Topielcowa Łapa dotykał łapami chłodnej trawy, prąc przed siebie zdecydowanym krokiem, a zarazem przymykając swoje oczy. Słońce wyszło dziś na nieboskłon wyjątkowo wcześnie, widzialne z łatwością, niezakryte nawet najmniejszym obłokiem. A więc też bezproblemowo mogło trafić na jego futro, nagrzewając jego ciało niczym płomienie pożaru, ale nie o to chodziło. Oczywiście, nie przepadał za tym, przejrzyste dni były dla niego niczym sól na ranę. Ale jego oczy wręcz wypalały się na węgiel, gdy cokolwiek jasnego zdobywało ich uwagę. A szczególnie, jak było to coś, co się świeciło. Preferował zacienione polany, gdzie też był w stanie wtopić się w otoczenie i nie zawsze był zauważany. Bo jeśli ktoś nie spodziewa się kogoś zobaczyć, nie dojrzy go. Ale musiał iść przed siebie, co chwila przesuwając łapą gałęzie i liście drzew oraz krzewów, które znajdowały się na jego drodze, blokując dalsze przejście. Oczywiście, ktoś NORMALNY mógłby chodzić po ścieżkach. Ale nieee, nie zmieniało to jego nastawienia. Kochał być panem ciemności i pchać się w jakieś zalesione miejsca, choć teraz nie spełniało to swoich zadań, ponieważ i tak przecież miał zbyt duży kontakt ze słońcem. Jak głupi spoglądał na cieniste wzory na trawie, uciekając przed jasnymi plamami i sycząc, gdy nie udawało mu się to. Przypominało mu to jego kocięce zabawy - tak bardzo za tym tęsknił! Możliwość spania cały dzień, brak obowiązków i to wyczekiwanie na mianowanie na ucznia. A jeśli już o tym mowa... No tak - dalej nie przyzwyczaił się, że to Gronostajowy Taniec jest jego mentorem. Po odejściu Białej Śmierci zapanował chaos. Każdy z kocurów uczył swoim sposobem, które bardzo się od siebie różniły. Biały bardzo niedbale wykonywał swoje obowiązki, nie zwracając uwagi na samorozwój Topielca, za to Gronostajowy Taniec poświęcał mu wręcz zbyt dużo uwagi. Dawniej mógł robić, co chciał, luźna atmosfera ułatwiała mu to z łatwością. A teraz... Nie miał czasu, by nawet wziąć oddech, każdy manewr miał wykonywać tyle razy bez przerwy, aż w końcu padał na brudną od piachu ziemię. No tak - przynajmniej wtedy mógł odpoczywać. Ale jednak nie było to to, co dawniej. Przyszedł tutaj w te ciemne chaszcze, by powoli się odstresować przed jedną z najważniejszych rzeczy, które musiał wykonać w swoim życiu. Fakt pojedynku z innym uczniem o tytuł wojownika trochę go przerażał, jednak miał w głębi cichą nadzieję, że to nie z Białą Łapą będzie musiał się zmierzyć. Jego brat otrzymał już tytuł... Przed nim. Blade Lico najwyraźniej był już gotowy, jednak czy on umiał powiedzieć to samo o sobie? Z cichym i przepełnionym rezygnacją westchnieniem opadł ciężko na ziemię. Najchętniej zaszyłby się w jakiejś pozbawionej światła i cuchnącej rozkładem dziurze, ale przecież wyszedł z obozu pod pretekstem polowania na ptaki. Bezczynność w jego otoczeniu nie była tolerowana, a więc nadstawił z czujnością uszu i wsłuchał się w dźwięki lasu. Chwilę potem odgłos, który przykuł jego uwagę, był trzepotem skrzydeł. Czyli ten, na który wyczekiwał. Wskoczył więc na drzewo, wspiął się prędko po pniu z chęcią złapania wróbla. Przeklął jednak pod nosem, gdy ten odleciał. Zapowiadał się naprawdę "świetny" dzień.
***
Tchórzliwa Łapa niepewnie spoglądała mu w oczy, najwyraźniej siłą woli powstrzymując się, by nie spuścić jednak tego wzroku na dół. Stali tak chwilę czy dwie, aż w końcu to on oderwał od niej swoje oczy, by rozpocząć lustrowanie ją swymi żółtymi ślepiami. Pierwsze z jego obserwacji były jednymi z najbardziej oczywistych - przez brak większych mięśni a na ich miejsce posiadając luźno zwisającą skórę, pewnie nie odznaczała się jakoś szczególnie dużą tężyzną fizyczną. Starała się stać pewnie, ale raz na jakiś czas kończyny jej drgały z wysiłku, jakoby trud sprawiało jej samo ustanie na łapach, albo po prostu ze strachu. Za to jednak po dłuższej obserwacji jej w obozie, musiał liczyć się z tym, że była diabelsko zwinna. Gibki grzbiet przygotowany na niezliczone akrobacje, które mogłyby wydawać się wykonalne tylko dla kotów bez kręgosłupa czy karku. Piekielnie prędka, biegnąca nawet pod wiatr, zatrzymująca się bez zadyszki. Miał wrażenie, że w tej walce szanse będą wyrównane, choć w głębi skrywał nadzieję, że będzie triumfował jeszcze dziś. Powoli zaczął przesuwać kończyny w pozycję, z której będzie mu znacznie łatwiej wystartować, oczywiście nie spuszczając ani na chwilę wzroku z szylkretki. Ta przyglądała mu się ze świętym spokojem, znając życie, natłok myśli zamykając w głowie i nie pozwalając im wypłynąć. Już nie wydawała się niepewna, a raczej ze stoickim spokojem podchodziła do tego pojedynku. Za to on poprawił jeszcze trochę swoje łapy, gdy rozległ się sygnał do walki. Nie bawił się w przemyślenia i potężne plany, a po prostu zaszarżował na Tchórzliwą Łapę. Biegł przed siebie, z myślą, że ta będzie odbiegać na bok, ale najwyraźniej jeszcze nie zorientowała się w sytuacji. Gładko naskoczył na jej grzbiet i przyszpilił ją do ziemi, ale nie liczył się z tym, że siła nie jest jego dobrą stroną. Niebieskooka potrząsnęła swoim ciałem, jakby zrzucała z niego natrętnego robala, a on z głuchym łoskotem upadł na brudną ziemię. Najpewniej z chęcią wykorzystania sytuacji chwilę potem chlasnęła go pazurami w bok, z którego polała się szkarłatna ciecz. Zadrapanie nie było głębokie, ale jeszcze bardziej go to rozwścieczyło, warknął i zacisnął szczęki na jej ogonie. Czekał na jej reakcję. I jakże ucieszył go ten jęk żałosnego bólu! Tchórzliwa Łapa naprędce wyrwała się z ucisku jego kłów, odwracając się pyskiem w jego stronę i owiewając swoim cuchnącym oddechem jego łeb. Tym razem namierzyła się na jego ucho, ale mu też nie brakowało zwinności i odtoczył się na bok. Musiał zacząć myśleć bardziej przebiegle... Nagle kątem oka zauważył dość szeroką i gładką gałąź. W głowie zaświtała mu pewna myśl. Gdy wymieniali się ciosami, zaczął sprawiać pozory, jakby się cofał. I co dobre, po pierwsze tym sposobem prowadził ją w okolice pnia, a ona odzyskiwała pewność siebie i otoczenie zostało dla niej gdzieś na drugim planie. Widział, że była już wręcz pewna, że wygrała... Odskoczył z prędkością wiatru do tyłu. Szybciej niż ktokolwiek mógłby zarejestrować, kopnął z całej siły gałąź, a ta przeturlała się w stronę niedaleko stojącej Tchórzliwej Łapy i przygniotła ją do ziemi. I wtedy... Rozległ się sygnał oznaczający, że pojedynek zakończony.
***
W końcu odbywała się ta ceremonia... I nikt mu już nie przeszkodzi. Czekał tak długo na tę chwilę, a teraz nadeszła. Bo naprawdę, po co siedzieć w przeszłości? Życie odbywa się tu i teraz. A właśnie TERAZ...
- Ja, Błękitna Gwiazda, przywódca Klanu Wilka, wzywam moich walecznych przodków, aby spojrzeli na tego ucznia - rozpoczął lider pewnie i uroczyście, wbijając w niego swój pozbawiony uczuć wzrok. - Trenował pilnie, by zdobyć doświadczenie niezbędne do ochrony klanu i jego członków. Polecam go wam jako kolejnego wojownika.
Topielcowa Łapo, czy przysięgasz przestrzegać praw nadanych przez twojego przywódcę i chronić swój klan nawet za cenę życia?
W końcu nadszedł ten moment. Ale jak miał zareagować? Czuł się taki mały i niepewny, otoczony przez współklanowiczów. Owinął ogon wokół łap, przełknął gulę w gardle i odpowiedział:
- Przysięgam.
- Zatem mocą naszych potężnych przodków nadaję ci imię wojownika. Topielcowa Łapo, od tej pory będziesz znany jako Topielcowy Lament. Klan ceni twój spryt i niezłomność, oraz wita cię jako nowego wojownika Klanu Wilka.
Wokół niego rozległy się wiwaty, z początku niepewne i ciche. Jednak z każdą chwilą rosły, rozlegając się ponad koronami drzew.
"Ten dzień mógłby trwać wiecznie" - pomyślał, wypiął dumnie pierś i rozpłynął się w samozadowoleniu.
***
Gdy tylko słońce wstało po nocy zwiastując kolejny poranek, ziewnął szeroko i zamrugał oczami, aby przegonić sen z powiek. A teraz... Gdzie miał się udać? Jego czuwanie już się zakończyło. Oczywiście, nie oczekiwał odpowiedzi, którą podarował mu jego żołądek - głód ściskał mu ciało. Sam z chęcią by nic nie jadł, ale by nie funkcjonować niczym zwykły, szary głaz, musiał coś zjeść. Odwrócił się więc niechętnie w stronę stosu. Jego ofiarą padła gruba nornica, którą pochwycił w zęby i wziął się naprędce za jedzenie. Szczerze mówiąc, smak mu nie podszedł. Nie, że mu nie smakowało. Tylko po prostu po ciężkiej nocy wszystko smakowało tak samo. Po przełknięciu mięsa zauważył jednak znajomą szylkretową sylwetkę. Podbiegł prędko do Cisowej Łapy. "Topielcowy Lament". To imię dalej wybrzmiewało mu w głowie, napawając go wielką dumą i radością.
- W końcu dopiąłem swojego! - powiedział radośnie, niepewnie unosząc kąciki ust.
Kotka nieznacznie przechyliła głowę, dalej nie odwracając wzroku.
- Brawo - powiedziała, ledwo widocznie się uśmiechając. Może i jej reakcja jakoś szczególna nie była, ale gdy te słowa wybrzmiały z jej pyska, były warte wiele.
- Ciekawe, kiedy ty otrzymasz swoje pełne imię... - zastanowił się z żalem. Triumf cieszy bardziej, gdy możesz świętować wraz z przyjaciółmi.
- Jeszcze długo, wolałabym najpierw nauczyć się jeszcze więcej o truciznach… I ogarnąć sobie treningi walki… I kilku innych rzeczy - wyszeptała cicho. Owinęła ciasno swe łapy ogonem i opuściła trochę w dół swoje uszy.
- Jestem pewien, że sobie poradzisz - powiedział, ze spokojem spoglądając w głębię jej kasztanowych ślepi. - Marzenia się spełniają.
- Ja to wiem - na drugą wypowiedź kocura spojrzała na niego wzrokiem pod tytułem „Czy ty sobie ze mnie żarty stroisz?”. Wydawała się być dość rozdrażniona.
Zamrugał szybko oczami. I popełnił kolejny błąd.
- To znaczy... Ja... Eee... No... Nie o to mi chodzi! - powiedział szybko, próbując naprawić swój poprzedni błąd.
- To o co? - powiedziała, najwyraźniej dając mu do myślenia, że nie ma czym się przejmować. Zrozumienie innych było takie trudne...
Zamilkł na chwilę i zaczął wpatrywać się w otoczenie. Zobaczył on Białą Łapę szepczącą coś do ucha Muszlowej Łapie, wbijając wzrok w Cisową Łapę. A on sam powiedział cicho do niebieskiej, nie spuszczając swoich oczu z kotek:
- Może pójdźmy gdzieś indziej? Inne koty się na nas gapią.
Brązowooka przeskanowała otoczenie wzrokiem. Gdyby spojrzenia mogły ranić, te dwie byłyby jak jeże z lodowatymi kolcami.
- Jasne - mruknęła, nie przerywając pojedynku wzrokowego z kotkami, które wyglądały już trochę niekomfortowo.
Poprowadził ją w zacienione miejsce, gdzie z łatwością może i by mogli się skryć, ale cóż, był świeżo po mianowanu. Duża część kotów przyglądała mu się z uwagą, więc po prostu poszedł tam, gdzie zawsze. W mrok lasu. Liście chrupały im pod łapami. Zapadło niezręczne milczenie, aż w końcu niepewnie zapytał się Cis:
- Co sądzisz o moim nowym imieniu?
- Brzmi trochę strasznie - skwitowała. - Wiesz, jak się dziwnie czuję? Że chodzę z prawdziwym wojownikiem po lesie? Zawsze było to jakoś mniej formalnie. Czuliśmy się jak dzieci - powiedziała z melancholią.
- Ja nie czuję, by coś się zmieniło. Świat nie odwrócił się do góry nogami. Przecież dalej jesteśmy przyjaciółmi... Tak myślę. Tytuły nie powinny nic zmieniać. To było tylko kilka wschodów słońca temu... A czuję się tak, jakby minęły wieki - miauknął z rozmarzeniem. Rzeczywiście, tęsknił. Teraz dojdzie o wiele więcej obowiązków i duża odpowiedzialność.
- Właśnie o to chodzi! Kiedyś to było. Dwójka uczniów chodzi sobie po lesie i się wygłupia. A tak? Musimy teraz oboje reprezentować klan, i mnie to męczy - wyznała cicho.
- Mamy inne koty do pomocy. Brzemię nie spadło tylko na nasze barki, a poza tym tak długo jak będziemy się wspierać, tym lżej nam będzie.
- Ale nie chodzi o to. Czy ty mnie w ogóle słuchasz? Nie jesteśmy już dziećmi! Nie możemy się bawić i wymykać z obozu! Kiedyś to robiłam, bo byłeś uczniem i czułam, że po prostu robimy coś fajnego. A tak? Masz już więcej obowiązków i nie będziemy mieć czasu. Po prostu czuję, że to wszystko… Jest stracone.
Spojrzała na niego z żalem wypisanym w oczach. Wzdrygnął się, gdy delikatne ciarki przeszły mu po plecach.
- Chyba... Nie jest stracone... - powiedział cicho i przesunął łapą liście. - Przecież będziemy się widywać...
- Ale to nie to samo, to już nie są beztroskie zabawy - powiedziała. Doskonale ją rozumiał, jednak sam w sobie dalej nie był w stanie tego pojąć.
- Dorosłe życie musi się w końcu zacząć... - westchnął. Brzemię, które zostało przeniesione na jego grzbiet, na razie nie był zbyt ciężkie. Ale co stanie się później...
- Ale nie tak wcześnie! Ja nie mam nawet dwunastu księżyców! - krzynęła z rozpaczą.
- Ja... Nie wiem, co zrobić z tym faktem - powiedział z żalem, a potem sztucznie się zaśmiał. - Choć pewnie dawno to zauważyłaś. A ja... Jestem ciekaw, co teraz będzie należeć do moich obowiązków.
- Wiesz, może powinniśmy przez chwilę przestać się spotykać? Miałeś rację. Ta jedna rozmowa przysporzyła nam plotki...
Zastygł w miejscu, z jedną łapą w górze.
- Może, ale... - urwał. - Kto będzie pierwszy w obozie? - krzyknął jednak nagle i nie dając jej czasu na odpowiedź, popędził przed siebie w głąb lasu. Uciekając od problemów, żalu i obowiązków. I zostawiając Cisową Łapę, wokół pustego dźwięku łez spadających na ziemię i żalu.
<Cis?>
[2102 słów + udział w pojedynkach uczniów + wspinaczka na drzewa]
[2102 słów + udział w pojedynkach uczniów + wspinaczka na drzewa]
[przyznano 42% + 5% + 5%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz