dłuższy czas temu, przed wybraniem Lśniącej Tęczy na zastępcę
Zimne powietrze szczypało go w nos i oczy. Przymykał zmęczone powieki, niezłomnie idąc w wyznaczone miejsce.
Agrest chciał z nim o czymś porozmawiać, a Gęgawa czuł, że było to coś poważnego. Przywódca nie wzywał go na przyjacielskie pogaduchy. To, w połączeniu z niedawną śmiercią Fretki, napawało go niepokojem. Nie był pewien o czym chciałby porozmawiać z nim lider. Jedyne, co przez całe swoje życie robił, to trzymanie się zasad i rozkazów co do ostatniego punktu. Niczego nie zrobił źle, prawda? To dlaczego kocur chciał się z nim zobaczyć na osobności?
Przeskoczył złamaną kłodę, by znaleźć się nie tylko przy przewidywanym liderze, ale również jego zastępczyni, Daglezjowej Igle i szamance, Świergocie. Zamrugał delikatnie zdezorientowany. Miał w tej chwili już parę podejrzeń, jednak wolał nie krakać.
— Witaj, Gęgawo — powitała go pierwsza Daglezja.
— Witaj — powtórzyła za nią pozostała dwójka. — Proszę, zajmij miejsce — czym prędzej poprosił go Agrest. Czarny zwiadowca bez słowa skinął im głową z szacunkiem i usiadł na chłodnej ziemi. Czym prędzej owinął ogon wokół łap.
— Nie ma tu co przedłużać. Z pewnością nie ominęła cię wieść o twojej towarzyszce z jednego legowiska, a dokładniej jej śmierci — zaczął Agrest.
— Fretka, tak. Niefortunne zdarzenie — nie do końca. Już od księżyca, jak nie dłużej, Gęgawa często po cichu liczył na to, że kotka zrezygnuje ze swojej pozycji. Nie z zawiści, nie z braku sympatii – kocica była już zwyczajnie podstarzała i niedomagała na stanowisku zastępcy. A odczuwał to każdy w ich obozie i poza nim. — Czyżby były jakieś wątpliwości dotyczące jej zgonu?
— Nie, nic takiego — wymruczał przywódca. — Jednak potrzebą Owocowego Lasu jest, by ktoś zajął jej miejsce.
Uszy Gęgawy poruszyły się na tą wiadomość, jednak nie w geście radości. Przechyliły się do tyłu, zupełnie kontrastując z szerokim uśmiechem Świergotu, na którą przeniósł wzrok. Domyślił się już po co został tu wezwany i... zląkł się. Kiedy nie odwzajemnił gestu siostry, ta bardzo zaskoczona zmyła z pyska swój uśmiech.
— Myśleliśmy o tym już jakiś czas i doszliśmy do wniosku, że masz zadatki na dobrego zastępcę. Co powiesz, Gęgawo?
— To dla mnie zaszczyt — odparł na początek, uspokajając na moment Świergot, lecz nie na długo. — Obawiam się jednak, że... muszę odmówić. — Przyspieszyło mu bicie serca. Powiedział to. Trójka kotów zdawała się nie spodziewać tej odpowiedzi i przez chwilę patrzyło się na zwiadowcę w milczeniu.
Czuł, że coś było nie tak. Był dobrym zwiadowcą i o tym wiedział, to fakt, jednak nigdy nie był materiałem na lidera. Potrafił co nieco zarządzać, to może, ale... nie zdawało mu się, że Agrest i jego towarzyszki spojrzą na niego i jego zdolności w ten sposób. Nie, nie powinien być możliwym przyszłym przywódcą Owocowego Lasu. Być może kiedyś zgodziłby się, lecz teraz, kiedy nie dość, że czuł się sam ze sobą źle, nie układał mu się związek partnerski z Łuską i do tego uważał, że nie poradził sobie w roli ojca tak, jak powinien, nie widziało mu się dostawienia na zalataną głowę kolejnej porcji zmartwień.
— Nie sądzę, że jestem odpowiednim wyborem na następcę Fretki — kontynuował. — Rola zastępcy jest bardzo dużym krokiem w przód i odpowiedzialnością, której nie jestem pewny, czy bym naprawdę podołał — zaśmiał się nerwowo w próbie rozluźnienia atmosfery.
— Och, do... — próbował powiedzieć coś Agrest, ale w słowo wcięła mu się szamanka:
— Gęgawo, mogę cię prosić na stronę?
Skinął głową prawie że automatycznie, choć gdyby mógł, ominąłby tą rozmowę. Przewidywał, co czuła Świergot. Zapewne postarała się dla niego o tą szansę i myślała, że będzie dla niego radosną niespodzianką. Nie czułby się za to fair ze sobą, gdyby przystał na propozycję przywódcy. Nie tego w tej chwili chciał.
Odeszli na bok, zasłaniając się zaroślami i krzewami przed liderem i siedzącą przy nim zastępczynią. Świergot usiadła, przed tym wodząc po ziemi ogonem. Czuł od niej bijące niezadowolenie, którego nie musiała nawet wyrażać, by przeszyło go od lustra nosa po sam koniuszek czarnego ogona.
— Dlaczego odmówiłeś? — Kocica mówiła szeptem, lecz słyszalnie podgłoszonym, jakby trud przynosiło jej faktyczne trzymanie głosu na wodzy. — To prześwietna okazja!
Gęgawa spojrzał się jej prosto w oczy bez żadnego wyrazu.
— Nie jestem zastępcą, jakiego szukacie.
— Otóż jesteś! Uwierz mi! — Szamanka położyła łapę na jego barku, podnosząc się przy tym. Gęgawa podniósł głowę, by móc utrzymać z nią wzrokowy kontakt. — Masz wszystkie cechy perfekcyjnego zastępcy – jesteś odważny, lojalny, szlachetny i wiele, wiele więcej. Niewiele jest takich kotów jak ty. — Zeszła na ziemię, pozostając jednak odległość wąsa od pyska zwiadowcy. — Potrzebujesz tylko trochę pewności siebie.
— Wiem, że nie tego ode mnie oczekiwałaś, lecz nie mogę tego zrobić — oznajmił, przechylając głowę i wbijając wzrok w śnieg. — Przykro mi.
Świergot stała tak nieruchomo przez parę uderzeń serca. Gęgawa mógł usłyszeć cichą rozmowę pozostawionych samych sobie Daglezji i Agresta w oczekiwaniu na nich, tak samo jak melancholijny świst mroźnego wiatru. Zbierało się na śnieżną burzę.
— Jeśli taka jest twoja decyzja, szanuję ją — wymruczała w końcu i machnęła ogonem. — I nie myśl, że to zmienia u nas cokolwiek. Rozumiem — dodała — bracie.
Gęgawa przełknął głośno ślinę i uśmiechnął się do szamanki.
— Dziękuję.
***
Wszedł do obozu, trzymając w pysku świeżo upolowanego wróbla. Powrót do tego miejsca, które zwykle przepełnione było wylegującymi się kotami zajętymi pogaduszkami, teraz było jedną wielką zbieraniną plotkujących, przekrzykujących się kotów, nad którymi nikt nie miał kontroli. Skrzywił się, przechodząc między nimi, by odstawić na stertę ze zwierzyną swoją zdobycz.
Być może jednak powinien się zgodzić. Być może byłby lepszy w zajmowaniu się Owocowym Lasem w chwili, gdy Agrest ich opuścił niż Daglezja i Tęcza, między którymi były same zgrzyty. Zmarszczył brwi. Przynajmniej nie można było powiedzieć, że Agrest zabrał swojej społeczności wigor. Obóz zdecydowanie tętnił życiem. Szkoda, że nie w ten sposób, w jaki by tego chciał.
Nawet nie zauważył kiedy przy jego boku znalazła się Świergot, ocierając się o niego i mrucząc coś na powitanie. W tym zgiełku nawet jej nie usłyszał, lecz odwzajemnił jej słaby uśmiech. Musiała być już tym zmęczona, co widać było po jej delikatnie opadających powiekach. Mówiła jednak jak zawsze tak samo ciepłym i spokojnym głosem.
— Miło się w końcu złapać. Czasami brakuje nam na to czasu, co? — zapytała, siadając obok zwiadowcy, który zrobił to samo. — Jak tam patrol?
— Dobrze. Jest wiele zwierzyny, lecz przy tym równie dużo robactwa. Pfe. — Gęgawa może i nie należał do kotów, które bały się pająków, pszczół, os czy innych owadów, lecz ich obecność na każdym kroku stawała się męcząca. Już w uszach dzwoniło mu od bzyczenia, a z zębów nie mógł pozbyć się posmaku mysiej żółci. Jeśli tylko weszło się w jakąś wyższą kępkę trawy można było być niemalże pewnym, że wyjdzie się z niej z małym przyjacielem w postaci kleszcza na skórze. Czasami nawet całą ich gromadką.
— Oj, to prawda. Witka chyba już nie nadąża z uzupełnianiem zapasów mysiej żółci. Ciągle ktoś jej podbiera na te niesforne pasożyty... — zaśmiała się. — Wszystko w porządku u Łuski?
Podniósł jedną brew. Czemu Świergot o nią pytała?
— Tak? Dlaczegóż to miałoby nie być?
— Oj nie wiem, widziałam, że ostatnio miała coś nie tak z jej okiem. Przychodziła do legowiska medyka po zioła, ale nie zwróciłam na to takiej uwagi. Ale to dobrze, że czuje się już lepiej.
Gęgawa speszył się nieco i wiedział, że zauważyła to jego siostra. Ona też potrafiła prześwietlać koty na wylot. Prawda była taka, że... niewiele rozmawiał ostatnio ze zwiadowczynią. Ot, cześć, co tam. Mieli obok siebie legowiska, a nie spali razem jak to robiły często inne pary. Sam nieraz widział Ślimaka i Patyczaka, a nawet swoją siostrę i Gruszkę, drzemiące wtulone w siebie. On i Łuska byli... inni. Widział to od początku i nie czuł się przez to dobrze. Niby byli partnerami, lecz brakowało im jakiejś iskry, którą zauważał u innych. Dlaczego nie mogli mieć takiego szczęścia, jak reszta?
Świergot jednak nie naciskała, by dowiedzieć się więcej. I w duszy jej za to dziękował.
— Fakt — mruknął, szukając czegokolwiek o co mógłby się zaczepić, by zmienić temat. Jak gdyby ktoś z góry go wysłuchał, kapnęła mu na nos kropla. A po paru uderzeniach serca następna. I po chwili jeszcze więcej. — Deszcz? Tego dawno nie widziałem — powiedział, ciesząc się lekką mżawką.
— Prawda? Ostatnio jest raczej sucho. Chociaż przynajmniej nie parno, to by było trudno wytrzymać.
— I tak za chwilę minie — zauważył Gęgawa.
— Cóż — kotka spojrzała się w górę, na chmury, z których kropił na nich deszczyk. Potrząsnęła głową, kiedy jedna z rzadkich kropel uderzyła ją w okolicę oka. — Wszechmatka lubi się z nami bawić w gierki — zaśmiała się. — Ach, właśnie. Chętnie bym porozmawiała dłużej, lecz obowiązki wzywają. Ale chciałabym się tylko ciebie spytać...
— Tak? — Gęgawa postawił uszy.
— Szykuje się za kilka dni spotkanie wyznawców Wszechmatki. Nie chciałbyś przyjść? — spytała, czego kot się nie spodziewał. On i Wszechmatka? Zauważył już dawno, jaka oddana jego siostra była tej wierze (w końcu jej rola szamanki nie wzięła się znikąd), lecz sam nie sądził, że będzie próbowała go do tego zachęcić. W końcu raczej twardo stąpał po ziemi. Nie wierzył w nadnaturalne postacie.
— Hmm, sam nie wiem. Chyba to do mnie nie pasuje — miauknął, chcąc brzmieć uprzejmie.
— Nawet jeśli jesteś sceptyczny, przyjdź i sam zobacz — przekonywała go Świergot. — Nawet jeśli stwierdzisz, że to naprawdę nie dla ciebie, spójrz na to w ten sposób. Przynajmniej spędzimy więcej czasu. Teraz sam widzisz, jak to wygląda — mruknęła smętnie. — Ciągle trzeba się zajmować Owocowym Lasem, czy naszą dwójką... zastępców...
— Tak, tak, prawda... — Czarny wahał się przez chwilę, już miał odmówić, lecz... Świergot faktycznie chciała dla niego dobrze. Z pewnością starała się dbać o ich relację, nawet jeśli czasem się od siebie oddalali i robiła wszystko, aby było mu jak najlepiej. Najpierw podstawiona mu pod same łapy ranga zastępcy, teraz to spotkanie... Robiło mu się aż głupio od odrzucania jej wszystkich ofert. Przy okazji czuł się źle, wpędzając ją w wyczerpującą robotę. Cóż... jedno spotkanie chyba mu nie zaszkodzi. — W takim razie... Przyjdę — powiedział, wywołując momentalnie u swojej siostry uśmiech. — Ale nic nie obiecuję.
— Nie musisz — powiedziała, obejmując go. — Później ci wszystko powiem co, gdzie i kiedy. A teraz muszę lecieć. Do zobaczenia! — miauknęła jeszcze, zanim odeszła.
Siedział nieruchomo, patrząc jak kocica minęła kocią zbieraninę, stertę ze zwierzyną, zniknęła gdzieś na chwilę, a później pojawiła się na gałęziach drzew. Potem stracił ją z oczu.
Czy naprawdę się zgodził na pójście na spotkanie wyznawców Wszechmatki? Sam w to nie wierzył. Zamrugał, kładąc się na ziemi. Część kotów poszła, by schronić się przed deszczem pod drzewami czy krzewami, lecz mu nie przeszkadzały delikatne, spadające na niego krople. Gęgawa wyznawcą Wszechmatki? Nie kleiło mu się to za dobrze. Wręcz wydawało mu się to być śmieszną wizją. Pasowało to według niego do wielu kotów... z małymi wyjątkami, takimi jak on.
No cóż. Przynajmniej faktycznie porozmawia więcej ze Świergot, może zacieśni więzy z innymi owocniakami. Musiał przyznać, że poza rodziną nie miał zbyt wielu znajomości. Być może nie był pogardzany i nielubiany, ale jednocześnie nikt specjalnie go nie wielbił. Raczej zwykle czarny wtapiał się w tłum, co miało i plusy, i minusy. Tak, jak przez większość czasu mu to nie przeszkadzało, ostatnio... zaczynał czuć się nieco samotnie. Powoli czuł, że się starzał, czy tego chciał, czy nie. Kocięta się go obawiały i mówiły do niego na "pan". Jeśli kogoś zagadywał, rozmowa była bardzo oficjalna i drugi kot traktował go z wyniosłym szacunkiem, szczególnie jeśli był młodszy. Pozostawała mu jedynie rodzina, jeżeli chciał mieć z kimś bliższe relacje. Świergot zwykle była zajęta, Bryza wplątywał się w najdziwniejsze kłopoty, Łuska – szkoda było mówić, a Cierń i Murmur były już dorosłe. Nie potrzebowały swojego ojca. Wzdrygnął się. To słowo było... dziwne. Wracając jednak, jego córki poszły we własną stronę i z resztą nigdy nie był jakimś niesamowitym rodzicem. Widział o wiele bardziej zżyte ze sobą rodziny. Być może faktycznie to spotkanie wyjdzie mu na dobre?
Zdecydowanie za dużo rozmyślał. Lepiej było faktycznie sprawdzić, jak się czuła Łuska. A wszystko inne... okaże w swoim czasie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz