Szafirkowa Łapa na ten moment stanowiła dla niej niewyraźny zlepek szarych i jasnokremowych plam. Przepiórczy Puch walczyła z chęcią ziewnięcia z całych sił, bo odkąd trafiła do wojowniczego legowiska, przyzwyczaiła się do wstawania w mniej wczesnych porach. Spodziewała się jednak, że w tej młodej duszyczce drzemała ogromna determinacja do jak najszybszego ukończenia treningu, a więc i ona, jako mentorka, będzie musiała przestawić się na krótszy sen, albo zacząć chodzić szybciej spać.
— Cóż, w takim razie nie mogę pozwolić ci zbyt długo czekać. Zapraszam do wyjścia — oświadczyła, stawiając pierwsze, jeszcze chwiejne kroki, w stronę jedynego miejsca, gdzie ostre krzewy stanowiące barierę przed resztą świata, nie miały szans okaleczyć ich grzbietów.
Nie spodziewała się, że tak szybko dostanie szansę wykazania się w owej roli mentora. Była w tym klanie już niezłych parę księżyców, jak i nie więcej, opinię miewała mieszaną, a mimo to, otrzymała, chociaż minimum tego zaufania ze strony liderki, skoro ta powierzyła jej ucznia. Radowało ją, że to dziecię Obserwującej Żmii, z którą złych stosunków nie miała. Drepcząca przy niej Szafirka wydawała się być dobrze wychowana, więc na pewno nie będzie sprawiać problemów i nie skończy z jakimkolwiek karnym imieniem, jak to, co po niektórym się zdarzało.
— Co planujesz dla mnie na dzisiaj? — Padło tuż przy jej uchu pytanie, przepełnione ekscytacją.
Przepiórka poczuła ścisk w żołądku. Tyle nadziei drzemało w głosie tej małej, że momentalnie oblał ją lęk, iż nie sprosta oczekiwaniom, a jej treningi zostaną uznane zwyczajnie za nudne. Chciała jak najlepiej to poprowadzić, próbując przypomnieć sobie metody wszystkich mentorów, jakich w życiu miała. Zarówno Króliczego Nosa, jak i tych, którzy uczyli ją w Owocowym Lesie. Choć tam miewała do nich niezwykłego pecha.
— Nic nadzwyczajnego — odparła niepewnie. — Pierwszy trening to takie spokojne wprowadzenie. Obejdziemy tereny, zapoznamy cię z zapachami sąsiadujących klanów, a następnie zatrzymamy się w jakimś spokojniejszym miejscu, by zacząć trenować pozy łowieckie. Cokolwiek by się nie działo, w pierwszej kolejności musisz umieć odnaleźć się w terenie i zdobyć pożywienie — dodała, by usprawiedliwić jakkolwiek potencjalnie niezbyt interesujący dla kotki dzień.
— O, brzmi wspaniale! — stwierdziła ku jej zdziwieniu.
Calico zamrugała. Może z Szafirki był taki drobny promyczek słoneczka, którą wszystko cieszy?
Gdy tak myślała, łatwiej było jej podejść swobodnie do treningu. Przecież taki szkrab z uśmiechem przyklejonym do pyska, nie powinien jej oceniać. Lekko się zgarbiła, pod nadmiarem myśli. Im starsza była, tym bardziej przewrażliwiona się robiła.
Pora Opadających Liści pokryła krajobraz pomarańczowymi, żółtymi i brązowymi barwami, w przeróżnych odcieniach. Nawet dotychczas zielona trawa, po której stąpały, zrobiła się wyblakła. Tereny Klanu Burzy charakteryzowały się otwartością. Nie, żeby w Owocowym Lesie mieli pełno drzew, ale tu i tak było zupełnie inaczej.
W pierwszej kolejności zabrała młodą na Wrzosowiska. Uznała, że najlepiej stąd zacząć, bowiem z tym miejscem miała najwięcej personalnych problemów.
— A więc tak, to są Wrzosowiska — powiedziała na głos. — Gdybyśmy przyszli tu w Porze Zielonych Liści, widok byłby o wiele piękniejsze. Kwiaty mają wtedy o wiele bardziej nasycony kolor i pięknie pachną — rozmarzyła się. — Będziesz miała okazję zobaczyć, jak wpływa na nie zmiana pór.
— Teraz są śliczne — stwierdziła Szafirka, podchodząc do jednej z roślinek. — A co jest tam dalej? — spytała, unosząc wzrok ponad kwieciste połacie.
Przepiórka niepewnie machnęła ogonem.
— Droga Grzmotu. Mama pewnie ci opowiadała, jak byłaś mała, że do takich miejsc nie należy się zbliżać, a jeśli już musisz, to trzeba zachować nadzwyczajną ostrożność. Po drogach pędzą potwory, to stworzenia dwunożnych, które jeśli na kota trafią — urwała. Może nie powinna jej aż tak straszyć już pierwszego dnia treningu? Z drugiej strony, wolałaby, by ta się tam nie zbliżała. — Po prostu może stać się tam krzywda. I to naprawdę poważna.
Szafirka zerknęła na nią z dozą niepewności, powoli przytakując.
— A coś jest za tą drogą? — dopytała.
— Dalsza część Wrzosowisk. Wzdłuż końca ich obszaru mamy granicę z Owocowym Lasem.
Dziwnie było jej zawsze mówić o starym domu. Samo wypowiadanie tych słów powodowało w niej uczucie, jakby ktoś łapał ją wpierw delikatnie za serce, a następnie boleśnie je ściskał.
— Są mili? — zagadnęła młoda.
— Raczej tak. Mamy z nimi dobre stosunki, sojusz, więc nie ma powodów do obawiania się nimi — zapewniła. — Chodź dalej, mamy jeszcze sporo terenów do obejścia — dodała spiesznie, nie chcąc, by wzięło ją za bardzo na rozterki i by skończyła we łzach przy swej uczennicy. Nie zniosłaby raczej tego wstydu.
Niechętnie dotarły do Upadłego Potwora. Ta dziwna konstrukcja od samego początku ją przerażała, ale pozwoliła Szafirce oswoić się z tym miejscem i zapoznać z jego zapachem.
— A czemu to jest Upadły Potwór? Skąd upadł? — spytała. — Czy to te same potwory, co chodzą po Drogach Grzmotu? — kontynuowała.
Czekoladowa popatrzyła niepewnie na to, co widziały jej oczy. Coś tak wielkiego nie zmieściłoby się raczej na owych ścieżkach.
— Tamte są raczej mniejsze. Ten, jeśli dobrze pamiętam to, co kiedyś od kogoś usłyszałam, mógł latać i spaść z nieba — stwierdziła, co brzmiało jednak dla niej samej absurdalnie. — Nawet przypomina ptaka. Widzisz? To coś, podłużnego i płaskiego, wygląda jak skrzydło, a przód trochę jak dziób — mruknęła w zamyśle.
— Cóż, w takim razie nie mogę pozwolić ci zbyt długo czekać. Zapraszam do wyjścia — oświadczyła, stawiając pierwsze, jeszcze chwiejne kroki, w stronę jedynego miejsca, gdzie ostre krzewy stanowiące barierę przed resztą świata, nie miały szans okaleczyć ich grzbietów.
Nie spodziewała się, że tak szybko dostanie szansę wykazania się w owej roli mentora. Była w tym klanie już niezłych parę księżyców, jak i nie więcej, opinię miewała mieszaną, a mimo to, otrzymała, chociaż minimum tego zaufania ze strony liderki, skoro ta powierzyła jej ucznia. Radowało ją, że to dziecię Obserwującej Żmii, z którą złych stosunków nie miała. Drepcząca przy niej Szafirka wydawała się być dobrze wychowana, więc na pewno nie będzie sprawiać problemów i nie skończy z jakimkolwiek karnym imieniem, jak to, co po niektórym się zdarzało.
— Co planujesz dla mnie na dzisiaj? — Padło tuż przy jej uchu pytanie, przepełnione ekscytacją.
Przepiórka poczuła ścisk w żołądku. Tyle nadziei drzemało w głosie tej małej, że momentalnie oblał ją lęk, iż nie sprosta oczekiwaniom, a jej treningi zostaną uznane zwyczajnie za nudne. Chciała jak najlepiej to poprowadzić, próbując przypomnieć sobie metody wszystkich mentorów, jakich w życiu miała. Zarówno Króliczego Nosa, jak i tych, którzy uczyli ją w Owocowym Lesie. Choć tam miewała do nich niezwykłego pecha.
— Nic nadzwyczajnego — odparła niepewnie. — Pierwszy trening to takie spokojne wprowadzenie. Obejdziemy tereny, zapoznamy cię z zapachami sąsiadujących klanów, a następnie zatrzymamy się w jakimś spokojniejszym miejscu, by zacząć trenować pozy łowieckie. Cokolwiek by się nie działo, w pierwszej kolejności musisz umieć odnaleźć się w terenie i zdobyć pożywienie — dodała, by usprawiedliwić jakkolwiek potencjalnie niezbyt interesujący dla kotki dzień.
— O, brzmi wspaniale! — stwierdziła ku jej zdziwieniu.
Calico zamrugała. Może z Szafirki był taki drobny promyczek słoneczka, którą wszystko cieszy?
Gdy tak myślała, łatwiej było jej podejść swobodnie do treningu. Przecież taki szkrab z uśmiechem przyklejonym do pyska, nie powinien jej oceniać. Lekko się zgarbiła, pod nadmiarem myśli. Im starsza była, tym bardziej przewrażliwiona się robiła.
Pora Opadających Liści pokryła krajobraz pomarańczowymi, żółtymi i brązowymi barwami, w przeróżnych odcieniach. Nawet dotychczas zielona trawa, po której stąpały, zrobiła się wyblakła. Tereny Klanu Burzy charakteryzowały się otwartością. Nie, żeby w Owocowym Lesie mieli pełno drzew, ale tu i tak było zupełnie inaczej.
W pierwszej kolejności zabrała młodą na Wrzosowiska. Uznała, że najlepiej stąd zacząć, bowiem z tym miejscem miała najwięcej personalnych problemów.
— A więc tak, to są Wrzosowiska — powiedziała na głos. — Gdybyśmy przyszli tu w Porze Zielonych Liści, widok byłby o wiele piękniejsze. Kwiaty mają wtedy o wiele bardziej nasycony kolor i pięknie pachną — rozmarzyła się. — Będziesz miała okazję zobaczyć, jak wpływa na nie zmiana pór.
— Teraz są śliczne — stwierdziła Szafirka, podchodząc do jednej z roślinek. — A co jest tam dalej? — spytała, unosząc wzrok ponad kwieciste połacie.
Przepiórka niepewnie machnęła ogonem.
— Droga Grzmotu. Mama pewnie ci opowiadała, jak byłaś mała, że do takich miejsc nie należy się zbliżać, a jeśli już musisz, to trzeba zachować nadzwyczajną ostrożność. Po drogach pędzą potwory, to stworzenia dwunożnych, które jeśli na kota trafią — urwała. Może nie powinna jej aż tak straszyć już pierwszego dnia treningu? Z drugiej strony, wolałaby, by ta się tam nie zbliżała. — Po prostu może stać się tam krzywda. I to naprawdę poważna.
Szafirka zerknęła na nią z dozą niepewności, powoli przytakując.
— A coś jest za tą drogą? — dopytała.
— Dalsza część Wrzosowisk. Wzdłuż końca ich obszaru mamy granicę z Owocowym Lasem.
Dziwnie było jej zawsze mówić o starym domu. Samo wypowiadanie tych słów powodowało w niej uczucie, jakby ktoś łapał ją wpierw delikatnie za serce, a następnie boleśnie je ściskał.
— Są mili? — zagadnęła młoda.
— Raczej tak. Mamy z nimi dobre stosunki, sojusz, więc nie ma powodów do obawiania się nimi — zapewniła. — Chodź dalej, mamy jeszcze sporo terenów do obejścia — dodała spiesznie, nie chcąc, by wzięło ją za bardzo na rozterki i by skończyła we łzach przy swej uczennicy. Nie zniosłaby raczej tego wstydu.
Niechętnie dotarły do Upadłego Potwora. Ta dziwna konstrukcja od samego początku ją przerażała, ale pozwoliła Szafirce oswoić się z tym miejscem i zapoznać z jego zapachem.
— A czemu to jest Upadły Potwór? Skąd upadł? — spytała. — Czy to te same potwory, co chodzą po Drogach Grzmotu? — kontynuowała.
Czekoladowa popatrzyła niepewnie na to, co widziały jej oczy. Coś tak wielkiego nie zmieściłoby się raczej na owych ścieżkach.
— Tamte są raczej mniejsze. Ten, jeśli dobrze pamiętam to, co kiedyś od kogoś usłyszałam, mógł latać i spaść z nieba — stwierdziła, co brzmiało jednak dla niej samej absurdalnie. — Nawet przypomina ptaka. Widzisz? To coś, podłużnego i płaskiego, wygląda jak skrzydło, a przód trochę jak dziób — mruknęła w zamyśle.
<Szafirko?>
[854 słowa]
[854 słowa]
[przyznano 9%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz