Wsłuchując się w tłumaczenie Czereśni nawet nie zauważył zwierzęcia, które pojawiło się na drugim brzegu. Dopiero po jej zesztywniałej postawie poczuł, że coś było nie tak; zwrócił wzrok w tym samym kierunku i wtedy zauważył dwie ogromne postacie. Jedna z nich, samica, przycupnęła przy rzece i zaczęła chłeptać wodę. Nad nią stał wysoki, tęgi samiec o rozłożystym porożu, który wbijał wzrok w dwójkę kotów. Szałwiowa Łapa wpatrywał się w nie osłupiały, a zdobył się na zrobienie jakiegokolwiek ruchu dopiero, gdy stworzenia zniknęły w leśnym podszycie.
— Na... Na Klan Gwiazdy! — Uczeń zamrugał parokrotnie, podnosząc do góry głowę. Spojrzał na swoją przyjaciółkę. — Jeszcze nigdy nie widziałem jelenia z tak bliska! Czy tam salny...
— Sarny mają mniejsze poroża. To na pewno były jelenie — wymruczała po długiej chwili ciszy Czereśnia, lecz wciąż obserwowała bacznie miejsce, w którym przed chwilą stały te zwierzęta. W końcu odwróciła się w stronę kocura. — Ja też nie. Może przez porę opadających liści tu zawędrowały...
— Myślisz, że powinniśmy o tym powiedzieć Spienionemu Nultowi? — zapytał, przerywając kotce jej głośne myślenie.
— Na pewno nie zaszkodzi — stwierdziła i znów zamilkła na chwilę. — Obawiam się, że to już chyba koniec naszego łowienia...
— No chyba tak. Chodźmy! Muszę powiedzieć o tym całej reszcie! — zawołał Szałwik, biorąc w pysk swoją zdobycz. Jego towarzyszka tylko mu przytaknęła i oboje skierowali się w stronę obozu nocniaków.
***
przed śmiercią Sumowej Płetwy
Czereśniowy Pocałunek była naprawdę dobrą przyjaciółką.
Kiedy miał odrobinę wolnego czasu, spędzał go zwykle właśnie z nią. Oczywiście, lubił rozmawiać z wieloma kotami, lecz ostatnio najlepiej czuł się właśnie w towarzystwie wojowniczki. Ona zawsze go słuchała! Nigdy nie komentowała jego krzywej szczęki czy irytującego seplenienia. Zupełnie mu nie przeszkadzało, że zwykle to on mówił, a ona słuchała, czasem tylko dodając coś od siebie. Gdy z nią był nie miał także wrażenia, że musiał z nią rywalizować, jak to było z rodzeństwem – nawet kiedy Czereśnia okazywała się w czymś od niego lepsza (co zdarzało się całkiem często), zwykle odpowiadał na to jedynie śmiechem. Przy niej naprawdę mógł być sobą, nie musiał udawać najlepszego. Liczył się dla niego wyłącznie spędzony z kotką czas, nawet jeśli był on całkowicie nieproduktywny, albo robił wtedy z siebie mysiego móżdżka.
W końcu ta zwykła radość z zobaczenia Czereśni zaczęła się nieco zmieniać. Wszędzie szukał jej wzrokiem, nawet jeśli nie miał ochoty na rozmowę lub akurat zajmował się czymś innym. Lubił na nią patrzeć. Miała gładkie, wiecznie lśniące futro, które nigdy nie było splątane czy potargane. Potrafiła nawet wynurzyć się z wody wyglądając, jakby właśnie spędziła godzinę na układaniu swojej sierści; rdzawe plamki na czarnym tle sprawiały wrażenie gwiazdek na nocnym niebie, a jej złote oczy błyszczały jak dwa gorliwe płomyki. Na wygląd innych kotów nigdy nie zwracał aż takiej uwagi! Coraz częściej, gdy chciał po prostu do niej podejść, Szałwik upewniał się, że ma czyste futro, ładnie pachnie i nie drży mu głos... Czasem zupełnie zamykało mu się gardło i nie był w stanie wykrztusić żadnego słowa – szczególnie wtedy, gdy Czereśnia mówiła mu coś miłego, albo on sam chciał coś takiego powiedzieć. Dodatkowo ciągle nawiedzała go w myślach! Na patrolach, treningach, gdy kładł się spać – nie miał wytchnienia! Nawet gdy musiał się na czymś skupić, w końcu zaczynał bujać w obłokach. Wtedy do porządku musiał go przywoływać mentor, a kocurek zawsze po tym wyjątkowo się peszył.
Gdy wojowniczka trafiła do legowiska medyka z rozerwanym uchem, oczywiście, bardzo się zmartwił. Kiedy tylko zyskał odrobinę wolnego czasu, od razu popędził, by ją odwiedzić! Uspokoił się dopiero po przekonaniu się, że kotce nic większego się nie stało. Największe emocje wywołały w nim dopiero... Plotki. Kiedy Siwa Czapla powtarzał, co do Czereśni mówił Pluskający Potok, na twarzy kocurka pojawiał się grymas. Każdy dodatkowy epitet, który ponoć miał paść z pyska szarmanckiego wojownika, wywoływał w nim złość. Chociaż, właściwie, nie była to wyłącznie złość. Było to to samo uczucie, które czuł, gdy patrzył na Murenę czy Lagunę, na wszystkich zachodzących daleko krewniaków i uczniów kończących swoje treningi wcześniej niż on... Był zazdrosny. Po prostu, najzwyczajniej w świecie, był o nią zazdrosny.
I dopiero po tym zaczął powoli zdawać sobie sprawę, że to już wykraczało poza sferę przyjacielskości... To nie było to samo uczucie, które żywił względem Kuniej Łapy, Perlistej Łapy czy jakiegokolwiek innego rówieśnika. Po pewnym czasie był już po prostu pewny, że się zauroczył – lecz zupełnie nie wiedział, co miał z tym faktem zrobić.
Szałwiowa Łapa wszedł do legowiska uczniów, gdy na zewnątrz już zaczynało się ściemniać. Teraz to miejsce było... Dziwnie puste. Dopiero co narzekał, że pękało w szwach, a teraz miał wrażenie, że czegoś w nim brakowało. Patrząc na porównywalnie pusty żłobek, nie miało się to w najbliższej przyszłości zmienić. Kocur poszedł dalej, mijając śpiącą Wzlatującą Łapę i mrucząc ciche powitanie pozostałym dwóm uczennicom. W końcu doszedł do swojego posłania, lecz gdy się na nim położył, wyczuł pod sobą... Coś twardego. Było to jednak zbyt gładkie jak na chropowatą gałązkę, a jednocześnie za szerokie na zabłąkaną, rybią ość...
Czym prędzej wstał, by zobaczyć, co go uwierało. Ku własnemu zdziwieniu stwierdził, że był to otoczak, lecz nie taki zwykły – miał nietypowy, turkusowy, delikatnie wyblakły kolor. Szałwik uśmiechnął się, natychmiast myśląc o jedynej osobie, która mogła mu pozostawić taki prezent. Po wygodnym ułożeniu się wcisnął kamyk w mszyste zagłębienie swojego legowiska. Nie chciał przypadkiem podczas snu położyć się na nim, tym bardziej zarysować go czy nawet złamać! Mrucząc cicho, kocur ponownie zatonął w rozmyślaniach.
Może jego uczucia nie były wcale jednostronne?
***
To wszystko, co stało się ostatnio... Nie było na jego głowę. Wystarczyło mu już problemów. Tęsknił za czasem, gdy nie musiał się o nic martwić, gdy ganiał za ważkami, stawiał pierwsze kroki w polowaniu, a najgorszą wizją przyszłości było przypadkowe wzięcie ze stosu zleżałej ryby. Szałwiowa Łapa chciał się gdzieś zaszyć i poczekać, aż ci durni samotnicy w końcu dadzą za wygraną i wrócą do tych samych czeluści, z których wypełzli. Dlaczego byli dla nich tak bezduszni? Z jakiego powodu ich tak terroryzowali? Dlaczego, na osty i ciernie, nie mogli po prostu dać im świętego spokoju?!
Szałwiowa Łapa był przybity. Przez nieopuszczający jego twarzy grymas pyszczek ucznia wyglądał na jeszcze bardziej krzywy niż zazwyczaj. Nie rozmawiał teraz za wiele z innymi uczniami – śmierć dziadka sprawiła, że rozmowy z innymi kotami przestały dawać mu radość. Skupiał się na trenowaniu. Chciał jak najszybciej zostać mianowanym na wojownika, by chociaż to mieć już z głowy.
— Wszystko w porządku?
Z zamyślenia wyrwało go dopiero pytanie Czereśniowego Pocałunku. Kocur zamrugał, odrywając wzrok od ziemi.
— O... Hej — wymamrotał, podnosząc się do pozycji siedzącej. — Dlaczego pytasz?
— Zobaczyłam cię z drugiego końca obozu, ale wyglądałeś nieco nieswojo. Leżałeś zupełnie nieruchomo i w ogóle nic nie jadłeś...
Kocur zamrugał, spoglądając raz na nią, a raz na leżącą przed nim rybę. Zabrał ją ze stosu, by się posilić, lecz prawie wcale jej nie ruszył. Był trochę głodny, lecz nie miał wcale apetytu.
— Zamyśliłem się — mruknął i zbywająco machnął łapą. Czereśnia nie wyglądała jednak na przekonaną.
Nastała chwila niezręcznej ciszy, przez którą Szałwiowa Łapa poczuł, że kocica czekała, aż wyjawi mu prawdę. Westchnął.
— No znaczy, wiesz, to wszystko, co się ostatnio dzieje trochę mnie dołuje. Srocza Gwiazda nie żyje, Łuska jest kaleką, te włóczęgi ciągle wyciągają po nas pazury... A jeszcze to, co się stało z Sumową Płetwą... — Kocur zacisnął powieki na samo wspomnienie zmasakrowanego ciała swojego byłego mentora. Ten widok na długo nie opuści jego głowy. — Nie wiem. To wszystko mnie męczy — przyznał szczerze, nie chcąc okłamywać swojej przyjaciółki.
<Czereśnio?>
[1222 słów]
[przyznano 24%]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz