BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Wojna z Klanem Wilka i samotniczkami zakończyła się upokarzającą porażką. Klan Klifu stracił wielu wojowników – Miedziany Kieł, Jerzykową Werwę, Złotą Drogę oraz przywódczynię, Liściastą Gwiazdę. Nie obyło się również bez poważnych ran bitewnych, które odnieśli Źródlana Łuna, Promieniste Słońce i Jastrzębi Zew. Klan Wilka zajął teren Czarnych Gniazd i otaczającego je lasku, dołączając go do swojego terytorium. Klan Klifu z podkulonym ogonem wrócił do obozu, by pochować zmarłych, opatrzeć swoje rany i pogodzić się z gorzką świadomością zdrady – zarówno tej ze strony samotniczek, które obiecywały im sojusz, jak i członkini własnego Klanu, zabójczyni Zagubionego Obuwika i Melodyjnego Trelu, Zielonego Wzgórza. Klifiakom pozostaje czekać na decyzje ich nowego przywódcy, Judaszowcowej Gwiazdy. Kogo kocur mianuje swoim zastępcą? Co postanowi zrobić z Jagienką i Zielonym Wzgórzem, której bezpieczeństwa bez przerwy pilnuje Bożodrzewny Kaprys, gotowa rzucić się na każdego, kto podejdzie zbyt blisko?

W Klanie Nocy

po wygranej bitwie z wrogą grupą włóczęgów, wszyscy wojownicy świętują. Klan Nocy zyskał nowy, atrakcyjny kawałek terenu, a także wziął na jeńców dwie kotki - Wężynę, która niedługo później urodziła piątkę kociąt, Zorzę, a także Świteziankową Łapę - domniemaną ofiarę samotników.
W czasie, gdy Wężyna i jej piątka szkrabów pustoszy żłobek, a Zorza czeka na swój wyrok uwięziona na jednej z małych wysepek, Spieniona Gwiazda zarządza rozpoczęcie eksplorowania nowo podbitych terenów, z zamiarem odkrycia ich wszystkich, nawet tych najgroźniejszych, tajemnic.

W Klanie Wilka

Klan Wilka przechodzi przez burzliwy okres. Po niespodziewanej śmierci Sosnowej Gwiazdy i Jadowitej Żmii, na przywódcę wybrany został Nikły Brzask, wyznaczony łapą samych przodków. Wprowadził zasadę na mocy której mistrzowie otrzymali zdanie w podejmowaniu ważnych klanowych decyzji, a także ukarał dwie kotki za przyniesienie wstydu na zgromadzeniu. Prędko okazało się, że wilczaki napotkał jeszcze jeden problem – w legowisku starszych wybuchła epidemia łzawego kaszlu, pociągająca do grobu wszystkich jego lokatorów oraz Zabielone Spojrzenie, wojowniczkę, która w ramach kary się nimi zajmowała. Nową kapłanką w kulcie po awansie Makowego Nowiu została Zalotna Krasopani, lecz to nie koniec zmian. Jeden z patrolów odnalazł zaginioną Głupią Łapę, niedoszłą ofiarę zmarłej liderki i Żmii, co jednak dla większości klanu pozostaje tajemnicą. Do czasu podjęcia ostatecznej decyzji uczennica przebywa w kolczastym krzewie, pilnowana przez ciernie i Sowi Zmierzch.

W Owocowym Lesie

Społecznością wstrząsnęła nagła i drastyczna śmierć Morelki. Jak donosi Figa – świadek wypadku, świeżo mianowanemu zwiadowcy odebrały życie ogromne, metalowe szczęki. W związku z tragedią Sówka zaleciła szczególną ostrożność na terenie całego klanu i zgłaszanie każdej ze śmiercionośnych szczęki do niej.
Niedługo później patrol składający się z Rokitnika, Skałki, Figi, Miodka oraz Wiciokrzewa natknął się na mrożący krew w żyłach widok. Ciało Kamyczka leżało tuż przy Drodze Grzmotu, jednak to głównie jego stan zwracał na siebie największą uwagę. Zmarły został pozbawiony oczu i przyozdobiony kwiatami – niczym dzieło najbardziej psychopatycznego mordercy. Na miejscu nie znaleziono śladów szarpaniny, dostrzeżono natomiast strużkę wymiocin spływającą po pysku kocura. Co jednak najbardziej przerażające – sprawca zdarzenia w drastyczny sposób upodobnił wygląd truchła do mrówki. Szok i niedowierzanie jedynie pogłębił fakt, że nieboszczyk pachniał… niedawno zmarłą Traszką. Sówka nakazała dokładne przeszukanie miejsca pochówku starszej, aby zbadać sprawę. Wprowadziła także nowe procedury bezpieczeństwa: od teraz wychodzenie poza obóz dozwolone jest tylko we dwoje, a w przypadku uczniów i ról niewalczących – we troje. Zalecana jest również wzmożona ostrożność przy terenach samotniczych. Zachowanie przywódczyni na pierwszy rzut oka nie uległo zmianie, jednak spostrzegawczy mogą zauważyć, że jej znany uśmiech zaczął ostatnio wyglądać bardzo niewyraźnie.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty


Znajdki w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Znajdki w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Wilka!
(brak wolnych miejsc!)

Zmiana pory roku już 3 sierpnia, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

03 sierpnia 2025

Od Gwiazdnicy do Snu

Gwiazdnica leżała w swoim posłaniu, chłód gryzł ją w grzbiet i nie dawał spokoju! Co jakiś czas wyglądała przez wejście do kociarni z nadzieją, że świt już niedługo. Księżyc ospale przesuwał się coraz niżej i niżej, dając tym samym nadzieję, że niedługo zastąpi go słońce. Chociaż zazwyczaj szylkretka uwielbiała spać, tak dzisiaj miała z tym kłopot. Może to dlatego, że przespała cały dzień? Teraz miała zdecydowanie więcej energii, niż powinna mieć! Westchnęła cichutko, rozejrzała się dookoła, jednak każdy spał. Obok gwiazdki zwinięty w kłębek leżał, Sen, który o ironio spał. Młoda nie myślała za dużo, nudziła się i potrzebny jej był kompan. Kompan do nudy! Szturchnęła braciszka raz, potem drugi, trzeci i czwarty. Kocurek ani ważył się obudzić, no nie!
— Halo, śpiochu — pisnęła prosto do ucha czarnego kocurka — wstawaj, no!
Dopiero to podziałało, ponieważ Sen otworzył zaspane oczy, wlepiając zdezorientowane spojrzenie w pyszczek siostry.
— Hmm… — mruknął cichutko.
— Nudzi mi się, zróbmy coś ciekawego — narzekała Gwiazdka, co jakiś czas szturchając brata, aby przypadkiem znów nie zasnął.
Zanim Sen odpowiedział, ziewnął przeciągle oraz rozprostował łapy, wąsy aż zadrżały na jego pysku.
— Jest noc, zgadza się? — to było raczej pytanie retoryczne, gdyż zanim szylkretka zdążyła otworzyć mordkę, kocurek zabrał głos — W nocy się śpi, więc chodź spać i zrobimy coś jutro rano.
Po tych słowach odwrócił się tyłem do koteczki. Gwiazdnica była zdesperowana, to chyba jej pierwsza nieprzespana noc!
— No weź! Sen — marudziła dalej.
Po kilku uderzeniach serca bez jakiejkolwiek odpowiedzi ze strony brata, młoda westchnęła głośno. Nie będzie tolerować takiego zachowania! Wygramoliła się z mchu i podniosła na łapy z niecnym zamiarem zaatakowania braciszka. Gwiazdka napięła mięśnie i skoczyła na czarne futerko!

<Sen, przestaniesz spać?>

Zimowe dolegliwości!

Nadeszła Pora Nagich Drzew, a wraz z nią kolejne dolegliwości!

POGODA

Zimno. Mrozy często nadchodzą nocami, przelewając się na poranki i wieczory. Warto znaleźć sobie długowłosego kompana do spania, jeśli chce się poczuć odrobinę komfortu! Niebo ciągle zasłaniają szare chmury, powodując, że sceneria na zewnątrz jest raczej ponura. Często coś pada, niestety lub stety jest to zwykle deszcz, a nie puszysty śnieg. Gdy już się pojawia szybko traci swoją białą barwę i miesza się z błotem, tworząc wszędobylską, brzydką chlapę. Ze zwierzyną jest cienko, jak to w porę nagich liści, i jest pożądana przez wielu... Granice klanów zaczynają być częściej przekraczane przez samotników i drapieżniki, przez co nietrudno jest się wdać w potyczkę z próbującą wykarmić kocięta matką czy głodującą kuną. Wszyscy mają łapy pełne roboty – jedynym pocieszeniem zdaje się nadchodząca pora nowych liści, na którą jednak trzeba jeszcze chwilę poczekać...


  1. Dolegliwości odczuwają wymienione niżej koty z:

Klanu Burzy:

Czuwająca Salamandra - wymioty
Ruda Lisówka - biały kaszel
Nieustraszony Chomik - swędząca infekcja
Sójka - ból głowy
Rudzik - kłopoty z oddychaniem

Klanu Klifu:
 
Judaszowcowy Pocałunek - biały kaszel
Wieczne Zaćmienie - bezsenność
Pikująca Jaskółka - kleszcz
Gąsienicowy Ogryzek - gorączka
Płomienna Łapa - zatrucie pokarmowe

Klanu Nocy:

Siwa Czapla - kolec w łapie
Kuni Strumyczek - zwichnięcie ogona
Świteziankowe Jezioro - przemarznięcie 
Rozpędzona Łapa - ugryzienie przez szczura
Zmierzchająca Łapa - ból stawu

Klanu Wilka:
 
Cisowe Tchnienie - zranienie tylnej łapy
Piołunowy Dym - odmrożenie ogona
Szczawiowe Serce - zatrucie pokarmowe
Horyzont - niestrawność
Trop - infekcja gardła

Owocowego Lasu:
 
Purchawka - odmrożone poduszki
Mucha - infekcja oka
Leszczyna - ból zęba
Chrząszcz - infekcja ucha
Fruczak - katar

Samotnicy i Pieszczochy:
 
Poranek - infekcja ucha
Bluszcz - szkło w łapie
Wisteria - zwichnięcie przedniej łapy

Choroby kotów, które nie poszły ze swoimi dolegliwościami do medyka i nie zostały wyleczone, przechodzą w II lub III stadium. Dotyczy to kotów z :

Klanu Burzy:

Wszyscy wyleczeni!

Klanu Klifu:
 
Wszyscy wyleczeni!

Klanu Nocy:

Rozpromieniona Łapa - zranienie przedniej łapy > infekcja

Klanu Wilka:
 
Wszyscy wyleczeni!

Owocowego Lasu:
 
Wszyscy wyleczeni!

Samotnicy i Pieszczochy:
 
Cień - zwichnięcie biodra > zwyrodnienie > sztywność stawu
Turkawka - zwichnięcie przedniej łapy > zwyrodnienie
 
Koty z dolegliwościami powinny udać się do medyka zimą.
W przypadku grywalnej postaci należy napisać opowiadanie skierowane do medyka w klanie (jeśli jest on grywalny) lub opisać samemu wizytę u niego. Objawy nie muszą wystąpić od razu po rozpoczęciu zimy - mogą w połowie a nawet i pod koniec.
Jeśli kot zlekceważy dolegliwości (tzn. nie zostaną wyleczone w danej porze roku), mogą się one zaostrzyć i/lub przemienić w gorsze i niebezpieczniejsze choroby.
WAŻNE! Osoby, które same wstawiają swoje opowiadania proszę o dodawanie pod opowiadaniami z leczeniem etykietkę "choroby".

UWAGA! Proszę, żeby pod opowiadaniami z leczeniem (szczególnie NPC!!!), były w liście wymienione imionami koty, które otrzymały kurację! 

Od Miodka CD. Cierń

Przed akcją z sępem

Pogoda z każdym dniem robiła się chłodniejsza, bardziej mokra, a nawet jeszcze bardziej nieprzewidywalna niż podczas Pory Zielonych Liści. Odprowadził właśnie Migotkę i Mirabelkę na ich wspólny, wieczorny patrol. Wiatr, na szczęście, uspokoił się, więc mógł spokojnie położyć się na legowisku, zostawić połowę wolną, aby jego Świergotka miała miejsce, aby położyć się obok niego, kiedy powrócą jeszcze przed brzaskiem. Aby chociaż te kilka chwil spędzili wtuleni w siebie, zanim Miodek będzie musiał wybyć na łowy. 
Do tego jeszcze było daleko, a jedyne czego chciał, to zjeść coś i polenić się spokojnie w cichym, ciepłym obozie. Jego uwagę jednak przykuła Cierń, której jasna postać zamigotała w świetle pomarańczowego zachodu. Zgarbiona nad czymś wojowniczka nie zauważyła go. Nie, zanim się odezwał. 
— Potrzebujesz pomocy? — zapytał radośnie, podchodząc bliżej. Odpowiedział mu jedynie głośny odgłos wypuszczania powietrza; aż rezonowała od niego irytacja. — Naprawdę pytam.
— A ja naprawdę próbuje cię ignorować, a ty i tak nie dajesz mi spokoju — burknęła, nie odrywając wzroku od swojej pracy. 
— A co robisz? — Usiadł obok niej. Z reakcji dawnej mentorki wywnioskował, że może zbyt blisko. Kotka przesunęła się ostentacyjnie w bok; kocur nie speszył się, jedynie mocniej nachylił w jej stronę. 
— Próbuje nie zamarznąć? — odpowiedziała z przekąsem, patrząc na czekoladowego jak na idiotę. 
— Oh... No tak... Ale nie odpowiedziałaś! Pomóc ci? 
— Czy ja wyglądam, jakbym chciała z tobą spędzać teraz czas? Przejrzyj na oczy — prychnęła, wracając do chwilowo przerwanej robótki.
— Jeszcze je mam, więc myślę, że mogło być znacznie gorzej — mruknął, ale o dziwo faktycznie wstał. Iskierka nadziei zaświeciła we ślepiach Cierń. — Przyniosę ci coś. Zostań tutaj i paplaj się w żywicy, a ja poszukam. Wiesz, wilgoć osiadła na trawie... Jeszcze się przeziębisz... 
— Już zejdź mi z oczu, ostrzegam — warknęła.
— Się robi! — Z tymi słowami pobiegł w głąb Owocowego Lasku. Wydawało mu się, że jakiś czas temu widział tam kępy czyśćca. Roślina musiała jeszcze tam być; przecież umiała przetrwać nawet całą zimę. Chłodna Pora Zielonych Liści nie mogła być żadnym problemem. Miłe w dotyku listki na pewno będą lepszą ochroną przed śniegiem i temperaturą niż zwykłe paprocie. Przy okazji mógł też coś zrobić z tym dziwnym drapaniem w gardle, które strasznie go irytowało. Nie chciał zawracać głowy córuni ani tym bardziej Starej Świergot, zwłaszcza że potrafił poradzić sobie z czymś tak błahym. Fakt, że niesamowicie zachodził za skórę Delikatnej Bryzie, która oddawała go pod opiekę Czereśniowej Gałązce, dalej był niesamowicie pomocny. W końcu dotarł do miejsca, gdzie wcześniej wyczuł zapach niebieskawego ziela. Wyrwał spory okaz i ułożył go z boku, a następnie powtórzył czynność jeszcze dwa razy. Z pyskiem pełnym czyśćca postanowił wracać. Ale wtedy, przechodząc przez malutką polankę, ujrzał wysoką łodygę z żółtymi kwiatami. 
"Farcik" — pomyślał i na moment wypluł rzeczy z pyska, aby urwać trochę wrotyczu. Potem znów, z pełnym pychem, pobiegł do Cierń, która o dziwo dalej siedziała na tym samym miejscu, chociaż spodziewał się, że od razu, kiedy odszedł, uciekła gdzieś do środka obozu. Odłożył wszystko pod łysymi łapkami. 
— Proszę! — oznajmił, wskazując na czyściec. 
— A to mierne zielsko? — zerknęła na samotną łodygę, nie skupiając się zbytnio długo na niej. 
— Och! To dla mnie... Pobolewa mnie gardło — odpowiedział.
— Nie masz dzieciaka u Świergot? — Zerknęła na niego kątem oka. 
— A mam... Ale po co skoro sam wiem, co robię — zapewnił dumnie. 
— Mhm... Jak się na mnie zerzygasz to urwę ci wszystkie wąsy, a potem i cały pysk. Nie żartuję. — Skrzywiła się, kiedy czekoladowy zaczął przeżuwać wrotycz, aby następnie go przełknąć. 
— Ważne, żeby nie przesadzić. Jak ze wszystkim w życiu! — Położył na piersi łapę i puścił jej oczko. Potem wskazał na czyściec. — Spróbuj tego. Jest miłe i ciepłe! Na pewno lepiej cię ogrzeje, a wiem, gdzie rośnie więcej. Możemy jutro iść razem na polowanie i przy okazji pozbierać, co ty na to?

<Cierń?>

Wyleczeni: Miodek

Od Skowroniego Odłamku

Machnięciem ogona pożegnał Zawodzące Echo; kocur wolnym krokiem opuścił legowisko medyków i wkrótce cała jego osoba zniknęła w przejściu. Był ledwo ranek, a już pierwszy kot odwiedził Skruszoną Wieżę w poszukiwaniu pomocy z chorobami — tym razem ciemny wojownik nabawił się całkiem niezłego kataru, co nie było jednak wielkim zdziwieniem ze względu na obecną pogodę. Pajęcza Lilia wciąż jeszcze spała, a Wdzięczna Firletka oraz Zawilcowa Korona wyruszyli jakiś czas temu zbierać zioła, toteż Skowronek musiał pozostać w legowisku i czuwać, gdyby jakieś koty postanowiły ich odwiedzić. Gdy wojownik opuścił legowisko, czekot zajął się segregowaniem ziół — wiele medykamentów było już starych lub niezdatnych do użycia, więc wypadało się nimi zająć. Ostrożnie przekładał rośliny do osobne sterty. Zapach kurzu unosił się w całym legowisku, a jasne, blade smugi światła wdzierały się do wnętrza legowiska, rzucając cienie na ściany.
W pewnej chwili do uszu Skowronka dobiegły dzwięki czyichś kroków i para dobrze znanych mu, zielonych oczu błysnęła w wejściu, a po chwili również cała mamina sylwetka ukazała się we wnętrzu przytulnego legowiska. Czekot uśmiechnął się nieznacznie i podniósł z ziemi, machnięciem ogona witając Przepiórczy Puch.
— Hej, mamo — przywitał się, przechylając nieznacznie łeb. — Coś się stało?
Kocica uniosła kąciki ust w delikatnym, czułym uśmiechu, zanim zbliżyła się nieco do syna.
— Cześć, Skowronku — odparła pogodnie, ale widocznie biło od niej zmęczenie. — Ostatnio mam straszne problemy ze snem… Myślałam, że przespałabym się teraz, póki mam chwilę, ale nie jestem w stanie.
Pręgowany cętkowanie pokiwał powoli głową, a następnie ruszył w kierunku składziku z ziołami.
— Poczekaj chwilę, zaraz przyniosę ci nasiona maku. Powinny nieco ci pomóc.
Zastępczyni skinęła łbem i usiadła, cierpliwie czekając, aż kocur przyniesie odpowiednie zioła.

Wyleczeni: Zawodzące Echo, Przepiórczy Puch

Od Płomiennej Łapy CD. Gołębiej Łapy

— Tajemnica — wydukała cicho kotka.
Uniosła brew zaskoczona. Też miała swoje tajemnice, jednak i tak wyjawiała je braciom. Ciężko tak coś wiecznie trzymać w sobie. Przybliżyła się lekko do czarno-białej i przyjrzała się jej.
— Jaka to tajemnica? — zapytała szczerze zaciekawiona.
Nowa towarzyszka jednak nie odpowiedziała, stworzyła między nimi dystans, a Płomykówka poczuła się źle z myślą, że zraziła kotkę swoją ciekawością. Nim zdążyła jednak przeprosić, Gołębia Łapa wymruczała:
— N-nie chcę o tym mówić.
— Jasne, nie ma sprawy — odpowiedziała spokojnie ruda, chociaż nie spuściła z niej swojego wzroku.
Zaciśnięte ślepia kotki i jej postawa dawały Płomykówce znać, że coś jest nie w porządku i chociaż nie wiedziała co, chciała jej pomóc.
— Coś cię boli? Wyglądasz niemrawo — mruknęła po chwili. Zerknęła w stronę obozu i dodała: — Zaprowadzić cię do medyczki?
Czarna kotka spojrzała na nią, jakby zastanawiając się, czemu sama na to nie wpadła. Po chwili jednak uśmiechnęła się słabo.
— Poproszę — miauknęła. — I dziękuję, Płomienna Łapo.
Ruda wstała i zaprowadziła towarzyszkę do jaskini medyków, oczywiście nie chcąc wtrącać się w sprawy prywatne kotki. Gdy medyczki ją przyjęły, wyszła przeczekać procedurę leczenia na zewnątrz. Kręciła się niecierpliwie, póki towarzyszka wciąż siedziała w lecznicy. Cofnęła się nawet, aby pokazać mentorce, że już wróciła. Bawiła się meszkiem, dopóki nie zauważyła, aż czarna kotka nie wychodzi z jaskini. Od razu do niej doskoczyła.
— Już lepiej? — zapytała ze szczerą troską.
— Tak — zapewniła czarna.
— Cieszę się. — Uczennica uśmiechnęła się i otarła przyjacielsko, chociaż niepewnie, o towarzyszkę. — Chciałabyś może się w coś pobawić?

<Gołębia Łapo?>

[244 słów]

Od Sówki

*tw: krew*

Jej oddech był szybszy, a pazury wyciągnięte. Dookoła było ciemno, ledwo mogła zauważyć znajdującą się pod jej łapami ziemię. Gdy wciągnęła powietrze, mogła wyczuć tylko odór krwi. Było go zdecydowanie zbyt dużo, jak na normalną walkę. Nie licząc tego, Sówka czuła napięcie. To wszechobecne napięcie, zwiastujące tylko najgorsze. Przełknęła głośniej ślinę. Coś było nie tak, jednak jeszcze nie mogła zrozumieć co. Mimo ciemności zdała się na intuicję i powoli zaczęła stawiać łapy. Szła powoli, zachowując jak najwięcej ostrożności. To jednak było za mało. Nagle usłyszała huk. Jej sierść sama się nastroszyła, a wzrokiem zaczęła latać w każdym możliwym kierunku, próbując zauważyć źródło tego dźwięku. I wtedy zobaczyła coś wielkiego, jakby cień. Z każdym uderzeniem serca kotka miała wrażenie, że jest tylko coraz większy, silniejszy. Jakby się zbliżał. Nie potrafiła zidentyfikować, co tak właściwie przed nią stoi, dopiero gdy cień wydał z siebie przeraźliwy wrzask, wszystko stało się jasne.
– Sęp... – wyszeptała, jednak było już za późno. Wielkie stworzenie zamachnęło się, swoim dziobem próbując jej dosięgnąć. Czekoladowa nie ruszyła się. Nie była w stanie, choć tak bardzo chciała uciekać. Przerażenie coraz bardziej i łapczywie łapało za jej gardło. Zalewało jak wielka fala, której woda powoli wylewała się do pyska i nozdrzy kotki, uniemożliwiając oddychanie. Sęp znów się zamachnął, znów zaatakował, tym razem łapiąc kogoś innego? Sówka nie miała pojęcia, była sparaliżowana, jej głowa dalej była skierowana w stronę cienia. Nagle poczuła coś dziwnego, dotykającego jej łap. Klejącego i ciepłego, nieco oblepiającego jej futro. Mimo wysiłku spróbowała spuścić głowę. Oczy tylko jej się rozszerzyły na widok kałuży krwi, w której stała, której jeszcze przed chwilą tu nie było. I nie była to jej krew. Należała ona do...
Czuła jak serce bije jej szybciej, gdy tylko się podniosła. Przez pierwsze sekundy nie mogła załapać dobrze oddechu. Rozglądała się dookoła, lecz nie było już ciemności, nie było cienia, były tylko znajome ściany legowiska. To wszystko to był tylko sen. Gdy informacja ta w pełni do niej doszła, stopniowo zaczęła uspokajać swój oddech.
– Mężu? – usłyszała głos Kaczki, która otworzyła zaspane oczy. Sówka spojrzała na nią kątem oka, po chwili szybko odwracając wzrok. Dopiero wtedy czekoladowa sobie wszystko przypomniała. Ciche łkanie Kaczki noc wcześniej, kiedy to obie leżały razem w tym legowisku. Jej słowa i prośby. Próby zaczęcia jakiejkolwiek rozmowy.
Wojowniczka przyszła do niej, jak to robiła od kilku dni, każdej nocy, nie chcąc zostawiać czekoladowej samej. Nawet jak dalej nie wiedziała, co tak naprawdę działo się w głowie przywódczyni. Odkąd wrócili z akcji z sępem, Sówka nie odzywała się, nie opowiedziała nikomu, co tak właściwie się tam stało. Nie umiała zmusić się do spojrzenia komukolwiek w oczy, zwłaszcza swojej partnerce. Każdy jej dzień wyglądał praktycznie tak samo, aż wszystkie zaczęły zlewać się w jedno. W jedną, okropną całość, którą Sówka najchetniej by przespała, gdyby nie koszmary.
Nagle czekoladowa poczuła czyiś dotyk, który szybko spowodował ból. Kaczka otarła się o przywódczynię, po chwili opierając o nią swoją głowę. Sówka zacisnęła mocniej zęby i spięła się, gdy poczuła kłucie z wielkiej rany na grzbiecie.
– Wybacz mężu – powiedziała szybko Kaczka, odsuwając się od swojej partnerki. – Dobrze spałaś? – zapytała kotka, na co Sówka tylko kiwnęła głową. Nie zwracała już uwagi na to, czy Kaczka uwierzy w jej kłamstwo. – Znów męczyły cię koszmary, prawda? – znów zapytała, lecz tym razem Sówka się nie ruszyła, zdradzając tym samym prawdę. Kaczka westchnęła cicho, jednak na tyle głośno, by doszło to do uszu przywódczyni. – Dlaczego w takim razie mnie okłamujesz?
– Nie rozmawiajmy o tym – poprosiła ochrypłym i cichym głosem Sówka, spuszczając głowę. Kaczka poraz kolejny westchnęła cicho.
– Mężu proszę... – zaczęła, jednak czekoladowa tylko bardziej odwróciła głowę od wojowniczki, zabierając jej tym samym jakąkolwiek nadzieję na rozmowę. – Nie zapomnij udać się do Świergot – powiedziała na koniec bura i wstała. Skierowała się do wyjścia, lecz zatrzymała się jeszcze w progu, by poraz ostatni spojrzeć na swoją partnerkę. Po chwili spuściła głowę i chcąc ukryć cisnące się do jej oczu łzy, po prostu wyszła, zostawiając przywódczynię samą. Czekoladowa dopiero wtedy się obróciła.
 
***
 
Silny wiatr szybko popychał chmury, zmieniając ich lokalizację. Z tego powodu niebo bardzo szybko zmieniało swój wygląd, z każdą chwilą mogąc tylko zachwycić kolejnymi wzorami z chmur, które dla kociąt oraz kotów z wyobraźnią, mogły tworzyć niesamowite kształty. Tym razem jednak Sówka nie zatrzymywała się by na nie spojrzeć. Głowę miała spuszczoną, oczy wlepione w ziemię. Rzadko kiedy ktoś mógł zobaczyć ją w tym stanie. Zwykle zadowolona, z uśmiechem na pysku. Nawet gdy nie było dobrze, ona udawała, by utrzymywać pozory. A teraz? Teraz włóczyła łapami po ziemi, nie mogąc się chociażby zmusić do uśmiechu. Wyglądała jak duch dawnej siebie. Gdyby nie ciało, wiele kotów mogłoby śmiało powiedzieć, że to nie ich Sówka.
Weszła powoli do legowiska medyka. Koty obecne w środku zwróciły ku niej swój wzrok, co spowodowało, że kotka trochę z automatu cofnęła się o krok do tyłu.
– Witaj Sówko – usłyszała głos Orzeszka, który to powoli do niej podszedł. Czekoladowa domyśliła się, że Świergot była zajęta innymi sprawami, tak samo jak jej uczennica i to dlatego Orzeszek ruszył w jej stronę. W końcu wyszkolony był on na stróża, jednak po zniknięciu Murmur i jej ucznia, zaczął pomagać Świergot, przez co zdobył nieco umiejętności, w tym zmienianie opatrunków. Przywódczyni kiwnęła mu głową na powitanie, dalej jednak wzrok mając wlepiony w ziemię, dokładnie tak, jakby oderwanie go od niej, miało spowodować coś złego. Orzeszek na szczęście nie pytał o to, od razu wracając do półki z ziołami, by złapać te odpowiednie. Kazał Sówce usiąść i sam zajął się jej ranami, powoli zdejmując opatrunek. Czekoladowa co jakiś czas krzywiła się z bólu, lecz się nie odzywała. Nie chciała dyskutować na ten temat i zwracać uwagę Orzeszka. I nawet jeśli nie odpowiadała jej taka cisza, która od razu dawała przestrzeń myślą, do głośniejszych szeptów, to wiedziała, że dyskusja z kocurem będzie o wiele gorsza. Dlatego siedziała dalej tak samo, słuchając każdej ze swoich myśli z osobna. Każdej obwiniającej ją o to wszystko. A te blizny? Te blizny na jej ciele były tylko zaznaczeniem, że już nigdy od tego nie ucieknie.
 
***
 
– Gotowe – usłyszała głos Orzeszka. – Tylko uważaj teraz na to. Twoja rana na grzbiecie jest naprawdę ogromna, musisz się oszczędzać – oznajmił.
– Tak... Dziękuję – odparła cicho Sówka, odwracając głowę od stróża. Ten porzegnał ją i wrócił do swoich obowiązków, pozwalając jej opuścić legowisko i zrobić dokładnie to samo. Kotka tak więc zrobiła, chcąc tylko wrócić do siebie. Wyszła na polanę pełną kotów. Powoli ruszyła przed siebie, starając się na nikogo nie wpaść. Na chwilę podniosła głowę i wtedy w oczy rzuciło jej się legowisko wojowników. A w nim jakby znajoma sylwetka? Sówka skierowała się w jego stronę, chcąc tylko zajrzeć, kto siedzi w środku. A była to jej partnerka. Kaczka siedziała sama, zwinięta na swoim posłaniu. Co jakiś czas Sówka mogła zauważyć jak łapą wyciera swój pysk. Płakała.

Od Gwiazdnicy

Dzień, w którym rodzeństwo zostało znalezione.

To był ciężki dzień dla całego rodzeństwa, choć zaczął się bardzo przyjemnie: słońce rozgrzewało powietrze, a delikatny, ciepły wiatr w duecie z mżawką mógł być, chociaż w najmniejszym stopniu ochłodzeniem dla kotów. Świergot ptaków wypełnił ciszę, współpracując wówczas z podmuchami wiaterku. Kiedy Gwiazdnica otworzyła zaspane oczka, pierwszym co zobaczyła, było ciałko jej rudej siostrzyczki, a nieco dalej leżał Sen. Oba koty dawno już nie spały, rozmawiając między sobą o czymś, jednak nie na tyle głośno, aby obudzić szylkretkę.
— Idziemy na dwór? — zapytała zachrypniętym, po nocy, głosem.
— Pada mżawka! — wtrąciła się Makowiec.
Oczy Gwiazdnicy rozbłysły, jeszcze lepiej!
— No to super! Idziemy, idziemy! — koteczka podniosła się i kiedy już miała rzucić się do wyjścia, jej matka złapała ją za kark.
— Nie ma mowy, będziesz cała mokra — wysyczała, ponieważ futro córki w pysku tłumiło jej głos.
Odłożyła delikatnie kocię na ziemię i położyła swój ogon przed jej pyskiem, by nie uciekła poza gniazdo. Tak nie powinno być! Koteczka rzuciła się na ogon matki, wbijając ostre kiełki w jej futerko. Makowiec syknęła jedynie, strzepując córę ze swojego ciała.
— No proooszę! Proszę, proszę, proszę! — Gwiazdka zrobiła maślane oczka, licząc na to, że matka się zlituje!
Kocica przewróciła tylko oczyma, najwidoczniej nie miała siły na kłótnie. Przejechała ogonem po grzbiecie szylkretki, często tak robiła.
— Niech będzie, ale nie dyskutuj później, że chce cię wymyć, dobrze? — Docisnęła puchaty ogon do ciała młodej, uniemożliwiającą jej ucieczkę.
— No dobra… Sen, Horyzont, chodźcie! — pisnęła tylko zanim jej ciałko znikło w wyjściu z gniazda.
Wielbiła różne zabawy czy psoty, zanim jej rodzeństwo wygramoliło się z legowiska, kotka zdążyła zrobić parę kółek na polance. W końcu, kiedy na wilgotnej trawie zobaczyła rude futerko siostrzyczki, rzuciła się na nią, krzycząc „berek”! Dwie koteczki ganiały się tak dłuższą chwilę, gdy w końcu Gwiazdka zmieniła swój cel z szybszej siostry na braciszka. Sen już próbował im uciec! Stał pod wejściem do gniazda, zaglądając w jego wnętrze z ukosa, na szczęście szylkretka zauważyła to w parę i mogła zareagować. Skręciła gwałtownie, wbiegając w czarnego kota, nie przewidziała jednak, że nie zdoła wyhamować na czas. Skutek był taki: dwa koty przeturlały się do środka gniazda.
— Ups! Niechcący — Gwiazdka zrobiła kilka kroczków w tył, schodząc z brata — Ty gonisz!
Po tych słowach wystrzeliła z gniazda, zostawiając za plecami zszokowaną matkę i brata, który wcale nie miał zamiaru bawić się w berka…
— Gwiazdnico, wracaj! — zawołała młodą Makowiec.
Koteczka nie była chętna do powrotu, dobrze się tu bawiła! Obiecała mamie, że wróci jeśli tylko będzie tego chcieć… Cóż najwidoczniej nie ma wyjścia, westchnęła dramatycznie, po czym obróciła się na pięcie. Horyzont szybko dogoniła siostrę.
— Fajnie się biegało szkoda, że musimy wracać — jęknęła z grymasem niezadowolenia na pyszczku.
Gwiazdka tylko pokiwała główką. Obie weszły do legowiska oraz ustawiły w kolejkę do matki, która teraz zajmowała się pielęgnacją futerka Snu. Pomarańczowo oka zagłębiła się we własnych myślach, ale cudownie byłoby bez mamy! Mogłaby bawić się, ile tylko zapragnie! Bez żadnych ograniczeń! Coś wspaniałego. Młoda przełknęła głośno ślinę, nadeszła jej kolej na kąpiel. Grzecznie ustawiła się przed Makowcem, w myślach odliczając do końca czyszczenia. Uwagę koteczki przykuł Konfident, który właśnie zaszczycił rodzinę swoją obecnością w legowisku. Oczywiście nie mogła obyć się bez kolejnej kłótni, dwa koty szybko znalazły powód do sprzeczek, Gwiazdnica była już do tego przyzwyczajona. Położyła uszy, nie chciała słuchać czegoś takiego… Wpatrywała się w swoje łapki, tym razem czekając na koniec dyskusji. Serce Gwiazdki pękło, widząc cierpienie odbijające się w oczach matki, gdy ich ojciec wypadł na polankę. Młoda nie miała pojęcia, jak ma się zachować, Makowiec zwinęła się w kłębek i szlochała cicho. Durny Konfident! Nie powinien tak robić, teraz mamie jest przykro. Szylkretka wtuliła pyszczek w futro matki, oprócz psot kochała też spać, nie potrzebowała dużo czasu, aby odejść do świata snów. Obudziła się, dopiero kiedy słońce opadało powoli na horyzoncie. Miała wspaniały sen, całą rodziną bawili się w chowanego, nawet Konfident tam był! A on nie znosił zabaw z dziećmi. No i Makowiec była taka szczęśliwa… Jak szkoda, że to nie może być prawda!
— Chodźcie dzieci, pójdziemy na spacer — zawołała rodzeństwo Makowiec.
Gwiazdnica podniosła głowę, spacer po ciemku? Ale fajnie!! Głos matki był zmęczony, jednak pomarańczowo oka niespecjalnie zwróciła na to uwagę. Szybko wyszła z gniazda za rodziną, zapominając już o swoim śnie. Młoda dotrzymywała kroku swojemu rodzeństwu, maszerowali jednak w całkowitej ciszy, dookoła panowała gęsta atmosfera, która towarzyszyła im już od kłótni rodziców. Nogi Gwiazdki zaczęły ją piec, dawno nie przeszła takiego dystansu! Mimo iż lubiła ruch, to nie przepadała za chodzeniem, wolała raczej biegać — to było znacznie ciekawsze. W końcu Makowiec zatrzymała się gwałtownie, szylkretka prawie w nią wpadła.
— Niedługo przyjdę, obiecuję — powiedziała starsza, nawet nie odwracając się w stronę kociąt.
Kocica skoczyła w zarośla, Gwiazdnica nie spodziewała się, że to ostatni raz widzi swoją mamę.

Od Tojadowej Łapy CD. Borówkowej Łapy (Borówkowej Słodyczy)

— A ty? Co robisz, żeby zabić czas? — zapytała się Borówkowa Łapa.
Czworonóg zastanawiał się nad odpowiedzią.
"Co robię, by zabić czas...?" — pomyślał.
Tojadowa Łapa nie chciał, by kotka myślała, że jest nudny lub mało zabawny.
"Ona mi szczerze odpowiedziała, więc też tak zrobię." — Postanowił w myślach.
— W wolnym czasie, lubię chodzić na spacery i zbierać kwiaty na łące. Moimi ulubionymi są Tojady te, po których mam imię. Lubię też stawać się silniejszym, gdyż chciałbym kiedyś zostać najlepszym wojownikiem klanu, znaczy heh... Na pewno zostanę — odpowiedział kocur z dumą w głosie.
Kątem zielonego oka Tojad spojrzał się na Borówkę. Poczuł się jakby, ta chwila miała większe znaczenie, niż inne momenty w jego życiu. Serce zaczęło mu szybciej bić, choć nie biegł i nie walczył. To było… dziwne. Spojrzał się na Borówkową Łapę — Była ona oświetlona promieniami słońca, które co chwilę chowało się za chmurami.
"Czy jej Błękitne oczy zawsze były tak piękne?" — pomyślał.
— Chcesz może… — zaczął i na chwilę się zawahał. Po sekundzie zrozumiał, że to samo "Chcesz może" dziwnie brzmi, więc się zebrał w sobie.
— Chcesz może się ze mną przejść?— zapytał.
"Czemu tak się stresuje?" — pomyślał Kocur.
"A co jeśli się nie zgodzi lub pomyśli, że jestem dziwny" — Tojadowa Łapa zaczął się nad tym zastanawiać. Rudy chciał się pokazać kotce z jak najlepszej strony.

<Borówkowa Słodycz?>
[215 słowa]

Od Snu CD. Horyzontu

Sen usiadł obok Horyzontu i spojrzał wprost w ciemne niebo, na którym widniały pojedyncze gwiazdki. Wiedział, że teraz będą ze sobą rozmawiać i to o poważnych rzeczach. Był to ich taki mały rytuał. Siedział na początku cicho, nasłuchując, czy ktoś się nie porusza za nimi. Nie chciał być podsłuchiwany.
— Nie wiem, jak ty, ale ja mam bardzo ważną rzecz do powiedzenia. Związane jest to z nami — wyszeptał. — Będziemy musieli jeszcze przekazać to Gwiazdnicy.
Poczekał na reakcje siostry. Chciał wiedzieć, czy załapała powagę tej rozmowy. Wbił w nią swoje żółte oczy, poczekał tak chwilę, aż po jej twarzy przeszedł cień irytacji. Potem przewrócił oczyma.
— Widziałaś przecież walkę Pustułkowego Szponu wraz z Kruczym Piórem, byliśmy tam razem. Nie wiem, jak ty, ale uważam, że była to dość brutalna walka. Pamiętaj, że mimo wszystko, kiedy staniemy się uczniami, to będziemy musieli walczyć na poważnie, przy użyciu pazurów i kłów. Nie wiem, czy to nie będzie dla ciebie problemem, jednak dla mnie tak. Bardzo ciężko byłoby mi zrobić wam, Koniczynkowi bądź Niezapominajce krzywdę… — jego ton głosu zmiękł i uciekł wzrokiem, kiedy wypowiedział imię dymnej orientalnej kotki — Tylko żeby dostać się do tego testu, czeka nas jeszcze jeden, o którym mogłaś nie mieć pojęcia. Jest nim przetrwanie nocy w lesie.
Czarny kocur znowu spojrzał na rudą kotkę. Ciężko się czuł, kiedy miał przed nią powiedzieć, jak dokładnie mogłoby to wyglądać. Czuł jej odwagę, która go pokrzepiała, choć nie wiedział, czy w tym przypadku, bycie pewnym siebie, nie jest głupotą. Miał wrażenie, że w niedalekiej przyszłości, kiedy to będą testować swoje szczęście w zimnym lesie, osobno, przez całą noc, spotka ich wyrok wczesnej śmierci – niczym zmora, która wisi nad nimi wszystkimi.
— Wiem, że przetrwaliśmy noc razem, kiedy zostawiła nas Makowiec, jednak tym razem stanie się to znowu, tylko będziemy siedzieć osobno i rozstawieni daleko nie wiadomo gdzie. Nie możemy wracać do obozu, mamy tam zostać i dosłownie przetrwać. Tylko tyle od nas chcą. Wiem, że może cię to nie straszy, gdyż nie jest to tak wyczynowe, jak walka na wojownika. Tylko to jest istne wystawianie swojego szczęścia losowi. Klan Gwiazdy, nas wspiera, jednak nie wiem, czy na tyle, byśmy umieli się zmierzyć z dzikimi zwierzętami, warunkami i w sumie wszystkim co niespodziewane. Nie umiemy polować, umiemy walczyć… Ja uważam, że jest to całkowite szaleństwo… — westchnął — Mam nadzieję, że mnie rozumiesz. Dobrze widzisz, że musimy jakoś się przygotować, jakiś plan… Jest pora opadających liści, będzie tylko gorzej z pogodą.
Był bardzo zmartwiony. Nie umiał sobie jakoś poradzić z tym wszystkim. Po walce Pustułkowego Szponu z Kruczym Piórem, czy po rozmowie jeszcze z Pustułkową Łapą – jego świat się załamywał.
— Nie chcę umrzeć, Horyzoncie… Nie chcę, żeby żaden kociak przez to przechodził… — powiedział w końcu po dłuższej ciszy.
Jego głos stał się chłodny, cichy. Nie płakał, nie był on jakąś beksą, jednak był szczery. Pokazywał, jak bardzo wpływa na niego ciężar testów, które będą musieli przejść w przyszłości.

<Horyzoncie?>

Od Snu CD. Pustułkowego Szponu

Siostry właśnie wychodziły z kociarni, odmachał nim swoim kikutem i wyczekująco spojrzał na Pustułkowy Szpon. Kocur dawno nie przychodził w odwiedziny. Widział go jedynie, jak krzątał się na polanie, zanim zmobilizowano go do wyjścia z obozu, po bitwie już go nie widział. Pewnie czekoladowy miał tak dużo zajęć z oznakowaniami nowego terenu bądź kontynuował naukę walki. Przecież, wojownicy też się udoskonalają w fachu, a każdy się uczy przez swoje całe życie, tym bardziej że jak to ogłosił przywódca "Mamy wojnę z Klanem Klifu". Nie był pewien czy dla kocura wojna kończyła się na jednej bitwie, czy szykuje się coś jeszcze. Zresztą wracając do jego już dorosłego kolegi, o ile mógł tak nazwać czekoladowego kocura, z którym został sam na sam w żłobku – tamten miał duży opatrunek na pysku.
— Co ci zrobili z okiem Pustułkowy Szponie? — zapytał.
Wielki kupa zielska, zabandażowana dużą ilością pajęczyn, nie świadczyła raczej o delikatnym draśnięciu. Brązowe futerko tamtego jeszcze było sklejone krwią w niektórych miejscach, a gdzieniegdzie Sen mógł zobaczyć inne rany, po pazurach. Lekko zaniepokojony stwierdził, że jeszcze dopyta:
— Jak bardzo brutalna była ta bitwa? — Pilnował swojego tonu. Chciał brzmieć jak zmartwiony, niż jako przestraszony, niczym jakaś piszczka, która chowa się w lesie, przed pazurami wojownika.
Chociaż z drugiej strony, czy Pustułkowy Szpon go czasem lubił na tyle, że nie zwracałby na takie rzeczy zbytnio uwagi? Możliwe.

< Pustułkowy Szponie? >

Od Jarzębinowego Żaru

Przed wojną, po śmierci Omena

Leżała na swoim posłaniu, ze wzrokiem wbitym w ścianę. Nie poruszała się, oddychała płytko, jakby w nadziei, że zniknie razem z każdym kolejnym oddechem. Cierpiała — i to dotkliwie. Choć pozornie wydawała się spokojna, w środku była zdruzgotana. Jej serce biło nierówno, ciężko, przytłoczone żałobą i gniewem. Zabłąkany Omen… Jej najbliższy przyjaciel. Tak naprawdę — jedyny. Nie żył. Odszedł. Już go nie było. Tylko cisza po nim pozostała i rana, której nie zasklepił czas. A wszystko to przez nią. Przez tę małą, wstrętną szczurzycę – Kocankową Łapę. Jarzębinowy Żar, zaledwie wspominając jej imię, wbiła pazury głęboko w miękki mech posłania. Łzy zaszkliły się w jej oczach, ale nie uroniła żadnej. Wciąż czuła wrzącą złość, pulsującą w niej jak ogień.
— Lisie łajno… Niech zdycha, niech zdycha — syczała do siebie półgłosem, niemal bezdźwięcznie, jakby wypowiadała przekleństwo skierowane prosto do duchów przodków. Gdyby tylko chciała, mogłaby podać jej jagody śmierci. Pchła nawet by się nie zorientowała. Zeżarłaby wszystko z zadowoleniem, nieświadoma, że oto zjada własny los. A potem… potem zdechłaby w męczarniach. Jarzębina jednak powstrzymała się. Nie przez wahanie, nie z litości. Postanowiła zostawić tę sprawę Klanowi Gwiazd. Modliła się do nich — błagała ich w myślach, by wymierzyli sprawiedliwość. Tę prawdziwą. Według niej: długą, bolesną, bezlitosną śmierć.
— Niech ją robaki oblezą… Niech zeżrą jej kości… Niech nie będzie grobu, nad którym ktoś mógłby płakać — warknęła przez zaciśnięte zęby.
To była kara, której domagała się za atak na Zabłąkanego Omena. Biednego, ślepego kocura, który nie skrzywdziłby nawet pchły. Dla niej to było jak bluźnierstwo wobec samego kodeksu wojownika.
— Niech gnije… Niech gnije we śnie! — syknęła, a jej uszy nagle drgnęły.
Do lecznicy ktoś właśnie wszedł. Jarzębina zerwała wzrok z mchu i spojrzała w stronę wejścia. Z cienia wyłoniła się znajoma sylwetka. Kosaciec – jej brat. Na chwilę w jej oczach zapaliła się iskierka. Pomyślała, że może mu się wyżali. Że może dziś, wyjątkowo, zrozumie. Ale wtedy spojrzał na nią z tym swoim lekkim, znanym uśmieszkiem. Automatycznie zrezygnowała z tej myśli. Podniosła się ciężko z posłania, jakby każdy ruch wymagał od niej nadkociej siły. Kosaciec usiadł bez słowa, również na posłaniu. Nie odezwał się ani słowem, lecz po jego oczach widać było, że coś w nim się kruszyło. Że i on czuł żal. Może nie taki sam, ale wciąż dotkliwy. Jarzębina usiadła obok niego. Zanim zdążyła się odezwać, on otworzył pysk.
— Jarzębino… — mruknął, wpatrując się w swoje łapy.
— Hm? — westchnęła, jakby spodziewając się, że zaraz padnie jakiś głupi żart, który tylko go rozbawi.
— Cieszysz się, że przynieśliśmy wrotycz? — zapytał nagle.
To pytanie zupełnie ją zbiło z tropu. Spojrzała na niego zaskoczona, niepewna, czy dobrze usłyszała. Wciągnęła powietrze nosem, powoli, głęboko, zanim odpowiedziała:
— Jasne, że się cieszę. Dlaczego miałabym nie? Dzięki niemu mogłam pomóc kotom i nikt więcej nie zginął… Nawet jeśli musiałam ratować kogoś, kogo nie znoszę.
Zawahała się tylko na ułamek sekundy, po czym kontynuowała z nową siłą:
— To, że kogoś nie lubię albo że uważam go za złego kota, nie znaczy, że nie jest potrzebny. To, że ktoś jest dla mnie nieprzyjemny, nie oznacza, że dla innych nie jest ważny. Każdy w klanie ma kogoś, kto się o niego troszczy… nawet jeśli tego nie widzi. Nawet jeśli myśli, że inni go nienawidzą.
Wyrzuciła z siebie te słowa jednym tchem. Może trochę za dużo, ale w lecznicy byli tylko we dwoje. Nawet na polanie panowała cisza. Koty odpoczywały po południu, posilone, syte, zrelaksowane. Nikt nie podsłuchiwał. Mimo to Jarzębina czujnie nasłuchiwała — jej uszy były uniesione w stronę wejścia do nory. Na wypadek, gdyby ktoś jednak nadstawił uszu. Kosaciec zrobił to samo. Odziedziczyli po matce instynkt ostrożności.
— Uważasz, że źli też zasługują, by żyć? — zapytał nagle, unosząc brew. Zmierzył siostrę spojrzeniem, które trudno było rozczytać – gdzieś między ciekawością a rozczarowaniem.
— Kosaćcu… — westchnęła ciężko. — Jestem medyczką. Dla mnie to nie ma znaczenia. Nie obchodzi mnie płeć, pochodzenie, przeszłość czy wiara. Ratuję życie każdego. Taka jest moja rola.
Zamilkła na chwilę, jakby szukała właściwych słów, po czym dodała z przekonaniem:
— Poza tym… nawet te złe koty są potrzebne. Może to zabrzmi dziwnie, ale każdy ma jakąś rolę do odegrania w tej historii. Każdy kot ma zadanie. Nawet jeśli wydaje nam się ono moralnie złe. Nawet jeśli ocieka krwią niewinnych.
Patrzyła przed siebie, jakby widziała coś, czego Kosaciec jeszcze nie potrafił dostrzec.
— Każda istota jest tu po coś. Jedni, by nieść światło, inni – by wystawić nas na próbę. Nie uważasz, że życie byłoby zbyt łatwe, gdyby każdy był dobry? — zakończyła, jakby tłumaczyła coś logicznego kociakowi, który dopiero poznaje świat. W lecznicy zapadła cisza. Z zewnątrz dobiegł tylko cichy trzask gałązki i szmer wiatru przeczesującego paprocie.
Kosaćcowa Grzywa patrzył na nią krzywo, mrugając podczas jej długiego przemówienia. Gdy skończyła, wzdrygnął się i odchrząknął.
— A ja uważam, że powinnaś zacząć mniej gadać, wiesz? — wymamrotał, uciekając wzrokiem. — Twoi pacjenci mogą usnąć — dodał, ziewając w trakcie.
Nagle spojrzeli na siebie, a powietrze zrobiło się cięższe niż zwykle. Zmrużyła oczy, wbijając lodowate spojrzenie w brata. W jej źrenicach błyszczała złość, a może i odrobina zawodu. Mimowolnie jej pazury lekko wbiły się w łapę kocura, na którym spoczywała. Gdy to dostrzegła, poruszyła się niespokojnie, postawiła uszy i szybko schowała łapy pod siebie, jakby próbując ukryć swoją chwilową słabość.
— Czemu? Czemu mam mniej gadać? — zapytała cicho, ale z wyczuwalnym napięciem. — Czyżby moje słowa ci nie odpowiadały? Czyżbyś chciał pokłócić się ze mną tak, jak z matką?
Uniosła brew, nie odrywając spojrzenia od Kosaćca. W jej oczach malowało się niezrozumienie, podszyte delikatną frustracją. Plotki, które do niej dotarły, były niejasne. Wiedziała, że coś się wydarzyło, ale nie rozumiała, dlaczego jej brat i matka zachowują się wobec siebie w tak chłodny i napięty sposób. W legowisku panowała cisza. Poza nimi nie było tam nikogo. Jedynie szum wiatru za zewnętrzną ścianą nory przypominał im, że poza granicami ich świata toczy się inne życie. Cisowe Tchnienie oraz Roztargniony Koperek wyszli wcześniej po zioła, pozostawiając Jarzębinę samą.
— Wytłumaczyłem ci przecież — odpowiedział krótko, cicho i szybko. — Nie słuchasz mnie. Ale... czego by się spodziewać — odburknął, po czym skrzywił się i spojrzał na swoją łapę.
— Przyszedłem tu, abyś mnie wyleczyła, a nie raniła — dodał z naciskiem na końcu, marszcząc brwi i wyraźnie próbując zmienić temat. Jego spojrzenie złagodniało, gdy skierował je w stronę pyska asystentki medyczki.
— Masz może jakiś maczek czy coś? Tylko nie w dużych ilościach, proszę. Bo potem to Poziomeczek mnie nie dobudzi — rzekł z typowym dla siebie uśmieszkiem, który w tej chwili mógłby wywołać wojnę wszystkich przynależności.
Jarzębina przewróciła oczami i westchnęła z wyraźnym zawodem. Jej ruchy były pełne zniecierpliwienia. Podniosła się na łapy i bez słowa odwróciła się od brata. Pacnęła go ogonem w pysk, nieco zbyt mocno jak na żart, i zniknęła w magazynku, zostawiając po sobie jedynie ciche stłumione mruknięcie.
Po kilku chwilach wróciła, niosąc w pysku małe zawiniątko. Ułożyła je przed nim z pewnym rozmachem — w środku znajdowały się nasiona maku.
— Jesteś dziecinny — syknęła, patrząc mu w oczy. — Nie da się z tobą o niczym porozmawiać. Nie wiem, czy tylko udajesz głupiego, czy naprawdę taki jesteś... ale wiedz jedno: pora dorosnąć i w końcu zacząć rozmawiać jak dorośli.
Odwróciła wzrok w stronę wyjścia z nory. Przez chwilę nasłuchiwała. Jej uszy poruszały się czujnie, jakby sprawdzała, czy nikt nie podsłuchuje, czy zza cienkiej, ziemnej ściany nie czai się czyjś oddech. Na szczęście — cisza. Pusto. Miała nadzieję, że jej „głupi brat” przynajmniej wyczułby, gdyby ktoś stał zbyt blisko. Choć... może nawet tego nie potrafił.
— To nie jest rana — dodała chłodno. — Nawet krew ci nie poleciała. Chyba że jesteś aż tak wrażliwy, że i po tym blizna ci zostanie.
Zmrużyła oczy, jakby celowo chciała go sprowokować, po czym wskazała brodą na nasiona.
— A co do maku – masz, jedz. Jak zaśniesz, to chociaż Poziomkowa Łapa będzie miał spokój.
Mruknęła cicho pod nosem i polizała się w łapę, jakby to wszystko było tylko męczącym obowiązkiem, którego chciała się jak najszybciej pozbyć.
Kocur wpatrywał się w nią intensywnie, milcząc. Skinął głową i przyjął podarunek, który okazał się jedynym pozytywnym prezentem, jaki od niej otrzymał. Kosaciec mimo to się nie poruszył. Zesztywniał.
— Cóż... — odchrząknął. — Jarzębinowy Żarze, dostrzegłaś coś w ostatnim czasie? — spytał niepewnie, nie wiedząc, jak zacząć. Czy to pytanie miało w ogóle sens?
Westchnęła, patrząc na brata zmęczonym, lekko zirytowanym spojrzeniem. Jak zwykle. Nigdy nie potrafiła traktować go poważnie. Zawsze, gdy z nim rozmawiała, zdawał się robić wszystko, by wyprowadzić ją z równowagi. Nigdy nie był poważny. A Jarzębina... ach, ileż razy próbowała się przed nim otworzyć. Przecież był jej bratem. Myślała nieraz, czy nie powiedzieć mu o Klanie Gwiazdy, o tym wszystkim, co ją spotykało, o tym, co nosiła w sercu jak ciężki głaz. Pragnęła zrzucić z siebie ten ciężar – podzielić się, choć na chwilę, ulżyć własnej duszy. Ale wystarczyło kilka jego żartów, sposób, w jaki poruszał uszami, spojrzenia, które zdawały się wyzywająco pytać: "No i co, Jarzębinko? Dalej taka spięta?" Wtedy wszystko się w niej zaciskało. Rozmowa z nim? Nie wchodziła w grę. Bała się, że ją wyśmieje. A co gorsza – że niechcący wygada się matce lub jeszcze komuś innemu. Znała Kosaćca tylko jako roztrzepanego, niezbyt rozgarniętego nastolatka. Skąd mogła wiedzieć, że w środku może być kimś więcej, skoro nigdy nie rozmawiali szczerze? A ta kupa futra za każdym razem zachowywała się jak niegrzeczny kociak! Jarzębina wolała więc go unikać. Unikać tym samym złości, która zbyt łatwo w niej kiełkowała. Na jego pytanie jedynie zmrużyła oczy, podejrzliwie. Była pewna, że to kolejna prowokacja, kolejna próba wytrącenia jej z równowagi.
— Ech... Co masz konkretnego na myśli? Jakoś nic mi się nie rzuciło w oczy... — mruknęła z rezerwą, po czym nagle urwała i spojrzała za brata, w pustą przestrzeń ściany. Na moment zastygła. Jej nagłe zamyślenie wymalowało się wyraźnie na pysku – uszy zadrgały, ogon przestał rytmicznie poruszać się w nerwowym geście.
— Jeśli przestaniesz na siłę próbować mnie denerwować, jeśli przestaniesz zachowywać się jak głupi kociak, to ci powiem! — wycedziła w końcu, głosem cichym, ale stanowczym. — Ale zacznij mnie szanować, Kosaćcu. Zacznij zachowywać się tak, bym i ja mogła cię szanować. Wtedy ci powiem. Jak obiecasz.
Powiedziała to szeptem, lecz brzmiało to, jak ostateczny wyrok. Wbiła spojrzenie w brata, jakby chciała przebić jego duszę na wskroś. Spojrzenie Jarzębiny rzadko było tak chłodne – nawet sam Nikła Gwiazda miałby ciarki, patrząc jej prosto w oczy. Jej lodowato niebieskie ślepia zdawały się pochłaniać nie tylko światło, ale i umysł, i duszę.
— Ach, bo ty jesteś taka idealna, że mam cię szanować za to, że nazywasz mnie idiotą!? — warknął, podnosząc się gwałtownie. — Traktujesz mnie jak kociaka, więc nic dziwnego! Myślisz, że jesteś mądrzejsza, bystrzejsza, ale jesteś taka sama jak ja! — syknął. — Jak mam cię szanować, skoro traktujesz mnie tylko jak przeszkodę, jak ścierwo, którym wytrzesz wymiociny innych, żeby się im podlizać, a potem wyrzucisz!?
Głos mu się załamał, gdy uniósł się jak nigdy dotąd.
— Czemu... czemu mnie nie traktujesz jak dobrego brata, tak jak Omen mnie traktował!? — jego ciemne oczy ukryły się za przezroczystą zasłoną słonych łez, które przeszkadzały mu w patrzeniu.
Jarzębina leżała spokojnie, słuchając słów brata. Nie podniosła się od razu, tylko patrzyła na niego z miejsca. Kosaciec z łatwością mógł jednak dostrzec gniew, który narastał w jej oczach. W końcu podniosła się na długie łapy i spojrzała mu prosto w oczy.
— A jak mam cię traktować? — warknęła cicho. — Za każdym razem, gdy ze mną rozmawiasz, nie okazujesz mi szacunku. Traktujesz mnie i moją rolę jak coś gorszego, coś nieprzydatnego. A wiesz co? Gdyby nie ja, już dawno byś zdechł!
Głos jej zadrżał, ale mówiła dalej, coraz bardziej stanowczo.
— Zawsze, gdy ze mną rozmawiałeś, próbowałeś mnie tylko zdenerwować. Nie wiem, po co ci to było. I nie, Kosaćcu – nie jesteśmy tacy sami. Bardzo się od siebie różnimy. To, co mówisz, to nieprawda. Może tak to odbierasz, ale nigdy cię tak nie traktowałam. Unikałam cię, bo zawsze próbowałeś mnie sprowokować.
Zamrugała powoli, przymrużając oczy.
— Tyle razy chciałam do ciebie podejść, powiedzieć, co mnie boli, wyżalić się… A ty zawsze ten sam uśmieszek i te same docinki — mruknęła cicho.
Gdy Kosaciec wspomniał o Omenie, jej uszy lekko drgnęły. Wbiła wzrok w ziemię, po czym uniosła go znowu i spojrzała mu prosto w pysk.
— A ty? Czemu nie potrafisz szanować mnie tak, jak robił to Omen? — zapytała szeptem. — Musisz przestać zachowywać się przy mnie jak kociak. Przestać próbować mnie zezłościć. Tylko wtedy… wtedy będę mogła naprawdę z tobą rozmawiać. I nazwać cię bratem.
Usiadła powoli z powrotem na ziemi. Może z daleka nie było tego widać, ale gdyby ktoś się zbliżył, zauważyłby łzy w jej oczach. Nie były one jednak przez Kosaćca. Ich relacja zawsze była trudna. To Omen był tym, którego jej brakowało. To przez żal po nim ścisnęło ją w środku. Oczywiście — chciała zbliżyć się do Kosaćca. Ale nie mogła. Nie wtedy, gdy zachowywał się tak, jak zawsze. Bo wtedy ich rozmowy nie były rozmowami. Były burzą.
Kosaćcowa Grzywa momentalnie zamilkł, nerwowo podrygując ogonem. Łapy trzęsły mu się z gniewu i zmęczenia – w każdej chwili mógł się przewrócić.
— Nigdy nie uważałem, że bycie medykiem jest czymś złym! — bronił się. — Ba, to o wiele lepsze niż bycie wojownikiem! Matka nie gada ci teraz pod nosem, że chciałaby, żebyś zginęła w tym pieprzonym lesie jako kociak, bo jesteś ważna w tej cholernej hierarchii i klanie! — powiedział, próbując utrzymać się na łapach.
Chciał coś dodać, ale Jarzębina go wyprzedziła. Postawił jedną łapę do przodu, wytrzymując jej zimny wzrok. Nie skomentował tego – nie miał czym się tym razem wybronić.
— Bo on umiał do mnie przyjść, nawet gdy wydawałem się zbyt głupi i go irytowałem — wyszeptał, tym razem unikając jej spojrzenia. — Mimo wszystkich nerwów Omen został przy mnie. I przy Brukselce — dodał, niepewnie spoglądając w jej oczy. Spłaszczył uszy.
— Jak mam się przy tobie zachowywać, skoro zamykasz się w sobie i krytykujesz, po czym nagle wybuchasz i obwiniasz mnie o to, że nie umiem cię szanować, chociaż nigdy nie brałaś mnie na poważnie? Nie próbowałaś mnie zrozumieć. — Ściszył głos i przełknął ślinę. — Nigdy. Odpychasz mnie, a potem nagle przyciskasz, aż się duszę. Rozmawiam z tobą teraz nie jak kociak. Więc liczę, że wydusisz wszystko, o czym mi nie powiedziałaś — warknął stanowczo.
Kotka zwiesiła głowę. Zamrugała kilkakrotnie, jakby próbując powstrzymać łzy lub zebrać myśli. Przez chwilę milczała, bezradna. Wydawało się, że nie ma już nic do powiedzenia. Że każda próba byłaby tylko pustym dźwiękiem. W końcu jednak podniosła wzrok. Jej oczy były zamglone, pełne zmęczenia i ukrywanej księżycami prawdy.
— Masz rację — powiedziała cicho. — Odsuwam cię. Odsuwam każdego. I… nawet nie wiem dlaczego.
Zawahała się tylko na sekundę, po czym dodała z niepokojącą determinacją:
— Chcesz, żebym powiedziała ci wszystko? Proszę bardzo.
Bez uprzedzenia chwyciła go za kark i poprowadziła na tył nory – w miejsce, gdzie nawet najlepszy słuchacz nie miał szans ich podsłuchać. Gęsty mech tłumił dźwięki, a ściany nory wygłuszały wszystko, co nie było szeptem. Cis i Koper wyszli po zioła – nie było po nich śladu, nie słychać było kroków, nie czuć zapachu. Nie zapowiadało się, by mieli wracać szybko. Na polanie zaczął świstać wiatr, liście szarpały się po ziemi w wirującym tańcu zwiastującym burzę. Jarzębina zatrzymała się i spojrzała na Kosaćca. Oddychała głęboko, z trudem utrzymując spokój.
— Nie wiesz, jak trudno jest być medykiem — zaczęła, z głosem drżącym od emocji. — Nie masz pojęcia, jak to jest... ciągle udawać, że wszystko jest w porządku. Zachowywać spokój, cierpliwość… czysty umysł. To męczące, Kosaćcu.
Zamilkła na moment. W jej spojrzeniu pojawiło się coś jeszcze – lęk. Wahanie. Może nawet wstyd. Gdy znów przemówiła, ściszyła głos tak bardzo, że Kosaciec musiał się pochylić, by dosłyszeć każde słowo.
— To trudne… słuchać Klanu Gwiazd, kiedy twoja rodzina i cały klan szepczą o Mrocznej Puszczy — wyszeptała.
I wtedy niebo rozdarł grom. Jarzębina aż się wzdrygnęła, ale... poczuła też ulgę. Tak, jakby sam Klan Gwiazd zdecydował się uciszyć świat dookoła. Jakby stworzył idealne warunki do tej rozmowy – bez świadków, bez podsłuchiwaczy, tylko oni i prawda.
— Dostałam od nich przepowiednię — ciągnęła dalej, jej głos z każdym słowem był coraz cichszy. — Rozmawiałam z inną medyczką. Wiem wszystko – o nich, o Mrocznej Puszczy. Walczę sama ze sobą, z tym, w co wierzyłam całe życie. Z tym, czego nauczyła mnie matka…
Zacisnęła powieki. W jej głosie zadrgała nuta bólu.
— Ale nie mogę spełnić jej prośby. Nie mogę być taka jak Mroczna Gwiazda. Klan Wilka… on gnije, Kosaćcu. Od dawna. Wszyscy zginiemy, jeśli nie wrócimy na ścieżkę przodków.
Ostatnie słowa były prawie bezgłośne. Wypowiedziane z taką kruchością, że część z nich mogła zginąć w szumie deszczu i uderzeniach gromu. Jarzębina zerknęła w stronę wejścia do nory. Na zewnątrz lało – grube krople deszczu bębniły o ziemię i liście z coraz większą siłą. Grzmoty przerywały ciszę regularnie. Nawet gdyby ktoś stanął przy samym wejściu, nie usłyszałby ani słowa z tego, co mówili. Musiałby być... kotem z Klanu Gwiazd. Kotka przez chwilę trwała nieruchomo, słuchając tego, co niosła burza. Wreszcie wysunęła pazury. Nie była wojowniczką. Nie znała technik walki. Ale jej pazury były ostre jak brzytwy. Wystarczyłoby jedno uderzenie. Dobrze wymierzone – w szyję brata, który siedział tak blisko... Nawet by się nie zorientował. A już by nie żył. Jej oczy stały się zimne jak lód.
— Jeśli zamierzasz mnie zdradzić… nie będzie to proste — powiedziała cicho, wbijając w niego lodowate spojrzenie.
Futro Kosaćca zjeżyło się, gdy siostra wysunęła pazury.
— Hej, hej, hej! — zaczął — Jarzębina, wiem, że jeszcze nie przebiliśmy się przez tę lodową barierę... Ale żeby grozić śmiercią mi, Kosaćcowi, który jest po twojej stronie? — zamilkł, niepewnie zerkając w jej oczy. Przełknął ślinę, po czym odważył się ponownie zabrać głos, zanim siostra mogła cokolwiek dodać.
— Słuchaj, ja... pokłóciłem się z matką o wiarę. I o to, że jest bardzo i to bardzo złą kotką — zaczął szybko i nerwowo spojrzał za siebie, bojąc się, że ktoś ich może podsłuchiwać — Zauważyłaś te blizny na ich uszach, racja? Na uchu Nikłej Gwiazdy, Zalotnej Krasopani, twojej byłej mentorki? — zapytał cicho. — To ważne — dodał i wysunął pazury, jakby również nie ufał do końca kotce.
Jarzębina nie spuszczała wzroku z Kosaćca. Jej spojrzenie pozostało twarde i czujne, a pazury wciąż tkwiły wysunięte, wbijając się w podłoże, jakby gotowe w każdej chwili przebić coś więcej niż tylko mech. Wewnątrz nory panował półmrok, ale światło błyskawic zza ścian raz po raz przecinało wnętrze lodowatymi smugami. Burza szalała z całą mocą, dudniąc, wyjąc, uderzając w drzewa — nadając tej rozmowie ciężaru niemal nie do zniesienia. Kosaciec stał blisko, ale nie za blisko. Powiedział, że jest po jej stronie. Kotka uniosła łeb i nastawiła uszy. W szmerze deszczu coś w niej zadrżało. Nie odezwała się od razu. Patrzyła tylko – intensywnie, badawczo, jakby chciała z jego pyska wyczytać choć cień kłamstwa. Jej oddech był płytki, napięty. Cisza między nimi rozciągnęła się jak napięta żyłka, aż w końcu drgnęła.
— Tak, też zauważyłam te blizny — odezwała się w końcu powoli, niskim głosem. — Ale nie myślałam o tym więcej. Uznałam, że nie moja sprawa. A może nie chciałam wiedzieć…
Zamilkła na chwilę, a jej ogon zaczął poruszać się na boki – powoli, nerwowo, jak wahadło.
— Nasza matka... zła? — powtórzyła cicho, jakby samo to słowo nie pasowało do pyska. — Co ty mówisz, Kosaciec? Dlaczego?
W jej głosie nie było gniewu – był lęk. Przypominający ten rodzaj drżenia, który pojawia się, kiedy zaczynasz podejrzewać, że coś, w co wierzyłeś całe życie, może być kłamstwem. Że rzeczywistość nie jest taka, jak ją opowiadano. Jarzębina przekrzywiła lekko głowę. Nadal nie cofała pazurów, nadal nie pozwalała sobie na miękkość — ale coś w niej zaczęło pękać. Nie głośno. Nie dramatycznie. Po prostu cicho. Jak stare drzewo, które nie chce się przewrócić, ale korzenie już puszczają.
Kosaciec skinął jej głową.
— No właśnie... chciałem ci o wiele wcześniej powiedzieć, ale sądziłem, że... — przełknął ślinę. — Że jesteś zapatrzona w tę Mroczną Puszczę, tak jak my wszyscy byliśmy. Myślałem, że Omen ci o tym powiedział, ale jednak... — wziął głęboki wdech i go wypuścił. — Muszę ci osobiście powiedzieć o tym, co zauważyłem razem z nim.
Zrobił małą pauzę, ale potem kontynuował:
— Cóż... skoro zauważyłaś te same blizny na tym samym uchu u niektórych kotów, możesz podejrzewać, że to... sekta? — podjął, nie wiedząc, co dalej powiedzieć. — I słusznie. Gdyż... gdyż w naszym klanie jest kult. Kult Mrocznej Puszczy, do którego mieliśmy dołączyć, gdy wiara w Miejsce, Gdzie Brak Gwiazd, zakorzeni się w nas bezpowrotnie. Jarzębino, nasza matka... — przełknął ślinę. — Nasza matka jest jedną z nich. Dowiedziałem się tego od... pewnego kota, o którym jeszcze ci nie powiem. Nikła Gwiazda też jest jednym z nich — kontynuował, a łapy uginały się pod nim. — Pewnie wybierają na wysokie pozycje... kultystów. Sosnowa Gwiazda była. Jadowita Żmija również. Wszyscy z mistrzów – pewnie też. Cisowe Tchnienie jest kultystką, skoro też ma tę samą bliznę. Oni chcieli zabić Wrotyczową Szramę. Chcieli złożyć ją w ofierze Mrocznej Puszczy. Ja... nawiedził mnie – a raczej odwiedził – Klan Gwiazd. Powiedział mi o tym wszystkim... i dodał, że mam nawrócić ten pieprzony klan. Ale to jak wyrywanie chwasta bez korzeni... zaraz wyrasta nowy. I jeszcze się mnoży.
Westchnął i lekko się przygarbił, unikając jej spojrzenia.
Jarzębinowy Żar stała naprzeciw brata, choć z każdą kolejną sylabą jego wyznań jej postawa słabła. Twardo zaciśnięta szczęka zadrżała, a wyprostowany grzbiet powoli opadł, aż w końcu bez słowa usiadła na ziemi. Ulewa za ścianami nory dudniła nieprzerwanie, uderzając w liście, w ziemię, w ściany nory – ale ona i tak słyszała każde jego słowo. Nawet te ciche, pełne wahania. Siedziała w milczeniu, patrząc na Kosaćca nie jak na brata, ale jak na szaleńca. A jednak... jej oczy mówiły coś zupełnie innego. W ich jasnej tafli czaiło się zrozumienie. Wiara. Albo coś bardzo do niej podobnego. Coś, co może przerażać bardziej niż obojętność. Jej myśli zaczęły galopować, a serce bić zbyt szybko. Coś w niej krzyczało. Wewnątrz zaczęła się dławić, jakby gęsty dym zaczął wypełniać jej płuca. Wiedziała. Wiedziała od dawna. Że coś było nie tak. Że Klan Wilka gnije, że pęka od środka, że więzi i słowa nic już nie znaczą. Ale teraz, gdy Kosaciec powiedział to na głos, gdy potwierdził, że widział... że rozmawiał... z samymi przodkami – prawda wbiła się w nią jak szpon. Zadrżała. Czy to znaczy, że dla niej jest za późno? Dla tej, która przez całe życie próbowała wierzyć, choć wiara ciążyła jak głaz? Dla tej, która nocami błagała o znak, o najmniejszy cień obecności Klanu Gwiazdy, a dostawała jedynie ciszę? Jej łapy znieruchomiały. Omen? I on był częścią tego wszystkiego? Ten, który zawsze odwracał wzrok od duchowych spraw, który nigdy nie mówił o przodkach. Czy to wszystko było kłamstwem? Co takiego widział Kosaciec? Co mu pokazano? I dlaczego wybrali jego, a nie ją? Żar nienawiści i poczucia zdrady buchnął w niej nagle jak ogień po błyskawicy. Czuła się mała. Bezużyteczna. Jak pionek w grze, której nie rozumiała. Jej serce waliło, a oddech rwał się w gardle. Czy miała przyjąć, że to wszystko – księżyce nauki, wyrzeczeń, modlitw – było niczym? Że jej przeznaczeniem jest zostać złoczyńcą w historii, której nawet nie znała? Nie. Nie chciała tego. Nie chciała iść ciemną ścieżką, po której już stąpali ci, których imion bała się wypowiadać. Nie chciała, ale... może nie miała już wyboru? Dopiero kiedy Kosaciec odchrząknął cicho, wyrwana z myśli spojrzała na niego znów. Jej oczy nie były już tylko pełne bólu – teraz był w nich cień gniewu. Rozczarowania. I pustki.
— Możesz już sobie iść — mruknęła, nie patrząc mu w oczy. Jej głos był niski, niemal zmęczony, pozbawiony ostrości, ale nie łagodny. — Nikomu nic nie powiem, ale... idź już.
Odwróciła się do niego plecami, jakby nie chciała więcej widzieć jego pyska. Jakby każdy jego oddech był kolejną raną, której nie była gotowa opatrywać.
— Uważaj, żeby ci gałąź na łeb nie spadła — rzuciła jeszcze przez ramię, głucho, jakby to nie było ostrzeżenie, tylko gorzki żart.
Kosaćcowa Grzywa wyprostował się, zszokowany jej słowami. Zacisnął szczęki i powstrzymał napływające łzy. Wstał gwałtownie, a z jego gardła wyrwało się niekontrolowane warknięcie.
— A ty uważaj, żeby ci sok z... ziół nie wytrysnął prosto na... oczy... — fuknął zmieszany, patrząc na nią z góry.
W jego brązowych oczach tlił się płomień gniewu, który świdrował plecy Jarzębinowego Żaru. Wpadł nagle na dwa przemoczone stworzenia.
Kosaciec nagle się rozchmurzył, zakładając maskę wyluzowanego wojownika.
— Co tam, jak tam? — zapytał entuzjastycznie. — Och, ale wy jesteście mokrzy! — dodał. — Co, wpadliście do wody?
— Jest burza, Kosaćcowa Grzywo — wyjaśniła spokojnie Cisowe Tchnienie.
Uniosła brew, gdy dostrzegła nieco przygnębioną Jarzębinowy Żar.
— Czy coś się stało?
— Ach, skądże! — powiedział i machnął łapą, bagatelizując wcześniejsze wydarzenia. — Tylko trochę sobie pogadaliśmy szczerze i... — Spojrzał w bok. Przez chwilę mógł wyglądać na smutnego, ale zaraz znów przybrał wesolutki wyraz pyska. — Doszliśmy do wniosku, że to nie był najlepszy dzień na takie rozmowy — wyjaśnił i wzruszył ramionami.
Ziewnął przeciągle.
— Jeśli będziecie tak mili... Ja już sobie pójdę z moim maczkiem, żeby mieć lepsze sny.
Kosaćcowa Grzywa przewrócił oczami, gdy nikt nie patrzył, i wziął prezent od swojej jakże dobroczynnej siostry. Chciał wyjść, ale uświadomił sobie, że ulewa przemoczyłaby mu futro. Zrezygnowany westchnął i usiadł niedaleko wyjścia. Kosaciec nie spojrzał ani razu na siostrę, czekając, aż burza minie.
Jarzębina nie ruszyła się ani o włos, nawet gdy odgłosy kroków Kosaćca całkiem zniknęły, rozmyte przez szum deszczu i grzmoty burzy, które wciąż huczały gdzieś w tle. Siedziała skulona jak mokry liść, przyciśnięty do ziemi – przygarbiona, niemal zanikająca w cieniu nory. Kiedy była pewna, że brat już jej nie słyszy, wyszeptała ledwie słyszalnie:
— Przepraszam, Kosaćcu… nie potrafię ci zaufać…
Jej głos był jak porzucone zioło – zwiędły i miękki, pełen żalu, ale i rezygnacji. Jakby mówiła nie tylko do niego, ale też do siebie. Uniosła wzrok. Napotkała spojrzenie Cisowego Tchnienia. Była mentorka siedziała naprzeciw niej niczym cień, który przysiadł zbyt blisko, by dało się go ignorować. W jej oczach tliła się niecierpliwość i chłód. Ale też pytanie. Może nawet gniew. Jarzębina nie miała sił na długie rozmowy.
— Kłótnia. I to ostra — powiedziała cicho, ale pewnie, nie odwracając wzroku. Ton był spokojny, może nawet wyprany z emocji. Niczym zimny kamień, który nie chce, by ktoś go dotykał.
Cis skinęła głową, prychnęła z lekkim pogardliwym dźwiękiem i przysiadła gdzieś z boku. Wyciskała z futra wodę długimi, pewnymi ruchami języka. Jarzębina poczuła na karku jej obecność jak cień, który nie znika nawet przy zamkniętych oczach. Odwróciła się. Plecami do wszystkich. Do Cis, do Kopra, do całego świata. Skuliła się na swoim posłaniu, jakby mech mógł ją ochronić przed tym, co nieuniknione. Była zmęczona. Do granic wytrzymałości. Nie wiedziała już, czy ufa bratu. Może trochę. Może chciała. Ale przecież… jeśli to, co mówił, było prawdą, to oznaczało, że ich matka – ta silna, opiekuńcza postać, która trzymała ich rodzinę – była kłamstwem. Iluzją. A z nią cały ich klan. Połowa kotów, z którymi dzieliła posiłki, obowiązki, wspomnienia – miała mieć w sercach mrok? Mieli być okrutni? Źli? Przecież już to wiedziała. Wiedziała. Ale co innego przeczucie, a co innego – zderzenie z prawdą jak z nagą skałą w strumieniu. Prawda raniła bardziej niż pazury. Zacisnęła powieki, chowając pysk w miękkim posłaniu. Jej niebieskie oczy zgasły pod ciężarem niewidzialnych łez, których nie pozwoliła sobie uronić. Co mam robić? – chciała krzyczeć. Komu wierzyć?
Klan Gwiazdy… czy naprawdę ktoś tam był? Czy ktoś ją słuchał? Czy byli ślepi na jej zmagania, na ten ból w sercu, który nie chciał odejść od wielu księżyców?
Dajcie jakiś znak, cokolwiek pomyślała rozpaczliwie, niemal błagalnie. I z tą myślą pozwoliła, by sen zabrał ją jak fale rzeki, głęboko, gdzie nie było już Klanu Wilka, Kosaćca, deszczu, gniewu i lęku. Tylko ciemność. I oczekiwanie.

Wyleczeni: Kosaćcowa Grzywa

02 sierpnia 2025

Od Gołębiej Łapy

 *bitwa pod Czarnymi Gwiazdami*
 
Nieprzytomna biegła za ogonami wojowników. Źdźbła traw uderzały ją boleśnie w pysk, zaczepiając się w futrze. Jakby próbowały ją zatrzymać. Wiatr jednak był gorszy. Targał biegnącymi kotami, czekając tylko na czyjś błąd. Wciąż pachniał morzem. Nawet tutaj.
Na czele prowadziła Pikująca Jaskółka. Kremowa kotka gnała. Nikt nie wiedział co się dzieje dokładnie. Chaos i dezinformacja zasiały paniczny lęk wśród wszystkich kotów. Gołębia Łapa czuła jak drętwieją jej łapy. Panika także nią zawładnęła. Całym małym czarnym ciałem. W głowie pojawiały się nieustanne pytania dlaczego to się dzieje. Pamiętała wzrok matki. Jak próbowała ją zatrzymać w obozowisku. I chłodne spojrzenie wuja, które kazało ruszać. 
Czy na pewno była odpowiednia? Czy nie będzie im zawadzać? Czy nie obciąży ich tylko?
Nie mogła płakać. Nie na oczach tylu wojowników. Krzyki roznosiły się po okolicy. Wiatr niósł ze sobą zapach krwi. Poczuła jak robi się jej niedobrze. Szła na śmierć. Wszyscy umrą.
— Gołębia Łapo, nie czas na to.
Oszołomiona spojrzała na mentora. W jego ślepiach także lśnił strach. Ledwo zauważalny.
— Zaraz będziemy na miejscu. Nie musisz rzucać się do walki. Zabezpieczenie rannych to też ważne zadanie. Może komuś uratować życie. — miauknął z powagą.
Kotka niepewnie kiwnęła łbem, czując jak powoli ugina się pod spojrzeniem liliowego. Zbliżali się. Cisza. Niepokojąca, przedłużająca się. A po niej niewyraźny głos. Coś się działo. Coś dziwnego. Wojownicy wymienili po sobie spojrzenia. Ich krok nie zwolnił. Wciąż pełni napięcia i niepokoju podążali za Pikującą Jaskółką. Aż metaliczny odór zalał ich nozdrza. Kremowa uniosła ogon ku górze.
— Nie wiem co ma tam teraz miejsce. Wchodzimy tam, ale i obserwujemy sytuację.
Padł rozkaz. Koty spoglądały po sobie. Czyjś głos stawał się wyraźniejszy. Bardziej złowrogi. Gołębia Łapa dostrzegła czekoladowe futro zastępcy. Obok była jedna z tych samotniczek. Tych co mieszkały w szopie. Czarna nic z tego nie rozumiała. Gdyby tamta banda postanowiła wesprzeć ich w walce, ta dwójka nie stałaby naprzeciwko siebie taka zjeżona.
— Hm... Wiesz, mój drogi... Myślę, że odpowiedź jest po prostu zbyt blisko ciebie... Tak blisko, że jej nie dostrzegasz. My, w głównej mierze, w tej sprawie łapeczek nie taplałyśmy... Chociaż, może troszkę kłamie... Ale dopóki serduszko jej biło, my nic nie zrobiłyśmy. Potem dopiero... Wiesz, jak to mówią Judaszowcu... Stare znajomości nigdy do końca nie umierają, trzeba sobie pomagać... — kotka spojrzała na coś pod nią. — Chodź, podejdź... Przyjrzyj się dokładnie temu futerku, które tak się wciąż dzielnie trzyma.
Straciła toczącą się przed nią scenę z oczu. Ogon jej mentora zasłonił jej ślepia. Nic z tego nie rozumiała. Zestresowana i nic nie rozumiejąc, próbowała pozbyć się liliowej kity z pyska. 
— Och tak! Spójrz bliżej! Futerko tak ci znane, tak ci bliskie, chociaż... No nie do końca tobie... twojej siostrze na pewno! Czarne jak smoła! Specjalnie je zachowałyśmy, żeby mieć pewność, że umowa zostanie uszanowana. Z wami nigdy nie wiadomo... Wszystko byłoby okej, ale... Proste zadanie przerosło biedną Zielone Wzgórze, a miała tylko jedno... Miała trzymać kogokolwiek, kto stanie między mną, a moim Pokrzywkiem, moją rodziną, daleko! Miała nie pozwolić, aby ktokolwiek się wtrącał! Aby jakiekolwiek zaszczane łajno nie pałętało się wokół niego, nie smuciło go, ani nie sprawiało kłopotów! A ona nawet z tym sobie nie poradziła! Nawet zabicie tej głupiej, szurającej po trawie brzuszyskiem, pchły ją przerosło! Nawet tego nie mogła zrobić dobrze!
Serce Gołębiej Łapy zabiło szybciej. Jej umysł nie nadążał nad tym co słyszał. Wizja uśmiechniętej i miłej Zielonego Wzgórza, zalewała się słowami wypowiedzianymi przez szaloną samotniczkę. Poczuła gulę w gardle. Była tak tym wszystkim przerażona. A nawet z nikim nie walczyła. To wszystko wydawało się zbyt brutalne i okropne by było prawdziwe.
Krew ponownie zalała leśne runo. Koty złączone w śmiercionośnym tańcu zdawały się tak nierealnym obrazem. A jednocześnie tak bliskim. Futro wirowało niesione przez silne podmuchy wiatru. Strzępki sierści tańczyły na iglastych gałęziach. Nieświadome terroru, który dział się pod nimi.
— Gołębia Łapo! — mentor sprowadził ją na ziemię. — Pamiętaj moje słowa. I uważaj na siebie.
Pokiwała łebkiem, rozglądając się wśród walczących kotów. Tyle krwi było na ziemi. Smród był okropny. Kolorowe futra migały jej przed ślepiami. Niektóre znajome, inne zupełnie obce. Wszystko działo się tak szybko, chaotycznie, nieprzewidywalnie. Nie była wstanie pojąć tego wszystkiego umysłem. Powtarzała sobie słowa wujka, próbując ogarnąć brutalną przemoc dziejąca się na jej oczach. Zęby zatapiające się w miękkiej tkance. Pazury rozcinające skórę.
Komu miała pomóc skoro wszyscy zdawali się być tutaj ranni?
Starając się nie wejść pomiędzy walczące koty, ostrożnym krokiem przemierzała pole walki. Pisnęła, czując nieprzyjemny ból. Odwróciła się do tyłu, by spojrzeć w czyjeś ślepia. Obce. Panika uderzyła jej do głowy. Czyjeś pazury przeorały jej ogon. Potężne łapska przyciskały krwawiącą kończynę do lepkiej ziemi. Nie pozwalali jej odejść. To było jej pierwsze tak bliskie spotkanie z Wilczakiem. Na dodatek tak okropne. Próbowała daremnie się wyrwać spod uwięzi wroga. Im jednak bardziej się rwała tym większy ból przeszywał jej ciało.
— Już uciekasz? Dopiero tutaj dotarłaś...
Zapłakana wciąż się rwała. Dlaczego jej to robiono. Przecież widać było, że nie chciała walczyć. Była zbyt młoda i niedoświadczona by ta walka była sprawiedliwa.
— Gdzie ty się wybierasz?
Poczuła kucie na czubku głowy. Uniosła spojrzenie do góry, by ujrzeć jak bura łapa ryje w jej czarnym futrze. Coś ciepłego zaczęło zalewać jej pysk. Piszczała. Próbowała się wydostać z pułapki, lecz panika jaka zapanowała w jej sercu niezbyt tu pomagała. Rozpaczliwie próbowała się wydostać, jednak nic nie przynosiło efektu. Nawet zapłakane spojrzenia jakie wysyłała walczącym Klifiakom. Została przyparta do ziemi. Wręcz w nią wgnieciona. 
— Gardzę takimi jak ty. Nawet nie próbujesz walczyć. — usłyszała syk nad uchem.
Potem już nastał ból. Okropny. Pulsujący. Zalewający całe jej ciało. Nacisk ustał. Ktoś zrzucił z niej wrogą wojowniczkę. Czarna nie oglądając się za siebie, rzuciła się do ucieczki. Wpadła w pierwsze lepszą kryjówkę i dysząc, próbowała złapać powietrze. 
— Gołębia Łapo...? — powitał ją znajomy głos.
Przerażona powędrowała wzrokiem ku właścicielu. Szylkretowa wojowniczka leżała na ziemi. Wyglądała źle. Poczuła, jak ją mdli. 
— Poszukaj Zaćmienia... Niech cię opatrzy i tu przyjdzie... — jęknęła obolała kotka. 
Gołębia Łapa poczuła, jak robi jej się słabo na myśl ponownego pojawienia się na polu bitwy. Serce wciąż biło jej oszalałe. Lęk wcale jej nie opuścił. Cały czas czuła na sobie dotyk burego Wilczaka. Lecz czy mogła odmówić rannej wojowniczce? 
— Dobrze. — miauknęła z trudem, nabierając powietrza. 
"Druga mama" nie była na szczęście tak trudna do odnalezienia. Wyróżniała się w tłumie. Zupełnie jak jej siostry. Próbując unikać walczących, a tym bardziej wrogiego klanu, biegła w stronę tak dobrze znanego jej futra. Dopiero przy jej boku poczuła się trochę bezpieczniej. Mniej narażona na terror jaki rozgrywał się wokół nich. 
— Gołębia Łapo! Co ci się stało? — medyczka niemal krzyczała, czarna bała się ujrzeć emocje malujące się na jej pysku. — Pietruszka chyba zejdzie, jak cię zobaczy. 
Gołąbek nie odpowiadała, dała sobie nałożyć opatrunek, czekając aż kotka skończy. Musiała jeszcze ją poinformować o czekającej na nią Jastrząb.
— Gotowe. Powiedzmy. — poinformowała ją. 
Widząc jak uczennica próbuje coś z siebie wykrztusić, westchnęła głośno. 
— Ani słowa. Wracasz do obozowiska w tej chwili. Bitwa dla ciebie się skończyła. — przegoniła ją medyczka. 
Czarna odeszła na parę kroków, nerwowo oglądając się za siebie. Miała nadzieję, że Wieczne Zaćmienie sama odnajdzie ranną wojowniczkę. 

[ilość słow 1162]

Od Gołębiej Łapy CD. Płomiennej Łapy

Siedziała przed wodospadem czując, jak od środka ją skręca. Nieznośne uczucie towarzyszyło jej odkąd wróciła z treningu. Dziwne bulgotanie w brzuchu. Gazy. Ciągle coś się jej odbijało lub jeździło po kiszkach. Ktoś musiał zrobić jej głupi kawał albo czymś się zatruła. Nie chcąc zanieczyszczać powietrza obozowiczom, ani by ktokolwiek słyszał wydobywające się z niej dźwięki, usiadła przed ścianą wody. 
Ku jej zmartwieniu ktoś jednak postanowił jej towarzyszyć. Dosiadła się do niej ruda uczennica. Jedna z trójki rudzielców. Odetchnęła z ulgą, gdy ta się przedstawiła, głupio by było zwrócić się do niej imieniem któregoś z jej braci. 
Ledwo wysapała z siebie swe imię, by przypadkowo nie omsknął z niej żaden bąk. Tylko po to by poczuć, jak robi się jej zbyt gorąco. Pytanie o to co tutaj robiła, wydawało się normalną częścią rozmowy. Gołębia Łapa wolałaby go jednak uniknąć. Prawda była zbyt... zawstydzająca. Musiała skłamać, choć to nigdy nie było dobrym rozwiązaniem. Przynajmniej tak twierdziła będąca już z Klanem Gwiazd Melodyjny Trel. Nieprzyjemne uczucie piekło ją od środka - czyżby Przodkowie już teraz wymierzali jej karę? 
— Tajemnica... — wydukała w końcu. 
Ruda uniosła brwi zaskoczona. Zaciekawiona zbliżyła się lekko. Gołąbek poczuła większą motywację, by powstrzymać chcący wydostać się z niej gaz. 
— Jak to tajemnica? — zapytała ostrożnie. 
Czarna przełknęła nerwowo ślinę. Ah niech to kocią ciekawość. Mogła przewidzieć to pytanie. 
— N-nie chce o tym mówić... — miauknęła cicho, zamykając ślepia na samą myśl, jak obrzydzona byłaby nią nowa znajomość. 
— Okay, nie ma sprawy. — miauknęła kotka, choć jej czujny wzrok pozostał.
Gołąbek czuła go na sobie mimo zaciśniętych ślepi. 
— Coś cię boli? Wyglądasz niemrawo... — urwała na uderzenie serca. — Zaprowadzić cię do medyczek? 
Czarna miała wiele myśli w swoim głupim łebku. Lecz na tak rozsądną sama nie wpadła. Poczuła w środeczku wdzięczność za podpowiedzenie tak mądrego rozwiązania. 
— Poproszę. — miauknęła cichutko. — I dziękuję, Płomienna Łapo. — uśmiechnęła się słabo do koteczki. 

<Płomykówko?>

[ilość słów 303]

Od Celestyna

Jasny bengal zmrużył oczy, gdy po raz kolejny coś szarpnęło pudełkiem, przez co podskoczył nieznacznie. Kremowy bok pieszczocha przycisnął się do okrutnej, zimnej ściany, a chłodny dreszcz przebiegł po kręgosłupie. Parsknąwszy ze zdenerwowaniem uchylił pyszczek, z którego wydobyła się seria wyjątkowo głośnych, niezadowolonych miauknięć, które miały wyrazić jego niezadowolenie całą tą obecną sytuacją. Najwidoczniej jednak Dwunożni całkiem zignorowali jego protesty, bo kolejny nieoczekiwany wstrząs poruszył jego drobnym ciałem. Cóż za gruboskórne i bezduszne zachowanie…
Ciepłe ślepia Celestyna uważnie lustrowały otoczenie, mimo, iż doskonale już znał te cztery ściany, w których Dwunożni zamykali go za każdym razem, gdy nadchodził czas wizyty u Wyprostowanego w srebrnej skórze. Tym razem również się nie pomylił i ostatecznie wylądował na lodowatej posadzce, gdzie podano mu jakieś tajemnicze medykamenty... Prychnął, ostrożnie przejeżdżając językiem po swoim futrze na to wyjątkowo przykre wspomnienie. Wciąż czuł na ozorku ten mdły, gorzki smak. Pokręcił delikatnie łbem na boki. Akurat zabrali go, gdy został olśniony i największe natchnienie spłynęło na niego, nakłaniając do tworzenia! Już prawie ukończył swe arcydzieło, lecz najwidoczniej inny los był Celestynowi pisany i nigdy nie dane mu było skończyć, bowiem Dwunożni wtedy wytargali go z przytulnego domostwa i wywlekli na dwór, narażając na chłód świata… Podłe, doprawdy podłe zachowanie. Zamknął na moment powieki, jednak kolejny wstrząs nie pozwolił mu na odpoczynek…

Wyleczeni: Celestyn

Od Zawilcowej Łapy (Zawilcowej Korony) CD. Rozkwitającej Szanty

 *Dawniej* 

 Zawilec patrzył, jak Opadający Rumianek wykłócał się z Kminkową Łapą o jakieś głupoty. Niezbyt go to interesowało, ale nie chciał również przerywać dwójce rozmowy. Chociaż teraz Rumianek nie wplatał mu następnych kwiatów we futro, co go cieszyło. Jeszcze chwila i pewnie każdy skrawek jego kremowego futra zostałby pokryty przez różnokolorowe rośliny, aby przypominał łąkę. Jego uszy jednak drgnęły, gdy jego siostra wspomniała o Zmorze. Może babcia ich nie opuściła, a szukała sposobu, aby się do nich dostać. Jednak czy była to ona, czy może jakiś inny samotnik?
 – Myślisz, że istnieje szansa, aby pojawiła się na naszych terenach? – zapytał ciszej kremowy. Czy ponownie wyrocznia skrzyżuje ich drogi? Jeśli tak, to miał nadzieję nie spotkać wtedy żadnej z matek Świerszczowego Skoku, nie chciał powtarzać starych błędów. Jednakże, zamiast odpowiedzieć mu na pytanie, kocica wplątała mu następnego kwiatka we futro. – Nie mów mi, że jesteś po jego stronie i przyjęłaś ten głupi pomysł.
 – Ej! To nie jest głupi pomysł! Będziesz mi jeszcze dziękować w przyszłości – wtrącił się Rumianek, niezbyt zadowolony z jego słów.
 – Już widzę, jak Ci dziękuje Rumianku. Nie chcę Ci psuć marzeń, jednak tak się nie stanie. – Na jego słowa rudy uczeń tylko się cicho zaśmiał, trącając go w bok. Z kim się on zadawał?

*****

 Dzień zapowiadał się dobrze, Pajęcza Lilia wraz z Skowronim Odłamkiem wyszła z rana, by zbierać zioła, a on zdążył poukładać zioła w składziku, zapamiętując, jakich powinien poszukać przed nadejściem pory nagich drzew. Kilka stosów było zdecydowanie mniejszych niż reszta, co go martwiło. A co jeśli właśnie tego zioła będą potrzebować? Kiedy wychylił swój pysk z legowiska, dostrzegł, jak Wdzięczna Firletka wyjmuje kolec z poduszki łapy Skrzypiącej Łapy, jednak jego wzrok powędrował na jego mentorkę. Nieustraszony Chomik wbijała swoje zielone oczy zdecydowanie za długo. Niedawno została mianowana, a już dostała ucznia, co było dla niego dziwne, jednak nie będzie kwestionować wyborów Króliczej Gwiazdy, może widział coś w wojowniczce, co Zawilec nie dostrzegał. Jego wzrok szybko przeskoczył na kota, który właśnie wkroczył do legowiska medyka. Tym kotem okazała się Rozkwitająca Szanta, co go ucieszyło. Wolał swoją siostrę od tej rudej medyczki, która mogła wrócić w każdym momencie. Kocur zmierzył w jej stronę.
 – Szanto, miło mi Cię widzieć. Chociaż mam nadzieję, że nie przynosisz ze sobą złych wieści – powiedział kremowy medyk, podchodząc do swej siostry. – Może lepiej będzie, jak porozmawiamy przed legowiskiem. – Ogonem wskazał miejsce przed wieżą, w którym zasiedli po chwili. – Miałem sam Cię odwiedzić i przebadać kocięta oraz Leszczynową Wiązkę, jednak mnie uprzedziłaś.

Wyleczeni: Skrzypiąca Łapa (Skrzyp)

<Siostro?>

Od Ćmiego Księżyca

Bezpośrednia kontynuacja poprzedniego opowiadania Ćmy

— Ciało — powtórzył, wpatrując się w kotkę intensywnie — Przecież nie mogę nikogo opętać, już próbowałem. Może potrzebna jest zgoda opętywanego, ale to i tak... znaczy, to chyba nie o to chodziło gwiezdnym, prawda?
Medyczka unikała wzroku kocura. Była jej tak... głupio. Wiedziała, że jest jego jedyną nadzieją, a nic nie może zrobić, niczego nie jest pewna. 
"Co za koszmar..." — pomyślała, ale prędko zbeształa się w myślach; sytuacja nie była zła dla niej... zwłaszcza jeśli ma porównać się bezpośrednio do Piórolotkowego Trzepotu. To kocur był ofiarą. Ona nie mogła narzekać. 
— Nie wiem... Nie wiem, o co im chodzi... — powiedziała cicho. Bolała ją od tego wszystkiego głowa. Nikt jej do tego nie przygotował. Co to w ogóle było za zadanie?! Co to za przedziwne wykorzystanie jej połączenia z Przodkami?! Ale skoro pokazał jej się kot z Klanu Gwiazdy, to znaczy, że faktycznie jest ono na jej barkach, że jest odpowiednim kotem, aby pomóc. Nie wierzyła w przypadki; nie w tak... dziwnych sytuacjach. To, że to ona napotkała zabłąkaną duszę, musi być zaplanowane, zapisane na nocnym niebie. — Mamy chodzić i pytać? Pytać, czy można go opętać... Cho-chore... — Żaden kot nie powinien być zmuszony do oddania swojej powłoki... Kocur skrzywił się nieco, patrząc na nią jakoś niewyraźnie. 
— Ugh... Cóż, na pewno nie pomoże to w uciszeniu pysków niektórych kotów — mruknął — Z resztą, teraz tak myślę, co dokładnie da mi opętanie innego kota? Czy to się zalicza do znalezienia ciała, znaczy... co wtedy? Mam żyć czyimś życiem, czy przedstawić się jako duch, który zabrał ciało czyjegoś ojca, partnera i syna i czekam do czasu, aż umrze. Nie wiem, gwiazdkowa pani, to mi się jakoś nie, znaczy... hm. — Potarł łapą policzek, patrząc gdzieś w bok. Ćmi Księżyc czuła szczerą... litość. Kocur nie był jedynym, który miał takie obawy. Przymknęła ślepia; musiała się skupić, musiała coś wymyślić; była przecież jedyną nadzieją Lotka... Nikt inny go nie widział, nie mógł mu pomóc... Był zdany tylko na nią.
— Niezbadane są wyroki Klanu Gwiazdy — wyszeptała. W końcu otworzyła ślepia i zerknęła na świetlistą łunę. — Mo-może... To ciało samo... No wiesz... musi ci pozwolić?
Milczał dłuższą chwilę. Nie odpowiedział na pierwszą część, jednak po jego pysku widać było, że nie spodobało mu się zdanie o Klanie Gwiazdy. 
 — Nie bardzo rozumiem. Jak ciało ma mi pozwolić skoro ciało to tylko mięso z kośćmi. Bez umysłu to trochę trudno.
Westchnęła i machnęła łapą. Zaczynała budzić się w niej frustracja; na tym etapie potrafiła ją jeszcze jednak jako tako ukryć. 
— Kot. Kot musi ci pozwolić..? — zapytała, chociaż oboje byli tak samo zagubieni w całej sytuacji. Miała wrażenie, jakby Piórolotek zapominał, że to też jej pierwszy raz, kiedy musi użerać się z zagubionymi duszami... — Przodkowie nie kazaliby ci... opętać kogoś...
— Nie można porozmawiać z nimi jeszcze raz? Ale tym razem z kimś, kto może jasno i prosto powiedzieć, o co chodzi? — Spytał, jakby lekko poirytowany. Medyczka poczuła, jak żyłka w głowie zaczyna jej pulsować. Wzięła głęboki wdech, ale coraz ciężej było jej ukrywać narastające emocje. Nie była cudotwórczynią.
— To nie jest proste — powiedziała twardo i sucho; może zbyt głośno... Teraz nie myślała o tym, co może sobie pomyśleć jej siostra, która dalej szperała głęboko w składziku. — To tak... nie działa. — Westchnęła smutno i chwile siedziała w ciszy. Czuła, jak jej mordka kilka razy jeszcze powtarza ostatnie słowa bezdźwięcznie. 
— Dobrze? — burknął cynicznie, jakby dotknięty. — Czyli hej, w najlepszej opcji po prostu będę się włóczyć po... gdziekolwiek jestem, aż nie zniknę czy coś, nie wiem, rozpłynę się, zrobię PUF jak purchawka. Ewentualnie zostaje wieczna egzystencja, przecież hej, niektórzy o niej marzą prawda? Wieczność, o, bardzo ładne słowo. — Jego paplanina ze zdenerwowanego tonu zmieniała się w zwykłe i bezbarwne wypluwanie słów z pyska, które cichło, gdy dusza odlatywała powoli z zasięgu słuchu kotki. Ta za to nie próbowała wytężać słuchu; jeśli Piórolotek chciałby, żeby coś słyszała, nie obrażałby się na nią. Nie miała zamiaru za nim gonić. 
"To on jest na mojej łasce, nie odwrotnie" — fuknęła w myślach, ale szybko musiała się zbesztać. To było okrutne; nie powinna myśleć w ten sposób... 
Szybko, na szczęście, pojawiło się coś innego, na czym mogła w pełni się skupić i nie przejmować oburzonym, urażonym nieumarłym. 
— Dzień dobry Szanowna Pani! Czy nie przeszkadzamy? — zapytał głośno Złota Droga (Złotku....... Mój Złotku, tęsknie......), wchodząc do legowiska medyczek. — Przyrzekam na swoją dumę i honor, że gdyby sprawa dotyczyła mojej osoby, mogłaby jak najbardziej poczekać. Nie zawracałbym Szanownej Medyczce głowy, jeśli nie miałaby czasu, ale... Chodzi o moją Małą Panienkę. — Wskazał na Zmierzchnicową Łapę, która stała kilka kroków za nim. — Gardełko ją boli. Chociaż muszę przyznać, że ledwom co się dowiedział, taka z niej milcząca myszka... Czy możemy być tak nachalni i poprosić o pomoc? 
Asystentka machnęła ogonem, aby dać im znać, że mają wejść do środka. Wtedy też pojawiła się Delikatna Bryza i Drzemiąca Łapa. Szylkretowa kocica nie chciała wchodzić całkowicie do lecznicy; miała wrażenie, że wszyscy na nią patrzą. Nawet ślepa Ćma. Bengal i jego uczennica usiedli na jednym z legowisk, czekając cierpliwie, aż srebrna się nimi zajmie. W międzyczasie wysłuchiwała słów rudego młodziaka. 
— Sparzyłem się o pokrzywy... No i- 
— Wpadł po sam nos — dodała jego mentorka. 
— No tak. — Odwrócił wzrok; najpewniej ze wstydu. Prędko, niczym z przyzwyczajenia, pojawiła się druga medyczka. 
— Słuchałam, przyniosłam miód i aksamitkę — powiedziała, kładąc kwiatki przed Drzemiącą Łapą, a lepki plaster niosąc na grubym liściu w kierunku dwójki dawnych samotników. 
— Nie musiałaś... — rzuciła do niej młodsza. 
— I tak byłam w składziku; mało tam miejsca na dwa koty, więc i tak musiałabym ci je podać. — Machnęła ogonem, muskając bark siostry. Ćma wzięła do pyska aksamitkę i zaczęła przeżuwać ją na gładką papkę, aby potem nałożyć ją na nos kocurka. Słyszała, jak kremowy wojownik zachęcą Zmierzchnicową Łapę do polizania miodu. 
Przed południem lecznica całkowicie opustoszała.

Wyleczeni: Zmierzchnicowa Łapa, Drzemiąca Łapa

Od Aster (Astrowej Łapy) Do Judaszowcowego Pocałunku (Judaszowcowej Gwiazdy)

Kiedy Aster miała niecałe 2 księżyce

— Niedawno nauczyły się chodzić! — miauknął tatuś, dumnie wypinając pierś do jakiejś ładnej pani.
— Widzę. Macie przepiękne kocięta, będą świetnymi zadatkami dla Klanu Klifu! — odpowiedziała bura, uśmiechając się najpierw do Jeżynka, a potem do mnie.
Podtuptałam do kocicy, a ta przykucnęła przede mną.
— Dzień dobry, jestem Liściasta Gwiazda.
Swoimi wielkimi oczkami obejrzałam ją od góry do dołu, a następnie słodko się uśmiechnęłam.
— Dzien Dobly, Pani Liscasta Kfiasto! Ja jestem Astel, a to jest Jesynek! — mruknęłam, swoimi błękitnymi ślepkami wpatrując się w szylkretkę.
Liderka zaśmiała się i pogłaskała mnie ogonem po pysku, na co ja zachichotałam.
Za dobrze zbudowaną kocicą w pewnym momencie stanął jakiś kocur. Na pewno był od niej młodszy. Może nie wyglądał na jakiegoś bardzo miłego, ponieważ chyba próbował wywiercić we mnie dziurę samym wzrokiem, jednak nie wyglądał na takiego, co bez powodu mnie zje, prawda? Może nie wyglądał jak bandyta, ale bardziej jak taki niby miły niby niemiły śmieszny pan. A zresztą. Nie ważne, jak by wyglądał i jak by się na mnie patrzył, moja kocięca ciekawość wygrywa. ZAWSZE. Podreptałam do niego, raz po raz, prawie się przewracając o różne kulki mchu, piórka, gałązki, a czasem nawet i własne łapki. W końcu stanęłam przed jego obliczem, cała zdyszana, ponieważ jeszcze nigdy wcześniej nie wykonywałam takich dystansów i to jeszcze w takim czasie!
— A jak Pan się nasyfa?!
— Judaszowcowy Pocałunek — powiedział czekoladowy, patrząc na mnie z góry.
Może i nie był jakiś bardzo wysoki, bo jego wzrost dorównywał temu mojej mamusi, jednak dla mnie nadal był bardzo wysoki. Podniósł jedną łapę i pod światłem zaczął oglądać swoje pazury.
— Pan Jusa… Pan Jusasofcofofy Pocalfunec? — wyseplenilam, wpatrując się w niego słodkimi, niewinnymi oczkami.
Na to kocur przewrócił oczami i z niesmakiem przeliterował swoje imię.
— JU-DA-SZO-WCO-WY PO-CA-ŁU-NEK.
— P-pseplasam… — mruknęłam cichutko, spuszczając wzrok na swoje łapki.
Czekot zwrócił na mnie swój wzrok i wpatrywał się tak we mnie, z łapą na wpół wiszącą w powietrzu, kiedy ja raz po raz zaciągałam łaciatym noskiem, szlochając z poczucia winy.
Po chwili Judaszowiec odchrząknął, kładąc łapę obok całej reszty. Siedział przede mną, a ja podniosłam na niego smutne, lodowato-błękitne oczka, szurając jedną z przednich łap po podłożu.
W pewnym momencie podniosłam się i ruszyłam do jednego z "kątów" żłobka.
— Abh, co… Co Ty? Eh… — wybełkotał zastępca, ostatecznie chyba mając to gdzieś.
Złapałam jednego z moich pięknych kwiatuszków z kolekcji w ząbki, a następnie udałam się z nim w stronę Judasza. Potem (jak to typowy kociak, czyli bez pytania) zaczęłam się wdrapywać po boku zdezorientowanego kocura, aby umieścić kwiatek za jego uchem.
— C-co Ty na wielki Klan Gwiazdy wyprawiasz?! — syknął, jednak zignorowałam to.
Umieściłam astra, a następnie szybko zeszłam z łapy czekota, z uśmiechem na pyszczku.
— To kfiatusek dla Pana, zeby pseplosic!
Zaczęłam iść, aby usiąść naprzeciwko syna Pani Listek, jednak przewróciłam się. Mimo to nie sprawiło to, że przestałam. Wręcz przeciwnie. Podniosłam się i po kilku długich krokach, usiadłam naprzeciwko niego.
— A opowie mi Pan o tym Klanie Kfiasty? Mamusia mófiła mi tylko tloske o Baknie, ale nie wie nic o Klanie Kfiasty… Wiec opowie mi Pan?! Plooose!!

< Panie Jusasofcofofy Pocalfuncu!? >

Od Lotosu CD. Ognika

Lotos czuł, jak każda najmniejsza cząsteczka w jego ciele płonęła żywym ogniem. Miał ochotę rzucić się na środek legowisko i wpaść w histerię, drapiąc, gryząc i wrzeszcząc na każdego, kto chciałby zbliżyć się do niego choćby na długość ogona. Jego powieka zadrgała niebezpiecznie, gdy przypatrywał się, jak ten rudy pomiot gadał z jego matką. Nie miał innych kompanów do zabawy? Serio musiał ciągnąć akurat jego? Wspaniałego, cudownego, jedynego w swoim rodzaju? Wybrańca? A przede wszystkim — niemalże oseska!
W sumie, gdy zastanowił się na tym nieco dłużej, to nawet mu się to sklejało. Nie sądził, aby jego przymusowy kompan był szczególnie rozchwytywany wśród reszty klanowiczów. Ze swoim przeciętnej urody pyskiem, nieznośną osobowością i irytującym głosem — większość zapewne omijała go szerokim łukiem! Może dlatego tak się zachowywał? Niczym żółw, krył się za grubą skorupą z kpiny i durnych uśmieszków, a w rzeczywistości był zwyczajnie... zazdrosny. Zazdrosny tak bardzo, że aż z tego wszystkiego zzieleniał. Tak, na pewno tak właśnie było! Lotos nie był w stanie wymyśleć bardziej wiarygodniej (swym skromnym zdaniem) wersji. Taka zawiść, taki... brak wiary w dobrą wolę — to musiało się z czegoś brać, i mogło jedynie z tego.
Dzięki takiej pomysłowej racjonalizacji, nie wściekał się już na nieco starszego gnojka. Ani trochę. Czuł wyłącznie... pożałowanie. Litość. Tak, jak powinien dobry prorok. Miał prowadzić swoje stado, nawet wtedy, gdy popełniało błędy. Byli wszakże jedynie głupimi duszkami, prostakami, o ograniczonej wiedzy i umiejętnościach — mylenie się więc, cóż... leżało w ich naturze.
Albinos uśmiechnął się tryumfalnie, czując kojące uczucie zwycięstwa, rozlewające się pod jego futerkiem. Cóż za rozkosz! Och, jak on uwielbiał mieć rację — nawet wtedy, gdy wygrywana kłótnia odbywała się wyłącznie w przytulnych zakamarkach jego nieco niespokojnego umysłu. Właściwie to... zwłaszcza wtedy, gdy strona opozycyjna nie mogła przerwać jego genialnego monologu swoimi nonsensownymi wynurzeniami. Hmpf!
— Lotos — Usłyszał zmęczony głos mamy. Zastrzygł uszami. — Pójdź pobaw się z Ognikiem. Dobrze ci to zrobi... Nie możecie siedzieć cały czas odizolowani od reszty świata, źle to na was wpływa...
Druga część wypowiedzi została wypowiedziana ściszonym tonem, jak gdyby kocica mówiła to do siebie. Nie do końca rozumiał, co dokładnie miała na myśli — ale nieszczególnie go to obchodziło.
Usiadł obok swojego towarzysza, trzepiąc uroczo rzęsami grzecznie kiwając główką, gdy Leszczynowa Gałązka skończyła mówić. Przywdział najbardziej łagodny, anielski wyraz pyszczka, na jaki mógł się zdobyć, po czym wstał i podreptał na drugą stronę kociarni, muskając drugiego kocura ogonem w bezczelnym geście, chcąc go pośpieszyć. Słyszał, jak ten fuknął cicho na jego działanie. Miód na jego uszy!
Opadł na podłoże, fioletowymi ślepiami wpatrując się w Ognika z wyczekiwaniem.
— A więc? Jaką zabawę masz na myśli? — zapytał niewinnym tonem, bawiąc się spoczywającym obok jego łapki kamyczkiem, jakby od niechcenia. Otworzył szeroko oczka, chcąc oddać swoją rzekomą ciekawość.
W rzeczywistości nie interesowały go żadne nudne igraszki. Ale kocur... skłamałby mówiąc, że nie zaintrygował go tą swoją prostolinijną głupotą. Na początku wydawał się irytujący, jak latający po legowisku komar, robal, którego najchętniej wyłącznie by zgniótł — ale teraz? Wzbudził w nim pewne zainteresowanie. Prawdopodobnie ze względu na to, jak zabawny był w swoich niedorzecznych przekonaniach. Lotos doskonale wyobrażał sobie, co musiało kłębić się w głowie jego rówieśnika. Zapewne uważał, że go pokonał. Że był lepszy. Mądrzejszy. A obserwowanie tego było cudowną rozrywką, niemal jak zabawa z myszą, która znalazła się w śmiertelnej pułapce, wciąż walcząc jednak o życie i starając się wydostać.
Rzecz jasna, w swej nieposkromionej arogancji Lotos nie dostrzegał istotnych błędów w swym toku rozumowania. I raczej nie zamierzał ich dostrzec w najbliższej przyszłości.

<Ognik?>