- Mam! - miauknął uradowany, przypadając do ziemi i skradając się do myszy.
Powoli krok za krokiem, zaczął się zbliżać i... Wyskoczył. Chybił jednak o włos, przez co stworzenie zaczęło w panice uciekać. Nie mógł na to pozwolić! Zerwał się do biegu, byle dopaść ofiarę. Usłyszał za sobą wołanie mentorki, ale nie zatrzymał się. Nie odpuści. Nie. Nie!
Pędził jak mógł, przed siebie. W tym zamieszaniu nie zauważył, gdy stworzenie zniknęło za rogiem. Dopiero po kilku uderzeniach serca wyczuł, że zgubił trop. Zatrzymał się i rozejrzał się dookoła. Nie słyszał mentorki, kroków czy rozmów. Przyjrzał się drzewą, ale nie rozpoznawał otoczenia. Świetnie. Zgubił się. Jeszcze tego mu było trzeba. Jako uczeń powinien znać tereny klanu, jednak nadal ich nie przyswoił, co stawiało go w tej nieciekawej sytuacji.
- Zimorodkowy Śnie? - zawołał, ale odpowiedziała mu cisza.
Przeklnął pod nosem. Musiał szybko ją znaleźć nim zacznie się martwić. Przyspieszył kroku, próbując odnaleźć swoje ślady i iść w kierunku, z którego przyszedł. Nie zauważył jednak, że skierował kroki w odrębną stronę. Spowodowało to, że wyszedł z lasu na otwartą przestrzeń.
Westchnął. No to się wkopał. Widząc w oddali strumień, zbliżył się do niego powoli. Słońce dzisiaj grzało, a bieg spowodował, że zachciało mu się pić.
Im bardziej się zbliżał do źródła wody, tym w nos uderzał go mocny zapach Klanu Wilka. Granica. Zdziwił się. Doszedł aż do niej? Rozejrzał się na boki, a nie widząc żadnego patrolu wilczaków, pochylił się nad strumieniem, mocząc w nim kilka razy język. I wtedy usłyszał jak ktoś wychodzi zza krzewów. To było nagłe i totalnie go zaskoczyło. Przybrał pozycję obronną, cofając się przed czarnym vanem, który stanął tuż przed nim.
— Witaj. — miauknął zimnym głosem, przyglądając mu się uważnie. Czuł się tak, jakby obcy oceniał wzrokiem każdy cal jego ciała. Dopiero parę uderzeń serca później, jego spojrzenie spoczęło na pysku rudego kocura. Pierwsze co przyszło mu do głowy po tych oględzinach, to jedno: zboczeniec.
- Już sobie idę... Nie chcę problemów - miauknął powoli do nieznajomego, uważnie obserwując jego ruchy.
Ile to słyszał opowieści o tym, że koty z obcych klanów lubiły wszynać awantury na granicy? Nie chciał zostać jego ofiarą. Pewnie by przegrał.
— Ależ skąd. Ja nie szukam problemów. — na pysku Wilczaka pojawił się lekki uśmiech, widząc baczne spojrzenie młodszego skierowane w jego stronę. — Chłodzie.
Jego sierść zjeżyła się aż po sam czubek ogona. Skąd go znał? Rozejrzał się ponownie po otoczeniu, ale nie dostrzegł żadnych innych kotów w pobliżu. Najwidoczniej nie była to zasadzka.
- Znamy się? - zapytał, czując niepokój, że ktoś z obcego klanu go obserwował.
Wojownik westchnął z nutą dramaturgii w głosie, oblizując lekko swoje wargi, wciąż nie spuszczając chłodnego spojrzenia niebieskich oczu z rudego ucznia.
— Jakże mógłbym nie znać własnego syna? — mruknął spokojnie. — Kopę lat, Chłodzie. Nie spodziewałem się zobaczyć ciebie na terytorium Klanu Klifu.
Po prostu go zatkało. Jego szczęka opadła aż do łap, nie mogąc podnieść z ziemi. Czy to był jakiś nieśmieszny żart? Obcy z niego drwił?
- Nie... Pan chyba się pomylił. Moi rodzice nie żyją. Nie byli z Klanu Wilka. Byli samotnikami... - powiedział, cofając się o krok od oddzielającego ich źródełka.
Kocur prychnął leciutko, zbliżając się jeszcze jeden krok bliżej. Nie odsunął się nawet, gdy kropelki pluskającej wody spadły mu na biało-czarne futro.
— Klifiacy musieli tak ci wyprać rozum... — miauknął spokojnie. — Ale już tu jestem. Dołącz do mnie, synu. Ze mną nie będzie ci źle. Poznasz prawdę o swojej rodzinie, a nie to, czym karmi cię Klan Klifu. Myślałem, że już dawno zginąłeś. A jednak. Wciąż żyjesz, mój pierworodny.
Nie rozumiał co tu się działo. On? Jego ojcem? A klifiacy wyprali mu rozum? To było za dużo. Od tego wszystkiego aż zakręciło mu się w głowie.
Wkraczając na ścieżkę ucznia, obiecał klanowi, że będzie mu wierny. Przysiągł nienawidzić obcych, którzy mogli zagrażać ich społeczności. A teraz... okazywało się, że to fikcja? Nie był klifiakiem a wilczakiem? Dobre sobie! Przecież nie był szalony, by zgadzać się na jego propozycje! Lśniący Księżyc by mu nigdy tego nie wybaczył! A jego mentorka? Rodzeństwo? Uznaliby za zdrajcę. Czyli kogoś kim gardził. Na dodatek nie znał tego wojownika i skąd miał wiedzieć, czy mówił prawdę? Mógł ściemniać, by zrobić z nim nie wiadomo co. Ponownie zrobił krok w tył, nieufnie obserwując obcego.
- Nie znam pana. Musiałeś się pomylić. Jestem klifiakiem, nie wilczakiem. Moi rodzice zginęli. Jeżeli byłbyś moim ojcem, to po co miałbyś mnie porzucać w lesie?- zadał trafne pytanie. Po co? Ktoś komu tak bardzo zależy na synu, nie powinien do tego nawet dopuścić. Coś mu tu śmierdziało. Było tyle niewiadomych...
— To nie ja cię porzuciłem — miauknął i położył uszy, a w niebieskich oczach błysnął przelotny gniew. — To twoja matka. Pochodziła stąd. Jednej nocy jeszcze was widziałem, a drugiej... Już was nie było. Porzuciła was jak zwykłe śmiecie. Bez mojej wiedzy. — warknął, a po chwili na pysk znów wrócił spokojny wyraz pyska. — Nie miałbym po co kłamać, synu.
Wilczak teraz poszalał. Więc... to jego mama go zostawiła, zakładając że mu wierzył? Była z Klanu Klifu? Czemu niby miałaby ich tu zostawić? Nic z tego nie rozumiał. Pamiętał przecież ze wspomnień, że bardzo ich kochała. Nie mogła tego zrobić... nie mogła.
- Mamy z nami nie było, gdy nas znaleźli. Zniknęła. A w klanie nikt o niej nam nie mówił. - wyjaśnił mu. - Udowodnij, że mnie nie śledziłeś. Inaczej ci nie uwierzę. Jak niby nazywa się moje rodzeństwo? - zadarł wyżej głowę, będąc pewny, że kocur na to nie odpowie prawidłowo. Rzadko w końcu razem wychodzili na treningi, a do obozu klifiaków na pewno nie mógł się zakraść. Więc nawet jeśli podsłuchał jak się nazywa, to tego nie mógł wiedzieć. Teraz na pewno uda mu się go zdemaskować.
Wojownik zaśmiał się cicho, podnosząc wyżej brodę, pewny swojej racji.
— Masz jedną siostrę, Łasicę, i dwóch braci. Kruka i Mroza. — miauknął, unosząc brew.
Wytrzeszczył oczy.
- Jak...? - Pokręcił głową.
To już robiło się przedziwne. Spotkał ojca? I to na granicy z Klanem Wilka? Aż mu się w to wierzyć nie chciało. Nie pamiętał go. Jedyne wspomnienie, które pielęgnował w głowie, należało do jego matki, ale te również powoli zachodziło mgłą. - Jak ci na imię? - zapytał ostrożnie.
Coraz bardziej docierało do niego, że być może kocur nie kłamie i naprawdę jest jego ojcem.
— Mroczny Omen. — odparł, pusząc się jak paw.
Imię nic mu nie mówiło. Brzmiało jednak niepokojąco. Spojrzał na niego, a następnie na granicę. Nagłe zniknięcie mogło przysporzyć mu wielu problemów. No i... nie chciał zostawiać rodzeństwa i przyjaciela dla nieznajomego kocura. Nawet jeżeli był jego ojcem.
- Wybacz... ale nawet jeśli to prawda. To nie mogę z tobą nigdzie iść. Mam tutaj swoją rodzinę i przyjaciół. Jestem klifiakiem, przysięgałem być wierny klanowi podczas mianowania na ucznia - Zrobił kolejny krok do tyłu.
Mroczny Omen podniósł łapę, która dotknęła pędzącej przez strumyk wody. Cofnął ją z prychnięciem pod nosem, zawiedziony, że jego syn mógł w każdej chwili uciec.
— Klanowi, który cię porwał? Który wyniszczył całą pamięć o rodzinie? — miauknął twardym tonem głosu. — Jesteś wierny swoim oprawcom? Masz mnie. W Klanie Wilka będzie ci lepiej niż tutaj. Mam dobre kontakty z władzą, a my jesteśmy silni. Silniejsi od Klifiaków. Nie daj się prosić, synu. Przyjaciele zostawią cię tylko, gdy przyjdą trudne decyzje i problemy. Ojciec nigdy cię nie opuści. Nauczę cię, jak to jest być prawdziwym wojownikiem. Jak przetrwać w tym świecie.
Nie podobało mu się to, jak usilnie próbował go przekonać do pójścia z nim. Nie... nie mógł. Jego serce było po tej stronie granicy i kocur powinien je uszanować lub przynajmniej wpierw dać mu czas na oswojenie się z nową informacją.
- Nie znam cię zbyt dobrze, by podjąć taką poważną decyzję. Nawet jeżeli to prawda i jesteście od nas silniejsi, nic to nie zmienia. Ty również nic o mnie nie wiesz. Tak naprawdę jesteśmy dla siebie obcy. - Korciło go by zapytać dlaczego mama ich porzuciła, ale postanowił na razie się z tym wstrzymać. Bo tak naprawdę to gdyby nie ona, ze słów starszego wynikałoby, że żyliby jako Wilczaki.
— Możemy to zmienić. — Van nie spuszczał z ucznia wzroku. Patrzył się równie chłodnym i poważnym spojrzeniem, co zazwyczaj. — Pójdźmy zatem na kompromis. Spotykajmy się tu. Opowiem ci o twojej rodzinie. O tym, co naprawdę zaszło. O twojej matce. O mnie. Poznamy się lepiej, a wtedy będziesz miał pewność na tyle, by zadecydować, czy chcesz do mnie dołączyć, czy zostać z nimi. — miauknął. Nie dodał jednak, że nie znosił sprzeciwu i w przypadku podjęcia drugiej opcji byłby skłonny wyrwać go stamtąd nawet siłą. — Jednak to jest moja przestroga. Skrzywdzili cię, nie dali szansy poznać prawdy, a ty im pomagasz. Gdy przyjdzie co do czego, zostawią cię. Trzymają cię, bo jesteś użyteczny. I nic więcej.
Początek brzmiał dobrze. Mógł tu przychodzić i poznawać ojca, ale nic poza to. Druga jednak część wypowiedzi, nie brzmiała już kolorowo. Że... jego przyjaciele uważają go za rzecz? Wywalą, gdy im się znudzi?!
- Nieprawda! - podniósł głos, tupiąc łapą. - Nie znasz ich! Lśniący Księżyc by mnie nie zostawił, nawet gdybym był umierający! - warknął ze złością. Co on wiedział? Nic! Pojawił się po tylu księżycach i ogłosił mu, że ma z nim iść, bo jego przyjaciele go zostawią? Wbił pazury w ziemie i wyszczerzył na niego kły. Po chwili jednak dotarło do niego co zrobił. Znów miał ten atak... Szybko się otrzepał, przybierając poprzedni ton. - Wybacz... - Rozluźnił łapy, które wyżłobiły ślady w ziemi. - Ja... Mogę posłuchać, ale... nie wiem czy się zgodzę - w końcu powiedział, wypuszczając z trudem powietrze.
Mroczny Omen uśmiechnął się szorstko, zaskoczony ale i zadowolony wybuchem syna.
— No, no... Widać, dużo po mnie odziedziczyłeś. Jestem dumny — wycedził, a potem wbił wzrok w łapy arlekina, które poluzowały swój ucisk. — Jeśli jesteś w stanie posłuchać, to dobrze. Zawsze będę otwarty na swoje potomstwo. Będę tu na ciebie czekać. — miauknął. — Kogo przydzielili ci na mentora?
Odziedziczył po nim wybuchy gniewu? Nie lubił ich. Przeszkadzały mu w życiu, bo pojawiały się nagle. Wystarczyła mała rzecz, która by go wytrąciła z równowagi, a z jego pyska leciała wiązanka przekleństw. Pomijając fakt, że bał się siebie i tego co czuł i myślał podczas trwania tego stanu. Czasami uważał się przez to za potwora. Nie chciał nikogo skrzywdzić. Nie wybaczyłby sobie, gdyby do tego doszło. Dlatego też atak na kocura był ostatnim, co chciał teraz zrobić.
- Zimorodkowy Sen... - zdradził chociaż dosyć niechętnie.
Nie powinien opowiadać mu nic o Klanie Klifu, bo mógł uznać go za zdrajcę. Zresztą... on sam by pewnie tak się czuł. Mentor jednak nie był wielką tajemnicą. Skoro już go obserwował, musiał ich widzieć razem. Nadal dziwnie czuł się z faktem, że ten go obserwował. Inaczej sobie wyobrażał ojca.
Mroczny Omen machnął ogonem.
— Nie znam jej... lub go. Ale być może widziałem na zgromadzeniu. — stwierdził. — Więc twierdzisz, że nikt nie mówił ci o Rysim Puchu. — postanowił użyć tego imienia, ponieważ tak była znana w Klanie Klifu przed dołączeniem do Klanu Wilka. — To aż dziwne, zważając na to, co uczyniła.
Pokręcił głową. Co mama takiego uczyniła? Rysi Puch... musiał zapamiętać. Możliwe, że uda mu się nieco więcej o niej dowiedzieć już w klanie i sprawdzić, czy to co mówił kocur się z tym pokrywa.
- Nie. Nie wiedziałem jak miała na imię, więc trudno było się tego dowiedzieć. Co takiego uczyniła? - zapytał, zwężając oczy.
Nie lubił tajemnic. Przeszkadzały mu. Były irytujące. Wolał, aby ktoś powiedział mu gorzką prawdę w pysk, niż miałby żyć w nieświadomości. Dlatego też fakt, że ojciec się ujawnił był zaskakujący i... miły. Nie powstrzymało to jednak jego rodzącego się zirytowania, przez niewiedzę tym, że był oszukiwany. Machnął zdenerwowany ogonem, a z jego gradła wydobył się warkot, który zamienił się w westchnięcie. Nie. Musiał się uspokoić. Musiał. Zwłaszcza, że ten obserwował uważnie jego ruchy. Każde najmniejsze poruszenie kończyną.
— Twoja matka zamordowała członka własnego klanu i została za to wygnana. Była zdrajczynią — odparł. — Trzeba przyznać, kobieta z jajami. Ale w rzeczywistości w środku była tylko tchórzem i zdrajczynią — zacisnął zęby.
Pokręcił ponownie głową. Coś czuł, że niedługo dostanie od tego zakwasów.
- Mama? Mordercą? - zaśmiał się. - Nie wierzę. Kochała nas! Nie zabiłaby kota! Była dobra! - Wspomnienia z lasu mignęły mu przed oczami. Było to już tak dawno temu, ale nadal pamiętał, że ktoś ją wtedy zaatakował. Czy był to kot? Zabiła go? Odgonił te myśli. Nie. Mama nie była taka. Niemożliwe.
- Mama... nie... Może i zdradziła klan, by mieć dzieci - miauknął, sugerując że wierzył w to, że mogła być klifiaczką. - Ale... Czekaj... czegoś tu nie rozumiem. Skoro została wygnana, to czemu nas zostawiła w Klanie Klifu?
— Nie mam pojęcia — odpowiedział. — Wyszła gdzieś, kocięta zniknęły, a gdy już wróciła, zrobiła ambaras na cały obóz. — warknął. — Może liczyła, że jej przebaczą. Albo patrol znalazł was niedaleko granicy. Podobno kociąt nie można zostawiać w potrzebie. — mruknął, podnosząc wzrok i kierując go na syna. — To wie tylko twoja matka, a ja nie wiem nawet czy wciąż żyje. Uciekła, zostawiając was i mnie daleko za sobą. Właśnie dlatego nie można ufać Klifiakom. To pasożyty. Wykorzystują cię, Chłodzie. Oni mają to we krwi.
-NIE! - Pokręcił głową, robiąc kilka kroków w stronę wody. Ciecz moczyła jego łapy, a oczy wbijały się ze złością w te Mrocznego Omena. - Moja matka by tego nie zrobiła! Kochała nas! A Klan Klifu nikogo nie wykorzystuje! Pomogli nam! Dali schronienie i rodzinę! Nie pasożytują! Są takimi samymi kotami jak ty czy ja! Wiem to bo z nimi żyję! To prawy klan! Mój dom! I.... kocham ich! Tak! Kocham!
Mroczny Omen zaśmiał się chłodno, jednak słychać było w tym śmiechu gniew.
— To, że odwrócisz się od prawdy i schowasz pyszczek w łapy nie sprawi, że ona zniknie — miauknął cynicznie. — I im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej dla ciebie. Wydają się przyjaciółmi, ale zostawią cię, bo nie jesteś stąd. Masz krew Klanu Wilka. Nie pasujesz do nich. Gdyby się dowiedzieli, kim jest twoja matka, wyrzuciliby cię na zbity pysk, nawet się nie oglądając. To zdrajcy i mordercy. To już od dawna było zapisane w kartach ich historii. Opowiadał ci ktoś może o Lisiej Gwieździe?
Nie mógł znieść jego słow. Gniew zaczął w nim rosnąć, coraz szybciej, coraz bardziej. Zacisnął pysk, próbując ponownie zapanować nad tym uczuciem. Jednak słowa "ojca" raniły jego wartości. Nie zrobili by tego, nie odwróciliby się nawet jakby wiedzieli. Nie byli winni win mamy. Na dodatek nadal nie był pewny, czy to co mówił mu o niej kocur było prawdą. Dopyta się tego później w obozie... musiał. Aby oczyścić jej imię.
- Lisia Gwiazda? Tak, to dawny lider Klanu Klifu. Nasz lider - zaakcentował słowo "nasz". - Ale nic więcej o nim nie wiem, a co? Był jak mama? Mordował koty? - prychnął cynicznie.
— Był tyranem, do tego stopnia, że zapisał się w kartach historii wszystkich klanów. Wywoływał wojny, mordował koty... Kocięta do dziś straszy się, że jeśli będą niegrzeczne, to dorwie także je. — zaczął zimno. — Twoja matka go popierała. Rysi Puch sama powiedziała mi, że chciałaby żyć w czasach Lisiej Gwiazdy. Widzisz... To naprawdę skomplikowany proces. Jeden kot wstąpi do władzy, namiesza klanowiczom w głowie i będzie szerzył swoją propagandę. A klan łyka naiwnie słówko za słówkiem, bo wierzy swojemu władcy. Ryś jest doskonałym dowodem, że Klifiacy nie wyzbyli się jeszcze z serca tych czasów. Byli okłamywani i manipulowani, więc teraz biedacy mają zaburzony kręgosłup moralny... — miauknął z udawanym żalem w głosie. — Nie chcę cię skrzywdzić, synu. Ostrzegam cię, żebyś nie musiał przechodzić przez to, co ja przechodziłem. Żebyś nie musiał się rozczarowywać. Nie musiał przeżywać straty przyjaciół, którzy tak naprawdę tylko czekają, by wbić ci kły w plecy. — miauknął smutno.
Ta historia była absurdalna. Chyba klifiacy by wiedzieli, że mieli takiego lidera, prawda? Czemu nigdy o tym nie słyszał? Nie chcieli mu powiedzieć czy co? A może uznali, że to za straszne dla małego kociaka, by o czymś takim mówić? I mama go popierała? Niemożliwe. To był chory sen. Wszyscy klifiacy tacy byli? Nie... na pewno nie. Lśniący Księżyc nie był. Był dobry, mimo czerwonych oczu, tak jak i jego siostra. Cętkowana Gwiazda również. Nikt tam go nie krzywdził. Nie dostrzegał tego wszystkiego, co mówił mu ojciec.
- Nie... To ty nic nie rozumiesz! - warknął, znów podchodząc i wręcz stając z nim pyskiem w pysk, chociaż był zbyt niski, by go dosięgnąć, więc tylko zadarł głowę. - Jedynie kto może ich skrzywdzić to ja! Ja i mój gniew! Może to po mamie albo po tobie, nie wiem, ale prawie zabiłem swojego brata, więc nie mów mi, że to oni są źli! - wrzasnął, dysząc cały z nerwów. - Cholera... po co ja ci to powiedziałem?! - zaniepokoił się. Był tak blisko obcego kocura. Otworzył się przed nim. Naiwny. Powinien od razu uciec i szukać mentorki, a nie urządzać sobie z nim pogaduszki!
Zaskoczony Mroczny Omen rozszerzył oczy.
— Nie mam pojęcia, synku. — wyszeptał cicho i bez żadnego ostrzeżenia złapał młodszego od siebie za kark, podnosząc jego łapy znad gruntu. Zaczął się szamotać, jednak mimo swoich prób, wojownik brnął dalej, napinając wszystkie możliwe mięśnie i ucieślając uścisk.
Szarpał się i szarpał, wpadając powoli w panike. Co chciał z nim zrobić? Widząc, że kieruje kroki w stronę terenów klanu wilka, krzyknął:
- Nie! Zostaw mnie! Pomocy! Zimorodkowy Śnie! Pomocy! - krzyczał.
Czuł się jak kocię, które matka zawracała do domu. Jednak... tam to nie był dom. Obce drzewa i zapachy. Czyli coś co powinien nienawidzić.
- ZOSTAW MNIE! - kopnął go w pierś, próbując się uwolnić.
Kocur syknął z bólu, na chwilę luzując uścisk. Złapał go zaraz mocniej, gdy ciężar ciała młodszego sprawił, że prawie go opuścił.
— Lepiej będzie dla ciebie, jeśli przestaniesz się tak szamotać — warknął przez zęby. — Zamknij pysk, jeszcze ktoś tu przyjdzie! Chcę ci tylko pomóc! Powinieneś być wdzięczny!
Chciał właśnie by ktoś przyszedł. Przyszedł i go uwolnił! Nie miał zamiaru iść z ojcem do jego klanu! Nadal nie był pozytywnie nastawiony do tej wizji. Zostawiłby wtedy rodzeństwo i przyjaciół. Strach ścisnął go za serce. Nie był jednak tchórzem, by poddać się i lamentować nad swoim losem niczym kocie. Płonęła w nim determinacja, która nie pozwoliła mu na uległość wobec wojownika.
- Nie jestem wdzięczny! Porywasz mnie! Nie chcę tam iść! Nawet jeżeli to prawda i jesteś moim ojcem, Klan Klifu to mój dom! Póki mnie nie wygnają, będę tam mieszkał i kropka! - warknął, bardziej obijając kocura łapami. - Puszczaj! Chcę zostać wojownikiem i by Zimorodkowy Sen była ze mnie dumna i Lśniący Księżyc! I Mróz! Nie mogę! Tu! Dać! Się! Porwać!
— Wykorzystują cię! — syknął. — Zniszczą, wyplują i porzucą, gdy przestaniesz być użyteczny. To oni cię porwali, nie ja! — miauknął, gdy łapa syna wylądowała na jego pysku. Złapał go mocniej i cisnął nim o ziemię, doskakując tak, by nad nim stać. — Zabiorę z tobą twoje rodzeństwo, jeśli tylko zechcesz. Reszta to zwykli zdrajcy i tchórze, którzy cię zepsują. — warknął. — Sprowadzą na samo dno i skończysz jak matka. Samotna, wygnana, porzucona, złamana i wściekła do tego stopnia, że była w stanie posunąć się do morderstwa. Chcesz tego? Ofiaruję ci wszystko czego pragniesz na wyciągnięcie łapy, a ty wolisz skończyć przegrany i zapomniany!
Ygh... uderzenie w ziemię nie było przyjemnie, ale był wolny. Kark go bolał od zębów ojca, który wisiał nad nim niczym sęp.
- Sam ocenie kto tu jest przegrany! A moje rodzeństwo; prócz Mroza to banda przegrywów. Ich sobie zabierz, będzie mi się żyło lepiej bez nich! Są gównem i tyle mam ci do powiedzenia! - miauknął, szybko wstając na łapy i próbując dostać się do granicy. Za sobą usłyszał pęd umięśnionych łap. Wilczak zdołał tylko tknąć jego ogon, gdy ten przeleciał niczym burza przez granicę, rozpryskując wodę dookoła siebie.
— Zapamiętasz moje słowa! — splunął. — Jeszcze do mnie przyjdziesz jak marnotrawny syn do ojca, jak cię zdradzą!
Prychnął pod nosem, nie wierząc w swoje szczęście. Udało mu się wymknąć spod łap dobrze wyszkolonego wojownika! Nie odpowiedział mu, po prostu gnał przed siebie. Dalej i dalej. Aż nie wpadł na zaskoczoną mentorkę.
- Gdzie ty tak pędzisz co? Wszędzie cię szukałam!
Zatrzymał się, dysząc i uspokajając pędzące serce. Udało się. Był bezpieczny.
- Coś się stało? - zapytała zauważając w jakim był stanie.
- Nie... to nic... ehhhh - Wziął oddech. - Goniłem tylko... tą mysz...
Nie chciał jej mówić o ojcu. Przynajmniej nie teraz. Musiał dowiedzieć się więcej o swojej rodzinie. Odkryć brudne sekrety mamy i trzymać się z daleka od granicy.
Powoli krok za krokiem, zaczął się zbliżać i... Wyskoczył. Chybił jednak o włos, przez co stworzenie zaczęło w panice uciekać. Nie mógł na to pozwolić! Zerwał się do biegu, byle dopaść ofiarę. Usłyszał za sobą wołanie mentorki, ale nie zatrzymał się. Nie odpuści. Nie. Nie!
Pędził jak mógł, przed siebie. W tym zamieszaniu nie zauważył, gdy stworzenie zniknęło za rogiem. Dopiero po kilku uderzeniach serca wyczuł, że zgubił trop. Zatrzymał się i rozejrzał się dookoła. Nie słyszał mentorki, kroków czy rozmów. Przyjrzał się drzewą, ale nie rozpoznawał otoczenia. Świetnie. Zgubił się. Jeszcze tego mu było trzeba. Jako uczeń powinien znać tereny klanu, jednak nadal ich nie przyswoił, co stawiało go w tej nieciekawej sytuacji.
- Zimorodkowy Śnie? - zawołał, ale odpowiedziała mu cisza.
Przeklnął pod nosem. Musiał szybko ją znaleźć nim zacznie się martwić. Przyspieszył kroku, próbując odnaleźć swoje ślady i iść w kierunku, z którego przyszedł. Nie zauważył jednak, że skierował kroki w odrębną stronę. Spowodowało to, że wyszedł z lasu na otwartą przestrzeń.
Westchnął. No to się wkopał. Widząc w oddali strumień, zbliżył się do niego powoli. Słońce dzisiaj grzało, a bieg spowodował, że zachciało mu się pić.
Im bardziej się zbliżał do źródła wody, tym w nos uderzał go mocny zapach Klanu Wilka. Granica. Zdziwił się. Doszedł aż do niej? Rozejrzał się na boki, a nie widząc żadnego patrolu wilczaków, pochylił się nad strumieniem, mocząc w nim kilka razy język. I wtedy usłyszał jak ktoś wychodzi zza krzewów. To było nagłe i totalnie go zaskoczyło. Przybrał pozycję obronną, cofając się przed czarnym vanem, który stanął tuż przed nim.
— Witaj. — miauknął zimnym głosem, przyglądając mu się uważnie. Czuł się tak, jakby obcy oceniał wzrokiem każdy cal jego ciała. Dopiero parę uderzeń serca później, jego spojrzenie spoczęło na pysku rudego kocura. Pierwsze co przyszło mu do głowy po tych oględzinach, to jedno: zboczeniec.
- Już sobie idę... Nie chcę problemów - miauknął powoli do nieznajomego, uważnie obserwując jego ruchy.
Ile to słyszał opowieści o tym, że koty z obcych klanów lubiły wszynać awantury na granicy? Nie chciał zostać jego ofiarą. Pewnie by przegrał.
— Ależ skąd. Ja nie szukam problemów. — na pysku Wilczaka pojawił się lekki uśmiech, widząc baczne spojrzenie młodszego skierowane w jego stronę. — Chłodzie.
Jego sierść zjeżyła się aż po sam czubek ogona. Skąd go znał? Rozejrzał się ponownie po otoczeniu, ale nie dostrzegł żadnych innych kotów w pobliżu. Najwidoczniej nie była to zasadzka.
- Znamy się? - zapytał, czując niepokój, że ktoś z obcego klanu go obserwował.
Wojownik westchnął z nutą dramaturgii w głosie, oblizując lekko swoje wargi, wciąż nie spuszczając chłodnego spojrzenia niebieskich oczu z rudego ucznia.
— Jakże mógłbym nie znać własnego syna? — mruknął spokojnie. — Kopę lat, Chłodzie. Nie spodziewałem się zobaczyć ciebie na terytorium Klanu Klifu.
Po prostu go zatkało. Jego szczęka opadła aż do łap, nie mogąc podnieść z ziemi. Czy to był jakiś nieśmieszny żart? Obcy z niego drwił?
- Nie... Pan chyba się pomylił. Moi rodzice nie żyją. Nie byli z Klanu Wilka. Byli samotnikami... - powiedział, cofając się o krok od oddzielającego ich źródełka.
Kocur prychnął leciutko, zbliżając się jeszcze jeden krok bliżej. Nie odsunął się nawet, gdy kropelki pluskającej wody spadły mu na biało-czarne futro.
— Klifiacy musieli tak ci wyprać rozum... — miauknął spokojnie. — Ale już tu jestem. Dołącz do mnie, synu. Ze mną nie będzie ci źle. Poznasz prawdę o swojej rodzinie, a nie to, czym karmi cię Klan Klifu. Myślałem, że już dawno zginąłeś. A jednak. Wciąż żyjesz, mój pierworodny.
Nie rozumiał co tu się działo. On? Jego ojcem? A klifiacy wyprali mu rozum? To było za dużo. Od tego wszystkiego aż zakręciło mu się w głowie.
Wkraczając na ścieżkę ucznia, obiecał klanowi, że będzie mu wierny. Przysiągł nienawidzić obcych, którzy mogli zagrażać ich społeczności. A teraz... okazywało się, że to fikcja? Nie był klifiakiem a wilczakiem? Dobre sobie! Przecież nie był szalony, by zgadzać się na jego propozycje! Lśniący Księżyc by mu nigdy tego nie wybaczył! A jego mentorka? Rodzeństwo? Uznaliby za zdrajcę. Czyli kogoś kim gardził. Na dodatek nie znał tego wojownika i skąd miał wiedzieć, czy mówił prawdę? Mógł ściemniać, by zrobić z nim nie wiadomo co. Ponownie zrobił krok w tył, nieufnie obserwując obcego.
- Nie znam pana. Musiałeś się pomylić. Jestem klifiakiem, nie wilczakiem. Moi rodzice zginęli. Jeżeli byłbyś moim ojcem, to po co miałbyś mnie porzucać w lesie?- zadał trafne pytanie. Po co? Ktoś komu tak bardzo zależy na synu, nie powinien do tego nawet dopuścić. Coś mu tu śmierdziało. Było tyle niewiadomych...
— To nie ja cię porzuciłem — miauknął i położył uszy, a w niebieskich oczach błysnął przelotny gniew. — To twoja matka. Pochodziła stąd. Jednej nocy jeszcze was widziałem, a drugiej... Już was nie było. Porzuciła was jak zwykłe śmiecie. Bez mojej wiedzy. — warknął, a po chwili na pysk znów wrócił spokojny wyraz pyska. — Nie miałbym po co kłamać, synu.
Wilczak teraz poszalał. Więc... to jego mama go zostawiła, zakładając że mu wierzył? Była z Klanu Klifu? Czemu niby miałaby ich tu zostawić? Nic z tego nie rozumiał. Pamiętał przecież ze wspomnień, że bardzo ich kochała. Nie mogła tego zrobić... nie mogła.
- Mamy z nami nie było, gdy nas znaleźli. Zniknęła. A w klanie nikt o niej nam nie mówił. - wyjaśnił mu. - Udowodnij, że mnie nie śledziłeś. Inaczej ci nie uwierzę. Jak niby nazywa się moje rodzeństwo? - zadarł wyżej głowę, będąc pewny, że kocur na to nie odpowie prawidłowo. Rzadko w końcu razem wychodzili na treningi, a do obozu klifiaków na pewno nie mógł się zakraść. Więc nawet jeśli podsłuchał jak się nazywa, to tego nie mógł wiedzieć. Teraz na pewno uda mu się go zdemaskować.
Wojownik zaśmiał się cicho, podnosząc wyżej brodę, pewny swojej racji.
— Masz jedną siostrę, Łasicę, i dwóch braci. Kruka i Mroza. — miauknął, unosząc brew.
Wytrzeszczył oczy.
- Jak...? - Pokręcił głową.
To już robiło się przedziwne. Spotkał ojca? I to na granicy z Klanem Wilka? Aż mu się w to wierzyć nie chciało. Nie pamiętał go. Jedyne wspomnienie, które pielęgnował w głowie, należało do jego matki, ale te również powoli zachodziło mgłą. - Jak ci na imię? - zapytał ostrożnie.
Coraz bardziej docierało do niego, że być może kocur nie kłamie i naprawdę jest jego ojcem.
— Mroczny Omen. — odparł, pusząc się jak paw.
Imię nic mu nie mówiło. Brzmiało jednak niepokojąco. Spojrzał na niego, a następnie na granicę. Nagłe zniknięcie mogło przysporzyć mu wielu problemów. No i... nie chciał zostawiać rodzeństwa i przyjaciela dla nieznajomego kocura. Nawet jeżeli był jego ojcem.
- Wybacz... ale nawet jeśli to prawda. To nie mogę z tobą nigdzie iść. Mam tutaj swoją rodzinę i przyjaciół. Jestem klifiakiem, przysięgałem być wierny klanowi podczas mianowania na ucznia - Zrobił kolejny krok do tyłu.
Mroczny Omen podniósł łapę, która dotknęła pędzącej przez strumyk wody. Cofnął ją z prychnięciem pod nosem, zawiedziony, że jego syn mógł w każdej chwili uciec.
— Klanowi, który cię porwał? Który wyniszczył całą pamięć o rodzinie? — miauknął twardym tonem głosu. — Jesteś wierny swoim oprawcom? Masz mnie. W Klanie Wilka będzie ci lepiej niż tutaj. Mam dobre kontakty z władzą, a my jesteśmy silni. Silniejsi od Klifiaków. Nie daj się prosić, synu. Przyjaciele zostawią cię tylko, gdy przyjdą trudne decyzje i problemy. Ojciec nigdy cię nie opuści. Nauczę cię, jak to jest być prawdziwym wojownikiem. Jak przetrwać w tym świecie.
Nie podobało mu się to, jak usilnie próbował go przekonać do pójścia z nim. Nie... nie mógł. Jego serce było po tej stronie granicy i kocur powinien je uszanować lub przynajmniej wpierw dać mu czas na oswojenie się z nową informacją.
- Nie znam cię zbyt dobrze, by podjąć taką poważną decyzję. Nawet jeżeli to prawda i jesteście od nas silniejsi, nic to nie zmienia. Ty również nic o mnie nie wiesz. Tak naprawdę jesteśmy dla siebie obcy. - Korciło go by zapytać dlaczego mama ich porzuciła, ale postanowił na razie się z tym wstrzymać. Bo tak naprawdę to gdyby nie ona, ze słów starszego wynikałoby, że żyliby jako Wilczaki.
— Możemy to zmienić. — Van nie spuszczał z ucznia wzroku. Patrzył się równie chłodnym i poważnym spojrzeniem, co zazwyczaj. — Pójdźmy zatem na kompromis. Spotykajmy się tu. Opowiem ci o twojej rodzinie. O tym, co naprawdę zaszło. O twojej matce. O mnie. Poznamy się lepiej, a wtedy będziesz miał pewność na tyle, by zadecydować, czy chcesz do mnie dołączyć, czy zostać z nimi. — miauknął. Nie dodał jednak, że nie znosił sprzeciwu i w przypadku podjęcia drugiej opcji byłby skłonny wyrwać go stamtąd nawet siłą. — Jednak to jest moja przestroga. Skrzywdzili cię, nie dali szansy poznać prawdy, a ty im pomagasz. Gdy przyjdzie co do czego, zostawią cię. Trzymają cię, bo jesteś użyteczny. I nic więcej.
Początek brzmiał dobrze. Mógł tu przychodzić i poznawać ojca, ale nic poza to. Druga jednak część wypowiedzi, nie brzmiała już kolorowo. Że... jego przyjaciele uważają go za rzecz? Wywalą, gdy im się znudzi?!
- Nieprawda! - podniósł głos, tupiąc łapą. - Nie znasz ich! Lśniący Księżyc by mnie nie zostawił, nawet gdybym był umierający! - warknął ze złością. Co on wiedział? Nic! Pojawił się po tylu księżycach i ogłosił mu, że ma z nim iść, bo jego przyjaciele go zostawią? Wbił pazury w ziemie i wyszczerzył na niego kły. Po chwili jednak dotarło do niego co zrobił. Znów miał ten atak... Szybko się otrzepał, przybierając poprzedni ton. - Wybacz... - Rozluźnił łapy, które wyżłobiły ślady w ziemi. - Ja... Mogę posłuchać, ale... nie wiem czy się zgodzę - w końcu powiedział, wypuszczając z trudem powietrze.
Mroczny Omen uśmiechnął się szorstko, zaskoczony ale i zadowolony wybuchem syna.
— No, no... Widać, dużo po mnie odziedziczyłeś. Jestem dumny — wycedził, a potem wbił wzrok w łapy arlekina, które poluzowały swój ucisk. — Jeśli jesteś w stanie posłuchać, to dobrze. Zawsze będę otwarty na swoje potomstwo. Będę tu na ciebie czekać. — miauknął. — Kogo przydzielili ci na mentora?
Odziedziczył po nim wybuchy gniewu? Nie lubił ich. Przeszkadzały mu w życiu, bo pojawiały się nagle. Wystarczyła mała rzecz, która by go wytrąciła z równowagi, a z jego pyska leciała wiązanka przekleństw. Pomijając fakt, że bał się siebie i tego co czuł i myślał podczas trwania tego stanu. Czasami uważał się przez to za potwora. Nie chciał nikogo skrzywdzić. Nie wybaczyłby sobie, gdyby do tego doszło. Dlatego też atak na kocura był ostatnim, co chciał teraz zrobić.
- Zimorodkowy Sen... - zdradził chociaż dosyć niechętnie.
Nie powinien opowiadać mu nic o Klanie Klifu, bo mógł uznać go za zdrajcę. Zresztą... on sam by pewnie tak się czuł. Mentor jednak nie był wielką tajemnicą. Skoro już go obserwował, musiał ich widzieć razem. Nadal dziwnie czuł się z faktem, że ten go obserwował. Inaczej sobie wyobrażał ojca.
Mroczny Omen machnął ogonem.
— Nie znam jej... lub go. Ale być może widziałem na zgromadzeniu. — stwierdził. — Więc twierdzisz, że nikt nie mówił ci o Rysim Puchu. — postanowił użyć tego imienia, ponieważ tak była znana w Klanie Klifu przed dołączeniem do Klanu Wilka. — To aż dziwne, zważając na to, co uczyniła.
Pokręcił głową. Co mama takiego uczyniła? Rysi Puch... musiał zapamiętać. Możliwe, że uda mu się nieco więcej o niej dowiedzieć już w klanie i sprawdzić, czy to co mówił kocur się z tym pokrywa.
- Nie. Nie wiedziałem jak miała na imię, więc trudno było się tego dowiedzieć. Co takiego uczyniła? - zapytał, zwężając oczy.
Nie lubił tajemnic. Przeszkadzały mu. Były irytujące. Wolał, aby ktoś powiedział mu gorzką prawdę w pysk, niż miałby żyć w nieświadomości. Dlatego też fakt, że ojciec się ujawnił był zaskakujący i... miły. Nie powstrzymało to jednak jego rodzącego się zirytowania, przez niewiedzę tym, że był oszukiwany. Machnął zdenerwowany ogonem, a z jego gradła wydobył się warkot, który zamienił się w westchnięcie. Nie. Musiał się uspokoić. Musiał. Zwłaszcza, że ten obserwował uważnie jego ruchy. Każde najmniejsze poruszenie kończyną.
— Twoja matka zamordowała członka własnego klanu i została za to wygnana. Była zdrajczynią — odparł. — Trzeba przyznać, kobieta z jajami. Ale w rzeczywistości w środku była tylko tchórzem i zdrajczynią — zacisnął zęby.
Pokręcił ponownie głową. Coś czuł, że niedługo dostanie od tego zakwasów.
- Mama? Mordercą? - zaśmiał się. - Nie wierzę. Kochała nas! Nie zabiłaby kota! Była dobra! - Wspomnienia z lasu mignęły mu przed oczami. Było to już tak dawno temu, ale nadal pamiętał, że ktoś ją wtedy zaatakował. Czy był to kot? Zabiła go? Odgonił te myśli. Nie. Mama nie była taka. Niemożliwe.
- Mama... nie... Może i zdradziła klan, by mieć dzieci - miauknął, sugerując że wierzył w to, że mogła być klifiaczką. - Ale... Czekaj... czegoś tu nie rozumiem. Skoro została wygnana, to czemu nas zostawiła w Klanie Klifu?
— Nie mam pojęcia — odpowiedział. — Wyszła gdzieś, kocięta zniknęły, a gdy już wróciła, zrobiła ambaras na cały obóz. — warknął. — Może liczyła, że jej przebaczą. Albo patrol znalazł was niedaleko granicy. Podobno kociąt nie można zostawiać w potrzebie. — mruknął, podnosząc wzrok i kierując go na syna. — To wie tylko twoja matka, a ja nie wiem nawet czy wciąż żyje. Uciekła, zostawiając was i mnie daleko za sobą. Właśnie dlatego nie można ufać Klifiakom. To pasożyty. Wykorzystują cię, Chłodzie. Oni mają to we krwi.
-NIE! - Pokręcił głową, robiąc kilka kroków w stronę wody. Ciecz moczyła jego łapy, a oczy wbijały się ze złością w te Mrocznego Omena. - Moja matka by tego nie zrobiła! Kochała nas! A Klan Klifu nikogo nie wykorzystuje! Pomogli nam! Dali schronienie i rodzinę! Nie pasożytują! Są takimi samymi kotami jak ty czy ja! Wiem to bo z nimi żyję! To prawy klan! Mój dom! I.... kocham ich! Tak! Kocham!
Mroczny Omen zaśmiał się chłodno, jednak słychać było w tym śmiechu gniew.
— To, że odwrócisz się od prawdy i schowasz pyszczek w łapy nie sprawi, że ona zniknie — miauknął cynicznie. — I im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej dla ciebie. Wydają się przyjaciółmi, ale zostawią cię, bo nie jesteś stąd. Masz krew Klanu Wilka. Nie pasujesz do nich. Gdyby się dowiedzieli, kim jest twoja matka, wyrzuciliby cię na zbity pysk, nawet się nie oglądając. To zdrajcy i mordercy. To już od dawna było zapisane w kartach ich historii. Opowiadał ci ktoś może o Lisiej Gwieździe?
Nie mógł znieść jego słow. Gniew zaczął w nim rosnąć, coraz szybciej, coraz bardziej. Zacisnął pysk, próbując ponownie zapanować nad tym uczuciem. Jednak słowa "ojca" raniły jego wartości. Nie zrobili by tego, nie odwróciliby się nawet jakby wiedzieli. Nie byli winni win mamy. Na dodatek nadal nie był pewny, czy to co mówił mu o niej kocur było prawdą. Dopyta się tego później w obozie... musiał. Aby oczyścić jej imię.
- Lisia Gwiazda? Tak, to dawny lider Klanu Klifu. Nasz lider - zaakcentował słowo "nasz". - Ale nic więcej o nim nie wiem, a co? Był jak mama? Mordował koty? - prychnął cynicznie.
— Był tyranem, do tego stopnia, że zapisał się w kartach historii wszystkich klanów. Wywoływał wojny, mordował koty... Kocięta do dziś straszy się, że jeśli będą niegrzeczne, to dorwie także je. — zaczął zimno. — Twoja matka go popierała. Rysi Puch sama powiedziała mi, że chciałaby żyć w czasach Lisiej Gwiazdy. Widzisz... To naprawdę skomplikowany proces. Jeden kot wstąpi do władzy, namiesza klanowiczom w głowie i będzie szerzył swoją propagandę. A klan łyka naiwnie słówko za słówkiem, bo wierzy swojemu władcy. Ryś jest doskonałym dowodem, że Klifiacy nie wyzbyli się jeszcze z serca tych czasów. Byli okłamywani i manipulowani, więc teraz biedacy mają zaburzony kręgosłup moralny... — miauknął z udawanym żalem w głosie. — Nie chcę cię skrzywdzić, synu. Ostrzegam cię, żebyś nie musiał przechodzić przez to, co ja przechodziłem. Żebyś nie musiał się rozczarowywać. Nie musiał przeżywać straty przyjaciół, którzy tak naprawdę tylko czekają, by wbić ci kły w plecy. — miauknął smutno.
Ta historia była absurdalna. Chyba klifiacy by wiedzieli, że mieli takiego lidera, prawda? Czemu nigdy o tym nie słyszał? Nie chcieli mu powiedzieć czy co? A może uznali, że to za straszne dla małego kociaka, by o czymś takim mówić? I mama go popierała? Niemożliwe. To był chory sen. Wszyscy klifiacy tacy byli? Nie... na pewno nie. Lśniący Księżyc nie był. Był dobry, mimo czerwonych oczu, tak jak i jego siostra. Cętkowana Gwiazda również. Nikt tam go nie krzywdził. Nie dostrzegał tego wszystkiego, co mówił mu ojciec.
- Nie... To ty nic nie rozumiesz! - warknął, znów podchodząc i wręcz stając z nim pyskiem w pysk, chociaż był zbyt niski, by go dosięgnąć, więc tylko zadarł głowę. - Jedynie kto może ich skrzywdzić to ja! Ja i mój gniew! Może to po mamie albo po tobie, nie wiem, ale prawie zabiłem swojego brata, więc nie mów mi, że to oni są źli! - wrzasnął, dysząc cały z nerwów. - Cholera... po co ja ci to powiedziałem?! - zaniepokoił się. Był tak blisko obcego kocura. Otworzył się przed nim. Naiwny. Powinien od razu uciec i szukać mentorki, a nie urządzać sobie z nim pogaduszki!
Zaskoczony Mroczny Omen rozszerzył oczy.
— Nie mam pojęcia, synku. — wyszeptał cicho i bez żadnego ostrzeżenia złapał młodszego od siebie za kark, podnosząc jego łapy znad gruntu. Zaczął się szamotać, jednak mimo swoich prób, wojownik brnął dalej, napinając wszystkie możliwe mięśnie i ucieślając uścisk.
Szarpał się i szarpał, wpadając powoli w panike. Co chciał z nim zrobić? Widząc, że kieruje kroki w stronę terenów klanu wilka, krzyknął:
- Nie! Zostaw mnie! Pomocy! Zimorodkowy Śnie! Pomocy! - krzyczał.
Czuł się jak kocię, które matka zawracała do domu. Jednak... tam to nie był dom. Obce drzewa i zapachy. Czyli coś co powinien nienawidzić.
- ZOSTAW MNIE! - kopnął go w pierś, próbując się uwolnić.
Kocur syknął z bólu, na chwilę luzując uścisk. Złapał go zaraz mocniej, gdy ciężar ciała młodszego sprawił, że prawie go opuścił.
— Lepiej będzie dla ciebie, jeśli przestaniesz się tak szamotać — warknął przez zęby. — Zamknij pysk, jeszcze ktoś tu przyjdzie! Chcę ci tylko pomóc! Powinieneś być wdzięczny!
Chciał właśnie by ktoś przyszedł. Przyszedł i go uwolnił! Nie miał zamiaru iść z ojcem do jego klanu! Nadal nie był pozytywnie nastawiony do tej wizji. Zostawiłby wtedy rodzeństwo i przyjaciół. Strach ścisnął go za serce. Nie był jednak tchórzem, by poddać się i lamentować nad swoim losem niczym kocie. Płonęła w nim determinacja, która nie pozwoliła mu na uległość wobec wojownika.
- Nie jestem wdzięczny! Porywasz mnie! Nie chcę tam iść! Nawet jeżeli to prawda i jesteś moim ojcem, Klan Klifu to mój dom! Póki mnie nie wygnają, będę tam mieszkał i kropka! - warknął, bardziej obijając kocura łapami. - Puszczaj! Chcę zostać wojownikiem i by Zimorodkowy Sen była ze mnie dumna i Lśniący Księżyc! I Mróz! Nie mogę! Tu! Dać! Się! Porwać!
— Wykorzystują cię! — syknął. — Zniszczą, wyplują i porzucą, gdy przestaniesz być użyteczny. To oni cię porwali, nie ja! — miauknął, gdy łapa syna wylądowała na jego pysku. Złapał go mocniej i cisnął nim o ziemię, doskakując tak, by nad nim stać. — Zabiorę z tobą twoje rodzeństwo, jeśli tylko zechcesz. Reszta to zwykli zdrajcy i tchórze, którzy cię zepsują. — warknął. — Sprowadzą na samo dno i skończysz jak matka. Samotna, wygnana, porzucona, złamana i wściekła do tego stopnia, że była w stanie posunąć się do morderstwa. Chcesz tego? Ofiaruję ci wszystko czego pragniesz na wyciągnięcie łapy, a ty wolisz skończyć przegrany i zapomniany!
Ygh... uderzenie w ziemię nie było przyjemnie, ale był wolny. Kark go bolał od zębów ojca, który wisiał nad nim niczym sęp.
- Sam ocenie kto tu jest przegrany! A moje rodzeństwo; prócz Mroza to banda przegrywów. Ich sobie zabierz, będzie mi się żyło lepiej bez nich! Są gównem i tyle mam ci do powiedzenia! - miauknął, szybko wstając na łapy i próbując dostać się do granicy. Za sobą usłyszał pęd umięśnionych łap. Wilczak zdołał tylko tknąć jego ogon, gdy ten przeleciał niczym burza przez granicę, rozpryskując wodę dookoła siebie.
— Zapamiętasz moje słowa! — splunął. — Jeszcze do mnie przyjdziesz jak marnotrawny syn do ojca, jak cię zdradzą!
Prychnął pod nosem, nie wierząc w swoje szczęście. Udało mu się wymknąć spod łap dobrze wyszkolonego wojownika! Nie odpowiedział mu, po prostu gnał przed siebie. Dalej i dalej. Aż nie wpadł na zaskoczoną mentorkę.
- Gdzie ty tak pędzisz co? Wszędzie cię szukałam!
Zatrzymał się, dysząc i uspokajając pędzące serce. Udało się. Był bezpieczny.
- Coś się stało? - zapytała zauważając w jakim był stanie.
- Nie... to nic... ehhhh - Wziął oddech. - Goniłem tylko... tą mysz...
Nie chciał jej mówić o ojcu. Przynajmniej nie teraz. Musiał dowiedzieć się więcej o swojej rodzinie. Odkryć brudne sekrety mamy i trzymać się z daleka od granicy.
<Tato?>
[przyznano 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz