— To zależy — odparł wprost, z lekka zaskoczony jego pytaniem. Sądził, że po jego ostatnich zaniedbaniach zdrowia, dostanie na prywatności po łbie, a potem spędzą miło i spokojnie czas ze sobą. Temat, jakiego podjął się Piaszczysta Zamieć, budził w nim jednak masę wątpliwości co do wcześniejszych założeń. — Chociaż skoro mówisz, że sprawa byłaby słuszna, to tak, jasne, jestem wyrozumiały. Szczególnie względem ciebie. — Puścił mu oczko.
Kremowy zamrugał, zerkając na bok i momentalnie zmieniając temat. Nawet jeśli dla Srebrnego była to nietypowa jak na partnera zagrywka i z lekka go to wszystko zmartwiło, uznał, że na razie nie ma co się wgłębiać w szczegóły. Potrzebowali chwili dla siebie, z dala od zgiełku obozowiska i od krzywych spojrzeń kilku rudych kotek.
Musieli jak najlepiej wykorzystać ostatnie ciepłe dni Pory Zielonych Liści.
Kremowy zamrugał, zerkając na bok i momentalnie zmieniając temat. Nawet jeśli dla Srebrnego była to nietypowa jak na partnera zagrywka i z lekka go to wszystko zmartwiło, uznał, że na razie nie ma co się wgłębiać w szczegóły. Potrzebowali chwili dla siebie, z dala od zgiełku obozowiska i od krzywych spojrzeń kilku rudych kotek.
Musieli jak najlepiej wykorzystać ostatnie ciepłe dni Pory Zielonych Liści.
***
Dni mijały coraz szybciej. Czuł, jak czas ucieka mu, niczym królik na polowaniu.
Wraz z Piaszczystą Zamiecią pomieszkiwali w norze blisko granicy z Klanem Nocy i Klanem Klifu. Takie zadanie dała im jego matka, pełnili rolę "strażników", z uwagi na liczne zamęty z samotnikami. Było tu względnie spokojnie, nawet o zwierzynę nie było trudno, gdyż ta często sama wbiegała im w tych rejonach pod łapy.
Wraz ze świtem słońca, uchylił powieki i przeciągnął się, wyczuwając ciepło od strony kremowego kocura, smacznie drzemiącego u jego boku. Srebrzysty niemrawo oparł się o niego i głośno westchnął, bo chociaż wciąż był zaspany, tak nużyło go tkwienie w jednym miejscu.
Z początku ogromnie fascynowało go spanie poza obozem. Wyjście z rutyny naprawdę pozwoliło mu nabrać energii, jednak teraz, i tu zaczęło mu brakować ciekawych rzeczy do robienia. Klanowe życie nie służyło mu, wszystko miało swój schemat, do którego on — pomimo urodzenia się tu — nie mógł przywyknąć.
— Piaszczyno ty moja, ile będziesz jeszcze o mnie śnić? — wymruczał do ucha partnera. — Wstawaj, możesz mnie popodziwiać na żywo — dopowiedział, przekrzywiając łeb.
Kremowe futro poruszyło się, by zaraz to jego właściciel mógł spojrzeć na niebieskiego swymi żółtymi ślepiami.
— Nie śpię — odparł, po czym jak gdyby nigdy nic, ziewnął. — Od kiedy z ciebie taki ranny ptaszek? Podmienili cię? Przyzwyczaiłem się, że wolisz spać jak najdłużej... — mruknął z zawahaniem.
Srebrny podniósł się na równe łapy, wychodząc z ich kryjówki. Lekki powiew wiatru przemknął przez jego sierść, witając go swym przyjemnym chłodem.
— To w obozie, gdzie wiem, że jak wstanę, to muszę zabrać się za pracę — odpowiedział wyraźnie tonem, jakby było to niezwykle oczywiste.
Obserwował w skupieniu przelatujący po niebie klucz ptaków. Nie był pewien, czy to kaczki, gęsi, bądź jakieś inne łabędzie, ale bardzo pozazdrościł im skrzydeł. To dopiero musiała być swoboda. Swoboda, której potrzebował.
Rozproszył się, gdy z jego lewej zawitał pysk Piaszczystej Zamieci, który raczył wstać i do niego dołączyć.
— Tu też musimy zabrać się za pracę — stwierdził kremowy.
Zielonooki przyjrzał się otaczającym ich terenom. Dalej panował tu spokój. I nuda.
— To co innego. Tu jest przyjemniej, nikt mnie nie pogania, nie gdera nad uchem — wymieniał. — Nie licząc ciebie, gdy po wizycie w krzaczkach, zapominam zakopać po sobie mo...
— Srebrny! — Kocur podniósł na niego głos. I choć starał się najwyraźniej brzmieć poważnie, niebieski dostrzegł u niego ledwo wstrzymywane rozbawienie. — Świetnie się składa, że pora wracać do obozu złożyć raport. Możesz się pochwalić takimi wyznaniami swojej matce — zasugerował.
Młodszy z Burzaków uśmiechnął się szeroko.
— O widzisz. Z kim się zadajesz, takim się stajesz. Udziela ci się mój humor — zauważył. — No dobrze, odwiedzimy moją mateczkę. O ile jeszcze dycha — dodał, mniej wyraźnie.
Nie życzył Różanej Przełęczy źle. Kochał rodzicielkę na swój sposób, ale wiedział, że tej nie zostało już dużo czasu. Z nastawieniem, jakie dzierżył, przygotowywał się na to, że pewnego razu, gdy wróci do obozu, może jej już nie ujrzeć. Wolał oszczędzić łez. Chociaż szylkretka była jaka była, na pewno nie chciałaby, aby przez nią płakał.
<Piasek?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz