BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Sprawa znikających kotów w klanie nadal oficjalnie nie została wyjaśniona. Zaginął jeden ze starszych, Tropiący Szlak, natomiast Piaszczysta Zamieć prawdopodobnie został napadnięty przez samotników. Chodzą plotki, że mogą być oni połączeni z niedawno wygnanym Czarną Łapą. Również główny medyk, przez niewyjaśnioną sprawę został oddalony od swoich obowiązków, większość spraw powierzając w łapy swojej uczennicy. Gdyby tego było mało, w tych napiętych czasach do obozu została przyprowadzona zdezorientowana i dość pokiereszowana pieszczoszka, a przynajmniej tak została przedstawiona klanowi. Czy jej pojawienie się w klanie, nie wzmocni już i tak od dawna panującego w nim napięcia?

W Klanie Klifu

Do klanu szczęśliwie (chociaż zależy kogo się o to zapyta) powróciła zaginiona medyczka, Liściaste Futro. Niestety nawet jej obecność nie mogła powstrzymać ani katastrofy, jaką była szalejąca podczas Pory Nagich Liści epidemia zielonego kaszlu, ani utraty jednego z żyć przez Srokoszową Gwiazdę na zgromadzeniu. Aktualnie osłabieni klifiacy próbują podnieść się na łapy i zapomnieć o katastrofie.

W Klanie Nocy

Srocza Gwiazda wprowadza władzę dziedziczną, a także "rodzinę królewską". Po ciężkim porodzie córki i śmierci jednej z nowonarodzonych wnuczek, Srocza Gwiazda znika na całą noc, wracając dopiero następnego poranka, wraz z kontrowersyjnymi wieściami. Aby zabezpieczyć przyszłe kocięta przed podzieleniem losu Łabędź, ogłasza rolę Piastunki, a zaszczytu otrzymania tego miana dostępuje Kotewkowa Łapa, obecnie zwana Kotewkowym Powiewem. Podczas tego samego zebrania ogłasza także, że każdy kolejny lider Klanu Nocy będzie musiał pochodzić z jej rodu, przeprowadza ceremonię, podczas której ona i jej rodzina otrzymują krwisty symbol kwitnącej lilii wodnej na czole - znak władzy i odrodzenia.
Nie wszystkim jednak ta decyzja się spodobała, a to, jakie efekty to przyniesie, Klan Nocy może się dowiedzieć szybciej niż ktokolwiek by tego chciał.
Zaginęły dwie kotki - Cedrowa Rozwaga, a jakiś czas później Kaczy Krok. Patrole nadal często odwiedzają okolice, gdzie ostatnio były widziane, jednak bezskutecznie

W Klanie Wilka

klan znalazł się w wyjątkowo ciężkiej sytuacji niespodziewanie tracąc liderkę, Szakalą Gwiazdę. Jej śmierć pociągnęła za sobą również losy Gęsiego Wrzasku jak i kilku innych wojowników i uczniów Klanu Wilka, a jej zastępca, Błękitna Gwiazda, intensywnie stara się obmyślić nowa strategię działania i sposobu na odbudowanie świetności klanu. Niestety, nie wszyscy są zadowoleni z wyboru nowego zastępcy, którym została Wieczorna Mara.
Oskarżona o niedopełnienie swoich obowiązków i przyczynienie się do śmierci kociąt samego lidera, Wilczej Łapy i Cisowej Łapy, Kunia Norka stała się więzieniem własnego klanu.

W Owocowym Lesie

Zapanował chaos. Rozpoczął się wraz ze zniknęciem jednej z córek lidera, co poskutkowało jego nerwową reakcją i wyżywaniem się na swoich podwładnych. Sprawy jednak wymknęły się spod całkowitej kontroli dopiero w momencie, w którym… zniknął sam przywódca! Nikt nie wie co się stało ani gdzie aktualnie przebywa. Nie znaleziono żadnego tropu.
Sytuację pogarsza fakt, że obaj zastępcy zupełnie nie mogą się dogadać w kwestii tego, kto powinien teraz rządzić, spierając się ze sobą w niemal każdym aspekcie. Część Owocniaków twierdzi, że nowy lider powinien zostać wybrany poprzez głosowanie, inni stanowczo potępiają takie pomysły, zwracając uwagę na to, że taka procedura może dopiero nastąpić po bezdyskusyjnej rezygnacji poprzedniego lidera lub jego śmierci. Plotki na temat możliwej przyczyny jego zniknięcia z każdym dniem tylko przybierają na sile. Napiętą atmosferę można wręcz wyczuć w powietrzu.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Burzy!
(jedno wolne miejsce!)

Miot samotników!
(jedno wolne miejsce!)

Pojawiła się nowa zakładka z Cechami Specjalnymi i Mutacjami! Aby dostać się do niej, należy wejść w zakładkę "Maści - pomoc". | Zmiana pory roku już 18 maja, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

15 maja 2024

Od Błotnistej Plamy CD. Wiru (Wirującej Lotki)

 Gdyby miała wskazać jedną rzecz która ją przerażała najbardziej, wskazałaby ropuchy. Ale dosyć blisko znajdowałyby się dzieci jej rodzonej siostry. Teoretycznie, to też były takie ropuchy. Oczywiście nie powiedziałaby tego głośno, lecz… To stwierdzenie miało troszeczkę prawdy w sobie. Również były głośne, interakcje z nimi były odrażające i chciała ich unikać. Najwidoczniej nie miała tyle szczęścia by móc od nich uciec, tak jak mogła to robić zawsze z wszystkimi obrzydliwymi brązowo-zielonymi stworzeniami, człapającymi w najmniej oczekiwanych miejscach. Z ropuchami również nie musiała rozmawiać, dlatego mogła nawet uznać, że w obecnej sytuacji wolałaby przytulać żaby i inne obślizgłe zwierzęta niż dłużej ciągnąć wymianę zdań z siostrzenicą. Bo co, każde źle powiedziane słowo mogło ją pogrążyć. Wystarczyło powiedzieć coś nieodpowiedniego, wyrzucić coś zbyt wiele z serca… I mogła już nie żyć. Więc co innego mogła zrobić jak zgodzić się na wszystko o co prosiła ją młoda? Czy były jakieś opcje? Raczej nie i nawet nie chciała ich szukać. 
- N-no d-dobrze...- mruknęła, niezbyt przekonana takim bliskim kontaktem z siostrzenicą. W głowie już zaczęła liczyć myszy, starając się zignorować jakiekolwiek bodźce zewnętrzne. Cokolwiek, co mogłoby spowodować jej jeszcze większą panikę. Jakoś tak jeszcze przez chwilę miała nadzieję, że dziecko zmieni zdanie i zdecyduje, że męczenie ciotki to jednak nie jest tak ciekawy pomysł. Myliła się. Jak zawsze. Młoda tylko skinęła głową, następnie podeszła do niej bliżej, po czym zaczęła się na nią wdrapywać. Czuła te małe pazurki zaczepiające się o jej zabrudzone (ale nie tak bardzo jak zazwyczaj!) futro, próbując wspiąć się na jej grzbiet. 
Lekko zadrżała, ale stwierdziła, że przecież kociak nie może być taki zły. Chciała tylko się usunąć z widoku, bo stała tak głupio. Z kocięciem na plecach podeszła do bardziej odosobnionego miejsca i usiadła w pozycji bochenka. To i tak było strasznie niekomfortowe. Najbardziej to chciała w tym momencie zrzucić dzieciaka, może nawet gdyby miało jej się coś stać. Albo może lepiej nie. Nie. Nie mogła przecież nikogo skrzywdzić! Co jej do głowy weszło? Sroka by ją zabiła! Ale z drugiej strony, czuła jak jej panika wzrasta z każdą chwilą. Nawet nie musiała mieć powodu do stresu, żeby się źle czuć, a co dopiero z kupką futra i złości na jej plecach? 
Czuła jak kotka delikatnie zmienia pozycję na jej grzbiecie, mrucząc jakby to było najlepsze co mogło ją spotkać. Czemu to dziecko się tak z tego cieszyło to naprawdę nie wiedziała. Chyba wolała nie wiedzieć, bo co mogło znajdować w móżdżku takiego malca? 
Niestety mimo wszelkich starań by się nie ruszać, poczuła nagłe swędzenie w nosie. Przez przypadek kichnęła tak, że kociak musiał poczuć turbulencje. Cholera. Wir próbując nie spaść, uczepiła się jej pazurami. Właśnie tego nie chciała najbardziej… Jak już miała spokój od Nastroszonego Futra, naprawdę liczyła na to, że nikt jej nie zrani fizycznie. Szkoda, że znalazło się dziecko, które zdecydowało się jej przeszkadzać w życiu.  Pisnęła głośno z bólu. Ruch kotki spowodował jednak, że pewne zakopane wspomnienia znowu do niej wróciły. Naprawdę dawno nie czuła pazurów na swojej skórze. Czuła jak to wszystko zaczyna napływać do jej głowy, powodując niekontrolowany szloch, który powoli zmieniał się w coraz głośniejszy. Starała się jednak mimo wszystko jakoś bardzo nie ruszać, bo nie mogła zapomnieć o kociaku, który dalej dobrze się bawił leżąc na ciotce. Przysięgła sobie w sercu, że już więcej nie zbliży się do żłobka. Będzie omijać to miejsce szerokim łukiem. Cokolwiek, byle nie doszło do takiej sytuacji znowu! Trochę zaczęło ją irytować to, że jej siostrzenica nic sobie nie robiła z jej cierpienia. Odziedziczyła brak empatii po matce. 
- M-możesz s-so-sobie pójść?- wychlipiała, nie chcąc by jej przeszkadzała. By uspokoić się, potrzebowała samotności… A obecność Wir… Naprawdę miała już tego dość! Chciała przestać ryczeć i móc uspokoić się w jakimś zaciszu. Dzieci jak zawsze musiały to wszystko psuć. Jak spodziewała się po siostrzenicy, odpowiedziała tak samo bezdusznie jak zrobiłaby jej to jej matka.
- Nie.
I tyle. Bez dyskusji, była bezsilna wobec małego kociaka. Na odmowę kotki zasmuciła się jeszcze bardziej, ale stwierdziła że nie będzie dalej przeszkadzać i tylko cicho beczeć. Może jej się kiedyś znudzi? Stwierdzi, iż woli biegać bezmyślnie za kulką muchu i bawić się z rodzeństwem? Cokolwiek innego niż dalsze przysłuchiwanie się jak jej ciotka płacze? Błotnista Plama czasem naprawdę była aż zła na siebie, że nie mogła nic z tym zrobić. O dziwo, była coraz to bardziej dojrzalsza z każdym dniem i zdawała sobie sprawę z własnej żałosności. Musiała dorosnąć po tym, jak Nastroszony zmusił ją do posiadania dzieci w takim młodym wieku. Nie potrafiła jednak zmienić swoich naturalnych odruchów oraz reakcji, po prostu… Taka była! Zaczęła widzieć zło w innych, sytuacje gdzie powinna mówić co innego bądź być bardziej pewna siebie, lecz dalej coś blokowało ją przed całkowicie czystym myśleniem. Nie była w stanie się przeciwstawiać, nie była w stanie podnieść głosu na kogoś. Nawet dalej się jąkała jak małe dziecko! Chciała zmiany, ale… Wiedziała, że ona nigdy nie nastąpi. Dlatego była nikim bez Nastroszonego Futra. Nie potrafiła o sobie decydować, więc bez osoby decydującej za niej, mogła jedynie siedzieć w miejscu i patrzeć na to jak okropna i głupia jest. 
Zdawała sobie sprawę z tego, że się zamyśliła wylewając coraz więcej łez. Nie zauważyła jednak, że oddech kociaka na jej plecach powoli się wyrównał. Jak długo tak leżały? Przestała liczyć, rozmyślając na temat braku perspektyw na przyszłość oraz pustce w życiu. Po jakimś czasie jednak przypomniała sobie o Wir, słysząc jak ta coś mamrotała przez sen. Wtedy jej źrenice się zmniejszyły ze strachu. Musiała coś z nią zrobić. Nie mogły tutaj być cały czas! Co jeżeli jej siostrzenica zapadła w głęboki sen i nie obudzi się przez kilka godzin? Z tego właśnie powodu delikatnie przechyliła plecy, próbując stoczyć kotkę na kępkę trawy. Ku jej szczęściu, mała nie obudziła się, tylko coś pisnęła przez sen. Z ulgą chwyciła ją za luźną skórę przy karku i zaniosła do żłobka. Próbowała unikać wściekłego wzroku Sroki. Nie chciała się zastanawiać, co mogła sobie pomyśleć o tej sytuacji. Przynajmniej… Przynajmniej Wir nic się nie stało. Jak się obudzi, to może wszystko wytłumaczy to wszystko matce, i czekoladowa nie dostanie opieprzu za spędzanie czasu z jej dziećmi..


***


Te kilkanaście księżyców później, już się nie obudziła. Zasnęła snem wiecznym, a Błotnista Plama mogła tylko wpatrywać się w jej martwe ciało.

14 maja 2024

Od Karasiowej Łapy CD. Różanej Łapy

Patrzyła z szokiem na Różaną Łapę, słuchając monologu o “lepszości” kotów z rodu Sroczej Gwiazdy. Uczennica naprawdę zdawała się wierzyć w bzdury, które wygadywała.
– Cała ta twoja arystokracja nie jest starsza niż ty sama – zaczęła spokojnie i dość cicho Karaś, patrząc na młodszą z kotek bez cienia sympatii. – A jedyne, w czym różni się od innych kotów, to możliwość objęcia stanowiska lidera. Co dla ciebie i tak nie jest już możliwe, od kiedy zostałaś uczennicą medyczki.
– Mówisz o tym, że stanę się jedną z najważniejszych osób w klanie? – Róża zaśmiała się prześmiewczo. – Sama widzisz, to my będziemy przy władzy i całe szczęście, bo długo by się ten klan nie ostał, gdybyś taka ty, lub twój nieszczęsny brat mieli podejmować decyzje wymagające choć cienia inteligencji. A teraz wybacz, mam dużo ważniejsze obowiązki niż wysłuchiwanie żali zwykłego plebsu.
To mówiąc odwróciła się i odeszła z wysoko podniesionym ogonem. Karaś wciąż potrzebowała chwili, żeby przetworzyć to, co się wydarzyło. Kiedy na pamiętnym zgromadzeniu usłyszała o decyzji Sroczej Gwiazdy, niespecjalnie ją ona obchodziła. Była zdziwiona, oczywiście, ale była na tyle mała, czuła się nieważna w klanie… Więc po prostu zaakceptowała to, co się działo. Niektóre dorosłe koty szeptały między sobą, jednak nikt nie odważył się na głośny sprzeciw. Nie myślała więc zbyt wiele i zdusiła głęboko w sobie rozczarowanie. Chyba każdy kociak marzył kiedyś o byciu liderem… Co prawda w zabawach musiała zwykle oddawać tą rolę siostrze (po długich kłótniach) lub którejś z kuzynek (chętniej i szybciej), jednak gdzieś w serduszku wciąż chciałaby… Mieć chociaż szansę. Szansę, którą Srocza Gwiazda odebrała wszystkim poza potomstwem jej córek. Teraz, po tym jak Różana Łapa postanowiła potraktować ją i jej brata jak zwykłe błoto tylko dlatego, że nie byli spokrewni, znów poczuła ukłucie w sercu. Skąd ten nagły pomysł, żeby niektóre koty były lepsze niż inne…? Czemu jakaś sierść miałaby być gorsza…? Dlaczego o stanowisku lidera miało wybierać pochodzenie, a nie umiejętności…?
Czuła, że musi o tym wszystkim z kimś porozmawiać, odczekała jednak aż do następnego dnia, żeby złapać Krzyczącego Makrelę poza obozem i sam na sam. Mimo wszystko, trochę się obawiała kwestionować wybory liderki otwarcie.
– Tato, ja… Tak właściwie chciałam o czymś z tobą porozmawiać – zaczęła niepewnie.
Krzycząca Makrela zastrzygł uszami, dając jej znak, że ma mówić dalej.
– Czy Ty… Żyjesz w klanie dłużej niż ja, nie uważasz tej całej władzy dziedzicznej za trochę niesprawiedliwą?
– To co uważam nie ma większego znaczenia – stwierdził spokojnie. – Słuchanie liderki jest ważną częścią życia wojownika, a to ona wybiera zastępcę. Srocza Gwiazda mogła wybrać kogo chce, a Tuptająca Gęś i tak z pewnością wybrałaby kogoś z własnej rodziny ‐ tu skrzywił się lekko. – Cała ta uroczystość i znaki rodziny królewskiej są trochę dziwne, ale w gruncie rzeczy nie wpływają na to, co i tak by się wydarzyło. Jedynie problem mógłby się pojawić, gdyby żadne z kociąt Wirującej Lotki nie nadawałoby się do tej pozycji i nie było nią zainteresowane… Ale to dopiero małe kocięta, zobaczymy co z nich wyrośnie. A zarówno Srocza Gwiazda jak i Tuptająca Gęś z pewnością jeszcze trochę pożyją. Możesz mi wierzyć, ten klan widział już gorsze rzeczy niż jedna dodatkowa zasada do sposobu wyboru zastępcy.
Wszystko co mówił wydawało się szczere, co dodatkowo potęgował fakt, że Karaś rzadko widziała go tak poważnego i spokojnego. Pozwoliła sobie jednak dopytać jeszcze:
– A ty nigdy nie chciałeś zostać liderem? Przecież jesteś świetnym wojownikiem.
– A gdzie tam – zaśmiał się. – To za duża odpowiedzialność, za dużo obowiązków na głowie. Myślisz, że jako lider mógłbym was zabierać na nielegalne wyprawy, gdy jeszcze byliście w żłobku? – mrugnął do niej, po czym podniósł głos: – A teraz, przebieraj tymi łapami, zostaliśmy daleko w tyle za naszym patrolem!
Nie czuła, żeby wszystkie jej wątpliwości zostały rozwiane, jednak z uśmiechem podążyła za swoim tatą. W końcu kochała swoją rodzinę bardziej niż cokolwiek innego.
***
Do rozmowy z mamą postanowiła podejść z innej strony. Zdążyła już zauważyć, że Ryjówkowy Urok do więzi klanowych miała dość specyficzne podejście i nawet w relacji z własnym partnerem, to Krzycząca Makrela był tym, który bardziej się stara i o wszystko zabiega. Nie żeby kiedykolwiek odczuła, że ojcu to przeszkadza, wprost przeciwnie, zawsze obok wojowniczki pojawiał się zachwycony i z pewnością bardzo ją kochał.
– Tak, skarbie? – Ryjówkowy Urok delikatnie ją ponagliła, widząc że jej najstarsza córka od dłuższej chwilii próbuje poruszyć jakiś ważniejszy temat.
– Uh, po prostu… – Zaczęła Karaś. – Miałam sprzeczkę z Różaną Łapą i zaczęłam się zastanawiać nad rodziną królewską…
– Oh, kochanie! Przecież zawsze byłaś bardzo przyjacielska, dlaczego sprzeczasz się z uczennicą medyka? – mama przerwała jej ganiącym tonem.
Czy Ryjówkowy Urok z góry założyła, że to jej wina? Karaś od razu poczuła się gorzej.
– Przecież to nie ja, ja nie chciałam! – Wyjąkała. – Po prostu mam wrażenie, że Różana Łapa czuje się lepsza od innych przez to, że jest tą całą księżniczką…
Patrzyła na mamę błagalnie, licząc że ta zrozumie to, co czuła.
– Karaś, Różana Łapa jest wnuczką liderki, córką zastępczyni i uczy się na medyczkę. – Ryjówkowy Urok była niewzruszona. – To ważne pozycje i nic dziwnego, że jest tego świadoma. Uważam, że byłoby lepiej, gdybyś się z nią zaprzyjaźniła. Zawsze dobrze jest mieć wysoko postawionych przyjaciół, nawet jeśli w ich charakterze może nam coś nie pasować, to ważne, żeby umieć przełknąć takie niedogodności… – Przez chwilę zastanawiała się. – Pójdziesz ją przeprosić jutro z samego rana, pójdę z tobą, dobrze?
Patrzyła z niedowierzaniem na swoją rodzicielkę. Przeprosić?! Zaprzyjaźnić się?! Z kotką, która chciała pozbyć się z klanu Skrzelika, a jej groziła tym samym, nazywając przy tym plebsem i kimś głupim?! To niemożliwe, Ryjówkowy Urok nie mogła jej tego robić… Przecież nawet gdyby miała za co przepraszać, to tylko sprawi, że Różana Łapa poczuje się jeszcze lepsza! Już i tak pewnie myśli, że wygrała ich kłótnię… A teraz dostanie tak namacalne potwierdzenie i niemą zgodę na to, że może robić wszystko bez żadnych konsekwencji. Czuła gulę w gardle, wzrok Ryjówkowego Uroku jasno wskazywał jednak, że nie ma innego wyboru. Nie chciała sprzeciwiać się matce… Jednak przepraszać Różanej Łapy nie chciała tym bardziej! Całkowicie nieprzekonana kiwnęła głową. Pokłócić się z obcą uczennicą mogła, zwłaszcza jeśli ta obrażała jej brata, jednak pokłócić się z własną mamą…? To zdecydowanie nie leżało w naturze Karaś. Chciała żeby mama była z niej dumna, nie zawiedziona, jak teraz. Skuliła się w sobie gdy wracała do legowiska uczniów. Było jeszcze wcześnie, jednak chciała pobyć chwilę w samotności. Krabowa Łapa wciąż nie wróciła z treningu, a w legowisku spotkała tylko odpoczywającą Cyrankową Łapę, która szybko zrozumiała, że młodsza z kuzynek wyjątkowo nie ma ochoty na pogawędki i wyszła, przeciągając się i mówiąc coś o jakiejś sprawie do załatwienia.
Leżała na swoim posłaniu, z głową skierowaną do trzcin. Wszystkie wyglądały prawie identycznie i nieciekawie. Jedynie na jednej z nich wte i we wte poruszał się mały pajączek, zaczynając wić swoją sieć. Gdyby faktycznie przyjaźniła się z Różaną Łapą, tak, jak chciała tego jej mama, dałaby jej pewnie o tym znać, w końcu pajęczyny zawsze przydawały się medykom. Gdyby kiedykolwiek mogła się przyjaźnić z Różaną Łapą… Gdyby Różana Łapa nie była taka, jaką jest… Jęknęła, wkładając pyszczek pod ogon. Chciałaby móc porozmawiać teraz z Północną Łapą. Żartobliwie przezywała koleżankę księżniczką, pamiętając o jej pokrewieństwie z liderem klanu, z którego pochodziła; jednak dobrze wiedziała, że w Klanie Klifu nie używa się takich tytułów, jak i arystokratycznych zasad. Taka perspektywa była teraz czymś, czego potrzebowała. Czy naprawdę zwariowała i wszyscy poza nią w Klanie Nocy tak po prostu zgadzali się z pomysłem podziału kotów na lepsze i gorsze? Czy ktoś nieprzywykły do życia w tym klanie mógłby się z nią zgodzić i zauważyć całą tą niesprawiedliwość…?
Może nie będzie aż tak źle. Może dostanie rano poranny patrol, może Ryjówkowy Urok zapomni o swoim postanowieniu towarzyszenia w “przeprosinach” ‐ takich myśli trzymała się do wieczora.
– Czy Tuptająca Gęś wyznaczyła Piórolotkowy Trzepot na poranny patrol? – spytała pełna nadziei, rozpoznając po zapachu wchodzącą Krabową Łapę.
– Nie, możesz się wyspać – odpowiedziała Kazarkowa Łapa, wchodząc do legowiska wraz z Cyranką zaraz za siostrą Karaś.
Pytająca jęknęła kolejny raz tego dnia. Czy Tuptająca Gęś robiła to specjalnie? Czasem patrolami mogli mieć zawalony cały dzień, a jak raz chciała unikać obozu i iść na poranne polowanie to dostała wolny czas… Zrezygnowana położyła się z powrotem. Nawałnicowa Łapa, który znajdował się na swoim posłaniu bliżej środka legowiska, rzucił czterem kotkom zaciekawione spojrzenie, nie odezwał się jednak.
– Coś się stało? – spytała po chwili Krabik, patrząc niepewnie na rozpaczającą siostrę.
– Wszystko – miauknęła Karaś grobowym tonem. – Muszę iść przeprosić Różaną Łapę.
– Oho – mruknęła Krabik, kładąc się obok gotowa by wyrazić swoje wsparcie.
Karasiowa Łapa była wdzięczna, że nawet gdy spędzają ze sobą mniej czasu, są jednak siostrami i rzuciłyby się jedna za drugą w ogień.
– Od przeprosin jeszcze nikt chyba nie umarł – stwierdziła Cyrankowa Łapa spokojnie. – O co poszło?
– No tak jakby… Ona obrażała Skrzelika, więc ja jej powiedziałam co o tym myślę i ona mnie trochę zwyzywała i ja trochę zwyzywałam ją, no ale nie biłyśmy się przecież ani nic… Ale jakoś tak wyszło, że Ryjówkowy Urok się o tym dowiedziała i teraz chce iść ze mną rano do legowiska medyków, żebym przeprosiła Różę… – Pominęła fakt, że Ryjówkowy Urok o sprzeczce między uczennicami dowiedziała się od niej samej. – Normalnie jakbym była jakimś kociakiem…
Wszystkie trzy przyjacielsko zapewniły ją o swojej solidarności i niesprawiedliwości losu, który na poranny patrol wysłał Kazarkową Łapę, a nie ją (Kazarka była w tej kwestii szczególnie zgodna z Karaś). Krabik dodatkowo oznajmiła, że jest z siostry dumna i postąpiłaby dokładnie tak samo. Skrzelikowi nic jednak nie powiedziały, gdy wrócił; obawiając się, że nawet pomimo swojego wrodzonego spokoju i wycofania nie przyjmie tego najlepiej.
– Jesteście najlepsze – wymruczała jeszcze Karaś z wdzięcznością, gdy wszystkie cztery szły już spać.
***
– Karasiowa Łapo! – zabrzmiał miły głos matki, całkowicie niepasujący według uczennicy do aktualnej, beznadziejnej sytuacji.
Zwlokła się niechętnie z posłania, na którym do tej pory mimo przebudzenia leżała. Do ostatniej chwili liczyła, że Ryjówkowy Urok zapomni o swoim postanowieniu, albo zaśpi i nie przyjdzie. Wszystko jednak wskazywało, że nic z tego.
– Witaj, mamo – mruknęła.
– Oh, rozchmurz się, już ci mówiłam, każdemu zdarzy się czasem posprzeczać! To bardzo ważna umiejętność, podać jako pierwszy łapę drugiemu kotu w takiej sytuacji… A Różana Łapa jest przecież taka miła, nie bądź wobec niej taka uprzedzona.
Karaś nie odważyła się powiedzieć na głos, że to Róża sypie uprzedzeniami na lewo i prawo. Doszła do wniosku, że kotka tylko udaje miłą damę przed kotkami ze swojej rodziny, skoro w sytuacji sam na sam dała się poznać jako tak narcystyczna, przekonana o niższości innych kotów i gotowa do otwartego wyzywania innych. Ale Ryjówkowy Urok nie mogła tego zrozumieć, nie próbując nawet wysłuchać swojej córki i wciąż szczebiocząc o tym, że Różana Łapa to dla Karaś cenna towarzyszka i powinny mieć ze sobą dobre stosunki.
– Dobrze? Jestem pewna, że sobie poradzisz! – Wojowniczka skończyła swój monolog, w trakcie którego uczennica całkiem się wyłączyła.
Stały przed wejściem do jamy borsuka. To znaczy, do legowiska medyków. Ryjówkowy Urok czym prędzej weszła do środka, wylewnie witając się ze Strzyżykowym Promykiem.
– Dzień dobry – miauknęła również Karasiowa Łapa, jednak dopiero po dłuższej chwili stania niezręcznie i słuchania pogawędki dorosłych kotek.
– Czy jest Różana Łapa? – spytała w końcu starsza z szylkretek. – Chciałyśmy ci ją ukraść dosłownie na kilka słówek.
Medyczka zapewniła, że nie ma z tym żadnego problemu, a poza tym uczennica sortuje zioła od rana i nawet dłuższa przerwa jej nie zaszkodzi. Udała się w głąb legowiska, a po chwili wróciła wraz z Różą, oraz jakimiś liśćmi w pysku, które, jak powiedziała, musi zanieść jednej ze starszych. Zaraz zniknęła. Z kolei czarno-biała mierzyła je spojrzeniem. Jej ogon drgał nerwowo od kiedy tylko ujrzała odwiedzające.
– Witaj Różana Łapo – odezwała się Ryjówkowy Urok dokładnie tym samym miłym tonem, którego od rana używała wobec Karaś. – Moja najstarsza córka wyznała mi, że przypadkiem się pokłóciłyście, ale ona jest tak nieśmiała, że samej głupio by było jej przyjść i przyznać do błędu, nawet mimo tego, że sama jest już go świadoma… Zgodziłam się więc jej towarzyszyć, no bo w końcu jesteście obie jeszcze takie młode, niepotrzebnie byłoby zaprzepaszczać szansę na tak piękną przyjaźń, przez jakąś błahostkę, z pewnością obie już to rozumiecie…
Lekko, lecz stanowczo położyła ogon na plecach córki. Oburzonej córki, doskonale świadomej, że nikt w tym klanie nie nazwałby jej nieśmiałą i Róża z pewnością o tym wie. Mimo to Karaś spróbowała przełknąć gulę w gardle i stać wciąż wyprostowaną, nawet mimo rozbawienia i satysfakcji w oczach młodszej uczennicy. Przynajmniej mama będzie usatysfakcjonowana… Przynajmniej mama będzie usatysfakcjonowana…
– Ta… Przepraszam – miauknęła głośno, lecz całkowicie nieszczerze, starając się sprawiać wrażenie, jakby cała ta sytuacja ją obchodziła tyle, co piszczka złapana zeszłej jesieni.

<Różana Łapo? Chyba musimy trochę poudawać>
[2072 słowa]
[przyznano 41%]

13 maja 2024

Brzęczkowy Trel urodziła!

 Brzęczkowy Trel urodziła śliczne kluchy cudowne, przepiękne, cukrowe, tęczowe ziemniaki dla burzaków
<3






12 maja 2024

Od Bijącej Północy do Wróbelkowej Łapy

W milczeniu obserwowała ułożony obok mech, który dotychczas pełnił funkcję legowiska dla jej siostry. Jeszcze kilka nocy temu, Rozczarowany Pysk kładła się tuż obok niej, a Północ zasypiała spokojnie, nie zdając sobie nawet wtedy sprawy, że to będzie ostatni raz, gdy widzi szylkretkę.
Nie pozwoliła nikomu ruszyć tego leża, w nadziei, że kotka lada dzień wróci, a zmęczenie skieruje ją na posłanie. Na pewno poczułaby zawód, gdyby uznali ją za straconą i pozbawili ją ulubionego miejsca do odpoczynku. Nie było w końcu potwierdzone, dlaczego Czar zniknęła. Mogła się zgubić. Mogli ją porwać.
I na tym opcje się kończyły. Północ odrzucała opcję, w której siostra odeszłaby z klanu dobrowolnie, w ten sposób porzucając ją i resztę ich rodziny.
Czarna owinęła łapy ogonem, garbiąc się. Została tylko ona, Obuwikowa Łapa i Wróbelkowa Łapa. Jej rodzeństwo wciąż tkwiło w uczniowskim legowisku. Chociaż dzieliły ich skalne ściany, to ogromnie tęskniła za nimi. Po stracie Kopciuszka, Popiołu, a teraz Czar czuła się lekko poddenerwowana, gdy nie widziała kogokolwiek z ostałej dwójki.
Zaczerpnęła powietrza. Z posłania zaginionej unosił się coraz słabszy zapach jego właścicielki.
Północ potrzebowała chwili, by przetworzyć swoją sytuację. Nie było czasu do stracenia. Musiała doceniać to, co ma, zanim będzie za późno. Po raz kolejny.
Wyszła z legowiska, rozglądając się po obozie.
Widok zawalonej skalnej półki, przez którą zginęła jedna ze starszych, wywoływał w niej dreszcze na grzbiecie. Nie tylko jej rodzinę dosięgała masę nieszczęść, ale i cały klan. Obiło jej się o uszy, że Gwiezdni się od nich odwrócili, ale nie bardzo w to wierzyła. Nie zawsze życie jest kolorowe, a to, iż w tak krótkim czasie namnożyła im się ilość nieciekawych sytuacji, nie oznaczało od razu, że przodkowie się na nich obrazili. Uznawała to za dużą ilość pecha, wierząc jednocześnie, że jeszcze los się do nich uśmiechnie.
Choćby niebo miało runąć na ziemię, nie pozwoliła zgasnąć płomykowi nadziei rozpalonemu w jej sercu. Będzie optymistką do samego końca.
Wsunęła pysk do uczniowskiego legowiska. Ciekawym aspektem było to, że wszyscy tu zebrani byli niemalże jej rówieśnikami. Szkolnictwo w Klanie Klifu najwyraźniej nie miało się najlepiej.
— Wróbelkowa Łapo! — wymruczała, dostrzegając skuloną w kącie burą postać.
Wiedziała, że go najbardziej uderzyło odejścia Rozczarowanego Pyska. Zawsze widziała, że ta dwójka się dobrze dogaduje i mocno ze sobą trzyma. Mimowolnie zabolało ją, bo ona z nikim z rodzeństwa nie miała aż tak głębokiej więzi.
— Coś się stało? — zapytał kocur, spoglądając na nią, wciąż lekko zaszklonymi oczami. Ten widok rozczulił jej serce. Nie mówiąc wiele, przyległa do brata, zamykając go w szczelnym uścisku.
— Nic. Po prostu się stęskniłam — przyznała. — Nie chciałbyś może przejść się ze mną na spacer? Taka ładna pogoda, a w obozie... — zawahała się. Musiała dobrać odpowiednie słowa. — W obozie jest tak ponuro — skwitowała.
Bury wydawał się niepewny co do jej planu.
— Brzmi świetnie, ale nie wiem, czy powinienem, w końcu dalej jestem uczniem — zauważył.
— A ja jestem wojowniczką, więc mój wojowniczy umysł i niesamowita znajomość kodeksu mówi, że nic nie stoi na przeszkodzie, abym sobie ciebie przygarnęła na krótki i niewinny spacerek — odparła pewnie, pacając go delikatnie ogonem w grzbiet. — No już. Nie daj się prosić. Bo będę marudzić i będziesz miał mnie dosyć... — zagroziła żartobliwie.
Musiała zadbać o to, by kocur się rozluźnił. Byli młodzi, a prawdziwe życie było dopiero przed nimi. Jeszcze zaznają szczęścia i spokoju.

<Wróbelku?>

Od Lodowego Omenu do Kazarkowej Łapy

 Cieszyła się z chwili, gdy nie było jej w obozie Wilczaków. Niezbyt chciała tam wracać po tym wszystkim, co ostatnio się działo. Kult ją przytłaczał, a już tym bardziej, jeśli teraz dowiedzą się, że Mroczna Gwiazda się z nią kontaktuje. Nie chciała tego, choć wiedziała, że to było egoistyczne, że ktoś taki jak ona powinien wiedzieć, że robi to dla dobra ogółu, nie dla siebie.
Mimo wszystko pobyt w Klanie Nocy był czasem, gdy mogła poukładać myśli, pomyśleć nad tym, co zrobi, gdy już tam wróci - a wróci pewnie jutrzejszego świtu. Teraz, wśród Nocniaków, miała czas na to, żeby odpocząć od spraw, które pozostawiła w Klanie Wilka. Kochała swój rodzimy klan, jednak problemy czasem niemiłosiernie ją przytłaczały. 
Przymknęła oczy, wsłuchując się w szum trzcin poruszanych przez wiatr. Miała nadzieję, że matka jest teraz w lepszym miejscu, z dala od tego, co działo się w Klanie Wilka. Miała nadzieję, że po śmierci odnalazła spokój.
"Mroczna Puszczo, proszę, zajmij się jej duszą", pomyślała. "Oby trafiła tam, gdzie będzie jej najlepiej".
Była okropną córką, zdradziła własną matkę, zrobiła coś tak niehonorowego - wykorzystała jej zaufanie. Żadne wody nie zmyją jej poczucia winy. To będzie dręczyło ją do końca życia.
"Przecież nie miałam wyboru."
Usiłowała się usprawiedliwiać.
"Zrobiłam to, by klan był bezpieczny."
Wiedziała, że życie jednostki nigdy nie powinno być stawiane wyżej od klanu. Wiedziała, że Klan Wilka był jak tonący kot, którego należało uratować w odpowiednim czasie. Nie mogła po prostu zignorować błagań i próśb, które jej posyłał, prawda? Musiała to zrobić - w innym wypadku matka musiałaby patrzeć na jeszcze gorsze cierpienie, niż dotąd.
"Przepraszam, mamo. Tak bardzo mi przykro."
Westchnęła głęboko. Nie powinna nad tym myśleć. Nie była w stanie cofnąć czasu, a gdyby mogła, pewnie zrobiłaby to samo. Różany Step była tylko kolejną ofiarą, której śmierć pozwoli na przetrwanie setkom innych. Lodowy Omen chciałaby jej obiecać, że nie umarła na darmo, że jej śmierć miała cel, że jej ofiara zostanie zapamiętana i przyjęta z godnością. I chciała dopełnić tego, co już jej przyrzekła - nie pozwolić, by Szadź dotknęło to samo. Tylko tyle mogła dla niej zrobić. Z winy oczyści ją tylko spełnienie ostatniej woli zmarłej. Dopiero wtedy będzie mogła spać spokojnie.
— Hejka! — rozmyślania przerwała jej jakaś kotka. Wyglądała na starszą od niej, ale była wręcz napełniona całymi tonami energii. — To ty jesteś ta z Klanu Wilka, tak? Jak masz na imię? Ile masz księżyców? Czy to prawda, że w Klanie Wilka wyjecie do księżyca w pełnie?
Nie miała ani chwili, by odpowiedzieć, bo nim w ogóle zdążyła otworzyć pysk, Nocniaczka jej przerwała:
— Albo wiesz co, opowiesz mi po drodze! 
— Po drodze? — mistrzyni uniosła brew zbita z tropu.
— No... Chyba nie chcesz rozmawiać w obozie, co? 
Mistrzyni zamrugała dwukrotnie, patrząc na kotkę co najmniej tak, jakby wyrosły jej skrzydła. Dopiero po chwili otrząsnęła się z transu i spostrzegła, że wypadła ze swojej roli. Natychmiast odparła:
— Patrol. Jasne. Idziemy na patrol łowiecki?
— Tak! Wodnikowe Wzgórze miał pójść z nami. Moja mentorka ma ważniejsze sprawy na głowie... Wiesz, patrole graniczne i tak dalej —  gdy tylko kotka wypowiedziała ostatnie zdanie, natychmiast zbliżyła się do krańca wyspy, gdzie czekał już wymieniony przez nią wojownik. Lodowy Omen nikogo tu wprawdzie nie znała, więc polegała w tej kwestii na nieco zbyt rozmownej i energicznej towarzyszce. 
Dwójka towarzyszących jej kotów bez większych problemów wskoczyła do wody i przepłynęła kawałek dzielący wyspę od stałego lądu. Mistrzyni jednak zawahała się, gdy jej łapa dotknęła wilgotnego brzegu. To nie woda stanowiła problem - Lód wręcz kochała wilgoć. Problemem był jedynie fakt, że nie umiała pływać i bynajmniej nie ufała swoim instynktom przetrwania w tej sytuacji. 
Wyszukała wystające zza tafli wody kamienie i wybrała te najpłytsze, najbardziej bezpieczne. Dopiero wtedy skoczyła na jeden z nich, potem na drugi, potem na kolejny - a gdy zabrakło kamieni i innych wystających nawierzchni, po prostu skoczyła, mając nadzieję, że dobije do brzegu. Nie do końca jej się to udało - jej łapy wylądowały w wodzie, ale na tyle płytkiej, że nie groziło jej utonięcie. Jedyne, na co mogła narzekać, to na to, że była teraz cała mokra. Otrzepała się lekko, wychodząc na brzeg. 
— Całkiem dobrze jak na Wilczaka — pochwalił ją Wodnikowe Wzgórze. — Będziesz musiała się przyzwyczaić do wody.
— Najwyraźniej — burknęła kotka, wylizując dokładnie pierś w trakcie powolnego spaceru. 
Terytoria Nocniaków różniły się od tych, które były jej rodzime. Tutaj przeważały otwarte tereny, a tylko gdzieniegdzie obszary porośnięte były liściastymi drzewami. Wszystko zdawało się dużo lepiej widoczne. Z daleka widziała zarysowaną połać morza, choć słona woń glonów dobiegała do nich nawet z tak dużej odległości.
— No dobrze, to możesz teraz nam powiedzieć jak się nazywasz! — miauknęła złota.
— Lodowy Omen — odparła. — Mistrzyni Klanu Wilka. 
— O, brzmi fajnie — stwierdziła zaraz Nocniaczka. — To ja jestem Kazarkowa Łapa. Po prostu. Bez żadnych tytułów czy coś...
Lód rozwarła szerzej oczy. Kazarkowa Łapa? To była uczennica? Wyglądała, jakby mogła być od niej starsza prawie o całe pokolenie. To by wyjaśniało, dlaczego zabrała ze sobą również Wodnikowe Wzgórze. Wątpiła, by Klan Nocy zaufał jej na tyle, by pozwolić uczennicy wyruszyć z nią poza obóz sam na sam. Nawet, jeśli byli złączeni sojuszem i nikomu nie opłacało się go zrywać... Cóż, nie mogła winić nikogo za ostrożność.
— Coś nie tak? — uczennica przekrzywiła głowę.
— Nie — zaoponowała natychmiast mistrzyni. — Nie, po prostu się zdziwiłam. Nie wyglądasz na uczennicę.
Zaraz zrozumiała, że to mogłoby wybrzmieć niemiło. Kazarka nie wydawała się jednak zbytnio przejęta.
— Nie chcę przerywać rozmowy, ale wygląda na to, że mamy szczęście. Spójrzcie — Wodnikowe Wzgórze skinął głową w kierunku rozpościerającej się przed nimi równiny. W gęstych trawach pasło się całe stado królików. — Zwykle polujemy na ryby, ale myślę, że możemy zrobić wyjątek. Podejrzewam, że nie miałaś nigdy wcześniej okazji łowić stworzeń wodnych?
Spojrzał na Lód, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, wtrąciła się Kazarka:
— Więc możemy to zmienić! — zawołała, płosząc przy tym całe stadko królików, które rozpierzchło się po  rozległych równinach. — Nie jesteśmy przecież jakimiś królikojadami, co nie? Pokażmy Lód, jak się łowi ryby! 
— Kazarkowa Łapo — Wodnik upomniał ją jednym, ostrzegawczym spojrzeniem. — Lodowy Omen jest naszym gościem, zwracaj się do niej pełnym imieniem, proszę. I obawiam się, że teraz nie mamy innej możliwości, bo właśnie przepłoszyłaś lądową zwierzynę. Przy Zrujnowanym Moście jest dobre łowisko... Jeśli nie masz nic przeciwko, Lodowy Omenie.
Mistrzyni pokręciła krótko głową.
— Chyba będę w stanie przetrwać smród ryb. Prowadźcie.

<Kazarko?>


Od Srebrzystego Nowiu CD. Piaszczystej Zamieci

 — To zależy — odparł wprost, z lekka zaskoczony jego pytaniem. Sądził, że po jego ostatnich zaniedbaniach zdrowia, dostanie na prywatności po łbie, a potem spędzą miło i spokojnie czas ze sobą. Temat, jakiego podjął się Piaszczysta Zamieć, budził w nim jednak masę wątpliwości co do wcześniejszych założeń. — Chociaż skoro mówisz, że sprawa byłaby słuszna, to tak, jasne, jestem wyrozumiały. Szczególnie względem ciebie. — Puścił mu oczko.
Kremowy zamrugał, zerkając na bok i momentalnie zmieniając temat. Nawet jeśli dla Srebrnego była to nietypowa jak na partnera zagrywka i z lekka go to wszystko zmartwiło, uznał, że na razie nie ma co się wgłębiać w szczegóły. Potrzebowali chwili dla siebie, z dala od zgiełku obozowiska i od krzywych spojrzeń kilku rudych kotek.
Musieli jak najlepiej wykorzystać ostatnie ciepłe dni Pory Zielonych Liści.

***

Dni mijały coraz szybciej. Czuł, jak czas ucieka mu, niczym królik na polowaniu.
Wraz z Piaszczystą Zamiecią pomieszkiwali w norze blisko granicy z Klanem Nocy i Klanem Klifu. Takie zadanie dała im jego matka, pełnili rolę "strażników", z uwagi na liczne zamęty z samotnikami. Było tu względnie spokojnie, nawet o zwierzynę nie było trudno, gdyż ta często sama wbiegała im w tych rejonach pod łapy.
Wraz ze świtem słońca, uchylił powieki i przeciągnął się, wyczuwając ciepło od strony kremowego kocura, smacznie drzemiącego u jego boku. Srebrzysty niemrawo oparł się o niego i głośno westchnął, bo chociaż wciąż był zaspany, tak nużyło go tkwienie w jednym miejscu.
Z początku ogromnie fascynowało go spanie poza obozem. Wyjście z rutyny naprawdę pozwoliło mu nabrać energii, jednak teraz, i tu zaczęło mu brakować ciekawych rzeczy do robienia. Klanowe życie nie służyło mu, wszystko miało swój schemat, do którego on — pomimo urodzenia się tu — nie mógł przywyknąć.
— Piaszczyno ty moja, ile będziesz jeszcze o mnie śnić? — wymruczał do ucha partnera. — Wstawaj, możesz mnie popodziwiać na żywo — dopowiedział, przekrzywiając łeb.
Kremowe futro poruszyło się, by zaraz to jego właściciel mógł spojrzeć na niebieskiego swymi żółtymi ślepiami.
— Nie śpię — odparł, po czym jak gdyby nigdy nic, ziewnął. — Od kiedy z ciebie taki ranny ptaszek? Podmienili cię? Przyzwyczaiłem się, że wolisz spać jak najdłużej... — mruknął z zawahaniem.
Srebrny podniósł się na równe łapy, wychodząc z ich kryjówki. Lekki powiew wiatru przemknął przez jego sierść, witając go swym przyjemnym chłodem.
— To w obozie, gdzie wiem, że jak wstanę, to muszę zabrać się za pracę — odpowiedział wyraźnie tonem, jakby było to niezwykle oczywiste.
Obserwował w skupieniu przelatujący po niebie klucz ptaków. Nie był pewien, czy to kaczki, gęsi, bądź jakieś inne łabędzie, ale bardzo pozazdrościł im skrzydeł. To dopiero musiała być swoboda. Swoboda, której potrzebował.
Rozproszył się, gdy z jego lewej zawitał pysk Piaszczystej Zamieci, który raczył wstać i do niego dołączyć.
— Tu też musimy zabrać się za pracę — stwierdził kremowy.
Zielonooki przyjrzał się otaczającym ich terenom. Dalej panował tu spokój. I nuda.
— To co innego. Tu jest przyjemniej, nikt mnie nie pogania, nie gdera nad uchem — wymieniał. — Nie licząc ciebie, gdy po wizycie w krzaczkach, zapominam zakopać po sobie mo...
— Srebrny! — Kocur podniósł na niego głos. I choć starał się najwyraźniej brzmieć poważnie, niebieski dostrzegł u niego ledwo wstrzymywane rozbawienie. — Świetnie się składa, że pora wracać do obozu złożyć raport. Możesz się pochwalić takimi wyznaniami swojej matce — zasugerował.
Młodszy z Burzaków uśmiechnął się szeroko.
— O widzisz. Z kim się zadajesz, takim się stajesz. Udziela ci się mój humor — zauważył. — No dobrze, odwiedzimy moją mateczkę. O ile jeszcze dycha — dodał, mniej wyraźnie.
Nie życzył Różanej Przełęczy źle. Kochał rodzicielkę na swój sposób, ale wiedział, że tej nie zostało już dużo czasu. Z nastawieniem, jakie dzierżył, przygotowywał się na to, że pewnego razu, gdy wróci do obozu, może jej już nie ujrzeć. Wolał oszczędzić łez. Chociaż szylkretka była jaka była, na pewno nie chciałaby, aby przez nią płakał.

<Piasek?>

Traszka urodziła!



 



Od Liściastego Futra

– Spotkanie medyków, spotkanie medyków! – wołała podekscytowana, kiedy na granatowym niebie chmury odsłoniły silnie lśniący sierp księżyca.
To był znak, aby iść. Listek długo czekała na tę noc, a więc teraz już nie mogła się doczekać spotkania z Klanem Gwiazdy i innymi medykami. Wpadła do legowiska medyków szybko jak błyskawica, zatrzymując się z poślizgiem, aby nie wpaść na którąś z kamiennych ścian. Rozejrzała się w poszukiwaniu Czereśniowej Gałązki. Gdy tylko ją zobaczyła, zaczęła ją besztać, chociaż tak naprawdę nie była ani trochę zła.
– No chodź, pospiesz się. Chyba nie chcemy się spóźnić. – miauknęła niebieska i poprowadziła medyczkę do wyjścia z obozu.
Miała wiele pytań na głowie i chciała je wszystkie zadać Gwiezdnym. Czy się na nią gniewają? Miała nadzieję, że nie, chociaż zrobiła wiele złego. Dała sobą manipulować, kiedy Lisia Gwiazda jej rozkazywał. No i jeszcze nie tak dawno uciekła na księżyc z klanu wraz z Nocką. Nie miała wtedy nic złego na myśli, jednak to zachowanie mogło się wydawać nielojalne. Tak bardzo chciała, aby magiczni przodkowie z niebios zrobili coś z prapradziadkiem Listek, który wciąż nie dawał jej spokoju i gnębił ją po nocach. Przyspieszyła, kiedy zobaczyła wejście do Sekretnego Tunelu przed sobą. Zastanawiała się, czy będą pierwsze, czy ktoś już przyszedł? Po krótkiej chwili Czereśniowa Gałązka dogoniła młodszą kotkę, mówiąc z uśmiechem:
– Po naszym trudzie z epidemią Klan Gwiazdy na pewno przyświeci Klanowi Klifu.
– Tak, mam nadzieję! – zawołała na to asystentka medyczki. – Jak myślisz, co tym razem się wydarzy? Tak bardzo bym chciała zobaczyć jednego z naszych legendarnych przodków… Medycy z innych klanów już są? – spytała z zainteresowaniem i wytężyła wzrok, próbując coś dostrzec w nocnym mroku.
Jeszcze chwilę się powstrzymywała, ale potem już nie mogła wytrzymać z nadmiaru energii. Zaczęła szybko skakać dookoła Czereśniowej Gałązki, a jej ogon podrygiwał ze zniecierpliwienia. Wpadła na pomysł, aby śpiewać przeróżne piosenki o ziołach i Gwiezdnych, a więc to zrobiła. Może w ten sposób umili sobie czekanie na innych medyków.
– Cokolwiek się wydarzy, myślę, że Klan Gwiazdy otoczy nas swoją opieką – odparła starsza kotka, uśmiechając się ciepło. – Myślę, że możemy być pierwsze.
Liściaste Futro szybko dobiegła do wnętrza tunelu i rozejrzała się. W ciemnym otworze panował całkowity mrok, a więc nikogo tam nie widziała. Dla pewności zawołała:
– Halo, jest tu kto? Hop hop!
Nikt jej nie odpowiedział. Jedynie echo, które powstało wskutek odbicia się dźwięku od kamiennych ścian tunelu, powtórzyło słowa niebieskiej. Westchnęła cicho, ale nic nie mogąc poradzić w tej sytuacji, usiadła przy wejściu do otworu i starając się cierpliwie czekać, kontynuowała ciche nucenie piosenek pod nosem. Biała końcówka ogona kotki gwałtownie podnosiła się do góry i nieco spokojniej opadała. Kiedy wytężyła wzrok, zdawało jej się, że widzi jakąś kocią postać majaczącą na tle ciemnego nieba. Wciąż była daleko, ale Listek miała pewność, że to był medyk zmierzający na spotkanie.
– Ktoś idzie, ktoś idzie! – zawołała z podekscytowaniem do swojej byłej mentorki. – Widzisz go? Jak myślisz, z jakiego klanu jest? Wciąż znajduje się bardzo daleko… Ale zaraz powinien tu być!
– Może Klan Burzy? – odparła ta. – Wszyscy powinni już się zebrać, robi się późno!
– Tak, może tak.
Próbowała po sylwetce określić pochodzenie tajemniczego przybysza, ale słabo go widziała z tej odległości.
– No właśnie, niepokoi mnie to! Myślisz, że Klan Gwiazdy się zezłości, jak reszta klanów będzie spóźniona? – spytała na kolejne słowa szylkretki z wyraźnym zmartwieniem w głosie.
– Klan Gwiazdy jest miłościwy. Na pewno nie będzie zły.
– To dobrze.
Już po chwili postać w oddali zbliżyła się i Liściaste Futro mogła ją wyraźniej zobaczyć. Nowo przybyłym była liliowa pręgowana kotka z kremowymi i białymi łatami wraz ze swoją szylkretową uczennicą. Gdy tylko asystentka medyczki rozpoznała pierwszego kota, zorientowała się, że to tak naprawdę kocur. Rumiankowe Zaćmienie z Klanu Burzy, a uczennica to Margaretkowa Łapa, jeśli się nie pomyliła. Ten pierwszy pozdrowił klifiaczki skinieniem głowy i spytał:
– Na kogoś jeszcze czekamy? Bo widzę, że tylko nasza czwórka dotarła.
– Em… Tak. Właściwie jesteście drudzy. – oznajmiła, po czym zasypała burzaka pytaniami: - Jak myślisz, jaki sen tym razem Gwiezdni nam ześlą? Wiesz, kiedy reszta przyjdzie. Uch, nie mogę się doczekać! Tak bardzo chciałabym już tam wejść, ty też? Myślisz, że wszystko pójdzie dobrze?
– Cóż... Trudno stwierdzić. Gwiezdni mają tendencje do rzucania na nas różnego rodzaju przepowiedni – oznajmił kocur, a następnie podniósł wzrok na następne dwie medyczki, które właśnie przybyły na miejsce spotkania – Wydaje mi się, iż wszyscy są, więc możemy już zacząć.
Cała szóstka weszła do ciemnego tunelu, którym dotarli do sadzawki, dzięki której mogli za chwilę się skontaktować z Klanem Gwiazdy.
– Czy są już wszyscy? Jeśli tak, to czas, aby przemówili najwyżsi – odezwała się ruda kotka z Klanu Nocy o imieniu Strzyżykowy Promyk.
– Tak mi się wydaje – odparła na to Liściaste Futro. – Każdy gotowy? - zawołała głośno.
Wtedy w tunelu rozległ się tętent łap i towarzyszące mu szmery. Medycy spojrzeli po sobie zdziwieni i zaniepokojeni, wytężając słuch. Ktoś im przeszkadzał w trakcie spotkania? Pistacjowe oczy zalśniły w ciemności, a już po chwili niebieska rozpoznała Zaranną Zjawę, która sapiąc i pokasłując, stanęła przy reszcie kotów.
– Zaranna Zjawo, wszystko dobrze? - spytała Cisowa Łapa, przysuwając się bliżej mentorki.
Nowo przybyła coś tam wydyszała na znak, że nic jej nie jest. Jako że musieli się śpieszyć, bo już niedługo księżyc mógł się schować za horyzontem, a wtedy z kontaktu z Klanem Gwiazdy nic by nie było, przeszli od razu do rzeczy, nie wypytując już wilczaczki. Rumiankowe Zaćmienie stanął przed resztą kotów. Już było wiadomo, że ma coś do powiedzenia, chociaż Listek jeszcze nie wiedziała co.
– Margaretkowa Łapo, od wielu księżyców szkoliłaś się pod moim okiem i już dawno zasłużyłaś na to, aby nosić tytuł medyka. Podejdź. – zaczął oficjalnie kocur. – Ja, Rumiankowe Zaćmienie, medyk Klanu Burzy, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tego ucznia. Trenował pilnie, by zrozumieć drogę medyka, i z waszą pomocą służyć swojemu klanowi przez wiele przyszłych księżyców. Margaretkowa Łapo, czy przysięgasz podążać drogą medyka, trzymać się z daleka od klanowych wojen i chronić koty, nawet za cenę życia? - wypowiedział formułkę mianowania na pełnoprawnego medyka i czekał na potwierdzenie przez kotkę.
Ta oczywiście przytaknęła, a Liściaste Futro przypomniała sobie, jak jeszcze nie tak dawno to Czereśniowa Gałązka stała tutaj i mianowała ją. Na to wspomnienie uśmiechnęła się i przysunęła bliżej byłej mentorki.
– Zatem mocą Klanu Gwiazdy nadaje Ci imię medyka. Margaretkowa Łapo, od tej pory będziesz znana jako Margaretkowy Zmierzch. Klany Gwiazdy docenia twe poświęcenie i pracowitość, oraz wita Cię, jako pełnoprawnego medyka Klanu Burzy. - oznajmił burzak i przyłożył pysk do czoła byłej uczennicy.
Ta polizała go po barku. Na pysku obu kotów malował się uśmiech.
– Margaretkowy Zmierzch! Margaretkowy Zmierzch! - zawołała od razu Liściaste Futro, ekscytując się wraz z nową medyczką.
Po chwili okrzyki się uspokoiły, a wszyscy położyli się na kamiennym brzegu sadzawki i wyciągając pyski, dotknęli nosem zimnej powierzchni wody. Nie trzeba było długo czekać, aby powieki niebieskiej zrobiły się ociężałe. Bez żadnego protestu poddała się przyjemnej chęci zapadnięcia w sen.
Było bardzo jasno. Nie wiedziała, gdzie jest. Rozejrzała się, ale nic nie widziała. Dopiero po chwili zrobiło się nieco ciemniej, a może to oczy kotki się przyzwyczaiły do jasnego otoczenia? Stała na polanie. Wiatr mierzwił jej futro i sprawiał, że bujna trawa porastająca łąkę delikatnie kładła się na ziemi. Pachniało słodkimi kwiatami, których tutaj też było mnóstwo. Wyraźnie słychać było ptasie trele, między innymi śpiew słowika i kosa. Zwierzyna biegała w podszyciu, o czym świadczyły szelesty i drgania kępek trawy. Liściaste Futro spojrzała na Czereśniową Gałązkę, która na szczęście stała obok i obie uśmiechnęły się zachwycone. Klan Klifu odbuduje siłę po epidemii zielonego kaszlu! Będzie dużo ziół i wiele zdobyczy! Idealnie! Lepszego snu kotki nie mogły sobie wymarzyć, jednak nagle lśnienie przygasło. Śpiew ptaków ucichł. Zwierzyna jakby znieruchomiała albo zniknęła, bo wszystkie smakowite zapachy i ciche szelesty także ucichły. Wszystko jakby czekało na coś ważnego, coś złego…?
– Klanie Gwiazdy? – zamruczała niepewnie Czereśniowa Gałązka, strzygąc uszami.
Liściaste Futro zrobiła krok do przodu, chcąc sprawdzić, czemu zwierzęta ucichły. Coś cicho chrupnęło. Cofnęła się. W miejscu, gdzie wcześniej miała łapę, leżała martwa mysz. Niebieska widząc upiorne, puste oczy zwierzęcia wpatrzone w kotki, wzięła kilka niespokojnych oddechów. Nie chciała go zabić. Do jej nosa dotarł straszliwy smród śmierci. Kwiaty gniły. Trawa zrobiła się jakby bardziej sucha. Czy polana więdła?
– Klanie Gwiazdy! – zawołała piskliwie Czereśniowa Gałązka.
Ciało niegdyś pięknego ptaka uderzyło o ziemię gdzieś za nimi. Zwierzęciu brakowało wielu piór i fragmentów ciała, które zastąpiły robaki i larwy. Zdobycz najwyraźniej się rozkładała. Co to miało znaczyć? Co czeka Klan Klifu?

***

Niedługo potem szybkim, niespokojnym krokiem wracały do obozu. Cały czas myślały i rozmawiały o śnie, który dostały od Klanu Gwiazdy. Liściaste Futro miała nadzieję, że może ich przodkowie się pomylili, ale jej była mentorka powiedziała, że oni prawie nigdy nie popełniają błędu. Obie czuły, że powinny wrócić do obozu i sprawdzić zapasy zwierzyny, czy coś w tym stylu.
– Może to oznaczało suszę? – spytała niebieska. – Przecież polana pod koniec więdła.
Czereśniowa Gałązka pokręciła głową.
– Myślę, że to było coś innego. Zdobycz przecież gniła… Może to po prostu oznaka jakiejś katastrofy, jak myślisz? - odparła.
– Nie mam pojęcia.
Weszły do obozu jeszcze bardziej zaniepokojone, bo usłyszały jakieś krzyki. Wyczuwały, że dzieje się coś złego. Biegiem dotarły na środek obozu i od razu zostały zaprowadzone do własnego legowiska. Nie minęło uderzenie serca, kiedy obie z zaskoczeniem i strachem zobaczyły wielką zmianę. Półka skalna, będąca dachem dla medyczek i częścią podłogi legowiska starszych, zawaliła się. Leżała teraz na podłodze legowiska, gdzie obecnie tłoczyło się wiele kotów. Skalne okruchy walały się po całej jaskini. Pył unosił się w powietrzu. Obie patrzyły na to, nie będąc w stanie nic zrobić, aż w końcu Liściaste Futro się ocknęła.
– Odsuńcie się! Wszyscy! – zawołała najgłośniej, jak potrafiła.
Koty zaprzestały jakichkolwiek prac i wykonały polecenie. Niebieska niemalże zakrztusiła się własną śliną, bo wzięła gwałtowny wdech, widząc, co się stało. Szary Klif leżał pod półką i najwyraźniej wojownicy znajdujący się w legowisku próbowali go odkopać.
– Nie martw się, wyciągniemy cię – powiedziała Czereśniowa Gałązka.
Następnie poprosiła kilka kotów o pomoc i po długich chwilach wysiłku podważyli skalną półkę, aby Liściaste Futro mogła wyciągnąć kocura. Medyczki szybko obejrzały poszkodowanego i ze smutkiem zobaczyły, iż ten jest mocno poturbowany i stracił prawą tylną łapę.
– Czy ktoś mi może w ogóle powiedzieć, co tu się dzieje? - spytała niebieska roztrzęsiona.
Wojownicy szybko zrelacjonowali, iż półka się zawaliła, skutkiem czego Szary Klif został przygnieciony, a Fioletowe Spojrzenie uderzyła się w głowę i zginęła na miejscu.
– Gdzie ona jest? – syknęła Czereśniowa Gałązka.
Liściaste Futro przypomniała sobie wtedy, iż starsza była rodzicem medyczki. Chciała powiedzieć, że nie ma czasu na żałobę, ale dobrze rozumiała szylkretkę. Kiedy Czereśniowa Gałązka wybiegła na polanę, gdzie złożono ciało Fioletowego Spojrzenia, Liściaste Futro usiadła zrezygnowana. Oczy zaszły jej łzami. Kompletnie nie wiedziała, co robić. Czy to była jej wina? Klan Gwiazdy chciał ją ukarać? Prawdopodobnie tak było.
– Chodźcie – wydusiła przez ściśnięte gardło i wyszła z legowiska, kierując się do swojej byłej mentorki.
Szylkretka siedziała nad ciałem rodzica, szlochając. Po policzkach kotki płynęły łzy. Wtuliła nos w futro zmarłej. Prawdopodobnie przechodziła teraz żałobę. Liściaste Futro się jej nie dziwiła. Usiadła obok kotki, chociaż nie bardzo wiedziała, jak ją pocieszyć.
– Klan Gwiazdy nas przeklął… – wyjęczała Czereśniowa Gałązka.
Chociaż niebieska też się o to martwiła, nie mogła tego przyznać. Najważniejszym teraz było zmobilizowanie się i zrobienie czegoś pożytecznego.
– Wiesz, że to nieprawda. – zamruczała uspokajająco, przytulając się do drugiej medyczki. – Posłuchaj. Jesteśmy naprawdę w słabej sytuacji, ale to wszystko się da naprawić.
– Nie wszystko! – zaszlochała szylkretka, patrząc smutnym wzrokiem na ciało zmarłej.
– Nie zapomnij, że jesteś medyczką. Mamy przecież kontakt z Klanem Gwiazdy. Zobaczysz ją, pewnie jeszcze przed śmiercią.
– Ale oni nas przeklęli!
– Myślisz, że rodzic by cię przeklął? Oczywiście, że nie! Nie mamy ziół, a Szary Klif jest ranny. Musimy poprosić kogoś o pomoc. Idę do Klanu Burzy. Będziesz w razie czego pomagać wszystkim rannym? - spytała Liściaste Futro, wstając.
Czereśniowa Gałązka pokiwała głową. Niebieska uśmiechnęła się słabo i pobiegła do obozu Klanu Burzy.

***

Dzień później, kiedy zioła od burzaków zostały pożyczone i Szary Klif opatrzony, a Fioletowe Spojrzenie pochowana, Liściaste Futro wepchnęła garstkę szczawiu w szczelinę skalną, która znajdowała się w ścianie obozu. Podziękowała kilku uczniom, którzy przynieśli mech na nowe posłania dla niej i Czereśniowej Gałązki. Wstęp do legowiska medyka został surowo zabroniony, jedynie niebieska weszła tam i wyciągnęła najważniejsze zioła, aby mieli, czym opatrywać i leczyć w razie jakiejś kolejnej katastrofy. Listek cieszyła się, że jej była mentorka mimo żałoby po rodzicu wciąż zajmowała się klanem i co chwilę chodziła na zbieranie ziół. Takie spacerki pewnie dobrze jej robiły i pomagały odświeżyć myśli. Asystentka medyczki przywlokła kolejnego badyla ze stosu gałęzi, który zrobiło kilka chętnych wojowników, aby kotki miały z czego stworzyć prowizoryczne legowisko.
– Pomóc ci? – spytała Gasnący Promyk, która nagle znalazła się obok niej.
– Tak, byłabym naprawdę wdzięczna, jeśli to zrobisz. – odparła Liściaste Futro zmęczonym głosem.
Położyła gałąź na miejscu i posmutniała. Szary Klif pewnie już nigdy nie będzie mógł polować ani patrolować. Zostanie pewnie protektorem, a nie wojownikiem. Czemu ta półka musiała się zawalić? Czym zawinili? Przecież to nie mógł być zwykły przypadek!

Od Ofelii

 Jedyne, co słyszała, to jakiś przeciągający się, długi szum i dudnienie. Akompaniament zmieszanych ze sobą dźwięków, które jednak nic jej nie mówiły, a przynajmniej na ten moment nie była w stanie ich rozpoznać, a tylko biernie się wsłuchiwać. Słyszała coś jakby dźwięk wody, kropel uderzających o jakąś powierzchnię i czyjeś donośne, niosące się echem, niezrozumiałe głosy przytłumione jak pod taflą jeziora. Wystarczyło zaledwie uderzenia serca, by cała ta mieszanina dźwięków stała się nagle głośniejsza, a jej drobne ciało ogarnął natychmiastowy chłód. Wokół roznosił się jakiś metaliczno-ziołowy swąd. Rozprostowała po raz pierwszy zdrętwiałe, malutkie kończyny, starając się doczłapać po jakiejś dziwnie płytkiej, chłodnej i dość śliskiej nawierzchni, której nie potrafiła jeszcze rozpoznać. Przed oczami pląsały jej jakieś ogniki, nienaturalne kształty, których nie mogła rozpoznać - były tylko serią niezrozumiałych zawijasów i zamglonych obrazów docierających do niej jakby z oddali.
Wtedy te niezrozumiałe, niskie głosy zostały zastąpione jakimś znajomym miauknięciem.
— Witaj, kochanie — zamruczał jakiś ciepły głos, dużo bardziej przyjazny i znany niż te wcześniejsze. Nie wiedziała, do kogo należał ani co oznaczał, ale natychmiastowo poczuła, że to w jego stronę powinna się udać. Popełzła po tej chłodnej powierzchni całkowicie na oślep i zawitało w niej zaraz ciepło. Jej uszy dobrze wychwytywały bicie serca i nie było to bynajmniej jej serce. Wtuliła się w gęste futro matki, gdzie mogła ponownie złożyć łapki. Niedługo później poczuła na sobie szorstki język matki przejeżdżający czule po jej głowie. Tkwiła tak w komfortowym miejscu zaledwie przez chwilę, gdy chwyciła ją jakaś żylasta łapa - mniej przyjemna w dotyku, ale bardzo delikatna. Ktoś owinął ją w jakiś przytulny materiał i to wszystko, co pamiętała, nim zasnęła.

* * *
Gdy się obudziła, nie była już w tym dziwnym miejscu, które pachniało metalem, chłodem i medykamentami. Nie była na twardym stole, a już na mięciutkim posłaniu, u boku kogoś, kogo nazywała matką. Nuciła pod nosem jakieś uspokajające kołysanki. Choć nie widziała jeszcze na oczy, wyczuwała, że nie były same. Ktoś jeszcze tutaj przebywał. I najwidoczniej musiał oprzeć łapy o legowisko, bo to lekko się przechyliło.
— Delto, nie powinno cię tu być — mruknęła matka niezadowolonym, najwyraźniej karcącym tonem. — Twój ojciec ma dla ciebie ważniejsze zadania. Pozwól jej odpocząć.
Nie wiedziała, o czym mówili i w tamtym momencie chyba nawet nie chciała tego wiedzieć. Po prostu ponownie zasnęła, a w tak wygodnym miejscu nie było to zbyt trudne.

11 maja 2024

Od Algi do Tuptającej Gęsi

Moją spokojną i miłą rozmowę z super siostrą Płotką o tym, czy lepiej bawić się kulkami mchu, czy patykami (sama nie jestem pewna, mech jest mięciutki i miło się toczy, ale patyki się fajnie gryzie), przerwało wejście kolejnego kota do żłobka. Na osty i ciernie, to nie tak, że nie lubię tych odwiedzin, ale przerywają mi ważne rzeczy! Ile można? Płotka nagle ucichła w połowie zdania, strosząc lekko wąsiki i chowając nieco niepewnie łapki pod siebie. Liście przy wejściu zadrżały nieco złowieszczo, a głosy ptaków przycichły, przynajmniej tak mi się wydawało. Zmarszczyłam lekko nos, czując też powoli udzielający mi się niepokój. Hm, a może jednak mi się wydawało, bo właśnie jakiś ptak znowu zaczął śpiewać. Ciekawe co to za rodzaj, mama mówiła nam trochę o gatunkach, ale... jak mam być szczera teraz, to zapamiętałam tylko kaczkę i zimorodka, no bo siostry! A, no i srokę też pamiętam, bo babcia. Haha, to są już całe trzy ptaki, dużo! Kolejny szelest. Odwracając najpierw uszy, potem resztę ciała w kierunku zbliżających się dźwięków przy wejściu, przybrałam poważną i lekko groźną minę. Niech wiedzą, że nie można tak ciągle wchodzić bez pytania, nie pozwalam! Mój pyszczek jednak zmienił wyraz, gdy zobaczyłam, że kotem, który wszedł, była Tuptającą Gąską.
— Ciociu! — pisnęłam i podbiegłam do niej, potykając się lekko o własne łapy (nadal się uczę... trzeba być wyrozumiałym, tak przynajmniej mówi mi mama). — Ciociu, jesteś tu, to nam powiedz, Płotka i ja zastanawiałyśmy się, jaka jest najlepsza zabawka. No bo...
Kontynuowałam paplaninę wtulona pyskiem w futro na piersi zastępczyni (która chyba coś nawet odmiauczała), w sumie to nie jestem pewna, czy dobrze mnie było słychać, bo ja dobrze nie słyszałam w tej pozycji. Podekscytowałam się lekko odwiedzinami i myślałam, że wszystko jest już piękne z powrotem (ptaki się ze mną zgadzały). Nie do końca jednak tak było. Nie uszło mojej uwadze, jak jedno ostre spojrzenie zastępczyni zmieniło nastrój w środku. Płotka nadal uśmiechała się, choć lekko niepewnie w reakcji na bycie zignorowaną, jednak po zobaczeniu skwaszonej miny cioci skuliła się lekko i wycofała. Hej, nie można tak! Nawet mi od tego przeszły ciarki po plecach. Ciocia na pewno nie jest złym kotem, ale może zaszło tu jakieś nieporozumienie. Ja pewnie czegoś nie rozumiem! W końcu jestem jeszcze malutka i mało wiem, tak mi powiedziano. Mama, która zajmowała się wcześniej lizaniem futra sióstr, przestała teraz to robić i z lekko drgającym ogonem wypatrywała rozwoju sytuacji z daleka.
— Płotkooo, może ty powiedz swoje zdanie o tym! — Odwróciłam się nagle i zdecydowanie. Podskoczyłam do kotki i popchnęłam ją do przodu.
Jedna koło drugiej, wyglądałyśmy prawie identycznie. Łaciate i kręcone, i jeszcze malutkie rozmiarem. Nie rozumiałam, o co chodzi z różnicą w traktowaniu sióstr na podstawie ich koloru, ale też nie wiedziałam, na ile było to wszystko poważne. No bo jeju, taka mama na przykład poświęcała dużo uwagi Płotce! Ale parę kotów miało problem z nią, a zamiast tego chwaliło mnie... Nie, żebym akurat na to narzekała! Było też parę takich, co nie za bardzo w ogóle zwracały na to uwagę. No dziwne to wszystko troszkę. Płotka otworzyła pyszczek, nerwowo spoglądając to na mnie, to na ciocię, aż w końcu zatrzymała oczy na mnie i dzięki naglącemu spojrzeniu posłanemu w jej stronę, z trochę mniej niepewną miną niż wcześniej, wydała z siebie pierwszy dźwięk.

<Tuptająca Gąsko?>

Nowa członkini Klanu Gwiazdy!

Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna odejścia: Powikłania po porodzie (zmarła we śnie)


Odeszła do Klanu Gwiazdy!

Od Sroczej Gwiazdy do Mandarynki

Była noc. Na zewnątrz latały małe światełka, tworząc pętle w powietrzu, co jakiś czas zatrzymując się na chylących się sennie liściach trzcin. Szum rzeki kołysał cały Klan Nocy do snu, szemrząc im wieczorne kołysanki. Gdzieś w oddali kumkały żaby, a jeszcze dalej dało się usłyszeć pohukiwania sów, wylatujących na łowy pod osłoną nocy. Srocza Gwiazda była już starszą kotką. Słabo pamiętała już czasy poprzednich terenów, tych które tak szybko opuścili, niedługo po jej dołączeniu do klanu. Okolica wyspy była więc jej najbliższym sercu domem. Niezliczone księżyce spędziła zasypiając w cieniu bezpiecznego trzcinowiska, a jedynym co się zmieniało było położenie jej legowiska. Od uczniowskiego, po wojownicze, po nawet kociarnię, aż w końcu jej własne, prywatne, należące do lidera. Czasami, w zimne noce Pory Nagich Drzew dołączała do niej Zajęcza Troska, swoim ciałem ogrzewając jej własne. Od kiedy kompanka opuściła ten świat, odzwyczaiła się do czyichkolwiek wizyt, a jej czujność wzrosła. Dlatego też nasłuchiwała, a kiedy do jej uszu doszedł dźwięk zbliżającego się cichego tupotu, jej ciało mimo pogrążenia we śnie spięło się. Ktoś wszedł do legowiska lidera, jednak nie pachniał na kogoś obcego. Właściwie to nosił na sobie dziwnie znajomą woń, a rozpoznanie tożsamości tajemniczego odwiedzającego nie zajęło Sroczej Gwieździe dłużej niż uderzenie serca. Przez lekko zdenerwowany oddech i zatrzymanie się w bezruchu, dało się wyczuć, że kotem miotają silne emocje.
– Śpisz, babciu? – szepnął kocięcy głosik.
Srocza Gwiazda otworzyła leniwie jedno ze swoich zielonych ślepi, wbijając je w stojącą w wejściu wnuczkę, Mandarynkę. Widziały się już parę razy, wszakże kociczka miała już półtora księżyca i mimo pewnej niechęci Wirującej Lotki do swojej matki, Sroczej Gwieździe udało się z nimi parę razy porozmawiać, co bardzo cieszyło jej starzejące się serce. Wierzyła, że jej i córce uda się naprawić relację, być może właśnie przez kocięta.
– Mmh? Co się dzieje, Mandarynko? – spytała rozespanym głosem, powoli wstając na nogi.
Koteczka zdała się być nieco onieśmielona rozmiarami babci, która nawet nieco zgarbiona po wyrwaniu ze snu, zdawała się być wysoka jak drzewo. Srebrną łapką nerwowo pogrzebała w ziemi, próbując zebrać w sobie odwagę. Srocza Gwiazda uśmiechnęła się delikatnie, rozchylając przednie łapy i wyciągając pysk w stronę wnuczki.
– Ja… Chciałam pójść w krzaczki na chwilkę… W nocy jest dość ciemno i mamusia nas zawsze zabiera kiedy musimy iść… – zaczęła nieco speszona, na co czarno-biała uniosła jedną z brwi. – A-ale nie o to chodzi! Kiedy próbowałam ją obudzić, ona nie otwierała oczu. Zwykle otarcie się o jej policzek albo pacnięcie łapką działa, jednak teraz śpi bardzo głęboko! Nikt inny jednak tego nie zauważył…
Zielone oczy zmrużyły się. a liderka wstała na wszystkie cztery kończyny.
– Pewnie jest po prostu zmęczona. Ma was aż czwórkę do odchowania i nawet z pomocą cioci Kotewkowy Powiew może być czasem ciężko. Chodź, pójdziemy sprawdzić co u niej, a po drodze możemy zahaczyć o krzaczki.
Mandarynka zamachała końcówką małego ogonka, z ulgą dreptając przy górującej nad nią postaci. Światło księżyca sprawiało, że kociczka prezentowała się zjawiskowo, mieniąc się niczym rybka w jego świetle. W przyszłości z pewnością będzie mogła być uznana za jedną z najbardziej zjawiskowych osobistości w Klanie Nocy, a może i nie tylko. Zgodnie ze złożoną obietnicą, obie zatrzymały się przy krzaczkach, przy których Srocza Gwiazda cierpliwie czekała, aż jej wnuczka skończy swoje sprawy i do niej wróci. Faktycznie, w nocy to ustronne miejsce mogło budzić lęki i nawet jeśli kociczka nie chciała tego pokazać, dało się to wyczuć w mowie jej ciała. Jednak liderka nie uznawała tego za nic złego. Strach był naturalną częścią życia, a jego brak skutkowałby wieloma idiotycznymi śmierciami.
– Już! – bąknęła srebrna wyskakując spomiędzy liści.
Starsza pokiwała łbem.
– Wracajmy już do żłobka. Jeszcze twoja mama się obudzi i będzie się martwić.
Koteczka nie protestowała, pozwalając babci prowadzić się poprzez mrok, aż do wejścia do żłobka. Czarne uszy zahaczyły o zwisające pnącza. Mały pajączek siedział na suficie kociarni, przędąc swoją sieć. Kocię uradowane podbiegło na paluszkach do matki, wtulając się w jej bok. Srocza Gwiazda podeszła do córki, nosem delikatnie dotykając jej czoła. Wiedziała, że ich kontakty ostatnio nie były najlepsze, ale mimo to nadal była jej ukochaną cór… Zimno.
Jej nos, zamiast spotkać się z ciepłym, miękkim czołem Wirującej Lotki, wyczuł zimno i chłód, bijące od leżącej karmicielki. Zamrugała. Nie chciała budzić kotki, ale taka temperatura, szczególnie przy panującej pogodzie, była niespotykana. Nosem posunęła niżej, do policzka dymnej.
Wszystko zdawało się zwalniać. Spojrzała na bok kocicy, chcąc ujrzeć, jak delikatnie się unosi. Czekała jedno uderzenie serca. Potem dwa. Trzy. Cztery. Przy piątym przełknęła ślinę. Królowa nie mogła udawać. Starając się zachować spokój podeszła do Kotewkowego Powiewu, swojej drugiej córki.
– Kotewkowy Powiewie, wstawaj – szepnęła, chociaż przez zaciśnięte zęby zabrzmiało to bardziej jak syk.
Zaspane oczy kocicy o wywiniętych uszach wlepiły się w matkę nieprzytomnym wzrokiem. Można to było uznać za sukces, zważając na jej ogólne skłonności do problemów ze wstawaniem, które tak dobrze zapisały się w pamięci starszej, jeszcze kiedy pełniła funkcję jej mentorki.
– Mamo? Co ty tu robisz… Zieeew, wiesz, że to niezdrowe się nie wysypiać… – wymamrotała łaciata.
– Twoja siostra nie żyje.
– C-co? – głos Kotewki zadrżał, a oczy błysnęły, powoli odzyskując przytomność.
– Wirująca Lotka nie żyje. Nie wiem co się stało. Zajmij się kociakami, spróbuj odwrócić ich uwagę, zaśpiewać kołysankę, cokolwiek, co odciągnie je od tematu matki. Ja pójdę po Strzyżykowy Promyk.
Vanka głośno przełknęła ślinę, ale pokiwała głową. Miała szansę się wykazać. Srocza Gwiazda wierzyła, że spędzone w żłobku księżyce nie poszły na marne i piastunka nauczyła się chociaż paru sztuczek działających na kocięta. Tym bardziej tak małe. Większość ich zajęć polegała na leżeniu i jedzeniu. Jeszcze niedawno ich oczy były zamknięte, a uszka oklapnięte. Nadal sepleniły i uczyły się słów. Dla piastunki nie powinno być to żadne wyzwanie.
Czarny ogon zniknął w wyjściu, idąc w stronę legowiska medyka. W nim bez większych ogródek powiadomiła Strzyżykowy Promyk i Różaną Łapę o wydarzeniu, jakie miało miejsce, a także poprosiła o jak największą dyskrecję. Kociaki nie musiały o tym wiedzieć, Srocza Gwiazda wątpiła, czy nawet gdyby ktoś im powiedział to czy zrozumiałyby koncept śmierci. Pod osłoną nocy wyszły, ruszając do żłobka.
Wewnątrz medyczka potwierdziła przypuszczenia liderki.
– M-mamo? – rozległ się cichy pisk, któremu zawtórowały pozostałe siostry.
Kotewkowy Powiew wysunęła się do przodu, częściowo zasłaniając i tak ginącą w ciemności sylwetkę odciąganej na zewnątrz karmicielki. Zajęła przy nich miejsce, ciasno oplatając ogonem. Po jakimś czasie piski ucichły.
– Mówiłaś, że się z tego wyliże – rzuciła oskarżycielsko Srocza Gwiazda.
Strzyżykowy Promyk machnęła ogonem.
– Bo wszystko na to wskazywało. Powoli odzyskiwała siły. Jadła zioła. Nie jestem jednak Klanem Gwiazdy, ani wyrocznią, aby znać co planują dla nas przodkowie. Zrobiłyśmy wszystko co w naszej mocy, aby zadbać o jej dobro. – wymurczała w odpowiedzi ruda – Wiem, że utrata dziecka to olbrzymi cios, nawet dla ciebie, Srocza Gwiazdo, ale nie mieliśmy na to wpływu. Możemy cię pocieszać tym, że odeszła we śnie. Bezboleśnie.
Ogon kotki przeciął powietrze. Próbowała zachować przed wnuczką i medyczką resztki godności.
– Wracajcie do legowiska. W dzień odbędzie się pogrzeb. – zbyła kotki.
***
Noc spędziła czuwając przy ciele. Ostatni raz tuląc córkę. Nie chciała się z nią rozstawać. Tym bardziej w tak złych stosunkach. Żadna matka nie powinna patrzeć na śmierć własnego dziecka. Straciła kolejnego bliskiego swemu sercu kota. Wirująca Lotka pozostawiła ją, a także osierociła czwórkę maleńkich kociąt. Wiedziała, że Sumowa Płetwa jest dobrym ojcem, jednak będą potrzebowały szczególnej opieki także ze strony reszty rodziny. Cała czwórka była wszystkim co pozostało jej po jej małej Wir. Rzeka szumiała, a po pysku Sroczej Gwiazdy spływały gorzkie łzy. Jej malutkie kociątko. Jej uparciuszek. Głuptasek.
***
Pogrzeb odbył się na wyspie, na której także spoczywała mała Łabędź, zmarła córka jej zastępczyni, a także potomkini. Drzewko, którego pęd posadziła przed jej grobem ładnie się rozrastało, swym niedużym cieniem osłaniając kocię przed ostrymi promieniami słońca. Śmierć Wirującej Lotki była dla wszystkich wielkim zaskoczeniem. Dużo kotów płakało. Na wyspie zebrała się cała ich rodzina. Srocza Gwiazda, Tuptająca Gęś, Kolcolistne Kwiecie, Różana Łapa, Kawcze Serce, a także zdruzgotany partner dymnej, Sumowa Płetwa i parę innych kotów, które zdecydowały się dołączyć do tej ceremonii. Brakowało tylko Kotewkowego Powiewu, która musiała zostać w obozie aby pilnować jeszcze śpiących o tej porze kociąt. Ciało Wirującej Lotki, przyozdobione kwiatami, spoczęło niedaleko grobu Łabędź, którą teraz miała się zajmować w Klanie Gwiazdy.
Powrót do obozu okazał się być równie ciężki jak przewidywała. Czekała ją rozmowa z osieroconymi wnuczkami, które teraz niecierpliwie wyczekiwały powrotu swojej mamy.
– Babciu! – pisnęła Alga, zauważając ruch w wejściu – Babciu, babciu, wiesz gdzie mama?
Kotwewkowy Powiew rzuciła matce błagalne spojrzenie. Kociaki od momentu obudzenia się musiały zasypywać ją tymi pytaniami, na które nie sposób było odpowiedzieć.
– Mama… Jest daleko – zaczęła, siadając obok rozpiszczanych kociąt.
Księżniczki przechyliły w zdezorientowaniu łebki, których czoła zdobił krwisty lotos.
– Ale… Ale jak to? – załkała Mandarynka, przednimi łapkami opierając się o wysoką.
– Jest teraz w bezpieczniejszym miejscu. Już nie kaszle. Już się nie martwi. – próbowała pocieszyć kocięta Srocza Gwiazda.
– A kiedy wróci? – spytała Płotka – Ja też tam chce!
– Ona… nie wróci. To miejsce, do którego trafiają tylko wybrane koty i po dotarciu tam nie ma już drogi powrotnej.
<Mandarynko?>

Od Czernidłaka do Pieczarki

Czernidłaka obudziły srebrne smugi światła, wpadające do żłobka. Powoli uchylił powieki i rozejrzał się po ciemnym wnętrzu krzewu. Wokół panowała cisza, nie licząc przerywanych oddechów jego śpiącej siostry i ojca, którzy zwinięci leżeli obok siebie. Kociak zbliżył się ostrożnie do taty i pacnął jego bark łapą, chcąc go obudzić, jednak ten nie reagował. Po dłuższej chwili namysłu, niebieskooki otrzepał swoje ciemne futerko z kępek trawy, a następnie podszedł do wyjścia ze żłobka i wyjrzał na zewnątrz. Od razu jego mizerną główkę owiał chłodny, nocny wiatr, przeszywając chude ciało kocurka, który z piskiem schował łebek z powrotem do kalinowego azylu. Mimo niepewności i początkowego strachu, ciekawość zwyciężyła i już po chwili Czernidłak ponownie wyglądał zza żłobka, tym razem przygotowany na zimno. Zafascynowany przyglądał się obozowi nocą, bez żadnych kotów. Gdy już nieco oswoił się z widokiem lasu nocą, skierował spojrzenie swoich błękitnych oczu na rozgwieżdżone niebo. Nie wiedział, czym są te błyszczące, jasne punkty na niebie ani czym jest mieniąca się srebrem ogromna kula, jednak zafascynowało go to dogłębnie. Niezgrabnie usiadł i ignorując zimno, wpatrywał się z przechylonym łebkiem w ciemne sklepienie. Po dłuższym czasie, gdy największe zafascynowanie minęło, Czernidłakowi wpadł do głowy nie do końca mądry pomysł. Z zamiarem zrealizowania planu, wstał chwiejnie i rozciągnął swoje zdrętwiały kończyny, a następnie wbiegł do żłobka. Zatrzymał się przy ciągle śpiącej Pieczarce, jednak potknął się o własne łapki i przeturlał przez cały żłobek, z impetem wpadając na ścianę krzewu.
- Ugh, mysie łajno! - pisnął zawstydzony przed samym sobą kocurek, wstając szybko.
Patyczak i Ślimak z pewnością nie byliby zadowoleni, gdyby usłyszeli, jak wyraża się ich syn, jednak teraz opiekunowie spali. Sfrustrowany kociak otrzepał futro i chwiejąc się, podszedł do siostry, która o dziwo dalej spała.
- Pieczarko! - szepnął, trącając łapką białą kotkę. - Wstawaj, leniu!
Gdy ta dalej nie reagowała, Czernidłak pacnął ją w ucho.
- No chodź! - miauknął podekscytowany

<Pieczarko?>

Od Cisowej Łapy

Po konfrontacji z Sroczą Gwiazdą, która zakazała jej udzielać wszelkich informacji o szkoleniu w Klanie Nocy i kociętach Zarannej Zjawy, szła do księżycowej sadzawki.
„Jupi! Poznam nowe koty!” - Tak by było gdyby Cisowa Łapa była normalnym kotem. Jednak kotka jako wyznawczyni Mrocznej Puszczy cały czas czuła się, jakby pakowała się w szczęki głodnego lisa. Trzeba tylko dobrze to rozegrać i nie wzbudzać podejrzeń. Może da radę stąd wrócić bez konfrontacji z bezmózgimi gwiazdkami? Promiennie uśmiechnięta Strzyżykowy Promyk - zdaniem uczennicy medyczki za promiennie - powiedziała:
- Prezentujcie się, bo stajecie teraz nie tylko przed obliczem ziemskich pobratymców, ale samych przodków. Już lada moment - tuż przed wejściem do tuneli.
Miała ochotę rozszarpać medyczkę na strzępy, jednak to zepsułoby sojusz między klanami i prawdopodobnie zabiłoby ją samą. Więc tylko skinęła głową i wymamrotała
- Tak. - To był ten ton, który można powiązać z przewracaniem oczami, co bardzo chciała zrobić. Kiedy weszły do tuneli ruda medyczka musiała wskazać jej drogę, po czym kolejny raz ostrzegła ją i Różaną Łapę. Tortie usiadła obok mentorki z innego klanu. Krew jej się gotowała.
„Zamknij. Się. Wredna. Niewierna. Mrocznej. Puszczy” to chciała jej wykrzyczeć. Ale oczywiście miała zgrywać perfekcyjne dziecko przed wszystkimi jako młoda reprezentantka Klanu Wilka. Medycy Klanu Burzy i Klanu Klifu rozmawiali ze sobą, ale nigdzie nie widziała Zarannej Zjawy. Siedziała nad sadzawką, patrząc nieufnie w stronę wody. Prawdopodobnie dla niej była to trucizna. Tylko jak tu udać, że wypija, nie pijąc i nadal żyjąc?
Nagle usłyszała tętent łap i szmery, a chwilę później ukazały jej się dobrze znane chłodne pistacjowe oczy, z którymi miała do czynienia już od kociaka. Zaranna Zjawa przyszła. Mentorka? Huh? Co tu się działo?
- Zaranna Zjawo, wszystko dobrze? - zapytała i przysunęła się bliżej. - Co się stało, że się tak spóźniłaś? - szepnęła jej na ucho.
Nagle Burzak poprosił o ciszę i odprawił ceremonię mianowania na medyka towarzyszącą mu kotkę, która teraz nazywała się Margaretkowy Zmierch.
- Margaretkowy Zmierzch! Margaretkowy Zmierzch - niechętnie skandowała imię kotki.
Nagle zobaczyła, że wszyscy zaczęli pić wodę z sadzawki. Nie zdążyła dostać nawet odpowiedzi od mentorki co dopiero zadać jej następne pytanie. Niewiele myśląc, nachyliła się do sadzawki i napiła się łyk wody. Chłodny płyn rozlał się po jej ciele sprawiając, że zasypia. Lecz ona miała wrażenie, że Mroczna Puszcza zabiera ją do siebie.
„Co ja zrobiłam!” Pomyślała spanikowana, zanim kompletnie straciła przytomność.
W końcu tak jakby ocknęła się, ale była pewna, że spała. Ciemność. Wielka ciemność. Czy właśnie pójdzie do Mrocznej Puszczy?
- Halo? Jest tu ktoś? - zawołała, lecz odpowiedziało jej tylko echo. Usłyszała, jak krople spadają na kamienną posadzkę. Nagle ściana przed nią się przerwała, wylewając w jej stronę wodę. Stanęła jak wryta.
- Nie! - wykrzyknęła i próbowała uciec od złowieszczych kłębiących się fal. Jednak woda była szybsza. Nurt porwał ją zalewając jej wszystko, czym mogła odbierać bodźce. Wiedziała tylko tyle, że wszystko ją boli, jest w wodzie i fale rzucają nią na wszystkie strony. Była w stanie paniki. Starała się wyjść na powierzchnię, młócąc łapami jakkolwiek mogła. Kiedy w końcu mogła otworzyć oczy, woda wypchnęła ją na ląd. Straumatyzowana stała tak przez chwilę trzęsąc się. Patrząc na szkarłatne jezioro Klanu Wilka. Odór uderzył ją w nozdrza. Woda i ziemia wydawały się być zatrute. Zabijając zwierzynę, jaka tylko postawiła tu łapę.
„Przeklęci” ktoś powiedział jej do ucha. „Wasze decyzje doprowadzą was do wiecznej zguby, a wtedy nie będzie już nikogo, kto usłyszy wasze wołania”.
- Wy przeklęte dranie! My doprowadzimy was do zguby! Jesteście podli! Wiedzieliście, że ja boję...

Nie mogła dokończyć. Ostatnie słowa wymówiła pod wodą. bulgocząc głośno. Potem się ocknęła. Była wściekła i straumatyzowana. „Te podłe mysie bobki! Oj, jeszcze zobaczą! Jeszcze zobaczą! Kult pozwoli Mrocznej Puszczy ich przezwyciężyć! A kto się będzie wtedy śmiał ostatni? Ha!” Myślała tak sobie gdy zauważyła, że inni medycy zaczynają się budzić. Od razu przybrała standardową minę obojętności i usiadła, po czym słuchała przez chwilę rozmów innych Medyków, a potem wróciła do obozu Klanu Nocy. Podczas podróży, przerażona rozglądała się po zbiornikach wodnych, jakby bojąc się, że ją zaatakują. Lecz nikt inny tego nie zauważył.

[661 słów + udział w spotkaniu medyków]
[przyznano 13% + 5%]

Nowa członkini Klanu Gwiazdy!

Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna odejścia: Śmierć głodowa; pozostawienie w tunelu
Zasłużenie: Klan Gwiazdy zdaje się mieć dziwne plany...


Odeszła do Klanu Gwiazdy!

Od Lodowego Omenu

 Tyle się zmieniło.
Minęło sporo księżyców, odkąd ostatni raz widziała się z dziadkiem. Odszedł tak szybko, tak niespodziewanie - akurat wtedy, gdy odnalazła z nim wspólny język, co od zawsze stanowiło trudność w jej rodzinie. To nie był jednak koniec żałoby, bo w niedalekim czasie zginęła jej babcia i dziadek. Ostra Kostrzewa i Mętny Zawilec. Mimo wszystko bólu nie dało się ukryć; Kostrzewa była niedocenianą i mądrą wojowniczką, która nim umarła zdążyła przekazać młódce wiele ważnych lekcji.
No i jej brat. Ach, biedny Mroźna Łapa, przebity na szaszłyk przez starego dzika. Nie pomogła mu i chyba wcale tego nie żałowała. Czy on by jej pomógł? Wysunęła pazury i przejechała jednym z nich po gładkiej trawie. Być może tak. Ale jakieś wewnętrzne niezadowolenie mówiło jej, że bracia nie zaryzykowaliby dla niej swojego życia, że zostawiliby ją na pożarcie wściekłemu zwierzu. Albo wręcz przeciwnie - albo chcieliby ją chronić, stwierdziwszy, że jest zbyt słaba, by chronić się samodzielnie.
Usiadła na skraju obozu, czując, jak lekki wiatr przyjemnie mierzwi jej futro. Jedynie Szadź mogła się dla niej teraz liczyć. Szadź i matka. One jej potrzebowały.
Wodziła badawczym wzrokiem po obozie i jej pysk wykrzywił się nieznacznie, gdy spostrzegła ciemne futro ojca. Jak mógł być dla niej kiedyś wzorem? Tak jak każdy w rodzinie, dyskredytował ją ze względu na płeć. A ona? Ona stała się Mistrzynią, osiągnęła coś, czego jej bracia nie byli w stanie. Wyparła się wszystkich tych uprzedzeń i pokazała im, gdzie naprawdę jest jej miejsce.
A nie było bynajmniej w kociarni.
Gdy słońce wzeszło wystarczająco wysoko, a koty wreszcie powychodziły ze swoich legowisk, wstała, rozglądając się za Mak, Nów i Tajgą, z którymi dzieliła profesję. Jak na ironię losu, wszystkie cztery należały do przedstawicielek płci żeńskiej. 
Lodowy Omen nie czuła się zbyt dobrze w porze zielonych liści - zdecydowanie lepiej odnajdywała się w śniegu i mrozie, co mogło być uznawane za coś... nietypowego. Wszak ciężkie zimy nie oszczędzały nikogo, były bezlitosne i skute w lodzie, ale mistrzyni nic tak bardzo nie kochała. Z pewnością wolała to niż środek pory zielonych liści, gdzie robactwo nieustannie dokuczało, a słońce wrzało żarem.
Wojownicy ustali już przed wejściem, gotowi na trening. Bacznie obserwowała tłum, jakby upewniając się, że nikogo w nim nie zabrakło. 
— Ruszamy — stwierdziła twardo Wilcza Tajga. Teraz spośród mistrzyń ona była najstarsza. Chłód odszedł, pozostawiając jej przez jakiś czas pieczę nad treningiem wojowników. Przynajmniej do czasu, gdy nie zostały mianowane trzy nowe mistrzynie. 
Lód nie śmiała nawet przerwać Tajdze, a jedynie zrównała z nią krok. Nie szli długo; zatrzymali się w środkowej części lasu. Przez pierwsze dni w swojej nowej roli wolała raczej obserwować, niżeli wydawać polecenia, aby wyuczyć się techniki pozostałych mistrzów i sama starać się o jeszcze efektywniejszą pracę.
— Siła fizyczna to nie wszystko, co liczy się w walce, choć jako Wilczaki to na niej polegamy w głównej mierze — głos Wilczej Tajgi przedarł się przez las. Lód uniosła uszy. Jeśli czegoś nie lubiła w sposobie, w jaki walczył przeciętny Wilczak, to właśnie tego, że zbyt bardzo polegał na sile ciosów. Oczywiście sama w sobie siła nie była niczym złym, a wręcz była bardzo pomocna, ale walka opierała się nie tylko na ślepym uderzaniu przeciwnika, ale na myśleniu. Tylko w ten sposób można było prawdziwie wyprzedzić wroga. — Musicie wiedzieć, jak walczyć, by być zawsze o dwa kroki przed nieprzyjacielem. Dwa kroki lub więcej.
Dalszy trening przeszedł tak, jak zwykle - Wilcza z pomocą trzech młodszych mistrzyń przekazały wojownikom trochę teoretycznej wiedzy o taktyce - o tym, jak zajść wroga z zaskoczenia, wykorzystując bardzo przystosowany do tego teren, czy też o tym, jak go rozpraszać, wydając z siebie krzyki czy celowo nadeptując na gałązki. 
Gdy zbiorowy trening dobiegł końca, słońce było już u szczytu, a Lód musiała przyznać, że przyjemnie się patrzyło, jak wojownicy rzeczywiście wyciągali z tych lekcji jakieś wnioski. Treningi były ciężkie i wyczerpujące, nie oszczędzały nikogo, ale większość wojowników radziła sobie doskonale, przystosowana do takiego wysiłku. Zastanawiała się, jak to musiało wyglądać, gdy szkolenia te zostawały dopiero wprowadzane - wszyscy musieli padać na łapy po kilku uderzeniach serca.

* * *
Minęło sporo czasu, nim nastał wieczór; teraz dni się wydłużyły, dając kotom więcej czasu, by stać na nogach i wykonywać swoje obowiązki. Lód na to wcale nie narzekała, bo odkąd pradziadek zaczął przychodzić do niej w snach, noce stawały się nieznośne.
Chociaż widziała Szadź wypoczywającą w cieniu iglastego drzewa, nie podeszła. Rozmowy z siostrą zawsze były wyczerpujące, co było aż śmieszne, zważając na to, że Lodowy Omen potrafiła kłócić się z duchem, który wymordował w brutalny sposób słabą część klanu. Z jakiegoś powodu jednak relacje z Tchórzliwą Łapą stały się napięte i choć siostra zawsze miała wobec niej dobre serce, widać było, że czuła się urażona. Mistrzyni za to chyba nie miała siły, żeby próbować wyjaśnić jej to, co rodzina próbowała im wszystkim wbić do głowy od księżyców.
Zamyślona nawet nie zauważyła, że Blada Łapa przystanął na chwilę, wpatrując się w jej siostrę. Przekręciła głowę, spoglądając na niego pytająco. Uczeń aż się wzdrygnął, jakby nie spodziewał się, że ktoś to zauważy.
— Co robisz? — spytała, by pociągnąć go za język. Ostatnio częściej zdarzało im się rozmawiać, choć były to najczęściej drętwe rozmowy. Oboje nie rozumieli za bardzo języka, którym posługiwały się leśne koty - tego sposobu, w jaki utrzymywały relacje społeczne, jak wylizywały sobie futro czy okazywały różne inne uczucia w najróżniejsze sposoby. Być może właśnie to ich do siebie zbliżyło.
— Nic — odpowiedź Bladego brzmiała co najmniej przekonująco za sprawą beznamiętnego, niewzruszonego głosu, którym to powiedział. Ale go znała.
— Często się jej przypatrujesz — zauważyła. — To aż dziwne jak na ciebie.
— Tak? — zmarszczył brwi w konsternacji, jakby nie do końca zrozumiał jej aluzję. 
— Nie jesteś przypadkiem nią... zainteresowany? — mruknęła, starając się ubrać to w słowa, które kocur by zrozumiał.
— Zainteresowany? Masz na myśli tak, jak można być zainteresowanym wydawaniem poleceń albo pilnowaniem porządku? Albo wykonywaniem swoich obowiązków? — odparł zbity z tropu. — Jeśli tak, to... Tak, można powiedzieć, że jestem nią trochę... zainteresowany. Jest taka miła... I dała mi ostatnio kwiatka. Nie przepadam za nimi.
Uniosła brew.
 — ...Ale gdy mi go dała, to było jakieś inne — dokończył natychmiast myśl. — Nie wiem, co inne koty czują w takich momentach. To głupie.
Lodowy Omen uniosła głowę. Nie mogła pomóc siostrze i dobrze wiedziała, że nie zgadzają się w kwestii swoich poglądów. Ale Blady mógł poprawić jej nieco samopoczucie.
— Próbowałeś z nią rozmawiać? — spytała, ale ten pokręcił przecząco głową.
— Nie. Dała mi kwiatka, a ja przyjąłem i poszedłem. To źle?
— Zazwyczaj za kwiatki się dziękuje — poinstruowała go. — Ale moja siostra ma prawdziwe lwie serce. Wybaczyłaby ci i taką pomyłkę. Nie chciałbyś częściej do niej zaglądać? Potrzebuje towarzystwa, a ja chyba nie jestem w tym najlepsza. Rozmowy ze mną zdają się raczej ją dołować, niż na odwrót.
Blada Łapa podrapał się po głowie.
— Spróbuję. 
I odszedł, pozostawiając ją bez żadnych dodatkowych słów, bez żadnego pożegnania. Chyba to był taki jego urok - nie wiedział, co i kiedy należało powiedzieć. Widząc, jak słabo ten kocur odnajduje się w dużej społeczności, sama nabierała pewności siebie w kontaktach z innymi kotami. Wiedziała jednak, że pozostawiła siostrę w dobrych łapach. 
Sama ruszyła do legowiska wojowników i położyła się na posłaniu w kącie, by wreszcie móc zasnąć po całym wyczerpującym dniu. Nie miała pojęcia, jak bardzo tego potrzebowała, dopóki nie przymknęła wreszcie oczu.

* * *

Mara, która przyszła niedługo po zamknięciu powiek, nie była jej wcale obca. Mimo to poczuła gulę w gardle, gdy znów stanęła przed obliczem wielkiego i przerażającego w swej potędze lasu, którego szponiaste drzewa tworzyły całą sieć połączeń blokujących widok zagwieżdżonego nieba. Tworzyły w ten sposób szczelny baldachim, okrywając tę krainę wieczną ciemnością. Wszystko tu zdawało się być martwe, jakby dawno opustoszałe i zapomniane. Przez długą chwilę była sama, a nic nie odpowiadało na dźwięki wydawane przez jej łapy. Ciemny pył rozniósł się wokół niej - jakby stary kurz pokrywał to miejsce. Kichnęła, odpędzając od siebie niechciane pyłki. Rozejrzała się wokół.
— Mroczna Gwiazdo?
Cisza. Dopiero po dłuższej chwili z gąszczu lasu wyłoniła się sylwetka, którą mogłaby określić jako duch Mrocznej Gwiazdy. Nic w jego wyglądzie się nie zmieniło - wciąż ziała od niego jakaś nieznana aura, łuna, która informowała o tym, że stojący przed nim byt nie był tym samym, co ona, nie należał do części znanego jej świata. Jego rany połyskiwały, a groźnie i jednocześnie hipnotyzujące oczy przewiercały ją na wylot. Zaufała mu. Starała się. A jednak chyba nigdy nie pozbędzie się niechęci, którą czuła nieustannie w jego kierunku. Dręczyła ją myśl, że to on uciskał koty w ich własnym klanie. Zgadzała się z nim w kwestii eliminacji słabych jednostek, ale jednocześnie odrazę budziło w niej to, ilu krwawych i niepotrzebnych mordów się dopuścił. To, co mówił dziadek... Że Mroczna Gwiazda kazał rozszarpać kota żywcem na ćwiartki, a narządy zostały zjedzone przez kanibali. Obrzydlistwo, wynaturzenie, dzicz - Lodowy Omen wierzyła, że obóz był swego rodzaju azylem, ostoją przyjazną dla każdego Wilczaka. Tworzyła w końcu ich dom. Chociaż doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nic nie mogło być tak dobrotliwe i piękne. Niektórzy zasługiwali na karę, a słabi osłabiali klan, ale czy tak brutalny sposób wymierzenia wyroku był naprawdę konieczny?
Odkąd dowiedziała się więcej o życiu pradziadka, zaczęła bardziej analizować jego osobę, doszukiwać się w jego zachowaniu więcej oznak potencjalnej zdrady. Ale czy kocur mógłby wyrządzić jej krzywdę? Pierworodnej potomkini swojego wnuka? Może różnili się poglądami, ale Lód wciąż trzymała po stronie swojego rodu. Uważała jedynie, ze zboczył z właściwej drogi. Im więcej wiedziała o Mrocznej Gwieździe, tym większy dyskomfort odczuwała w stosunku do jego osoby; ciężko było nazwać to lękiem, bardziej jakimś niewyjaśnionym uczuciem przytłoczenia i dezorientacji. Był niewątpliwie dobrym przywódcą, bo mimo, że rządził srogą łapą, usilnił klan po upadku, o którym wspominali niektórzy starsi. Niektóre jednak jego decyzje pozostawały dla niej wyjątkowo niezrozumiałe.
— Liczę na to, że samopoczucie masz dobre, bo dziś czeka cię ważne zadanie. Chyba, że pożałujesz swojej siostrzyczki i mateczki i końcowo postanowisz się go nie podejmować — choć głos był spokojny i utrzymywany cały czas w jednym tonie, mistrzyni nie musiała nawet wytężać zbytnio zmysłów, by pojąć, że brzmiała w nim nuta jakiejś kpiny. Dlatego od razu dostosowała postawę swojego ciała do nastawienia kota, z którym miała okazję rozmawiać - ustała bardziej sztywno i zmarszczyła brwi, nie ukazując jednak żadnych emocji. Wiedziała, że martwy lider bacznie obserwował zmiany na jej pysku i liczył na to, że uda mu się ją sprowokować. W końcu panowanie nad emocjami było jedną z podstaw całej tej gry. Choć Lód zbyt emocjonalna nigdy nie była i od zawsze grała rolę odwiecznej oazy spokoju, niewątpliwie musiała pilnować, by nie dało się z jej pyska odczytać choćby tak małych cząsteczek uczuć, jak niezadowolenie czy pogarda.
— Do rzeczy — odparła beznamiętnie. Zauważyła, że pradziadek miał ciekawą tendencję do wzbogacania swoich wypowiedzi o tysiąc barwnych, acz niepotrzebnych słów.
— Klan Wilka podupadł po śmierci mojej powierniczki, Szakalej Gwiazdy. Przez księżyce pilnie selekcjonowałem członków klanu na tych bardziej przydatnych i tych, którzy nie mieli nic do zaoferowania klanowi, a mimo to jedli ze sterty. Błękitna Gwiazda z jakiegoś powodu pozwala takim jednostkom żyć w klanie, ale ufam, że ma w tym jakiś swój cel. W każdym razie, Lodowy Omenie, sprawy mają się nienajlepiej. Kochasz Klan Wilka, wiem to. Ja również pokochałem go jak swój własny dom, choć to nie w nim się urodziłem. I jeśli twoja lojalność naprawdę stoi u boku Klanu Wilka, to nie będę musiał nawet wydawać ci rozkazu, żebyś zrobiła to, co powiem. Sama uznasz, że będzie to najlepsze dla twoich pobratymców. Bo widzisz, klan znacząco osłabł i jeśli ma wciąż istnieć, to należy wyeliminować tych, którzy się do tego przyczyniają. Szeregi naszych kotów winni zasilać silni wojownicy, a mówiąc silni, nie mam na myśli tylko siły fizycznej. To tylko jedna z wielu rzeczy, która określa słowo "silny". Chodzi mi o takie koty, które dają coś od siebie klanowi, które posiadają wiedzę, umiejętności lub mądrość, by go wspomagać. I, jak doskonale zdajesz sobie sprawę, twoja matka takich umiejętności nie posiada.
Lód już od pierwszych słów podejrzewała, do czego zmierzał. Spojrzała na niego beznamiętnym spojrzeniem, nie ukazawszy ani jednego uczucia - jakby te słowa były tak dla niej niedorzeczne, że nie była w stanie wymusić z siebie żadnej innej reakcji. Jakby nie wierzyła w to, że mogły być choć trochę prawdziwe. Że mówił na poważnie.
— Sądzisz, że jestem tak głupia, by poświęcać życie kogoś mi bliskiego wedle życzenia jakiegoś umarlaka z Mrocznej Puszczy? — wyrzuciła z siebie cicho, chłodno i zadziwiająco spokojnie. Może i był założycielem jej rodu, może i pomógł jej znacząco doszkolić swoje umiejętności, ale nawet go nie znała, a wszystko, co o nim wiedziała, budziło coś dużo więcej niż odrazę. — Przekroczyłeś granicę. Słuchałam twoich słów, gdy mówiłeś mi o moich relacjach z siostrą i matką. Słuchałam, bo było w nich dużo prawdy. Ale nie daję sobą manipulować. Matka dała mi opiekę, wspierała mnie mimo swoich słabości i poświęciła mi dużo więcej czasu, podczas gdy ty nawet nie zainteresowałeś się mną, gdy byłam młoda. Nie było mnie na świecie za twojego życia. Nie znam cię, a ty oczekujesz, że odbiorę dla ciebie życie kogoś tak mi bliskiego? Nie. To byłoby niehonorowe, a wierz mi, lub nie, honor jest dla mnie nadrzędną wartością.
Cisza, która zapadła po tych słowach sprawiła, że przez moment mistrzyni pożałowała tego, co powiedziała, zastanawiając się, czy zrobiła dobrze. Przywódca zbliżył się do niej o krok, a ciemność lasu stała się jeszcze bardziej przeszywająca. Teraz nie widziała już nawet własnych łap ani otaczającej ją przestrzeni. Jedynie krawiącą, wykrzywioną w nienaturalnym wyrazie twarz Mrocznej Gwiazdy. Nie poruszyła się jednak. Znała już te numery, które działały na nią może na początku, ale z czasem zaczęły stawać się przewidywalne. Niewątpliwie kocur mógł ją skrzywdzić, ale gdyby chciał, zrobiłby to już dawno. Zgodnie z jej oczekiwaniami, jedynym jego celem było wywołanie w niej strachu. A gdy tego nie osiągnął, jedynie powrócił do poprzedniego neutralnego wyrazu pyska, jakby się tego spodziewał.
— Zaskakuje mnie, że akurat ty, ktoś, kto tak bardzo ma na względzie dobro klanu, odmawia udzielenia mu pomocy w największej potrzebie. Jako duch niewiele mogę zrobić dla Klanu Wilka, a więc jedynym rozwiązaniem pozostaje zlecenie tego zadania komuś, kto jest w stanie. Okazuje się jednak, że odwracasz się plecami do klanu, gdy cię potrzebuje.
Lód poczęła świdrować go wzrokiem, doszukując się w jego mimice czy tonie czegoś, co pozwoliłoby jej wyłapać kłamstwo.
— Nie chodzi tutaj o klan, Mroczna Gwiazdo. Chcesz, żebym zrobiła coś złego, żebym stała się taka, jak ty. Ale w przeciwieństwie do ciebie, nie zabijam bez potrzeby.
Kocur zaśmiał się, prawie tak, jakby nie mógł uwierzyć w jej słowa. Jednak gdy zaczął mówić, brzmiał na naprawdę zmęczonego i Lód poczuła, że to, co mówił, musiało być choć w minimalnym stopniu szczere.
— Naprawdę myślisz, że zależy mi na tym, żebyś zabiła byle kota? Myślisz, że w tym wszystkim chodzi o ciebie? Możesz mi wierzyć, lub nie, ale zależy mi na dobru mojego klanu. Sprawowałem nad nim pieczę przez wiele księżyców i przez te wiele księżyców dbałem o to, by stał na nogach i rósł w siłę. Teraz widzę na oczy, jak słabi się staliśmy.  Zapasy zwierzyny nie są nieskończone, a klan najwidoczniej dokarmia nimi tych, którzy nie dają od siebie nic w zamian, by nadrobić straty. Nie robisz tego ani dla mnie, ani dla siebie, robisz to dla klanu, który, podejrzewam, jeszcze kochasz. Gdzie stoi twoja lojalność, jeśli nie jesteś w stanie poświęcić jednego życia dla dobra ogółu?
Brzmiał... przekonująco. Właściwie wyglądał, jakby mówił prawdę, coś zgodnego z jego własnymi poglądami i przekonaniami. 
— Czyli mam zaryzykować morderstwem i narazić się klanowi? — mruknęła jednak, wciąż pozostając zdystansowana.
— Nikt tu nie mówi o żadnym narażaniu się. Kult stanie po twojej stronie. Oni wiedzą, że to jest konieczność. A poza tym, Lodowy Omenie, nie powinnaś mieć takich wątpliwości, jeśli wierzysz w swój rozum. I jeśli jesteś w istocie inteligentna, to poradzisz sobie z tym zadaniem bez większych problemów.
Kotka mimo to zmrużyła oczy.
— Wierzę i widzę, że klan potrzebuje mojego wsparcia, ale czy śmierć matki jest konieczna? Czy nie da się po prostu kazać jej opuścić klan?
Kocur znów westchnął głęboko.
— Jeśli zabijesz Różany Step, oszczędzisz cierpienia i jej i sobie. Miłość jest zdradliwą i najniebezpieczniejszą rzeczą na świecie. Sam się o tym przekonałem, pozwalając sobie na miłość w stosunku do mojego syna. To mnie osłabiało, sprawiło, że miałem co stracić. Gdyby ktoś mi go odebrał, wiedziałby, gdzie uderzyć, by mnie pokonać. Im szybciej pozbędziesz się tego, co cię ogranicza, tego, kogo kochasz, tym łatwiej będziesz mieć w przyszłości. Twoja matka sprawia też, że podświadomie przyzwyczajasz się i akceptujesz słabość. A służba klanowi zobowiązuje do tego, żeby robić wszystko dla jego dobra, czyli również tępienie tego, co jest słabe. Jeśli teraz się tego nie wyzbędziesz, twoja lojalność nigdy nie będzie w pełni stać przy przodkach w Mrocznej Puszczy i przy Klanie Wilka. A być może ze względu na matkę zaczniesz oszczędzać inne słabe koty i w ten sposób pozwolisz, by jednostki zadecydowały o losie klanu, który powinien być dla ciebie najważniejszy. Bo w końcu skoro ją akceptujesz, to czemu nie innych? Poza tym, Lodowy Omenie, nie oszukujmy się — zwrócił na nią spojrzenie. — Twoja matka po prostu nie nadaje się do życia w Klanie Wilka. Tutaj nigdy nie będzie szczęśliwa. Los nie podarował jej silnego ciała, którym mogłaby doścignąć swoich pobratymców. Szkolenia są dla niej wyczerpujące, ma zbyt mało sił, by to znieść i zbyt dobrego ducha, by patrzeć na to, co się dzieje. Zachowując ją przy życiu skazujesz ją na cierpienie. Jej psychika jest wystawiona na próby, jest zbyt słaba, by ponieść ciężar takich doświadczeń. Popatrz na to, jak poniżana jest w klanie. Została wykorzystana przez twojego ojca, usłyszała od niego wiele przykrych słów, a to dopiero początek. Widzisz, co stało się z Kunią Norką? Umarła najgorszą możliwą śmiercią, jej ciało znosiło ogromne cierpienia. Kunia Norka zdradziła klan, wyjawiając poufne informacje, a słabość w Klanie Wilka to równowartość i synonim zdrady. Z twoją matką prędzej czy później stanie się to samo. Już teraz traktowana jest jak wyrzutek, ale czy naprawdę chcesz patrzeć, jak umiera z głodu, niepotrzebnie cierpiąc? Jej sprawi ból ścieżka, którą podążasz, a tobie będzie sprawiać ból fakt, że będziesz musiała wciąż ją podążać i nie będziesz mogła pomóc swojej matce. Będziesz stała przed nią i widziała jej cierpienia, a nie będziesz mogła podać jej łapy czy dać nawet skrawek pożywienia. Czy chcesz tego dla niej? Dla siebie? Oczywiście można byłoby po prostu kazać Róży odejść, ale wtedy będzie zmuszona żyć w separacji od swoich kochanych dzieci i rodziny, która została w Klanie Wilka. Będzie samotna, a tak słaba pewnie nie przeżyje bez klanu, który ją karmi i zapewnia jej schronienie. Po śmierci zazna spokoju. Wierz mi, Lód, ja katusze zsyłam tylko na tych, którzy na to zasługują. Zamordowałem wiele kotów, jasne, ale wiedziałem, że po śmierci dostaną odpoczynek, którego nigdy nie otrzymaliby za życia, bo ja nie mógłbym na to pozwolić, nawet, gdybym chciał. Musiałem dbać o klan. Klan mnie potrzebował. Długą i bolesną śmierć mieli tylko ci, którzy zdradzili, osłabiali klan nie ze względu na brak możliwości, a z własnej woli, lub dopuścili się innych karygodnych czynów. Reszta umarła szybko i bezboleśnie i teraz pewnie odpoczywają gdzieś w zaświatach, nie musząc już cierpieć. To samo możesz zapewnić swojej matce.
Lód położyła po sobie uszy. Wszystko, co mówił, było tak... logiczne. Może tak faktycznie byłoby dla ich wszystkich lepiej? Bała się tego, że matka kiedyś zobaczyłaby, kim się stawała. Bała się jej rozczarowanego pyska. Bała się, że mogłaby kiedyś zobaczyć ją na skraju wyczerpania. Już teraz niezmierny ból sprawiało jej patrzenie, z jaką pogardą jest traktowana przez klanowiczów. Dlatego też martwiła się o los siostry. 
W końcu pokiwała głową.
— D-dobrze... Niech tak będzie.
Przywódca odsunął się lekko, a wzrok miał skamieniały i przeszywająco poważny.
— To jest twoja decyzja. Klan właśnie poprosił cię o pomoc - a ty możesz odrzucić jego łapę lub pomóc mu wstać. Przykro mi, Lodowy Omenie, że tylko tyle możesz zrobić dla swojej matki. Naprawdę mi przykro.
I rozpłynął się w ciemnościach, a ona znów ujrzała przed sobą własne łapy w legowisku wojowników.

*
Rozpoczął się kolejny dzień, ale szczerze mówiąc, nie miała niemal żadnych sił po rozmowie z pradziadkiem. Zbyt bardzo analizowała to, co usłyszała, zbyt bardzo dręczyła ją myśl, że będzie zmuszona zakończyć życie własnej matki. Przygryzła wargi. Nie chciała tego. Bardzo nie chciała. Ale Mroczna Gwiazda miał mimo wszystko rację - to było jedyne dobre rozwiązanie dla obu stron.
Na całe szczęście, lub też nieszczęście (zależy, jak na to patrzeć), nie mogła zbyt dużo o tym myśleć, bo została skutecznie rozproszona przez Jadowitą Żmiję.
— Co ty taka niemrawa dziś, hm? — mruknęła do niej, wysunąwszy wysoko podbródek. — Wieczorna Mara właśnie wyznaczyła poranny patrol, a ty nawet nie wylazłaś z legowiska.
Lodowy Omen w normalnych okolicznościach pewnie byłaby niezadowolona z faktu, że pozwoliła sobie na tak fundamentalny błąd, jak (prawie) przespanie własnego obowiązku. W tym momencie jednak miała dużo ważniejsze sprawy do zamartwiania się, więc nieco nieobecnie i bez praktycznie żadnych emocji w głosie odparła:
— Miałam... twardy sen.
— Nie wiem, co takiego ci się przyśniło i nie chcę wiedzieć, ale jeśli chcesz się na coś przydać, to lepiej, żebyś z nami poszła.
Mistrzyni przekręciła łeb.
— "Z nami"? — spytała.
— Moja siostra i uczennica też idą — wyjaśniła czarna. — Ile pytań zamierzasz jeszcze zadać?
Lód pokręciła jedynie głową i przemknęła przez wyjście z legowiska, nie zatrzymując się specjalnie po drodze. Zajrzała do legowiska uczniów - niedawno Błękitna Gwiazda zaszczycił ją własnym wychowankiem, Pokrzywową Łapą. Był... specyficzny. Oczywiście mistrzyni cieszyłaby się bardziej ze szkolenia kotki, jednak nie pogardziłaby również porządnym i chętnym do nauki kocurkiem. Pokrzywa był dobry, gdy się starał, ale przeciekał arogancją i zawyżoną pewnością siebie, co sprawiało mnóstwo kłopotów. Utemperowanie tego uczniaka graniczyło z cudem, a Lód nie miała praktycznie żadnego doświadczenia wychowawczego, więc eksperymentowała z metodami, analizując, które z nich są najbardziej skuteczne. W każdym razie, zajrzała do wnętrza legowiska uczniów i zawołała swojego podopiecznego.
— Patrol! Wstawaj, Pokrzywowa Łapo.
Uczeń wygramolił się z posłania z niezadowolonym spojrzeniem. 
— Nie jestem głuchy — burknął, a mistrzyni zmarszczyła brwi, spoglądając na niego srogo. 
— I lepiej, aby tak pozostało — odparła cierpko. — Bo jeśli dalej będziesz grać mi na nerwach, to i uszy mogę ci oderwać.
Były to oczywiście tylko niedosłowne przestrogi. Nie skrzywdziłaby takiego podrostka - chodziło jej tylko o to, by podkreślić, że nie zamierzała się z nim bawić. Jako mentorka starała się być cierpliwa i wyrozumiała, co nie stanowiło dla niej kłopotu, bo od zawsze ciężko było ją zdenerwować. Jednak gdy uczeń przekraczał granice, dawała mu o tym jasno znać. Być może dlatego okiełznanie tego... trudnego charakteru nie było aż tak trudne, jak mogłoby być, gdyby ów granic nie stawiała.
Obróciła się i nawet nie obejrzała się za siebie, nie czekając, aż ją dogoni. Jeśli zależało mu na tym, by być wojownikiem, to pójdzie. I jak się spodziewała, kocur dołączył do niej i już cała grupa zebrała się przed wyjściem, gotowa do wyruszenia.
Ruszyli w las, pozostawiając za sobą poranny obraz obozu. Iglaste drzewa szumiały na lekkim wietrze, nosząc za sobą przyjemny zapach pyłków, szyszek i wilgotnej gleby. Czekał ją kolejny długi dzień.

* * *
Minął ledwie świt od tamtego patrolu. Robiła wszystko, byle nie musieć myśleć o tym, co mówił jej Mroczna Gwiazda. Odwlekała to, co było nieuniknione, co miało się zdarzyć.
Ale nie mogła dłużej czekać.
Gdy podeszła do matki z samego rana, z trudem powstrzymywała poczucie winy i łzy, które cisnęły się jej na twarz.
— Coś się stało? — zmartwiony głos Roży sprawił, że jej żołądek ścisnął się jeszcze mocniej. Przymknęła oczy i zdobyła się na cień uśmiechu. Jej trudności z emocjami i fakt, że życie zmusiło ją do wchodzenia w interakcje z najróżniejszymi kotami na co dzień sprawiły, że podświadomie wyćwiczyła sztukę udawania. Musiała być aktorką od najmłodszych księżyców, żeby przetrwać.
— Nie — gardło miała ściśnięte, ale postarała się, żeby słowa te zabrzmiały jak najbardziej przekonująco. — Miałam po prostu zły sen. Wiesz, od kiedy zostałam mianowana na ucznia, a potem na wojownika i mistrzynię... To zabrało mi mnóstwo czasu. Musiałam spędzać go na obowiązkach i zauważyłam, że dawno nic razem nie robiłyśmy. Często rozmawiamy, ale to krótkie rozmowy... Nie miałabyś nic przeciwko, żeby to zmienić?
Różany Step zamrugała dwukrotnie, lekko zdziwiona, ale zaraz uśmiechnęła się ciepło. Jej wzrok był matowy i zmęczony, powieki jej się zapadały, ale nie odmówiła córce, liżąc ją lekko po czubku głowy. To tylko zwiększyło ilość wstydu i rozczarowania samą sobą, które czuła Lód.
— Oczywiście, skarbie. Zawsze mam dla ciebie czas. Więc... chcesz iść teraz?
Czarno-biała westchnęła długo, czując się prawie jak potwór, monstrum, które żerowało na niewinnych istotach.
"Robię to dla twojego dobra, mamo. Bądź silna".
— Mam jeszcze trochę spraw do załatwienia — miauknęła wymijająco. Jeśli naprawdę chciała pomóc klanowi... robiła wszystko, żeby nie nazywać rzeczy po imieniu, to musiała dobrze to zaplanować. I tak, żeby ta niewinna, niewtajemniczona w kult część klanu nawet się tego nie domyśliła. Nie mogła wyjść z obozu z matką i wrócić bez niej. — Ale możesz już teraz wyruszyć. Dojdziesz akurat, jak skończę swoje sprawy i będę mogła się z tobą spotkać. Co ty na to, żeby spotkać się przy wschodniej rzece?
Różany Step chwilę milczała, a napięcie widoczne tylko dla Lód wzrosło. Czuła się okropnie z tym, co zamierzała zrobić... ale to było jedyne wyjście, prawda? Jedyny sposób, by zapobiec cierpieniu.
— To dość daleko... Ale w porządku — zaraz uśmiechnęła się, jakby bała się, że córka mogłaby uznać, że ta nie jest zadowolona ze spotkania. Lód znała swoją matkę i wiedziała, że często nie informowała o tym, że jest jej ciężko, by nikt nie pomyślał, że była słaba. Chowała swoje problemy przed innymi, nie lubiła prosić o pomoc, choć sama chętnie pomagała.
Lodowy Omen skinęła krótko głową i odwróciła się, by zająć się innymi sprawami. W rzeczywistości czuła jednak, że nerwy nie dadzą jej pracować. W tym czasie widziała tylko, jak matka opuszcza obóz.
Sama skierowała się w stronę wypoczywających w cieniu drzew mistrzyń, w tym do ciotki. Lód speszyła się jeszcze bardziej. Tajga tyle jej dała, a ona miała jej się odwdzięczyć morderstwem?
Westchnęła cicho i położyła się w gęstej trawie tuż obok nich. Skinęła im głową na powitanie, jednak nic nie powiedziała. Mistrzynie nie zwróciły na to uwagi, najwyraźniej przyzwyczajone, że Lód była oszczędna w słowach.
— Dobrze, że jesteś, Lód. Musimy zaplanować następny trening — miauknęła Wilcza. — Ostatnie księżyce przyniosły za sobą mnóstwo śmierci... — spuściła wzrok, westchnąwszy głęboko. — Ale wciąż mamy mnóstwo pracy do wykonania. Nie możemy się załamywać. Dobrze, drogie panie, czy macie jakieś propozycje, jaką sztukę oprócz tych standardowych warto byłoby uwzględnić?
Treningi wojowników przebiegały zwykle podobnie. Oprócz ćwiczenia mięśni, utrwalano w nich różnego rodzaju taktyki. Lód przypuszczała, że właśnie o taktyki pytała w głównej mierze Tajga. W końcu strategii wojennych nigdy za dużo, a być może któraś z mistrzyń zna taką, której jeszcze nie tłumaczono Wilczakom. Rozejrzała się po reszcie kotek. Czekała ją kolejna długa dyskusja, a jej myśli wciąż wracały do matki.

* * *
Słońce pięło się w górę. To czas.
Nie mogła już dłużej tego odwlekać, chociaż bardzo chciała. Podniosła się powoli i przekroczyła tunel tworzący wyjście, ruszając w las, na wschód. Teraz nikt już nie powinien mieć podejrzeń, skoro tak długi dystans czasu dzielił wyjście Róży, a jej. Źle się czuła z tym, co miała zrobić, ale cały czas starała się to usprawiedliwić. Oszczędzała bólu nie tylko sobie, ale przede wszystkim matce. Klan Wilka już teraz odcisnął na niej piętno, łamał ją po kawałeczku, niszczył ją od środka - nie chciała, żeby dłużej cierpiała, a nie mogła przeciwstawić się zasadom kultu. Gdyby to zrobiła, postąpiłaby nie tylko przeciwko własnym wierzeniom i racjom, przeciwko własnej naturze, ale także naraziła się na gniew przywódcy. Nie chciała podzielić losu siostry. Miała być w końcu tą, która naprowadzi ją na właściwą ścieżkę.I oc
Tak rozmyślała, idąc przez las, wsłuchując się w miarowy świergot ptaków, stukanie dzięciołów czy trzeszczące gałązki drzew. Las był spokojny, a wydarzenia, które miały się w nim zdarzyć, wcale takie nie były.
Gdy dotarła do płynącej swobodnie rzeki, jej nozdrza wyczuły zapach słodkiej wody i wilgotnej gleby zmieszanej ze swądem ryb i stworzeń wodnych. Gdy zbliżyła się do jej koryta, nurt bryzgał przyjemnie jej łapy. Dojrzała niedaleko matkę, która wyłoniła się z gęstych zarośli i zbliżyła do córki, ocierając o jej bok.
— Świat jest tak piękny porą zielonych liści — zachwyciła się szylkretka. — Czułam się źle, gdy opuszczałam Betonowy Świat, tak dobrze mi znany. Wkraczałam w nieznane tereny, to mnie przerażało. To, co nieznane, zawsze jest przerażające. Ale teraz... nie żałuję tej decyzji. Roślinność, wartkie rzeki i strumyki, ogromne drzewa z rozłożystymi koronami, świeże powietrze i niezmącona cisza. Masz szczęście, że się tu urodziłaś. To, co się dzieje w mieście... Tego się nigdy nie zapomina.
Posmutniała, a Lód speszyła się. Położyła jednak łapę na łapie matki. Zauważyła, że mimo, iż wojowniczka była dużo od niej starsza, Lód już ją przerosła. Chude, słabe ciałko szylkretki nie równało się z mięśniami wyhodowanymi przez mistrzynię.
— Doceniam to, mamo. Ale... czy naprawdę jesteś szczęśliwa z tego życia? — przyjrzała się jej badawczo. — Wilczaki... nie traktują cię najlepiej. I tata... Przepraszam, mamo. Przepraszam, że nie mogłam temu zapobiec.
Różany Step pokręciła głową.
— Nie musisz się tym przejmować, skarbie. Nie masz jak mnie chronić. I oczywiście nie jest kolorowo, zwłaszcza z moim ciałem... — skrzywiła się. — Ale wychowałam się w mieście i wierz mi, że widziałam tam więcej przemocy, niż w Klanie Wilka. Przeżyłam tam, więc przeżyję i tutaj. Jestem szczęśliwa tak długo, jak mam ciebie i Szadź.
Lód oparła się o bark matki. Ból rozdarł jej pierś. Nie z powodu zmarłych braci, a z powodu matki, która musiała tęsknić za utraconymi dziećmi.
— Mróz i Szron nie mieli tyle szczęścia.
— Tyle śmierci... — westchnęła ciężko Różany Step. — Wszyscy opuścili nas w tak krótkim czasie. Mój Mrozek i Szron, moi kochani synowie... A potem moi rodzice. Życie jest okrutne, nie oszczędza nikogo. Ale widziałam już wiele śmierci. Chyba trzeba się z tym pogodzić.
Lodowy Omen poderwała się z miejsca.
— Chodź, mamo. Nie powinnyśmy jeszcze bardziej się dołować. Co powiesz na mały spacer po tunelach? — zaproponowała, dusząc w sercu poczucie winy. To nie miał być przyjemny spacer. To miał być spacer, który zmęczy matkę na tyle, by nie musiała nawet wysuwać w jej stronę pazurów.
Ale szylkretka pokiwała głową. Bezgraniczna ufność w jej błękitnych oczach łamała Lód serce. Matka nigdy nie podejrzewałaby ją o tak okrutny czyn. Za nic w świecie. A ona po prostu to wykorzystywała.
Zaprowadziła ją tam, gdzie niegdyś sama wchodziła, gdy uczyła się nawigowania po tunelach. Weszły do środka i kontynuowały wędrówkę gęsiego po ciemnych, wąskich i krętych tunelach, uważając na to, by nie potknąć się o wystające korzonki czy kamienie. Wkrótce dotarły do mniejszej jamki, a światło wpadające przez szpary wystarczyło, żeby minimalnie oświetlić mrok.
— Więc... jest ci dobrze w Klanie Wilka? — zagadała Lód, przerywając ciszę w ziemistej jaskini, gdy dalej szły przed siebie. 
— Jest nienajgorzej. Wciąż mam tu dużo bliskich i przyjaciół — odparła matka. — Nie martw się o mnie.
Lód zamilkła i przez moment nic do siebie nie mówiły, idąc przed siebie i ostrożnie stawiając kroki. Znów dotarły do węższego tunelu. Nie był jednak tak wąski, jak poprzedni i mieściły się bez problemu obie. Nie było potrzeby, by iść gęsiego. Zauważyła jednak, że mimo to Różany Step szła dużo wolniej, zaczęła głośniej oddychać, łapiąc powietrze, którego pod ziemią było dużo mniej. Podróż była dla niej męcząca, ale nie powiedziała nic, a tylko zaciskała mocno zęby. Lód spuściła głowę. Matce było ciężko, ale ze względu na nią nie prosiła o przerwę na odpoczynek. Serce nie mogło bardziej ją boleć.
Prowadziła ją dalej przez ciemny tunel. Zaczął prowadzić lekko w górę, powodując, że wędrówka stała się cięższa nawet dla samej Lód, nie mówiąc już o słabej matce. Piski pojedynczych gryzoni co jakiś czas odpowiadały na dźwięk ich kroków. Szły w ciszy, aż nie doszły do większego wgłębienia. Tutaj stało się już jaśniej - światło dnia witało z góry, jednak żeby wyjść z tunelu, trzeba było wspiąć się w górę po pochyłej ścianie utwardzonej ziemi i skał. 
— Lód... — matka wreszcie wydyszała. Była daleko za nią, ale jej głos dobrze niósł się przez korytarze podziemnych kompleksów tuneli. — Czy możemy na chwilę się zatrzymać? Proszę... źle... źle się czuję.
Lód zmartwiła się, obracając się za siebie. Matka szła w jej stronę, kiwając się chwiejnie na boki. Upadła, ale zaraz wstała i znów zaczęła iść w jej kierunku. Łzy pojawiły się na pysku mistrzyni, ale szybko je otarła.
— Musimy iść, mamo. Jeszcze trochę. Dasz radę.
Róża nie zakwestionowała jej słów i wkrótce doszła do córki. Jednak gdy tylko to się stało, przewróciła się praktycznie pod jej łapami. Lód zmartwiła się - choć nie powinna. Przecież o to jej od początku chodziło, prawda?
Róża zamknęła na moment oczy, a gdy je otworzyła, rozejrzała się wokół.
— Przecież my tu już byłyśmy. Prowadzisz nas wkoło.
Lód zacisnęła zęby i spojrzała przez ramię na kryjące się na górze wyjście. Wiedziała, że matka jest zbyt słaba, żeby dostać się tam po pochyłej, niemalże pionowej ścianie gruzu. Potem znów spojrzała na matkę - zdesperowanym i zmartwionym spojrzeniem błękitnych oczu, w których kryły się łzy.
— Przepraszam.
Obróciła się i wskoczyła na ścianę tunelu, stając tak, żeby mieć oparcie i się nie zsunąć.  Mogła iść dalej, ale nie potrafiła. Nie potrafiła zostawić tu matki. 
— Obiecaj, że zaopiekujesz się Szadź. Obiecaj, że nie pozwolisz, by stało jej się to, co mi, Kuniej Norce i wszystkim, którzy nie podobali się tym u władzy. 
Lód spojrzała na matkę z żalem. Nie chciała składać obietnic, jeśli wiedziała, że nie jest w stanie ich dopełnić.
— Mamo...
— Obiecaj — głos Róży po raz pierwszy od wieku księżyców stał się ostrzejszy. Ale potem złagodniała i przymknęła oczy, jakby pogodziła się ze swoim losem. Nie zdawała się nawet zła czy zdradzona.
— Czemu nie krzyczysz! Czemu nie próbujesz walczyć! — zawołała Lodowy Omen. Nie czuła się dobrze dobijając leżącego, nie czuła się dobrze zabijając kogoś, kto nie jest w stanie się bronić. To było niehonorowe, niewłaściwe, niemoralne. Nie przywykła zabijać kogoś inaczej, niż w uczciwej walce. — Powinnaś na mnie wrzeszczeć! Nazwać mnie okropną córką!
Jednak nie otrzymała odpowiedzi, więc gdy wypowiedziała następne słowo, jej głos załamał się gwałtownie.
— Obiecuję.
Miała już zacząć wspinaczkę ku dziury, z której padało życiodajne światło, ale nim to zrobiła, jeszcze raz na moment przystanęła, kładąc po sobie uszy.
— Będę się modlić, by twój duch zaznał spokoju — wyszeptała. Różany Step nie spojrzała w jej stronę, ale z obserwacji mistrzyni wynikało, że to ze względu na brak sił, a nie niechęć spojrzenia na córkę. Wojowniczka wyglądała tragicznie - drobny wysiłek wprawił ją w okropny, słaby stan. Nie miałaby dość siły, żeby się stąd wydostać, a to oznaczało... Lód zacisnęła zęby, żeby się jeszcze bardziej nie rozpłakać.
— Nie mam ducha — szylkretka zaśmiała się cicho, niemal histerycznie. Wtuliła pysk w swoje łapy, okrywając się słabym, drżącym ogonem. — A jeśli mam, to wątpię, by Klan Gwiazdy czy wasza Mroczna Puszcza chciały wpuścić mnie w swoje grono. Idź już, Lód. Zostaw mnie tu, jeśli musisz. Przykro mi, że nie zdołałam cię przed tym ochronić.
Miała już zawrócić się i pomóc wciągnąć ukochaną matkę do góry, ale coś ją zatrzymało.
"Zapomniałaś już błagań swojego klanu?"
Pozostawiła więc mamę bez żadnej odpowiedzi i uczepiwszy się jednego z wystających korzeni, wydostała się z jaskini przez otwór w spadku, piaszczystej rozpadlinie. Różany Step się stąd nie wydostanie, a tunele nie należały do często odwiedzanych - a to oznacza, że jeśli patrol znajdzie jej ciało, o ile znajdzie, całkiem prawdopodobne, że będzie już w stanie rozkładu. Żołądek podszedł Lód do gardła. Miała szczerą nadzieję, że matka umrze szybko i bez cierpień. 
Miała nadzieję, że przodkowie znajdą dla niej miejsce u swojego boku. Miała nadzieję, że wybaczą jej słabość i dopuszczą do wiecznej chwały. Jednak im dłużej patrzyła w dziurę prowadzącą do tunelu, którą pozostawiła za sobą, tym bardziej chciała tam wrócić. Dlatego przyspieszyła kroku, by znaleźć się jak najdalej tego zepsutego miejsca. 
Żałowała, że nie była w stanie zapewnić matce godnego pochówku, ale nie mogła nic z tym zrobić. Specjalnie nawet jej nie dotknęła, by nie zostawić za sobą jej zapachu - a gdy ciało zacznie się rozkładać, smród zmyje go za nią.
Podeszła do brzegu koryta rzeki i pozwoliła, by strumień wody obryzgiwał ją miarowo, czyszcząc z niechcianych zapachów. Mistrzyni zamoczyła łapę w wodzie i przetarła ją uszy, głowę, drugą łapę, poczynając dokładnie wylizywać całe swe ciało. Gdy to zrobiła i była pewna, że wilgoć nie pozostawiła na niej żadnej woni, przetarła lekko załzawione, zaczerwienione oczy i ruszyła na zachód. Nie chciała jednak bynajmniej wracać do obozu - nie była gotowa, poza tym wyglądała paskudnie i widać było, że wcześniej płakała. Nie chciała, by ktokolwiek zobaczył ją w takim stanie. Udała się do Ciernistego Drzewa, gdzie splątane, rosochate, suche, ponure gałęzie wiekopomnego drzewa zwijały się i kłębiły, rzucając srogie spojrzenie każdemu, kto tu przychodził. Gdy tylko łapy mistrzyni przekroczyły próg, upadła niemal u samego pnia drzewa. Nie wytrzymała. Rozpłakała się, zaczęła kwilić jak jakieś słabe dziecko. Ocierała cały czas spływające z jej oczu łzy, jakby były czymś obrzydliwym, czymś, co nie powinno nigdy zawitać na pysku Wilczaka, a już zwłaszcza na pysku kultysty.
— Bezgwiezdni, wiem, że macie... macie dużo więcej spraw na głowie, niż wysłuchiwanie płaczu jakiejś Wilczaczki — prychnęła cicho, jakby sama utożsamiała się z tym, jak głupie było, że w ogóle śmiała odzywać się teraz do duchów. —  Ale... ale sama już nie wiem, co mam robić. Jest gorzej. Jest coraz gorzej. Zabijałam już wiele razy. Przyzwyczaiłam się. Krew z czasem stała się codziennością, przestałam się jej bać... Ale coś dziwnego się dzieje, gdy myślę o matce. O Szadź, mojej kochanej Szadzik. Coś dziwnego się dzieje, gdy myślę o kotach, które kocham, a które swoim istnieniem zawiniły. Powinnam ich nienawidzić, albo przynajmniej umieć odebrać im życie. A teraz... teraz stoję tu i płaczę jak ostatnia idiotka. To niepodobne do mnie. Przecież przywykłam, przecież to była dla mnie codzienność, obowiązek... Uczucia zawsze potrafiłam świetnie chować. Co się ze mną dzieje? Słabnę? Wariuję? Czy miłość jest naprawdę tak niebezpieczna, jak mówił Mroczna Gwiazda? Dajcie mi znak, Bezgwiezdni, dajcie mi znak. Jakikolwiek.
— Modlisz się? — prawie by podskoczyła z zaskoczenia, gdy usłyszała za sobą niski głos. Futro na karku mimowolnie się jej zjeżyło, natychmiast otworzyła szerzej oczy, usiłując opanować łzy. Nikt nie mógł jej zobaczyć w jakim stanie. Co sobie pomyślą? I ile kocur słyszał? Nikomu nie mówiła, że pradziadek się z nią kontaktował. — Hmm... Zdaje się, że nie widziałem cię jeszcze w modlitwie. Często tu bywasz?
Ten głos był znajomy, hiponotyzujący, głęboki, przy tym tak spokojny i miarowy. Przypominał głos, którego sama używała, dzięki któremu koty tak się przy niej uspokajały, tak łatwo było im jej zaufać. To był ten sam neutralny, pozbawiony emocji głos, który był jej odbiciem i cieniem przez większość czasu.
— J-ja... Czasem — zawstydziła się, gdy usłyszała swój własny głos. Brzmiał słabo, piskliwie, był zdarty od targających nią emocji. Zwróciła powoli rozpłakany łebek w stronę Błękitnej Gwiazdy. Momenty, gdy miała okazję choćby na niego spojrzeć były tak rzadkie, a musieli zetknąć się akurat teraz, gdy wyglądała tak żałośnie? 
— Czemu moja mistrzyni wygląda, jakby przed chwilą płakała? — spytał zdawkowo, rzucając jej długie, oceniające spojrzenie. Być może jedyny powód, dla którego jeszcze nie uznał jej za słabą, było to, że była pierworodną prawnuczką Mrocznej Gwiazdy. Niewiele wiedziała o Błękitnej Gwieździe, a on niewiele o sobie mówił i niewiele z innymi rozmawiał, ale pewne było jedno - szanował Mroczną Gwiazdę jak mało kogo. Stwierdziła, że nie zamierzała tego zaprzepaścić. Otarła łzy i zmarszczyła brwi z determinacją, wstając do pionu - nie jak rozklejona, słabiutka córeczka, a jak wyszkolona do wypełniania rozkazów mistrzyni. Dyscyplinarne wychowanie i trening w Klanie Wilka czegoś ją nauczyły. A nauczyły z pewnością tego, że nie było miejsca na płacz.
Przywódca uśmiechnął się, jakby w niemym stwierdzeniu "od razu lepiej", czy "taką ciebie oczekiwałem zobaczyć".  Wciąż jednak oczekiwał na odpowiedź.
— Oczekiwałeś mnie tu spotkać, czy to zbieg okoliczności? — spytała, gdyż uznała, że nie ma żadnej interesującej odpowiedzi, którą mogłaby uraczyć przywódcę.
— Zdaje się, że ja teraz zadaję pytania — głos Błękitnej Gwiazdy nie zmienił tonu - wciąż był tak samo spokojny, neutralny i monotonny, wręcz kojący, ale nieznoszący sprzeciwu. Nie wiedziała, jak lider to robił, ale musiał mieć dużą wprawę. W każdym razie, przyjęła wiadomość ukrytą między wierszami - szansa na wypowiedzenie się, której nie mogła zmarnować.
— Zabiłam swoją matkę — jej wargi zadrżały. Ledwo była w stanie wymówić te słowa, bo wspomnienie Róży sprawiło, że na nowo zaczęły w niej kiełkować łzy. Być może to był ten moment, którego tak bardzo się obawiała. Moment, gdzie będzie musiała wyznać, że Mroczna Gwiazda się z nią kontaktuje. Prawda musiała wyjść na jaw prędzej czy później. Teraz... teraz stanie się narzędziem, takim jak Upadły Kruk. Będą ją wykorzystywać, by komunikować się ze swoim mistrzem. Coś, czego tak bardzo chciała uniknąć, właśnie urzeczywistniało się na jej oczach. 
Mogła powiedzieć więcej i pewnie po części rozsądnie było to zrobić, ale nie miała pewności, czy w tej grze dało się coś jeszcze ugrać. Może nie musiała jeszcze wszystkiego zdradzać - to, co mówiła przy drzewie o Mrocznej Gwieździe to było za mało, by móc w pełni stwierdzić, że się z nią kontraktował. Chciała jednak kontynuować grę, jeśli miała taką szansę. Mogła wyjść z tego cało, mogła nie zdradzić kultystom swojego sekretu. Ale z drugiej strony wiedziała, że informacja o zabójstwie bez niczego więcej mogła być ryzykowna. Musiała wybadać reakcję Błękitnej Gwiazdy i na tej podstawie stwierdzić, czy powinna mówić więcej i jeśli tak, to ile. Bała się mu kłamać prosto w oczy, nawet jeśli aktorką była wybitną. Bo jakie to miałoby konsekwencje, gdyby się dowiedzieli? 
"Jeśli im nie zdradzisz, skrzywdzą Szadź. Pomyślą, że to ona cię osłabiła. Łatwiej jest pozbyć się kogoś, do którego przydatny kot jest przywiązany, niż stracić wartościowego kultystę."
Z jakiegoś powodu nie uznała słowa "wartościowy" za komplement. Czuła się jak ceniony przedmiot i to wcale nie napawało jej optymizmem. Jednak Mroczna Gwiazda dobrze wnioskował - jeśli nie powie wszystkiego, mogliby skrzywdzić Szadź. A ona obiecała.
Przyrzekła, że będzie ją chronić.
Tylko tyle mogła zrobić dla mamy.
— Dlaczego? — pytanie Błękitnej Gwiazdy było krótkie, proste, lakoniczne. Nie strzępił na darmo języka. Mówił mało, a gdy to robił, nigdy nie pozwalał sobie na marnowanie choć jednego słowa. I mimo, że było to jedno słowo, zdołało wywrzeć w Lód mnóstwo presji.
— Mroczna Gwiazda — westchnęła z rezygnacją. Teraz już nawet łzy nie spływały z jej oczu. To była akceptacja, pogodzenie się z własnym losem. Zrozumienie, że w chwili, gdy wypowiedziała to imię, sprzedała siebie.
Na pysku Błękitnej Gwiazdy pojawił się szok - dopiero wtedy Lodowy Omen podniosła dotąd schowany w  futrze piersi podbródek. Nigdy nie widziała takiego wyrazu na twarzy tak przykładnego stoika, jakim był przywódca Klanu Wilka.
— Mroczna Gwiazda się z tobą kontaktuje? Od jak dawna? — dało się czuć niewyraźną nutę niedowierzania w jego głosie. Wciąż zachowywał spokój, co zasługiwało na prawdziwy podziw, ale nie dało się ukryć, że był niemało zaskoczony. Nic zresztą dziwnego.
— Pierwszy raz... jak byłam uczennicą. Niedługo po ceremonii — gdy to powiedziała, wyprostowała się i na nowo przybrała postawę wojowniczki zdającej raport swojemu przywódcy, gotowej na każdy jego rozkaz. Jeśli mogła się jakoś uratować - to właśnie tak. Przyjąć na klatę konsekwencje zatajania prawdy. To musiało się zdarzyć i nie mogła już nic z tym zrobić. Być może to była właśnie odpowiedź Bezgwiezdnych, na którą czekała. — Nie zdradził mi swojej tożsamości od początku, choć od początku było to dość oczywiste.
Zaskoczenie na pysku Błękitnej Gwiazdy wzrosło. Zaraz potrząsnął głową, jakby orientując się, że wciąż musi być w roli i prowadzi ważną rozmowę. Wyczuła jakąś nutę niezadowolenia w jego głosie, gdy powiedział:
— I mimo to nikomu nie powiedziałaś.
Lodowy Omen krótko skinęła głową. Teraz była już całkowicie wyprostowana, pilnując, by jej głowa tylko nieznacznie niżyła się przed przywódcą. Nie było po niej widać ani oznaki słabości, tak jakby jeszcze przed chwilą nie płakała leżąc bezsilnie pod drzewem. Teraz, gdy już powoli wracała do formy, łatwiej było jej przystosować się do formalnej dyskusji, która wymagała od niej powagi i pokory. Kolejna sytuacja, do której potrafiła się adaptować.
— Postąpiłam wedle moich przekonań, Błękitna Gwiazdo. Ale znam swój błąd, i znam też twoją dobroć. Wynagrodzę to, że nic o tym wcześniej nie mówiłam.
Jej sprzymierzeńcy po raz kolejną ją zdradzili. W końcu tworzyli wspólnotę, ale nikomu nie zależało na dobru jednostki. Rozumiała to. Taka była rzeczywistość - gdyby była na miejscu Błękitnej Gwiazdy, nie postąpiłaby inaczej. Ale nie zmieniało to faktu, że to bolało. Nawet bardziej, niż można by się spodziewać.
— Nie wątpię w to, Lodowy Omenie. Zawsze spisywałaś się dobrze. Oby to się nie zmieniło. Czy masz z nim stały kontakt, czy spotykasz go tylko w konkretnych okolicznościach?
— Odzywa się do mnie nie tylko w snach, ale też w życiu codziennym. Z pewnością obserwuje mnie i kult. 
— Czy może teraz się do nas odezwać?
Zamilknął, dając jej przestrzeń, a ona również uciszyła się, wyczekując od ducha jakiegokolwiek znaku.
"Jestem."
— Słyszy — powiedziała.
— Dobrze więc — Błękitna Gwiazda wyglądał na zadziwionego, jakby właśnie wszystkie problemy w tym momencie same się rozwiązały. — Będziesz naszym łącznikiem. Poprzednio wykorzystywaliśmy Upadłego Kruka, ale mu nie można było zaufać, to był wyrzutek, zdrajca, wróg. Z tobą możemy wszystko. Nie zawiedź nas, bo możesz okazać się silną bronią.
Poczuła dreszcz na swoim futrze. No i zaczyna się.
Zaczyna się gra, w którą nigdy nie chciała grać.
A mama... co sobie teraz myślała? Na pewno jeszcze żyła, ale Lód nie wiedziała, na jak długo. Musiała marznąć. Czekać na ratunek, który nie przyjdzie. Może próbowała się wydostać, a tylko złamała sobie kończyny. A może... może wydostała się i jakoś dała radę...
Pokręciła głową.
Nie.
Nie było sensu pocieszać się ckliwymi słówkami. Jeśli jeszcze nie umarła, to umrze wkrótce. Za późno, by cofnąć podjęte decyzje. Los przemówił. Świadomie podjęła decyzję i była gotowa zaakceptować konsekwencje.