Tiramisu leżał przy swojej matce, wtulony w jej brzuch, patrząc się w popielate futerko na boku, który unosił się i opadał w rytm spokojnego oddechu Stonki. Jej sierść zawsze była miękka, pachnąca mlekiem i ciepłem, ale dla kocurka to już dawno przestało być wystarczające. On się nudził – i to jak! Nie miał rodzeństwa, a wszyscy, którzy żyli wraz z nim, wydawali się tacy… dorośli. To znaczy sztywni. Jego mama, Bazalt, Turkawka, Szmaragd – nikt nie potrafił się z nim bawić tak, jakby tego pragnął. Nikt nie rozumiał, jak to jest pragnąć, przejąć władzę nad calusieńkim światem, jak to jest być ciekawym, co czeka za rogiem. Według Tiramisu starsze koty tylko piły, jadły i spały, nie czerpiąc z życia żadnej radości. On natomiast miał w sobie całe pokłady ambicji, na tyle, że wystarczyłoby i dla tej czwórki nudziarzy.
Westchnął cicho i spojrzał na Stonkę. Spała głęboko, a jej łapa obejmowała go jak ciężki głaz, który nijak chciał się ruszyć, ale Tiramisu nie zamierzał poddać się tak łatwo. Najpierw spróbował poruszyć się ostrożnie i jakoś wysunąć spod jej kończyny, lecz gdy to nie zadziałało, odsunął jej łapę nosem i wyrwał się z uścisku. Było to ryzykowne, lecz na całe szczęście szara kotka ani drgnęła. Srebrny zerknął szybko w stronę reszty. Bazalt drzemał, chrapiąc głośno, Turkawka mruczał coś do siebie, a Szmaragd wpatrywała się gdzieś w dal, jakby świat wokół niej nie istniał. Właściwie oni wszyscy stwarzali mu idealne warunki do ucieczki. Co za głupcy!
Kocurek z podniesionym ogonem przesunął się pod ścianą, każdy krok stawiając tak cicho, jak tylko potrafił. Serce biło mu szybciej, gdy mijał starszych, ale nikt go nie powstrzymał, ba! Nikt go nawet nie zauważył. Zrobił jeszcze kilka kroczków, a wtedy… był wolny! Nie zdążył nawet tego dobrze przemyśleć – co było jak na niego dosyć nietypowe – a już jego łapy niosły go przed siebie. W końcu całkowicie otoczyły go wysokie budynki i kamienne chodniki. Do jego nozdrzy prędko dotarł ostry smród miasta, i choć była to ohydna woń, nie powstrzymała ona pręgowanego przed dalszą eksploracją. Sam nie wiedział, jak tego dokonał. Nawet nie wiedział, w którym momencie przekroczył tę granicę, która otwierała dla niego nowe tereny. Teraz było już za późno, by się cofnąć. Zresztą nawet nie wiedziałby jak wrócić.
***
Tiramisu wędrował po brudnych, mokrych ulicach miasta, a każdy jego krok odbijał się echem od ścian. Futro miał całe mokre i nastroszone, więc wyglądał jak ubłocony kołtun z parą pomarańczowych, lśniących oczek. Nie chciał się do tego przyznać, nawet przed samym sobą, ale wyglądał głupio. Jak przestraszony, zagubiony kociak… którym był. Nie wiedział, gdzie jest. Nie wiedział nawet, w którą stronę powinien iść. Wszystkie zapachy wokół mieszały się ze sobą – śmierdziało tu potworami, starym jedzeniem, kurzem i brudem. Woń jego własnej matki dawno już zniknęła, rozpływając się w powietrzu. Co, jeśli już nigdy jej nie poczuje? Myśl o Stonce i reszcie Sekty przeszyła jego główkę. Czy go teraz szukali? Zauważyli już, że zniknął? Chciał wierzyć, że tak. Chciał wierzyć, że zaraz któryś z nich wyskoczy zza rogu i zabierze go z powrotem do ciepłego gniazda. W głębi serca czuł, że ostatecznie może być inaczej. Może nikt już go nie znajdzie?
Przypomniał sobie historie, które czasem słyszał od starszych. O gangach, które grasowały po mieście, o kotach, które krzywdziły i zabijały tych, którzy nie mieli jak się obronić. Jego wcześniej uniesiony ogon opadł, a sylwetka widocznie zmarniała. Kocurek zgarbił się, przerażony tym, w co się wpakował. To była chwila słabości, bo zaraz potem uniósł głowę wyżej, próbując wyglądać pewniej. Przecież da sobie radę! Był odważny, ambitny i zwinny! Gangi? Żadne zagrożenie! Ma przecież mocne łapy, którymi może biec szybciej, niż te zafajdane szczury! A nawet jeśli by go złapali, zawsze mógłby omamić ich swoim wzrokiem! Przecież mama cały czas mu powtarza, że jest taki uroczy!
W końcu srebrny dotarł do jednego ze śmietników. Był uchylony, a z jego wnętrza unosił się nieprzyjemny, ale dla kociaka kuszący zapach resztek. Tiramisu aż przełknąć ślinę, a jego żołądek zaburczał. Rozejrzał się niepewnie. “Nie mogę tego zrobić… to nieeleganckie. Poza tym pewnie ktoś już go sobie upatrzył. Te gangi z całą pewnością widzą wszystko…” – pomyślał, ze zmrużonymi oczami wpatrując się w śmietnik. Okazało się, że głód był jednak silniejszy od strachu i jego wymyślonych zasad. Spróbował wspiąć się do góry, ale na śliskiej powierzchni nie potrafił złapać przyczepności. Po chwili usiadł ciężko na zimnym chodniku, wyciągając tylne łapy do przodu i nadymając wargi, jakby cały świat był przeciwko niemu. Nagle zawiał silniejszy podmuch wiatru, a chłód przeszył całe jego ciało. Jego futerko nastroszyło się jeszcze bardziej. Tiramisu obejrzał się szybko za siebie, po czym wsunął się pod śmietnik. Tam zwinął w ciasny kłębek i owinął ogonem, próbując udawać, że wszystko jest w porządku. Przymknął powieki, licząc na to, że zaraz zaśnie i obudzi się przy ciepłym brzuchu swojej matki.
Nie zdążył jednak odpłynąć, gdyż usłyszał kroki.
— Co tu robi mały kociak? — Rozległ się głos gdzieś nieopodal. Kocurek drgnął i podniósł łebek tak gwałtownie, że uderzył w spód śmietnika.
— Auć! — prychnął, kładąc swoją łapę na głowie. Był zgarbiony, starał się trwać w bezruchu, by potencjalne zagrożenie odeszło. Nic z tego. Kroki stawały się coraz głośniejsze, coraz bliższe. Gdzieś z cienia wyłoniły się nagle kremowe łapy. Tiramisu poczuł, jak jego serce zaczyna bić szybciej. Źrenice w jego pomarańczowych, wystraszonych oczętach zwęziły się do grubości cienkich igiełek, gdy dostrzegł błysk pomarańczowych ślepi obcego. Podskoczył, znowu uderzając w sufit swojej kryjówki. Potem gdy nieznajomy nie odszedł, prychnął i syknął groźnie, choć cały drżał. Spróbował uciec, lecz obcy kot chwycił go za kark. Tiramisu krzyknął rozpaczliwie i zaczął się szarpać, wymachując łapami na wszystkie strony.
— Zostaw mnie, ty śmierdzący brudasie! — wyrzucił z siebie dramatycznie, nawet nie myśląc o tym, co mówi. Może i brzmiało to śmiesznie, być może nawet dziecinnie, ale on teraz walczył o życie!
— Hej, hej! Uspokój się, kolego! Nic ci nie zrobię! — odezwał się nieznajomy. Jego głos był spokojny, ale stłumiony przez trzymanego w zębach kociaka. Tiramisu mógł przysiąc, że czuł wibracje jego słów na własnej skórze.
— To mnie puść! — jęknął, wysuwając pazurki, by napotkać nimi jedynie powietrze. Kremowy go posłuchał. Ostrożnie odłożył kociaka na posadzkę, a ten nawet się nie obejrzał i natychmiast rzucił się do biegu, sprintując aż do końca uliczki. Tam zatrzymał się gwałtownie, dysząc ciężko. Takim sposobem daleko nie zajdzie. Obejrzał się przez ramię – tam nieznajomy wciąż stał, nieruchomo, jakby spokojnie czekał.
— Jak masz na imię? — zawołał Tiramisu, starając się, by jego głos brzmiał pewnie. W końcu… może ten kot nie był taki straszny. Może nawet mógł mu się przydać. Obcy podszedł do niego powolnym krokiem.
— Królicza Ułuda, ty? — odparł.
— Tiramisu Serafinit Pierwszy Wielki — odpowiedział srebrny, prostując się dumnie, jakby chciał ukryć fakt, że jeszcze przed chwilą piszczał i bezskutecznie próbował oswobodzić się z uścisku. — Cóż, nie mogę powiedzieć, że wywarłem na tobie dobre pierwsze wrażenie. Po prostu mnie zaskoczyłeś! Miasto jest niebezpieczne, nie wiem, czego mogę spodziewać się po tutejszych. Mimo to jestem w stanie zgodzić się na współpracę — mruknął nonszalancko.
— Nie gadasz jak kociak. Jesteś pewny, że nie jesteś jednym z nich? Skąd jesteś? — zapytał Królicza Ułuda, unosząc brew.
— Jestem stąd i… nie jestem. To skomplikowane — wyjaśnił Tiramisu, szczerząc ząbki w uśmiechu. Pręgowany nie wyglądał jednak na usatysfakcjonowanego tą odpowiedzią.
— Nie rozumiem. To zgubiłeś się, czy nie? Jeśli tak, mogę odnaleźć twoją mamę razem z tobą.
Srebrny ugryzł się w język. Powinien się przyznać? Nie, nigdy! To byłaby zbyt wielka skaza na jego dumie. Szybko wymyślił jakąś wymówkę.
— Nie, nie! Skądże! — Uniósł głowę wyżej, strosząc futerko. — Tak się składa, że… udało mi się uciec od dwunożnych! Dwunożnych, którzy się nade mną znęcali! Jestem na tyle zwinny, że byłem w stanie wydostać się z ich tyci mieszkanka i… ależ mam szczęście, że cię znalazłem! Teraz będziesz mi pomagać, prawda? — Gdy skończył mówić, zamrugał kilka razy, robiąc maślane oczka.
— Chwila, chwila, to raczej ja znalazłem ciebie! I nigdy nie powiedziałem, że zamierzam cię niańczyć. Mam już wystarczająco dużo problemów na głowie… — burknął, na co Tiramisu uniósł brwi.
— Ale chyba nie zamierzasz mnie tu zostawiać? Przecież jestem tylko bezbronnym kociakiem! Naprawdę masz serce, by tak po prostu odejść? — zapytał. Jego końcówka ogona drgała, a oczy wyrażały jedynie czyste skupienie, a także zdziwienie.
<Nieznajomy?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz