BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Sprawa znikających kotów w klanie nadal oficjalnie nie została wyjaśniona. Zaginął jeden ze starszych, Tropiący Szlak, natomiast Piaszczysta Zamieć prawdopodobnie został napadnięty przez samotników. Chodzą plotki, że mogą być oni połączeni z niedawno wygnanym Czarną Łapą. Również główny medyk, przez niewyjaśnioną sprawę został oddalony od swoich obowiązków, większość spraw powierzając w łapy swojej uczennicy. Gdyby tego było mało, w tych napiętych czasach do obozu została przyprowadzona zdezorientowana i dość pokiereszowana pieszczoszka, a przynajmniej tak została przedstawiona klanowi. Czy jej pojawienie się w klanie, nie wzmocni już i tak od dawna panującego w nim napięcia?

W Klanie Klifu

Do klanu szczęśliwie (chociaż zależy kogo się o to zapyta) powróciła zaginiona medyczka, Liściaste Futro. Niestety nawet jej obecność nie mogła powstrzymać ani katastrofy, jaką była szalejąca podczas Pory Nagich Liści epidemia zielonego kaszlu, ani utraty jednego z żyć przez Srokoszową Gwiazdę na zgromadzeniu. Aktualnie osłabieni klifiacy próbują podnieść się na łapy i zapomnieć o katastrofie.

W Klanie Nocy

Srocza Gwiazda wprowadza władzę dziedziczną, a także "rodzinę królewską". Po ciężkim porodzie córki i śmierci jednej z nowonarodzonych wnuczek, Srocza Gwiazda znika na całą noc, wracając dopiero następnego poranka, wraz z kontrowersyjnymi wieściami. Aby zabezpieczyć przyszłe kocięta przed podzieleniem losu Łabędź, ogłasza rolę Piastunki, a zaszczytu otrzymania tego miana dostępuje Kotewkowa Łapa, obecnie zwana Kotewkowym Powiewem. Podczas tego samego zebrania ogłasza także, że każdy kolejny lider Klanu Nocy będzie musiał pochodzić z jej rodu, przeprowadza ceremonię, podczas której ona i jej rodzina otrzymują krwisty symbol kwitnącej lilii wodnej na czole - znak władzy i odrodzenia.
Nie wszystkim jednak ta decyzja się spodobała, a to, jakie efekty to przyniesie, Klan Nocy może się dowiedzieć szybciej niż ktokolwiek by tego chciał.
Zaginęły dwie kotki - Cedrowa Rozwaga, a jakiś czas później Kaczy Krok. Patrole nadal często odwiedzają okolice, gdzie ostatnio były widziane, jednak bezskutecznie

W Klanie Wilka

klan znalazł się w wyjątkowo ciężkiej sytuacji niespodziewanie tracąc liderkę, Szakalą Gwiazdę. Jej śmierć pociągnęła za sobą również losy Gęsiego Wrzasku jak i kilku innych wojowników i uczniów Klanu Wilka, a jej zastępca, Błękitna Gwiazda, intensywnie stara się obmyślić nowa strategię działania i sposobu na odbudowanie świetności klanu. Niestety, nie wszyscy są zadowoleni z wyboru nowego zastępcy, którym została Wieczorna Mara.
Oskarżona o niedopełnienie swoich obowiązków i przyczynienie się do śmierci kociąt samego lidera, Wilczej Łapy i Cisowej Łapy, Kunia Norka stała się więzieniem własnego klanu.

W Owocowym Lesie

Zapanował chaos. Rozpoczął się wraz ze zniknęciem jednej z córek lidera, co poskutkowało jego nerwową reakcją i wyżywaniem się na swoich podwładnych. Sprawy jednak wymknęły się spod całkowitej kontroli dopiero w momencie, w którym… zniknął sam przywódca! Nikt nie wie co się stało ani gdzie aktualnie przebywa. Nie znaleziono żadnego tropu.
Sytuację pogarsza fakt, że obaj zastępcy zupełnie nie mogą się dogadać w kwestii tego, kto powinien teraz rządzić, spierając się ze sobą w niemal każdym aspekcie. Część Owocniaków twierdzi, że nowy lider powinien zostać wybrany poprzez głosowanie, inni stanowczo potępiają takie pomysły, zwracając uwagę na to, że taka procedura może dopiero nastąpić po bezdyskusyjnej rezygnacji poprzedniego lidera lub jego śmierci. Plotki na temat możliwej przyczyny jego zniknięcia z każdym dniem tylko przybierają na sile. Napiętą atmosferę można wręcz wyczuć w powietrzu.

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Burzy!
(jedno wolne miejsce!)

Miot samotników!
(brak wolnych miejsc!)

Pojawiła się nowa zakładka z Cechami Specjalnymi i Mutacjami! Aby dostać się do niej, należy wejść w zakładkę "Maści - pomoc". | Zmiana pory roku już 18 maja, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

19 maja 2024

Od Serafina

 Leżał wtulony w bok babci i wysłuchiwał jej opowieści o zewnętrznym świecie. Jego oczka świeciły z podekscytowania na myśl, że tam za niewidzialną ścianą jest tak pięknie! Chciał pochodzić po ogrodzie, pozwiedzać teren i spotkać nawet samotnika! Jego żądna przygód dusza, rwała się do tego nawet w tej chwili, przez co kocica musiała go upominać, że to jeszcze nie ten czas. A kiedy on nadejdzie? Ciągle dorośli mówili "później". Dla niego to było takie irytujące! Już chciał to później! 
Nagle ich miłe popołudnie przerwało nadejście jego ojca. Baron był w porównaniu do niego olbrzymem. Świadomość, że też będzie taki duży była niesamowita, ale budziła w nim także niepokój. Nie chciał być taki jak on... Już teraz widząc jak ten palił ich dwójkę wzrokiem czuł, że szykowały się kłopoty. 
— Tu jesteś! Czy ty wiesz jaka jest już pora dnia? Czemu nie przyszedłeś na lekcję? — bury przeszył go swym wzrokiem, że aż skurczył się w sobie. 
No tak! Zajęcia z etykiety! Tak się zagadał z babcią, że o tym zapomniał! 
— Przepraszam... — pisnął cichutko, co spowodowało, że grymas na pysku pieszczocha się pogłębił. No tak. Nie powinien tak jawnie okazywać słabości, ale... Ale się bał! Tata był straszny! Te jego zajęcia były na dodatek nudne, a jego wrzaski tylko pogłębiały jego obawy przed dalszą edukacją. 
— Nie przesadzasz trochę, Baronie? Ciągasz go na te "zajęcia" odkąd tylko otworzył oczy i nauczył się mówić. Mógłbyś dać mu nacieszyć się dzieciństwem. — Babcia wstała, biorąc stronę swojego wnuka. O tak! Chciał się bawić i nie myśleć o przyszłości. Tata jednak mówił, że to ważne, aby poznał jak działał ich świat, bo jak będzie duży odziedziczy cały majątek. W końcu nie mógł przynieść wstydu swojemu nazwisku. To byłaby hańba dla ich rodziny. 
— Nie pytałem cię o zdanie. Powinnaś zająć się edukowaniem wnuczek z Hrabiną, a nie siedzisz i jedyne co robisz to wbijasz mu bzdury do łba. To nie byle jaki kociak! To mój pierworodny. Niedługo bankiet, na którym zamierzam się pochwalić swym spadkobiercą. Nie może przynieść mi wstydu! 
— Na żaden bankiet nie pójdzie. Jest za mały! Ma całe życie na naukę, co ci się tak śpieszy? — prychnęła kocica, stając tak, aby Baron nie mógł porwać swojego syna, kończąc tak dyskusje. Często się to zdarzało, a on nie mógł nic zrobić! Był w końcu mały. Liczył, że babci tym razem uda się przegadać burego i ten odpuści mu ten jeden raz tej całej nauki. 
— Czemu się śpieszę?! Van Cooin's mnie wyśmieję! Już teraz uważa, że wymyśliłem sobie syna! Musze zetrzeć ten jego parszywy uśmiech z pyska! To polityka! Nie zrozumiesz jakie to ważne, by reszta rodów widziała, że rośniemy w siłę. Dzieciak Van Cooin'a ma już dziesięć księżyców! Serafin musi go dogonić jeśli chcemy się im odgryźć! — tłumaczył swoje rację Baron. Mordując wzrokiem swojego potomka. 
Serafin wiedział o co chodzi. Tata chciał, aby przestał chować się za babcią i do niego wyszedł. Nie podobało mu się to wszystko. To była bardzo stresowa dla niego sytuacja. Na dodatek nie wiedział kim byli ci cali Van Cooinowie. Tata ciągle o nich mówił... i to z taką nienawiścią, jakby kogoś mu zabili. Bał się jednak zapytać, bo to rodziło kolejne napięcie, a ono powodowało tylko kolejne krzyki. Ah! Jak chciał do mamusi! Niestety... mama też mu pewnie by nie pomogła. Zawsze, gdy do niej biegł czy to radosny czy zapłakany, odsyłała go do babci. 
— Uspokój się! Straszysz dziecko. Nie oddam ci go, bo chcesz komuś utrzeć nosa. Nim skończy dziesiąty księżyc umrze z przepracowania! Pomyśl o jego zdrowiu! — babcia twardo stała przy swoim, głucha na syki kocura. 
Kociak jeszcze bardziej się bał. Czuł jak napięcie wzrasta. Zaraz rzucą się sobie do gardeł! Raz to widział... Babcia dała tacie po nosie, a ten klął na nią siarczyście przez kolejny księżyc! Najwidoczniej i do takich samych wniosków doszedł bury, bo trzepnął ogonem rozeźlony i rzucił do swojego potomka: 
— Wieczorem masz do mnie przyjść. — I odszedł. 
Odetchnął z ulgą, a uśmieszek pojawił się na pyszczku, kiedy babcia rozluźniła napięte mięśnie. 
— Udało ci się babciu! Uratowałaś mnie! — Przytulił się do jej łapki. 
— Oczywiście. Nie pozwolę, by traktował cię jak jakiś przedmiot. Może i jesteś dziedzicem, ale to nie oznacza, że nie jesteś osobą. No, chodź do babci. — Kocica otuliła go ogonem i uspokajająco polizała po łebku. Od razu zrobiło mu się miło i rozluźnił się. 
Był gotów na kolejną bajkę. Chciał zapomnieć o nieprzyjemnej sytuacji, która miała miejsce. Pieszczoszka najwidoczniej to zauważyła, bo rozpoczęła kolejną opowieść, która ululała go do snu. 

***

Od rana źle się czuł. To było dziwne... Nie wiedział co było tego powodem. Tata po niego przyszedł, aby zaciągnąć go na lekcje, ale nie był w stanie go wyciągnąć z posłania, bo zaraz wydawał z siebie pełne boleści miauknięcia. 
— Zimno mi... — Dygotał, zwinięty w kłębek, gdy usłyszał kolejne niezadowolone sapnięcia ojca. — Coś mi się stało... 
— No oczywiście! Stara jędza mi cię zaraziła, abyś mógł sobie lenić się i cieszyć swoim "dzieciństwem". Gdyby nie to, że twoja matka mnie błagała o jej pozostawienie, to już dawno trafiłaby do schroniska! — warczał, patrząc na niego takim wzrokiem, jak gdyby planował to z babcią od początku. A przecież... przecież tak nie było! Nie wiedział jak w ogóle wyglądało to całe zarażenie! 
Zresztą... głowa go zaczęła boleć. Zacisnął mocniej oczka, słysząc jak zaraz pojawia się matka. Ta brzmiała na niezadowoloną, że Baron ją obudził. Kocur zaczął znów swoją tyradę, że jej matka psuje mu dziecko. W porównaniu z babcią, mama nie wdawała się w dyskusje, a jedynie przyswajała tą wiedzę w ciszy. 
— Pójdę po Panią. Zabiorą go do Obcinacza i zaraz wstanie na łapy — powiedziała. 
— No ja myślę... Nie chcę czekać kolejnych księżyców na potomka, jeśli coś mu się przez tą staruchę stanie. Trzeba ich odizolować. Kategorycznie! 
O nie! Otworzył aż oczka przestraszony, gdy usłyszał te słowa. Nie chciał, aby pozbywali się babci! To nie była jej wina! Poczuł jak robi mu się smutno, a z oczu poleciał strumień łez. Zaraz potem zasmarkał się całkowicie, ku niezadowoleniu rodziców, którzy poszli po Wyprostowaną. Ta widząc w jakim był stanie, podniosła go na ręce i wsadziła do jakiegoś pudełka z ciepłym kocykiem i zabawką. Od razu się przytulił do pachnącego mamą przedmiotu. Nie zrobiło mu się jednak z tego powodu lepiej. Bał się, że jak wrócą to babci już nie zastanie! Wydał kolejne płaczliwe miauczenie. Czemu jego rodzina była taka okropna? 

***

Wyprostowana była przy nim podczas całego badania. Wydawała się zaniepokojona jego stanem, gładząc go pocieszająco po uszku. Pan Obcinacz bardzo brzydko pachniał. Pamiętał go z ich pierwszego spotkania... Wtedy zrobił mu ał, ał... Jak tak o tym pomyślał, to teraz też wbił mu coś w ciałko. Zakwilił, ale nie był w stanie uciec. Ból zresztą jak się pojawił, tak szybko zniknął, a on wrócił do transportera. 
Nie czuł się wcale lepiej... Pani zabrała go z powrotem do domu, ale nie oddała do rodziny. Zajęła się nim sama, przez co mógł nacieszyć się ciszą i spokojem. Sprawdzała jego stan praktycznie co chwila. Kojarzyła mu się z babcią. Była też miła i troskliwa. Nie krzyczała, a dawała pyszności! Dopiero pod wieczór mu się polepszyło. Zimno i nieprzyjemne uczucie w ciałku zniknęło. Zaczął na powrót swoje harce, biegając po łóżku Pani. Zapomniał, że martwił się o babcie... Przypomniał sobie o niej dopiero wtedy, kiedy Wyprostowana otworzyła drzwi i wpuściła ją do swojego pokoju. Od razu stanął na krawędzi łóżka, by zrobić hop ku niej, ale Pani w porę go pochwyciła i postawiła na ziemi. 
— Dziękuję! — odmiauknął do niej, po czym już bez przeszkód, wtulił się w bok staruszki. — Babciu! Jesteś! Myślałem, że tata cię wyrzucił z domu, bo byłem chory! 
— Phi! On? Wyrzucił mnie? Nie dałby mi rady. No już, nie martw się tak o mnie. Twoja babcia umie sobie radzić z takimi bucami. Powiedz mi jak ty się czujesz? 
— Lepiej. Byłem u Obcinacza i on zrobił ał, ał, a potem Pani mnie tu zamknęła i o mnie zadbała i mi już lepiej — wyrzucił na jednym tchu. 
Babunia słuchała go z uwagą, kiwając głową. 
— To dobrze. Odpoczywaj i może dzisiaj nie wychodź z pokoju Pani — poradziła, nie chcąc, aby wnuczek słuchał kolejnych krzyków ojca, który najpewniej nie omieszkałby się zrzucać winę za jego stan na wszystkich, byle nie na siebie. 
Serafin pokiwał głową. Tak też zrobił, zwłaszcza że babcia obiecała mu, że też z nim zostanie. Pani także się ucieszyła z tej gościny i posłała im kojec, by było im w nocy wygodnie. Obawiał się jednak, że jak tata zauważy, że mu było już lepiej to jak nic zaciągnie go do siebie na nauki... Może powinien jeszcze poudawać? Tak, aby zdobyć więcej wolnego czasu, by mógł cieszyć się z bycia kociakiem o czym ciągle przypominała mu babcia? 

Wyleczony: Serafin

Od Piaszczystej Zamieci CD. Lwiej Paszczy

 Zamarł, kiedy do jego uszu dotarły niepokojące słowa. Siostra obgadywała go przy matce? To było... niezbyt przyjemne uczucie. Miał ochotę odwrócić się i wyjść, nim jeszcze miał szansę z godnością się wycofać i udawać, że wcale go tu nie było, lecz niestety... został zauważony. No wspaniale... 
— Och Piasku, dobrze, że jesteś. Chodź tu szybko do nas, pewnie nie możesz znieść wzroku kotów mówiącego, że kolejny raz zawiodłeś. I tym razem nie tylko nas, ale i cały klan.
To sprawiło, że ukłucie w sercu wzrosło. Jego uszy od razu powędrowały do tyłu i nawet się nie zawahawszy, uciekł. Tak. Uciekł stamtąd jak ostatni tchórz, nie chcąc, aby kotki dojrzały jego łzy. Czy naprawdę teraz będą mu to wszystko wypominać? Przecież... pozbył się problemu. Zrobił tak jak chciała Lew. Chociaż... nie, nie tak jak ona chciała. W końcu ta marzyła o tym, by stał się mordercą... Nie chciał zniżać się do bycia takim łajdakiem. Czemu nawet teraz, gdy był dorosły, czuł się taki mały w obliczu swojej rodziny? Nie powinien tak się przejmować ich opinią, a jednak... Nie wrócił do obozu już przez resztę dnia. Nie chciał ich widzieć. 

***

Jak można było zmazać swą ujmę na honorze? Poprzez śmierć. Dalej nie potrafił uwierzyć w to, że zabił. Wmawiał sobie, że musiał. Przecież gdyby się wycofał, sam tam by zginął. Wątpił, aby Lwia Paszcza pomogła mu, gdyby po raz kolejny ją zawiódł. Liczył, że teraz, kiedy to miał już za sobą, ta okaże więcej zrozumienia i nie będzie już wypominać jego poprzednich potknięć. No może po tym wszystkim uciekł z obozu na granicę, by nieco odpocząć od wszelkich rudych kotów, ale już mu było lepiej. Wystarczyło, że miał u boku kogoś kto go kochał szczerze, a troski odchodziły. 
Jego związek ze Srebrzystym Nowiem kwitł i rozrastał się niczym najpiękniejszy kwiat. To nie było już zwykłe zauroczenie. Serce nie biłoby mu wtedy przy nim tak szybko, a radość w końcu by się wypaliła. To była prawdziwa miłość. Zakazana, ale przez to jaka kusząca. Ona sprawiła, że stał się silniejszy, że odżył i był w stanie spojrzeć w oczy swojej rodzinie bez strachu, że znów go zbiją z łap, pokazując jakim był bezwartościowym członkiem ich rodziny. 
A ile to się działo, gdy go całymi dniami nie było! Nagietkowy Wschód trafił do medyka, więc jako dobry wujek i jego dawny mentor, postanowił go odwiedzić. Okazało się, że to nic groźnego, ot, popękane poduszki łap, które zaczęły krwawić. Margaretkowa Łapa szybko się tym zajęła pod okiem swojego mentora. Nie spodziewał się jednak, że Lwia Paszcza także przebywała w tym legowisku. Widząc siostrę, zamarł. Czy była zła, że jej unikał przez tak długi okres czasu? W zasadzie miał wymówkę. Po prostu pilnował granic, dbał o bezpieczeństwo Klanu Burzy, aby udaremnić kolejny atak samotników na ich koty. 
— Cześć... Jak tam? — czuł jak nieprzyjemne napięcie unosi się w powietrzu. Czemu tak się stresował, gdy widział siostrę? W końcu... mogła mu przylać, w młodości czasem to się zdarzało, ale bez przesady. Teraz byli dorośli. — Nagietku? — Przeniósł szybko wzrok na kocurka, aby nie widzieć palącego spojrzenia Lew. 
— Dobrze. To nic takiego. Zagoi się — powiedział rudzielec, oceniająco zerkając to na niego, to na matkę. 
Ah, tak... Pewnie też czuł tą atmosferę. 
— To dobrze. — Uśmiechnął się do niego, po czym znów jego spojrzenie spoczęło na Lew. Okrzyczy go? Weźmie go na stronę? Na spacer? A potem okrzyczy? Może nie powinien tak dużo o tym myśleć, bo czuł, że zaraz sam tu padnie obok siostrzeńca. — A jak tam u ciebie Lew? Trzymasz się? — palnął, bo nie wypadało tak nagle wychodzić. Był na Klan Gwiazdy w końcu kocurem! Nie powinien bać się kotki! Na dodatek... może potrzebowała wsparcia? Jej dziecko zdegradowali, pewnie źle to znosiła. 

<Lew?>
Wyleczony: Nagietkowy Wschód

Jesienne dolegliwości!

   Nadeszła Pora Opadających Liści, a z nią kolejne dolegliwości!

POGODA

Złote, pomarańczowe, czerwone i brązowe barwy okryły drzewa, przy których pniach tworzą się już sterty liści - przyszłe schronienie dla jeży, myszy, a także innych mniejszych żyjątek, które będą szukać schronienia przed Porą Nagich Drzew. Dla wojowników stanowią one istny bufet. Zwierzęta są śpiące, pochłonięte przygotowaniami swoich posłań i zbieraniem zapasów, dzięki czemu stają się łatwym łupem. Podczas takich polowań należy jednak pamiętać o bezpieczeństwie - żmije, jeże, a także niektóre owady, mogące interesować się liściastymi kopcami, mogą okazać się być niebezpieczeństwem dla nieuważnego kota. Podobnie jak Porą Zielonych Liści, deszcze są rzadkie, lekkie i dość ciepłe. Dopiero końcem Pory Opadających Liści staną się one zimniejsze, a także dołączy do nich chłodny wiatr, płoszący ostatnie odlatujące ptaki z terenów klanów. Członkowie Klanu Klifu, jak każdego sezonu, powinni być ostrożni podczas polowań na Złotych Kłosach. Mimo bycia szczególnie urodzajnymi w tym sezonie, szybko mogą się stać pułapką, kuszącą tłustą zwierzyną. Potwory dwunożnych często patrolują te tereny, łapczywym wzrokiem szukając nieuważnego wojownika. Dopiero po pożarciu przez nie porastających pole traw, to miejsce stanie się bezpieczne do polowań, nawet na większą, wywabioną pozostawionymi nasionami, zwierzynę. Pozostałościami Złotych Kłosów chętnie pożywią się bażanty, kuropatwy, drobniejsze ptactwo oraz wszelkiego rodzaju gryzonie.


Dolegliwości odczuwają wymienione niżej koty z:

Klanu Burzy:

Srebrzysty Nów - ból zęba
Stokrotkowa Łapa - niestrawność
Konwaliowy Powiew - zranienie łapy
Kukułcze Skrzydło - przewianie
Rumiankowe Zaćmienie - wymioty

Klanu Klifu:

Prószący Śnieg - zwichnięcie ogona
Paprociowy Zagajnik - ból głowy
Zielone Wzgórze - kaszel
Stokrotkowa Łapa - kolec w łapie
Zimorodkowy Sen - swędząca infekcja

Klanu Nocy:

Czapli Taniec - ból stawu
Ryjówkowy Urok - odwodnienie
Piórkolotkowy Trzepot - wymioty
Cyrankowa Łapa - ból zęba
Kazarkowa Łapa - infekcja ucha

Klanu Wilka:

Bielicze Pióro - ból głowy
Ważkowe Skrzydło - infekcja gardła
Cisowa Łapa - kleszcz
Muszlowa Łapa - zatrucie pokarmowe
Syczek - kocięcy kaszel

Owocowego Lasu:

Murmur - kłopoty z oddychaniem
Ślimak - ból głowy
Śliwka - infekcja oka
Rokitnik - zwichnięcie przedniej łapy
Kamyczek - gorączka

Samotnicy i Pieszczochy:

Krogulec - wybicie barku
Szczypiorek - szkło w łapie
Serafin - gorączka
Ofelia - bezsenność


Choroby kotów, które nie poszły ze swoimi dolegliwościami do medyka i nie zostały wyleczone, przechodzą w II lub III stadium. Dotyczy to kotów z :

Klanu Burzy:

Margaretkowa Łapa - przegrzanie > ból głowy
Mała Koszatniczka - ból zęba > mocny ból głowy
Nagietkowy Wschód - popękane poduszki > krwawienie
Obserwująca Żmija - ból głowy > osłabienie
Kurza Pogoń - zwichnięcie przedniej łapy > zwyrodnienie

Klanu Klifu:

Podniebna Łapa - przemarznięcie > kaszel > biały kaszel > zielony kaszel
Wróbelkowa Łapa - niestrawność > ból brzucha
Jeżówka - kolec w łapie


Klanu Nocy:

Błotnista Plama - halucynacje > problemy psychiczne
Cytrus - kleszcz > infekcja

Klanu Wilka:

Wieczorna Mara - ból głowy > osłabienie > migreny
Chryzantemowa Krew - zatrucie pokarmowe > wymioty > odwodnienie > omdlenia
Gronostajowy Taniec - zatrucie > mocny ból brzucha > śmierć
Bielicze Futro - bezsenność > wyczerpanie
Płonąca Dusza - kłopoty z oddychaniem > duszności
Kukułcze Gniazdo - ból stawu > odrętwienie kończyny
Oszroniona Łapa - szkło w łapie > infekcja

Owocowego Lasu:

Puma - ból głowy > osłabienie

Samotnicy i Pieszczochy:

Ametyst - zwichnięcie biodra > zwyrodnienie > sztywność stawu
Cynamonka - infekcja gardła > chrypa > czasowa utrata głosu
Kremówka - przewianie > katar > trudności z oddychaniem > zapalenie zatok
Bastet - swędząca infekcja > podrażniona skóra
Misty - katar > trudności z oddychaniem

Koty z dolegliwościami powinny udać się do medyka zimą.
W przypadku grywalnej postaci należy napisać opowiadanie skierowane do medyka w klanie (jeśli jest on grywalny) lub opisać samemu wizytę u niego. Objawy nie muszą wystąpić od razu po rozpoczęciu zimy - mogą w połowie a nawet i pod koniec.
Jeśli kot zlekceważy dolegliwości (tzn. nie zostaną wyleczone w danej porze roku), mogą się one zaostrzyć i/lub przemienić w gorsze i niebezpieczniejsze choroby.
WAŻNE! Osoby, które same wstawiają swoje opowiadania proszę o dodawanie pod opowiadaniami z leczeniem etykietkę "choroby".
UWAGA! Proszę, żeby pod opowiadaniami z leczeniem (szczególnie NPC!!!), były w liście wymienione imionami koty, które otrzymały kurację!

Od Szczypiorka

Było gorąco. Od dłuższego czasu nie padało. Siedziałem w swoim legowisku, znajdującym się w opuszczonej jamie borsuka. Było tam trochę chłodniej niż na zewnątrz, ale nadal... Nie lubię jak jest gorąco. Chyba jednak wolałem zimno.
Pojawił się też kolejny problem. Od jakiegoś czasu zaczęło mnie piec oko. Nie wiem dlaczego. Myślałem że to nic, że przejdzie, ale nie przechodziło. Czułem jakbym cały czas miał tam piasek, i nawet nie mogę tego oka wyczyścić. Jak się czyści oko? Ja nie wiem...
Tak średnio na nie widzę. Chyba jednak muszę coś zrobić.
Wstałem, wyszedłem z lęgowiska. Nawet nie zauważyłem jak zrobiło się ciemno. Przynajmniej jest chłodniej.
Skierowałem się w stronę małej rzeczki nieopodal. Kilka razy potknąłem się o kamienie - mam nadzieję że to były kamienie - a ciemność w parze z problemami ze wzrokiem nie pomagała. W końcu dotarłem na miejsce. Podszedłem do brzegu, zanurzyłem głowę po stronie bolącego oka w rzece. Ciężko było je otworzyć. W końcu wyciągnąłem głowę. Poczułem się trochę lepiej. Mam nadzieję że to nie znaczy że umieram. Podobno jak się umiera to się zaczyna czuć lepiej...
Chyba muszę zrobić coś więcej. Nadal boli.
Uczeń Śnieżna Łapa kiedyś pokazywał mi różne zioła... Mówił coś o zakażeniach... Może to ja mam zakażenie? Ale krew mi nie leci... Chociaż w sumie to nie widzę.
Mówił o liściach dębu... Może to zadziała? Teraz tylko muszę znaleźć dąb. Po ciemku. Z rozmazanym obrazem.

***

Po licznych trudnościach i przychodach dotarłem do dębu. Wspiąłem się, spadłem, wspiąłem się jeszcze raz, zerwałem liście - mam nadzieję że to były liście - i teraz jestem na dole. Przeżułem je na papkę, tak jak mówił Uczeń Śnieżna Łapa... Ale jakieś to podejrzane. Niby jak zepsuty liść ma pomóc?
Ale nie zastanawiałem się za długo, bo wiedziałem że ja się nie znam. Poza tym mógłbym się kłócić gdyby był tu Uczeń Śnieżna Łapa, ale go nie ma.
Wyplułem papkę na większy liść, i po chwili wahania zanurzyłem w niej zamknięte oko.
Fuj.
Jak podniosę głowę to to mi spadnie. Więc po prostu chyba tak sobie poleżę. Bez sensu tak. Źle to zaplanowałem. Jak zawsze.
A w ogóle to głodny jestem.

***

Rano poczułem się trochę lepiej. Pójdę wypłukać tego biednego liścia z mojego oka. Wtedy na pewno będę widział.

(357 słów)
Wyleczeni: Szczypiorek

Od Klamerki

Kilka księżyców temu, niedługo przed uwięzieniem Jafara…
Klamerka siedział na szczycie Strzelistego Kamienia – tak nazywał w myślach budowlę dwunożnych, do której zaprowadził go Nikita. Chodził tam regularnie. Nikita już nie próbował testować jego umiejętności chodzenia po dachach, bo wiedział że Klamerka jest zbyt uparty żeby przyznać że metody niebieskiego są skuteczne, i i tak sabotowałby takie lekcje, więc…przerzucili się na przechodzenie przez drogę grzmotu. Ale jeśli ktokolwiek miałby tego nauczyć Klamerki, to właśnie Nikita – tylko on potrafi dotrzeć do niego. Tylko przy nim Klamerka czuje się…normalnie. A do tego…nasilają się u niego te dziwne…obrazy których nie ma, dźwięki, cienie… Nigdy by tego nie przyznał, ale przeraża go to. Czuje, jakby oddalał się od rzeczywistości. Jego jedynym stałym punktem jest mentor…
Klamerka miał nadzieję, że Nikita nie wie o jego wyprawach na Strzelisty Kamień…ale w głębi duszy wiedział, że mentor dosłownie śledzi jego każdy krok, obserwuje go. A co więcej, Klamerka zdawał sobie sprawę również z tego, że gdyby Nikita chciał, to czekoladowy nigdy by go nie dostrzegł…a jednak daje się czasem zauważyć. Klamerka zupełnie nie wie o co chodzi…ale mało go to obchodzi. Jak zawsze.
Nagle usłyszał głos obok siebie.
- Witaj, Agrafko. Jak tam? Biorą? Złowiłeś coś?
Klamerka zamrugał. Oczywiście. Nikita. Któżby inny.
- Tu nie ma wody. – stwierdził czekoladowy, nie odrywając wzroku od widoku rozciągającego się na dole.
- No przecież wiem, żartuję sobie z ciebie. Miałem na myśli czy złowiłeś wzrokiem może coś intrygującego...oczywiście poza moją osobą – srebrny uśmiechnął się jak zawsze, ale Klamerka dostrzegł w jego oczach drobny błysk niepokoju. Coś musiało być nie tak.
Siedzieli w ciszy. To wzbudziło w Klamerce jeszcze większą podejrzliwość – Nikita przecież nie potrafił siedzieć cicho.
W końcu Nikita przerwał ciszę.
- Słuchaj, Klamerko… – o, użył jego imienia. Naprawdę coś jest na rzeczy… - Chciałem ci powiedzieć, że…jestem z ciebie dumny. Naprawdę. Bez żartów. Kiedy dowiedziałem się, że będę miał ucznia…i kto nim będzie, to byłem pewien, że będą z tego jakieś kłopoty. To znaczy dla mnie. Ale okazało się, że…jesteś wyjątkowy, Klamerko. Nie mogłem sobie…wiesz, wymarzyć lepszego ucznia. Masz wiele wad, jesteś cały czas w swoim świecie, jesteś aspołeczny, lubisz się kłaść na ziemi w najmniej odpowiednich momentach, ale…mimo wszystko, cieszę się że to właśnie ty jesteś moim uczniem. Nigdy nie żałowałem ani chwili spędzonej z tobą.
Klamerka odwrócił głowę w jego stronę. Miał mętlik w głowie. Z jednej strony czuł ogromną wdzięczność do Nikity…ale z drugiej czuł, że ewidentnie coś jest nie tak. Bardzo nie tak.
- Co się dzieje? – spytał Klamerka, parząc mu prosto w oczy.
Niebieski odwrócił wzrok w stronę miasta.
- Muszę na jakiś czas zniknąć.
Czekoladowy zamarł.
- Dlaczego?
- To…skomplikowane, Klamerko. Niedługo stanie się coś…co zmieni życie wszystkich. Nie podam ci szczegółów, bo sam ich nie znam, ale…nie może mnie tu wtedy być.
- A…a ja? Zostawisz mnie?
- Tobie nic nie będzie. – powiedział z pewnością. – A gdyby miało, to…ty zawsze sobie poradzisz, wiem to. Ale obiecuję ci, że wrócę.
Zapadła cisza. Klamerka nigdy nie czuł się gorzej. W dodatku nie wiedział nawet, co się dzieje. Po chwili Nikita westchnął, spojrzał na ucznia i zaczął…
- Słuchaj, Klamerko, ja…
- Nie zostawiaj mnie. – głos mu zadrżał. Po raz pierwszy do zawsze, poczuł coś…tak naprawdę.
Niebieski poczuł nagłą falę ogromnego smutku.
- Nie zostawię cię… Obiecuję. Zawsze tu będę, dla ciebie. Może nie fizycznie, ale zawsze będę. W najgorszym wypadku…spotkamy się tam. – wskazał nosem w stronę nieba.
- Ale ja tak nie chcę… - zaczął Klamerka.
- Wiem. Ja też nie.
Klamerka odwrócił głowę. Nie mógł tego znieść. Nie wie, co się dzieje…nie rozumie… Chce żeby było jak zawsze. Czuje, jakby świat walił mu się na głowę.
Niebieski zamyślił się.
- Wiesz co, Klamerko? Właśnie wymyśliłem nową pierwszą zasadę… - Nikita przerwał, sprawdzając, czy czekoladowy słucha. - Jeżeli mówię, że wrócę do ciebie, to znaczy że zrobię wszystko żeby tak było. Ja oczywiście, mogę kłamać, ale wiesz przecież, że pierwsze zasady nigdy nie kłamią.
Klamerka powoli odwrócił głowę.
- Nie chcę być sam. Znowu…
- Ja też nie chcę. Całe życie byłem samotny…i właśnie dlatego teraz jesteś dla mnie tak ważny, Klamerko.
- To bez sensu…
- Całkowicie.
Klamerka westchnął.
- Zginiesz, jeśli odejdziesz… Przecież…
- Poradzę sobie. Byłem już w gorszych sytuacjach. Na przykład… Hmm… - zamyślił się. – Opowiadałem ci kiedyś historię o szczurze i łapie potwora dwunożnych…?
- Nie… - powiedział cicho czekoladowy.
Nikita uśmiechnął się smutno.
- No, to opowiem ci jak wrócę.
- Kiedy?
- Jeszcze nie wiem. Ale wrócę. Pamiętaj, pierwsza zasada, te sprawy… Spróbuj nie zginąć…i nie pakuj się w kłopoty.
Klamerka patrzył na zachodzące właśnie słońce. Myślał. Myślał. I jak zwykle nie potrafił niczego wymyślić. Myśli krążyły mu w głowie niczym liście na wietrze. W jednej chwili miał…nie tyle wszystko, co chociaż coś…a w drugiej znowu nie ma nic. Jest pewien, jak nigdy niczego, że nie będzie rozmawiać z nikim innym niż Nikita, że znowu będzie sam, sam ze swoimi halucynacjami i zwariuje, jak nic zwariuje… Nawet dotychczas nie zdążył powiedzieć o tym mentorowi.
- Nikita, słuchaj, ja muszę ci o czymś… - odwrócił głowę, ale…jego już nie było.
Zostały tylko cienie. Światło wirujące mu przed oczami. Kolory. Szepty. Nikt nie pomoże…

[837 słów]

Od Klamerki

Parę księżyców temu…
- No dobrze, nauka chodzenia po dachu dla opornych, lekcja czwarta. Jesteś w końcu gotowy, Agrafko? – Nikita zerknął na Klamerkę. - Ostatnim razem nawet udało ci się nie spaść celowo, robisz postępy.
Czekoladowy spojrzał na mentora stojącego na skrzyni, nad nim. Zamrugał.
- Ale ja nie chcę. – stwierdził Klamerka.
- A ja na przykład nie chcę żyć, bo przez uczenie takiego inteligentnego inaczej kociaczka jak ty zacząłem wątpić w sens mojej kariery i doświadczenia. – niebieski uśmiechnął się. - Pierwsza zasada: nie zawsze dostajemy to czego chcemy. Samo chcenie czasem wystarczy, ale zazwyczaj nie. Nie polecam sprawdzać. A teraz właź na dach.
Klamerka stał w miejscu. Dlaczego Nikita tak go męczy o ten dach? Przecież równie dobrze może sobie chodzić po ziemi.
- Ale ostatnia pierwsza zasada mówiła, że każdy ma jakieś ograniczenia… - zaczął czekoladowy.
- …a dalsza jej część że ograniczone koty umierają bardzo szybko. – wtrącił Nikita. - Albo zostają jakimiś wielkimi przywódcami, ale to nie zmienia faktu że szybko umrą. Chcesz szybko umrzeć, Spinaczu?
Klamerka zamrugał. Już otwierał pysk żeby odpowiedzieć, ale przerwał mu mentor.
- Dobra, nawet nie odpowiadaj… Źle sformułowałem pytanie. – Nikita zamyślił się.- Słuchaj Klamerko, wdziałeś kiedyś niebo, w nocy?
Klamerka powoli pokręcił głową.
- Jak to nie? Przecież… - Nikita spojrzał w niebo, jakby tam szukał pomocy w tej absurdalnej sytuacji.
- Tylko przez tą taką…przezroczystą barierę…na parapecie…
- Rozumiem… Ale wiesz, że są na nocnym niebie takie…świecące punkciki?
Klamerka pokiwał głową.
- Zatem widzisz, każdy kot jest taką właśnie świecącą plamką. Niektórzy wierzą, że dopiero po śmierci się tam trafia, jak się było dobrym, wierzącym i w ogóle…ale stwierdziłem że to nie jest możliwe, bo jednak po pierwsze koty niewierzące w tamto zdecydowanie przeważają nad wierzącymi, a gwiazd jest tak wiele że…to nie jest fizycznie możliwe. A po drugie to straszna manipulacja z tymi wszystkimi wiarami…tak mi się wydaję. Dlatego ja wierzę tylko i wyłącznie w siebie, tylko sobie ufam, i wiem że tak czy inaczej wszyscy skończą tak samo – martwi, i jako świecąca plamka. Rozumiesz?
Klamerka patrzył na niego. Nikita dość często…prawie cały czas rzucał sarkastyczne żarty, uwagi, krytykował i wymyślał na poczekaniu „pierwsze zasady”…ale miewał przebłyski mądrości. Tak jak w tej chwili. Klamerka zawsze był zdziwiony, ile jego mentor wie o…tym wszystkim, co dla czekoladowego zawsze było niepojęte.
- A więc wyobraź sobie, Klamerko, że będąc taką właśnie świecącą plamką, możesz jedynie…świecić, i patrzeć na wszystko z góry. Nie masz żadnej mocy sprawczej. Na nic nie masz wpływu. Młode gwiazdy faktycznie, świecą najjaśniej, ale co poza tym? Chcesz tego, Klamerko?
Klamerka milczał. Analizował słowa mentora. To…miało sens.
Pokręcił głową.
- Tak myślałem. A więc…emm… - Nikita zamyślił się. – O czym ja właściwie…?
Nikita zmarszczył brwi, spojrzał w niebo. Po chwili powiedział.
- No, nie przypomnę sobie. Teraz to ja się zgubiłem. Ale może…słuchaj, chcesz zobaczyć nocne niebo? Znam takie jedno miejsce, nie pożałujesz.
Klamerka pokiwał głową.
- Świetnie! – Nikita po raz pierwszy od chyba zawsze…uśmiechnął się, tak szczerze. Ale szybko się opamiętał. – Ekhem. No…to chodź.

***

Nikita wskoczył na murek, usiadł. Znajdowali się prawie na szczycie takiej…wysokiej, strzelistej, wąskiej skały dwunożnych. Nad nimi znajdował się jeszcze mały dach, a potem już nic. Wisiał tam błyszczący od światła księżyca kształt, przypominający odwróconego do góry nogami tulipana. Wygląda na bardzo ciężki.
- Chodź, Klamerko. Zobacz. – powiedział niebieski.
Klamerka stał chwilę. Nikita znowu nazwał go po imieniu. To rzadko się zdarza. Czekoladowy podszedł do murka, też wskoczył. I wtedy to zobaczył. Roztaczał się stąd widok na całe miasto. I całe nocne niebo… Klamerka nigdy w życiu nie widział nic tak pięknego. Był w szoku.
Po chwili Nikita nachylił się do niego i powiedział…
- Wszedłeś na dach.
Klamerka zamarł.
- Czyli…to o to chodziło…od początku…?
- Mhm. – stwierdził mentor. – Nie bierz tego do siebie…ale jak widać, jak chcesz to potrafisz. Tylko potrzebujesz…odpowiedniej motywacji.
Klamerka zamrugał.
Po chwili uśmiechnął się.
 
[642 słowa]
 

18 maja 2024

Od Murmur

Ostatnie wschody słońca spędzone w legowisku medyka, a nawet i w całym obozie Owocowego Lasu, były napięte. Po tym, jak na jaw wyszedł potajemny romans Przebiśniega, partnera Witki, razem ze świeżą członkinią ich grupy, Kosodrzewiną, w starej medyczce zawrzało, a na złamane serce, niestety, nikt jeszcze nie wynalazł lekarstwa. Zdrada partnera odbiła się także na jednym z jego kociąt, bękarcie, którego pechowo szkoliła teraz już była ukochana jej ojca. Sceptyczne podejście kocicy do Chmurki stało się jeszcze chłodniejsze. Nawet nie starała się ukryć, jak wielką niechęcią darzy koteczkę. Wytykała jej każdy najmniejszy błąd, niemalże całkowicie ignorowała jej naukę, pozostawiając to zadanie Murmur, co być może było dla najmłodszej lepszym rozwiązaniem. Kiedy tylko Chmurka “wpadała w łapy” Witki, ta zarzucała jej najcięższe, najbardziej uciążliwe zadania, których nawet wymagający nauczyciel nie zlecałby tak małemu podopiecznemu. Oprócz tak oczywistych utrudnień w nauce, Witka dopuszczała się też większych złośliwości, jak chociażby ostatnio, kiedy to Gęgawie zostało przydzielone legowisko Chmurki. Kiedy doszło do konfrontacji dwóch kocic, Witka zbyła uczennicę błahym “On tego bardziej potrzebuje niż ty”, z czym liliowa nie była się w stanie kłócić, kończąc śpiąc w legowisku pozostałych uczniów. Jak można się domyślać, przy wymiotach ciężko zachować czystość otoczenia, dlatego po skończeniu kuracji zwiadowcy, posłanie było do wyrzucenia.
– Powinnaś bardziej o siebie dbać… – wymruczała przez zęby Murmur, podsuwając Migotce namoczoną wodą kulkę mchu.
Niebieska była jednym z tych kotów, których Murmur się mniej obawiała. Była cicha, nieproblematyczna i równie nieśmiała co szynszylowa, dzięki czemu czuła się przy niej nieco swobodniej.
– Wiem… Byłam ostatnio troszkę zalatana, przyznaję. – miauknęła w odpowiedzi zielonooka, spuszczając wzrok na łapy, po czym wzięła się za zlizywanie kropli wody z napęczniałej, zielonej kulki.
Medyczka pokiwała głową. Domyślała się, że długie futro Migotki mogło sprawiać kłopoty Porą Zielonych Liści, kiedy to słońce prażyło przez większość dnia. Nie trudno było w takiej sytuacji się przegrzać czy odwodnić.
– Murmur! – zaszczebiotała z drugiego końca legowiska medyka Brzoskwinka – Mogłabyś na moment podejść?
Kocica uniosła swe dwubarwne oczy znad pacjentki. Widząc proszące spojrzenie liliowej, w podskokach do niej podbiegła.
– T-tak? – bąknęła, rozglądając się na boki – Czy nie miała się tobą zająć Chmurka? – dodała zmartwiona.
– Cóż… Właśnie o to chciałam spytać. – zaczęła Brzoskwinka – Wszyscy w Owocowym Lesie wiemy, jak wygląda sytuacja między Przebiśniegiem, a Witką. Martwi mnie jednak stan Chmurki… Wydaje się być nieco rozkojarzona. Nie chciałam kwestionować jej wyborów, jednak podała mi zioła, do których nie jestem przekonana. Mogłabyś rzucić na nie okiem? – uśmiechnęła się pręguska, łapą przesuwając parę zielonych listków bliżej medyczki.
Ostra woń, która dotarła do nosa Murmur od razu zdradziła jej tożsamość rośliny. Był to wrotycz, który mimo nie bycia szkodliwym w małych porcjach, w większych mógł powodować bóle brzucha i biegunki.
– Masz rację! – pisnęła zaniepokojona, prędko zabierając od kotki zwitek liści – Najmocniej za nią przepraszam. F-faktycznie, ostatnio jest nieco spięta. Możliwe, że pomyliła twoje zaczerwienione uszy z poparzeniem słonecznym… – głośno zastanowiła się szynszylowa – N-nie martw się, zaraz zabiorę cię nad rzekę, gdzie się schłodzisz. Powinno pomóc, jednak potrzebujesz eskorty, abyś przypadkiem nie zasłabła z przegrzania.
Wojowniczka pokiwała wyrozumiale głową.
– Racja, nie chciałabym się dodatkowo podtopić – rzuciła, próbując rozluźnić zaistniała atmosferę. Niestety, dla Murmur przyniosło to odwrotny skutek. – Ah, właśnie. Chmurka mówiła, że idzie po wodę dla mnie. Musimy kogoś poprosić, aby ją zawrócił. Biedna, natrudziłaby się na marne.
Kiedy kotka chciała się cofnąć, by zrobić miejsce dla wstającej pacjentki, a także aby odłożyć uratowane przed zjedzeniem zioła na ich miejsce, wyczuła za sobą opór. Podskoczyła wystraszona, obracając się na pięcie, a jej napuszony ogon przeciął powietrze.
– Aj! – fuknął kremowy uczeń, o dwóch charakterystycznych piórkach umieszczonych na łebku, kiedy jasny ogon medyczki pacnął go w pysk.
– P-przepraszam! – zawołała Murmur.
Chrząszcz już nie raz zdążył ją w ten sposób przestraszyć, podczas swojego dyskretnego przyglądania się kuracji chorych. Nadal jednak nie była w stanie przyzwyczaić się do jego dziwnych nawyków.
– N-nie powinieneś wstawać z legowiska… – dodała po uspokojeniu się Murmur – Twój bark nadal wymaga odpoczynku. To świeże nadwyrężenie. – wyjaśniła.
Kremowy wywrócił swoimi pomarańczowymi ślepiami, niezadowolony z bycia odesłanym na miejsce. Widać było, że bardzo nie podobało mu się przerwanie jego darmowej lekcji o ziołach, jednak usłuchał się starszej i z grymasem na pyszczku powrócił na przydzielone mu posłanie. Dzięki temu, Murmur była w stanie zająć się zdrowiem Brzoskwini.

Wyleczeni: Brzoskwinia, Chrząszcz, Gęgawa, Migotka

[697 słów]

Od Kazarkowej Łapy CD. Lodowego Omenu

Wodnik strasznie zrzędził. Oj tam pełne imię, oj tam króliki. Byli burzakami czy nocniakami, do diaska? Tytuły były za to zbędne, przecież nie mieli teraz ceremonii, tylko szli na zwykły patrol. Po co sobie plątać język? Bez sensu.
— Się robi! — odpowiedziała czarno-białej kotce, uśmiechając się szeroko. Pozwoliła, by Wodnikowe Wzgórze wyszedł na prowadzenie, i tak nie był im potrzebny. Tylko im marudził; chyba tak to wygląda, gdy zaczyna się starzeć, pomyślała Kazarka. Brrr. Obiecała sobie, że nawet jeśli będzie siwa, to nie zamieni się w gbura. — Zrujnowany most jest naprawdę blisko, więc o nic się nie martw. Ja to w ogóle nie wierzę, że możecie nie polować na ryby. W ogóle jadłaś jakąś kiedykolwiek?
— Tak, kiedy tu przybyłam. W Klanie Wilka jednak nie jemy takich zdobyczy — odpowiedziała, sprawiając, że Kazarkowej Łapie momentalnie opadła szczęka. 
— Że co?! — osłupiała, ale tylko na krótki moment. Jak to było możliwe. Och, Klanie Gwiazdy, pobłogosław tych biedaków! — Naprawdę? Nawet pstrągów? Okoni? Chociażby uklei? Są takie drobne, że nawet kociak by je złapał! — iskrzyła się w niej wątła nadzieja, że Lodowy Omen pokręci głową i powie, że ją wkręca i tak naprawdę to w Klanie Wilka ryby się je codziennie na śniadanie, lecz kotka tylko na wymienione nazwy gatunków ryb zmarszczyła nos, jakby słyszała je po raz pierwszy w życiu. 
— Niespecjalnie. Nie jestem nawet pewna, czy kiedykolwiek widziałam jakąkolwiek na stosie — mruknęła, pogrążając Kazarkę w szoku. 
— O jejuniu, to straszne! — zamachnęła brązowym ogonem. — Ryby to najprzepyszniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek możesz dotknąć językiem! Słowo daję, nie ma lepszej zwierzyny, chyba że ta, którą przynosił mi mój tata, kiedy byłam kociakiem. Nigdy nie znosił mi ptaków, bo ich bardzo nie lubiłam, wiesz, według mnie smakowały jak powietrze, ale teraz już uważam, że nie są takie złe. Ale nigdy bym nie zjadła ani kazarki, ani kawki, ani cyranki, ani krakwy, ani... — prawdopodobnie czekoladowa wymieniałaby dalej i doprowadziła do ujawnienia całej jej życiowej historii od a do zet, jednak przerwał jej starszy kocur:
— Kazarkowa Łapo, mógłbym poprosić, abyś mówiła pół tonu ciszej? — obejrzał się za siebie i zapytał Wodnik, szybko odwracając głowę. Nieco przyspieszył przy tym kroku, widocznie niechętny do rozmowy. Niezbyt zwracając na otoczenie (na szczęście wojownik nie wsłuchiwał się w ich rozmowy), kotka przewróciła oczami i prychnęła.
— Oj tam, oj tam, przecież nie jestem taka głośna. W ogóle dzisiaj Wodnik zamienił się w jakąś niebywałą zrzędę. Przepraszam za niego, zwykle jest o wiele bardziej sympatyczny — obgadywała wojownika, zupełnie ignorując jego obecność lisią odległość dalej. — Chyba niektóre koty w Klanie Nocy już takie są. O, i on nawet nie jest taki zły! Poznałaś już Bratkowe Futro? — zapytała, ale nie dała Lodowi choćby uderzenia serca na zastanowienie się. Szczebiotała dalej: — To dopiero jest maruda! Pszczoły jej uwiły gniazdo na miejsce móżdżku, który już wtedy nie był okazałych rozmiarów i teraz sobie myśli, że może sobie pomiatać innymi jak lider. Niech cię nie zmyli jej ładne futerko, to żabie łajno — przeklinając, zciszyła głos. Musiała ją ostrzec! Kazarka już zdążyła się jej narazić i nie było to nic przyjemnego, więc wolała, aby jej najnowszy nabytek wśród przyjaciół (przynajmniej jej zdaniem) tego uniknął. 
Lodowy Omen zdawała się być nieco przytłoczona natłokiem informacji i zdań, które lały się z pyska uczennicy jak woda z potoku, ale wszystko procesowała.
— W Klanie Wilka też się zdarzają tacy wojownicy, którzy uważają się za o wiele wyższe byty, niż nimi są — przyznała wojowniczka. — Dziękuję za przestrogę. Postaram się na nią nie wpaść.
— Może to być trudne, tyle ci powiem! Czasami potrafi wyleźć z jakichś zarośli czy innych pnączy i zacząć bełkotać o tym, że narobiłaś syf albo ją obudziłaś. Nie zdziwiłabym się, gdyby zaraz wyskoczyła na nas z rzeki — wskazała na łagodną, lecz mętną wodę. Kto wiedział, co mogło się w niej ukrywać. — O patrz! — przeniosła łapę w stronę przybliżającej się z każdym krokiem struktury. Przy brzegu z toni wystawały cienkie pnie, złączone podłużnymi, połamanymi gałęziami. — Tam jest Zrujnowany Most. Kiedyś myślałam, że to bardzo dziwne drzewo, ale później moja mentorka powiedziała mi, że zbudowali to kiedyś dwunodzy. A ja byłam przekonana, że "most" to tylko taka nazwa...
— Myślałaś, że to drzewo? — Lodowy Omen zdawała się być tym nieco zaskoczona. 
— Nie no, nie. To by nie mogło być drzewo. Przecież tych pieńków jest kilka, to by było parę drzew — popukała się w głowę, śmiejąc się. — Aż tak głupia nie jestem. 
Czarna nic na to nie odpowiedziała. 
— Teraz naprawdę mówmy szeptem. Ryby szybko się płoszą — mruknął Wodnikowe Wzgórze, gdy kotki się do niego zbliżyły. — Ja poczekam na nie w tym miejscu, wy pójdźcie nieco dalej. Kazarkowa Łapo, asystuj naszemu gościowi, jeśli będzie potrzebowała pomocy.
— Oczywiście — odpowiedziała wojownikowi szeptem, po raz pierwszy faktycznie stosując się do jego próśb. Zwróciła pysk ponownie w stronę Lodu. — Być może sobie myślisz, że nie umiem za dużo, bo nie mam imienia wojownika, ale chcę ci tylko powiedzieć, że takie polowanie jest dla mnie proste jak połknięcie płotki. Może tak się powinnam nazywać, Kazarkowy Łowca Rybek?
— Możemy się przekonać — kocica przymrużyła oczy. Świetnie! Już zaraz jej udowodni! Wprawdzie Kazarka nie była najlepszą łowczynią ze wszystkich nocniaków, jednak na pewno uważała się za jedną z nich. A nawet jeśli nie, chyba mistrzyni Klanu Wilka nie była odpowiednim kotem, aby to oceniać. 
Podeszły do brzegu. Kazarka zauważyła przebijające się ciemne, poruszające kształty pod powierzchnią, zadowolona. Wodnikowe Wzgórze choć jeden raz dzisiaj zrobił coś dobrego, wybierając to miejsce. Przykucnęła, a czarna poszła w jej ślady. Kazarkowa Łapa już oblizywała sobie pysk na myśl o smacznym posiłku, który zaraz wyląduje jej w zębach. Zdawało jej się, że widzi sylwetkę brzany, która zbliżała się bliżej powierzchni. Szylkretka praktycznie wstrzymała oddech, nie poruszając się ani o wąs. Kiedy tylko podpłynęła wystarczająco blisko, nos Kazarki zanurkował, sięgając po całkiem sporą rybę, którą jednym prędkim ruchem wyciągnęła tak, by ta mogła zasmakować świeżego powietrza po raz pierwszy i zarazem ostatni w jej życiu. To było szybkie, pomyślała! Spojrzała się na nią Lodowy Omen, kiedy uczennica zaciskała na łuskach swojej zdobyczy mocniej szczęki. Brzana jeszcze przez dłuższą chwilę miotała się w jej pysku, zanim zesztywniała. Kiedy kotka odstawiała ją na ziemię, ryba jeszcze zadrgała parę razy przed całkowitym znieruchomieniem. Zadowolona z połowu uśmiechała się, obserwując bacznie Lodowy Omen i jej poczynania. Wojowniczka już wróciła do oczekiwania.
— Dobrze ci... a właściwie, zaczekaj — wyszeptała, zanim znalazła się jednym susem zaraz przy kotce. — Rzucasz cień na wodę, ryby cię widzą. Już to naprawię — nie czekając na odpowiedź czy ewentualny sprzeciw wojowniczki, Kazarkowa Łapa wzięła sprawę w swoje łapy i to dosłownie. Złapała kotkę za kark, nieco bardziej go zniżając i odsuwając od tafli wody tak, by cień rzucany przez jej sylwetkę stał się jak najmniejszy. Ta nic nie odpowiedziała, chociaż niepewne było to czy jej to nie przeszkadzało, czy zaniemówiła, a może czy po prostu nie chciała spłoszyć upatrzonej zwierzyny. Kazarka sama odsunęła się nieco, aby pozwolić kotce na swobodne polowanie. Oczy biało-czarnej skierowane były prosto na coraz bliższą lustru wody niedużą rybkę. W odpowiednim momencie wystrzeliła, rozpryskując wokół siebie wodę. Kiedy ją podniosła, trzymała w pysku szamoczącego się głowacza.
— Wooo, brawo! — miauknęła, klepiąc ją po plecach w ramach gratulacji. — Idziesz jak burza, Lód! 
Zupełnie nie zdawała sobie sprawy z tego, że nie zachowywała się do końca odpowiednio w stosunku do kogoś, kto był w ich klanie całkiem ważnym gościem. A szczególnie biorąc pod uwagę to, że znała ją jakieś pół godziny. 
Zdecydowanie nie podobało się to także Wodnikowemu Wzgórzu, który wbijał w nią swój wzrok.

<moja nowa przyjaciółko, Lód?>

[1221 słów]

Od Lodowego Omenu

Słońce grzało przyjemnie jej grzbiet, a gęste korony drzew osłabiały jego płonący żar, sprawiając, że nie było natarczywe, a przynajmniej było mniej natarczywe, niż byłoby na otwartych terytoriach bezpośrednio pod szerokim niebem. Ugryzła kawałek trawy, by przeczyścić żołądek, ale nie ruszyła się z miejsca. Po wszystkich jej stronach otaczali ją kultyści, którzy jak zwykle spędzali ze sobą mnóstwo czasu. Byli jedną, zbitą grupką, więc musieli się trzymać razem.
W ten sposób czuła się jak otoczona przez czujne stado lwów. Każdy pojedynczy kultysta leżał niedaleko niej, a w ten sposób i ona czuła się bardziej... bezpieczna, wiedząc, że wszędzie wokół były oczy i uszy gotowe wyłapać każdy dźwięk. Niestety Lodowy Omen nie była najlepsza w wypoczywaniu i odprężaniu się. Zawsze musiała mieć czujność, a myśli nie dawały jej spokoju.
Spojrzała na własne łapy i głośno westchnęła, przypominając sobie, że nie usłyszy już głosu matki, nie spyta ją, jak się czuje, nie pójdzie z nią na spacer wzdłuż krętego koryta rzeki. Nie posłucha z nią świergotu ptaków ani nie opłacze wraz z nią śmierci tylu członków rodziny.
Choć minęło parę księżyców, jakoś wciąż nie potrafiła pogodzić się z myślą, że mama odeszła na zawsze. Życie toczyło się dalej, wieść o zaginięciu przeminęła jak chłodne wiatry. Ona przybywała i wybywała z Klanu Nocy, by towarzyszyć uczącej się Cisowej Łapie. Żałoba po Kostrzewie i Zawilcu powoli cichła - nawet Wilcza Tajga, najbliższa im córka i jej kochana ciocia, zdawała się już pogodzić z tymi stratami. Widziała pewnie w życiu niejedną gorszą rzecz. Przybyła w końcu z miasta. Lód jednak nie potrafiła się z tą rzeczywistością pogodzić, a może wcale nie chciała się z nią godzić. Wciąż wracała myślami do żalu i przeszywającego spokoju na oczach matki, gdy zrozumiała, że została zdradzona przez własne dziecko. Nie była zła, nie była mściwa, była po prostu smutna, że nie mogła uchronić jej przed tym, przed czym Lód obiecała chronić drogą siostrę.
Tonące w złotym blasku obozowisko nie wyglądało o dziwo złowrogo, a wręcz aż zbyt przyjaźnie, patrząc na to, ile już krwi niewinnych wsiąknęła ta ziemia. Dawała spokojny, sielankowy nastrój, niezmącony żadną aferą czy intrygą. Las po prostu otaczał ich swoim stałym czujnym spojrzeniem. Był niezmienny, ostrożny, cichy - knieja otaczająca obóz chroniła ich przed niebezpieczeństwem, ale także zamykała ich na resztę świata.
Westchnęła głęboko i rozejrzała się po otaczających ją kotach. Jadowita Żmija zachłannie ocierała się o przywódcę, którego wzrok zadziwiająco przy niej łagodniał; Lód nie pomyślałaby, że Błękit był zdolny do jakichkolwiek emocjonalnych relacji i więzi, a już zwłaszcza do miłości. Najwyraźniej źle go oceniła, bo zdawał się szczęśliwy w jej towarzystwie.
Chciałaby móc czuć to samo i ciężko było jej ukryć zazdrosne spojrzenie. Nie potrafiła kochać, bynajmniej nie w ten sam sposób, co reszta. To było tylko kolejne z uczuć, które regularnie odrzucała, dobrze wiedząc, że nie jest w stanie jej nikomu ani niczemu zaoferować. Potrafiła nawiązywać różne więzi, ale tylko z nieliczną garstką kotów miały one jakiś większy wymiar. Matka, siostra... Lód nawet nie potrafiła nazwać tego, co w stosunku do nich czuła, ale coś przyciągało jej do nich, coś złego i plugawego, coś, czego kazano jej się wystrzegać. 
Ale czy to miało znaczenie? Róża zginęła, nie było jej już z nimi. Śmierć w pewien sposób oczyściła ją z tych uczuć, ale wcale nie do końca. Siostra... Siostra żyła i Lód czuła w stosunku do niej obowiązek, powinność, dług, który powinna spłacić w zamian za odebranie matce życia.
I pozostawał jeszcze Blada Łapa.
Tak, nie sądziła, że ktoś oprócz tych dwóch członkiń rodziny, które być może bliskością i czułością od wczesnego dzieciństwa zaskarbiły sobie jej uczucia, zdoła zrobić to samo. Róża i Szadź to było co innego - Lód nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego je "kochała", dlaczego jej na nich zależało - tak po prostu było. Być może gdyby nie okazały jej takiego wsparcia i troski za dzieciństwa, dziś byłyby jej obojętne jak ojciec i cała masa innych kotów. Ale ta mała Lód, małe, naiwne kocię, być może wciąż tkwiło w środku niej i nie wyobrażało sobie odcięcia od tak bliskich relacji.
Nie przyjaźniła się z Bladym - ciężko było to nazwać przyjaźnią, a przynajmniej po jej obserwacjach wynikało, że ta więź nie wpisywała się w żaden sposób w standardy typowej przyjaźni. Nie śmiali się razem ze sobą, nie dzielili się swoimi uczuciami i doświadczeniami; właściwie to nic o sobie nie wiedzieli, a mimo to, czuli się dobrze w swoim towarzystwie. Czasami siedziała przy skraju obozu i obserwowała szumiące w drzewach ptaki, gdy kocur dosiadał się do niej w milczeniu. Nie potrzebowali używać słów, żeby się rozumieć - właściwie miała wrażenie, że sam sposób, w jaki Blady na nią patrzył czy w jaki sposób się poruszał, mówił jej wszystko. Gdyby tylko z każdym kotem możnaby było porozumiewać się w ten sposób, życie byłoby łatwiejsze i wcale nie musiałaby udawać. Nie musiałaby dostosowywać się do środowiska, udawać otwartą i charyzmatyczną, choć w środku nie czuła absolutnie nic.  Niestety, to były tylko płonne marzenia.
Podniosła się niedbale, zamierzając odejść od grupki wylegujących się na słońcu członków kultu. Potrzebowała chwili dla siebie. Musiała się przejść, przewietrzyć. Pomyśleć. Mało miała czasu na myślenie od śmierci mamy. Od śmierci Kostrzewy. Na samą myśl oczy jej zwilgotniały, choć szybko opanowała zbierające się w nich łzy. Tęskniła za srebrną - babka przekazała jej mnóstwo cennych rad, a jej mądrość i pewność siebie niejednokrotnie jej imponowała. Zaranna Zjawa była szczęściarą, że mogła szkolić się pod jej okiem. 
Miała wygramolić się przez tunel wprost do otaczającego ją lasu iglastego, ale Jadowita Żmija przecięła jej drogę. Spojrzała na nią tym swoim aroganckim, pysznym spojrzeniem - patrzyła prawie tak, jakby cały świat należał do niej, i być może nie było to tak dalekie od prawdy, zważając na to, że wpadła w oko liderowi. Uniosła brwi, nie zamierzając mówić nic bez wyraźnej potrzeby. Czego chciała?
— Pozwól, że dołączę się do spaceru.
Mistrzyni pozwoliła sobie na lekkie westchnięcie. Wzrok zielonych oczu kotki, przepełniony jadem i wysokim poczuciem własnej wartości powiedział jej wystarczająco.
— Rozumiem, że to jeden z tych momentów, gdzie technicznie rzecz biorąc pozwalasz mi decydować, ale w praktyce gdybym odmówiła, i tak byś za mną poszła — mruknęła.
— Dokładnie tak — odparowała zadowolona z siebie wojowniczka i czmychnęła przez tunel, a Lód pomaszerowała niechętnie za nią. Cóż - nie szykowało się na przyjemną rozmowę.

* * *
— A więc doszły mnie słuchy, że rozmawiałaś z Błękitną Gwiazdą przy obumarłym drzewie — zaczęła czarna szybko i dynamicznie, a złośliwy wyraz pyska praktycznie nie znikał z jej twarzy. — Mroczna Gwiazda się z tobą kontaktował.
Lód stanęła jak wryta, a wojowniczka przeszła tylko parę kroków, nim zauważywszy to, nie spojrzała na towarzyszkę z pobłażliwym spojrzeniem. Czyli Żmija wiedziała - fantastycznie. 
— Zaniemówiłaś?
Mistrzyni otrząsnęła się i w końcu zaczęła kontynuować powolny spacer, a partnerka lidera wraz z nią.
— Czyli ci powiedział.
— Nie uwierzyłabym, gdybyś powiedziała, że jesteś tym zaskoczona — prychnęła kocica.
— I słusznie — odparła zgodnie Lód.
Spodziewała się, że kotka będzie pierwszą lub jedną z pierwszych osób, która się o tym dowie.
— Co zamierzasz zrobić z tą wiedzą? — podjęła Lodowy Omen.
— Nic. A co mogę zrobić? Pogratulować ci, że kochany pradziadziuś poświęca ci więcej uwagi? — mruknęła niezadowolona. Jej głos był przesączony żalem. 
O co jej znowu chodziło? Mówiła zupełnie tak, jakby fakt, że Mroczna Gwiazda się do niej odesłał, było jakimś przywilejem, czymś pożądanym. Właściwie chętnie by się z kotką zamieniła. Zdechły przywódca się przydał, ale w chwili obecnej był bardziej ciężarem na jej sumieniu, który zwiększał się z każdym dniem. To przestało jej się podobać.
— Ciesz się, że mnie tam z wami nie było, bo łeb bym ci urwała za zbliżenie się choćby o krok do mojego Błękita. Jeszcze mi tego brakuje, żebyś mi zabrała jego uwagę.
Lód skrzywiła się. Ta myśl była tak absurdalna, że aż zrobiło jej się niedobrze.
— Jest dla mnie za stary — zaoponowała. — I wiesz przecież dobrze, że nie interesują mnie... tak bliskie relacje. To niedorzeczne. Skąd w tobie takie myśli?
Jednak Jadowita Żmija nie odpowiedziała, a jedynie zadarła dumnie podbródek. Sypała groźbami na potęgę, tworzyła wokół siebie aurę pewności siebie, a chłodne, lodowate spojrzenie, którym czasem ją obdarzała, było imponujące, ale koniec końców żadna z nich nie zrobiłaby sobie krzywdy. Bynajmniej nie bez wyraźnego powodu. W kulcie częste było, że gdy nie szanowało się czyichś granic, można było dostać solidnie po łbie. Ale tylko tyle i aż tyle. Nikt nie posunąłby się do większej krzywdy.
— No, jak już wiemy, że nasz wspaniały lider-odnowiciel znalazł sobie nową ulubienicę, to możesz się podzielić, co ci szeptał do ucha. Coś ważnego? Mówił coś, o czym powinniśmy wiedzieć?
— Gdyby tak było, już byście o tym wiedzieli.
— O waszych spotkaniach jakoś nie wiedzieliśmy. I inni wciąż nie wiedzą.
— Bardzo lubisz mnie dręczyć, co? — mruknęła Lód, choć zachowała stoicki spokój, taki, którym zwykle się odznaczała. Rzadko kiedy widziano ją targaną przez jakiekolwiek inne emocje, zwłaszcza skrajne. — Nie. Nie mówił niczego ważnego. I nie sądzę, by powiedział. Zmarli mają swoje tajemnice i nie moja w tym rola, żeby je poznawać za życia. 
Dotarły do brzegu rzeki. Za ich plecami rozpościerały się gęstwiny iglastego lasu, a przed nimi gęsto porośnięty trawą odcinek nie był porośnięty drzewami, dając im trochę wolnej przestrzeni. Pod ich łapami osuwisko tworzyło koryto, a woda płynąca tu z jeziora była wartka i prawdopodobnie niebezpieczna. Wody było dość sporo; wystarczająco, by prąd poniósł ciało i obił o skały.
— Nauczyłaś się od Rybojadów pływania?
— Nie sądzę — mruknęła, przyglądając się jej badawczo.
— Głupia odpowiedź. Gdybym była złośliwa, wrzuciłabym cię teraz do rzeki.
— A więc nie jesteś złośliwa? To coś nowego — rzuciła mistrzyni, a w odpowiedzi otrzymała tylko ciche prychnięcie. Przez moment czarna wpatrywała się w taflę rzeki.
Cisza stała się nadzwyczaj intensywna.
— Myślisz, że Klan Gwiazdy macza swoje łapy w tym, co się ostatnio dzieje? — spytała wreszcie Jadowita Żmija. Piorunowała wzrokiem wodę, jakby ta była odpowiedzialna za wszystkie jej problemy. 
Lód niemało zaskoczyła się tym pytaniem, ale wyraz jej pyska pozostał niewzruszony.
— Co masz na myśli?
— Mroźna Łapa, Oszroniona Łapa, Naparstnica. Wszyscy zmarli w tak krótkim odstępie czasowym. To nie pierwszy raz.
— Nie sądzę, by Klan Gwiazdy napuścił dzika do obozu — westchnęła przeciągle Lód. — Oczywiście, od dawna grają z nami w grę, ale nie sądzę, by te konkretne śmierci miały z tym coś wspólnego. Obawiam się jedynie tego, czy aby na pewno dobrze wybraliśmy przeciwnika.
Jadowita Żmija pociągnęła nosem. Chłodne spojrzenie skierowała tym razem wprost na mistrzynię. 
— Sugerujesz, że jesteśmy zbyt słabi, by z nimi wygrać? — jej ton obniżył się w ostatnich słowach. — Zaprzeczyliby własnym zasadom. Zabijając innych tylko dlatego, że wybrali inną ścieżkę, zamiast ślepo podążać za ich przykazaniami. 
— Wątpię, żeby to szczególnie ich interesowało — miauknęła w odpowiedzi Lodowy Omen. — Zwęglili mojego dziadka na popiół. Są równie bezlitośni, co my, a to na nas plują jadem.
Na wspomnienie Chłodnego Omenu gardło jej się zawęziło, a łzy napłynęły do oczu. Szybko mrugnęła kilkukrotnie, żeby zlikwidować to uczucie i nie pozwolić towarzyszce wyłapać jej żalu. Z jednej strony wiedziała, że dziadek pewnie był teraz w Mrocznej Puszczy, szczęśliwy jak nigdy dotąd, dopełniając swojego losu. Ale z drugiej strony... Z drugiej strony tęsknota wygrywała. Żałowała, że nie rozmawiała z nim więcej, żałowała, że nie poznała go bardziej. Został potraktowany niesprawiedliwie. Nie miał prawa zostać potępiony przez Gwiezdnych. Dlaczego byli tak okrutni? Dlaczego byli tak mściwi?
— Nie rozumiem tego. Nie potrafię zrozumieć. Mianują siebie miłosiernymi przodkami wielbiącymi pokój i dobroć, ale jednocześnie posyłają nas na zgubę. Nikt z nas nie wybrał tego, kim jest. To nie nasza wina, że nie wierzymy w dobroć i gwiazdki z nieba. Nie nasza wina, że nie wychowaliśmy się w kłamstwie, jak te biedne dzieci z innych klanów. Do dziś pewnie wmawia im się, jak dobrzy są Gwiezdni. Nie ma nikogo, kto mógłby nauczyć je, że rzeczywistość jest brutalna i że muszą się z nią pogodzić. Nikogo — Lód westchnęła, wbijając wzrok w niebo. 
"Szczęśliwi jesteście?" pomyślała w głowie. "Pewnie kolejne ofiary z Klanu Wilka tylko was cieszą."
Nieczęsto się zdarzało, że przelewała się przez nią gorycz. Lód była oazą spokoju, mało co potrafiło wyprowadzić ją z równowagi. Ale żal narastał za każdym razem, gdy myślała o Klanie Gwiazdy.
Nie odpowiedziało jej nic, więc jedynie parsknęła pod nosem.
Wielcy Gwiezdni, zbawiciele świata, wspaniałomyślni bohaterowie. Nie odpowiadali na niczyje modlitwy, milczeli na prośby, a gdy ktoś ośmieli się od nich odwrócić, zsyłali na nich sztormy i pioruny. 
Nigdy nie przyszedł do niej żaden kot z Klanu Gwiazdy, nigdy nie wyciągnął do niej łapy ani nie powiedział, że idzie złą ścieżką. Nie pojawiali się w ich życiu, porzucili ich, a mimo to roszczyli sobie prawa do tego, żeby wciąż byli chwaleni i uwielbiani. Tymczasem Mroczna Puszcza przynajmniej była w stanie odpowiadać na wołania. Nigdy nie porzucała swoich kotów w potrzebie. Czasem za ich pomoc trzeba było zapłacić, ale to była sprawiedliwa, rozsądna wymiana. Nic na świecie nie było bezinteresowne. Klan Gwiazdy był tylko bajką.
Nikt jej nie pomógł, gdy była ignorowana przez ojca i dyskryminowana ze względu na płeć. Żadni gwiezdni nie przyszli jej na pomoc. Sama osiągnęła swój cel. Sama stała się mistrzynią, sama przewyższyła swoich braci, sama pokazała, że płeć wcale nie określa jej siły i możliwości.
A teraz Gwiezdni mogli sobie spadać. Nie potrzebowała ich. Nie było ich w jej życiu nigdy, tak jak nigdy nie było w jej życiu ojca. Żywiła do nich niemal taką samą urazę.
— Klan Wilka rośnie w siłę. Mamy sojusz, mamy koty — Jadowita Żmija wyciągnęła przed siebie łapę. — Klan Gwiazdy nie pomaga swoim wyznawcom. A my ich nie potrzebujemy. Skoro zdążyliśmy przeżyć do teraz, będziemy żyć dalej. 
Czarno-biała położyła swoją łapę na łapie Jad. 
— To całe odgrywanie roli złoczyńcy w bańce stworzonej przez Gwiezdnych zaczęło mi się nudzić — mruknęła, ale czuła się dużo lepiej po tej rozmowie. Ciężar jakby zniknął z jej barków, albo częściowo pozwolił się jej rozluźnić. Wątpliwości na moment odeszły. Oczywiście, było ciężko. Przeżyła zbyt wiele śmierci w zbyt krótkim czasie. I wciąż ją bolało, piekielnie bolała ją każda myśl o mamie, o babci i dziadkach, nawet o braciach, do których nie pałała może największą sympatią, ale wciąż byli niedoszłymi członkami kultu. Kto by pomyślał, że Jad będzie tak pocieszająca? To chyba ostatnie, czego się spodziewała po kotce. To w niej lubiła - zawsze popychała ją do przodu, zamiast się nad nią rozczulać.  To dawało jej poczucie siły i sprawiało, że czuła presję, by cały czas kroczyć na przód.
— No proszę, doskonały byłby z ciebie materiał na pocieszycielkę.
— Nie rozczulaj się tak, Omen, bo wciąż mogę spełnić swoją groźbę z oderwaniem łba.
— Naturalnie — odparła Lód głosem czystym jak łza, tym niewzruszonym i bezemocjonalnym, czując, że uspokaja ją to, jak wraca do swojego poprzedniego stanu. Chwilowe zawahania towarzyszyły jej nadzwyczaj często, ale zwykle nie miała nikogo, kto mógłby powiedzieć jej, że jest głupia, że się tak martwi, i kazać jej przeć ku nowym celom. 
Do obozu wróciła z dużo lepszym humorem. Sen przyszedł od razu, gdy nadszedł wieczór, a ona ułożyła się w legowisku.

* * *
Znów była w tym samym miejscu. Otaczała ją sroga ciemność, tak, że ledwo widziała własne łapy; przed nią rozpościerały się całe doliny i wzgórza wypełnione suchą, martwą trawą i szarym piachem okaleczającym poduszki jej łap. Drzewa rosły wysoko, tworząc połać nie do przejścia, zasłaniając niebo i otaczając mroczną knieję wieczną ciemnością. Wszystko tu zdawało się martwe - Lód poczuła, że ugrzęźnięcie tu na wieki musiałoby być paskudnym doświadczeniem. Zawiśnięcie poza czasem i przestrzenią, czując w sercu pustkę i niepojęty głód; zawiśnięcie w miejscu, które nie żyło, które obumarło, w którym nie było nic, do czego można było wracać. To ją przerażało. To była cena, którą musiała zapłacić w zamian za podążanie za własnymi wartościami. To była niesprawiedliwa kara, osąd Klanu Gwiazdy, w którym nie mieli ani słowa do powiedzenia. 
Rozglądając się po tym ciemnym, szponiastym lesie, przepełnionym ogarniającą ciszą i pustką, zaczęła zastanawiać się, jakim cudem kultyści, którzy tu tkwili, nie powariowali. A może powariowali i stali się jeszcze okrutniejsi, niż za życia. 
— Niezbyt miły obraz, prawda? — odezwał się siarczysty, chłodny głos Mrocznej Gwiazdy, który doskonale znała. Tym razem na pysku kocura widniało coś, co wyglądało jak połączenie tęsknoty, żalu i goryczy. Poruszył ustami, jakby dręczyła go suchość w gardle, choć ten ruch mógł również wyrażać pogardę i zniesmaczenie. — Pora na twoją kolejną lekcję. 
Lodowy Omen rozszerzyła oczy. Zachowała jednak spokój, zaraz mrużąc je znacząco. Treningi nauczyły ją, by być przygotowaną na wszystko, by nigdy nie ufać zamiarom kocura. Nie chciał jej zabić, ale wiedziała, że testował ją nawet wtedy, gdy było to najmniej oczywiste.
— To dobry moment, żebyś nauczyła się, jak wyzbyć z siebie pychę.
To było tak niedorzeczne, że aż się zakrztusiła. Odchrząknęła i choć wzrok zachowała poważny, w głębi duszy zaczęła zastanawiać się, jak zawyżone ego musiał mieć stojący przed nią kocur. To raczej nie ona z ich dwójki potrzebowała korekty dumy. 
— Przyznam, że to było dość zaskakujące — wypowiedziała te słowa z najwyższą ostrożnością.
Jednak przywódca westchnął zmęczony i najwyraźniej podirytowany. Pionowe źrenice prześwidrowały ją na wylot.
— Wiem, co sobie myślisz. "Lider Klanu Wilka, który zasłynął z brutalności i przemocy i na wzór swojej własnej blizny nakazał znaczyć każdego kultystę" — wyrecytował tak machinalnie, jakby nieraz spotkał się z takimi słowami. — Nie wyglądam jak pokaz pokory, ale sama dowiesz się niedługo, co mam na myśli. 
— Nie jestem pyszna — zaprotestowała i w tym przypadku była całkowicie szczera. Nigdy nie wydawało jej się, żeby była nazbyt dumna, a przynajmniej żeby ta duma oślepiała całkowicie jej rozum.
Kocur parsknął niskim, wyrafinowanym śmiechem.
— Mi też się tak wydawało — powiedział beznamiętnie. — Niektórzy dumni są świadomie, a u niektórych tkwi to głęboko w podświadomości. Widzę to w sposobie, w jaki walczysz, w jaki mówisz, w jaki funkcjonujesz. Doceniasz przeciwników, to fakt, ale koniec końców nie potrafisz zaakceptować własnych błędów. Pycha nie objawia się tylko w tym, jak traktujesz inne koty - taki jej rodzaj najmniej powinien cię obchodzić. Objawia się również w tym, jak wykonujesz swoje zadania i jak podchodzisz do przyjętej przez ciebie wiary. Jak podchodzisz do własnego ciała.
Nic z tego nie rozumiała. Co miał na myśli?
— Próbujesz walczyć ze swoimi słabościami, zamiast zaakceptować swoją naturę  — podkreślił ostatnie słowo, a kotka zanotowała to w głowie, wiedząc, że na takie szczegóły w tonacji należy zwracać uwagę. — Próbujesz być najlepsza we wszystkim, ale nie tak działają nasze ciała. 
— Zdaję sobie sprawę ze swoich słabości — przekonywała uważnie. Nie miała pojęcia, o co mu chodziło. 
— Istotnie. Zdajesz sobie z nich sprawę i starasz się je przezwyciężyć — wyjaśnił, rzucając jej wymowne spojrzenie. — Nad niektórymi z nich da się pracować, da się je zwalczyć. Ale niektóre pozostaną z tobą na zawsze i należy to przyjąć do świadomości. Zawalczmy.
Wycelowała w niego chłodne spojrzenie.
— Mylisz się.
— Przekonajmy się.
Zaatakował od razu. Odskoczyła, a adrenalina na nowo rozpłynęła w jej żyłach. Duch obserwował czujnie jej kroki, a łuna podążała za każdym jego ruchem. Nie pozwoliła sobie ani na moment zawahania czy nieuwagi, starannie analizując ruch jego ciała - pojedyncze posunięcia łap, rozbłysk oczu, to, gdzie się wpatrywały. Przecież była w tym dobra.
Nie znał jej. Nie wiedział, do czego była zdolna.
Skoczył wprost w jej stronę, a ona odczekała chwilę i sama poderwała się do skoku. Wysunąwszy pazury, miała już wbić je w łunę duszy, w brzuch, który odsłonił, skacząc nad jej głową; zanim to zrobiła, rozpłynął się w powietrzu i pojawił tuż za nią. Nim zdążyła zareagować, rzucił się w jej stronę i przyszpilił do ziemi. Wylądowała między dwiema ciężkimi łapami, które uniemożliwiały jej ruch. Szarpała się i wierzgała, ale walka była skończona. Przegrała.
— Walczysz inaczej, niż gdy mierzyłaś się ze mną jako uczennica — czuła kiełkujące w jej sercu niezadowolenie, że kocur z taką łatwością wytykał jej błędy. Podążała za nim zimnym wzrokiem, gdy zszedł z niej, przechadzając się spokojnie po suchych trawach. — Wtedy nie znałaś swoich słabości. Dopiero odkrywałaś możliwości swojego ciała, badałaś jego granice... I nie mówię tu tylko o walce, Lodowy Omenie. 
Postawiła uszy, badając go czujnym wzrokiem. Musiała wysilić umysł. Czy chodziło mu o to, że tak ciężko było zaakceptować jej cechy jej charakteru, cechy, które sprawiały, że zamiast iść do przodu, zatracała się w emocjach coraz głębiej i głębiej? Czy o to mu chodziło?
— Nie oczekuj, że podstawię ci odpowiedź pod nos. Wierzysz przecież w swoje możliwości, czyż nie?
— Wiem, co próbujesz mi przekazać — miauknęła powoli. — Przez całe życie dążyłam do tego, żeby dopasować się do innych. Do wzorców, które dostarczano mi od najmłodszych księżyców. Ale nie muszę taka być.
Uśmiechnął się w odpowiedzi.
— Potrafisz się szybko uczyć, jeśli się wysilisz. Widzisz, każdego z nas obdarzono innym charakterem i innym ciałem. Każdy z nas został przeznaczony do czegoś innego. Zamiast starać się udawać kogoś, kim nie jesteś, powinnaś zaakceptować w sobie te cechy, które są niezmienne i pracować nad tymi, które da się poprawić. Nie pokonasz mnie ani teraz, ani nigdy, Lodowy Omenie. Mimo, że umiejętności masz lepsze. Bo dopóki nie zaakceptujesz swojej natury, nigdy nie uzyskasz pełni swojej siły. 
— Natura. Często powtarzasz to słowo — spostrzegła. — To ma jakiś głębszy sens. 
— Owszem, to nie przypadkowe słowo — przytaknął, lustrując ją lodowatym spojrzeniem. — Zanim trafiłem do Klanu Wilka, wychowywano mnie w zupełnie innym miejscu. Nie znałem swojej matki, nie znałem swojego ojca. Nie było żadnej rodziny, była tylko wspólna wiara. W miejscu, skąd przybyłem, wierzono, że w naturze wszystko ma swoje miejsce i przeznaczenie. Wierzono w bogów, ale teraz... Teraz wiem, że tu nie chodziło wcale o żadnych bogów. Chodziło o naturę, w której się objawiali. W szeleście liści drzew, w śpiewających ptakach, w nurcie rzeki, w piosence wiatrów, w brutalnej rzeczywistości przyrody, w której przeżywają tylko ci, którzy są w stanie przetrwać. 
Rozejrzał się po suchym, leśnym pustkowiu ciemnej i nieskończonej kniei. Podeszła ostrożnie bliżej, przyglądając się temu miejscu dokładniej.
— Mroczna Puszcza jest obrzydliwa, bo nie ma w niej przyrody. To jej wynaturzona, wypaczona postać. Nigdy nie powinnaś traktować tego miejsca jako nagrody. My, umarli z Bezgwiezdnej Ziemi, lubimy przekonywać, że to miejsce nie jest dla nas straszne, że jest naszym królestwem, czymś, co nam się należy. W rzeczywistości po prostu widzimy przed sobą marność... Karę, na którą nie zasłużyliśmy. Dowód hipokryzji Gwiezdnych. 
Zwrócił się do niej.
— Wyobraź sobie swoje wnętrze jako las, podobny do tego, w którym żyjesz. Masz swoją własną naturę, własny byt, własne życie, które musisz przeżyć tak, jak zostało do tego przystosowane twoje ciało i dusza. Spokój w naturze nigdy nie może zostać zmącony, bo inaczej... — znów spojrzał w toń bezkresnej Mrocznej Puszczy, szponiastych drzew, suchej trawy, dusznego powietrza, którym nie dało się oddychać. — Inaczej ją zaburzysz. W twoim wnętrzu zadzieje się to, co widzisz teraz przed sobą.
Zamilkła. Nie wiedziała, co na to wszystko odpowiedzieć - po prostu gapiła się w przestrzeń, w suchą trawę, w szarawy piasek, w nicość i martwość, która skrywała się za każdym pniem drzewa i każdym skrawkiem lasu.
— Mysz nie może zacząć polować na lisy. Lisy nie mogą szybować w powietrzu. Orłom nie marzy się nawet o pływaniu w wodach mórz i jezior. Nie możesz występować przeciwko swojej naturze. To moc silniejsza od nas. To właśnie miałem na myśli, gdy mówiłem o pysze. Próbując być najlepsza we wszystkim, stajesz się słabsza w tym, co jest w tobie najlepsze. 
"Próbując być najlepsza we wszystkim, stajesz się słabsza w tym, co jest w tobie najlepsze".
Te słowa zadudniły chórem w jej uszach. 
— Zaakceptuj to, że natura to siła, która przewyższa cię we wszystkim - nie przywołuj jej, nie każ jej przy tobie być, a spraw, by sama wyszła ci na pomoc. Zaufaj jej. Też próbowałem ją przezwyciężyć — uśmiechnął się gorzko, jakby wspominał dawne błędy. — Zapłaciłem za to dużą cenę. Uważałem się za silniejszego, lepszego w jej obliczu; pozwoliłem moim wrogom żyć i ostatecznie to oni wpędzili mnie do grobu. Powinienem ich za to docenić. W każdym razie, natura zawsze znajdzie sposób, by pokazać ci, gdzie jest twoje miejsce. Znajdziesz spokój i rozwiniesz swoją siłę dopiero wtedy, gdy zaakceptujesz to, kim jesteś, jak zostałaś stworzona, jaki cel dała ci natura. A wiesz, co to znaczy?
Milczała. Domyślała się odpowiedzi.
— Pogódź się ze śmiercią matki. Jej natura dała inny cel. Obdarowała ją złotym sercem, ale pozbawiła jej ciała fizycznej wartości. Musiała umrzeć. Ten świat nie był jej przyjazny. Pozwól jej odejść. 
"Pozwól jej odejść".
Zamknęła oczy.
— Nie potrafię. 
— Miłość polega na tym, by robić dokładnie to, co dla drugiego kota będzie najlepsze. Nie odzyskasz spokoju ducha i nie zyskasz siły, jeśli najpierw nie zaakceptujesz tego, że odeszła. Życie w Klanie Wilka nie było jej przeznaczone, a ty zrobiłaś to, co musiałaś, by ją chronić.
— Wcale jej nie ochroniłam. Zabiłam ją. Porzuciłam na pożarcie larwom.
— Ona umarła, a dzięki temu parę silnych wojowników będzie mogło najeść się do syta i skuteczniej walczyć w ciężkich czasach. Tłumaczyłem ci, dlaczego nigdy nie byłaby szczęśliwa na świecie. Jeśli chcesz iść dalej, musisz zaakceptować przeszłość. Nie zmienisz jej. Możesz jedynie iść do przodu albo tkwić do końca życia w wyrzutach sumienia. Gdybym tak samo jak ty zastanawiał się nad każdą ofiarą, Klan Wilka nie przetrwałby wojny. Stalibyśmy się jeszcze słabsi. Czas rzucić ten kamień, który ciąży ci na szyi.
Westchnęła.
— Rzucić kamień. Brzmi dużo łatwiej, niż zaakceptować bezpośrednie przyczynienie się do śmierci własnej matki.
— Ze śmiercią będziesz obcować niejeden raz w swoim życiu. Pora się z tym pogodzić. Dam ci czas, żebyś zapoznała się ze swoją naturą, poznała swoje słabości i talenty, zrozumiała pewne kwestie i pogodziła się z przeszłością. Wtedy będziesz silniejsza, mocniejsza - wtedy będziesz miała szansę się ze mną zmierzyć. I będę wiedział, kiedy będziesz gotowa. Pomogę ci, ale tylko, jeśli będziesz współpracować. 
Pogódź się ze swoją naturą.
Nie próbuj być od niej silniejsza.
Pokiwała głową. Chciała to zrobić. Wiedziała, że była w stanie. Wiedziała, że potrafiła. Potrzebowała tylko czasu.
Słyszała w głowie słowa matki. Obiecała jej. Obiecała, że zaopiekuje się Szadź.
I była jej to winna. Mama odeszła i pewnie już nigdy nie spojrzy jej w oczy. Lód musiała to przełknąć, żyć z tym faktem, nauczyć się, że nie jest już w stanie cofnąć czasu. Oby odnalazła spokój tam, gdzie nie mogła go znaleźć w klanie. 
Prawdziwą wagę swoich możliwości odnajdzie wtedy, gdy zrozumie swoje ciało i umysł; wtedy też zrównoważą się jej emocje, wtedy znajdzie chwilę wytchnienia od ciągłych ech przeszłości, od ciągłych wyrzutów sumienia i obrazów ofiar pędzących w jej głowie.
W Klanie Wilka, pomyślała, żeby nie zwariować, trzeba było rzucić tym kamieniem.
Czuła, jak spada w odmęty nicości. Musiała się pogodzić z tym, czego nie dało się zmienić, i pracować nad tym, co zmienić mogła. Czy wtedy posiądzie obiecaną siłę? 
Podejrzewała, że nie chodziło tu tylko o siłę fizyczną, ale również o całą jej osobowość. O odporność na ból, na widok cierpienia, ale też o życie w zgodzie z samą sobą. Nie mogła kłócić się ze swoim ciałem i duszą, bo koniec końców zwariowałaby tak samo, jak Szczurzy Cień. Musiała trzymać się swoich zasad. I była gotowa to zrobić. Za wszelką cenę.

* * *
Była zaskakująco wyspana, gdy obudziła się w legowisku wojowników. Rozejrzała się powoli, pozwalając, by oczy przyzwyczaiły jej się do światła; było wcześnie, ale koty powoli wstawały już ze swoich legowisk.
Wypełzła z posłania i wyruszyła wprost do legowiska uczniów. 
— Prześpisz cały dzień — miauknęła na tyle donośnie, by zbudzić swojego ucznia. Dokładała wszelkich starań, by wyszkolić go najlepiej, jak tylko potrafiła; czasem było to ciężkie ze względu na to, ile prywatnych trosk ją dręczyło.
Pamiętała jednak słowa pradziadka. Musiała zaznajomić się ze swoją naturą, pozwolić jej podejść bliżej siebie, zaufać jej, stać się z nią jednością.
Pięknie to brzmiało w słowach, ale co oznaczało w praktyce? Przekona się.
Gdy uczeń wygramolił się już z posłania, ruszyli w głąb lasu. Nauczyła go walczyć i polować, umiał to, co powinien umieć w swym wieku. Ale ten trening miał być nauką zarówno dla niej, jak i dla niego.
— Co będziemy robić? — spytał.
Zbyła go strzepnięciem ogona.
Dotarli mniej więcej w to samo miejsce, w którym ostatnio rozmawiała z Jad. W niczym się nie zmieniło - drzewa wciąż szumiały spokojnie, wtórując głośnemu dźwiękowi rzecznego nurtu. 
— Czas, żeby odkryć, co się w tobie kryje.
Uczeń spojrzał na nią zaskoczony lub przynajmniej niezwykle zbity z tropu. Przekrzywił głowę, ale młoda mistrzyni wpatrywała się w toń wody, nie zaszczycając go spojrzeniem. 
Natura, o której mówił Mroczna Gwiazda. Należy poddać się jej woli, współżyć z nią, pozwolić, żeby stała się z tobą jednością, zamiast naginać jej wolę wedle swego uznania. Wszystko brzmiało efektownie w słowach, ale jak było naprawdę?
"Czym jesteś?", spytała w myślach, spoglądając w otaczający ją las. Przez cały ten czas obie wiary; rodzima wiara Mrocznej Gwiazdy i ta w Mroczną Puszczę - przenikały się w bardzo subtelny sposób. Skąd wszak wzięło się to zamiłowanie do blizn i traktowanie ich jak jawną chlubę? Oczywiście; Mroczna Gwiazda oddał się klanowej wierze, ale cały czas postępował wedle przekonań, w których się wychował i starannie wplótł ją w kult. Pokręciła głową, z trudem powstrzymując parsknięcie śmiechu. Jasne.
Wysunęła pazury i zakreśliła w ziemi, na której nie porosła jeszcze trawa, mały krzyżyk. Ona musiała bardzo dogłębnie ćwiczyć, by odkryć swoje słabości i poznać talenty, zarówno w sensie fizycznym, ale przede wszystkim w jej psychice, rozumie, sposobie pojmowania rzeczywistości. Chciała ułatwić tę żmudną pracę swojemu uczniowi i pomóc mu w poznaniu ograniczeń i możliwości własnego ciała i umysłu. 
— Widzisz drzewo naprzeciwko miejsca, które oznaczyłam? — spytała. — Zbierz kamienie i je tam ułóż.
Kocur popatrzył się na nią jeszcze bardziej zdziwionym spojrzeniem. Nie ruszył się.
— Jaki to niby ma mieć cel?
— Kwestionujesz moje polecenia? — spojrzała na niego znacząco. — Nie zostałam mistrzynią bez powodu.
To ostatecznie go przekonało; niechętnie i bardzo ślamazarnie, ale odwrócił się i rozpoczął poszukiwania. Tymczasem ona przystanęła przy brzegu wody, spoglądając na swoje odbicie. 
"Pogódź się ze swoją naturą".
Kamyk ciążył jej na szyi. Coraz bardziej opadała, a ona nie miała siły go nieść. Matka...
"Pozwól jej odejść".
Spojrzała w odbicie.
Nie była gotowa. Jej myśli wciąż wracały do matki, do tej niefortunnej, okrutnej śmierci. Powinna się z tym pogodzić, iść dalej, ale nie mogła. Nie potrafiła.
Taka śmierć była jej przeznaczona.
Nie mogła żyć. Nie, będąc tak słabą. Musiała umrzeć.
Była okropną córką, ale to po to, żeby być najlepszym Wilczakiem. Klan potrzebował większej troski. Matka musiała poświęcić swoje życie, by mógł rosnąć w siłę. To było konieczne. To nie było zabójstwo dla zabawy, dla satysfakcji; jej ofiara miała swój cel. Oby znalazła spokój po śmierci... Należał się jej.
— Skończyłem. Obyś miała dobry powód, żeby kazać mi to robić — burknął niezadowolony uczeń.
Musiała przerwać rozmyślania.
— Ach, Pokrzywowa Łapo... — pokręciła głową. Na jej pysk wpadł lodowaty uśmiech. — Wciąż wątpisz w moje możliwości?
Rzucił jej pytające spojrzenie. 

* * *
Trening był dla młodziaka wyczerpujący, ale wyczuwała, że efektywny. Przetestowała wszystko - i jego cierpliwość, i wiedzę, i mądrość, i spostrzegawczość, a następnie wytrzymałość, siłę, szybkość czy umiejętności skradania się. Zaznajomiła się z jego możliwościami  i doskonale już znała jego potencjał i jego największe wady. Uczeń padł na trawę niedaleko rzeki, łapczywie łapiąc oddech. Pozwoliła mu na chwilę odpoczynku - zadania, które przed nim postawiła, nie były najłatwiejsze.
Najpierw musiał chwycić po jednym kamieniu ze sterty i przenieść je w oznaczone miejsce w określonym czasie. Poszło mu kiepsko - szybkość nie była jego atutem, co szybko mistrzyni spostrzegła. Lepiej mu poszło natomiast w przesunięciu ciężkiego głazu - zdołał bez większych zmagań zmienić jego położenie. Przeskoczył także nad dużą skałą przewyższającą go dwukroć. 
Nie poradził sobie z wytropieniem jej, za to postanowił podejść do tego bardziej strategicznie. Wykrzyknął "Znalazłem cię!", a ona wyszła z ukrycia; jak się okazało, nie wiedział, gdzie jest, ale postanowił ją przechytrzyć i sprawnie mu się to udało. Była pod wrażeniem - z tego kota naprawdę mógł wyrosnąć dobry wojownik.
Gdy kazała mu przebierać w kamieniach i na każdym z nich zrobić ryskę pazurem, pałał wręcz niezadowoleniem.
— Po co ja to robię? — fuknął niechętnie, uderzając kolejny kamień łapą, by ten potoczył się do drugiej sterty. — Jaki to ma sens? Nie czuję oświecenia wiedzą.
— Otóż to — odpowiedziała mu wtedy. — Gdyby kazano ci robić to na wojnie, zawiódłbyś.
— Czemu miałbym przebierać kamienie na wojnie? — prychnął niezadowolony.
— Kamieni może byś nie przebierał, ale co, gdyby kazano ci wyczekiwać w zaroślach na rozkaz mistrzów czy zastępcy, hm? — spytała. — Nie usiedziałbyś w miejscu. Cierpliwość to także ważna sztuka, Pokrzywowa Łapo, ale w niej zawodzisz.
W ten sposób wiedziała już, do czego był zdolny jej uczeń - nad czym dało się pracować, a z czym jego "natura" była sprzeczna. 
— Jesteś silny fizycznie, twoje ciało jest dobrze przystosowane do otwartej walki. Jest mocne i wytrzymałe; łatwo także dostrzegasz szczegóły, nie brak ci rozsądku i bystrości. Gorzej z szybkością. Jesteś powolny i niecierpliwy, nie zawsze słuchasz się rozkazów. Ledwo potrafisz tropić.
Kocur wysunął podbródek, piorunując ją wzrokiem.
— Mówisz tak wyniośle, a sama ledwo wylazłaś z legowiska uczniów.
— To prawda — przyznała spokojnie ku jego zdziwieniu. — Nie mogę się poszczycić takim doświadczeniem, jak starsi wojownicy naszego klanu, ale jestem na tyle spostrzegawcza, żeby doskonale wiedzieć, nad czym warto u ciebie pracować. Słabości trzeba doskonalić, ale musisz wiedzieć, że nie każdą uda ci się pokonać. I to w porządku. Nasze ciało i zmysły nie są przystosowane do wszystkiego. Trzeba to przyjąć do świadomości.
— I stwierdzasz to po kilku kamyczkach? 
— Wielu kamyczkach — poprawiła go. — Wstawaj, wracamy do obozu. Widzę w tobie ziarenko i zrobię wszystko, by wyrosło. Ciesz się, że masz w sobie coś pożytecznego.
"I że stawia cię to wyżej w hierarchii klanu", dodała w myślach. Smutna prawda - jeśli Wilczak nie miał czym się pochwalić, zwykle był traktowany przez klan minimalnie lepiej od zdrajców. Właściwie słabość była tu poniekąd traktowana jak zdrada. Czy to również pradziadek nazwałby naturą?
Pewnie tak. Naturą jej siostry jest siedzieć na dnie - i może to i lepiej. Nie każdy był zrodzony do wielkich rzeczy. A Lód miała wrażenie, że te wielkie rzeczy zaszkodziłyby siostrze jeszcze bardziej, niż tkwienie głęboko w hierarchicznej przepaści. 

17 maja 2024

Od Różanej Przełęczy CD. Piaszczystej Zamieci

 Czuła się niedołężna, stara. Okazała się jednak zbyt uparta, by zrezygnować ze stanowiska przywódcy. Jeszcze chodziła, nadążała za resztą...  z trudem. Coraz częściej widywała Rumianka, którego prosiła o coś na rozluźnienie mięśni i środek na bolące kości. Na bezsenność, na duszności. Jednak wizyty u medyka nie były spowodowane jedynie bólami reumatycznymi, ale również czystą chęcią zamienienia z kimś słowa, a jako, iż szylkret był najbliżej, zazwyczaj to na niego padało. Nachodziły ją wtedy rozmaite myśli, odcinając od świata realnego. Co za żałosny wiek. Doskonale pamiętała, że nigdy nie chciała go dożyć. Jej wymarzoną śmiercią było odejście w walce. Wizja babuszki otoczonej przez pozostałą jej dzieciarnię? Ha! Ha ha, jak daleko była ta wizja, wiedziała jedynie Róża. Dodatkowo, już od dłuższego czasu zobaczyć można u niej było objawy melancholii które starała się ukryć. Było wiele rzeczy, które żałowała, że zrobiła. Dla przykładu, zostawienie tych rudych pomiotów w obozie. Złość na siebie, za tą chwilę słabości, wywołaną posiadaniem własnych kociąt trwała nieustannie do tej pory, szczególnie potęgowaną słowami Kamień. Jej wizja była jeszcze bardziej frustrująca. A potem sceny zmieniały się znowu, ukazując budowę biedronki, jedzenie śniegu, ten obrzydliwy wzrok Wilczej Zamieci i masę następnych, parszywych wspomnień, które powinna była przywołać przy podejmowaniu decyzji o wyrzuceniu niektórych kotów. Jeszcze bardziej staro poczuła się, gdy zobaczyła młode swojego siostrzeńca. Nie miała pojęcia, jakim cudem te dwa, różne koty się dogadały i jeszcze w dodatku spłodziły cokolwiek, jednak patrząc na kocięta zaczynała bardziej być świadoma swojej starości. Szczególnie widocznym dowodem starzenia się liderki, były włoski. Niegdyś kruczoczarne, teraz poprzeplatane siwizną. Jasne koty miały z tym o wiele lepiej. Na białym czy kremowym futrze nie widać tak oznak starości, jakby od urodzenia koty były stare, jedynie czekając na odpowiedni wiek. Takim kotem był Piaszczysta Zamieć. Jego futro idealnie będzie maskować starość. Z resztą, nie potrafiła go sobie wyobrazić jako starca. Ciągle był zasmarkanym uczniem, który miał kompleks a na jego głowę została narzucona jakaś propaganda którą jej poprzednicy tak bardzo starali się wyplenić. W tej kwestii zawaliła na całej linii. Czy poczuła coś podczas przedstawienia, które odegrał? Nieprzyjemny niepokój. Coś znanego, co dawno powinno opuścić jej ciało, a jednak nadal trzymało się blisko jej żołądka, jedynie czekając na przebudzenie. Nie chciała o tym myśleć, nie chciała wyjść na paranoiczkę i jak się okazało, znalazła świetne rozwiązanie problemu. Po prostu myślała o Lwiej Paszczy i jej bezmyślnemu szczekaniu, niczym wkurzający piesek sąsiadów. Od razu kierowała swoją frustrację gdzie indziej. 
- Nie mam powodów, żeby się nie zgodzić - stwierdziła, po usłyszeniu pytania. Odnosząc się do wcześniejszych jej rozmyślań, być może powinna się martwić o Srebrnego. I owszem, martwiła się, jednak w tym momencie, bardziej zaniepokojona była o psychikę Piaska. Tego realnego, którego znała. Srebrny sobie poradzi, gorzej było z resztą. - Jeśli nie będziecie za blisko z terenami Klanu Wilka. - dodała zaraz chłodniej - Nie rozumiem tylko, jak sobie to wyobrażasz. ,,Szukali". Śmiem podejrzewać, że chcesz mieszkać poza obozem? Z resztą, z tego co kojarzę, to twoja rodzina jest częścią klanu, a tym samym, także i patroli. A i ślepi też nie są. - uniosła brwi, czekając na odpowiedź. W końcu ktoś ich razem zobaczy i nie będzie jej się chciało od nowa wysłuchiwać jęków i stęków Lwiej Paszczy. 
- Nie będziemy... Myślałem o terenach, z których najczęściej wychodzą samotnicy, aby jakoś przyczynić się do ich bezpieczeństwa... A co do mojej rodziny... Nie słyszałem, aby nocą były wysyłane patrole. Za dnia, nawet jeśli się spotkamy... Nic nie zobaczą.
Szylkretka zmarszczyła czoło. 
- Mhm... tak, czy dobrze rozumiem? We dwójkę, sami, na terenach opętanych przez samotników.
- Wątpię, aby jacyś się pojawili... A nawet jeśli... Jesteśmy doskonale wyszkoleni. Nic nam nie będzie - zapewniał. - Proszę... Choćby na kilka dni. Jeżeli będzie to dla nas zbyt niebezpieczne, wrócimy szybciej. To lepsze niż nic.
Zmrużyła oczy, patrząc przez chwilę intensywnie na Piaska, po czym westchnęła przeciągle. Ona sama by sobie poszła na takie granice, gdyby mogła. Najlepiej na stałe. Może uda się do Klanu Klifu pogadać ze Lśniącym, o ile jeszcze żyje. 
- Niech będzie. Nie mam ochoty się z wami użerać. - Stwierdziła, po czym zamilkła na moment, jakby próbując coś przełknąć - Z resztą.... należy ci się... odpoczynek. Powinnam przeprosić za wepchnięcie cię w tą rolę.
- Dziękuję - wymiauczał z wdzięcznością, wypuszczając z ulgą powietrze. - To nie twoja wina... Ja podjąłem decyzję. Mogłem w końcu odmówić i dać to zrobić zastępczyni. Mogę o to obwiniać tylko siebie.
- Skoro tak to widzisz - rzuciła jedynie na odchodne. Nie miała zamiaru się tu płaszczyć i błagać o wybaczenie czy coś, bez przesady. Z resztą, Piasek miał rację, to była jego decyzja, nie jej wina, że brak mu asertywności. Gdyby połączyć go z Lew, to zyskaliby całkiem przyzwoitego kota. Oczywiście łącząc dobre cechy, nie te złe. Cóż to by była wtedy za abominacja. 

‧▪꙳◈◃♦――♜――♦▹◈꙳▪‧

,,Jestem zmęczona, Rumianku" zaczęła dnia poprzedniego, patrząc na uklepaną posadzkę. ,,Już od bardzo, bardzo dawna zastanawiam się, dlaczego gwiazdy mnie tu trzymają".
Minęło trochę czasu od ostatniej rozmowy, podczas której zdążyło zdarzyć się wiele, jak na jej gust za wiele, doprowadzając do bólu w skroniach i zastanawianiem się, ile ten cyrk będzie jeszcze trwać. Sójczy Szczyt również nie robiła się młodsza i gdyby tylko dała znak, Róża chętnie odprawiłaby ją do starszyzny, na jej miejsce dając kogoś innego. W końcu było wiele możliwości, które można było wykorzystać. Będzie musiała o tym wspomnieć i porozmawiać przy najbliższej okazji. Gdyby Piasek nie był tak przyczepiony do swojej rodziny i gdyby nie miała co do niego pewnych obaw, może i jego by wcisnęła na stanowisko zastępcy. Jednak patrząc na obecną sytuację, były do tego lepsze koty. 
Wyszła. Z bólem stawów, z bólem głowy, czując chłód w kościach i niechęć, z jaką przywitał ją poranek. Nie było zbyt ciepło, jednak w jej oczy intensywnie wdzierało się światło. Przez co musiała zmarszczyć pysk i zmrużyć oczy, po czasie czując zmęczenie mięśni twarzy i irytację. Postanowiła podejść, zanim jeszcze klan wstał na nogi, do stojących na granicy wolontariuszy. Szczerze, zaczęła żałować, że sama na coś takiego nie wpadła w młodości. Pod pewnym względem rozumiała odczucia kremowego. Może nie odnośnie rodzeństwa, to trafiło jej się nawet całkiem udane, jednak pod względem szmerów. Szeptów skierowanych pod twoim adresem. A wszystko przez piętno pokoleniowe, i o ironio, Piaskową Gwiazdę. Chciała, żeby wszyscy pamiętali o jej wyczynach. By jej zbrodnie stanowiły przestrogę nawet, jeśli zła łata będzie ciążyć na następnych kotach, podobnych do syna Zięby. W jej odczuciu, była to tylko mało istotna pchła, w porównaniu do większego znaczenia, celu, jakim było wprowadzenie w życie kronikarzy. I jeśli któryś z nich, kiedykolwiek odważy się bawić we własne opowiastki, osobiście go odwiedzi. 
- Zauważyłeś coś ciekawego? - spytała po czasie, gdy w jej oczy rzuciła się kremowa sylwetka, od której przed chwilą oddaliła się inna, w której to rozpoznała swoje kocię. Podeszła z wolna, siadła obok i popatrzyła przed siebie, na tereny nocniaków. W tym momencie, wizja zajęcia ich wybiegających poza dopuszczalną normę terenów, nie wydawałaby się taka zła, gdyby nie wilczaki po drugiej stronie. Nadal nie miała pojęcia, czemu skończyli od nowa w środku wszystkiego, z ciasnymi granicami. Po tym całym trudzie... 

<Piasek? Lanie wody, wybacz>