dawno, dawnoooo temu
- Nie bój się. Nie zrobię ci krzywdy – zapewniał czekoladowy wojownik, chociaż nie było to zgodne z prawdą. - Jesteś głodna? Ile już tu jesteś? Chcesz piszczkę? - Wskazał na truchło, które leżało mu pod łapami.- Nie jestem głodna. - miauknęła po chwili. Powinna była już dawno zwiać, ale coś czuła, że kocur nie odpuściłby jej tak łatwo - i nawet nie próbuj mnie chwytać, bo moja mama jest niedaleko. Jak zacznę się drzeć to cię znajdzie i rozwali na kwaśne jabłko.
- Twoja mama? Ta samotniczka, która uciekała z wami na zgromadzeniu? - miauknął. - Jest tutaj? Czyli... zabrała cię, tak? Do domu?
- A po kiego grzyba ci to wiedzieć? - warknęła, pusząc się - swojego lidera pytaj, to jego sprawka, że jestem tu.
- Co takiego? Jak to... Niezapominajkowej Gwiazdy? - zdziwił się.
- Tak. Kazał wojownikom zostawić mnie w lesie. - odparła. Pamiętała, jak Trzcinowa Sadzawka i Bezchmurne Niebo zostawili ją w lesie, mówiąc, iż zaraz wrócą z polowania, a potem spróbują znaleźć jej matkę. Ale nie wrócili. Zostawili ją samą w lesie. Na szczęście znalazła Bylicę, ale dopiero po całej długiej nocy. A w sumie to bardziej Bylica znalazła ją…
Pędzący zamrugał zaskoczony. Aż tak go to dziwiło? Widać nie znał tego całego Niezapominajka.
- Coś czuję, że mnie wkręcasz. Czemu miałby cię zostawić w lesie? – powiedział syn Malinowego Pląsu.
- Myślisz, że ja to wiem? - spytała, przekręcając łebek i nieufnie mrużąc oczy - i jakim cudem ty o tym nie wiesz? Kto tu kogo wkręca.
- Rozdzielono nas podczas wojny. Nie dotarliśmy do obozu, w którym siedzieliście zamknięci, więc to jasne, że nie wiemy co się dzieję - prychnął do niej.
- Teraz przynajmniej wiesz, jak to jest być oddzielonym od bliskich. - miauknęła bez emocji w głosie - oddzielonym brutalnie i przygnębionym. - rzekła - i nie radzę wam zadzierać z tutejszymi samotnikami - miauknęła, starając się naśladować matkę, kiedy kogoś straszyła. Nie znała za wielu kotów, ale postanowiła go trochę postraszyć, żeby niczego nie próbował. Może mama będzie z niej dumna, że go tak urobi? - nie lubią klanowych kotów. I to bardzo nie lubią.
Starszy prychnął, machając ogonem.
- Nie jestem przygnębiony. Jestem dorosły, a nie kociakiem. Jakoś sobie poradzimy. Och tak? A wiesz, że to nasze tereny? Lepiej niech ci samotnicy boją się nas.
- Niby tak, ale jest was tylko kilku - odparła Krokus, widząc, jak jej plan się sypie, starając się jednak nie dać po sobie tego poznać - a samotników jest dużo więcej w okolicy niż kotów w waszej marnej grupce.
- A skąd wiesz ilu nas jest? Wyglądałaś mi na zaskoczoną, gdy się pojawiłem, czyli nie wiedziałaś o naszym istnieniu.
- Matka mówiła, że czuje wasz zapach, ale jest on słaby - odparła. - waszego smrodu nie da się przeoczyć, uwierz mi. - prychnęła.
- Po samym zapachu trudno ustalić liczebność. Gdzie twoja mama? Nie powinnaś z nią przypadkiem być, skoro okazuje się, że mój klan cię jej oddał? - miauknął, robiąc krok do przodu.
- Mówiłam, że jest niedaleko - warknęła bura - ani kroku dalej, bo tak się wydrę, że ona i wujek Słonecznik skopią ci zad. - miauknęła, cofając się. Słonecznika nie było w pobliżu, ale miała nadzieję, że to kłamstwo go zniechęci.
- Nie wiem o co ci chodzi. Skoro nie chcesz ze mną rozmawiać, to czemu jeszcze tu stoisz, a nie lecisz z podkulonym ogonem do mamy?
W odpowiedzi po prostu syknęła, odwróciła się i dała dyla na najbliższe drzewo. Czuła jego chropowatą korę pod pazurami. Miała we wspinaczce przynajmniej jedną przewagę nad Pędem - mianowicie, że była lżejsza, co pozwalało jej wejść wyżej i na cieńsze konary.
Pręgowany podszedł do drzewa, zadzierając łeb w górę.
- Wiesz, że to był błąd? Nie zejdziesz teraz, bo gdziekolwiek byś nie celowała, teraz cię złapie.
Młoda nic nie odpowiedziała, tylko spojrzała na drzewo, którego konary splatały się z tymi tego, na którym ona była. Spokojnie przeskoczyła z jednej na drugą, niczym ruda piszczka.
Kocu widząc, że przeskoczyła na drugie drzewo, udał się szybko i sprawnie do niego.
- Będziesz teraz udawać wiewiórkę? A co zrobisz, gdy ci się skończą gałęzie?
- Zanim mi się skończą to już dojdę do matki - odparła, po czym przeskoczyła na kolejne drzewo. Treningi wspinaczki w dzieciństwie opłaciły się.
- O zaprowadzisz mnie do swojego domu? Mądry plan - zakpił, idąc jej śladem.
- My nie mamy stałej kryjówki, w przeciwieństwie do was. - odparła - moja matka skopie ci zad z wujkiem, jak tylko cię dostrzeże. - syknęła, po czym przeskoczyła na następną gałąź.
- Przecież nic nie robię. Tylko spaceruje po terenach MOJEGO klanu. Jeżeli twoja matka mnie zaatakuje, to jest głupia.
- Ty jesteś głupi, że się na to piszesz. Moja matka to jedna z najsilniejszych samotniczek - zaczęła wychwalać rodzicielkę bura - nie bez powodu jest szanowana - dodała. Co prawda nie była co do tego pewna, ale matkę stawiała sobie za wzór.
- Szanowana? Jakoś nigdy o niej nie słyszałem.
- Bo nie jesteś samotnikiem - odparła bura. - nie orientujesz się w naszych kręgach - miauknęła, pośpiesznie przeskakując na kolejne drzewo.
- Co tak ci się spieszy? Boisz się czegoś? – spytał idąc dalej za nią.
To jej się coraz mniej podobało. Całkowicie przestała odpowiadać na słowa kocura, nie była taka odważna jak matka, co ją podkusiło żeby z nim rozmawiać?! Zaczęła w zawrotnym tempie przemieszczać się po konarach drzew, niczym strzała. Kocur jednak biegł za nią, co zaczynało Krokus doprowadzać do ataku paniki. Przerażona piszcząc uciekała po konarach coraz szybciej z każdym uderzeniem serca. Ten dalej biegł za nią. Przerażona cętkowana koteczka postanowiła skorzystać z osłony liści drzew, i skryć się w koronie jednego z nich przed wzrokiem czekoladowego nocniaka. Kocur zaczął się rozglądać, jednak nie mógł jej dostrzec. Przerażona i wręcz sparaliżowana siedziała na drzewie, nie ruszając się nawet o milimetr.
Po pewnym czasie nocniak zniknął. Krokus rozejrzała się jeszcze raz. Następnie delikatnie stanęła na kolejnej gałązce, która zaskrzypiała pod nagłym ciężarem. Bura nastroszyła futro, jednak nic się nie wydarzyło. Wojownik magicznie nie wyrósł z pod ziemi.
Czyli odszedł.
Kotka odetchnęła z ulgą, powoli uspokajając oddech. Następnie na drzewach przebyła jeszcze pewien odcinek, a potem zeszła z nich.
Dostrzegając mysz, rozglądnęła się jeszcze raz bardzo uważnie, po czym przypadła do skoku. Dzięki temu, gdy później wróciła do matki, miały czym poczęstować inną samotniczkę – Błotniste Ziele. Pomarańczowooka zaproponowała pomoc w szukaniu jej rodzeństwa…możę uda im się dzięki temu ich znaleźć?
***
obecne czasy
Przyczaiła się na ptaka, oblizując wargi. Jej wąsy zadrgały, tuż przed tym, jak napięła mięśnie tylnych łap i wyskoczyła prosto na ptaszka. Zabiła nieuważne stworzonko, po czym zakopała je. Kolejne udane polowanie. Zauważyła, iż szło jej już to bardzo, bardzo dobrze. Matka ją chwaliła. Krokus cieszyła się z tego.W sumie to nawet nie wiedziała, co ten ptak robił o tak późnej porze na ziemi. Księżyc powoli wschodził na nieboskłon. Może temu zwierzątku pomyliły się godziny urzędowania? miodowooka ruszyła dalej.
Pod osłoną nocy łatwiej było polować, bo ona, jako kot i drapieżnik, widziała podczas niej lepiej niż jej ofiary, czyli małe zwierzątka leśne. Kotka dostrzegła norkę, z której wychynęła ryjówka, udająca się na żer. Nim stworzonko zdążyło by chociaż pisnąć, szybka łowczyni skoczyła na nie, przyszpiliła pazurami do ziemi i zabiła. Nieźle jej szło. Zakopała zdobycz ponownie, a następnie ruszyła dalej.
Wybrała się na nocne polowanie, bo znowu nie mogła spać, a chciała przysłużyć się rodzince. Teraz było ich nie siedmiu, a aż ośmiu, bo Błotniste Ziele została opiekunką dla kociaków, tym samym dołączając do ich grupy. Krokus uważała jednak, iż Wypłosz i Skaza powinni się uczyć już przetrwania na treningach z którymś z nich, a nie leżeć i się lenić. Mieli na tyle księżycy, że nawet w klanach byliby już uczniami! Osobiście miała zamiar pójść do Bylicy, i delikatnie zasugerować jej, by ta to zmieniła. Plus żeby może…to ona została mentorką tego diabełka małego. Może udało by jej się go utemperować…albo przynajmniej trochę mu podokuczać i podręczyć, za to, jak się wobec niej zachowywał. Nie uważała jednak, iż dołączenie Błotnistego Ziela było złe. Wręcz przeciwnie…kotka mogła się przydać, szczególnie przy tym, co cętkowana zamierzała zrobić… Nagle usłyszała szmer. Bezszelestnie i szybko niczym wiewióra wspięła się na najbliższe drzewo, była to bowiem jej specjalność. Spojrzała w dół. Dostrzegła przechodzącego kota, pewnie szukającego czegoś do upolowania. Do jej nozdrzy dostał się zapach nocniaka…ale taki bardziej znajomy, nie tylko z powodu jechania rybą…
Kiedy czekoladowy nieco uniósł pysk, aby rozejrzeć się jeszcze raz po terenie i poniuchać w powietrzu, rozpoznała go. Był to…Pędzący Wiatr. Ten sam, który gdy była kociakiem narobił jej stracha i dreszczy. Patrzyła na nieświadomego kocura z góry. Nie wiedziała, czy ten wiedział, iż wyszedł z terytorium swego klanu dość daleko. Postanowiła więc mu to uświadomić.
- Jak widzę zapuszczacie się coraz dalej i dalej…a nie powinniście. – miauknęła do niego z góry, znów starając się zgrywać odważną, tak jak to robiła jej matka.
Kocur rozejrzał się.
- Kto tu jest?! – spytał. Dopiero po chwili rozglądania się postanowił spojrzeć w górę, przez co ich spojrzenia się spotkały. Na pysk kotki wszedł chytry uśmieszek.
<Pędzący
Wietrze…a raczej…Rybko? :3>
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz