BLOGOWE WIEŚCI

BLOGOWE WIEŚCI





W Klanie Burzy

Klan Burzy znów stracił lidera przez nieszczęśliwy wypadek, zabierając ze sobą dodatkową dwójkę kotów podczas ataku lisów. Przywództwo objął Króliczy Nos, któremu Piaszczysta Zamieć oddał swoje ówczesne stanowisko, na zastępcę klanu wybrana natomiast została Przepiórczy Puch. Wiele kotów przyjęło informację w trudny sposób, szczególnie Płomienny Ryk, który tamtego feralnego dnia stracił kotkę, którą uważał za matkę

W Klanie Klifu

Plotki w Klanie Klifu mimo upływu czasu wciąż się rozprzestrzeniają. Srokoszowa Gwiazda stracił zaufanie części swoich wojowników, którzy oskarżają go o zbrodnie przeciwko Klanowi Gwiazdy i bycie powodem rzekomego gniewu przodków. Złość i strach podsycane są przez Judaszowcowy Pocałunek, głoszącego słowo Gwiezdnych, i Czereśniową Gałązkę, która jako pierwsza uznała przywódcę za powód wszystkich spotykających Klan Klifu katastrof. Srokoszowa Gwiazda - być może ze strachu przed dojściem Judaszowca do władzy - zakazał wybierania nowych radnych, skupiając całą władzę w swoich łapach. Dodatkowo w okolicy Złotych Kłosów pojawili się budujący coś Dwunożni, którzy swoimi hałasami odstraszają zwierzynę.

W Klanie Nocy

Jeszcze podczas szczególnie upalnej Pory Zielonych Liści, na patrol napada para lisów. Podczas zaciekłej walki ginie aż trójka wojowników - Skacząca Cyranka, która przez brak łapy nie była się w stanie samodzielnie się obronić, a także dwoje jej rodziców - Poranny Ferwor i Księżycowy Blask. Sytuacja ta jedynie przyspiesza budowę ziołowego "ogrodu", umiejscowionego na jednej z pobliskich wysp, którego budowę zarządziła sama księżniczka, Różana Woń. Klan Nocy szykuje się powoli do zemsty na krwiożerczych bestiach. Życie jednak nie stoi w miejscu - do klanu dołącza tajemnicza samotniczka, Zroszona Łapa, owiana mgłą niewiadomej, o której informacje są bardzo ograniczone. Niektórym jednak zdaje się być ona dziwnie znajoma, lecz na razie przymykają na to oko. Świat żywych opuszcza emerytka, Pszczela Duma. Miejsce jej jednak nie pozostaje długo puste, gdyż do obozu nocniaków trafiają dwie zguby - Czereśnia oraz Kuna. Obie wprowadzają się do żłobka, gdzie już wkrótce, za sprawą pęczniejącego brzucha księżniczki Mandarynkowe Pióro, może się zrobić bardzo tłoczno...

W Klanie Wilka

Kult Mrocznej Puszczy w końcu się odzywa. Po księżycach spędzonych w milczeniu i poczuciu porzucenia przez własną przywódczynię, decydują się wziąć sprawy we własne łapy. Ciężko jest zatrzymać zbieraną przez taki czas gorycz i stłumienie, przepełnione niezadowoleniem z decyzji władzy. Ich modły do przodków nie idą na marne, gdyż przemawia do nich sama dusza potępiona, kryjąca się w ciele zastępczyni, Wilczej Tajgi. Sosnowa Igła szybko zdradza swą tożsamość i przyrównuje swych wyznawców do stóp. Dochodzi do udanego zamachu na Wieczorną Gwiazdę. Winą obarczeni zostają żądni zemsty samotnicy, których grupki już od dawna były mordowane przez kultystów. Nowa liderka przyjmuje imię Sosnowa Gwiazda, a wraz z nią, w Klanie Wilka następują brutalne zmiany, o czym już wkrótce członkowie mogli przekonać się na własne oczy. Podczas zgromadzenia, wbrew rozkazowi liderki, Skarabeuszowa Łapa, uczennica medyczki, wyjawia sekret dotyczący śmierci Wieczornej Gwiazdy. W obozie spotyka ją kara, dużo gorsza niż ktokolwiek mógłby sądzić. Zostaje odebrana jej pozycja, możliwość wychodzenia z obozu, zostaje wykluczona z życia klanowego, a nawet traci swe imię, stając się Głupią Łapą, wychowanką Olszowej Kory. Warto także wspomnieć, że w szale gniewu przywódczyni bezpowrotnie okalecza ciało młodej kotki, odrywając jej ogon oraz pokrywając jej grzbiet głębokimi szramami.

W Owocowym Lesie

W Porze Zielonych Liści społeczność z bólem pożegnała Przebiśniega, który odszedł we śnie. Sytuacja nie wydawała się nadzwyczajna, dopóki rodzina zmarłego nie poszła go pochować. W trakcie kopania nagrobka zostali jednak odciągnięci hałasem z zewnątrz, a kiedy wrócili na miejsce… ciała ukochanego starszego już nie było! Po wszechobecnej panice i nieudanych poszukiwaniach kocura, Daglezjowa Igła zdecydowała się zabrać głos. Liderka ogłosiła, że wyznaczyła dwa patrole, jakie mają za zadanie odnaleźć siedlisko potwora, który dopuścił się kradzieży ciała nieboszczyka. Dowódcy patroli zostali odgórnie wyznaczeni, a reszta kotów zachęcana nagrodami do zgłoszenia się na ochotników członkostwa.
Aż po dzień dzisiejszy patrole poszukiwacze cały czas trwają, a ich uczestnicy znajdują coraz to dziwniejsze ślady na swoim terenie…
Po dłuższym czasie spokoju, społecznością wstrząsnęła wieść tajemniczego zaginięcia najstarszej wojowniczki Mleczyk. Zaledwie wschód słońca później, znaleziono brutalnie okaleczoną Kruchą, która w trybie pilnym otrzymała pomoc medyczną. Niestety, w skutek poważnego obrażenia starsza zmarła po kilku dniach. Coś jednak wydaje się być bardzo podejrzane w tej sprawie...

W Betonowym Świecie

nastąpiła niespodziewana zmiana starego porządku. Białozór dopiął swego, porywając Jafara i tym samym doprowadzając swój plan odwetu do skutku. Wieści o uwięzionym arystokracie szybko rozeszły się po mieście i wzbudziły ogromne zainteresowanie, powodując, że każdego dnia u stóp Kołowrotu zbierają się tłumy, pragnąc zmierzyć się na arenie z miejską legendą lub odpłacić za dawno wyrządzone szkody. Białozór zdołał przekonać samego Entelodona do zawarcia z nim sojuszu, tym samym stając się jego nowym wasalem. Ci, którzy niegdyś stali na czele, teraz są ścigani – za głowy Bastet i Jago wyznaczono wysokie nagrody. Byli członkowie gangu Jafara rozpierzchli się po całym mieście, bezradni bez swojego przywódcy. Dawna potęga podzieliła się na grupy opowiadające się po różnych stronach konfliktu. Teraz nie można ufać nawet dawnym przyjaciołom.

MIOTY

Mioty



Miot w Klanie Nocy!
(brak wolnych miejsc!)

Miot w Klanie Nocy!
(jedno wolne miejsce!)

Miot w Owocowym Lesie!
(dwa wolne miejsca!)

Zmiana pory roku już 9 marca, pamiętajcie, żeby wyleczyć swoje kotki!

10 marca 2025

Wiosenne dolegliwości!

Nadeszła Pora Nowych Liści, a wraz z nią kolejne dolegliwości!

POGODA

(wkrótce zostanie uzupełniona)

Dolegliwości odczuwają wymienione niżej koty z:

Klanu Burzy:

Margaretkowy Zmierzch - swędząca infekcja
Szafirowy Wiatr - kolec w łapie
Leszczynowa Wiązka - ból zęba
Krucza Łapa - ból głowy
Szanta - bezsenność

Klanu Klifu:
 
Judaszowcowy Pocałunek - wybicie barku
Szary Klif - katar
Eter - ugryzienie przez szczura
Promieniste Słońca - kleszcz
Króliczek - infekcja gardła

Klanu Nocy:

Krabowe Paluszki - niestrawność
Syreni Lament - biały kaszel
Siwa Czapla - katar
Czyhająca Murena - gorączka
Krzycząca Makrela - zwichnięcie przedniej łapy

Klanu Wilka:
 
Jadowita Żmija - szkło w łapie
Iskrząca Nadzieja - zatrucie pokarmowe
Zabielone Spojrzenie - przewianie
Trzcinniczkowa Dziupla - ból stawu
Topielcowy Lament - odwodnienie

Owocowego Lasu:
 
Czereśnia - szkło w łapie
Żagnica - infekcja oka
Ambrowiec - niestrawność
Figa - kłopoty z oddychaniem
Żmija - użądlenie

Samotnicy i Pieszczochy:
 
Celestyn - infekcja gardła
Karasiowa Ławica - ból stawu
Turkawka - zranienie ogona

Choroby kotów, które nie poszły ze swoimi dolegliwościami do medyka i nie zostały wyleczone, przechodzą w II lub III stadium. Dotyczy to kotów z :

Klanu Burzy:

Wszyscy wyleczeni!

Klanu Klifu:
 
Wszyscy wyleczeni! nikt nie jest zaskoczony

Klanu Nocy:

Mandarynkowe Pióro - biały kaszel > zielony kaszel > czerwony kaszel
Lagunowa Łapa - ból głowy > osłabienie > migreny
Nartnikowy Czułek - zatrucie pokarmowe > wymioty
Lśniąca Ikra - biały kaszel > zielony kaszel
Sterlekowa Łuska - gorączka > osłabienie i odwodnienie
Kotewkowy Powiew - ból stawu > odrętwienie kończyny

Klanu Wilka:
 
Wszyscy wyleczeni!

Owocowego Lasu:
 
Bryza - podrażniona skóra > wypadnięcie futra w danym miejscu > stałe częściowe wyłysienie > znaczne stałe wyłysienie

Samotnicy i Pieszczochy:
 
Poranek - kolec w łapie > infekcja > niemożność stawania na łapę
Cień - szkło w łapie > infekcja
Turkawka - infekcja oka > tymczasowa ślepota
Wisteria - wybicie barku > sztywność kończyny

 
Koty z dolegliwościami powinny udać się do medyka zimą.
W przypadku grywalnej postaci należy napisać opowiadanie skierowane do medyka w klanie (jeśli jest on grywalny) lub opisać samemu wizytę u niego. Objawy nie muszą wystąpić od razu po rozpoczęciu zimy - mogą w połowie a nawet i pod koniec.
Jeśli kot zlekceważy dolegliwości (tzn. nie zostaną wyleczone w danej porze roku), mogą się one zaostrzyć i/lub przemienić w gorsze i niebezpieczniejsze choroby.
WAŻNE! Osoby, które same wstawiają swoje opowiadania proszę o dodawanie pod opowiadaniami z leczeniem etykietkę "choroby".
UWAGA! Proszę, żeby pod opowiadaniami z leczeniem (szczególnie NPC!!!), były w liście wymienione imionami koty, które otrzymały kurację!

09 marca 2025

Od Kajzerki

porą zielonych liści
Nikt nie lubił świtów. No, może oprócz tych paru dziwolągów, którzy jako pierwsi wyskakiwali z legowisk, ustawiając wszystkich zaspanych do pionu. Kajzerka (na szczęście!) do takich kotów nie należała. Ceniła sobie spokojny sen. Nie zawsze jednak inne koty postanawiały to uszanować...
— Wstawaj, Kajzerko! — Kocica czuła, jak coś uporczywie trąca ją nosem i biadoli nad uchem. Początkowo starała się to zignorować i udawała, że śpi jak kamień, lecz w końcu uchyliła powieki i spojrzała na kota, który raczył ją obudzić. Stojący przy niej Chrząszcz wyglądał na zniecierpliwionego. — Wszyscy czekamy na ciebie. 
— Że co? — burknęła, przeciągając się. Zakryła łapami pysk, gdy wpadające przez liście słońce poraziło ją w oczy. — A to z jakiej racji?
— Z takiej, że zostałaś wybrana na patrol — wyjaśnił, co wcale jej nie pocieszyło. 
— A kogo jeszcze wzięli? 
— Rokitnika i Listek. A przewodzi sama zastępczyni.
Kajzerka przewróciła oczami. Nikt ciekawy! I co, miała się nudzić przez pół dnia? I to jeszcze w takim upale?
— Radzę ci się pospieszyć. Gruszka już jest wystarczająco podirytowana — dodał jeszcze, widząc brak entuzjazmu kotki i zeskoczył z gałęzi. Po chwili obok niego znalazła się Kajzerka, jednak nie bez zaspanego, niezadowolonego stęknięcia.
— Nareszcie! Zamieniasz się w popielicę? — Pierwszą rzeczą, którą usłyszała, było gniewne mruknięcie starszej kocicy.
— Raczej nie, ale gdyby tak było, to bym nie protestowała — odpowiedziała, nie do końca rozumiejąc zaczepkę. Zastępczyni nie wyglądała, jakby jej się to zbytnio podobało.
— Mam nadzieję, że chociaż zebrałaś tym snem siły na obejście całej południowo-wschodniej granicy.
— Nie miała to być tylko granica z Klanem Burzy? — zapytał nieco zdziwiony Rokitnik.
— Zmieniłam zdanie.
"Czyli Chrząszcz nie kłamał" — pomyślała sobie Kajzerka, krzywiąc się na pyszczku. "Faktycznie jest nie w sosie!"
W tamtej chwili jeszcze wszystkie jej chęci, jeśli w ogóle jakiekolwiek w niej pozostały, nagle zniknęły. Szylkretka zaczęła się rozglądać wokół w poszukiwaniu swojej ostatniej deski ratunku, która ocaliłaby ją od tego katorżniczego patrolu. Gdy jej oczy napotkały na znajomego jej Orzeszka, uradowała się w duszy. Miała pomysł!
— Tylko że ja... Ja obiecałam Orzeszkowi, że pójdę z nim pozbierać zioła! — miauknęła nagle, gdy wszyscy już przymierzali się do wyjścia z obozu. Gruszka odwróciła łeb w stronę wojowniczki, mierząc ją niezbyt przychylnym wzrokiem. Kajzerce powoli zaczynało się palić od środka futro, ale starała się nie zdradzać po sobie, że skłamała. Patrzyła w jej oczy z pewnością siebie i nadzieją, że ta odpuści jej patrol. 
— Doprawdy? — burknęła, na chwilę się zatrzymując.
— No tak! Wczoraj mnie poprosił! — odmiauknęła Kajzerka i podeszła do asystenta medyka, który wyglądał na bardzo zdezorientowanego. — Co nie? — Szturchnęła go ramieniem i posłała błagające spojrzenie. 
Orzeszek przez chwilę patrzył na nią tak, jakby wyrosła jej trzecia głowa, lecz po chwili miauknął w stronę Gruszki:
— Tak, tak, oczywiście!
Po bitwie na spojrzenia, wystarczająco długiej, by jej uczestnikom zrobiło się niekomfortowo, starsza kocica w końcu odpuściła. Wypuściła z pyska powietrze, odwróciła łeb i dała swoim towarzyszom znak do wymarszu. Dopiero w tej chwili na pysk Kajzerki wstąpił szeroki i szczery uśmiech.
— Na gwiazdy, nawet nie wiesz, jak ja ci dziękuję! — miauknęła i zetknęła się z nim nosem, co wywołało u kocura widoczne zakłopotanie. Odsunął swój pyszczek i uśmiechnął się nieśmiało.
— Bardzo mnie to cieszy, ale... O co tak właściwie chodzi? — zapytał, na co kotka tylko się roześmiała. 
— Potrzebowałam się wydostać z tego patrolu. Czaisz to? Chcieli mnie wyciągnąć wczesnym rankiem na obchód prawie całej granicy! Nie ze mną takie numery — narzekała. — Pojawiłeś się w idealnym momencie, żebym mogła się wymigać!
— Tylko może nie tak głośno... — uciszył ją nieco Orzeszek, rozglądając się wokół niespokojnie.
— Ach tak, racja... No, to teraz tylko musimy iść pozbierać zioła, żeby Grucha mnie nie zjadła — zaśmiała się.
Orzeszek wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, ale po chwili przymknął pyszczek i wykonał koci gest wzruszenia ramionami.
— Właściwie... Świergot mnie poprosiła, abym niedługo zorganizował patrol ziołowy do zebrania miodu. Tylko do tego potrzeba by było jeszcze chociaż jednego wojownika...
— Pfff! — przerwała mu. — No co ty! Ja to jestem jak dwóch wojów w jednym! Mówię ci — zapewniała go, nie chcąc dłużej przedłużać ich siedzenia w obozie. Ktoś mógł na nią donieść i co wtedy? — Rozprawię się ze wszystkimi pszczołami w lesie, jeśli będzie taka potrzeba.
Kocur uśmiechnął się.
— Skoro tak mówisz...

***

Gdy nadchodziły zielone liście, Owocowy Lasek zamieniał się w piękne miejsce. Z drzew zwisały dojrzałe owoce, które nieraz odrywały się od szypułek, będąc w stanie boleśnie uderzyć nieostrożną ofiarę w głowę. W zaroślach wyrastały barwne kwiaty, których woń przyjemnie muskała po nozdrzach, umilając polowania i spacery.
A przynajmniej tak by było, gdyby nie te uporczywe deszcze...
Ziemia była wilgotna, a przez to każdy krok wiązał się z nieprzyjemnym, mlaszczącym dźwiękiem. obrzmiałe jabłka gniły pod pniami swoich matek, wydając z siebie niemiły zapach. Kwiaty, owszem, były – lecz nie tak barwne i pachnące jak wcześniej. Ich liście były pożółkłe i opadłe. Wyraźnie było widać, że coś było nie tak.
— Myślisz, że kiedyś w końcu przestanie tak lać? — mruknęła Kajzerka, rozglądając się po okolicy. We krwi miała miłość do wody, lecz też bez przesady... Czasem dobrze było mieć chwilkę na wysuszenie futerka. Teraz było to naprawdę trudne zadanie.
— Pora opadających liści słynie z obfitych deszczów, więc pewnie jeszcze sobie poczekamy — mruknął Orzeszek i, wraz z jego słowami, na nos jego towarzyszki spadła pierwsza deszczowa kropelka. A potem następna. I następna. — Och, to nie jest dobry znak... — Kocur spojrzał w szare niebo.
— Znowu? Na kujące osty, ile można! — wymruczała niezadowolona Kajzerka. — Dobra, uwińmy się szybko z tym miodem. Kiedy będzie to gniazdo, o którym mówiłeś? 
— Nie wiem czy to taki dobry pomysł, skoro pada — odparł, wyglądając na zaniepokojonego. Wojowniczka jednak tego nie rozumiała. Ona na patrole musiała chodzić nawet w ulewy! 
— A to z jakiej racji?
— Z takiej, że pszczoły nie lubią wody. 
— No to chyba lepiej dla nas, nie? Uciekną i będziemy mieć pustą barć.
— Na odwrót. Wszystkie wlecą do środka i będzie trudno je wygonić.
— Oj tam! To tylko robaki! — mruknęła, przewracając oczami. — Wyglądam ci na kogoś, kto się boi robaków? 
Orzeszkowi zadrgały z rozbawienia wąsy.
— Tylko pamiętasz, że pszczoły to robaki z żądłami, prawda? — Podniósł jedną brew. — Do nich boją się podchodzić nawet wojownicy i wcale się im nie dziwię.
— Oj tam! — Strzepnęła łapą. — Za dużo gadasz, a za mało robisz. Ta mżawka zdąży się zamienić w powódź do czasu, gdy my wrócimy! 
Nie odpowiedział jej, a jedynie westchnął. Poszedł dalej przed siebie, zmuszając tym samym kocicę do przyspieszenia kroku. "No nareszcie!" — pomyślała, podążając za stróżem.

***

Cóż... Nie wszystko poszło zgodnie z planem...
Kajzerka leżała w legowisku medyka z pieczącym, swędzącym i, co najbardziej widoczne – ogromnym nosem. Krzywiła swój pysk z każdym pulsem bólu, który przypominał jej o tych głupich pszczołach.
Ależ skąd mogła wiedzieć, że polecą wprost w jej stronę? Myślała, że otrzyma chociaż jakieś ostrzeżenie, lecz nie! Jedyne, co zdołała zobaczyć przed tragedią, to wielki rój frunący wprost w jej stronę. Przez ich głośne bzyczenie przebijał się tylko przestraszony głos Orzeszka, który kazał jej biec w stronę wody. Więc pobiegła! Jednak nie bez strat po drodze...
Kocur krzątał się wokół niej, cicho mrucząc coś pod nosem. 
— Mówiłem, że to był zły pomysł. Mieliśmy szczęście, że ten deszcz całkiem je spłoszył! Inaczej nie skończyłoby się tylko na tym nosie... — miauczał, a Kajzerka nie była w stanie stwierdzić, czy kierował to do niej, czy do samego siebie. Machnęła łapą. 
— Pf. Przynajmniej masz miód! 
— A ty napuchnięty nos jak u borsuka! — Pokręcił zrezygnowany głową. — Nie powinniśmy byli tam pójść...
— Do zgromadzenia się zagoi. Mówisz tak, jakby mi odgryzły łapę — zaśmiała się, kontrastując z poddenerwowanym Orzeszkiem. — To było zabawne.
— Nie byłoby, gdyby coś ci się stało...
— Ale się nie stało! Wyluzuj.
Spojrzała na niego przekonująco. Po paru uderzeniach serca milczenia stróż westchnął i... się uśmiechnął!
— Okej, ale musisz przyznać, że wyglądasz teraz całkiem śmiesznie.
— No ba! Mam nadzieję, że Maślak mnie rozpozna, jeśli mnie zobaczy... To mi nie zostanie na stałe, prawda?
Orzeszek zachichotał.
— Po paru wschodach słońca nie będzie po tym nawet śladu. Pamiętam, jak Traszkę też jedna ugryzła jakiś czas temu, tylko że w łapę. Wyglądała, jakby wymieniła się nimi z rysiem... Jak dobrze, że jej zeszło, bo inaczej miałaby krzywy krok do końca życia.
Wojowniczka zawtórowała mu śmiechem, na chwilę zapominając o swojej dolegliwości.

Wyleczeni: Kajzerka

Od Margaretkowego Zmierzchu

 Nastał dzień mianowania jej kociąt. Od samego rana towarzyszyła jej przeogromna duma, ale również nieco się denerwowała. Był to ważny dzień, nie tyle, co dla jej synów, ale również dla niej. Rozmawiała z partnerem na temat predyspozycji przyszłych uczniów i oboje doszli do wniosku, że zarówno Echo, jak i Kruk powinni objąć rolę wojowników, z uwagi na to, że żadne z kociąt nie chciało szkolić się na przewodnika czy kronikarza.
– Mam nadzieję, że tata przydzieli mi jakiegoś miłego mentora... Może ciocię Stokrotkę? Z nią trening na pewno byłby przyjemny!
– I pewnie byście większość treningu spędzali na opowiadaniu i słuchaniu opowieści. – Odsunęła się od syna, kończąc czyścić jego dymne futro i uważnie mu się przyjrzała. Jeszcze parę księżyców temu był taki maleńki, a teraz stał przed nią kocur gotowy do podjęcia szkolenia. Pochwyciła w pysk krucze pióro, wsuwając je w czarne futro latorośli. – Królicza Gwiazda na pewno wybierze wam samych wspaniałych mentorów. W końcu w Klanie Burzy tylko takich mamy wojowników. – Przeniosła spojrzenie na Echo, kocurek stał gotowy przy wyjściu w towarzystwie sióstr Rudej Łapy. – Myślę, że możemy już powoli iść.
Tak jak przewidziała, ceremonia jej synów przypadła na koniec pory nagich drzew oraz początek pory nowych liści. Razem z kociętami opuściła żłobek, by już po chwili wmieszać się w tłum gapiów. Jako pierwsze mianowania dostąpiły Kaczka i Fluoryt, które kolejno na swych mentorów otrzymały Leszczynową Wiązkę oraz Kozi Przesmyk. Posłała uśmiech srebrzystemu wojownikowi w momencie, gdy Królicza Gwiazda wymówił jego imię, a jego zielone oczy spojrzały w kierunku szylkretki. W końcu przyszła pora na poznanie mentorów jej kociąt. Uważnie obserwowała, jak jej synowie występują naprzód. Kruczek, zwany od dzisiejszego dnia Kruczą Łapą dostał na mentora Kukułcze Skrzydło, a w przypadku Echa, którego imię chwilowo zostało zmienione na Zawodząca Łapa, jego mentorem została ona sama. Wybór jej na mentora swojego syna zaskoczył ją, gdyż Królik nie uprzedził jej na temat tego, kogo przydzieli ich kociętom na czas treningu. Wystąpiła z tłumu i zetknęła się z synem nosem, który również był zaskoczony co ona. Być może również był nieco rozczarowany tym, że to właśnie matka będzie siedziała mu na ogonie i pilnowała, aby nie wpadł na kolejne głupiutkie pomysły w trakcie odbywania treningu?
– Wiedziałaś? – spytał ją syn, gdy ceremonię uczniów dobiegły końca i koty się rozeszły w swoje strony.
– Nie. To dla mnie również niespodzianka. Myślałam, że zostanie mi przydzielone do nauki któreś z kociąt Cykoriowego Pyłku. – miauknęła, zastanawiając się, dlaczego partner wybrał ją, a nie kogoś innego na mentora Zbłąkanej Łapy. – Nie wyglądasz na zadowolonego. – zażartowała, na co Echo się speszył.
– Nie... To nie tak. To po prostu dziwne, że będzie mnie uczyła. Z tego, co słyszałem od innych wojowników, zazwyczaj liderzy starają się na nauczycieli wybrać niespokrewnione ze sobą koty, bądź dalszych krewnych. Rzadko mentorami zostają rodzice ucznia.
– To prawda. Być może twój tata uznał, że najlepiej ze wszystkich wojowników będę miała na ciebie oko, abyś nie wpakowywał się w kłopoty. Właściwie, będziesz moim pierwszym uczniem, którego będę szkolić na wojownika... – mówiąc to westchnęła. Pamiętała jak dopiero co szkoliła swoją siostrę, Pajęczą Lilię na medyka, a potem sama po zmianie roli w klanie, doszkalała się na wojownika. Może gdyby dostała obce kocię na ucznia, stresowałaby się nieco mniej?
– Naprawdę?
– Mhm. Dlatego bądź dla mnie wyrozumiały, jeśli nie będę umiała się odnaleźć jako mentorka i zamiast nauczać, zacznę ci matkować.
– Margartekowy Zmierzchu. – Kukułcze Skrzydło podszedł do nich, a u jego boku kroczył drugi z jej synów. – To zaszczyt móc szkolić syna samego lidera. Postaram się wyszkolić Kruczą Łapę jak najlepiej. – oznajmił, a następnie przysunął swój pysk do ucha kotki, wyszeptując jedno zdanie. – Miej oczy i uszy szeroko otwarte.
Kotka w odpowiedzi skinęła, zerkając ukradkiem na swoje kocięta, które były pochłonięte wymianą zdań na temat towarzyszących im emocji w trakcie odbytej ceremonii. Kukułcze Skrzydło strzepnął uchem, by już po chwili oznajmić, że uda się wraz ze swoim uczniem w kierunku granicy z Owocowym Lasem, aby zapoznać kocurka z terenami i przedstawić sojuszników, proponując przy tym łączony trening z resztą mentorów. Kozi Przesmyk słysząc pomysł starszego, chętnie na niego przystał, tak samo Leszczyna i tak oto większą grupką wraz z uczniami skierowali się na wschód terenów Klanu Burzy.

Od Sekrecika CD. Miłostki

 Zastygł gwałtownie w bezruchu i gdyby nie dźwięk płaczu kotki, w żłobku po raz pierwszy panowałaby idealna cisza. Ani on, ani jego rodzice i Kruszynka nie zdołali się odezwać przez pierwsze kilka chwil.
— Już, już, Miłostko — poczęła łagodnie Migotka, zbliżając się do córki i czule otaczając ją puszystą kitą. — Len na pewno zdaje sobie sprawę, że niektóre kocięta... są mniej myślące — stwierdziła ostrożnie, na co płowy zmrużył z oburzenia oczy. Własna matka po nim jechała. — Nawet jeśli cokolwiek usłyszał, to nie przejmie się tym. To też część treningu do dorosłości, aby stawać się odpornym na głupie zaczepki — wyjaśniła, a gdy spojrzenie jej zielonych ślepi spoczęło na jego pełnym bulwersu wyrazie pyszczka, odchrząknęła. — Sekreciku, przeproś siostrę.
Zachłysnął się niemal powietrzem, słysząc tak absurdalne dla tej sytuacji słowa.
— A za co niby? — wybełkotał z poirytowaniem. — Mówiłem tylko prawdę! Miałem być szczery, to jestem szczery. Lepiej, żeby teraz beczała, niż potem cierpiała przez tego zasmarkanego...
— Sekreciku. — Tym razem to ojciec wciął się, jak gdyby kocię w ogóle było w stanie wyrzucić z siebie mało cenzuralne słowa. — Co w was tutaj wstąpiło, na chwilę was samych zostawić nie można! Po kim wy to macie... — westchnął z niedowierzaniem Miodek.
Kocurek nie bardzo miał ochotę słuchać taty, a tym bardziej nie chciał przepraszać siostry za jej niski iloraz inteligencji. Postanowił zachować się dojrzalej niż ona wylewająca na pokaz łzy przed rodzicami, toteż poszedł w najdalszy punkt żłobka, obracając się do zebranych plecami.
— Wolę siedzieć w kącie za karę ZA NIC —  podkreślił dosadnie —  niż ją przeprosić — oświadczył, a słysząc ich jęki niezadowolenia, pośpiesznie dodał. — Ponoszę konsekwencje moich przemyślanych słów, powinniście być dumni, że jestem świadom swojego... "podłego" zachowania — sprecyzował niechętnie.
Na tych słowach jego styczność z Miłostką skończyła się do końca dnia. Gdy Migotka odpuściła mu sterczenie z boku i wpatrywanie się w wewnętrzną część kory, próbował bawić się z Kruszynką. Z żalem i wbrew swojej dumie musiał przyznać, że z czarną szylkretką było mu łatwiej złapać kontakt, nawet gdy opierał się on na ciągłym dogryzaniu i podkładaniu sobie łap.
Patrzył tęsknie w jej stronę, wzdychając co każdy oddech, aby zwrócić jej uwagę i aby to ona pierwsza podkuliła ogon i zaoferowała wspólnie spędzony czas. Na jego nieszczęście, była mocno uparta i musiał przecierpieć nudę w samotności.

***

Nastał niezmiernie długo wyczekiwany przez nich dzień. Może nie przez całą trójkę, bo Kruszyna zdawała się na zaś rozpaczać z tęsknoty za futrem matki, jednak zarówno on jak i Miłostka byli gotowi opuścić to miejsce. Zrobiło się tu tłoczniej, odkąd Cierń pewnego razu nagle straciła swój niewymiarowy brzuch, a wraz z tym zdarzeniem ku jej boku zjawiły się dwa, początkowo łyse jak ona, kocięta. Nowe towarzystwo go zainteresowało, jednak odkąd pogodził się z siostrą, swój czas na nowo spędzał głównie w jej towarzystwie.
Gdy Cień i Jaśminiowiec nauczyli się już poruszać o własnych łapach i mówić, a jednemu z nich nawet wyrosło futro, dla Sekrecika i jego rodzeństwa nastał dzień mianowania.
Pierwszy widok obozu z myślą, że będzie mógł po nim przemieszać się samodzielnie każdego dnia, zaparł mu dech w piersi. Entuzjazm opadł, gdy wśród zebranych wokół kotów dostrzegł zbyt dobrze znajomego kremowego kocura. Miłostkę natomiast jego widok zdawał się nadmiernie ekscytować.
Sówka zaprosiła ich do siebie, by chwilę to później, każdemu z nich przypisać mentora związanego z drogą, którą wybrali. Pękał z dumy, gdy przypisano mu Malinka. W końcu co w rodzinie to nie zginie.
Kruszyna wstąpiła na drogę stróża pod okiem Orzeszka, a jego drugiej siostrze przypadła trening pod łapą jednej z zastępczyni — Pieczarki.
Sądził, że po raz pierwszy w życiu na dłuższą chwilę oderwie się od towarzystwa Miłostki, udając się na trening, jednak ich mentorzy zmówili się na wspólne oględziny terenów. Całą drogę naprzemiennie podkładali sobie łapy, jednocześnie próbując skupić się na nowym otoczeniu, co szło im akurat dosyć marnie.

***

Legowisko uczniowskie odpowiadało mu, nie licząc jednego, śmierdzącego jego zdaniem aspektu, któremu na imię był Len. W wyborze ścieżki wojownika głównym minusem było to, że kremowy również podążał tą drogą, co dawało mu poczucie do niekorzystnego dla Sekrecika ciągłego porównywania ich dwójki.
Co gorsze, jego siostra nieustannie obierała stronę starszego uczniaka. Rozmawiać z nią dało się tylko wtedy, gdy tamten mysi móżdżek odbywał swoje treningi w innym czasie niż oni. Na szczęście znajdowało się tu wielu innych uczniów, z którymi mógł nawiązywać pozytywniejsze relacje.
— To niesamowite, że Len już jest taki wielki, a dalej grzeje tu zadek — rzucił pewnego razu płowy, gdy zdołał przycupnąć obok szylkretki. — To wstyd w takim wieku być jeszcze uczniem — stwierdził, nie będąc nawet świadomym, ile kremowy ma księżyców na karku.
Jak zwykle Miłostka nie była zadowolona z jego słów.
— Tyle się o niego czepiasz, że zaczynam się zastanawiać, czy nie jesteś w nim zakochany — zachichotała, co całkowicie go zbiło z tropu.
— Ty siebie słyszysz, czy głucha jesteś? — burknął, wątpiąc po raz kolejny w ich pokrewieństwo.
— A ty siebie w ogóle słyszysz? To już jest czysta zazdrość — stwierdziła pewniej.
— Ile razy mam ci powtarzać, że jemu nie ma czego zazdrościć! — Czysty warkot opuścił jego gardło, w którym zaraz to poczuł dziwne mrowienie. Odkaszlnął, chcąc się go pozbyć, jednak to tylko nasiliło drapanie. Odsunął się na krok od siostry, próbując łapą zakryć pysk. Miał wrażenie, że powietrze dławiło go, jakby najadł się góry piachu. Było mu okropnie sucho w gardle.
— Sekreciku... — Głos siostry zdawał się odległy, zagłuszany przez cykliczne kaszlnięcia, a mimo to wyczuł w nim pewne zmartwienie. — Wszystko dobrze? Może powinieneś zazdrościć Lenowi chociaż zdrowia... — zasugerowała, jednak z mniejszą pewnością niż tą, która towarzyszyła jej przy rozmowie wcześniej.
Wzrok miał zamglony od ciągłej próby złapania oddechu. Odwrócił się, nie chcą przypadkiem plunąć w jej stronę. Był na nią zły, ale miał do niej minimalny szacunek.
— Jest dobrze — odparł niespiesznie. — Muszę iść się tylko napić — wyznał z nagłą chrypą.
Szylkretka spojrzała na niego poważniej, jednak nie skomentowała jego słów. Wyszedł stamtąd, by zaraz to znowu zacząć pokasływać.

***

Ani tego, ani następnego dnia picie wody mu nie pomogło. Gdy zbudził się z krótkiej drzemki napadem kaszlu, Miłostka niemal trzepnęła mu w tył głowy, wyganiając go do medyków.
Pierwsza samodzielna wizyta w takim miejscu wydawała mu się przerażająca. Świergot powitała go przyjaznym uśmiechem, jednak wydawał mu się on zwodniczy. Wszelkie zioła drażniły jego nozdrza swoim zapachem i był niemalże pewien, że wszystkie są gorzkie i niesmaczne. Czy ceną zdrowia rzeczywiście było zmuszenie się do wepchnięcia ich sobie w gardło?
— Hm, co cię tu sprowadza młodzieńcze? — zagadnęła go przyjaźnie liliowa.
Zawahał się. Mógł jeszcze nawiać. Uniknie jednego cierpienia na rzecz innego.
Dopiero wizja poirytowanej siostry skłoniła go do zaparcia łap w ziemię.
— Gardło mnie strasznie drapie — przyznał. — Dużo... Dużo kaszlę ostatnio. Woda nie pomaga — rzucał krótkimi hasłami, co jednak zdawało się kotce wystarczające do oceny jego stanu. Obserwował nieufnie, jak zgarnia ze stosu jasnoróżowy kwiat, a potem sięga po inne zielsko.
— Jesteś ciekawy, co to? — spytała, dostrzegając jego spojrzenie.
— Nie bardzo — przyznał szczerze. — Chciałbym wiedzieć tylko, czy będę musiał to zjeść i czy jest to niedobre...
Zaśmiała się łagodnie, a jej kolejne kroki były odpowiedzią na jego pytanie.
— Sam się musisz przekonać. — Kotka podsunęła mu dwie rośliny pod niemalże sam nos. Ukucnął, obwąchując je ostrożnie. Śmierdziały.
Wysunął język i spróbował polizać płatek kwiatu. Odruchowo wzdrygnął się.
— Obrzydliwe — stwierdził z instynktu.
— Musisz zjeść całość, jeśli chcesz, żeby ci to pomogło — westchnęła nad jego głową. — Pewnie chciałbyś zostać w przyszłości silnym wojownikiem, a żeby tak się stało, musisz być zdrowy — upomniała.
Skrzywił się, ale postanowił zadziałać szybko. Zamknął i oczy i jednym chłapnięciem zgarnął w pysk obie rośliny. Po jego języku rozszedł się gorzki smak, który spowodował u niego wystąpienie wykrzywionej miny. Nie zadziałało to od razu, jednak przyniosło mu poczucie ulgi. Świergot wyglądał na wiekową, a to musiało nieść ze sobą doświadczenie. Kaszel nie mógł być czymś, z czym ktoś taki nie byłby w stanie sobie poradzić.
— Dziękuję — wymamrotał, ocierając język o zęby, czym starał się ściągnąć z jego wierzchu niedobry posmak.
— Jeszcze nie dziękuj, wróć jutro po kolejną dawkę, a potem miejmy nadzieje, że choroba cię opuści.
Skinął głową i pożegnał się, czym prędzej opuszczając to miejsce.

***

Troska o jego stan ze strony Miłostki skończyła się wraz z kolejnym świtem. Na nowo — niczym kocięta którymi nadal w pewnym stopniu byli, z różnicą taką, że teraz mówiono o nich "uczniowie" — dogryzali sobie przy każdej możliwej sposobności.
Na jego nieszczęście siostra okazała się świadkiem nieudolnej próby upolowania myszy i nie omieszkała sobie mu tego nie wypomnieć.
— Len to by już złapał takich z dziesięć — stwierdziła swobodnie, przeciągają się w swoim posłaniu.
— Len to by się wywalił i zarył swoim głupim pyskiem o błoto co najwyżej — odparł, próbując usunąć z głowy widok kremowego, który dorzucał tego dnia do stosu dwie zdobycze. Sekrecik był niemalże pewny, że to Listek wszystko złapał, a ta leniwa kupa zgarniała chwałę za zasługi swojego mentora.
Czarna ziewnęła, zerkając na niego pobłażliwie.
— Ah, ta twoja zazdrość jest wręcz namacalna. Przeżywasz rozpacz, bo nigdy nie będziesz w stanie mu się równać — wymruczała.
Powstrzymał się z trudem od dziecięcego tupnięcia łapą o ziemię, a żeby Miłostka przy okazji zadławiła się wzburzonym piachem.
— Ty za to przeżywasz stan intelektualnego kryzysu — stwierdził zdruzgotany.
Kotka przewróciła oczami.
— Ja akurat jestem w stanie, którego nigdy nie osiągniesz  — oświadczyła dumnie. — W stanie pełnej mądrości.
Spojrzał na nią wyraźnie przerażony poziomem absurdu jej wypowiedzi.
— Mądrość to ciebie goniła, ale ty zawsze byłaś szybsza — prychnął.

<Miłostko?>
[1530 słów]

Wyleczeni: Sekrecik

Od Nocnego Kochanka (Miodka) CD. Piórolotkowego Trzepotu

 Dalej bardzo dawno temu 
dosłownie nasze rp jest sprzed 5 miesięcy

Zachował ciszę przez całą historię, która wypływała z jasnej, chociaż spowitej w mroku, mordki. Faktycznie... Nieźle zagmatwane są te ich perypetie w Klanie Nocy; nie spodziewałby się tego, ale jak tak dłużej pomyśleć... Może ten dziki szum wody tak im namieszał w głowach? Kto wie...
— Och... Rozumiem, rozumiem... Nie martw się o nic. My w Klanie Klifu tez raczej nie jesteśmy zadowoleni ze władzy — Wzruszył barkami i przewrócił oczami — Chociaż, w sumie muszę przyznać, że mnie to jakoś nie dotyka specjalnie. Może jestem po prostu bardzo łatwy do przekonania, ale narzekam na Srokoszową Gwiazdę, gdyż mój drogi przyjaciel Judaszowiec jest jego ogromnym przeciwnikiem, a kim ja jestem, aby stać po przeciwnej stronie... — Zamilknął na chwile. Tuptał spokojnie, co jakiś czas rozglądając się ukradkiem; nie chciał, aby Piorolotek poczuł jego zagubienie — Chociaż nie wiem, co u was może być takiego złego... Przepraszam jeśli wykazuje się ogromna niewiedza, ale czy aby na pewno jest aż taka... Zła? — zaśmiał się nerwowo.
— Ma problem do czekoladowych kotów — rzucił krótko — Mój pierwszy przyjaciel, Topikowa Głębina  miał ten kolor futra, oskarżono go o... Uh, morderstwo? Historia na dłuższą opowieść. Nigdy go z zarzutu nie oczyszczono, chyba nawet nie chciano, a wszystko przez wymysły kotki, która przez rozpacz po stracie dziecka, postradała też najwyraźniej zmysły. Gdy jej wnuczka urodziła się z czekoladową sierścią, pozbawiła ją tytułu księżniczki. Wymyśliła nawet historie, które mówią o tym, jak to koty o różnych kolorach futra powstały, a czekoladowe z błot zdradzieckich. To krzywdzące. Bardzo, korzeni się gdzieś wewnątrz... Ona nie wie, jak to jest. Nie wie jakie to uczucie, kiedy jest się dyskryminowanym za coś, na co nie masz wpływu. Gdyby wiedziała, gdybym mógł sprawić, by poczuła. — Westchnął przeciągle — Ze Srokoszem nie jest tak źle. Niemal zawsze na zgromadzeniu zastanawiamy się, czy nie zrobi czegoś śmiesznego.
— No cóż... To faktycznie... Może być ciężkie — Nie czuł się zbyt dobrze. Żołądek zaczynał go boleć, a kiszki skręcały się nieprzyjemnie z natłoku emocji. Nie do końca tego się spodziewał; nie po swojej pięknej, eleganckiej damie — Przykro mi z powodu twojego przyjaciela, to musi być bardzo ciężkie; tak patrzeć jak miesza się jego godność z błotem... Dosłownie. — zamyślił się — Czy myślisz ze Wy, jako członkowie klanu, możecie coś zrobić? Albo czy inne klany mogłyby mieć jakiś wpływ? — zapytał, czując wciąż narastającą w gardle gulę.
— Cóż, byłem z tym u niej wraz z moją uczennicą... Bo było kilka innych spraw też, ale nic z tego nie wyszło — przyznał, po czym lekko się zapowietrzył — Przepraszam, chyba za bardzo się rozgadałem. Mam tak czasem z nerwów, nie przeszkadza to panu?
Pokręcił łbem, chociaż Piórolotek pewnie nawet tego nie dostrzegł.
— Nic z tych rzeczy, możesz mówić, ile uważasz za słuszne. Chyba że masz jakieś ważniejsze rzeczy do roboty — zaśmiał się. Korytarze zaczynały być trochę bardziej znajome, a może nawet jaśniejsze; nie wiedział, czy to kwestia zbliżania się do wyjścia, czy po prostu jego oczy coraz bardziej się przyzwyczajały. — A czy wielu z was tak otwarcie się nie zgadza ze Sroczą Gwiazdą? Chociaż hm... To mogłoby być ciężkie odnaleźć swoich sprzymierzeńców, raczej nikt nie chce się wychylać. Ale to, co mówisz, jest faktycznie straszne... Straszne i bezsensowne... Sam jestem czekoladowy i nigdy bym nie pomyślał, że wyglądałbym lepiej z białym futrem i przykładowo czarnym plackiem na zadku... — zażartował, ale szybko do głowy napłynęła mu kolejna myśl. — A co z dzieciakami? Przecież natury nie oszukasz... Co jeśli takiej pięknej, idealnej i wzorcowej panience i paniczowi urodziłaby się jakaś brązowa kruszynka? — zatroskał się i rzucił krótkie, chociaż wymowne spojrzenie przez bark.
— Pewnie byłaby obarczona mianem jakiejś, nie wiem, klątwy — zgadywał — Przynajmniej to wydaje się najbardziej prawdopodobne. A co do innych kotów, cóż, niektórzy zdają się podzielać jej zdanie, jakby nie mieli własnych umysłów, wiesz, to taka.... Świadomość zbiorowa? Przykro się na to patrzy, to frustrujące! — fuknął w nerwach — Może gdyby mieli przyjaciół, rodzinę o takim futrze, to by coś przebiło ich umysły. Dotarło... Chociaż, hej, to przecież bez sensu, bure koty też wyglądają jak błoto, a bardziej rude jak glina, przecież to, to samo prawie! Jasne, jest różnica, ale nadal... Zresztą, z tego co mi wiadomo, to sumy i wiry w jeziorze bywają bardziej zdradzieckie niż błoto. 
Na wspominkę o wodnych nosicielach destrukcji i śmierci Miodka przeszedł dreszcz. Nocna zguba mówiła mądrze; nie mógł zrozumieć, jak tak oczywiste rzeczy były u jego sąsiadów czymś niepoprawnym i gorszącym... Czy to dlatego Srocza Gwiazda tak go odtrąciła...? 
— Tak... To faktycznie strasznie irracjonalne i nieprzemyślane... — zadumał się. Jakoś tak mu na serduszku siadło to spostrzeżenie... Wolał już, żeby się wstydziła, że może była niepewna, a on wziął ją z zaskoczenia, ale po raz kolejny problemem był on... Najpierw problemem było, że nie był kotką, a teraz, jego kolor futra? Masakra... — A... Może właśnie to jest jakaś myśl. Trzeba mieć nadzieje, że właśnie tych najbardziej uprzedzonych ugodzi, przykładowo, nic nie insynuuje, kolec miłosnej róży, a ich serduszko zabije do czekoladowego lubego lub lubej? — podrzucił nieśmiało.
— Patrząc na coraz większą jednolitość w naszym klanie, jeśli chodzi o kolory, może być ciężko ze znalezieniem legalnego partnera — Uśmiechnął się pod nosem — Chociaż byłoby miło... Tylko czy wtedy nie byłoby to postrzegane jako zdrada...? Pewnie tak. — Jego umysł nagle zaczął łączyć ze sobą wszystkie możliwe wydarzenia, które spowodowane byłyby takim nielegalnym związkiem wraz z konsekwencjami. Smutno wydmuchał przez nos powietrze — Za dużo. 
— Przepraszam, że to powiem, ale życie w waszym klanie musi być... Niezwykle smutne... — Odwrócił się, a coraz to mniejszy mrok, który otaczał postacie, pozwolił mu dostrzec delikatne rysy kota drepczącego za nim. — Skoro nawet miłość uwięziono, skoro nawet serce musi się podporządkowywać głupim zasadom. Co to w takim razie za uczucie, skoro prowadzi je głowa i reguły? — Skry w jego oczach były smutne... Wilgotne.
— Nie musisz mi mówić — Pokręcił głową — Ale dopóki mam tam fajne koty, nie jest wcale tak źle. Wiesz, możesz się wtedy odciąć i ignorować problemy, chociaż nie jesteś w stanie o nich zapomnieć. Szczególnie gdy ci o tym przypominają raz za razem. 
— No tak... Najważniejsze jest mieć jakiekolwiek oparcie. — Uśmiechnął się pod nosem. — Wiesz, w razie czego, nie wiem, jak u ciebie wyglądała sytuacja, ale mnie łapy przyniosły tutaj już jako nieźle wyrośniętego młodziaka, więc wydaję mi się, że zawsze można gdzieś czmychnąć — zażartował, spoglądając po rak kolejny przez grzbiet na Nocniaka. Teraz widział już całkiem wyraźnie, a jasna mordka Lotka wręcz jaśniała na ciemnym tle kamiennych ścian. Miodek musiał przyznać, że jego początkowa omyłka, co do płci tej zagubionej istotki, nie była nieuzasadniona. Nawet teraz kocur wyglądał... Niewieścio. — W Klanie Klifu jest całkiem okej, trochę konfliktów ma miejsce, ale nikogo nie dyskryminujemy, na pewno nie takich migoczących gwiazdeczek, jak ty...
Po pyszczku niebieskookiego przez moment przemknęło zmieszanie i dezorientacja, ale szybko zagościł na nim delikatny uśmiech. Równie prędko znów przemienił się w ponury zawód.
— Cóż, Klan Nocy zdaje się być jedyny w swoim rodzaju... W negatywnym znaczeniu. Ale nie wiem, czy bym mógł go opuścić, mam też tam dobre wspomnienia, wiesz i wciąż żyjących przyjaciół.
— Oczywiście, oczywiście! W takim razie to prawdziwy skarb mieć takiego przyjaciela jak ty! Byłoby ogromną stratą dla twoich przyjaciół, aby cię stracili... — powiedział, rozglądając się prędko na rozdrożu. To były okolice, które znał już bardzo dobrze. — To niesamowite tak sobie pomagać. Nigdy nie zrozumiem takich zapyziałych, niesympatycznych grzybów, co dbają tylko o swój własny ogon! Wiadomo... Mój ogon jest najważniejszy, ale co mi zaszkodzi wyciągnąć pomocną łapę? Nie wiadomo, kiedy to ty będziesz jej potrzebować. A mieć oparcie w swoich kompanach to najwspanialsze z uczuć. Lepszym musi być tylko wylegiwanie się na ciepłym kamieniu... Albo spanie z pyskiem wtulonym w futro ukochanej... Też tak uważasz? — rozmarzył się.
— Hmmm, chyba nie do końca — zamyślił się, ciężkie pytanie tu padło — Co by było lepszym, w bardziej ogólnym znaczeniu, myślę, że komfort. Taki... Spokój. Też tak masz, że czasem gdy jest ciepło i słyszysz szum liści, tęsknisz za tym? Albo dopada cię taka melancholia, myślę, że lepszym byłaby możliwość sięgnięcia po to, znaczy, rozumiesz... — Nie wiedział konkretnie, jak to ubrać w słowa, ani czy się za bardzo nie oddalił od głównego tematu — No i co do tych niesympatycznych kotów, wiesz, też ich nie lubię, ale może niektórzy już swoje przeżyli i zwyczajnie nie chcą nawiązywać relacji, bo się boją, dla przykładu, kolejnej straty, są już zmęczeni. Albo, że zostaną znów oszukani, jak dadzą komuś szansę. Albo, nie wiem, nie potrafią, bo nikt ich nie nauczył? Mimo wszystko myślę, że gorszymi kotami są ta najmniej elastyczne, które nie potrafią zobaczyć ani poczuć nic więcej, niż swój własny kuper, czyli, tak, no.... Chyba się zgadzam?
— Też masz racje. Brak elastyczności to zguba, bo nigdy nie wiadomo, gdzie nas los rzuci. Ja sam nigdy nie spodziewałem się, że znajdę jakąś zgrają kotów, mieszkającą za wodospadem, dzielącą tereny z innymi niby takimi samymi, a tak odmiennymi grupami... No ale cóż, nie narzekam. Było ciężko się przyzwyczaić, ale miło tak nie musieć się martwić o każdy posiłek. — zaśmiał się, kiedy nagle pomarańczowe promienie słońca dotarły do jego ślepiów. —  No spójrz, mój drogi! Jak cię pięknie pokierowałem. Ani kępuszek twojej sierści nie spadł z twojej jaśniejącej główki. Jeszcze tylki kilka kroczków i będziemy mogli kąpać się w blasku zachodzącej, lśniącej tarczy. — zaświergotał niczym poranny wróbelek. Nie czekając na Lotka wyrwał się do przodu, niczym zaskronieć wypełzając na rozjaśnioną, nagrzaną przez cały dzień trawę. Słyszał za sobą przyśpieszone kroki. Srebrzysta głowa wysunęła się z tunelu, mróżąc jasne ślepia. Nocny Kochanek odwrócił się w jego stronę, posyłając mu szeroki uśmiech. — Czy zagubiony Panicz życzy sobie, żeby odprowadzić go jeszcze pod tereny Klanu Nocy, czy podoła tej podróży samotnie? — zapytał żartobliwie ale bez krzty złośliwości. Piórolotkowy Trzepot pokręcił przecząco puszystym łbem. 
— Nie, nie trzeba, już wystarczająco zrobiłeś dla mnie. Bardzo, bardzo Ci dziękuje! — odmiauknął wdzięcznie. Czekoladowy wyprężył się, a następnie zginająć przednią łapę, ukłonił się głęboko. Drugi kocur zaśmiał się, wciąż delikatnie skrępowany obyciem swojego wybawiciela. 
— W takim razie... Szerokiej drogi! Nie natknij się na żadne dziury i patrolę. Mam nadzieję, że w twoim klanie wszystko będzię... Zmierzało ku lepszemu. — rzucił jeszcze zanim niebieskooki ruszył. Lotek skinął łbem w podzięce i prędkimi susami pobiegł w swoją stronę. Miodowooki miał wiele rzeczy do przemyślenia... Musiał rozprawić się ze swoim sercem.

<Lotnisko?>


Od Łuny (Źródlanej Łapy) CD. Pietruszkowej Błyskawicy

*timeskip do teraz*

Rzuciła się pędem za rudą kupką futra. Wiewiórka szybko umknęła jej spod łap, wymijając oszronione krzewy i wskakując na pień drzewa. Zatrzymała się tuż przed nim, ponosząc spojrzenie na puchatą kitę między gałęziami. Przebiegłe zwierzę.
Prychnęła pod nosem. A tak dobrze jej szło. Odwróciła się, czując na sobie spojrzenie Bożodrzewnego Kaprysu. Biała kocica strzepnęła tylko ogonem i skinęła głową w przeciwnym kierunku.
— Chodź, na dzisiaj starczy.
Podążyła za nią posłusznie. Ostatnie śnieżynki opadły na jej pysk, zanim szare niebo rozpogodziło się nieco. Zmrużyła oczy.
— Pani Bożodrzew?
— Hm?
— Kiedy nauczę się wspinać po drzewach? — zapytała, spoglądając na mentorkę — Gdybym umiała, zapewne mogłabym dalej gonić za tamtą wiewiórką.
Wojowniczka łypnęła na nią brązowym okiem, kontynuując brnięcie przez śnieg.
— Wszystko w swoim czasie — uznała w końcu. — Zaraz powinno się ocieplić. Jak gałęzie nie będą pokryte lodem, to będzie mniejsze prawdopodobieństwo, że spadniesz.
Przytaknęła grzecznie, krzywiąc się jednak dyskretnie. Nie chciała zaraz, chciała teraz.
— Nie dąsaj się tak — upomniała ją starsza — Wolałabym, abyś nie połamała sobie żadnych kości.

***

Po powrocie, wyjątkowo, nie poszła z odwiedzinami do pani Świstak. Czekała na uboczu jaskini, mając ma myśli idealnego kota, który mógłby jej pomóc w osiągnięciu celu. Może nawet nie pomóc, ale asystować.
Pietruszkowa Błyskawica wyłoniła się z legowiska uczniów, z Gąsiennicową Łapą na piętach. Zauważyła swoją okazję. Odchrząknęła i ruszyła powoli w ich kierunku, uśmiechając się uprzejmie.
— Dzień dobry, pani Pietruszko — przywitała się z wojowniczką, posyłając też mrugnięcie w stronę rówieśnika — Miałabym pytanie, jeżeli jest to teraz dobry moment.
Czekoladowa kotka rozpromieniła się nieco. Była o wiele bardziej ekspresyjna niż Bożdorzew, to musiała przyznać. Podobało jej się to.
— Witaj Łuno — uśmiechnęła się do młodszej. — Jasne, pytaj śmiało!
— Idziecie teraz na trening? — Gąsienniczek pokiwał jej głową w odpowiedzi — Chciałam się pani zapytać, czy mogłabym się do was dołączyć, jeżeli nie byłby to problem. Dodatkowo, mówiła pani, że bardzo lubi wspinać się na drzewa. A ja bardzo chciałabym się tego nauczyć.
Widząc lekkie zaskoczenie na pysku wojowniczki pośpieszyła z wytłumaczeniem.
— Nie mogę wyjść sama z obozu — przypomniała — Byłam już dzisiaj z panią Bożodrzew, ale wcale nie jestem zmęczona... Myśli pani, że drzewa nie są już tak bardzo oblodzone?

<Pietruszko?>

[354 słowa]

Od Kosaćcowej Łapy Do Zabłąkanej Łapy

Pora Nagich Drzew. 
Akcja rozgrywa się, kiedy Kosaćcowa Łapa ma 8 księżyców, a Zabłąkana Łapa 15.

Śnieg. Biały, zimny puch okrywał niegdyś zieloną polanę w całości. Kocur nie lubił tej pory, bo była chłodna i jego klan głodował.
"Jarzębinowa Łapa musi mieć dużo pracy... W sumie to, kto by tę zimną pogodę uwielbiał? Chyba tylko rozpieszczony kociak, co zawsze dostaje coś do jedzenia od matki lub pobratymców!" — zastanawiał się.
Tylko jego czyste, gęste i długie futerko chowało to, co było pod spodem. Zapewne, gdyby nie miał tak dużo sierści, każdy byłby w stanie zobaczyć i nawet policzyć gołym okiem jego żebra. Spod jego małej, ale widocznej grzywki na główce, widniały brązowawe oczy, zmęczone po ciężkich treningach i łowach, na których skupiał teraz swoją całą uwagę. Nie chciał, aby jego pobratymcy głodowali; nie chciał zaniedbać swoich obowiązków jako uczeń wojownika. Mało teraz co wpadało w jego wielkie łapy, ale na pewno częściej niż u kotów kolorowych bez białego puchu na całym ciele, tym mógł się poszczycić białosrebrny kot.
Niedawno przy Jarzębinowej Łapie pałętały się kociaki bez matki, bez ojca. Brat dopytał się o ich przeszłość i doczekał się odpowiedzi dosyć smutnej. Bardzo współczuł dzieciom, że ich ojciec je porzucił; zachował się podle bez krzty miłości — mówiła siostra. Chociaż kocurek miał też i swoje zdanie
"Ich ojciec mógł ich przecież zostawić, bo wiedział, że z nimi będzie im lepiej. Może... chciał dobrze dla nich" — pomyślał. Tylko może to "dobrze" nie znaczyło, że on mógł zaznać tego bezpieczeństwa; tak myślę, przynajmniej mam nadzieję, że tak było. Dopowiedział w jej stronę:
"Stałaś się matką w tak młodym wieku, Jarzębinko! Mamusia byłaby z ciebie taka dumna!" Ta odpowiedziała prychnięciem w jego stronę i zagoniła maluchy do żłobka.
Jego uwagę przykuła płomiennoruda koteczka odznaczająca się na białym tle. Miała pręgi wijące się i zawijające po jej dużym ciele, jak i na długaśnych łapkach, a na brzuszku, klatce piersiowej i piersi futerko było rozjaśnione, prawie że kremowe. Oczy miała duże o kolorze mocnej zieleni niczym drzewa w Porze Zielonych Liści. Pyszczek radował się, a przynajmniej do niego. W jego stronę raz co raz uśmiechała się nieśmiało, może przez to, że kociaki tak zazwyczaj mają. Od Brukselkowej Łapy dowiedział się, jak ta pomarańczowa kulka z łodygą uniesioną w górę, z dużymi liśćmi się zwała. Roślina nazywała się dokładnie jak ta mała koteczka, czyli dynia! Zastanawiał się, co ten owoc... nie, warzywo, robiło w jego śnie.
Jego dzisiejszy trening z Miodową Korą bardziej polegał na pogawędce, w której w skład wchodziły pytania dotyczące kodeksu. Uczeń zdołał odpowiedzieć dobrze na większość, a przynajmniej tak sądził, bo mentor tylko zadawał pytania, a na odpowiedzi; milczał jak głaz.
Kocurek leżał teraz w swoim legowisku, powoli przysypiając. Nagrzał swoje posłanie i nie miał ochoty z niego wychodzić. Przez swoją wielką, lwią grzywę wyglądał znowu jak kulka mchu, który pokrywa biały puch, ponieważ schował swoje przednie łapki pod siebie, a ogonem przykrył lewą stronę ciała. Nazywał się Kosaciec, a raczej — Kosaćcowa Łapa. Jego futerko lśniło w promieniach słonecznych dobiegających z wyjścia legowiska uczniów. Ale coś przysłoniło światło, a raczej — ktoś przysłonił. Był to kot o srebrnym futerku połączonym czarnymi jak noc zawijasami. W różowiutkich uszach znajdowały się długie, białe włoski, niby kępki siwego mchu. Oczy były błękitne i zmęczone jak u Kosaćca, źrenice nie za bardzo czarne, co dziwne, a wyraz pyska nie za bardzo w humorze. A zwał się Zabłąkana Łapa, był trochę starszy od niego I bardziej doświadczony, jeśli chodzi o walkę, polowanie i wspinanie się na drzewa. Ale uczeń pamiętał, że drugiemu przeszkadzała jedna wada fizyczna, a była to ślepota; tak przynajmniej dosłyszał od innych. A może jego imię wzięło się od jego ślepych oczu?
"Zabłąkana Łapa mu w sumie pasuje..." — pomyślał. I zadrwił w myślach "Może jego wojowniczym imieniem będzie Zabłąkane Oczy?"
Kosaćcowa Łapa nagle wstał i kilkoma susami znalazł się tuż obok Zabłąkanej Łapy. Uśmiechnął się w jego stronę, a oczy mu zabłysły.
"Nie odpowiadał mi, jak się witałem, gdy wstawałem i wtedy, kiedy mówiłem dobranoc dla wszystkich uczniów" — stwierdził, przyglądając mu się. "Może dzisiaj będzie tym dniem, w którym w końcu się przywita w moją stronę." 
Szturchnął go w bark przyjacielsko i zaczął:
— Cześć, Obłąkana Łapo! Zaraz, nie tak... yyy... — Pogubił się i szepnął w jego stronę. — Witaj, Zabłąkana Łapo! — Teraz pewniejszym, mocniejszym głosem dodał — Jak ci mija ten przecudowny dzionek, kolego?

[719 słów]
<Zabłąkana Łapo?>

Od Rysiej Łapy Do Jarzębinowej Łapy

— Co to za ociąganie się! — warknęła Lodowy Omen — Jeżeli znowu chcesz zostać wojowniczką, staraj się bardziej! — krzyknęła. Szylkretka dopiero co wspięła się na drzewo, a już zaczęła dyszeć.— Przysięgam, że kiedyś ją zabiję… — szepnęła. Drzewo było na tyle wysokie, że mentorka nic nie słyszała. Kiedy ta zeszła z drzewa puściła figlarski żart.
— Gdyby każdy mentor był taki jak ty, żaden uczeń nie przeszedłby szkolenia — rzuciła. Lodowy Omen westchnęła, przyszpiliła ją do drzewa.
— Może ci się to podobać, ale ja nie jestem z tego zadowolona — syknęła.
— Wiesz co? Lubię na ostro — powiedziała. Ta cicho zarechotała, puściła uczennicę i usiadła. Ryś na chwilę wstrzymała oddech, czekając na odpowiedź mentorki.
— Wracamy — wymruczała. Ta odetchnęła i pobiegła wprost do obozu, machając figlarsko ogonem. Szylkretka od razu skierowała się do legowiska medyka, żeby pogadać z matką, ponieważ ta o to nalegała. Kiedy brązowe oczy kotki ujrzały legowisko, Rysia Łapa zatrzymała się. Gronostajowy Taniec wraz z Olszową Korą pochylili się nad stertą ziół, a Ryś zamarła.
— Dziękuję… — szepnęła Jabłoniowy Sad. Czarno biała drobnymi kęsami, pochłaniać chudą mysz. Jej żółte oczy zmrużyły się, a jej wyraz pyszczka zbladł.
— Chyba muszę iść do Cisowego Tchnienia… — powiedziała, ale było już za późno.
— Rysia Łapo! Halo, jesteś tam? — zapytała uczennica medyka.

<Jarzębino?>

Od Czereśniowego Pocałunku CD. Mżącego Przelotu

Czereśniowy Pocałunek, mimo protestów, w końcu wróciła do legowiska wojowników. Wolałaby zostać w norze medyków na zawsze. Zapach ziół i spokój, który tam panował, działały na nią kojąco. Teraz jednak ukrywała się wśród wojowników, spędzając dnie skulona na posłaniu z mchu. Kiedy tylko mogła, odwiedzała Różaną Woń, szukając ziół na ból brzucha lub inne wymyślone dolegliwości. Jadła niewiele, przez co czuła się coraz słabsza. Na początku klan nie był zadowolony z jej braku zaangażowania, ale szybko dostrzegli brak blasku w jej oczach. Nikt też nie mógł przeoczyć, jak często pojawiała się w legowisku medyków. Teraz znów siedziała ukryta w krzewach. Chowała się przed resztkami zimna Pory Nagich Drzew, przed Szałwiową Łapą i Czychającą Mureną. Ale najbardziej… chowała się przed samą sobą. Szukała cudownego rozwiązania, które pozwoliłoby jej przestać myśleć o tym, co się stało. Jednak bez względu na to, czy był poranek, południe czy noc, burzowe chmury wspomnień nieustannie tłoczyły się w jej umyśle, przypominając o tragedii sprzed kilku księżyców. Dla innych mogło to wydawać się błahostką. Straciła ucho? Nic wielkiego. Ale mimo spokoju i mądrości, którą się cechowała, nadal była młodą kotką. A jej umysł był niezwykle podatny na bolesne doświadczenia. Zawsze kierowała się rutyną. Potrafiła przewidzieć większość rzeczy, a nagłość tego zdarzenia całkowicie wytrąciła ją z równowagi. Teraz bała się wychodzić z obozu, a nawet z legowiska. Obawiała się, że jeśli tylko przekroczy próg, ktoś znów ją zaatakuje. Jej pobratymcy gratulowali jej odwagi, a niektórzy nawet komplementowali bliznę. Ale czasami… słyszała szepty. Drwiące głosy szydzące z jej lęków i głupoty. A może to wszystko było tylko projekcją jej umysłu? Pierwszy raz od dawna nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Czasem miała przebłyski motywacji, by wstać i pójść na polowanie, ale wystarczył cień poruszający się za krzewami, by zapał w niej gasł. Więc leżała, czyszcząc swoje futro i od czasu do czasu jedząc coś drobnego. Najgorsze jednak było picie wody. Każde spojrzenie w taflę odbijało się w niej bólem. Nie mogła patrzeć na swoje odbicie. Zawsze kochała symetrię, harmonię, wszystko, co było idealne. Jej pysk… był idealny. Do czasu wypadku. Teraz? Był nierówny, poszarpany. Obrzydliwy. Pewnie spędziłaby cały dzień, dusząc się we własnych myślach, gdy nagle usłyszała ciepły, znajomy głos. Nigdy nie była blisko z Mżącym Przelotem. Miały dobre relacje, ale nigdy nie wykraczały one poza uprzejme koleżeństwo.

— Witaj, Czereśnio.
Mżący Przelot przysiadła nieopodal, ziewając przeciągle. Posłała jej przepraszające spojrzenie.
— A może wolałabyś "Czereśniowy Pocałunku"? — dodała z lekkim uśmiechem. — Miałam sprawdzić, co u ciebie, już jakiś czas temu… Jak się trzymasz?
Czereśniowy Pocałunek poruszyła uszami — czymś, czego dawno nie robiła. To było dziwne. Wciąż czuła, jakby miała swoje lewe ucho, mimo że zostały z niego tylko strzępy. Przynajmniej nie wpłynęło to na jej słuch. Nadal słyszała doskonale… jak dawniej. Skinęła głową na powitanie, gotowa zbyć Mżący Przelot i znów zanurzyć się w swoich myślach. Ale nagle, niespodziewanie, uderzyła ją potrzeba rozmowy. Jakby jej samotność stała się zbyt duszna, zbyt ciężka.
— Witaj, Mżący Przelocie — odezwała się cicho. Jej głos był lekko drżący, zmęczony. Nie odwróciła się do starszej wojowniczki. Siedziała lekko przygarbiona, wpatrując się w ścianę przed sobą.
— Obojętne mi, jak będziesz do mnie mówić. Czereśniowy Pocałunek to moje imię wojowniczki, ale Czereśnia… to też moje imię.
Mówiła pustym, wypranym z emocji głosem. Przejechała końcem ogona po piaszczystej ziemi, unikając odpowiedzi na pytanie. Jak się trzymała? Nie trzymała się niczego.
— Nie trzymam się niczego, więc chyba źle — mruknęła, nie rozumiejąc do końca, że Mżący Przelot pytała raczej o jej samopoczucie niż o coś namacalnego. Starsza wojowniczka zerknęła na swoje łapy, jakby szukając w nich odpowiedzi.
— Rozumiem… A jak się czujesz? — zapytała tym razem precyzyjniej.
— Źle.
Krótka, prosta odpowiedź. Nie czuła potrzeby udawania, maskowania swoich emocji. Czuła się źle. Okropnie. Beznadziejnie. Jak wronia karma. A myśl, że może to wszystko nie ma sensu, czaiła się na skraju jej umysłu. Szybko jednak została zepchnięta na dalszy plan przez coś silniejszego — przez strach.
— A ty? — dodała po chwili, rzucając Mżącemu Przelotowi zmęczone spojrzenie. Próbowała utrzymać rozmowę. Nie miała na to siły, ale czuła, że jeśli teraz jej rozmówczyni poczuje się niekomfortowo przez źle poprowadzoną rozmowę, poczuje się jeszcze gorzej.
— To prawda, że twój syn został ostatnio wojownikiem? Nie jestem na bieżąco z klanem… — przyznała.

<Mżący Przelocie?>

Od Cienia

Kocurek chciał skorzystać z chwili ciszy i spokoju, jaką po sobie zostawili Miłostka i Sekrecik, wychodząc ze żłobka, aby kłócić się na zewnątrz. Próbował więc zasnąć, ale promienie słoneczne coraz częściej wkradały się do krzewu, ogrzewając ciała młodych kociaków i rzucając na gałęzie kaliny tajemniczy złoty blask. I chociaż czasami raziły w oczy, to zwykle dzięki nim w legowisku tańczyły cienie, poruszając się i falując, gdy tylko ciemne listki znajdujące się w ścianach żłobka powiewały na wietrze. To było piękne i strasznie Cieniowi się podobało. Niezwykłe, jak piękne obrazy potrafi tworzyć światło, gdy napotka na swej drodze przeszkodę. Polubił zmiany w pogodzie. Teraz legowisko o wiele inaczej wyglądało, w dodatku straszny chłód przenikający wcześniej łysego do szpiku kości zaczął ustępować. Mamy mówiły, że nadchodziła pora Nowych Liści.Nagle poczuł lekkie trącenie w prawy bok i odwrócił się gwałtownie. To smukły ogon Jaśminowiec pokryty miękkim, srebrnym futerkiem w ciemniejsze pręgi delikatnie go musnął. Szybko się uspokoił i przekrzywił łebek pytająco. Czemu siostrzyczka go zaczepiała?
— Co tam? – miauknął przyjaźnie swoim typowym, miękkim głosem.
Czekoladowa kulka futra podpełzła do niego bardzo blisko i szybko zrozumiał, że nadszedł czas na kolejną, strasznie tajną naradę! Żółte oczka świdrowały kocurka, migały w nich wesołe iskierki, które Cień tak bardzo lubił…
— Teraz chyba mama się zgodzi – wyszeptał cichy głos prosto do ucha brata. — Próbujemy?
Łysy pokiwał gorliwie głową i dwie pary okrągłych ślepi zwróciły się w stronę karmicielki, patrząc na nią słodko, grzecznie i prosząco. Pozwolił Jaśminowiec od razu przejąć inicjatywę i tylko stał w milczeniu obok niej, w razie czego gotów pomóc siostrze. Cierń od razu domyśliła się, o co chodzi i westchnęła cicho, najwyraźniej rozważając sytuację ze wszystkich stron.
— No dobrze — odezwała się w końcu. — Chodźmy.
Kociaki podskoczyły z ekscytacji i zaczęły niezdarnie biegać we wszystkie strony z wielkimi uśmiechami na pyskach. W końcu uspokoiły się i skierowały się w stronę wyjścia ze żłobka. Cień poczuł, jak jego kończyny delikatnie trzęsą się z ekscytacji. Nie wiedział, czego się spodziewać na zewnątrz. Wyrównał oddech i wysunął głowę z krzewu. Łapka po łapce i cały znalazł się poza legowiskiem.
Rozejrzał się powoli. Nie wiedział, że obóz okaże się taki duży! Obok żłobka o grubych ścianach wypchanych liśćmi i gałęziami znajdowały się jeszcze dwa inne, większe krzewy. Oprócz tego na przestronnej polanie gęsto otoczonej z każdej strony drzewami i innymi roślinami znajdowała się duża topola z legowiskiem na gałęziach i dziuplą w pniu, do której usypane było podejście z ziemi. Również na konarach kasztanowca i dwóch klonów stojących po przeciwnej stronie obozu rozłożone były daszki z gałęzi, służące jako ochrona przed zimnem, wiatrem oraz śniegiem. Oprócz tego gdzieniegdzie znajdowały się mniejsze, młodsze drzewa, ale nie było widać na nich legowisk. Niedaleko żłobka był stos zdobyczy, a raczej miejsce, gdzie powinien być, bo na razie znajdowały się tam tylko czerwone plamy po krwi piszczek.
— Gdzie idziemy najpierw? — spytała Cierń, wyrywając kociaki ze zdumionego zachwytu. Dopiero teraz łysy przypomniał sobie, po co tu przyszedł. Chwilę mu zajęło przetrawienie słów matki, a gdy już to zrobił, poczuł na sobie znaczące spojrzenie Jaśminowiec. Niemal od razu zrozumiał, o co jej chodziło. Był dumny z tego, jak sprawnie porozumiewali się bez słów. Pokiwał głową, ale nie wiedział, co powiedzieć, żeby nie zabrzmieć oschle i żeby tylko nie urazić mamusi!
— Poradzimy sobie sami! — Jego siostra jak zawsze się wszystkim zajęła, a po chwili kocurek już dreptał za nią krok w krok, czując na sobie wzrok Cierń, która została w wejściu do żłobka. Odpowiadało mu podążanie za Jaśminowiec, słuchanie jej i robienie wszystkiego, czego pragnęła. W końcu bardzo ją kochał!

* * *

Nie do wszystkich legowisk udało im się zajrzeć, bo niektóre znajdowały się wysoko na drzewach, a rodzeństwo nie było jeszcze bardzo dobre we wspinaczce. Odwiedzili za to starszyznę, stróżów i uczniów. Gdy byli w dziupli, Jaśminowiec nadgryzła jedno zioło, ale nie zasmakowało jej, więc szybko opuścili legowisko medyka.
Gdy już skończyli zwiedzanie, do obozu właśnie wrócił patrol zwiadowczy. Prowadziła go biała, puchata kotka o ładnie ułożonym futerku. Towarzyszył jej brązowy, łaciaty kocur i… Żmija!
Także i tę matkę Cień bardzo lubił. Co prawda, na początku jakoś dziwnie na niego patrzyła, jakby z mniejszą czułością niż na Jaśminowiec, ale teraz przestała. Gdy ich odwiedzała w żłobku, przynosiła im różne prezenty, takie jak pióra, kwiaty i liście poszczególnych drzew.
— To wasz pierwszy raz na zewnątrz! – miauknęła zadowolona.
— Super jest… — odparł kocurek, uśmiechając się słodko.

Od Motylkowej Łapy CD. Wdzięcznej Firletki

Szylkretowa kotka o oczach zielonych jak mech na drzewach wpatrywała się ze skupieniem w rozłożone przed nią zioła. Jej uszy były postawione wysoko, a pędzelki na ich końcach delikatnie powiewały przy każdym powiewie powietrza. Słuchała uważnie każdego słowa swojej przyjaciółki, a zarazem tymczasowej nauczycielki, starannie układając informacje w myślach. Wszystko, co dotyczyło ziół, trafiało do najważniejszych kategorii, a następnie dzieliło się na kolejne podgrupy w jej uporządkowanej głowie.
— Wiem, że to nie jest zbyt przyjemny temat, ale jest bardzo istotny — powiedziała Wdzięczna Firletka, unosząc kąciki pyszczka w lekkim uśmiechu, by dodać uczennicy otuchy. — Ja też przeszłam taki trening. Trzeba wiedzieć, co się zbiera, żeby samemu się nie otruć… Albo, co gorsza, nie podać trucizny pacjentowi.
Na te słowa futro Motylkowej Łapy nastroszyło się lekko, a ona sama machnęła ogonem na boki, wbijając przenikliwe spojrzenie w oczy Firletki. Starsza kotka wydawała się nieco skonfundowana jej nagłą reakcją.
— Nie jest przyjemny temat? — powtórzyła Motylka, kręcąc głową z niedowierzaniem. — To bardzo przyjemny temat! Każdy temat związany z ziołami jest przyjemny. Każda chwila, którą mogę spędzać z tak mądrymi kotami jak ty, Skowroni Odłamek czy Pajęcza Lilia, jest przyjemna. Nawet praktyczna lekcja o wyciąganiu kleszczy mysią żółcią będzie przyjemna! — Zaśmiała się, poruszając wąsami. — Chociaż fakt, jakoś mi się nie spieszy, żeby to robić…
Wdzięczna Firletka również się uśmiechnęła, widząc zapał bijący od Motylkowej Łapy. Był wręcz nierealny, dziecinny, ale w tym tkwił jego urok. Jak można było ją za to winić?
— Masz rację, praca z ziołami i z tobą to coś, co i mnie uszczęśliwia — odezwała się, przeciągając ogonem po barkach młodszej koleżanki w przyjacielskim geście. Po chwili jednak ponownie skupiła się na lekcji.
— Wracając do ziół… Ten grzyb to lejkówka miseczkowata. Jest jednym z antidotów na bardzo trujące substancje. Ale musisz być ostrożna przy zbieraniu, bo istnieje gatunek do niej łudząco podobny. Jeśli podasz właściwą, pomożesz. Jeśli jednak się pomylisz… cóż, skutki mogą być śmiertelne.
Motylkowa Łapa kiwała głową, wchłaniając wiedzę jak gąbka. Nagle jednak zastygła, analizując nowy pomysł, który pojawił się w jej głowie. A może bardziej… pytanie.
— A trujące zioła? Takie, które tylko szkodzą? Jakie to są? — zapytała, a dreszcz ekscytacji przeszedł jej po grzbiecie. Może wydawało się to wiedzą zbędną, ale kto wie, kiedy mogłaby się przydać? Otrucie kogoś podczas bitwy byłoby… spektakularne. Wdzięczna Firletka spojrzała na nią z lekkim zmieszaniem, ale odpowiedziała bez wahania:
— Jest ich naprawdę dużo. Mają różne objawy i różne metody leczenia, choć najczęściej… nie da się już uratować kota. Do trucizn zaliczamy cis pospolity, ostrokrzew kolczasty, wilczą jagodę, szalej jadowity i zimowit jesienny. Po nich niemal zawsze następuje śmierć. — Jej wzrok powędrował w stronę magazynu ziół. Motylkowa Łapa poszła za jej spojrzeniem, zastanawiając się, czy te śmiertelne rośliny rzeczywiście tam się znajdują.
— A jak wyglądają? Jakie mają efekty? I… czy da się w ogóle kogoś uratować po ich spożyciu? — dopytywała z wyraźną ciekawością. Ten temat wydawał się dziwnie ekscytujący, a może nawet… zakazany? Wiedza o truciznach była głównie dostępna dla medyków. A co by się stało, gdyby każdy kot miał do niej dostęp?

<Wdzięczna Firletko?>

[498 słów]

Od Czereśniowego Pocałunku

[Przed wypadkiem, Pora Nagich Drzew]

Śnieg sypał gęsto z ciemnych chmur wiszących nad czterema klanami. Mroźny wiatr targał futra kotów, skutecznie zniechęcając je do opuszczania legowisk. Mimo to już od samego rana patrole wyruszały na polowanie. Widać było, że z trudem zanurzały się w lodowatej wodzie i przedzierały przez śnieg, ale klan musiał coś jeść. Polowanie i patrolowanie granic było obowiązkiem wojowników. Jeśli chcieli zjeść kolację, musieli teraz zmierzyć się z zimnem. Czereśniowy Pocałunek miała szczęście — nie wybrano jej na poranny patrol. Mimo to wstała razem z innymi wojownikami. Skulona na posłaniu, w milczeniu wpatrywała się w ścianę roślin. Trzymała ciepło pod futrem, ale wiedziała, że wystarczy jeden ruch, by je utracić. Miała gęstą, długą sierść, która chroniła ją przed zimnem… prawie na całym ciele. Jej łapy pokrywał jedynie krótki meszek, przez co były bardziej narażone na odmrożenia. W końcu podniosła się na długie nogi i wygramoliła z legowiska. Poczuła suchość w pysku, a do tego miała wrażenie, że coś uczepiło się jej lewego oka. Pieczenie i niewyraźne widzenie zrzuciła na źle przespaną noc i kurz. Jednak gdy stanęła nad wodą i spojrzała na swoje odbicie, zamarła. Jej oko było opuchnięte i zaczerwienione, a coś zdawało się z niego wyciekać. Pragnienie zeszło na dalszy plan. Wojowniczka natychmiast ruszyła do legowiska medyków. Zwolniła kroku i rozejrzała się po wnętrzu. Szybko dostrzegła czarno-białą kotkę, która zerknęła w jej stronę. Różana Woń poruszyła wąsami i podeszła bliżej, przyglądając się jej oczom.
— Usiądź sobie na posłaniu — mruknęła, po czym zawróciła do magazynu ziół. Czereśniowy Pocałunek nie raz zastanawiała się, jak to by było, gdyby została medyczką. Cóż, na pewno nie byłoby to możliwe — w końcu nie była księżniczką. Na samą myśl o rodzie królewskim i, jej zdaniem, głupich zasadach w Klanie Nocy, wbiła pazury w mech. Różana Woń szybko wróciła, niosąc roślinę o żółtych kwiatach i słabym, ale przyjemnym zapachu. Przeżuła ją na papkę, po czym wskazała łapą, by Czereśniowy Pocałunek zamknęła oczy. Kotka posłusznie to zrobiła, a po chwili poczuła chłodną maź na powiekach. Mimowolnie się skrzywiła, dreszcz przebiegł jej po grzbiecie.
— Poleżysz tu teraz jakiś czas. Oprzyj wygodnie głowę i staraj się jej nie ruszać, żeby maść nie spadła. To pomoże na infekcję oka — wyjaśniła medyczka, po czym szybko wróciła do swoich spraw. Czereśniowy Pocałunek westchnęła cicho i dostosowała się do polecenia. Na początku było jej żal, że spędzi cały dzień w legowisku. Jednak szybko dostrzegła w tym plusy. Pierwszy był oczywisty — na dworze panował mróz, a ona, podobnie jak reszta kotów, wcale nie miała ochoty wychodzić na polowanie. Drugi natomiast okazał się jeszcze lepszy: mogła wreszcie porządnie się wyspać i zregenerować siły na kolejny dzień.

Wyleczeni: Czereśniowy Pocałunek

Nowy członek Klanu Gwiazdy!

 

Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna śmierci: Zabicie przez Eter

Odszedł do Klanu Gwiazdy!

Od Marionetki

⋄∙―◃⊹⋆꙳◬❂⌑꙳⊹▹―∙⋄


Mały żołnierzyk przyniósł im skarb. I chociaż dla większości kotów byłby on jedynie śmieciem mało istotnym, którego należałoby ominąć, tak zgaszone od dawna oczy Marionetki zalśniły na jego widok. Piękny miękki skrawek, przywodzący na myśl burzowe chmury, wodniste, deszczowe popołudnia, mocno nasączony zapachem Klanu Klifu. Oczywiście, by nie zepsuć niespodzianki, zabezpieczony być musiał przed pomieszaniem swojej woni, która była tak ważna, dlatego też trzymany był w specjalnym miejscu, a dla dodania efektu, Marionetka miała w planach pobrudzić sobie nieco łap. A Eter, oh... Eter, cudowny żołnierzyk, woskowa laleczka. Białe paluszki przejechały gładziutko i zgrabnie po sztywnej czuprynce, aprobatę wyrażając. Pięknie się spisał, książkowo, wzorowo, tak jak powinien. Idealnie uszyty i chociaż niepełny, nadal idealny. 
- Scena nie może czekać - zaczęli pieszczotliwie, szeptem - Zagrzane raz serca widowni szybko się nudzą, należy je podtrzymywać w cieple tak długo, by przywykli do znajomego uczucia. Potem zgasić, przyjdzie chłód, mroźna zima. Spalmy wtedy ich rdzenie, kolebki. Tak, tak, jak było zaplanowane. 
- Wiesz już, kto? 
- Udało nam się spotkać łabędzia, u schyłku swej piękności, jak nam zapowiedziałeś. Młode dusze zostały już zabrane, przyszła więc pora by dochować przysięgi, zachować równowagę, jak pragnie tego natura. Trójoka wrona we śnie mi wskazała, pomogła, podpowiedziała. Niezwykle piękną nam duszę przyjdzie zabrać, żołnierzyku. Ich rola będzie wspaniała, jak piękna, czujemy jej smak na podniebieniu. Czy nie widzisz? - Zlepek słów wypływał z białego pyska, jednak ołowiany żołnierzyk zdawał się nie być tym przejęty. Czy rzeczywiście wrona na jawie im szepnęła w ucho, czy zwyczajnie posłuchali głosu Eteru, przyszli kiedyś na granicę i na własne oczy ujrzeli, zamienili słowo, jak to mieli w zwyczaju. By odkryć i dotknąć, by plany powypełniać. Cieszył się bardzo, że dostał pochwałę, że znaczył coś w tych przedziwnych oczach, że chociaż pusty blask się od nich odbijał, słyszał miękkość i ciepło w wypowiadanych mu słowach. Cóż z tego, że szaleniec, cóż z tego, że morderca, że serce mu przeżarł swoją osobą. Patrzyli na niego jak na kogoś. Coś nowego. Coś nowego w jego życiu, żeby tak patrzeć mu w oczy, by wypełniać ciepłem serce. Prawdą było, że za swoją tancereczką, baleriną, cyrkową akrobatką, chociaż mroczną i zdewastowaną, w ogień by się rzucił. 
- Nadchodzą - odezwali się nagle, zabierając swoją ciepłą łapę. Kocur zerknął na białą maskę, jako jedyną odbijającą nikłe, księżycowe światło, które wstydliwie chowało się za z wolna sunącymi chmurami. Ciemne oczy były teraz puste, jak niczym nie wypełnione oczodoły. Jak twarz trupia, niezbadana. Pełna zimna i tajemnic. - Nie czas jeszcze, by ujawnić pisarza. Nie martw się jednak, nie główkuj. Gdy czas nadejdzie, przyprowadź naszego wybrańca. - I po tych słowach w trawy i śnieg się wtopili. Suche, spękane i ciężkie od czasu. Nie pozostawili za sobą nawet zapachu, którego Eter tak od dawna nie czuł, gdyż zawsze dokładnie był zamaskowany przy ich spotkaniach. Marionetka była niczym duch, pozostawiający po sobie szept, tak wyraźny, że nie dało się wygonić go z głowy. Strzepnął ogonem, wracając na tereny. Miał misję do wykonania i był pewny, że będzie obserwowany, jak zawsze. 

⋄∙―◃⊹⋆꙳◬❂⌑꙳⊹▹―∙⋄

TW: krew mordowanie

Od Szanty

 Który to raz odwiedzała legowisko medyków? Straciła rachubę. Główna medyczka i najstarszy z asystentów chcieli upewnić się, czy Szanta faktycznie jest niemową, czy może gwałtowna zmiana środowiska i odseparowanie jej od matki i reszty rodziny sprawiły, że kotka zaniechała mowy. Drugą diagnozę podsunął im właściwie przypadkowo sam Cykoriowy Pyłek, kiedy to Brzęczkowy Trel podczas rozmowy ze znachorami wspomniała o domniemanych omamach słuchowych, a kocur wyznał, że córka niechętnie rozmawia z obcymi kotami. Miała przeogromny żal do ojca, że nie chciał ciągnąć tej szopki, którą zapoczątkowała Szanta, tak jak jej rodzeństwo, które powoli faktycznie wypierało fakt, że ich siostra potrafi wydać z siebie jakikolwiek dźwięk i posiada mózg.
– Otwórz pyszczek. – Szanta posłusznie wykonała polecenie Pajęczej Lilii, wyciągając język naprzód, aby medyczka mogła postawić ostateczną diagnozę. Kocica coś tam mruknęła pod nosem, by obdarować uśmiechem małego pacjenta. – Usiądź sobie o tam, dobrze? Motylkowa Łapa dotrzyma ci towarzystwa, a ja w tym czasie razem z Skowronim Odłamkiem porozmawiam z twoją babcią. Nie oddalaj się nigdzie, zaraz wrócimy.
Została sama w pomieszczeniu, pod czujnym okiem uczennicy medyka, od której ani na chwilę nie oderwała spojrzenia. Szanta była zauroczona umaszczeniem kotki, zazdroszcząc jej srebrzystego futerka. Przyglądała się w ciszy, jak starsza dokładnie wykonuje powierzone zadania. Na chwilę tylko przeniosła spojrzenie na wchodzącego pacjenta do legowiska, by chwilę później ponownie skupić wzrok na miejscu, gdzie chwilę temu znajdowała się uczennica, jednak jej już tam nie było. Stała przed szylkretką, upuszczając przed kociakiem jakąś roślinkę, co prawda ususzoną, ale kwiaty miała wciąż intensywnie fioletowe.
– Słyszałam od Brzęczkowego Trelu, że lubisz kwiaty. A wiesz, że niektóre z nich wykorzystujemy do leczenia kotów? – spytała z uśmiechem, a Szanta uważnie rejestrowała każde ze słów wypowiedziane przez starszą. – Wiesz co to za roślina? – Pokręciła łebkiem. Nie miała zielonego pojęcia. Nachyliła się do fioletowych kwiatów, by już po chwili otrzeć się pyskiem o podłoże, na którym znajdowała się roślina. – To kocimiętka.
Srebrzysta coś tłumaczyła kotce, na temat tego, w jaki sposób kocimiętka używana jest w medycynie, lecz Szanta myślami była daleko stąd, zarówno od legowiska medyków, jak i samego Klanu Burzy. Po raz pierwszy nie przejmowała się tym, że tarza się po ziemi, zgarniając futrem oprócz kwiatów również pyłek z ziemi. Straciła poczucie czasu, nie widziała czy minęło dziesięć uderzeń serca, czy może nastał kolejny wschód słońca. Czy to było jednak ważne?
– Szanta... Czy wszystko z nią w porządku? – spytała Brzęczkowy Trel po powrocie z głębi legowiska, zaskoczona faktem, że jej wnuczka tarza się sama z siebie po podłożu, gdy zawsze unikała tego typu zabaw
– Tak. To tylko reakcja na kocimiętkę. Pomyślałam, że pomoże jej się nieco zrelaksować, abyś Pajęcza Lilio mogła postawić ostateczną diagnozę. W końcu kotom po zażyciu kocimiętki rozwiązuje się niekiedy język... Taka ilość nie powinna jej zaszkodzić, poza tym nie skosztowała jej, jedynie się w niej wytarzała. Na efekty nie musimy zbyt długo czekać...
I faktycznie. Młody umysł medyczny miał rację. Szanta czuła się lekka, jak jeszcze nigdy, jak i również poczuła ogromną chęć mówienia; chciała wręcz nawijać jak szalona.
– Czy mogę zostać medykiem? – spytała, wpatrując się w resztę medyków szeroko rozwartymi oczami.
Nie uzyskała odpowiedzi, za to wszystkie koty znajdujące się w legowisku się zaśmiały. W aktualnym stanie Szanta nie bardzo rozumiała powodu, z jakiego starsi się śmiali, ale dołączyła do nich, śmiejąc się tak głośno, jak jeszcze nigdy.
– Szczwana bestyjka z tej twojej wnuczki... – podjęła Pajęcza Lilia, strzepując łapą z futerka kociaka nadmiar fioletowych płatków. – Może faktycznie miałaby zadatki na medyka, jednak obawiam się, że przez jej problemy z komunikacją, czy raczej celową niechęć do mówienia, mogłoby być jej ciężko podczas stawiania diagnoz, jak i samym odbyciem szkolenia. Nie moglibyśmy przecież dawać jej za każdym razem kocimiętki... Wybacz słońce. – Ruda łapa poczochrała szylkretkę po łebku.
Szanta zwiesiła łebek, wbijając smutne spojrzenie w babcie. Cynamonowa otuliła kociaka ogonem, szeptając jej coś na uszko, coś, co tylko ona była w stanie usłyszeć. W odpowiedzi skinęła łebkiem. Chwilę jeszcze spędziły czasu w Skruszonej Wieży, aż w końcu pożegnały się i skierowały się do kociarni. Szanta, zamiast iść normalnie, postanowiła wrócić do żłobka po śladach babci, sprawiając, że musiała się nieco bardziej nagimnastykować i pilnować, aby nie wylądować pyskiem w śniegu.
– A wiesz babciu, że dostałam misję do wypełniania? Ja, Rumianek, Kminek i Zawilec. Postaram się ją wypełnić, jak już będę duża, aby mama i druga babcia były ze mnie dumne. Ale na moich warunkach! – oświadczyła, na co Brzęczka jedynie się uśmiechnęła, nie mając zielonego pojęcia o "misji".

Nowa członkini Pustki!


TRASZKA
Powód odejścia: Decyzja administracji
Przyczyna śmierci: Przeziębienie

08 marca 2025

Od Koperkowej Łapy CD. Brukselkowej Łapy

Kot odłożyło kilka rozsypanych ziół na swoje miejsce i odwróciło się z powrotem do kotki. Widząc, jak uczennica prostuje się lekko i najwyraźniej planuje coś powiedzieć, cętkowane kot aż westchnęło z irytacją.
"O rany. Ona naprawdę zamierza coś mówić? Nie może sobie po prostu stąd pójść...? Albo no nie wiem. Pogadać z kimś innym?" pomyślało, przewracając niebieskimi oczami.
– Te ziółka tylko mają ci pomóc. Skoro nie doceniasz ich działania to znaczy, że najwyraźniej masz mniej mózgu niż przeciętny kociak – odparło, zamiatając ogonem ziemię.
Tak bardzo nienawidziło swojej siostry! Co i rusz zastanawiało się czy nie mogłaby po prostu od tak zniknąć. Do tego czemu musiał być to Brokuł! Pręgowane kot znacznie wolałoby, aby to Brukselkowa Łapa była tą zaginioną. Liliowe kot uważało, że Brokuł był przynajmniej znacznie mniej irytujący.
– Nie możesz powkurzać rówieśników z legowiska? Niezbyt mam ochotę cię oglądać, wiesz? – miauknęło, tym samym sugerując, aby oddaliła się od jeno najdalej jak może.
"Dlaczego zawsze to ja muszę być kotem, które jest odtrącane? A może to ja odtrącam innych? Czemu jak ktoś ze mną rozmawia to tylko po to, aby mi podokuczać albo dlatego, że coś ode mnie chce? Chociaż... Czy to nie tak, że to tylko i wyłącznie moja wina?" spojrzało w bok zamyślone.
Słysząc następne słowa kotki syknęło z irytacją.
– Nie idzie mi źle, chociaż dobrze też nie. Mam jeszcze przed sobą dużo nauki, chociaż staram się najlepiej jak mogę – odparło powoli, próbując się uspokoić. – Blade Lico nigdy nie narzekał na to, jak walczę czy poluję. W walce szło mi nawet dobrze. Gorzej z polowaniem, ale to dlatego, że nie byłem w stanie prawie nigdy wyczuć zwierzyny. Zioła są o tyle łatwiejsze, że mają znacznie bardziej intensywny zapach – dodało z całej siły próbując nie wybuchnąć złością.
"W końcu medyk nie może cechować się złością, prawda? Nie powinnom bez powodu atakować swojej siostry" – podsumowało i spojrzało na kotkę.
– A tak poza tym to coś chciałaś? Chyba, że wpadłaś na mnie przez bycie niezdarnym mysim móżdżkiem? – zapytało, liżąc swoją łapę.

<Brukselkowa Łapo? Może byś tak się stąd wyniosła? Mam cię już szczerze dość…>

(328 słów)

Od Mżącego Przelotu CD. Czereśniowej Łapy (Czereśniowego Pocałunku)

*timeskip, dzień patrolu z Czereśnią*

Zaprowadziła najmłodszą wojowniczkę do lecznicy. Czereśnia nie odezwała się ani słowem, drżąc lekko jedynie, gdy opierała się na barku niebieskiej. Złote oko, to nie zaklejone krwią, spoglądało niepewnie do przodu. Wyglądała na rozedrganą. Zresztą nic dziwnego.
Różana Woń prędko usadziła koteczkę na ziemii i rozpoczęła oczyszczanie jej ran oraz futra ze szkarłatu. Zimorodek znikła gdzieś w głębi legowiska, za poleceniem starszej medyczki. W stronę szylkretki zostało skierowane parę pytań. Ta tylko skuliła się nieco. Po jej grzbiecie przeszedł dreszcz, a brwi Róży zmarszczyły się. Zwróciła spojrzenie na Mżawkę, która udzieliła jej potrzebnych informacji. Nie wiedziała o żadnych innych urazach, to też przekazała medyczce. 
Do legowiska zajrzała liderka, za nią parę ciekawskich kotów. Oddech Czereśni przyspieszył. Zacisnęła powieki. Przed jej łapy zostały podsunięte nasionka maku. Przełknęła je szybko; Różana Woń skierowała ją na wolne posłanie.
— Mżący Przelocie? — głos Spienionej Gwiazdy, przyciszony, dobiegł do niej z tyłu.
Odwróciła się, skinęła głową. 
— Hm?
— Chciałabym, abyś dołączyła do mnie i Nimfiego Zwierciadła w moim legowisku. Gdy Czereśniowy Pocałunek się obudzi, skonsultujemy się również z nią.
— Oczywiście.

***

Wsunęła się do legowiska wojowników. Zmęczona. Zmęczona gadaniną z liderką, zmęczona całym dniem. Usiadła na posłaniu i przetarła łapą oczy. Chciała odpocząć, ale nie wiedziała, czy liczyć na spokojną noc. Nie miała wyrzutów sumienia, ale nerwy jej nie opuściły.
Nimfa weszła tuż za nią. Cały czas przygnębiona. Podążyła wgłąb i położyła się na posłaniu nieopodal. Zmrużyła oczy. Ostatnie promienie słońca wpadały do środka przez liście i trzciny, a na zewnątrz nadal mogło było słychać gwar rozmów o śmiechów. Poszła w ślady przyjaciółki i opuściła głowę na posłanie. Zmęczenie pulsowało na jej skroniach. Skrzywiła się i zamknęła ślipia. Wzięła głęboki oddech i przeciągnęła się. Jej ciało przyjemnie zapadało się w świeży mech. Czuła, jak jej myśli powoli cichną. Liczyła na spokój, szybkie zaśnięcie...
Usłyszała, jak kotka obok przewraca się w drugą stronę. I kolejny raz, i jeszcze jeden. Później zapadła cisza. Czuła, jak ktoś na nią patrzy. Uchyliła jedno ślipie. Tak, jak się spodziewała, Niebieskie oczy Nimfy wędrowały po ścianach legowiska, zatrzymując się na niej. Zamruczała cicho, zwracając jej uwagę. Łaciata ocknęła się nieco, jej źrenice wyostrzyły się i odwróciła spojrzenie.
Mżawka nie odezwała się ani słowem. Wzrok Nimfy już ani razu na niej nie spoczął. Zanim zasnęła jednak, nie do końca świadoma, co robi, przysunęła ogon bliżej posłania starszej wojowniczki. Spoczął on oparty o jej łaciaty bok, podrygując leniwie. Może oddech łaciatej przystał, zaskoczony, ale nie skupiła się na tym za bardzo. Jej głowa zapadła się głębiej w mech, powieki opadły, nieco zbolałe.
Pisk samotniczki ponownie wypełnił jej uszy. Stała nad nią, przerażona. Patrzyła, jak z śnieżnobiałej szyi ścieka krew-
Otworzyła ponownie oczy. Dawno zapadła ciemność, legowisko wypełniło się klanowiczami. To tylko zły sen. Nimfa westchnęła głęboko. Jej ogon spoczywał na tym Mżawki. Na moment chyba złączyły spojrzenia, ale nie była pewna. Gdyby nie zmęczenie, pewnie by się zmartwiła... Westchnęła i rozluźniła barki. Musi się wyspać.

***

Po mianowaniu jej syna miała wrażenie, że czas lekko zwolnił. Miała go więcej.
Nadal jednak musiała pokazywać się na patrolach, polować, więc coś jednak pozostało takie samo. Po tych ponad piętnastu księżycach była zaskoczona, jak dużo czasu mogła spędzać ze znajomymi bądź samotnie, a nie na treningach. Pozytywnie zaskoczona.
Tak więc spędzała więcej czasu z innymi. Rozmawiała, jadła, zapraszała na spacery, gdy czuła się dobrze. Nadal miała dni, bądź chwile, w których nie czuła się całkowicie sobą, ale wszystko zmierzało ku dobremu. 
Zajrzała do wojowniczego legowiska. Zbliżał się zmrok, sama dopiero wróciła z patrolu. Zastała tam siedzącą pod ścianą Czereśniowy Pocałunek. Uśmiechnęła się do niej lekko, zamrugała leniwie. Młodsza wojowniczka podskoczyła lekko, wyrwana z zamyślenia. 
— Witaj, Czereśnio — przysiadła nieopodal. Ziewnęła i posłała jej przepraszające spojrzenie. — Albo wolałabyś "Czereśniowy Pocałunku"? Miałam sprawdzić, co u Ciebie, już jakiś czas temu... Jak się trzymasz?

<Czereśnio?>

Od Koperkowej Łapy

Siedziałom akurat i przeglądałom stan ziół, gdy do legowiska medyków wpadła czarna kotka. Od razu ujrzałom w niej zastępczynię klanu, więc kiwnęłom jej głową.
– Witaj Jadowita Żmijo. Co cię tutaj sprowadza? – zapytałom zainteresowane przybyszką.
"W końcu skoro się tutaj pojawiła musiała albo miec jakaś sprawę do Cisowego Tchnienia albo gorzej - musiała po prostu zachorować" – pomyślałom.
– Ostatnio ugryzł mnie szczur – odparła i pokazała lewą przednią łapę, na co kiwnęłom głową.
"Czyli nie jest chora. Ugryzł ją szczur. To dobry znak, jednak dalej trzeba coś z tym zrobić" – stwierdziłom.
– Rozumiem. Daj mi chwilę znajdę potrzebne zioła, bo tego akurat zdążyła mnie już nauczyć Cisowe Tchnienie – mruknęłom, szukając wszystkich potrzebnych ziół.
Nie mogłom znaleźć nigdzie dzikiego czosnku, więc zdecydowałom się na użycie korzenia łopianu, którego zostało jeszcze odrobinę po niedawnym wypadku ze szczurem , który ugryzł jednego z wojowników. Przeżułom korzeń i w niewielkich ilościach nałożyłom papkę na niewielką ranę.
– I gotowe – powiedziałom po chwili i pożegnałom się z zastępczynią.
Nie minęło dużo czasu, a do legowiska medyków wróciła Cisowe Tchnienie oraz Jarzębinowa Łapa, każda z bardzo niewielką ilością ziół. Jak to w trakcie Pory Nagich Drzew... Westchnęłom cicho trochę zawiedzione, że i tym razem nie znaleziono zbyt wiele ziół.
– Czy ktoś był tutaj pod moją nieobecność? – zapytała Cisowe Tchnienie, zwracając się do mnie.
– Jadowita Żmija. Ugryzł ją szczur. Skończył się dziki czosnek. Podałom jej korzeń łopianu – odparłom zgodnie z prawdą.
– Rozumiem – mruknęła kotka. – Dzisiaj ty zajmij się leczeniem kotów. Chcę zobaczyć jak ci idzie – miauknęła mentorka, a ja kiwnęłom głową na zgodę.
Na następnego kota nie musiałom czekać zbyt długo, dlatego że już po chwili w wejściu do legowiska pokazał się biały łebek nikogo innego jak Kwitnącej Kalafior.
– Witaj... Matko – rzuciłom nieco oschłym głosem. – Potrzebujesz czegoś?
Biała kotka słysząc mój niechętny głos westchnęła cicho.
– Chyba coś jest nie tak z moim biodrem. Jak biegam czy chodzę, to mnie boli. Wiesz co mogło się stać? – zapytała, wchodząc nieco głębiej do legowiska i obserwując nieco nieufnie wszystko dookoła.
– No połamane to ono raczej nie jest, skoro możesz chodzić. Może jest zwichnięte...? – zawahałom się przy tej odpowiedzi, patrząc na mentorkę, która kiwnęła lekko głową.
– Zmieszaj jagody jałowca i liści krostawca i powinno być dobrze. Mam tylko nadzieję, że nasze zapasy jeszcze się nie wyczerpały...– mruknęła kotka, a ja od razu wzięłom się za szukanie potrzebnych ziół.
Wzięłom to co kazała medyczka, jednak ta pokręciła głową.
– To nie liście krostawca. Niedawno ci pokazywałam jak wyglądają, Koperkowa Łapo. Nie zawiedź mnie – mruknęła, chyba odrobinę zdenerwowana, a ja wyciągnęłom inne zioła, za które już dostałom kiwnięcie aprobaty.
Podałom zioła matce i pożegnałom się z nią. Gdy tylko wyszła odetchnęłom. Dalej jej nienawidzę. Choćby za to, że to przez nią nie jestem w całości z Klanu Wilka. Wtedy to wszystko byłoby pewnie jakieś łatwiejsze...
W ciągu tego dnia do legowiska przyszła jeszcze Gąsiorkowy Trzepot, która narzekała na biały kaszel. Podałom jej kocimiętkę znalezioną niedawno pod krzakiem na terenie dwunożnych. Gdy zachodziło słońce, przyszedł tu także Kosaćcowa Łapa z wyjątkowo irytującą infekcją. Kocurowi natomiast zdecydowałom się podać na zainfekowaną ranę papkę z korzenia żywokostu oraz skrzypu.
Po męczącym dniu, który miał być również moim kolejnym treningiem w praktyce, szybko położyłom się spać.


(521 słów)

Wyleczeni: Jadowita Żmija, Kwitnący Kalafior, Gąsiorkowy Trzepot i Kosaćcowa Łapa

Od Firletkowej Łapy (Wdzięcznej Firletki) CD. Motylkowej Łapy

Zajrzała pomiędzy ususzone i pół-świeże pęczki ziół. Zmarszczyła brwi, notując, że wiele roślin zniknęło już że składziku na dobre, przynajmniej do następnej wiosny. Wybrała gałązkę wrotyczu, parę jagód jałowca, ogórecznik. Po chwili podniosła też kawałek korzenia łopianu.
Odwróciła się z powrotem do młodszej uczennicy. Oczy Motylkowej Łapy podążały za nią uważnie. Z ekscytacją.
— Najczęściej wojownicy przychodzą do nas z drobnymi ranami — rozpoczęła, podsuwając szylkretce pod nos jeden z medykamentów. — Jeżeli okazuje się, że takowa jest zainfekowana, można przygotować okład z łopianu. Często to się nie zdarza, raczej, więc więcej używamy łagodniej działających ziół. Czasem wystarczy po prostu wyczyszczenie i opatrzenie rany pajęczyną.
Młodsza zawzięcie pokiwała głową. Obwąchała korzeń i trąciła go pazurem, zanim jej spojrzenie z powrotem wróciło na Firletkę.
— Często korzysta się także z ogórecznika. Zazwyczaj podaje się go młodym mamom, aby pomóc w produkcji mleka. Zanosiłam go twojej mamie, to na pewno pamiętam — uśmiechnęła się lekko.
— Ja też pamiętam!! — uszka szylkretki poruszyły się — Widziałam cię!
Spuściła wzrok, chichocząc lekko na entuzjazm młodszej. Niebieskie, wyschnięte kwiaty ziela rozsypały się po kamiennej podłodze.

***

 — Zajęłabyś się Motylkową Łapą na moment? — głos Skowronka wybrzmiał zza jej grzbietu. Był niepewny .— Chciałabym gdzieś się przejść, ale nie na długo. Dobrze dogadujecie się w swoim towarzystwie.
Zamrugała, nieco zaskoczona. Skinęła głową.
— Jasne — uśmiechnęła się. — Miłego spaceru.

Pewnie była powinna się spodziewać dopływu obowiązków. Codzienne nauki poszły już w niepamięć, ale nadal wstawała wcześnie, doglądała kociaków i ich matek, opatrywała skaleczenia... Nie było czasu na ociąganie się. 
Szybko znalazła młodszą szylkretkę w otoczeniu rodzeństwa. Śmiechy i chichy rozbrzmiewały po obozie, mimo wczesnej pory.
— Motylko? — zielone oczy zwróciły się w jej stronę — Skowronek przekazał mi Ciebie dzisiaj pod opiekę. Chętna na pomoc w legowisku?
Koteczka szybko pokiwała głową, a stojąca obok Chomik wyszczerzyła się szeroko.
— Miłej zabawy!! — szturchnęła siostrę w bok, zanim odbiegła w poszukiwaniu mentora. Motylkowa Łapa także się uśmiechnęła. 
Odwzajemniła gest, nieco bardziej skromnie. Wskazała uczennicy kierunek ogonem; niebisko-kremowe łapy potruchtały szybko do lecznicy. Sama podążyła jej krokami, mijając Pajęczą Lilię. Przywitała pośpiesznie starszą medyczkę. Zyskała pomruk za odpowiedz; wystarczyło jej to. Nie miała z nią niewyobrażalnie dobrej relacji.
— Co mamy do zrobienia? — uczennica rozejrzała się — Coś posegregować? Komuś pomóc? 
Wdzięczna Firletka rozsiadła się wygodnie. Owinęła łapy ogonem i zasygnalizowała młodszej, aby także zajęła sobie miejsce.
— Dzisiaj trochę teorii — zaczęła, przyciągając do siebie wcześniej przygotowane medykamenty. — O truciznach. I tym podobnych. Jestem pewna, że Skowronek mówił Ci, aby nie dotykać i próbować nieznanych ziół? — zyskała kiwnięcie głową — To dobrze. Pokażę Ci, na które rośliny należy uważać.
Wyciągnęła przed siebie liście wrotyczu. Niebieska zmarszczyła brwi, wyglądając na nieco zdezorientowaną.
— Nie mówiłaś przypadkiem, że wrotycz pomaga na.. Kaszel? 
— Tak, ale tylko w małych ilościach — trąciła żółte kwiecie pazurem. — Może bardzo podrażnić przewód pokarmowy, a ciężarne matki nawet stracić swoje kocięta. Należy o tym pamiętać.
Motylkowa Łapa skinęła głową, w jej oczach nutka niepewności. Może zaskoczenia.
— Kolejno, z ziół, które przewijają się u nas w legowisku, mamy jaskółcze ziele — kontynuowała. — Pomaga przy podrażnieniach oczu, ale zjedzenie go może być bardzo niebezpieczne. Szczególnie u kociąt i młodych uczniów. Podobnie działa skrzyp, którym opatruje się zainfekowane skaleczenia. Wpływa źle na koordynację ruchową, umysł kota, oraz może nawet spowodować paraliż tylnych łap.
Westchnęła, odsuwając rośliny z powrotem na bok i mierząc uczennicę wzrokiem.
— Wiem, że to nie jest tak przyjemny temat, ale to bardzo istotne — uniosła kąciki pyszczka, próbując dodać koteczce nieco otuchy — Ja też przeszłam taki trening. Należy wiedzieć, co się zbiera, aby samemu się nie otruć. Albo, co gorsza, nie podać trucizny pacjentowi. 

<Motylko?>

Od Marionetki do Koperkowej Łapy

Dostrzegli na granicy stworzenie ciekawe, gdy jeszcze liście rude zasłaniały ziemię, jednak stworzenie jej zdawało się nie widzieć. Ale jeśli tylko skierować wzrok nieco w bok, można było zobaczyć odbijającą się w ciemności twarz. Niemal, jakby lewitowała! Brak dobrego światła nie pomagał również oczom Marionetki, które zdawały się, jak dwie czarne dziury, pochłaniać otoczenie. Nie był to klanowicz, którego niegdyś spotkali, oj nie, inne kształty miał i futro, nie dane im widocznie było porozmawiać raz jeszcze z tamtym kocurem. Jednak nie szkodzi, każda dusza była mile widziana. Przemieścili się płynnie odrobinkę w bok, odrobinkę w przód. 
- Czego szuka, młoda kózka. Już wyrosła. Sama? - odezwali się przyciszonym głosem. Jak wiatr. Szmer bliski.
- Czego chcesz? Kim jesteś? - zapytało, z delikatnym sykiem w głosie. Pierwsze co ujrzało to puste, ciemnobrązowe ślepia, wpatrujące się w jeno oczy. Nie ukrywało, że przeszły jeno ciarki, jednak dzielnie patrzyło na burego rozmówcę. - Samo jestem. Jakie masz zamiary? - zapytało podchodząc odrobinę bliżej, aby móc dojrzeć dokładniej kota z którym rozmawiało. Zdawało się być jednak jakieś zmartwione i rozproszone. Czyżby to z winy aparycji Marionetki? 
- Zamiary? - spytali, jakby się dziwiąc. Unieśli ślepia w górę, później się zamyślili. - Zamiary poznania. - odpowiedzieli w końcu, wracając wzrokiem na lilowe futerko. - Sami... samych posłano. - mruknęli zaraz jeszcze po chwili ciszy, powtarzając jego słowa - Teraz nie sami, bo i my jesteśmy. Ale czy się nie boją daleko tak chodzić? Dla nas i dobrze, zobaczyć możemy, dotknąć, zrozumieć... - na te słowa podeszli ostrożnie bliżej, wyciągając łapę w przód, delikatnie, w stronę pyszczka Koperka.
-Poznania? W jakim celu? - zapytało unosząc lekko brwi, przyglądając się uważnie długiemu futru kota. Odsunęło się kawałek, czując dziwną aurę od rozmawiającego z nim zwierzęcia. Zwierzęcia, bo Koperkowa Łapa zaczynało się wahać czy aby na pewno rozmawia z kotem.
- A czego tu się bać? - prychnęło po chwili, a gdy usłyszało dziwne słowa ze strony kota skrzywiło się. Natomiast widząc jak zbliża się do niego ten dziwny wytwór odsunęło się nieznacznie.
- Dotknąć, zrozumieć? A to w jakim celu? - zapytało, jeżąc odrobinę futro na grzbiecie.
- W celu poznania. - Zatrzymali swoją łapę, odkładając zaraz na ziemię. Za wcześnie, widać. Co za szkoda. W końcu jednak trzeba było zacząć też wyjaśniać i udzielać informacji, prawda? Nie każdy był jak mały rycerzyk... 
- Poznanie pomaga zrozumieć drugiego kota. Im więcej rozumiemy, tym więcej wiemy, tym bardziej się rozwijamy. Wy, zgadniemy, inni wcale nie jesteście. Lubicie posiadać wiedzę. Po to się uczycie. Czy wtedy i my nie możemy się uczyć? Czy wiedza nam jest wzbroniona? - Obserwowali młodego kota. Oh, mniej był przejęty, niż poprzedni jego starszy współgrupowiec. Czy to wina wieku, czy usposobienia? O, może jednak wieku? Młode laleczki bardziej giętkie były, mniej strachliwe, mniej kruche i sztywne.
- Szczegółowa ta odpowiedź - odparło, jednak koty zaczęli mówić dalej. Słuchało uważnie całej tej paplaniny kota, którzy najprawdopodobniej było samotnikiem.
- Nikt nikomu się uczyć nie zabrania. Nie jest to żaden zakaz, jednak czy to ja muszę być twoim rozmówcą? Naprawdę nie możesz zaczepić kogoś innego? W ogóle jak ty się nazywasz? - zapytało, liżąc się po piersi.
- Hmm a czy jednak nie chcecie się czegoś nauczyć? - spytali przekręcając leciutko głowę w bok - Los wrzucił nam siebie pod łapy, czy nie warto by go było wykorzystać? Czy nie warto spróbować? Możemy wam powiedzieć więcej, w końcu obserwujemy. Pokazać. - tu przerwali, w końcu musieli odpowiedzieć na jeszcze jedno pytanie, którego nie mogli ominąć - Zwą nas Marionetką. Przewodnikiem aktorów.
- Masz na myśli nauczyć się czegoś o obcym kocie czy o czymś co przyda mi się w życiu? Bo jest odpowiedź pierwsza to podziękuję, ale nie mam ochoty - odwarknęło cicho, zamiatając ziemię ogonem.
- Warto czy też nie przyszedłom tu tylko w jednym celu i zamierzam czym prędzej wrócić do obozu - odparło dalej jeżąc futro. I Marionetka? A cóż to za imię? Brzmi...okropnie - skomentowało z widoczną wzgardą w głosie. - Moje imię brzmi Koperkowa Łapa. Jestem uczniem medyczki Klanu Wilka, którego lada chwila niby niechcący przekroczysz tereny - przedstawiło się po chwili.
- Hmm - Przekrzywili głowę w drugą stronę, lustrując kocurka wzrokiem - Rzeczywiście, wspaniałe imię, wyniosła, brzmiące - odparli, chociaż ciężko stwierdzić było, czy całkiem na poważnie, czy całkiem sarkastycznie. Takie zielone. Jak taki piesek Makłowicza, cóż, przynajmniej zdrowy będzie. - Doceniamy twoją współpracę - skłonili lekko głową z szacunkiem - Jednak nie chodziło nam, o poznawanie naszej osoby. Wszakże po cóż kiełkowi ta wiedza? Nie interesuje go informacja spoza obrębów zamkniętych? Spoza wiedzy ograniczonej? W końcu się uczy, o ziołach. Tak, tak... Nie każdy wszak umie. A skoro wybrali, to i chcą wiedzę posiadać. Coś musi w nich być, nie mylimy się, mój kiełku? Skoro i roślinę widzi, to i jej znaczenie głębsze, podobnie z kotami, z imionami. Nie każdy rozumie. Nie chce wiedzieć, co we wnętrzu kocim siedzi, co działa tak, jak działa? Czy Koperkowa Łapa nie pragnie czegoś więcej? 

<Ależ żre Koperek>