BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Po śmierci Różanej Przełęczy, Sójczy Szczyt wybrała się do Księżycowej Sadzawki wraz z Rumiankowym Zaćmieniem. Towarzyszyć im miała również Margaretkowy Zmierzch, która dołączyła do nich po czasie. Jakie więc było zaskoczenie, gdy ta wróciła niezwykle szybko cała zdyszana, próbując skleić jakieś sensowne zdanie. Z całości można było wywnioskować, że kotka widziała, jak Niknące Widmo zabił Sójczy Szczyt oraz Rumiankowe Zaćmienie. W obozie została przygotowana więc zasadzka na dymnego kocura, który nie spodziewał się dziur w swoim planie. Na Widmie miała zostać wykonana egzekucja, jednak kocur korzystając z sytuacji zdołał zabić stojącą nieopodal Iskrzącą Burzę, chwilę potem samemu ginąc z łap Lwiej Paszczy, Szepczącej Pustki oraz Gradowego Sztormu, z czego pierwszą z wymienionych również nieszczęśliwie dosięgły pazury Widma. Klan Burzy uszczuplił się tego dnia o szóstkę kotów.

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Świat żywych w końcu opuszcza obarczony klątwą Błotnistej Plamy Czapli Taniec. Po księżycach spędzonych w agonii, której nawet najsilniejsze zioła nie były mu w stanie oszczędzić, ginie z łap własnego męża - Wodnikowego Wzgórza, który został przez niego zaatakowany podczas jednego z napadów agresji. Wojownik staje się przygnębiony, jednak nadal wypełnia swoje obowiązki jako członek Klanu Nocy, a także ojciec dla ich maleńkiego synka - Siwka. Kocurek został im podarowany przez rodzącą na granicy samotniczkę, która w zamian za udzieloną jej pomoc, oddała swego pierworodnego w łapy obcych. W opiece nad nim pomaga Mżawka, młodziutka karmicielka, która nie tak dawno wstąpiła w szeregi Klanu Nocy, wraz z dwójką potomków - Ikrą oraz Kijanką. Po tym wydarzeniu, na Srebrną Skórkę odchodzi także starsza Mrówczy Kopiec i medyczka, Strzyżykowy Promyk, której miejsce w lecznicy zajmuje Różana Woń. W międzyczasie, na prośbę Wieczornej Gwiazdy, nowej liderki Klanu Wilka, Srocza Gwiazda udziela im pomocy, wyznaczając nieduży skrawek terenu na ich nowy obóz, w którym mieszkać mogą do czasu, aż z ich lasu nie znikną kłusownicy. Wyprowadzka następuje jednak dopiero po kilku księżycach, podczas których wielu wojowników zdążyło pokręcić nosem na swoich niewdzięcznych sąsiadów.

W Klanie Wilka

Po terenach zaczynają w dużych ilościach wałęsać się ludzie, którzy wraz ze swoją sforą, coraz pewniej poruszają się po wilczackich lasach. Dochodzi do ataku psów. Ich pierwszą ofiarą padł Wroni Trans, jednak już wkrótce, do grona zgładzonych przez intruzów wojowników, dołącza także sam Błękitna Gwiazda, który został śmiertelnie postrzelony podczas patrolu, w którym towarzyszyła mu Płonąca Dusza i Gronostajowy Taniec. Po przekazaniu wieści klanowi, w obozie panuje chaos. Wojownikom nie pozostaje dużo możliwości. Zgodnie z tradycją, Wieczorna Mara przyjmuje pozycję liderki i zmienia imię na Wieczorną Gwiazdę. Podczas kolejnych prób ustalenia, jak duży problem stanowią panoszący się kłusownicy, giną jeszcze dwa koty - Koszmarny Omen i Zapomniany Pocałunek. Zapada werdykt ostateczny. Po tym, jak grupa wysłanników powróciła z Klanu Nocy, przekazując wieść, iż Srocza Gwiazda zgodziła się udzielić wilczakom pomocy, cały klan przenosi się do małego lasku niedaleko Kolorowej Łąki, który stanowić ma ich nowy obóz. Następne księżyce spędzają na przydzielonym im skrawku terenu, stale wysyłając patrole, mające sprawdzać sytuację na zajętych przez dwunożnych terenach. W międzyczasie umiera najstarsza członkini Klanu Wilka, a jednocześnie była liderka - Stokrotkowa Polana, która zgodnie ze swą prośbą odprowadzona została w okolice grobu jej córki, Szakalej Gwiazdy. W końcu, jeden z patroli wraca z radosną nowiną - wraz z nastaniem Pory Nagich Drzew, dwunożni wynieśli się, pozostawiający po sobie jedynie zniszczone, zwietrzałe obozowisko. Wieczorna Gwiazda zarządza powrót.

W Owocowym Lesie

Społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Znajdki w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Owocowym Lesie!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Rozpoczęła się kolejna edycja Eventu NPC! Aby wziąć udział, wystarczy zgłosić się pod postem z etykietą „Event”! | Zmiana pory roku już 24 listopada, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

31 maja 2024

Od Piórolotkowego Trzepotu CD. Karasiowej Łapy

 - Masz na myśli kogoś konkretnego? - spytał, zerkając na kotkę. Nie specjalnie lubił pocieszać inne koty, głównie z powodu takiego, że nie do końca wiedział co powiedzieć, a nie chciał kłamać. Mimo wszystko, potrafił odczytać energię, jaka się wytworzyła wokół tego zdania. 
- Ryjówkowy urok strasznie przeżyła śmierć Drozdowego Futra - wyznała. - A Krabowa Łapa jest jakaś inna ostatnio, mam wrażenie, że słabiej się dogadujemy… Po prostu chciałabym móc sprawić, żeby zawsze się uśmiechały…
- Może spróbujesz jej coś dać i... wziąć na spacer? - zaproponował niepewnie, zerkając na ziemię, po czym szturchnął lekko kotkę w bok -Niektórzy chcą odpocząć, myślę, ale inni... Wiesz, takie odcięcie od rzeczywistości byłoby dobre, chociaż na chwilę. A od wiecznego uśmiechania, jestem pewien, że zaczęłyby ich boleć policzki. - Wyjaśnił z lekkim uśmiechem, starając się nie brzmieć nienaturalnie. Co prawda niezbyt obchodziła go Krabowa Łapa i fajnie by było, gdyby nie podchodziła do niego jakoś... bliżej niż powinna, jednak to wciąż siostra Karaś, prawda? 
- To brzmi jak dobry pomysł - uśmiechnęła się, czując, że entuzjazm jej wraca. - I pójdziemy razem na wyprawę tak jak gdy byłyśmy kociakami, i nikt nas nie powstrzyma, i zdobędziemy cały świat!
Kocur na te słowa przymknął oczy w pozytywnym uśmiechu. 
- Widzisz, trochę pozytywnego myślenia! - Rzekł wesoło - Może znajdziecie kilka wojowniczych kwiatków i gąsienic?
Kotka pokiwała głową. 
- Na pewno! Dobrze jest mieć siostrę, czasem mnie wkurzała, ale myślę że byłoby dużo bardziej nudno, gdybym była jedynaczką
- Rzeczywiście - przyznał, chociaż wewnątrz czuł się trochę... nieswojo? Sprawa z zaginięciem jego siostry była przedawniona, chociaż nadal łapał się na szukaniu jej wzrokiem. Mimo wszystko, powoli wizja jej pyska się zacierała. Nadal miał jej kształt przed oczami, ale nic specjalnego to nie było. Był pewien, że nie potrafi już sobie tak wyraźnie wyobrazić jej głosu, jak było to kiedyś. Jedynym miejscem, gdzie mógłby spróbować sobie go przypomnieć, było jeziorko, gdzie pod powierzchnią wody mógł skupić się na czymś innym, niż na otaczającym go otoczeniu - Chociaż... wiesz, jako jedynak dostajesz całą atencję rodziców - zastanowił się, unosząc wzrok w górę. Był to jakiś plus, wszystko zależało od punktu siedzenia. Mimo wszystko, jeśli się posiadało już rodzeństwo, a potem straciło... 
Szylkretka zastanawiała się przez chwilę. 
- Teraz tata spędza trochę więcej czasu ze Skrzelikiem, ale to dlatego, że jest jego mentorem przecież. Jak byliśmy młodsi zawsze spędzał czas z każdym z nas, nie musiałam chyba nigdy jakoś bardziej zabiegać o ten czas… Myślę, że miałam dużego farta mieć takich dobrych rodziców – wyznała niepewnie.
- Hah, albo na dobrze jest jeszcze mieć świetną opiekunkę zastępczą - dopowiedział z zadowoleniem - Chociaż myślę, że niektórych relacji nie da się uzupełnić zastępstwem... trochę przykre.
- Kawcze Serce też się nami trochę opiekowała, ale to tylko na krótko, gdy mama chciała gdzieś wyjść, więc raczej bym jej nie nazywała opiekunką… Zresztą, to przecież moja ciocia. Chciałam kiedyś spróbować dojść do tego, z iloma kotami w klanie jestem spokrewniona, ale strasznie dużo by ich chyba było… A o dziadkach tata wcale nie chciał zbyt dużo mówić… Twoją opiekunką była Pszczela Duma?- Spytała dumna z siebie.
- Pszczela Duma i Kawcze Serce - potwierdził z uśmiechem przy kiwnięciu głową - No i mój tata. Wiesz, czasem mnie jeszcze nachodzi myśl, kim była moja prawdziwa mama. Jako uczeń byłem bardziej ciekawy, ale... no, trochę się podziało.
Karaś kiwnęła głową, nie odzywając się już jednak, co kocur uznał za znak, by tego tematu już raczej nie ciągnąć, co przyjął też z ulgą. Cisza w towarzystwie szylkretki mu nie przeszkadzała, a też wyczerpały mu się tematy do poruszenia. Mimo wszystko zmarszczył brwi na moment, zamyślając się i idąc mechanicznie przed siebie. Ciekawość co się stało z jego rodzicielką, gdzie teraz przebywa i czy ma się dobrze, nadal żyła w jego sercu, podobnie jak żal w stronę klanu, który nie przyjął jej do siebie. Irytowała go jego własna bezsilność w tej sprawie i jakaś niesprawiedliwość w tym wszystkim. Gdyby mógł, najchętniej stworzyłby wszystko od nowa... na własnych zasadach. 

··▪⟣▫ᔓ·⭑⚜⭑·ᔕ▫⟢▪··

Karasiowa Łapa już od dawna była gotowa na przyjęcie miana wojownika, co niezwykle go ekscytowało. Jakieś ciepłe uczucie zadowolenia i dumy siedziało mu w sercu sprawiając, że wręcz można było zauważyć latające dookoła niego kwiatki i różowe jednorożce. Chciał się pochwalić całemu klanu, że to jego pierwsza, gotowa do mianowania uczennica, która to na pewno będzie w przyszłości świetną mentorką, mistrzynią w pleceniu wianków. Tak więc, gdy usłyszał wołanie Sroczej Gwiazdy, stawił się na miejscu, wypatrując swojej uczennicy. Miał nadzieję, że wszystko będzie dobrze, że nic ceremonii nie przerwie, że nie będzie problemów z imieniem, że nikt w międzyczasie nie umrze jak Srokosz na zgromadzeniu... musiało być dobrze! W końcu Karaś miała dostać swoje jedyne w swoim rodzaju pięć minut, których nie można było zepsuć. 

<Karaś?>

30 maja 2024

Od Sówki do Czernidłaka

No i została mentorką. Trzeba było się pozbierać po śmierci Jarzębinki i wreszcie zacząć żyć normalnie. Choć nie było to takie łatwe. Myśli Sówki często dalej zmierzały w stronę młodej uczennicy, która umarła zbyt szybko. W koszmarach często pojawiało się jej zakrwawione ciałko, które przed chwilą było jeszcze pełne życia i szczęścia. I te dwukolorowe oczy, wesoło patrzące na świat...
Westchnęła cicho. Wyszła powoli z legowiska, rozglądając się dookoła. Nadeszła Pora Spadających Liści, a Czernidłak miał już 6 księżyców. Teraz przyszedł czas na praktykę. Pierwsze co musieli zrobić, to przejść wszystkie granice.
- Witaj Przypływ – przywitała się czekoladowa, gdy tylko zauważyła siostrę Jarzębinki – Wiesz może, czy Czernidłak już wstał?
- Chyba nie – odparła Przypływ. Czekoladowa spojrzała w niebo. Słońce powoli wstawało, więc kocurek powinien być już gotowy na trening. Po chwili czekania postanowiła więc sama pójść i obudzić ucznia. Z lekkim problemem weszła na drzewo i rozejrzała się po legowisku. Trochę jej zajęło zlokalizowanie Czernidłaka, przez zeza i małą ilość słońca, które dopiero wstawało. W końcu jednak go znalazła. Podeszła cicho i dotknęła go łapą, by się obudził.
- Czernidłaku – powiedziała cicho, znowu szturchając go łapą – Czas na trening.
Niebieskooki podniósł się lekko i spojrzał zasilanymi oczami na swoją mentorkę. Przegrał łapą ślepia i usiadł na posłaniu, ziewając.
- Co ty taki zaspany? Dziś idziemy zwiedzać granicę! – oznajmiła Sówka i wyszła z legowiska. Na jej słowa Czernidłak od razu się rozbudził. Z uśmiechem na pysku popędził za Sówką, która czekała na niego przy wyjściu z obozu. Gdy tylko znalazł się obok niej, oboje wyszli i wkroczyli na terytorium Owocowego Lasu.
- Dokąd najpierw idziemy? Jak duże jest terytorium Owocowego Lasu? – pytał co chwilę kocur, co trochę bawiło zwiadowczynię.
- Najpierw pójdziemy do Upadłej Gwiazdy – odparła starsza kotka i poprowadziła swojego ucznia, w stronę tej lokalizacji, co jakiś czas przeskakując mniejsze sterty liści – To tajemniczy twór, a niektórzy mówią, że to gwiazda, która spadła z nieba! A inni uważają, że to dowód na istnienie jakiś innych stworzeń, gdzieś tam na górze. Jest wiele legend o tym miejscu, więc każdej ci nie opowiem – wyjaśniła Sówka i spojrzała przed siebie – Oto i ona! Upadła Gwiazda.
Czernidłak otworzył szerzej oczy i rozejrzał się dookoła. Po chwili podbiegł do Upadłej Gwiazdy, a czekoladowa kotka za nim.
- Tylko uważaj! – krzyknęła za nim. Nie chciała, by coś się złego stało jej uczniowi. Myśl o śmierci kolejnego kota wywołała u niej dreszcz, a w myślach pojawiała jej się Jarzębinka. Starała się jednak nie pokazywać dalszego smutku, czy rozkojarzenia, z tego powodu.
- Ale to wielkie! To naprawdę może być gwiazda? – zapytał Czernidłak, wracając do mentorki.
- Szczerze nie jestem pewna, ale możesz się zapytać mojej mamy, Jarząb. Ona zna się na gwiazdach doskonale! Ja niestety mimo jej opowieścią, nie jestem pewna, czy naprawdę jest to gwiazda. Zawsze myślałam, że są raczej gorące!
- Może ta ostygła?
Sówka pokiwała głową. Może naprawdę ostygła. Czarny kocur obserwował uważnie ten twór, jakby naprawdę był zaczarowany. Po jakimś czasie jednak musieli iść dalej.
- Teraz idziemy do Owocowego Lasku. Tam rosną drzewka owocowe – wyjaśniła zwiadowczyni, prowadząc brata Pieczarki – Tam chodzą koty wierzące w tą Wszechmatkę, ale o tym ci nie powiem, bo nie mam pojęcia, co tam się dzieje – oznajmiła.
- Ile jest tamtych drzew? To od tych owoców wzięła się nazwa Owocowego Lasu? – pytał uczeń, swoimi niebieskimi ślepiami obserwując wszystko dookoła, z wielkim zaciekawieniem wymalowanym na pysku.
- Nie wiem Czernidłaku. Nie żyje aż tak długo! – zaśmiała się cicho. Czy naprawdę wyglądała na tak starą, by znać początki Owocowego Lasu? Nie słyszała o nich za dużo, więc też nie wiedziała wszystkiego – Ale myślę, że tak.
W końcu dotarli na miejsce. Czernidłak rozglądał się dookoła, a czekoladowa w tym czasie szukała ciekawych liści. To była najlepsza pora na ich szukanie i zbieranie! Przecież wszystkie były na ziemi i były takie kolorowe. "Zaniosę dla Jarzębinki i taty" – pomyślała, zabierając kilka z nich. Czarny kocur w tym czasie uważnie obserwował drzewa z owocami, na których co jakiś czas pojawiały się ptaki.
 
***

Wracali powoli do obozu. Zaraz miało być południe. Trening był chyba udany, przynajmniej dla Sówki. Nawet nie wpadła do rzeki!
Szli w ciszy, a córka Żbika trzymała w pysku kilka kolorowych liści. W końcu dotarli do obozu. Weszli na polanę, na której było trochę kotów.
- Idź, odpocznij Czernidłaku – powiedziała do ucznia niewyraźnie, przez trzymane w pysku liście i sama znów zawróciła do wyjścia. Chciała jeszcze pójść dać kolorowe znaleziska ojcu i córce Mniszka. Gdy tylko znalazła się w lesie, pobiegła do drzewa, przy którym leżały tabliczki. Położyła ostrożnie swoje liście i spojrzała na tabliczki. Chciała dłużej tam posiedzieć, jednak wiedziała, że ma jeszcze kilka rzeczy do zrobienia. Prędko więc zawróciła z powrotem. Gdy wchodziła do obozu, nagle zauważyła swojego ucznia.
- Co Czernidłaku, mało ci treningu? – zapytała.

<Czernidłaku?>
[774 słowa]
[przyznano 8%]

Od Sówki

*Dzień śmierci Jarzębinki*

Siedziała przed ciałem Jarzębinki, już nie powstrzymując łez. Jarząb i Przypływ siedziały obok, również płacząc. To była tragedia. Sówka nie umiała zrozumieć, jak do tego doszło. Dlaczego to akurat Jarzębinka musiała iść? Mogła iść za nią! Gdyby tylko wiedziała, co się stanie, poszłaby zamiast niej! Miała przecież całe życie przed sobą...
- Maluchu... Jarzębinko, proszę... – mruknęła cicho w przerwach od płaczu, mając nadzieję, że córka Mniszka się obudzi. Ta jednak się nie ruszyła. Dalej leżała na ziemi, jej rany dalej były w nieco zaschniętej już krwi, a te dwukolorowe oczy dalej miała zamknięte. Naprawdę odeszła. Po chwili do obozu wrócił patrol. Sówka odwróciła się w stronę przybyłych, szybko zauważając Kaczkę. Podbiegła do niej prawie od razu, tuląc się do kotki. Kaczka spojrzała na nią, bardzo zdziwiona. Wyglądała, jakby na początku chciała odepchnąć czekoladową, niepewna tego, co się właściwie działo, jednak wtedy kątem oka zauważyła ciało uczennicy. Mimo swojego zmieszania nie powiedziała nic zwiadowczyni na temat jej zachowania.
- Zawiodłam... – powiedziała czekoladowa – Obiecałam, że się nią zajmę... Zawiodłam...
- Nie mogłaś tego przewidzieć Sówko – odparła czarna kotka.
- Ale gdybym poszła zamiast niej! Żyłaby dalej... Miała więcej do zobaczenia niż ja! A teraz... Dlaczego ja się nie domyśliłam!
- Sówko, nic nie mogłaś zrobić. Nie mogłaś przewidzieć, nie wiemy wszystkiego... – mruknęła Kaczka, siadając w końcu na ziemi – Byłaś na patrolu, gdy ona wyszła. Nie mogłaś nic zrobić.
- Mogłam zginąć zamiast niej! Mogę oddać za nią życie, byleby tylko się obudziła! – krzyknęła, chowając pysk w futrze czarnej kotki. Ta już nic nie powiedziała, tylko siedziała bez ruchu, pozwalając Sówce na dalszą rozpacz.
 
***
 
Było ciemno. Nie wiedziała, co się dzieje, ale była gdzieś w lesie. Po zapachu zorientowała się, że musi to być teren Owocowego Lasu, ale jak się tu znalazła? Była przecież w legowisku... Nagle zamarła. Do jej nozdrzy doleciał jeszcze jeden zapach. Otworzyła szerzej oczy. Oddech jej przyspieszył. Odwróciła się i jej oczom ukazała się Jarzębinka. Szybko napłynęły do nich łzy, a uśmiech wstąpił na jej pysk. Od razu zapomniała o niepokojącym zapachu i podbiegła do uczennicy.
- Jarzębinko! Czyli to wszystko był tylko głupi sen! – powiedziała, ale gdy znalazła się obok uczennicy, ta zniknęła – Jarzębinko?
Nagle usłyszała jakiś krzyk. Odwróciła się w stronę dobiegającego dźwięku i znów zauważyła siostrę Przypływ. Jarzębinka była przerażona i starała się jak najszybciej wycofać, jednak już po chwili upadła na ziemię. Nie minęła nawet chwila, a niebieska kotka zaczęła płakać. W powietrzu było czuć wyraźny zapach strachu. Dopiero po chwili Sówka zdała sobie z tego sprawę.
- Jarzębinko co się dzieje? – pytała i nagle zrozumiała. Znów poczuła ten dziwny zapach, zwiastujący tylko kłopoty. Gdzieś w oddali zobaczyła wielkie zwierzę. Jego ślepia wlepione były w młodą uczennicę. Było słychać jego warczenie, a już po chwili w powietrzu unosił się zapach krwi.
- Jarzębinko odsuń się! – krzyknęła do córki Mniszka i tak szybko jak mogła pobiegła do niej. Zamknęła oczy i po chwili znowu usłyszała warczenie stworzenia i krzyk.
Przerażona otworzyła oczy. Sierść miała postawioną ze strachu, oddech był szybszy.
- Jarzębinka – powiedziała cicho i zerwała się z posłania. Wbiegła przerażona na polanę, rozglądając się za uczennicą. Gdy jej nie znalazła, pobiegła do legowiska stróży, w którym już jako uczennica spała niebieska kotka. Jednak jej tam teraz nie było. Sówka wróciła na polanę, siadając przy drzewie, które było legowiskiem wojowników i zwiadowców. Wyciągnęła pazury i wbiła je w ziemię, uświadamiając sobie wszystko. To był tylko sen... Jarzębinka dalej nie żyła... Zacisnęła mocniej zęby i zamknęła oczy. Nie chciała wiedzieć tych głupich łez, ani trzęsących się łap.
 
***
 
Sówka siedziała w legowisku. Wzrok miała wbity w ścianę, dalej rozmyślając o Jarzębince. Nie mogła się pogodzić z jej śmiercią. Nie mogła umrzeć! Dalej pamiętała ten głupi koszmar. Przeszedł ją dreszcz, gdy znowu przypomniała sobie wyraz twarzy przerażonej Jarzębinki.
- Hej Sówko – usłyszała nagle znajomy głos. Mruknęła coś tylko w odpowiedzi, nawet się nie oglądając. Jarząb powoli podeszła do swojej córki. Usiadła obok i siedziały tak w ciszy.
- Wiem, że jest ci teraz ciężko... – zaczęła albinoska, ale czekoladowa od razu jej przerwała.
- Ona nie powinna umierać. To moja wina. Jakbym została w obozie, albo znalazła ją na tym durnym patrolu! – syknęła cicho – Żyłaby dalej. Mogłaby dalej cieszyć się życiem...
- Daj mi dokończyć Sówko – powiedziała Jarząb i położyła ogon na plecach zwiadowczyni – Wiem, że jest ci teraz ciężko i masz do tego pełne prawo, jak ja, czy Przypływ, która też to bardzo przeżyła. My wszystkie – mruknęła matka Sówki, a po jej policzku zaczęły spływać łzy – Ale my nie możemy nic zrobić... Możemy tylko wspierać się nawzajem. Zwłaszcza Przypływ. Ona straciła już rodziców, a teraz jeszcze kochaną siostrę... – zrobiła krótką przerwę – Może pokażesz jej to drzewo, gdzie są tabliczki dla Mniszka i Żbika? Myślę, że skoro tobie trochę pomaga, to jej również – zaproponowała córka Rdzawego Futra. Czekoladowa jednak się nie odezwała. Wzrok dalej miała utkwiony w ścianę legowiska. Albinoska polizała ją tylko za uchem i po chwili skierowała się w stronę wyjścia. Młodsza kotka podniosła głowę, słysząc kroki oddalającej się matki.
- Powiedz, gdzie jest Przypływ – mruknęła za Jarząb, a ta tylko się uśmiechnęła przez łzy.
 
***
 
Dwie kotki szły w ciszy. Sówka prowadziła Przypływ do drzewa, gdzie kiedyś postawiła tabliczki dla swojego ojca i przyjaciela. W końcu dotarły, a czekoladowa kazała córce Mniszka usiąść na ziemi.
- To drzewo... Są przy nim tabliczki. Ja je zrobiłam. Dla mojego ojca i... Mniszka – wyjaśniła Sówka, unikając wzroku liliowej.
- Dlaczego dla taty? – zapytała Przypływ, wiedząc że w okolicy nikogo nie ma, kto mógłby je usłyszeć.
- Został wygnany z Owocowego Lasu. Tak samo jak mój ojciec. Ale on przeżył. Dlatego nie poszedł z wami tutaj... Nie był pewny, czy Agrest go przyjemnie. W każdym razie tak długo go nie było, że każdy myślał, że nie żyje – odparła zwiadowczyni, wzdychając. Zamknęła na chwilę oczy, wyobrażając sobie Żbika, stojącego razem z Mniszkiem i Jarzębinką. Byli tak daleko... A dwójka z nich poza zasięgiem żyjących – Jednak nie przyprowadziłam cię tu, byś słuchała historii. Może chciałabyś zrobić tabliczkę dla Jarzębinki? – zapytała Sówka, podnosząc wzrok na liliową kotkę. Ta również na nią spojrzała, a kilka łez pojawiło się w jej oczach.
- Wiem, że teraz jest ciężko, ale z Jarząb pomyślałyśmy, że to ci jakoś pomoże... Mnie pomogło choć trochę – powiedziała czekoladowa, a uczennica pokiwała głową.
- Dobrze Sówko.
Córka Żbika uśmiechnęła się lekko i wyciągnęła zza drzewa już wcześniej przygotowane materiały, czyli kawałek w miarę płaskiej skały i coś, co brudzi łapy. Sówka instruowała Przypływ w każdym kroku, aż w końcu tabliczka była już gotowa. Razem postanowiły ją przy drzewie, a po chwili znowu usiadły przed nim, obserwując wszystkie skały.
- Przypływ. Pamiętaj, że zawsze masz mnie i Jarząb. Że jesteśmy zawsze by cię wsłuchać, pocieszyć czy cokolwiek innego. Proszę cię, pamiętaj – poprosiła czekoladowa, wbijając w Przypływ wzrok pełen smutku. Ledwo się powstrzymała przed płaczem, jednak nie szło jej to za dobrze, przez co, co chwilę wycierała niezgrabnie łapą oczy.
- Dziękuję – powiedziała tylko liliowa i przytuliła się do zwiadowczyni.

Od Sówki

*Po jakimś czasie pobytu Kaczki w Owocowym Lesie, niedługo przed śmiercią Jarzębinki*

Widziała się z Kaczką coraz częściej. Częściowo przypadkiem, ale jednak. Sówka nawet cieszyła się z tego powodu, chciała, by Kaczka została jej przyjaciółką. Naprawdę była fajną kotką, choć z kłującym charakterem, ale nie zawsze. Czekoladowa zauważyła, że po jakimś czasie, spędzonym w Owocowym Lesie, siostra Topikowej Głębiny zaczęła się nieco bardziej otwierać. A przynajmniej nie była aż tak źle nastawiona do niej, co trochę ulżyło Sówce. Na początku zaczęła już myśleć, że zaprzepaściła szansę na jakąkolwiek przyjaźń i nawet znalazła sobie wroga. A skoro temat wrogów...
- Mówiłam ci coś kiedyś Żagnico – syknęła cicho czekoladowa, odsuwając Jarzębinkę i Przypływ – Zajmij się wreszcie sobą!
- Ojejku... Że naprawdę nie umiecie sobie same poradzić z odrobiną prawdy i wzywacie od razu jakiegoś starszego – zwrócił się do uczennic, schowanych za córką Żbika. Ta tylko zjeżyła sierść.
- Zostaw je wreszcie w spokoju! – warknęła zwiadowczyni. Żagnica tylko przewrócił oczami i powoli skierował się w stronę legowiska. Sówka obserwowała go, machając przy tym gniewnie ogonem. Zapłakana Jarzębinka tuliła się w tym czasie do siostry. Po chwili czekoladowa podeszła do uczennicy i też się do nich przytuliła. Szybko się jednak podniosła, zauważając właśnie stającą nieopodal Kaczkę, przyglądającą się temu, co się dzieje.
- Nie przejmuj się Żagnicą... To mysi móżdżek – zaśmiała się cicho Sówka, nachylając się do Jarzębinki – Ciesz się, że masz taką super siostrę, co zawsze cię obroni – powiedziała, posyłając Przypływ uśmiech pełen dumy. Po tym wytarła lekko kilka łez z twarzy niebieskiej – Od jak dawna tu stoisz? – zapytała czekoladowa, zwracając się tym razem do czarnej kotki, gdy tylko pożegnała się z uczennicami. Mimo jakiegoś czasu spędzonego w Owocowym Lesie córka Gawroniego Obłędu dalej była nieco zagubiona i jakby wycofana.
- Nie mogę? – odparła Kaczka.
- Oczywiście, że możesz! Po prostu byłam ciekawa – oznajmiła Sówka i westchnął cicho – Żagnica znowu dokuczał Jarzębince...
- Czyli jej pomogłaś?
- Co? Nie. To nie pomaganie Kaczko... – powiedziała szybko zwiadowczyni, nieco zmieszana – Ja tylko nie chcę, by ktoś jej dokuczał. Mimo swojego utrudnienia sądzę, że da radę wiele osiągnąć. Mnie też mówili, że nie zostanę zwiadowcą. Nie wierzyłam im, ale wiem, że Jarzębinka jest w stanie uwierzyć Żagnicy w to wszystko. Chcę dla niej jak najlepiej.
- Moim zdaniem pomagałaś jej – miauknęła czarna kotka – A jak ktoś umiera to jakoś...
- No przepraszałam już! – przerwała jej Sówka, uśmiechając się lekko – Tak mnie, tata wychował... Ale tu jesteś, żywa, więc nic się nie stało – uparła się czekoladowa, odwracając głowę w inną stronę. Wtedy zauważała stos ze zwierzyną – Przynieść ci mysz? – zapytała, jak wtedy w legowisku medyka, lecz tym razem uzyskała odpowiedź.
- Tak – powiedziała Kaczka. Uśmiech wstąpił na pysk Sówki i szybko pobiegła do stosu zwierzyny.

Od Ofelii

 Czy było na świecie coś lepszego od przytulnego legowiska rozłożonego tuż pod zdobioną licznymi zawijasami balustradą balkonu? To był jeden z nielicznych momentów, gdzie mogła zobaczyć coś więcej niż monotonię ścian domu, w którym żyła wraz ze swoimi Wyprostowanymi. Teraz czuła na sobie przyjemne smugi wiatru, które łagodnie muskały ją po rdzawoczarnym w blasku słońca futrze. Gdy patrzyła z góry na rozciągające się pod nią ulice miasta, widziała barwne drzewa o płonących czerwonym blaskiem liściach - a niektóre z nich liści były już całkowicie pozbawione, pozostawiając jedynie same spiczaste, pnące się na wszystkie strony kompleksy gałęzi. 
Matka przejeżdżała delikatnie językiem po jej głowie, piersi, karku, a z jej pyska raz po raz wydobywało się zniecierpliwione westchnięcie, gdy młoda kręciła się i wierciła, nie mogąc usiedzieć w miejscu.
— Odrobina odpoczynku ci nie zaszkodzi — rzuciła Gamma szorstko, przyglądając się bezwiednie córce, której udało się wyleźć z posłanka i zbliżyć do krańca powierzchni. Widziała stąd ogród, ale też rozległe ulice miasta. Ciekawiła się, jakby to było znaleźć się tam na dole - jak pachniały drzewa i czy inni Wyprostowani byli tak samo przemili jak jej własni. Gdyby nie ograniczenia w postaci ścian, chętnie sama by się tam wybrała i zwiedziła wszystko na własną łapę. Ach, to musiałoby być tak ciekawe!
— Byłaś tam kiedyś? — spytała wesoło, ignorując niechętne spojrzenie matki, której ewidentnie nie spodobało się jej pytanie.
— Masz na myśli ulice Betonowego Świata? — Gamma prychnęła tonem pełnym wzgardy i obrzydzenia. — Tak szybko, jak byś się tam znalazła, tak szybko wróciłabyś do nas z podkulonym ogonem. 
— Czemu? — zaskoczyła się.
Gamma wydała z siebie kolejne długie westchnięcie. Nawet niezadowolona wyglądała przepięknie - Ofelia nie dziwiła się, że wszystkie koty wokół tak komplementowały jej urodę. Dziadek mawiał, że powinna to po niej odziedziczyć, gdy podrośnie, ale kotka nigdy nie była szczególnie zainteresowana dbaniem o wygląd. Nie bardziej, niż powinna.
—  Ponieważ, moja droga, smród nie zna tam granic. Potwory jeżdżą tam nieprzerwanie, generując dym i sprawiając, że powietrzem nie da się oddychać. Tłoczno, głośno... Koty załatwiają się gdzie popadnie — skrzywiła się. — Żadnego taktu ani rozumu, miejsce wynaturzone i pełne zwierząt, a nie szanujących siebie kotów.  
Teraz Ofelia obróciła się ciałem w stronę matki i przekrzywiła głowę, wbijając w nią wzrok okrągłych bladozielonych ślepii.
— Skąd wiesz? Byłaś tam?
Gamma machnęła łapą, jakby sama myśl o znalezieniu się w tym miejscu była dla niej wystarczająco niedorzeczna.
— Oczywiście, że nie. Nie postawiłabym tam łapy nawet, gdyby zaoferowano mi najdroższą obrożę i najlepszego sortu jedzenie. Wiem to od innych pieszczochów, które miały taką... Nieprzyjemność. Chodźże tutaj, nie skończyłam cię czesać.
— Ugh... — mruknęła niechętnie, ale wgramoliła się z powrotem w miękkie legowisko, a matka kontynuowała to, co wcześniej. Czyściła jej sierść z kurzu i splątanych kłaków długiego futra. 
Wkrótce Gamma odsunęła się i spojrzała z dumą na efekt swojej roboty.
— I teraz wyglądasz jak prawdziwa dama — mruknęła, a wargi uniosły jej się lekko do góry.
Nie wiedziała, dlaczego ładny wygląd był według mamy taki ważny, ale postanowiła się z tym nie sprzeczać. Zamiast tego ułożyła się wygodnie w kłębek. Widząc to rodzicielka tylko na moment pokręciła głową, a potem sama przymknęła oczy i zaczęła nucić coś pod nosem. Ofelia uwielbiała, gdy to robiła - łatwiej było jej wtedy zasnąć, a poza tym przyjemnie to ją uspokajało. Wyprostowana robiła czasem to samo, ale dużo mniej efektywnie.
Przez uchylone lekko wejście na balkon prześmignął jakiś cień, a wkrótce rozległy się ciche kroki. Matka przestała nucić, a zamiast tego skierowała wzrok w stronę, z której dobiegał dźwięk. Na jej twarzy znów pojawił się grymas - kotka bardzo za nim nie przepadała i nie rozumiała, czemu mama była tak niezadowolona, ale po pewnym czasie po prostu się przyzwyczaiła.
Pozytywnie się zaskoczyła, gdy zerkając w tamtą stronę i dostrzegając zaraz braciszka, który uśmiechał się do niej wesoło. Podszedł do niej od razu i polizał ją czule po czubku głowy.
— Delta! — aż pisnęła, wstając na łapy. Rzadko kiedy ze sobą rozmawiali, bo brat chodził na te lekcje z tatą. Matka powtarzała jej ciągle, że zanudziłaby się tam niemiłosiernie i że nie ma w nich nic ciekawego dla kotki takiej jak ona. Ale ona bardzo chciała je zobaczyć! Czemu tata jej też nie zabierał na takie śmieszne lekcje? Słuchałaby bardzo uważnie!
— Jak się czujesz, siostrzyczko? — wymruczał brat, a matka posłała mu niezadowolone spojrzenie. Gdy odwróciła na chwilę wzrok, Delta zrobił to samo, a młoda parsknęła śmiechem.
Wtedy Gamma podniosła się, a wzbudzała dwukrotnie większy autorytet, piorunując ich obu wzrokiem.
— Czy nie miałeś być teraz ze swoim ojcem, Delto? — spytała, zawieszając głos na ostatniej sylabie, sprawiając, że zabrzmiało jak ton nieznoszący sprzeciwu. 
— Przyszedłem tylko szybko sprawdzić, co u siostry, matko — odparł ze skruchą, choć Ofelia dobrze wiedziała, że udawaną. Rodzice uwielbiali Deltę! Czasem bywali na niego źli, ale widzieli w nim duży potencjał. Gamma przewróciła oczami i wielką łapą odgarnęła córkę dalej od syna.
— Już zasypiała. Wiesz, że jak to dziecko stanie na nogi, to nie uspokoi się, aż nie padnie z wyczerpania. Wracaj do ojca.
Kocur pokiwał głową, a wzrok pieszczoszki złagodniał. Polizała po czule po łbie, ale zaraz zmierzyła go surowym spojrzeniem, stąd też kocurek szybko obrócił się i pozostawił znów je same. Posłał jeszcze jedno porozumiewawcze mrugnięcie okiem do siostry, a ona uśmiechnęła się promiennie.
Gdy znowu leżała u boku matki, była już dużo spokojniejsza. Ułożyła się znów wygodnie, owijając króciutkim ogonkiem, a mama zbita w podobny kłębek czuwała jednak, patrząc, czy już zasnęła. Nie spuszczała z niej wzroku, a co jakiś czas poprawiała jeszcze jej futerko, gdy jakieś niesforne kosmyki znów zaczynały się plątać.
— A dlaczego właściwie powinnam ładnie wyglądać? — spytała cicho. — W końcu... I tak jestem tylko w towarzystwie rodziny. A Wyprostowani ciągle czochrają mi futro, gdy mnie głaszczą... Często je czeszą, ale wciąż. To za dużo wysiłku.
— My, kotki, musimy się zawsze ładnie prezentować, skarbie — miauknęła delikatnie matka. — Poczochrani i brudni mogą chodzić samotnicy, tam, na dole — spojrzała przez pręty balustrady na miasto na tle ciemniejącego już nieba. Gdzieniegdzie paliły się światła latarń i domostw, a z daleka widać było też pojedyncze sylwetki kotów przemierzających ulice. — Wygląd to oznaka statusu, Ofelio. Jesteś cenniejsza niż oni wszyscy razem wzięci. 
Naprawdę była aż tak cenna? Otworzyła pyszczek zdziwiona, ale żadne słowo nie przeszło jej przez gardło, a więc powoli zapadła w sen.

* * *
Ostatnio nie mogła zmrużyć oka. Ilekroć próbowała zasnąć, nie potrafiła - więc po prostu leżała zmęczona w legowisku i usiłowała nie zwariować. Przez pierwszy dzień właściwie nic się nie zmieniło, toteż nie przejmowała się tym zbytecznie, ale po kilku dniach traciła powoli energię, której dotąd miała aż zanadto. Oczy miała przekrwione, przez brak odpoczynku głowa strasznie ją bolała i była wyczerpana. Matka zauważyła to od razu, gdy tylko cała rodzina zebrała się w przestronnym salonie, gdzie Wyprostowana podała im na płaskim talerzyku coś dobrego do jedzenia, co wyglądało jak rozdrobnione mięso z kurczaka. 
Ofelia otarła się o nogę właścicielki i przysiadła przy własnej przekąsce w otoczeniu najbliższych.
— Kiwasz się na boki, Ofelio. Coś ci dolega — mama wyglądała na bardzo zatroskaną. Ojciec nie odezwał się, wpatrując się w swój własny talerz. Delta wyglądał na zaniepokojonego. Dziadek machnął lekceważąco łapą.
— Znowu dramatyzujesz — zbył ją. — Kotki i te wasze problemy...
— Przecież ona ledwo stoi na łapach, tato  — zaoponowała matka. — Trzeba ją zabrać do Obcinacza. Nasza Wyprostowana nigdy nie zignorowałaby takich dolegliwości.

* * *
Mama miała całkowitą rację, bo niedługo po posiłku Wyprostowana zauważyła, że Ofelia jest osowiała i nie ma tyle energii na wybryki, co zwykle. Machała jej przed nosem śmieszną zabaweczką z zaczepionym na krańcu piórkiem; zazwyczaj Ofelia uwielbiała na to coś polować i była dumna, gdy udawało jej się to zrobić, ale teraz nie miała siły na zabawę, więc ułożyła się tylko na podłodze, przyciskając brodę do przednich łapek. Właścicielka szybko zorientowała się, że coś jest nie tak i odeszła, by po chwili wrócić z drugim Wyprostowanym, którego Ofelia uwielbiała tak samo, choć bawił się z nią rzadziej. Rozmawiali ze sobą przez chwilę w jakimś dziwnym, niezrozumiałym dla niej języku, a potem jedno z nich przyniosło dziwne pudełko, do którego ją włożyli.
Nawet nie zorientowała się, gdy wsiedli do potwora i z głośnym turkotem odjechali z domu. Gdy wypuszczono ją z tego osobliwego pudełka, była w tym samym miejscu, które zapamiętała z wczesnych narodzin - metaliczny, chemiczny zapach i zimny, płaski stół, przy którym stał kolejny Wyprostowany. Rozpoznała go - zwykle to on przyjeżdżał do nich, ale tym razem najwidoczniej musiało być inaczej.
Podał jej coś i zanim zdążyła się zorientować, zapadła w głęboki sen.

wyleczeni: Ofelia

Nowy członek Klanu Gwiazdy!

TRZCINOWA SADZAWKA

Powód odejściaDecyzja administracji
Przyczyna odejścia: Starość

Odszedł do Klanu Gwiazdy!

Od Karasiowej Łapy do Nimfiej Łapy

– Od tej pory, aż do otrzymania imienia wojownika, będziesz się nazywać Nimfia Łapa. Twoim mentorem zostanie Tuptająca Gęś, jestem pewna, że przekaże ci swoją wiedzę – po obozie klanu Nocy rozbrzmiewał głos Sroczej Gwiazdy.
Karasiowa Łapa siedziała na uboczu przy Piórolotkowym Trzepocie i choć starała się tego nie pokazywać, czuła w głębi serca lekki niepokój. Nimfia Łapa była znajdką – nie pochodziła z klanu Nocy. Zimą jej mama poprosiła patrol Klanu Nocy o opiekę nad kotką, wtedy zaledwie kilkuksiężycowym kociakiem, bo sama była zbyt słaba, by ją wykarmić. Karaś brała w tych wydarzeniach czynny udział – była częścią patrolu, jako pierwsza zauważyła obcą Serwal (mamę Nimfy), a nawet obiecała jej, że gdy znajdka podrośnie, opowie jej o jej pochodzeniu. Wciąż pamiętała jak wstrząśnięta była widokiem skrajnie wygłodzonej kocicy, oddającej obcym kotom jedyne dziecko i błagającej zwykłą uczennicę o zachowanie jej w pamięci. Wydawało jej się, że to stąd wzięło się to dziwne uczucie, które w niej osiadło i dawało o sobie znać, gdy tylko patrzyła na Nimfę. Kojarzyło jej się z pewnym rodzajem poczucia odpowiedzialności za drugą osobę i miała silne wrażenie, że gdyby kotce w Klanie Nocy wydarzyła się jakaś krzywda – Karaś stanęłaby jako winna przed tą dziwną, obcą Serwal, którą widziała zimą pierwszy i najprawdopodobniej ostatni raz w życiu.
Z tego powodu starała się zadbać o relację z Nimfą. Jak każda uczennica dość często przynosiła karmicielkom piszczki, tak więc kilka razy wyszukała na dworze co ciekawsze muszelki, kwiatki czy patyczki, żeby przynieść je przy tej okazji kociakom do zabawy. Córka Serwal okazała się jednak dość spokojna i zdystansowana – dużo mniej chętna do zabaw i brykania niż Karaś początkowo zakładała. Mimo to dziękowała zawsze za podarunek z szacunkiem w głosie i chętnie słuchała krótkich opowieści o klanowym życiu, gdy starsza miała więcej czasu. W gruncie rzeczy była bardzo dobrze traktowana – jak przystało na czarno-białe kocię w klanie, w którym inteligencję kota oceniało się po kolorze jego futra, a gdy u rodzonej księżniczki pokazało się to “niewłaściwe” – odmawiano włączenia jej do rodziny. Stąd właśnie brał się niepokój w sercu Karaś. Nimfa trafiła pod opiekę Tuptającej Gęsi i Kotewkowego Powiewu, a teraz Srocza Gwiazda powierzyła ją swojej zastępczyni również jako uczennicę. I to naprawdę nie tak, że Karasiowa Łapa miała do Tuptającej Gęsi jakiś poważny uraz, albo śmiała podważać jej kompetencje jako mentorki. Po prostu tak bardzo nie zgadzała się z poglądami, które zastępczyni chętnie głosiła… A teraz zwątpiła w to, że Nimfia Łapa da radę się przed nimi obronić i zauważyć absurdy obrażania czekoladowych kotów tylko dlatego, że są czekoladowe. Gdyby to ciocia Kawcze Serce została jej mentorką, mająca serce otwarte dla wszystkich ciocia, która jeszcze w żłobku zawsze powtarzała swoim córkom i bratanicom, że rodzina i klan są najważniejsze, i zawsze należy dbać o każdego… Czy było cokolwiek, co Karaś mogła zrobić…?

***
Kilka dni później wróciła z popołudniowego patrolu łowieckiego zadowolona. Odłożyła swoje zdobycze na pień pośrodku obozu i usiadła niedaleko, wylizując dokładnie swój ogon. Słońce przyjemnie grzało i rozważała króciutką drzemkę, gdy jej uwagę zwróciła Tuptająca Gęś, wchodząca wraz z Nimfią Łapą do obozu. Zastępczyni dość szybko się oddaliła, a Karaś postanowiła zagadnąć młodszą uczennicę. Nie miała jeszcze okazji spytać ją o wrażenia z rozpoczęcia treningu.
– Głodna? – Spytała, podchodząc do czarno-białej i wskazując ogonem na stos ze zwierzyną.
– Uczeń nie może jeść, dopóki nie nakarmi klanu – Nimfia Łapa wyrecytowała niepewnie jedną z zasad kodeksu wojownika.
– Oh, przecież nie w pierwszych dniach swojego treningu – Karaś uśmiechnęła się. – Możesz zanieść jedną z piszczek starszym i to już się będzie liczyć jako nakarmienie klanu. Jeśli sama nie zjesz porządnie, to nie będziesz miała przecież siły na naukę polowania, jedzenie to podstawa! – Powtórzyła stare słowa Ryjówkowego Uroku, która wbijała tą zasadę swoim dzieciom do głów jeszcze w żłobku.

<Nimfia Łapo?>
[615 słów]
[przyznano 12%]

Od Skrzelikowej Łapy CD. Algi

Słońce właśnie przetoczyło się na środek bezkresnego błękitnego nieba, kiedy Skrzelikowa Łapa dostarczył dzielnie upolowane dwie, małe nornice dla starszyzny. W jego żołądku burczało z głodu. Opieszałość i niezdarność, z jaką się poruszał, wypłoszyła mu spod nosa sporo dzisiejszej zdobyczy. Nieco zawstydzony niepowodzeniem i karcącym spojrzeniem palącym go w kark, uciekł z legowiska starszyzny, starając się udawać niesamowicie zajętego. Szybkim krokiem czmychnął z podkulonym ogonem na zewnątrz. Właśnie przekroczył próg, kiedy jego uwagę zwróciła grupka kociąt, wylegując się pod opieką jednej z królowych w ciepłych promieniach słońca. Och, jak bardzo tęsknił za tymi prostymi czasami. Kocięta człapały z jednej na drugą stronę, co chwilę atakując równomiernie poruszający się ogon opiekunki. W końcu wyczerpane zabawą wszystkie padły jak długie. Ich nieproporcjonalnie duże ślepka poczęły się kleić i jeden po drugim zaczęły drzemać. Skrzelik stał dalej. Przez chwilę miał wrażenie, że obserwował to wszystko co się działo z głębi siebie. Jakby zabrano mu kontrolę nad własnym ciałem. Stał na lekko chwiejnych łapach, kiedy umysł zarósł mu gęstą mgłą nieświadomości.
Z tego dziwnego stanu, wyrwał go nieco piskliwy głos zbliżającego się w jego stronę jednego z kociąt. Spojrzał naokoło, jakby próbując potwierdzić, że to do niego mówiono. Nie zauważając jednak żadnego innego kota w swoim otoczeniu, ponownie spojrzał na pełznącego szkraba.
- Nie jestem wojownikiem.
Odparł, kiedy z całą ufnością wpatrywała się w niego. Poczucie zawstydzenia i lekkiej konsternacji pociągnęły jego ogon pod brzuch. Oh jak bardzo chciał być wojownikiem! A przynajmniej, kimś godnym nazywania uczniem. W tej chwili był równie dobry co mysia strawa. Za słaby, za wolny, za… dziwny.
Przez chwilę znowu odpłynął. Poruszając się w tej dziwnej przestrzeni, miał wrażenie, jakby znów tonął. Dźwięki docierały do niego jakby wygłuszone, a wzrok pozostawał zamazany.
Kolejny raz wybił go z tego kociak przed nim. Tym razem puchate stworzenie wybuchło głośnym rozpaczliwym płaczem. Dzieciak wylewał swoje małe serduszko na zewnątrz w ściskającym łkaniu.
- Hej, nie płacz. Wszystko będzie dobrze. Będziesz chora, jak tak mocno będziesz płakać, wiesz? Zapewniam, że podlewanie ziemi łzami nie sprawi, że wyrosną kwiatki.
Potok słów i niezdarne pacanie łapą kociaka po grzbiecie po chwili zdawało się działać. Z wolna, wielkie łzy zmieniły się w spokojniejsze pochlipywanie. Skrzelikowa Łapa zdesperowany, aby pocieszyć kociaka, położył głowę na równej wysokości i trącał delikatnie nosem, miękkie futerko na brzuszku malucha.
- Lubisz kwiatki? Czy w ogóle widziałaś kwiatki? Są naprawdę ładne. Przyniosę ci! Chcesz? Hej, hej nie musisz już płakać, wszystko dobrze. Jakoś to rozwiążemy.
Siedział tak i mamrotał, próbując dać jak najwięcej komfortu. Dopiero w momencie, kiedy dużo wyższy cień padł na jego twarz, zauważył królową. Ta piętrzyła się nad nim, patrząc w dół z niejaką pogardą. Skrzelikowa Łapa jeszcze bardziej przycisnął brzuch do podłoża i kładąc uszy po sobie, zapragnął zniknąć spod groźnego spojrzenia.
On nie chciał niczego złego! Starał się tylko pocieszyć to kocię! Naprawdę nie miał żadnego złego zamiaru. Leżał, więc nawet nie mógł jej skrzywdzić, przypadkowo się przewracając czy cokolwiek takiego.
- Algo! Co wam mówiłam na temat samotnych wędrówek?
Piorunujące spojrzenie królowej spoczęło na kociaku. Oczy Skrzelika rozszerzyły się w uświadomieniu. Alga! To przecież imię jednej z księżniczek! O nie, nie, nie! Nie chciał mieć żadnych tarapatów.
- Proszę mi wybaczyć! Ja tylko chciałem ją pocieszyć! Naprawdę!
Ze Skrzelikowej Łapy wylewała się desperacja. Gdyby coś przypadkiem zrobił Aldze, Krzycząca Makrela byłby tak rozczarowany! Wszyscy byliby rozczarowani i zniesmaczeni! Tym razem naprawdę nic nie zrobił! Czuł, jak jego oddech przyspiesza, gdy spadał w spiralę strachu.
- Alga nie powinna się sama oddalać spod mojej opieki przede wszystkim. Prawda?
- Tak ciociu - mruknęła niemrawo kotka. Jej wielkie brązowe oczy nadal mokre od łez unikał wzroku Kotewkowego Powiewu.
- Ja... ja w takim razie… w takim razie już pójdę. Nie chciałem sprawiać kłopotów.
Z podkulonym ogonem kocur czmychnął w kierunku wyjścia. Jednak nadal w głowie utkwiła mu obietnica, którą złożył. Przyniesie Aldze kwiatki, nawet jeśli kosztowałoby to jego ogon!

<Alga? Skrzelik z pewnością będzie próbował odwiedzić>
Liczba słów: 639
[przyznano 13%]

Od Liściastego Futra

Obecna Pora Opadających Liści była urodzajna w zwierzynę. Dało się to zobaczyć po usatysfakcjonowanych wojownikach wracających z polowań z pyskiem pełnym piszczek. Kotce się to podobało, jednak jak zawsze była zaniepokojona, czy aby na pewno zapasu ziół z Pory Zielonych Liści starczy aż do pory Nowych Liści. Musiała oszczędzać jak zawsze. Jednak jeśli wojownicy dużo jedli, mieli więcej siły, a to się wiązało z większą odpornością na różnego rodzaju choroby. Asystentka medyczki obawiała się pory Nagich Drzew. Nie chciała kolejnej epidemii. Zwłaszcza po tym śnie od Klanu Gwiazdy. Nie udało jej się rozgryźć, co on oznacza, chociaż codziennie o tym myślała. Na początku był urodzaj, a potem… wszystko zgniło. Wiedziała, że to oznacza jakąś chorobę, zniszczenie, katastrofę, tylko nie wiedziała, co dokładnie to będzie. Czuła lekki niepokój na myśl o tym, że przecież teraz tereny łowieckie są bogate w zdobycze. Czy to znaczy, że niedługo nastąpi to nieszczęście?
– Halo? Liściaste Futro? – czyjś głos wyrwał ją z rozmyślań.
Szybko odwróciła się i ujrzała przed sobą Prószący Śnieg, który najwyraźniej od jakiegoś czasu już tutaj stał. Pewnie coś mu dolegało. Zmartwiona podeszła bliżej i przypatrzyła się w jego nienaturalnym sposobie wygiętym ogonie.
– Wybacz, nie zauważyłam cię. – miauknęła przepraszająco.
– Nic się nie stało. – odparł wojownik przyjaźnie, posyłając jej pokrzepiający uśmiech.
– Coś ci się stało w ogon, mam rację?
– Dokładnie tak.
– Gdzie cię boli?
***
Kiedy nastało wysokie słońce, jak zwykle większość kotów udała się na chwilowy odpoczynek od wszystkich obowiązków. Liściaste Futro także porzuciła segregowanie ziół i wyszła na polanę, próbująć pozbyć się wszystkich zmartwień z głowy. Udała się do Paprociowego Zagajnika, jej kolegi, który siedział samotnie w cieniu. Gdy do niego doszła, uznała, że wygląda niemrawo. Może coś się stało? Może ma zły humor?
– Wszystko w porządku, Paprotku? – zapytała zmartwiona.
– Taaak… – odparł kocur zmęczonym głosem.
– W takim razie czemu tak dziwnie dzisiaj wyglądasz? Jesteś pewien, że nic się nie stało? – drążyła dalej.
– Boli mnie głowa po prostu. – westchnął liliowy. – Od samego rana.
Liściaste Futro skoczyła na łapy obruszona.
– Było mi mówić od razu! Poczekaj tu, zaraz ci pomogę.
Pobiegła szybciutko do ich tymczasowego legowiska medyków, jednak gdy weszła do środka, zobaczyła, że w jaskini nie jest pusto. Stał tu kot, który zdecydowanie nie był Czereśniową Gałązką. Asystentka medyczki szybko rozpoznała Zielone Wzgórze, która co chwilę zanosząc się suchym kaszlem, siedziała pod ścianą.
– Hej, Liściaste Futro. – miauknęła.
– Cześć, rozumiem, że masz kaszel…? – odparła niebieska.
Zielone Wzgórze pokiwała głową, a starsza kotka ze zmartwieniem podała jej kilka ziół i kazała młodej odpocząć. Czy choroby miały oznaczać tę katastrofę? Zielone Wzgórze miała zwykły kaszel, czy to było coś poważniejszego? Zatrzęsła się ze strachu na samą myśl o tym, że zarazki mogły się rozprzestrzenić i znowu wybuchnie epidemia, której przecież nikt nie chciał. Wzięła lekarstwa dla Paprociowego Zagajnika i spięta wyszła z prowizorycznego legowiska.
***
– I te twoje ziółka na pewno mi pomogą? – rzuciła zgryźliwie Zimorodkowy Sen.
Liściaste Futro, która była na kontroli starszych z jej klanu, ledwo się powstrzymała od przewrócenia oczami i odpyskowania kotce. No chyba skoro jest medykiem, to się zna na leczeniu, a nie tak chodzi i podaje trucizny każdemu, czyż nie? Wiedziała jednak, że to by było niemiłe, poza tym starsi często bywają marudni. Zastanawiała się, czy sama taka nie będzie, i miała nadzieję, że nie.
– Oczywiście, już wiele razy pomogły kotom w potrzebie.
Nałożyła papkę z ziół w miejsce, gdzie Zimorodkowemu Snowi wdała się infekcja, która podobno tak bardzo swędziała, że nie dało się wytrzymać.
Równie dobrze mogłabym jej niczego nie dawać, wtedy zdecydowałaby, czy chce, żebym ją uleczyła ziołami, czy nie – pomyślała Liściaste Futro.
Po skończonym zadaniu wyszła z legowiska starszych i ruszyła przez polanę do sterty zdobyczy. Zatrzymała się, podziwiając różnorodne okazy piszczki. Jednak kiedy tylko usłyszała słowo “gwiezdni”, skupiła całą swoją uwagę na grupie zaprzyjaźnionych kotów, posilających się i rozmawiających jednocześnie.
– Przeklęli nas, mówię wam. Spytajcie się Czereśniowej Gałązki. Nasze medyczki tak powiedziały! Nie wierzycie im? – mówiła Pluskająca Krewetka.
Liściaste Futro nie mogła się powstrzymać. Przepchnęła się przez kilka kotów, aż znalazła się w środku całej grupy. Rozejrzała się po wojownikach, którzy natychmiast umilkli, kiedy posłała im surowe spojrzenia.
– Niczego takiego nie mówiłam, Pluskająca Krewetko. – zaczęła asystentka medyczki zmartwiona. – Czereśniowa Gałązka tak powiedziała, ponieważ zobaczyła swoją matkę, a przecież wiecie, że czasami, jeśli tłoczymy w sobie zbyt dużo emocji, mówimy coś, co jest absolutną bzdurą. I tak było w tym przypadku. Nie macie się czym martwić. Wszystko jest jak dawniej. Przecież tereny łowieckie obfitują w zwierzynę! Nie możemy być przeklęci, skoro wszystko się układa jak powinno. Rozumiecie?
Koty przytaknęły głową, a Liściaste Futro wróciła do spożywania swojej myszki poirytowana. Trudno jej było nie wierzyć w słowa Czereśniowej Gałązki, skoro Listek wiedziała, że zrobiła zbyt wiele złych rzeczy, aby Klan Gwiazdy nie zareagował. Nie chciała jednak, aby inne koty się martwiły i rozsyłały to dalej. Wolała, aby nikt nie wiedział. Nikt.

Wyleczeni: Zimorodkowy Sen, Prószący Śnieg, Paprociowy Zagajnik, Zielone Wzgórze

29 maja 2024

Od Czernidłaka

Czernidłak zastrzygł uszami na dźwięk głosu Daglezjowej Igły i szybko, niczym wiatr, wypadł ze żłobka. Otrzepując się z resztek mchu, pobiegł w kierunku Mównicy, gdzie zbierały się już pozostałe koty, rozmawiając ze sobą i co jakiś czas spoglądając w jego kierunku. Czernidłak zatrzymał się, potykając się o własne łapy i rozejrzał po obozie. Znał go tak dobrze. Zwiedził prawie każdy jego zakamarek, odwiedził prawie każde legowisko. A jednak czy był prawdziwym członkiem Owocowego Lasu? Może jego miejsce jest tam, gdzie jego rodziców? Czy dla kotów kiedykolwiek będzie kimś innym niż tylko zwykłą, porzuconą znajdką? Z ponurych rozmyślań wyrwał go głos Patyczaka
- Czernidłaku, chodź! - syknął zniecierpliwiony
Kocurek potrząsnął główką i usiadł obok Pieczarki i ojców. Daglezjowa Igła stała wraz ze Lśniącą Tęczą na Mównicy przywódcy, spoglądając z dumą w oczach na zgromadzone koty. Gdy Daglezja dostrzegła rodzeństwo, wysunęła się do przodu i machnęła dostojnie rudą kitą.
- Czernidłaku, ukończyłeś cztery księżyce i czas, abyś został uczniem. – Zielonooka zwróciła się do kocurka i obdarzyła go spokojnym spojrzeniem. – Twoim mentorem zostanie Sówka. Mam nadzieję, że przekaże ci ona całą swoją wiedzę.
- Sówko - tym razem zastępczyni przemówiła do pręgowanej kotki – po wyszkoleniu swojego pierwszego ucznia, jesteś gotowa, aby ponownie zostać mentorką. Otrzymałaś od swoich mentorów, Kruchej i Gęgawy doskonałe szkolenie i pokazałaś swoją empatię oraz lojalność. Będziesz mentorką Czernidłaka, mam nadzieję, że przekażesz mu całą swoją wiedzę.
Czernidłak energicznie wysunął się do przodu i omal nie przewracając, zetknął, a raczej zderzył nosem z Sówką. Mentorka uśmiechnęła się ciepło, jednak w jej spojrzeniu było coś dziwnego, coś, czego Czernidłak nie był w stanie rozszyfrować. Zszedł wraz z nową mentorką na ubocze, przyglądając się jej wesoło
- Możemy zacząć już trening? Chcę obejrzeć granicę! - pisnął podekscytowany kocurek
- Hej, nie rozpędzaj się tak! - miauknęła Sówka. - Dopiero kiedy ukończysz sześć księżyców, zaczniesz prawdziwy trening! Najpierw będzie tylko teoria.
Czernidłak spojrzał na nią krzywo, zawiedziony.
- Dlaczego? Jestem już gotowy!
- Och, takie są zasady - mruknęła lekko zirytowana mentorka, po czym dodała - pójdź obejrzeć legowisko i poznać nowych uczniów. No, idź!
Kocurek jęknął cicho, lecz posłusznie pobiegł w kierunku drzewa, gdzie znajdowały się gniazda uczniów.

***

Po całym dniu zaznajamiania się z nowymi rzeczami, Czernidłak położył się wyczerpany na mchu i zwinął w kłębek. Spanie na drzewie było dla niego czymś niesamowicie ekscytującym i fascynującym, przez co kocurek długo nie mógł zasnąć. Dopiero po dłuższym czasie powieki same zaczęły mu ciążyć, a gdy tylko przymknął oczy, zapadł w głęboki sen. 

[396 słów]
[przyznano 8%]

Od Cisowej Łapy CD. Karasiowej Łapy

Wreszcie doszły do obozu. To całe udawanie już ją męczyło. I to bardzo. A do tego ta uczennica nie pomagała, ciągle inicjując kontakt.
- I jak było? - Usłyszała pytanie z pyska nocniaczki. No świetnie! Teraz musi postarać się o nie zmęczony i niezirytowany ton głosu!
- Było dobrze. Ja już chyba muszę iść pomóc układać zioła. Ale mam nadzieję, że potem znowu się spotkamy! - powiedziała. Trzy kłamstwa pod rząd. Czuła się okropnie, wcale nie musiała układać teraz ziół (choć to było najmniejsze kłamstwo, bo pewnie za chwilę by musiała) i nie chciała już nigdy więcej widzieć na oczy czarnej. Tak więc, by nie sprawiać podejrzeń, szybko skryła się między kamieniami, gdzie mieściło się legowisko Medyka. Jak ona chciała już do domu... do nory, w której zawsze nie mogła spać przez dzieciaki mentorki...

***

Była już Pora Opadających Liści. Tyle się zdążyło wydarzyć przez te osiem księżyców. Od okropnego snu na spotkaniu Medyków po konfrontację z owocniakami na zgromadzeniu. Właśnie był ranek. Różana Łapa jeszcze się rozbudzała a ona z Strzyżykowym Promykiem liczyły zioła. Aż chciało jej się spać. Miała tak monotonne zajęcie, a na dworze był lekki, ciepły deszcz. Dźwięk rozbijających się o ziemię liści był tak usypiający, że prawdopodobnie odeszłaby w krainę snów gdyby nie Cyrankowa Łapa, która właśnie weszła, skarżąc się na ból zęba. Po szybkiej komendzie od rudej medyczki (która chwilę potem wyszła) o zajęciu się chorą podała uczennicy korę olchy.
- Przeżuj, będzie lepiej - nakazała. Po tym jak calico wyszła tymczasowa mentorka, która już zdążyła wrócić, nakazała jej pozbierać zioła. Podobno obstawa już na nią czekała.
- Zbierz trochę gwiazdnicy i łopianu - rozkazała mentorka Różanej Łapy. Tak więc Cisowa Łapa wyszła i poszła w stronę wyjścia z obozu, gdzie wybrane koty miały na nią czekać. Tam zobaczyła Karasiową Łapę i Piórolotkowy Trzepot. Na Mroczną Puszczę! Znowu ta!
- Idziemy? - zapytała, marząc o tym, by już wrócić do Klanu Wilka.

<Karaś, znowu ty?>
[310 słów]
[przyznano 6%]

Wyleczeni: Cyrankowa Łapa

Od Topielcowego Lamentu

No tak - wiele kotów kieruje się w życiu zasadą, że trzeba płynąć z prądem. Niewielka część społeczeństwa ma odwagę mu się przeciwstawić, prąc na niego, a nie na odwrót. A on - się oczywiście do nich nie zaliczał. Tak wiele spraw pchało go po różnych kątach, że już przestał stawiać opór i dał się poprowadzić. Po pierwsze - doskwierała mu straszliwa samotność. Wykonywanie obowiązków samemu nie było zbyt przyjemne - gdy robił coś źle i miał ochotę zaśmiać się z tego z przyjacielem, odwracał głowę, a tam - towarzyszyło mu drzewo. Nasuwała się także konieczność takowych właśnie wykonywania - nie było już takiego luzu jak za czasów, gdy w ciągu dnia oczekiwał on na tylko żmudny trening. Albo był temat obchodu terytorium w celu oznaczenia jego granic, albo po prostu stos zwierzyny ział pustkami. A gdy już myślał, że może odpocząć, okazywało się, że jednak ma coś jeszcze do zrobienia. Tak więc teraz ten upragniony czas nadszedł i cieszył się z tego niezmiernie. Rozciągnął się na słońcu, które przyjemnie nagrzewało jego futro i wydawało się, jakby chciało przegnać mrok z jego rozmyślań.
"A to zabawne" - powiedział w myślach. - "Już zaczynam wymyślać jakieś idiotyczne historyjki dla kociąt." I z tą myślą odpłynął w niespokojny sen.

Od Topielcowego Lamentu

Topielcowy Lament krążył niepewnie po lesie, z pustką w głowie. Wokół niego rosły majestatyczne sosny, znacznie nad nim górując. Gęste, zielone krzaki zasłaniały mu widoczność, otaczając go z każdej strony murem liści.
A więc... Co miał teraz robić? No, to akurat jest dobre pytanie. Niby był już wojownikiem, wachlarz możliwości rozwinął się przed jego nosem, a jednak dalej nie widział nic, w czym mógłby się sprawdzić. Ciągła rutyna - patrol, polowanie, patrol. Ale czy nie mógł wymagać od życia czegoś więcej? Jednak życie nie odebrało mu tego miejsca... W każdym razie jeszcze. Tu mógł się wyciszyć, odetchnąć i uspokoić. Jednak... Dalej mu czegoś brakowało.
Wszystkie minione wydarzenia powoli przekształcały jego charakter, że już sam nie wiedział, kim jest. Czy naprawdę był gotowy? Walka poszła mu w miarę dobrze, ale czy kogokolwiek to obchodziło? Jak nigdy dotąd poczuł, że potrzebuje uczucia. Miłości. Akceptacji. Ale każdy go opuścił. Małomówny brat został wojownikiem - jednak nie zbliżyło to ich do siebie. Szczelina między nimi jeszcze się rozszerzyła. Siostra - Biała Łapa. Znalazła przyjaciół, odszedł na drugi plan, przestał być potrzebny. Jednak nie chciał on dostrzec tego oczywistego faktu. To on ich odepchnął. Nie chciał uczucia, wiedzy, że ktoś się o niego troszczy. No i oczywiście - w furii i żalu uniósł głowę do góry i zaczął wylewać swoje emocje krzykiem w stronę biednych sosen... A one poznały całą jego historię. Zrozumiały go i... Nie odrzuciły.

Od Topielcowej Łapy(Topielcowego Lamentu) CD. Cisowej Łapy

Topielcowa Łapa dotykał łapami chłodnej trawy, prąc przed siebie zdecydowanym krokiem, a zarazem przymykając swoje oczy. Słońce wyszło dziś na nieboskłon wyjątkowo wcześnie, widzialne z łatwością, niezakryte nawet najmniejszym obłokiem. A więc też bezproblemowo mogło trafić na jego futro, nagrzewając jego ciało niczym płomienie pożaru, ale nie o to chodziło. Oczywiście, nie przepadał za tym, przejrzyste dni były dla niego niczym sól na ranę. Ale jego oczy wręcz wypalały się na węgiel, gdy cokolwiek jasnego zdobywało ich uwagę. A szczególnie, jak było to coś, co się świeciło. Preferował zacienione polany, gdzie też był w stanie wtopić się w otoczenie i nie zawsze był zauważany. Bo jeśli ktoś nie spodziewa się kogoś zobaczyć, nie dojrzy go. Ale musiał iść przed siebie, co chwila przesuwając łapą gałęzie i liście drzew oraz krzewów, które znajdowały się na jego drodze, blokując dalsze przejście. Oczywiście, ktoś NORMALNY mógłby chodzić po ścieżkach. Ale nieee, nie zmieniało to jego nastawienia. Kochał być panem ciemności i pchać się w jakieś zalesione miejsca, choć teraz nie spełniało to swoich zadań, ponieważ i tak przecież miał zbyt duży kontakt ze słońcem. Jak głupi spoglądał na cieniste wzory na trawie, uciekając przed jasnymi plamami i sycząc, gdy nie udawało mu się to. Przypominało mu to jego kocięce zabawy - tak bardzo za tym tęsknił! Możliwość spania cały dzień, brak obowiązków i to wyczekiwanie na mianowanie na ucznia. A jeśli już o tym mowa... No tak - dalej nie przyzwyczaił się, że to Gronostajowy Taniec jest jego mentorem. Po odejściu Białej Śmierci zapanował chaos. Każdy z kocurów uczył swoim sposobem, które bardzo się od siebie różniły. Biały bardzo niedbale wykonywał swoje obowiązki, nie zwracając uwagi na samorozwój Topielca, za to Gronostajowy Taniec poświęcał mu wręcz zbyt dużo uwagi. Dawniej mógł robić, co chciał, luźna atmosfera ułatwiała mu to z łatwością. A teraz... Nie miał czasu, by nawet wziąć oddech, każdy manewr miał wykonywać tyle razy bez przerwy, aż w końcu padał na brudną od piachu ziemię. No tak - przynajmniej wtedy mógł odpoczywać. Ale jednak nie było to to, co dawniej. Przyszedł tutaj w te ciemne chaszcze, by powoli się odstresować przed jedną z najważniejszych rzeczy, które musiał wykonać w swoim życiu. Fakt pojedynku z innym uczniem o tytuł wojownika trochę go przerażał, jednak miał w głębi cichą nadzieję, że to nie z Białą Łapą będzie musiał się zmierzyć. Jego brat otrzymał już tytuł... Przed nim. Blade Lico najwyraźniej był już gotowy, jednak czy on umiał powiedzieć to samo o sobie? Z cichym i przepełnionym rezygnacją westchnieniem opadł ciężko na ziemię. Najchętniej zaszyłby się w jakiejś pozbawionej światła i cuchnącej rozkładem dziurze, ale przecież wyszedł z obozu pod pretekstem polowania na ptaki. Bezczynność w jego otoczeniu nie była tolerowana, a więc nadstawił z czujnością uszu i wsłuchał się w dźwięki lasu. Chwilę potem odgłos, który przykuł jego uwagę, był trzepotem skrzydeł. Czyli ten, na który wyczekiwał. Wskoczył więc na drzewo, wspiął się prędko po pniu z chęcią złapania wróbla. Przeklął jednak pod nosem, gdy ten odleciał. Zapowiadał się naprawdę "świetny" dzień.

***

Tchórzliwa Łapa niepewnie spoglądała mu w oczy, najwyraźniej siłą woli powstrzymując się, by nie spuścić jednak tego wzroku na dół. Stali tak chwilę czy dwie, aż w końcu to on oderwał od niej swoje oczy, by rozpocząć lustrowanie ją swymi żółtymi ślepiami. Pierwsze z jego obserwacji były jednymi z najbardziej oczywistych - przez brak większych mięśni a na ich miejsce posiadając luźno zwisającą skórę, pewnie nie odznaczała się jakoś szczególnie dużą tężyzną fizyczną. Starała się stać pewnie, ale raz na jakiś czas kończyny jej drgały z wysiłku, jakoby trud sprawiało jej samo ustanie na łapach, albo po prostu ze strachu. Za to jednak po dłuższej obserwacji jej w obozie, musiał liczyć się z tym, że była diabelsko zwinna. Gibki grzbiet przygotowany na niezliczone akrobacje, które mogłyby wydawać się wykonalne tylko dla kotów bez kręgosłupa czy karku. Piekielnie prędka, biegnąca nawet pod wiatr, zatrzymująca się bez zadyszki. Miał wrażenie, że w tej walce szanse będą wyrównane, choć w głębi skrywał nadzieję, że będzie triumfował jeszcze dziś. Powoli zaczął przesuwać kończyny w pozycję, z której będzie mu znacznie łatwiej wystartować, oczywiście nie spuszczając ani na chwilę wzroku z szylkretki. Ta przyglądała mu się ze świętym spokojem, znając życie, natłok myśli zamykając w głowie i nie pozwalając im wypłynąć. Już nie wydawała się niepewna, a raczej ze stoickim spokojem podchodziła do tego pojedynku. Za to on poprawił jeszcze trochę swoje łapy, gdy rozległ się sygnał do walki. Nie bawił się w przemyślenia i potężne plany, a po prostu zaszarżował na Tchórzliwą Łapę. Biegł przed siebie, z myślą, że ta będzie odbiegać na bok, ale najwyraźniej jeszcze nie zorientowała się w sytuacji. Gładko naskoczył na jej grzbiet i przyszpilił ją do ziemi, ale nie liczył się z tym, że siła nie jest jego dobrą stroną. Niebieskooka potrząsnęła swoim ciałem, jakby zrzucała z niego natrętnego robala, a on z głuchym łoskotem upadł na brudną ziemię. Najpewniej z chęcią wykorzystania sytuacji chwilę potem chlasnęła go pazurami w bok, z którego polała się szkarłatna ciecz. Zadrapanie nie było głębokie, ale jeszcze bardziej go to rozwścieczyło, warknął i zacisnął szczęki na jej ogonie. Czekał na jej reakcję. I jakże ucieszył go ten jęk żałosnego bólu! Tchórzliwa Łapa naprędce wyrwała się z ucisku jego kłów, odwracając się pyskiem w jego stronę i owiewając swoim cuchnącym oddechem jego łeb. Tym razem namierzyła się na jego ucho, ale mu też nie brakowało zwinności i odtoczył się na bok. Musiał zacząć myśleć bardziej przebiegle... Nagle kątem oka zauważył dość szeroką i gładką gałąź. W głowie zaświtała mu pewna myśl. Gdy wymieniali się ciosami, zaczął sprawiać pozory, jakby się cofał. I co dobre, po pierwsze tym sposobem prowadził ją w okolice pnia, a ona odzyskiwała pewność siebie i otoczenie zostało dla niej gdzieś na drugim planie. Widział, że była już wręcz pewna, że wygrała... Odskoczył z prędkością wiatru do tyłu. Szybciej niż ktokolwiek mógłby zarejestrować, kopnął z całej siły gałąź, a ta przeturlała się w stronę niedaleko stojącej Tchórzliwej Łapy i przygniotła ją do ziemi. I wtedy... Rozległ się sygnał oznaczający, że pojedynek zakończony.

***

W końcu odbywała się ta ceremonia... I nikt mu już nie przeszkodzi. Czekał tak długo na tę chwilę, a teraz nadeszła. Bo naprawdę, po co siedzieć w przeszłości? Życie odbywa się tu i teraz. A właśnie TERAZ...
- Ja, Błękitna Gwiazda, przywódca Klanu Wilka, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tego ucznia - rozpoczął lider pewnie i uroczyście, wbijając w niego swój pozbawiony uczuć wzrok. - Trenował pilnie, by zdobyć doświadczenie niezbędne do ochrony klanu i jego członków. Polecam go wam jako kolejnego wojownika.
Topielcowa Łapo, czy przysięgasz przestrzegać praw nadanych przez twojego przywódcę i chronić swój klan nawet za cenę życia?
W końcu nadszedł ten moment. Ale jak miał zareagować? Czuł się taki mały i niepewny, otoczony przez współklanowiczów. Owinął ogon wokół łap, przełknął gulę w gardle i odpowiedział:
- Przysięgam.
- Zatem mocą naszych potężnych przodków nadaję ci imię wojownika. Topielcowa Łapo, od tej pory będziesz znany jako Topielcowy Lament. Klan ceni twój spryt i niezłomność, oraz wita cię jako nowego wojownika Klanu Wilka.
Wokół niego rozległy się wiwaty, z początku niepewne i ciche. Jednak z każdą chwilą rosły, rozlegając się ponad koronami drzew.
"Ten dzień mógłby trwać wiecznie" - pomyślał, wypiął dumnie pierś i rozpłynął się w samozadowoleniu.

***

Gdy tylko słońce wstało po nocy zwiastując kolejny poranek, ziewnął szeroko i zamrugał oczami, aby przegonić sen z powiek. A teraz... Gdzie miał się udać? Jego czuwanie już się zakończyło. Oczywiście, nie oczekiwał odpowiedzi, którą podarował mu jego żołądek - głód ściskał mu ciało. Sam z chęcią by nic nie jadł, ale by nie funkcjonować niczym zwykły, szary głaz, musiał coś zjeść. Odwrócił się więc niechętnie w stronę stosu. Jego ofiarą padła gruba nornica, którą pochwycił w zęby i wziął się naprędce za jedzenie. Szczerze mówiąc, smak mu nie podszedł. Nie, że mu nie smakowało. Tylko po prostu po ciężkiej nocy wszystko smakowało tak samo. Po przełknięciu mięsa zauważył jednak znajomą szylkretową sylwetkę. Podbiegł prędko do Cisowej Łapy. "Topielcowy Lament". To imię dalej wybrzmiewało mu w głowie, napawając go wielką dumą i radością.
- W końcu dopiąłem swojego! - powiedział radośnie, niepewnie unosząc kąciki ust.
Kotka nieznacznie przechyliła głowę, dalej nie odwracając wzroku.
- Brawo - powiedziała, ledwo widocznie się uśmiechając. Może i jej reakcja jakoś szczególna nie była, ale gdy te słowa wybrzmiały z jej pyska, były warte wiele.
- Ciekawe, kiedy ty otrzymasz swoje pełne imię... - zastanowił się z żalem. Triumf cieszy bardziej, gdy możesz świętować wraz z przyjaciółmi.
- Jeszcze długo, wolałabym najpierw nauczyć się jeszcze więcej o truciznach… I ogarnąć sobie treningi walki… I kilku innych rzeczy - wyszeptała cicho. Owinęła ciasno swe łapy ogonem i opuściła trochę w dół swoje uszy.
- Jestem pewien, że sobie poradzisz - powiedział, ze spokojem spoglądając w głębię jej kasztanowych ślepi. - Marzenia się spełniają.
- Ja to wiem - na drugą wypowiedź kocura spojrzała na niego wzrokiem pod tytułem „Czy ty sobie ze mnie żarty stroisz?”. Wydawała się być dość rozdrażniona.
Zamrugał szybko oczami. I popełnił kolejny błąd.
- To znaczy... Ja... Eee... No... Nie o to mi chodzi! - powiedział szybko, próbując naprawić swój poprzedni błąd.
- To o co? - powiedziała, najwyraźniej dając mu do myślenia, że nie ma czym się przejmować. Zrozumienie innych było takie trudne...
Zamilkł na chwilę i zaczął wpatrywać się w otoczenie. Zobaczył on Białą Łapę szepczącą coś do ucha Muszlowej Łapie, wbijając wzrok w Cisową Łapę. A on sam powiedział cicho do niebieskiej, nie spuszczając swoich oczu z kotek:
- Może pójdźmy gdzieś indziej? Inne koty się na nas gapią.
Brązowooka przeskanowała otoczenie wzrokiem. Gdyby spojrzenia mogły ranić, te dwie byłyby jak jeże z lodowatymi kolcami.
- Jasne - mruknęła, nie przerywając pojedynku wzrokowego z kotkami, które wyglądały już trochę niekomfortowo.
Poprowadził ją w zacienione miejsce, gdzie z łatwością może i by mogli się skryć, ale cóż, był świeżo po mianowanu. Duża część kotów przyglądała mu się z uwagą, więc po prostu poszedł tam, gdzie zawsze. W mrok lasu. Liście chrupały im pod łapami. Zapadło niezręczne milczenie, aż w końcu niepewnie zapytał się Cis:
- Co sądzisz o moim nowym imieniu?
- Brzmi trochę strasznie - skwitowała. - Wiesz, jak się dziwnie czuję? Że chodzę z prawdziwym wojownikiem po lesie? Zawsze było to jakoś mniej formalnie. Czuliśmy się jak dzieci - powiedziała z melancholią.
- Ja nie czuję, by coś się zmieniło. Świat nie odwrócił się do góry nogami. Przecież dalej jesteśmy przyjaciółmi... Tak myślę. Tytuły nie powinny nic zmieniać. To było tylko kilka wschodów słońca temu... A czuję się tak, jakby minęły wieki - miauknął z rozmarzeniem. Rzeczywiście, tęsknił. Teraz dojdzie o wiele więcej obowiązków i duża odpowiedzialność.
- Właśnie o to chodzi! Kiedyś to było. Dwójka uczniów chodzi sobie po lesie i się wygłupia. A tak? Musimy teraz oboje reprezentować klan, i mnie to męczy - wyznała cicho.
- Mamy inne koty do pomocy. Brzemię nie spadło tylko na nasze barki, a poza tym tak długo jak będziemy się wspierać, tym lżej nam będzie.
- Ale nie chodzi o to. Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Nie jesteśmy już dziećmi! Nie możemy się bawić i wymykać z obozu! Kiedyś to robiłam, bo byłeś uczniem i czułam, że po prostu robimy coś fajnego. A tak? Masz już więcej obowiązków i nie będziemy mieć czasu. Po prostu czuję, że to wszystko… Jest stracone.
Spojrzała na niego z żalem wypisanym w oczach. Wzdrygnął się, gdy delikatne ciarki przeszły mu po plecach.
- Chyba... Nie jest stracone... - powiedział cicho i przesunął łapą liście. - Przecież będziemy się widywać...
- Ale to nie to samo, to już nie są beztroskie zabawy - powiedziała. Doskonale ją rozumiał, jednak sam w sobie dalej nie był w stanie tego pojąć.
- Dorosłe życie musi się w końcu zacząć... - westchnął. Brzemię, które zostało przeniesione na jego grzbiet, na razie nie był zbyt ciężkie. Ale co stanie się później...
- Ale nie tak wcześnie! Ja nie mam nawet dwunastu księżyców! - krzynęła z rozpaczą.
- Ja... Nie wiem, co zrobić z tym faktem - powiedział z żalem, a potem sztucznie się zaśmiał. - Choć pewnie dawno to zauważyłaś. A ja... Jestem ciekaw, co teraz będzie należeć do moich obowiązków.
- Wiesz, może powinniśmy przez chwilę przestać się spotykać? Miałeś rację. Ta jedna rozmowa przysporzyła nam plotki...
Zastygł w miejscu, z jedną łapą w górze.
- Może, ale... - urwał. - Kto będzie pierwszy w obozie? - krzyknął jednak nagle i nie dając jej czasu na odpowiedź, popędził przed siebie w głąb lasu. Uciekając od problemów, żalu i obowiązków. I zostawiając Cisową Łapę, wokół pustego dźwięku łez spadających na ziemię i żalu.

<Cis?>
[2102 słów + udział w pojedynkach uczniów + wspinaczka na drzewa]
[przyznano 42% + 5% + 5%]

28 maja 2024

Pliszka urodziła!

Pliszka wydała na świat trójkę uroczych rozrabiaków!








Od Karasiowej Łapy CD. Cisowej Łapy

Później tego dnia już nawet nie była pewna, co ją aż tak zirytowało. Czy to, że na polowaniu złowiła mniej ryb niż zwykle i wyrzucała sobie, że na tym etapie powinna już być lepsza? Piórolotkowy Trzepot uspokajał ją, że gorszy dzień zdarza się każdemu, ale Karaś niespecjalnie to przekonywało. Chciała zostać wielką wojowniczką, a nie czuć tą frustrację, gdy ryba umyka ci głęboko w toń akurat w chwili, gdy już miałaś zacisnąć na jej ogonie swoje zęby. A może prawdziwym powodem jej irytacji była mama, której Krzycząca Makrela przypadkiem wspomniał coś o jej koleżance ze zgromadzeń? Specjalnie przyszła do niej i zwróciła uwagę, że powinna uważnie bratać się z kotami z obcego klanu. Zasugerowała również, że to wśród kotów klanu Wilka powinna sobie szukać znajomych, nie u Klifiaków, czy Burzaków. Z uwagi na ich sojusz, oczywiście. Karaś czuła się zawiedziona. Przecież zgromadzenie miało być tym czasem, kiedy można rozmawiać ze wszystkimi, bez względu na klan, sojusze i całą resztę. A Klan Wilka… Na ostatnim zgromadzeniu sprawiał wrażenie cichszego niż inne, tak jakby jedynie obserwował innych podejrzliwie. To trochę odpychało Karasiową Łapę. No i tamten dziwny uczeń, który doczepił się do niej zimą – też był wilczakiem. Nie planowała słuchać się mamy w kwestii własnych znajomych. Przecież nie była już kociakiem, mama mogła się o nią troszczyć, ale nie mogła jej mówić, kto się nadaje na przyjaciela, a kto nie.
No a na sam koniec, musiała pomóc w sprzątaniu legowisk starszyzny. Co oczywiście, nie poprawiło jej humoru w żadnym stopniu, mimo że już dawno tego nie robiła i chyba faktycznie była jej kolej.
– To wszystko jest takie bez sensu – mruczała do samej siebie, idąc w stronę stosu zwierzyny.
W jej brzuchu burczało już od dawna i zdecydowanie zasługiwała na posiłek. Zatrzymała się jednak, widząc jakiś większy kamyk w miejscu, w którym chciała postawić łapę.
– Ty też chcesz mnie jeszcze dobić? – burknęła do niego, nie zastanawiając sią nad tym, jak może to wyglądać z boku. – Myślisz, że jaką będę wojowniczką, jeżeli skręcę sobie przez ciebie łapę? Ten dzień już i tak mi udowodnił, że się do niczego nie nadaję.
Przesadzała, ale to pomagało wyrzucić z siebie emocje, a przecież nikt nie słyszał. To znaczy… Tak myślała.
– Eh… Wszystko dobrze? – usłyszała obcy głos.
Podniosła głowę i zamrugała. Wilczak, obcy, w ich obozie. Jej panika trwała jednak tylko kilka sekund. Delegacja, no tak. Kotka przed nią musiała być zresztą uczennicą, sądząc po wzroście, pewnie właśnie tą medyczką, dla której to wszystko zorganizowano. Świat stanął na głowie. Wpuszczają inny klan do własnego obozu, ale jej się Ryjówkowy Urok czepia, że rozmawia z kotami na zgromadzeniu…
Zorientowała się, że kotka wciąż patrzy się na nią jak na wariatkę i że chyba jednak powinna się odezwać.
– Tak, po prostu miałam zły dzień. Mówienie głośno o własnych emocjach pomaga, jeśli akurat nie masz obok kogoś chętnego do słuchania, możesz mówić do samej siebie. – Machnęła ogonem lekceważąco, tłumacząc się niechętnie.
Odetchnęła i zmusiła się do pozbycia się z głowy uprzedzeń. Przecież to od nich brały się wszystkie dyskryminacje, których tak bardzo nie cierpiała! Kotka obok może i była z klanu, który sprawił na niej mało przyjemne wrażenie, ale to nie znaczyło, że nie mogła się okazać świetną towarzyszką. Może Wilczaki po prostu wymagały lepszego poznania, albo czasu żeby się otworzyć…
– Jesteś Cisowa Łapa, ta uczennica medyczki, prawda? Nazywam się Karasiowa Łapa, trenuję na wojowniczkę – przedstawiła się.
Kotka z wyrazu pyszczka pod tytułem “sprawiasz wrażenie totalnie szalonej” przeszła do zwykłego zdziwienia z nutą niepewności.
– Tak, będę się jakiś czas u was szkoliła – potwierdziła.
Zapadła na chwilę niezręczna cisza. Karaś rozejrzała się, szukając zaczepienia rozmowy.
– Widzę, że już zjadłaś – odezwała się w końcu, starając się brzmieć gościnnie. – Potrzebujesz czegoś jeszcze? Klan Nocy jest silny, a tegoroczna Pora Zielonych Liści obfita w ryby i inną zwierzynę, nie musisz się martwić o piszczki, póki jesteś w naszym obozie.
– Tak, pstrąg był całkiem smaczny, mimo że nie jestem zbyt przyzwyczajona do ryb – mruknęła Cis.
– Wszystkie ryby są smaczne – potwierdziła Karaś gorliwie, od razu wykazując większe zaangażowanie. – Koniecznie musisz spróbować kiedyś makreli, może uda mi się jakieś złowić w najbliższym czasie, przyniosę wam.
Miała na myśli raczej delegację klanu Wilka niż lokatorki legowiska medyka. Póki mogła się trzymać z dala od Różanej Łapy, póty nie chciała przekroczyć wejścia do jej królestwa ani jedną łapą.
– Um, dobrze – zgodziła się obca uczennica.
Nie była zbyt rozmowna. Karaś znów wysiliła się, szukając jakiegoś tematu do rozmowy.
– Masz teraz przerwę? Może chciałabyś, żebym zabrała Cię na jakieś szybkie obejście terenów? Po prawdzie mogę nie wiedzieć gdzie są które zioła… Ale może nic nie szkodzi na przeszkodzie, żebyśmy zabrały ze sobą Strzyżykowy Promyk.

***

Na obiecany spacer wybrały się dopiero następnego dnia o poranku, końcowo zarówno ze Strzyżykowym Promykiem jak i Ryjówkowym Urokiem. Sroczej Gwieździe zależało na tym, żeby kotki z Klanu Wilka czuły się dobrze w sojuszniczym klanie, tak też chętnie zaakceptowała propozycję Karaś dołączenia do medyczek. No a Ryjówkowemu Urokowi Tuptająca Gęś zasugerowała, żeby poszła z nimi, żeby miały do obrony również już mianowaną wojowniczkę. Chociaż sama kotka wydawała się całkiem zadowolona z tego spaceru. Wraz ze Strzyżykowym Promykiem szły na czele, rozmawiając przyjacielsko, podczas gdy Karaś opowiadała Cisowej Łapie o mijanych miejscach. Teraz właśnie mogły dostrzec drzewo, na które wspinała się jeszcze jako kociak pod czujnym okiem ojca, tak więc niezwłocznie poinformowała o tym nową koleżankę.
– To chyba niezbyt bezpieczne – zauważyła rozsądnie Cis.
– No pewnie! – Karaś uśmiechnęła się z dumą, tak jakby to była pochwała. – Dlatego nic nie mów Strzyżykowemu Promykowi. Ale nie martw się, Krzycząca Makrela zawsze nas pilnował i jestem pewna że uratowałby mnie w ostatniej chwili.
Chciała mówić dalej, jednak dorosłe kotki zatrzymały się i przywołały je do siebie. Były już na Kolorowej Łące. Większość kwiatów już przekwitła, jednak wciąż miejsce robiło wrażenie.
– To krwiściąg mniejszy – starsza medyczka zwróciła ich uwagę na roślinę z mnóstwem czerwonych, malutkich kwiatków na górze. – Cisowa Łapo, jesteś w stanie wymienić mi jego zastosowania?
Uczennica zastanawiała się chwilę, jednak po chwili udzieliła odpowiedzi:
– To jedno z ziół podróżnych, dodaje siły i wzmacnia organizm.
Strzyżykowy Promyk pokiwała głową:
– Dobrze jest podawać go karmicielkom spodziewającym się kociąt. Nie będziemy go teraz zbierać, mamy zapas w legowisku.
Przeszła parę kroków, szukając kolejnych ziół, których znajomość mogła przydać się Cisowej Łapie. Ryjówkowy Urok oddaliła się trochę by zapolować, Karaś spytała jednak czy to będzie duży problem, jeżeli też posłucha, a zapoluje dopiero wracając. Żadna z kotek nie miała z tym większego problemu, tak też chwilę później z ciekawością oglądała miętę polną – mogła pomóc w leczeniu ran, choć były do tego lepsze zioła, a także wywołać wymioty; rumianek – kolejne zioło wzmacniające, szczaw tępolistny – leczący oparzenia i zwykłe rany, a nawet żywo…coś lekarske, którego zapach sprawił, że kichnęła trzy razy z rzędu. Była pod wrażeniem wiedzy obu towarzyszących jej kotek – Strzyżykowy Promyk często pytała o coś uczennicę, żeby Cis mogła popisać się swoją wiedzą i dopiero po niej dodawała dodatkowe informacje, takie jak najlepszy sposób podania rośliny, czy dodatkowe właściwości. Karaś pomogła medyczkom zebrać niektóre z ziół, jednak dopiero po trzykrotnym upewnieniu się przez Strzyżykowy Promyk, że zrozumiała jak to zrobić – nisko przy ziemi, dobrze ugryźć, żeby odciąć łodygę, a nie rozgnieść i nic nie połykać. Zebrały tego tyle, że wszystko wskazywało na to, że Karaś i tak nie zapoluje, bo dwóm medyczkom nie mogło starczyć miejsca w pyszczkach na tyle zielska. Cóż, będzie musiała zrobić to potem. Jej brzuch na szczęście wciąż się nie odzywał, a słońce bardzo leniwie, wysoko przesuwało się po nieboskłonie, mimo że Pora Zielonych Liści zaczęła się już sporo czasu temu. Niedługo potem zaczęły wracać, droga powrotna została jednak przerwana co najmniej pięć razy z powodu przeróżnych ciekawych roślin do pokazania. Za każdym razem przystanek wymagał delikatnego odłożenia ziół, trzymanych przez obie medyczki na podłoże, czas podróży wydłużał się więc dość znacząco. Po delikatnie drgającym ogonie Ryjówkowego Uroku Karaś poznała, że jej mama powoli się irytuje tempem marszu, jednak wojowniczka nie komentowała tego w żaden sposób i posłusznie stawała za każdym razem, gdy jej koleżanka chciała czegoś nauczyć podopieczną. W końcu jednak dotarły i odłożyły zioła w obozie. Karaś odetchnęła z ulgą podwójnie: w końcu mogła pozbyć się gorzkiego smaku z pyszczka, a do tego nie musiała wchodzić do legowiska medyka, bo Strzyżykowy Promyk układania ziół tak niedoświadczonej osobie jak ona by nie poleciła nawet w potrzebie.
– I jak było? – spytała przyjaźnie Cisową Łapę, gdy jej tymczasowa mentorka się oddaliła pierwsza.


<Cis? :3>
[1380 słów, jeśli da radę to do poziomu medycznego]
[przyznano 28%]

Od Obserwującej Żmii CD. Płomiennej Łapy (Rozwydrzonego Bachora)

*tuż po nadaniu kary Płomyczkowi przez Różaną Przełęcz*

Harmider panujący w obozie powoli ucichał. Do Obserwującej Żmii, stojącej już teraz w wejściu do kociarni zaczęła zbliżać się Lwia Paszcza ze swoim synem trzymającym się blisko niej, chcąc nie chcąc, córka Zięby odprowadziła go sama do tortie, która czekała na nich przed żłobkiem.
Nigdy nie chciała niszczyć swojego kontaktu z Lwią Paszczą. Wiedziała, jaka kocica była. Chciała zachowywać z nią dobre stosunki, tak jak z większością klanu, szczególnie, że była matką jej przybranej wnuczki i częścią rodu, który był całkiem duży, ale… nie mogła. Nie mogła pozwalać Płomykowi na takie zachowanie, jakiego się tak często dopuszczał, a zwłaszcza na to, czego niedawno dokonał podczas rozmowy z nią w kociarni. Był jej uczniem, jej podopiecznym, którego miała wychować. Jej powinnością było doprowadzić go do porządku, skoro Lwia Paszcza tego nie robiła, zaślepiona pseudo idealnością rudzielca. Nie miała zamiaru być dawną mentorką takiego ucznia, jakim był Płomyk i nic nie zrobić z tym, co ten wyrabiał. Musiała go naprawić, uformować, by chociaż był w stanie funkcjonować w Klanie Burzy w miarę normalnie. Nie mogła pozwolić, by stało się inaczej, bo jaką mentorką by wtedy była? Jaki obraz jej kompetencji pojawiłby się przed klanem?
Mimo tego, iż nie miała zamiaru odpuścić, nie powiedziała nic do Lwiej Paszczy, gdy ta podeszła. Nie chciała tego zaogniać. Widziała dobrze, jak wściekła jest kocica i że właśnie zepsuła wszystko co wypracowała w ich relacji.
— Pożałujesz dnia, w którym postawiłaś łapę na terenach Klanu Burzy i zadarłaś z moją rodziną — klasycznie pręgowana zwróciła się do niej, by już po chwili przenieść pełne nienawiści spojrzenie na Obsmarkanego Kamienia, który nie zainterweniował w trakcie zgromadzenia, czego ta najpewniej od niego oczekiwała.
Cóż. Niestety. Nie można było mieć porcji karmy i zjeść porcję karmy, jak to mówili niektórzy w Betonowym Świecie. Mimo to tortie i tak żałowała, że tak to się wszystko skończyło. Kronikarka westchnęła lekko, zachowując kamienną minę.
— Sam to na siebie sprowadził. Nawet część twojej rodziny uważa, że przesadza. Ty też powinnaś to widzieć — miauknęła beznamiętnym, acz kulturalnym tonem, próbując uświadomić Lwiej Paszczy, choć najpewniej na daremno, że to nie była jej złośliwość dla samej złośliwości i pokazać jej, że z jej własnej perspektywy to było jedyne rozwiązanie. — Chodź — dodała w stronę dawnego ucznia, wchodząc do kociarni.
Po ostatnim spojrzeniu na żółtooką matkę, czysto rudy kocur udał się za nią.

***
*tuż po tym jak Płomyk dostał karę, kontynuacja tego na czym skończył się ostatni odpis Płomykczka*

Po rozmowie z Płomyczkiem wróciła do zajmowania się swymi dziećmi, raz na jakiś czas na niego zerkając. I dobrze, że go pilnowała, bo jak wiadomo, Płomyk to Płomyk. Gdy tylko dostrzegła, że najmłodszy z synów Lwiej Paszczy skrada się powoli cichcem do wyjścia od razu wbiła w niego swe spojrzenie skośnych ślipi.
Zaś gdy ten rzucił się do ucieczki szybko zareagowała, chwytając go za kark i wciągając z powrotem do kociarni, mimo protestów.
Dobrze wiedziała, że niestety nie będzie miała z nim łatwo i trzeba demona pilnować.
— Nieeee! — krzyknął klasycznie pręgowany, gdy został wciągnięty z powrotem do kociarni. Tortie umiała porządnie chwytać za kark, więc kocur zwiotczał szybko — Puszczaj mnie zapchlona starucho!
Na te słowa starsza wydała z siebie zły pomruk. Oj zapłaci mu się za takie odzywki. Doniosła go do mchu, który następnie odsunęła, ukazując to, co przygotowała na właśnie takie sytuacje, gdy rudy sprawiał problemy. Mech nie leżał bowiem na zwykłej ziemi, a na patykach, pod którymi znajdowała się dziura, na tyle głęboka, że niski Płomyczek nie był w stanie się z niej wydostać, ale ona mogła go spokojnie z tamtąd wyciągnąć czy nawet tam samej wejść i wyjść bez większego problemu. Patyki również odsunęła, a potem wrzuciła do dołu szczyla bezceremonialnie, nie szczędząc siły.
— Nie ładnie Rozwydrzony Bachorze. Nieładnie — użyła jego nowego imienia, a w jej głosie dało się usłyszeć pewną złość, ale bardziej chłód i powagę, gdy mrużyła swe ślipia. Nazwał ją staruchą! STARUCHĄ! Nie była może już młodą kocicą, jaką była gdy urodziła swój pierwszy miot, ale nie była jeszcze na pewno stara! Nawet tak nie wyglądała!
Płomyk wydarł się potwornie z odrazy, gdy tylko zetknął się z ziemią i pyłem.
— Stul pysk Zasrana Żmijo! JESTEM TERAZ PRZEZ CIEBIE BRUDNY. Wyłysieję! To twoja wina! Twoja! — wydzierał się tak na nią.
W odpowiedzi rzuciła w niego mchem, chcąc go zdenerwować.
— Zachowuj się, bo cię tu będę trzymać dłużej niż do szczytowania słońca — miauknęła, uśmiechając się wrednie.
Młodszy po zetknięciu z mchem wydarł się tak głośno i piskliwie, że niejednemu kotu odpadłyby uszy, przez co starsza aż skrzywiła się, stawiając je do tyłu. Rudy odsunął się od kulki, jakby to było zło w czystej postaci, przez co otarł swoją sierść o kolejny brud, znów wydając z siebie potworny wrzask.
— Wypuść mnie stąd! Jestem skażony brudem! Umrę tutaj! Nie możesz mi tego zrobić! — biadolił, próbując już w desperacji wspiąć się po ścianie do góry.
— Owszem, mogę — miauknęła, po czym przechyliła głowę lekko w bok. Następnie jej uśmiech poszerzył się, gdy bez powodu, bo przecież Płomyczek i tak by się raczej nie wydostał, pchnęła go w głowę, przez co ten upadł prosto w ziemię.
Z pyska rudego znów uciekła kakofonia piskliwych dźwięków. Bardziej zdesperowany niż wcześniej, z wrogim wyrazem pyska, skoczył w górę, aby jednak wydostać się z dziury. Żmija natomiast znowu go popchnęła, tym razem mocniej.
— Wiesz, ciekawa zabawa — miauknęła, kładąc się przed dziurą, ale z wolnymi łapami, by móc go dalej spychać — ale dam ci szansę byś mógł stąd wyjść. Pod jednym warunkiem — miauknęła, uśmiechając się przebiegle. Bo właśnie po to powstała ta dziura. Miała zamiar go wyuczyć, że jeśli nie jest grzeczny spotyka go kara, którą może uniknąć za dobre sprawowanie. Trochę twardej łapy, tak różnej niż ta Lwiej Paszczy, której łapa wobec Płomyka była miękksza niż poduszki dwunożnych dobrze mu zrobi. Przyglądała się więc dygoczącemu młodzikowi, który już nie wyglądał tak czysto i lśniąco jak wcześniej.
— Jakim? — Zmarszczył czoło, biorąc głębsze oddechy, bo mimo wszystko zmęczył się. Widać było, że nie przykładał się do treningu, skoro po jednym sprincie i dwóch skokach już wymiękał.
— Przeprosisz mnie za te wszystkie epitety — miauknęła, kładąc sobie łapę pod brodę i opuszczając wraz z nią głowę, czekając na decyzję młodzika. 
 — Co? — zdumiał się na jej słowa. — I to sprawi, że opuszczę to miejsce? — zdawał się chcieć upewnić czy kocica nie robi go w konia.
— Tak — stwierdziła, mówiąc to dość poważnie i kiwając głową. Była szczera. To chciała osiągnąć poprzez wkładanie go do dołu – wydobycie jakiejś namiastki instynktu zachowawczego i jakiegoś choćby śladowego szacunku do swej osoby. Tylko tyle, ale przy Płomyku było to tyle.
Długofutry na jej słowa zacisnął pysk, jakby rozważając swe opcje. Gdy jednak zobaczył wijącą się w ziemi dżdżownice, która właśnie wyszła spomiędzy gleby, wręcz natychmiast podjął decyzję.
— Przepraszam! Wyciągnij mnie! Oni już po mnie idą! — dodał piskliwiej.
Nie wiedziała, jacy oni, gdyż szczerze nawet nie dostrzegła dżdżownicy, skupiając się na Płomyku i jego reakcji. Wzruszyła tylko barkami nie pytając, następnie chwytając go i wyciągając z dołu, po czym puszczając i odsuwając się by pozwolić mu na swobodę w ruchach. Klasyk odetchnął z ulgą, gdy powrócił na górę. Od razu się otrzepał, a widząc pył na swym futrze, skrzywił się zniesmaczony.
— Obrzydliwe, obrzydliwe! — miauknął wyraźnie obrzydzony — Musze do mamusi, aby mnie umyła! — Po czym skierował swe kroki w kierunku wyjścia. Szybko ruszyła w tamtą stronę, zastępując mu przejście i siadając w nim, by nie przebiegł jej między nogami.
Czy on naprawdę myślał, że pozwoli mu pójść do matki, tylko dlatego, bo nie chciał sam się umyć? Naprawdę był tak od niej zależny, że nie mógł normalnie bez niej funkcjonować?
— Co robisz?! Ja tylko idę do mamy! Musi mnie umyć! Odkazić! Spójrz na mnie! Jestem cały brudny! Spleśnieje jeśli tym się nie zajmie! To sprawa życia i śmierci! — miauczał jej nad uchem o stanie swego futra naprawdę przejętym głosem.
— A co? Sam się umyć nie umiesz? Czyli te plotki to jednak prawda była... — prychnęła rozbawiona. Rudzielec najeżył się cały słysząc jej słowa.
— Ja. — Wskazał łapką na siebie. — Nie dotknę językiem brudnej sierści. To obrzydliwe i niehigieniczne. Dlatego musze do mamusi. Naprawdę muszę! Ja nie przeżyje z tym na sobie!
— Mh... — burknęła niezadowolona, że z jednej strony nie chciała go wypuścić do matki bo to by był strzał w kolano w jej misji, szczególnie teraz, a z drugiej wiedząc, że jeśli tego nie zrobi to młodszy będzie jej jęczał o to nad uchem tak długo, że już jej uszy chciały uciec — to się przemóż, bo ja cię nigdzie nie wypuszczę — ostatecznie po chwili namysłu trotie postanowiła go nie puszczać, a zarazem nie ustępować rozpieszczonemu dzieciakowi, który chyba nie spodziewając się takie odpowiedzi otworzył aż z szoku pysk.
— Nie dotknę tego językiem! — powtórzył dobitniej, jakby nie zrozumiała za pierwszym razem. — Zwymiotuje! To tortura!
Wtem do głowy wpadło jej rozwiązanie problemu.
— Dobra — powiedziała wstając, a gdy już Płomyczek ruszył w jej stronę, chcąc ją ominąć, chwyciła go za kark. Z jego pyska wydało się piskliwe „nie”, jakby spodziewał się że kocica chce go znowu dać do dołu, nim szylkretowa nie ułożyła się na swoim legowisku i zaczęła go wylizywać.
Wiedziała, że mu się to nie spodoba, bo była „ohydnym mieszańcem” i brzydził się dotyku takich jak ona, ale to był chyba jedyny sposób, który wchodził w grę, patrząc na to, iż tortie nie miała zamiaru go wypuścić, a on ustąpić.
O dziwo na początku się nie ruszał, jakby zamierając. Była to jednak cisza przed burzą , bo już po chwili wydarł się tak, jakby go zażynano.
 — O fuj! Co ty robisz?! Znierudzieje! Dostane czarnych plam! Nie! Zostaw! JUŻ CZUJE JAK UMIERAM. Pleśnieje aaaaa! — Szarpał się, próbując uciec spod jej łap, ale z każdym ruchem coraz słabiej.
— Oh nie wierć się tak, przysługę ci robię — miauknęła, choć szczerze miała nadzieję, że w przyszłości to sprawi, iż będzie sam się mył. Noi zabawnie było słuchać tych jego pisków o wolność, po tym, jak tyle razy napsuł jej krwi a ona nic nie mogła z tym zrobić, ani w trakcie, ani później, co by go mocniej ruszyło.
— Zabijasz mnie! To żadna przysługa! — biadolił, zaczynając dyszeć. — Słabo mi... musisz mnie puścić. Musisz! Zemdleje...
— No już kończę już — miauknęła, dolizując mu jeszcze kępkę na głowie — gotowe — puściła go, ale ostrożnie przez jego słowa, a także coraz mniejsze wyrywanie się, które wskazywało na to że chyba nie przesadzał z tym że robi mu się słabo. Mimo to klasyk upadł na pyszczek, ku jej zaskoczeniu nie wstając, a zaczynając próby odczołgania się, ale szybko stało się jasne, iż jedyne co był w stanie robić to łapać spazmatycznie oddech. A potem nagle przestał się w ogóle ruszać, jedynie oddychając.
Przypatrywała mu się nieźle zszokowana chwilę. Czy on… czy on właśnie zemdlał, bo go dotknęła nieruda persona?
— E, żyjesz? — spytała, nieco zmartwiona, tykając go ostrożnie łapą, odsuwając resztę ciała, a zwłaszcza swój skrzywiony pysk najdalej, jak mogła bo po pierwsze – bleh, po drugie, nie wiedziała, czy to nie był jakiś przekręt. Przyglądała się tak mu swymi żółtymi oczyma, doszukując się jakiejś reakcji, która nie nastąpiła. Płomyk leżał tam tylko z językiem który wypadł mu z pyska.
Aha. Czyli naprawdę zemdlał.
Coraz bardziej się przekonywała, że to dziecko nie było w stanie przetrwać bez opieki.
Salamandra widząc całą sytuację zainteresowała się padniętym kocurem i odeszła od rodzeństwa, następnie podchodząc do niego.
— Ha, ale tchórz — skomentowała kopia Żmii, następnie schylając pyszczek i śmiejąc mu się prosto w twarz. Na pysku Żmii pojawił się lekki uśmieszek obserwując córkę. Cóż, nie umarł, żył, więc nie było tak źle. Przynajmniej będzie miała trochę spokoju na jakiś czas…

***
*następny dzień*

Leżała sobie spokojnie. Wszystkie jej dzieci się już pobudziły, a Płomyk dalej o dziwo spał. Tuż przy niej, otulony przez jej ogon, bo chciała zobaczyć jego reakcję, skoro już miała tak niepowtarzalną okazję do zrobienia mu na złość. Tak jej krwi napsuł, że postanowiła się trochę na nim zemścić za to wszystko. Za ten ból głowy, za to, że musiała chodzić podczas ciąży na treningi z nim wyczerpujące bardziej psychicznie, niż fizycznie i użerać się o każdą najdrobniejszą rzecz, jednocześnie z kotem, który oczekiwał od niej niestworzonych rzeczy i posłuszeństwa, jakby był panem świata.
Dzięki ci Klanie Gwiazdy za Nagietkowy Wschód, bo gdyby nie on miałaby jeszcze większe problemy z tą rudą kupką ego. Przy okazji, może nauczy się, tak jak to twierdził niebieskooki, że traktowanie działa w obie strony. I że nie powinien był z nią zadzierać, bo skoro mogła i Lwia Paszcza już i tak się na nią całkowicie obraziła, to nie miała mu zamiaru pobłażać.

< mój drogi uczniu? :> >

Od Pumy do Czernidłaka

 *Pora Zielonych Liści*

Puma rozciągnął się, wbijając pazury w korę. Następnie spojrzał na małe gniazdko położone obok jego gniazda, gdzie sypiał. Śnieżka pewnie spała, jednak tego nie 
wiedział, ponieważ nie chciała wyjść ze swojej skorupki. Był tym faktem zmartwiony, tak samo, jak siostrą. Chmurka była ostatnio przygnębiona. Puma również się tak czuł, ale za wszelką cenę nie pokazywał jej tych uczuć. Wycinających cierniem dziurę w jego serduszku. Potrząsnął głową. Nie powinien się tym zadręczać, ale nie potrafił przestać o tym myśleć. Co, gdyby to wszystko się nie wydarzyło? Co, gdyby prawda nie wyszła na jaw? Co, gdyby… 
— Pumo! — krzyknął ktoś z dołu. Czekoladowy uczepił się drzewa i spojrzał w dół. Nie miał już problemów z wysokością. Wiedział, że Przypływ mu pomoże, tak jak wtedy, kiedy wdrapał się na najniższą gałąź, chcąc zobaczyć kasztanowca. Był to błąd, ale w tym wszystkim nauczył się nowych umiejętności!
Pumcia wpatrywał się w punkt zmrużonymi oczami. Dostrzegł zarysy dużych uszu Padliny. Wydał z siebie jęk niezrozumienia. Czemu on tu przyszedł? Puma myślał, że dzisiaj będzie mieć wolne! Z powodu bólu głowy, mówił to już arlekinowi! On tylko zbył go miauczeniem o wymówkach i braku chęci do pracy. W prawdzie kocurek nie był zbyt chętny do uczenia, ponieważ dymny był niczym, jak kaczka. I jeszcze ten przerażający uśmiech! Na samo wspomnienie po jego karku przechodził dreszczyk niepokoju. Denerwowało go to, że się szczerzył, jak głupi do drzewa oraz jego chwiejny chód, który był problemem. Nie tylko go to denerwowało, ale także bał się go czasem. Również m, se go nadepnie.
Czekoladowy dotknął delikatnie nosem muszelki i podszedł do miejsca, gdzie się schodziło z legowiska uczniów. Skorupka śluzaka była skryta przez listek, by nikt nie zauważył (między innymi jego brat), że fascynował się ślimaki. Oczywiście miała pole do oddechu oraz obszar, gdzie leżało gniazdko, było tak starannie dobrane w nadziei i z miłością, że nie spadnie. Wbił pazury w drewno i zwinnie szedł w dół. Nie sprawiało mu to problemu! Gdy był jeszcze kociakiem, przestraszył się wysokości, ponieważ nigdy nie wchodził na drzewa. Owego dnia, gdy postanowił odwiedzić gałęzie i wtedy nauczył się wchodzić na drzewo oraz (z późniejszym strachem) zejść z niego. Potem podczas panikowania uratowała go Przypływ, jego koleżanka, która też fascynowała się ślimakami. Pomogła mu zejść z niego i był jej nadal wdzięczny.
— Tak, Padlino? — zapytał Puma, nie wiedząc, co dzisiaj zostało zaplanowane w wymyślonym harmonogramie jego mentora. — Znowu budowanie gniazd? — zapytał, mając dość budowania koślawych domków dla ptaków, oczywiście jego autorstwa.
— Nieee! Dzisiaj coś innego i ciekawszego! — oznajmił mu, uśmiechając się od ucha do ucha. Miał je spore jak u nietoperza. Puma ze skwaszoną miną zmrużył oczy, nie rozumiejąc, o czym mówił. — Kwasisz się jak mrówka na wzmiankę o wilgoci — skomentował jego naburmuszoną minę. 
— Co? — zapytał, nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi.
— Pójdziemy poszukać mchu dla kociąt do żłobeczka! Poza obóz! Zrobimy im bardzo wygodne posłania i zarazem cieplutkie! — ogłosił, nie zważając na pytanie Pumy. Prawdopodobnie uznał, że było nieważne i nie obchodziło go to, że kocurek nie dostał odpowiedzi. — No to w drogę — ruszył, nie czekając na swojego ucznia.
Czekoladowy z bolącą głową poszedł za nim. Miał zirytowany wygląd pyska, z powodu zignorowania go przez jego mentora. ,,Powinien mi wyjaśnić, o co chodziło.” – pomyślał, idąc w krok, krok za dymnym, który jak zawsze chwiejnie chodził. – ,,No na Wszechmatkę…”. Kocurek częściej używał tego zwrotu. Nie wierzył w tę istotę, ale mu to nie przeszkadzało. Byle by inny mu tego nie wytknęli.
— Pamiętaj, aby trzymać się blisko mojego futra. Będziemy blisko obozu, więc się nie przejmuj, jak wiewiórka o swoje żołędzie — oznajmiał, podczas podróży poza obóz.
Wyszli z niego po kilku uderzeń ich serc, które mieszały się, tworząc większą niewiadomą liczbę. Puma oczywiście, że się nie bał! Skrycie był ciekawy, co się znajduje poza obozem, jego domu. ,,Ale z tego, co zrozumiałem, to nie można wychodzić…” – pomyślał z niepewnym grymasem malującym się na jego pysku. Zmieszany spojrzał na mentora i po chwili wymiauczał:
— A to nie tak, że nie można wychodzić z obozu? — zapytał, spoglądając przez ramię na (dla niego rozmazane) zarysy obozu.
— Och, Pumo! Pająki zasnuły ci mózg? — prychnął, idąc dalej naprzód. Czekoladowy skrzywił pysk i przystopował chód. — Nikt nie zauważy, że nie ma nas chwileczkę w obozie! Sierść ci z głowy nie spadnie, nie bój żaby! — zaśmiał się Padlina i spojrzał na lekko przestraszonego bicolora. Z tym uśmiechem na pysku wyglądaj jeszcze straszniej. Jakby planował coś zrobić w lesie… ,,Wszechmatko pomóż! Błagam!” – odparł w duchu.

***

Kocury wspólnymi siłami (choć bardziej Puma) przynieśli mech do obozu. Musieli się wracać kilka razy, ponieważ w drodze powrotnej brązowooki potykał się o swoje białe łapy i trafiał na nos, psując przy okazji wiązankę z porostów. Dymny rzucał złośliwe teksty typu ,,Na osty i ciernie! To jest przecież proste jak połknięcie plotki, łachudro!” oraz dziwniejsze docinki ,,Jesteś przydatny jak zdechły lis! Zabiłeś biedny mech!” Od tego kocurka bardziej bolała głowa! Milczał, kiedy go obrażał, wracając za nim do miejsca, gdzie rosły mchy. Jak grzyby rosły. Dużo tego było. 
Wchodząc do obozu, uczeń poczuł ulgę, że nie był z nim sam na sam i w razie czego mógł zacząć krzyczeć o pomoc. Padlina był jakiś dziwny. A jeśli nieobliczalny?! Potrząsnął głową i wypuścił ze świstem powietrze. 
— Jestem już zmęczony… — skłamał Puma, nie chcąc iść gdziekolwiek gdzie jego mentor. Chętnie poszedłby sam do żłobka, ewentualnie do siostrzyczki, której chciał pomóc, wybawiając ją z legowiska medyka, umieszczonego w dziupli.
— Trudno, kociaki nie są takie złe — prychnął nauczyciel, biorąc do pyska wiązankę mchu. Wyruszył w stronę kaliny, ignorując fakt, że Puma zamarzł w miejscu. Po chwili jednak się obejrzał. — Nie mów, że boisz się kociaków, Pumo. Przecież nie będziemy siedzieć tam do kolejnego zgromadzenia!
— Uhhh…nie! Nie boję się! — poprawił go czekoladowy, wiedząc, że i tak nie weźmie tego na serio. Wziął głęboki wdech i złapał delikatnie w ząbki, aby przypadkiem nie zepsuć porostów. 
Podbiegł do dymnego i zrównał krok, dopiero kiedy był o kocięcy krok przed nim. Z daleka można było pewnie uznać, że Pumcia tak się spieszy, by poznać nowe kociaki Owocowego Lasu. Grzybowe kociaki. Mimo że to prawdą nie było. Oczywiście cieszył się na myśl o nowych członkach, ale wolał schować się w swojej bańce, która miała nigdy nie prysnąć, chroniąc go przed niebezpieczeństwem tego świata. Jak i gwiazdkami. Wchodząc do żłobka, nie spodziewał się automatycznie skierowanych ku niemu oczu. Czarno-biały kocurek miał niesamowicie piękne niebieskie ślepia jak niebo jak woda. Ble woda. Jego siostra nie podzielała ich zdania. Miała zielone jak trawa jak liść. Również bardzo ładne. Jednak brązowooki po opuszczeniu mchu na podłoże legowiska, zaczął się rozglądać. Nawet zaniuchał, sprawdzając, czy zapach się nie zmienił. Żłobek był przepełniony mlekiem i zapachami nowych kociaków, ale również wyłapywał chyba swój zapach, jego mamy i siostry. Zastrzygł uszami, gdy podszedł do niego kociak i dotknął go łapą.
— Ktoś ty? — zapytał, spoglądając na niego dużymi oczami, w których palił się blask.
— Hej? Mam na imię-
— Puma, zajmij się tym kociakiem, a ja w tym czasie wepchnę mech z jego siostrą — uprzedził go Padlina, układając z mchu coś w rodzaju chmurek.
— Puma? Śmieszne! — zaśmiał się kocurek i popatrzył na niego z politowaniem.
— Ejjj, a twoje jak brzmi? — zmrużył oczy i zaczął kręcić głową. Jego imię nie było śmieszne! Było bardzo poważne!
— Czernidłak — przedstawił się kociak, liżąc się po łapie.
— I ty mi mówisz, że mam śmieszne imię? Czernidłak? — prychnął, rozglądając się po żłobku. Nic się nie zmieniło. Ciekawe, gdzie był patyk, którym się bawił. Ciekawe, czy są jeszcze jakieś ślady po jego przewrotach. Ciekawe…
— To jest imię od grzyba. Nie zrozumiesz — pokręcił głową, wyrażając w ten sposób, że Pumcia ma jakiś problem z imieniem od grzybów. Może nawet do nich samych.
Skierował na niego swój wzrok i powiedział spojrzeniem coś w stylu ,,No dobrze, przepraszam.” Usiadł, patrząc na kocię z nieukrywanym zaintrygowaniem. Czarno-biały był niemniej…ciekawy? Czernidłak podszedł bliżej niego, jednak potknął się i przewrócił centralnie na jego łapę. Bicolor zamroził się (jak sopel lodu) na moment, ale nie trwało to długo. Na szczęście!
— Lecisz na mnie — wyszeptał po chwili szoku i och…za późno ugryzł się w język. Rozszerzył oczy, gdy to zdanie wypłynęło z jego pyska. Po raz kolejny jego ślepia zamieniły się w dwie wielkie otchłanie wypełnione iskierkami zamieszania w jego głowie. Powiedział to pewnie przez ból głowy! Tak! Nawiedzał go po aferze, dołujący i nie umożliwiając niektórych czynności.
Pomógł kociakowi wstać. Łapą oddalił go i cofnął się o kilka kocięcych kroków w tył. Niespokojnie westchnął, przerywając wdech, jak i wydech lekko drżącym głosikiem, patrząc na niego. Kocurek przekrzywiał główkę w bok i patrzył na niego równie wielkimi oczami. Puma ukradkiem oka spojrzał na wyjście ze żłobka z zamiarem ucieczki w popłochu. Nie zatrzymywałby się podczas ucieczki od kociaka, do którego skierował ten dziwny tekst. Był niesamowicie nieodpowiedni w całej sytuacji! Cofnął się jeszcze trochę, już szykując się do biegu swojego życia. W powietrzu na pewno było zagęszczone powietrze jego zmieszaniem i nieśmiałością. Jeszcze w tej sytuacji świadkiem był jego mentor oraz siostra Czernidłaka! Najchętniej zapadłby się pod ziemię! Ponownie mimowolnie spojrzał na wyjście i wstał, idąc podejrzanie w stronę mchu, leżącego blisko jego wybawiciela, jakim w tamtym momencie było wyjście. Jego chód był bardzo sztywny i można było stwierdzić nawet słabym wzrokiem, że coś jest nie tak.

<Czernidłaku? On ci zaraz ucieknie!>

[1527 słów]
[przyznano 31%]