął, oceniając odległość. I po chwili skok! Rzucił się do wielkiego susa. Lecąc tak nad ziemią, czuł się niczym ptak rozpościerający swoje piękne skrzydła. W duchu krzyczał, śmiał się, bawił, aż nie przyszło mu lądować. Jak się okazało, źle wyliczył odległość i ześlizgnął się z kamienia prosto na twardą ziemię. Poleciał jak przysłowiowa kłoda, wprost na jakiegoś kota, który akurat tamtędy się przechadzał i miał tego pecha znaleźć się między nim a ziemią.
Upadli we dwóch, a Barszczowa Łodyga stęknął obolały. Natychmiast kiedy oprzytomniał nieco, wstał jak poparzony ze zmartwioną miną.
- O na Klan Gwiazd! NAJMOCNIEJ Cię przepraszam, nie miałem zamiaru na Ciebie spaść! - Dotknął łapami jasnego kocura, upewniając się, że oddycha. Wyglądało na to, że nie chciało mu się po prostu dźwignąć do wstania po upadku. - Wszystko w porządku? Co Ty w ogóle robisz na terytorium Klanu Burzy?
<Niedźwiedzia Łapo? Możesz mu wytknąć, że są na Twoim terenie c: >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz