To co mu powiedzieli, zaskoczyło go.
Zakpili z niego... że niby umierał? Nie mógł w to uwierzyć. Zmarli jednak byli jednogłośni, co do końca jego czasu w świecie żywych. Doskonale wiedział kiedy to nadejdzie, bo mu powiedzieli.
Nie zamierzał jednak ginąć w taki sposób, wyżerany przez własne ciało.
Zaplanował plan, który mógł przynieść mu więcej korzyści. Czym była w końcu śmierć, jak nie życiem wiecznym? Mógł być... wszystkim. Być wszędzie, słuchać i widzieć to, co nie mogą śmiertelni. To pozwoliło mu nie popaść w panikę. Umrze, ale na swoich warunkach.
Przyszedł do siostry, która właśnie wychodziła z legowiska wojowników. Zaproponował jej spacer. Miał nadzieję, że się zgodzi. Chciał spędzić ostatni wolny czas z rodziną, nawet jeżeli się nie dogadywali i uważał ją za dziecinną.
Kotka o dziwo poszła za nim.
- Dziwisz się, że to zaproponowałem? - miauknął, idąc spokojnym krokiem przez las.
- Owszem - odparła natychmiastowo, trzepiąc w jego stronę ogonem. - Myślałam, że jesteś zbyt zajęty romansowaniem z burzakami i majstrowaniem kociaków na granicy w krzakach, by w ogóle pamiętać o tym, że masz siostrę - rzekła.
No tak. Czego mógł spodziewać się po Skale jak nie plotek i jeszcze raz plotek.
- Nie mam dzieci - Przewrócił oczami. - A do krzaków mnie nie ciągnie. Chyba, że ciebie? - Spojrzał na nią. - Nie chcesz być matką? Czas ucieka...
- Tak Jastrząb, czas ucieka, piekło czeka - to mówiąc, spojrzała na niego z wyższością. - Na ciebie z pewnością. Ja nie potrzebuje dzieci do spełnienia siebie, jestem idealna i bez nich. Za to tobie by mogły uratować wizerunek zimnego gbura - stwierdziła.
Już zaczynał sobie przypominać, dlaczego jej nie lubił. Właśnie za to. Te bezsensowne przytyki i komentarze.
- Ja również nie potrzebuje potomstwa - mruknął. - Naprawdę jesteś niemiła. Życzysz mi aż tak źle? Uważasz, że jestem stary?
- Ty zawsze byłeś mentalnie stary. Wiesz, co to znaczy korzystać z życia? - prychnęła. - Poza tym, ledwo co omal ostatnio nie zdechłeś, tak to byś po sobie chociaż dzieciaki pozostawił. Spokojnie, byłabym dobrą ciocią i powiedziała im, jakiego mieli paskudnego ojca - dodała, uśmiechając się triumfalnie.
No tak. Musiała przypomnieć mu o zgromadzeniu, gdzie prawie nocniak go zamordował na oczach trzech klanów. Miał szczęście, że wtedy jeszcze był sprawny i mógł się obronić. Gorzej sprawa się miała z napastnikami, których pogoniła Piaskowa Gwiazda. Nawet zauważył, że jednego z nich pojmała. Nie współczuł mu. Ani trochę.
- Co tak bardzo chcesz ode mnie dzieci, co? Swoich nie możesz mieć? - Uniósł brew, ignorując jej przytyki. - Bezpłodna jesteś, jak nasza kochana Motyli Trzepot? - Uśmiechnął się perfidnie.
Tak, wiedział doskonale o problemie kotki. Trudno było nie zauważyć jej usilnych prób zalecania się do kocurów, wypadów nie wiadomo gdzie i pogarszającego się humoru, zwłaszcza że do uszu dotarły go wieści od medyków, że kotka stara się o zostanie matką, niestety nadaremno.
- Po co mi twoje bachory? - parsknęła rozbawiona. - A czy ja cokolwiek mówiłam o bezpłodności? Tego nie wiem, nie trzeba mi wiedzieć i nigdy się nie dowiem - odparła, wzruszając ramionami. - Nie narażę nikogo na tak potwornego wujka jak ty. Wstyd w ogóle myśleć, że ma się ciebie w rodzinie.
Westchnął. Pewnie kiedyś spróbowałby ją zastraszyć, by przestała go obrażać, ale nie miał teraz na to sił.
- Dlaczego wszystko co powiem, odwracasz przeciwko mnie? Jestem twoim ulubionym tematem do rozmów?
Przewróciła oczami i pacnęła go lekko łapą w bok.
- Już tak sobie nie dopowiadaj, nie wszyscy myślimy o czczeniu ciebie - burknęła. - Sam robisz z siebie ofiarę, ja tylko stwierdzam fakty, nie rób ze mnie ciągle tej złej. Wystarczy, że to ty mnie zaatakowałeś, a całą winę zwaliłeś na mnie. Gdyby nie te twoje przeklęte życia już dawno byś zdechł - dodała.
Ha! Gdyby wiedziała, że Miejsce, Gdzie Brak Gwiazd go zrobiło w konia... Coś sądził, że paplałaby o tym gorzej niż Kunia Łapa.
- Nie podobało mi się po prostu twoje zachowanie na zgromadzeniu. Nie doszłoby do tego, gdybyś była posłuszna - powiedział nie reagując na jej pacnięcie. - Aż tak życzysz mi śmierci, że ciągle to powtarzasz?
- To i tak najlepsze, co cię może teraz w życiu spotkać - stwierdziła, przyspieszając kroku. - No dawaj staruszku, nie wlecz się jak ślimak. Widać, że się za mało w dzieciństwie ruszałeś. Kości już nie dają rady, co?
Parsknął.
- Że jako duch będzie mi lepiej? A skąd wiesz? Może teraz jest idealnie? - zapytał, nie przyspieszając, a idąc nadal swoim tempem. - Z moimi kośćmi wszystko w porządku. Nie interesują mnie kocięce zabawy, kto pierwszy gdzieś dotrze. To spacer a nie wyścigi.
Kotka naprawdę dawała mu wibracje kocięcia. Mieli biegać? Czy wiedziała ile miała już księżyców na karku? Że też jeszcze nie zwichnęła sobie stawów, przez tą energiczność. Mogłaby wtedy leżeć w legowisku medyków i zająć się myśleniem o sobie.
- Spacery są dla zmizerniałych staruszków - odgryzła się. - Ja jestem młodą duszą i ciałem, nie będę tracić czasu na dreptanie w miejscu - rzekła i zawróciła do niego, a następnie lekko go popchnęła od tyłu. - No już! Jedna łapa, druga łapa, żwawiej!
- Ciałem to powątpiewam. Już siwizna pojawia się na twoim pysku - parsknął. Spojrzał na nią protekcjonalnie, gdy ta go popchnęła, przez co musiał, chcąc nie chcąc, uczynić większy krok, by nie upaść. - To ja tu jestem liderem, zapomniałaś? Nie rozkazuj mi i nie popychaj. Tak dobrze było ci w żłobku, że przejęłaś zachowania kociaka?
Miał nadzieję, że groźba podziała na nią i się opanuje. Nie będzie przez jej durne wymysły biegł. Przez chorobę już i tak źle się czuł. Nie miał zamiaru paść gdzieś w lesie, nie dokończywszy swojego planu.
- Lider sridel - burknęła. - Bądź sobie kim chcesz, ale jesteś również moim niedorozwiniętym w pełni bratem, nie panosz się już tak. Ja mam co robić, ale jeśli ci się nudzi, to wracaj do żłobka. Odpoczniesz sobie od tego stresu związanego z rolą przywódcy - mruknęła i uśmiechnęła się prowokacyjnie. - Albo idź sobie porozmawiaj z Małą Różą, z pewnością macie wiele tematów do dyskusji, może zdążysz z nią wszystko przegadać nim umrzesz.
- Nie rozmawiajmy o śmierci, dobrze? - Pacnął ją ogonem po nosie, wyprzedzając. - Jestem za stary na żłobek. Nudziłbym się tam. A o tym kocurze, nie chcę nawet słyszeć ani słowa. Nie psuj mi dobrego humoru, Skało.
Czuł jak wzrasta jego irytacja. Zaczął żałować, że w ogóle zaproponował ten spacer. Kotka była niemożliwa i tak samo tępa jak za kociaka.
- Czemu nie mamy o tym rozmawiać? - spytała, krzywiąc się, bo jego futro połaskotało ją w nos. - Każdy kiedyś umrze. Mam nadzieję, że ty pierwszy, ja będę dlugożywna - odparła z dumą. - Chwila, dobrego humoru? Chyba się przesłyszałam, bo ty nigdy nie jesteś w dobrym humorze.
- Gdybym nie miał dobrego humoru, to bym nie zaproponował ci spaceru - wyjaśnił jak kocięciu. - Ale dość o tym, opowiedz jak się bawiłaś na zgromadzeniu. Podobało ci się? Zaprzyjaźniłaś się z kimś?
Spojrzała na niego podejrzliwie. No naprawdę? Aż tak mu nie ufała? Teraz na każde jego pytanie, będzie reagować tak jakby coś knuł?
- A co cię to? Myślisz, że nie mam co robić, tylko będę wypytywać każdego o ich klan? A potem przylecę z podkulonym ogonem do ciebie i ci wszystko wygadam? - prychnęła. - Ale bywasz naiwny, braciszku.
- Nie o to mi chodziło. Po prostu ciekawi mnie jak się bawiłaś. Nie interesują mnie plotki o klanach.
I tak wiedział co nieco z innych pysków, więc wyciąganie informacji ze Skalnego Szczytu było ostatnim co zamierzał robić. Najwidoczniej bycie miłym dla kotki było bezsensowne.
- A, no to bawiłam się świetnie - zaczęła. - Szczególnie wtedy, gdy mój brat konał na skale poobijany przez jakiegoś rybojada. Szczerze to wstyd mi za ciebie, że potrzebowałeś wsparcia, zamiast samotnie go pokonać. Jeśli przewodzi nami tak słabeusz, to aż strach myśleć, co inne klany o nas pomyślały po tym, co się stało - mruknęła.
Nie miał zamiaru odnosić się do tego zdarzenia. Czarna nie zdawała sobie sprawy z tego, że samemu udało mu się przegonić napastnika. Jak zawsze widziała tylko to co chciała.
- I znowu wracamy na mój temat. A mówiłaś przed chwilą, że przesadzam - miauknął.
- Bo przesadzasz. Dramatyzujesz gorzej niż kotka w ciąży - stwierdziła.
Już chciał odgryźć się, bo kto tu naprawdę dramatyzował? Ona. I się z tym nie kryła. Nie dziwił się, że zostanie na zawsze starą panną. Kto by ją w ogóle chciał? On ledwo z nią wytrzymywał, a co dopiero jakiś obcy.
- Skoro tak mówisz - westchnął, nie odpowiadając na jej poprzednie pytania odnośnie zgromadzenia. - Więc nie masz ciekawego życia? Smutne. Może powinienem dać ci ucznia?
- Mam ciekawsze życie od ciebie - odparowała natychmiastowo, zła samą sugestią, że miałoby jej się nudzić. - Nie będę ci mówić o wszystkim, bo jesteś głupi i mało co rozumiesz - prychnęła.
Ojoj, mądralińska się zdenerwowała.
- Postaram się zrozumieć - miauknął zachęcająco, wbijając oczekujący wzrok w siostrę.
- Nie. Ty nigdy nic nie rozumiałeś i dobrze wiem, że to się nie zmieniło - mruknęła. - Idź popodrywaj sobie jakiegoś Burzaka albo bądź dalej zrzędliwą marudą siedzącą cały dzień w legowisku.
Tępa, obślizgła gnida. Ciągle grała tą samą zwrotkę, jakby się zacięła. Czy to było wszystko na co było ją stać? Nie miała innych kart? Musiała miauczeć na okrągło o Burzakach?
- Jak widzisz, wyszedłem z tobą na spacer. Skoro pytam to oznacza, że chce zrozumieć. A dzisiaj ten dzień jest nasz, siostro. Nikt go nie przerwie - zapewnił, zaczynając powoli poddawać się, bo znów wracali do punktu wyjścia. - Czuję się przez ciebie odtrącony.
- Ty się czujesz odtrącony? - parsknęła. - To pomyśl sobie, jak ja się czułam przez całe życie, kiedy matka cię faworyzowała. I nie, nie jestem zazdrosna, po prostu jesteś żałośnie śmiesznym hipokrytą - stwierdziła.
- Nie wiem w jakim pojęciu faworyzowała. Jakoś tego nie odczułem. Robiłem wszystko za nią. Gdybym czuł wdzięczność, to sądzisz, że sprowokowałbym cię byś ją zabiła?
- Nie musiałeś mnie prowokować, wystarczająco jej nienawidziłam i by bez twojej zachęty ją zabić - odparła z oburzeniem. - Jesteś strasznie fałszywy, po tobie można się spodziewać wszystkiego.
- Jesteś bardzo niemiła. Mógłbym to samo powiedzieć o tobie, wiesz? Ciągle podkładasz mi kłody pod łapy
- Ja? - Niemalże zakrztusiła się z powietrzem. - To przez ciebie w dzieciństwie wlazłam na drzewo i to przez ciebie wylądowałam uwięziona żłobku! A na dodatek teraz odwaliłeś kolejne gówno! Nie czyń winnej ze mnie, wszystko to twoja wina
Posłał jej długie spojrzenie, idąc dalej. Ta rozmowa zaczynała go męczyć.
- Aż tak to rozpamiętujesz? Może powinnaś wyrzucić z siebie ten cały ból, który gromadzisz? Bo widzę, że zaczyna cię nosić.
- Ja się nie noszę! - wrzasnęła, pusząc ze złości ogon. - Przestań wmawiać mi takie bzdury! Nie mam z tymi wspomnieniami problemy, tylko z tobą. Jak skonasz świat będzie lepszy - stwierdziła hardo.
- Doprawdy? Twoje ciało mówi zupełnie co innego - powiedział, nie przejmując się słowami siostry. - Myślę, że po prostu mi zazdrościsz i tyle. Ciężko ci jest dorosnąć - Pokręcił głową.
- Co? - Stanęła w miejscu jak wryta, nie zmierzając dalej podążać za tym bucem. - Czego miałabym ci zazdrościć? Tego, że nic sam nie osiągnąłeś, tylko całe życie wszystko było ci podkładane pod pysk? - prychnęła. - Błagam cię, jesteś sierotą a nie wojownikiem.
- Naprawdę chcesz psuć ten miły dzień na kłótnie? - spytał, również się zatrzymując i kierując wzrok na siostrę.
- Ten dzień miły był, dopóki cię nie zobaczyłam - odparła krnąbnie. - Myślałam, że mnie chociaż na tym spacerze przeprosisz za wszystko, co mi w życiu złego zrobiłeś - dodała wyczekująco.
Spojrzał na nią bez wyrazu. Tak jak zresztą zwykle. Nie był ani zaskoczony, ani zły słysząc jej słowa. Miał już po dziurki w nosie tego wszystkiego, co było już powoli po nim widać.
- Przepraszam - Po czym wznowił marsz.
- Ale szczerze - rzuciła wyniośle, spoglądając na niego. - Najlepiej się popłacz ze wzruszenia. W końcu starasz się o przebaczenie swojej siostry, nie byle kogo.
Nie zareagował od razu, omijając ją i idąc dalej.
- Nie umiem płakać. To musi ci starczyć. Nie jesteś kimś wielkim Skało, już tak się nie wywyższaj, bo ci ego zleci ze skarpy.
- Nie zmieniaj tematu - syknęła, wciąż się nie ruszając, a odległość między nimi stale się zwiększała. - Powiedz mi Jastrząb, czy tobie w ogóle zależy, żeby między nami były dobre relacje? - spytała.
Zatrzymał się. Czy zależało mu na tym? Nie. Po co więc to robił? Pewnie dla spokoju, by po śmierci móc śmiało zająć się czymś innym niż swoją głupią siostrzyczką.
- Sama sobie odpowiedź na to pytanie. W końcu zabrałem cię na spacer i przeprosiłem.
- Zapewne tylko na pokaz - stwierdziła, mrużąc oczy. - Jesteś zbyt dziwny, by twoje odpowiedzi dało się interpretować jednoznacznie.
- Nikogo prócz nas tu nie ma, więc o czym ty mówisz? Nie mam widowni, by robić to na pokaz - uświadomił ją.
- Czy ja wiem? Ktoś może gdzieś siedzieć w krzakach. Równie dobrze może specjalnie chcesz, bym uwierzyła w twoją dobroć i zaczęła rozpowiadać, jak wspaniały jesteś - mruknęła ozięble.
- Nie obchodzi mnie to co o mnie mówisz innym. Takie przyziemne sprawy mnie nie interesują, Skało. Jak chcesz możesz sprawdzić krzaki, nikogo tu nie ma.
- Przyziemne? - prychnęła. - I to ja się niby wywyższam? Naucz się doceniać to, co masz na ziemi i co cię otacza. Dam sobie łapę uciąć, że w Klanie Gwiazdy nie ma dla ciebie miejsca. Oby cię spotkały najgorsze męczarnie po śmierci.
- Oj nie martw się Skało o to. Już sobie załatwiłem cudowne życie po śmierci - Uśmiechnął się do niej, wiedząc coś czego ona nie wie.
- Będziesz się palił w ogniu? - zagadnęła. - Skoro to cię satysfakcjonuje i nie potrzebujesz zmiany, to świetnie. Będzie ci chociaż ciepło.
- Nie będę się palił. Tam nie ma ognia - miauknął do niej. - Są tam również koty z Klanu Gwiazdy wiesz?
- Nie rozśmieszaj mnie - parsknęła. - Nigdy nie będziesz na równi z kimś na tyle dobrym, by trafić na Srebrną Skórę. Po prostu na to nie zasługujesz
- A czy ja mówiłem o Srebrnej Skórze? - powiedział do niej tajemniczo. - Jak wiesz, Skało... Życie jest ciężkie i krótkie. A co jest potem? Wieczność. I to chcę osiągnąć. - zdradził jej. - A ty? co chcesz osiągnąć?
- Każdego czeka wieczność. Tylko niektórych w lepszym miejscu - odparła. - Po co mam myśleć o śmierci i o tym, co będzie po niej, skoro nie jestem jej bliska? Spójrz na mnie Jastrząb, może i jesteśmy w tym samym wieku, ale to ja żwawsza i pełna energii. Ty tak naprawdę mógłbyś się już położyć i czekać na zgon - mruknęła.
- A jeśli ci powiem, że umieram? - zapytał, obserwując jej reakcję. - Że po to chciałem spędzić z tobą ten czas?
- To byłabym zarazem szczęśliwa i zdziwiona - odparła, zdziwiona jego słowami. - Co ty kombinujesz? Samobójstwo?
- Nie - Wznowił marsz. - Jakbyś się zainteresowała to bym ci powiedział więcej, ale się strasznie wleczesz.
- Ja się wlekę? - prychnęła, zrywając się z miejsca. Przegoniła go i zatarasowała mu drogę. - Proszę, jestem zainteresowana, mów.
- To spacer, a ciągle mnie zatrzymujesz, wiesz? - westchnął. - Więc zadaj pytanie.
- Czy jak otrzymywałeś liderowe życia od Klanu Gwiazdy, był tam ktoś ważny? - spytała. - To znaczy... Ktoś, kogo lepiej znaliśmy i w ogóle.
Przewrócił oczami. Oczywiście... musiała pytać o ten beznadziejny Klan Gwiazdy. Tak jakby jeszcze mieli jakiś wgląd w życie śmiertelnych. Żałował, że siostra wyrosła na kogoś... takiego. W ich kulcie byłoby jej do twarzy. Przynajmniej zrobiłaby coś co nie przynosiłoby im wstydu.
- Myślałem, że o co innego zapytasz. Ale dobrze. Odpowiem ci. Nie. Klan Gwiazdy już nie istnieje. Dlatego medycy nie dostają snów i nie udzielają się na zgromadzeniach. Żaden lider nie ma dziewięciu żyć.
- Mam wiele pytań, ale zaczęłam od tego - mruknęła, a potem cała nadąsana trzepnęła go ogonem w pysk. - O czym ty gadasz? Cofnij te słowa, nie powinieneś tak mówić o Klanie Gwiazdy. Przodkowie są zawsze z nami - syknęła, czując, jak z nerwów napinają jej się wszelkie mięśnie w ciele. - Nie masz dziewięciu żyć? Skąd wiesz, że wszyscy liderzy nie mają? Może to tylko z tobą jest coś nie tak? Nasz klan jest przeklęty przez tak idiotycznego osobnika jak ty! Świetnie Jastrząb, super, że się tym dopiero teraz chwalisz!
Zrobił niezadowoloną minę, gdy jej ogon zetknął się z jego pyskiem. Aż kusiło go by oderwać jej tą kitę i wsadzić jej do gardła. Może wtedy udałoby mu się nawrócić ją na ich sprawę?
- Klan Gwiazdy nie istnieje. Gdy dotknąłem kamienia od nich, przeniosłem się tam. Ale nikogo z nich nie spotkałem. I nie dlatego, że jestem przeklęty. Oni umarli, Skało. Toczą wojnę i giną. A co do mojej wiedzy, skąd wiem, że wszyscy nie mają... Inne duchy mi to powiedziały. To chyba jasne, że jak nie mają sił, by nawet się skontaktować z liderami, to nikt z nich nie ma żyć. I możesz mi nie wierzyć, ale już starość się zbliża i niedługo się przekonasz, że nie kłamałem, kiedy tam trafisz i nikt cię nie przywita. Mógłbym w sumie ci to udowodnić... Nadal mamy ten kamień od nich w obozie. Myślę, że za moim pozwoleniem, mogłabyś tam przejść i ujrzeć to pobojowisko.
Doskonale wiedział co teraz się stanie. Burza i bronienie umarlaków, którzy byli na przegranej pozycji. Jego siostra powinna lepiej dobierać sobie sojuszników.
- Nie mów tego! - Podniosła głos. - Klan Gwiazdy nigdy nie zginie. Cokolwiek tam sobie nie wymyśliłeś i tak nie dasz rady tego udowodnić. Proszę, możesz spróbować, pokaż mi ten niby kamień... A, właśnie, Kamień - urwała, uśmiechając się. - Lubisz chyba kamienie, prawda? Szczególnie takie czarne, futrzaste i zielonookie.
Nie wiedział co to za uczucie go opętało, gdy wypowiedziała te słowa. Speszenie? Czuł jednak, że nie podobało mu się schodzenie na te tory. Znów miała czelność go o to zamęczać? Gdyby tylko wiedziała, że ich relacja nie opierała się na żadnej miłości. Zresztą... i tak by nie zrozumiała. Nie była taka jak on, nie pojmowała wielu rzeczy. Była zaślepiona tylko swoim małym, szarym światem.
- Zgłupiałaś? Kamienie nie mają futra - Ominął ją, by wznowić marsz.
- Kamienie nie, ale istnieje pewna kotka o takowym imieniu, którą bardzo lubisz, jak dobrze pamiętam - zaczęła, doganiając go i zaczynając głośno mówić wprost do jego ucha. - Jest Burzaczką. A to twoje ulubione istotki do podrywu - kontynuowała rozweselona.
Trzepnął uchem, odganiając jej pysk. Musiał znów jej to tłumaczyć? Naprawdę? Czy ona kiedykolwiek da mu spokój z tymi burzakami? To co robił to była gra. Gra, w której szykował spektakularne zakończenie, które pociągnie na dno cały ten klan.
- Nikogo nie podrywam. Nie czuje takich przyziemnych emocji jak zauroczenie czy miłość. Zamiast mnie obserwować, powinnaś skupić się na swoim życiu, bo jak sama twierdzisz, żyjesz w moim cieniu, a sama się do niego pchasz.
- Nie żyję w twoim cieniu. Blask mojej wspaniałości jest ponad to, po prostu niektórzy go nie dostrzegają, bo mają liście na oczach - prychnęła, truchtając w jego tempie. - No weź, na pewno się kiedyś zakochałeś, miałeś w końcu tyle fanek... O! Wiem! - podekscytowała się. - Gdybyś musiał być w związku z jednym kotem, to z kim byś był?
- Nie. Nie zakochałem - słysząc jej dalsze pytanie, westchnął. - Ze sobą.
- No weeeeź, Jastrząb - westchnęła, przewracając oczami. - To nudna odpowiedź. Wybierz kogoś. Kamienna Agonia? A może ta nowa zastępczyni z Klanu Burzy? Albo dobra, ty udajesz porządnego, to kogoś od nas trzeba wybrać... Cisowa Kołysanka? Mroczny Omen?
- Nie jestem gejem. I nie. Nikt z nich. Po co pytasz o takie głupoty? Powiedziałem ci przecież, że nie jestem zdolny do tego typu uczuć.
- Hm... Okej, jesteś uparty, ale ja to z ciebie wyciągnę. Dymne Niebo jest stary, Rozkwitający Pąk również... O, wiem! Pokrzywowa Skóra?! Albo Motyli Trzepot, skoro nie chcesz być gejem.
- Nie mów mi o Motylim Trzepocie. Zalazła mi za bardzo za skórę. I nie. Nikt z nich. Już mówiłem, że nikogo nie mam.
- No dawaj, powiedz swojej ukochanej i jedynej siostrzyczce, kto tam siedzi w twoim serduszku - miauknęła, mocno zainteresowana. - Może być nawet jakiś Burzak, nie powiem nikomu, że zdradzasz klan z powodu miłości, obiecuję.
Wziął gwałtowny wdech.
- Nie mam nikogo. Naprawdę. Przysięgam.
Już naprawdę chciał wrócić do obozu i nie wychodzić ze swojego legowiska. Tak. Wyjście z nią na ten cholerny spacer było poważnym błędem.
- Jastrzębi Bucu, przestań zgrywać takiego zamkniętego i zdradź mi imię swojej ukochanej - rzuciła ze śmiertelną powagą. - Bo się obrażę inaczej.
- Nie mam żadnej ukochanej! - warknął zirytowany. - Nie denerwuj mnie.
- Na pewno masz! - zapierała się uparcie. - Kto inny jak nie Kamienna Agonia? - dopytywała.
- Nie mam. Nie dociera do ciebie? Taka tępa jesteś, że nie potrafisz tego zrozumieć?
Machnęła gniewnie ogonem.
- To nie ja jestem tępa, tylko ty uparty. Myślisz, że jestem głupia i ślepia? Widzę to po tobie, stale coś ukrywasz! Jak nie kochanka, to co? – prychnęła.
- Co niby miałbym ukrywać? Nic nie ukrywam. Powiedziałem ci przecież wszystko.
- Powiedziałeś, ale nie udowodniłeś - mruknęła - Nie wiem, czy kogoś nie masz, a twoją bajkę z upadkiem Klanu Gwiazdy łyknął by tylko kociak. Daj jakikolwiek dowód, a przyznam, że miałeś rację - rzuciła.
- Dobrze. To chodź do obozu - powiedział, zaprowadzając ją do legowiska medyków i kamienia.
Chciał mieć ją z głowy już do końca dnia. Co go podkusiło, by z nią wyjść? Dobrze, że więcej się już nie spotkają. Miał jej dość na kolejne wieki egzystowania w Mrocznej Puszczy. - Dotknij językiem i przenieś się tam, zobacz swój Klan Gwiazdy - zakpił, chcąc się ulotnić od kotki jak najdalej.
<Skało?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz