BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

31 lipca 2022

Od Anubisa CD. Bylicy

Anubisowi bardzo nie podobał się pomysł nocnej podróży z krwiożerczą samotniczką aż do siedliska dwunożnych, ale jeszcze bardziej odrzucała go wizja spania z nią w obcym miejscu. Kto wiedział, do czego mogła być zdolna?!
– Mam nadzieję, że umiesz się wspinać na drzewa, bo będziesz spał w tej dziupli, a ja na gałęzi – rozkazała Bylica, wskazując ogonem na wymienione miejsca. – A tak w ogóle to mi się nie przedstawiłeś – zauważyła, spoglądając na pieszczoszka z wyczekiwaniem. Anubis przez chwilę wahał się. Czy na pewno chciał przedstawiać się temu potworowi? Co, jeśli użyłaby jego danych do przywołania jakiegoś demona czy cokolwiek robiły takie dzikusy jak ona?
– Zwą mnie Anubis – mruknął cicho, nie spuszczając wzroku z Bylicy. Był gotowy do ucieczki, gdyby kotka zrobiła jeden nieostrożny ruch. – I umiem się wspinać! – parsknął. Mógł niemal przysiąc, że dziwaczka rzuciła mu powątpiewające spojrzenie.
– W takim razie wskakuj – zawoławszy, wskoczyła na gałąź. Czarny kocur z niepokojem przestąpił z łapy na łapę.
– Skąd mam wiedzieć, że nie zjesz mnie, kiedy będę spał? Albo, że nie sprowadzisz tych śmierdzących rybą kotów?! – burknął. Srebrna uśmiechnęła się chytrze.
– Kto wie, na co przyjdzie mi ochota.

***

Czasami Anubis wolałby wrócić do tego przerażającego spotkania z Bylicą. Może gdyby mógł przeżyć życie jeszcze raz, potrafiłby powstrzymać wyjazd swojej właścicielki i pozostawienie go z tym okropnym dwunożnym zwanym Synkiem. Gdy zachorował, nie mógł liczyć na pomoc. Nieważne ile miauczał i prosił o wyleczenie, ten demon nigdy nic nie robił.
Więc w pewnym momencie Anubis ucichł i już po raz kolejny się nie odezwał. Gdy przybyła jego Pani, zabrała go do Obcinacza, ale, pomimo wyleczenia z ogólnego osłabienia, jego głosu nie udało się uratować. Czarny kocur przez długi czas nie potrafił przeboleć tej straty i odizolował się od rodziny. Przestał wychodzić poza swoje ciepłe legowisko i całymi dniami wylegiwał się na wygodnych dywanach.
Nie chciał tak dłużej żyć. Nie mógł dłużej załamywać się nad przeszłością, której nie potrafił zmienić. Musiał wyjść i ponownie zacząć cieszyć się życiem wolnego kota – nie miało znaczenia, czy potrafił mówić, czy też nie.
Miasto i otaczające je lasy nie zmieniły się mocno od jego ostatniej wycieczki, jednak po tak długim czasie zamknięcia w czterech ścianach wydawały się dużo piękniejsze niż zazwyczaj. Anubis szedł powoli, rozkoszując się zapachem dziczy. W pewnym momencie do jego nozdrzy doszła inna, znajoma woń. Zmarszczył brwi, nie potrafiąc sobie przypomnieć, do kogo mogła ona należeć. Przez chwilę krążył między krzakami, próbując znaleźć źródło zapachu. Czy to był jeden z jego wiernych wyznawców? Może to ktoś, kto kiedyś odwiedził jego terytorium?
Zagadka szybko rozwiązała się sama – Anubis praktycznie wpadł na jej rozwiązanie i niemal natychmiast tego pożałował.
Kilka kroków przed nim stała Bylica.

< Bylico? >

wyleczony: Anubis

Od Muchomorzego Jadu CD. Lamparcika (Lamparciej Łapy)

Muchomorzy Jad rzadko kiedy potrafił przespać całą noc. W większości przypadków budził się z niemym krzykiem na pysku, zbyt przerażony, by nabrać powietrza do płuc. Czasami zdarzały się wieczory, gdy ktoś wpadał do legowiska medyka, błagając o ratunek. Często męczyła go również bezsenność - leżał w bezruchu, zamartwiając się nad tym, czy mają wystarczająco ziół i czy dopadnie go zemsta Klanu Gwiazdy.
Jednak pomimo jego szerokiej gamy doświadczeń, jeszcze nie spotkał się z byciem obudzonym przez szturchającego go kociaka. Burknął cicho, przez chwilę nie bardzo kontaktując z rzeczywistością. Czy Kacze Pióro nie mógł załatwić problemu tego dzieciaka? Muchomorek zdawał sobie sprawę, że jego mentor starzał się i coraz częściej potrzebował pomocy w wykonywaniu różnych obowiązków, jednak czy naprawdę nie mógł tym razem go wyręczyć?!
- Eeee.... Cz-cześć... - wykrztusiło z siebie kocię. Co to za miejsce? I co to tak pachnie? - zapytała córka Ptasiego Jazgotu, a Muchomorek ze zdziwieniem rozglądnął się po legowisku. Przez chwilę jego męczony przez koszmary i paranoiczny strach przed potępieniem umysł nie potrafił zrozumieć, co tak dziwnie pachnącego znajduje się w legowisku. Musiał minąć dłuższy moment, by zdał sobie sprawę, że dziecko nie jest przyzwyczajone do wszechobecnego zapachu ziół.
- Um... To jest legowisko medyków. Zajmujemy się tutaj leczeniem innych kotów - wytłumaczył, próbując brzmieć jak najprzyjaźniej. - A ten zapach wydzielają zioła.
Lamparcik rozglądnęła się w poszukiwaniu wspomnianych wcześniej ziół, a Muchomorek ziewnął cicho. Co się robi z kociętami, które wpadają do twojego legowiska o takiej porze?
- Jeśli chcesz, mogę ci je pokazać, a potem odprowadzę cię do żłobka, dobrze? - zaproponował. Złota skrzywiła się wyraźnie niezadowolona.
- Nie chcę wracać do żłobka - burknęła. Niebieski stropił się, niekoniecznie wiedząc, co czynić.
- Jestem prawie pewny, że jeśli tam nie wrócisz, to Ptasi Jazgot przyjdzie tu i urwie mi uszy - zaśmiał się niezręcznie. - Ale jeśli chcesz, to będziesz mogła mnie jeszcze kiedyś odwiedzić.

***

Szczerze mówiąc Muchomorzy Jad nigdy nie wyobrażał sobie siebie jako mentora. Był zbyt zajęty wiecznym strachem przed nadchodzącą karą i ogólnie życiem w stresie, by kiedykolwiek całkowicie uświadomić sobie, że pewnego dnia nadejdzie czas, gdy jakiś mały, niewinny dzieciak wyląduje pod jego pieczą.
A tu zaskoczenie - Lamparcia Łapa stała przed nim i wyraźnie oczekiwała, że jej coś nauczy. Ta sama kotka, która kilka księżyców temu wparowała do jego legowiska o nazbyt wczesnej porze, była teraz przeznaczona, by głosić wolę Klanu Gwiazdy i poświęcić mu swe życie. W sumie to całkiem zabawne, że on również w młodości obudził Kacze Pióro w ten sam sposób, w jaki Lampart obudziła jego.
- Więc... Najpierw pokażę ci nasze terytorium, dobrze? - zaproponował z niezręcznym uśmiechem, próbując stłumić niepokój. Musiał przypilnować, by młoda, niewinna kotka nie stoczyła się na ścieżkę zła i herezji. Za wszelką cenę musiał dać jej życie, na które zasługiwała.
Życie w blasku łaski Klanu Gwiazdy.

***

Wdech, wydech. Musiał zachować spokój. Nikt nie mógł zobaczyć go w takim stanie. Musiał podnieść się z legowiska i doprowadzić się do ładu. Lamparcia Łapa potrzebowała mentora.
Co właściwie ich to wszystko obchodziło? Wszyscy wiedzieli o tym, co zrobił, wszyscy chcieli jego śmierci. Kacze Pióro drwił z niego, nadając mu to przeklęte imię. Przyjdą po niego, ukarzą go, a po śmierci nie zazna spokoju. Zdradził Klan Nocy, zdradził Klan Gwiazdy. Nic mu nie pozostało.
Teraz Klan Gwiazdy mścił się na nich. Te wojny, choroba Niezapominajkowej Gwiazdy... To była jego wina.
Z każdym księżycem czuł się coraz gorzej. Jego umysł ogarniały rozpacz i przerażenie. Spał dużo mniej, coraz częściej zapominał o czyszczeniu futra czy o jedzeniu. Nie mógł jednak dać tego po sobie poznać. Musiał być gotowy pomagać chorym i uczyć Lamparcią Łapę, która jeszcze nie została skrzywdzona przez niegodziwości tego świata.
Na chwiejnych łapach poczłapał w kierunku stosu ziół. Nie wiedział, gdzie znajdował się Kacze Pióro i w tej chwili mało go to obchodziło. Połknął kilka nasion maku, a jego myśli szybko wypełniła przyjemna mgła senności. Tak niewielka dawna nie potrafiłaby go uśpić, jednak była wystarczająco mocna, by przyćmić jego strach. Wziął głęboki oddech i rozejrzał się po legowisku. Co musiał zrobić? Najpierw powinien zająć się tym swoim paskudnym ugryzieniem szczura. Szczerze mówiąc, nie pamiętał, kiedy gryzoń dokładnie go dopadł - gdy był w stresie, czas zlewał mu się w jedność. Potem powinien spotkać się z Lamparcią Łapą. Czego mieli się uczyć tego dnia? Potrząsnął głową, nie mogąc zebrać myśli. Powinien... powinien pomóc Klanowi Nocy. Musiał zadośćuczynić swoje winy. Tak, tak, powinni modlić się o przebaczenie! Tylko gwiezdni potrafili pomóc. Nikt inny nie potrafił ukoić jego bólu, nikt inny nie potrafił zakończyć wojny.
- Lamparcia Łapo? - Dobiegało niemal wysokie słońce, gdy wreszcie udało mu się wydostać z legowiska. - Dzisiaj odbędzie się specjalna lekcja. Nauczę cię czcić Klan Gwiazdy.

< Lamparciku? >

wyleczony: Muchomorzy Jad

Od Mrocznego Omenu CD. Bylicy

 *skip do powrotu Bylicy do lasu*

Przemierzał okolice terenów Wilczaków, rozglądając się wokół, strosząc furo i wysuwając lekko kły. Zostawił za sobą Stokrotkę, która poszła zająć się polowaniem, a on ruszył we własną stronę. Ciężkie, białe łapy sunęły żwawo po trawie, szukając kolejnych dziwnych śladów od kogoś, kto skrzywdził jego syna. Zamiast tego, znalazł jednak przebłysk błękitnego futra, które niemal od razu rozpoznał. Zawęszył w powietrzu, nim na jego pysk wkroczył ten jego typowy szorstki uśmieszek.
— Kogo my tu mamy... Bylica? — miauknął w stronę samotniczki. — Dalej ci życie niemiłe, że się tu włóczysz?
— A jak najbardziej — miauknęła, uśmiechając się, na dźwięk głosu kocura. Odwróciła się do czarnego z uśmiechem na pysku i zmrużonymi oczami. — Co tam u ciebie? — spytała.
Prychnął pod nosem.
— Nie nazwałbym tego najlepiej. — mruknął. — Dalej się bezcelowo włóczysz? Nie sądziłem, że cię tutaj znowu spotkam.
— Tak. Fajnie jest się włóczyć — miauknęła kotka. —  gdyby nie było, to siedziałabym na dupie, jak prawilna staruszka i niańczyła nowe kocięta. — mruknęła. 
Wojownik strzepnął ogonem, przekrzywiając łeb i unosząc jedną z brwi.
— Cóż, muszę przyznać, Bylico, że jak na staruszkę dużo sił masz w tych łapach — miauknął, ziewając. — Co z twoimi dzieciakami? Zostawiłaś je?
— Nie. Są dalej ze mną. Ale dalej często się włóczę, odchodząc od domu — miauknęła. — i dziękuję. Niedawno zabiłam kolejnych samotników — wyznała.
Zamruczał gardłowo, siadając i oplatając długi, czarny ogon wokół łap.
— No proszę, nie wyszłaś z wprawy — mruknął. — Także miałem okazję niedawno kogoś zabić. — dodał bez żadnych szczegółów. Satysfakcja z zabicia zastępcy Klanu Klifu i rozłupania mu durnej czaszki była wielka, ale pilnował się, by nie zdradzić za dużo. Kto wie co ktoś taki jak ona mógłby to zrobić. Była interesująca, ale też nieobliczalna.
— Gratuluję — wymruczała, siadając.
— Ja tobie również — odparł, śmiejąc się pod nosem. — Dużo energii masz w łapach na podróżowanie i zabijanie. Ile ty masz księżyców, staruszko? — spytał zaciekawiony. Kotka musiała trenować, lub przynajmniej dużo chodzić, żeby wytrenować mięśnie.
— Właśnie stuknęło mi dziewięćdziesiąt... jak ten czas szybko leci... a pamiętam jeszcze, jak byłam takim malutkim kotkiem bijącym się z bratem — wymruczała, pokazując wielkość dwuksiężycowego kociaka łapą.
— Już od najmłodszego miałaś zapędy? — mruknął, przypatrując się jej. — Cóż, nie pomyślałbym, że chodzisz już po granicy życia i śmierci. Wierzysz w Klan Gwiazdy? — spytał. Wiedział, że kotka nie lubiła kodeksów, zresztą podobnie jak on, ale nie znał faktycznie jej wierzeń.
— Powiem szczerze, nie jestem w stanie stwierdzić, czy miałam już wtedy zapędy, czy nie. Ale brat definitywnie działał mi na nerwy — miauknęła. — No cóż, tak to z życiem bywa. Starzejesz się, nie wiesz nawet, kiedy to minęło. Ale może jeszcze trochę pożyję, nie chcę się jeszcze żegnać z tym światem, chociaż potrafi ostro dać w kość. A co do Klanu Gwiazdy... sądzę, iż on, podobnie jak i Mroczna Puszcza, istnieją. Nie da się ich obecności przegapić. Pamiętam, kiedyś byłam niedaleko polany zgromadzeń. Nagle rozległ się huk, ziemia zadrżała, z nieba zaczął spadać krwisty deszcz i martwe ptaki...albo jeszcze innym razem, w jedną uczennicę trafił piorun, przez co stała się skwarkiem. — mruknęła. 
Zaśmiał się gardłowo.
— No, Gwiezdni też potrafią korzystać z atutów bycia zdechłym. Szkoda tylko, że zamiast siedzieć na dupie ingerują w nasze życie i ustalili jakieś głupie nic nieznaczące reguły. Nikt nie będzie mną rozkazywać.
— Dokładnie, też tak sądzę. Jakby chcieli dla kotów dobrze, to nie ustalali by tych durnych reguł, ani nie walili w nas piorunami, jak im się coś nie spodoba. Większość z nich chce tylko władzy.
Uśmiechnął się.
— W końcu ktoś, kto rozumie — miauknął, zaczynając lizać jedną z łap. — Widzisz, bycie zdechłym chyba zbyt bardzo uderzyło tym tchórzom do głowy. Sami nic nie zrobili, nic nie osiągnęli, ale uważają się za lepszych, bo są martwi. Wiem, że trafię po śmierci do Mrocznej Puszczy i co najmniej się cieszę. Przynajmniej tam nie ma idiotów takich jak u Gwiezdnych.
— Ja...w sumie nie zastanawiałam się, gdzie trafię. Ale wysoce prawdopodobne, iż też tam — mruknęła samotniczka, właśnie zdając sobie z tego sprawę. 
— Mhm... To czysta przyjemność siedzieć tam razem z tobą, Bylico — zamruczał. — Nie spodziewałbym się, że na świecie istnieją jeszcze koty z zimną krwią. W zasadzie niewiele takich znałem.
— Pewnie umrę przed tobą...zaklepię ci jakiś fajny kącik — zaśmiała się, uśmiechając.
— Oh, to miło z twojej strony, moja droga — zmrużył oczy, wdychając zimne powietrze. — Mam nadzieję, że pewnego dnia pokażę tym umarlakom, gdzie ich miejsce. Nie mam zamiaru się im podporządkowywać.
— Ja też. Lecz...jeśli możesz, oszczędź dla mnie kilkoro, których znałam — miauknęła. — zależy mi na kilkorgu — dodała.
— Masz w Klanie Gwiazdy znajomych? — prychnął.
Słysząc ton jego głosu, skrzywiła się.
— Mogli tam trafić, mogli też nie. Nie kontaktowali się ze mną - mruknęła. — i to nie są znajomi. To rodzina. A rodzina...to skarb.
— Ta. — mruknął nieprzekonany. — Ja nie miałem rodziny. Nigdy.
— Szkoda. Posiadanie rodziny jest...przyjemne. Koty które się troszczą... — miauknęła.
— Nie potrzebuję troski, sam potrafię o siebie zadbać — prychnął i strzepnął ogonem. — Za to ja troszczę się o swoje dzieciaki, to jedyne co mogę nazwać rodziną. Może jeszcze mentor. Był dla mnie jak ojciec.
— A więc troszczył się o ciebie. Na tym polega rola rodzica. — wytłumaczyła.
Jastrząb nigdy nie musiał się o niego troszczyć. Wiedział, że nie zawiedzie. Ale odszedł przez tą głupią Burzaczkę, której nawet nie znał.
— Nie musiał się o mnie troszczyć — odparł po chwili van. — Byłem jego prawą ręką, powierzał mi ważne zadania, a po jego śmierci dbam o kult, który stworzył — wyznał zimno i strzepnął ogonem. — Poza tym... Bylico, skądś cię kojarzę. Czy to ty nie byłaś tą samotniczką, która wywołała burzę na zgromadzeniu? Nocniaki porwali ci kocięta?
Był pewien, że widział bądź słyszał kotkę wcześniej. Na tym samym zgromadzeniu, na którym zmanipulował Burzacką idiotkę do wejścia na skałę i poznał kocicę z niemałym potencjałem.
Słysząc to, Bylica spoważniała. Spojrzała na niego chłodniej, niż wcześniej, z jej pyska znikł uśmiech, zastąpiony kamienną maską.
— Możliwe. — odparła.
Z jego klatki piersiowej wyrwał się szorstki chichot, widząc jej reakcję.
— Spokojnie, nie zmienię swojego nastawienia do ciebie, moja droga. Mnie także porwano kocięta — miauknął, wysuwając pazury i wbijając je w ziemię, powstrzymując gniew. — Zasrane Klifiaki. Odzyskałem tylko część z nich.
Słysząc to, kotka ponownie się rozluźniła.
— Ja dokładnie tak samo. Jedna z moich córek tam została, choć mogła wrócić, miała okazję i sposobność, ale z tego nie skorzystała...na — tu ucięła. — Na dodatek chyba wyprali jej mózg, sprawili, iż nie jest podobno taka, jak dawniej — mruknęła.
Prychnął. wysunął pazury i zamachnął się na jakiś kamyk, pozwalając by upadł tuż koło błękitnej.
— Skąd ja to znam — mruknął. —  Moim dzieciakom pewnie też już dawno wypruli mózgi. Wiesz, jak to bywa, dzieci wychowują się bez rodziców, klan nastawi ich przeciwko nim i robią z nich idiotów — rzucił podirytowany.
— Dokładnie. Przeklęte klany. Do tego próbowali moim dzieciom wmówić, że o nich nie dbałam. To nie była prawda! Była ich piątka, trudne warunki, a ja odmawiałam sobie jedzenia, żeby ich nakarmić, a potem ci takie bzdury im gadali!
Parsknął zimnym śmiechem.
— Dziwisz się? Skończeni kretyni. Przywłaszczają sobie czyjeś dzieci. — warknął. — Nie ma mowy, że zostawię z tymi idiotami dwójkę pozostałych, o ile wciąż żyją —  mruknął, żądny zemsty i znów spojrzał na Bylicę. — Jak wygląda twoja zaginiona córka? — spytał. — Możliwe, że mogłem ją widzieć.
Oczywiście myślał bardziej o tym, że mógłby porwać takiego kota i dołączyć go do kultu. Mieli w końcu doświadczenie z okaleczaniem  i zabijaniem. Potencjał. Nie mógł się zmarnować.
— Cóż... —  zamyśliła się. — jest liliowa w tygrysie pręgi, ma też odrobinę bieli. Jej oczy są brązowe i nie ma ogona, z tego co mówiła mi reszta moich potomków, w żłobku rybojadów rozpętała się między nimi bójka... i ktoś go oderwał — mruknęła. 
Dziwił się, że starsza powiedziała mu to z taką łatwością. Córka kotki takiej jak Bylica mogła nadawać się do kultu, a przecież potrzebowali więcej kotów, zwłaszcza kotek, które mogą urodzić im dzieci.
Chyba, że... Kolejny pomysł zawitał w jego głowie.
Uśmiechnął się zimno.
— Zatem proponuję współpracę, Bylico.  Oboje jak widać jesteśmy w dość podobnej sytuacji... — miauknął. — Mogę spróbować odnaleźć twoją córkę i przyprowadzić ją do ciebie, czy też przekabacić na twoją stronę — zaczął. — A mam w tym wprawę, uwierz mi. Mój syn, wierny Klifiakom, powoli staje się wierny mi, dzięki mojej inicjatywie. — wyjaśnił. — Zatem to jest moja oferta, jeśli ty znajdziesz dla mnie inną kotkę, której szukam. Jeśli się zgodzisz, opiszę ci jej wygląd.
— Hm...mów dalej, zaciekawiłeś mnie. — mruknęła. — jeśli uda mi się znaleźć tego, kogo szukasz, to chętnie ci go przyprowadzę, w zamian, za moją córkę — miauknęła, z uśmiechem — przyznam, rzadko mam okazję ubijać tak dobrego targu.
Szerszy uśmiech, który zdawał się być wręcz przerażający, gdy wiesz, kim był Mroczny Omen, wstąpił na jego pysk.
— Widzisz, to szczęście, że siebie poznaliśmy, nie sądzisz? — mruknął. — Kotka, o której mówię, ma jasnoniebieskie oczy. Bliznę na prawym oku, podobną do mojej. Jej futro jest w większości białe, pokryte kremowymi srebrnymi łatami. Ma orientalny pysk — wyliczał cechy Rysiej Pogoni, z nadzieją, że Bylica go nie zawiedzie i dostarczy mu kotkę. Żywą. — Jest w podobnym wieku co ja.
Na pysk samotniczki wstąpiło zaskoczenie, jakby nad czymś myślała. Po chwili namysłu, uśmiechnęła się.
— Tak się składa... — mruknęła — iż całkiem niedawno, w siedlisku dwunożnych, spotkałam tą, o której mówisz. Ryś. Jak na jednym z ostatnich naszych spotkań mówiłam, znam ją. Ona mnie chyba nie pamiętała, nie poznała mnie. Dalej posługuje się swoim imieniem, tylko bez drugiego członu. Łatwo będzie ją wytropić. Zdradzę ci, iż tam, koty są bardzo agresywne. Mogła zginąć. Ale jeśli dalej żyje...to nie trudno będzie ją wytropić. Znam tam...parę kotów, które mogą mnie do niej doprowadzić. 
Uśmiechnął się, a czarna kita zafalowała na powietrzu. Więc Ryś, jak ostatni tchórz, postanowiła uciec do Dwunogów? Żałosne. Tak jak ona sama.
— No proszę, kto by się spodziewał, że moja Rysiczka postanowi spieprzyć na drugi kraniec terytorii — wycedził. — Liczę na ciebie, Bylico. Jeśli dasz radę ją złapać, nie zawiodę cię w kwestii twojej córki. Dotrzymuję swoich obietnic.
Aż psychopatyczny uśmiech cisnął mu się na mordę. Był gotów zrobić wszystko, żeby dorwać zasraną Rysią Pogoń. Rozszarpać na kawałki. Albo najlepiej przetrzymywać i sprawiać ból tak długo, aż sama nie wyparuje z tego świata. Chciał, żeby czuła jego zemstę. Jego gniew. Pożałowała swojej ucieczki i oddania dzieciaków w ręce Klifiaków.
— Dobrze. Postaram się. Mam nadzieję, iż tobie również się powiedzie — miauknęła, uśmiechając się, tym razem jednak mniej przyjaźnie, a bardziej przebiegle, już z dreszczykiem emocji na ich plan. 
Jego kąciki ust uniosły się w górę.
— To czysta przyjemność współpracować z tobą, Bylico.

<Bylica?>

Od Zdradzieckiej Rybki

Malinowy Pląs, Kurkową Pieśń, Trzcinowa Sadzawka, Tulipanowy Płatek,  Bażancie Futro, Popielaty Świt, Astrowy Poranek i Daliowy Potok mieli im pomóc przegonić samotników, lecz wszystko poszło w łeb. Grupka, gdy tylko ich zobaczyła nawiała, a on i bury kocur już czuli pazury Kruczej Gwiazdy na swoim gardle. Czemu ta wariatka musiała nimi rządzić?! Od Krokus zależało w tym momencie ich życie. A mogli się z nim pożegnać, gdy nie dorwą jej i nie przyniosą jej głowy. Zawiódłby Piaskową Gwiazdę, gdyby do tego doszło. Czując panikę, wysunął z kumplem na prowadzenie. Gonili ich, modląc się w duchu, aby bura się tu nagle zjawiła. Im dalej byli, tym trop się coraz bardziej zacierał, aż ich nie zgubili. Zatrzymali się, patrząc po sobie z paniką. 
- Co robimy?! Ona chcę mnie zamordować! Nie widziałeś jej wzroku jak na mnie patrzyła! - biadolił mu wojownik. 
Spiął się, rozglądając po terenie. Dojrzał Siedlisko Dwunożnych, po czym pociągnął w tamtą stronę burego. 
- Musimy znaleźć inną Krokus. - zadecydował. 
Kumpel szybko podążył za nim. 
- Jak to inną? Nie ma szans, że natrafimy na podobną! Krucza Gwiazda nas oberwie ze skóry, jak zobaczy, że chcieliśmy ją oszukać! 
Prawda, ale jakie mieli jeszcze opcję? Musieli to zrobić, by nie wylecieć z klanu. Nie odpowiedział mu, rozglądając się po obcym terenie. Trzeba było działać szybko. Reszta mogła zaraz ich dogonić. Nie mogli wiedzieć, że to ciało było farsą. Musieli uwierzyć, tak jak i Krucza Gwiazda. 

***

*uwaga oderwana głowa*

Udało im się dość szybko wypatrzeć burą kotkę, która nie wyglądała na staruchę. To akurat w tym miejscu było dla nich na plus. Kręciło się tu mnóstwo samotników o takim odcieniu, jak ich ofiara. Pozbyli się z głowy uszu i naznaczyli pazurami, by było widać, że walka była zażarta. Następnie zaciągnęli ciało do lasu, śpiesząc się coraz bardziej. Czy właśnie zamordowali jakąś przypadkową, niewinną kotkę? Prawdopodobnie. Czy żałowali? Ani trochę. Nie miał czasu zastanawiać się czy to przez niego Bażancie Futro oszalał, by się na to zgodzić, czy może sama Krucza Gwiazda się do tego przyczyniła. Dobiegając na miejsce, rzucili trupa w jakiś krzak, a wojownik dał mu po grzbiecie, raniąc. Sam pogryzł z wielkim bólem swoje łapy, a następnie zlał burego. 
- Ej gdzie jesteście?! - głosy ich towarzysza rozległ się w pobliżu. 
- Tutaj! - zawołał Bażancie Futro, krzywiąc się z bólu. 
Wyglądali przekonująco. Zakrwawieni i z burym ciałem u łap. Kurkowa Pieśń wynurzył się z gęstwin i spojrzał na dwa zmęczone kocury. 
- Ale was daleko wywiało. - zauważył. 
- Goniliśmy ją, tchórz prawie nam uciekł, ale udało się - Wskazał ogonem na ciało. 
- Lepiej wracajmy - zarządził Bażant, odrywając z wielkim trudem głowę ich ofiary. 
Ruszyli za starszym wojownikiem, zbierając kolejno rozpierzchnięte po terenie koty, które szukały reszty samotników. Gdy wszyscy się zebrali w jednym miejscu, słuchając ich przebiegu wydarzeń, ruszyli w stronę obozu. Widział jak zerkali na głowę z niesmakiem. Była okropna. Zakrwawiona i jeszcze świeża. Miał nadzieję, że Kruczej Gwieździe to wystarczy i nie będzie doszukiwać się cech charakterystycznych kotki. Dawno przecież jej już nie widziała, a ona wyrosła i na pewno jej kształt pyska mocno uległ zmianie. Bez uszu, które mogły ich wydać, plan zdawał się idealny. Oby naprawdę tak było. Od tego zależało ich życie. 
Zabrał głowę od Bażanciego Futra, gdy tylko dotarli do obozu. Podszedł do Kruczej Gwiazdy, która właśnie rozmawiała o czymś ze swoją zastępczynią, po czym rzucił jej trupa pod łapy. Bażant był tuż obok niego. Widział jak przełyka ślinę, obawiając się słów kotki; liczył na to, by nie rozryczał się przed nią i nie przyniósł im wstydu. Sam również czuł niepokój, ale starał się tego nie okazywać. Przegonili samotników, dowód był dostarczony. 
- Wynieśli się - powiadomił ją zgodnie z prawdą. 
Krucza Gwiazda zerknęła na głowę, po czym zawołała Kminkową Łapę. Starał się nie pokazać, że ta decyzja zrobiła na nim dość spore wrażenie, przez które jego oddech nieco przyspieszył. Miał nadzieję, że kotka potwierdzi, że to jej siostra. Jeśli nie... mieli przesrane. 
- To Krokus? - zapytała czarna, wskazując głowę liliowej. 
Wbijał wzrok w młodszą, obserwując jak ta przygląda się trupowi. Napięcie było wyczuwalne w powietrzu. W końcu Kminkowa Łapa mogła ich wydać. Od niej zależało teraz ich życie. 
- Tak - potwierdziła, cofając się i rzucając mu spojrzenie. 
Udało się. Przeżyli. Krucza Gwiazda najwidoczniej została tym ugłaskana, bo zezwoliła im odejść. Musieli jeszcze tylko nabić część ciała na pal, tam gdzie ostatnio spotkał Krokus. Właśnie przeżył najgorsze momenty swojego życia. Czuł jak jego futro już samo z niego zaczęło wypadać. Złapał głowę w pysk, po czym skierował kroki z powrotem w las.
- Nigdy więcej - szepnął mu Bażancie Futro do ucha, odchodząc z ulgą od czarnej. 
Tak... nigdy więcej nie mogli pozwolić, aby ta wariatka się o coś do nich przyczepiła. Trzeba było zmienić taktykę. Czas było zejść do podziemia. 

Nowy członek Klanu Gwiazdy!


 Powód odejścia: decyzja administracji
Przyczyna odejścia: otrucie

Odszedł do Klanu Gwiazdy!

Od Mrocznego Omenu CD. Kapryśnej Łapy

 — Wreszcie. — wojownik zaczął go prowadzić w miejsca, gdzie trenowali, a gdy tam dotarli, rzucił na niego okiem — pozwolę ci wybrać, co będziemy dziś robić
— Chciałbym... — syn zastanowił się chwilę. —   nauczyć się pływać! - miauknął, patrząc na niego, wcale nie żartując.
— Nie żartuj sobie — spojrzał na niego zimno — Nie jesteśmy rybojadami
— No ale to ważna umiejętność! Jakby nas zalało, to wszyscy by się potopili. Czekaj... — młodszy zamrugał. — Mówisz, że czegoś nie umiesz? Wow, aż jestem zaskoczony.
— Dziwisz się? To Klan Wilka, nie Nocy. Ale niezmiernie miło ze względu na pochwałę — mruknął z typowym dla siebie, zimnym uśmiechem — Nigdy nas tego nie uczono, więc nie umiemy pływać.
— No dobra... to może. Wiem czego mógłbyś mnie nauczyć - uśmiechnął się szeroko. — Naucz mnie panować nad emocjami. Jak jestem zły nie umiem się opanować, nie myślę i po prostu robię głupie rzeczy. Naucz mnie tego. Ty jesteś cierpliwy... No... do czasu, ale jesteś.
— Dobrze. To ci się przyda — mruknął po chwili zastanowienia. — Ale nie będzie delikatnie. Ostrzegam — dodał, po czym rozluźnił mięśnie, spoglądając na syna uważnie. — Najpierw chwila teorii. Gniew to naturalna, ale i bardzo pożyteczna emocja. To ,,siła napędowa", która sprawia, że kot w furii staje się silniejszy. Gniew jest zapalnikiem desperacji, ale trzeba wiedzieć, jak go ukrywać, gdy będzie to potrzebne. Oprócz tej emocji istnieje też śmiech czy płacz, które też warto umieć kontrolować, ba, to bardzo ważne. Pokażę ci sposoby w praktyce, a tymczasem... — zamachnął się bez ostrzeżenia, przewracając go, by rozjuszyć w nim którąś ze wspomnianych emocji.
Uczeń słuchał go z uwagą, aż nie został przywrócony. Widocznie się tego nie spodziewał. Wstał szybko na równe łapy, a na pysku malowało mu się zdumienie i niezrozumienie, dlaczego wojownik to zrobił. 
— Co to niby było? Nie trenujemy przecież walki — uświadomił go zgryźliwie 
Omen za to sprzedał mu kolejnego kuksańca, tym razem mocniej.
— Pudło. Ukrywaj swoje emocje — uświadomił go.
— Ej! — zirytowanie wymalowało się na pysku rudego. — Niby jak, jak ciągle mnie popychasz?!
Uderzył go kolejny raz.
— Skup się! — warknął.  — Nie możesz dać się sprowokować. Ochłoń. Weź głęboki wdech i skieruj na mnie zimne spojrzenie. Powoli. Tak, żeby nie dało się z niego wyczytać oznak gniewu.
Młody wziął oddech i przybrał poważną minę. Wbił w kocura wzrok, starając się wyglądać jak bezuczuciowy drań.
On wpatrywał się uważnie w oczy młodszego, nie spuszczając z niego wzroku.
— Jesteś bezużyteczny. Głupi, cholerny dzieciak. Słaby i niezasługujący na litość — mruknął, nawiązując z nim wciąż zimny kontakt wzrokowy, będąc ciekaw, czy się złamie i czy sam się zaraz na niego nie rzuci.
Syn położył po sobie uszy, warcząc na niego. 
— Sam jesteś! — splunął mu na łapy. Po czym warknął, chowając głowę w łapach. — No nie! Dałem ci się!
Omen wymierzył kolejny cios w głowę syna.
— Skup się! — syknął. — Jeszcze raz. Podnieś się.
Ten rzucił mu niezadowolone spojrzenie. Uniósł głowę, próbując znów zachować kamienny pysk. Było to ciężkie. Gorsze od polowania czy walki.
Zmrużył oczy.
— Skupiaj się na jednym punkcie przeciwnika. Na czymkolwiek, by jednocześnie nie odwrócić od niego swojej uwagi, a nie skupiać się na gniewie, smutku czy jakiejkolwiek innej emocji. A gdy będziesz już na tyle zirytowany, by wykonać pierwszy ruch - zatrzymaj się i pozwól emocjom opaść — tłumaczył, kierując na syna swój groźny, zimny wzrok
Syn zrobił podobny wzrok, naśladując ojca. 
— Dobra... draniu... — rzekł jak zimny drań. — Dawaj. Teraz mi się uda.
Wargi czarnego vana uniosły sie w górę w szorstkim uśmiechu.
— Spójrz na siebie. Nikt cię nie chce. Zostałeś wyśmiany i upokorzony, z własnej głupoty. Bezużyteczna kupa śmieci. Mały wiatr by cię przewrócił.
Omen z rozbawieniem i satysfakcją obserwował, jak młodszy starał się powstrzymać gniew, który zaczął pojawiać się na jego pysku. Rudy zrobił przez to śmieszną minę, zezując na swój nos.
Dał mu kolejnego plaskacza.
— Masz być trudny do odczytania i przewidzenia, a nie rozśmieszać przeciwnika — prychnął drwiąco wojownik.
— Ał! Nie bij mnie ciągle — syknął niezadowolony. — To trudne. Nie panuje nad swoją mimiką! Nie mam kija w tyłku jak ty.
— Jak tak dalej pójdzie to będziesz miał — warknął. — Weź głęboki wdech i skup się na jednym punkcie. Ż a d n y c h emocji. I karć siebie, jak jakąkolwiek u siebie zaobserwujesz.
Widocznie nie spodobała mu się jego groźba, bo westchnął, wbijając w niego wzrok i przybierając kamienną minę. 
— Zadziwiająco dobrze ukrywasz uczucia, jak na fakt, że zazwyczaj jesteś tak idiotyczny w ich ukrywaniu. Nic nigdy nie osiągniesz, strata jest tobie przypisana. Tchórz, jak matka — splunął, świdrując go wzrokiem, ciekawe czy i te komentarze wytrzyma.
Młodziak zacisnął pysk, próbując zapanować nad emocjami.  Siedział napięty jak struna, nawet nie mrugając, a powieka mu zadrgała.
— No proszę. Taki zawsze pyskaty i skory do kłótni, a teraz magicznie się uciszył. Może jednak coś ci przemówiło do mózgownicy? Albo po prostu nie masz jaj? — zamruczał, uśmiechając się pod nosem, gdy zauważył drganie jego powieki.
— O ty! — syknął, biorąc oddech. — Sam nie masz jaj! Zgubiłeś je podczas zabaw z Wiśniowym Świtem! — warknął, czując złość, która przejmowała nad nim kontrolę.
Zmarszczył pysk i przywalił mu, tym razem mocniej i z większym zamachem.
— Milcz! — warknął. — Znowu dałeś się sprowokować.
— Ał! — pomasował policzek, krzywiąc się. — Bo przekonująco mnie podpuszczasz! To twoja wina, nie moja!
— Powiedziałem - zamilcz. — syknął, kładąc uszy. Wycelował w jego pierś pazurem. — Słuchaj. Nie możesz dać się sprowokować, choćby nie wiem co. Tak jak mówiłem, wpatruj się w jeden punkt, skup się na zachowaniu przeciwnika, odwróć własną uwagę od zbędnych emocji. Możesz wyzywać mnie sobie w myślach, na zewnątrz natomiast zostać z kamiennym wyrazem pyska.
Syn kiwnął głową, znów podejmując próbę.
— Wszyscy cię opuścili. Każdy się odwrócił. Powinieneś się bać, że w pewnym momencie ostatni, którzy ci zostali, zginą lub cię znienawidzą, a ty umrzesz zapomniany — kontynuował z satysfakcją wojownik.

<Chłód?>

[przyznano 5%]

Od Zdradzieckiej Rybki

 *po spotkaniu z Krokus*

Czekał, aż Krucza Gwiazda z łaski swojej do niego wyjdzie. Dzisiejsza noc była bardzo problematyczna. Był wkurzony na samotniczkę, która sobie tak z niego zadrwiła. Liderka powinna wiedzieć, że ta grupka czai się na granicy i kradnie im pożywienie. Zniszczy ich. 
- Krucza Gwiazdo, wstawaj - zawołał ją.
- Chcesz zbudzić kocięta? - prychnęła. - Czego?
- Mamy problem. Jako liderka powinnaś się tym zainteresować - miauknął do niej. - Więc decyduj czy chcesz bym mówił tu, czy wolisz na osobności.
Trzepnęła ogonem, pokazując mu, by podążał za nią. Usiadła koło brzegu jeziora. Niezruszona tafla wypełniona była gwiazdami. 
- Więc? Co to za problem?
Skrzywił się widząc gdzie ona go zaprowadziła. To była jakaś drwina skierowana w jego stronę? Niech uważa, bo następnego trupa zaciągnie jej do żłobka, a nie pomoże jej się go pozbyć, by nikt go nie odnalazł. Na szczęście po odwiedzinach Piaskowej Gwiazdy, mógł tu siedzieć, nie panikując przed kotką jak kocię. Na pewno taki miała zamysł. 
Niespokojnie poruszył łapami, bo woda sama w sobie, budziła w nim mieszane uczucia. Postanowił wbić w kotkę wzrok, by odwrócić uwagę od jeziora. 
- Podczas polowania natknąłem się na samotniczkę. Naruszyła granicę. To znany nam kot. Ta cała Krokus, którą Niezapominajkowa Gwiazda oddał matce. Dowiedziałem się, że ona i jej rodzina, dokładnie osiem kotów, dzieli z nami granicę. Co noc pewnie kradną nam zwierzynę. Niedługo nadchodzi Pora Nagich Drzew, więc chcąc nie chcąc będziecie jeść zwierzynę lądową. Może jej jednak zabraknąć, jeżeli ta grupka będzie nam wadzić.
Dostrzegł jak wbiła pazury w ziemię. 
- Miał zbyt łaskawe serce. Teraz będziemy za to przypłacać. - Uderzyła łapą w ziemię. - Musimy się ich pozbyć. Nie będą pasożytować na naszych terenach. Jutro poprowadzisz wojowników. Pozbędziemy się ich na zawsze.
Zamrugał. Czy on się właśnie przesłyszał? Krucza Gwiazda oddawała mu dowodzenie nad tak poważną akcją? Zwariowała czy jak? 
- Ja? - miauknął zdumiony. - Powierzasz mi poprowadzenie kotów, które uważają mnie za wariata?
- Ty znasz jej zapach. Masz szanse odzyskać w oczach pobratymców, jak i moich. Musisz jedynie przynieść mi łeb tej Krokus.
No tak. Czego się po niej spodziewał. Jak mu się nie uda, to pewnie zechcę, by to on oddał jej swój łeb. Nie podobało mu się to. Samotniczka była silna. Nie miał pojęcia czy tak łatwo da się zdekapitulować. 
- Niczego nie obiecuje, ale zrobię wszystko, by się ich pozbyć. - Wysunął pazury, które wbił w ziemię. - Ty za to zaprzestań pozostawiać po sobie brudy - dodał, mając na myśli jej ostatniego trupa. 
Jako liderka powinna być mądrzejsza. Nie pozwalać, by ktoś odnalazł ciała swoich ofiar. Nie miał zamiaru później płacić za jej winy, gdy ta postanowi zrzucić całą winę na niego. Miała motyw, a on chodził nocą po obozie. Na pewno by jej uwierzyli. 
- Moimi brudami nie musisz się przejmować. - odparła.
- Jeżeli mogą mi zaszkodzić, to owszem. Będę się przejmować. Sprzątaj po sobie - syknął, chcąc przemówić jej do rozsądku.
- Tobie? W czym? - mruknęła zainteresowana.
- Doskonale wiem, że zwaliłabyś na mnie całą winę. Ja w końcu chodzę po obozie i okolicy po nocach. Nikt obcy tak blisko obozu, by nie zaszedł - zmrużył oczy.
- Czyli Bażancie Futro wcale cię nie pilnuje? - wywnioskowała z jego obaw. - Widzę, że muszę zmienić ci opiekuna.
Spojrzał na nią zaskoczony. Cholera. Domyśliła się. Przez chwilę zrobiło mu się żal kumpla, który nie wyglądał zbyt zdrowo, po opiece nad nim. Zniszczył go i teraz miał za to zapłacić...
- Rób co chcesz. Mi nie przeszkadzają twoje pieski, które mnie obserwują. Nie mam nic do ukrycia, w przeciwieństwie do Ciebie.
- Na pewno? - Uniosła brwi. Podeszła do niego bliżej. - Stałeś się pewniejszy siebie, Rybko. Bardziej pyskaty. Coś ukrywasz.
Nie podobało mu się to, że wątpiła w jego wierność. Może i ukrywał przed nią jeden fakt, ale to były jego osobiste koszmary, którymi nie chciał dzielić się z kotką. 
- Nie jestem już w niewoli. Dochodzę do siebie. To po prostu to. - Siedział nadal, niewzruszony tym, że skróciła pomiędzy nimi dystans.  
- Takie bajeczki możesz wmawiać swojej matce. - prychnęła. - Coś lub ktoś sprawił, że nie obawiasz się mi grozić. Rozkazywać. Moja cierpliwość do ciebie ma i granice. Nie ma nic co każe mi dalej cię trzymać w tym klanie, Zdradziecka Rybko.
Groźba brzmiała naprawdę poważnie. Spiął się. Nie mógł wylecieć z klanu. Pod żadnym pozorem. Musiał wytrzymać tu jak najdłużej się da. Dla niej
- Nie mam nic do ukrycia. Możesz kazać mnie śledzić całą noc i dnie, jeżeli to ma sprawić, że twoje obawy znikną. Jedyne kto mi pomógł w dojściu do siebie to Bażancie Futro i Bławatkowy Potok. Mieli w końcu mi pomóc z twojego rozkazu. Teraz dziwisz się, że mi się poprawiło? A kto niedawno mówił mi, że nie chce mieć we mnie wroga? Ja też nie chcę mieć go w tobie. Nikomu nic nie powiedziałem. Zaakceptowałem, że rządzisz. Powiadomiłem cię o tych samotnikach. Jakbym chciał twojej zguby, to bym zignorował tą bandę i obserwował jak wszyscy głodują. Poradzę sobie ze swoją traumą. Za księżyc wejdę do wody, jeżeli to ma cię przekonać do nie wywalania mnie. Wiesz... nie chciałbym zostać wygnany, kiedy będą miał potomstwo. Chcę poznać dzieci, więc nie bój się o moją lojalność. A jeżeli przeszkadza ci mój charakter mogę się poprawić.
Zmrużyła ślepia. 
- Niedawno mi powiedziałeś, że nie obchodzi cię ich żywot. - przypomniała mu. - Gubisz się, Rybko, we własnych zeznaniach.
Gubił się. Prawda. A ona była spostrzegawcza. Było to jednak spowodowane czym innym niż kłamstwami. Jego sen skrócił się do takiego stopnia, że czasem nie miał pojęcia czy coś było snem, a co jawą. Starał się odpoczywać. Musiał. Ale szkód nie dało się naprawić w kilka nocy. 
- Byłem zmęczony i w tamtym momencie tak, nie obchodził mnie ich żywot. Nadal nie czuję się gotowy na wychowanie dzieci. Ale chcę ich poznać. Przynajmniej imiona i czy będą do kogoś podobne z mojej rodziny. Naprawdę nie wiem czemu to ciągniemy - westchnął. - Po prostu mi zależy na moim klanie i nie chcę z niego wylatywać.
- Bo uważasz mnie za głupią. - syknęła, strosząc futro. Położyła sierść i rzuciła mu ostre spojrzenie. - Przygotuj się na jutro, jeśli tak nie chcesz z niego "wylatywać". - mruknęła na odchodne.

Od Zdradzieckiej Rybki cd Krokus

Wyszedł na polowanie. Była ciemna noc, a Bażancie Futro znów dał mu wolną łapę. Jeszcze do tej pory nikt go nie przyłapał na drzemaniu. Miał nadzieję, że to się szybko nie zmieni. Czując zapach posiłku, ruszył za nim, aż poza granicę. Ostatnio było kiepsko ze zwierzyną, więc trzeba było szukać piszczek nieco dalej. I tak ich tereny zostały przesunięte, przez to, że ich obóz znajdował się teraz w innym miejscu. To była kwestią czasu, by i te ziemię w końcu przejęli. Potrzebowali jedzenia. 
Słysząc głos, obcy ale zarazem znajomy, rozejrzał się. Zadarł pysk w górę, a dostrzegając pysk kotki, prychnął na nią.
- To ty. Naprawdę dziwię się, że masz czelność tu wracać. To teraz tereny Klanu Nocy. - obwieścił. 
- Nie. Wyszedłeś poza nie. Nie czujesz? - spytała.
Czuł, lecz nie robił sobie z tego faktu zbyt wiele. Trzeba było poszerzać horyzonty. Już i tak Krucza Gwiazda twierdziła, że był bezużyteczny, więc się starał, by zmieniła o nim zdanie. 
- Nasze tereny... nieco się przesunęły, samotniczko. - wyjaśnił. 
- Jakoś nie ma tu znaczników zapachowych. A no właśnie, są tam dalej - Wskazała kierunek nosem. 
Nie miał chęci dalej ciągnąć tej dyskusji. Minął drzewo, na którym była, ignorując jej słowa totalnie i skupił się na polowaniu. Słyszał jak ta skakała z gałęzi na gałąź, obserwując go z góry. 
Zadarł wzrok na kotkę, widząc jak ta udaje wiewiórkę. Coś mu to przypominało. Chyba ich poprzednie spotkanie. Nie podobało mu się, że go śledziła. Zawrócił więc, próbując jakoś ją zgubić.
Dalej podążała za nim.
- Przestaniesz za mną skakać? - warknął w jej stronę zachrypniętym głosem.
- Nie. Bo wiesz, to mój teren - miauknęła. - Tutaj żyje moja rodzina. Więc mogę sobie skakać gdzie chcę - rzekła z uśmiechem, po czym poruszyła kuperkiem, przygotowując się do skoku na kolejną gałąź, który następnie wykonała. Spojrzała w dół na niego, z uśmiechem na pyszczku.
- To czemu mnie nie przegonisz? Boisz się, czy chcesz powspominać? - prychnął, siadając pod drzewem, próbując obmyślić jakiś plan. Z nią na ogonie nic nie złapie. 
- To drugie - Zeszła na nieco niższą gałąź, dalej zachowując dystans.
- A co niby ja i ty mamy wspominać? Spotkałem cię w lesie i nawiałaś. Koniec historii - ziewnął, przecierając zmęczone oczy łapą. Może to był błąd, że tu przyszedł? Nie... Musiał coś upolować. Od tego zależał jego byt w Klanie Nocy. 
- Tak. Ale teraz mamy okazję to powtórzyć. Tylko role mogą się odwrócić - wymruczała, schodząc jeszcze niżej.
- Pytałem ciebie czemu mnie nie przeganiasz, to odpowiedziałaś, że zebrało ci się na wspominki. Teraz jednak chcesz mnie zaatakować? - Obserwował jej ruchy z uwagą. - Zazdrościsz mi myszy? - Właściwie to ją dopiero teraz zauważył. Leżała mu pod łapami. Skąd ona się wzięła? Jednak udało mu się ją upolować, a przez zmęczenie nawet tego nie zakodował. A może to był sen? 
- Czemu miałabym? Moja rodzina jest duża, jest nas już aż ośmiu, nie potrzebujemy czyjegoś jedzenia, mamy dostatek własnego. - dobiegł jej głos. 
Uśmiechnął się pod nosem. Dobrze było to wiedzieć. Dzieliła się z nim informacjami z łatwością.  
- Mój klan jest liczniejszy. - miauknął tylko, wstając. - Skoro jesteś taka niechętna, to wracam - Podniósł mysz z ziemi, po czym skierował kroki na tereny nocniaków. Szedł wolno i ociężale, mając gdzieś kota wiewiórkę.
Ta jednak wyskoczyła chwilę później tuż obok niego, wrzeszcząc: 
- BU!
Podskoczył, bo tego się nie spodziewał. Udało jej się go wystraszyć. Mysz wyleciała mu z pyska, a ciało odruchowo skuliło. Zaraz jednak się wyprostował, posyłając jej wrogie spojrzenie. 
- Czego? - warknął do niej niemiło, obserwując jak chichocze. 
- Berek! Goń mnie! - miauknęła, pacając go łapą i odskakując kilka susów dalej.
Spojrzał na nią jak na świruskę. A podobno to on oszalał. Nie ruszył za nią. Położył po sobie uszy, biorąc w pysk mysz i szybciej kierując łapy ku granicy. Musiał ją zgubić. 
Ta widząc, że ją zignorował, podbiegła do niego jak strzała, po czym siłą przygniotła do ziemi. Nachyliła się do jego ucha.
- Robisz mi przykrość, wiesz? Chciałam się tylko z tobą pobawić.
Upadek był dziwny. Nie zarejestrował go dobrze. Leżał czując jej ciężar, a wzrok wbijając tępo przed siebie, jakby się zwiesił. Słysząc jej głos, zerknął na kotkę, budząc się powoli do rzeczywistości. Wybuchnął śmiechem. 
- On umarł. - zdradził jej, bo najwyraźniej jeszcze tego nie zauważyła. - Już się z tobą nie pobawi.
Samotniczka zrobiła zdziwioną minę. Taką zabawną, że teraz on chciał z niej nieco się pośmiać. 
- Kto niby umarł? O czym ty gadasz? - spytała zaskoczona.
Nie wiedziała kto umarł? No tak. Nie wiedziała. Widzieli się przecież dawno. Nie zauważyła tego i przez to przeceniła go myśląc, że za nią pobiegnie, tak jak wtedy. 
- Pędzący Wiatr - Przekrzywił bardziej głowę, by lepiej ją widzieć. - Gdyby żył, na pewno z chęcią za tobą by pobiegł. Pobawił. Mnie boli zbyt na to głowa. - westchnął. 
Wolał iść odpocząć niż spędzać ten czas z burą. 
- Co. Przecież ty nim jesteś. Nazywasz się Pędzący Wiatr. - mruknęła - Uderzyłeś się w głowę, czy jak?
Zaśmiał się ponownie. Znów próbowali mu wmówić dawne miano. Czemu nie mogli zrozumieć, że nie chciał wrócić? Teraz było mu znacznie lepiej. Niedługo, dzięki niej, pokona swój strach i na nowo zacznie żyć. 
- Nie. Nie uderzyłem się. Powiedzmy, że on... miał nieprzyjemny wypadek. Był w Klanie Burzy. Zajęcza Gwiazda ugościł... dość... krwawo. Przestał istnieć. Teraz jestem ja. - wytłumaczył jej pokrętnie. 
- Aha... - mruknęła zdezorientowana - A... teraz kim jesteś? - spytała.
Powiedzieć czy nie powiedzieć? Było to trudne do rozstrzygnięcia. Stwierdził jednak, że da jej się nacieszyć tą informacją. Może go wtedy z łaski swojej puści? 
- Jestem... Rybka. To moje imię. Puścisz mnie? Dość często na mnie w taki sposób leżą, więc nie robi to na mnie wrażenia, wiesz?
- Wiem. Ale chcę cię tu zatrzymać, Rybko, bo fajnie się z tobą rozmawia. Nie powiem, ciekawie - miauknęła. - Jak tam moja siostra? - spytała, wymawiając to pytanie z obrzydzeniem.
Jej siostra? Ah ta... Kminkowa Łapa. Zapomniał, że były ze sobą spokrewnione. Najwidoczniej nie widziały się, skoro o to pytała. 
- Dobrze się spisuje. Nie została jednak nadal wojowniczką. Nie znam jej zbyt dobrze. Kilka razy rozmawialiśmy - miauknął, całkowicie rozluźniony. 
- A w klanie też cię nazywają... Rybką? Skąd wziąłeś to imię, tak w ogóle? - dopytywała. 
- Tak, chociaż tam muszę nosić wojownicze miano... Nadano mi je w Klanie Burzy i tak jakoś... przylgnęło. Nie przeszkadza mi ono. Jest... cudowne... dźwięczy mi w głowie od wielu księżyców. Trudno się przestawić - zamruczał.
Co każdą noc, co każdy dzień, to imię było z nim. Przez tyle księżyców, aż nie przywykł i jego nie zaakceptował. Nie potrafił teraz go porzucić. Nie, gdy był to dar od Piaskowej Gwiazdy. 
- Aha...a czemu akurat Rybka? To pewnie popularne imię u rybojadów i pływaków - mruknęła.
- Niezbyt. Tylko ja noszę je w klanie. A czemu mi je nadał? Bo kojarzy się z Klanem Nocy, to jasne. Miało być prześmiewcze, gdy burzacy trzymali mnie w niewoli. Mój kolega co do nich trafił nazywał się Pchełka. Niestety... porzucił je, gdy wrócił do domu. A szkoda. Było zabawne. - zawsze się irytował, gdy Rudzikowy Śpiew nie chciał zaakceptować prawdy. Był tępy. Przez niego Krucza Gwiazda, groziła mu prawie co chwilę wygnaniem. Nie mógł tego jej zrobić. Potrzebowała go, a on potrzebował jej.
- Twoje też jest - parsknęła. - No i jak tam było w Klanie Burzy? Co ci robili? - zaczęła wyciąganie informacji. Nie chciał nic jej mówić. Wspomnienia powoli odchodziły w dalekie zakamarki umysłu. Tam było im dobrze. Nie musiały ponownie wychodzić na światło dzienne. Nie zasługiwała na to. Ta zdrajczyni, która nawiała z ich klanu do mamusi. 
- A co cię to interesuje? Chcesz tam trafić? Proszę bardzo. Przyjmą cię z otwartymi ramionami i nadadzą nowe miano - odpowiedział jej zgryźliwie. 
- Tia. Już to widzę. Ja, jako burzak, hehe - zaśmiała się. - Hm...może przetestuję...czy dalej pływasz jak prawdziwy nocniak? - Przesunęła silnym ruchem łapy jego cielsko tak, aby głowa zwisała mu prosto nad najbliższą kałużą.
Takie nagłe spotkanie z wodą nie odbiło się na nim dobrze. Siedząca na grzbiecie kotka, która mogła wepchać mu łeb pod wodę, budziła jedno skojarzenie, a jego ciało od razu zareagowało. Spiął się cały, po czym kopnął ją w brzuch, wyrywając się z jej uścisku. On nie mógł wrócić. Nie mógł! Ona obiecała, że odszedł. Chciał by trwało to dłużej. By go nie spotkać. By wrócić do normalności. A bura musiała oczywiście zrobić sobie jakieś chore testy! 
- ZOSTAW MNIE! - wrzasnął, drżąc na całym ciele. - CHOLERNA SAMOTNICZKA! NIE JESTEM TWOJĄ ZABAWKĄ DO TESTOWANIA! ANI SIĘ WAŻ! PRZEZ CIEBIE ON NIE ZNIKNIE! ZAWSZE BĘDZIE, ZAWSZE!
Skoczyła na niego ponownie, przygniatając znów do ziemi. Była silna, musiał przyznać. Silna i szybka. Jego osłabione ciało nie miało szans z kimś takim. 
- Nie chciałeś ze mną zagrać w berka... - miauknęła smutno, niczym kocie, pociągając nosem, dalej jednak trzymając jego głowę nad taflą.
Zawył jak zarzynane zwierzę, gdy znów sytuacja się powtórzyła. Śpiące ptactwo poderwało się do lotu z pobliskich gałęzi. Szarpał się i wił, wpadając w istny szał.
- ZOSTAW MNIE! ODEJDŹ! JA NIC NIE WIEM! NIE WIEM! NIE DO WODY! NIE! - darł się jak opętany.
- Czego nie wiesz? - spytała zaciekawiona.
Użarł ją w łapę, wbijając kły aż do mięsa. Odepchnął ją od siebie, mocnym kopniakiem, po czym wleciał w kałużę, rozbryzgując wodę na wszystkie strony. Od razu się poderwał i dał nogę przed siebie. 
Ta oczywiście pobiegła za nim, ignorując ranę jaką jej zadał. Głupia. 
- Teraz chcesz się bawić! Mówiłam, że będzie odjazd! Mokry berek! - wrzasnęła.
Starał się ją zgubić. Pędził przed siebie, czując się jak w kolejnym koszmarze. Uciekał przed Zajęczą Gwiazdą. Nie mógł go dopaść. Nie mógł. Ona obiecała, że go ocali. Musiał się pospieszyć. 
Po szalonej ucieczce, udało mu się dotrzeć do granicy, przebiegając od razu przez nią.
Widział jak samotniczka hamuje, bojąc się naruszyć ich terenów. 
- Ej! To nie fair! Do zobaczenia, Rybko! - zawołała za nim - Rybka lubi pływać!
Zatrzymał się, sycząc na nią wściekle. Tak sobie z nim pogrywała?! Miał ochotę ją zabić tam na miejscu. Obserwować jak jej cielsko broczy się krwią, a flaki wychodzą na wierzch. Nie był jednak sam w stanie jej pokonać. Straciłby jak głupi życie. 
- Nie lubię cię - warknął w jej stronę. - Zapamiętam to sobie. Pożałujesz.
W odpowiedzi zachichotała, ale cofnęła się o krok. 
- Do następnej kałuży, Rybko!
Zacisnął pysk, po czym odbiegł. Musiał powiadomić najwidoczniej kogoś o zuchwałym intruzie... Nawet jeżeli mu się nie podobało, by budzić tą parszywą, czarną kocicę, nienawiść do Krokus w tej chwili była znacznie silniejsza. 

<Krokus?>

Od Zdradzieckiej Rybki

Zasnął. To było przyjemne uczucie. Móc odpocząć. Sen znów zawiódł go na polane z rzeką, gdzie zwykle pojawiał się Zajęcza Gwiazda. Teraz mniej się bał tej lokacji, bo tu również pojawiła mu się sama Piaskowa Gwiazda. 
Zaczął rozglądać się po terenie, nasłuchując czy jego wróg się nie zbliża. Nie był pewny, czy nie zjawi się i dzisiaj. Wolał trzymać się na baczności. 
Coś mu śmignęło kątem oka. Spiął się i rozejrzał, a widząc... , zamarł. Co ona tu robiła? Szła w stronę rzeki, nie odezwała się ani nic. Jej blask wręcz go wabił w tamtą stronę, więc powoli ruszył za nią. Powoli, bo dostrzegał rzekę, lecz skupiał się bardziej na sylwetce ducha, przez co strach przechodził na drugi plan. 
- Piaskowa Gwiazdo? - zawołał ją niepewnie. 
Czy coś się stało? Chciała z nim porozmawiać o Kruczej Gwieździe? Pojawiła się jak znikąd. Bez zapowiedzi. 
- Tak, Rybko? - odpowiedziała mu tylko, nie zatrzymując się nawet na moment. Dotarła do brzegu rzeki i zajrzała w jej taflę. Położyła jedną łapę na wodzie, a następnie postawiła powolny krok, nie zapadając się pod jej powierzchnię. Dopiero wtedy obejrzała się za siebie, zapraszając ogonem go bliżej.
Obserwował to co robiła z dziwnym niepokojem. Wchodziła do wody? Nieco się zbliżył, obserwując te czary. Ile on by dał, by też tak umieć! Nie musiałby wtedy moczyć futra i bać się o swoje życie. 
- Co robisz? - zapytał podejrzliwie, stając nad brzegiem. Łapy same wiedziały, kiedy powinien się zatrzymać przed tą śmiercionośną pułapką. Jego wzrok jednak zamiast na wodzie, skupił się na duchu. Nadal nie potrafił oderwać od niej wzroku. Była... cudowna. 
Posłała mu delikatny uśmiech, robiąc parę kroków dalej.
- Nasze ostatnie spotkanie dało mi wiele do myślenia, Rybko - zamruczała. - Najwyższy czas zrobić coś z faktem, że Krucza Gwiazda planuje cię dalej torturować w wodzie, jeśli nie wyzbędziesz się swojego strachu.
- A-ale co mam zrobić? Woda mnie pali. Czuje jak przeżera mi płuca. - wyjaśnił, obserwując jak się oddala. - Nie umiem chodzić po niej jak ty... Kojarzy mi się źle, przez co wpadam w panikę
Ten ból nadal czasem w nim gdzieś był, gdy patrzył na równą powierzchnię rzeki. To było za trudne. Nie potrafił tego zwalczyć. 
- Więc potrzebujesz nowych wspomnień, skojarzeń - wytłumaczyła, zawracając, by stanąć bliżej kocura. - Zajęczej Gwiazdy już nie ma, mój drogi. On nic ci nie zrobi. Jestem tylko ja. A mi ufasz, prawda? - zamruczała, podchodząc jeszcze bliżej.
- Tak. Ufam. Dałem ci w końcu swoje ciało - miauknął, obserwując jak do niego podchodzi. Była tylko ona. Patrzył na nią, nie na otoczenie. Powoli jego ciało się rozluźniało. Zrobił w jej stronę krok, a czując wodę pod łapą, ocknął się jak ze snu, biorąc głęboki wdech i cofając kończynę. Wbił wzrok w dół, patrząc jak ciecz faluje w sennej marze, tak jak w rzeczywistości.
Widząc jak kocur się waha, Piaskowa Gwiazda wyszła do niego na brzeg, by stanąć przy nim i po paru krokach w przód pozwolić, by woda pochłonęła i ją. Ogonem przejechała po brodzie czekoladowego, wodząc jego wzrok za sobą, a nie falami rzeki.
- Widzisz? To nie takie trudne.
Czuł jak przepada. Jak przestaje istnieć. Nic innego do niego nie docierało. Uśmiechnął się do niej, jakby zażył sporą ilość kocimiętki, po czym jego łapa zrobiła sama krok do przodu, zanurzając się w wodzie.
- Tak... Nie trudne. - odpowiedział jej. 
Uśmiechnęła się pod nosem. Zrobiła parę kroków dalej, bardziej zanurzając się w rzece. Szedł za nią, czując jak poziom wody rósł. Jego uśmiech zniknął, a niepokój powoli zaczął gościć na jego pysku. Patrzył jednak na nią, bo dreszcze zaczęły uświadamiać mu, co właśnie robił. Wziął drżący oddech, zaczynając dyszeć. 
- I jak? - rzuciła do niego, posyłając mu spokojne spojrzenie.
- Uratujesz mnie, prawda? - miauknął cienkim głosem.
Zbliżyła się do niego i poprzez otarcie się o brodę kocura, podniosła mu łepek tak, by był dalej od wody. 
- Zawsze - miauknęła.
To co się działo, było dziwne i dla niego niezrozumiałe, lecz przyjemne. Był w wodzie i jeszcze nie uciekł z krzykiem. Za to szedł dalej, czując samą przyjemność z przebywania tak blisko ducha. Jej zapewnienie dodało mu otuchy i nieznanych sił. Nie umrze tu. Nie było czego się bać. Aż dziwne. Naprawdę czuł, jakby Zajęczej Gwiazdy tu nie było. Wystraszył się i uciekł. Poddał się. Tak... pewnie to zrobił. Był w końcu słabeuszem. Uniósł wyżej łeb, czując jak woda podchodzi mu do szyi. Wziął głęboki oddech, nie odwracając od niej wzroku
- I teraz pamiętaj. Nawet, jak nie będziesz mnie widział, słyszał czy czuł, za każdym razem jak będziesz wchodził do wody, będą przy tobie. Nie dam ci zginąć, Rybko, pamiętaj o tym.
Pokiwał głową, kodując jej słowa. Była przy nim i będzie. Jak anioł stróż. Przecież jakby coś zaczęło się dziać, mogła mu pomóc, tak jak wtedy, gdy weszła w jego ciało. Rozluźnił się, powoli uginając łapy. 
- To... coś odmiennego niż zapamiętałem. - szepnął, czując jak coraz bardziej się zanurza.
Z zainteresowaniem patrzyła na to co robił. 
- Weź głęboki wdech i przytrzymaj, aż nie dostaniesz znaku, by odetchnąć - poleciła.
Zrobił tak jak kazała, po czym zniknął pod wodą. Otworzył oczy, patrząc się w głębinę i w łapy ducha. Czuł się... dziwnie. Ogarnął go spokój. Pierwszy raz od dawna. Tonięcie przy niej, nie było tak traumatyczne.
Dobrze wiedziała, ile czasu minie, zanim kocur zacznie się dusić pod wodą. Odczekała parę uderzeń serca i sama zanurkowała pod wodę. Szybkim ruchem łap odepchnęła się od dna i wyskoczyła ku kocurowi, unosząc zaraz na grzbiecie jego pysk nad wodę. Kiedy wynurzył się, wziął oddech. Nawet nie zakaszlał, bo nie połknął cieczy ani nic. Zadrżał jednak, bo woda była wszędzie. Ale była ona. Piaskowa Gwiazda. 
- Możesz już oddychać - mruknęła, otrzepując łeb z cieczy, kierując ich w stronę brzegu. 
Ruszył za nią, bez sprzeciwu, obserwując krwisty ślad jaki pozostawia w wodzie. Gdy dotarli do brzegu, otrzepał się, padając na ziemie jak długi.
- Było... cudownie - Uśmiechnął się do niej. - Z chęcią bym się dla ciebie utopił...
Oddała mu uśmiech.
- Ale nie chcemy, żebyś się topił, prawda? - zamruczała, siadając obok czekoladowego. - Masz dla mnie pływać, mój drogi. Pokażesz Kruczej Gwieździe że się myliła względem ciebie.
Nie. Nie chcieli. Chcieli by żył i mógł zniszczyć Kruczą Gwiazdę.
- Będę pływać dla ciebie, moja pani - obiecał jej to. 

Od Krokus CD Wypłosza

Krokus wracała właśnie z polowania. Odłożyła mysz pod domem, po czym wskoczyła na pień drzewa. Zaczęła się wspinać. Gdy dotarła do dziupli od razu do niej wskoczyła.
- Siostra, legowisko ci strasznie capi! - miauknął Fiołek zatykając sobie nos. - co ci tutaj zdechło? Jeż? - spytał.
- Zaraz, co? - spytała, podchodząc do legowiska. Już za pierwszym niuchem skrzywiła pysk jakby wyczuwała najohydniejszy zapach świata, co tak dalekie od prawdy nie było - FUJ! KTO MI NASZCZAŁ DO LEGOWISKA?! - przełknęła ślinę, po czym z obrzydzeniem obwąchała legowisko jeszcze raz, ale dokładniej. - Wypłosz. Ten mały...głupi...nadęty... - wyskoczyła z dziupli, po czym zeszła na dół.
- Wypłoszku! Czas na trening! - miauknęła, jakby nic się nie stało. Ten grzdyl popamięta, jak już się oddalą od domu.
Wyjrzał ze swojej kryjówki, śmiejąc się pod nosem. Ha! Pewnie widziała już jego prezent! Słysząc jak go nazwała, wykrzywił pysk. Znów zaczęła to całe zdrabnianie imion?! Żeby zaraz nie pożałowała, bo następnym razem jej tam nasra.
- Nie jestem twoim dzieciakiem, więc pohamuj swój język. Mów do mnie normalnie, jasne? - prychnął, podchodząc do niej.
Zirytowana prychnęła, prowadząc go w las. Ten jednak nie ruszył za nią, o czym zorientowała się po krótkiej chwili. Spojrzała na niego. Siedział dalej w ich kryjówce zacięcie. Westchnęła, po czym zawróciła po kociaka.
- Ruszysz się wreszcie...nie mam całego dnia - warknęła. Czuła się dziwnie zmęczona, i chciała jak najszybciej go ukarać.
- A nie możesz mnie uczyć tutaj? Przynieś zielsko i pokazuj – zarządził. No znowu. Czy on tak zawsze musi? Nie chce mu się tyłka ruszyć? Nawet ona była zmęczona, ale postanowiła, że pouczy go chociaż chwilę.
- Nie, nie mogę. Bo jak wychodzimy w las, to poznajesz lokalizacje ziół. – uświadomiła buremu.
- Nie przyda mi się to do niczego - fuknął. - Wolałbym polować, dzięki temu sam mógłbym łapać pokarm.
Skrzywiła się nieco na jego odpowiedź, garbiąc się.
- Weź nie utrudniaj... - miauknęła. - Ughhhh - z jej pyska wydobył się warkot niezadowolenia - mam cię znowu ciągać po ziemi?
Na szczęście to chyba zadziałało, sądząc po kolejnych mruknięciach jednookiego.
- Yh. Dobra. Pójdę. Jak umrę przez ciebie to będziesz miała problem - fuknął niezadowolony kociak, niechętnie wychodząc w las.
Szczęśliwa Krokus powolnym krokiem poszła w gęstwinę. Dostrzegła gwiazdnicę. Postanowiła więc Wypłoszowi ją przedstawić.
- To gwiazdnica, służy do leczenia zielonego kaszlu, czyli ciężkiej choroby. - miauknęła monotonnym, zmęczonym głosem, pochylając łeb jakby nie spała od dwóch księżycy.
- Ta. Fajnie - Zaczął rozglądać się po otoczeniu. - Widać, że sama się nudzisz. Poróbmy coś innego.
- Nie mam siły Wypłosz - mruknęła, wlokąc się do kolejnego zioła. - to jest podbiał. Służy do leżenia zmrożonych poduszek łap, popękanych poduszek łap, oraz do leżenia kocięcego kaszlu. Znaczy, leczenia - poprawiła się. - język mi się plącze.
- Nie masz sił? Co ty robiłaś przez ranek? Słyszałem, że naszczałaś na swoje legowisko. Może jesteś chora? Mam pomysł! Wylecze cię, skoro to ma być moja rola – Przecież to on jej naszczał do tego legowiska. Ale czy to było takie ważne? Po swej wypowiedzi bury zerwał trochę trawy i jej dał pod pysk. - Żryj to, poczujesz się lepiej.
Połknęła bezgłośnie trawę, nie buntując się. Co się z nią działo? Nie miała pojęcia. Widząc dużą połać mchu rosnącego w poszyciu, wlokąc się jak ślimak podeszła do niego po czym padła na niego jak trupem.
Usłyszała cichy śmiech Wypłosza, który zignorowała. Kocur zaczął ją obwąchiwać, jakby sprawdzał, czy jeszcze żyła. W sumie nie mogła się mu dziwić, bo sama miała co do tego teraz wątpliwości. Usłyszała jakieś plucie, a później…młodszy mieszczuch wepchnął kotce do pyska parzącą roślinę ze słowami:
- Jedz, pomoże - poklepał ją po głowie.
Po chwili zaczęło jej się wracać. Wyrzygała z siebie to, co dał jej Wypłosz.
- Ty...głupku... - wycharczała - to jest pokrzywa, na przeczyszczenie... - warknęła. - masz nos zielarski czy jak? - spytała, dalej leżąc. Jej uczeń zaśmiał się w odpowiedzi.
- Oj nie płacz - wcisnął jej pysk w wymiociny. - O tak, będziesz teraz cudownie capi.
Cętkowana uniosła głowę znad brei, patrząc prosto w żółte oko Wypłosza.
- Przestań. To nie jest zabawne. - miauknęła, przeturliwając się dalej.
- Jest! - odparł z śmiechem trójnogi, podchodząc do niej. - Ojjj... biedna, mała Krokusik. Nie masz sił na trening? Nie martw się. Wyleczę cię. Dzisiaj na obiad cudowna ziemia - nabrał trochę błota na łapę, po czym wepchnął je Krokus prosto w pysk. Ta jednak nie zareagowała na jego słowa. Wypluła z powrotem to co jej wepchnął mu na łapę, po czym ściśle zamknęła pysk.
- Buntujesz się? – prychnął kocur, wskakując na jej grzbiet. - Mam cię ukarać? Może... hmm... zrobić ci krzywdę?
- Rób co chcesz. Mam to gdzieś. – odparła znudzona i zmęczona bura.
Kociak uśmiechnął się z satysfakcją, po czym wbił w nią pazury, deptając ją jak legowisko z mchu Córka Sadu skrzywiła się na to, ale nic nie zrobiła. Niech się dzieciak bawi, ot co. Ona chciała po prostu leżeć. Jakby czuł, o czym myśli, młodszy położył się na niej. Złapał w pysk jej sierść, szarpiąc. Ale Krokus nie ruszyła się ani trochę, powoli zamykając oczy, aż w końcu odpłynęła do krainy kocich snów, mimo obecności swego krnąbrnego ucznia. Czuła jeszcze przez chwile, jak kociak ciągnie jej uszy, depcze po niej, nawet sypał jej piach w pysk i do tego jeszcze ochlapał błotem, ale ta nie zareagowała, już w pełni odpłynięta.
Nawet nie poczuła, kiedy kociak dawał jej w pysk, była zbyt zmęczona i zaspana, aby się obudzić. Słyszała, jak coś do niej mówił, w tle jej snu o myszach ale dla niej był to tylko nieistotny szum, kiedy ganiała po łące snów.
Błoga cisza koiła jej nerwy, zapewniała spokój. Do czasu, aż ponownie dostała plaskacza po pysku. Zaspana i niezadowolona bura uchyliła oczy. Widząc pysk Wypłosza, zjeżyła się.
- Co. - spytała ostro.
- Nie śpij! Jest noc! Jak się stąd wydostać?! Coś nas zje! – usłyszała głos tego małego zgreda, który był jej uczniem.
- Wypłosssssssssszzzzzzzz ja jestem taka zmęczonaaaaaa - ziewnęła przeciągle, przewracając się na grzbiet.
- Nie obchodzi mnie to! - Wskoczył na jej brzuch, depcząc jej po wątrobie. - Ja chcę wrócić do kryjówki! Tu nie jest bezpiecznie!
Czując jak łazi jej po brzuchu, przeraziła się. O nie! Jak jest w ciąży i jej się udało, czego nie była jeszcze na sto procent pewna, to jej kociaki jeszcze przez niego ucierpią! Nie może mieć wybrakowanych kociaków! Matka by ją zabiła!
- ZŁAŹ! JUŻ! - wrzasnęła, podnosząc się. Zrzuciła kocura z siebie. Spojrzała na swój brzuch, zaczynając go troskliwie wylizywać. Tymczasem kociak upadł, otrzepując się.
- To mnie zabierz stąd do domu! Wtedy idź sobie spać! Natychmiast! - pisnął zły uczeń.
- Dobra! - wrzasnęła - jak coś mi popsułeś w brzuchu, to pożałujesz! - warknęła, nie mówiąc, że tam mogą być jego...siostrzeńcy. O nie. Wypłosz będzie ich wujkiem. Nosz... Zaczęła prowadzić ich w stronę domu, cała spięta. Wypłosz szedł wręcz bardzo blisko niej, by ukryć się przed potencjalnym niebezpieczeństwem. Kiedy w końcu dotarli do Wierzby, kotka odetchnęła z ulgą.
- No. Idę ... spać. - miauknęła, jednak tak na prawdę poszła do składziku z lekami po rumianek. Jeśli przez tego buca jej kocięta urodzą się jak on wybrakowane...to własnołapnie wydrapie mu drugie oko.
Niespodziewanie usłyszała ponownie głos Wypłosza, zwracającego się tym razem…do Bylicy. Jej futro nieco się podniosło.
- Mamo... Krokus mnie dzisiaj zostawiła bez opieki w lesie i poszła spać! A słyszałem jakieś dziwne warczenie w krzakach. Myślałem, że tam umrę! - poszedł na skargę mały drań.
Srebrna spojrzała na Krokus, grzebiącą nadal w medykamentach, bojącą się spojrzeć w jej oczy.
- Nie wiem. Źle się czułam. A on nie chciał słuchać...więc dałam mu pokręcić się po okolicy. Cały czas miałam go na oku - miauknęła - ale się wystraszył i z podkulonym ogonem błagał, żebyśmy wrócili.
Krokus wyczuła na sobie podejrzliwy wzrok błękitnej, która na nic więcej nie powiedziała, tylko ruszyła z powrotem do swojego legowiska. Kociak tymczasem niezadowolony z takiego obrotu sprawy, co czuć było na kilometr, poszedł do nory i walnął się na swoim mchu, uderzając w kimono. Krokus w końcu drżącymi łapami przekładając zielska, znalazła rumianek. Szybko go zjadła, po czym wskoczyła na pień. Jej mięśnie były jakby zastałe. Kotka wskoczyła do dziupli, po czym ułożyła się na swoim legowisku i zapadła w sen, obawiając się, iż matka jednak uzna, iż sprawa jest dziwna, i postanowi to z nią wyjaśnić. A ona nie wiedziała, czy byłaby wstanie kłamstwami się jakoś z tego wywinąć. Ba. Czy byłaby w ogóle w stanie ponownie ją okłamać.
<Wypłosz?>

[przyznano 5%]

Od Krwawnika CD. Nikogo

Upewnił się, że arlekin trafił prosto do swojego legowiska, bez jakichkolwiek zaniepokojonych spojrzeń rzucanych w ich kierunku, czy też co gorsza potencjalnych pytań o to, co robili i z jakiego powodu młody aż tak się rozryczał. Ich wymówka nie była może najlepszą, ale pasowała do całego wizerunku żółtookiego, a zważywszy na głupotę kotów, pośród których żyli, nie było problemu z uwierzeniem w tak banalne wyjaśnienia. Powinni to łyknąć, bo przeklęte dziecię było dosyć samotne, więc wzięcie ślimaka na przyjaciela wydawało się czymś normalnym w jego przypadku.
Nie wiedział teraz, co myśleć o tym, co powiedział Księżyc. Raczej nie przejmował się tym bardziej, choć jeśli rzeczywiście był jego ojcem, to dobrze było wiedzieć, że już nie żyje. Prawie jak cała jego rodzina, nie licząc siostry. Teraz to wszystko nabierało większego sensu i wydawało się coraz bardziej oczywiste. Kręcił się przy Poziomce jak naćpany, a jego oklapnięte uszy były identyczne posturą jak te, które posiadała Winogrono. A sam Krwawnik miał tak samo czarne futro i niebieskie oczy. Nawet, jeśli chciałby się teraz wyprzeć tego faktu z głowy, nie był w stanie. Zbyt wiele rzeczy na to wskazywało.

***

Przysiągłby, że własny uczeń go unika. Z początku uznał, że mu się wydawało, ale teraz był już tego więcej niż pewien. Udało mu się jednak zapędzić go w miejsce bez ucieczki. Niestety nie mógł wygarnąć mu wprost wszystkiego, bo byli za blisko obozu, a mu wystarczyły problemy w postaci Agrsesta i Krzemienia. Uśmiechnął się życzliwie, jak taki miły młodzieniec z sąsiedztwa, co zawsze dzień dobry mówi.
— Tutaj jesteś! Szukałem cię — zaczął, siląc się na dobroć w głosie, choć za tę całą zabawę w ganianego miał ochotę wepchnąć mu gałkę oczną do gardła. — Czas na trening, nie uważasz? Spójrz, masz już takie piękne mięśnie na łapach, z pewnością jesteś już niesamowicie silny!
Gula na gardle kociaka poruszyła się. Przełknął głośno ślinę, patrząc na niego niepewnie.
— Ja... mój ślimak umarł i... i nie chcę iść dzisiaj na trening. M-m-musze go opłakiwać, by nie był na mnie zły — wyjaśnił, na co Krwawnik skrzywił się, wzdychając głośno.
— Przecież ja ci kazałem wmawiać, że ślimak ci zdechł — wycharczał ciszej. — Więc nie rób ze mnie idioty. Lecimy na trening — syknął ostrzej, nadając swojej wypowiedzi władczego tonu.
— P-p-powiedziałem tak... jakby ktoś... podsłuchiwał, panie — miauknął cicho. — J-j-ja nie chcę... na trening. N-nie dzisiaj
— A dlaczego nie? — spytał z pogardą. — Chcesz być słaby do końca życia? Z takim podejściem nie dotrwasz jutra — stwierdził zirytowany, że nie mógł tu podnieść na niego łapy. Wciąż był taki mały, więc jedno odpowiednie uderzenie mogło by spowodować spory rozlew krwi. — Każdy dzień opuszczonego treningu przybliża cię do śmierci.
— A-a-ale nie be-edziemy je-eść m-mięsa? P-proszę — miauknął, pełen nadziei.
— Nie, to specjalne mięso zjadłeś wczoraj. Nie możesz jeść go dzień w dzień, bo cię brzuszek rozbili - rzucił z krótkotrwałą troską w głowie. Oczywiście, że kłamał. Widok zapłakanej gęby, z trudem przełykającej każdy kawałek swojego byłego dręczyciela, był najbardziej satysfakcjonującym widokiem, o jakim nawet nie śnił. — Ale nie możesz też opuszczać treningów. Zrobisz się taki słaby, że łapki same ci odpadną.
Arlekin po dłuższej chwili namysłów odetchnął głośno z ulgą.
— No dobrze... to możemy iść na trening — miauknął z entuzjazmem, idąc w stronę ich miejsca treningów. Krwawnik uśmiechnął się lekko. Cóż za naiwne dziecię, jak łatwo przekupić go kilkoma słówkami. Ruszył za nim, przeganiając go i obserwując kątem oka, jak zwalnia przy ich ulubionym drzewie.
— Dalej — rzucił. — Musimy iść dalej.
Kocurek zatrzymał się, zdziwiony.
— Ale... ale jesteśmy na miejscu, panie — uświadomił go.
— Nie, nie jesteśmy na odpowiednim miejscu — poprawił go delikatnie. — Od dziś nasze treningi przez pewien czas będą odbywały się gdzie indziej. Nie powinieneś zresztą zadawać takich zbędnych pytań. Zacznij wykonywać moje polecenia i robić to, co ci każę — upomniał go.
Żółtooki niepewnie ruszył za mentorem.
— I-idę.
Tylko tyle powiedział. Starszy zaprowadził go tam, gdzie było ciało. Wprost pod krzak, chociaż dostrzegł pewne zawahanie i opory u kociaka, gdy ten zaczął rozpoznawać teren.
— Nie zwalniaj, jeszcze trochę — poinformował.
Ten gwałtownie zatrzymał się.
— N-n-nie! O-okłamałeś mnie! — pisnął, cofając się
— Cicho! — syknął. — Nie uciekaj! Stój! Wracaj! Nie okłamałem cię! Mówiłem, że musimy coś zrobić! — warknął, rzucając się w jego stronę z zamiarem pociągnięcia go za kark do ciała. Okazało się to łatwe, bo jego ofiara rozryczała się, upadając na tyłek, bo wystraszył się atakującego go mentora. Przybrał pozycję embrionalną, gdy kły Krwawnika zatopiły się w jego skórze.
— N-n-nie, panie! Ja nie chcę! Proszę! Nie!
Nie zważając na jego płacze, zaciagnął go pod krzak.
— Nic się jeszcze nie zadziało. Nie panikuj przedwcześnie — nakazał, rozchylając łapą gałęzie. — Wykop ciało.
Kociak załkał bardziej, kręcąc głową.
— N-n-nie chcę go... go... wy-wykopywać... nie...
— Bo? — spytał. — Boisz się, jak jakaś koteczka, że sobie łapki pobrudzisz? — miauknął pogardliwie.
— N-n-nie b-bo bo ja wiem... c-co będzie później. A-a on powienien zo-ostać tam. N-nie wykopie g-go — drżał cały, cofając się od krzaka powoli.
Wojownik przewrócił oczami i ponownie szarpnął go za nadmiar futra na karku i odstawił przy roślinie. Usiadł tuż za nim, umożliwiając mu całkowicie ucieczkę.
— Nie. Jesteś chudy jak patyk, więc skoro w klanie cię nie karmią, to ja cię wykarmię.
Młody pisnął z bólu. Cofnął się i tak od krzaka, uderzając grzbietem o jego brzuch.
— J-ja nie chcę jeść trupa! — płakał. — T-trupa twojego taty! W-wole jeść myszy! N-nie jego! Proszę! O-one też mi pomogą. Nie twój tata!
— Nie pierdol głupot, ten tutaj ma więcej wartości odżywczych, niezbędnych do twojego prawidłowego rozwoju — mruknął, gładząc łapą ziemię, pod którą leżał Księżyc. — Mało kto mówi o tym, że po zjedzeniu kota ma się najwięcej sił, bo boją się, że wszyscy zaczną się zjadać. Nawet nie wiesz, ile masz szczęścia, że trafił ci się prywatny posiłek.
— I-i-i tak nie chcę... — przełknął ślinę, drżąc i patrząc ze strachem na ziemie. — N-nie chcę. N-nie. P-proszę. N-nie — wpadł w panikę i odwrócił się do niego przodem, chowając pysk w jego futrze na brzuchu.
Skrzywił się i z obrzydzeniem odsunął kocie od siebie.
— Nie tul się tak do mnie. Nie jestem twoją matką ani koleżanką do zabawy. 
 
<Nikt?>

[przyznano 5%]

Od Kminkowej Łapy CD. Zdradzieckiej Rybki

 Chlebkowała pod jednym z drzew, jedną łapą przesuwając igły z jednej strony na drugą.
Pokłóciła się z Trzcinową Sadzawką. Jego głupi bachor zaczął podobno ryczeć, że go uderzyła. To wyjaśniało czemu Kwitnąca Stokrotka tak dziwnie na nią rano patrzyła, gdy przyniosła jej piszczkę. Potem musiała powiedzieć o tym jej mentorowi. Niby kiedy miała to zrobić! Nigdy nie była sam na sam ani z Makiem, ani z innymi dzieciakami! Bury zaczął normalnie prowadzić ją na trening, a potem naskoczył z tymi podejrzeniami! Niby robił to prawie spokojnie, ale i tak było to stresujące! 
Na samo wspomnienie chciało jej się płakać. Przez to też nie miała treningu, bo po usłyszeniu oskarżenia próbowała trzymać się w całości, a potem, gdy spróbowała się tłumaczyć, że takie coś nie miało miejsca, zestresowała się i nie mogła uspokoić. Gdy tylko zwalniała, samo spojrzenie na mentora znowu powodowało spazm. 
Była pewna, że roztacza wokół siebie aurę "nie zbliżaj się bez kija", po całej tej sytuacji i braku snu, tak więc gdy obok ktoś usiadł, spodziewała się raczej Orzechowego Serca, który ostatnio coraz częściej nawiedzał jej przestrzeń. Ale zapach się nie zgadzał i z góry wiedziała, że to Zdradziecka Rybka. Zerknęła na niego, na chwilę przestając bawić się igłami. Ostatnim razem w rozmowie przeszkodził im Bażancie Futro, który wyszedł z krzaków, przegonił kocura gdzieś dalej; potem widziała go po raz kolejny, jak biegł w stronę ich leśnej kuwety.
– Pewnie niedługo będziesz mianowana, cieszysz się?– kaszlnęła, jakby się dusząc, na wspomnienie awansu. Sarnia Łapa był starszy, a jeszcze siedział w jej randze. Miała więc czas; chociaż Trzcinowa Sadzawka napomknął już o tym kilka razy i obawiała się, że może w końcu nie posłuchać jej błagań o więcej księżyców, podobno nie miał już czego jej uczyć. Ale nie chciała, bo nie wiedziała jak odnaleźć się w życiu wojownika. W relacjach, co robić w tym czasie, jak nie dać się myślom zabić. Teraz w jej myślach powstał nowy strach; co jeśli mentor będzie chciał pozbyć się na siłę swojej uczennicy przez oskarżenia córki? Nie była gotowa! Kto by spędzał z nią czas albo dawał rzeczy do roboty? 
Mrugnęła, starając się unormować oddech.
– Mogłabyś powtórzyć? 
– Jeszcze nie odpowiedziałam. – mruknęła i wywróciła oczami. Oboje chyba nie byli zbyt przytomni, bo nawet nie była świadoma, ile czasu minęło między pytaniem pierwszym w drugim – Pewnie, cieszę się. – w głosie na pewno było słychać jej niechęć, a na sam koniec jeszcze ziewnęła i przetarła pysk łapą. Tak bardzo chciałaby móc zasnąć… – A jak twój… powrót do normalności, Pędzący Wietrze? Krucza Gwiazda pewnie siedzi ci na ogonie...

<Rybko?>

[przyznano 5%]

30 lipca 2022

Od Szczawiowego Liścia CD. Aroniowej Łapy (Mlecznego Płatka)

 *przed wydaniem kto zabił Berberysową Gwiazdę*

Najpiękniejszy kocur w Klanie Klifu (a przynajmniej za takiego się uważał) opuścił legowisko wojowników. Zaspanym wzrokiem rozejrzał się po obozowisku. Cieszyła go perspektywa wieczornego patrolu. Mógł przynajmniej przespać się do południa i miał dużo czasu dla siebie. Szczawiowy Liść nigdy nie był rannym ptaszkiem. Wojownik polizał się po piersi, doprowadzając do porządku lekko zmierzwioną liliową sierść. Prezentując się dostojnie, mógł ruszyć przed siebie, dumnie krocząc obozowiskiem. Wtedy w oddali dojrzał znajome futro. Był to Aronia. Miał okazję zapoznać się z kocurkiem, zanim został mianowany na ucznia. Szczawiowy Liść liczył trochę, że zostanie jego mentorem, jednak plany okazały się inne. Doskonale pamiętał (a pamięć miał przecież świetną) że początkowo wziął Aronię za kotkę. A tu proszę, okazał się kocurkiem. Jedynie imię mu nie pasowało. Liliowemu kocurowi kojarzyło się z wrogiem Szczawika, Aroniową Gwiazdą, przywódcą Klanu Nocy. Nic dziwnego, że nocniaki były słabe pod wodzą takiego lidera.
Szczawiowy Liść uśmiechnął się lekko do Aroniowej Łapy. Ciekawe czego chciał kocurek. Miał akurat wolny czas i mógł go przeznaczyć na rozmowę z uczniem.
- Dzie-eń dób-ry pr-oszę-ę pan-a kt-tóry-y jest-st najlepsz-y wojo-ojownikiem, jes-st najmądrzej-szy-y i-i najładnie-jszy? - powiedział do wojownika. 
Szczawiowy Liść dumnie się wyprostował. 
- We własnej osobie! - miauknął pewnym głosem liliowy kocur. Oczywiście uważał się za najlepszego, najmądrzejszego i najładniejszego, oraz wiele innych określeń swojej cudowności. - Co tam, młody? Jak idzie szkolenie? 
Chciał być miły, choć na język cisnęło mu się nieprzyjemne określenie brata. Omszona Mordka dostał szansę na zostanie mentorem i powinien ją wykorzystać. Jednak czy dogada się ze swoim przeciwieństwem jakim był Aroniowa Łapa? Miał duże wątpliwości. 
- Chy-chy-ba do-dobrze. - miauknął nieśmiało uczeń, jakby był zestresowany. Szczawikowi to nie przeszkadzało. Nie każdy mógł być tak odważny jak liliowy. - A co u cie-cie-bie Sz-cza-wio-wy Li-liściu?
- Młody, nie przejmuj się, jeśli coś ci nie wyjdzie na treningu. Dopiero się uczysz. Większość kotów zostaje wojownikami, więc tobie na pewno też się uda. A jakby mój brat był dla ciebie zbyt złośliwy, to przyjdź do mnie, dam mu nauczkę. - mrugnął porozumiewawczo do kocura. - Słuchaj, musisz być bardziej pewny siebie. Twoje jąkanie może utrudniać zawieranie znajomości. Przy mnie możesz mówić bez jąkania. - uśmiechnął się szeroko i ogonem wskazał na stertę ze zwierzyną. - Co powiesz na mały posiłek? Masz czas?
Ponieważ Aroniowa Łapa znalazł czas na wspólny posiłek, mogli skierować się do sterty zdobyczy. Szczawiowy Liść próbował zagadywać młodego kocurka, żeby był trochę pewniejszy przy rozmowie. Sam przy okazji wychwalał swoje zalety. 

Od Pokrzywowej Łapy (Pokrzywowej Skóry) CD. Miedzianej Iskry

 Miedziana Iskra energicznie udała się do wyjścia z obozu. Pokrzywowa Łapa machnął radośnie ogonem, zanim pognał za babcią. Był tak samo szczęśliwy z wizji wspólnego spaceru jak starsza kocica. Uwielbiał swoją babcię i zamierzał spędzić z nią przyjemny czas. Dobrze, że dziadek Igła nie miał nic przeciwko. Tylko szkoda, że nie chciał do nich dołączyć. Na pewno w trójkę wspaniale by się bawili. Może nawet dziadkowie zgodziliby się na wspólne polowanie? Oczywiście jeśli mieliby dość uporu i siły na pogoń za zwierzyną. Pokrzywek czasami zapominał o tym, że dwójka kotów miała już lata młodości za sobą. Tata mu często przypominał, że powinien zachowywać się mniej energicznie przy dziadkach, ale co Pokrzywek miał poradzić na to, że kochał Igłę i Miedź całym serduszkiem!
Obóz Klanu Wilka opuścili w spokoju. Nikt ich nie zatrzymał. Uczeń rozejrzał się wokół. Przyroda zawsze go zachwycała. W powietrzu unosiły się zapachy zwierzyny, natomiast wiatr przyjemnie muskał jego futerko i pyszczek, nawet jeśli był mroźny. Śnieg szeleścił pod jego łapami. Pokrzywowa Łapa obejrzał się za siebie, z uśmiechem dostrzegając własne ślady. Kocurek poruszył rozbawiony wąsikami. Jak na najzimniejszą porę roku, wcale nie dokuczał mu chłód. Drzewa przykryte pod płaszczem białego puchu, wyglądały o wiele inaczej niż w swojej wiosennej odsłonie. Pokrzywek zaczął się zastanawiać, czy Miedziana Iskra lubi Porę Nagich Drzew i czy nie jest jej zbyt zimno? 
– Dobrze, Pokrzywku, ja nie mam o czym gadać, bo całymi dniami siedzę tylko w tej starszyźnie, ale może ty mi coś opowiesz? Jak ci idzie na treningach? Masz kolegów w klanie? A może ktoś ci się naprzykrza? – zapytała z ciekawością i troską w głosie.
Lubił być nazywany Pokrzywkiem. Uśmiechnął się szeroko do Miedzianej Iskry. 
- Pewnie, babciu! - miauknął zadowolony, że może coś opowiedzieć kotce. - Wróblowa Gwiazda to najlepszy mentor na świecie! Wiele mnie nauczył. Ostatnio byliśmy na polowaniu, było super! Udało mi się złapać ładnego wróbla. Moim najlepszym przyjacielem jest Deszczowa Łapa. Znasz go, uczy się na medyka. Tylko mentora ma okropnego. - potok słów opuścił pyszczek kocurka. 
Wciąż uśmiechnięty dostrzegł coś ciekawego. Duża górka śnieżnego puchu wyrosła przed ich ślepiami. Pokrzywek przyglądał jej się jednym okiem z kilka uderzeń serca, zanim przyspieszył kroku, podbiegając do znaleziska. Nabrał na łapkę trochę śniegu. 
- Babciuuuu, lubisz śnieg? - zapytał rozbawiony, po czym rzucił kulką białego puchu w Miedzianą Iskrę. Udało mu się trafisz w bok kocicy. - Bo on ciebie bardzo!
Miedziana Iskra uśmiechnęła się rozbawiona. Przyjęła zaproszenie do zabawy i także nabrała na łapę trochę śniegu. Resztę spaceru spędzili na obrzucaniu się śnieżkami. Skończyło się na tym, że przed powrotem do obozu musieli się otrzepać. Śnieżna bitwa została w pamięci kocura na zawsze. 

Od Kaczego Pióra CD. Orzechowego Zmierzchu

Do legowiska zawitała Orzechowy Zmierzch. Kocur zaprzestał swojej pracy przy medykamentach, gdy kotka zwróciła się do niego. Kątem oka zauważył Muchomorka, zajmującego się powierzonym zadaniem. Kocurek był pracowity i szybko przyswajał wiedzę. Bycie mentorem stanowiło ciekawe wyzwanie.
Ponieważ Orzech chciała porozmawiać, medyk upewnił się, że może jej w tym pomóc. Obowiązki raczej nie uciekną, a może chodziło o coś zdrowotnego. O wiele bardziej wolał sam zająć się kotką, niż gdyby to miała zrobić Smutna Cisza, czy jego niewyszkolony jeszcze uczeń. Wstał ze swojego miejsca i pewnym krokiem udał się za kotką. Usiedli niedaleko wejścia.
Orzech była interesującą pobratymką. Znał ją jeszcze za czasów kocięcia. Miał nawet okazję zająć się malutką Orzech, gdy jako Drobna Łapa szkolił się pod okiem Mglistego Snu. Ostatnim czasem o kotce było głośno w obozowisku. Medyk nie odczuwał strachu, miał neutralne podejście. Interesowało go jedynie to w jakim celu zawitała do jego legowiska.
- Nie boisz się? Że ci coś zrobię? - spytała z wyczuwalną ironią w głosie. Kacze Pióro nie odpowiedział. Poruszył koniuszkiem ogona w oczekiwaniu na jej dalsze słowa. - Uważają mnie za wariatkę. - prychnęła - Ale do rzeczy. Wiesz co się działo na poprzednim zgromadzeniu. Słyszałam jak twoja siostra mówiła do Niezapominajkowego Snu... nie wiem co, ale on bardzo się bał. W dodatku... śmiała się ze mnie. C-czy ona zawsze taka jest?
Kacze Pióro zmrużył niebieskie ślepia. Malinka była najważniejszym kotem w jego życiu. Słowa Orzech odbiły się w jego uszach. No cóż, wcale by się nie zdziwił, gdyby siostra powiedziała coś groźnego do Niezapominajkowego Snu. Skoro wojownik bał się jego siostry, to widocznie Malinka umiała go sobie ustawić. A może wiedziała coś, co było ważne dla klanu. W takim jednak układzie z pewnością by powiedziała bratu. Skoro chciała zastraszać Niezapominajkowy Sen, to nie miał nic przeciwko.
- Cokolwiek mu powiedziała, to zostanie między nimi. Ale wątpię, żeby to było coś groźnego. Moja siostra uwielbia sobie żartować. - miauknął, omijając swoje przemyślenia. - Jeśli coś między wami zaszło, to wyjaśnijcie to sobie. Co ja jestem. - wywrócił oczami.
Jeśli chodziło tylko o ploteczki, to mógł wrócić do obowiązków. Wstał i udał się do pozostawionych medykamentów.

Od Mrówki CD. Perkoza

 Perkoz miał kilka irytujących cech, które Mrówka dostrzegła już na pierwszym treningu. Kotka niechętnie wybierała się na wspólne treningi. O wiele bardziej wolała szkolenie z Krzemieniem. Czarnego wojownika uważała za starszego i bardziej doświadczonego, miała do mentora ogromny szacunek. Perkoz był młodszy od niej i do tego razem wychowywali się w żłobku. Kotka nienawidziła myśli, że musi być jej mentorem. Chciała mieć szkolenie za sobą. Przyjęcie roli wojowniczki było nie tylko marzeniem, ale również celem. Musiała pokazać pobratymcom, że jest kimś więcej niż uczennicą i wnuczką liderki. Perkoz jednak uparcie uważał, że nie pójdzie do Błysk dopóki nie uzna, że Mrówka jest gotowa. Kocur podkreślał również fakt, że skończył pierwszy szkolenie i to on ma uczyć ją. Mrówka miała ochotę w takich sytuacjach na niego nawrzeszczeć.
Czas mijał, podobnie jak szkolenie. W końcu Mrówce udało się je dokończyć. Krzemień i Perkoz zostali zwolnieni z obowiązku bycia jej mentorami. Mrówka, wojowniczka Owocowego Lasu, czuła się dumna i szczęśliwa z powodu awansu. Gdyby nie tragedia, która rozegrała się w Owocowym Lesie i wśród jej rodziny, pewnie nowa ranga byłaby jeszcze większym zaszczytem.
Mrówka wiedziała, że jej podróż nie kończy się na zostaniu wojowniczką. Chciała osiągnąć coś więcej. Coraz częściej spoglądała na stanowisko medyka. Może nie tyle, co chciała nim zostać na zawsze, co podszkolić się w lecznictwie, zdobyć cenną wiedzę i poszerzyć swoje doświadczenie o coś nowego i ciekawego. Przede wszystkim będzie to umiejętność potrzebna. Nigdy nie wiadomo, kiedy będzie trzeba kogoś uratować.
Panowała Pora Opadających Liści. Mrówka z zachwytem podziwiała pojedyncze krople deszczu cieknące po liściach. Wczorajsza ulewa miała swoje plusy. Po deszczu wszystko wyglądało jak nowo narodzone. Kotka spacerowała pomiędzy drzewami, obserwując teren z równoczesnym zachwytem i czujnością. Postanowiła odpocząć, korzystając z ładnej pogody i wolnego czasu. Złota kotka zatrzymała się dopiero na dźwięk kroków i szelest liści. Zawęszyła i westchnęła na znajomy zapach. Perkoz.
- Myślałam, że tylko ja nie wygrzewam się w legowisku. – miauknęła. Chłodne powietrze nie było specjalnie zachęcające. O wiele bardziej koty wolą promienie słońca. Dlatego niektórzy woleli zostać w posłaniach, ogrzewając siebie nawzajem. Obserwowała jak Perkoz wyłania się z krzewów. – Ale skoro już tu jesteś, to możesz dotrzymać mi towarzystwa. Może się czegoś nauczysz. – rzuciła zaczepnie. Odkąd nie był jej mentorem, obecność Perkoza jej nie przeszkadzała.


<Perkoz?>

Od Orzełka (Orła) CD. Krzemienia

- Jeżeli masz ochotę, możemy zapolować wspólnie - zaproponował. - Niedaleko znalazłem ciekawy zagajnik. Może tam będzie więcej myszy - podzielił się odkryciem z kocurem.
Orzełek przełknął nerwowo ślinę. Kostka nie lubiła Krzemienia. Wiedział, że jeśli kotka obserwuje któregoś z nich, to będzie bardzo niezadowolona. Orzełek nie lubił, gdy była niezadowolona. Przy niej wolał być ostrożny. Nadal przyjaźniejsze oblicze Kostki stanowiło dla niego nowość.
Równocześnie Orzełek nie chciał być nieuprzejmy. Nawet jeśli Krzemień budził w nim mieszane uczucia i syn Szyszki wolał zachować czujność, to maniery nakazywały przyjąć zaproszenie wspólnego polowania. Chodziło przecież o wykarmienie pobratymców.
- D-dobrze. – zgodził się nieśmiało.
Krzemienia chyba ucieszył fakt, że Orzełek przyjął jego zaproszenie. Dymny wojownik cicho westchnął. Ciekawe jakie zdanie miał o nim Krzemień. Dawny uczeń jego matki, pokryty licznymi skazami i sprawiający wrażenie kocura twardego i pewnego siebie. Zupełne przeciwieństwo spokojnego, nieśmiałego Orzełka.
Orzełek zakopał mysz, żeby wrócić po nią później. Będzie dobrym posiłkiem dla tego, kto się na nią skusi. Następnie dwójka wojowników oddaliła się, idąc w tym samym kierunku. Mieli jeden i to najważniejszy cel. Nakarmienie pobratymców było ważnym zadaniem. Orzełek szedł skrępowany. Nawet wąs mu nie drgnął. Starał się utrzymać równy krok z Krzemieniem, żeby szli ramię w ramię. Na całe szczęście zagajnik faktycznie znajdował się niedaleko. I sądząc po unoszących się w powietrzu zapachach, stanowił idealny teren łowiecki. Orzełek zamierzał to wykorzystać, więc bez wahania przypadł do odpowiedniej pozycji, rozpoczynając tropienie za posiłkiem.

***

Jego relacja z Krzemieniem nie uległa zmianom. Nadal miał mieszane uczucia względem wojownika. W przeciwieństwie do Mrówki. Córka Orła uwielbiała swojego mentora. No właśnie, mentora. Ponieważ Krzemień znalazł ważne miejsce w szkoleniu jego córki, Orzeł i Kostka często słuchali o wspólnym treningu dwójki kotów. Wyglądało na to, że choć Krzemień należał do wymagających mentorów, to dużo uczył Mrówkę i pod jego okiem powinna zostać świetną wojowniczką.
Do popołudniowego patrolu pozostało trochę czasu i Orzeł odpoczywał w cieniu Jabłoni. Jego wzrok leniwie śledził przechodzących pobratymców. Promienie słońca ogrzewały jego futro. Zamruczał z rozkoszą. Takie ciepłe dni uwielbiał. Wtedy jego ślepia natrafiły na sylwetkę Krzemienia. Czekał przy wyjściu z obozu. Zapewne miał mieć trening z Mrówką. Orzeł zawahał się. Może lepiej zostawić go samego i nie próbować zagadywać? Przełknął nerwowo ślinę. Już miał podejść do Krzemienia, gdy wyprzedziła go Mrówka, dumnie zajmując miejsce przy czarnym kocurze. Wspólnie opuścili obozowisko. Orzeł odprowadził córkę łagodnym spojrzeniem. W myślach podziękował Krzemieniowi.

Od Mrocznego Omenu Do Chryzantemy

 Westchnął, przeżuwając ostatnie kęsy zwierzyny. Ostatnio myślał o tym co się działo, i pierwsze, co wpadło mu do głowy to fakt, że na każdym znaku, jaki zdążyli odkryć, widniały róże.
Pytanie było jednak: Czemu akurat Chłodna Łapa.
Syn był jego oczkiem w głowie i nie mógł pozwolić, by ktokolwiek bawił się z nim w takie gierki.
Skierował kroki do legowiska medyków. Ośnieżona Łąka podniosła na niego wzrok znad swoich pacjentów. Prychnął w duchu, widząc Zakrzywioną Ość. Kotka rzuciła mu z posłania pogardliwe spojrzenie. Widział też siostrę, Nocną Taflę, która co najmniej go nie obchodziła, oraz Trójoką Wronę, ucznia Stokrotki. Wydawał się porządnym wojownikiem, chociaż nigdy nie przeprowadzał z nim poważniejszych rozmów. Musiał to zrobić. Być może nadawał się do kultu, kto wie. Kotów do ich grona nigdy za mało. Musiał o to dbać, tak, jakby chciał tego mentor.
Posłał medyczce spojrzenie.
— Witaj — miauknął na powitanie, a płowa skinęła głową.
— Czegoś potrzebujesz?
— Chciałem zadać pytanie — odparł spokojnie. — Widziałaś w Chłodnej Łapie ślady po truciźnie czy zielu, które może wywołać zaniki pamięci? Czy miał jakieś urazy głowy?
— Zaniki pamięci? Hm... jak go badałam zauważyłam, że krew na jego sierści nie była jego. Ktoś musiał nią go oblać. Rany nie były na tyle głębokie, by coś takiego samo się zrobiło. Aż jestem zaskoczona, bo w większości to były zadrapania przez ciernie, a nie kocie pazury. Nie zauważyłam urazów głowy czy samej czaszki. Skarżył się tylko na suchość w pysku i senność, coś takiego to skutki uboczne wywołane przez ziarna maku. Nikt go nie otruł, a bardziej uśpił, Mroczny Omenie. Sądzę nawet, że wcale nie miał na celu skrzywdzenia twojego syna.
Czyli ktoś mógł nafaszerować go makiem. Nie była to także jego krew - czy sprawca mógł pociąć sam siebie? Albo przynajmniej wykorzystać do tego zwierzynę. 
Znaczyło to, że zanik pamięci musiał być celowy. Czarny van skinął głową w skupieniu. Żaden szanujący się morderca nie zostawiłby specjalnie żywej ofiary bez pewności, czy się wygada.
— Dobrze. Dziękuję — miauknął tylko, odwracając się i znikając w wyjściu.

* * *
Wiedział, że rany były wywołane przez ciernie, a zanik pamięci prawdopodobnie przez mak. Musiał wypatrzeć kogoś, kto spędzał dużo czasu  w obozie - karmicielki to była jego pierwsza myśl.
Ość nic by mu nie powiedziała, prędzej napluła w twarz, Cisowa Kołysanka była ślepa (swoją drogą zastanawiało go co taki pasożyt robi w klanie), ale Wiśniowy Świt mogła mu udzielić odpowiedzi. Co więcej, nie sądził, że kotka byłaby zdolna go okłamać, byli przecież sojusznikami.
Dlatego łapy wręcz same poprowadziły go do kociarni. Rozejrzał się tam, dostrzegając dwa kłębki futra - bure i niebieskie. Jego córki, wciąż śpiące.
Przywitał się z Wiśnią, a ta skinęła mu głową w odpowiedzi. 
— Może widziałaś, żeby któryś z klanowiczów grzebał coś przy stercie czy odwiedzał medyków i zabierał stamtąd zioła?
Spojrzała na niego zaskoczona.
— Cóż... ostatnio sporo tam było kotów, zwłaszcza po incydnecie z Chłodną Łapą. Przed tym zdarzeniem, jednak widziałam jak Szczurza Łapa, Dzicza Siła i Szalejowy Jad oraz Wróblowe Skrzydło odwiedzali medyczki. Co do sterty... cóż... każdy coś tam rzuca, gdy upoluje zdobycz. W nocy jednak słyszałam jakiś szmer dobiegający z tamtej strony. Nie wyszłam jednak, by to sprawdzić.
Szczurzej Łapy nie mógł osądzać. Zaszedł pod skórę Borówce, ale van wątpił, czy byłby w stanie bawić się w takie rzeczy, odcinać ryje knurom czy malować uśmiechy na drzewach. 
Co prawda szkolił go Ostowy Pył, ale sam uczeń nie wyglądał na kogoś silnego czy na tyle inteligentnego. No i - był uczniem, kocurem. Musiałby mieć jakąś obstawę w kotkach.
Szalej była przydupasem Wielkiej Gwiazdy. Nie pozostawiłaby po sobie róż jako groźby, przynajmniej jak przypuszczał. Wróblowe Skrzydło był tchórzem, ale Omen wciąż mu nie ufał. Dzicza Siła... Cóż, tutaj się zastanawiał. Uczyła ją w dodatku Szalej. Ale czy sama wojowniczka nie była na to zbyt miękka?
— Hm. — mruknął tylko pod nosem, zanim podniósł głos. — A kto stał na warcie tamtej nocy, przed zaatakowaniem mojego syna?
— Na warcie? Hm... Chyba Lulkowy Korzeń i Krzaczasty Szczyt. Coś tak kojarzę... Było to jednak już dawno, więc nie jestem pewna.
Skinął głową.
— Dzięki. To zawsze jakiś trop — westchnął, czując jak pazury go świerzbią. Musiał się dowiedzieć, kto zrobił coś takiego jego synowi. 

Następnym celem okazał się być Krzaczasty Szczyt. Omen podszedł do dawnego ucznia, gdy tylko zauważył, że młodszy wraca do obozu z kilkoma kotkami, które warczały na niego pod nosem. Jasne. Pionki Wielkiej Gwiazdy.
Krzak zjeżył się, i rozluźnił dopiero, gdy te odeszły, a czarny van do niego podszedł.
— Coś się stało, mentorze? — usłyszał pytanie z ust kremowego.
— Potrzebuję jedynie od ciebie odpowiedzi. Słyszałem, że pełniłeś wartę nocą przed tym, jak zaatakowano mojego syna. Prawda? — zaczął, a widząc kiwnięcie głowy, kontynuował. — Widziałeś, żeby ktoś tamtej nocy wychodził z legowiska i odwiedzał medyków czy grzebał przy stercie?
— Wiesz jak to na warcie, Mroczny Omenie. Siedzi się i patrzy bardziej w stronę lasu, bo tam czai się największe zagrożenie. Ale kilka razy patrolowaliśmy z Lulkowym Korzeniem teren i nic podejrzanego nie widzieliśmy. Wszyscy spali jak susły. — odparł młodszy.
Niebieskooki strzepnął lekko ogonem, jednak kiwnął głową. Byli przecież we dwóch, mogli pilnować obozu od zewnątrz i od wewnątrz. Spodziewałby się po swoim uczniu większej uwagi, jednak nie komentował.
— Tyle chciałem wiedzieć. Dziękuję, Krzaczasty Szczycie — odparł do młodszego.
On także nic nie widział. 
Może ktoś inny wiedział więcej na ten temat?
Pierwszą myślą był Liściasty Krzew, kocur zawsze sporo wiedział. Van ruszył do niego z zamiarem zapytania o to samo co poprzedników. Musiał jeszcze zdobyć trochę informacji o znakach - może niektórzy już wiedzą, co mogły oznaczać.
Po przywitaniu się z wojownikiem, spytał bez wahania:
— Widziałeś podejrzaną działalność przy stosie ze zwierzyną czy w legowisku medyków po ataku na mojego syna?
— Hm... Wiesz... Za dnia wiele osób tam się kręci. Dzicza Siła zawsze przebierała piszczki i zanosiła Borówkowemu Krzewowi. Szczurza Łapa też przerzucał, jakby się czegoś brzydził. Szalejowy Jad ostatnio narzekała, że dostała rozwolnienia, gdy zjadła piszczke ze stosu. Słyszałem jej krzyki u medyków. Dużo osób odwiedzało Ośnieżoną Łąke. Ta cała sprawa z tymi dziwnymi znakami jest męcząca. Ja też czuje się powoli z tym gorzej. Ale jakoś daje radę, jeszcze nie wpadać w panikę jak Wielka Gwiazda. W nocy słyszałem pewien szmer dochodzący ze stosu. Spałem jednak zbyt dobrze, by tam iść i sprawdzić co się dzieję.
Dzicza Siła. Zanosiła piszczki Borówce.
Już kolejny raz słyszał o kotce. Skinął głową.
— Dzięki — odparł tylko, gdy usłyszał informacje od Liściastego Krzewu.

* * *
Robiło się ciemno. On skończył przepytywać na razie wojowników. Wiedział już dużo i powoli snuł wnioski. Nie chciał przepuszczać luzem ataku na jego syna. Ktokolwiek to był musiał pożałować.
Odwiedził żłobek, już drugi właściwie raz. Wiśnia podniosła łeb, a widząc, że to tylko on, położyła go zaraz znowu na legowisku, wracając do odpoczynku. Wojownik tymczasem spojrzał w kierunku jednej ze swojej córki. Jedną wyglądała jak Jastrzębia Gwiazda. Była bura, z odrobiną bieli, druga natomiast niebieska. Jego pysk wykrzywił się w drobnej obrazie, zauważając posturę Chryzantemy, nieszczęśnie podobną do tej znienawidzonej przez niego kotki, dawnej ,,partnerki", jaką była Rysia Pogoń.
Rzucił jej długie spojrzenie. Oby z tego wyrosła, bo inaczej nie ręczył za siebie. Usiadł jednak w wejściu, nie spuszczając z młodej oczu. Była w końcu jego córką, więc miał nadzieję, że Wiśnia wychowa ją na bezwzględną i dobrą wojowniczkę.
— Witaj, malutka — wymruczał do córki.

<Chryzantemo?>
Wyleczeni: Zakrzywiona Ość, Trójoka Wrona, Nocna Tafla