*Pora Zielonych Liści*
Puma rozciągnął się, wbijając pazury w korę. Następnie spojrzał na małe gniazdko położone obok jego gniazda, gdzie sypiał. Śnieżka pewnie spała, jednak tego nie
wiedział, ponieważ nie chciała wyjść ze swojej skorupki. Był tym faktem zmartwiony, tak samo, jak siostrą. Chmurka była ostatnio przygnębiona. Puma również się tak czuł, ale za wszelką cenę nie pokazywał jej tych uczuć. Wycinających cierniem dziurę w jego serduszku. Potrząsnął głową. Nie powinien się tym zadręczać, ale nie potrafił przestać o tym myśleć. Co, gdyby to wszystko się nie wydarzyło? Co, gdyby prawda nie wyszła na jaw? Co, gdyby…
— Pumo! — krzyknął ktoś z dołu. Czekoladowy uczepił się drzewa i spojrzał w dół. Nie miał już problemów z wysokością. Wiedział, że Przypływ mu pomoże, tak jak wtedy, kiedy wdrapał się na najniższą gałąź, chcąc zobaczyć kasztanowca. Był to błąd, ale w tym wszystkim nauczył się nowych umiejętności!
Pumcia wpatrywał się w punkt zmrużonymi oczami. Dostrzegł zarysy dużych uszu Padliny. Wydał z siebie jęk niezrozumienia. Czemu on tu przyszedł? Puma myślał, że dzisiaj będzie mieć wolne! Z powodu bólu głowy, mówił to już arlekinowi! On tylko zbył go miauczeniem o wymówkach i braku chęci do pracy. W prawdzie kocurek nie był zbyt chętny do uczenia, ponieważ dymny był niczym, jak kaczka. I jeszcze ten przerażający uśmiech! Na samo wspomnienie po jego karku przechodził dreszczyk niepokoju. Denerwowało go to, że się szczerzył, jak głupi do drzewa oraz jego chwiejny chód, który był problemem. Nie tylko go to denerwowało, ale także bał się go czasem. Również m, se go nadepnie.
Czekoladowy dotknął delikatnie nosem muszelki i podszedł do miejsca, gdzie się schodziło z legowiska uczniów. Skorupka śluzaka była skryta przez listek, by nikt nie zauważył (między innymi jego brat), że fascynował się ślimaki. Oczywiście miała pole do oddechu oraz obszar, gdzie leżało gniazdko, było tak starannie dobrane w nadziei i z miłością, że nie spadnie. Wbił pazury w drewno i zwinnie szedł w dół. Nie sprawiało mu to problemu! Gdy był jeszcze kociakiem, przestraszył się wysokości, ponieważ nigdy nie wchodził na drzewa. Owego dnia, gdy postanowił odwiedzić gałęzie i wtedy nauczył się wchodzić na drzewo oraz (z późniejszym strachem) zejść z niego. Potem podczas panikowania uratowała go Przypływ, jego koleżanka, która też fascynowała się ślimakami. Pomogła mu zejść z niego i był jej nadal wdzięczny.
— Tak, Padlino? — zapytał Puma, nie wiedząc, co dzisiaj zostało zaplanowane w wymyślonym harmonogramie jego mentora. — Znowu budowanie gniazd? — zapytał, mając dość budowania koślawych domków dla ptaków, oczywiście jego autorstwa.
— Nieee! Dzisiaj coś innego i ciekawszego! — oznajmił mu, uśmiechając się od ucha do ucha. Miał je spore jak u nietoperza. Puma ze skwaszoną miną zmrużył oczy, nie rozumiejąc, o czym mówił. — Kwasisz się jak mrówka na wzmiankę o wilgoci — skomentował jego naburmuszoną minę.
— Co? — zapytał, nie bardzo rozumiejąc, o co chodzi.
— Pójdziemy poszukać mchu dla kociąt do żłobeczka! Poza obóz! Zrobimy im bardzo wygodne posłania i zarazem cieplutkie! — ogłosił, nie zważając na pytanie Pumy. Prawdopodobnie uznał, że było nieważne i nie obchodziło go to, że kocurek nie dostał odpowiedzi. — No to w drogę — ruszył, nie czekając na swojego ucznia.
Czekoladowy z bolącą głową poszedł za nim. Miał zirytowany wygląd pyska, z powodu zignorowania go przez jego mentora. ,,Powinien mi wyjaśnić, o co chodziło.” – pomyślał, idąc w krok, krok za dymnym, który jak zawsze chwiejnie chodził. – ,,No na Wszechmatkę…”. Kocurek częściej używał tego zwrotu. Nie wierzył w tę istotę, ale mu to nie przeszkadzało. Byle by inny mu tego nie wytknęli.
— Pamiętaj, aby trzymać się blisko mojego futra. Będziemy blisko obozu, więc się nie przejmuj, jak wiewiórka o swoje żołędzie — oznajmiał, podczas podróży poza obóz.
Wyszli z niego po kilku uderzeń ich serc, które mieszały się, tworząc większą niewiadomą liczbę. Puma oczywiście, że się nie bał! Skrycie był ciekawy, co się znajduje poza obozem, jego domu. ,,Ale z tego, co zrozumiałem, to nie można wychodzić…” – pomyślał z niepewnym grymasem malującym się na jego pysku. Zmieszany spojrzał na mentora i po chwili wymiauczał:
— A to nie tak, że nie można wychodzić z obozu? — zapytał, spoglądając przez ramię na (dla niego rozmazane) zarysy obozu.
— Och, Pumo! Pająki zasnuły ci mózg? — prychnął, idąc dalej naprzód. Czekoladowy skrzywił pysk i przystopował chód. — Nikt nie zauważy, że nie ma nas chwileczkę w obozie! Sierść ci z głowy nie spadnie, nie bój żaby! — zaśmiał się Padlina i spojrzał na lekko przestraszonego bicolora. Z tym uśmiechem na pysku wyglądaj jeszcze straszniej. Jakby planował coś zrobić w lesie… ,,Wszechmatko pomóż! Błagam!” – odparł w duchu.
***
Kocury wspólnymi siłami (choć bardziej Puma) przynieśli mech do obozu. Musieli się wracać kilka razy, ponieważ w drodze powrotnej brązowooki potykał się o swoje białe łapy i trafiał na nos, psując przy okazji wiązankę z porostów. Dymny rzucał złośliwe teksty typu ,,Na osty i ciernie! To jest przecież proste jak połknięcie plotki, łachudro!” oraz dziwniejsze docinki ,,Jesteś przydatny jak zdechły lis! Zabiłeś biedny mech!” Od tego kocurka bardziej bolała głowa! Milczał, kiedy go obrażał, wracając za nim do miejsca, gdzie rosły mchy. Jak grzyby rosły. Dużo tego było.
Wchodząc do obozu, uczeń poczuł ulgę, że nie był z nim sam na sam i w razie czego mógł zacząć krzyczeć o pomoc. Padlina był jakiś dziwny. A jeśli nieobliczalny?! Potrząsnął głową i wypuścił ze świstem powietrze.
— Jestem już zmęczony… — skłamał Puma, nie chcąc iść gdziekolwiek gdzie jego mentor. Chętnie poszedłby sam do żłobka, ewentualnie do siostrzyczki, której chciał pomóc, wybawiając ją z legowiska medyka, umieszczonego w dziupli.
— Trudno, kociaki nie są takie złe — prychnął nauczyciel, biorąc do pyska wiązankę mchu. Wyruszył w stronę kaliny, ignorując fakt, że Puma zamarzł w miejscu. Po chwili jednak się obejrzał. — Nie mów, że boisz się kociaków, Pumo. Przecież nie będziemy siedzieć tam do kolejnego zgromadzenia!
— Uhhh…nie! Nie boję się! — poprawił go czekoladowy, wiedząc, że i tak nie weźmie tego na serio. Wziął głęboki wdech i złapał delikatnie w ząbki, aby przypadkiem nie zepsuć porostów.
Podbiegł do dymnego i zrównał krok, dopiero kiedy był o kocięcy krok przed nim. Z daleka można było pewnie uznać, że Pumcia tak się spieszy, by poznać nowe kociaki Owocowego Lasu. Grzybowe kociaki. Mimo że to prawdą nie było. Oczywiście cieszył się na myśl o nowych członkach, ale wolał schować się w swojej bańce, która miała nigdy nie prysnąć, chroniąc go przed niebezpieczeństwem tego świata. Jak i gwiazdkami. Wchodząc do żłobka, nie spodziewał się automatycznie skierowanych ku niemu oczu. Czarno-biały kocurek miał niesamowicie piękne niebieskie ślepia jak niebo jak woda. Ble woda. Jego siostra nie podzielała ich zdania. Miała zielone jak trawa jak liść. Również bardzo ładne. Jednak brązowooki po opuszczeniu mchu na podłoże legowiska, zaczął się rozglądać. Nawet zaniuchał, sprawdzając, czy zapach się nie zmienił. Żłobek był przepełniony mlekiem i zapachami nowych kociaków, ale również wyłapywał chyba swój zapach, jego mamy i siostry. Zastrzygł uszami, gdy podszedł do niego kociak i dotknął go łapą.
— Ktoś ty? — zapytał, spoglądając na niego dużymi oczami, w których palił się blask.
— Hej? Mam na imię-
— Puma, zajmij się tym kociakiem, a ja w tym czasie wepchnę mech z jego siostrą — uprzedził go Padlina, układając z mchu coś w rodzaju chmurek.
— Puma? Śmieszne! — zaśmiał się kocurek i popatrzył na niego z politowaniem.
— Ejjj, a twoje jak brzmi? — zmrużył oczy i zaczął kręcić głową. Jego imię nie było śmieszne! Było bardzo poważne!
— Czernidłak — przedstawił się kociak, liżąc się po łapie.
— I ty mi mówisz, że mam śmieszne imię? Czernidłak? — prychnął, rozglądając się po żłobku. Nic się nie zmieniło. Ciekawe, gdzie był patyk, którym się bawił. Ciekawe, czy są jeszcze jakieś ślady po jego przewrotach. Ciekawe…
— To jest imię od grzyba. Nie zrozumiesz — pokręcił głową, wyrażając w ten sposób, że Pumcia ma jakiś problem z imieniem od grzybów. Może nawet do nich samych.
Skierował na niego swój wzrok i powiedział spojrzeniem coś w stylu ,,No dobrze, przepraszam.” Usiadł, patrząc na kocię z nieukrywanym zaintrygowaniem. Czarno-biały był niemniej…ciekawy? Czernidłak podszedł bliżej niego, jednak potknął się i przewrócił centralnie na jego łapę. Bicolor zamroził się (jak sopel lodu) na moment, ale nie trwało to długo. Na szczęście!
— Lecisz na mnie — wyszeptał po chwili szoku i och…za późno ugryzł się w język. Rozszerzył oczy, gdy to zdanie wypłynęło z jego pyska. Po raz kolejny jego ślepia zamieniły się w dwie wielkie otchłanie wypełnione iskierkami zamieszania w jego głowie. Powiedział to pewnie przez ból głowy! Tak! Nawiedzał go po aferze, dołujący i nie umożliwiając niektórych czynności.
Pomógł kociakowi wstać. Łapą oddalił go i cofnął się o kilka kocięcych kroków w tył. Niespokojnie westchnął, przerywając wdech, jak i wydech lekko drżącym głosikiem, patrząc na niego. Kocurek przekrzywiał główkę w bok i patrzył na niego równie wielkimi oczami. Puma ukradkiem oka spojrzał na wyjście ze żłobka z zamiarem ucieczki w popłochu. Nie zatrzymywałby się podczas ucieczki od kociaka, do którego skierował ten dziwny tekst. Był niesamowicie nieodpowiedni w całej sytuacji! Cofnął się jeszcze trochę, już szykując się do biegu swojego życia. W powietrzu na pewno było zagęszczone powietrze jego zmieszaniem i nieśmiałością. Jeszcze w tej sytuacji świadkiem był jego mentor oraz siostra Czernidłaka! Najchętniej zapadłby się pod ziemię! Ponownie mimowolnie spojrzał na wyjście i wstał, idąc podejrzanie w stronę mchu, leżącego blisko jego wybawiciela, jakim w tamtym momencie było wyjście. Jego chód był bardzo sztywny i można było stwierdzić nawet słabym wzrokiem, że coś jest nie tak.
<Czernidłaku? On ci zaraz ucieknie!>
[1527 słów]
[przyznano 31%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz