Dzieje się w przeszłości, Pora Nagich Drzew
Ciemnawa koteczka, zanurzona we własnych myślach tworzyła własny, oddzielny świat...
I wtedy Żabka rzekła: "Dotarliśmy! To nasz nowy dom" Nad rzeką rozległ się pozytywny rechot. Krople wody skapywały po wilgotnych gałęziach drzew, niedawno spadł tu wiosenny deszczyk, który owiał glob otulającym ziemistym zapachem. Nagle jednak zerwał się mocny, ulewny deszcz. Była to zdecydowana przeciwność zjawiska, które nastąpiło chwilę temu. Był on wyniszczający, przeszywał żaby na wylot (dosłownie). Coś katastroficznego...
Nagle coś wyrwało koteczkę z zamyśleń. Zobaczyła przed sobą szylkretową kocicę, której wygląd cieszył oko. Przed jej łapkami znalazł się soczysty kawałek mięsa, a ona dopiero teraz odczuła głód, który przyćmiony był jeszcze chwilę temu przez jej wyobraźnię.
— Cześć! Nazywam się Motylkowa Łapa, a ty? Chcesz może coś razem porobić? — miauknęła nieznajoma z entuzjazmem. Wydawała się delikatnie starsza od Fluorytu.
Koteczka wpatrywała się w ślepia kotki i równie pozytywnie mruknęła.
— Hej! Dzięki za yyy. — Spojrzała na leżącą przed nią zwierzynę. Gdzieś w głębi żyła jeszcze tragiczną historią żab, która mocno ją rozkojarzyła. Posłała jej nerwowy uśmiech i szybko wymruczała — ... Królika. Ja jestem Fluoryt! Motylkowa Łapa, łał... Naprawdę fajne imię! Już widzę Cię na łąkach beztrosko lecącą... Z pięknymi skrzydłami oczywiście! — Lekko się zaczerwieniła. Nie powinna tak dużo mówić, to z pewnością ją odstraszy! Cichutko przeprosiła i po chwili dodała.
— Tak oczywiście, z chęcią coś porobię. — Wzięła głęboki kęs świeżego mięsa.
Motylkowa Łapa poruszyła uszami i skupiła na niej swoje spojrzenie.
— Fluoryt? To bardzo ładne imię! Brzmi tajemniczo — zamruczała, zerkając w sklepienie legowiska. — Dziękuję za komplementy! — dodała Motylkowa z entuzjazmem. — Kiedyś nazywałam się Popielica, a potem Skoczna Łapa, ale to imię nie przemawiało do mojej duszy. Więc poprosiłam o zmianę na Motylkową Łapę! Kocham motylki i inne latające owady. Mam dużą kolekcję motylków, ciem i żuków! — miauknęła. — Możemy się w coś pobawić, mogę ci coś opowiedzieć albo... możemy wyjść poza żłobek! — zaproponowała uczennica, poruszając wesoło wąsami.
Fluoryt w tym czasie przeżuwała soczystą zdobycz, z zawstydzeniem przyginając uszy.
— Łał... W takim razie miałaś niezłą przygodę z imionami, dobrze, że odnalazłaś w końcu siebie! Moje imię również odpowiada mojej duszy, bo fluoryt jest kamieniem. Kamienie są... Niezwykłe, czuje z nimi straszną więź, dokładnie tak jakbym była z nimi... Połączona. — Wpatrywała się chwile w swoje łapki, wyobrażając sobie nieśmiertelną nić ciągnącą się z jej serca do minerałów. W końcu jednak pośpiesznie spojrzała na koteczkę i entuzjastycznie mruknęła
— Tak, chodźmy poza żłobek czerpać powiew wiatru, który zsyła nam natura. — Skoczyła na równe łapy i lekko niezgrabnie wyskoczyła z legowiska, oblizując się po zjedzonym posiłku, a Motylkowa Łapa popędziła tuż za nią.
Jej miękka poduszeczka zaszczypała a biała powierzchnia pod nią lekko zaskrzypiała. Było to dosyć orzeźwiające uczucie. Duszenie się w żłobku pełnym kociaków nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy
— Myślałaś kiedyś nad tym, skąd może brać się ten... Biały, niezniszczalny deszcz? Zazwyczaj jest po prostu... Mokry, ale w czasie opadających liści nagle staje się taki... — Nabrała kapkę śniegu na pazurki i bacznie mu się przyjrzała — taki kleisty. — Powąchała białą powierzchnię i rozejrzała się po obozie.
Motylkowa Łapa poruszyła wąsami, stając obok na śniegu i osłaniając ją własnym ciałem.
— Nie oddalaj się ode mnie, najlepiej zostańmy tutaj — mruknęła, spoglądając w niebo. Odetchnęła z ulgą. — Ten biały, niezniszczalny deszcz to śnieg. I pochodzi, oczywiście, od Klanu Gwiazdy. Przodkowie podczas Pory Nagich Drzew przynoszą nad nasze tereny ciemne chmury i śnieg. Odbierają nam zwierzynę i zioła, jednak wszystko po to, by ziemia mogła się odrodzić — wyjaśniła, siadając na zimnej powierzchni.
Ciemna koteczka z zaciekawieniem słuchała słów Motylkowej Łapy. Klan Gwiazdy? Oczywiście, Fluoryt nie raz słyszała o rzekomych przodkach, ale nie czuła z nimi żadnej więzi.
— Śnieg... Ciekawe! Nigdy nie widziałam kotów z Klanu Gwiazdy... Czy to nie Matka Natura zsyła nam to wszystko? Opiekuje się nami i otaczającym nas życiem. Przelatuje przed nami z huczącym powiewem wiatru i skrywa się pod skorupą kolorowych minerałów. Pielęgnuje każde źdźbło trawy, a w Porze Nagich Drzew otula do snu każdą roślinkę, aby później wstała z całą pełnią siebie! To wszystko to świat, natura... Harmonia, która przejdzie każde zło i zatrzyma najsilniejszy nurt, jeśli trzeba. — Jej łapki gestykulowały i emanowały całą tą magią. Czuć było od niej miłość i zaangażowanie. Spojrzała na siedzącą obok koleżankę i w końcu mruknęła — A ty? Widziałaś kiedyś kota Klanu Gwiazdy? — Wpatrywała się w swoje łapy. Czuła nad sobą oddech tych gwiezdnych, dostojnych i poważnych kotów, obserwujących i oceniających każdy jej błąd. Nie wydawali się mili, nie byli pełni energii i gotowi do beztroskiego życia. Nie wydawali się przejęci pszczołą, która wyruszyła na cichą wędrówkę w upalny dzień, czy bąkiem, który z bezsilnością opadł ku kresie swego życia. Więc czy koty, którymi się "opiekują" nie są także takimi pojedynczymi jednostkami, które przewijają się przez całe życie? Natura nie wybiera, polega na sprawiedliwości i miłości, więc co ma na celu Klan Gwiazdy?
Motylkowa Łapa przeniosła swoje spojrzenie w jej ślepia i zamruczała
— Też nigdy nie widziałam kotów Klanu Gwiazdy. Jednak za kilka wschodów słońca odbędzie się spotkanie medyków. Wtedy na pewno otrzymam przepowiednię od przodków! A jeśli nie, to nic nie szkodzi — Przerwała na chwilę, podnosząc łapę, po czym kilkukrotnie ją polizała, pogrążona w myślach. Nagle Fluoryt pośpiesznie wtrąciła
— Spotkanie medyków?... Ah no tak! Bo Ty jesteś uczennicą medyka? — Jej oczy zabłysły, a Motylkowa kontynuowała.
— Wiesz, moim zdaniem Matka Natura i Klan Gwiazdy to tak naprawdę jedno i to samo. To przodkowie dają nam wszystko, co mamy. A kto wie, może wysłali specjalne koty, które kierują wiatrem, słońcem i księżycem? — zamruczała, przeciągając ogonem po piaszczystej ziemi.
Fluoryt przytaknęła koteczce skinięciem głowy i wymruczała.
— Pewnie masz rację... Nasza wiara jest skomplikowana, nikt nigdy nie ma racji. Ale gdy tylko dostaniesz wiadomość od przodków, koniecznie się nią podziel! Jestem ciekawa, co mogą mieć Ci do przekazania — wymruczała entuzjastycznie. Wyobrażała sobie wiele wizji, które koty mogły przekazać, spalony las... Zaginięcia, czy nawet morderstwa! Ale czy wszystko musi być takie negatywne? Może tak naprawdę chcą przewidzieć pięknie świecące słońce czy kiełkujące rośliny! A może, nowe wykopaliska kamieni? Jest wiele niezliczonych możliwości, trzeba po prostu uwierzyć.
<Motylkowa Łapo?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz