Słoneczko świeciło mocno, ale znośnie na czarno-brązowo-białą sierść moją i sióstr. Ciocia Konewka zabrała nas dzisiaj na leżakowanie na dworze, mówiła coś o łapaniu siły od słońca. Phi, wątpię, żeby słońce było silniejsze od takiej babci na przykład, w końcu jest dosyć malutkie! Ale nie będę się kłócić, bo nie lubię. No i jest przyjemnie... Przeturlałam się na drugi bok i pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to wejście do pustego żłobka, leżące kawałeczek ode mnie
Popatrzyłam na nie trochę smutno. Kolejny dzień, a mama dalej nie wracała... Każdy mówił mi, że już nie wróci, ale nie wiem, czy mogę w to uwierzyć! W końcu przed wyjściem gdzieś zawsze trzeba się pożegnać z uśmiechem, sama mama tak mówiła. Tak więc nie ma tu żadnego sensu i jest to bardzo niemiłe, a mama jest bardzo miła. Kotewka ciągle nas zabawia i miło spędza się z nią czas, ale nie zastąpi nigdy Wirującej Lotki! Nie ma tego samego ciepła, nie czuję się przy niej tak bezpiecznie... Reszta rodziny z klanu też jakby częściej zaczęła przychodzić, ale gdybym mogła, to wymieniłabym ich wizyty na chwilkę z mamusią... Chyba nie powinnam tak myśleć, bo to niemiłe. Tato za to zaczął odwiedzać nas częściej, co bardzo mnie ucieszyło. Ostatnio zaczął nam opowiadać długie historie o powstawaniu klanów i o różnych rangach i obowiązkach kotów klanowych, lubię o tym słuchać. Nabrałam przez to więcej szacunku dla babci i kuzynki, w końcu mają takie odpowiedzialne role. Jak byłam jeszcze mniejsza, marzyłam, że też bym chciała być takim liderem i machać na inne koty, żeby robiły, co chcę (ale byłabym mądra i rozważna i wszyscy byliby szczęśliwi), ale teraz, hm, sama już nie wiem...
Myśląc tak, przewróciłam się z powrotem na drugi bok, spojrzałam na błogo drzemiącą w popołudniowym słońcu ciocię i stanęłam po cichutku na swoje łapki. Nuda i tęsknota za mamą doskwierały mi teraz boleśnie, więc naszła mnie ochota na spotkanie z tatą i usłyszenie nowych historii. Byłam bardziej, jak to mówili inni, "wiercipiętą" od mojego rodzeństwa, no i faktycznie nie mogłam teraz usiedzieć spokojnie, chętna nowych przygód, które mogłyby mi zająć i głowę i łapy. Nikt nie może mnie za to obwiniać, jest tyle lepszych rzeczy do robienia niż leżakowanie! Tylko będę musiała chyba poszukać taty sama. Oby był w obozie, bo nie obiecuję, że się nie popłaczę.
— Gdzie idziesz, Alga? — zapytała mnie cichutko z tyłu Płotka, zanim zdążyłam się wymsknąć.
— Ciii, Płotka, ciii — syknęłam spoglądając nerwowo na nadal śpiącą spokojnie Kotewkowy Powiew. — Gdyby ciocia pytała, to poszłam siku, ale jeśli ty pytasz, to idę po tatę, bo mi się nudzi. Dobrze?
Płotka nie odpowiedziała mi na głos, ale kiwnęła głową ze zrozumieniem. Widziałam w jej oczach, że też by się przeszła, ale chyba bała się ochrzanu. Hm, pierwszy błąd, wojownik nie powinien się bać takich rzeczy! Spojrzałam z pobłażaniem na kochaną siostrę (jeszcze będą z niej koty), walcząc z chęcią dziabnięcia jej, po czym bez ociągania szybko się oddaliłam. Mięciutka trawa uginała się niemal bezdźwięcznie pod moimi łapami, bardzo milutka i zieloniutka, jednak miejscami na tyle wysoka, że widziałam niewiele. Przy jednym z krzewów ujrzałam jednak spomiędzy źdźbeł niepozornego kocurka. O, świetnie, może powie mi, gdzie jest tata. Miauknęłam do niego na tyle głośno, żeby zwrócić jego uwagę, ale na tyle cicho, żeby nie powiadomić innych. Podziałało, bo zwrócił pysk, na którym wymalowane było lekkie zdzwienie, w moim kierunku, po czym za siebie, po czym na boki, oglądając się dookoła. Nie ruszył się. Westchnęłam cichutko i zaczęłam przedzierać się więc dalej. Gdy byłam wystarczająco blisko, żeby mieć pewność, że nikt więcej nie czyha na nas, odezwałam się:
— Dzień dobry wojowniku! — Stanęłam nieco nerwowo łapą w łapę z nowym kotem. Nie spotkałam go jeszcze nigdy, a przynajmniej taką mam nadzieję. W innym wypadku, trochę niemiło z mojej strony, tak zapomnieć.
— Dzień dobry — miauknął cichutko. — Nie jestem wojownikiem — dodał jeszcze ciszej.
— Aha... — zapauzowałam na chwilę. No to nie wiem, czy będzie mógł mi pomóc. — A znasz tatę? Wiesz, gdzie jest?
Kocurek przestawił ciężar na drugą łapę, widocznie próbując odgadnąć, kogo mam na myśli. Dobrze, niech myśli, niech sobie przypomni.
— ...Na patrolu? — rzucił lekko niepewnie.
Na te wieści podskoczyłam leciutko w emocjach. To znaczy, że nie wróci jeszcze całe wieki! Po co mi było to wszystko, trzeba było zostać i nie wychodzić, teraz nawet nie wiem, czy nie będę miała problemów. Pociągnęłam leciutko nosem zawiedziona, a potem drugi raz, gdy pomyślałam o karze. A potem trzeci, gdy pomyślałam o mamie, i zaczęłam płakać.
<Skrzelikowa Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz