BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

30 czerwca 2022

Od Splątanego Futra CD. Kamiennej Agonii

*po wybraniu na zastępczynię*

Powinna czuć palącą satysfakcję. Wreszcie po tylu księżycach udręki i słuchania się tej wywłoki Pyskatki otrzymała swoją długo upragnioną pozycję. Zdobyła władzę, o którą tak długo walczyła. Nie była właściwie pewna, dlaczego ją otrzymała – teoria o tym, że Zajęcza Gwiazda chce traktować rude i nierude koty równo, nie wydawała się szczególnie wiarygodna. Nie zamierzała oczywiście narzekać, jednak sama nie powierzyłaby władzy w łapy wroga tak szybko po tej przeklętej rewolucji.
Była jeszcze jedna sprawa, której zupełnie nie rozumiała – tym czymś była ona sama. Powinna czuć szczęście, powinna świętować, gdy jej przeciwnicy tonęli we własnej goryczy. Zamiast tego wypełniało ją uczucie niedosytu. Nie wiedziała, czego dokładnie jej brakowało. Być może to fakt, że wreszcie otrzymała swoją zemstę, sprawił, że straciła cel w życiu. Być może… pragnęła czegoś więcej niż bycie zastępcą. Pragnęła siedzieć na miejscu tego durnego Zająca, pragnęła wreszcie móc otrzymać to, co jej się należało. Tak, to na pewno sprawiłoby, że byłaby szczęśliwa.
Jednak nie mogła uciszyć swojego wewnętrznego niepokoju. Potrzebowała odwrócenia uwagi, potrzebowała czegoś, co mogło nakarmić drzemiącą w niej krwiożerczą bestię.
W tamtym momencie jej wzrok padł na Kamienną Agonię.
– I kto jest teraz górą, Pyskatko? Gdzie jest twoja ukochana rebelia? Gdzie jest twój kochany Kałowa Łapa? – rzuciła z szerokim uśmiechem, doskakując do niej. Chciała kłótni, chciała, by ta pokraka wyżyła się na niej za te wszystkie upokorzenia. Obserwowanie tonącej we własnej żałości i goryczy ofiary, która wciąż próbowała uwolnić się ze szponów rozpaczy, powinno ją pocieszyć. Powinna poczuć cokolwiek, ten zew rywalizacji powinien powrócić i wypełnić ją wspaniałym płomieniem. W końcu lepiej było czuć gniew niż całkowitą pustkę.
Jednak Kamienna Agonia, zamiast odpowiedzieć, zawiesiła wzrok. Splotka wydała z siebie gniewny pomruk.
– Co z tobą?! – parsknęła, potrącając kotkę. Czarna wydawała się wręcz skurczyć. – Oczywiście, zrobiłaś się nudna. – Zastępczyni przewróciła oczami. – Nie jakby mnie to jakkolwiek obchodziło – rzuciła jakby od niechcenia.
Nikt nie musiał wiedzieć, jak bardzo potrzebowała, by Kamienna Agonia zareagowała na jej głupie doczepki.

***

Nie poczuła się lepiej. Nic nie potrafiło załatać tej dziwnej dziury w jej sercu, która rosła od śmierci Trzciny i Jałowca, pożerając wszystko na swojej drodze. Ta idiotyczna pustka całkowicie ją wypełniła. Dni powoli scalały się w jedność. Splątane Futro nie chciała tego przyznawać, jednak tęskniła zarówno za Jałowym Pyłem, jak i za tą durną Pyskatką. Ich śledztwo być może czasami sprawiało, że chciała rozbić ich durne łby o skały, jednak dawało jej ono tyle emocji, zabawy – czegoś, czego jej brakowało.
– No i co, jesteś zadowolona? – parsknęła cicho. Kończąca posiłek Kamienna Agonia niemal natychmiast podniosła na nią spojrzenie. Splotka nawet nie zadawała sobie trudu, by zgadywać, co kotka czuje. – Nie jestem szczęśliwa i nie rozumiem dlaczego. Czy to daje ci satysfakcję?

< Kamień? >

Od Truskawkowej Łapy CD Pierwszego Brzasku

*duuuży skip time, hellga plz nie bij*
 
 Stał przed legowiskiem starszych, grzebiąc smętnie łapą w gruncie. Całą siłą próbował się zmusić do wejścia do środka, jednakże przytłaczająca aura smutku oraz żalu skutecznie go powstrzymywała. Uchylił pyszczek, czując jak zasycha mu  w gardle. Bał się widzieć ojca w takim stanie. Nie takiego chciał mieć go we wspomnieniach... nie takiego... Bury zawsze był wesołym i pogodnym kotem, gotowym zawsze do opowiadania ciekawych historii swoim dzieciom a teraz- teraz to dzieci musiały zajmować się nim. Iskrzący Krok niedługo zapewne do niego dołączy, była ostatnio u Truskawka po maść na stawy, opowiadała przy tym, że za niedługo poprosi Cętkowaną Gwiazdę o przeniesienie.
Smutek rozlał się w sercu młodego medyka. 
Nie chciał tracić najbliższych, już i tak stracił siostrę.
— Truskawku...? T-to ty? — futro stanęło mu dęba, gdy ojciec wypowiedział jego imię. Uśmiechnął się smętnie, robiąc krok do przodu. Te odwiedziny będą trudniejsze niż myślał.
— Tak.. hej tato, co u ciebie? — miauknął cicho, siląc się na uśmiech. Otarł się o policzek Brzasku, mrucząc cicho. Tęsknił za czasami kiedy był małym grzdylem i ciągle wojował razem z bratem. — Możemy porozmawiać...? J-ja... ja potrzebuję rady.
Patrzył się na ojca, poruszając niespokojnie końcówką ogona, którą zaraz przygniótł swoimi przednimi łapami.
— Oczywiście, synku, zawsze możesz mi powiedzieć co cię trapi — Brzask podniósł się z widocznym wysiłkiem, podchodząc do syna i klepiąc go po grzbiecie
— B-bo... bo ja chyba jestem kotką, tato — palnął cicho, zrzucając z siebie ciężar tej tajemnicy. Pochylił głowę, niemalże dotykając nosem gruntu. — Ja nie wiem co się dzieje. O-ostatnio poznałam kotkę z klanu burzy i-i jak mówiłam do niej w żeńskiej formie i-... i mi jakoś wygodniej było. N-nie wiem no! — zerwał się na łapy, krążąc dookoła niczym sęp nad padliną — N-nie rozumiem tego! To jest dziwnie i... i nienaturalne! I nienormalne! P-przecież urodziłem się kocurem, prawda? Nie mogę być kotką! Racja, tato? — machnął  niespokojnie ogonem, oddychając ciężko.
— Znałem kiedyś kogoś takiego i wiesz co, synku? Nikt nie miał nic przeciwko — zaczął spokojnie. — Nie musisz wstydzić się tego, kim jesteś, kochanie.
— I-... jest jeszcze jedna sprawa — zaczął cicho, ocierając kapiące z oczu łzy. — B-będziesz c-chyba dziadkiem... 
Zamknął pysk, czekając na reakcję, która nie nastąpiła. Ukradkiem zerknął na ojca, który wpatrywał się pusto w jakiś punkt przed sobą, jakby dryfował gdzieś daleko, głęboko zakopany w swoich myślach.
— Jak? 
Poruszył się niespokojnie. Co on miał mu powiedzieć, że najpewniej się naćpali i poszli w krzaki? Wzdrygnął się na samą myśl, kuląc uszy. Chcąc jednak czy nie - musiał powiedzieć prawdę ojcu. Skoro zaczął, trzeba by było to skończyć.
—  Najpewniej się naćpałem z Wilczą i... i tak jakoś wyszło — bąknął niemrawo. —  Tylko nikomu nie mów. Błagam.

< Brzask? >

[przyznano 5%]

Od Goryczki (Goryczkowej Łapy) CD. Kuniej Łapy

Goryczka wydała z siebie groźne warknięcie. Niczym najwspanialsza łowczyni Klanu Wilka powoli skradała się w kierunku ofiary. Nie mogła sobie pozwolić na strach, nie teraz, gdy los całego Klanu Wilka – nie, całego lasu – leżał w jej łapach.
– Aaa! Dzik! – wrzasnęła, rzucając się na Kunią Łapę. Kotka spojrzała na nią z delikatnym zaskoczeniem, jednak nawet jej nie odepchnęła. – Mamo! Stokrotko! Obronię was! - krzyknęła niezrażona początkową niechęcią do zabawy uczennicy.
– Daj jej odpocząć, Goryczko. – Irgowy Nektar podniosła głowę, przestając myć swoje prześliczne futerko. Szylkretka zawsze uważała, że ma najśliczniejszą mamę na calutkim świecie. Kiedyś zwierzyła się Stokrotce, że chciałaby wyglądać tak jak Irga, ale siostra, zamiast pomóc jej znaleźć sposób na szybkie schudnięcie i urośnięcie, odpowiedziała coś typu "wszyscy umrzemy" i poszła spać. – Co cię sprowadza tutaj, Kunia Łapo? – zapytała karmicielka. Goryczka wlepiła spojrzenie w Kunią Łapę. Czemu Irga chciała, żeby dała jej spokój? Przecież nie powiedziała, że nie chce się bawić! Nie było powodu, by miała chcieć czegoś innego niż Goryczka. Wiadomo przecież było, że wszyscy kochają zabawy!
– Chciałam się pobawić z kocia… - Nim bura zdążyła skończyć zdanie, szylkretowa rzuciła się na nią z dzikim wrzaskiem. Kunia Łapa, która wyraźnie wreszcie zrozumiała jak się bawić, próbowała walczyć z zabójczym uściskiem na swoim ogonie. Na próżno – kły najwspanialszej wojowniczki Klanu Wilka zacisnęły się na dzikim zwierzęciu.
– Mamo! Mamo! Złapałam dzika! Teraz jesteście bezpieczne! – zawołała, wypinając z dumą pierś. Irga nie wyglądała na równie zadowoloną co ona. Ciekawe czemu?
– A może zrobisz coś mniej destruktywnego dla mojej sierści? – zaproponowała ze śmiechem Kunia Łapa i wyrwała ogon z pyska kociaka. Goryczka skrzywiła się z niezadowoleniem.
– Dziki nie mają prawa głosu! – syknęła, ponownie zamachując się na ogon dzikiego zwierzęcia.
– Kunia Łapa ma rację. Odpocznij na chwilkę, Goryczko – mruknęła cicho Irga. Szylkretka westchnęła ze zirytowaniem i opadła obok śpiącej Stokrotki. – Kunia Łapo, pozwolisz że się zdrzemnę na chwilę, a ty ich doglądniesz? Dosłownie pół uderzenia słońca i wracam. – Nim uczennica zdążyła odpowiedzieć, śliczna kotka ułożyła się do snu. Goryczka zmrużyła z niezadowoleniem oczy. I mama, i Stokrotka posiadały jakąś niesamowitą umiejętność zasypiania w bardzo krótkim czasie. Czemu ona tak nie potrafiła?!
Kunia Łapa przez chwilę wpatrywała się w nią z nieodgadnionym wyrazem pyska (a przynajmniej taki był dla Goryczki – kotka, nie wiedząc czemu, nigdy nie była dobra w odczytywaniu niewerbalnych sygnałów).
– Heej… Lubicie może historie? – zaproponowała uczennica, a szylkretka spojrzała na nią z nieufnością.
– Ja lubię, ale jest dużo nuuudnyyych – jęknęła Goryczka. Lubiła krótkie historie, podczas których mogła inscenizować opowiadane scenki i wyobrażać sobie, że jest jednym z bohaterów. Niektórzy jednak opowiadali długie historie, podczas których szylkretka była zmuszona siedzieć bez ruchu. A potem jeszcze złościli się, że traciła zainteresowanie!
– Ja mam ciekawą, możesz posłuchać – zapewniła uczennica. Goryczka usiadła obok, spoglądając na nią z zainteresowaniem. Skoro Kunia Łapa twierdziła, że historia będzie ciekawa, to na pewno tak musiało być! – Był sobie w lesie pewien wielki dzik…
– Twój tata? – zapytała zaciekawiona Goryczka, oczami wyobraźni widząc gigantycznego, groźnego dzika biegającego po obozie.
– …który rządził caaałym lasem. Od Klanu Nocy do gór. Był jak prawdziwy lider Klanu Dzików, którego wszyscy się bali. Wszystkie dziki w sensie. No, był straszny! – Kunia Łapa mówiła dalej, ignorując pytanie kociaka. Goryczka pochyliła się do przodu i wlepiła w uczennice pełne zachwytu spojrzenie.
– Jak straszny?!
– Miał poplątaną w supły sierść, silne łapy i długie kły z paszczy. Dlatego się go tak bali. Bo zjadał kociaki jednym ciosem! – Szylkretka wydała z siebie westchnienie pełne zachwytu. To był dopiero godny jej przeciwnik! Wysunęła pazury i syknęła groźnie. Jeszcze pokaże temu głupiemu liderowi Klanu Dzików kto tu rządzi! Mama będzie z niej dumna! – Klanem Wilka rządził wtedy.. duży, czarny, silny kot, Dębowa Gwiazda. To on wyszedł naprzeciw tym zwierzętom. Była ogromna bitwa! – opowiadała Kunia Łapa. Goryczka potrafiła sobie wyobrazić zebranych wokół wspaniałych, odważnych wojowników. Musiała pomóc im pokonać te wstrętne dziki! Zaczaiła się niczym najprawdziwszy łowca, czekając na swoją szansę. Coraz mniej skupiała się na słowach Kuniej Łapy, rozproszona jej drgającym ogonem. – Wszyscy się bili i to było straszne. Ale Klan Wilka wygrał, mimo że Dębowa Gwiazda umarł i na jego miejsce weszła Tygrysia Gwiazda, która natomiast.. Ałć!
Kły Goryczki zacisnęły się na ogonie dzika. Dzikie zwierze szarpnęło się, jednak kotka wydała z siebie zagrzewający do walki krzyk i ponownie przyszpiliła je do ziemi.
– Złapałam, złapałam! Pomogłam Dębowej Gwieździe wygrać wojnę! – pisnęła uradowana, skacząc wokół uczennicy.
Gdy dorośnie, będzie najwspanialszą wojowniczką Klanu Wilka!

***

Definitywnie nie była najwspanialszą wojowniczka Klanu Wilka. Ba, w ogóle nie była wojowniczką. Po rozpoczęciu treningu okazało się, że dosyć duży problem z koordynacją ruchową i ogólnie skupieniem się na powierzonym zadaniu. Polowanie było trudne, gdy rozpraszał ją dosłownie każdy szmer liścia.
Stokrotka awansowała dosyć szybko. Mimo tego, że złota wcale nie wydawała się szczególnie zadowolona z nowych obowiązków, rzucając kilka tekstów o tym, że niedługo wszyscy umrą, Goryczka dałaby wszystko, by być na jej miejscu. Wojowniczka była od niej we wszystkim lepsza – uczyła się szybciej, była ładniejsza i dużo bardziej przypominała mamę. W przeciwieństwie do niej uczennica ani trochę nie przypominała Irgi i to sprawiało, że czuła się jak największy zawód rodzicielki. Czemu nie mogła być po prostu normalna?!
– Co robisz?
Goryczka podniosła spojrzenie znad swojej ledwo nadgryzionej myszy na stojącą nad nią Irgę. Trudno było stwierdzić, jak długo matka tam stała – myśli młodszej kotki odpłynęły zbyt daleko, by rejestrować to, co dzieje się w realnym świecie.
– Nie rozumiem – zaśmiała się krótko, rzucając ślicznej wojowniczce promienny uśmiech.
– Znowu robisz ten dziwny ruch ze stukaniem łapą w ziemię i wpatrujesz się w tą mysz, jakby miała ci przekazać przepowiednię od Mrocznej Puszczy – wytłumaczyła Irga, siadając obok córki. Goryczka ze wstydem odwróciła wzrok. Miała tendencje do wykonywania tych dziwnych, powtarzalnych czynności, gdy była zestresowana. – I nie przyszłaś do mnie dzisiaj ze swoimi głupiutkimi opowieściami o piórach ptaków, które zaobserwowałaś.
– Myślałam, że ich nie lubisz – mruknęła uczennica nieco zbita z tropu. Zdawała sobie sprawę, że jej częste opowieści o jej durnym, nie pożytecznym zainteresowaniu musiały być irytujące.
– Po prostu uważam, że stać cię na więcej. – Irga polizała ją delikatnie po głowie. Goryczka zamruczała z zadowoleniem. Kochała mamę całym sercem i wiedziała, że chce dla niej jak najlepiej. – Wiesz, że ty i Stokrotka narodziłyście się, by służyć wspaniałej Mrocznej Puszczy. Będę cię kochać tak długo jak będziesz podążać śladami ich łap. Wiem, że takie grzeczne słonko jak ty nigdy mnie nie zawiedzie – zaśmiała się słodko złota. Goryczka uśmiechnęła się. Była kochana, pomimo jej niedoskonałości.
Nie mogła jednak dłużej zawodzić mamy. Nie chciała sprawiać jej więcej przykrości. Musiała zacząć naprawdę służyć Mrocznej Puszczy. Nie mogła dłużej biernie stać z boku. Jej przeznaczeniem było podążanie tymi odważnymi, wspaniałymi kotami.
Ale właściwie czemu ten zaszczyt miałby należeć tylko do niej? Powinna podzielić się tym cudem z większą ilością kotów! Tak, dokładnie, to sprawi, że Irga będzie z niej dumna!
Wiedziona tym pomysłem, szybko obmyśliła plan.
– KUNIA ŁAPO! – wrzasnęła, wpadając do legowiska medyków. Nie była pewna, czy powinna zaczynać rozmowę od krzyków. Szczerze mówiąc nie miała zbyt dużego doświadczenia z głoszeniem prawd wiary.
– Czy wszystko w porządku? – bura kotka podniosła głowę znad ziół. Złota uśmiechnęła się uradowana, widząc, że Ośnieżonej Łąki nie ma w legowisku.
– Czy chciałabyś ze mną porozmawiać o wierze? – zapytała, lecz nim uczennica zdołała odpowiedzieć, wyrzuciła z siebie potok słów. – Bo wiesz, jest takie fajne miejsce, gdzie jest dużo odważnych kotów i przyszłam zapytać czy chcesz je ze mną czcić, no bo w końcu nie jesteśmy głupie!
– Czy możesz powiedzieć coś więcej? – zapytała nieco niepewnie uczennica medyka. Goryczka miała ochotę wręcz skakać z podekscytowania. Kuna rzeczywiście jej słuchała!
– Bo wiesz, moja mama mówi, że jak się służy tym kotom to twoja rodzina cię kocha! – zawołała z podekscytowaniem. Nawracanie kotów okazało się być naprawdę fajne! – Nie będziesz musiała dłużej zawodzić swojej rodziny! – wypaliła szybciej niż zdążyła pomyśleć.

< Kuno? >

[Przyznano 5%]

Od Gąsiorka CD Mrocznego Omenu

Wielka Gwiazda? Nie, żeby nie słyszał co się w klanie odjaniepawliło, bo jego stara trajkotała o tym już od momentu, w którym wybudził się z głębokiego snu. Cisowa Kołysanka sprawiała wrażenie całej w skowronkach, piszcząc o tym, jak to kotki będą miały teraz większe prawa aniżeli kocury. Szkoda tylko, że to głupie ciele zapomniało, iż jej bachory maja fujary między nogami, więc za kotki raczej nie uchodzą. Był wściekły za lekkomyślność matki, tej idiotki co nazywała siebie teraz ich liderką i cholera wie co jeszcze. Nie miał zamiaru być dyskryminowany. Jeszcze te pokręcone baby zabiorą mu pszczółka! Nie chciał go stracić, to był jego jedyny przyjaciel poza bratem.
Pociągnął nosem, powstrzymując łzy pojawiające się w jego turkusowych ślepiach. Nie mógł beczeć, szczególnie teraz, przy Mrocznym Omenie. Kocurek kichnął, pocierając nos i udając przy tym, że to zwykły katar.
— Ta... moja matka cieszy się jak głupia na to wszystko — przyznał, zaciskając szczękę. Irytacja rosła w nim z każdą chwilą. — Dlaczego baby są takie głupie. Szczególnie moja matka? — podniósł głowę, spoglądając prosto w lodowe ślepia wojownika. Ten machnął końcówką ogona, jakby odganiał natrętną muchę od siebie. Liliowy podziwiał Mrocznego, był silny, nie bał się mówić to, co myślał i sprawiał wrażenie, jakby nic nigdy nie było w stanie go zranić. Gąsiorek pragnął być taki, już ostatnio sobie obiecał, że zrobi wszystko, by być takim, jak Mroczny Omen.
— Kotki z natury są przygłupie. Szczególnie te pokroju twojej matki — odparł starszy z przekąsem, obserwując przy tym bacznie otoczenie. Widać było, że nic się przed nim nie ukryje.
Kociak przechylił głowę, obserwując jak ich parszywa liderzyna przechadza się z dumą po nowych włościach. Kotka unosząc dumnie ogon szła przed siebie a jej przydupasy odganiały kocurów z drogi byle żeby czekoladowa nie musiała "patrzeć na ich parszywe pyski".
Też coś.
— A... nie da się ich jakoś pozbyć? No nie wiem, przegonić czy kopnąć w tyłek albo coś... — bąknął naburmuszony, obserwując jak Mała Róża zwraca uwagę Wróblowi, że ten nie jest godzien spoglądania na jej piękne lico. Tonkij prychnął z pogardą. — Bo to nie tak, że fajnie by było jakbym pozbył się mojej starej — wiedział, że jego jazgotanie o tym, jak bardzo Cisowej nienawidzi było nudne, jednakże miał jej tak dosyć, że tylko o tym był w stanie gadać.
Mroczny Omen milczał, nadal lustrując lodowymi ślepiami obóz klanu wilka.
— Matka mówiła ci coś o obserwacji?
— Nie... a powinna?
— Powinna — kocur nie wydawał się zadowolony, że Gąsior jeszcze nie wie nic o tej całej "obserwacji". — Musisz obserwować wroga. Śledzić każdy jego ruch i czekać na jego moment słabości.
— Och... rozumiem, Mroczny Omenie!
Wojownik skinął mu łbem.
— Mała Róża przebiera w półśrodkach, nie stawia konkretów a do tego ma tabun przydupasów. Dopóki stan rzeczy będzie tak wyglądał, nie będziemy mogli nic jej zrobić. Może i jest głupia, jednak wie jak chronić swoją dupę — szczęki kocura zacisnęły się, kończąc ostatnie zdanie. Zaciekawione kocię wyciągnęło szyję, by widzieć jak najwięcej. — Dlatego pamiętaj młody. Zwracaj uwagę na każdy błąd popełniony przez nią czy kotki. 
Gąsiorek skinął łebkiem, zaś jego turkusowe ślepia rozszerzyły się, pełne iskierek radości oraz entuzjazmu.
— A... przydam się jakoś? — zagaił. Nie lubił siedzieć bezczynnie, gdy tyle dookoła niego się działo.

< Omen? >

Od Krokus

Zrobiło się strasznie gorąco, słońce paliło grzbiet, do tego było jeszcze duszno. Matka zarządziła, iż nim dotrą do miasta, pewien czas zatrzymają się niedaleko Klanu Wilka, w lesie. Krokus smutno było opuszczać piękne równiny, oraz ciocię Kamień, jednak mimo to zgadzała się z matką. Wiedziała, iż nie wytrzyma ani chwili dłużej w tym skwarze.
Koty szły w ciszy, na horyzoncie majaczył im las, a zapach wilczków delikatnie podrażnił nozdrza burej kotki.
Nagle burej świat zawirował przed oczami, a kotka ledwie przytomna upadła na ziemię. Słyszała zmartwione głosy rodziny, i rozkaz Bylicy, aby ktoś poszedł po mech nasączony wądą i zioła na wzmocnienie, takie jak rumianek. Miodowooka widziała wszystko jak przez mgłę, jej cętkowany bok unosił się w rytm jej oddechu. Było jej strasznie gorąco. Bylica i Skowronek zaciągnęły ją do lasu, położyły między korzeniami jakiegoś wielkiego, starego drzewa. Niedługo później przyszedł Fiołek z mokrym mchem, i Deszcz z ziołami, bo srebrny syn Bylicy nie za bardzo przykładał się do lekcji medycyny. Krokus dostała mech, z którego szybko zlizała zimną wodę, reszta poszła na okład. Zjadła także pospiesznie zioła, wiedząc, iż są jej potrzebne. Bura kotka chciała już wstać, lecz łapa Bylicy położona na jej grzbiecie jej na to nie pozwoliła.
- Ciśśś kochanie, potrzebujesz odpoczynku.
Żółtooka skrzywiła się. Ona nie chciała odpoczynku! Chciała móc zapolować, pomóc wykarmić rodzinę, a tu klops, bo okazało się, iż słońce źle na nią z jakiegoś powodu wpłynęło. Mimo to musiała posłusznie leżeć pod opieką srebrnej kotki. Dopiero kiedy nastała noc całkowicie otrząsnęła się pod przegrzaniu.
Eh, to był fatalny dzień.

[przyznano 5%]

Od Aksamitki do Fioletowego Spojrzenia

Lekkie muśnięcie na czubku jej nosa wywołało w niej cichy chichot. Nim uchyliła powieki, uśmiechnęła się głupkowato, wiedząc, która ze żłóbkowych znajomych wymyśliła sobie takowy sposób budzenia jej. Odkąd tylko załapały wspólny język, ustaliły sobie małą zabawę, polegającą na zrywaniu się na równe łapki, skoro tylko nastanie świt. 
— Niemożliwe, że wstałaś pierwsza! —  wykrztusiła, otwierając szeroko swe oczęta i spoglądając z wyrzutami na czekoladową rówieśniczkę, szczerzącą się do niej przyjaźnie. — Ktoś cię musiał obudzić, przyznaj się!
— A w życiu! To zasługa słoneczka, promyczki mnie zbudziły, tak mocno świecąc na mnie — miauknęła pogodnie, trącając ją pyskiem w bark. — No chodź, sama zobacz! Taka wielka, żółta kula na niebie! Dzięki niej podobno jest jasno, a w nocy zamienia się z takim śmiesznym, białym czymś — paplała, wskakując za plecy Aksamitki i pchając ją w stronę wyjścia z ich kociarni.
Szylkretce ślepia zabłysnęły z ekscytacji.
—Wyszłaś na zewnątrz?  —  zapytała  z lekkim strachem w głosie. — Ale ty wiesz, że nie możemy? Mamusia będzie na mnie zła, jak będę próbowała uciec... — dodała, spoglądając na swą rodzicielkę, wciąż śpiącą, wraz z resztą jej rodzeństwa.
— Nieee —  zaprzeczyła, biegnąc do przejścia i zatrzymując się w nim. — Tu wszystko idealnie widać. Chodź.
Morskooka przekrzywiła łebek, niepewna, czy za bardzo nie przekracza granicy. Ciekawość jednak znacznie górowała nad byciem grzeczną, toteż dołączyła do Krewetki. Widok obozu zaparł jej dech w piersi i na moment wręcz zapomniała, jak pobierać tlen. Zakrztusiła się z wrażenia. Tyle dorosłych i wspaniałych kotów!
— Patrz, jak tamtej pani futerko ślicznie lśni w słoneczku! — miauknęła podekscytowana, wskazując na siedzącą nieopodal calico. Wspominana kotka obróciła w ich stronę głowę i zmierzyła je spojrzeniem niemalże fioletowych ślepi. — Wow! Jakie piękne ma paczały!
— Trzeba jej to powiedzieć  — podsunęła pomysł czekoladowa.
Aksamitka pokiwała energicznie łebkiem, nie mogąc doczekać się sprawienia nieznajomej kilku komplementów. Odchrząknęła i wyprostowała się, jak gdyby miało jej to pomóc być głośniejszą.
— PROSZĘ PANI! — krzyknęła, wlepiając w nią wzrok. — TAK, TY Z ŁADNYMI OCZKAMI! JESTEŚ BARDZO PIĘKNA, MÓWIŁ CI TO KTOŚ? — darła się, z pewnością zbudzając nie tylko towarzystwo żłobkowe, ale i całe obozowisko. — CHCESZ BYĆ MOJĄ PRZYJACIÓŁKĄ? PROOOSZĘĘ — błagała, podskakując w miejscu z radości, że zaraz nawiąże nową znajomość.
 
<Fiolet?>

Od Krokus

tuż przed nastaniem lata
Przed nimi rozciągała się ogromna równina, sięgająca aż po horyzont. Porośnięta była wrzosem i wysokimi trawami, gdzieniegdzie były również krzewy i inne mniejsze rośliny. Czyli to właśnie tu matka się wychowała? Pośród szumiących traw? Widok zapierał dech w płucach. To miejsce było…piękne. Bura szła za matką, ciągle rozglądając się naokoło, podobnie jak pozostała trójka młodzików. Srebrna kocica szła po terenie natomiast pewnie, tak, jakby znała tu każdy kamień, każde źdźbło trawy. Podstarzała kocica z delikatnym uśmiechem i nieco opadniętymi powiekami szła przed siebie, spokojna i rozluźniona, tak jakby nie znajdowali się blisko terytoriów jej rodzimego klanu, którego dawana liderka ją wygnała.
- Hej mamo, co to za roślina? – spytała Deszcz, wskazując na miotlastą roślinkę.
- To koper. Sok z jego łodygi po wypiciu pomaga na ból bioder. – rzekła błękitna. – A to, co to jest? Pamiętacie może? – spytała dziko pręgowana, wskazując na żółty kwiat, wyglądający niczym słońce.
- To mniszek. Biały płyn z pustej w środku łodygi pomaga na ukąszenia pszczół. – miauknęły zgodnie Krokus i Deszcz.
- Świetnie! Jak widzę trochę pamiętacie. – miauknęła starsza, wchodząc na kolejne faliste wzniesienie.
Niespodziewanie srebrna położyła się na trawie i ze śmiechem sturlała się z górki, wzbijając w powietrze pyłki kwiatów. Zaskoczone kociaki patrzyły na nią z szeroko rozwartymi oczyma.
- No co? Co tacy sztywni jesteście? – miauknęła rozbawiona reakcją kociaków zielonnoka, w której oczach tańczyły iskry.
Fiołek i Skowronek jako pierwsi sturlali się, od razu po nich to samo zrobiła szara i cętkowana. Ze śmiechem zleciały z pagórka wprost na roześmianą matkę.
- Możemy tu zostać na pewien czas? Jest super! – miauknęła Skowronek. – proszęęęę – dodała, patrząc błagalnie pomarańczowymi ślipkami na matkę. Reszta młodych również zrobiła słodkie oczka.
- Oczywiście, że możemy. – odparła starsza, z której czoła zabawnie zwisał mniszek, jak u drapieżnej ryby głębinowej światełko. – tylko nie podchodźmy za blisko do granicy Klanu Burzy. – miauknęła z powagą, ale już chwilę później rozchmurzyła się. – No to co, jeszcze raz? – spytała zadziornie – kto ostatni na górce ten zgniła piszczka! – zakrzyknęła, po czym wstała i popędziła na pagórek.
- Hej, to nie feir! – miauknął Fiołek, biegnąc za roześmianą Bylicą. Reszta wkrótce do nich dołączyła i razem staczali się z górki, póki słońce nie zaczęło rzucać długich cieni, i pomarańczowych blasków. Wtedy właśnie znaleźli norę pod krzewem, w której poszli spać. Nie była to żadna dziupla, do których młode koty przywykły. Sama Bylica chyba też nieco się od tego odzwyczaiła, bo ciągle przekręcała się z boku na bok, jednak po pewnym czasie udało jej się zasnąć. W objęcia kociego morfeusza odpłynął również Fiołek, potem Deszcz, następnie Skowronek, i tylko miodowe ślipka Krokus pozostały otwarte. Kotka cichutko wstała, po czym wymknęła się przed norkę. Księżyc świecił jasno, jego srebrny blask oświetlał źdźbła trawy. Gwiazdy migotały na niebie, a pasikoniki grały znaną już burej melodię, która jednak była znacznie wyraźniejsza i bardziej bogata tutaj, na otwartym terenie, gdzie tych owadów było więcej. Ćma przeleciała niedaleko, potem na niebo uniosły się świetliki. Jeden z nich usiadł na nosku zamyślonej koteczki, która psiknięciem sprawiła, iż świecący owad zaraz odleciał.
Mimo, iż młoda się nie wyspała, to cieszyła się, iż nie usnęła.
Ta noc była piękna.

[przyznano 5%]

Nowi członkowie klanu gwiazdy!

 
Powód odejścia: decyzja administracji/właściciela
Przyczyna odejścia: starość

Odeszła do klanu gwiazdy!
 
 
 

Powód odejścia: decyzja administracji/właściciela
Przyczyna odejścia: starość

Odeszła do klanu gwiazdy!

Od Liska Do Igiełki

Nawet nie zdążyło się wystarczająco rozjaśnić, gdy syknęła z bólu, gdy łapa jakiegoś kociaka zmiażdżyła jej pyszczek.
— Ojć! Przepraszam — wymamrotała Morze. — Nie chciałam. To było przez przypadek.
— Nie szkodzi — Lisek zaśmiała się lekko, mrugając kilka razy i rozciągając się. Poczuła za sobą ciepły oddech mamy, która także się już zbudziła, jednak nie przerywała rozmów kociętom. — Co robiłaś, że tak ci się przez przypadek ustąpiło na moją łapę?
Morze jedynie uśmiechnęła się zadziornie.
— Chciałam cię obudzić, bo nie mogę usiedzieć jeszcze ani chwili, nic nie robiąc. To nudne. Nie można marnować czasu, zawsze trzeba go dobrze wykorzystywać, żeby mieć co wspominać.
— Moja mama mówiła mi to samo. — odparła Lisek, podnosząc się i siadając, oplatając swoje łapy ogonem. Gdzieś przed oczami mignęło jej futro Aksamitki, gdzieś indziej Wilczka czy Urdzika. Wszyscy już zaczęli łazić po kociarni, sprawiając, że do ich uszu docierało coraz więcej hałasu.
— Tak się cieszę, że jest nas tak dużo — miauknęła Morze, liżąc jedną z łap. — Wcześniej byłam tylko ja, Cicha, Krewetka i Oliwka.
— Też się cieszę, że do zabaw mam też kogoś oprócz rodzeństwa.
— Jeśli chodzi o zabawę, może chciałabyś razem pobawić się w klan? Możemy wziąć jeszcze jedną osobę, żeby było nas więcej.
Lisek zastrzygnęła uszami.
— Klan? — zaciekawiła się, oblizując wargi. — Brzmi ciekawie. Kogo bierzemy?
Oczy Morza zlustrowały cały żłobek. Spojrzenie kotki zatrzymało się na pół-łysej liliowej szylkretce.
— Może... Igiełka? Jeszcze się nie wybudziła, czas ją trochę rozruszać.
Lisek uśmiechnęła się lekko i razem z towarzyszką podeszła do siostry, klepiąc ją łapką po głowie.
— Igiełkoo, wstawaj. Chcesz się z nami bawić?

<Igiełko?>

Od Igiełki

Pierwszy wdech wdarł się w jej płuca poprzedzony piskiem, za to w akompaniamęcie wrzasków i stęków Wilczej Pogoni. Zimno objęło w swe dłonie kocię, które mokre, dopiero co urodzone, popiskiwała cicho, szukając odebranego w gwałtowny sposób ciepła. Silne pociągnięcia językiem pobudzały jej niewielkie ciałko do samodzielnego funkcjonowania.
Pierwsze godziny życia miały posmak zimnego powietrza powoli wypełniającego płuca zmieszany z słodką wonią mleka, do którego zaraz cała szóstka maluchów próbowała się dorwać. Wodzone jedynie węchem, wszystkie kierowały się do jednego miejsca. Przy przyjemnie ciepłym i miękkim brzuchu matki było jednak znalazło się miejsce dla wszystkich klusek. Wierciły się i przepychały nawzajem, raz po raz plątając łapki w futerko Wilczej. Wyciągały niewielkie łapki, masując powierzchnie, nieświadomie licząc na jeszcze odrobinkę pożywienia, byleby napełnić do końca brzuszek. Wśród pisków zaraz pojawiły się przeciągłe ziewnięcia. Różowe języczki pokazywały się na chwilę, by zaraz schować się w spowrotem w pyszczku, szukającym odpowiedniej pozycji do snu. pierwszy dzień zakończył się powolnym zasypianiem, wtulonym w resztę niewielkich ciałek. Sama Wilcza Pogoń również mogła zaznać chwilę spokoju utkaną z cichego pochrapywania gromadki, przerywaną sennymi popiskiwaniami. Prawdopodobnie cieszyła się ów momentem jak najdłużej, wiedząc, że by wychować 6 własnych maluchów z parma dodatkowymi potrzeba niemałej siły i cierpliwości, a całkowicie przespane noce mogą na parę księżyców wyparować z pamięci młodej matki.

Od Wypłosza

 To bolało. Tak bardzo. Co noc nawiedzały go sny z przeszłości. Śmiejące się młode Wyprostowanych... ból, jego własne wrzaski i szczekanie psa. Konał, lecz żył, a zabawa zaczynała się od nowa.
Matka go wygnała, gdy tylko wrócił do domu. Uznała za potwora. Kogoś niewartego jej uwagi. Nienawidził jej za to na co go skazała.
Bez łapy, ogona i oka był tylko nic niewartościowym śmieciem. Nie potrafił polować, walczyć. Tacy na ulicy ginęli. Musiał nauczyć się posługiwać sprytem. Nie mógł zostać Pieszczochem. Wręcz sama myśl o tym doprowadzała go do mdłości. Stworzenia, które nimi się opiekowały były okrutne i nienormalne. To przez nich był tym kim jest.
Szmer skupił jego uwagę. Osiadł się tu niedawno. Ot, zwykły przewrócony kubeł na śmieci, służył mu za schronienie przed deszczem. Nie było to przyjemne lokum, bo cuchnęło jak diabli, ale lepsze to niż spędzenie nocy ze szczurami. A tego najbardziej się bał. Gryzoń jak nic zrobiłby sobie z niego ucztę. Był łatwą zwierzyną.
Odgłos się powtórzył. Spiął się cały. Powoli wstawał księżyc, a noc dawała ukojenie od upałów dnia. Jego przyjaciel mignął mu za chmurą. Nigdy mu nie odpowiadał, ale słuchał, słuchał i był mu za to wdzięczny.
Coś walnęło w jego kubeł, powodując że sierść stanęła mu dęba. Co to było? Schował się głębiej, tak jakby to miało ochronić go przed tym co czaiło się na zewnątrz.
- O no proszę, patrz Śruba. Bufet - usłyszał głos. Jakiś obcy kot zajrzał do środka, a widząc go zaśmiał się. - Chyba ktoś nas okrada... - warknął pod nosem.
- O czym ty mówisz? - odezwał się jego towarzysz.
Ten wszedł do wnętrza pojemnika, wyciągają kocię za kark. Upadł z głuchym plaśnięciem przed czwórką samotników.
- Nie kradnę - miauknął na swoją obronę wiedząc, że został odkryty. - Mieszkam tu...
- Ha! Słyszycie go? Mieszka! - chichoty wyszły z ich pysków.
- To nasz teren - Czarny przycisnął go do ziemi. - Hm... co ci się stało dzieciaku? Jakiś taki wybrakowany jesteś - zakpił.
- Nie interesuj się - warknął malec.
- Patrzcie no go, ale wyszczekany.
Ucisk na grzbiecie się wzmocnił, a on czuł jak zapiera mu dech w piersi. Wydał z siebie krótki pisk, który ich rozbawił.
- Mogę sprawić, że będziesz powłóczył tylną łapą już na zawszę - oświadczył. - Więc odpowiadaj na nasze pytania, czy to jasne?
W oku zakręciły mu się łzy. Jak miał uciec? Samotnicy byli silniejsi i otoczyli go, napawając się jego cierpieniem. Księżyc obserwował to wszystko z odległości, cichy jak zawsze.
- Jasne - pisnął.
Powiedział im wszystko co chcieli. Nie miał tajemnic. Był bezdomnym kotem, takim jak oni. Wątpił jednak by przyjęli go do swojego gangu. Był ciężarem, kolejną gębą do wykarmienia. Taki był jego los. Musiał umrzeć z głodu, by najadły się nim inne zwierzęta.
- Wypłosz, pozwolimy ci tu mieszkać, ale pod jednym warunkiem - Śruba uśmiechnął się złowieszczo, kiedy skończyły im się pytania.
- Zrobie co chcecie - miauknął, spuszczając uszy po sobie. - Nie chcę problemów.
- Wiemy, wiemy kolego. Raz na księżyc będziesz płacił nam haracz w postaci jedzenia. To długo, lecz dla kogoś takiego jak ty, to jest potrzebne. Nie wiadomo czy coś złapiesz z tą swoją kulawizną - zadrwił. - Druga sprawa to... rozrywka. Nudzi nam się, wiecznie te same skwaszone gęby. A ty wyglądasz tak żałośnie i jednocześnie zabawnie, że wyłamujesz się poza ten schemat, kapiszi?
Nie wiedział co to znaczy. Samotnik używał wielu nieznanych słów, jednak dało się zrozumieć jego zamiary. Mimo, że był ledwie kocięciem, nasłuchał się opowieści o gangach samotników i to do czego są zdolne.
- Tak. Rozumiem - miauknął.
- No i dobra. To chłopaki ja pierwszy, a wy po mnie - powiedział, rozpoczynając piekło.

***

Był pogryziony i słaniał się na łapach. Bolało go ciało, a tą noc chciałby wyrzucić z pamięci. Wszedł do kosza, sycząc z bólu. Czy to już dorosłość go dopadła? Tak miało wyglądać jego życie? Jako zabawka  samotników? Skulił się, czując uścisk w brzuchu. Od kilku dni nie miał nic w pysku. Powinien iść i poszperać czy w okolicy nie ma jakiegoś żarcia Wyprostowanych. Nie był jednak w stanie.
A mama mówiła, że ból uczy. Ciekawe czego... pewnie tego, że był śmieciem. A zresztą, walić ją i jej mądrości. Teraz był zdany na siebie.
Ciekawe ile czasu wytrzyma nim skona... Te myśli jeszcze chodziły mu po głowie, gdy zapadał się w ciemność. 

Od Liska Do Aksamitki

Leżała na posłaniu, bawiąc się w łapkach kulką z mchu i opierając pyszczek o pierś mamy, która wylizywała ją po głowie. Chwilkę później język mamy spoczął na reszcie rodzeństwa. Wylizywała każdego po kolei, a było to ciężkie zważając na ilość kociąt.
— Masz pazurki jak prawdziwy wojownik.— zwróciła się do niej pobłażliwie Wilcza Pogoń, gdy zauważyła, jak Lisek atakuje malutkimi łapkami ofiarę, którą upatrzyła sobie w małym kawałku mchu, jaki oderwała sobie z posłania w ramach zabawy.
Rozejrzała się po kociarni. W żłobku było ich teraz pełno. Krewetka, Morze i reszta dzieci Gołębiego Puchu... Kalinkowa Łodyga... Ona także spodziewała się kociąt. Lisek była przekonana, że nie będzie się tu nudzić, jednak towarzystwo tylu ciał sprawiało, że było niewiarygodnie duszno, a z każdej strony walała się spora ilość kociąt.
Szylkretka przerzucając sobie kulkę z łapy do łapy w końcu podrzuciła ją zbyt mocno. Wzrokiem mierzyła mech, który niedawno ugniatała w łapkach i poderwała się z miejsca, ku zdziwieniu Wilczej Pogoni, która właśnie zbliżyła do niej swój pysk, by wyczyścić jej futerko. Usłyszała cichy śmiech mamy zza pleców.
Podbiegła do Aksamitki, której kulka nieszczęsnej zabawy spadła prosto na głowę. Lisek zdjęła ją z niej, śmiejąc się nerwowo.
— Wybacz! — rzuciła przez mech, który trzymała w zębach. — Ale całkiem zabawnie w niej wyglądałaś. Jak już jestem przy tobie, to chcesz się razem pobawić? Wyobraź sobie, że ten mech to zwierzyna, a my na nią polujemy — zaproponowała. Zabawa z siostrą brzmiała o wiele bardziej przekonująco, niż w samotności.

<Siostro?>

Od Wilczka DO Aksamitki

 Mama mówiła, że sen był bardzo potrzebny do rozwoju młodych kociąt, co Wilczek wzięli sobie głęboko do serca, nie można tego było jednak powiedzieć o Aksamitce, która już od samego wschodu słońca, buszowała po żłobku wraz z Krewetką, budząc wszystkich, na których zdążyła wpaść podczas szaleńczej gonitwy.
Niestety wilczek byli jedną z jej ofiar. Brutalnie obudzone kocię fuknęło rozzłoszczone, rozglądając się dookoła w poszukiwaniu winowajcy. Widząc jednak, że ową kraksę spowodowała Aksamitka, ich wyraz pyska złagodniał, jednak nie wpełzł na niego uśmiech tak, jak zawsze. Powodem ponurego nastroju Wilczka było zwyczajnie zmęczenie oraz szaruga panująca na zewnątrz. 
Dało się słyszeć plusk wody rozbijającej się o niewielkie kałuże w obozie oraz szum lejącego deszczu. Pogoda skutecznie zniweczyła ich plan - wycieczkę do Truskawkowej Łapy, ich wujka, którego mieli poznać całą zgrają. 
— Hej, Wilczek, orientuj się! — krzyk siostry dotarł do nich zbyt późno. Mokra, lepka kulka mchu z impetem uderzyła kocię w łepetynę z całej siły.
Szylkret potrząsnął głową.
Kurwa, bolało.
Ostrożnie dotknął swojej potylicy, która tylko zapulsowała nieprzyjemnie. No tak, będzie siniak. Otrząsnęli się z kurzu, który osiadł na ich jasnym futerku, nim odwrócili łeb w stronę przerażonej siostry oraz Krewetki, które wstrzymywały oddech, siniejąc lekko na pyszczkach.
— Spokojnie, nic mi nie jest, tylko bolało trochę — odparli, z ulgą obserwując jak Aksamitka zaczyna ponownie oddychać. Jeszcze tego brakowało, aby niebieska im zjechała na zawał.

< Aksamitka? >

Od Wilczka DO Igiełki

 — (...) gdy Jeżyk i Kąsek przeskoczyli przez ogrodzenie zobaczyli coś, o czym nigdy nie śnili! Przepiękny las okalany złocistą aurą, wodospady ze skrzącą, krystalicznie czystą wodą... Od tego momentu wiedzieli, że znaleźli to, czego szukali od tak dawna - dom. Jednakże to nie koniec tej historii moje maluchy. Jeżyk i Kąsek postanowili, że stworzą grupę, chodzili po lesie napotykając różne koty, którym pomagali, zaś one, podziwiając dobroć serca braci przyłączali się do nich a grupa rosła z dnia na dzień — Wilcza Pogoń przerwała na uderzenie serca, by napić się wody z mchu. — Ktoś wie, jak nazwali ich grupę?
Kociaki podniosły łapki ku górze, jednakże pierwszą, która to zrobiła była Igiełka. Szylkretka zauważyła to i wskazała na córkę, prosząc ją aby odpowiedziała.
— Nazwali siebie klanem muszelki — miauknęła pogodnie, szurając z lekka łapką w ziemi. Matka kociąt skinęła głową, kontynuując opowieść.
— Tak więc, klan muszelki rósł w siłę a ich dobroć oraz braterstwo zaczynały być sławione w całym złotym lesie! Niekiedy samotnicy sami przychodzili prosić o przyjęcie by poczuć, co to znaczy mieć dom. Jednak księżyce mijały a bracia starzeli się. Każdy z nich doczekał się kochającej rodziny oraz gromadki wnucząt.
— Takich uroczych jak my? — pisnęła Aksamitka, oblizując pyszczek. Wilcza skinęła głową twierdząco, śmiejąc się cicho pod nosem. Zniecierpliwiona niebieska szylkretka przysunęła się bliżej matki, niemalże wchodząc między jej łapy.
— Nawet bardziej, kochanie — kaszlnęła, ponownie spijając trochę zimnej wody z mchu. Wilczek oparli się o Igiełkę, przymykając ślepia. Byli trochę zmęczeni po całym dniu harców a opowieść matki skutecznie kładła ich do snu.

< Igiełko? >

Od Mrocznego Omenu CD. Gąsiorka

 Przechodził koło kociarni, natrafiając na bachora Cisowej Kołysanki. Na samo wspomnienie o kotce aż chciało mu się rzygać. Cieszył się, że Jastrząb odmówił tej ślepej wariatce zostania jego matką. Nie pogardziłby burym jako ojcem, ale ONA? Dobre sobie. Widać wciąż jest równie zdesperowana, skoro zrobiła sobie dzieci.
— Takie dzieciaki jak ty, powinny siedzieć w żłobku. — rzucił w jego stronę. 
Point prychnął w odpowiedzi, wywracając ślepiami.
— Nie moja wina, że moja matka jest ślepa i głupia — skwitował, wzruszając barkami.
Uniósł brew. Nie mógł się nie zgodzić z dzieciakiem. I jak najbardziej popierał jego zdanie. Nigdy by mu nie wpadło na myśl, by otwarcie wyzywać inne koty, mimo, że prawie cały klan uważał za bandę słabych tchórzy, jednak mimo wszystko za taką właśnie uważał Cisową Kołysankę. Szkoda, że postanowiła zatruwać dupę losowym kociętom, decydując się na nie. Ślepa, bezużyteczna idiotka. Dziwił się, że "służyła" Klanowi Wilka dotąd jako wojowniczka. Powinna zostać przeniesiona do legowiska starszyzny z marszu. Westchnął, obmierzając młodszego obojętnym wzrokiem. Wciąż takim, z którego nie dało się wyczytać konkretnych emocji.
— Wyjątkowo nie mogę zaprzeczyć twoim słowom. — mruknął. — Cisowa Kołysanka to ostatnia osoba, jaką chciałbym za swoją rodzicielkę. Dziwię się, że jest tak stara i zdecydowała się na kocięta. Jakby nie starczyło jej, że próbowała mnie adoptować księżyce temu. — prychnął.
Dzieciak Cisowej Kołysanki pokiwał głową, wydając z siebie coś rodzaju zirytowanego parsknięcia.
— Masz rację — mruknął, spoglądając na niego. — Cisowa Kołysanka ma coś nie po kolei w głowie. Żałuję, że w ogóle jest moją matką. — na chwilę zamilkł, zanim z jego pyska wyleciały kolejne słowa. — Gdyby udało się jej cię adoptować, to byłbyś moim bratem!
Skinął głową.
— Tylko kosztem posiadania jako matki kogoś takiego jak ona. — parsknął. Chyba źle ocenił tego dzieciaka. Sądził, że Cis nie mogłaby wysrać porządnego bachora, a tutaj miła niespodzianka. Widocznie też miał gust do kotek, skoro jej nie lubił.

* * *

Wszystko działo się tak szybko. Już miał się cieszyć, gdy Wiśniowy Świt wypowiedziała jego imię jako imię nowego zastępcy Klanu Wilka. A tutaj proszę bardzo, Mała Róża bezczelnie wpierdoliła się na tron, ignorując jakiekolwiek reguły. Prychnął. BYŁ O KROK OD WŁADZY.
Musiała to spierdolić, akurat teraz. Nie miał zamiaru nazywać ją Wielką Gwiazda. Dla niego wciąż była jedynie Małą Różą, głupią, niedojrzałą feministką, która uroiła sobie dyskryminację.
Dodatkowo śmierć Jastrzębiej Gwiazdy. Mentora, szefa, lidera, jakkolwiek by go nie nazwać. Był dla niego na równi co ojciec, ale oczywiście Klan Burzy postanowił, że zdradzi ich sojusz. 
Uderzenie serca i już byłby przy władzy. Byłby zastępcą Klanu Wilka, mógłby pozbyć się Wiśniowego Świtu i krótka droga do zostania liderem. Dziwił się, że kotka się nie postawiła. To nie tak, że nie miał do niej żadnej sympatii... Szanował ją za czczenie Mrocznej Puszczy, ale na litość zaświatów, była liderką, mogła kazać swoim wojownikom dorwać Małą Różę i zrobiliby to.
Szkoda, że Jastrzębia Gwiazda tak zwlekał z zabiciem jej. Na jego miejscu zabiłby ją od razu po tym co odwaliła na zgromadzeniu. 
Wściekły w środku szedł przez obóz.  Starał się jednak nie pokazywać tych emocji. Wciąż pokazywać po sobie jedynie obojętność. Twarz, z której żadna emocja nie mogłaby zostać wyczytana.
Na myśl o synu zrobiło mu się niedobrze. Mała Róża pewnie nie wybierze kocurów na zgromadzenie. Ale miał to w dupie. Miał w dupie jej chore reguły. Nikt nie będzie nim rządzić.
Zauważył także, że Zakrzywiona Ość i Ostowy Pył zrobili sobie dzieci. Oczywiście musieli wkurzyć się na to, że nazwał jedno ze swoich dzieci Łasicą. A raczej Rysia Pogoń nazwała, ale każda myśl o niej sprawiała, że czuł irytację, że zdążyła spieprzyć nim ją dorwał. A niech tylko ją zobaczy na oczy, to rozszarpie ją i nakarmi jej ciałem wrony. Lepiej żeby mu się w ogóle nie pokazywała. Tchórz.
Z całych tych rozmyślań nawet nie zauważył Gąsiorka siedzącego tuż obok miejsca, gdzie przechodził. Spojrzał się na kocura. Z niego coś mogło wyrosnąć, w porównaniu z większością typowych dzieciaków z kociarni. Dotąd Jastrzębia Gwiazda dla kociaków z potencjałem miał w zapasie dobrych mentorów. On wyszkolił Krzaka na porządnego wojownika, Krzak Stokrotkę, a Stokrotka Trójokiego. Ale Mała Róża oczywiście pewnie to zniszczy i wybuduje klan tchórzy i zdrajców.
— O, to ty, młody. — mruknął na jego widok, zaciskając zęby. — Tobie też nie podoba się to, co zrobiła Mała Róża? Nawet żal mi słów, żeby używać jej przywódczego imienia, na które nie zasłużyła. Zresztą, jak już jest tak skora do zamieniania kocurów w karmicielki, to mogła chociaż podmienić tobie matkę. Taka sytuacja nie powinna mieć miejsca — westchnął sfrustrowany i zirytowany.
Mała zbyt bardzo podniosła mu ciśnienie. Prędzej by zaczął wierzyć w durne żałosne gwiazdki na niebie, niż pozwalać na to, co się działo w Klanie Wilka.

<Gąsior?>

Od Wilczka DO Liska

Kwiki, piski, wrzaski i cholera wie co jeszcze rozbrzmiewały w żłobku, drażniąc wrażliwe uszy klifiaków. Wilcza Pogoń robiąc wszystko, co w jej mocy aby utrzymać całą hałastrę w ryzach marzyła tylko o śnie, lub o momencie, gdy zjawi się jakaś dobra dusza i zaproponuje chwilową opiekę nad dzieciakami, by ta mogła rozprostować kości. 
Mimo tragedii, jaka spotkała ich niedawno, klan klifu rósł w siłę. Już teraz w kociarni gramoliła się aż cała dziesiątka sroli, a patrząc na radość, która kwitła na pysku Kalinkowej Łodygi zdradzała, że grono dzieciaków niedługo się powiększy.
Wilczek uskoczyli w bok, chyląc się przed ciosem siostry, która z wesołym śmiechem odbiwszy się od ziemi, wylądowała na ich grzbiecie. Niezadowolony wypłosz prychnął pod nosem, ocierając pyszczek z kurzu.
— Ha! Znowu wygrałam! — zamiauczała entuzjastycznie, pocierając nos. Aż było im żal mówić kotce, że wygrała tylko dlatego, że jej się podłożyli. Calilco poruszył się nagle, niczym ryba wyrzucona na brzeg, łaskocząc Liska po bokach. Zdezorientowana kotka natychmiast została pokonana przez łaskotki, upadając na ziemię, co dało wypłoszowi chwilę do namysłu. Natychmiast podnieśli się z ziemi, przyjmując bojową postawę.
— Ha! I co? Kto teraz wygra? — miauknęli, poruszając długim ogonem, w rytm podrygów reszty ciała. Uśmiech nie schodził z ich pyszczka, jednakże nadal mieli w głowie to, że muszą dać siostrze wygrać. Przecież nie chcieli, aby była smutna.

< Lisku? >

Wilcza Pogoń urodziła!

 Wilcza Pogoń na szczęście bez komplikacji wydała na świat AŻ SZÓSTKĘ kociąt. Dwa z nich będąc dziwnie łysawe są pod obserwacją klanu oraz safony, która odwiedza klifiaki co dwa dni







Od Kamiennej Agonii Do Bylicy

 Ciepłe słońce zbudziło ją ze snu. Rozciągnęła się i ziewnęła, wychodząc z legowiska. Czuła zapachy wielu kotów. Naprawdę wielu. Klan Burzy zdążył się nieźle rozrosnąć.
Westchnęła i usiadła na nagrzanej ziemi, gdy usłyszała za sobą kroki. 
— Idź na patrol łowiecki. Możesz wziąć kogoś ze sobą, jeśli chcesz. — prychnęła Splątane Futro.
Trochę się zmieniła, od kiedy została zastępcą. Była mniej wybuchowa i opryskliwa niż wcześniej. Czarną aż to dziwiło. Pewnie nie chciała popełnić jej błędu. Rasistka. Taka sama jak Piasek czy Rozżarzony Płomień. Skinęła jednak tylko głową, wiedząc, że póki co była bezsilna. 
Wizja patrolu jej się podobała. Jak najbardziej. Nie zamierzała dłużej grzać dupska w obozie. Potrzebowała chwili samotności, by przetrawić ostatnie zdarzenia.
Krok za krokiem zbliżała się do wyjścia z obozu. Nie chciała nikogo zapraszać na patrol. Tym razem chciała pobyć sama. Tylko ona i zwierzyna. Poczuła, jak rześkie powietrze uderza w jej twarz. Otworzyła pysk, wchłaniając zapachy.
— Spójrz na te rozległe tereny, Kamienna Łapo. Spójrz na to, co jest wokół ciebie. Co czujesz?
— Króliki. — prychnęła zielonooka. — Tylko króliki.
Zamknęła oczy. Jakby znów był tutaj jej mentor.
Zdziwiła się, gdy Zwęglony Kamień stał się Zwęgloną Pszczółką. Mentor nigdy jej nie mówił, że czuł się bardziej kotką. W jej głowie pojawiało się coraz więcej wątpliwości. Zmienił się, od kiedy tutaj wrócił. Może przybił go faktz że w Klanie wciąż panowała dyskryminacja?
Idąc tak i wchłaniając zapachy, nawet nie spieszyła się z polowaniem. Dopóki do jej nozdrzy nie dotarł intensywny zapach, który dobrze znała. Zapach samotników. Najeżyła się, odsłaniając kły, gdy dostrzegła niebieską samotniczkę, która także pokazała jej szereg ostrych zębów. Zielonooka rzuciła się na nią, skacząc w jej stronę z napiętymi mięśniami łap i wysuniętymi pazurami. Obie kotki potoczyły się przez trawę. Raz to czarna była na wygranej pozycji, raz to samotniczka. W końcu Kamiennej Agonii udało się ją pochwycić i przycisnąć do ziemi.
— Czemu kręcisz się tak blisko terenów Klanu Burzy? Nie powinno cię tu być! — warknęła i rozszerzyła oczy, gdy zdała sobie sprawę, kim była nieznajoma. — S-szepcząca Dusza?
— Czemu kręcisz się tak blisko terenów Klanu Burzy? Nie powinno cię tu być! — warknęła i rozszerzyła oczy, gdy zdała sobie sprawę, kim była nieznajoma. — S-szepcząca Dusza?
- Blisko, nie na nich, Kamienna Agonio! - odwarknęła Bylica, zdenerwowana tym, że dała się powalić. - złaź ze mnie!
Czarna posłusznie zeszła, wciąż zaskoczona.
— Myślałam, że już dawno nie żyjesz. I... Ty mówisz? — rzuciła, chowając pazury.
- Nie żyję? Mam 85 księżyców, nie sto. - miauknęła spokojniej Bylica, wstając. - gadam, ale rzadko. Przynajmniej nie w Klanie Burzy, przepełnionym... ach, nie ważne. - mruknęła, liżąc się po klatce piersiowej z nerwów.
— Ej, teraz jest trochę lepiej. — mruknęła czarna, także siadając i oplatając ogonem swoje łapy. — To znaczy, było. Zajęcza Gwiazda mianował mnie na swoją zastępczynię, ale ostatnio... Powiedzmy, coś się spieprzyło. Teraz to Splątane Futro jest na mojej pozycji. — prychnęła. — Wciąż są rasiści, ale nie jest tak źle jak za czasów Piaskowej Gwiazdy. Dużo się działo przez ten czas.
- Spolotka? - miauknęła zdziwiona - ugh, chętnie bym jej pyskiem wyszorowała błoto - mruknęła - nieźle walczysz poza tym. I na twojej pozycji? Zostałaś zastępczynią wcześniej? Gratulacje! - wymruczała staruszka.
— Dziękuję — odparła Kamienna Agonia w kierunku starej znajomej. — Wciąż jest okropnie, ale nie mogę zostawić mojego domu. Nie mogę zostawić braci. Tylko oni mi pozostali po rodzinie, której Piasek oczywiście musiała się pozbyć — warknęła z wściekłością. — Nie jest ci tęskno do Klanu Burzy? Mimo wszystko?
- Trochę. Do wkładania Dzikiemu Gonowi śniegu w legowisko - zachichotała - a co tam u mojej famili? Żyją? - spytała, starając się ukryć zmartwienie - a Narcyzowy Pył? Jelonek? - spytała. - jak się miewają?
Zacisnęła zęby. Nie chciała zasmucić dawnej wojowniczki Klanu Burzy, ale co innego mogła zrobić? Musiała być z nią szczera.
— Przykro mi — powiedziała tylko. — Narcyz umarł ze starości, ale był szczęśliwy. Umarł u boku mojego dziadka, swojego ukochanego. A Jelenie Kopytko... Nie żyje. Zmarł na wojnie. — westchnęła. Pierdolona Piaskowa Gwiazda oczywiście musiała posłać nierudych na mięso armatnie. JEJ CIOCIĘ. Przez kretyńską Piasek zmarła NIEBIAŃSKI KWIAT. — Ale przynajmniej Dziki Gon i Słonecznikowa Łodyga wciąż żyją. Mają się dobrze, chociaż Dziki zdążył stracić łapę.
Kotka nieco się zasmuciła.
- Szkoda że na niego i przyszła pora, ale przynajmniej umarł ze starości.... - słysząc informację o Jelonku zamarła - wojna?! - miauknęła głośno - cholerne nocniaki! Nie dość że mi wcześniej kociaki porwali to jeszcze to!
Nie do końca obwiniała za te straty Nocniaków. Oni tylko się bronili. To Piaskowa Gwiazda musiała wymyślić sobie takie gówno i poświęcić bliskich. Zaskoczyła się jednak na informacje o kociakach.
— Masz kocięta?
- Tak. Są dość młode. Mają 10 księżycy. Na szczęście czwórka z nich uciekła od tych jadących rybą gnojów - miauknęła - niestety jedna z nich została tam, ale niech ma, to jej wybór.
— Nie spodziewałam się, że masz kocięta. — stwierdziła zgodnie z prawdą. — Ja też mam swoje. Chociaż nigdy ich nie planowałam... Nie w ten sposób. — wysunęła pazury na samą myśl o tym, co uczyniła jej Piaskowa Gwiazda.
- Przykro mi, że cię to spotkało. Niech ten kto ci to zrobił cierpi za to wieczności - miauknęła - ja też nigdy się nie spodziewałam, że się ich dorobię, aż do pewnego momentu... - tu zatrzymała się, po czym zmieniła temat - Nocniaki panoszą się na terenach, więc odeszliśmy z ich pobliża- mruknęła
— Och. Rozumiem. — odparła. — Cóż, życzę wam powodzenia. I tobie w wychowaniu swoich dzieci. Mam nadzieję, że wyrosną na dobrych samotników. Masz doświadczenie z klanu, więc pewnie będą silniejsze. — miauknęła. — Szczerze mówiąc, nie spodziewałam się, że kiedykolwiek cię spotkam. Już byłabym mniej zdziwiona widząc Wiewiórczego Pazura na oczy... Właśnie. On i Drżąca Ścieżka zostali wygnani. Ciekawe, gdzie teraz przebywają i czy wciąż żyją. Ostatnio też umarł Bycza Szarża. — prychnęła na myśl o kocurze. — Nie jestem w stanie mu wybaczyć. Przyniósł moją matkę pod łapy Piaskowej Gwiazdy i pozwolił, by pozbyła się jej jak pchły. Nie powinna była wyganiać cię z klanu.
— Zaraz, zabili Króliczy Sus? - spytała zaskoczona. — wiedziałam, że tam się działo wiele złego, ale nie wiedziałam, że zrobili coś twojej matce.
Wysunęła pazury.
— Tak! — warknęła, czując jak z jej oczy płyną zły. — Piaskowa Gwiazda zamordowała ją na moich oczach! A potem... Potem nierudzi ginęli w niewyjaśnionych okolicznościach. Kolejny plan Piasek by nas zastraszyć. I jednym z tych nierudych był mój ojciec. Skrzywdziła też mojego brata, zrobiła mu bliznę na całe życie. Skrzywdziła też mnie — powiedziała, nie wspominając, że chodziło jej o gwałt. Z goryczą w głosie zbliżyła się do niebieskiej, opierając czarny łeb na jej ramieniu. Zazwyczaj nie lubiła się przytulać, ale teraz naprawdę czuła, że tego potrzebowała. — Skrzywdziła wszystkich. Całą moją rodzinę.
Widząc smutek czarnej kotki, Bylicy zrobiło się jej bardzo żal. Kiedy Kamień oparła na niej swą głowę, Bylica owinęła wokół niej swój długi ogon, po czym zaczęła uspokajająco mruczeć
— Tak mi przykro...gdybym tam była, to chętnie bym ją za to wypatroszyła. — miauknęła. Nie wspomniała jednak o tym, że miała już pewne doświadczenie w patroszeniu wrogów. — to okropne, co cię spotkało... — przytuliła Kamień. — jesteś silna, sam fakt że nadal tu stoisz po tym wszystkim to potwierdza.
— Tak. Zajęcza Gwiazda się jej pozbył, a ja mu w tym pomogłam. — miauknęła. — Chodzi o to, że ona wciąż jest w Klanie Burzy. Nie tak dosłownie, ale wciąż... dyskryminacja wciąż istnieje, wciąż jest wiele kotów, które ją popierają i nie wiem czy to się skończy... Kiedykolwiek. Może umarła, ale to co wprowadziła do klanu nie znikło i nie zapowiada się, żeby w bliskiej przyszłości tak się stało — westchnęła, wtulając się w futro samotniczki. Nie chciała jej mówić całej prawdy. Mimo wszystko nie potrafiła jej na tyle zaufać. Nienawidziła Piaskowej Gwiazdy. Była wściekła i rozpierała ją gorycz. Zrobiłaby wszystko, by się na nią zemścić. Za wszystkich, którzy stracili przez nią życie, zdrowie czy psychikę. Za Wilczą Zamieć. Za Sasankowy Kielich. Za Królik i Świerszcza. Za ciocię. Za brata. Za każdego nierudego, czy nawet rudego służącego jako pionek w jej okropnej brutalnej grze.
— Niestety, koty mają tendencję do podążania za nie tym, co trzeba - miauknęła cicho starsza - pewnie jednym z tych rasistów jest Żar, ten dzieciak Pszczelego Pyłku. Mały demon jeden. Rudym to na łapę, więc nie będą się buntowali. Zabawne, Moja matka i babka były szylkretami, bracia są rudzi, tylko ja nie mam ani kapki tego koloru, ale to dobrze. Przynajmniej się tak nie rozleniwiłam za czasów Piasek, której ideologia powinna gryźć piach razem z nią.
— Moja cała rodzina jest nieruda. I jestem z tego dumna — miauknęła, zgadzając się z kotką. — Teraz w Klanie Burzy większość to rudzielce. A Żar... Ostatnio, o dziwo, się skruszył. Przez jego niedoszłą miłość. — prychnęła, wywracając oczy. — Zaatakował mnie i groził życiem Wilczej Zamieci, ale jego dawny partner przekonał go do zmiany zdania. Zdradziłam mu coś, czego nie powinnam mu mówić.
Zdziwiona kocica odmiauknęła:
— Ciekawe. Dobrze mu tak, lisi bobek z niego. Mam nadzieję, że wszystko się ułoży. I chciałam, abyś wiedziała, że mimo wszystko życie samotnika nie jest takie złe. Jest się wolnym jak ptak, niektórzy nawet żyją w mniejszych czy większych grupkach. Na przykład ja, z gromadką kociaków — rzekła, starając się pocieszyć kotkę — jeśli będziesz chciała, to zawsze jesteśmy otwarci na nowego członka grupy. A jak nie chcesz, to pamiętaj, że zawsze służę radą i pomocą. W końcu mimo wszystko część z tych kotów to moja rodzina, nie chcę, żeby cierpieli, albo podążali za głupimi ideami kolorystycznymi.
— Dziękuję. Chyba jednak pozostanę przy klanie. Urodziłam się tu i nie chcę go zostawiać aż do końca mojego życia. Nie mogę zostawić go, gdy najbardziej potrzebuje kogoś, kto jeszcze nie stracił łba przez rasizm. — prychnęła. — Jednak chętnie kiedyś odwiedzę ciebie i twoje dzieci. Ale od razu mówię, że kiepska ze mnie matka. Nie mam doświadczenia w opiekowaniu się młodymi.
— Ja też nie miałam — miauknęła — ale dzieci potrafią być fajne, można się z nimi bawić. Za wiele dorosłych kotów jest sztywnych. — rzekła. — a, i co z Jeżową Ścieżką? Żyje cz-czy też przeszedł na tamten świat?
— Umarł... Nie tak dawno. Teraz naszą medyczką jest Wiśniowa Iskra. Na razie nie ma ucznia, ale nie trzeba się martwić. Jest młoda, więc nie grozi nam zostanie bez medyka. — stwierdziła. — Dzieci to jednak... Nie dla mnie. Po tym wszystkim co przeżyłam chyba wydoroślałam z zabaw. Nie potrafię rozmawiać z dzieciakami, bo nie można z nimi rozmawiać na trudne tematy. Ale wciąż mam w sobie tego ducha, jak za czasów uczennicy. — zaśmiała się cicho.
— Szkoda, że Jeżyk nie żyje... a moje dzieciaki to nietypowe kocięta, porwanie odbiło chyba na nich piętno — miauknęła — nawet kiedyś walczyły z jednym samotnikiem, jeszcze przed incydentem z rybojadami. Chciał zabić moją córkę, zaatakowałam go, a potem nagle z drzewa zeskoczyły moje dzieci i go podrapały.
— Widać, że są odważne. To dobrze o nich świadczy. I o tobie też. — miauknęła. — Jak sobie radzicie z leczeniem, bez medyka?
- Wiesz, Jeżyk mi trochę pokazał. - miauknęła - sama też trochę się nauczyłam od jednej uzdrowicielki. Byłam też w siedlisku dwunogów, nie wyobrażasz sobie, jakie rośliny tam mają! Ogromne kwiaty, niektóre miały czerwone liście, a inne wyglądały jak zielone skały z kolcami...
— Nie sądziłam, że takie w ogóle istnieją — zdziwiła się. — To aż... Dziwne. Podróżujecie tak daleko, odkrywacie nowe rzeczy. My tylko siedzimy i... Jakoś to mija. Czas leci tak szybko. Ledwo byłam uczennicą, a tutaj już ponad sześćdziesiąt księżyców na karku...
— Nie sądziłam, że takie w ogóle istnieją — zdziwiła się. — To aż... Dziwne. Podróżujecie tak daleko, odkrywacie nowe rzeczy. My tylko siedzimy i... Jakoś to mija. Czas leci tak szybko. Ledwo byłam uczennicą, a tutaj już ponad sześćdziesiąt księżyców na karku...
- A co ja mam powiedzieć? Jestem stara - miauknęła, śmiejąc się - niektórzy w moim wieku pewnie są już w starszyźnie
Uśmiechnęła się lekko.
— Po tym wszystkim, co każdy z nas przeżył, po tych tragediach i brutalności... Nie wiem, czy jestem w stanie wierzyć, że Klan Gwiazdy chce dla nas dobrze. Staram się, ale nie potrafię. Niby widzą co się tu dzieje, a siedzą na dupach i nie reagują. — westchnęła. Jastrząb mówił jej, że liderzy nie otrzymują żyć, a kamienie w obozach tak naprawdę należą do Mrocznej Puszczy. — Życie to wieczny cykl. Rodzimy się w klanach i umieramy w klanach. Nowe pokolenia przejmują stery. I tak ciągle.
- Ja odkąd pamiętam, wiedziałam, że z Gwiezdnymi jest coś nie tak. Mają żyjących pod ogonem, póki ci się nie buntują. Mówi się, że są święci, ale to też kiedyś były koty takie jak my, śmierć nie daje im jakiejś wielkiej mądrości. Ale faktycznie, ostatnimi czasy coś jest z nimi nie tak. Na jednym zgromadzeniu w końcu z nieba spadał deszcz krwi i martwe ptaki. To nie ich styl.
— Pamiętam je. — przytaknęła. — Coś złego się tu dzieje i nietrudno to zauważyć. Skoro są tak dobroduszni, dlaczego niby nam nie pomagają? Dlaczego nie zesłali piorunów na Piaskową Gwiazdę, cokolwiek? Dlaczego moi rodzice z Klanu Gwiazdy wciąż mnie nie odwiedzili? Wszystko to nie ma sensu. Nie wiem już, w co powinnam wierzyć. — westchnęła. Mroczne propozycje Jastrzębiej Gwiazdy wcale nie ułatwiały jej zadania.

<Bylico?>

Od Fiołkowej Łapy cd Krokus

 *po bitwie przez wyrzuceniem Krokus z klanu*

Niebieski kocurek machał poddenerwowany swoją kitą z grymasem na pyszczku. Jakaś ogromna karmicielka siedziała obok norki którą wykopał Fiołek by jego rodzeństwo a najbardziej on nie zostali zgnieceni przez te grube potwory z klanu, by mieli gdzie spać i by trzymać się z daleka od tych wnerwiających kici i karmicielki. Ugh jaką udręką było tu siedzenie! Okropieństwo! Skowronek i Deszczyk siedziały w rogu żłobka i śmiały się z własnych żartów, Kminek…. Co za nienormalna zdrajczyni! Gadała z kociakami i kotami z klanu. Ale czemu Fiołek tak denerwuje się na siostrę? A przez to że cała piątka rodzeństwa obiecała sobie nie gadać chociażby z własnej woli gadania z tymi rybojadami, a co robiła liliowa? Wszystko to czego nie mieli nawet za koszt swojego życia robić. 
- Nienawidzę jej…- głośno myślał do siebie kociak patrząc nerwowo na przybraną siostrę. Czemu to im robiła? 
- Czego nienawidzisz Fiołku?- miauknęła z zaciekawieniem leżąca na drugim końcu z nim bura kotka. No tak, kocur zapomniał o swojej siostrze.
- Nie twoja sprawa mysi móżdżku.- prychnął i odwrócił kotkę. Najpierw ta niedoedukowana KmInEk, potem ta złota ciągle paplająca japa, a teraz jeszcze wielka mi Krokus. Dobra, ta ostatnia jeszcze dobra jest, nie nawala tak papą jak te złote łajno ale też czasem denerwująca. I znowu z zewnątrz było można słychać gadanie z pyskoodbytu karmicielki “BLA BLA BLA BLA, BLA BLA BLA, BLA BLA BLA BLA BLA BLA BLA.” No na święte kamienie, kociak współczuł matce która urodziła taką poczwarę ale co on sam biedny jej zrobi, jeszcze mu jakąś wielką mu kArĘ da co? Fiołek zakrył pysk łapami a jego futro na barkach zjeżyło się. Chętnie teraz by wziął jakiegoś ptaka i wsadziłby jej do mordy, byleby cicho była. Ale zobaczenie kotki siedzącej cicho było tak niemożliwe jak spotkanie gadającej nornicy. Nagle Krokus zaczęła strzelać jakieś przewroty i nagle wcisnęła swój pysk w jego futro używając je jak poduszki i zaczęła się w nie wydzierać.
- O na kamienie, jak sądzisz, kiedy ona w końcu przestanie tak paplać? - spytała nerwowo bura z słyszalną irytacją w głosie. Spojrzał na nią jak na głupią.
- Serio, ty się mnie jeszcze pytasz? Ten rybi flak jest niewychowanym bachorem, matka jej nie wychowała albo była taka sama jak te dziwadło.- burknął kociak i podniósł się z nory. - Chodź, idziemy jej dowalić.- zdeterminowany kociak odwrócił się jeszcze do siostry i pogonił ją ogonem sam wychodząc z swojego prywatnego “żłobka”. Bura pognała za nim w celu dogonienia brata, który był już o 2 długości myszy dalej niż ona. Fiołek podszedł do Ptasiego Jazgota patrząc na nią morderczym wzrokiem. Krokus stanęła tuż obok niego. 
- C-co zamierzasz zrobić Fioł- nie dokończyła… 
- Możesz przestać nawalać tą japą rybi pysku?- warknął do złoto burej kotki która z szokiem w oczach popatrzyła na kocię. Krokus z niedowierzaniem wydała z siebie ciche “Łał….” a Fiołek nie zmieniając swojego ani nastawienia ani tonu głosu dalej mówił. Ptasi Jazgot otworzyła szeroko buzię a Fiołek już wiedział jak to wykorzystać
- O fuj ale jedzie ci rybą! Oblecha! Gorsze od padliny, uwierz. Chodź Krokus, idziemy.- Zakrył łapką nos i poganiając siostrę pobiegł do swojego prywatnego żłobka. ułożył się wygodnie i ściągnął łapkę z noska i z szyderczym uśmiechem czekał na siostrę. Zadowolona bura przybiegła i usiadła do brata. 
- Wow jak to zrobiłeś? Ona nigdy się nie zamyka!- miauknęła koteczka z niedowierzaniem w głosie.
- Normalne, obraziłem ją.- przewrócił oczami. - Nic wielkiego.-mruknął i zaczął myć swoje futro na piersi.
- Jeszcze ktoś ci przeszkadza i go uspokoić?- popatrzył na nią pytającym wzrokiem na burą.

<Krokus? Brat bawi się w narcyza i ci wszystkich uspokoi XD>

[przyznane 5%]

Od Lamparciej Łapy C.D Kminek (Kminkowej Łapy)

— Z chęcią posłucham, co cię w nich ciekawi. …Skoro mówisz, że są interesujące. — Kotka uśmiechnęła się lekko, gdy tylko to usłyszała. Jeszcze nikt jej o to nie zapytał, do tej pory wszyscy po prostu chcieli jak najszybciej zakończyć ten temat zanim jeszcze miała okazję sprecyzować swoje myśli. Nigdy tego nie rozumiała, w końcu ona tak bardzo kochała medycynę… Dlaczego nikt inny nie podzielał jej fascynacji tymi ziołami?
— Różnorodność. Wygląd. Zapach. Ich działanie na koty i zwierzynę. Jest sporo ciekawych rzeczy w nich, po prostu wielu z nich nie umiem nazwać. — wyjaśniła całkiem monotonnym głosem. Właściwie to nie potrafiła kontrolować tonacji, jaką stosowała - raz mówiła, jakby nienaturalnie neutralnym głosem, a raz normalnie, nacechowanym emocjami głosem.
— Hm… …Rozumiem. — brązowooka odpowiedziała po chwili zastanowienia.
— …A ty? — wydukała niepewnie. Nigdy nie była dobra w podtrzymywaniu jakieś dłuższej rozmowy, a już zwłaszcza takiej bez nadmiernie specyficznego tematu.
— Trochę o nich słyszałam, ale całkiem niewiele.
— Hm… Może mogłabym Ci coś powiedzieć o niektórych z nich?
— Jak chcesz.
— To… Może zacznę od rumianku. To takie kwiaty podobne do stokrotek, jednak pachną one inaczej od nich. Zjedzenie ich wzmacnia organizm. Nie jestem pewna gdzie występują, ale raczej szybko je można rozpoznać. Skrzyp natomiast…
Kotka tłumaczyła tak działanie wszystkich roślin, jakie do tej pory znała przez jakąś chwilę. Potem przyszła uczennica medyka pożegnała się i wyszła ze żłobka, żeby odwiedzić Muchomorzy Jad, zaś Kminek… Właściwie, to nie była pewna co potem robiła liliowa kotka. Być może kiedyś powinna zapytać ją o to, co robi w wolnym czasie.

( Po mianowaniu Kminek )

Przycupnięta przy wejściu do legowiska medyka, czekała aż tłum się rozejdzie. Podobno dzisiaj było mianowanie kociąt, które dołączyły do ich Klanu. Gdy wiwaty ucichły i każdy wracał do swoich poprzednich obowiązków, jakimi było czekanie, aż Klan Burzy wreszcie da sobie święty spokój, kotka przecisnęła się przez lawinę różnobarwnych futer i podeszła do Kminek. Znaczy, teraz już Kminkowej Łapy.
— Gratuluję zostania uczniem. — mruknęła. Zastanawiało ją jak kotka się czuła z bycia uczennicą, i czy właściwie tego chciała - w końcu trudno musi być przywyknąć do kultury Klanów, jeśli urodziło się poza nimi. Być może miała inne tradycje i musiała je porzucić, albo do tej pory nie miała ich wcale i musiała się nauczyć je obchodzić. …A może się myliła, i zielonooka uczennica czuła się świetnie w swojej nowej roli.

< Kminek? >

[przyznano 5%]

Od Łasiczej Łapy Do Lśniącego Księżyca

To był ten moment, wielki dla niej dzień, kiedy to w końcu zerwie stalowe łańcuchy niewoli i wyrwie się z tego okropnego miejsca. Tak przynajmniej myślała, że będzie. Było dosyć spokojnie, klan został wezwany aby zebrać się i powitać nowo mianowanych uczniów. W tym również ją - Łasiczą Łapę. Niestety jak szybko kotka się rozweseliła tak szybko uśmiech z jej pyska zniknął gdy usłyszała kto będzie jej mentorem. Był to nikt inny jak Lśniący Księżyc, ten czerwonooki bufon. 
Po całej ceremonii mianowania Łasicą targały emocje, niekoniecznie te dobre. W rozchodzącym się tłumie została jednak szybko wyłapana przez swojego nauczyciela. 
- Chodź Łasicza Łapo, to pora na twój trening. - Oznajmił biały kocur. Szylkretka popatrzyła na niego chwilę po czym kiwnęła twierdząco głową. Zaczęła rozmyślać o różnych sposobach ucieczki, nie chciała tu zostawać, jednak zdawała sobie sprawę z tego, że póki co musi naśladować innych. Jeśli będę jedną z lepszych uczennic, może puszczą mnie sami na granice. - pomyślała. Tak więc stwierdziła, że weźmie się porządnie za swój trening i pokaże tym lisim bobkom gdzie ich miejsce. 
- Zaczniemy od oprowadzenia cię po granicach klanu. - Stwierdził albinos nie za wiele się namyślając ruszył dumnym krokiem. Arlekinka ruszyła za nim przedrzeźniająco powtarzając ruchy kocura gdy ten nie patrzył.

***

Po zakończonym patrolu nadszedł czas by napełnić brzuchy, niestety jako uczennica musiała czekać za jakimś plebsem aż się sam naje. Przeklęła pod nosem i gdy nastała kolej uczniów rzuciła się biorąc ze stosu tłustego wróbla pozostawiając innym średni wybór. Lśniący Księżyc pokręcił głową z rozczarowaniem, co Łasica zauważyła jednak szybko zignorowała uciekając do legowiska uczniów. Razem z posiłkiem zajęła najbardziej odosobnione w nim miejsce i zabrała się do przeżuwania. Tak minął pierwszy dzień jej treningu.

<Lśniący?>

[przyznano 5%]

Od Zimorodkowego Snu CD. Chłodnej Łapy

Rozglądając się po obozie w końcu udało jej się wzrokiem wyłapać swojego ucznia. 
- Tutaj jesteś - wymruczała - Czas na trening.
- Co dzisiaj będziemy robić?
Zimorodkowy Sen popatrzyła się na Chłodną Łapę z ciepłym uśmiechem goszczącym na jej mordce. Aż sama zaczęła przypominać sobie jak do niedawna była uczennicą pełną wigoru chętną do przygód. 
- Przejdziemy się po granicy i pouczymy skradania. Co ty na to? - zaproponowała. Na pyszczku Chłodu malowało się jednak widoczne niezadowolenie, gdyż młody najwidoczniej pragnął czegoś więcej. Vanka jednak zignorowała to wiedząc, że najpierw kocur musi opanować podstawy, aby prawidłowo się rozwijać. 
Tak więc ruszyła poganiając młodego kocura, by ruszył czym prędzej za nią. Opuścili obóz i ruszyli na granicę opuszczając las od strony dosyć podejrzanej groty, w której ponoć mieszkał szalony dwunożny. Wskazała ogonem za ogrodzenie.
- Na ostatnim patrolu chyba ci nie mówiłam, ale pamiętaj by nigdy się tam nie zbliżać. - oznajmiła stanowczo. Następnie ruszyli dalej mijając tereny Klanu Burzy i Wilka. Myśląc o tych dwóch klanach ciarki ją przechodziły, oba były podejrzanie rozległe. 
Po skończonym patrolu na granicy para kotów wróciła się do lasu, gdzie było najbezpieczniej. Biało-czarna kotka zerknęła na swojego ucznia i uśmiechnęła się przyjacielsko.
- No dobra Chłodna Łapo. Pokaż mi jak się skradasz.

<Chłód?>

[przyznano 5%]

Od Zimorodkowego Snu CD. Fioletowego Spojrzenia

przed mianowaniem

Kocica zaczęła wyraźnie zastanawiać się nad tym co właśnie miało miejsce. Siedziała zdezorientowana w ciężkim szoku. Mimo wszystko, to dziwne uczucie całkiem się jej spodobało. Przez chwilę zagubiona myślami vanka szybko się otrząsnęła i rozejrzała po obozie mając nadzieję, że nikt nie patrzył. Rzuciła wzrokiem na Fioletową Łapę, która siedziała do niej tyłem prawdopodobnie zmieszana całą sytuacją i zawstydzona. Kotka podeszła do niej szybko i szturchnęła łapą.
- Hej... Mogłaś mi od razu powiedzieć. Przepraszam za moją reakcję. - wydukała niepewnie. Szylkretka spojrzała na nią cała zarumieniona. Postanawiając uratować całą te sytuację vanka zaproponowała udanie się z powrotem do legowiska a po drodze zaczęła zagadywać drugą uczennicę.
- Wiesz... Jeśli chcesz tego, możemy spróbować być razem. Nigdy jeszcze nie żywiłam do nikogo uczuć. - wymruczała Zimorodek nieporadnie. Fioletowa Łapa popatrzyła na nią i z uśmiechem kiwnęła głową.

po ataku lisa 

Zimorodkowy Sen po całym zajściu ukrywała się zazwyczaj u niedoszłego medyka klanu nie mając ochoty pokazywać się innym. Zaczęła ślepnąc na prawe oko i w dodatku od paru dni nie chciała mieć styczności z Fioletowym Spojrzeniem. Tego wieczoru nie myśląc już o niczym postanowiła szybko wygrzebać się z legowiska i pognać w stronę biednego stosu z zwierzyną. W mgnieniu oka wyciągnęła ze sterty jakiegoś chudego wróbla i zaczęła żuć żylaste mięso. Jednakże ku jej obawom poczuła na sobie czyjś wzrok, nim zdążyła się obrócić wojowniczka siedziała tuż obok niej. Była to Fioletowe Spojrzenie, która zmartwiona szukała wszędzie swojej partnerki. 
- Ja... Przepraszam! Proszę nie patrz na mnie! - Przechyliła łeb do dołu przełykając szybko kawałki wróbla i mając nadzieję, że kotka nie zauważy jej rannego oka. Z początku nie przejmowała się swoim wyglądem, jednak nie chciała by partnerka widziała ją w takim stanie. 
- Zimorodku... - zaczęła czułym głosem. - Martwiłam się o ciebie. 
W tym momencie Zimorodkowy Sen poczuła ciepło bijące od swojej bratniej duszy, zdawała sobie sprawę z tego, że nie może się wiecznie przed nią ukrywać. Zdecydowała się podnieść pyszczek i spojrzeć Fioletowej głęboko w oczy, tym samym eksponując swoje zaropiałe ślepnące oko.

<Fiolet?>

Nowi samotnicy!


Od Wiśniowego Świtu

To było jak uderzenie gromem. Nagle zachwiała się i przewróciła, robiąc szum dookoła siebie. Deszczowa Chmura pomógł jej dojść do swojego legowiska, gdzie padła jak kłoda, zamykając oczy. 
I wtedy to usłyszała. 
Głos ich lidera. 
"Klan Burzy nas zdradził. Kamienna Agonia zamordowała mnie w pokojowym miejscu. Idź po moje ciało na miejsce zgromadzeń. Pamiętaj co mi obiecałaś, nie zawiedź mnie." 
Głos zniknął, a ona gwałtownie otworzyła oczy. Od razu zerwała się do siadu, ignorując niezadowolone okrzyki medyków. Pierwsze kroki skierowała do reszty kultystów. Ci już na nią czekali, marszcząc z niezadowoleniem nosy. Czyli im też powiedział... 
- Klanie Wilka! - zawołała. - Stało się coś strasznego. Klan Gwiazdy zesłał mi sen! - skłamała. - Musimy szybko udać się na miejsce zgromadzeń. - wybrała koty, które miały brać udział w ekspedycji, po czym wyruszyli.
Z każdym krokiem jej niepokój rósł coraz bardziej. Jak to się stało? Co on tam robił? To był jakiś jego większy plan? W głowie myśli, zderzały się z narastającym strachem. Jeżeli to prawda to Klan Burzy musiał za to zapłacić. Nie mogli tego tak zostawić! 
Kiedy trafili na polane ujrzeli pobojowisko. Krew z jednego punktu, prowadziła ich aż pod samą skałę, gdzie leżał Jastrzębia Gwiazda. Na pysku miał uśmiech, jakby na to tylko czekał. Wskoczyła na kamień, czując jak przesiąkł już ostygającą krwią. 
- Zabierzcie go - poleciła, nadal będąc w szoku tym co ujrzała. 
Zamordowali go. Kamienna Agonia... tak się nazywała ta kotka. Ta, na której punkcie miał obsesje. 
Mroczny Omen złapał ciało mentora wraz z innymi, ściągając go ze skały. Musieli wyprawić mu pogrzeb, nawet jeśli go już nie obchodziły sprawy przyziemne.

*** 

Wszyscy w to niedowierzali, gdy przyprowadzili martwego lidera do obozu. Deszczowa Chmura zajął się przygotowaniami do obrządku, a ceremonia pożegnania przebiegła bez afer. 
Po czuwaniu, udała się do legowiska lidera. Nadal zapach kocura unosił się w powietrzu. Westchnęła. Zostawił ją z tyloma sprawami na głowie! Musiała wybrać zastępcę. Oczywiście zdawała sobie sprawę kogo powinna wybrać. Jednak wolała, by klan myślał, że naprawdę podejmuje tą decyzję po głębokich rozmyślaniach. 
- Wiśniowa Gwiazdo? - głos Małej Róży przerwał jej spokój. 
Spojrzała na kotkę.
- To nie czas na pogaduszki, jestem zajęta - miauknęła, odganiając ogonem wojowniczkę.
- Ja wiem, wiem, ale wiesz... My kotki powinnyśmy trzymać się razem. Mamy szansę teraz pokazać tym kocurom, jakie jesteśmy silne. 
- Do czego zmierzasz? - Nie podobała jej się ta rozmowa. Podejrzewała jednak, co jej może chodzić po głowie. 
- No wiesz... Ja nadawałabym się idealnie na zastępcę.
Westchnęła słysząc te słowa. 
- Wracaj do reszty, zaraz to ogłoszę.
Kotka z zadowoloną miną wyszła, pozostawiając ją samą. Ostatnie czego by chciała to ona w roli jej zastępcy. Musiała jednak spełnić swoją rolę, którą narzucił jej Jastrzębia Gwiazda. 
Wyszła i skoczyła na kamień w miejscu przemówień. 
- Jak wiecie, straciliśmy lidera. Zamordował go Klan Burzy - po zebranych rozeszły się niedowierzające szepty. - Tak było. Ci co byli ze mną po ciało, czuli zapach naszego sojusznika. Złamali swoje obietnice. Możliwe, że planowali to od początku. Nim jednak podejmiemy kroki, ogłoszę kto zostanie moim zastępcą. A będzie nim... Mroczny Omen. - miauknęła. 
- Co?! Jak to on?! Zwariowałaś?! - Mała Róża przedarła się przez ciała, wskakując tuż obok niej na głaz. - Nie mogę do tego pozwolić! Kolejny kocur ma nami rządzić? Siostry! Tak nie powinno być! Ten... - Skrzywiła pysk, kierując wzrok na zastępcę. - Osobnik musiał zastraszyć naszą liderkę! Wiśniowa Gwiazdo, wybacz ale musi przebadać cię medyk. Pewnie truł twój umysł od początku, tak jak Jastrzębia Gwiazda i nie podejmujesz racjonalnych decyzji! 
- Nie ja... - starała się wyjaśnić, ale poczuła obok siebie Modliszkowy Skok, która zachęciła ją do zejścia ze skały. 
Kocury były zdumione tym co się dzieję. Borówkowy Krzew, Szalejowy Jad, Zakrzywiona Ość, otoczyły kordonem Małą Róże. Jej wzrok spoczął na Irgowym Nektarze, jej córce i Sosnowej Igle. Nie poszły jej śladem. Obserwowały w ciszy to co się działo.
- Póki Ośnieżona Łąka i Kunia Łapa nie stwierdzą, że z Wiśniową Gwiazdą jest jednak w porządku. Ja zostanę waszą liderką. Ja, Wielka Gwiazda! - napawała się tym słowem.
Wojownicy zaczęli szemrać pod nosem, a ktoś nawet odważył się jej sprzeciwić.
- Nie ma mowy! To wbrew zasadą! - zakrzyknął Krzaczasty Szczyt. 
- Wbrew zasadą to jest branie kogoś pod wpływem zastraszania! Biedna Wiśniowa Gwiazda była skorumpowana. Dobrze o tym wiecie. Nie miała tak naprawdę prawa głosu. Pod moimi rządami to się zmieni. A jeśli komuś to nie pasuje, to droga wolna. Możecie opuścić klan - prychnęła.
- Dajcie jej szansę, może będzie rzeczywiście lepiej. Ja znam dobrze Mrocznego Omena - odezwał się Ostowy Pył. - Nie nadaję się na zastępcę. Uważam, że Mała Róża ma rację.
- Wielka Gwiazda - poprawiła go. 
- Tak, Wielka Gwiazda. Przestańcie więc kręcić nosem. - dodał. 
Dyskusja trwała dalej, każdy się przekrzykiwał, a ona została zamknięta jak jakaś wariatka w legowisku medyka. Miała tego serdecznie dość. Jastrzębia Gwiazda nie przygotował jej na zamach stanu! Musiała skontaktować się z resztą kultu i wymyślić plan. Klan Wilka nie mógł iść za kimś takim jak Mała Róża. 

***

Do jej uszu dotarły nowe postulaty liderki. Kocury i kotki od tej pory mieli zamieszkać w osobnych legowiskach. Za to te drugie miały większe prawa. Już oddelegowali Deszczową Chmurę do starszyzny, bo Wielka Gwiazda ubzdurała sobie, że kocur na stanowisku medyka to wstyd. Każdy z panów musiał pytać o zgodę na wychodzenie poza obóz i to w asyście kotek. Mieli też stawiać się przed zachodem słońca w obozie, a ojcowie mieli przejąć funkcję karmicielek. Zaszły również zmiany w szkoleniu uczniów. Od tej pory kotki szkoliły kotki, a kocury kocury. 
Taki podział nie mógł trwać wiecznie. Wierzyła, że kres jej panowania przyjdzie szybko. Zwłaszcza, że zastępcą została Borówkowy Krzew, która ogłosiła, że każdy kocur ma przynosić jej po jednej piszczce dziennie. A jeżeli jej nie dostanie, to spotkają go konsekwencję. 
- I ty ją popierasz? - zwróciła się do Ośnieżonej Łąki. 
Kotka nie odpowiedziała. 

Nowy członek Miejsca, Gdzie Brak Gwiazd!

 

JASTRZĘBIA GWIAZDA
Powód odejścia: decyzja właściciela
Przyczyna odejścia: zamordowanie przez Kamienną Agonie
Zasłużenie: Czcił Mroczną Puszcze, założył ich kult w klanie, spiskował z nimi i mordował dla nich koty, namawiał do morderstw, manipulował, porzucił wiarę w Klan Gwiazdy, przyczynił się do rozgromienia Klanu Nocy

Odszedł do Miejsca, Gdzie Brak Gwiazd!

Od Jastrzębiej Gwiazdy cd Kamiennej Agonii

 Dotarcie na miejsce zgromadzeń zajęło im chwilę. W tym czasie towarzyszyła im cisza. Kamienna Agonia dopełniła danego słowa, mordując Piaskową Gwiazdę. Był z niej zadowolony. 
Czuł ciężar łap, które ledwo co parły do przodu. Każdy dzień stawał się trudniejszy do pieszych wędrówek. Czas się kończył. Starał się jednak nie pokazać po sobie, że coś było nie tak. Kotka nie mogła wiedzieć, że była ponownie wykorzystywana. 
Wziął głęboki oddech, zatrzymując się w dokładnie tym samym miejscu, gdzie spotkał czarną. Ona również tu przystanęła. Zmienili się. Byli już starsi, a księżyce na karku robiły swoje.
- Dobrze... - chrząknął, zwracając jej uwagę. - Niech wygra przegrany. 
Rzucił się na nią natychmiast, nie dając kotce pojąć tych słów. Splotli się w uścisku, który mógł być zabójczy dla jednego z nich. Wgryzł się w jej czerń futra, smakując krew pojawiającą się na języku. Tak długo na to czekał. By ją skosztować. Po grzbiecie przebiegł mu dreszcz. W końcu ją dorwał, dorwał uciekającego co chwila królika. 
Mocne uderzenie w brzuch, zrzuciło go z ofiary. Zawarczał niezadowolony. Kolejne ciosy i uderzenia padały od boku, przodu, a nawet tyłu. Zaczęli bardziej się zbliżać do skały, na której przemawiali liderzy. 
Taki był plan.
Kamienna Agonia próbowała zepchnąć go do ofensywy i udawało jej się to. Unikał jej ciosów, zbliżając się do głazu. Kiedy poczuł go końcówką ogona, odskoczył przed atakiem, łapiąc kotkę za kark i powodując, by w niego przydzwoniła. Krew ozdobiła nierówną powierzchnię, a on wskoczył na górę, oczekując na pojawienie się czarnej.
Wojowniczka dość szybko się pozbierała, pojawiając się tuż przy nim. Kolejny raz spletli się w uścisku, teraz uważając by nie zlecieć na ziemię. Gryźli się, drapali, a krew tryskała strumieniami na chłodny wytwór natury. 
Obaliła go. Uderzył grzbietem o jego wygładzoną tafle, a zęby kotki zacisnęły mu się na gardle. Zacharczał, wypluwając z pyska gęstą, ciemniejącą krew. 
Uśmiechnął się do niej, ostatkiem sił wypowiadając słowa, które trzymał dla niej aż do tej chwili. 
- Dziękuję - po czym zaśmiał się, jakby to co robiła Kamień było tym, czego od zawsze pragnął.
Zginął na swoich warunkach. Nie jako zniedołężniały dziadek, nie mogący podnieść tyłka z legowiska wojowników. Zginął z łapy swojego wroga, do którego żywił coś więcej niż nienawiść. 
Zamknął oczy, wyczuwając ostatni raz w powietrzu jej zapach zmieszany z krwią. Kotka puściła jego ciało, z którego wypływało coraz więcej krwi. 
On jednak był wolny.
Osiągnął to co od zawsze chciał. Życie wieczne. 
Kamienna Agonia nie wiedziała, że jego śmierć nie była zakończeniem. Była dopiero początkiem. 
No bo jak mógłby ją opuścić? Kiedy nie dopełniła swojej części umowy i nie zabiła Piaskowej Gwiazdy?

<Kamień?>

Od Jastrzębiej Gwiazdy cd Skalnego Szczytu

Kręcił się w kółko poddenerwowany. To nie była prawda. Nie mogła. Jednak sam zauważył, że coś nie grało z jego ciałem. Czuł się gorzej i z trudem mógł skupić myśli. Deszczowa Chmura go zbadał, lecz nic nie wykrył. Pozostało więc dowiedzieć się tego od Mrocznej Puszczy. Na szczęście udało im się odzyskać kamień mrocznych dusz, dzięki czemu trafił od razu do Ciemnego Lasu. 
To co mu powiedzieli, zaskoczyło go. 
Zakpili z niego... że niby umierał? Nie mógł w to uwierzyć. Zmarli jednak byli jednogłośni, co do końca jego czasu w świecie żywych. Doskonale wiedział kiedy to nadejdzie, bo mu powiedzieli. 
Nie zamierzał jednak ginąć w taki sposób, wyżerany przez własne ciało. 
Zaplanował plan, który mógł przynieść mu więcej korzyści. Czym była w końcu śmierć, jak nie życiem wiecznym? Mógł być... wszystkim. Być wszędzie, słuchać i widzieć to, co nie mogą śmiertelni. To pozwoliło mu nie popaść w panikę. Umrze, ale na swoich warunkach. 
Przyszedł do siostry, która właśnie wychodziła z legowiska wojowników. Zaproponował jej spacer. Miał nadzieję, że się zgodzi. Chciał spędzić ostatni wolny czas z rodziną, nawet jeżeli się nie dogadywali i uważał ją za dziecinną. 
Kotka o dziwo poszła za nim. 
- Dziwisz się, że to zaproponowałem? - miauknął, idąc spokojnym krokiem przez las. 
- Owszem - odparła natychmiastowo, trzepiąc w jego stronę ogonem. - Myślałam, że jesteś zbyt zajęty romansowaniem z burzakami i majstrowaniem kociaków na granicy w krzakach, by w ogóle pamiętać o tym, że masz siostrę - rzekła.
No tak. Czego mógł spodziewać się po Skale jak nie plotek i jeszcze raz plotek. 
- Nie mam dzieci - Przewrócił oczami. - A do krzaków mnie nie ciągnie. Chyba, że ciebie? - Spojrzał na nią. - Nie chcesz być matką? Czas ucieka...
- Tak Jastrząb, czas ucieka, piekło czeka - to mówiąc, spojrzała na niego z wyższością. - Na ciebie z pewnością. Ja nie potrzebuje dzieci do spełnienia siebie, jestem idealna i bez nich. Za to tobie by mogły uratować wizerunek zimnego gbura - stwierdziła.
Już zaczynał sobie przypominać, dlaczego jej nie lubił. Właśnie za to. Te bezsensowne przytyki i komentarze. 
- Ja również nie potrzebuje potomstwa - mruknął. - Naprawdę jesteś niemiła. Życzysz mi aż tak źle? Uważasz, że jestem stary?
- Ty zawsze byłeś mentalnie stary. Wiesz, co to znaczy korzystać z życia? - prychnęła. - Poza tym, ledwo co omal ostatnio nie zdechłeś, tak to byś po sobie chociaż dzieciaki pozostawił. Spokojnie, byłabym dobrą ciocią i powiedziała im, jakiego mieli paskudnego ojca - dodała, uśmiechając się triumfalnie.
No tak. Musiała przypomnieć mu o zgromadzeniu, gdzie prawie nocniak go zamordował na oczach trzech klanów. Miał szczęście, że wtedy jeszcze był sprawny i mógł się obronić. Gorzej sprawa się miała z napastnikami, których pogoniła Piaskowa Gwiazda. Nawet zauważył, że jednego z nich pojmała. Nie współczuł mu. Ani trochę. 
- Co tak bardzo chcesz ode mnie dzieci, co? Swoich nie możesz mieć? - Uniósł brew, ignorując jej przytyki. - Bezpłodna jesteś, jak nasza kochana Motyli Trzepot? - Uśmiechnął się perfidnie.
Tak, wiedział doskonale o problemie kotki. Trudno było nie zauważyć jej usilnych prób zalecania się do kocurów, wypadów nie wiadomo gdzie i pogarszającego się humoru, zwłaszcza że do uszu dotarły go wieści od medyków, że kotka stara się o zostanie matką, niestety nadaremno. 
- Po co mi twoje bachory? - parsknęła rozbawiona. - A czy ja cokolwiek mówiłam o bezpłodności? Tego nie wiem, nie trzeba mi wiedzieć i nigdy się nie dowiem - odparła, wzruszając ramionami. - Nie narażę nikogo na tak potwornego wujka jak ty. Wstyd w ogóle myśleć, że ma się ciebie w rodzinie.
Westchnął. Pewnie kiedyś spróbowałby ją zastraszyć, by przestała go obrażać, ale nie miał teraz na to sił. 
- Dlaczego wszystko co powiem, odwracasz przeciwko mnie? Jestem twoim ulubionym tematem do rozmów?
Przewróciła oczami i pacnęła go lekko łapą w bok. 
- Już tak sobie nie dopowiadaj, nie wszyscy myślimy o czczeniu ciebie - burknęła. - Sam robisz z siebie ofiarę, ja tylko stwierdzam fakty, nie rób ze mnie ciągle tej złej. Wystarczy, że to ty mnie zaatakowałeś, a całą winę zwaliłeś na mnie. Gdyby nie te twoje przeklęte życia już dawno byś zdechł - dodała. 
Ha! Gdyby wiedziała, że Miejsce, Gdzie Brak Gwiazd go zrobiło w konia... Coś sądził, że paplałaby o tym gorzej niż Kunia Łapa. 
- Nie podobało mi się po prostu twoje zachowanie na zgromadzeniu. Nie doszłoby do tego, gdybyś była posłuszna - powiedział nie reagując na jej pacnięcie. - Aż tak życzysz mi śmierci, że ciągle to powtarzasz?
- To i tak najlepsze, co cię może teraz w życiu spotkać - stwierdziła, przyspieszając kroku. - No dawaj staruszku, nie wlecz się jak ślimak. Widać, że się za mało w dzieciństwie ruszałeś. Kości już nie dają rady, co?
Parsknął.
- Że jako duch będzie mi lepiej? A skąd wiesz? Może teraz jest idealnie? - zapytał, nie przyspieszając, a idąc nadal swoim tempem. - Z moimi kośćmi wszystko w porządku. Nie interesują mnie kocięce zabawy, kto pierwszy gdzieś dotrze. To spacer a nie wyścigi.
Kotka naprawdę dawała mu wibracje kocięcia. Mieli biegać? Czy wiedziała ile miała już księżyców na karku? Że też jeszcze nie zwichnęła sobie stawów, przez tą energiczność. Mogłaby wtedy leżeć w legowisku medyków i zająć się myśleniem o sobie. 
- Spacery są dla zmizerniałych staruszków - odgryzła się. - Ja jestem młodą duszą i ciałem, nie będę tracić czasu na dreptanie w miejscu - rzekła i zawróciła do niego, a następnie lekko go popchnęła od tyłu. - No już! Jedna łapa, druga łapa, żwawiej!
- Ciałem to powątpiewam. Już siwizna pojawia się na twoim pysku - parsknął. Spojrzał na nią protekcjonalnie, gdy ta go popchnęła, przez co musiał, chcąc nie chcąc, uczynić większy krok, by nie upaść. - To ja tu jestem liderem, zapomniałaś? Nie rozkazuj mi i nie popychaj. Tak dobrze było ci w żłobku, że przejęłaś zachowania kociaka?
Miał nadzieję, że groźba podziała na nią i się opanuje. Nie będzie przez jej durne wymysły biegł. Przez chorobę już i tak źle się czuł. Nie miał zamiaru paść gdzieś w lesie, nie dokończywszy swojego planu. 
- Lider sridel - burknęła. - Bądź sobie kim chcesz, ale jesteś również moim niedorozwiniętym w pełni bratem, nie panosz się już tak. Ja mam co robić, ale jeśli ci się nudzi, to wracaj do żłobka. Odpoczniesz sobie od tego stresu związanego z rolą przywódcy - mruknęła i uśmiechnęła się prowokacyjnie. - Albo idź sobie porozmawiaj z Małą Różą, z pewnością macie wiele tematów do dyskusji, może zdążysz z nią wszystko przegadać nim umrzesz.
- Nie rozmawiajmy o śmierci, dobrze? - Pacnął ją ogonem po nosie, wyprzedzając. - Jestem za stary na żłobek. Nudziłbym się tam. A o tym kocurze, nie chcę nawet słyszeć ani słowa. Nie psuj mi dobrego humoru, Skało.
Czuł jak wzrasta jego irytacja. Zaczął żałować, że w ogóle zaproponował ten spacer. Kotka była niemożliwa i tak samo tępa jak za kociaka. 
- Czemu nie mamy o tym rozmawiać? - spytała, krzywiąc się, bo jego futro połaskotało ją w nos. - Każdy kiedyś umrze. Mam nadzieję, że ty pierwszy, ja będę dlugożywna - odparła z dumą. - Chwila, dobrego humoru? Chyba się przesłyszałam, bo ty nigdy nie jesteś w dobrym humorze.
- Gdybym nie miał dobrego humoru, to bym nie zaproponował ci spaceru - wyjaśnił jak kocięciu. - Ale dość o tym, opowiedz jak się bawiłaś na zgromadzeniu. Podobało ci się? Zaprzyjaźniłaś się z kimś?
Spojrzała na niego podejrzliwie. No naprawdę? Aż tak mu nie ufała? Teraz na każde jego pytanie, będzie reagować tak jakby coś knuł? 
- A co cię to? Myślisz, że nie mam co robić, tylko będę wypytywać każdego o ich klan?  A potem przylecę z podkulonym ogonem do ciebie i ci wszystko wygadam? - prychnęła. - Ale bywasz naiwny, braciszku.
- Nie o to mi chodziło. Po prostu ciekawi mnie jak się bawiłaś. Nie interesują mnie plotki o klanach. 
I tak wiedział co nieco z innych pysków, więc wyciąganie informacji ze Skalnego Szczytu było ostatnim co zamierzał robić. Najwidoczniej bycie miłym dla kotki było bezsensowne. 
- A, no to bawiłam się świetnie - zaczęła. - Szczególnie wtedy, gdy mój brat konał na skale poobijany przez jakiegoś rybojada. Szczerze to wstyd mi za ciebie, że potrzebowałeś wsparcia, zamiast samotnie go pokonać. Jeśli przewodzi nami tak słabeusz, to aż strach myśleć, co inne klany o nas pomyślały po tym, co się stało - mruknęła.
Nie miał zamiaru odnosić się do tego zdarzenia. Czarna nie zdawała sobie sprawy z tego, że samemu udało mu się przegonić napastnika. Jak zawsze widziała tylko to co chciała. 
- I znowu wracamy na mój temat. A mówiłaś przed chwilą, że przesadzam - miauknął.
- Bo przesadzasz. Dramatyzujesz gorzej niż kotka w ciąży - stwierdziła.
Już chciał odgryźć się, bo kto tu naprawdę dramatyzował? Ona. I się z tym nie kryła. Nie dziwił się, że zostanie na zawsze starą panną. Kto by ją w ogóle chciał? On ledwo z nią wytrzymywał, a co dopiero jakiś obcy. 
- Skoro tak mówisz - westchnął, nie odpowiadając na jej poprzednie pytania odnośnie zgromadzenia. - Więc nie masz ciekawego życia? Smutne. Może powinienem dać ci ucznia? 
- Mam ciekawsze życie od ciebie - odparowała natychmiastowo, zła samą sugestią, że miałoby jej się nudzić. - Nie będę ci mówić o wszystkim, bo jesteś głupi i mało co rozumiesz - prychnęła.
Ojoj, mądralińska się zdenerwowała. 
- Postaram się zrozumieć - miauknął zachęcająco, wbijając oczekujący wzrok w siostrę.
- Nie. Ty nigdy nic nie rozumiałeś i dobrze wiem, że to się nie zmieniło - mruknęła. - Idź popodrywaj sobie jakiegoś Burzaka albo bądź dalej zrzędliwą marudą siedzącą cały dzień w legowisku.
Tępa, obślizgła gnida. Ciągle grała tą samą zwrotkę, jakby się zacięła. Czy to było wszystko na co było ją stać? Nie miała innych kart? Musiała miauczeć na okrągło o Burzakach?
- Jak widzisz, wyszedłem z tobą na spacer. Skoro pytam to oznacza, że chce zrozumieć. A dzisiaj ten dzień jest nasz, siostro. Nikt go nie przerwie - zapewnił, zaczynając powoli poddawać się, bo znów wracali do punktu wyjścia. - Czuję się przez ciebie odtrącony.
- Ty się czujesz odtrącony? - parsknęła. - To pomyśl sobie, jak ja się czułam przez całe życie, kiedy matka cię faworyzowała. I nie, nie jestem zazdrosna, po prostu jesteś żałośnie śmiesznym hipokrytą - stwierdziła.
- Nie wiem w jakim pojęciu faworyzowała. Jakoś tego nie odczułem. Robiłem wszystko za nią. Gdybym czuł wdzięczność, to sądzisz, że sprowokowałbym cię byś ją zabiła?
- Nie musiałeś mnie prowokować, wystarczająco jej nienawidziłam i by bez twojej zachęty ją zabić - odparła z oburzeniem. -  Jesteś strasznie fałszywy, po tobie można się spodziewać wszystkiego.
- Jesteś bardzo niemiła. Mógłbym to samo powiedzieć o tobie, wiesz? Ciągle podkładasz mi kłody pod łapy
- Ja? - Niemalże zakrztusiła się z powietrzem. - To przez ciebie w dzieciństwie wlazłam na drzewo i to przez ciebie wylądowałam uwięziona żłobku! A na dodatek teraz odwaliłeś kolejne gówno! Nie czyń winnej ze mnie, wszystko to twoja wina
Posłał jej długie spojrzenie, idąc dalej. Ta rozmowa zaczynała go męczyć. 
- Aż tak to rozpamiętujesz? Może powinnaś wyrzucić z siebie ten cały ból, który gromadzisz? Bo widzę, że zaczyna cię nosić.
- Ja się nie noszę! - wrzasnęła, pusząc ze złości ogon. - Przestań wmawiać mi takie bzdury! Nie mam z tymi wspomnieniami problemy, tylko z tobą. Jak skonasz świat będzie lepszy - stwierdziła hardo.
- Doprawdy? Twoje ciało mówi zupełnie co innego - powiedział, nie przejmując się słowami siostry. - Myślę, że po prostu mi zazdrościsz i tyle. Ciężko ci jest dorosnąć - Pokręcił głową.
- Co? - Stanęła w miejscu jak wryta, nie zmierzając dalej podążać za tym bucem. - Czego miałabym ci zazdrościć? Tego, że nic sam nie osiągnąłeś, tylko całe życie wszystko było ci podkładane pod pysk? - prychnęła. - Błagam cię, jesteś sierotą a nie wojownikiem.
- Naprawdę chcesz psuć ten miły dzień na kłótnie? - spytał, również się zatrzymując i kierując wzrok na siostrę.
- Ten dzień miły był, dopóki cię nie zobaczyłam - odparła krnąbnie. - Myślałam, że mnie chociaż na tym spacerze przeprosisz za wszystko, co mi w życiu złego zrobiłeś - dodała wyczekująco.
Spojrzał na nią bez wyrazu. Tak jak zresztą zwykle. Nie był ani zaskoczony, ani zły słysząc jej słowa. Miał już po dziurki w nosie tego wszystkiego, co było już powoli po nim widać. 
- Przepraszam - Po czym wznowił marsz.
- Ale szczerze - rzuciła wyniośle, spoglądając na niego. - Najlepiej się popłacz ze wzruszenia. W końcu starasz się o przebaczenie swojej siostry, nie byle kogo.
Nie zareagował od razu, omijając ją i idąc dalej. 
- Nie umiem płakać. To musi ci starczyć. Nie jesteś kimś wielkim Skało, już tak się nie wywyższaj, bo ci ego zleci ze skarpy.
- Nie zmieniaj tematu - syknęła, wciąż się nie ruszając, a odległość między nimi stale się zwiększała. - Powiedz mi Jastrząb, czy tobie w ogóle zależy, żeby między nami były dobre relacje? - spytała.
Zatrzymał się. Czy zależało mu na tym? Nie. Po co więc to robił? Pewnie dla spokoju, by po śmierci móc śmiało zająć się czymś innym niż swoją głupią siostrzyczką.
- Sama sobie odpowiedź na to pytanie. W końcu zabrałem cię na spacer i przeprosiłem.
- Zapewne tylko na pokaz - stwierdziła, mrużąc oczy. - Jesteś zbyt dziwny, by twoje odpowiedzi dało się interpretować jednoznacznie.
- Nikogo prócz nas tu nie ma, więc o czym ty mówisz? Nie mam widowni, by robić to na pokaz - uświadomił ją.
- Czy ja wiem? Ktoś może gdzieś siedzieć w krzakach. Równie dobrze może specjalnie chcesz, bym uwierzyła w twoją dobroć i zaczęła rozpowiadać, jak wspaniały jesteś - mruknęła ozięble.
- Nie obchodzi mnie to co o mnie mówisz innym. Takie przyziemne sprawy mnie nie interesują, Skało. Jak chcesz możesz sprawdzić krzaki, nikogo tu nie ma.
- Przyziemne? - prychnęła. - I to ja się niby wywyższam? Naucz się doceniać to, co masz na ziemi i co cię otacza. Dam sobie łapę uciąć, że w Klanie Gwiazdy nie ma dla ciebie miejsca. Oby cię spotkały najgorsze męczarnie po śmierci.
- Oj nie martw się Skało o to. Już sobie załatwiłem cudowne życie po śmierci - Uśmiechnął się do niej, wiedząc coś czego ona nie wie.
- Będziesz się palił w ogniu? - zagadnęła. - Skoro to cię satysfakcjonuje i nie potrzebujesz zmiany, to świetnie. Będzie ci chociaż ciepło.
- Nie będę się palił. Tam nie ma ognia - miauknął do niej. - Są tam również koty z Klanu Gwiazdy wiesz?
- Nie rozśmieszaj mnie - parsknęła. - Nigdy nie będziesz na równi z kimś na tyle dobrym, by trafić na Srebrną Skórę. Po prostu na to nie zasługujesz
- A czy ja mówiłem o Srebrnej Skórze? - powiedział do niej tajemniczo. - Jak wiesz, Skało... Życie jest ciężkie i krótkie. A co jest potem? Wieczność. I to chcę osiągnąć. - zdradził jej. - A ty? co chcesz osiągnąć?
- Każdego czeka wieczność. Tylko niektórych w lepszym miejscu - odparła. - Po co mam myśleć o śmierci i o tym, co będzie po niej, skoro nie jestem jej bliska? Spójrz na mnie Jastrząb, może i jesteśmy w tym samym wieku, ale to ja żwawsza i pełna energii. Ty tak naprawdę mógłbyś się już położyć i czekać na zgon - mruknęła.
- A jeśli ci powiem, że umieram? - zapytał, obserwując jej reakcję. - Że po to chciałem spędzić z tobą ten czas?
- To byłabym zarazem szczęśliwa i zdziwiona - odparła, zdziwiona jego słowami. - Co ty kombinujesz? Samobójstwo?
- Nie - Wznowił marsz. - Jakbyś się zainteresowała to bym ci powiedział więcej, ale się strasznie wleczesz.
- Ja się wlekę? - prychnęła, zrywając się z miejsca. Przegoniła go i zatarasowała mu drogę. - Proszę, jestem zainteresowana, mów.
- To spacer, a ciągle mnie zatrzymujesz, wiesz?  - westchnął. - Więc zadaj pytanie.
- Czy jak otrzymywałeś liderowe życia od Klanu Gwiazdy, był tam ktoś ważny? - spytała. - To znaczy... Ktoś, kogo lepiej znaliśmy i w ogóle.
Przewrócił oczami. Oczywiście... musiała pytać o ten beznadziejny Klan Gwiazdy. Tak jakby jeszcze mieli jakiś wgląd w życie śmiertelnych. Żałował, że siostra wyrosła na kogoś... takiego. W ich kulcie byłoby jej do twarzy. Przynajmniej zrobiłaby coś co nie przynosiłoby im wstydu. 
-  Myślałem, że o co innego zapytasz. Ale dobrze. Odpowiem ci. Nie. Klan Gwiazdy już nie istnieje. Dlatego medycy nie dostają snów i nie udzielają się na zgromadzeniach. Żaden lider nie ma dziewięciu żyć.
- Mam wiele pytań, ale zaczęłam od tego - mruknęła, a potem cała nadąsana trzepnęła go ogonem w pysk. - O czym ty gadasz? Cofnij te słowa, nie powinieneś tak mówić o Klanie Gwiazdy. Przodkowie są zawsze z nami - syknęła, czując, jak z nerwów napinają jej się wszelkie mięśnie w ciele. - Nie masz dziewięciu żyć? Skąd wiesz, że wszyscy liderzy nie mają? Może to tylko z tobą jest coś nie tak? Nasz klan jest przeklęty przez tak idiotycznego osobnika jak ty! Świetnie Jastrząb, super, że się tym dopiero teraz chwalisz!
Zrobił niezadowoloną minę, gdy jej ogon zetknął się z jego pyskiem. Aż kusiło go by oderwać jej tą kitę i wsadzić jej do gardła. Może wtedy udałoby mu się nawrócić ją na ich sprawę? 
- Klan Gwiazdy nie istnieje. Gdy dotknąłem kamienia od nich, przeniosłem się tam. Ale nikogo z nich nie spotkałem. I nie dlatego, że jestem przeklęty. Oni umarli, Skało. Toczą wojnę i giną. A co do mojej wiedzy, skąd wiem, że wszyscy nie mają... Inne duchy mi to powiedziały. To chyba jasne, że jak nie mają sił, by nawet się skontaktować z liderami, to nikt z nich nie ma żyć. I możesz mi nie wierzyć, ale już starość się zbliża i niedługo się przekonasz, że nie kłamałem, kiedy tam trafisz i nikt cię nie przywita. Mógłbym w sumie ci to udowodnić... Nadal mamy ten kamień od nich w obozie. Myślę, że za moim pozwoleniem, mogłabyś tam przejść i ujrzeć to pobojowisko.
Doskonale wiedział co teraz się stanie. Burza i bronienie umarlaków, którzy byli na przegranej pozycji. Jego siostra powinna lepiej dobierać sobie sojuszników. 
- Nie mów tego! - Podniosła głos. - Klan Gwiazdy nigdy nie zginie. Cokolwiek tam sobie nie wymyśliłeś i tak nie dasz rady tego udowodnić. Proszę, możesz spróbować, pokaż mi ten niby kamień... A, właśnie, Kamień - urwała, uśmiechając się. - Lubisz chyba kamienie, prawda? Szczególnie takie czarne, futrzaste i zielonookie.
Nie wiedział co to za uczucie go opętało, gdy wypowiedziała te słowa. Speszenie? Czuł jednak, że nie podobało mu się schodzenie na te tory. Znów miała czelność go o to zamęczać? Gdyby tylko wiedziała, że ich relacja nie opierała się na żadnej miłości. Zresztą... i tak by nie zrozumiała. Nie była taka jak on, nie pojmowała wielu rzeczy. Była zaślepiona tylko swoim małym, szarym światem. 
- Zgłupiałaś? Kamienie nie mają futra - Ominął ją, by wznowić marsz. 
- Kamienie nie, ale istnieje pewna kotka o takowym imieniu, którą bardzo lubisz, jak dobrze pamiętam - zaczęła, doganiając go i zaczynając głośno mówić wprost do jego ucha. - Jest Burzaczką. A to twoje ulubione istotki do podrywu - kontynuowała rozweselona.
Trzepnął uchem, odganiając jej pysk. Musiał znów jej to tłumaczyć? Naprawdę? Czy ona kiedykolwiek da mu spokój z tymi burzakami? To co robił to była gra. Gra, w której szykował spektakularne zakończenie, które pociągnie na dno cały ten klan. 
- Nikogo nie podrywam. Nie czuje takich przyziemnych emocji jak zauroczenie czy miłość. Zamiast mnie obserwować, powinnaś skupić się na swoim życiu, bo jak sama twierdzisz, żyjesz w moim cieniu, a sama się do niego pchasz.
- Nie żyję w twoim cieniu. Blask mojej wspaniałości jest ponad to, po prostu niektórzy go nie dostrzegają, bo mają liście na oczach - prychnęła, truchtając w jego tempie. - No weź, na pewno się kiedyś zakochałeś, miałeś w końcu tyle fanek... O! Wiem! - podekscytowała się. - Gdybyś musiał być w związku z jednym kotem, to z kim byś był?
- Nie. Nie zakochałem - słysząc jej dalsze pytanie, westchnął. - Ze sobą.
- No weeeeź, Jastrząb - westchnęła, przewracając oczami. - To nudna odpowiedź. Wybierz kogoś. Kamienna Agonia? A może ta nowa zastępczyni z Klanu Burzy? Albo dobra, ty udajesz porządnego, to kogoś od nas trzeba wybrać... Cisowa Kołysanka? Mroczny Omen?
- Nie jestem gejem. I nie. Nikt z nich. Po co pytasz o takie głupoty? Powiedziałem ci przecież, że nie jestem zdolny do tego typu uczuć.
- Hm... Okej, jesteś uparty, ale ja to z ciebie wyciągnę. Dymne Niebo jest stary, Rozkwitający Pąk również... O, wiem! Pokrzywowa Skóra?! Albo Motyli Trzepot, skoro nie chcesz być gejem.
- Nie mów mi o Motylim Trzepocie. Zalazła mi za bardzo za skórę. I nie. Nikt z nich. Już mówiłem, że nikogo nie mam.
- No dawaj, powiedz swojej ukochanej i jedynej siostrzyczce, kto tam siedzi w twoim serduszku - miauknęła, mocno zainteresowana. - Może być nawet jakiś Burzak, nie powiem nikomu, że zdradzasz klan z powodu miłości, obiecuję.
Wziął gwałtowny wdech.
- Nie mam nikogo. Naprawdę. Przysięgam.
Już naprawdę chciał wrócić do obozu i nie wychodzić ze swojego legowiska. Tak. Wyjście z nią na ten cholerny spacer było poważnym błędem. 
- Jastrzębi Bucu, przestań zgrywać takiego zamkniętego i zdradź mi imię swojej ukochanej - rzuciła ze śmiertelną powagą. - Bo się obrażę inaczej.
- Nie mam żadnej ukochanej! - warknął zirytowany. - Nie denerwuj mnie.
- Na pewno masz! - zapierała się uparcie. - Kto inny jak nie Kamienna Agonia? - dopytywała.
- Nie mam. Nie dociera do ciebie? Taka tępa jesteś, że nie potrafisz tego zrozumieć?
Machnęła gniewnie ogonem. 
- To nie ja jestem tępa, tylko ty uparty. Myślisz, że jestem głupia i ślepia? Widzę to po tobie, stale coś ukrywasz! Jak nie kochanka, to co? – prychnęła.
- Co niby miałbym ukrywać? Nic nie ukrywam. Powiedziałem ci przecież wszystko.
- Powiedziałeś, ale nie udowodniłeś - mruknęła - Nie wiem, czy kogoś nie masz, a twoją bajkę z upadkiem Klanu Gwiazdy łyknął by tylko kociak. Daj jakikolwiek dowód, a przyznam, że miałeś rację - rzuciła.
- Dobrze. To chodź do obozu - powiedział, zaprowadzając ją do legowiska medyków i kamienia.
Chciał mieć ją z głowy już do końca dnia. Co go podkusiło, by z nią wyjść? Dobrze, że więcej się już nie spotkają. Miał jej dość na kolejne wieki egzystowania w Mrocznej Puszczy. - Dotknij językiem i przenieś się tam, zobacz swój Klan Gwiazdy - zakpił, chcąc się ulotnić od kotki jak najdalej. 

<Skało?>