Usiadłem nad rzeką, w miejscu, gdzie byłem dobrze widoczny. To wszystko było... Beznadziejne. Szary Kieł umarł, nasz klan nie ma zastępcy. Kto nim zostanie? Nikt nie jest tak wierny Czarnej Gwieździe jak Nakrapiany Kwiat, ale ona lada dzień zamieszka w żłobku. Pustynna Dusza? W kawałkach. Znowu. Tylko moi bracia mogą zostać zastępcami, ale Wieczorny Blask zdradza Kodeks, jak ja. Czy klan byłby dumny z takiego zastępcy? Ojca kociąt medyczki? Mam nadzieję, ze nie wpakują się w takie bagno jak ja... Kto jeszcze... Wodny Ogon? Nie mam pojęcia, czy ojciec mu ufa. Bez sensu.
Nagle usłyszałem szelest. Odwróciłem się w tamtym kierunku i dostrzegłem kremową sierść Pustynnej Duszy. Po chwili kotka wskoczyła do wody i zaczęła płynąć. Chwilę później porwał ją nurt. Nie!
Pobiegłem wzdłuż brzegu goniąc ciało kotki. Dlaczego nie próbuje się ratować? Czemu ona tonie? Przecież potrafi pływać! Wskoczyłem do wody i popłynąłem jak najszybciej do kotki. Chwyciłem ją za skórę na karku i zacząłem ciągnąć do brzegu. Kiedy byliśmy już na suchym lądzie odkryłem, że jej klatka piersiowa się nie porusza.
- Pustynna Duszo! - zawołałem i uderzyłem ją łapą. Nie reagowała. - Pustynna Duszo!
Ona odeszła Błękitna Burzo.
Nie! Ona żyje! Musi żyć!
Smutek i żal ja przygnębiały. Zrobiła coś strasznego. Nikt tego nie cofnie.
Oddaj mi ją, Klan Nocy jej potrzebuje!
Klan Gwiazdy brzydzi się kotami, które zabijają bez powodu.
Słowa Głosu z mojej głowy miały sens. Ona... Ale jak mogła? Jeżeli Klan Gwiazdy się jej brzydzi... O nie! Pustynna Duszo... Dlaczego to zrobiłaś?
- Nawet taki kot zasłużył na pochowanie - usłyszałem nagle głos. Odwróciłem się i dostrzegłem Lodową Łapę.
- Skąd wiesz?...
- Wszystko widziałam. A medycy zawsze wiedzą, jaki los trzyma się członków ich klanów. Przykro mi... Była bardzo sympatyczna.
- Trzy trupy jednego dnia, coś mi to przypomina - mruknąłem. Wiele księżyców temu było podobnie. - Zakopmy ją, ale nic nie mów Czarnej Gwieździe.
- Dlaczego mam mu nic nie mówić? - prychnęła kotka. - Ma prawo wiedzieć, że Pustynna Dusza nie żyje.
- Wolę, aby sam doszedł do takiego wniosku. Jeśli pozna prawdę od razu może się załamać.
Lodowa Łapa skinęła głową i zaczęła kopać w miękkim mule, jaki znajdował się na tym brzegu rzeki. Pomogłem jej, a gdy dół był gotowy wciągnęliśmy tam Pustynną Duszę i zakopaliśmy. Lodowa Łapa zaczęła coś szeptać. Nie chciałem jej za bardzo przerywać, ale...
- Co mówisz?
- Formułkę pogrzebową... Tajemniczy Kwiat mnie jej nauczyła. W starych klanach robią to starsi, ale my musimy sobie radzić inaczej.
Zamilkłem i poczekałem, aż kotka skończy. Wtedy wstaliśmy i wróciliśmy do obozu.
Gdy tylko wkroczyłem na polanę ziewnąłem i chwyciłem ze stosu mysz. Sierść aż mi się zjeżyła na dźwięk głosu Wodnego Ogona.
- A gdzież to nasz pieszczoszek się podziewał? - zakpił.
- Cicho bądź, nie twój interes - prychnąłem.
- Od dzisiaj mój. I zachowaj szacunek rozmawiając z zastępcą przywódcy Klanu Nocy!
- Czarna Gwiazda mianował cię zastępcą? - myślałem, że zaraz zwrócę wczorajszy posiłek. Rany! Nie sądziłem, że decyzja zapadnie tak szybko! Wodny Ogon wyglądał na dumnego z siebie. I dobrze, ma z czego. Zastępca? Uau!
- A mianował. I jako zastępca wyznaczam cie na jutrzejszy patrol. Weź dwa koty i rano macie już patrolować granice.
- Rozkaz! - zawołałem z uśmiechem i ponownie złapałem swoja mysz. Udałem się na swoje ubocze, ale zauważyłem tam coś nowego. Wieczorny Blask?
- Bracie? - spytałem upuszczając mysz obok kocura. Ten odwrócił się do mnie na chwilę, ale szybko ponownie spojrzał w innym kierunku. - Wszystko w porządku?
- Wodny Ogon został zastępcą - mruknął.
- Słyszałem, to chyba dobrze, nie?
- Dlaczego ojciec wybrał jego, a nie mnie? Jestem jego synem!
- Mógłbym spytać o to samo, ale uważam, że lepiej kiedy Wodny jest zastępcą, a nie ja.
- Nic dziwnego, ty nie nadajesz się na lidera. Sorki...
Pokręciłem głową. To było niemiłe, ale go rozumiem. I ma rację.
- Nie możesz się wściekać na tatę o coś takiego. Wodny Ogon to nasz brat, powinieneś się cieszyć. Myślisz, że on by się nie cieszył, że zostałeś zastępcą?
- Ty nic nie rozumiesz... A powinieneś! On... nie jest synem Czarnej Gwiazdy! To tylko kociak, który nie powinien nigdy przyjść na świat! Efekt zdrady naszej matki*...
Nie miałem ochoty tego dłużej słuchać. Zabrałem mysz ze sobą, do legowiska wojowników. Ułożyłem się na swoim posłaniu i zjadłem mysz. Potem zasnąłem, rano czeka mnie patrol.
Szedłem leśną ścieżką, byłem daleko od obozu. Miałem wrażenie, ze idę cały czas pod górę. Wtedy usłyszałem szelest. Odwróciłem się w tamtym kierunku.
- Jest tam ktoś? - spytałem, ale nikt nie odpowiedział. I znów dźwięk, tym razem tupot łap. Nawet się nie odwróciłem, kiedy przebiegł obok mnie srebrzysty wojownik. Był szybki, bardzo. Chwilę później zobaczyłem drugiego kota, bardzo podobnego. Biegł prosto na mnie.
Odskoczyłem mu z drogi.
- Hej! Zaczekajcie!
Odwróciłem się w kierunku, z którego dobiegło wołanie. Za kotami biegły jeszcze dwa inne. Jeden w czarne łaty, jak Grzybek, a drugi srebrzysty w rude. Wszystkie cztery koty biegły w dół zbocza. Kiedy te dwa, które widziałem na górze przebiegały obok mnie doznałem olśnienia. Znałem jednego z nich. To ta kotka, którą kiedyś spotkałem we śnie!
Popędziłem śladem wojowników starając się ich nie zgubić. Byli naprawdę okropnie szybcy. Zdołałem ich jednak złapać, kiedy się zatrzymali.
- Srebrna Łąko, wygrałeś! - zaśmiał się łaciaty kocur. - Od dziś jesteś oficjalnie najszybszym wojownikiem Klanu Strumienia!
- Och przestań! - Szary kocurek, który biegł na czele machnął łapą. - Jakiego Klanu Strumienia? Poranna Rosa nie jest wcale szybka!
Poranna?... Co? Spojrzałem na kotkę, która biegła za nim. Rzeczywiście, wyglądała jak moja matka. Miała nawet te same błękitne oczy.
- Ja powolna? - prychnęła. Tak, to był jej głos. - Coś ci się przyśniło! Jak chcesz możemy zrobić rewanż pod górkę!
- Tylko się droczę... To miał być patrol, nie? To chodźmy.
- Chyba zapomniałeś, że Lwi Ogon wyznaczył Poranną Rosę na przywódcę tego patrolu - zauważyła szylkretka.
- Nie, Srebrna Łąka ma rację. Powinniśmy patrolować granicę z Klanem Lasu, a nie bawić się jak małe kociaki! Idziemy.
Nawet nie zauważyłem, że znajdujemy się nad rzeką. Ruszyłem powoli za patrolem, który z jakichś przyczyn mnie nie widział. Uważnie przyglądałem się mamie, która razem z kocurem nazywanym Srebrną Łąką prowadziła patrol. Pozostałe koty szły nieco z tyłu. Widziałem, że mama i jej przyjaciel o czymś rozmawiają. Podbiegłem do nich, by się przysłuchać.
- ... nic nie wiesz o Płonącym Ogonie - syknął Srebrna Łąka. - Jest bardzo miła i mądra...
- W naszym Klanie też są takie kotki, nie musisz nas zdradzać - prychnęła mama. O czym oni rozmawiają?
- Ty nic nie rozumiesz! A chciałem ci się pochwalić! - prychnął kocur.
- Niby czym?
- Będziemy mieli kocięta.
- Na mózgi wam padło!
- O czym rozmawiacie? - przerwał głos łaciatego kocura.
- O kociętach, przydałyby się w klanie - odpowiedział natychmiast srebrny.
- Też tak uważam. Ale chcemy to zmienić. Rozmawiamy o tym co wieczór.
- I nic mi nie powiedzieliście? - prychnęła Poranna Rosa. - Kiedy przenosisz się do żłóbka?
- To tylko palny... Mysia Paproć i ja jesteśmy ze sobą długo... Pora zastanowić się nad dziećmi.
- Będziesz świetna królową - powiedział Srebrna Łąka.
- Ale nią nie byłam. - Szybko odwróciłem się i zobaczyłem tą samą kotkę, która przed chwilą stała nad rzeką. Była jednak jedna różnica. Tamta nie miała blizny na szyi i nie widziała mnie.
- Czemu mi to pokazujesz? - spytałem.
- Srebrna Łąka był ojcem trojga kociąt Płonącego Ogona. Należeli do różnych klanów.
- I co z tego? - prychnąłem podchodząc do kotki. Jej sobowtór i reszta patrolu już odeszli.
- Chcę ci pokazać konsekwencje romansowania z wrogiem - oznajmiła kotka. - Srebrna Łąka i Płonący Ogon mieli dwóch powierników. Dla niego była to Poranna Rosa, a dla niej jej uczennica. Jedna okazała się być wierna, ale za to druga... Zamordowała bezdusznie maluchy...
- Co chcesz mi przez to powiedzieć?
- Uważaj na swoje dzieci Błękitna Burzo. Bo na pewno znajdą się koty gotowe je zabić, tak jak Poranna Rosa.
Obudziłem się. Niech to! Nadal nie znam imienia tej kotki! Ale wiem o niej coś więcej... Była przyjaciółką mojej matki.
Przeciągnąłem się i wyszedłem z legowiska. Słońce już wzeszło, pora na patrol. Kogo by tu wziąć?
- Nakrapiany Kwiecie - szepnąłem kotce do ucha. Obudziła się.
- Tak? - jęknęła zaspanym głosem.
- Chodź na patrol - odparłem i podszedłem do Szczurzej Skóry. Obudziłem ją i w trójkę wyszliśmy z obozu. Patrol przebiegał powoli. Szliśmy wzdłuż brzegu obserwując drugą stronę. Poranny patrol nie musi przepływać rzeki. Naszym zadaniem jest wypatrywanie zagrożeń, a nie odstraszanie wrogów. Przeszliśmy do kładki, starej, spróchniałej i gnijącej. Po drugiej stronie są tereny samotników. Ohyda. Ruszyliśmy dalej, wzdłuż granicy z Klanem Burzy. W kilku miejscach zaznaczyłem świeży trop, żeby nasi sąsiedzi wiedzieli, że tu nadal jesteśmy.
Kiedy skończyliśmy przeszliśmy jeszcze przez siedlisko koni szukając zapachów kotów ze stodoły. Ostatnie tropy zostawiono w nocy.
- Znowu polowali - westchnęła Szczurza Skóra.
- Nic na to nie poradzimy - pokręciłem głową i ruszyłem dalej. W obozie byliśmy jeszcze przed szczytowaniem słońca.
Podszedłem do Wodnego Ogona, który czekał już na mój raport.
- Nie wykryliśmy żadnych zagrożeń poza tym, że pieszczochy znów u nas polują - oznajmiłem. - Dzienny patrol może zaraz wyjść i obejrzeć Słoneczne Skały i Sowie Drzewo z bliska.
- Dziękuję - powiedział kocur.
- Dobrze się bawisz? - spytałem. Wodny Ogon uśmiechnął się szeroko.
- Jak nigdy - odparł i odszedł. Zobaczyłem Lodową Łapę, biegającą od żłobka, do legowiska medyka. Co się dzieje?
- Lodowa Łapo! - zawołałem.
- Nie teraz! - rzuciła w odpowiedzi. Co się dzieje? Ach! Złota Łuska! Zapewne rodzi!
Minęło trochę czasu. Czekałem i obserwowałem żłobek. W końcu Tajemniczy Kwiat wyszła razem z Lodową Łapą. Podszedłem do nich.
- Nasz klan powiększył się o dwa kociaki - powiedziała medyczka. Jednak nie wyglądała na wesołą.
- Ale?... - spytałem.
- Robiłyśmy wszystko, co mogłyśmy - szepnęła Lodowa Łapa. - Dwa inne umarły.
To była przykra wiadomość. Nasz klan mógł powiększyć się o cztery kocięta, udało się tylko o dwa. To przykra sytuacja.
- Jak Złota Łuska? - spytałem.
- Ma się dobrze. Jest silna. Synka nazwała po ojcu, Gepardzim Sercu. Nie chce, by ją odwiedzano.
- To zrozumiałe. Pójdę zapolować, postaram się coś dla niej przynieść.
Medyczki kiwnęły mi głowami, a ja udałem się do wyjścia z obozu. Teraz wszystko jest możliwe! Sylwiu, córeczko, jeszcze przed zachodem słońca dołączysz do Klanu Nocy.
Pobiegłem do gospodarstwa, przebiegłem przez podwórko i wbiegłem do legowiska koni. Szybko znalazłem się obok moich kociąt, ale ich matki nie było. Był za to ktoś inny.
- Witaj Błękitna Burzo - powiedziała Luna, matka Pysii. Lekko zaskoczyłem się jej widokiem.
- Hej... - szepnąłem. - Jest Pysia?
- Poszła na spacer, lada moment wróci. Macie takie piękne dzieci...
- Też tak uważam.
- Zabierasz je do Klanu? - spytała kotka.
- Tak. Właśnie przyszedłem w tej sprawie. Jedna z naszych królowych będzie w stanie zaopiekować się kociakiem. Chciałem zabrać ze sobą Sylwię, to ta...
- Rozróżniam je, wiem o którą chodzi - mruknęła staruszka. - Weź ją, powiem córce, że ją zabrałeś.
- Naprawdę?
- Tak. Weź. Nie są głodne, niedawno jadły.
Kocięta spały skulone obok swojej babci. Chwyciłem Sylwię za skórę na karku. Maleńka obudziła się i pisnęła. Chwyciłem ją nieco pewniej i podniosłem. Kiwnąłem Lunie na pożegnanie i udałem się z córką do wyjścia. Teraz wszystko zależy od tego, czy ktoś mnie przyłapie.
Pokonałem ostrożnie ogrodzenie i udałem się w kierunku rzeki. To przykre, ale będę musiał zamoczyć ją w wodzie przed zaniesieniem jej do obozu. Trzeba z niej zmyć zapach matki, siana i koni. Wszystko musi pójść zgodnie z planem.
Łatwo dotarłem do wody idąc wzdłuż drogi dwunożnych. Sylwia piszczała co chwila cicho, a mnie bolało serce. W końcu dotarłem nad rzekę. Zamoczyłem koteczkę w wodzie i ja wyciągnąłem, potem znów zamoczyłem i wyciągnąłem. Zacząłem ją wylizywać, żeby nie nosiła żadnego zapachu koni. Nie można jej kojarzyć z tamtym miejscem. Kiedy ją obwąchałem i wyczułem tylko delikatną woń mleka mogłem odetchnąć z ulgą.
- Teraz zabiorę cie do obozu - szepnąłem i ponownie chwyciłem małą w pyszczek. Musi być bardzo głodna. Przynajmniej będę bardziej wiarygodny.
Wkroczyłem do obozu z dumnie uniesionym ogonem. Na moje szczęście Czarna Gwiazda był w obozie. Usiadłem po środku obozu i położyłem Sylwię przed sobą. Lider wskoczył na swój kopczyk.
- Co ma znaczyć ten kociak? Skąd go wziąłeś? - syknął kocur. Przełknąłem ślinę.
- Polowałem nad rzeką dla Złotej Łuski, kiedy usłyszałem wołanie kociąt. Znalazłem ją i kilka innych maluchów, ale tylko ona żyła. Jej rodzeństwo zakopałem w piasku - opowiedziałem wymyśloną historię. Nakrapiany Kwiat podeszła bliżej i obwąchała małą.
- Pachnie dwunożnymi - zauważyła.
- Możliwe, że dwunożni chcieli utopić kocięta, słyszałam, że tak robią - oznajmiła z powagą Szczurza Skóra.
- Czarna Gwiazdo, nie możemy zostawić tego malucha losowi - poprosiłem. - Złota Łuska straciła dwójkę kociąt, może przyjmie to?
Lider kiwnął głową. Chwyciłem Sylwię w pyszczek i udałem się w kierunku żłobka, Czarna Gwiazda ruszył moim śladem. Złota Łuska leżała zwinięta w kłębek, tuląc do brzucha dwa kociaki. Jeden był jak ona pręgowany, a drugi biały.
- Złota Łusko? - szepnąłem. Królowa odwróciła pyszczek w moim kierunku.
- Co się stało? - spytała.
- Wiem, że straciłaś kocięta, ale znalazłem tego malucha nad rzeką - wyjaśniłem przysuwają c kotkę w jej kierunku. - Proszę wykarm go.
- Co takie maleństwo robiło nad rzeką, gdzie jego matka? - jęknęła kotka rozpaczliwie.
- Chyba Klan Gwiazdy przysłał go specjalnie dla ciebie - mruknąłem. - Zajmiesz się nim?
Kotka pokręciła głową. Jak ona mogła? Nie przyjmie tego kociaka?
- No.. dobrze - powiedziała jednak po chwili. - Daj go.
Chwyciłem kotka w pyszczek i zaniosłem królowej. Ona polizała moją córkę i przysunęła ją do piersi. Sylwia szybko znalazła sutka i zaczęła ssać.
- Jak ją nazwiesz? - spytał Czarna Gwiazda.
- Ja? Mam ją nazwać? - zdziwiłem się.
- Tyś mi ją przyniósł to ty za nią odpowiadasz! - prychnął kocur.
Chciałem powiedzieć Sylwia, ale nie mogłem. Co to za imię? Ach... Sylwia, Sylwia... A może...
- Sreberko - szepnąłem. - Tak, Sreberko.
Lider kiwnął głową.
- Ładnie brzmi - powiedział. - Bardzo ładnie.
<Czarna Gwiazdo?>
* - nie czepiać się, w sprawie Porannej można se pomyśleć wszystko